15018

Szczegóły
Tytuł 15018
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15018 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15018 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15018 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Klub 1000 dowcipów Zebrał, opracował i wstępem opatrzył ALEKSANDER TRZASKA KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA KATOWICE 1989 projekt ok Lidki i strony tytułowej Eugenius lizeżucba Ilustracje AndrzejJankowski Redakcja Ewa Pytasz Kedakcja techniczna lerzyjambor Korekta Maria Kazimierska © Copyright by Krajowa Agencja Wydawnicza Katowice 1989 ISBN 83-03-02402-7 WSTCP MaszTalski urodził się, żeby bawić i rozśmieszać ludz dowcipem. W ciągu pierwszych ośmiu miesięcy swego życia wraz ze swoimi kamratami opowiedział w radiu, w gazetach i czasopismach prawie 1000 kawałów. Spełniając setki próśb, spisał je szybko i zamieścił w tym zbiorku. Zaczęło się od popularnego Lata z radiemw 1986 roku. W jednej z ostatnich sierpniowych audycji, którą miałem przyjemność prowadzić, pojawił się Masztalski! I ja, i moi koledzy z Rozgłośni Polskiego Radia w Katowicach przypuszczaliśmy, że spodoba się słuchaczom. Dlaczego? Bo Masztalski to chłop z fantazją, który potrafi imponować odwagą, fascynować życiową mądrością, zniewalać szaleństwem, a przede wszystkim rozbrajać swoim śmiechemu Masztalski od lat żyje w śląskim dowcipie, ale postanowi liśmy stworzyć go na nowo, nobilitować, pozostawiając z pierwowzoru niemal wyłącznie nazwisko, znane już zresztą w kraju szybko powiększającemu się w ostatnich latach gronu słuchających i opowiadających śląskie kawały. - Witejcie u nos!-krzyknął Masztalskii wraz że swoimi kamratami zaczął ;,berać?'. Już po pierwszych dowcipach które opowiedział na antenie i których był bohaterem, każdy słuchacz mógł zorientować się, że potrafi wystąpić w każdej roli. Ale Masztalski to nie przysłowiowy głupek, tak r • + jak dawniej, ale ludowy mędrzec. On potrafi zagrać głupka, bo chce go grać: niech się ludzie śmieją. Poza tym Masztalski to zwyczajny, prostolinijny, nie bojący się krytyki, zawsze pogodny i zawsze życzliwy dla innych człowiek. Taki właśnie współczesny Sowizdrzał marzył nam się i takim postanowiliśmy go stworzyć. Przed Masztalskim byli na Śląsku: bezrobotny Froncek, Karlik i Gustlik, Zeflik i Francik i wielu innych znanych z nazwiska, którzy pod koniec lat siedemdziesiątych, po krótkiej tylko przerwie, rozpoczęli swój kolejny złoty okres, między innymi dzięki nowemu wydaniu Berów i bójek śląskich Stanisława Iigonia i znakomitym zbiorom dowcipów Doroty Simonides, która rozhermetyzowala dowcip, śląski i uczyniła go zrozumiałym dla każdego Polaka. Dzięki różnorakim przeobrażeniom stał się on ekspansywny, po raz pierwszy w swej historii szybko zaczął zdobywać autentyczną popularność w całym kraju. Sam wielokrotnie w różnych regionach proszony byłem o „jakiś śląski dowcip". W takich okolicznościach rodził się nowy Masztalski. Dlaczego Masztalski, a nie Karlik czy Gustlik? Być może dlatego, że "Masztalskiemu już bardzo blisko do Kowalskiego czy Wiśniewskiego. Już poprzez samo nazwisko Masztalski wykroczył poza śląski folklor, aby stać się bohaterem nie tylko śląskiego, ale w ogóle polskiego dowcipu. O tym marzyłem i to się po części spełniło. '. y '. . Dlaczego Masztalski, a nie Kowalski czy Wiśniewski? pytają mnie wciąż dziennikarze, słuchacze radia i czytelnicy gazet, w których ów współczesny Sowizdrzał ma swoje stałe rubryki. Być może dlatego, że Kowalski i Wiśniewski (nie obrażając nikogo^ bo o nazwiska wyłącznie chodzi) to ludzie kojarzący się z pewną polską średnią statystyczną; Przeciętny Kowalski zjada... Przeciętny Wiśniewski śpi... Przeciętny Nowak pracuje... U przeciętnego Kowalskiego wszystko w normie... Masztalski natomiast nie chce być przeciętnym człowiekiem i wie, że choć w powszednim życiu godzimy się na przeciętność, akceptujemy ją, to w głębi duszy jej nienawidzimy. Przeciętność obezwładnia, zieje pustką, więc przeciętny Kowalski jako bohater dowcipu, a zarazem opowiadacz, nikogo nie poruszy, nikomu nie zaimponuje, nikt wreszcie nie uczyniłby go swoim bohaterem. Masztalski wie również, że dziś w „poważnym życiu" o bohatera trudno, dlatego wpada na szalony pomysł, aby spaść na ludzi z najbardziej zaskakującego miejsca - ze świata dowcipu, śmiechu, życzliwej, pogodnej satyry. Jak każdy Sowizdrzał - uosobienie ludowego humoru i mądrości - niesie ze sobą \yagzz złożony z prostych, uniwersalnych prawd, pozwalających lepiej żyć. Dowcip na Śląsku od wielu lat zajmował poczesne miejsce. Jak pieśń, modlitewnik polski, wiersz Mickiewi cza, pozwalał Ślązakom przetrwać, był orężem w walce z zaborcą. Chyba zawsze żywa będzie na Śląsku, a szczególnie w Rozgłośni Polskiego Radia w Katowicach, historia Stanisława Ligonia, słynnego Karlika z Kocyndra, który pierwsze wydanie swoich Berów i bójek śląskich dedykował rodakom „ku pokrzepieniu serc w ciężkich chwilach". Ligoń przez wiele lat walczył i bawił humorem nie tylko z anteny radiowej. Był na Śląsku i po wojnie symbolem humoru śląskiego, wielką indywidualnością - człowiekiem, którego popularność biła wszelkie rekordy. Profesor Ligoń, swego czasu dyrektor Katowickiej Rozgłośni, słynny Karlik, zapisał jedną z najpiękniejszych kart w dziejach nie tylko śląskiego, ale i polskiego humoru. Choć jego Bery i bójki nie były tak znane w całej Polsce, jak na Śląsku, „jako zjawisko ludyczne, jako fenomen społeczno-kulturowy, jako dokument powszechnego oddziaływania i przykład moż- 7 liwości wykorzystania radia do celów dydaktyki społecznej - nie mają sobie równych w tradycjach .naszych środków masowego przekazu". Te słowa Celestyna Kwietnia wyjęte z przedmowy do