8445

Szczegóły
Tytuł 8445
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8445 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8445 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8445 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

TERRY BROOKS KR�LESTWO NA SPRZEDA� W sk�ad cyklu MAGICZNE KR�LESTWO wchodz�: KR�LESTWO NA SPRZEDA� CZARNY JEDNORO�EC NADWORNY CZARODZIEJ KABA�OWA SZKATU�KA NAPAR CZAROWNIC TERRY BROOKS KR�LESTWO NA SPRZEDA� Prze�o�y� Maciej Karpi�ski Kenardowi, Vernonowi, Billowi, Johnowi i Mik�'owi Co� takiego rzeczywi�cie si� wydarzy�o Czarownica z P�nocy, z pochylon� g�ow� i oczami wbi- tymi w ziemi�, rozmy�la�a przez chwil�. Wreszcie unios�a g�ow� i powiedzia�a: - Nie wiem, gdzie jest Kansas, nigdy o nim nie s�ysza- �am. Powiedz, czy to kraj cywilizowany? - Ale� tak - odrzek�a Dorota. - Wi�c to w�a�nie dlatego. Jestem przekonana, �e w cy- wilizowanych krajach nie ma ju� czarownic ani czarowni- k�w, ani czarodziejek, ani czarodziej�w. Ale Kraina Oza nig- dy nie by�a cywilizowana, bo jeste�my odci�ci od reszty �wia- ta. Dlatego te� mi�dzy nami ci�gle jeszcze s� czarownice i czarodzieje. L. F. Baum, Czarnoksi�nik ze Szmaragdowego Grodu, t�um. S. Wortman, Nasza Ksi�garnia, Warszawa 1972. BEN W skrzynce le�a�o specjalne, gwiazdkowe wydanie kata- logu domu towarowego Rosen's. Zaadresowane by�o do Annie. Ben Holiday, zanim j� otworzy� i wyj�� broszur�, sta� przez chwil� znieruchomia�y. Wodzi� oczami po barwnej, weso�ej ok�adce. Zatrzyma� wzrok na bia�ej naklejce z imieniem jego zmar�ej �ony. W lobby chicagowskiego wysoko�ciowca pa- nowa�a dziwna cisza. Ton�o ono w pokrywaj�cym wszystko kurzu p�nopopo�udniowych godzin szczytu. Nie by�o tu teraz nikogo, pr�cz niego i stra�nika. Na zewn�trz, za si�ga- j�cymi od pod�ogi do sufitu oknami, wychodz�cymi na fron- tow� �cian� budynku, jesienny wiatr hula� ch�odnymi podmu- chami w kanionie Michigan Avenue. Szepta� o zbli�aj�cej si� zimie. Ben powi�d� palcem po �liskiej ok�adce katalogu. Annie uwielbia�a robi� zakupy, nawet je�li by�y to zakupy w wy- sy�kowym domu towarowym. Rosen's by� jednym z jej ulu- bionych sklep�w. Nagle do oczu nabieg�y mu �zy. Nie m�g� si� pogodzie z jej utrat�, cho� od tamtej chwili up�yn�y przecie� ju� dwa lata. Czasami wydawa�o mu si�, �e to wszystko to tylko wy- tw�r jego wyobra�ni i �e kiedy wr�ci z pracy do domu, ona b�dzie tam na niego czeka�a. Wzi�� g��boki oddech, usi�uj�c opanowa� wzburzenie wy- wo�ane tym drobiazgiem - widokiem nalepki z jej imieniem. Wzburzenie bezsensowne. Przecie� nic ju� mu jej nie wr�ci. Nic nie mo�e odmieni� tego, co si� wydarzy�o. Wzni�s� oczy i wpatrzy� si� w pust� teraz skrzynk�. Pa- mi�ta� dok�adnie dzie�, w kt�rym dowiedzia� si�, �e zgin�a. Wr�ci� w�a�nie z s�du, z posiedzenia przedprocesowego w sprawie firmy Microlab ze starym Wilsonem Frinkiem i jego synami. Pracowa� wtedy w biurze. Zastanawia� si� nad argu- mentami, jakimi m�g�by przekona� swego adwersarza, pra- wnika nazwiskiem Bates, �e jego rozwi�zanie b�dzie opty- malne dla wszystkich stron sporu, gdy zadzwoni� telefon. Annie mia�a wypadek na Kennedy Avenue. By�a w stanie krytycznym w szpitalu St. Jude. Czy mo�e do niej przyje- cha�...? Pokr�ci� g�ow�. Stale s�ysza� g�os doktora, opowiadaj�ce- go mu o tym, co si� wydarzy�o. Brzmia� tak ch�odno i racjo- nalnie. Od razu wiedzia�, �e Annie umiera. Poczu� to w jednej chwili. Odesz�a, nim dotar� do szpitala. Dziecko r�wnie�. By�a w trzecim miesi�cu ci��y. - Panie Holiday! Ben rozejrza� si� dooko�a, sp�oszony czyim� g�osem. To George, stra�nik, spogl�da� na niego znad swojego biurka w holu. - Czy wszystko w porz�dku? Ben skin�� i z trudem si� zdoby� na kr�tki u�miech. - Tak, zamy�li�em si�... Zamkn�� drzwiczki skrzynki, w�o�y� wszystkie przesy�ki do kieszeni p�aszcza i trzymaj�c obur�cz katalog, ruszy� w kierunku windy. Nie chcia�, by widywano go w takim sta- nie. Mo�e to siedz�cy w nim stale prawnik trzyma� go w ryzach? - Ch�odny dzisiaj dzie� - rzek� George, wy�aniaj�c si� z p�mroku. - Zanosi si� na mro�n� zim�. M�wi�, �e b�dzie �nie�na. Tak jak par� lat temu. - Tak, na to wygl�da. - Ben ledwie go s�ysza�, znowu spo- gl�da� na katalog. Annie zawsze sprawia�o rado�� przegl�da- nie �wi�tecznych katalog�w. Czyta�a mu opisy co dziwacz- niejszych ofert. Zwyk�a by�a uk�ada� historyjki o ludziach, kt�rzy kupuj� takie rzeczy. Nacisn�� guzik przy drzwiach windy, a te natychmiast si� otworzy�y. - �ycz� panu mi�ego wieczoru! - zawo�a� za nim George. Wind� dojecha� do swego apartamentu na najwy�szym pi�trze wysoko�ciowca, zrzuci� p�aszcz i wkroczy� do holu, wci�� trzymaj�c w r�ku katalog. Mieszkanie ton�o w mroku, lecz Ben nie w��czy� �wiate� i sta� bez ruchu przed oknami wychodz�cymi na taras i patrzy� na budynki centrum miasta. �wiat�a migota�y w szaro�ci zmierzchu, samotne i odleg�e, ka�de z nich niczym �r�d�o �ycia, oddzielone od wszystkich innych. Tak wiele czasu sp�dzamy w samotno�ci, pomy�la�. Czy to nie dziwne? Jeszcze raz spojrza� na katalog. Dlaczego przys�ali go An- nie? Dlaczego firmy wysy�aj� zawsze swoje katalogi, rekla- m�wki, pr�bki B�g wie czego do ludzi, kt�rzy ju� od dawna nie �yj�? Dlaczego w ten spos�b wdzieraj� si� w prywatno��? To afront. Czy nie aktualizuj� list swoich klient�w? A mo�e to dlatego, �e nigdy nie mog� pogodzie si� z ich utrat�? Opanowa� gniew i u�miechn�� si� gorzko, ironicznie. Mo�e powinien zadzwoni� do Andy Rooneya? Niech o tym napisze! W ko�cu w��czy� �wiat�a i podszed� do braku, gdzie przy- rz�dzi� sobie glenliveta z lodem i odrobin� wody. Spr�bowa� odrobin�. Za nieca�e dwie godziny mia� spotkanie w restau- racji. Obieca� Milesowi, �e tym razem sam je przygotuje. Mi- les Bennett by� nie tylko jego partnerem w interesach, lecz chyba ostatnim prawdziwym przyjacielem, jaki pozosta� mu po �mierci Annie. Wszyscy inni odsun�li si�, odeszli dok�d� i znikn�li we wrzawie i zamieszaniu �ycia towarzyskiego. Pa- ry i samotni to chyba nie najlepsze zestawienie; wi�kszo�� jego przyjaci� stanowi�y ma��e�stwa. Sam Ben nie zrobi� zreszt� wiele, by podtrzyma� rozpadaj�ce si� przyja�nie. Wi�kszo�� czasu sp�dza� w pracy lub na samotnym rozpami�tywaniu w�asnego smutku. Marny by� z niego teraz