1480
Szczegóły |
Tytuł |
1480 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1480 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1480 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1480 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Projekt obwoluty, oprawy i stron tytu�owych Micha� Sosnowski
Redakcja techniczna Alicja Jabto�ska-Chodze�
Korekta
Marianna Filipkowska Radomi�a W�jcik
Copyright (c) by Stanis�aw Lem, 1964
�wiat Ksi��ki, Warszawa 1997
Sk�ad Joanna Duchnowska Druk i oprawa w GGP
ISBN 83-7129-535-9 Nr 1754
Stanis�aw Lem
Niezwyci�ony
Czarny deszcz
"Niezwyci�ony", kr��ownik drugiej klasy, najwi�ksza jednostka, jak� dysponowa�a baza w konstelacji Liry, szed� fotonowym ci�giem przez skrajny kwadrant gwiazdozbioru. Osiemdziesi�ciu trzech ludzi za�ogi spa�o w tunelowym hibernatorze centralnego pok�adu. Poniewa� rejs by� stosunkowo kr�tki, zamiast pe�nej hibernacji zastosowano pog��biony sen, w kt�rym temperatura cia�a nie opada poni�ej dziesi�ciu stopni. W sterowni pracowa�y tylko automaty. W ich polu widzenia, na krzy�u celowniczym, le�a�a tarcza s�o�ca, niewiele gor�tszego od zwyk�ego czerwonego kar�a. Kiedy jej kr�g zaj�� po�ow� szeroko�ci ekranu, reakcja anihilacyjna zosta�a wstrzymana. Przez jaki� czas w ca�ym statku panowa�a martwa cisza. Bezd�wi�cznie dzia�a�y klimatyzatory i maszyny cyfrowe. Usta�a najdelikatniejsza wibracja, towarzysz�ca emisji �wietlnego s�upa, kt�ry przedtem wypada� z rufy i jak niesko�czonej d�ugo�ci szpada, zanurzona w mroku, popycha� odrzutem statek. "Niezwyci�ony" szed� z t� sam� szybko�ci� przy�wietln�, bezw�adny, g�uchy i pozornie pusty. Potem �wiate�ka zacz�y mruga� do siebie z pulpit�w, oblanych r�em dalekiego s�o�ca, kt�re sta�o w �rodkowym ekranie. Ta�my ferromagnetyczne ruszy�y, programy wpe�za�y powoli do wn�trza coraz to nowych aparatur, prze��czniki krzesa�y iskry i pr�d wp�ywa� w przewody z buczeniem, kt�rego nikt nie s�ysza�. Motory elektryczne, przezwyci�aj�c op�r od dawna zastyg�ych smar�w, rusza�y i z bas�w wchodzi�y na wysoki j�k. Matowe sztaby kadmu wysuwa�y si� z pomocniczych reaktor�w, pompy magnetyczne t�oczy�y p�ynny s�d w w�ownice ch�odzenia, blachami rufowych pok�ad�w posz�o dr�enie, a zarazem s�aby chrobot we wn�trzu �cian, jak gdyby grasowa�y tam ca�e stada zwierz�tek i stuka�y pazurkami o metal, zdradzi�, �e ruchome sprawdziany samo naprawcze ruszy�y ju� w wielokilometrow� w�dr�wk�, aby kontrolowa� ka�de spojenie d�wigar�w, szczelno�� kad�uba, ca�o�� metalowych z��czy. Ca�y statek wype�nia� si� szmerami, ruchem, budz�c si�, i tylko jego za�oga jeszcze spa�a. A� kolejny automat, poch�on�wszy swoj� ta�m� programow�, wys�a� sygna�y do centrali hibernatora. W powiew zimnego powietrza wmiesza� si� gaz budz�cy. Pomi�dzy rz�dami koi z pod�ogowych krat dmuchn�o ciep�ym wiatrem. Ludzie jednak d�ugo nie chcieli jakby si� zbudzi�. Niekt�rzy poruszali bezw�adnie r�kami; pustk� ich lodowatego snu wype�nia�y majaczenia i koszmary. Kt�ry� otworzy� wreszcie pierwszy oczy. Statek by� ju� na to przygotowany. Od kilku minut dotychczasow� ciemno�� d�ugich korytarzy pok�adowych, d�wigowych szyb�w, kajut, sterowni, stanowisk roboczych, ci�nieniowych kom�r rozprasza� bia�y blask sztucznego dnia. I podczas kiedy hibernator wype�nia� pomruk ludzkich westchnie� i p�przytomnych j�k�w, statek, jakby w niecierpliwo�ci nie m�g� doczeka� si� ockni�cia za�ogi, zacz�� wst�pny manewr hamowania. W centralnym ekranie ukaza�y si� smugi dziobowego ognia. W dotychczasow� martwot� przy�wietlnego p�du wtargn�� wstrz�s, pot�na si�a, przy�o�ona u dziobowych wyrzutni, usi�owa�a zgnie�� osiemna�cie tysi�cy ton masy spoczynkowej "Niezwyci�onego", pomno�onych teraz przez jego ogromn� szybko��. W kajutach kartograficznych upakowane szczelnie mapy zatrz�s�y si� niespokojnie na rolkach. Tu i �wdzie rusza�y si�, jakby o�ywaj�c, nie do�� mocno osadzone przedmioty; zagrzechota�o w kambuzach od zderzaj�cych si� naczy�, zachwia�y si� oparcia pustych, pianowych foteli, pasy i liny �cienne pok�ad�w zacz�y si� ko�ysa�. Stukot, zmieszane d�wi�ki szk�a, blachy, plastyk�w fal� przesz�y przez ca�y pocisk od dziobu po ruf�. Tymczasem z hibernatora dochodzi� ju� gwar g�os�w; ludzie z nico�ci, w kt�rej trwali przez siedem miesi�cy, poprzez kr�tki sen, wracali do jawy. Statek traci� szybko��. Planeta zakry�a gwiazdy, ca�a w rudej we�nie ob�ok�w. Wypuk�e lustro oceanu z odbiciem s�o�ca przesuwa�o si� coraz wolniej. W pole widzenia wszed� bury, upstrzony kraterami kontynent. Ludzie na stanowiskach pok�adowych nie widzieli nic. G��boko pod nimi, w tytanowych trzewiach p�dni narasta� st�umiony ryk, olbrzymi ci�ar �ci�ga� palce z r�koje�ci. Chmura, kt�ra dosta�a si� w promie� odrzutu, rozsrebrzy�a si� wybuchem rt�ci, rozpad�a si� i znik�a. Ryk silnik�w wzm�g� si� na chwil�. Rudawa tarcza rozp�aszcza�a si�: tak planeta przekszta�ca si� w l�d. Wida� ju� by�o przeganiane wiatrem sierpowate wydmy, smugi lawy, rozchodz�ce si� jak szprychy ko�a od najbli�szego krateru, zagra�y odbitym po�arem rakietowych dysz, silniejszym od s�onecznego. Ca�a moc na osi. Statyczny ci�g. Strza�ki leniwie przesuwa�y si� w nast�pny sektor skali. Manewr przeszed� bezb��dnie. Statek jak odwr�cony wulkan zion�cy ogniem wisia� p� mili nad ospowat� p�aszczyzn�, z utopionymi w piaskach, skalnymi grz�dami. Ca�a moc na osi. Zmniejszy� statyczny ci�g. Wida� ju� by�o miejsce, w kt�rym buchaj�ca pionowo w d� fala odrzutu bije w grunt. Podnios�a si� tam ruda burza piasku. Z rufy strzela�y fioletowe b�yskawice, bezd�wi�czne z pozoru, bo grzmoty poch�ania� silniejszy od nich ryk gaz�w. R�nica potencja��w wyr�wna�a si�, b�yskawice znik�y. Jaka� �cianka dzia�owa rozj�cza�a si�, dow�dca wskaza� j� ruchem g�owy in�ynierowi: rezonans. Trzeba usun��. Ale nikt nie odezwa� si�, p�dnie wy�y, statek opada�, teraz ju� bez jednego drgnienia, jak zawieszona na niewidzialnych linach stalowa g�ra. P� mocy na osi. Ma�y statyczny ci�g. Kolistymi pier�cieniami, jak ba�wany prawdziwego morza, na wszystkie strony gna�y dymi�ce fale pustynnego piachu. Epicentrum, trafione z niewielkiej odleg�o�ci krzaczastym p�omieniem wylot�w, nie dymi�o ju�. Piasek znik�, przeistoczy� si� w lustro b�blistej czerwieni, w kipi�ce jezioro stopionej krzemionki, w s�up jazgoc�cych eksplozji, a� wyparowa�. Obna�ony, jak ko��, stary bazalt planety zacz�� mi�kn��.
- Stosy na ja�owy bieg. Zimny ci�g.