kolejnego wydania Ligoniowych berów najlepiej oddają rangę fenomenu Karlika, który nie zaistniałby bez humoru, kawału, żartu. ¦ Później w Rozgłośni Polskiego Radia w Katowicach i na Śląsku nastał czas Radiową czelodki, która w nie mniejszym stopniu podbiła serca Ślązaków. Kaczmarek, Kokotka, Lichtoń byli dosłownie noszeni przez Ślązaków na rękach. Ich publiczne wystąpienia gromadziły tysiące ludzi, a kiedy zbliżał się cz; > "»tyejj. ulice świeciły pustkami. I Ligoń, i ! narek wraz ze swoją czelodką stworzyli szczególny i >pularnej postaci. Z jednej strony byli „opowiadai ilowcipów, z drugiej - ich bohaterami. Występc )wa l ' >ycn rolach, ale wywołując uśmiech, za- wsze koja i słuchaczom z pewnymi wartościami uniwersału "godą ducha, miłością, życzliwością, umiłowani. -y, szacunkiem dla ziemi-matki, dla człowiek, i Maszt;ilski «i' il/iał o tym, bo sam wychował się na ostatnich autly i-ich Ligonia, a później przeżywał jak wszyscy Radiowo czdodkę, ale nigdy nie marzył nawet, że jego Klub dowcipu ktoś skojarzy z tamtymi wydarzeniami. I zawsze pokornie będzie chylił czoła przed historią. Przeczuwałem, że audycja, której tworzywem będzie dowcip, trafi do słuchacza. Swoich kolegów z Rozgłośni Polskiego Radia w Katowicach też nie musiałem przekonywać. Na rok przed powstaniem Klubu Masztalskiego nagraliśmy na Barbórkę półgodzinną taśmę z kawałami. Jej powodzenie dało nam wiele do myślenia. Fragmenty tam- tego nagrania wykorzystane zostały przez różnych dziennikarzy w kilkunastu programach. Taśma przechodziła z rąk do rąk, aż wreszcie zginęła. Różnie mówi się o krążących wśród nas dowcipach, owych anonimowych dziełkach, często pozbawionych szlifu, nie przebieranych latami, które nabierają walorów dopiero wtedy, gdy znajdzie się gawędziarz obdarzony dobrym smakiem i poczuciem humoru. Dopiero( po latach szlifuje się kawały i przebiera, i tak powstają dzieła, jak np. Księga humoru polskiego czy Dawna Polska w anegdocie. Masztalski zajął się dowcipem współczesnym. Podjął się więc niezwykle trudnego zadania. Opowiada przede wszystkim te kawały, które ludzie opowiadają dziś sobie jak plotki. Masztalski zdawał też sobie sprawę, że radio może być niezwykle wdzięcznym środkiem przekazu dowcipu. W radiu dowcip zaczyna żyć. Gra cała jego warstwa dźwiękowa, dramaturgiczna, której nie da się oddać na papierze, chyba że w didaskaliach, bo czego by nie powiedzieć o dowcipie, jest on częstokroć miniaturką dramatu. Masztalski dużo czyta i wie, że większość gazet i czasopism pod hasłem „Uśmiechnij się" publikuje żarty, że opowiadają je literaci na spotkaniach autorskich i gwiazdy estrady podczas koncertów, choć podobnie jak on nie przeceniają wartości kawałów, które zawsze pozostaną drobnym wycinkiem kultury masowej. Myśląc o Masztalskim zdążyłem się zorientować, że w wielu radiofoniach i telewizjach na świecie istnieją programy oparte na dowcipie: ludzie przysyłają i przynoszą do studia żarty, oceniają je w gronie koneserów, mierzą natężenie śmiechu, rywalizują o prymat najlepszego „opowia-dacza" i w sumie dobrze się bawią. Audycje te, stanowiące swoisty przegląd współczesnego dowcipu w danym kraju, < i eszą się dużą popularnością. Gdy Masztalski wszedł na antenę ogólnopolską, niektó- rzy literaci, dziennikarze, folkloryści przestrzegali: Jeszcze raz rozniecicie niechęć do Śląska", „to żenujące!", „znowu Ślązak-idiota" itd. Masztalski był innego zdania i chyba się nie pomylił. „A może to wniosek zbyt daleko idący - napisała dziennikarka -Trybuny Robotniczej- - ale moim zdaniem mamy do czynienia z najbardziej atrakcyjną propagandą Śląska ze wszystkich dotychczasowych, które nie zawsze dobrze się kończyły". Cieszy Masztalskiego to zdanie, choć ani kiedy zakładał Klub, ani dziś nie myślał i nie myśli o jakichś regionalnych racjach, które wyrastają ponad pragnienie bawienia ludzi. On wiedział jedynie, że humor śląski jest dobry, nośny i na tyle już ogólnopolski, że można z nim wyjść do wszystkich. Pierwszy, inauguracyjny program Klubu Masztalskiego był najdłuższy - prawie dwie godziny dowcipów, przerywanych śmiechem rubasznym, spontanicznym, naturalnym. . - Ty, poważny dziennikarz, chcesz się zająć dowcipem? - dziwili się niektórzy moi redakcyjni koledzy. - A niby dlaczego nie? Już wtedy było nas kilku zdecydowanych na wszystko, poważnych, ale zmęczonych ową powagą powszedniego życia dziennikarzy: Jerzy Ciurlok, Henryk Grzonka, Józef Swoboda, Piotr Madey i ja. Potem doszło jeszcze kilku: Maria Pańczyk-Poździej, Jerzy Zawartka, Andrzej Ochodek i Zbigniew Ślusarczyk, który jako jedyny nie ma nic wspólnego z Rozgłośnią - jest taksówkarzem, jeździ w Rudzie Śląskiej taksówką bagażową i znakomicie gra na harmonii. Już w trakcie audycji rozdzwoniły się telefony, potem przyszjy setki listów, pogodnych, pełnych serdeczności i uznania. Cały zespół przewidywał, że tak będzie, ale odzew przekroczył najśmielsze oczekiwania. O owym śmiechu^ który na sonómetrze osiągał momentami 95 decybeli, słuchacze pisali najczęściej. „Wie pan, co to znaczy śmiać się? - zapytała Masztalskie- 10 go w liście Katarzyna Lewicka z Okonka w-województwie pilskim. - Śmiać się, znaczy suszyć zęby. U nas, niestety, większość ludzi ma mokre zęby i ponure gęby, a telewizja, radio biją rekordy powagi". Czy ja wiem? Chyba takie jest całe nasze życie! Zabiegani, zatroskani, zapomnieliśmy o śmiechu. „Chodzimy ze skrzywioną twarzą, ponury wzrok w ziemię... - przeczytał Masztalski w jednej z kilkudziesięciu publikacji na swój temat. - Ponurość nosimy jak chusteczkę w kieszeni. Więcej w nas zniecierpliwienia i apatii w codziennych kontaktach niż pogodnego żartu. Zapomnieliśmy, że śmiech to zdrowie. Jeśli się śmiejemy, to z dowcipu aluzyjnego, wyrafinowanego, wydumanego, a