15113
Szczegóły |
Tytuł |
15113 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15113 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15113 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15113 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Marcin Jeżewski
Igraszki Bogów
Byli tu wszyscy. Zarówno ci potężni jak i zwykłe miernoty niewiele liczące się w rozgrywkach o dużą stawkę. Nieprzerwanie od lat przybywali tu w nadziei na odmianę losu, nagły uśmiech fortuny czy też dlatego, że po prostu lubili smak ryzyka – ten osobliwy dreszczyk gdy na szali stało coś więcej niż tylko pustka codziennego życia. Przychodzili bo tak należało, bo wypadało, bo bywali tu inni, bo inaczej nie potrafili. Albo dlatego, że nic innego nie było do zrobienia. Trudno jest o dreszczyk emocji gdy wszystkiego się już próbowało. Gdy wszędzie się już było. Gdy ma się do dyspozycji całą wieczność. Gdy jest się nieśmiertelnym. Gdy jest się bogiem... Lub boginią.
Tutaj wszyscy byli równi. Na przestrzeni wieków każdy zaznał tu zarówno słodkiego smaku zwycięstwa jak i goryczy porażki. Nie było nikogo kto choć raz nie postawiłby wszystkiego na jedną kartę. Nie było nikogo kto choć raz nie zgrałby się do suchej nitki. I nikogo kto choć raz nie rozbiłby banku. Przyciągała ich tu ta sama niepojęta siła, która każe nałogowemu palaczowi sięgnąć do kieszeni po następnego papierosa, mimo że przedtem przyrzekał sobie, że to już ostatni.
To tutaj rozgrywały się wszystkie najważniejsze partie światowej polityki, tutaj decydowały się losy narodów, tutaj w końcu rodziły się i umierały wszelkie idee. Każde posunięcie, każdy rzut kości, zakręcenie kołem czy pociągnięcie za rączkę automatu znajdowały swe odbicie w realnym świecie. To tu, przy stole do ruletki rozpoczęła się kariera Attyli, Czyngis – Chana, Napoleona. Przy stoliku do black jacka Kolumb odkrył Amerykę, wytrzebiono Indian i zniszczono Hiroszimę. Tutaj też, przy jakiejś partyjce pokera Hitler rozpoczął swoją karierę ludobójcy.
Samo kasyno nie wyróżniało się niczym szczególnym. Jak wszędzie stały tu automaty do gier, stoły do black jacka, ruletki, bakarata, no i oczywiście do pokera, przy których grano o najwyższe stawki. Bary serwowały drinki, śliczne tancerki umilały czas, a olbrzymie telebimy pokazywały rezultaty aktualnych poczynań bogów. Jak w każdym kasynie można było tu zobaczyć zarówno tych, którym szczęście sprzyja, jak i tych drugich, którzy stracili już wszystko i przychodzili tylko w nadziei, że mimo wszystko los się odmieni. Gwar i okrzyki zwycięstwa mieszały się tu z brzękiem kieliszków i milczeniem pokonanych.
Znudzony barman leniwie wycierał kieliszki oglądając sceny masakry muzułmanów na Zachodnim Brzegu.
– Al znowu przegrał – mruknął.
– Co ? – bełkotliwie spytał starszy, brodaty bóg wiecznie zamroczony winem.
– Nic, Dionizosie. Tak sobie mruczę.
– Podziel się ze mną ...hepp... – odbiło mu się – ...swoimi przemyśleniami. Może obaj zmądrzejemy ...
– Gdybyś tyle nie pił moje przemyślenia nie byłyby ci potrzebne.
– Gdybym tyle ...hepp... nie pił, straciłbyś najlepszego klienta...
– Racja ... ale pijaków tu nie brakuje. Choćby stary Wirakocza. Pamiętam jeszcze jak czciło go pół kontynentu ... A teraz ? Łajza ...
– No, no... przystopuj. To zdarza się najlepszym... Miał karetę...
– A Bóg pokera.
– Pech.
– Powiedzmy. Gdyby nie był tak otumaniony liśćmi koki nie postawiłby wszystkiego. A tak co ? Mam więcej palców niż on wyznawców.
– To nie powinieneś się dziwić, że się tak stoczył.
– Tak ? A spójrz na Dagdę.
– Który to ?
– Stoi przy ruletce ... z maczugą...
– ... Aha... widzę... co z nim ?
– Przegrał wszystko do Jowisza. I myślisz, że się załamał ? Przez jakiś czas ... owszem... pił, ćpał... ale teraz... Powoli staje na nogi. Te wszystkie ruchy neoceltyckie, nowożytni druidzi ... pewnie, że to nie to co dawniej... ale zawsze jakiś początek.