kompan i jedynie Miles mia� dosy� cierpliwo�� i wytrwa�o�ci, by z nim trzyma�. Ben �ykn�� jeszcze szkockiej i przeszed� kilka krok�w do otwartych okien. �wiat�a miasta zamigota�y do niego. Samot- no�� nie jest taka z�a - my�la�. Tak po prostu bywa. Zmar- szczy� brwi. W ka�dym razie tak si� sta�o w jego wypadku By�a to samotno�� z wyboru. M�g�by znowu znale�� towa- rzystwo w jednym z niezliczonych �r�de�. M�g� wej�� niemal do ka�dego z kr�g�w towarzyskich tego miasta. Dysponowa� odpowiednimi przymiotami. By� m�ody, w pracy ci�gle od- nosi� sukcesy. By� bogaty - o ile pieni�dze mog� si� liczy�. A w tym �wiecie z pewno�ci� si� liczy�y. Nie, nie musia� by� sam. Sedno problemu le�a�o jednak w tym, �e nie czu� si� ju� do niczego przywi�zany. My�la� o tym przez chwil� - zmusi� si�, by o tym pomy- �le�. Pr�cz faktu jego w�asnego wyboru, istnia�o jeszcze co�, co powodowa�o, �e �y� w ten spos�b. By�a to jego natura. Za- wsze czu�, �e jest outsiderem. Studia i praktyka prawnicza pomog�y walczy� z t� �wiadomo�ci�, daj�c mu miejsce w �yciu, daj�c grunt, na kt�rym m�g� pewnie stan��. Lecz uczucie �stania obok", �bycia poza", cho� t�umione, przetrwa- �o w jakiej� formie. Utrata Annie rozbudzi�a je na nowo. Zno- wu intensywniej odczuwa�, �e wszelkie wi�zy, kt�re ��czy�y go z kimkolwiek i czymkolwiek, s� w�t�e i przemijaj�ce. Cz�- sto zastanawia� si�, czy inni ludzie s� pod tym wzgl�dem do niego podobni. Przypuszcza�, �e tak. Przypuszcza�, i� w pew- nym stopniu ka�dy czuje si� odrzucony, osamotniony. To uczucie nie mog�o by� jednak tak silne, jak w jego wypadku. Nigdy a� tak silne. Wiedzia�, �e Miles co� z tego rozumie - �e pojmuje przy- najmniej cz�� z tego, co czuje on sam. Rzecz jasna, Miles nig- dy nie znalaz� si� w takim stanie. By� kwintesencj� osoby to- warzyskiej, zawsze w otoczeniu bliskich, zawsze dobrze czu- j�cej si� w�r�d ludzi. Chcia�, by i Ben by� taki. Pragn�� go wyrwa� z tej skorupy, kt�r� tamten wok� siebie tworzy�, wci�- gn�� na powr�t w strumie� �ycia. Stawia� sobie to zadanie za punkt honoru. To dlatego tak si� upiera� w sprawach tych bankiet�w i spotka�. Chcia�, by Ben zapomnia� wreszcie o Annie i zacz�� �y� w�asnym �yciem. Ben doko�czy� szkock� i przyrz�dzi� sobie nast�pn�. Zda- wa� sobie spraw�, �e pije ostatnio zbyt wiele, �e przekracza ju� granic� rozs�dku. Spojrza� na zegarek. Min�o czterdzie- �ci pi�� minut. Nim minie drugie tyle, pojawi si� tutaj jego niania, czyli Miles we w�asnej osobie. Pokr�ci� g�ow� z nie- smakiem. Miles nie rozumia� jednak z tego a� tak wiele. Z kieliszkiem w r�ku przeszed� znowu po pokoju. Zatrzy- ma� si� przy oknach. Przez chwil� patrza� w dal, potem od- wr�ci� si� i zaci�gn�� zas�ony. Powr�ci� na sof�, zastanawia- j�c si�, czy ods�ucha� wiadomo�ci z automatycznej sekretar- ki, i znowu zatrzyma� wzrok na katalogu. Nie pami�ta�, �e tam go po�o�y�. Musia� to zrobi� bezwiednie. Katalog spoczy- wa� razem z reszt� poczty na stoliku przy sofie, a jego ok�ad- ka b�yszcza�a odbitym �wiat�em lampy. �Rosen's Ltd. - Katalog Gwiazdkowy". Siad� i wzi�� go do r�ki. Gwiazdkowy katalog spe�nionych sn�w i marze�. Widzia� go nie pierwszy raz. Coroczne wy- dawnictwo domu towarowego, kt�ry z podziwu godn� na- tarczywo�ci� usi�owa� przekona� klient�w, �e ma co� odpo- wiedniego dla ka�dego z nich, przeznaczone by�o jednak dla ograniczonego grona klient�w - dla tych najzasobniejszych. Mimo wszystko Annie zawsze lubi�a go przegl�da�. Powoli zacz�� przerzuca� stronice, krzycz�ce reklamami podark�w dla najbardziej wybrednych. By� to zbi�r jedynych w swoim rodzaju kurioz�w, kt�ry znale�� mo�na by�o jedy- nie w tym wydawnictwie. Kolacja dla dwojga w prywatnym kalifornijskim apartamencie gwiazdy filmowej z podr� w��cznie. Dziesi�ciodniowa wyprawa na jachcie z pe�n� za- �og� i zaopatrzeniem dla sze��dziesi�ciu os�b. Tydzie� na pry- watnej wyspie na Karaibach; w koszta wliczone korzystanie z piwnicy win oraz w pe�ni zaopatrzonej spi�arni. Butelka stu- pi��dziesi�cioletniego wina. R�cznie dmuchane szk�o i pro- jektowane na zam�wienie wyroby z diament�w. Z�ota wyka- �aczka. Futerka z soboli dla lalek. Szachy z figurami postaci z film�w fantastycznych, rze�bione w hebanie. R�cznie tkana makata przedstawiaj�ca podpisanie Deklaracji Niepodleg�o�ci. Lista ta ci�gn�a si� dalej, a ka�da jej kolejna pozycja by�a dziwaczniejsza od poprzedniej. Ben poci�gn�� sporego �yka szkockiej. Czu� niemal wstr�t do tych ekstrawagancji, cho� z drugiej strony by�o w tym co� fascynuj�cego. Dotar� do �rod- ka katalogu. Reklamowano tam prze�roczyst� wann� z �yw� z�ot� rybk�. By� srebrny zestaw przybor�w do golenia ze z�o- tymi inicja�ami w�a�ciciela. Dlaczeg� ktokolwiek mia�by...? W p� my�li jego wzrok przyci�gn�a inna, zilustrowana efektowym obrazem reklama. Tekst brzmia� nast�puj�co: MAGICZNE KR�LESTWO NA SPRZEDA� Landover - zaczarowana wyspa przyg�d, ocalona przed bezli- tosn� rzek� up�ywaj�cego czasu. Dom rycerzy i rozb�jnik�w, smo- k�w i dziewic, czarownik�w i mag�w. Magia miesza si� tam z rze- czywisto�ci�, a prawdziwi bohaterowie �yj� w zgodzie z kodeksem rycersko�ci. W kr�lestwie tym realne stan� si� wszystkie twoje sny. Jedynym brakuj�cym w nim elementem jeste� ty sam - jako kr�l i w�adca. Ucieknij do krainy swych marze� i narod� si� na nowo! Cena: $1.000.000 Konieczny osobisty wywiad i wykazanie si� odpowiednim ma- j�tkiem. Kontakt: Meeks, biuro prywatne. To wszystko. Barwna ilustracja przedstawia�a rycerza na wierzchowcu, walcz�cego z ziej�cym ogniem smokiem, pi�k- n� i odzian� w p�prze�roczyste szaty dziewic�, przygl�da- j�c� si� pojedynkowi z mur�w zamku, oraz odzianego w czer� maga, wznosz�cego r�ce w ge�cie tajemnej, przera�aj�cej kl�- twy. W tle widocznych by�o par� innych stworze� - elf�w, gnom�w, czy czego� w tym rodzaju. Okna pot�nych zamk�w i wie� zia�y swymi otworami ku pokrytym k��bami mg�y wzg�rzom. Nios�o to smak i nastr�j opowie�ci o kr�lu Arturze i ryce- rzach Okr�g�ego Sto�u. - Szale�stwo - mrukn�� Ben bez zastanowienia. Gapi� si� na obrazek z niedowierzaniem, przekonany, �e nie zrozumia�, o co tu naprawd� chodzi. Przeczyta� raz je- szcze. Przeczyta� po raz trzeci. Zirytowany bezsensowno�ci� og�oszenia jednym haustem