7158

Szczegóły
Tytuł 7158
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7158 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7158 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7158 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Graig Shaw Gardner BATMAN Prze�o�y�a Barbara Hollender Data wydania oryginalnego: 1989 Data wydania polskiego: 1990 PROLOG By�a noc, jaka w mie�cie zdarza si� cz�sto - gor�ca, parna, g�o�na. D�wi�ki muzyki miesza�y si� z klaksonami samochod�w, �miechami, czasem z krzykiem. Ulice t�tni�y �yciem, bo gdy s�o�ce zasz�o, wszystkie nocne szumowiny powype�za�y ze swych nor jak karmi�ce si� w ciemno�ciach karaluchy. Co nie znaczy, �e na ulicach by�o ciemno. Nieliczne latarnie o�wietla�y handlarzy narkotyk�w spiesz�cych do dziwek, panienki na�miewaj�ce si� z ��todzioba oskubywanego w trzy karty, narkoman�w i lekoman�w pokulonych w r�nych k�tach. Ci�gle jeszcze by�o jasno przy salonach tatua�u, w teatrzykach seksu i w zrujnowanych barach, gdzie brudne okna po�yskiwa�y neonowymi imitacjami dziennego �wiat�a. A nad wszystkim unosi�a si� z przyzwalaj�cym u�miechem Luna, ksi�yc w pe�ni, stary symbol szale�stwa. Witajcie w Gotham! Takie by�o to miasto noc�, pe�ne zagubionych dusz i ulicznych �mieci, kt�re gdzie indziej chowa si� w cieniu albo zmiata do rynsztok�w. Ale Gotham by�o zbyt du�e i wymyka�o si� spod jakiejkolwiek kontroli. Tutaj handlarze narkotyk�w i prostytutki, kr�tacze i narkomani byli najbardziej widoczni. Tutaj cienie i rynsztoki przejmowa�y w�adz�. Tu wszyscy znali regu�y gry. Wszyscy tworzyli jedn� wielk� szcz�liw� rodzin� - je�li oczywi�cie nie pochodzili z zewn�trz. Matka, ojciec i dwunastoletni syn, ma�y Jimmy, zbyt dobrze ubrani jak na t� okolic�, szli cuchn�c� ulic�. Byli prowincjuszami, kt�rzy pr�buj�c dostosowa� si� do otoczenia jeszcze bardziej si� od niego odr�niali. W r�kach trzymali programy teatralne. W�a�nie obejrzeli spektakl, lecz pomylili drog� i daleko za sob� zostawili teatralny t�umek. Grupa nieznajomych zlustrowa�a ich od st�p do g��w, u�miechaj�c si�, gdy szybko przeszli obok. Jaki� pijak zatoczy� im si� pod nogi. Matka wczepi�a si� w r�kaw ojca. - Na lito�� bosk�, Harold, czy nie mogliby�my z�apa� taks�wki? Harold spojrza� na �on� z rozdra�nieniem, a nawet z�o�ci�. Sk�dkolwiek by pochodzili, takie spojrzenie czyni�o ze� kr�la domu. - W�a�nie pr�buj�... - Podni�s� w g�r� ramiona i wymachuj�c nimi krzykn��: - Taxi! Taks�wka przejecha�a szybko obok nich, za ni� dwie nast�pne. Nikt nie chcia� si� zatrzymywa� w tej okolicy. Ma�y Jimmy si�gn�� do tylnej kieszeni spodni i wyci�gn�� map�. - �le idziemy. Nieznajomi za ich plecami zacz�li chichota�. - Schowaj to - skarci� go ojciec, usi�uj�c zni�a� i g�os, by nie przyci�gn�� niczyjej uwagi. - B�dziemy; wygl�da� jak tury�ci. Poprowadzi� rodzin� w kierunku dw�ch policjant�w opartych o w�z patrolowy zaparkowany przed ca�odobowym barem greckim. Policjanci byli zbyt zaj�ci rozmow� i dowcipkowaniem z czternastoletni� prostytutk�, aby zwr�ci� na nich uwag�. Prostytutka rozejrza�a si� i u�miechn�a do ma�ego Jimmy�ego. Jimmy odes�a� jej u�miech. Matka gwa�townie poci�gn�a go za sob�. Patrzy�a na m�a z w�ciek�o�ci�. Wygl�da�o na to, �e dojdzie do awantury. - Nie z�apiemy taks�wki - przyzna� Harold. - Chod�my w stron� Si�dmej Ulicy. Kiedy skr�cili za r�g, ma�y Jimmy zatrzyma� si�. Wskaza� r�k� do ty�u. - Do Si�dmej idzie si� t�dy! - Wiem, gdzie jeste�my - o�wiadczy� ojciec zanurzaj�c si� w ciemno��. Na tej ulicy - w�a�ciwie zau�ku - wszystkie �wiat�a dawno wysiad�y. �ona i syn poszli za ojcem; szybko min�li opuszczone samochody, o�wietlone jedynie blaskiem okr�g�ego ksi�yca. - Hej, panie! - zawo�a� z mroku jaki� g�os. - Dasz pan dolara? Pod jednym z wrak�w siedzia� m�czyzna. Mia� dziewi�tna�cie, mo�e dwadzie�cia lat i twarz obsypan� drobnymi bliznami po tr�dziku. Na jego porwanej podkoszulce mo�na by�o przeczyta�: �Kocham Gotham�. Ojciec ponagli� rodzin� udaj�c, �e nie us�ysza� wo�ania. - Panie! - wrzasn�� ch�opak, kt�ry kocha� Gotham. - No co? Jednego dolara! - Zerwa� si� na nogi i zawo�a� jeszcze g�o�niej: - G�uchy jeste�? Nie rozumiesz po angielsku? Rodzina szybko przesz�a na drug� stron� ulicy. Facet sta� i obserwowa� ich, ko�ysz�c si� w prz�d i w ty�, jakby poruszany przez wiatr, kt�rego nie by�o. Ojciec ledwo si� powstrzyma�, by nie obejrze� si� za siebie i sprawdzi�, czy s� ju� bezpieczni. Nie zauwa�y� drugiej postaci kryj�cej si� w mroku, trzymaj�cej w r�kach bro�. Bro�, kt�ra brutalnie spad�a na jego g�ow�. Ojciec upad�. Matka przygarn�a do siebie ma�ego Jimmy�ego. Przylgn�li do ceglanego muru, zbyt przera�eni, by wyda� jakikolwiek d�wi�k. Ch�opak, co kocha� miasto Gotham, przebieg� przez ulic�, by do��czy� do swojego kumpla z pistoletem, kt�ry rozpruwa� ju� kieszenie ojca. Z gard�a matki wydoby�o si� ciche kwilenie. Jeden z bandyt�w przerwa� przeszukiwanie kieszeni i skierowa� luf� pistoletu prosto w ma�ego Jimmy�ego. - Wy�wiadcz dzieciakowi przys�ug�, paniusiu - odezwa� si� �agodnie i rozs�dnie. - Nie krzycz. Zdusi�a w sobie krzyk. �zy zacz�y jej p�yn�� po policzkach. Mocno przycisn�a do siebie ma�ego Jimmy�ego, jakby tylko syn utrzymywa� j� przy zdrowych zmys�ach. Ma�y Jimmy te� si� nie odezwa�. My�la� tylko o lufie pistoletu. Dwaj przyjaciele znale�li to, czego szukali. �miej�c si� odbiegli w ciemno��. Matka wpatrywa�a si� w m�a le��cego po�rodku ulicy. Le�a� zupe�nie nieruchomo. Nie by�a nawet pewna, czy oddycha. Nie mog�a d�u�ej wytrzyma�. Zacz�a krzycze�. Witajcie w Gotham. Krzyk odbi� si� echem w ca�ym zau�ku. Zmiesza� si� z muzyk�, �miechem i klaksonami samochod�w w dole ulicy. Uni�s� si� nad opuszczonymi wrakami samochod�w i zmursza�ymi murami, by prze�lizn�� si� po wie�ach starej Katedry Miejskiej, b�d�cej niegdy� duchowym o�rodkiem wielkiej metropolii, a dzi� le��cej w ruinach. Z katedralnych wie� patrzy�y na miasto kamienne gargulce, wyryte w �cianach ko�cio�a potwory, kt�re - jak chce tradycja - mia�y odp�dza� z�e duchy. Ale gargulce z Gotham tylko obserwowa�y z�o i s�ucha�y krzyk�w. A� do momentu, gdy jeden z nich si� poruszy�. Witajcie w Gotham. Przyjaciele - �Kocham Gotham� i ten z broni�: nazwijmy ich Nick i Eddie - skryli si� w bezpiecznym miejscu, na dachu, sze�� pi�ter nad ulic�, aby obejrze� �up. Nick otworzy� portfel i zacz�� przegl�da� karty kredytowe. - W porz�dku, �American Express� - Rzuci� kart� Eddiemu. - �Nie wychod� bez niej z domu�, co? Skupi� si� na liczeniu pieni�dzy. Zerwa� si� wiatr, na dachu zawirowa�y drobiny �wiru. Eddie rozejrza� si�. Us�ysza� ha�as podobny do odg�osu, jaki wydaje metal uderzaj�cy o metal. Spojrza� na Nicka. - Wiejmy, stary. Nie podoba mi si� tutaj. Nick roze�mia� si�. - Co� ty, masz l�k wysoko�ci? - Nie wiem. - Eddie nie przestawa� si� rozgl�da�, cho� wok� by�y tylko ciemno�ci. - Po tym, co si� przydarzy�o Johnny�emu Gobsowi... Ta uwaga rozw�cieczy�a Nicka. - S�uchaj, Johnny�ego Gobsa rozpruli i zrzucili z dachu, nie? Niewielka strata. Lecz Eddie wiedzia�, �e to nie by�o takie proste. - Nie, stary. S�ysza�em, �e by�o inaczej. Na chwil� zamilk�, jakby czego� nie chcia� wypowiedzie� g�o�no. Ale to musia�o zosta� powiedziane. - S�ysza�em, �e za�atwi� go nietoperz. - Nietoperz? - Nick odwr�ci� si�, jakby s�owa przyjaciela nie by�y warte nawet u�miechu. - Daj spok�j. Eddie potrz�sn�� g�ow�. - Pi�� pi�ter prosto w d�. A w zw�okach nie by�o ani kropli krwi. - To prawda, cholera - zgodzi� si� Nick. - Wyp�yn�a na chodnik. - Odwr�ci� g�ow� i wpatrzy� si� w mrok. Tym razem i on us�ysza� szmer. Zn�w spojrza� na Eddiego. - Zamknij si� - warkn��. - I s�uchaj. Nie ma �adnego nietoperza. W Eddiem wszystko si� trz�s�o. - Nie trze... trzeba by�o kie...rowa� broni na tego dzieciaka, stary. Nie trze... trzeba by�o... - Chcesz swoj� dol� czy nie? - Teraz Nick ju� krzycza�. - Zamknij si�! Zamknij! Przerwa�, gdy us�ysza� nowy ha�as; tym razem inny, zbli�a� si�. Obaj go poznali. By� to odg�os krok�w na �wirze. Odwr�cili g�owy. Eddie wyda� z siebie zduszony, chrapliwy krzyk. Co� ciemniejszego od nocy sta�o na skraju dachu. Ruszy�o w ich stron�. Mo�e by� to cz�owiek. Powoli, majestatycznie roz�o�y� ramiona. Pod tymi ramionami co� si� poruszy�o, jakby cie� czego�, czego nie by�o, jakby obci�gni�te sk�r� skrzyd�a. Na klatce piersiowej wida� by�o owalny kszta�t, kt�ry zdawa� p�on�� w�asnym �wiat�em. Po�rodku owalu znajdowa� si� rysunek nietoperza. Nick wyszarpn�� pistolet i pad� na �wir. Odda� dwa strza�y w emblemat z nietoperzem. By� blisko; nie m�g� spud�owa�. Czarna posta� cofn�a si�, po czym upad�a na dach z g�uchym i ci�kim stukotem. - Sp�ywam st�d - szepn�� Nick. Odwr�ci� si�, �eby podnie�� portfel. Eddie cicho j�kn��; by� tak przera�ony, �e nie m�g� krzycze�. Nick odwr�ci� si�. Cz�owiek nietoperz wsta� i szed� w ich stron�. Nick wypu�ci� z palc�w pieni�dze. Pofrun�y z trzepotem, porwane przez nocny podmuch. Musia� si� z tego miejsca wydosta�! Schylony, na wp� bieg�, na wp� pe�z� przez dach. Nagle kto� wyr�s� na drodze przed nim, kto� sta� u wylotu zej�cia awaryjnego. To by� cz�owiek nietoperz. Nikt nie m�g� Nicka w ten spos�b schwyta� w pu�apk�! Wystrzeli�. Raz, potem jeszcze raz i jeszcze. Bro� dr�a�a mu w r�kach. Tym razem kule w og�le niczego nie zdzia�a�y. Nietoperz wolno posuwa� si� do przodu. Na jego drodze znalaz� si� Eddie, przyklejony do dachu, niezdolny do zrobienia czegokolwiek z wyj�tkiem zmoczenia spodni. Nietoperz jednym czarnym butem uderzy� Eddiego w piersi, uni�s� w g�r� i rzuci� w kierunku ceglanego komina. Eddie upad� ci�ko na dach, nieprzytomny. Nietoperz nawet si� nie zatrzyma�. Powoli szed� dalej. Nick musia� ucieka�. Strach porusza� jego nogami. Skoczy�, omin�� sun�cy cie� i pu�ci� si� p�dem w stron� zej�cia awaryjnego. Nietoperz podni�s� r�k�, jakby co� rzuca�. Nick upad� do przodu. Nie m�g� ju� rusza� nogami. By�y zwi�zane razem, owini�te w co�, sznur albo drut. Zacz�� krzycze�. Musia� si� st�d wydosta�. Mia� jeszcze wolne r�ce. Czo�ga� si� wzd�u� dachu. �wir wbija� mu si� w �okcie, z ran p�yn�y dziesi�tki cieniutkich strumyczk�w krwi. Ale Nick nie my�la� o b�lu. My�la� tylko o nietoperzu. Dowl�k� si� do skraju dachu. Nietoperz by� tu� za nim. Nie dogania� go, ale te� si� nie oddala�. Nick nie mia� ju� si� dok�d czo�ga�. Nie mia� dok�d ucieka�. By�a tylko przepa�� i nietoperz. Straci� g�ow�, by� bliski zlania si� w spodnie jak cukierkodupy Eddie. Nagle przypomnia� sobie o pistolecie. Nikt nie m�g� go za�atwi�, kiedy mia� bro�. R�ce mu si� trz�s�y, gdy podnosi� pistolet, du�o ci�szy ni� przedtem. Wystrzeli�, potem jeszcze raz. Nie m�g� ju� otworzy� oczu, �eby spojrze� na cel. Klik. M�oteczek uderzy� w pust� komor�. Klik. Klik. Klik. Z trzewi Nicka wydoby� si� jaki� beznadziejny kwik. Poczu� dwie r�ce chwytaj�ce go za koszul� i unosz�ce ponad dach. - Nie zabijaj mnie - wyszepta�. - Nie zabijaj. Otworzy� oczy. Nietoperz sta� na brzegu dachu i trzyma� go w g�rze, nad czelu�ci�. Nietoperz otworzy� usta. Jego g�os brzmia� chrapliwie i �widruj�co; przypomina� odg�os pilnika tn�cego metal. - Przekraczasz prawo, szczurze. Nick spojrza� w d�, na male�kie sylwetki samochod�w, sze�� pi�ter ni�ej. Potem spojrza� w twarz nietoperza, ale tam, gdzie powinny by� oczy, spostrzeg� tylko dwa lusterka, w kt�rych przegl�da� si� jego w�asny strach. Pr�bowa� zlekcewa�y� bicie serca w uszach i przera�liwe uczucie, �e jego nogi wierzgaj� w powietrzu. Jakie to mia�o znaczenie? I tak czeka�a go �mier�. Przynajmniej przedtem odetnie si� nietoperzowi. - Przekraczam prawo? - Pr�bowa� si� roze�mia�, ale jego �miech zabrzmia� jak kaszel. - Nie jeste� w�a�cicielem nocy. Nietoperz u�miechn�� si�. - Opowiedz o mnie kumplom. Opowiedz o mnie wszystkim swoim kumplom. - Jego wargi rozchyli�y si� w u�miechu, ukazuj�c z�by. - Ja jestem noc�. Nick krzykn�� czuj�c, �e nietoperz przesun�� uchwyt. Potw�r okr�ci� go i rzuci� brutalnie na smo�owany, pokryty �wirem dach. Ch�opak spojrza� w g�r� i zobaczy�, jak nietoperz na wysoko�ci sz�stego pi�tra schodzi z kraw�dzi budynku, robi�c krok w powietrze. Co si� dzia�o? Nick nie m�g� zrozumie�. Chcia� zobaczy�, gdzie si� podzia� nietoperz. Podczo�ga� si� do brzegu i spojrza� w d�. Nikogo nie by�o. Nietoperz znikn��. Wtedy w�a�nie Nick zacz�� nieprzytomnie krzycze�. Witaj w Gotham, smarkaczu. W nowym Gotham. Cz�owiek nietoperz - Batman - to ja. 1. Komisarz Gordon obserwowa� t�um. Du�a sala Klubu Demokrat�w Miasta Gotham wype�niona by�a po brzegi. Na olbrzymim transparencie widnia� napis: �Gratulacje! Nowe Gotham! Harvey Dent - prokuratorem okr�gowym!