– Może masz rację ... hepp... a może nie... Nie jest łatwo zaczynać od początku...
– To co lepiej się poddać jak ty ?
– Ja się nie poddałem ... zdobywam nowych wyznawców...
– Pijaków ?
– Chłopcze... co ty tam wiesz... – powiedział bóg tonem wyższości.
– Może niewiele... Ale naoglądałem się...
– A cóż takiego widziałeś ? – sarkastycznie zapytał stary pijany bóg oglądając się na olbrzymie ekrany – Nikt ci nie mówił, że telewizji nie wolno wierzyć ?
– Nie muszę patrzyć na ekrany aby wiedzieć co się dzieje.
– A więc uświadom mnie CHŁOPCZE – sarkazm aż spływał z tych słów – cóż takiego się...hepp...dzieje.
– Marazm. Bogów opanował marazm. Nic już was nie cieszy. Nic nie bawi. Nic nie podnieca...Całe dnie spędzacie tutaj. Kiedyś pojawialiście się w realnym świecie. Objawialiście się śmiertelnikom...
– Nudy... – przerwał mu Dionizos – Cóż takiego ciekawego jest w tym...hepp...realnym świecie ? Tam się nic nie dzieje. Zupełnie nic. Hepp... Chociaż muszę przyznać, że objawienia są całkiem do rzeczy – rozmarzył się nagle – Zwłaszcza niektóre. Bóg ma niezłe pomysły. Ten numer z płonącym krzakiem był genialny. Mojżesz z wrażenia narobił w gacie...
– Nie o to mi chodzi.
– Nie ?
– Raczej o coś takiego jak wykradzenie ognia przez Prometeusza i danie go ludziom...
– Prometeusza ? On był tytanem... – westchnął jakby to wszystko wyjaśniało – Poza tym straszny z niego nudziarz... Jak myślisz, dlaczego przykuliśmy go do skały ? Żeby go trochę rozruszać. Nawet jak go sądziliśmy bez przerwy mówił o ludziach. Ludzie to ... ludzie tamto... Aż się niedobrze robiło... Ale zmądrzał. Podobnie było z Herkulesem zanim Zeus uczynił go nieśmiertelnym. Chodził i pomagał ludziom. A teraz co ? Całe dnie siłuje się na rękę z Thorem. Ani myśli pomagać śmiertelnikom.
– I sądzisz, że tak powinno być ?
– A co mnie to obchodzi. Poza tym nie przychodzę tu filozofować tylko się napić ... A skoro już o tym mowa ...
Barman sięgnął po butelkę, w której już prawie było widać dno i dolał Dionizosowi. Jak zwykle się upije i trzeba go będzie zanosić do pokoju. Był typowym przykładem znudzonego boga. Całymi dniami siedział przy barze i pił. Nawet nie dlatego, że musiał. Po prostu nie miał nic innego do roboty. Już dawno stracił wszystko w black jacka i nawet nie starał się znaleźć czegoś co by go zainteresowało. Znudzony bezsensowną egzystencją przychodził codziennie do baru i pił. Pił tak długo aż wpadał pod stół. Wtedy zwykle ktoś zanosił go do pokoju.
Największe zamieszanie panowało zwykle przy stole do gry w kości. Stawki nie były zbyt duże. Mała powódź tu, trzęsienie ziemi tam. Coś w sam raz żeby odrobinę pobudzić zmysły. Tylko odrobinę. Jeśli bowiem gra się w tę samą grę po raz dziesiąty, setny, tysięczny nie jest ona już w stanie zaabsorbować uwagi tak samo jak przy pierwszym razie. Pozory trzeba jednak zachowywać. Nie można było okazać znudzenia. Było to objawem słabości i inni bogowie traktowali cię wtedy jak pariasa. Każdy więc angażował się w grę tak jakby widział kości po raz pierwszy. Tylko jęki zawodu i okrzyki zwycięstwa nie brzmiały już tak jak kiedyś. A rzuty kości nie były tak energiczne.
Prym wiedli tu ci, którzy już dawno zostali strąceni ze swoich panteonów. Zeus, Odyn, Perun czy Atar, przed wiekami stracili wszystkich bądź prawie wszystkich wyznawców na rzecz innych bogów i teraz mogli cieszyć się jedynie cieniem dawnej chwały. Mogli też z tajoną zawiścią spoglądać na tych, którzy nadal cieszyli się władzą i poważaniem.
Kości co chwilę leciały na pokryty zielonym suknem stół a zapomniani bogowie z udawanym zainteresowaniem spoglądali co tym razem przyniósł im los.
– No, Odynie, grasz czy pasujesz ?
– Gram, Zeusie, nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany.
– Jasne, ty zawsze masz czas...