B��kit ognia atomowego zgas�. Z dysz trysn�y sko�ne promienie borowodor�w, i w jednej chwili pustyni�, �ciany skalnych krater�w i chmury nad nimi zala�a upiorna ziele�. Bazaltowe pod�o�e, na kt�rym mia�a osi��� szeroka rufa "Niezwyci�onego", nie zagra�a�o ju� stopieniem.
- Stosy zero. Zimnym ci�giem do l�dowania. Wszystkie serca uderzy�y �ywiej, oczy pochyli�y si� nad instrumentami, r�koje�ci spotnia�y w skurczonych palcach. Sakramentalne s�owa oznacza�y, �e nie b�dzie ju� odwrotu, �e nogi stan� na prawdziwym gruncie, niechby to by� i piasek pustynnego globu, ale b�dzie tam wsch�d i zach�d s�o�ca, horyzont i chmury, i wiatr. L�dowanie punktowe w nadirze.
Statek pe�en by� przeci�g�ego j�ku turbin, t�ocz�cych materia� p�dny w d�. Zielony, sto�kowato rozchodz�cy si� s�up ognia po��czy� go z dymi�c� ska��. Ze wszystkich stron podnios�y si� chmury piasku, o�lepi�y peryskop �rodkowych pok�ad�w, tylko w sterowni na ekranach radar�w niezmiennie pojawia�y si� i gas�y wzd�u� promieni wodz�cych zarysy krajobrazu, ton�ce w tajfunowym chaosie.
- Stop przy styku. Ogie� kot�owa� si� buntowniczo pod ruf�, przyt�aczany milimetr po milimetrze osuwaj�cym si� na� cielskiem rakiety, zielone piek�o strzela�o d�ugimi bry�ni�ciami w g��b dygoc�cych piaskowych chmur. Rozziew mi�dzy ruf� a opalonym bazaltem ska�y sta� si� w�sk� szczelin�, lini� zielonego pa�ania. Zero i zero. Wszystkie silniki stop.
Dzwon. Jedno, jedyne uderzenie, jakby olbrzymiego, p�kni�tego serca. Rakieta sta�a. G��wny in�ynier sta� z r�kami na dwu r�koje�ciach awaryjnego odrzutu: ska�a mog�a si� podda�. Czekali. Strza�ki sekundomierzy porusza�y si� dalej swoim owadzim ruchem. Dow�dca patrza� przez chwil�
na wska�nik pionu; jego srebrzyste �wiate�ko ani troch� nie odchyli�o si� na -bok od czerwonego Zera. Milczeli. Rozgrzane do wi�niowego �aru dysze zaczyna�y si� kurczy�, wydaj�c szereg charakterystycznych odg�os�w, podobnych do chrapliwego post�kiwania. Czerwonawa chmura, wzbita na setki metr�w, opada�a. Wy�oni� si� z niej t�py wierzcho�ek "Niezwyci�onego", jego boki, osmalone tarciem atmosferycznym i podobne przez to barw� do starej ska�y, chropawy, podw�jny pancerz, rudy kurz wci�� jeszcze k��bi� si� i wirowa� u rufy, ale sam statek znieruchomia� ju� na dobre, jakby sta� si� cz�ci� planety i teraz kr��y� razem z jej powierzchni� leniwym ruchem, trwaj�cym od wiek�w, pod fioletowym niebem, w kt�rym widnia�y najsilniejsze gwiazdy, nikn�ce tylko w bezpo�rednim pobli�u czerwonego s�o�ca. Normalna procedura? Astrogator wyprostowa� si� znad ksi��ki pok�adowej, gdzie,
w po�owie karty, wpisa� umowny znak l�dowania, godzin� i doda� obok w rubryce nazw� planety: "Regis III". Nie, Rohan. Zaczniemy od trzeciego stopnia. Rohan stara� si� nie okaza� zdziwienia.
Tak jest. Chocia�... - doda� z poufa�o�ci�, na kt�r� Horpach mu nieraz pozwala� - wola�bym nie by� tym, kt�ry powie to ludziom. Astrogator, jakby nie s�ysz�c s��w swojego oficera, wzi�� go za rami� i podprowadzi� do ekranu jak do okna. Odgarni�ty na boki odrzutem l�dowania piasek uformowa� rodzaj p�ytkiej kotliny, zwie�czonej osypuj�cymi si� diuna-mi. Z wysoko�ci osiemnastu pi�ter patrzyli przez tr�jbarwn� p�aszczyzn� elektronowych impuls�w, tworz�c� wierny obraz �wiata zewn�trznego, na skaln� pi�� odleg�ego o trzy mile krateru. Od zachodu poch�ania� j� horyzont. Od wschodu gromadzi�y si� pod jej zerwami czarne, nieprzeniknione cienie. Szerokie rzeki lawy, o grzbietach wyniesionych nad piaski, mia�y barw� starej krwi. Jedna silna gwiazda p�on�a na niebie, pod g�rnym obrze�em ekranu. Kataklizm, wywo�any zniebazst�pieniem "Niezwyci�onego" min��, i wicher pustyni, gwa�towny pr�d powietrza p�yn�cego stale ze stref r�wnikowych ku biegunowi planety, wt�acza� ju� pierwsze piaszczyste j�zyki pod ruf� statku, jakby usi�uj�c cierpliwie zabli�ni� ran�, utworzon� przez wylotowy ogie�. Astrogator w��czy� sie� zewn�trznych mikrofon�w i zjadliwe, dalekie wycie wraz z d�wi�kiem piachu, szoruj�cego po pancerzach, wype�ni�o na chwil� wysok� przestrze� sterowni. Potem wy��czy� mikrofony i zapad�a cisza. Tak to wygl�da - powiedzia� powoli. - Ale "Kondor" nie wr�ci� st�d, Rohan. - Tamten zacisn�� szcz�ki. Nie m�g� spiera� si� z dow�dc�. Przelecia� z nim wiele parsek�w, ale nie dosz�o mi�dzy nimi do przyja�ni. Mo�e r�nica wieku by�a zbyt wielka. Albo przebyte wsp�lnie niebezpiecze�stwa za ma�e. Bezwzgl�dny by� ten cz�owiek o w�osach prawie tak bia�ych jak jego odzienie. Stu bez ma�a ludzi trwa�o nieruchomo na stanowiskach po sko�czonej, wyt�onej pracy, kt�ra poprzedzi�a zbli�enie, trzysta godzin hamowania nagromadzonej w ka�dym atomie "Niezwyci�onego" energii kinetycznej, wej�cie na orbit�, l�dowanie. Stu prawie ludzi, kt�rzy od miesi�cy nie s�yszeli odg�osu, jaki wydaje wiatr, i nauczyli si� nienawidzi� pr�ni, jak nienawidzi jej tylko ten, kto j� zna. Ale dow�dca o tym na pewno nie my�la�. Przeszed� powoli przez sterowni� i opieraj�c r�k� na oparciu fotela, podniesionym ju� do nowego poziomu, mrukn��: Nie wiemy, co to jest, Rohan. I nagle ostro: Na co pan jeszcze czeka?