� Na transparencie wypisane by�y marzenia Gordona. Nowe Gotham? Gordon mia� nadziej�, �e mo�e Dent co� zmieni. Ale widzia� ju� wielu polityk�w podobnych do Denta - o�wieconych idealist�w, pe�nych entuzjazmu do uzdrawiania tej bestii, kt�ra nazywa�a si� Gotham. Zazwyczaj jednak to bestia zwyci�a�a swoich reformator�w, nie odwrotnie. Zbyt wielu by�o tu ludzi, zbyt wiele sprzecznych interes�w, zbyt wiele pokus i zbyt wiele polityki. Nawet r�ce Gordona nie by�y tak czyste, jakby on sam sobie tego �yczy�. A jednak komisarz ci�gle tu by�, trwa� i przy odrobinie szcz�cia m�g� zrobi� troch� dobrego. Odwr�ci� g�ow�, �eby przyjrze� si� sto�owi prezydialnemu. Wydawa�o si�, �e zasiedli za nim wszyscy naj�wiatlejsi obywatele miasta: Brown, Estevez, O�Neil, Cleveland. A w ka�dym razie wszyscy powinni si� za nim znale��. Gordon zauwa�y�, �e drugie krzes�o od przewodnicz�cego, zarezerwowane dla Bruce�a Wayne, by�o puste. By� tym nieco zdziwiony. Nikt nie zapracowa� tak ci�ko jak Wayne na sukces wyborczy Denta. Mimo �e gazety rozpisywa�y si� o �milionerze-playboyu�, Bruce Wayne by� w rzeczywisto�ci cz�owiekiem zaanga�owanym, na kt�rym mo�na by�o polega�. Gdyby uda�o si� pozyska� wi�cej takich �milioner�w-playboy�w� do pracy na rzecz Gotham, to w ka�dej chwili mo�na by wywr�ci� miasto do g�ry nogami. Wayne�a musia� zatrzyma� jaki� wa�ny pow�d. By� mo�e, pomy�la� Gordon, patrz�c z �alem na smutne resztki na swoim talerzu, Wayne nie m�g� si� ju� zmusi� do kolejnej �ylastej pieczeni wo�owej. Gordon spojrza� raz jeszcze w stron� sto�u prezydialnego; jego twarz rozja�ni� cie� u�miechu. Podczas wielu lat w s�u�bie spo�ecznej nauczy� si� przybiera� mi�y wyraz twarzy niezale�nie od tego, co by�o na obiad. A poza tym mia� pewne powody do rado�ci. Dent odni�s� mia�d��ce zwyci�stwo nad wszystkimi konkurentami, kt�rzy - jak s�usznie zauwa�yli wyborcy - przez ostatnie dwadzie�cia lat byli na utrzymaniu �wiata przest�pczego. Mo�e wyb�r ten oznacza�, �e Gordon i miasto mieli za sob� do�� ludzi, aby co� si� zmieni�o. Mo�e prawda i sprawiedliwo�� zatryumfuj� i cz�� kryminalist�w znajdzie si� wreszcie za kratkami. Mo�e b�dzie tak, a mo�e inaczej. Gordon odwr�ci� wzrok w lewo. Niewiele by�o na tym �wiecie rzeczy pewnych, ale jedn� z nich stanowi� fakt, �e zawsze musia� uczestniczy� w politycznych obiadach i na ka�dym jego dostojno��, pan burmistrz, wyg�asza� mow�. Burmistrz Borg wsta�, dumny i nad�ty jak paw, jak gdyby wybranie Denta by�o wy��cznie jego zas�uga. Gordon wiedzia�, �e burmistrz mia� tylko przedstawi� nowego prokuratora, ale orientowa� si�, �e zadanie takie mo�e zabra� Borgowi dobre dwadzie�cia minut. Gdy Borg zacz�� m�wi�, t�um si� uciszy�. Gordon s�ucha� jednym uchem. Niebo �wiadkiem, �e burmistrz sprawia� wra�enie cz�owieka, kt�ry nigdy nie wys�ucha� sam siebie. Borg rozwodzi� si� nad �naszym pi�knym miastem�, �tym wspania�ym kwiatem wschodu�. Podzi�kowa� wyborcom, wymieniaj�c wielu z nich z nazwiska. Dopiero potem zacz�� t� cz�� przem�wienia, kt�ra mog�a prowadzi� do przedstawienia Denta. Wreszcie Gordon postanowi� dok�adniej ws�ucha� si� w s�owa burmistrza. Borg wzi�� g��boki oddech i o�wiadczy�: - W ca�ym kraju nazwa �Gotham� jest synonimem zbrodni. Nasze ulice zalane s� robactwem, a nasza policja jest bezradna. Jako burmistrz przyrzek�em wam, �e zlikwiduj� wszelkie �r�d�a korupcji! Zrobi� przerw� na kolejny oddech, wznosz�c w g�r� kluskowaty paluch. - Szefie Carlu Grissomie! Nasz nowy prokurator okr�gowy Harvey Dent dotrzyma mojej obietnicy. Przysi�gam! Harvey Dent podni�s� si�, powstali te� z krzese� s�uchacze, klaszcz�c i wiwatuj�c. Zgromadzona tu spo�eczno�� Gotham naprawd� czeka�a na zmiany. Dent ruchem d�oni poprosi� o spok�j. Publiczno�� uciszy�a si� i powr�ci�a na miejsca, by wys�ucha� przem�wienia prokuratora okr�gowego. Nowy prokurator by� wysoki i szczup�y. Wygl�da�, jakby urodzi� si� po to, by nosi� eleganckie garnitury. Jego br�zowa sk�ra b�yszcza�a w �wiat�ach. Gordon uzna�, �e to jeszcze jedna rzecz, kt�ra powinna go cieszy�, bo Dent b�dzie si� �wietnie prezentowa� w telewizji - znacznie lepiej ni� komisarz policji w �rednim wieku, z nadwag� i przygarbion� sylwetk�. Dent zacz�� m�wi�. G�os mia� tak czysty i silny, �e prawie nie potrzebowa� mikrofonu. - Nie lubi� d�ugich przem�wie�. Ale s�owa, kt�re wypowiadam, s� wiarygodne. Takie te� b�d� nasze dzia�ania. Rozmawia�em dzisiaj z komisarzem policji Gordonem. Gdzieniegdzie odezwa�y si� oklaski. Dla komisarza policji? Gordon u�miechn�� si� grzecznie. No, no, pomy�la�, publiczno�� jest dzisiaj naprawd� �yczliwa. - Komisarz ustala firmy - ci�gn�� Dent - podejrzane o kontakty z gangiem. W ci�gu tygodnia zapukamy do ich drzwi - przerwa�, omi�t� spojrzeniem t�um - i wniesiemy do tego gniazda �mij �wiat�o prawa! Tym razem wzbudzi� prawdziwy aplauz. Gordon �a�owa�, �e nie mo�e si� rozlu�ni�. Lecz mia� przed sob� straszn� robot�. Robot�, kt�ra wymaga�a czego� wi�cej ni� wysiadywania na eleganckich kolacjach. Nigdy dot�d publiczno�� nie zwa�a�a na jego obecno��. Uwaga, kt�r� obdarowano go tego wieczoru, wprawi�a Gordona w lekkie zak�opotanie. Cholera! Czasem �a�owa�, �e - jak Wayne - nie m�g� sobie pozwoli� na wagary. Czu� ju�, �e �ykowata