doko�czy� szkock�, odcedzaj�c z�bami kostki lodu. Milion dolar�w za zaczarowane kr�le- stwo? To musi by� jaki� �art! Cisn�� katalog, zerwa� si� na r�wne nogi i podszed� do barku, �eby przygotowa� sobie kolejnego drinka. Przez chwi- l� patrza� na swe odbicie w lustrze: cz�owiek �redniego wzro- stu, szczup�y, zdrowo wygl�daj�cy i wysportowany. Twarz raczej poci�g�a, o wystaj�cych ko�ciach policzkowych i wysokim czole. Jastrz�bi nos i niebieskie oczy o bystrym sp�j- r�eniu. By� trzydziestodziewi�ciolatkiem, a jednocze�nie cz�o- wiekiem, dla kt�rego by�o jeszcze zbyt wcze�nie, by wkra- cza� w �redni wiek. Ucieknij do krainy swoich marze�... Wr�ci� na sof�, postawi� drinka na stoliku i jeszcze raz wzi�� do r�ki katalog. Raz jeszcze przeczyta� og�oszenie o Landover. Pokr�ci� g�ow�. Nie, takie miejsce nie mo�e przecie� istnie�. To z pewno�ci� jaki� �art. Za tym musi kry� si� co� zupe�nie innego. Prawdy trzeba szuka� tu gdzie� pomi�dzy wiersza- mi. Poczu� w ustach gorycz i prze�kn�� �lin�. Wierszy tych nie by�o wcale zbyt wiele. Rosen's by� przecie� powa�nym do- mem towarowym. Niemo�liwe, by oferowa� co�, czego nie b�dzie w stanie dostarczy�, je�li tylko znajdzie si� nabywca. Ben u�miechn�� si�. O czym my�la�? O nabywcy? Komu w og�le do g�owy mog�oby przyj��, �eby...? Rzecz jasna, my- �la� teraz o sobie samym. To on sam w�a�nie si� teraz nad tym zastanawia�. To on rozwa�a� mo�liwo�l� zakupu. Sta� tam tak, popijaj�c szkock� i rozmy�laj�c o swojej alienacji. To on by� owym outsiderem, czuj�cym si� nieswojo we w�asnym �wiecie, zawsze szukaj�cym ucieczki przed sob� samym. To by�a jego szansa. Co� w sam raz dla niego. U�miechn�� si� jeszcze szerzej. To przecie� czyste szale�- stwo! Zastanawia� si� teraz powa�nie nad czym�, o czym zdro- wy umys�owo cz�owiek nawet dwa razy by nie pomy�la�! Szkocka powoli zacz�a robi� swoje. Ben wsta�, �eby si� otrz�sn��. Spojrza� na zegarek, my�l�c o Milesie. Straci� reszt- ki ch�ci na um�wione spotkanie. Nie mia� ochoty i�� dok�d- kolwiek. Podszed� do telefonu i wykr�ci� numer przyjaciela. - Bennett - w s�uchawce odezwa� si� znajomy g�os. - Miles, zdecydowa�em, �e nie przyjd� dzisiaj. Mam nadziej�, �e si� nie gniewasz. Przez chwil� w s�uchawce panowa�a cisza. - Doktorku, czy to ty? - Tak, ja. - Miles uwielbia� nazywa� go �Doktorkiem" od zamierzch�ych ju� czas�w sprawy przeciw Wells-Fargo, zwi�- zanej z wykupem udzia��w firmy. Doktor Holiday, rewolwe- rowiec sal s�dowych Bena doprowadza�o to do sza�u. - S�u- chaj, p�jdziesz tam sam, zgoda? - Idziemy razem. - Miles by� nie do zdarcia. - Obieca�e�, �e p�jdziesz, no i idziesz - Wi�c wycofuj� si� z obietnicy. U prawnik�w to normal- ne - czytasz przecie� gazety. - Ben, musis2 -o� ze sob� robi�. Musisz od czasu do czasu wyjrze� gdzie� po/a biuro i mieszkanie, niezale�nie od tego, jak s� wspania�e. Musisz si� pokazywa� chocia�by po to, �eby ludzie z bran�y wiedzieli, �e jeszcze �yjesz. - Powiesz im, �e �yj�. Powiedz, �e z pewno�ci� przygotu- j� nast�pne spotkanie. Powiedz im cokolwiek. Ale nie licz na to, �e dzisiaj tam p�jd�. Znowu cisza. Tym razem przez d�u�sz� chwil�. - Wszystko z tob� w porz�dku? - Tak, a�e w�a�nie zacz��em co� robi�. Musz� doko�czy�. Nie chc� teraz przerywa�. - Zbyt wiele pracujesz, Ben. - A ty to niby nie? Do zobaczenia jutro. Od�o�y� s�uchawk�, nim Miles zd��y� cokolwiek powie- dzie�. Sta� teraz, patrz�c na aparat telefoniczny. Nie sk�ama�. Faktycznie zacz�� robi� co�, co chcia� doko�czy� Annie zro- zumia�aby to Zawsze by�a w stanie zrozumie� jego fascyna- cje zagadkami i wszelkiego rodzaju wyzwaniami, kt�rym on stawia� czo�a, a kt�re inni woleliby obej�� bokiem. W du�ym stopniu to w�a�nie ich ��czy�o. Oczywi�cie, gdyby by�a tutaj Annie, nic takiego si� by nie wydarzy�o. Nie my�la�by wtedy o ucieczce do krainy sn�w, kt�ra prawdopodobnie w og�le nie istnieje. Zatrzyma� si�, zaskoczony w�asnymi wnioskami Trzymaj�c w d�oni drinka, po raz kolejny podszed� do sofy, podni�s� katalog i jeszcze raz zacz�� czyta�. Nast�pnego ranka Ben sp�ni� si� do biura sp�ki Bennett & Ho�iday, Ltd. Wygl�da�o na to, ze jest w nienajlepszym nastroju. Um�wi� si� na wcze�niejsze spotkanie w sprawie fuzji przedsi�biorstw. Prosto z domu ruszy� do budynku s�du tyl- ko po to, by stwierdzi�, �e dziwnym zbiegiem okoliczno�ci sprawy, w kt�rych mia� bra� udzia�, znikn�y z rozk�ad�wki. Urz�dnicy nie mieli poj�cia, jak to si� sta�o, a swych s�do- wych oponent�w nigdzie nie m�g� znale��. Przewodnicz�cy sk�adu s�dziowskiego powiedzia� mu jedynie, �e po prostu musi um�wi� si� jeszcze raz. Poniewa� bardzo zale�a�o mu na czasie, poprosi� o mo�liwie wczesne terminy. Dowiedzia� sie jednak, �e spotkania najwcze�niej mog� nast�pi� za mie- si�c. Niezbyt uprzejmi urz�dnicy oznajmili, �e to normalne pod koniec roku. Wyja�nienie to nie zaskoczy�o go. W tym miesi�cu s�ys/a� je chyba po raz dwudziesty Zarz�da� wi�c um�wienia go w sprawie nakaz�w s�dowych tylko po to, by si� dowiedzie�, �e zajmuj�cy si� tym s�dzia wyjecha� na mie- si�c na narty do Colorado i jeszcze nie zdecydowa�, kto ma przej�� sprawy w czasie jego nieobecno�ci. Decyzj� podejmie prawdopodobnie pod koniec tygodnia i wtedy nale�y si� o to dowiadywa�. Spojrzenia urz�dnik�w 1 s�dzi�w sugerowa�y, �e to nor- malny bieg rzeczy w bran�y prawniczej, i �e on - szczeg�lnie kto� taki, jak on - powinien by� sobie ju� dawno z tego zda� spraw�. Ben nie zamierza� jednak si� z tym pogodzi�. Nie zamie- rza� uznawa� takiej sytuacji za normaln�. Mia� ju� po prostu wszystkiego tego powy�ej uszu. Poniewa� jednak i tak nic nie m�g� na to poradzi�, sfrustrowany i z�y poszed� do biura. Dziewczyny w recepcji pozdrowi� wymamrotanym �dzie� dobry". Ods�ucha� wiadomo�ci z automatycznej sekretarki 1 zaszy� si� gdzie� na zapleczu swego biura, by zwalczy� wzbieraj�cy w nim gniew. Walczy� jednak nie wi�cej ni� pi�� minut, bowiem w drzwiach pojawi� si� Miles. - No, no, nie b�d� od rana taki naburmuszony! Cho� odro- bina u�miechu! - �wiergota� rado�nie - Dobra, dobra . - odpowiedzia�, ko�ysz�c si� na krze�le. - Niech �mieje si� ca�y �wiat. - Czy co� posz�o nie tak z przes�uchaniami? - W og�le nie posz�o Kto� zdj�� mnie z rok�ad�wki. Po- wiedzieli mi, �e da si� to zorganizowa� dopiero, gdy