i to sarkastycznie". Masztalski był szczęśliwy: Już dawno tak się nie uśmiałem". „Śmialiśmy się z całą rodziną. Niech żyje Masztalski i rozśmiesza Polaków". Jesteście wspaniali! Wczoraj jak jechałem do pracy, cały autobus opowiadał wasze dowcipy". „Popłakaliśmy się ze śmiechu z mężem. Nie macie pojęcia, jaki był wesoły przez resztę dnia" - oto najczęściej pojawiające się w listach oceny obok refleksji bardziej ogólnych na temat życia i tego, ile znaczy śmiech: „Uśmiechnięci żyją dłużej" - przypomniał ktoś inny maksymę Bogusława Kłodkowskiego, a ja dodam za Goethem, że dowcipem włada instynkt zabawy. Tak! Ludzie chcą się śmiać, bawić spontanicznie i zwyczajnie, bez pozy, bez intelektualnego szpanerśtwa. To nie ma nic wspólnego z Wielką Sztuką, Ambitną Rozrywką, to jest sposób na życie, na każdą wolną chwilę! Oczywiście - to nie jest zabawa dla snobów. Jeśli dowcip i śmiech przeszkadzają komuś w myśleniu - jak napisał pewien literat - to temu komuś należy tylko współczuć. ¦.'..' Mój krewny, którego los rzucił w czasie wojny do Hiszpanii, gdy po trzydziestu latach przyjechał po raz pierwszy do kraju, na pytanie, jak znajduje Ojczyznę, odpowiedział: 11 „Dlaczego jesteście tacy poważni? Czuję się, jakbym chodził po cmentarzu". Rzeczywiście, na ulicy, w pociągu, tramwaju, w urzędzie i w komisariacie, w szkole i w instytucji, w sklepie, a nawet na niedzielnym festynie obnosimy przed światem zasępione oblicza i „mamy za złe" tym, którzy się śmieją. Pod koniec września po kilku pierwszych audycjach zwołaliśmy zebranie założycielskie. Jego fragmenty znalazły się w sobotnim wydaniu Czterech pór roku. Na zebraniu założycielskim Klubu wybrany zostałem Masztalskim i po raz pierwszy publicznie wygłosiłem swoje expose: ,Jo, Masztalski powołuję do życia Radiou/y Klub Dowcipu, kiery będzie beroł pod hasłem -Z czego śmieją się Polacy-. Na czele klubu staje Masztalski - chłop życzliwy dla wszystkich, z kierego wszyscy mogą się śmioć Ale bez to, że wszyscy będą się z niego śmioć, mo Masztalski prawo śmioć się ze wszystkich, obojętne czy to będzie milicjant, ksiądz, partyjny, wysoko czy nisko postawiony. Masztalski, to jeszcze wom chcę powiedzieć, dzieli wszystko na dwa: śmieszne i nieśmieszne". Śmiech jest człowiekowi potrzebny - mówi górnolotnie Masztalski - jak słońce i woda. Koń śmieje się obnażając zęby, pies - merdając ogonem, wół - ustawiając się bokiem, ostryga - trzaskając rytmicznie skorupą, ptak - śpiewając w określonej tonacji, i zapewne instynkt podpowiada im, że jest to cudowny spospb porozumiewania się w stadzie. Właśnie tak! Masztalski wie dobrze, że śmiech i uśmiech w setkach swoich odmian są sposobem porozumi-wania się między ludźmi, i chce to ludziom przypomnieć. Masztalski wie, że śmiech jest zdaniem lekarzy lekarstwem, że „podkreśla indywidualność", jak twierdził Arystoteles, że zdaniem Kanta „wyładowuje stłumioną energię", że jest, jak pisał Freud, „przyjemnością zabawy i powrotem do dzieciństwa", że jak twierdzili Hobbes i Bergson, „naprawia różne braki, przywracając równowagę". 12 We Francji znakomicie prosperuje przedsiębiorstwo które produkuje wszystko, co może rozśmieszyć człowieka. W Lyonie działa firma „SOS-kawały". Jej założyciele -napisał „Le Point" - kierują się maksymą: „Im gorzej dzieje się na świecie, tym życie staje się trudniejsze do zniesienia. Im bardziej ludzie czekają na zmiany, tym chętniej przyi mują śmiech". „Śmiech pozwala lepiej żyć" - powiedzi, ktoś inny, a Masztalski, śmiejąc się z poważnych, wcią/ przypomina myśl Gilberta Chestertona: „Człowiek bez poczucia humoru jest tylko częścią człowieka". Rodzina Masztalskich, jak nas od pewnego czasu nazywają, liczy osiem osób. Tworzymy zespół nieformalny. Wystarczy skrzyknąć się w studiu. Niczego nie przygotowujemy, żadnego scenariusza. Tak było od początku, jak jest i dziś. Zbyszek Ślusarczyk gra na harmonii. Żaden instrument nie zastąpi jej w Klubie Maształskiego. Doskonale mówi po śląsku. Jego rodzice pochodzą z krakowskiego, on urodził się w Bytomiu. Wraz z nim najczęściej śpiewają: Maria Pań-czyk-Poździej i Jerzy Ciurlok. Redaktor Maria Pańczyk-Poździej, publicystka rodem z Tarnowskich Gór, córka opolanki i poznaniaka, szybko wcieliła się w Maryjkę - żonę Maształskiego i jest jedyną kobietą w Klubie. Redaktor Jerzy Ciurlok, kierownik popularnej na Śląsku audycji radiowej Ekspres, rodem z Mokrego koło Mikołowa, wnuk powstańca śląskiego, podjął się z własnej woli niezwykle trudnego zadania - wymyślił sobie Ecika, na , głupszgo z całej rodziny, który „za ostatnie pieniądze kupił sobie portfel". W głupocie Ecika, nie powiem, jest metoda. Edkowi wszystko wolno, nawet śmiać się w najmniej odpowiednich momentach. Toteż śmieje się, a właściwie re- • chocze, najgłośniej ze wszystkich, częstokroć przed zakończeniem kawału, lub też opowiada dowcip z pogranicza przyzwoitości, za który trzeba potem przepraszać. 13 Ślązakami z dziada pradziada są również redaktorzy: Józef Swoboda (Józik), Piotr Madey (Pięter) i Henryk Grzon-ka (Zyguś Materzok). Pierwszy pochodzi z Rudy Śląskiej, drugi z Katowic, trzeci spod Wodzisławia. Henryk Grzon-ka, chyba najlepiej wśród nas opowiadający kawały, stworzył zabawną postać Zygusia, pogodnego, powolnego grubasa, który jak „wchodzi na wagę, to wyskakuje zarazki taki bifet z napisem: -Wchodzić pojedynczo!