piecze� da mu do wiwatu. U�miechn�� si� mi�o do Denta. Mia� nadziej�, �e �o��dek pozwoli mu dotrwa� do chwili, gdy nowy prokurator okr�gowy naszkicuje reszt� swoich plan�w; plan�w, kt�re - wbrew wszelkim przes�ankom - zdo�aj� mo�e zrealizowa�. C� za rupieciarnia! Jack Napier machinalnie bawi� si� swoj� szcz�liw� tali� kart. Dziwi�o go, �e Alicja Hunt - maj�c tyle pieni�dzy dzi�ki pracy modelki i drobnym prezentom, jakie dostawa�a od Grissoma - potrafi�a wype�ni� mieszkanie takimi �mieciami. Po co jej by� ten stolik do kawy w stylu postjugos�owia�skim, czy jak to nazwa�? Niekt�rzy okre�liliby go mianem klasycznego; dla niego by� tylko kosztownym rupieciem. Tyle, �e mia� gdzie po�o�y� stopy. Albo ten zwyczaj oblepiania �cian w�asnymi fotografiami? C�, przynajmniej s�u�y�y za tapet�. Jack za�mia� si� ze swojego w�asnego, osobistego �artu. Skoro z nim spa�a, musia�a mie� �wietny gust co do m�czyzn. Szkoda, �e nie mia�a takiego gustu w innych kwestiach. Przesta� tasowa� karty jedn� r�k�. Skoncentrowa� uwag� na telewizji i sztywniaku, kt�ry w�a�nie zosta� wybrany na prokuratora okr�gowego. Kim w�a�ciwie by� ten facet? Lektorka przed chwil� wymieni�a jego nazwisko. Bent? Bend? Dent - o, tak. Nie by�o w nim niczego zwracaj�cego uwag�. M�wi� jak wszyscy politycy, kt�rych Jack wys�uchiwa�. Napier musia� jednak przyzna�, �e wygl�da� z klas�. Wyci�gn�� z wierzchu talii cztery walety. Karty mia�y dziury po kulach. - Razem mo�emy uczyni� to miasto bezpiecznym dla przyzwoitych ludzi - dudni� Dent. - Przyzwoici ludzie nie powinni tu mieszka� - powiedzia� Jack rozpar�szy si� w fotelu. - Gdzie indziej byliby szcz�liwsi. Przez pok�j przesz�a Alicja. Mo�e nie mia�a gustu, ale ci�gle jeszcze nie�le wygl�da�a, zw�aszcza w tym sk�pym czarnym szlafroczku. Podnios�a w g�r� jego stopy, by uratowa� Vogue ze swoim zdj�ciem na ok�adce. No i prosz�! - przesz�o Jackowi przez g�ow�. Opar� swoje w�oskie buty na jej twarzy. Z pewnym niezadowoleniem zauwa�y�, �e jeden z b�yszcz�cych czarnych czubk�w troch� si� wytar�. B�dzie go musia� naprawi�. Patrz�c w telewizor Alicja czesa�a proste, jasne w�osy. - Teraz czepia si� Carla. Jack �mign�� szcz�liw� tali�. - Nie martw si�. Gdyby ten b�azen spr�bowa� dotkn�� Grissoma, zabi�bym go. Alicja pochyli�a si� nad Jackiem; jej szlafroczek jeszcze bardziej si� rozsun��. Z�apa�a lu�no zawi�zany krawat i zacisn�a go mocno wok� jego szyi. - Gdyby Grissom dowiedzia� si� o nas - zauwa�y�a - m�g�by zabi� ciebie. Jack przeni�s� wzrok z telewizora na lustro wisz�ce obok, nad toaletk�. Do licha, ale� ten krawat dobrze na nim wygl�da�! U�miechn�� si� do w�asnego odbicia w lustrze. M�g�by spr�bowa� da� Alicji kilka lekcji, ale je�li kto� si� z dobrym smakiem nie urodzi, to si� go nigdy nie nauczy. - Nie schlebiaj sobie, aniele - mrukn�� przypatruj�c si� jej. - On jest zm�czonym, starym cz�owiekiem. Nie mo�e rz�dzi� miastem beze mnie. - Raz jeszcze spojrza� na swoj� podobizn� w lustrze. - A poza tym si� nie dowie. Wy��czy� telewizor za pomoc� pilota. Gdy wsta�, Alicja naskoczy�a na niego. - Ty si� przynajmniej niczym nie martwisz! Jack u�miechn�� si�, aby pokaza�, jak jest zatroskany. Spojrza� na zegarek. Czas i��. Wzi�� z tapczana marynark� i stan�� przed toaletk�, by j� w�o�y�. Obci�gn�� ciemny kaszmirowy sweter, upewni� si�, czy nie ma rozczochranych w�os�w. Taak. Wspaniale. - �wietnie wygl�dasz - zapewni�a go Alicja. Jack u�miechn�� si� do swojego odbicia. - Nie pyta�em. Odbicie w lustrze odda�o mu u�miech. Alexander Knox usi�owa� nawet nie oddycha� zbyt g�o�no. Szed� szybko alej� kieruj�c si� na miejsce zbrodni. Us�ysza�, jak za rogiem ulicy porucznik Eckhardt rozmawia z policyjnym lekarzem. Tak jest, Eckhardt rozmawia�! W chwili gdy pojawia� si� Knox, puco�owaty oficer zawsze milk� jak gr�b. Czasami, pomy�la� Knox, mo�na zosta� najlepszym reporterem w ca�ym mie�cie dzi�ki temu, �e dotrze si� gdzie� o minut� wcze�niej. - Czy pan wie, co m�wi ten ch�opak? On twierdzi, �e widzia�... - zacz�� lekarz, a w jego g�osie brzmia�o pow�tpiewanie. - Niech mi pan pozwoli zgadn�� - wysapa� Eckhardt - olbrzymi�, gro�n�, nadnaturaln� posta� w kszta�cie nietoperza? - Dok�adnie tak - odpowiedzia� zdziwiony medyk. - Co oni tam widz�? Eckhardt machn�� r�k�. - Majaczenia po pijaku. - A jednak to jaka� niesamowita sprawa, poruczniku - pozwoli� sobie na uwag� lekarz. - Chryste - mrukn�� Eckhardt zni�aj�c g�os niemal do szeptu. - Knox! Knox podszed� zbyt blisko. Jego maskowanie diabli wzi�li, ale postanowi� spr�bowa�. Z u�miechem zwr�ci� si� do Eckhardta. - Witajcie, panowie. S�ysz�, �e mamy nast�pny atak nietoperza. Eckhardt drgn��. Knox u�miechn�� si� jeszcze szerzej. - To ju� �smy w ci�gu miesi�ca. S�ysza�em nawet, �e komisarz za�o�y� akta sprawy. - Wybacz, Knox - odpowiedzia� Eckhardt, a jego twarz wyra�a�a dok�adnie tyle samo co granitowa p�yta. - Ci dwaj po�lizn�li si� na sk�rce od banana. Dwaj? A wi�c w spraw� by�o zamieszanych dw�ch facet�w? Czasami Eckhardt podrzuca� smaczne k�ski nawet o tym nie wiedz�c. Knox zastanawia� si�, czy znajdzie jaki� spos�b, by zada� pytanie lub dwa komu�, kto widzia� nietoperza. W tym momencie zauwa�y� dw�ch policjant�w ci�gn�cych naocznego �wiadka. Przez chwil� my�la�, �e mo�e Eckhardt mia� racj�. Ten ch�opak z pewno�ci� wygl�da� tak, jakby wypi� beczk� w�dki. Ubranie mia� porwane w kilku miejscach, sk�r� posiekan� br�zowymi stru�kami zasychaj�cej krwi. W�osy te� mia� zlepione krwi�. Ale co� naprawd� niezwyk�ego dojrza� w twarzy ch�opaka. On si� u�miecha�. - Nietoperz, m�wi� panu, olbrzymi nietoperz! - chichota� i trz�s� si�, spogl�daj�c to na Eckhardta, to na Knoxa, to na prowadz�cych go policjant�w. - Chcia�, �ebym odda� mu przys�ug�. Gliny odci�gn�y go, nim zdo�a� odda� komukolwiek jak�kolwiek przys�ug�. Knox u�miechn�� si� do Eckhardta. Dosta� odpowied� na najwa�niejsze pytanie. Eckhardt nie m�g� ukry� irytacji. - Nie wypisuj tych g�upot w gazecie, Knox. To