Rohan podszed� szybko do pulpit�w rozrz�dowych, w��czy� wewn�trzn� instalacj� i g�osem, w kt�rym drga�o jeszcze st�umione oburzenie, ciska�: Wszystkie poziomy, uwaga! L�dowanie sko�czone. Procedura naziemna trzeciego stopnia. Poziom �smy: gotuj energoboty. Poziom dziewi�ty: stosy ekranowania na rozruch. Technicy os�ony na stanowiska. Reszta za�ogi: na wyznaczone miejsca robocze. Koniec. Zdawa�o mu si�, kiedy to m�wi�, patrz�c w mrugaj�ce zgodnie z modulacj� g�osu zielone oko wzmacniacza, �e widzi ich spocone twarze, jak zastygaj� w nag�ym zdumieniu i gniewie, uniesione ku g�o�nikom. Teraz dopiero musieli zrozumie�, dopiero teraz zaczynali kl��...Procedura naziemna trzeciego stopnia w toku, panie astrogatorze - powiedzia�, nie patrz�c na starego cz�owieka. Ten spojrza� na niego i niespodziewanie, k�tem ust u�miechn�� si�: To tylko pocz�tek, Rohan. Mo�e b�d� jeszcze d�ugie spacery o zachodzie, kto wie...Wyj�� z p�ytkiej szafki �ciennej w�ski, wysoki tom, otworzy� go i k�ad�c na naje�onym r�koje�ciami, bia�ym pulpicie, powiedzia�: Czyta� pan to? Tak. Ostatni ich sygna�, zarejestrowany przez si�dmy hiperprzeka�nik, doszed� do proksymalnej boi na zasi�gu Bazy przed rokiem. Znam jego tre�� na pami��. "L�dowanie na Regis III zako�czone. Planeta pustynna typu sub-Delta 92. Schodzimy na l�d drug� procedur� w strefie r�wnikowej kontynentu Ewany". Tak. Ale to nie by� ostatni sygna�. Wiem, panie astrogatorze. Czterdzie�ci godzin p�niej hiperprzeka�nik zarejestrowa� seri� impuls�w, jak gdyby nadawanych morsem, ale nie posiadaj�cych �adnego sensu, a potem kilkakrotnie powtarzaj�ce si�, dziwne odg�osy. Haertel nazwa� je "miauczeniem kot�w, ci�gni�tych za ogon". Tak... - powiedzia� astrogator, ale widoczne by�o, �e nie s�ucha. Sta� znowu przed ekranem. Nad samym skrajem pola widzenia, tu� przy rakiecie, ukaza�y si� no�ycowe wysuni�te prz�s�a pochylni, po kt�rej sun�y jak na paradzie r�wno, jeden za drugim, energoboty, trzydziestotonowe maszyny, powleczone silikonowym pancerzem przeciwpo�arowym. W miar� jak spe�za�y w d�, ich pokrywy rozchyla�y si� powoli i zarazem sz�y w g�r�, dzi�ki czemu ich prze�wit powi�ksza� si�; opuszczaj�c pochylni�, g��boko zanurza�y si� w piachu, ale sz�y pewnie, orz�c wydm�, kt�r� wiatr wzni�s� ju� wok� "Niezwyci�onego". Rozchodzi�y si� na przemian w jedn� i w drug� stron�, a� po up�ywie dziesi�ciu minut ca�y perymetr statku otoczony by� �a�cuchem metalowych ��wi. Znieruchomiawszy, ka�dy pocz�� zagrzebywa� si� miarowo w piasku, a� znik�, i tylko po�yskliwe plamki, regularnie porozmieszczane na rudych zboczach wydm, wskazywa�y miejsca, z kt�rych wystawa�y kopu�ki emitor�w Diraca. Powleczona pianoplastykiem, stalowa pod�oga sterowni drgn�a pod stopami ludzi. Cia�a ich przeszy� kr�tki jak b�yskawica, wyra�ny, cho� ledwie wyczuwalny dreszcz i znik�, tylko przez chwil� jeszcze mrowi� mi�nie szcz�k, a widziany obraz rozmaza� si� w oczach. Zjawisko to nie trwa�o ani p� sekundy. Powr�ci�a cisza, przerywana odleg�ym, p�yn�cym z dolnych kondygnacji mamrotaniem uruchamianych motor�w. Pustynia, czarnorude zwa�y skalne, szeregi leniwie pe�zn�cych fal piasku wyostrzy�y si� w ekranach i wszystko by�o jak przedtem, ale ponad "Niezwyci�onym" rozwar�a si� niewidzialna kopu�a si�owego pola, zamykaj�c dost�p do statku. Na pochylni pojawi�y si�, krocz�c w d�, metalowe kraby z m�ynkami anten, poruszaj�cych si� na przemian w lewo i w prawo. Inforoboty, daleko wi�ksze od emitor�w pola, mia�y sp�aszczone tu�owie i zgi�te, rozchodz�ce si� na boki, metalowe szczud�a. Grz�zn�c w piasku i jakby z obrzydzeniem wydobywaj�c ze� g��boko zapadaj�ce si� ko�czyny, cz�onkonogi rozesz�y si� i zaj�ty miejsca w przerwach �a�cucha energobot�w. W miar� jak operacja os�ony rozwija�a si�, na centralnym pulpicie sterowni wyskakiwa�y z matowego t�a �wiate�ka kontrolne, a tarcze udarowych zegar�w wype�nia�y si� zielonkawym blaskiem. Jakby dziesi�tek wielkich kocich oczu patrza� teraz nieruchomo na obu ludzi. Strza�ki le�a�y wsz�dzie na zerze, �wiadcz�c, �e nic nie pr�buje przedosta� si� przez niewidzialn� tam� si�owego pola. Tylko wska�nik dyspozycji mocy sun�� coraz wy�ej, mijaj�c czerwone kreski gigawat�w. Zejd� teraz na d� i zjem co�. Niech pan przeprowadzi stereotyp, Rohan! - powiedzia� znu�onym nagle g�osem Horpach, odrywaj�c si� od ekranu. Czy zdalnie?
Je�li panu na tym zale�y, mo�e pan wys�a� kogo�... albo i�� sam. Z tymi s�owy astrogator rozsun�� drzwi i wyszed�. Rohan widzia� jeszcze chwil� jego profil w s�abym �wietle windy, kt�ra bezszelestnie sp�yn�a w d�. Spojrza� na tablic� zegar�w pola. Zero. W�a�ciwie nale�a�o rozpocz�� od fotogramometrii - pomy�la�. Okr��a� planet� tak d�ugo, a� b�dzie si� mia�o kompletny zestaw zdj��. Mo�e w ten spos�b wykry�oby si� co�. Bo obserwacje wizualne z orbity niewiele s� warte; kontynenty to nie morze, ani majtkami w bocianim gnie�dzie nie s� wszyscy razem obserwatorzy u lunet. Inna rzecz, �e komplet zdj�� uzyska�oby si� po bez ma�a miesi�cu. Winda wr�ci�a. Wsiad� do niej i zjecha� na sz�sty poziom. Wielka platforma przed komor� ci�nie� pe�na by�a ludzi, kt�rzy w�a�ciwie nie mieli tu ju� nic do roboty, tym bardziej �e cztery sygna�y, zwiastuj�ce por� g��wnego posi�ku, powtarza�y si� ju� chyba od kwadransa. Rozst�powano si� przed nim. Jordan i Blank. P�jdziecie ze mn� na stereotyp. Pe�ne skafandry, panie nawigatorze? Nie. Tylko tlen�wki. I jeden robot. Najlepiej z arktan�w, �eby nam nie ugrz�z� w tym cholernym piachu. A wy wszyscy czego tu stoicie? Stracili�cie apetyt? Chcia�oby si� zej��, panie nawigatorze... na l�d. Chocia� na par� chwil... Podni�s� si� gwar g�os�w. Spok�j, ch�opcy. Przyjdzie czas na wycieczki. Na razie mamy trzeci stopie�. - Rozchodzili si� niech�tnie. Tymczasem z towarowego szybu wynurzy� si� d�wig z robotem, o g�ow� przewy�szaj�cym najro�lejszych ludzi. Jordan i Blank, ju� z aparatami tlenowymi, wracali elektrycznym w�zkiem - widzia� ich, oparty o por�cz korytarza, kt�ry teraz, gdy rakieta sta�a na rufie, zmieni� si� w pionow� studni�, si�gaj�c� a� do pierwszej grodzi maszynowej. Czu� nad sob� i pod sob� roz�o�yste pi�tra metalu, gdzie� na samym dole pracowa�y cichobie�ne przeno�niki, s�ycha� by�o s�abe mlaskanie przewod�w hydraulicznych, a z g��bi czterdziestometrowego szybu p�yn�� miarowo podmuch