-" Najgorzej z Masztalskim! Moi rodzice pó wojnie przywędrowali na Śląsk z PrzemyślaJ urodziłem się w Zabrzu. Tradycji śląskich nie mam, ale jestem Ślązakiem i mówię gwarą, bo nie sposób było jej nie poznać. Opowiadamy kawały gwarą, choć nie tą czystą, zapisaną w podręcznikach dialektologii, pielęgnowaną przez starzy-ków gwarą śląską. Nasz język jest żywy, naszą gwarę słychać na ulicy. Powstawała ona na styku różnych kultur. Przecież wiadomo, że dziś Śląsk to rdzenni Ślązacy i zlepek ludzi z różnych regionów, którzy znakomicie się ze sobą porozumiewają. Ta, społeczność stworzyła inny język, też śląski. Więc mówimy tak, jak nauczyliśmy się, i niech się marjwią specjaliści! Cała rodzina Masztalskich w komplecie. Rozmawiamy o Klubie. - Żyjemy dziś dzięki słuchaczom - mówi Maryjka - bo-- wiem oni w ciągu pół roku nadesłali nam ponad 10 tysięcy dowcipów. Rekord należy do Janusza Ciary z gminy Rudna w województwie gdańskim. W jednym liście przysłał nam ponad 800 kawałów. Oczywiście, że trzeba je przerabiać, - ale to wielki skarb. - A jeden lekarz z Częstochowy przysłał nam 15 dowci-„;i_pów na receptach i to mnie najbardziej rozśmieszyło - dorzuca Ecik. - Otrzymaliśmy również - kontynuuje Józik - wiele listów od Polaków z zagranicy: z Czechosłowacji, Danii, Szwecji, Austrii, NRD, RFN, Stanów Zjednoczonych i Związku 14 Radzieckiego, a jeśli chodzi o nasz kraj, to najwięcej listów otrzymujemy z Gdańska, Łodzi, Warszawy i Krakowa. - A co najśmieszniejsze - wtrąca się Ecik - jeszcze nikt nie napisał do mnie „ty pieroński Hanysie!" Listy podtrzymują nas na duchu. Przychodzi ich codziennie około stu. Każdy przenosimy na osobną kartkę i tak powstaje archiwum, które obecnie składa się z ponad 300 działów i należy chyba do największych w Polsce. ' Dziękując Słuchaczom i Czytelnikom, którzy do nas piszą, Masztalski pragnie wymienić kilka nazwisk najwierniejszych korespondentów, którym trzeba pogratulować poczucia humoru: Krystyna Demut z Rawicza, Dorota Kisiel z Ruszczan w województwie białostockim, Irena Bensz z Wałbrzycha, Zofia Reiss z Gliwic, Marian Kruk z Kalisza, Beata Woźniak z Jasła, Jacek Rajski z Wrocławia, Grażyna Bubel z Będzina. W listach do Klubu Masztalskiego jest wiele przedziwnych przesyłek: kwiatków, rysunków, rebusów, różnego typu drobnych; najczęściej wykonanych własnym sumptem pamiątek, w czym celuje Michał Śrubka z' Grudziądza! Są i książki, i zaproszenia na spotkania w różne regiony kraju. Masztalski i jego kamraci cieszą się z tego - a potrafią... Masztalski przestał bawić wyłącznie słuchaczy radia. Ma swoją stałą rubrykę w „Panoramie". Maryjka znalazła kącik w „Karuzeli", Ecik poszedł do wojska i wraz z Zygusiem redagują stały cykl dowcipów wojskowych w sobotnim wydaniu „Żołnierza Wolności". Pięter zajął się dzięki kato-, wickiemu „Sportowi" dowcipem z dziedziny sportu, a wszyscy razem spotykamy się w sobotni poranek, aby tradycyjnie pośmiać się w Czterech porach roku w programie. I Polskiego Radia. 15 Pierwszy tomik dowcipów Klubu Masztalskiego (mam nadzieję, że nie ostatni) w pewnym stopniu odpowiada na pytanie: Z czego dziś śmieją się Polacy? W naszych zbiorach najwięcej jest dowcipów małżeńskich, następnie szkolnych, których bohaterami są uczeń i nauczyciel, a kolejne, najobszerniejsze działy to niestety dowcipy o pijakach i lekarzach oraz ich pacjentach. Wychodzi z mody „baba u lekarza", a mnożą się dowcipy o śmiesznych miejscowościach. Skończył się cykl o milicjantach, natomiast coraz częściej pojawiają się kawały o budowlanych, kelnerach i urzędnikach. Polacy od lat lubią opowiadać o zwierzętach, wśród których wyróżniają się: papuga, pies i zajączek. Lubimy też zagadki, a modne stały się ostatnio śmieszne ogłoszenia wyjęte z prasy lub żarty preparowane na wzór ogłoszeń prasowych. Oczywiście jak zwykle opowiada się dowcipy o teściowej; lubiane są także dowcipy bez sensu. Jest jeszcze jedna grupa dowcipów, którą, niestety, Masz-talski musiał pominąć. Są to dowcipy przaśne, rubaszne, jak to mawia Masztalski, „masne". Zauważył on, że w ich opowiadaniu prym wodzą emeryci, a przede wszystkim emerytki, "wychodząc im naprzeciw, Masztalski wykracza czasem w swoich audycjach i w tej książce poza granicę przyzwoitości, na ile oczywiście można, i uprzedza, że pierwszy jego zbiór żartów przeznaczony jest przede wszystkim dla dorosłego czytelnika. Owych 10 tysięcy dowcipów, nad którymi pracuje Masztalski, podzielono w klubowym archiwum na prawie 300 działów; wzbogacają się one nadal dzięki listom Czytelników i Słuchaczy. listy te są przede wszystkim plonem konkursów Masztalskiego: na najlepszy dowcip jesieni 1986 roku i zimy 1986/1987 roku. • Żarty spisał Masztalski posługując się językiem potocznym i jedynie tam, gdzie występuje on sam lub jego kamraci, wprowadza bardzo uproszczoną stylizację gwarową. 16 i Masztalski pragnie jeszcze dodać, że nie dokonał w tej książce klasyfikacji wątków, że spisał zawarte w zbiorze dowcipy tak, jak one obecnie krążą po kraju i że spora ich część pochodzi z osobistej teki Masztalskiego. Życząc Czytelnikom dobrej zabawy, śląski Sowizdrzał mówi jak zwykle: - Tuż pyrsk, ludkowie! Aleksander Trzaska ULUBIONE DOWCIPY MASZTALSKIEGO - Dla pana szanownego - pyta kelner - kawa ze śmietanką czy bez? ' - Oszalał pan! Po co mi bez! Masztalski staje przed drzwiami Ecika. - Puk, puk! - Kto tam? - A co kto tam? - denerwuje się Masztalski. - A co puk, puk? - denerwuje się Ecik. Rozsierdzona Maryjka wrzeszczy na Masztalskiego: - Ty ośle! - A tyś ani osłem nie jest! - Co, jo nie jestem osłem? . - Czy są żelazka do prasowania? - Nie ma. Są tylko deski do prasowania. - Ale też na prąd? Agrafka skarży się agrafce: - Zimo mi! - To się zapnij. - Panie Kowalski, siedzi pan na moim kapeluszu. - A co, już pan chce iść dó domu? 18 Mąż mówi-do żony: - Słyszałaś? Reagan został prezydentem. A na to żona: - To Bierut już nie jest? - Tym autobusem jeżdżę już dziesięć lat! ; - Coś podobnego! A gdzie pan wsiadł, jeśli można wiedzieć? * - Pani Masztalska, słyszała pani? W Rzeszowie sprzedają cytryny po 30 złotych za kilogram..