by zrujnowa�o twoj� i tak ju� nadszarpni�t� reputacj�. Ale Knox mia� w r�ku tego t�ustego b�karta. A wi�c istnieje �wiadek, kt�ry widzia� nietoperza! Wykorzysta� swoj� przewag�. - Poruczniku, wielu oprych�w w mie�cie jest sztywnych ze strachu. M�wi�, �e on wypija krew. M�wi�, �e nie mo�na go zabi�! - A ja m�wi�, �e ty pieprzysz g�upoty, Knox - warkn�� Eckhardt i odwr�ci� si�. - I mo�esz zacytowa� te s�owa. A wi�c nawet teraz chc� to ukrywa�? Knox nie poddawa� si� �atwo. - Poruczniku, czy jest w Gotham blisko dwumetrowy nietoperz? Eckhardt odszed� nie ogl�daj�c si� za siebie. Knox naciska�: - A je�li tak, to czy jest na policyjnej li�cie p�ac? Eckhardt znikn�� za rogiem. - Je�li tak - zawo�a� Knox - to ile wyci�ga po odliczeniu podatk�w? Nie by�o odpowiedzi. Knox w�a�ciwie �adnej nie oczekiwa�. Przez chwil� �ama� si�, czy p�j�� za porucznikiem, ale zadecydowa�, �e dla w�asnego spokoju i kariery lepiej tego nie robi�. Nie znosi� tego faceta, ale nie op�aca�o si� naprzykrza� policji. Poza tym mia� ju� to, czego chcia�. Przestraszony czy nie, ten u�miechni�ty ch�opak widzia� cz�owieka nietoperza. A Knox uzna�, �e Fakt, i� policja z jakich� przyczyn nie chce niczego ujawnia�, nadaje sprawie pikanterii. Eckhardt i inni powinni wiedzie�, �e taka postawa sprawia, i� Allie Knox tym bardziej chce pozna� prawd�. Kim jest ten facet, kt�ry pr�buje wygl�da� jak nietoperz? Policjantem renegatem? Kryminalist�? Jakim� stra�nikiem porz�dku? A mo�e zwyk�ym wariatem? Knox mia� wra�enie, �e wszystko jest mo�liwe. Ale postanowi� odkry� prawd� i ujawni� j� w Gotham Globe. Gdy tego dopnie, Batman b�dzie bardziej znany ni� Ronald Reagan. A tajemnice policji ka�dy b�dzie m�g� znale�� na pierwszej stronie, wydrukowane wielkimi literami. 2. Ach, oto i grubas. Szed� ko�ysz�c si� w ich kierunku i rozgl�da� si� nerwowo po ulicy. �Elegancik� z Gotham, nieogolony, z brzuchem trz�s�cym si� pod zbyt ciasnym ubraniem, w kt�rym przy ka�dym kroku mog�y pop�ka� guziki. Dlaczego Eckhardt tak o siebie nie dba�? Jack Napier opar� si� o mask� limuzyny. Bob Hawkins, jego prawa r�ka i goryl, robi� to co zwykle - poprawia� lusterko, pucowa� klamki przy drzwiach. By� zaj�ty, ale w ka�dej chwili dyspozycyjny, gdyby wymaga�a tego sytuacja. Jack wychyli� si� do przodu i rzuci� porucznikowi torb� �niadaniow�. - Przynios�em ci ma�� przek�sk�, Eckhardt. Porucznik otworzy� torb� i spojrza� na kanapk�. Chleb nadziany by� studolarowymi banknotami. Eckhardt rozejrza� si� w prawo i w lewo, po czym wsun�� kanapk� do kieszeni p�aszcza. - Dlaczego nie og�osisz tego w telewizji, Napier? - Porucznik sprawia� wra�enie rozdra�nionego. Musia� wsta� z ��ka lew� nog�. Ale nie by�o powodu, �eby zadziera� nosa przy Jacku. Napier doszed� do wniosku, �e czas pokaza� temu facetowi, siedz�cemu w kieszeni Grissoma, jego miejsce. - Zamknij si� i s�uchaj - rozkaza�. - Harvey Dent w�szy wok� jednej z naszych firm. Ten ton wprawi� porucznika w jeszcze wi�ksze rozdra�nienie. - To jest m�j teren, Jack - warkn�� id�c w stron� limuzyny. - Je�li b�dzie jaki� problem... Jack mia� do�� grubasa. Wyci�gn�� r�ce i chwyci� go za klapy marynarki. - Eckhardt - powiedzia� zwyczajnie i bez ogr�dek - twoje problemy s� naszymi problemami. Policjant zrzuci� z siebie r�ce Jacka. - Odpowiadam przed Grissomem, nie przed jakimi� maniakami! - Uwa�aj, Eckhardt - odpowiedzia� Jack nieco zdziwiony. - Powiniene� my�le� o przysz�o�ci. - M�wisz o czasach - u�miechn�� si� szyderczo policjant - kiedy ty b�dziesz na czele? - Machn�� t�ust� r�k�. - Ty nie masz przysz�o�ci, Jack. Jeste� wielkim zerem i Grissom o tym wie! Jack uderzy� Eckhardta w ot�uszczon� twarz. Obr�ci� si� i pchn�� policjanta na ceglany mur. Eckhardt zmru�y� oczy oszo�omiony gwa�towno�ci� ataku. Przez chwil� Jackowi by�o przykro. Ale grubas mia� tak� pod�ci�k� z t�uszczu, �e pewnie niczego nie poczu�. Twarz Eckhardta by�a bia�a jak papier. Z�apa� Jacka za ko�nierz marynarki i wyci�gn�� policyjny pistolet. Jack cofn�� r�k�, gdy Eckhardt podni�s� bro� do g�ry. Spojrza� na pistolet, potem na grube palce na swoim ko�nierzu. - Uwa�aj na ubranie - powiedzia� spokojnie. Eckhardt z trudem �apa� oddech. Spojrza� na Napiera spod zmarszczonych brwi, po czym pu�ci� p�aszcz i zni�y� luf� pistoletu. Jack u�miechn�� si�. Dobry grubasek. - Widzisz? - odezwa� si� �agodnie. - Gdy si� postarasz, potrafisz podejmowa� w�a�ciwe decyzje. Zacz�� si� �mia�. Z twarzy Eckhardta odp�yn�a ca�a krew. To jeszcze bardziej roz�mieszy�o Jacka. W grubasku wszystko si� gotowa�o! Bob otworzy� tylne drzwi limuzyny. Jack cofn�� si�. Nie m�g� d�u�ej patrze� na policjanta, po kt�rego twarzy sp�ywa�y �zy. Ale kiedy siedzia� w samochodzie, obejrza� si� raz jeszcze. I wtedy co� przy�mi�o jego zadowolenie. Nie rozumia� dlaczego Eckhardt si� u�miecha. Nie m�g� us�ysze� jego ostatnich s��w: - A gdzie sp�dza�e� ostatnie noce, przystojniaczku? Na wczesnojesiennym wietrze powiewa� czerwono-��to-czarny transparent: �200 LAT GOTHAM�. Borg niecierpliwie skin�� na Denta i Gordona, aby poszli za nim. Burmistrz, gdy chcia�, potrafi� by� zadziwiaj�co energiczny, a w uczczenie wielkiej rocznicy zaanga�owa� si� osobi�cie. Odwiedzili ju� jednego z wytw�rc�w platform reklamowych oraz firm� dostawcz�, osobi�cie sprawdzaj�c, czy wszystko b�dzie gotowe na ten podnios�y dzie�. Teraz burmistrz ci�gn�� ich, by osobi�cie dokonali inspekcji ko�cowych prac przy stawianiu trybuny na g��wnym placu Gotham. Gordon czu� si� tak, jakby maszerowali ca�e godziny. Dopiero dzisiaj, pomy�la�, Dent zrozumie, co to znaczy pracowa� dla Gotham. - Nie obchodzi mnie, jak bardzo zad�u�ony jest festiwal - krzykn�� do nich burmistrz. - Chc� mie� parad�, hot-dogi, balony i ca�y ten bajer. Godnie uczcimy dw�chsetlecie Gotham! I szumnie! Dent pr�bowa� zachowa� zdrowy rozs�dek. - Mo�emy je uczci� jako bankruci - przypomnia� grzecznie burmistrzowi. - Nasze wp�ywy z podatk�w spadaj�, a je�li ten