zimnego, oczyszczonego powietrza z klimatyzator�w maszynowni. Dwaj ludzie obs�ugi komorowej otwarli przed nimi drzwi. Rohan sprawdzi� odruchowo po�o�enie pas�w i docisk maski. Jordan i Blank weszli za nim, po czym blacha zazgrzyta�a ci�ko pod st�pni�ciami robota. Przera�liwy, przeci�g�y syk powietrza, wci�ganego do wn�trza statku. Otwar�a si� zewn�trzna klapa. Pochylnia maszyn znajdowa�a si� o cztery pi�tra ni�ej. Aby zjecha� na d�, ludzie pos�ugiwali si� ma�ym d�wigiem, kt�ry wysuni�to ju� przedtem z pancerza. Jego kratownica si�ga�a szczytu wydmy. Klatka d�wigu by�a otwarta ze wszech stron. Powietrze by�o niewiele ch�odniejsze ani�eli we wn�trzu "Niezwyci�onego". Wsiedli we czterech, odhamowane magnesy pu�ci�y i mi�kko zjechali z jedenastopi�trowej wysoko�ci, mijaj�c kolejne sekcje kad�uba. Rohan odruchowo sprawdza� ich wygl�d. Niezbyt cz�sto udaje si� poza dokiem ogl�da� statek z zewn�trz. Spracowany - pomy�la�, widz�c smugi w�erek od meteoryt�w. Miejscami p�yty pancerne utraci�y blask, jakby nadgryzione silnym kwasem. Winda sko�czy�a kr�tki lot, osiadaj�c mi�kko na fali nawianego piachu. Zeskoczyli i zaraz zapadli si� powy�ej kolan. Tylko robot, przeznaczony do bada� na o�nie�onych przestrzeniach, kroczy� �miesznym, kaczkowatym, lecz pewnym chodem na swych karykaturalnie rozp�aszczonych stopach. Rohan kaza� mu stan��, a sam z lud�mi uwa�nie obejrza� wszystkie wyloty dysz rufowych, o ile by�y z zewn�trz dost�pne. Przyda im si� ma�y szlif i przedmuch - powiedzia�. Dopiero wylaz�szy spod rufy, zauwa�y�, jak ogromny cie� rzuca statek. Niby szeroka droga ci�gn�� si� przez wydmy, o�wietlone mocno ju� przechylonym s�o�cem. W regularno�ci piaszczystych fal by� osobliwy spok�j. Ich dna pe�ne by�y b��kitnego cienia, szczyty r�owia�y zmierzchem i ten ciep�y, delikatny r� przypomina� mu kolory w ksi��ce z obrazkami dla dzieci. Taki by� nieprawdziwie �agodny. Powoli przenosi� wzrok z wydmy na wydm�, odnajduj�c coraz to inne odcienie brzoskwiniowego pa�ania, im dalsze, tym bardziej rude, poszatkowane sierpami czarnych cieni, a� tam, gdzie zlewaj�c si� w jedn� ��t� szaro��, okala�y gro�nie stercz�ce p�yty nagich ska� wulkanicznych. Sta� tak i patrza�, a jego ludzie, bez po�piechu, ruchami zautomatyzowanymi przez wieloletni nawyk, robili sakramentalne pomiary, zamykali w ma�ych pojemnikach pr�bki powietrza i piasku, mierzyli radioaktywno�� gruntu przeno�n� sond�, kt�rej wiertniczy korpus podtrzymywa� arktan. Rohan nie zwraca� na ich krz�tanie si� �adnej uwagi. Maska obejmowa�a tylko nos i usta, oczy i ca�� g�ow� mia� woln�, bo zdj�� z niej p�ytki he�m ochronny. Czu� wiatr we w�osach, osiadanie delikatnych ziarenek piasku na twarzy, jak �askoc�c, wciska�y si� mi�dzy plastykowe obrze�e i policzki. Niespokojne porywy �opota�y nogawkami kombinezonu, wielki jak obrz�k�y dysk s�o�ca, w kt�ry mo�na by�o patrze� chyba sekund� bezkarnie, tkwi� teraz za samym czubkiem rakiety. Wiatr �wista� przeci�gle, pole si�owe nie powstrzymywa�o ruchu gaz�w, dlatego nie m�g� w og�le dostrzec, gdzie wstaje z piask�w jego niewidzialna �ciana. Olbrzymi obszar, kt�ry ogarnia� spojrzeniem, by� martwy, jakby nigdy nie stan�a na nim ludzka stopa, jakby to nie by�a planeta, kt�ra poch�on�a statek klasy "Niezwyci�onego", z osiem-dziesi�cioosobow� za�og�, olbrzymiego, do�wiadczonego �eglarza pr�ni, zdolnego w u�amku sekundy rozwin�� moc miliard�w kilowat�w, przetworzy� j� w pola energetyczne, kt�rych nie przebije �adne cia�o materialne, skoncentrowa� j� w niszcz�cych promieniach o temperaturze gwiazd, kt�re mog� obr�ci� w perzyn� �a�cuch g�rski lub wysuszy� morze. A jednak zgin�� tu �w stalowy organizm, zbudowany na Ziemi, p��d wielowiekowego rozkwitu technologii, i znik� w niewiadomy spos�b, bez �ladu, bez sygna�u SOS, jakby rozp�yn�� si� w tej rudej i szarej pustce. I ca�y ten kontynent wygl�da tak samo - pomy�la�. Pami�ta� go dobrze. Widzia� z wysoko�ci osp� krater�w i jedyny ruch, jaki w�r�d nich czuwa� - nieustanne, powolne przep�ywanie ob�ok�w, wlok�cych swe cienie poprzez niesko�czone �awice wydm. Aktywno��? - spyta�, nie odwracaj�c si�. Zero, zero i dwa - odpowiedzia� Jordan i podni�s� si� z kolan. Mia� zaczerwienion� twarz, oczy mu b�yszcza�y. Maska zniekszta�ca�a brzmienie g�osu. To znaczy mniej ni� nic - pomy�la�. Zreszt� tamci nie zgin�liby przez tak grub� nieostro�no��, automatyczne czujniki podnios�yby alarm, nawet gdyby nikt si� nie zatroszczy� o stereotyp bada�. Atmosfera? Azotu siedemdziesi�t osiem procent, argonu dwa procent, dwutlenku w�gla zero, metanu cztery procent, reszta to tlen. Szesna�cie procent tlenu?! Na pewno? Na pewno. Radioaktywno�� powietrza? Praktycznie zero. To by�o dziwne. Tyle tlenu! Ta wiadomo�� zelektryzowa�a go. Podszed� do robota, kt�ry natychmiast podsun�� mu pod oczy kaset� ze wska�nikami. Mo�e pr�bowali obej�� si� bez aparat�w tlenowych - pomy�la� bezsensownie, bo wiedzia�, �e tak nie mog�o by�. To prawda, zdarza�o si� czasem, �e kt�ry� cz�owiek, bardziej od innych dr�czony g�odem powrotu, wbrew rozkazom zdejmowa� mask�, bo otaczaj�ce powietrze wydawa�o si� przecie� tak czyste, tak �wie�e - i ulega� zatruciu. To jednak mog�o zdarzy� si� jakiemu� jednemu, dw�m najwy�ej. Macie ju� wszystko? - spyta�.- Tak. Wracajcie - powiedzia� do nich.- A pan?
- Zostan� jeszcze. Wracajcie - powt�rzy� niecierpliwie. Chcia� by� ju� sam. Blank zarzuci� na rami� zwi�zane paskiem uchwyty pojemnik�w, Jordan poda� robotowi sond� i odeszli, brn�c ci�ko; arktan cz�apa� za nimi, tak podobny z ty�u do zamaskowanego cz�owieka. Rohan poszed� ku skrajnej wydmie. Z bliska zobaczy� wystaj�cy z piasku, rozszerzony u ko�ca wylot emitora, kt�ry wytwarza� ochronne pole si�owe. Nie tyle, by sprawdzi� jego obecno��, ale po prostu z dziecinnej ch�tki zaczerpn�� gar�� piachu i cisn�� j� przed siebie. Polecia�a smu�k� i jakby natkn�wszy si� na niewidzialne, pochy�e szk�o, osypa�a si� pionowo na ziemi�. A� go r�ce �wierzbia�y, �eby zdj�� mask�. Zna� to dobrze. Wyplu� plastykowy ustnik, zerwa� paski, wype�ni� ca�� pier� powietrzem, zaci�gn�� si� nim a� do dna p�uc...
Rozklejam si� - pomy�la�, i wolno zawr�ci� ku statkowi. Klatka d�wigu czeka�a, pusta, z platform� zag��bion� mi�kko w wydmie, a wiatr zd��y� przez kilka minut jego nieobecno�ci powlec jej blachy cienk� warstewk� nawianego piasku.