* - Niemożliwe, pani Kowalska! - Niemożliwe to to jest, ale jak tanio! - Tata, ten pan się ciebie kłania. - Nie ciebie, tylko tobie. - Mi? ' - Nie mi, tylko mnie! - Przecież mówię, że ciebie! . Milicjant przed jednym z bloków strofuje dozorcę: - Dlaczego chodnik riie jest odśnieżony? - Panie władzo, przecież mówili w telewizji, że zawieje i zamiecie... Jasio pyta się taty: - Dlaczego jesz nożem? - Bo widelec przecieka. - 19 Zegarmistrz do klienta: - Ten zegarek, gwarantuję, chodzi dwa tygodnie bez nakręcania. - A ile z nakręcaniem? - pyta klient. Siedzi idiota na torach kolejowych. Przychodzi drugi i mówi: - Posuń się trochę. Kolega Masztalskiego, Józef Karp, prosi o pokój w hotelu. - Z łazienką? - pyta recepcjonista. - Panie szanowny - mówi oburzony Józik - jo ino nazy-wom się Karp... - Tato - pyta syn Masztalskiego - co to jest hipopotam? - To jest taka zwariowana ryba. - Ryba? Przecież on żyje na lądzie. * - Na tym właśnie polega jej wariactwo... Mamusiu, co to jest? - pyta Jasio. To są czarne jagody, synku. A dlaczego te jagody są czerwone? 7 Bo są jeszcze zielone, a jak dojrzeją, to będą granatowe. Ale u ciebie pachnie różą! No, bo moja Róża.nogi myje. Maryjka do Masztalskiego: - Wejrzyj się ino. Ten helikopter już od godziny wisi w powietrzu. 20 - Pewnie skończyła mu się benzyna... - Przechodził Masztalski obok koparki i dał się nabrać... Idą mrówki przez most. Pierwsza, druga, pół do trzeciej... Robiła babcia na drutach. Przejechał tramwaj i spadła... Było sobie trzech braci. Jeden poszedł na prawo, drugi na lewo, a trzeci podążył za nimi... ; Chińczyk kupił w Szwajcarii zegarek. Po kilku dniach zegarek stanął. Chińczyk otworzył go i z jego wnętrza wypadła martwa mrówka. - No tak, to już koniec - mówi do siebie. - Maszynista zmarł... . - Przed każdą, podróżą całą noc nie śpię, po prostu nie potrafię. - To podróżuj dzień wcześniej. Szły dwa pomidory przez ulicę i jednego przejechał samochód. Drugi popatrzył i zawołał: . - Ty, ketchup! Wstawaj, idziemy! Przechodzi Murzyn przez pasy na jezdni i śpiewa: ,- Pojawiam się i znikam.,Pojawiam się i znikam... 21 - No Jasiu, teraz już wiesz, dlaczego nazwałem cię wczoraj tępą, baranią głową. - Wiem... Dlatego, że nie jestem jeszcze taki wielki i taki silny jak pan profesor. ' - Hallo, hallo! Czy to ty kochanie? - Tak, a kto mówi? Ksiądz przybija listewki do parkanu otaczającego plebanię. Mały chłopiec przygląda mu się z wielkim zainteresowaniem. , . . - Z pewnością chcesz zostać stolarzem? - pyta ksiądz. - Nie. Ja chcę tylko usłyszeć, co mówi ksiądz, gdy uderzy się młotkiem w palec. - Jasiu, dlaczego Józio tak okropnie płacze? - Bo jem ciastko, a Józiowi nie chcę dać. - A jego ciastko zjedzone? - Tak, mamusiu, i on też krzyczał, kiedy je jadłem... Pewnemu antropologowi, który spożywał obiad w paryskiej restauracji, wpadł w oko siedzący obok Murzyn o bardzo cywilizowanym wyglądzie i doskonałych manierach. Zwraca się więc do niego: - Przepraszam, że o to pytam, ale czy w pańskich żyłach nie płynie krew Europejczyka? ' - Oczywiście.- pada uprzejma odpowiedź - mój dziadek zjadł Europejczyka. 22 - Kiedy rano słyszę budzik, to wydaje mi się, że do mnie strzelają. - I co, zrywasz się? - Nie. Leżę jak zabity. - Czamuś ani roz nie napisoł do mnie ze wczasów? -wymawia Zyguś Materzok Edkowi. - - Nie miołech twojego adresu. — Toś nie mógł napisać, żebych ci go posłoł? - Widzisz, nie przyszło mi to do głowy! - Znom język włoski - chwali się Kichol kamratom. --To powiedz cosik po włosku - prosi Ecik. - Paszołwon! - Dyć to nie jest po włosku - śmieje się Żelozko. - Nie wiedziołech, pierona, że znom jeszcze jeden obcy język- Erańcik wziął pudełko zapałek, zapala, zapala i dopiero siódma się zaświeciła. - No nareszcie - mruczy Francik - jedna dobra! Zostawię ją na jutro na rozpałka w żeleźnioku... Ojciec zwraca się do syna: - Kiedy wrócisz? - Wtedy, kiedy będę. - Dobrze, tylko nie później. - Wiesz, budzi mnie w nocy moje własne chrapanie. - To spróbuj spać w innym pokoju. 23 - Panie Walenty, czy wasze konie kurzą? - Nie. - No to stajnia wam się pali. NA NAJMŁODSZYCH Milicjant spotyka na ulicy zapłakanego Hubercika. - Dlaczego plączesz, dziecko? ; ¦- Bo, bo żech zgubił 10 złotych... - Masz, tu 10 złotych i nie płacz. Chłopak wziął dziesiątkę i płacze jeszcze głośniej. - Czemu jeszcze płaczesz? - Bo, bo gdybych jo nie zgubił tej dychy, to miołbych te-rozki 20 złotych... - Proszę pana, czy pięcioletnia dziewczynka może mieć dzieci? - pyta jej rówieśnik. ' - Nie, na pewno nie - uśmiecha się mężczyzna. - Tak przypuszczałem; ona mnie szantażuje. Mała dziewczynka próbuje dosięgnąć dzwonka. - Poczekaj, może mnie się uda - przychodzi dziecku z pomocą starszy pan i naciska dzwonek. - Dziękuję panu - mówi dziewczynka szeptem. - A teraz, nie wiem, co pan zrobi, ale ja uciekam... A co będziesz robił, chłopczyku, jak dorośniesz? Będę wszystkim dzieciom zadawał takie głupie pytania. 24 - Jedz, bo jak nie będziesz jadł, to będziesz chudy jak zapałka - przestrzega mama. Przestraszony malec pyta: - I wyrośnie mi siarka na głowie? Mały bajtel biegnie do milicjanta i woła: - Na pomoc! Tam w sieni jeden synek piere się z moim bratem od pół godziny! - Dlaczego dopiero teraz wzywasz pomocy? - Bo przód brat loł tamtego, a teraz on leje brata... Zapłakany synek przychodzi do matki. - Co się stało? - Kolega mnie uderzył! - To trzeba mu było oddać. - Ja już mu oddałem przedtem! Matka do małego synka: - Pocałuj ciocię, Wojtusiu. - Dlaczego? Przecież byłem grzeczny. Ojciec pyta synka: - Kim chciałbyś być? - Tatusiu! Biustonoszem... Maleńką trójeczką... - Chodź, Huberciku - prosi Masztalski - i wejrzyj się na nowego braciszka, którego przyniósł ci bocian. - Nie chcę iść do braciszka! Ty mi lepiej, tata, pokoż tego bociana. 