8445
Szczegóły |
Tytuł |
8445 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8445 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8445 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8445 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TERRY BROOKS
KR�LESTWO NA SPRZEDA�
W sk�ad cyklu
MAGICZNE KR�LESTWO
wchodz�:
KR�LESTWO NA SPRZEDA�
CZARNY JEDNORO�EC
NADWORNY CZARODZIEJ
KABA�OWA SZKATU�KA
NAPAR CZAROWNIC
TERRY BROOKS
KR�LESTWO NA SPRZEDA�
Prze�o�y� Maciej Karpi�ski
Kenardowi, Vernonowi, Billowi, Johnowi i Mik�'owi
Co� takiego rzeczywi�cie si� wydarzy�o
Czarownica z P�nocy, z pochylon� g�ow� i oczami wbi-
tymi w ziemi�, rozmy�la�a przez chwil�. Wreszcie unios�a
g�ow� i powiedzia�a:
- Nie wiem, gdzie jest Kansas, nigdy o nim nie s�ysza-
�am. Powiedz, czy to kraj cywilizowany?
- Ale� tak - odrzek�a Dorota.
- Wi�c to w�a�nie dlatego. Jestem przekonana, �e w cy-
wilizowanych krajach nie ma ju� czarownic ani czarowni-
k�w, ani czarodziejek, ani czarodziej�w. Ale Kraina Oza nig-
dy nie by�a cywilizowana, bo jeste�my odci�ci od reszty �wia-
ta. Dlatego te� mi�dzy nami ci�gle jeszcze s� czarownice
i czarodzieje.
L. F. Baum, Czarnoksi�nik ze Szmaragdowego Grodu,
t�um. S. Wortman, Nasza Ksi�garnia, Warszawa 1972.
BEN
W skrzynce le�a�o specjalne, gwiazdkowe wydanie kata-
logu domu towarowego Rosen's. Zaadresowane by�o do
Annie.
Ben Holiday, zanim j� otworzy� i wyj�� broszur�, sta� przez
chwil� znieruchomia�y. Wodzi� oczami po barwnej, weso�ej
ok�adce. Zatrzyma� wzrok na bia�ej naklejce z imieniem jego
zmar�ej �ony. W lobby chicagowskiego wysoko�ciowca pa-
nowa�a dziwna cisza. Ton�o ono w pokrywaj�cym wszystko
kurzu p�nopopo�udniowych godzin szczytu. Nie by�o tu
teraz nikogo, pr�cz niego i stra�nika. Na zewn�trz, za si�ga-
j�cymi od pod�ogi do sufitu oknami, wychodz�cymi na fron-
tow� �cian� budynku, jesienny wiatr hula� ch�odnymi podmu-
chami w kanionie Michigan Avenue. Szepta� o zbli�aj�cej si�
zimie.
Ben powi�d� palcem po �liskiej ok�adce katalogu. Annie
uwielbia�a robi� zakupy, nawet je�li by�y to zakupy w wy-
sy�kowym domu towarowym. Rosen's by� jednym z jej ulu-
bionych sklep�w.
Nagle do oczu nabieg�y mu �zy. Nie m�g� si� pogodzie
z jej utrat�, cho� od tamtej chwili up�yn�y przecie� ju� dwa
lata. Czasami wydawa�o mu si�, �e to wszystko to tylko wy-
tw�r jego wyobra�ni i �e kiedy wr�ci z pracy do domu, ona
b�dzie tam na niego czeka�a.
Wzi�� g��boki oddech, usi�uj�c opanowa� wzburzenie wy-
wo�ane tym drobiazgiem - widokiem nalepki z jej imieniem.
Wzburzenie bezsensowne. Przecie� nic ju� mu jej nie wr�ci.
Nic nie mo�e odmieni� tego, co si� wydarzy�o.
Wzni�s� oczy i wpatrzy� si� w pust� teraz skrzynk�. Pa-
mi�ta� dok�adnie dzie�, w kt�rym dowiedzia� si�, �e zgin�a.
Wr�ci� w�a�nie z s�du, z posiedzenia przedprocesowego
w sprawie firmy Microlab ze starym Wilsonem Frinkiem i jego
synami. Pracowa� wtedy w biurze. Zastanawia� si� nad argu-
mentami, jakimi m�g�by przekona� swego adwersarza, pra-
wnika nazwiskiem Bates, �e jego rozwi�zanie b�dzie opty-
malne dla wszystkich stron sporu, gdy zadzwoni� telefon.
Annie mia�a wypadek na Kennedy Avenue. By�a w stanie
krytycznym w szpitalu St. Jude. Czy mo�e do niej przyje-
cha�...?
Pokr�ci� g�ow�. Stale s�ysza� g�os doktora, opowiadaj�ce-
go mu o tym, co si� wydarzy�o. Brzmia� tak ch�odno i racjo-
nalnie. Od razu wiedzia�, �e Annie umiera. Poczu� to w jednej
chwili. Odesz�a, nim dotar� do szpitala. Dziecko r�wnie�. By�a
w trzecim miesi�cu ci��y.
- Panie Holiday!
Ben rozejrza� si� dooko�a, sp�oszony czyim� g�osem. To
George, stra�nik, spogl�da� na niego znad swojego biurka
w holu.
- Czy wszystko w porz�dku?
Ben skin�� i z trudem si� zdoby� na kr�tki u�miech.
- Tak, zamy�li�em si�...
Zamkn�� drzwiczki skrzynki, w�o�y� wszystkie przesy�ki
do kieszeni p�aszcza i trzymaj�c obur�cz katalog, ruszy�
w kierunku windy. Nie chcia�, by widywano go w takim sta-
nie. Mo�e to siedz�cy w nim stale prawnik trzyma� go
w ryzach?
- Ch�odny dzisiaj dzie� - rzek� George, wy�aniaj�c si�
z p�mroku. - Zanosi si� na mro�n� zim�. M�wi�, �e b�dzie
�nie�na. Tak jak par� lat temu.
- Tak, na to wygl�da. - Ben ledwie go s�ysza�, znowu spo-
gl�da� na katalog. Annie zawsze sprawia�o rado�� przegl�da-
nie �wi�tecznych katalog�w. Czyta�a mu opisy co dziwacz-
niejszych ofert. Zwyk�a by�a uk�ada� historyjki o ludziach,
kt�rzy kupuj� takie rzeczy.
Nacisn�� guzik przy drzwiach windy, a te natychmiast si�
otworzy�y.
- �ycz� panu mi�ego wieczoru! - zawo�a� za nim George.
Wind� dojecha� do swego apartamentu na najwy�szym
pi�trze wysoko�ciowca, zrzuci� p�aszcz i wkroczy� do holu,
wci�� trzymaj�c w r�ku katalog. Mieszkanie ton�o w mroku,
lecz Ben nie w��czy� �wiate� i sta� bez ruchu przed oknami
wychodz�cymi na taras i patrzy� na budynki centrum miasta.
�wiat�a migota�y w szaro�ci zmierzchu, samotne i odleg�e,
ka�de z nich niczym �r�d�o �ycia, oddzielone od wszystkich
innych.
Tak wiele czasu sp�dzamy w samotno�ci, pomy�la�. Czy
to nie dziwne?
Jeszcze raz spojrza� na katalog. Dlaczego przys�ali go An-
nie? Dlaczego firmy wysy�aj� zawsze swoje katalogi, rekla-
m�wki, pr�bki B�g wie czego do ludzi, kt�rzy ju� od dawna
nie �yj�? Dlaczego w ten spos�b wdzieraj� si� w prywatno��?
To afront. Czy nie aktualizuj� list swoich klient�w? A mo�e
to dlatego, �e nigdy nie mog� pogodzie si� z ich utrat�?
Opanowa� gniew i u�miechn�� si� gorzko, ironicznie. Mo�e
powinien zadzwoni� do Andy Rooneya? Niech o tym napisze!
W ko�cu w��czy� �wiat�a i podszed� do braku, gdzie przy-
rz�dzi� sobie glenliveta z lodem i odrobin� wody. Spr�bowa�
odrobin�. Za nieca�e dwie godziny mia� spotkanie w restau-
racji. Obieca� Milesowi, �e tym razem sam je przygotuje. Mi-
les Bennett by� nie tylko jego partnerem w interesach, lecz
chyba ostatnim prawdziwym przyjacielem, jaki pozosta� mu
po �mierci Annie. Wszyscy inni odsun�li si�, odeszli dok�d�
i znikn�li we wrzawie i zamieszaniu �ycia towarzyskiego. Pa-
ry i samotni to chyba nie najlepsze zestawienie; wi�kszo�� jego
przyjaci� stanowi�y ma��e�stwa. Sam Ben nie zrobi� zreszt�
wiele, by podtrzyma� rozpadaj�ce si� przyja�nie. Wi�kszo��
czasu sp�dza� w pracy lub na samotnym rozpami�tywaniu
w�asnego smutku. Marny by� z niego teraz kompan i jedynie
Miles mia� dosy� cierpliwo�� i wytrwa�o�ci, by z nim trzyma�.