Ju� w g��wnym korytarzu pi�tego poziomu spojrza� na �cienny informator. Dow�dca by� w kajucie gwiazdowej. Pojecha� na g�r�. Jednym s�owem, sielanka? - podsumowa� astrogator jego s�owa. - �adnej radioaktywno�ci, �adnych sp�r, bakterii, ple�ni, wirus�w, nic - tylko ten tlen... Pr�bki trzeba w ka�dym razie da� na po�ywki. Ju� s� w laboratorium. By� mo�e �ycie rozwija si� tu na innych kontynentach - zauwa�y� Rohan bez przekonania. W�tpi�. Insolacja poza stref� r�wnikow� jest s�aba; nie widzia� pan grubo�ci czapek biegunowych? R�cz�, �e jest tam co najmniej osiem, je�li nie dziesi�� kilometr�w lodowej pokrywy. Ju� raczej ocean, jakie� wodorosty, glony - ale dlaczego �ycie nie wysz�o z wody na l�d? Trzeba b�dzie do tej wody zajrze� - powiedzia� Rohan. Za wcze�nie pyta� naszych ludzi, ale planeta wygl�da mi na star�. Takie zmursza�e jajo musi mie� ze sze�� miliard�w lat. Zreszt� s�o�ce te� kawa� czasu temu wysz�o z okresu �wietno�ci. To prawie czerwony karze�. Tak, ta nieobecno�� �ycia na l�dzie jest zastanawiaj�ca. Szczeg�lny rodzaj ewolucji, kt�ra nie mo�e znie�� suszy. No tak. To by wyja�nia�o obecno�� tlenu, ale nie spraw� "Kondora". Jakie� formy �ycia, jakie� istoty podwodne, kryj�ce si� || w oceanie, kt�re wytworzy�y tam cywilizacj� na dnie - podsun�� my�l Rohan. Obaj patrzyli na wielk� map� planety w projekcji Merkatora, niedok�adn�, bo rysowan� w oparciu o dane automatycznych sond z zesz�ego wieku. Ukazywa�a jedynie zarysy g��wnych kontynent�w i m�rz, linie zasi�gu czap polarnych i kilka najwi�kszych krater�w. W siatce przecinaj�cych si� po�udnik�w i r�wnole�nik�w widnia� obwiedziony czerwonym k�kiem punkt, pod �smym stopniem p�nocnej szeroko�ci - miejsce, w kt�rym wyl�dowali. Astrogator przesun�� niecierpliwie papier na stole mapowym. Sam pan w to nie wierzy - �achn�� si�. - Tressor nie m�g� by� g�upszy od nas, nie da�by si� �adnym podwodnym, bzdura. A zreszt� gdyby nawet istnia�y rozumne istoty wodne, jedn� z pierwszych rzeczy, jak� by zrobi�y, stanowi�oby opanowanie l�du. Ot, powiedzmy, cho�by w skafandrach, wype�nionych wod�... Zupe�na bzdura - powt�rzy�, nie aby unicestwi� do reszty koncept Rohana, ale poniewa� my�la� ju� o czym� innym. - Postoimy tu jaki� czas -zakonkludowa� wreszcie i dotkn�� dolnego brzegu mapy, kt�ra z lekkim furkni�tiem zwin�a si� i znik�a w jednym z poziomych rega��w wielkiego mapnika. - Poczekamy i zobaczymy. A je�li nie? - spyta� Rohan ostro�nie. - Poszukamy ich...? Rohan, b�d��e pan rozs�dny. Sz�sty gwiazdowy rok, i takie - astrogator szuka� w�a�ciwego okre�lenia, nie znalaz� go i zast�pi� je lekcewa��cym ruchem r�ki. - Planeta jest wielko�ci Marsa. Jak mamy ich szuka�? To znaczy "Kondora" - poprawi� si�. No tak, grunt jest �elazisty... - niech�tnie przyzna� Rohan. W samej rzeczy analizy wykaza�y spor� domieszk� tlenk�w �elazowych w piasku. Wska�niki ferroindukcyjne by�y wi�c na nic. Nie wiedz�c, co powiedzie�, zamilk�. Przekonany by�, �e dow�dca znajdzie w ko�cu jakie� wyj�cie. Nie wr�c� przecie� z pustymi r�kami, bez �adnych rezultat�w. Czeka�, patrz�c na wysuni�te spod czo�a, krzaczaste brwi Horpacha. Prawd� m�wi�c, nie wierz�, �eby to czekanie przez czterdzie�ci osiem godzin cokolwiek nam da�o, ale regulamin tego wymaga - tonem niespodziewanego zwierzenia odezwa� si� astrogator. - Niech pan siada, Rohan. Stoi pan nade mn� jak wyrzut sumienia. Regis jest najidiotyczniejszym miejscem, jakie sobie mo�na wyobra�a�. Szczyt bez-potrzeby. Nie wiadomo, po co wys�ano tu "Kondora" -zreszt� mniejsza o to, skoro sta�o si�.
Urwa�. By� w z�ym humorze i jak zwykle stawa� si� wtedy wymowny i wci�ga� �atwo w dyskusj�, nawet poufa��, co by�o zawsze troch� niebezpieczne, bo w ka�dej chwili m�g� uci�� rozmow� jak�� z�o�liwo�ci�. Jednym s�owem, tak czy owak musimy co� zrobi�. Wie pan co? Niech mi pan wprowadzi par� ma�ych fotoobserwator�w na orbit� r�wnikow�. Ale �eby by�a uczciwie ko�owa i ciasna. Tak ze siedemdziesi�t kilometr�w. To jeszcze w obr�bie jonosfery - zaprotestowa� Rohan. - Spal� si� po kilkudziesi�ciu okr��eniach...Niech si� spal�. Ale przedtem sfotografuj�, co si� da. Radzi�bym panu zaryzykowa� nawet sze��dziesi�t kilometr�w. Sp�on� mo�e ju� w dziesi�tym okr��eniu, ale tylko zdj�cia robione z takiej wysoko�ci mog� co� da�. Wie pan, jak wygl�da rakieta, widziana ze stu kilometr�w, nawet i przez najlepszy teleobiektyw? G��wka szpilki jest przy niej ca�ym g�rskim masywem. Niech pan to zaraz... Rohan! '" Na ten krzyk nawigator odwr�ci� si� ju� od drzwi. Dow�dca rzuci� na st� protok� z wynikami analiz. Co to jest?! Co to znowu za idiotyzm? Kto to pisa�? Automat. O co chodzi? - spyta� Rohan, staraj�c si� zachowa� spok�j, bo i w nim ju� podrywa� si� gniew. B�dzie mi tu teraz zrz�dzi�! - pomy�la�, zbli�aj�c si� umy�lnie powoli. Niech pan czyta. Tu. O, tu. Metanu cztery procent - przeczyta� Rohan. I sam nagle os�upia�. Metanu cztery procent, co? A tlenu szesna�cie? Wie i, co to jest? Mieszanina piorunuj�ca! Mo�e mi pan wyt�umaczy, dlaczego ca�a atmosfera nie wybuch�a, kiedy�my siadali na borowodorach? Rzeczywi�cie... nie rozumiem - wybe�kota� Rohan. Podbieg� szybko do pulpitu kontroli zewn�trznej, wpu�ci� przez czujniki ssawy troch� zewn�trznej atmosfery i podczas kiedy astrogator przechadza� si� w z�owieszczym milczeniu po sterowni, patrza�, jak analizatory gorliwie postukuj� szklanymi naczyniami. No i co?! To samo. Metanu cztery procent... tlenu szesna�cie -powiedzia� Rohan. Wprawdzie zupe�nie nie rozumia�, jak to jest mo�liwe, ale odczu� jednak zadowolenie: przynajmniej Horpach nie b�dzie m�g� teraz nic mu zarzuci�. Poka� no pan! Hm. Metanu cztery, no, niech mi� diabli... dobrze. Rohan, sondy na orbit�, a potem prosz� przyj�� do ma�ego labu. Ostatecznie, od czego mamy uczonych! Niech sobie g�owy �ami�. Rohan zjecha� na d�, wzi�� dwu technik�w rakietowych i powt�rzy� im polecenie astrogatora. Wr�ci� potem na drugi poziom. Mie�ci�y si� tu laboratoria i kajuty fachowc�w. Po kolei mija� w�skie, wprasowane w metal drzwi, z tabliczkami dwuliterowymi: "GI", "GF", "GT, "GB" i ca�y rz�d innych. Drzwi ma�ego laboratorium by�y szeroko otwarte; przez monotonne g�osy uczonych od czasu do czasu przebija� si� g�os astrogatora. Rohan stan�� u progu. Byli tu wszyscy "G��wni" - g��wny in�ynier, biolog, fizyk, lekarz, i wszyscy technologowie z maszynowni. Astrogator siedzia�, milcz�c teraz, w skrajnym fotelu pod elektronowym programist� podr�cznej maszyny cyfrowej, a oliwkowy Moderon ze splecionymi r�kami, ma�ymi jak u dziewczynki, m�wi�: Nie jestem specjalist� od chemii gaz�w. W ka�dym razie to nie jest prawdopodobnie zwyk�y metan. Energia wi�za� jest inna; r�nica w setnym miejscu tylko, ale jest. Reaguje z tlenem dopiero w obecno�ci katalizator�w, a i to niech�tnie. Jakiego pochodzenia jest ten metan? - spyta� Horpach. Kr�ci� m�ynka palcami. W�giel jest w nim w ka�dym razie pochodzenia organicznego. Niewiele tego, ale nie ma w�tpliwo�ci...S� izotopy? Jaki wiek? Jaki stary jest ten metan? Od dw�ch do pi�tnastu milion�w lat.
- Co za przedzia�! Mieli�my p� godziny czasu. Nic wi�cej nie mog� powiedzie�. Doktorze Quastler! Sk�d bierze si� ten metan? Nie wiem. Horpach popatrza� po kolei na swoich specjalist�w. Mo�na by�o s�dzi�, �e wybuchnie, ale nagle si� u�miechn��. Panowie, jeste�cie przecie� lud�mi do�wiadczonymi. Latamy razem nie od wczoraj. Prosz� o wasze zdanie. Co mamy teraz zrobi�? Od czego zacz��?