25 i Hubercik z Alojzem przychodzą do babci i pytają: - Babciu, ty możesz mieć dzieci? - Nie, nie mogę. - Widzisz - szepcze Hubercik do Alojza - godołech ci, że babcia jest samcem... - Tylko tyle pozostaje z człowieka - mówi ojciec pokazując córce szkielet. r A więc tylko mięsko idzie do nieba-2 - Tato, pani mówiła, że jesteśmy na świecie po to, by pomagać innym. - No, owszem. - A po co są inni? - Wiesz, tata, chciołbych mieć tyle pieniędzy, co by kupić samolot. , ^- A po co ci to, Alojziczku, samolot? - pyta Masztalski. - Nie, samolot mi na razie niepotrzebny, ino ta forsa... Ojciec zwraca się do syna: - Przeproś braciszka za to, żeś go nazwał głupim, i powiedz, że żałujesz! - Żałuję, Józiu - przeprasza braciszek - żeś głupi... Matka maluchów zwierza się sąsiadce: - Pani wie, moje dzieci przestały pytać, skąd się wzięły : odpowiadać na pytanie, dokąd idą... 26 Kilku zuchów oblega staruszkę. Jeden szarpie ją za' rękę, drugi za spódnicę, trzeci stara się objąć ją wpół. Babcia opędza się od nich przerażona. -¦ Co wy robicie! Dajcie spokój tej babci! - karci malców milicjant. - A bo wiecie - mówi Hubercik - my momy terozki taki alert. Kozali nom pomagać starszym przechodzić bez ulica, ale ta babcia za pierona nie chce przejść na drugo strona. Mała Zosia przedstawia się gościom: - Jestem panna Zosia. Po przyjęciu matka zwraca jej uwagę, że sześcioletnia dziewczynka przedstawiając się mówi tylko: „jestem Zosia". Zosia zapamiętała to sobie i następnym razem przedstawia się: - Jestem Zosia, ale już nie panna... Dzieci bawią się w piaskownicy. Babcia Jasia widzi nagle, że jej wnuczek coś żuje. - Co jesz? - pyta. - Mięsko. ' - A skąd je masz? - Samo przypełzło... - Ty smarkaczu! - Masztalski strofuje napotkanego koło szkoły chłopca. - Ledwoś od ziemi odrósł, a już kurzysz cygarety! Doczkej, jak to zobaczy twój nauczyciel. - Jo się go wcale nie boję, bo jo jeszcze nie chodzę do szkoły... • . . Stoi mały Zyguś na Warszawskiej w Katowicach i czeka na tramwaj. Koło niego stoi elegancka paniusia. Wtem mocny podmuch wiatru podniósł paniusi sukienkę. Ona szybko ją złapała, zasłoniła co trzeba i widząc zainteresowanie chłopca, mówi do niego z uśmiechem: - Ale mam refleks, co? - U nos to się nazywa rzyć - odpowiada poważnie Zyguś. Na przystanku tramwajowym w Świętochłowicach sto* chłopiec i kapie mu z nosa. Co rusz, to wyciera go w rękaw. 28 Widzi to paniusia i pyta: - Synku, nie masz chusteczki? - Mom - synek na to - ale obcym babom nie pożyczom. Babcia opowiada Hubercikowi bajkę: - Za siedmioma górami, za siedmioma lasami był pałac. A w nim same dziwy... - Babciu - przerywa wnuczek - dyć to musioł być dom publiczny, a nie pałac... Idzie Żelozkowa z synkiem aleją parkową. Nagle synek wrzeszczy wskazując na drzewo: ¦ - Je, mama, ptok! Idzie jakiś facet i mówi: - Nie mówi się ptok, synku, tylko ptak. ¦ - Je, mama - na to synek wskazując na faceta - gorol! - Je, mama! - woła synek w tramwaju - patrz, jako grubo baba! Ona brzuch rho aże na kolanach... Żelozkowa dała synkowi w pysk, chwyciła go za rękę i zawstydzona wysiadła z tramwaju. - Nie możesz mi takiego wstydu robić - strofuje syna. - O czymś takim możemy sobie przeca w doma pogodać. Jadą znowu tramwajem i znowu ta gruba baba stoi, a synek Żelozkowej zauważywszy ją wrzeszczy: - Mama! A o tej grubej babie to my sobie w doma pogo-domy, nie? Dobrze wychowana dziewczynka odprowadza do drzwi ciocię i żegnając się mówi: - Wiesz, ciociu, strasznie mi przykro, że nie jest mi przykro, że odchodzisz... 29 r - Kto cię nauczył tak kląć? - denerwuje się mama. - Święty Mikołaj! - Święty Mikołaj? - Tak. Kiedy mi kładł w nocy prezenty i uderzył się kolanem w szafę. Do apteki przychodzi mały Jasio. - Czy to pani sprzedaje tran? - Tak. - Ty świnio! Syn Stuchlików źle się zapowiadał. Nic nie mówił, nawet „mama" czy „tata". Stuchlikowie pogodzili się z losemi uznali go za niemowę. Mały Karłik Stuchlik miał już 6 lat, kiedy któregoś dnia, gdy wszyscy siedli do obiadu, zapytał nagłe: - Kaj jest kompot? - To ty mówisz? - skoczyli na równe nogi Stuchlikowie. -Czamuś wcześniej się nie odzywoł? - Bo zawsze był... NA TEŚCIOWA Masztalski przychodzi do weterynarza ze swoim jamnikiem i prosi, żeby weterynarz obciął psu ogon. - Jamnik powinien mieć ogon! - tłumaczy weterynarz. - A jo go chcę uciąć i koniec! - Ale tak nie może być! Kto to widział, żeby jamnik był bez ogona! ¦ 30 J - Mocie uciąć i koniec! - wrzeszczy Maształski. " - Nic nie rozumiem - rozkłada ręce weterynarz. - Nie rozumiecie? - dziwi się Masztalski. - Jutro przyjeżdża do mnie moja teściowa i w domu nie może być noj-mniejszych oznak radości... Masztalski przychodzi do lekarza z chorą teściową. - Panie dóchtorze - pyta po badaniach - jest jakoś nadzie-ja? -. Niestety - mówi lekarz - to tylko lekkie przeziębienie... - Czy słońce i teściowa mają jakieś wspólne cechy? - pyta Masztalski Ecika. - Toć, że mają! - odpowiada Ecik. - Na słońce nie można patrzeć i na teściową też nie... Ecik i Francik byli szwagrami. W dzień wypłaty poszli na piwo i kiedy już wszystko przepili, przypomniało im się, że teściowej na imieniny obiecali kupić złote kolczyki. Liczą ostatnie grosze i wreszcie Ecik mówi: - Wiesz co, Franciku, kolczyki to jej kupimy w przyszłym roku, a jutro to jej ino uszy przekłujemy... Narzeczony przychodzi z pierwszą wizytą do przyszłej teściowej. Już po kilku minutach teściowa zauważa, że narze czony trzęsie się ze strachu, że drżą mu ręce i nogi. - Widzę, że jest pan mocno zdenerwowany - stwierdza przymilnie. - No... Tak jakoś nie mogę się opanować... - A przy okazji, jaki jest pana zawód? Jestem treserem lwów! 31 Ecik i Masztalski siedzą w parku na ławce. - Patrz, Ecik, wiosna idzie. Drzewa się zielenią, wszystko -spod ziemi wyłazi... - Ty Masztalski, głupot nie godej - krzyczy Ecik - bo jo miesiąc temu teściowa pochowoł! Masztalski przychodzi do domu lekko zawiany, a teściowa stoi w drzwiach z miotłą w ręku. - Mamusia zamiata - pyta Masztalski - czy odlatuje? Na to Masztalski wyjmując portfel: ; - A zdjęcie nie wystarczy? - Tata, jako jest różnica między wizytą a wizytacją? - pyta syn Masztalskiego. - Wytłumaczę ci to, synku, na przykładzie. Widzisz, jak my jadymy do mojej teściowej, a twojej babci, to jest wizyta -odpowiada Masztalski - a jak ona przyjeżdżo do nos, to jest wizytacja. Masztalski przy Eciku pisze list do teściowej. - Ecik! Jak się dzieli teściowa? - pyta nagle* - Nojlepiej siekierą - odpowiada Ecik. Teściowa wrzeszczy na Masztalskiego: - Takech zła na ciebie, że ze wściekłości mogłabych zębami zgrzytać. A ten gizd Masztalski spokojnie na to: - Maryjko! Przynieś jej zęby, są w umywalce. - A pan co chciał? - pytaaptekarka. - Przepraszam, trutkę na szczury - mówi Masztalski - pilnie potrzebuję. - A ma pan receptę? - Nie mom. - A po co panu ta trutka? - Na teściową. , . ¦ ¦' - Na teściową czy na szczury - śmieje się aptekarka - niestety, musi być recepta. 32' Józik spotyka w restauracji Masztalskiego i szepcze mu na ucho: - . - Ty, znowu ktoś jest u twojej żony. - PieronaJJużniewytrzymom! - Bierz moją laskę i leć - radzi kamrat. Masztalski wchodzi po cichu do chałupy i choć ciemno, wyraźnie widzi, że spod kołdry wystają cztery nogi. Wali na oślep laską po nogach, a potem wyżej i wyżej... Opamiętał się dopiero w kuchni, gdy przy piecu zobaczył żonę. - Przywitałeś się już z teściami? - pyta żona. - Bardzo zdrożeni przyjechali i żech ich w naszej sypialni położyła... - Takiś niedobry dla mnie, Masztalski - mówi teściowa -ale mógłbyś przynajmniej załatwić mi miejsce na Powązkach. Masztalski oburzony, że teściowa tak źle o nim myśli, pojechał do Warszawy. Wraca na drugi dzień i oznajmia: - Miejsce mosz załatwione! - Nie może być! - cieszy się teściowa. - Ino musisz się. pospieszyć do środy, bo przepadnie. 33 'I. Idzie Masztalski z całkiem siną, opuchniętą gębą i dźwiga dwie walizki. - Ty, Masztalski - pyta Zeflik - kto ci tak gęba urządził? - Teściowa mnie sprała. - Ach! Jak mnie by tak teściowa sprała, to jo bych ją po-ćwiartowoł! - A ty myślisz, że co jo tu niesa? Idzie kondukt pogrzebowy. Za karawanerh Masztalski ze swoim wilczurem, a za nimi kilkudziesięciu mężczyzn. - Kogo tu chowają? - pyta jednego z nich przechodzień. - Teściową Masztalskiego. - Co jej się stało? - Wilczur Masztalskiego ją zagryzł. , ¦ / Chętnie bym pożyczył sobie tego psa. To ustaw się pan tam, na końcu kolejki ~ odpowiada z pogrzebową powagą zagadnięty. Masztalski wraca z pogrzebu teściowej. Dwa krpki za nim drepcze jego żona. Przechodzą obok budowanego właśnie wieżowca. Nagle koło nosa Masztalskiego przelatuje cegła i spada mu na nogi. Masztalski przystaje, zadziera gębę do góry i po chwili mówi: - Widzisz, MaryjkoL. Mamuśka już w niebie... NA BACC Wielka powódź wiosenna w górach. Idzie wycieczka. Baca prowadzi turystów. Stają na wzgórzu, patrzą w zalaną dolinę, a tam płynie z prądem kapelusz. Nagle kapelusz zawraca i zaczyna płynąć w drugą stronę - pod prąd! A potem znów: raz z prądem, raz pod prąd. - A co to za dziwy? - pytają,bacę turyści. - A to stary Maciaszczyk. Powiedział, że powódź, nie powódź, a pole trzeba zaorać. No i orze... Przechodzi baca z workiem przez granicę polsko-czecho-słowacką na Czantorii. Zauważa go wopistą i pyta.- Co tam niesiecie, baco? - Teraz to już psinco! - odpowiada baca. Baco, jak tam wasz nowy sołtys? - Jeszcze żem go po trzeźwemu nie widzioł. - Co, takpije? Nie on, jo... , "' Miłuje baca gałąź, na której siedzi. Idzie turysta, widzi to i mówi: - Uważajcie, baco, bo spadniecie! - Nie spadnę - baca na to. Turysta odchodzi, konar łamie się, baca spada, otrzepuje się i mruczy pod nosem: - Prorok jakiś czy co... 35 Lekarz okulista w Nowym Targu zwraca się do górala: - Nie widzę innej rady! Będę wam musiał wstawić szklane oko! - To się nie opłaci, panie doktorze! - Jak to się nie opłaci? - No bo jeżeli mi własne oko na weselu kolegi wybili, to szklane tym bardziej mi stłuką. Baca siedzi z synem na polanie. Podchodzi do nich angielski turysta. Mówi, mówi, a baca z synem nic. Kiedy Anglik odszedł, baca zwraca się do syna: - Widzisz, żebyś się, synku, uczył języków, to. byś sobie teraz pogodoł. A synek na to: - A widzi tato! Ten Anglik się nauczył i sobie teraz nie pogodoł. Baca siedzi w chałupie za stołem i słyszy, jak ktoś] wrzeszczy: -. Baco, potrzebujecie drewno? - Nie potrzebuję - odpowiada baca. Rano wychodzi przed dom, patrzy, a tu nie ma drewna... Krupówkami idzie baca, a za nim pies. Podchodzi mili-j cjant. - Cóż to, baco, tak psa bez kagańca i smyczy prowadzicie? j - Eee, to nie mój pies. - Jak to? Przecież idzie ża wami. - Eee, mówię, że nie mój pies - krzywi się baca i idzie J dalej. Milicjant nie daje za wygraną: - Musi być wasz pies! - Eee, dyć on tak samo się do mnie przyczepił jak i wy. 36 Przechodzień zatrzymuje furmankę: N - Baco, jedziecie do Krakowa? - Ni, do Zakopanego. - Baco, ale to nie jest droga na Zakopane! - A co to jo będę z końmi się kłócił? * Na górskiej trasie maluch uderzył w drzewo. Pogotowie, milicja... Milicjanci pytają ludzi, jak to było? Nikt niestety nie widział, ale wszyscy twierdzą, że na pewno widział baca, który nadal siedzi przy drodze i struga świątka. - Góralu, widzieliście, jak to było? - pytają milicjanci. - Widziołech. - No to jak to było? - Widzicie, panowie, to drzewo? - No, widzimy. - Widzicie, a oni nie widzieli. - Poznajecie tę gaździnkę? - pyta sędzia bacę, wskazując na kobietę z dzieckiem. - Poznaję. . - A to dziecko, co trzyma na ręku? - Poznaję. - To wasze? - Moje. .