Ben �ykn�� jeszcze szkockiej i przeszed� kilka krok�w do
otwartych okien. �wiat�a miasta zamigota�y do niego. Samot-
no�� nie jest taka z�a - my�la�. Tak po prostu bywa. Zmar-
szczy� brwi. W ka�dym razie tak si� sta�o w jego wypadku
By�a to samotno�� z wyboru. M�g�by znowu znale�� towa-
rzystwo w jednym z niezliczonych �r�de�. M�g� wej�� niemal
do ka�dego z kr�g�w towarzyskich tego miasta. Dysponowa�
odpowiednimi przymiotami. By� m�ody, w pracy ci�gle od-
nosi� sukcesy. By� bogaty - o ile pieni�dze mog� si� liczy�.
A w tym �wiecie z pewno�ci� si� liczy�y. Nie, nie musia� by�
sam. Sedno problemu le�a�o jednak w tym, �e nie czu� si� ju�
do niczego przywi�zany.
My�la� o tym przez chwil� - zmusi� si�, by o tym pomy-
�le�. Pr�cz faktu jego w�asnego wyboru, istnia�o jeszcze co�,
co powodowa�o, �e �y� w ten spos�b. By�a to jego natura. Za-
wsze czu�, �e jest outsiderem. Studia i praktyka prawnicza
pomog�y walczy� z t� �wiadomo�ci�, daj�c mu miejsce
w �yciu, daj�c grunt, na kt�rym m�g� pewnie stan��. Lecz
uczucie �stania obok", �bycia poza", cho� t�umione, przetrwa-
�o w jakiej� formie. Utrata Annie rozbudzi�a je na nowo. Zno-
wu intensywniej odczuwa�, �e wszelkie wi�zy, kt�re ��czy�y
go z kimkolwiek i czymkolwiek, s� w�t�e i przemijaj�ce. Cz�-
sto zastanawia� si�, czy inni ludzie s� pod tym wzgl�dem do
niego podobni. Przypuszcza�, �e tak. Przypuszcza�, i� w pew-
nym stopniu ka�dy czuje si� odrzucony, osamotniony. To
uczucie nie mog�o by� jednak tak silne, jak w jego wypadku.
Nigdy a� tak silne.
Wiedzia�, �e Miles co� z tego rozumie - �e pojmuje przy-
najmniej cz�� z tego, co czuje on sam. Rzecz jasna, Miles nig-
dy nie znalaz� si� w takim stanie. By� kwintesencj� osoby to-
warzyskiej, zawsze w otoczeniu bliskich, zawsze dobrze czu-
j�cej si� w�r�d ludzi. Chcia�, by i Ben by� taki. Pragn�� go
wyrwa� z tej skorupy, kt�r� tamten wok� siebie tworzy�, wci�-
gn�� na powr�t w strumie� �ycia. Stawia� sobie to zadanie za
punkt honoru. To dlatego tak si� upiera� w sprawach tych
bankiet�w i spotka�. Chcia�, by Ben zapomnia� wreszcie
o Annie i zacz�� �y� w�asnym �yciem.
Ben doko�czy� szkock� i przyrz�dzi� sobie nast�pn�. Zda-
wa� sobie spraw�, �e pije ostatnio zbyt wiele, �e przekracza
ju� granic� rozs�dku. Spojrza� na zegarek. Min�o czterdzie-
�ci pi�� minut. Nim minie drugie tyle, pojawi si� tutaj jego
niania, czyli Miles we w�asnej osobie. Pokr�ci� g�ow� z nie-
smakiem. Miles nie rozumia� jednak z tego a� tak wiele.
Z kieliszkiem w r�ku przeszed� znowu po pokoju. Zatrzy-
ma� si� przy oknach. Przez chwil� patrza� w dal, potem od-
wr�ci� si� i zaci�gn�� zas�ony. Powr�ci� na sof�, zastanawia-
j�c si�, czy ods�ucha� wiadomo�ci z automatycznej sekretar-
ki, i znowu zatrzyma� wzrok na katalogu. Nie pami�ta�, �e
tam go po�o�y�. Musia� to zrobi� bezwiednie. Katalog spoczy-
wa� razem z reszt� poczty na stoliku przy sofie, a jego ok�ad-
ka b�yszcza�a odbitym �wiat�em lampy.
�Rosen's Ltd. - Katalog Gwiazdkowy".
Siad� i wzi�� go do r�ki. Gwiazdkowy katalog spe�nionych
sn�w i marze�. Widzia� go nie pierwszy raz. Coroczne wy-
dawnictwo domu towarowego, kt�ry z podziwu godn� na-
tarczywo�ci� usi�owa� przekona� klient�w, �e ma co� odpo-
wiedniego dla ka�dego z nich, przeznaczone by�o jednak dla
ograniczonego grona klient�w - dla tych najzasobniejszych.
Mimo wszystko Annie zawsze lubi�a go przegl�da�.
Powoli zacz�� przerzuca� stronice, krzycz�ce reklamami
podark�w dla najbardziej wybrednych. By� to zbi�r jedynych
w swoim rodzaju kurioz�w, kt�ry znale�� mo�na by�o jedy-
nie w tym wydawnictwie. Kolacja dla dwojga w prywatnym
kalifornijskim apartamencie gwiazdy filmowej z podr�
w��cznie. Dziesi�ciodniowa wyprawa na jachcie z pe�n� za-
�og� i zaopatrzeniem dla sze��dziesi�ciu os�b. Tydzie� na pry-
watnej wyspie na Karaibach; w koszta wliczone korzystanie
z piwnicy win oraz w pe�ni zaopatrzonej spi�arni. Butelka stu-
pi��dziesi�cioletniego wina. R�cznie dmuchane szk�o i pro-
jektowane na zam�wienie wyroby z diament�w. Z�ota wyka-
�aczka. Futerka z soboli dla lalek. Szachy z figurami postaci
z film�w fantastycznych, rze�bione w hebanie. R�cznie tkana
makata przedstawiaj�ca podpisanie Deklaracji Niepodleg�o�ci.
Lista ta ci�gn�a si� dalej, a ka�da jej kolejna pozycja by�a
dziwaczniejsza od poprzedniej. Ben poci�gn�� sporego �yka
szkockiej. Czu� niemal wstr�t do tych ekstrawagancji, cho�
z drugiej strony by�o w tym co� fascynuj�cego. Dotar� do �rod-
ka katalogu. Reklamowano tam prze�roczyst� wann� z �yw�
z�ot� rybk�. By� srebrny zestaw przybor�w do golenia ze z�o-
tymi inicja�ami w�a�ciciela. Dlaczeg� ktokolwiek mia�by...?
W p� my�li jego wzrok przyci�gn�a inna, zilustrowana
efektowym obrazem reklama. Tekst brzmia� nast�puj�co:
MAGICZNE KR�LESTWO NA SPRZEDA�
Landover - zaczarowana wyspa przyg�d, ocalona przed bezli-
tosn� rzek� up�ywaj�cego czasu. Dom rycerzy i rozb�jnik�w, smo-
k�w i dziewic, czarownik�w i mag�w. Magia miesza si� tam z rze-
czywisto�ci�, a prawdziwi bohaterowie �yj� w zgodzie z kodeksem
rycersko�ci. W kr�lestwie tym realne stan� si� wszystkie twoje sny.
Jedynym brakuj�cym w nim elementem jeste� ty sam - jako kr�l
i w�adca. Ucieknij do krainy swych marze� i narod� si� na nowo!
Cena: $1.000.000
Konieczny osobisty wywiad i wykazanie si� odpowiednim ma-
j�tkiem.
Kontakt: Meeks, biuro prywatne.
To wszystko. Barwna ilustracja przedstawia�a rycerza na
wierzchowcu, walcz�cego z ziej�cym ogniem smokiem, pi�k-
n� i odzian� w p�prze�roczyste szaty dziewic�, przygl�da-
j�c� si� pojedynkowi z mur�w zamku, oraz odzianego w czer�
maga, wznosz�cego r�ce w ge�cie tajemnej, przera�aj�cej kl�-
twy. W tle widocznych by�o par� innych stworze� - elf�w,
gnom�w, czy czego� w tym rodzaju. Okna pot�nych zamk�w
i wie� zia�y swymi otworami ku pokrytym k��bami mg�y
wzg�rzom.
Nios�o to smak i nastr�j opowie�ci o kr�lu Arturze i ryce-
rzach Okr�g�ego Sto�u.
- Szale�stwo - mrukn�� Ben bez zastanowienia.
Gapi� si� na obrazek z niedowierzaniem, przekonany, �e
nie zrozumia�, o co tu naprawd� chodzi. Przeczyta� raz je-
szcze. Przeczyta� po raz trzeci. Zirytowany bezsensowno�ci�
og�oszenia jednym haustem doko�czy� szkock�, odcedzaj�c
z�bami kostki lodu. Milion dolar�w za zaczarowane kr�le-
stwo? To musi by� jaki� �art!