na jab�o- niach wyrosn� gruszki, a krowy za�piewaj� s�owiczym g�o- sem - Pokr�ci� g�ow� - Co za �ycie' - Ano �ycie. Swoj� drog�, ca�y �wiat tak w�a�nie funkcjo- nuje. Najpierw spiesz si�, na �eb, na szyj�, a potem - czekaj. Czasu masz pod dostatkiem. - Mam ju� tego naprawd� dosy�! Miles podszed� bli�ej i przysiad� na jednym ze stoj�cych przed wielkim, d�bowym biurkiem foteli dla klient�w. By� wielkim facetem o ci�kiej budowie. G�ste, ciemne w�osy i w�sy dodawa�y powagi jego twarzy cherubina. Jego wiecznie wp� przymkni�te oczy zamruga�y powoli. - Wiesz, na czym polega twoje nieszcz�cie, Ben? - Chyba powinienem. Wszak nie raz mi to ju� wyja�nia�e�. - Dlaczego wi�c mnie nie pos�uchasz? Dlaczego tracisz czas, pr�buj�c zmieni� co�, czego zmieni� si� nie da? - Miles... - Annie nie �yje, ale system prawny funkcjonuje dalej. Tego nie da si� zmieni�. Ani teraz, ani nigdy. Nie b�d� takim don Kichotem. Marnujesz swoje �ycie! Przecie� wiesz! Ben gestem d�oni zda� si� odpycha� argumenty Milesa. - Nie, w�a�nie �e nie wiem. Poza tym, co� si� nie zgadza w tym twoim r�wnaniu. Wiem, �e Annie nie wr�ci, i pogo- dzi�em si� z tym. Ale mo�e nie jest zbyt p�no, by zmieni� system prawniczy - system wymierzania sprawiedliwo�ci, do kt�rego przywykli�my, kt�ry podtrzymujemy przy �yciu swoj� prac�. - Powiniene� od czasu do czasu pos�ucha� siebie same- go! - westchn�� Miles. - W moim r�wnaniu wszystko si� zga- dza, szefie. Moje r�wnanie jest bole�nie dok�adne. Nie pogo- dzi�e� si� ze �mierci� Annie. �yjesz w tej swojej cholernej sko- rupie, bo nie chcesz si� pogodzi� z tym, co si� wydarzy�o. Tak, jak gdyby takie �ycie mog�o cokolwiek zmieni�. Jestem twoim przyjacielem - by� mo�e jedynym, jaki ci pozosta�. To dlatego m�wi� ci to wszystko. Dlatego, �e nie mo�esz sobie pozwoli�, by utraci� moj� przyja��. Wielkolud pochyli� si� nieco do przodu. - Te wszystkie g�wno warte historie o tym, jak to daw- niej w prawniczej praktyce bywa�o, brzmi� jak opowie�ci mego ojca o przedzieraniu si� pieszo pi�� mil przez zaspy do szko- �y. Czy i ja mam sprzeda� sw�j w�z i zacz�� przychodzi� do pracy pieszo z Barrington? Nie mo�na zawr�ci� biegu czasu, cho�by� nawet najbardziej tego pragn��. Musisz nauczy� si� akceptowa� �wiat takim, jakim jest. Tym razem Ben pozwoli� mu sko�czy�, nie przerywaj�c. Miles co do jednego z pewno�ci� mia� racj�: tylko on m�g� do niego m�wi� w ten spos�b, i to dlatego, �e by� jego przyjacie- lem. Lecz spos�b na �ycie Milesa zawsze bardzo r�ni� si� od tego, do czego d��y� Ben. Zawsze wola� wtapia� si� w otocze- nie, ni� je kszta�towa�, zawsze sk�onny by� do ugody. Nie rozumia�, �e w �yciu s� pewne rzeczy, z kt�rymi po prostu nie wolno si� pogodzi�. - Zapomnij na chwil� o Annie. - Ben zrobi� znacz�c� prze- rw�, nim znowu zacz�� m�wi�. - Pozw�l mi zauwa�y�, �e zmiana to normalny element w �yciu cz�owieka, �e to nor- malny, nieustanny proces, nap�dzany przez niezadowolonych ze swej sytuacji ludzi, i �e, w gruncie rzeczy, jest to zjawisko pozytywne. Pozw�l mi zauwa�y�, �e zmiana jest cz�sto wy- nikiem tego, czego si� nauczyli�my, a nie tylko tego, co�my sobie wyobrazili i zaplanowali na przysz�o��. Wydarzenia przesz�o�ci odgrywaj� w tym swoj� wa�n� rol�. Dlatego to, co dzia�o si� kiedy� i by�o dobre, nie powinno by� odk�adane na bok jako po prostu jeszcze jedna zape�niona kartka pa- mi�tnika. Miles wzni�s� r�k�. - Nie, przecie� nie chcia�em powiedzie�, �e... - Czy mo�esz z czystym sumieniem powiedzie� mi, �e jeste� zadowolony z kszta�tu, jakiego nabiera praktyka pra- wnicza w tym kraju? Czy mo�esz powiedzie� mi, �e jest teraz cho� tak dobrze, jak by�o, powiedzmy, pi�tna�cie lat temu, kiedy zaczynali�my? Przecie� widzisz, na lito�� bosk�, co si� dzieje! Nurzamy si� w oceanie przepis�w i ustale� prawnych, kt�ry rozci�ga si� st�d a� po Chiny. Nawet prawnicy nie pojm- juj� po�owy z tego! M�wili�my kiedy� o sobie, �e prowadzi- my praktyk� og�ln�, a teraz jest dobrze, je�li czujemy si� kom- petentni w jednej czy dw�ch dziedzinach. Nie nad��amy z zapoznawaniem si� z nowymi przepisami. S�dy s� zbyt powolne i przeci��one prac�. S�dziowie to nazbyt cz�sto prze- ci�tni prawnicy, kt�rzy zaj�li swe stanowiska dzi�ki uk�adom politycznym. �wie�o upieczeni prawnicy patrz� na sw� pro- fesj� jako na spos�b robienia wielkich pieni�dzy Przede wszys- tkim dbaj� o to, �eby ich nazwiska jak najcz�ciej figurowa�y w gazetach. Zapomnieli, ze ich zadaniem jest przede wszyst- kim pomoc ludziom. Podobnie jak nazi�ci, mamy teraz fatal- n� pras�. Reklamujemy si� - tak, reklamujemy! Niczym sprze- dawcy u�ywanych samochod�w czy sklepy meblowe. Nie dbamy wystarczaj�co o stan naszej wiedzy. Nie pilnujemy si� tak, jak by nale�a�o. Po prostu przedzieramy si� przez spra- wy - aby do przodu. Miles spojrza� na niego, z zadowoleniem kiwaj�c g�ow�. - Sko�czy�e�? Ben przytakn�� nieco speszony. - Chyba tak. Czy o czym� zapomnia�em? Miles wzruszy� ramionami. - My�l�, ze wyczerpa�e� temat. Czy teraz ci l�ej? - O, tak, znacznie Dzi�ki! - To �wietnie. Jeszcze tylko jeden drobiazg S�ucha�em ka�dego twojego s�owa, stara�em si� wszystko zapami�ta�, i - co wi�cej - z prawie wszystkim si� zgadzam. Jednak mu- sz� zapyta�: i co z tego? By�o tysi�ce przem�wie� i wyst�pie�, powstawa�o tysi�ce komitet�w, pisano tysi�ce artyku��w do- tycz�cych problem�w, kt�re tak elokwentnie przedstawi�e� w swej tyradzie. I czy cokolwiek to zmieni�o? - Niewiele - westchn�� Ben. - I oto sedno sprawy. Skoro tak to wygl�da, to co w�a�ci- wie zamierzasz zmienia�? - Nie wiem. Ale nie to jest sednem sprawy. - A wi�c co nim jest, do licha? Je�li zamierzasz sam wypo- wiedzie� wojn� systemowi, by to zmieni�, to w porz�dku. Ale troch� umiarkowania nie zaszkodzi�oby tobie i twemu zaan- ga�owaniu. Od czasu do czasu wolny dzie�, czy jakie� rela- ksuj�ce zaj�cia mog�yby pozwoli� ci spojrze� na to z odmiennej perspektywy, uchroni� przed wypaleniem si� do dna. - Zgoda, w porz�dku. Ale umiarkowanie nie jest moj� naj- silniejsz� stron�. Miles u�miechn�� si�. - I mi to m�wisz? Cho� raz porozmawiajmy o czym� in- nym. Opowiem ci o wczorajszym wieczorze Wierz mi lub nie, ale par� os�b pyta�o o ciebie w czasie spotkania. M�wili, �e chcieliby ci� zobaczy�. - To