Poniewa� nikt nie kwapi� si� z zabraniem g�osu, biolog Joppe, jeden z nielicznych, kt�rzy nie l�kali si� gniewliwo�ci Horpacha, powiedzia�, patrz�c spokojnie w oczy dow�dcy: To nie jest zwyk�a planeta klasy sub-Delta 92. Gdyby by�a tak�, "Kondor" nie zagin��by. Poniewa� mia� na pok�adzie fachowc�w, ani gorszych, ani lepszych od nas, jedyn� rzecz�, jak� wiemy na pewno, jest to, �e ich wiedza okaza�a si� niewystarczaj�ca, aby zapobiec katastrofie. Z tego wniosek, �e musimy utrzyma� trzeci stopie� procedury i zbada� l�d i ocean. My�l�, �e trzeba rozpocz�� wiercenia geologiczne, a r�wnocze�nie zaj�� si� tutejsz� wod�. Wszystko inne by�oby hipotezami; nie mo�emy sobie w tej sytuacji pozwoli� na taki luksus. Dobrze. - Horpach zacisn�� szcz�ki. - Wiercenia w perymetrze pola si�owego nie s� problemem. Zajmie si� tym doktor Nowik. G��wny geolog skin�� g�ow�.- Co do oceanu... jak daleko jest linia brzegowa, Rohan? Oko�o dwustu kilometr�w - powiedzia� nawigator, wcale nie zdziwiony rym, �e dow�dca wie o jego obecno�ci, chocia� go nie widzi: Rohan sta� kilka krok�w za jego plecami, u drzwi.
- Troch� daleko. Ale nie b�dziemy ju� rusza� "Niezwyci�onego". We�mie pan tylu ludzi, ilu uzna pan za wskazane, Rohan, Fitzpatrika, czy jeszcze jakiego� oceanologa, i sze�� energobot�w rezerwy. Pojedzie pan z tym na brzeg. Dzia�a� b�dziecie tylko pod si�ow� os�on�; �adnych wycieczek po morzu, �adnych nurkowa�. Automatami te� prosz� nie szafowa� - nie mamy ich zbyt wiele. Jasne? Wi�c mo�e pan zacz��. Aha, jeszcze jedno. Czy tutejsza atmosfera nadaje si� do oddychania? Lekarze poszeptali mi�dzy sob�. W zasadzie tak - powiedzia� wreszcie Stormont, ale jak gdyby bez wi�kszego przekonania.
Co to znaczy "w zasadzie"? Mo�na czy nie mo�na oddycha�? Taka ilo�� metanu nie jest oboj�tna. Po pewnym czasie nast�pi wysycenie krwi i mo�e to da� pewne lekkie objawy m�zgowe. Oszo�omienia... ale dopiero po godzinie, mo�e po kilku godzinach. A czy nie wystarczy jaki� poch�aniacz metanu?
- Nie, astrogatorze. To znaczy nie op�aci si� produkowa� poch�aniaczy, bo trzeba by je cz�sto zmienia�, a poza tym procent tlenu jest jednak dosy� niski. Osobi�cie jestem za aparatami tlenowymi. Mhm. Inni panowie te�? Witte i Eldjarn skin�li g�owami. Horpach wsta�. A zatem rozpoczynamy. Rohan! Co z sondami? Zaraz b�dziemy je wyrzuca�. Czy mog� jeszcze skontrolowa� orbity, zanim wyrusz�? Mo�e pan. Rohan wyszed�, pozostawiaj�c za sob� gwar laboratorium. Kiedy wszed� do sterowni, s�o�ce w�a�nie zachodzi�o. Tak ciemny, �e fioletow� prawie purpur� nabieg�y r�bek jego tarczy wycina� na horyzoncie z nadnaturaln� wyrazisto�ci� z�baty kontur krateru. Niebo, g�ste w tej okolicy Galaktyki od gwiazd, zdawa�o si� teraz jakby wyolbrzymione. Coraz ni�ej rozb�yskiwa�y wielkie konstelacje, poch�aniaj�c nikn�c� w mrokach pustyni�. Rohan po��czy� si� z dziobow� wyrzutni� satelitarn�. W�a�nie zarz�dzono wystrzelenie pierwszej pary fotosatelit�w. Nast�pne mia�y p�j�� w g�r� po godzinie. Nazajutrz dzienne i nocne fotografie obu p�kul planety winny by�y da� obraz ca�ego pasa r�wnikowego. Minuta trzydzie�ci jeden... azymut siedem. Naprowadzam... - powtarza� w g�o�niku �piewny g�os. Rohan �ciszy� go pokr�t�em i odwr�ci� fotel ku tablicy kontrolnej. Nie przyzna�by si� do tego nikomu, ale bawi�a go zawsze gra �wiate� przy wystrzelaniu sondy na oko�o planetarn� orbit�. Najpierw zap�on�y rubinowo, bia�o i niebiesko kontrolki boostera. Potem zamamrota� automat startowy. Gdy jego tykot urwa� si� nagle, s�abe drgnienie przeszy�o ca�y kad�ub kr��ownika. Zarazem pustynia w ekranach poja�nia�a od fosforycznego blasku. Z cienkim, napi�tym do ostateczno�ci grzmotem, oblewaj�c macierzysty statek potokiem p�omieni, miniaturowy pocisk wystrzeli� z dziobowej wyrzutni. ; Blask oddalaj�cego si� boostera �opota� po zboczach wydm ? coraz s�abiej, a� zgas�. Teraz ju� i s�ycha� nie by�o rakietki, i, za to ferwor �wietlnej gor�czki ogarn�� ca�� tablic�. Z hejktycznym po�piechem wyskakiwa�y z mroku pod�u�ne ^�wiate�ka kontroli balistycznej, potakiwa�y im upewniaj�ce per�owe lampki zdalnego sterowania, potem ukaza�y si�, Ina kszta�t kolorowej choinki, sygna�y o kolejnym odrzucaniu wypalonych �usek, i wreszcie nad ca�ym tym t� czuj�cym mrowiskiem zap�on�� bia�y, czysty czworok�t, znak, ; �e satelita zosta� wprowadzony na orbit�. Po�rodku jego b�yszcz�cej �nie�nie powierzchni zamajaczy�a wysepka szaro�ci i drgaj�c, u�o�y�a si� w liczb� 67. To by�a wysoko�� p�otu. Rohan sprawdzi� jeszcze elementy orbity: ale i perygeum, i apogeum mie�ci�y si� w zadanych granicach. Nie mia� tu ju� nic do roboty. Spojrza� na zegar pok�adowy, kt�ry wskazywa� osiemnast�, potem na, w�a�ciwy teraz, zegar czasu lokalnego - godzina jedenasta w nocy. Zamkn�� >na chwil� oczy. By� rad temu wypadowi nad ocean. Lubi� dzia�a� sam. Czu� senno�� i g��d. Rozwa�a� chwil�, czy nie przyda�aby si� pastylka trze�wi�ca. Ale uzna�, �e wystarczy sama kolacja. Wstaj�c, poczu�, jaki jest zm�czony, zdziwi� si� i to zdziwienie ju� go troch� otrze�wi�o. Zjecha� na d�, do mesy. Byli tam ju� jego nowi ludzie - dwaj kierowcy poduszkowych transporter�w, mi�dzy nimi Jarg, kt�rego lubi� za nieustaj�cy dobry humor, by� tam i Fitzpatrik z dwoma kolegami, Broz� i Koechlinem, ko�czyli kolacj�, kiedy Rohan dopiero zamawia� gor�c� zup�, wyjmowa� z podajnika �ciennego chleb i flaszki bezalkoholowego piwa. Szed� z tym wszystkim na tacy do sto�u, kiedy pod�oga leciutko drgn�a. "Niezwyci�ony" wystrzeli� nast�pnego satelit�. Dow�dca nie pozwoli� jecha� w nocy. Wyruszyli o pi�tej czasu miejscowego, przed wschodem s�o�ca. Ze wzgl�du na konieczno�ci� podyktowany porz�dek marszu, jak r�wnie� jego k�opotliw� powolno�� taki szyk nazywano konduktem. Otwiera�y go i zamyka�y energoboty, kt�re elipsoidalnym polem si�owym os�ania�y wszystkie wewn�trzne maszyny - uniwersalne poduszkowce, �aziki z radiostacjami i radarem, kuchni�, transporter z samo ustawiaj�cym si� hermetycznym barakiem mieszkalnym i ma�y laser bezpo�redniego ra�enia na