festiwal si� po�o�y, to mo�e si� pan po�egna� z kredytami. Festiwal ma trzysta pi��dziesi�t tysi�cy deficytu, a my nie widzieli�my ani jednego balona. - Bud�et - festiwalu to moja sprawa - upiera� si� burmistrz, podnosz�c g�os. Gordon odnosi� czasem wra�enie, i� Borg by� pewien, �e je�li tylko dostatecznie podniesie g�os, to mo�e przekrzycze� ka�dy logiczny argument, jaki zostanie przeciw niemu wytoczony. - Znam grup� starych, bogatych pa�, kt�re zap�ac� nawet po tysi�c dolar�w, �eby znale�� si� w pa�acu Wayne�a - hucza� burmistrz. - Wype�nicie ten plac lud�mi, dzie�mi, psami, rodzinami, a firmy te� tu wr�c�! - My�l�, �e wiele os�b nie b�dzie chcia�o przyj�� - powiedzia� Gordon, pr�buj�c wesprze� Denta. - Ludzie si� boj�. - Nie b�d� si� bali, kiedy doprowadzi pan Grissoma do s�du - upiera� si� Borg. - Przyrzek�em im to. Gordon westchn�� i pokiwa� g�ow�. Burmistrz istotnie im to przyrzek�. Spojrza� na Denta. Nowy prokurator okr�gowy bezradnie wzruszy� ramionami. Obaj przyspieszyli kroku, by dogoni� Borga wchodz�cego ju� na schodki wyka�czanej trybuny. Knoxowi nie spodoba� si� widok, jaki ujrza�. Reporterzy zebrali si� w k�cie dzia�u miejskiego ko�o biurka rysownika Boba. Gdy Knox wszed�, wszyscy zacz�li si� u�miecha�. Knox zna� te wyg�odnia�e u�mieszki - wilki zawsze poluj� razem. - No, no! - zawo�a� weso�o MacPhee - Hrabia Drakula! - Widzia�e� ostatnio Yeti? - Wyrzucili twoj� historyjk� o cz�owieku nietoperzu na ostatni� stron� - odezwa� si� Thompson z ponurym u�mieszkiem. - Zawsze tam wyrzucaj� �mieci - doda� MacPhee. Knox nie m�g� pozwoli�, by te ludzkie wraki z Gotham Globe nim pomiata�y. - To strefa nagrody Pulitzera, ch�opcy. Poczekajcie tylko! - Knox? - odezwa� si� s�odko rysownik Bob - mam co� dla ciebie. Podni�s� w g�r� rysunek nietoperza: ohydn�, pe�n� k��w twarz gryzonia osadzon� na ciele m�czyzny w eleganckim garniturze. Pod spodem widnia� napis: �Czy znasz tego cz�owieka?� Thompson, MacPhee i inni uznali, �e to naj�mieszniejsza rzecz, jaka kiedykolwiek wydarzy�a si� w redakcji. Knox nie u�miecha� si�. Szkoda, �e nie zaatakowali go w jaki� bardziej oryginalny spos�b. - �wietnie, ch�opcy - odpowiedzia�. - Mo�e tylko troch� wi�cej posoki na k�ach? - Odwr�ci� si� i ruszy� w kierunku swojego gabinetu. Zanim otworzy� drzwi, zatrzyma� si�. W jego pokoju siedzia�a dziewczyna. Widzia� j� przez szyb� - ale co widzia�! Gdy uspokoi� serce i hormony, przyjrza� si� uwa�nie. Widzia� tylko par� n�g. Tylko! Ka�de szanuj�ce si� rajstopy da�yby si� zabi� za to, �eby znale�� si� na takich nogach! Knox zrobi� krok, �eby zobaczy� reszt�. Wcale nie�le. Te nogi spoczywa�y na biurku Knoxa, a ona rozpiera�a si� w jego obrotowym fotelu, rozmy�laj�c nad egzemplarzem Gotham Globe. �adna figura, �adna sukienka, �adne jasne w�osy. Knox wszed� do biura. Nie m�g� si� powstrzyma�. - Cze��, nogi! - powita� j�. Kapelusz przechyli� si� do ty�u. Twarz, doskonale pasuj�ca do reszty, u�miechn�a si� do niego. - Czytam t� twoj� rzecz - poinformowa�a go twarz. - A ja twoj� - odpowiedzia�. Przygl�da� si� du�ej torbie fotograficznej opartej o r�g biurka. By� na niej wyt�oczony monogram �V.V.� Nogi wsta�y i poda�y mu r�k�. Knox wyci�gn�� d�o�. Spotka� si� z mocnym, �mia�ym u�ciskiem. - Cze�� - powiedzia�a. - Jestem Vicki Vale. Knox zna� sk�d� to nazwisko. Gor�czkowo szuka� w pami�ci. - Vicki Vale... Vicki Vale... zaraz, zaraz. - Strzeli� palcami. - Vogue, Cosmo... widzia�em twoje zdj�cia. - Ton jego g�osu sta� si� teraz konfidencjonalny. - S�uchaj, nie przysz�a� tu chyba po to, �eby mnie prosi� o pozowanie nago. - Przerwa�, zamruga� oczami. - Musia�aby� mie� naprawd� d�ugie obiektywy. - W�a�ciwie - odpowiedzia�a Vicki jasno i rzeczowo, jak gdyby nie zrobi� tej niewiarygodnie g�upiej uwagi - by�am w Corto Maltese. Corto Maltese? Knox my�la�. W strefie wojny? To zupe�nie nie pasowa�o do gustownej cizi, kt�r� widzia� przed sob�. Vicki si�gn�a do torby i wyci�gn�a z niej niewielk� teczk� ze zdj�ciami. By�y na nich utrwalone wydarzenia wojenne. Knox szybko przerzuci� zdj�cia. Partyzanci w kryj�wkach, eksploduj�cy jeep, oddzia�y rz�dowe podpalaj�ce domy wie�niak�w, cia�a u�o�one w stosy jak drwa. Vicki nie ba�a si� podej�� do pierwszej linii frontu. Jej zdj�cia ukazywa�y twarze wojny i zawiera�y du�y �adunek prawdy. - Hej - powiedzia� z podziwem. - Dziewczyna mo�e ucierpie� przy takiej robocie. - Zn�w na ni� spojrza�. - Ale co robisz tutaj? Teraz Vicki unios�a brwi. - Przyjecha�am, �eby zobaczy� faun� w Gotham. Knox nie zrozumia�. - Faun�? Na przyk�ad co? - Na przyk�ad nietoperze. - Wskaza�a papiery rozrzucone na biurku Knoxa. Papiery wype�nione faktami, domys�ami, nieudanymi wst�pami, a nawet rysunkowymi wyg�upami na temat obsesji Knoxa: cz�owieka nietoperza. To niemo�liwe. Kto� mu uwierzy�? Patrzy� na Vicki ze zdziwieniem. - Kto ci� nas�a�? - Nikt - odpowiedzia�a z u�miechem. - Przeczyta�am tw�j kawa�ek. Jest w tym co�, co mnie ogromnie interesuje. Interesuje? Nie, pomy�la� Knox, to zbyt proste. - O co ci chodzi? - spyta�. - Wizerunek faceta w kostiumie nietoperza �api�cego kryminalist�w. - Wymachiwa�a r�k� jakby pisa�a w powietrzu nag��wek - �Batman wyp�dza z Gotham zbrodni�. Moje zdj�cia. Tw�j tekst. To materia� na nagrod� Pulitzera. Taak. Ca�y czas o tym my�la�. Czy przed chwil� nie m�wi� o tym ch�opakom z dzia�u miejskiego? Roze�mia� si�. - Jeste� wizjonerk�! Problem polega na tym, �e nikt poza tob� mi nie wierzy. - Jego entuzjazm zacz�� umiera�, jak gdyby zn�w po�ar�a go rzeczywisto��. - Potrzebuj� czego� namacalnego. Gordon za�o�y� w tej sprawie akta, ale nie mog� go dorwa� przez telefon. - Gordon? - Vicki mrugn�a do Knoxa konspiracyjnie. - Czy on b�dzie na przyj�ciu u Wayne�a? Knox zmieszany przytakn��. - Nie wydaje mi si�, �ebym ja by� na li�cie go�ci. - Spojrza� na sufit. Jak m�g�by si� przebi� do Gordona w sprawie tego nietoperza? I co daje Knoxowi poznanie prawdy, skoro nie mo�e nikogo do niej