- A co będzie z płaceniem? - Jo nic za to, wysoki sądzie, nie chcę... Stoi baca przed sądem. - Pobiliście sąsiada - mówi sędzia - czy macie coś na swoją obronę? - Nie. Przecież orczyk mom w depozycie... 37 Baca siedzi na przyzbie z psem. Idzie turysta i pyta: - Ten pies to na sprzedaż? - Ano. - A za ile? - Za milion. » - Za milion to nie sprzedacie! - Asprzedom. Idzie na drugi dzień turysta, a baca siedzi na przyzbie bez psa. - I co, sprzedaliście tego psa za milion? - Sprzedołech! - Niemożliwe! A kto go kupił? - Sąsiad, za dwa kocury po 500 tysięcy. W czwartek baca idzie z gór ścieżką w stronę miasta i trzyma w ręku książeczkę do nabożeństwa. Spotyka go sąsiad i pyta: - A gdzie to idziecie, baco? - Do burdelu. - A po co wam ta książeczka do nabożeństwa? - Jak będzie pięknie, to i do niedzieli zostanę. Lekarz pracujący w górskiej miejscowości otrzymuje w jednej chwili wezwanie doirzech rodzących kobiet. Jedzie do pierwszej, odbiera poród i pyta: - Kto jest ojcem dziecka? _ - Jasiek Gąsienica. Jedzie do drugiej, która mieszka 10 kilometrów dalej. - Kto jest ojcem dziecka? - pyta znowu po szczęśliwych narodzinach. - Jasiek Gąsienica. 38 Nieco już zdziwiony jedzie do trzeciej, odbiera poród i pyta: - Kto jest ojcem dziecka? - Jasiek Gąsienica. ' - - A gdzie mieszka Jasiek Gąsienica? - A z 15 kilometrów stąd. -Jedzie lekarz do Jaśka Gąsienicy. - Byłem u trzech rodzących jednocześnie kobiet - rozpoczyna - i wszystkie mówią, że jesteście, baco, ojcem ich dzieci. Przecież to niemożliwe! - A możliwe, panie doktorze - odzywa się Jasiek - jo morh rower... Wstał góral wczesnym rankiem i śpiewa: ¦ - Hej góry, nasze góry... - Baco - woła turysta - co się tak drzesz? - Panocku - na to baca - to nie drzez, to folklor! Wyszedł rankiem turysta z namiotu i na tle Tatr pompki robi. Idzie baca, patrzy i dziwi się: - Ki diabeł? Halnego nie było, a chłopu babę wywiało... Baca przyszedł do apteki i prosi o tabletki na sen. - A co to, baco - pyta aptekarz - spać nie możecie? - Jo mogę, ino wnuczek nie może, - I wnuczkowi tabletki chcecie dać? Lepiej zaśpiewajcie mu jakąś kołysankę. - Dyć śpiewom. - Śpiewacie i spać nie może? A co też mu śpiewacie? - A śpiewom: Śpij, Jędrusiu, śpij, malutki, hej! - skończył baca gromkim okrzykiem i przytupnął tak, że zadrżała cała apteka. Baca chce się zapisać do partii. Sekretarz cieszy się z jego decyzji i chcąc sprawdzić szczerość jego intencji, pyta: - Baco, a jak byśmy potrzebowali waszej krowy, dalibyście? - Dołbych. - A jak byśmy potrzebowali waszej świni, dalibyście? - Dołbych. - A jak byśmy potrzebowali waszej kozy, dalibyście? - Nie dołbych.1 - A to czemu? - Bo mom... Turyści zatrzymują bacę i pytają: - Baco, zajdziemy za godzinę do Poronina? - Nie zaidzlecie. - A za dwie godziny? - Nie zajdziecie. - A za ile-zajdziemy? -Nigdy nie zajdziecie. - A to dlaczego? - Bp idziecie w przeciwną stronę. Śnieg na stokach, a baca przed chałupą w samych portkach stoi. Idą turyści i jeden z nich pyta: - Baco, nie zimno wam? - Nie. ' . . . - A co, ciepło wdm? , - Nie. -.;.'¦. - A jak wam? ; - Jóźwa -odpowiada baca z uśmiechem. •40 Reporter telewizyjny przyjeżdża w góry na poszukiwanie talentów muzycznych. Pnie się z całą ekipą do najwyżej stojącej chaty i trafia na siedzącego przed chałupą bacę. - Muzykujecie, baco? - pyta. - Nie. Nie grom na niczym. - A może żona? - Nie, też nie gro. - A może synowie? - Nie, też nie muzykują. Dziennikarz zebrał całą ekipę i schodzą na dół. Jak już byli w połowie drogi, nagle z góry słyszą głos bacy: - Panocku, a pójdźcie no sam, bo cosik mi sie przypomniało. Lecą całą grupą na górę, stają przed bacą, a ten uśmiechając się mówi: - - Przypomniało mi sie, że moi synowie mają już żony, ale one też nie muzykują.., Siedzi baca nad przepaścią i liczy: - 122, 122, 122... - Co tak liczycie, baco? - pyta przechodzący obok turysta. Góral strąca turystę w przepaść i dalej liczy monotonnie: - 123, 123, 123... NA PAPUGI W komisariacie dzwoni telefon: - Ratunku! Przyjeżdżajcie szybko! Kot wdarł się do magazynu! - I to z powodu kota tyle krzyku robicie? - dziwi się oficer dyżurny. - A w ogóle kto mówi? - Papuga... 41 - No i jak ci się powodzi, Eciczku, po ślubie? - pyta Masztalski. - No, dobrze. - - A jak tam twoja papuga?" - Gorzej. Od czasu, jak żech się ożenił, nie doszła do głosu. Masztalski poszedł na targ kupić papugę. Jedna mu się spodobała, więc pyta: - Wiela za nią chcecie? - Dwadzieścia tysięcy. - Ogłupieliście! - Ale ona czyta w dwóch językach - mówi sprzedawca. - Ata? - Ta czyta w dwóch językach i liczy, a kosztuje trzydzieści tysięcy. Zmartwił się Masztalski, bo chciał prezent dziecku zrobić, ale nie za taką sumę. Nagle dostrzega zabiedzoną papugę z prawie łysym łbem i pyta z nadzieją: -Ata? - A ta kosztuje pięćdziesiąt tysięcy - odpowiada handlarz. - Pięćdziesiąt tysięcy? - dziwi się Masztalski. - A co ta umie? - Ta nic nie umie, ale te dwie mówią do niej „szefie"... - Dzielnicowy! - skrzeczy papuga. - Co? - Ty gupieloku zasmarkany! Dzielnicowy szaleje ze złości... Papuga Ecika, wciąż siedzą ca w oknie, kpi z niego publicznie/Idzie ulicą, a ona znowu: - Dzielnicowy! - Co? 42 - Ty gupieloku zasmarkany! -Dzielnicowy nie wytrzymał! Poszedł do Ecika i powiedział mu, że jeśli papugi nie uspokoi, to ją obedrze ze skóry. Następnego dnia dzielnicowy znowu przechodzi koło okien Ecika. - Dzielnicowy! - skrzeczy papuga. - Co? - zaciska pięści dzielnicowy. - Ty wiesz co! - odzywa się wyraźnie rozbawiona papuga. W sklepie zoologicznym klientka kupuje papugę. Wybiera piękny okaz ary, która do nóg ma przywiązane dwie wstążeczki: czerwoną i niebieską. - Po co te wstążeczki? - pyta klientka. - Ona zna dwa języki i jak