g�sienicach, zwany pospolicie szyd�em. Rohan umie�ci� si� wraz z trzema uczonymi w przednim energobocie, co by�o wprawdzie niewygodne, bo ledwo siedzieli obok siebie, ale przynajmniej mia�o si� z�udzenie jako tako normalnej podr�y. Szybko�� przychodzi�o dostosowa� do najwolniejszych maszyn konduktu, w�a�nie energobot�w. Jazda nie by�a wyszukan� przyjemno�ci�. G�sienice warcza�y i r�a�y w piasku, turbinowe silniki wy�y jak komary wielko�ci s�oni, tu� za siedz�cymi wyrywa�o si� z kratowych os�on powietrze ch�odzenia, a ca�y energobot chodzi� jak ci�ka szalupa na falach. Rych�o czarna ig�a"Niezwyci�onego" skry�a si� za horyzontem. Jaki� czas szli w poziomych promieniach zimnego i czerwonego jak krew s�o�ca przez monotonn� pustyni�, powoli piasku stawa�o si� coraz mniej, wystawa�y ze� uko�ne p�yty skalne, kt�re przychodzi�o wymija�. Maski tlenowe w po��czeniu z wyciem silnik�w nie zach�ca�y do rozmowy. Obserwowali pilnie horyzont, ale widok by� wci�� jednaki - nagromadzenia ska�, wielkie zwietrza�e g�azy, w pewnym miejscu r�wnina pocz�a schodzi� stokiem w d� i na dnie bardzo �agodnej kotliny ukaza� si� cienki, na p� wyschni�ty strumie� o wodzie �yskaj�cej odbiciem czerwonego �witu. Otoczaki ci�gn�ce si� �awicami po obu brzegach strumienia wskazywa�y, �e niekiedy niesie on znaczne ilo�ci w�d. Zatrzymali si� na kr�tko, aby zbada� wod�. By�a zupe�nie czysta, do�� twarda, z domieszk� tlenk�w �elaza i nik�ym �ladem siarczk�w. Ruszyli dalej, teraz ju� z nieco wi�ksz� szybko�ci�, bo g�sienice pe�z�y p�ynnie po kamienistym pod�o�u. Od zachodu wznosi�y si� niewielkie urwiska. . Ostatnia maszyna utrzymywa�a sta�� ��czno�� z "Niezwyci�onym", anteny radar�w kr�ci�y si�, radarzy�ci, poprawiaj�c na g�owach s�uchawki, �l�czeli u swoich ekran�w, pogryzaj�c kromki koncentratu, czasem spod kt�rego� poduszkowca wylatywa� z impetem kamie�, jak wydmuchni�ty ma�� tr�b� powietrzn�, i skaka�, jakby o�ywaj�c nagle, w g�r� �wirowiska. Potem drog� przegrodzi�y �agodne wzg�rza, �yse i nagie. Nie stopuj�c, wzi�li nieco pr�bek i Fitzpatrik krzykn�� Rohanowi, �e krzemionka jest organicznego pochodzenia. Nareszcie, kiedy czarnosin� lini� ukaza�o si� przed nimi lustro w�d, znale�li i wapienie. Zje�d�ali ku brzegowi, grzechocz�c po ma�ych, p�askich kamykach. Gor�cy oddech maszyny, wizg g�sienic, wycie turbin -wszystko to raptem ucich�o, kiedy ocean, z bliska zielonkawy i najzupe�niej z pozoru ziemski, znalaz� si� o sto metr�w. Przysz�o teraz do skomplikowanego manewrowania, bo aby os�oni� grup� robocz� polem, nale�a�o wprowadzi� czo�owy energobot do wody na g��boko�� do�� znaczn�. Pierwej uszczelniano maszyn� i sterowana z drugiego energobotu wesz�a w fale, burz�c je i pieni�c, a� sta�a si� ledwo widocznym, ciemniejszym miejscem w g��bi wody; wtedy dopiero na sygna� wys�any z centralnego posterunku zatopiony kolos wysun�� nad powierzchni� emitor Diraca i gdy pole ustali�o si�, pokrywaj�c sw� niewidzialn� p�kul� cz�� brzegu i przybrze�nych w�d, rozpocz�li w�a�ciwe badania. Ocean by� nieco mniej s�ony ni� ziemskie; analizy nie przynios�y jednak �adnych rewelacyjnych wynik�w. Po dwu godzinach wiedzieli mniej wi�cej tyle co na pocz�tku. Wys�ali wi�c na pe�ne morze dwie zdalnie sterowane sondy telewizyjne i z centralnego posterunku �ledzili na ekranach ich drog�. Ale dopiero gdy oddali�y si� poza horyzont, sygna�y przynios�y pierwsz� istotn� wiadomo��. W oceanie �y�y jakie� organizmy, kszta�tem podobne do kostnoszkieletowych ryb. Na widok sondy jednak pierzcha�y z olbrzymi� szybko�ci�, szukaj�c ratunku w g��binie. Echoloty ustali�y g��boko�� oceanu w owym miejscu pierwszego spotkania �ywych istot na p�torasta metr�w.
Broza upar� si�, �e musi mie� przynajmniej jedn� tak� ryb�. Polowali wi�c, sondy �ciga�y uwijaj�ce si� w zielonym mroku cienie, strzelaj�c elektrycznymi wy�adowaniami, ale te rzekome ryby przejawia�y niepor�wnan� zwinno�� manewr�w. Dopiero po kt�rym� z rz�du strzale uda�o si� porazi� jedn�. Sond�, kt�ra j� chwyci�a w swoje kleszcze, natychmiast skierowali do brzegu, a Koechlin i Fitzpatrik tymczasem manipulowali drug�, zbieraj�c pr�bki unosz�cych si� w g��bi fal w��kienek, kt�re wyda�y im si� jakim� miejscowym rodzajem glon�w czy wodorost�w. Pos�ali j� wreszcie na samo dno, na g��boko�� �wier� kilometra. Silny pr�d przydenny utrudnia� powa�nie sterowanie sond�, kt�r� wci�� znosi�o na wielkie skupiska podwodnych g�az�w. W ko�cu jednak da�o si� kilka z nich obali� i jak przypuszcza� s�usznie Koechlin, pod ow� przykryw� mie�ci�a si� ca�a kolonia gi�tkich, p�dzlowatych stworzonek. Kiedy obie sondy wr�ci�y w obr�b pola i biologowie wzi�li si� do roboty, w rozstawionym tymczasem baraku, gdzie mo�na ju� by�o zdj�� uprzykrzone maski, Rohan, Jarg i pi�ciu pozosta�ych ludzi zjad�o pierwszy ciep�y posi�ek tego dnia. Czas do wieczora up�yn�� im na zbieraniu pr�bek minera��w, badaniu przydennej radioaktywno�ci, pomiarach insolacji i stu podobnie �mudnych zaj�ciach, kt�re trzeba by�o jednak wykona� sumiennie, pedantycznie nawet, je�li mia�y da� uczciwe rezultaty. O zmierzchu wszystko, co by�o mo�liwe, zosta�o dokonane i Rohan m�g� ze spokojnym sumieniem podej�� do mikrofonu, kiedy wywo�a� go Hor-pach z "Niezwyci�onego". Ocean pe�en by� �ywych form, kt�re jednak unika�y, co do jednej, strefy przybrze�nej. Organizm sekcjonowanej ryby nie wykaza� niczego szczeg�lnego. Ewolucja, wed�ug szacunkowych danych, trwa�a na planecie od wielu set milion�w lat. Wykryto znaczn� ilo�� zielonych glon�w, co wyja�nia�o obecno�� tlenu w atmosferze. Podzia� pa�stwa �ywych ustroj�w na ro�linne i zwierz�ce by� typowy; typowe r�wnie� struktury kostne kr�gowc�w. Jedynym organem, wykszta�conym u z�owionej ryby, kt�rego odpowiednika ziemskiego nie znali biologowie, by� szczeg�lny zmys�, wra�liwy na bardzo nik�e zmiany nat�enia pola magnetycznego. Horpach nakaza� ca�ej ekipie powr�t w najszybszym czasie i ko�cz�c ju� rozmow�, powiedzia�, �e s� nowiny: prawdopodobnie uda�o si� ustali� miejsce l�dowania zaginionego "Kondora".