Cisn�� katalog, zerwa� si� na r�wne nogi i podszed� do
barku, �eby przygotowa� sobie kolejnego drinka. Przez chwi-
l� patrza� na swe odbicie w lustrze: cz�owiek �redniego wzro-
stu, szczup�y, zdrowo wygl�daj�cy i wysportowany. Twarz
raczej poci�g�a, o wystaj�cych ko�ciach policzkowych
i wysokim czole. Jastrz�bi nos i niebieskie oczy o bystrym sp�j-
r�eniu. By� trzydziestodziewi�ciolatkiem, a jednocze�nie cz�o-
wiekiem, dla kt�rego by�o jeszcze zbyt wcze�nie, by wkra-
cza� w �redni wiek.
Ucieknij do krainy swoich marze�...
Wr�ci� na sof�, postawi� drinka na stoliku i jeszcze raz wzi��
do r�ki katalog. Raz jeszcze przeczyta� og�oszenie o Landover.
Pokr�ci� g�ow�. Nie, takie miejsce nie mo�e przecie� istnie�.
To z pewno�ci� jaki� �art. Za tym musi kry� si� co� zupe�nie
innego. Prawdy trzeba szuka� tu gdzie� pomi�dzy wiersza-
mi. Poczu� w ustach gorycz i prze�kn�� �lin�. Wierszy tych nie
by�o wcale zbyt wiele. Rosen's by� przecie� powa�nym do-
mem towarowym. Niemo�liwe, by oferowa� co�, czego nie
b�dzie w stanie dostarczy�, je�li tylko znajdzie si� nabywca.
Ben u�miechn�� si�. O czym my�la�? O nabywcy? Komu
w og�le do g�owy mog�oby przyj��, �eby...? Rzecz jasna, my-
�la� teraz o sobie samym. To on sam w�a�nie si� teraz nad tym
zastanawia�. To on rozwa�a� mo�liwo�l� zakupu. Sta� tam
tak, popijaj�c szkock� i rozmy�laj�c o swojej alienacji. To on
by� owym outsiderem, czuj�cym si� nieswojo we w�asnym
�wiecie, zawsze szukaj�cym ucieczki przed sob� samym.
To by�a jego szansa. Co� w sam raz dla niego.
U�miechn�� si� jeszcze szerzej. To przecie� czyste szale�-
stwo! Zastanawia� si� teraz powa�nie nad czym�, o czym zdro-
wy umys�owo cz�owiek nawet dwa razy by nie pomy�la�!
Szkocka powoli zacz�a robi� swoje. Ben wsta�, �eby si�
otrz�sn��. Spojrza� na zegarek, my�l�c o Milesie. Straci� reszt-
ki ch�ci na um�wione spotkanie. Nie mia� ochoty i�� dok�d-
kolwiek.
Podszed� do telefonu i wykr�ci� numer przyjaciela.
- Bennett - w s�uchawce odezwa� si� znajomy g�os.
- Miles, zdecydowa�em, �e nie przyjd� dzisiaj. Mam
nadziej�, �e si� nie gniewasz.
Przez chwil� w s�uchawce panowa�a cisza.
- Doktorku, czy to ty?
- Tak, ja. - Miles uwielbia� nazywa� go �Doktorkiem" od
zamierzch�ych ju� czas�w sprawy przeciw Wells-Fargo, zwi�-
zanej z wykupem udzia��w firmy. Doktor Holiday, rewolwe-
rowiec sal s�dowych Bena doprowadza�o to do sza�u. - S�u-
chaj, p�jdziesz tam sam, zgoda?
- Idziemy razem. - Miles by� nie do zdarcia. - Obieca�e�,
�e p�jdziesz, no i idziesz
- Wi�c wycofuj� si� z obietnicy. U prawnik�w to normal-
ne - czytasz przecie� gazety.
- Ben, musis2 -o� ze sob� robi�. Musisz od czasu do czasu
wyjrze� gdzie� po/a biuro i mieszkanie, niezale�nie od tego,
jak s� wspania�e. Musisz si� pokazywa� chocia�by po to, �eby
ludzie z bran�y wiedzieli, �e jeszcze �yjesz.
- Powiesz im, �e �yj�. Powiedz, �e z pewno�ci� przygotu-
j� nast�pne spotkanie. Powiedz im cokolwiek. Ale nie licz na
to, �e dzisiaj tam p�jd�.
Znowu cisza. Tym razem przez d�u�sz� chwil�.
- Wszystko z tob� w porz�dku?
- Tak, a�e w�a�nie zacz��em co� robi�. Musz� doko�czy�.
Nie chc� teraz przerywa�.
- Zbyt wiele pracujesz, Ben.
- A ty to niby nie? Do zobaczenia jutro.
Od�o�y� s�uchawk�, nim Miles zd��y� cokolwiek powie-
dzie�. Sta� teraz, patrz�c na aparat telefoniczny. Nie sk�ama�.
Faktycznie zacz�� robi� co�, co chcia� doko�czy� Annie zro-
zumia�aby to Zawsze by�a w stanie zrozumie� jego fascyna-
cje zagadkami i wszelkiego rodzaju wyzwaniami, kt�rym on
stawia� czo�a, a kt�re inni woleliby obej�� bokiem. W du�ym
stopniu to w�a�nie ich ��czy�o.
Oczywi�cie, gdyby by�a tutaj Annie, nic takiego si� by nie
wydarzy�o. Nie my�la�by wtedy o ucieczce do krainy sn�w,
kt�ra prawdopodobnie w og�le nie istnieje. Zatrzyma� si�,
zaskoczony w�asnymi wnioskami Trzymaj�c w d�oni drinka,
po raz kolejny podszed� do sofy, podni�s� katalog i jeszcze
raz zacz�� czyta�.
Nast�pnego ranka Ben sp�ni� si� do biura sp�ki Bennett
& Ho�iday, Ltd. Wygl�da�o na to, ze jest w nienajlepszym
nastroju. Um�wi� si� na wcze�niejsze spotkanie w sprawie fuzji
przedsi�biorstw. Prosto z domu ruszy� do budynku s�du tyl-
ko po to, by stwierdzi�, �e dziwnym zbiegiem okoliczno�ci
sprawy, w kt�rych mia� bra� udzia�, znikn�y z rozk�ad�wki.
Urz�dnicy nie mieli poj�cia, jak to si� sta�o, a swych s�do-
wych oponent�w nigdzie nie m�g� znale��. Przewodnicz�cy
sk�adu s�dziowskiego powiedzia� mu jedynie, �e po prostu
musi um�wi� si� jeszcze raz. Poniewa� bardzo zale�a�o mu
na czasie, poprosi� o mo�liwie wczesne terminy. Dowiedzia�
sie jednak, �e spotkania najwcze�niej mog� nast�pi� za mie-
si�c. Niezbyt uprzejmi urz�dnicy oznajmili, �e to normalne
pod koniec roku. Wyja�nienie to nie zaskoczy�o go. W tym
miesi�cu s�ys/a� je chyba po raz dwudziesty Zarz�da� wi�c
um�wienia go w sprawie nakaz�w s�dowych tylko po to, by
si� dowiedzie�, �e zajmuj�cy si� tym s�dzia wyjecha� na mie-
si�c na narty do Colorado i jeszcze nie zdecydowa�, kto ma
przej�� sprawy w czasie jego nieobecno�ci. Decyzj� podejmie
prawdopodobnie pod koniec tygodnia i wtedy nale�y si� o to
dowiadywa�.
Spojrzenia urz�dnik�w 1 s�dzi�w sugerowa�y, �e to nor-
malny bieg rzeczy w bran�y prawniczej, i �e on - szczeg�lnie
kto� taki, jak on - powinien by� sobie ju� dawno z tego zda�
spraw�.
Ben nie zamierza� jednak si� z tym pogodzi�. Nie zamie-
rza� uznawa� takiej sytuacji za normaln�. Mia� ju� po prostu
wszystkiego tego powy�ej uszu. Poniewa� jednak i tak nic
nie m�g� na to poradzi�, sfrustrowany i z�y poszed� do biura.
Dziewczyny w recepcji pozdrowi� wymamrotanym �dzie�
dobry". Ods�ucha� wiadomo�ci z automatycznej sekretarki
1 zaszy� si� gdzie� na zapleczu swego biura, by zwalczy�
wzbieraj�cy w nim gniew. Walczy� jednak nie wi�cej ni� pi��
minut, bowiem w drzwiach pojawi� si� Miles.
- No, no, nie b�d� od rana taki naburmuszony! Cho� odro-
bina u�miechu! - �wiergota� rado�nie
- Dobra, dobra . - odpowiedzia�, ko�ysz�c si� na krze�le. -
Niech �mieje si� ca�y �wiat.
- Czy co� posz�o nie tak z przes�uchaniami?