przekona�? A to co? Vicki podsun�a mu co� przed oczy. Co� ma�ego i bia�ego dynda�o dziesi�� centymetr�w od jego nosa. To co� cholernie przypomina�o zaproszenie do pa�acu Wayne�a. Knox niemal krzykn�� z rado�ci. Kiedy Vicki wk�ada�a zaproszenie z powrotem do torby, u�miechn�� si� do niej. - Panno Vale - zapyta� uni�enie. - Czy jest pani zaj�ta dzi� wiecz�r? Panna Vale zatrzepota�a d�ugimi rz�sami kr�c�c przecz�co g�ow�. - Pomo�esz mi? - spyta�a. - Tak - odpowiedzia� szczerze. - A wyjdziesz za mnie? - By� mo�e - odpar�a weso�o. - Chrapiesz? - Naucz� si� - obieca� szczerz�c z�by w u�miechu. Carl Grissom chcia� mie� w �yciu wszystko co najlepsze. Na przyk�ad to biuro na szczycie wie�owca. Z najpi�kniejszym widokiem w Gotham. Albo t� jasnow�os� modelk� Alicj�, kt�ra tak dobrze wygl�da�a uwieszona u jego ramienia. I najwi�kszych zdolniak�w w Gotham, od ksi�gowych zaczynaj�c, na politykach i gliniarzach ko�cz�c. Kupi� sobie ludzi, kt�rym m�g� zaufa� - albo si� ich pozby�. Dawno ju� nie zwo�ywa� wszystkich razem do siebie. Ale teraz musia�. Po to ich mia� na swoim �o�dzie od wytwornych facet�w w garniturach i krawatach, do ch�opak�w wygl�daj�cych tak, jakby przed chwil� bili si� w rynsztoku. Sprowadzi� tu najlepszych, aby wymy�lili, co zrobi� z now�, polityczn� pch�� - Harveyem Dentem. Przez wiele lat Grissom nie musia� si� martwi� o notabli Gotham. Burmistrz by� g�upcem - to jeden z powod�w, dla kt�rych utrzymywa� go na tym stanowisku. Komisarz Gordon m�g� przysporzy� troch� k�opot�w, gdyby nie to, �e po�ow� jego oficer�w Grissom op�aca�. Ale Denta nie m�g� kupi�, a by� on dostatecznie m�dry, by zebra� nowy zesp� uczciwych wsp�pracownik�w. A wi�c trzeba by�o znale�� spos�b, aby si� go pozby�. Nowy prokurator to nowy b�l g�owy - a Grissom po to op�aca� dziesi�tki facet�w siedz�cych teraz wok� niego, �eby zdejmowali z niego k�opoty. - Wszyscy to widzieli? - zapyta� Grissom wymachuj�c egzemplarzem Globe. Du�� cz�� pierwszej strony zajmowa�o zdj�cie Denta. Wszyscy na g�os szefa podnie�li wzrok. Wszyscy z wyj�tkiem Jacka Napiera, kt�ry - jak zwykle - �wiczy� tasowanie jedn� r�k� swojej talii kart. Grissom spojrza� na Luce�a, jednego z go�ci �eleganckich�, doskonale znaj�cego si� zar�wno na prawie, jak i na finansach. Zada� mu pytanie: - Powiedzmy, �e ten skurwysyn ustali nasze powi�zania z Axis Chemicals. Jakich strat mo�emy si� w�wczas spodziewa�? Luce wygl�da� na zmieszanego zastanawiaj�c si� nad odpowiedzi�. - Je�li powi��e nas z Axis Chemicals, jeste�my martwi i pogrzebani. - Przerwa�, �eby odchrz�kn��. - Powinni�my natychmiast si� stamt�d wynie��. Jack Napier przem�wi� nie odrywaj�c oczu od kart. - Po prostu trzeba si� tam wedrze�, rozwali� biuro, wynie�� kartoteki i og�osi�, �e by�o to �szpiegostwo przemys�owe�. Grissom u�miechn�� si�. Tego w�a�nie oczekiwa�. - Bardzo sprytnie, Jack. - Przerwa� na chwil�, jakby my�la�. - Chcia�bym, �eby� zaj�� si� operacj� osobi�cie. Jack po raz pierwszy podni�s� wzrok: - Ja? Odkry� kart�. Grissom zauwa�y�, �e tym razem nie by� to walet. Jack wyci�gn�� d�okera z kul� po naboju dok�adnie po�rodku twarzy. Cisz� przerwa� sygna� prywatnej windy Grissoma. Metalowe drzwi rozsun�y si� i z windy wysz�a Alicja ob�adowana tak du�� ilo�ci� toreb z zakupami, �e ledwie mog�a je utrzyma�. Jak zwykle, pomy�la� Grissom. By�a najszcz�liwsza, gdy pozwala� jej p�j�� po zakupy. Tak przynajmniej do niedawna s�dzi�. - Witaj, kochanie - ode/wa� si� Grissom z u�miechem zamro�onym na twarzy. - Czy zechcia�aby� poczeka� w drugim pokoju? Alicja kiwn�a g�ow� zza stosu zakup�w. Zanim znikn�a za drzwiami prowadz�cymi do prywatnego apartamentu Grissoma, jej wzrok prze�lizn�� si� po zebranych, by odszuka� Jacka Napiera. No w�a�nie, pomy�la� Grissom. - Dzi�kuj�, panowie - obwie�ci� �wawo. - Na razie to wszystko. Wszyscy ludzie Grissoma wyszli z pokoju. Tylko Jack Napier sta� obok krzes�a. Jego karty stale jeszcze roz�o�one by�y przed nim na stoliku. - Carl - zapyta� - nie m�g�by� tam pos�a� kogo� innego? Wiesz, �e nie znosz� opar�w... - To wa�na robota, Jack - powt�rzy� Grissom. Potrzebuj� kogo�, komu mog� zaufa�. A ty jeste� numer jeden. - U�miechn�� si� i wskaza� na stolik. - Nie zapomnij swojej szcz�liwej talii. Jack skin�� g�ow� i zebra� karty. Gdy wyszed� z pokoju, Grissom wci�� jeszcze si� u�miecha�. - C�, przyjacielu - powiedzia� mi�kko - twoje szcz�cie wkr�tce si� od ciebie odwr�ci. Otworzy�y si� boczne drzwi. Wysz�a z nich Alicja, aby zademonstrowa� pierwszy z zakup�w. Tak jak to robi�a zawsze. Grissom pomy�la�, �e zajmie si� ni� p�niej. Podni�s� s�uchawk� telefonu. - Prosz� mi da� porucznika Eckhardta. B�dzie musia� da� porucznikowi jaki� ekstra napiwek. Oczywi�cie gdy ju� upewni si�, �e Napier nie �yje. 3. Wayne Manor by� czym� szczeg�lnym. Na Vicki Vale nie tak �atwo robi�o si� wra�enie. Wykonywana przez ni� profesja wiod�a j� do zamk�w i pa�ac�w, na spotkania z kr�lami i kr�lowymi. Posiad�o�� Wayne�a nie nale�a�a do tej klasy; by�a po prostu bardzo du�a, elegancko urz�dzona i co� w sobie mia�a. Wysokie sufity i olbrzymie powierzchnie rze�bionego mahoniu sugerowa�y umi�owanie tradycji. Z pewno�ci� Wayne Manor nie by� pa�acem Buckingham, ale czu�o si� tu jaki� posmak kr�lewsko�ci. Vicki odnios�a wra�enie, �e Knox nie jest przyzwyczajony do tego rodzaju otoczenia. Gdy szli eleganckimi korytarzami prowadz�cymi do galerii, mimo woli zwalnia�, a kiedy wreszcie dotarli do celu, stan�� jak zaczarowany i wytrzeszcza� oczy na wszystko jak gamo�. Po kilku minutach rozlu�ni� si� i zacz�� si� samodzielnie w��czy� po sali. Wygl�da� nieco dziwnie w poliestrowym garniturze od Searsa w�r�d ludzi w smokingach. Ale Vicki nie martwi�a si� o niego. Mia� swoj� robot�, ona swoj�. Chcia�a spotka� Bruce�a Wayne�a. Chcia�a zrozumie�, czym kierowa� si� ten milioner uchodz�cy za playboya i filantropa. Zdawa�o si� jej, �e poza Batmanem mo�e znale�� w Gotham ca�kiem inny temat. Je�li, oczywi�cie, uda