znaczy, �e musi im bardzo brakowa� towarzystwa... Miles wzruszy� ramionami. - By� mo�e. C� wa�nego si� wydarzy�o, �e musia�e� odwo�a� swoje przyj�cie? Nowa sprawa? Ben zastanawia� si� przez chwil�, potem potrz�sn�} g�ow�. - Nie, nic nowego. Po prostu chcia�em co� sprawdzi�. - Zawaha� si�. Potem si�gn�� nerwowym ruchem do teczki, z kt�rej wydoby� katalog. - Miles, czy chcesz zobaczy� co� przedziwnego? Sp�jrz tylko na to. Przekartkowa� katalog, by odnale�� stron� z tekstem o Landover, i od�o�y� go na biurko. Jego przyjaciel przysun�� si�, by po niego si�gn��, po czym znowu rozpar� si� w fotelu. - Magiczne kr�lestwo na sprzeda�... Landover - zaczaro- wana wyspa przyg�d... Ej, co to jest? - Miles odwr�ci� kata- log, by spojrze� na ok�adk�. - �wi�teczny katalog domu Rosen's - wyja�ni� Ben wiel- koludowi. - Na pewno widzia�e� ju� takie. Z podarunkami. Ka�dy jedyny w swoim rodzaju. Miles zacz�� znowu czyta�. Gdy sko�czy�, podni�s� wzrok. - Tylko milion? C� za okazja! Le�my do Nowego Jorku, nim zacznie by� tam ciasno od potencjalnych klient�w. - Co o tym my�lisz? Miles spojrza� na niego. - Mam nadziej�, �e to samo, co i ty. Kto� tu zwariowa�! Ben powoli pokiwa� g�ow�. - Te� tak my�la�em. Ale Rosen's nie umie�ci�by w kata- logu czego�, czego nie b�dzie w stanie dostarczy�. - A wi�c musi tu chodzi� o jaki� spektakl, mistyfikacj�. Smoki to pewno przero�ni�te jaszczurki albo co� w tym rodzaju. Magia to po prostu jarmarczne sztuczki, jak ta z wy- ci�ganiem kart z r�kawa. - Miles roze�mia� si�.- Rycerze i dziewice z Centralnej Agencji Castingowej, smoki dzi�ki uprzejmo�ci ogrodu zoologicznego w San Diego. Johny Car- son osobi�cie b�dzie kierowa� t� ca�� mena�eri� w przysz�ym tygodniu! Ben czeka�, a� �miech olbrzyma ucichnie. - Tak s�dzisz? - Oczywi�cie, �e tak. A ty? - Nie jestem pewien. Miles zmarszczy� brwi i jeszcze raz przeczyta� og�oszenie. Gdy sko�czy�, od�o�y� katalog na biurko i pchn�� go w kierun- ku Bena. - Czy w�a�nie to ci� zatrzyma�o w domu wczoraj wieczo- rem? - Po cz�ci tak. Zapanowa�a d�uga cisza. Miles chrz�kn��. - Ben, tylko nie m�w mi, �e my�lisz o... Zadzwoni� telefon. Ben podni�s� s�uchawk�, s�ucha� przez chwil�, a potem skierowa� wzrok na Milesa. - To pani Lang. Miles spojrza� na zegarek. - Chyba chce pisa� nowy testament. - Zawaha� si�. Wy- gl�da�o na to, �e chce powiedzie� jeszcze co�, ale tylko wci- sn�� r�ce do kieszeni i poszed� ku drzwiom. - Dobra, dosy� tego. Mam teraz troch� pracy. Spotkamy si� p�niej. Marszcz�c czo�o, opu�ci� gabinet. Ben go nie zatrzymy- wa�. Tego popo�udnia Ben wcze�nie wyszed� z biura i pojecha� do klubu sportowego, aby po�wiczy�. Sp�dzi� godzin� w si�owni, przez kolejn� godzin� ok�ada� lekkie i ci�kie wor- ki treningowe, do kt�rych zainstalowania nam�wi� par� lat temu prowadz�cych klub. Jako nastolatek uprawia� boks. Nie- mal pi�� lat walczy� w Northside. Mia� srebrn� r�kawic�, a m�g�by mie� i z�ot�, gdyby nie inne zainteresowania, kt�re odwiod�y go wtedy od sportu. Ca�y czas stara� si� jednak utrzy- ma� form�. Od czasu do czasu, w wolnych chwilach, sparin- gowa! nawet po kilka rund w klubie. Lecz na co dzie� po prostu stara� si� utrzyma� w dobrej kondycji. Zacz�� przywi�- zywa� do tego szczeg�ln� wag� po �mierci Annie. Pozwala�o mu to po cz�ci roz�adowa� gniew i zapomnie� o rozpaczy. Wype�nia�o jego czas. Siedz�c w przedzieraj�cej si� przez korki godzin szczytu taks�wce, my�la� o rozmowie z Milesem. To prawda, �e nie potrafi� si� pogodzi� ze �mierci� Annie. Przyznawa� si� do tego, je�li nawet nie przed Milesem, to na pewno przed sa- mym sob�. Prawd� by�o, �e nie wiedzia�, w jaki spos�b si� z tym pogodzi�. Ich mi�o�� by�a uczuciem tak intensywnym, �e a� przera�aj�cym. Nigdy o niej nie m�wili - nie by�o takiej potrzeby. Kiedy Annie zgin�a, my�la� o samob�jstwie. Nie zrobi� tego, poniewa� jaki� wewn�trzny g�os podpowiada� mu, i� nie powinien robi� rzeczy tak jawnie bezsensownych. An- nie z pewno�ci� tego by nie pochwali�a. Tak wi�c �y� teraz najlepiej, jak potrafi� �y� bez niej, lecz nigdy nie uda�o mu si� pogodzi� z jej odej�ciem. By� mo�e nigdy mu si� to nie uda. Prawd� m�wi�c, nie by� wcale przekonany, czy ma to a� takie znaczenie. Zap�aci� taks�wkarzowi, wszed� do lobby wie�owca, po- zdrowi� George'a i ruszy� wind� do swego apartamentu. Miles uwa�a� go za pogr��onego w b�lu samotnika, kt�ry w ukryciu przed �wiatem ci�gle zadr�cza si� rozpami�tywa- niem �mierci �ony. By� mo�e za takiego uwa�ali go wszyscy. Ale to nie �mier� Annie wprowadzi�a go w ten stan. Ona go jedynie pog��bi�a. W ostatnich latach coraz bardziej wycofy- wa� si� w g��b siebie, zdegustowany upadkiem prawniczej profesji, jej stopniowym pogr��aniem si� i odchodzeniem od cel�w, do kt�rych powsta�a. Dla Milesa by�o to niezrozumia�e. Doktorek Holiday, wzi�ty prawnik s�dowy, kt�ry pokona� wi�cej Goliat�w, ni� sam Dawid m�g�by wy�ni�. Dlaczeg�z cz�owiek, kt�ry tak efektywnie ten system potrafi� wykorzys- ta�, mia�by si� czu� sfrustrowany jego niedoskona�o�ciami? Niekiedy sukcesy prawnika sprawiaj�, �e zaczyna wyra�niej dostrzega� szerz�c� si� wok� niesprawiedliwo��. Tak by�o w�a�nie w jego wypadku. Wymiesza! glenliveta z wod� i poszed� do salonu. Le��c na sofie, wpatrywa� si� w okno, obserwuj�c �wiat�a miasta. Po jakim� czasie wyci�gn�� z teczki katalog Rosen'sa i otworzy� go na stronie po�wi�conej Landover. My�la� o tym przez ca�y dzie�. W�a�ciwie od chwili, gdy wczorajszego wieczora po raz pierwszy zatrzyma� wzrok na tym og�oszeniu, nie my�la� o niczym innym. A je�li to prawda? Siedzia� tak przez d�u�szy czas ze szklank� w d�oni, wpa- truj�c si� w otwarty katalog i rozmy�laj�c. Jego obecne �ycie zatrzyma�o si� w martwym punkcie. Annie nie �y�a. Zaw�d prawnika - przynajmniej dla niego - by� r�wnie� martwy. Oczywi�cie, by�y setki bitew s�dowych, w kt�re m�g�by si� zaanga�owa�, setki przypadk�w, kt�ry- mi m�g�by si� zaj��, setki nowych Goliat�w, kt�rych Dawid m�g�by jeszcze pokona�. Ale w niczym nie zmieni�oby to pe�- nego niedoskona�o�ci i dr�g do nadu�y� systemu. W ko�cu frustracja i rozczarowanie by�yby tylko powtarzanym rytua- �em bez znaczenia. A przecie� w �yciu szuka� czego� wi�cej. I z pewno�ci� co� takiego gdzie� istnia�o