- W og�le nie posz�o Kto� zdj�� mnie z rok�ad�wki. Po-
wiedzieli mi, �e da si� to zorganizowa� dopiero, gdy na jab�o-
niach wyrosn� gruszki, a krowy za�piewaj� s�owiczym g�o-
sem - Pokr�ci� g�ow� - Co za �ycie'
- Ano �ycie. Swoj� drog�, ca�y �wiat tak w�a�nie funkcjo-
nuje. Najpierw spiesz si�, na �eb, na szyj�, a potem - czekaj.
Czasu masz pod dostatkiem.
- Mam ju� tego naprawd� dosy�!
Miles podszed� bli�ej i przysiad� na jednym ze stoj�cych
przed wielkim, d�bowym biurkiem foteli dla klient�w. By�
wielkim facetem o ci�kiej budowie. G�ste, ciemne w�osy
i w�sy dodawa�y powagi jego twarzy cherubina.
Jego wiecznie wp� przymkni�te oczy zamruga�y powoli.
- Wiesz, na czym polega twoje nieszcz�cie, Ben?
- Chyba powinienem. Wszak nie raz mi to ju� wyja�nia�e�.
- Dlaczego wi�c mnie nie pos�uchasz? Dlaczego tracisz
czas, pr�buj�c zmieni� co�, czego zmieni� si� nie da?
- Miles...
- Annie nie �yje, ale system prawny funkcjonuje dalej. Tego
nie da si� zmieni�. Ani teraz, ani nigdy. Nie b�d� takim don
Kichotem. Marnujesz swoje �ycie! Przecie� wiesz!
Ben gestem d�oni zda� si� odpycha� argumenty Milesa.
- Nie, w�a�nie �e nie wiem. Poza tym, co� si� nie zgadza
w tym twoim r�wnaniu. Wiem, �e Annie nie wr�ci, i pogo-
dzi�em si� z tym. Ale mo�e nie jest zbyt p�no, by zmieni�
system prawniczy - system wymierzania sprawiedliwo�ci, do
kt�rego przywykli�my, kt�ry podtrzymujemy przy �yciu
swoj� prac�.
- Powiniene� od czasu do czasu pos�ucha� siebie same-
go! - westchn�� Miles. - W moim r�wnaniu wszystko si� zga-
dza, szefie. Moje r�wnanie jest bole�nie dok�adne. Nie pogo-
dzi�e� si� ze �mierci� Annie. �yjesz w tej swojej cholernej sko-
rupie, bo nie chcesz si� pogodzi� z tym, co si� wydarzy�o.
Tak, jak gdyby takie �ycie mog�o cokolwiek zmieni�. Jestem
twoim przyjacielem - by� mo�e jedynym, jaki ci pozosta�. To
dlatego m�wi� ci to wszystko. Dlatego, �e nie mo�esz sobie
pozwoli�, by utraci� moj� przyja��.
Wielkolud pochyli� si� nieco do przodu.
- Te wszystkie g�wno warte historie o tym, jak to daw-
niej w prawniczej praktyce bywa�o, brzmi� jak opowie�ci mego
ojca o przedzieraniu si� pieszo pi�� mil przez zaspy do szko-
�y. Czy i ja mam sprzeda� sw�j w�z i zacz�� przychodzi� do
pracy pieszo z Barrington? Nie mo�na zawr�ci� biegu czasu,
cho�by� nawet najbardziej tego pragn��. Musisz nauczy� si�
akceptowa� �wiat takim, jakim jest.
Tym razem Ben pozwoli� mu sko�czy�, nie przerywaj�c.
Miles co do jednego z pewno�ci� mia� racj�: tylko on m�g� do
niego m�wi� w ten spos�b, i to dlatego, �e by� jego przyjacie-
lem. Lecz spos�b na �ycie Milesa zawsze bardzo r�ni� si� od
tego, do czego d��y� Ben. Zawsze wola� wtapia� si� w otocze-
nie, ni� je kszta�towa�, zawsze sk�onny by� do ugody. Nie
rozumia�, �e w �yciu s� pewne rzeczy, z kt�rymi po prostu
nie wolno si� pogodzi�.
- Zapomnij na chwil� o Annie. - Ben zrobi� znacz�c� prze-
rw�, nim znowu zacz�� m�wi�. - Pozw�l mi zauwa�y�, �e
zmiana to normalny element w �yciu cz�owieka, �e to nor-
malny, nieustanny proces, nap�dzany przez niezadowolonych
ze swej sytuacji ludzi, i �e, w gruncie rzeczy, jest to zjawisko
pozytywne. Pozw�l mi zauwa�y�, �e zmiana jest cz�sto wy-
nikiem tego, czego si� nauczyli�my, a nie tylko tego, co�my
sobie wyobrazili i zaplanowali na przysz�o��. Wydarzenia
przesz�o�ci odgrywaj� w tym swoj� wa�n� rol�. Dlatego to,
co dzia�o si� kiedy� i by�o dobre, nie powinno by� odk�adane
na bok jako po prostu jeszcze jedna zape�niona kartka pa-
mi�tnika.
Miles wzni�s� r�k�.
- Nie, przecie� nie chcia�em powiedzie�, �e...
- Czy mo�esz z czystym sumieniem powiedzie� mi, �e
jeste� zadowolony z kszta�tu, jakiego nabiera praktyka pra-
wnicza w tym kraju? Czy mo�esz powiedzie� mi, �e jest teraz
cho� tak dobrze, jak by�o, powiedzmy, pi�tna�cie lat temu,
kiedy zaczynali�my? Przecie� widzisz, na lito�� bosk�, co si�
dzieje! Nurzamy si� w oceanie przepis�w i ustale� prawnych,
kt�ry rozci�ga si� st�d a� po Chiny. Nawet prawnicy nie pojm-
juj� po�owy z tego! M�wili�my kiedy� o sobie, �e prowadzi-
my praktyk� og�ln�, a teraz jest dobrze, je�li czujemy si� kom-
petentni w jednej czy dw�ch dziedzinach. Nie nad��amy
z zapoznawaniem si� z nowymi przepisami. S�dy s� zbyt
powolne i przeci��one prac�. S�dziowie to nazbyt cz�sto prze-
ci�tni prawnicy, kt�rzy zaj�li swe stanowiska dzi�ki uk�adom
politycznym. �wie�o upieczeni prawnicy patrz� na sw� pro-
fesj� jako na spos�b robienia wielkich pieni�dzy Przede wszys-
tkim dbaj� o to, �eby ich nazwiska jak najcz�ciej figurowa�y
w gazetach. Zapomnieli, ze ich zadaniem jest przede wszyst-
kim pomoc ludziom. Podobnie jak nazi�ci, mamy teraz fatal-
n� pras�. Reklamujemy si� - tak, reklamujemy! Niczym sprze-
dawcy u�ywanych samochod�w czy sklepy meblowe. Nie
dbamy wystarczaj�co o stan naszej wiedzy. Nie pilnujemy si�
tak, jak by nale�a�o. Po prostu przedzieramy si� przez spra-
wy - aby do przodu.
Miles spojrza� na niego, z zadowoleniem kiwaj�c g�ow�.
- Sko�czy�e�?
Ben przytakn�� nieco speszony.
- Chyba tak. Czy o czym� zapomnia�em?
Miles wzruszy� ramionami.
- My�l�, ze wyczerpa�e� temat. Czy teraz ci l�ej?
- O, tak, znacznie Dzi�ki!
- To �wietnie. Jeszcze tylko jeden drobiazg S�ucha�em
ka�dego twojego s�owa, stara�em si� wszystko zapami�ta�,
i - co wi�cej - z prawie wszystkim si� zgadzam. Jednak mu-
sz� zapyta�: i co z tego? By�o tysi�ce przem�wie� i wyst�pie�,
powstawa�o tysi�ce komitet�w, pisano tysi�ce artyku��w do-
tycz�cych problem�w, kt�re tak elokwentnie przedstawi�e�
w swej tyradzie. I czy cokolwiek to zmieni�o?
- Niewiele - westchn�� Ben.
- I oto sedno sprawy. Skoro tak to wygl�da, to co w�a�ci-
wie zamierzasz zmienia�?
- Nie wiem. Ale nie to jest sednem sprawy.
- A wi�c co nim jest, do licha? Je�li zamierzasz sam wypo-
wiedzie� wojn� systemowi, by to zmieni�, to w porz�dku. Ale
troch� umiarkowania nie zaszkodzi�oby tobie i twemu zaan-
ga�owaniu. Od czasu do czasu wolny dzie�, czy jakie� rela-
ksuj�ce zaj�cia mog�yby pozwoli� ci spojrze� na to z odmiennej
perspektywy, uchroni� przed wypaleniem si� do dna.
- Zgoda, w porz�dku. Ale umiarkowanie nie jest moj� naj-
silniejsz� stron�.
Miles u�miechn�� si�.
- I mi to m�wisz? Cho� raz porozmawiajmy o czym� in-
nym. Opowiem ci o wczorajszym wieczorze Wierz mi lub
nie, ale par� os�b pyta�o o ciebie w czasie spotkania. M�wili,
�e chcieliby ci� zobaczy�.