– A ty pewnie gdzieś się śpieszysz.
– Nie kpij tylko rzucaj... – zręcznym ruchem zabrał kieliszek szampana z tacy przechodzącej obok hostessy.
Kości potoczyły się po zielonym suknie, przez chwilę zatańczyły i stanęły.
– Niech to znowu przegrałem.
Wewnątrz kości miniaturowe miasto zdawało się płonąć naturalnym blaskiem. Maleńkie domki zapadały się w sobie a istotki wielkości mrówek w jakimś rodzaju szaleństwa biegały na wszystkie strony. Coraz większe kwartały mini miasta ogarniał szaleńczy ogień, którego nie zdołały zatamować kolumny pełnych poświęcenia istotek. W ciągu zaledwie kilku minut ognisty żywioł pochłonął ponad sześćdziesiąt ofiar pogrzebanych w ruinach płonących domów. Na nic zdawały się wysiłki istotek bo ogień, jakby żyjąc własnym życiem, w jednym miejscu stłumiony pojawiał się zaraz gdzie indziej.
– Dobre widowisko Odynie – pół tuzina bogów udając zainteresowanie oglądało tragedię norweskiego miasta na jednym z telebimów.
– Twoja kolej Zeusie.
Kości po raz kolejny potoczyły się po stoliku a gdzieś w Grecji nagle wezbrały wody spokojnej dotąd rzeczki. Następnego dnia prasa doniosła o siedmiu ofiarach śmiertelnych.
Bogowie dalej grali o niewielkie stawki czekając na okazję do powrotu na piedestał. Kości wyznaczały rytm życia świata, który bogów niewiele interesował. Liczyła się tylko pozycja wśród równych sobie. Każdy po cichu marzył o chwili kiedy będzie mógł znowu zasiąść przy pokerowym stoliku i rozpocząć partię, która zmieni oblicze świata. Tylko niewielu mogło liczyć na ten zaszczyt. Siedząc tam miało się w rękach los. To tam decydowało się o wszystkim. Każdy z bogów kiedyś tam zasiadał. Każdy miał w ręku klucz do własnej pozycji, mocy, potęgi. I każdy kiedyś zagrał va banque.
Nawet wśród bogów, gdzie wszyscy byli równi, każdy znaczył tyle samo, obojętnie czy był bogiem, czy boginią, władał ogniem czy też wodą, istniały podziały. Tylko najpotężniejsi otrzymywali zaproszenie do partyjki pokera. Każdy czekał na to wyróżnienie chcąc dołączyć do grona najpotężniejszych. Do grona decydentów. Jednak tylko najwytrawniejsi, najbardziej przebiegli i bezwzględni gracze potrafili dłużej utrzymać się przy stoliku. Tutaj nie dawano drugiej szansy. Grało się tylko o najwyższe stawki i ten kto popełnił błąd odpadał z dalszej gry. Tutaj Zeus przegrał Helladę do Jowisza, tutaj Wirakocza stracił imperium Inków a Bóg zesłał w 1531 roku braci Pizarro, tutaj też po stricie Allaha rozpoczęła się dżihad, która, gdyby nie odmiana kart, zniosłaby chrześcijaństwo z powierzchni ziemi.
– Wyjaśnij mi to jeszcze raz. W końcu jesteś bogiem czy nie ? – spytał jeden z bogów ze śmiechem.
– Chyba tu jestem, nie ?
– Ale ten twój buddyzm nie uznaje żadnych bóstw więc także ciebie.
– Wyznawcy nie muszą wiedzieć wszystkiego. Spójrz na siebie ... hazard, alkohol... co by było gdyby twoi muzułmanie się o tym dowiedzieli ?
– Ale oni mnie przynajmniej uznają za boga ...
– Jasne – westchnął Budda zmęczony ciągłymi drwinami Allaha – Sprawdzam.
Rozgrywka toczyła się już tylko między nimi dwoma bo pozostali gracze wcześniej spasowali.
– Trójeczka.
– Cholera – westchnął Budda – tym razem ci się udało.
Bogowie przy innych stolikach obserwowali na ekranach jak armia pakistańska wkracza do Kaszmiru przełamując siły obronne Indii. Ponad dwadzieścia dywizji, tocząc rzeki krwi zajmowało prowincję po prowincji. Na nic zdawał się wszelki opór. Decyzja bogów była ostateczna.
– Może chwila przerwy panowie – odezwał się jeden z pozostałych graczy.
– Dobry pomysł, może potem karta się odwróci – dopowiedział Jahwe.