Spojrza� na barwn� ilustracj� przedstawiaj�c� scen� walki rycerza ze smokiem, wi�zion� w zamkowej wie�y dziewic�, maga rzucaj�cego zakl�cie i obserwuj�cy to wszystko lud za- czarowanej krainy Landover Marzenie prosto z gwiazdko- wego katalogu nowojorskiego domu towarowego. Ucieknij do �wiata swoich marze�... Za milion dolar�w, oczywi�cie. Ale pieni�dze nie stano- wi�y problemu. Mia� ich dosy�, by kupi� trzy takie kr�lestwa. Jego rodzice byli zamo�ni, a jego praktyka bardzo dochodo- wa. Milion dolar�w... Czy faktycznie chcia�by je wyda� w�a- �nie na to? I jeszcze ta rozmowa z facetem nazwiskiem Meeks. To go zastanawia�o. Jaki mia� by� cel tej rozmowy? Dlaczego Meeks chcia� pozna� potencjalnych nabywc�w? Czy�by si� spodzie- wa�, �e b�dzie ich wielu i mia� jakie� kryteria, by wybra� spo- �r�d nich tego najw�a�ciwszego? Ale chodzi�o w ko�cu o wyb�r kr�la, wi�c pewno jakie� kryteria musia�y istnie�. Wzi�� g��boki oddech. Jaki by�by z mego kr�l? Mia� pie- ni�dze, by kupi� ten tytu�, lecz i inni mogli je mie�. By� zdro- wy fizycznie i psychicznie, lecz inni pewno r�wnie�. Potrafi� radzi� sobie z lud�mi i z prawem - na tym mog�a polega� jego przewaga. By� wyrozumia�y By� szanowany. By� daleko- wzroczny � By� S7alony! Dopi� drinka, zamkn�� katalog i poszed� do kuchni przy- gotowa� kolacj�. Po�wi�ci� temu sporo czasu, przyrz�dzaj�c raczej ekstrawaganckie danie z wo�owiny z warzywami, kt�re zaserwowa� sobie z winem. Gdy sko�czy�, wr�ci� do salonu i ?nowu zasiad� na sofie przed katalogiem. Wiedzia� ju�, co zrobi. Mo�liwe, �e w pewien spos�b wie- dzia� o tym od samego pocz�tku. Potrzebowa� czego�, w co m�g�by uwierzy�. Pragn�� odnowi� w sobie t� magiczn� si��, kt�ra sk�oni�a go do po�wi�cenia si� praktyce prawniczej. Chcia� odnale�� uczucie przedziwnego podniecenia, kt�re ta si�a kiedy� w nim wzbudza�a. A przede wszystkim trzeba mu by�o zadania, kt�remu stawiaj�c czo�a, nada�by sens swemu �yciu. Landover mog�o mu to da�. Nie by� jeszcze, rzecz jasna, o tym przekonany. By� mo�e faktycznie wygl�da�o to tak, jak wyobra�a� sobie Miles: smo- ki by�y tylko przero�ni�tymi iguanami, a rycerzy i mag�w dostarczy�a agencja castingowa. Mo�liwe, �e by�a to tylko marna pr�ba na�ladownictwa tego, co stworzy� mog�a ludz- ka wyobra�nia. A je�eli nawet wszystko to rzeczywi�cie ist- nia�o, je�li by�o takie, jak przedstawia� to opis i ilustracja, mog�o si� jednak okaza� tylko marn�, tandetn� imitacj� tego, co pod- powiada�a pobudzona reklam� wyobra�nia. �wiat marze� m�g� si� okaza� r�wnie banalny, jak ten, w kt�rym dane mu by�o �y� teraz. Jednak gra by�a warta �wieczki, poniewa� wiedzia� dok�a- dnie, jakie mo�liwo�ci daje mu jego obecne �ycie - nie by�o w nim niewiadomych. Czu�, �e jakichkolwiek mia�by doko- na� teraz wybor�w, to najgorszym z nich by�oby me dokona� wyboru w og�le. Podszed� do barku, by przygotowa� Irish Mist. Przyjrza� si� swemu odbiciu w lustrze i wzni�s� do niego toast. Czu� podniecenie. Nast�pnego ranka Ben poszed� do biura tylko po to, by odwo�a� wszystkie swoje spotkania w ci�gu najbli�szych dw�ch tygodni Zaj�� si� tylko kilkoma najwa�niejszymi spra- wami, kt�re wymaga�y tego niezw�ocznie. Dziewczynie i studentowi prawa, kt�ry pracowa� u nich na p� etatu, pro- wadz�c jednocze�nie jakie� badania, powiedzia�, �e robi so- bie kr�tkie wakacje. Wszystko inne mog�o poczeka� do jego powrotu. Miles by� w�a�nie w s�dzie w Crystal Lak�, wi�c szcz�liwym zbiegiem okoliczno�ci nie mia� okazji, by zada� Benowi jakiekolwiek pytania. Zadzwoni� na lotnisko O'Hare i zam�wi� bilet. W po�udnie by� ju� w drodze do Nowego Jorku. MEEKS Nowy Jork by� ch�odny, szary i obcy. Poszarpane zarysy jego drapaczy chmur - ko�ci szkieletu miasta - wbija�y si� w wype�nione chmurami i mg�� niebo. Co pewien czas po- przez opary i smog mo�na by�o dostrzec r�wne po�acie tere- nu - sk�r� miasta. Ben obserwowa�, jak wszystko to materia- lizuje si�, niczym za spraw� magii, za oknami samolotu. Boe- ing 727 zacz�� zni�a� lot nad East River i skierowa� si� ku wolnemu pasowi lotniska. Wida� by�o zat�oczone autostra- dy, po kt�rych jak krew w �y�ach ludzkiego cia�a p�yn�� stru- mie� samochod�w. Jednak Ben czu�, �e to cia�o jest martwe. Z LaGuardia do Waldorfa wzi�� taks�wk�. Siedzia�, nic nie m�wi�c i ignoruj�c s�uchaj�cego reggae kierowc�. W Wal- dorfie zam�wi� jednosobowy pok�j, opieraj�c si� pokusie wzi�cia apartamentu. W Landover z pewno�ci� nie b�dzie nowoczesnych apartament�w. By�o to raczej bez znaczenia, lecz od czego� trzeba by�o zacz��, a to miejsce by�o do tego dobre, jak ka�de inne. Po kroczku, ale do przodu. Rozpakowanie si� w pokoju zaj�o mu pi�� minut. Gdy sko�czy�, si�gn�� po ksi��k� telefoniczn� Manhattanu i odnalaz� numer domu Rosen's. By� wydrukowan)' pogru- bion� czcionk�. Wykr�ci� go i czeka�. Gdy zg�osi�a si� centra- la, poprosi� o po��czenie z Biurem Obs�ugi Klient�w. Gdy w s�uchawce odezwa� si� czyi� g�os, Ben o�wiadczy�, �e jest zainteresowany jedn� z ofert w katalogu �wi�tecznym i prosi 0 um�wienie mu spotkania z panem Meeksem. Nast�pi�a chwila ciszy, g�os poprosi� o numer oferty, i Bena po��czono z kim innym. Teraz czeka� musia� przez kilka minut. Trzeci, mi�kki 1 nieco zak�opotany kobiecy g�os poprosi� o nazwisko, adres i numer g��wnej karty kredytowej. Ben przekaza� swoje dane. Poprosi� o um�wienie spotkania na jutrzejsze przedpo�udnie, je�li to mo�liwe. Wspomnia�, �e jest tu tylko na par� dni. Uprzejmy g�os zaproponowa� godzin� dziesi�t�, na co Ben przysta�. Po��czenie przerwa�o si�. Ben przez chwil� wpatrywa� si� w aparat telefoniczny, potem od�o�y� s�uchawk�. Zszed� do hallu i kupi� �Timesa". Wypi� kilka drink�w - jak zwykle glenliveta z wod� i lodem - i poszed� na co� zje��. Jad�, czytaj�c gazet�. Przegl�da� pobie�nie poszczeg�lne dzia- �y, a jego my�li kr��y�y zupe�nie gdzie indziej. Spojrza� na wiadomo�ci specjalne z Salwadoru i zacz�� zastanawia� si�, jak ludzie mog� tam, po tylu latach wojny, si� jeszcze tak okrut- nie zabija�. Przed si�dm� by� w swoim pokoju. W telewizji nadawano w�a�nie program rozrywkowy. Nie wy��czy� tele- wizora, ale te� nie ogl�da�, zaj�ty szczeg�ow� analiz� tego, co zamierza� przedsi�wzi��. Rozwa�a� to tego dnia przynaj- mniej z tuzin