Tak wi�c, chocia� biologowie protestowali, twierdz�c, �e i kilku tygodni dalszych bada� by�oby im ma�o, zwini�to barak, uruchomiono motory i kolumna ruszy�a na p�nocny zach�d. Rohan nie m�g� przekaza� towarzyszom �adnych szczeg��w o "Kondorze", bo sam ich nie zna�. Chcia� by� jak najszybciej na statku, bo przypuszcza�, �e dow�dca przydzieli nast�pne, mo�e bardziej obfituj�ce w jakie� odkrycia zadanie. Oczywi�cie teraz przede wszystkim nale�a�o zbada� miejsce rzekomego l�dowania "Kondora". Rohan wyciska� wi�c z maszyn ca�� moc, i wracali w jeszcze bar-I dziej piekielnym jazgocie m��c�cych kamienie g�sienic. Po nastaniu ciemno�ci zapali�y si� wielkie reflektory maszyn; H by� to widok niezwyk�y i nawet gro�ny - co chwila ruchome s�upy �wiat�a wyrywa�y z mrok�w niekszta�tne, pozornie ruszaj�ce si� sylwety olbrzym�w, kt�re okazywa�y si� tylko ska�ami �wiadkami, ostatni� pozosta�o�ci� po zwietrza�ym �a�cuchu g�rskim. Kilka razy przysz�o si� zatrzyma� u g��bokich szczelin, ziej�cych w bazalcie. W ko�cu | jednak, dobrze po p�nocy, ujrzeli o�wietlony ze wszech stron, niby na paradzie, l�ni�cy z dala jak metalowa wie�a korpus "Niezwyci�onego". W ca�ym perymetrze si�owego l pola porusza�y si� na wszystkie strony sznury maszyn; l wy�adowywano zapasy, paliwo, grupy ludzi sta�y pod pochylni� w o�lepiaj�cym �wietle jupiter�w. Ju� z oddali dosz�y powracaj�cych odg�osy tej mr�wczej krz�taniny. Nad p chodz�cymi s�upami �wiate� wznosi� si� milcz�cy, oblizywany plamami blasku kad�ub kr��ownika. B��kitne ognie i zapali�y si� na znak, kt�r�dy otwarta zostanie droga przez si�ow� os�on�, i pokryte grub� warstw� mia�kiego kurzu pojazdy jeden po drugim wjecha�y do �rodka kolistej przestrzeni. Rohan nie zd��y� jeszcze zeskoczy� na ziemi�, a ju� wo�a� do jednego ze stoj�cych najbli�ej, w kt�rym rozpozna� Blanka, pytaj�c, co z "Kondorem".
Ale bosman nie wiedzia� nic o rzekomym odkryciu. Rohan us�ysza� od niego niewiele. Przed sp�oni�ciem w g�stszych warstwach atmosfery cztery satelity dostarczy�y jedenastu tysi�cy zdj��, odebranych drog� radiow� i nanoszonych, w miar� ich nap�ywania, na specjalnie trawione p�yty w kajucie kartograficznej. Aby nie traci� czasu, Rohan wezwa� technika kartograf�w, Eretta, do siebie, i bior�c rusz, wypytywa� go r�wnocze�nie o wszystko, co zasz�o na statku. Erett by� jednym z szukaj�cych na uzyskanym pasie fotograficznym "Kondora". Tego ziarenka stali w oceanach piasku szuka�o oko�o trzydziestu ludzi r�wnocze�nie, opr�cz planetolog�w zmobilizowano w tym celu kartograf�w, operator�w radarowych i wszystkich pok�adowych pilot�w. Okr�g�� dob� przegl�dali, na zmian�, nadchodz�cy materia� fotograficzny, notuj�c koordynaty ka�dego podejrzanego punktu planety. Ale wie��, jak� przekaza� Rohanowi dow�dca, okaza�a si� pomy�k�. Za statek wzi�to wyj�tkowej wysoko�ci maczug� skaln�, bo rzuca�a cie� zadziwiaj�co podobny do regularnego cienia rakiety. Tak zatem dalej nic nie by�o wiadomo o losach "Kondora". Rohan chcia� si� zameldowa� u dow�dcy, lecz ten ju� uda� si� na spoczynek. Poszed� wi�c do siebie. Mimo zm�czenia d�ugo nie m�g� zasn��. Kiedy za� wsta� rano, astrogator poleci� mu przez Ballmina, kierownika planetolog�w, przekaza� ca�y zebrany materia� do g��wnego laboratorium. O dziesi�tej rano Rohan poczu� taki g��d - nie jad� jeszcze �niadania - �e zjecha� na drugi poziom do ma�ej mesy operator�w radaru i tu, gdy dopija� na stoj�co kaw�, dopad� go Erett. Co, macie j�?! - rzuci� na widok podnieconej twarzy kartografa. Nie. Ale znale�li�my co� wi�kszego. Niech pan idzie zaraz - astrogator wzywa pana...Rohanowi zdawa�o si�, �e oszklony cylinder d�wigu pe�znie z niewiarygodn� powolno�ci�. W przyciemnionej kajucie panowa�a cisza, s�ycha� by�o szmer elektrycznych przeka�nik�w, a z podajnika aparatury wyp�ywa�y coraz to nowe, l�ni�ce wilgoci� zdj�cia, ale nikt nie zwraca� na nie uwagi. Dwaj technicy wysun�li ze �ciennej klapy rodzaj epidiaskopu i zgasili reszt� �wiate� w momencie, gdy Rohan otworzy� drzwi. Dostrzeg� bielej�c� w�r�d innych g�ow� astrogatora. W nast�pnej chwili ekran, opuszczony z sufitu, rozsrebrzy� si�. W ciszy skupionych oddech�w Rohan podszed�, ile m�g�, do wielkiej jasnej p�aszczyzny. Zdj�cie by�o nie najlepsze, w dodatku tylko czarno-bia�e, w okolu drobnych, bez�adnie rozrzuconych krater�w odznacza� si� nagi p�askowy�, z jednej strony urywaj�cy si� lini� tak prost�, jakby �ci�� tam ska�y jaki� olbrzymi n�; by�a to linia brzegowa, bo reszt� zdj�cia wype�nia�a jednolita czer� oceanu. W pewnej odleg�o�ci od owego obrywu rozpo�ciera�a si� mozaika niezbyt wyra�nych form, w dw�ch miejscach przes�oni�ta smugami ob�ok�w i ich cieniami. Ale i tak nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e osobliwa, zamglona w szczeg�ach formacja nie jest tworem geologicznym. Miasto... - pomy�la� z podnieceniem Rohan, ale nie powiedzia� tego g�o�no. Wszyscy nadal zachowywali milczenie. Technik przy epidiaskopie usi�owa� daremnie wyostrzy� obraz. Czy by�y zak��cenia odbioru? - pad� w og�ln� cisz� i spokojny g�os astrogatora. Nie - odpowiedzia� z ciemno�ci Ballmin. - Odbi�r by� czysty, ale to jest jedno z ostatnich zdj�� trzeciego satelity. 'Osiem minut po jego wys�aniu przesta� odpowiada� na j sygna�y. Przypuszczalnie zdj�cie zosta�o zrobione przez | obiektywy ju� uszkodzone podwy�szaj�c� si� temperatur�. Ascenzja kamery nad epicentrum nie by�a wi�ksza ni� f siedemdziesi�t kilometr�w - dorzuci� inny g�os, nale��cy, i jak wyda�o si� Rohanowi, do jednego z najzdolniejszych planetolog�w, Maltego. - A prawd� m�wi�c, oceni�bym j� , na pi��dziesi�t pi�� do sze��dziesi�ciu kilometr�w... Prosz� spojrze�. - Jego sylwetka przes�oni�a cz�ciowo ekran. Przy�o�y� do obrazu przejrzysty plastykowy szablon, z wyci�tymi w nim k�kami, i przymierza� go kolejno do kilkunastu krater�w w drugiej po�owie zdj�cia. - S� wyra�nie wi�ksze ni� na zdj�ciach poprzednich. Zreszt� - doda� - to nie ma wi�kszego znaczenia. Tak czy owak...
Nie doko�czy�, a wszyscy zrozumieli, co chcia� powiedzie�: �e niebawem skontroluj� �cis�o�� fotografii, gdy� zbadaj� t� okolic� planety. Jak�� chwil� wpatrywali si� jeszcze w obraz na ekranie. Rohan nie by� ju� tak pewny, �e ukazuje miasto czy raczej jego ruiny. O tym, �e geometrycznie prawid�owy tw�r od dawna jest ju� opuszczony, �wiadczy�y cienkie jak kreski, faliste cienie wydm, kt�re ze wszech stron op�ywa�y skomplikowane kszta�ty, niekt�re za� z nich ton�y niemal w piaszczystym zalewie pustyni. Nadto geometryczn� konstelacj� tych ruin rozdziela�a na dwie nier�wne cz�ci rozszerzaj�ca si� w miar� post�powania w g��b l�du czarna, zygzakowata linia - p�kni�cie sejsmiczne, kt�re na dwoje rozszczepi�o niekt�re z wielkich "budowli". Jedna, najwyra�niej obalona, utworzy�a jak gdyby most, zaczepiony ko�cem o przeciwleg�y brzeg rozpadliny. Prosz� �wiat�o - rozleg� si� g�os astrogatora. Kiedy rozb�ys�o, spojrza� na tarcz� �ciennego zegara. - Za dwie godziny startujemy. Rozleg�y si� zmieszane g�osy; najenergiczniej protestowali ludzie g��wnego biologa, kt�rzy zeszli ju�, w trakcie pr�bnych