- To znaczy, �e musi im bardzo brakowa� towarzystwa...
Miles wzruszy� ramionami.
- By� mo�e. C� wa�nego si� wydarzy�o, �e musia�e�
odwo�a� swoje przyj�cie? Nowa sprawa?
Ben zastanawia� si� przez chwil�, potem potrz�sn�} g�ow�.
- Nie, nic nowego. Po prostu chcia�em co� sprawdzi�. -
Zawaha� si�. Potem si�gn�� nerwowym ruchem do teczki,
z kt�rej wydoby� katalog. - Miles, czy chcesz zobaczy� co�
przedziwnego? Sp�jrz tylko na to.
Przekartkowa� katalog, by odnale�� stron� z tekstem
o Landover, i od�o�y� go na biurko. Jego przyjaciel przysun��
si�, by po niego si�gn��, po czym znowu rozpar� si� w fotelu.
- Magiczne kr�lestwo na sprzeda�... Landover - zaczaro-
wana wyspa przyg�d... Ej, co to jest? - Miles odwr�ci� kata-
log, by spojrze� na ok�adk�.
- �wi�teczny katalog domu Rosen's - wyja�ni� Ben wiel-
koludowi. - Na pewno widzia�e� ju� takie. Z podarunkami.
Ka�dy jedyny w swoim rodzaju.
Miles zacz�� znowu czyta�. Gdy sko�czy�, podni�s� wzrok.
- Tylko milion? C� za okazja! Le�my do Nowego Jorku,
nim zacznie by� tam ciasno od potencjalnych klient�w.
- Co o tym my�lisz?
Miles spojrza� na niego.
- Mam nadziej�, �e to samo, co i ty. Kto� tu zwariowa�!
Ben powoli pokiwa� g�ow�.
- Te� tak my�la�em. Ale Rosen's nie umie�ci�by w kata-
logu czego�, czego nie b�dzie w stanie dostarczy�.
- A wi�c musi tu chodzi� o jaki� spektakl, mistyfikacj�.
Smoki to pewno przero�ni�te jaszczurki albo co� w tym
rodzaju. Magia to po prostu jarmarczne sztuczki, jak ta z wy-
ci�ganiem kart z r�kawa. - Miles roze�mia� si�.- Rycerze
i dziewice z Centralnej Agencji Castingowej, smoki dzi�ki
uprzejmo�ci ogrodu zoologicznego w San Diego. Johny Car-
son osobi�cie b�dzie kierowa� t� ca�� mena�eri� w przysz�ym
tygodniu!
Ben czeka�, a� �miech olbrzyma ucichnie.
- Tak s�dzisz?
- Oczywi�cie, �e tak. A ty?
- Nie jestem pewien.
Miles zmarszczy� brwi i jeszcze raz przeczyta� og�oszenie.
Gdy sko�czy�, od�o�y� katalog na biurko i pchn�� go w kierun-
ku Bena.
- Czy w�a�nie to ci� zatrzyma�o w domu wczoraj wieczo-
rem?
- Po cz�ci tak.
Zapanowa�a d�uga cisza. Miles chrz�kn��.
- Ben, tylko nie m�w mi, �e my�lisz o...
Zadzwoni� telefon. Ben podni�s� s�uchawk�, s�ucha� przez
chwil�, a potem skierowa� wzrok na Milesa.
- To pani Lang.
Miles spojrza� na zegarek.
- Chyba chce pisa� nowy testament. - Zawaha� si�. Wy-
gl�da�o na to, �e chce powiedzie� jeszcze co�, ale tylko wci-
sn�� r�ce do kieszeni i poszed� ku drzwiom. - Dobra, dosy�
tego. Mam teraz troch� pracy. Spotkamy si� p�niej.
Marszcz�c czo�o, opu�ci� gabinet. Ben go nie zatrzymy-
wa�.
Tego popo�udnia Ben wcze�nie wyszed� z biura i pojecha�
do klubu sportowego, aby po�wiczy�. Sp�dzi� godzin�
w si�owni, przez kolejn� godzin� ok�ada� lekkie i ci�kie wor-
ki treningowe, do kt�rych zainstalowania nam�wi� par� lat
temu prowadz�cych klub. Jako nastolatek uprawia� boks. Nie-
mal pi�� lat walczy� w Northside. Mia� srebrn� r�kawic�,
a m�g�by mie� i z�ot�, gdyby nie inne zainteresowania, kt�re
odwiod�y go wtedy od sportu. Ca�y czas stara� si� jednak utrzy-
ma� form�. Od czasu do czasu, w wolnych chwilach, sparin-
gowa! nawet po kilka rund w klubie. Lecz na co dzie� po
prostu stara� si� utrzyma� w dobrej kondycji. Zacz�� przywi�-
zywa� do tego szczeg�ln� wag� po �mierci Annie. Pozwala�o
mu to po cz�ci roz�adowa� gniew i zapomnie� o rozpaczy.
Wype�nia�o jego czas.
Siedz�c w przedzieraj�cej si� przez korki godzin szczytu
taks�wce, my�la� o rozmowie z Milesem. To prawda, �e nie
potrafi� si� pogodzi� ze �mierci� Annie. Przyznawa� si� do
tego, je�li nawet nie przed Milesem, to na pewno przed sa-
mym sob�. Prawd� by�o, �e nie wiedzia�, w jaki spos�b si�
z tym pogodzi�. Ich mi�o�� by�a uczuciem tak intensywnym,
�e a� przera�aj�cym. Nigdy o niej nie m�wili - nie by�o takiej
potrzeby. Kiedy Annie zgin�a, my�la� o samob�jstwie. Nie
zrobi� tego, poniewa� jaki� wewn�trzny g�os podpowiada� mu,
i� nie powinien robi� rzeczy tak jawnie bezsensownych. An-
nie z pewno�ci� tego by nie pochwali�a. Tak wi�c �y� teraz
najlepiej, jak potrafi� �y� bez niej, lecz nigdy nie uda�o mu si�
pogodzi� z jej odej�ciem. By� mo�e nigdy mu si� to nie uda.
Prawd� m�wi�c, nie by� wcale przekonany, czy ma to a�
takie znaczenie.
Zap�aci� taks�wkarzowi, wszed� do lobby wie�owca, po-
zdrowi� George'a i ruszy� wind� do swego apartamentu.
Miles uwa�a� go za pogr��onego w b�lu samotnika, kt�ry
w ukryciu przed �wiatem ci�gle zadr�cza si� rozpami�tywa-
niem �mierci �ony. By� mo�e za takiego uwa�ali go wszyscy.
Ale to nie �mier� Annie wprowadzi�a go w ten stan. Ona go
jedynie pog��bi�a. W ostatnich latach coraz bardziej wycofy-
wa� si� w g��b siebie, zdegustowany upadkiem prawniczej
profesji, jej stopniowym pogr��aniem si� i odchodzeniem od
cel�w, do kt�rych powsta�a. Dla Milesa by�o to niezrozumia�e.
Doktorek Holiday, wzi�ty prawnik s�dowy, kt�ry pokona�
wi�cej Goliat�w, ni� sam Dawid m�g�by wy�ni�. Dlaczeg�z
cz�owiek, kt�ry tak efektywnie ten system potrafi� wykorzys-
ta�, mia�by si� czu� sfrustrowany jego niedoskona�o�ciami?
Niekiedy sukcesy prawnika sprawiaj�, �e zaczyna wyra�niej
dostrzega� szerz�c� si� wok� niesprawiedliwo��. Tak by�o
w�a�nie w jego wypadku.
Wymiesza! glenliveta z wod� i poszed� do salonu. Le��c
na sofie, wpatrywa� si� w okno, obserwuj�c �wiat�a miasta.
Po jakim� czasie wyci�gn�� z teczki katalog Rosen'sa i otworzy�
go na stronie po�wi�conej Landover. My�la� o tym przez ca�y
dzie�. W�a�ciwie od chwili, gdy wczorajszego wieczora po
raz pierwszy zatrzyma� wzrok na tym og�oszeniu, nie my�la�
o niczym innym.
A je�li to prawda?
Siedzia� tak przez d�u�szy czas ze szklank� w d�oni, wpa-
truj�c si� w otwarty katalog i rozmy�laj�c.
Jego obecne �ycie zatrzyma�o si� w martwym punkcie.
Annie nie �y�a. Zaw�d prawnika - przynajmniej dla niego -
by� r�wnie� martwy. Oczywi�cie, by�y setki bitew s�dowych,
w kt�re m�g�by si� zaanga�owa�, setki przypadk�w, kt�ry-
mi m�g�by si� zaj��, setki nowych Goliat�w, kt�rych Dawid
m�g�by jeszcze pokona�. Ale w niczym nie zmieni�oby to pe�-
nego niedoskona�o�ci i dr�g do nadu�y� systemu. W ko�cu
frustracja i rozczarowanie by�yby tylko powtarzanym rytua-
�em bez znaczenia. A przecie� w �yciu szuka� czego� wi�cej.