razy, lecz nadal nie m�g� si� wyzby� pewnej niepokoj�cej niepewno�ci. Czy aby na pewno wie, co robi? Czy na pewno ma ochot� si� w to wpl�ta�? Odpowiedzi by�y takie same, jak za ka�dym poprzednim razem. Wiedzia�, co robi. Mia� ochot� si� w to wpl�ta�. Przy- najmniej na tyle, by si� dowiedzie�, o co tu chodzi. Krok po kroku. Wiedzia�, �e je�li istnienie kr�lestwa Landover oka�e si� prawd�, pozostawi tutaj wiele. B�d� to jednak przede wszystkim rzeczy materialne oraz wygody, o kt�re teraz prze- sta� dba�. Samochody, poci�gi, samoloty, lod�wki i piecyki, maszyny do zmywania naczy�, toalety i elektryczne maszyn- ki do golenia - wszystkie te atrybuty nowoczesno�ci, kt�re pozostawia si� w domu, wyje�d�aj�c na ryby do Kanady. Z t� r�nic�, �e taka wycieczka nie trwa d�u�ej ni� kilka tygodni. Teraz b�dzie inaczej. Z pewno�ci� pozostanie tam na d�u�ej i nie b�dzie to w niczym przypomina�o �adnego z kemping�w, o kt�rych kiedykolwiek s�ysza�. Tak przynajmniej przypu- szcza�. Wi�c jak to b�dzie? - zada� sobie nagle pytanie. Jak b�dzie w owym bajkowym kr�lestwie Landover, kt�re jakim� zbie- giem okoliczno�ci trafi�o do katalogu domu towarowego? Czy b�dzie tam jak w krainie Oz z czarownicami, Munchkinami i gadaj�cym �elaznym Drwalem? Czy b�dzie si� tam sz�o drog� wybrukowan� ��tymi kamieniami? Opar� si� nag�ej ch�ci jak najszybszego spakowania ma- natk�w i opuszczenia Nowego Jorku, nim zabrnie z ca�� t� spraw� za daleko. Je�li dobrze si� zastanowi�, to nie chodzi�o tu ani o to, czy zadaj�c sobie takie pytania jest jeszcze w pe�ni w�adz umys�owych, ani jaka b�dzie przysz�o��, ku kt�rej za- mierza zrobi� w�a�nie pierwszy krok. Istotne by�o to, �e podej- muje �wiadom� decyzj� zmiany swego �ycia. Gdy trzymasz si� gruntu, na kt�rym stoisz, przestajesz si� posuwa�. Gdy przestajesz si� posuwa�, wszystko zaczyna przemyka� obok, omijaj�c ci�. Westchn��. Te stare powiedzenia zawsze zdawa�y si� za- wiera� wi�cej prawdy, ni� w istocie zawiera�y. Program rozrywkowy zako�czy� si�, rozpocz�o si� p�ne wydanie wiadomo�ci, potem prognoza pogody i sport. Ben rozebra� si� i w�o�y� pi�am� (czy nosi si� je w Landover?), umy� z�by (czy myj� je mieszka�cy Landover?), wy��czy� te- lewizor i poszed� spa�. Obudzi� si� wcze�nie, niewyspany. Zawsze mia� k�opoty ze snem pierwszej nocy na nowym miejscu. Wzi�� prysznic, ogoli� si�, ubra� granatow�, eleganck� marynark�. Wind� zje- cha� do lobby, gdzie kupi� poranne wydanie �Timesa". Po- szed� na �niadanie. Przed dziewi�t� by� ju� w drodze do Rosen's. Postanowi� i�� piechot�. Decyzja ta by�a wynikiem per- wersyjnego przemieszania jego wrodzonego uporu i oszcz�d- no�ci. Sklep by� zaledwie o par� przecznic od hotelu przy Lexington, a takie odcinki drogi powinno si� pokonywa� pie- szo. Dzie� by� szary i ch�odny, lecz strefa opad�w przesun�a si� na p�nocny wsch�d, do Nowej Anglii. Taks�wka by�aby strat� pieni�dzy. Co wi�cej, id�c pieszo, zapewnia� sobie nie- zale�no�� i mo�liwo�� wyboru w�asnego tempa. By� wi�c to znowu rodzaj przygotowania do tego, co - jak s�dzi� - go cze- ka�o. Jego prawnicza dusza zawsze czerpa�a rado�� z mo�liwo�ci niezale�nego zaaran�owania w�asnego przy- bycia. Nie spiesz�c si�, powoli otrz�saj�c si� w ch�odnym powie- trzu jesiennego poranka z resztek snu, dotar� na miejsce za dwadzie�cia dziesi�ta. Rosen's by� zbudowan� ze szk�a i stali pi�tnastopi�trow� podstaw� dw�ch ponad trzydziestopi�tro- wych drapaczy chmur, kt�re zajmowa�y po�ow� d�ugo�ci Le- xington i znaczn� cz�� krzy�uj�cej si� z ni� ulicy zachodniej. Stara cz�� tego kompleksu, nale��ca do domu towarowego, zosta�a oczywi�cie zmodernizowana, gdy pojawi�y si� wyso- ko�ciowce. Zrezygnowano z dawnej, kamiennej fasady. Wzd�u� Lexington ci�gn�y si� teraz rz�dy wielkich okien, w kt�rych manekiny z zamro�onymi u�miechami i o pustych spojrzeniach prezentowa�y najmodniejsze garderoby. Ludzie przeje�d�aj�cy i przechodz�cy t�dy w godzinach porannego szczytu nie odwzajemniali im u�miech�w i mijali je niezau- wa�one. Ben pod��a� wzd�u� tej �ciany okien na po�udnie, w kierunku wej�cia. Przeszed� przez podw�jne, tworz�ce przedsionek, drzwi. By� na pierwszej kondygnacji ogromnego i wypucowane- go, utrzymanego prawie w sterylno�ci domu towarowego. Rz�dy szklanych gablot wystawowych wype�nionych bi�ute- ri�, kosmetykami i srebrem wype�nia�y ca�� hal�, l�ni�c i po�yskuj�c w powodzi fluorescencyjnego �wiat�a. Niewiel- kie grupki klient�w przemieszcza�y si� przej�ciami pomi�- dzy wystawami, zza kt�rych obserwowa� je personel. Nikt nie wygl�da� na specjalnie zainteresowanego zwi�kszaniem sprzeda�y. Wszystko to przypomina�o jaki� tajemny rytua�. Ben rozejrza� si�. Po prawej stronie dostrzeg� jad�c� w g�r� wind�. Na odleg�ej �cianie po lewej stronie wind by�o przy- najmniej kilka. Na wprost, w miejscu, kt�rego nie m�g�by nie dostrzec nawet najbardziej zagubiony klient, w szklanej ga- blocie znajdowa�a si� informacja o rozmieszczeniu dzia��w domu towarowego. Przez chwil� czyta�. Nie znalaz� jednak nazwisa Meeksa. W�a�ciwie nie oczekiwa� nawet, �e je znajdzie. Dzia�y wyli- czone by�y w porz�dku alfabetycznym. Pod liter� O znalaz� �Obs�ug� Klient�w- zlecenia specjalne". Jedenaste pi�tro. W porz�dku, spr�bujemy tam - pomy�la�. Przedziera� si� przez labirynt stoisk i wystaw w kierunku wind. Z�apa� jed- n� z oczekuj�cych i pojecha� na jedenaste pi�tro. Z windy wyszed� prosto do recepcji wyposa�onej w kom- fortowe, lecz nieco przesadnie ozdobne meble. Wok� sta�o kilka foteli, a po�rodku znajdowa�o si� spore biurko z maszyn� do pisania. Za biurkiem siedzia�a atrakcyjna kobieta oko�o trzydziestki, zaj�ta rozmow� telefoniczn�. Na konsoli b�yska- �y rz�dy pod�wietlanych przycisk�w. Gdy sko�czy�a rozmow�, u�miechn�a si� i zapyta�a uprzej- mie: - Dzie� dobry. Czym mog� s�u�y�'? Ben uk�oni� si�. - Nazywam si� Holiday. Jestem um�wiony na dziesi�t� z panem Meeksem. By� mo�e wydawa�o mu si� tylko, �e jej u�miech nieco przyblad�. - Ach tak, prosz� pana. Pan Meeks nie urz�duje na tym pi�trze. Jego biura s� na samej g�rze. - Na samej g�rze? - Tak, prosz� pana. - Wskaza�a na jeszcze jedn� wind� po prawej stronie Bena. - Prosz� po prostu nacisn�� guzik PL*. Winda zawiezie pana wprost do pana Meeksa. Zatelefo- nuj� do