jej si� dotrze� do Wayne�a. Zastanawia�a si�, jak wygl�da�a tu prezentacja go�ci. Jeden z kelner�w poda� co� do podpisania ciemnow�osemu m�czy�nie w smokingu. A wi�c cz�owiek ten musia� by� kim� wa�nym. Nie�le zreszt� wygl�da�. Podpisa� papiery i kelner znikn��. M�czyzna w smokingu sta� trzymaj�c w r�ku pi�ro. Rozgl�da� si� za miejscem, gdzie m�g�by je od�o�y�. Przez moment wyra�nie zastanawia� si�, czy nie zostawi� go w stoj�cej obok doniczce z kwiatami. Ale w�wczas zbli�y� si� do� szczup�y, siwy cz�owiek - ten sam, kt�ry wpu�ci� do pa�acu Vicki i Alliego. Zgrabnie zabra� �w instrument do pisania, po czym u�miechn�� si�, a m�czyzna w smokingu ruszy� w kierunku wielkiej sali balowej i nocnego kasyna. W ogromnym pomieszczeniu sta�o kilka ruletek i tyle� samo sto��w do gry w oko i w ko�ci. Spod sufitu zwisa�y ma�e, gustowne chor�giewki z napisami: �Wspieraj festiwal�. Sala by�a tak wype�niona go��mi, �e trudno by�o si� przecisn��. Wielkie lustra po obu stronach odbija�y wszystko, co by�o pomi�dzy nimi, a te odbicia sprawia�y wra�enie, �e przyj�cie jest wr�cz gigantyczne. To by� widok! Ca�a elita w�adzy miasta Gotham w szykownych kreacjach oddawa�a si� hazardowi, z kt�rego doch�d szed� na cele charytatywne. Vicki przygl�da�a si� bi�uterii iskrz�cej si� w �wietle wielkich kryszta�owych kandelabr�w. Raz jeszcze pomy�la�a o posmaku kr�lewsko�ci. Rzuci�a okiem na gapi�cego si� w sufit Alliego. Cz�owiek, kt�ry ich wpu�ci� do pa�acu, szed� teraz przez sal� z tac� pe�n� kieliszk�w szampana. Zatrzyma� si� przy Alliem i tak�e spojrza� w sufit. - Czy mog� panu w czym� pom�c? - Wie pan, gdyby przeci�� wasz� �a�ni� na p�, to by�aby ona wielko�ci ca�ego mojego mieszkania. - Rzeczywi�cie mamy dosy� du�� �azienk�, prosz� pana - zgodzi� si� m�czyzna. - Nie - sprostowa� Allie - m�wi�c o �azience, mia�em w�a�ciwie na my�li wann�. Allie wzi�� z tacy kieliszek szampana. M�czyzna uk�oni� si� i ruszy� dalej. Szybko i pewnie przedziera� si� przez t�um. Gdy dotar� do Vicki, po�owa kieliszk�w z szampanem znikn�a ju� z tacy. Nagle Vicki przysz�o do g�owy, �e ten cz�owiek jest zapewne lokajem - je�li ludzie maj� jeszcze lokaj�w. Takie w�a�nie rzeczy robi lokaj - otwiera drzwi, serwuje szampana, czy� nie? W miejscu tak ogromnym jak Wayne Manor musia� chyba by� lokaj? M�czyzna, lokaj czy nie, wychyli� si� do przodu, by zebra� puste kieliszki. �le jednak oceni� wag� pozosta�ych puchar�w wype�nionych szampanem, kt�re zacz�y si� ze�lizgiwa� z tacy, gro��c katastrof�. Vicki podbieg�a i z�apa�a dwa pierwsze kielichy, nim zd��y�y si� wywr�ci�. W jednej chwili lokaj poprawi� inne. - W porz�dku? - zapyta�a Vicki ustawiaj�c na tacy uratowane szk�o. - Tak, dzi�kuj� pani - odpowiedzia� lokaj z ciep�ym i szczerym u�miechem. To by� najmilszy u�miech jaki Vicki zobaczy�a owej nocy w�r�d ca�ego tego bogactwa. Ale ci�gle jeszcze ani na moment nie zbli�y�a si� do celu, jakim by�o spotkanie Bruce�a Wayne�a. Lokaj zd��y� ju� odej��, a ona zn�w spostrzeg�a owego przystojnego m�czyzn� w smokingu. Gdy j� mija�, odwr�ci�a si� do niego. To by�a dobra okazja, by zacz�� rozmow�. - Przepraszam - zagadn�a. - Kt�ry z tych facet�w to Bruce Wayne? M�czyzna w smokingu sprawia� wra�enie zaskoczonego. - Ja... ja nie jestem pewny. Vicki u�miechn�a si� do niego. - No nic, dzi�ki. - A, tak - odpowiedzia�. Wygl�da�o na to, �e Allie mia� wi�cej szcz�cia ni� ona. Uda�o mu si� z�apa� komisarza Gordona przy stoliku do gry w ko�ci. Vicki przeprosi�a. To mog�o by� interesuj�ce. - Witam, komisarzu Gordon - zacz�� Allie. - Pani Gordon, pi�knie pani dzi� wygl�da. Po tych zdawkowych uprzejmo�ciach zwr�ci� si� do komisarza: - Czy s�ysza� pan te idiotyczne plotki, �e za�o�y� pan akta sprawy Batmana? To prawda? Dla wi�kszego efektu Knox przy�o�y� palce do g�owy imituj�c par� ko�ysz�cych si� uszu nietoperza. Gordon j�kn��. - Knox - odpowiedzia�, staraj�c si� m�wi� spokojnie - dziesi�ty raz powtarzam: nie ma �adnego nietoperza. Gdyby by�, znale�liby�my go. Aresztowaliby�my go! - Znale�liby�my, aresztowaliby�my... zawsze tak si� m�wi odpar� Knox. - Komisarzu, niech pan b�dzie ze mn� szczery. Harvey Dent po�o�y� d�o� na ramieniu Gordona. Vicki by�a tak poch�oni�ta wymian� zda� mi�dzy komisarzem i Alliem, �e nie zauwa�y�a nawet, kiedy zjawi� si� prokurator. - Szcz�cie ci dopisuje, Jim? Zanim jednak Gordon zd��y� odpowiedzie�, Knox rzuci� si� na now� ofiar�. - Panie Dent, rozmawiali�my w�a�nie z komisarzem Gordonem o skrzydlatym stra�niku prawa. Jaka jest pana opinia na ten temat? Dent spojrza� na reportera. Nie przybra� tonu cierpi�tnika jak Gordon. Odpowiedzia� spokojnie. - Panie Knox, mamy w tym mie�cie za du�o prawdziwych problem�w, �eby�my jeszcze przejmowali si� duchami. Ta odpowied� nic nie znaczy�a. Wi�c Knox te� w�a�ciwie nie mia� szcz�cia. Vicki zaczyna�a w�tpi�, czy ten wiecz�r sp�dzony w wielkim �wiecie cokolwiek im da. W tym momencie wszed� policjant i poprosi� Gordona, by zechcia� z nim opu�ci� sal�. Knox spojrza� na Vicki. Dziewczyna skin�a g�ow� i oboje ruszyli za Gordonem. Ta noc mog�a jeszcze przynie�� jakie� niespodzianki. Ale gdzie znikn�� Gordon? Vicki i Allie wyszli z sali i zobaczyli troje drzwi. Wszystkie by�y zamkni�te. Jedne prowadzi�y do kredensu, drugie na wiod�c� w d� klatk� schodow�. Za obop�ln� zgod� wybrali drzwi �rodkowe wiod�ce do hallu i nast�pnych kilkunastu drzwi. Po paru minutach zorientowali si�, �e zgubili si� w tym labiryncie. Knox na chybi� trafi� wybra� kolejne drzwi, otworzy� je i wpad� do jakiego� pokoju. Vicki sz�a za nim. Nie by�o tam ludzi. Ale za to mn�stwo innych rzeczy. - Chyba znale�li�my si� w arsenale - za�artowa� Knox. Gwizdn��. - Popatrz na to. Kim jest ten facet? Wydawa�o si�, �e Wayne zgromadzi� wszelkie rodzaje broni znane gatunkowi ludzkiemu. Na �cianach wisia�y miecze, w szklanych gablotach mo�na by�o znale�� wszystko - od dmuchawek a� po r�czne granaty. Drzwi za ich plecami otworzy