I z pewno�ci� co� takiego gdzie� istnia�o
Spojrza� na barwn� ilustracj� przedstawiaj�c� scen� walki
rycerza ze smokiem, wi�zion� w zamkowej wie�y dziewic�,
maga rzucaj�cego zakl�cie i obserwuj�cy to wszystko lud za-
czarowanej krainy Landover Marzenie prosto z gwiazdko-
wego katalogu nowojorskiego domu towarowego.
Ucieknij do �wiata swoich marze�...
Za milion dolar�w, oczywi�cie. Ale pieni�dze nie stano-
wi�y problemu. Mia� ich dosy�, by kupi� trzy takie kr�lestwa.
Jego rodzice byli zamo�ni, a jego praktyka bardzo dochodo-
wa. Milion dolar�w... Czy faktycznie chcia�by je wyda� w�a-
�nie na to?
I jeszcze ta rozmowa z facetem nazwiskiem Meeks. To go
zastanawia�o. Jaki mia� by� cel tej rozmowy? Dlaczego Meeks
chcia� pozna� potencjalnych nabywc�w? Czy�by si� spodzie-
wa�, �e b�dzie ich wielu i mia� jakie� kryteria, by wybra� spo-
�r�d nich tego najw�a�ciwszego? Ale chodzi�o w ko�cu
o wyb�r kr�la, wi�c pewno jakie� kryteria musia�y istnie�.
Wzi�� g��boki oddech. Jaki by�by z mego kr�l? Mia� pie-
ni�dze, by kupi� ten tytu�, lecz i inni mogli je mie�. By� zdro-
wy fizycznie i psychicznie, lecz inni pewno r�wnie�. Potrafi�
radzi� sobie z lud�mi i z prawem - na tym mog�a polega� jego
przewaga. By� wyrozumia�y By� szanowany. By� daleko-
wzroczny �
By� S7alony!
Dopi� drinka, zamkn�� katalog i poszed� do kuchni przy-
gotowa� kolacj�. Po�wi�ci� temu sporo czasu, przyrz�dzaj�c
raczej ekstrawaganckie danie z wo�owiny z warzywami, kt�re
zaserwowa� sobie z winem. Gdy sko�czy�, wr�ci� do salonu
i ?nowu zasiad� na sofie przed katalogiem.
Wiedzia� ju�, co zrobi. Mo�liwe, �e w pewien spos�b wie-
dzia� o tym od samego pocz�tku. Potrzebowa� czego�, w co
m�g�by uwierzy�. Pragn�� odnowi� w sobie t� magiczn� si��,
kt�ra sk�oni�a go do po�wi�cenia si� praktyce prawniczej.
Chcia� odnale�� uczucie przedziwnego podniecenia, kt�re ta
si�a kiedy� w nim wzbudza�a. A przede wszystkim trzeba mu
by�o zadania, kt�remu stawiaj�c czo�a, nada�by sens swemu
�yciu.
Landover mog�o mu to da�.
Nie by� jeszcze, rzecz jasna, o tym przekonany. By� mo�e
faktycznie wygl�da�o to tak, jak wyobra�a� sobie Miles: smo-
ki by�y tylko przero�ni�tymi iguanami, a rycerzy i mag�w
dostarczy�a agencja castingowa. Mo�liwe, �e by�a to tylko
marna pr�ba na�ladownictwa tego, co stworzy� mog�a ludz-
ka wyobra�nia. A je�eli nawet wszystko to rzeczywi�cie ist-
nia�o, je�li by�o takie, jak przedstawia� to opis i ilustracja, mog�o
si� jednak okaza� tylko marn�, tandetn� imitacj� tego, co pod-
powiada�a pobudzona reklam� wyobra�nia. �wiat marze�
m�g� si� okaza� r�wnie banalny, jak ten, w kt�rym dane mu
by�o �y� teraz.
Jednak gra by�a warta �wieczki, poniewa� wiedzia� dok�a-
dnie, jakie mo�liwo�ci daje mu jego obecne �ycie - nie by�o
w nim niewiadomych. Czu�, �e jakichkolwiek mia�by doko-
na� teraz wybor�w, to najgorszym z nich by�oby me dokona�
wyboru w og�le.
Podszed� do barku, by przygotowa� Irish Mist. Przyjrza�
si� swemu odbiciu w lustrze i wzni�s� do niego toast.
Czu� podniecenie.
Nast�pnego ranka Ben poszed� do biura tylko po to, by
odwo�a� wszystkie swoje spotkania w ci�gu najbli�szych
dw�ch tygodni Zaj�� si� tylko kilkoma najwa�niejszymi spra-
wami, kt�re wymaga�y tego niezw�ocznie. Dziewczynie
i studentowi prawa, kt�ry pracowa� u nich na p� etatu, pro-
wadz�c jednocze�nie jakie� badania, powiedzia�, �e robi so-
bie kr�tkie wakacje. Wszystko inne mog�o poczeka� do jego
powrotu. Miles by� w�a�nie w s�dzie w Crystal Lak�, wi�c
szcz�liwym zbiegiem okoliczno�ci nie mia� okazji, by zada�
Benowi jakiekolwiek pytania.
Zadzwoni� na lotnisko O'Hare i zam�wi� bilet.
W po�udnie by� ju� w drodze do Nowego Jorku.
MEEKS
Nowy Jork by� ch�odny, szary i obcy. Poszarpane zarysy
jego drapaczy chmur - ko�ci szkieletu miasta - wbija�y si�
w wype�nione chmurami i mg�� niebo. Co pewien czas po-
przez opary i smog mo�na by�o dostrzec r�wne po�acie tere-
nu - sk�r� miasta. Ben obserwowa�, jak wszystko to materia-
lizuje si�, niczym za spraw� magii, za oknami samolotu. Boe-
ing 727 zacz�� zni�a� lot nad East River i skierowa� si� ku
wolnemu pasowi lotniska. Wida� by�o zat�oczone autostra-
dy, po kt�rych jak krew w �y�ach ludzkiego cia�a p�yn�� stru-
mie� samochod�w. Jednak Ben czu�, �e to cia�o jest martwe.
Z LaGuardia do Waldorfa wzi�� taks�wk�. Siedzia�, nic
nie m�wi�c i ignoruj�c s�uchaj�cego reggae kierowc�. W Wal-
dorfie zam�wi� jednosobowy pok�j, opieraj�c si� pokusie
wzi�cia apartamentu. W Landover z pewno�ci� nie b�dzie
nowoczesnych apartament�w. By�o to raczej bez znaczenia,
lecz od czego� trzeba by�o zacz��, a to miejsce by�o do tego
dobre, jak ka�de inne. Po kroczku, ale do przodu.
Rozpakowanie si� w pokoju zaj�o mu pi�� minut. Gdy
sko�czy�, si�gn�� po ksi��k� telefoniczn� Manhattanu
i odnalaz� numer domu Rosen's. By� wydrukowan)' pogru-
bion� czcionk�. Wykr�ci� go i czeka�. Gdy zg�osi�a si� centra-
la, poprosi� o po��czenie z Biurem Obs�ugi Klient�w. Gdy
w s�uchawce odezwa� si� czyi� g�os, Ben o�wiadczy�, �e jest
zainteresowany jedn� z ofert w katalogu �wi�tecznym i prosi
0 um�wienie mu spotkania z panem Meeksem. Nast�pi�a
chwila ciszy, g�os poprosi� o numer oferty, i Bena po��czono
z kim innym.
Teraz czeka� musia� przez kilka minut. Trzeci, mi�kki
1 nieco zak�opotany kobiecy g�os poprosi� o nazwisko, adres
i numer g��wnej karty kredytowej. Ben przekaza� swoje dane.
Poprosi� o um�wienie spotkania na jutrzejsze przedpo�udnie,
je�li to mo�liwe. Wspomnia�, �e jest tu tylko na par� dni.
Uprzejmy g�os zaproponowa� godzin� dziesi�t�, na co Ben
przysta�.
Po��czenie przerwa�o si�. Ben przez chwil� wpatrywa� si�
w aparat telefoniczny, potem od�o�y� s�uchawk�.
Zszed� do hallu i kupi� �Timesa". Wypi� kilka drink�w -
jak zwykle glenliveta z wod� i lodem - i poszed� na co� zje��.
Jad�, czytaj�c gazet�. Przegl�da� pobie�nie poszczeg�lne dzia-
�y, a jego my�li kr��y�y zupe�nie gdzie indziej. Spojrza� na
wiadomo�ci specjalne z Salwadoru i zacz�� zastanawia� si�,
jak ludzie mog� tam, po tylu latach wojny, si� jeszcze tak okrut-
nie zabija�. Przed si�dm� by� w swoim pokoju. W telewizji
nadawano w�a�nie program rozrywkowy. Nie wy��czy� tele-
wizora, ale te� nie ogl�da�, zaj�ty szczeg�ow� analiz� tego,
co zamierza� przedsi�wzi��. Rozwa�a� to tego dnia przynaj-
mniej z tuzin razy, lecz nadal nie m�g� si� wyzby� pewnej
niepokoj�cej niepewno�ci.