jego recepcjonistki, �e jest pan w drodze. - Dzi�kuj�. - Ben zawaha� si�. - Czy to pan Meeks zajmu- je si� zam�wieniami speq'alnymi? - Tak, prosz� pana. - Pytam, bo w gablocie informacyjnej napisane jest, �e obs�uga klient�w sk�adaj�cych zam�wienia specjalne jest na tym pi�trze. Recepcjonistka nerwowo odgarn�a w�osy. - Nie umie�cili�my tam nazwiska pana Meeksa. On woli, je�li jego klienci docieraj� do niego za naszym po�rednic- twem. - Pr�bowa�a si� u�miechn��. - Pan Meeks zajmuje si� tylko wybran�, w�sk� grup� speqalnych zam�wie�. - Zam�wieniami z katalogu �wi�tecznego? * Penthouse Level - Na najwy�szych pi�trach wie�owc�w znaj- duj� si� cz�sto bardzo drogie apartamenty. I - Ale� me. Wi�kszo�ci� z nich zajmuje si� zwyk�y perso- nel. Pan Meeks nie jest pracownikiem Rosen's. Jest nieetato- wym specjalist� do spraw sprzeda�y, kt�ry w pewnych trans- akcjach dzia�a jako nasz agent. Pan Meeks zajmuje si� tylko najbardziej egzotycznymi i niezwyk�ymi ofertami z katalogu �wi�tecznego. - Recepcjonistka pochyli�a si� nieco - S�dz�, �e tworzy swoj� w�asn� kolekcj� precjoz�w na sprzeda�. Ben w odpowiedzi wzni�s� brwi. - Zapewne to utalentowany cz�owiek? Recepcjonistka spojrza�a nagle gdzie� w bok. - Tak, bardzo uzdolniony. - Si�gn�a po telefon. - Zadzwo- 'ni�, by ich uprzedzi�, �e pan przyszed�. - Wskaza�a raz je- szcze na drug� wind�. - B�d� pana oczekiwali. Do widzenia. Odpowiedzia� na po�egnanie, wszed� do wskazanej win- dy i nacisn�� guzik PL. Drzwi si� zamkn�y. Trzymaj�ca s�u- chawk� przy uchu recepcjonistka spojrza�a za nim ukradkiem Jecha� w ciszy, ws�uchuj�c si� w odg�osy pracy windy. W windzie by�y tylko cztery przyciski: 1,2,3 i PL. Gdy winda sta�a, by�y ciemne. Teraz po kolei si� zapala�y. Winda nie za- trzyma�a si� po drodze. Widocznie nikt jej me wzywa�, cho� Ben niemal tego pragn��. Zaczyna� si� czu�, jak gdyby wkra- cza� w jak�� zakazan� stref�. Winda stan�a, drzwi si� otworzy�y, i Ben znalaz� si� zno- wu w recepcji niemal identycznej, jak ta, kt�r� przed chwil� opu�ci�. Tym razem recepcjonistka by�a starsza, prawdopo- dobnie oko�o pi��dziesi�tki. Z zapami�taniem sortowa�a stert1 dokument�w pokrywaj�ce jej biurko, gdy stan�� przed n, , ty�em do windy, cz�owiek w podobnym wieku. W jego wyso- kim g�osie pobrzmiewa�a z�o��. - ...nie musz� robi� wszystkiego, co ka�e nam ten star b�cwa� i kiedy� mu o tym sam powiem! Niech nie my�li, �e jeste�my na jego ka�de skinienie! Je�li nie przestanie nas tak traktowa�, to, do licha, p�jd� z tym do... - Urwa�, gdy spo- strzeg�, �e recepcjonistka zauwa�y�a Bena. Zawaha� si� przez moment, a potem szybko przemkn�� i znikn�� w drzwiach windy, kt�re po chwili zamkn�y si� za nim - Pan Holiday? - zapyta�a recepcjonistka �agodnym i uprzejmym g�osem. By�a to kobieta, z kt�r� rozmawia� wczo- rajszego popo�udnia. - Tak - odrzek�. - Jestem um�wiony z. panem Meeksem. Recepcjonistka podnios�a s�uchawk� telefonu, odczeka�a kilka chwil i rzek�a: - Pan Holiday, prosz� pana. Tak, oczywi�cie. - Od�o�y�a s�uchawk� na miejsce i spojrza�a na Bena. - Zechce pan chwi- l� poczeka�. Prosz� spocz��. Ben rozejrza� si� wok� i zaj�� miejsce w jednym z koncow sofy. Nie si�gn�� po le��ce na stoliku gazety i czasopisma. Bez celu b��dzi� wzrokiem po recepcji. By�a jasno o�wietlona, przyjemna dla oka, wyposa�ona w solidne, drewniane biur- ko i szafki. �ciany i pod�oga by�y w ch�odnych barwach. Min�o kilka minut, gdy telefon na biurku recepcjonistki zadzwoni�. Kobieta podnios�a s�uchawk�, przez chwil� s�u- cha�a, po czym od�o�y�a j� na miejsce. - Panie Holiday! -Unios�a si� i skin�a r�k� -Prosz� t�dy Poprowadzi�a go korytarzem, do kt�rego wej�cie znajdo- wa�o si� na �cianie za jej stanowiskiem pracy. Korytarz wi�d� przez kilkoro zamkni�tych drzwi, rozga��ziaj�c si� na lewo i prawo. Tylko tyle uda�o si� Benowi dostrzec i zapami�ta�. - Dalej prosz� t�dy, potem po schodach, a� do drzwi na samym ko�cu. Pan Meeks oczekuje pana. Recepcjonistka powr�ci�a do swego biurka. Ben Holiday przez chwil� sta� nieruchomo w miejscu, to rozgl�daj�c si� po korytarzu, to �ledz�c oddalaj�c� si� posta� kobiety. No i na co czekasz? - zgani� si�. Ruszy� korytarzem. Po chwili dotar� do miejsca, w kt�rym skr�ca� on w lewo. Otworzy� drzwi, na kt�rych nie by�o �ad- nej tabliczki z numerem ani nazwiskiem. Pod�wietlany sufit zdawa� si� blady wobec ja�niej�cych pastelowym b��kitem i zieleni� �cian korytarza. Gruba wyk�adzina t�umi�a odg�os krok�w. By�o bardzo cicho. Mrucz�c melodi� z The Twilight Zone, dotar� do schod�w i zacz�� si� po nich wspina�. Schody ko�czy�y si� ci�kimi d�bowymi, kasetonowymi drzwiami z napisem �Meeks" umieszczonym na tabliczce z br�zu. Ben zatrzyma� si�, zapu- ka�, nacisn�� ozdobn� klamk� i wszed� do �rodka. Meeks sta� naprzeciw niego. By� bardzo wysoki, grubo ponad sze�� st�p, lecz stary i przygarbiony, o ca�kiem siwych w�osach. Na lewej d�oni nosi� czarn� sk�rzan� r�kawic�. Prawego ramienia w og�le nie mia�, a r�kaw jego sztruksowej marynarki zwisa� wci�ni�ty do kie- szeni. Bladob��kitne oczy patrza�y spojrzeniem twardym i spokojnym. Meeks wygl�da� tak, jak kombatant co najmniej kilku wojen. - Pan Holiday? - zapyta� niemal szeptem. Jego g�os brzmia� ca�kiem podobnie do g�osu recepcjonistki. Ben przy- takn�� g�ow�. - Jestem Meeks. - Starzec lekko si� sk�oni�. Nie poda� Benowi d�oni, a Ben te� nie pr�bowa� tego zrobi�. - Prosz�, niech pan spocznie. Odwr�ci� si� i ruszy� przed siebie, pow��cz�c nogami, kt�re najwyra�niej nie funkcjonowa�y, jak nale�y. Ben bez s�owa pod��y� za nim. Gabinet by� elegancki i luksusowo wyposa- �ony. Sta�o tam pot�ne d�bowe biurko i dobrane do niego krzes�a o siedziskach i oparciach obitych sk�r�. Na sto�ach i przystawkach do biurka roz�o�one by�y sterty papier�w. Trzy �ciany pokrywa�y ca�kowicie ci�gn�ce si� od pod�ogi a� po sufit rega�y na ksi��ki, wype�nione starymi tomami i r�nymi przedmiotami. Na czwartej �cianie znajdowa�y si� okna. By�y one jednak dok�adnie zas�oni�te. Jedynym �r�d�em dziwnie przy�mionego �wiat�a by�y lampki na suficie. Puszysta wy- k�adzina koloru br�zowawego przypomina�a po�a� wysuszo- nej trawy. W pokoju unosi� si� s�aby zapach starej sk�ry i pasty do polerowania mebli. - Prosz� s