Pozostali gracze ze zrozumieniem pokiwali głowami. Nie szło mu najlepiej. Już od jakiegoś czasu przegrywał wszystko co tylko mógł. Całkiem niedawno stracił kilka milionów wyznawców w czymś co na dole nazwano II wojną światową a tutaj było trójką przeciw fulowi i teraz zdecydowanie nie był w optymistycznym nastroju. Na szczęście udało mu się wygrać od Allaha własne państwo co trochę poprawiło mu nastrój ale i tak od tego czasu grał bardzo ostrożnie.
To zdarzało się każdemu i każdy wcześniej czy później mógł znaleźć się w takiej sytuacji. Zasady gry były nieubłagane a każde potknięcie było srogo karane.
– Więc jak, wyjaśnisz mi to ? – powrócił do tematu Allah.
– Może spytasz Stwórcy.
– Jeśli tylko mi go wskażesz.
– Zdaje się, ze kiedyś się za niego podawałeś – Wtrącił się Bóg.
– Podobnie jak ty – nie pozostał mu dłużny Allah.
– Cóż, czego się nie robi dla popularności...
– A słyszeliście najnowszą teorię Ateny ... – Jahwe postanowił nie dopuścić do nowej kłótni.
Temat ten antagonizował bogów od stuleci. Nikt z nich nie wiedział kto stworzył świat ani ich samych. Przez tysiąclecia ukuto setki teorii, każdy z bogów próbował też kiedyś podawać się za mitycznego Stwórcę. Z miernym skutkiem. Najpopularniejsza z teorii mówiła, że stworzenie świata i bogów wymagało tyle energii, że Stwórca poświęcił sam siebie.
– Co ta ponura baba znowu wymyśliła ? – zainteresował się Budda – Pamiętacie jej ostatnią teorię, że to wszystko, cały świat, my, jesteśmy tylko snem Stwórcy ...
– Odyn szybko wybił jej to z głowy ... – zaśmiał się Bóg
– Dosłownie – zachichotał – Tak ją trzepnął, że poleciała przez pół sali.
– I powiedział, że jej się to tylko przyśniło – teraz już wszyscy się śmiali – Dziwne, że jeszcze ma siłę wymyślać jakieś teorie.
– Teraz uważa, że to my jesteśmy Stwórcą – wtrącił Jahwe.
– Żartujesz ? Jakoś nie pamiętam, żebym ostatnio coś stworzył... – zaśmiał się Bóg.
– Nie licząc Samsona, któremu wypadały włosy... – wtrącił któryś z bogów.
– I pomyśleć, że te dzikusy oskarżały o to Dalilę ... – dodał inny.
Bogu wcale nie było do śmiechu. Od lat wypominali mu tę małą wpadkę. Musiał potem sfałszować wszystkie przekazy, żeby chociaż wyznawcy nie śmiali się z niego. Od tego czasu był ostrożniejszy w ingerencjach na Ziemi. Nie miał zamiaru być pośmiewiskiem bogów.
– Jak ona to sobie wyobraża ? – wrócił na bezpieczniejsze tematy.
– Uważa, że przed stworzeniem świata istniała tylko energia, wspólne jestestwo bogów, które po pewnym czasie, wspólnym wysiłkiem stworzyło świat i rozdzieliło się na nas wszystkich...
– A dlaczego tego nie pamiętamy ?
– Tego nie potrafi wyjaśnić, ma nad tym jeszcze popracować...
– Może lepiej popracuje nad fryzurą – westchnął Allah – Ale muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Tym razem przeszła samą siebie. Większej bzdury nigdy nie słyszałem.
– Racja – poparł go Budda – lepiej wracajmy do gry.
Chwilę później szczęście uśmiechnęło się do Jahwe a wojska izraelskie zlikwidowały Autonomię Palestyńską. Nieco później w wyniku złego ułożenia kart potężny wstrząs uszkodził Bazylikę Św. Piotra w Rzymie przyprawiając papieża o zawał serca.
Każdy z bogów licytował starając się jak najwięcej zyskać bądź też jak najmniej stracić. Albo i to, i to równocześnie. W uszach nadal brzęczały im echa wcześniejszej rozmowy. Wszyscy nie raz zastanawiali się jak potężną istotą musiał być Stwórca skoro stworzył świat i ich samych. Skoro więc był tak potężny to gdzie zniknął. Czy odszedł nie oglądając swego dzieła czy też może został zniszczony. A jeśli został zniszczony, to jak potężny musiał być jego wróg.
Tymczasem Stwórca obserwował znudzonych własną egzystencją bogów myśląc o jakimś impulsie, który by ich pobudził. Powoli przecierając szklanki obserwował coraz bardziej pijanego Dionizosa, którego głowa powoli chyliła się ku kontuarowi.
– Barman, jeszcze wina
– Już się robi.