Czy aby na pewno wie, co robi? Czy na pewno ma ochot�
si� w to wpl�ta�?
Odpowiedzi by�y takie same, jak za ka�dym poprzednim
razem. Wiedzia�, co robi. Mia� ochot� si� w to wpl�ta�. Przy-
najmniej na tyle, by si� dowiedzie�, o co tu chodzi. Krok po
kroku. Wiedzia�, �e je�li istnienie kr�lestwa Landover oka�e
si� prawd�, pozostawi tutaj wiele. B�d� to jednak przede
wszystkim rzeczy materialne oraz wygody, o kt�re teraz prze-
sta� dba�. Samochody, poci�gi, samoloty, lod�wki i piecyki,
maszyny do zmywania naczy�, toalety i elektryczne maszyn-
ki do golenia - wszystkie te atrybuty nowoczesno�ci, kt�re
pozostawia si� w domu, wyje�d�aj�c na ryby do Kanady. Z t�
r�nic�, �e taka wycieczka nie trwa d�u�ej ni� kilka tygodni.
Teraz b�dzie inaczej. Z pewno�ci� pozostanie tam na d�u�ej
i nie b�dzie to w niczym przypomina�o �adnego z kemping�w,
o kt�rych kiedykolwiek s�ysza�. Tak przynajmniej przypu-
szcza�.
Wi�c jak to b�dzie? - zada� sobie nagle pytanie. Jak b�dzie
w owym bajkowym kr�lestwie Landover, kt�re jakim� zbie-
giem okoliczno�ci trafi�o do katalogu domu towarowego? Czy
b�dzie tam jak w krainie Oz z czarownicami, Munchkinami
i gadaj�cym �elaznym Drwalem? Czy b�dzie si� tam sz�o
drog� wybrukowan� ��tymi kamieniami?
Opar� si� nag�ej ch�ci jak najszybszego spakowania ma-
natk�w i opuszczenia Nowego Jorku, nim zabrnie z ca�� t�
spraw� za daleko. Je�li dobrze si� zastanowi�, to nie chodzi�o
tu ani o to, czy zadaj�c sobie takie pytania jest jeszcze w pe�ni
w�adz umys�owych, ani jaka b�dzie przysz�o��, ku kt�rej za-
mierza zrobi� w�a�nie pierwszy krok. Istotne by�o to, �e podej-
muje �wiadom� decyzj� zmiany swego �ycia. Gdy trzymasz
si� gruntu, na kt�rym stoisz, przestajesz si� posuwa�. Gdy
przestajesz si� posuwa�, wszystko zaczyna przemyka� obok,
omijaj�c ci�.
Westchn��. Te stare powiedzenia zawsze zdawa�y si� za-
wiera� wi�cej prawdy, ni� w istocie zawiera�y.
Program rozrywkowy zako�czy� si�, rozpocz�o si� p�ne
wydanie wiadomo�ci, potem prognoza pogody i sport. Ben
rozebra� si� i w�o�y� pi�am� (czy nosi si� je w Landover?),
umy� z�by (czy myj� je mieszka�cy Landover?), wy��czy� te-
lewizor i poszed� spa�.
Obudzi� si� wcze�nie, niewyspany. Zawsze mia� k�opoty
ze snem pierwszej nocy na nowym miejscu. Wzi�� prysznic,
ogoli� si�, ubra� granatow�, eleganck� marynark�. Wind� zje-
cha� do lobby, gdzie kupi� poranne wydanie �Timesa". Po-
szed� na �niadanie.
Przed dziewi�t� by� ju� w drodze do Rosen's.
Postanowi� i�� piechot�. Decyzja ta by�a wynikiem per-
wersyjnego przemieszania jego wrodzonego uporu i oszcz�d-
no�ci. Sklep by� zaledwie o par� przecznic od hotelu przy
Lexington, a takie odcinki drogi powinno si� pokonywa� pie-
szo. Dzie� by� szary i ch�odny, lecz strefa opad�w przesun�a
si� na p�nocny wsch�d, do Nowej Anglii. Taks�wka by�aby
strat� pieni�dzy. Co wi�cej, id�c pieszo, zapewnia� sobie nie-
zale�no�� i mo�liwo�� wyboru w�asnego tempa. By� wi�c to
znowu rodzaj przygotowania do tego, co - jak s�dzi� - go cze-
ka�o. Jego prawnicza dusza zawsze czerpa�a rado��
z mo�liwo�ci niezale�nego zaaran�owania w�asnego przy-
bycia.
Nie spiesz�c si�, powoli otrz�saj�c si� w ch�odnym powie-
trzu jesiennego poranka z resztek snu, dotar� na miejsce za
dwadzie�cia dziesi�ta. Rosen's by� zbudowan� ze szk�a i stali
pi�tnastopi�trow� podstaw� dw�ch ponad trzydziestopi�tro-
wych drapaczy chmur, kt�re zajmowa�y po�ow� d�ugo�ci Le-
xington i znaczn� cz�� krzy�uj�cej si� z ni� ulicy zachodniej.
Stara cz�� tego kompleksu, nale��ca do domu towarowego,
zosta�a oczywi�cie zmodernizowana, gdy pojawi�y si� wyso-
ko�ciowce. Zrezygnowano z dawnej, kamiennej fasady.
Wzd�u� Lexington ci�gn�y si� teraz rz�dy wielkich okien,
w kt�rych manekiny z zamro�onymi u�miechami i o pustych
spojrzeniach prezentowa�y najmodniejsze garderoby. Ludzie
przeje�d�aj�cy i przechodz�cy t�dy w godzinach porannego
szczytu nie odwzajemniali im u�miech�w i mijali je niezau-
wa�one. Ben pod��a� wzd�u� tej �ciany okien na po�udnie,
w kierunku wej�cia. Przeszed� przez podw�jne, tworz�ce
przedsionek, drzwi.
By� na pierwszej kondygnacji ogromnego i wypucowane-
go, utrzymanego prawie w sterylno�ci domu towarowego.
Rz�dy szklanych gablot wystawowych wype�nionych bi�ute-
ri�, kosmetykami i srebrem wype�nia�y ca�� hal�, l�ni�c
i po�yskuj�c w powodzi fluorescencyjnego �wiat�a. Niewiel-
kie grupki klient�w przemieszcza�y si� przej�ciami pomi�-
dzy wystawami, zza kt�rych obserwowa� je personel. Nikt
nie wygl�da� na specjalnie zainteresowanego zwi�kszaniem
sprzeda�y. Wszystko to przypomina�o jaki� tajemny rytua�.
Ben rozejrza� si�. Po prawej stronie dostrzeg� jad�c� w g�r�
wind�. Na odleg�ej �cianie po lewej stronie wind by�o przy-
najmniej kilka. Na wprost, w miejscu, kt�rego nie m�g�by nie
dostrzec nawet najbardziej zagubiony klient, w szklanej ga-
blocie znajdowa�a si� informacja o rozmieszczeniu dzia��w
domu towarowego.
Przez chwil� czyta�. Nie znalaz� jednak nazwisa Meeksa.
W�a�ciwie nie oczekiwa� nawet, �e je znajdzie. Dzia�y wyli-
czone by�y w porz�dku alfabetycznym. Pod liter� O znalaz�
�Obs�ug� Klient�w- zlecenia specjalne". Jedenaste pi�tro.
W porz�dku, spr�bujemy tam - pomy�la�. Przedziera� si�
przez labirynt stoisk i wystaw w kierunku wind. Z�apa� jed-
n� z oczekuj�cych i pojecha� na jedenaste pi�tro.
Z windy wyszed� prosto do recepcji wyposa�onej w kom-
fortowe, lecz nieco przesadnie ozdobne meble. Wok� sta�o
kilka foteli, a po�rodku znajdowa�o si� spore biurko z maszyn�
do pisania. Za biurkiem siedzia�a atrakcyjna kobieta oko�o
trzydziestki, zaj�ta rozmow� telefoniczn�. Na konsoli b�yska-
�y rz�dy pod�wietlanych przycisk�w.
Gdy sko�czy�a rozmow�, u�miechn�a si� i zapyta�a uprzej-
mie:
- Dzie� dobry. Czym mog� s�u�y�'?
Ben uk�oni� si�.
- Nazywam si� Holiday. Jestem um�wiony na dziesi�t�
z panem Meeksem.
By� mo�e wydawa�o mu si� tylko, �e jej u�miech nieco
przyblad�.
- Ach tak, prosz� pana. Pan Meeks nie urz�duje na tym
pi�trze. Jego biura s� na samej g�rze.
- Na samej g�rze?
- Tak, prosz� pana. - Wskaza�a na jeszcze jedn� wind�
po prawej stronie Bena. - Prosz� po prostu nacisn�� guzik
PL*. Winda zawiezie pana wprost do pana Meeksa. Zatelefo-
nuj� do jego recepcjonistki, �e jest pan w drodze.
- Dzi�kuj�. - Ben zawaha� si�. - Czy to pan Meeks zajmu-
je si� zam�wieniami speq'alnymi?
- Tak, prosz� pana.
- Pytam, bo w gablocie informacyjnej napisane jest, �e
obs�uga klient�w sk�adaj�cych zam�wienia specjalne jest na
tym pi�trze.
Recepcjonistka nerwowo odgarn�a w�osy.
- Nie umie�cili�my tam nazwiska pana Meeksa. On woli,
je�li jego klienci docieraj� do niego za naszym po�rednic-
twem. - Pr�bowa�a si� u�miechn��. - Pan Meeks zajmuje si�
tylko wybran�, w�sk� grup� speqalnych zam�wie�.
- Zam�wieniami z katalogu �wi�tecznego?
* Penthouse Level - Na najwy�szych pi�trach wie�owc�w znaj-
duj� si� cz�sto bardzo drogie apartamenty.
I
- Ale� me. Wi�kszo�ci� z nich zajmuje si� zwyk�y perso-
nel. Pan Meeks nie jest pracownikiem Rosen's. Jest nieetato-
wym specjalist� do spraw sprzeda�y, kt�ry w pewnych trans-
akcjach dzia�a jako nasz agent. Pan Meeks zajmuje si� tylko
najbardziej egzotycznymi i niezwyk�ymi ofertami z katalogu
�wi�tecznego. - Recepcjonistka pochyli�a si� nieco - S�dz�,
�e tworzy swoj� w�asn� kolekcj� precjoz�w na sprzeda�.
Ben w odpowiedzi wzni�s� brwi.
- Zapewne to utalentowany cz�owiek?
Recepcjonistka spojrza�a nagle gdzie� w bok.
- Tak, bardzo uzdolniony. - Si�gn�a po telefon. - Zadzwo-
'ni�, by ich uprzedzi�, �e pan przyszed�. - Wskaza�a raz je-
szcze na drug� wind�. - B�d� pana oczekiwali. Do widzenia.
Odpowiedzia� na po�egnanie, wszed� do wskazanej win-
dy i nacisn�� guzik PL. Drzwi si� zamkn�y. Trzymaj�ca s�u-
chawk� przy uchu recepcjonistka spojrza�a za nim ukradkiem
Jecha� w ciszy, ws�uchuj�c si� w odg�osy pracy windy.
W windzie by�y tylko cztery przyciski: 1,2,3 i PL. Gdy winda
sta�a, by�y ciemne. Teraz po kolei si� zapala�y. Winda nie za-
trzyma�a si� po drodze. Widocznie nikt jej me wzywa�, cho�
Ben niemal tego pragn��. Zaczyna� si� czu�, jak gdyby wkra-
cza� w jak�� zakazan� stref�.
Winda stan�a, drzwi si� otworzy�y, i Ben znalaz� si� zno-
wu w recepcji niemal identycznej, jak ta, kt�r� przed chwil�
opu�ci�. Tym razem recepcjonistka by�a starsza, prawdopo-
dobnie oko�o pi��dziesi�tki. Z zapami�taniem sortowa�a stert1
dokument�w pokrywaj�ce jej biurko, gdy stan�� przed n, ,
ty�em do windy, cz�owiek w podobnym wieku. W jego wyso-
kim g�osie pobrzmiewa�a z�o��.
- ...nie musz� robi� wszystkiego, co ka�e nam ten star
b�cwa� i kiedy� mu o tym sam powiem! Niech nie my�li, �e
jeste�my na jego ka�de skinienie! Je�li nie przestanie nas tak
traktowa�, to, do licha, p�jd� z tym do... - Urwa�, gdy spo-
strzeg�, �e recepcjonistka zauwa�y�a Bena. Zawaha� si� przez
moment, a potem szybko przemkn�� i znikn�� w drzwiach
windy, kt�re po chwili zamkn�y si� za nim
- Pan Holiday? - zapyta�a recepcjonistka �agodnym
i uprzejmym g�osem. By�a to kobieta, z kt�r� rozmawia� wczo-
rajszego popo�udnia.
- Tak - odrzek�. - Jestem um�wiony z. panem Meeksem.
Recepcjonistka podnios�a s�uchawk� telefonu, odczeka�a
kilka chwil i rzek�a:
- Pan Holiday, prosz� pana. Tak, oczywi�cie. - Od�o�y�a
s�uchawk� na miejsce i spojrza�a na Bena. - Zechce pan chwi-
l� poczeka�. Prosz� spocz��.
Ben rozejrza� si� wok� i zaj�� miejsce w jednym z koncow
sofy. Nie si�gn�� po le��ce na stoliku gazety i czasopisma.
Bez celu b��dzi� wzrokiem po recepcji. By�a jasno o�wietlona,
przyjemna dla oka, wyposa�ona w solidne, drewniane biur-
ko i szafki. �ciany i pod�oga by�y w ch�odnych barwach.
Min�o kilka minut, gdy telefon na biurku recepcjonistki
zadzwoni�. Kobieta podnios�a s�uchawk�, przez chwil� s�u-
cha�a, po czym od�o�y�a j� na miejsce.
- Panie Holiday! -Unios�a si� i skin�a r�k� -Prosz� t�dy
Poprowadzi�a go korytarzem, do kt�rego wej�cie znajdo-
wa�o si� na �cianie za jej stanowiskiem pracy. Korytarz wi�d�
przez kilkoro zamkni�tych drzwi, rozga��ziaj�c si� na lewo
i prawo. Tylko tyle uda�o si� Benowi dostrzec i zapami�ta�.
- Dalej prosz� t�dy, potem po schodach, a� do drzwi na
samym ko�cu. Pan Meeks oczekuje pana.
Recepcjonistka powr�ci�a do swego biurka. Ben Holiday
przez chwil� sta� nieruchomo w miejscu, to rozgl�daj�c si� po
korytarzu, to �ledz�c oddalaj�c� si� posta� kobiety.
No i na co czekasz? - zgani� si�.
Ruszy� korytarzem. Po chwili dotar� do miejsca, w kt�rym
skr�ca� on w lewo. Otworzy� drzwi, na kt�rych nie by�o �ad-
nej tabliczki z numerem ani nazwiskiem. Pod�wietlany sufit
zdawa� si� blady wobec ja�niej�cych pastelowym b��kitem
i zieleni� �cian korytarza. Gruba wyk�adzina t�umi�a odg�os
krok�w. By�o bardzo cicho.
Mrucz�c melodi� z The Twilight Zone, dotar� do schod�w
i zacz�� si� po nich wspina�. Schody ko�czy�y si� ci�kimi
d�bowymi, kasetonowymi drzwiami z napisem �Meeks"
umieszczonym na tabliczce z br�zu. Ben zatrzyma� si�, zapu-
ka�, nacisn�� ozdobn� klamk� i wszed� do �rodka.
Meeks sta� naprzeciw niego.
By� bardzo wysoki, grubo ponad sze�� st�p, lecz stary
i przygarbiony, o ca�kiem siwych w�osach. Na lewej d�oni nosi�
czarn� sk�rzan� r�kawic�. Prawego ramienia w og�le nie mia�,
a r�kaw jego sztruksowej marynarki zwisa� wci�ni�ty do kie-
szeni. Bladob��kitne oczy patrza�y spojrzeniem twardym
i spokojnym. Meeks wygl�da� tak, jak kombatant co najmniej
kilku wojen.
- Pan Holiday? - zapyta� niemal szeptem. Jego g�os
brzmia� ca�kiem podobnie do g�osu recepcjonistki. Ben przy-
takn�� g�ow�. - Jestem Meeks. - Starzec lekko si� sk�oni�. Nie
poda� Benowi d�oni, a Ben te� nie pr�bowa� tego zrobi�. -
Prosz�, niech pan spocznie.
Odwr�ci� si� i ruszy� przed siebie, pow��cz�c nogami, kt�re
najwyra�niej nie funkcjonowa�y, jak nale�y. Ben bez s�owa
pod��y� za nim. Gabinet by� elegancki i luksusowo wyposa-
�ony. Sta�o tam pot�ne d�bowe biurko i dobrane do niego
krzes�a o siedziskach i oparciach obitych sk�r�. Na sto�ach
i przystawkach do biurka roz�o�one by�y sterty papier�w. Trzy
�ciany pokrywa�y ca�kowicie ci�gn�ce si� od pod�ogi a� po
sufit rega�y na ksi��ki, wype�nione starymi tomami i r�nymi
przedmiotami. Na czwartej �cianie znajdowa�y si� okna. By�y
one jednak dok�adnie zas�oni�te. Jedynym �r�d�em dziwnie
przy�mionego �wiat�a by�y lampki na suficie. Puszysta wy-
k�adzina koloru br�zowawego przypomina�a po�a� wysuszo-
nej trawy. W pokoju unosi� si� s�aby zapach starej sk�ry i pasty
do polerowania mebli.
- Prosz� s