7180
Szczegóły |
Tytuł |
7180 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7180 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7180 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7180 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Juliusz Verne
Gwiazda Po�udnia
T�umaczenie: Anna Iwaszkiewiczowa
Wydanie I 1957
ROZDZIA� I
�ACH, CI FRANCUZI!�
- Prosz�, s�ucham pana!
- Mam zaszczyt prosi� pana o r�k� panny Watkins, pa�skiej c�rki.
- O r�k� Alicji?
- Tak, prosz� pana. Widz�, �e moja pro�ba pana dziwi. Niech mi pan jednak wybaczy, je�li wyznam, �e trudno mi zrozumie�, dlaczego wydaje si� ona panu tak niezwyk�a. Mam lat dwadzie�cia sze��. Nazywam si� Cyprian M�r�. Jestem in�ynierem g�rnikiem, a politechnik� sko�czy�em z drug� lokat�. Rodzina moja cieszy si� zas�u�onym szacunkiem, cho� nie jest bogata. Konsul nasz w Capetown mo�e to wszystko potwierdzi�, je�li tylko pan sobie �yczy; opini� o mnie wyda� tak�e mo�e m�j przyjaciel Pharamond Barthes, s�ynny my�liwy, kt�rego zna pan dobrze, podobnie jak wszyscy mieszka�cy Griqualandu. Zosta�em tu wydelegowany przez Akademi� Nauk i przez rz�d francuski. W roku ubieg�ym otrzyma�em w Instytucie nagrod� imienia Houdarta za prac� o chemicznym sk�adzie ska� pochodzenia wulkanicznego w Owernii. S�dz�, �e moje sprawozdanie o kopalniach diament�w w dolinie rzeki Vaal, b�d�ce ju� na uko�czeniu, r�wnie� mo�e liczy� na �yczliwe przyj�cie ze strony �wiata nauki. Po powrocie z mej obecnej misji b�d� mianowany profesorem Akademii G�rniczej w Pary�u; wynaj��em ju� nawet mieszkanie w domu przy ulicy Uniwersyteckiej 104, na trzecim pi�trze. Pensja moja zwi�kszy si� od nowego roku do czterech tysi�cy o�miuset frank�w. Nie s� to, oczywi�cie, bajo�skie sumy, ale gdy si� doda do tego moje poboczne zarobki - ekspertyzy, nagrody, artyku�y do pism naukowych - og�lny m�j doch�d wyniesie prawie dwa razy tyle. Dodam jeszcze, �e wymagania mam bardzo skromne, tak �e nie potrzeba mi nic wi�cej, �eby si� czu� zupe�nie szcz�liwym. Panie Watkins, mam zaszczyt prosi� o r�k� pa�skiej c�rki.
Wystarczy�o us�ysze� pewny, zdecydowany ton tego ma�ego przem�wienia, aby zda� sobie spraw�, �e Cyprian M�r� ma zwyczaj i�� zawsze prosto do celu i wyra�a� si� bez. ogr�dek.
Twarz jego potwierdza�a wra�enie, jakie wywo�ywa� jego spos�b m�wienia. By�a to twarz m�odzie�ca zaj�tego zasadniczo powa�nymi problemami naukowymi i nie po�wi�caj�cego drobiazgom towarzyskiego �ycia ani chwili ponad to, czego wymaga�a konieczno��.
W�osy mia� kasztanowate, przyci�te na je�a, i niemal przy sk�rze ostrzy�on�, jasn� brod�; nosi� skromne, podr�ne ubranie z popielatego p��tna; tani s�omkowy kapelusz po�o�y� grzecznie na krze�le wchodz�c do pokoju, mimo �e jego gospodarz mia� g�ow� nakryt� z charakterystyczn� dla rasy anglosaskiej bezceremonialno�ci�. Wszystko w Cyprianie M�r� �wiadczy�o o umy�le powa�nym, a jego jasne spojrzenie m�wi�o, �e mia� serce czyste i prawy charakter.
Trzeba doda� ponadto, �e ten m�ody Francuz m�wi� tak znakomicie po angielsku, jakby d�ugi czas mieszka� w rdzennie brytyjskich hrabstwach Zjednoczonego Kr�lestwa.
Pan Watkins s�ucha� go pal�c d�ug� fajk�, rozparty w drewnianym fotelu, z nog� z�o�on� na trzcinowym sto�eczku, z �okciem na prostym kuchennym stole, na kt�rym sta� dzbanek z d�ynem i szklanka do po�owy nape�niona tym mocnym napojem.
Osobnik ten mia� na sobie bia�e spodnie, kurtk� z grubego, granatowego p��tna i ��taw� flanelow� koszul�; by� bez krawata i bez kamizelki. Pod olbrzymim filcowym kapeluszem, kt�ry zdawa� si� przy�rubowany na sta�e do jego siwej g�owy, widnia�a okr�g�a twarz tak obrz�k�a i czerwona, jak gdyby pod sk�r� wstrzykni�to porcj� porzeczkowej galarety. W tej niezbyt mi�ej fizjonomii, poro�ni�tej z rzadka k�pkami sztywnych w�os�w, tkwi�y ma�e, szare oczka, z kt�rych nie wygl�da�o nic, co przypomina�oby dobro� czy wyrozumia�o��.
Trzeba jednak od razu powiedzie� na usprawiedliwienie pana Watkinsa, �e cierpia� okropnie na podagr�, co zmusza�o go do trzymania nogi wyci�gni�tej i poowijanej w szmaty, a wiadomo, �e podagra - tak w Afryce po�udniowej, jak i w innych krajach - nie przyczynia si� do z�agodzenia charakteru ludzi, w kt�rych stawy wpija si� swymi k�ami.
Scena ta rozgrywa�a si� w parterowym pokoju na farmie pana Watkinsa, w okolicach 29 stopnia szeroko�ci geograficznej na po�udnie od r�wnika i ko�o 22 stopnia d�ugo�ci, na wsch�d od Po�udnika Paryskiego, na granicy zachodniej Wolnego Pa�stwa Oranie, na p�noc od brytyjskiej Kolonii Przyl�dkowej, w centrum po�udniowej, anglo-holenderskiej Afryki. Obszar ten, kt�rego granic� stanowi prawy brzeg rzeki Oranie, na po�udniowym kra�cu wielkiej pustyni Kalahari, od kilkunastu lat nazwany zosta� - i nie bez powodu - �Polami Diamentowymi�.
Pok�j, w kt�rym odbywa�a si� wy�ej przytoczona dyplomatyczna rozmowa, odznacza� si� z jednej strony przesadnym zbytkiem niekt�rych mebli, z drugiej - ra��cym ub�stwem innych szczeg��w urz�dzenia. Pod�og� na przyk�ad stanowi�o klepisko z ubitej ziemi, ale w paru miejscach by�o ono przykryte puszystymi dywanami i kosztownymi sk�rami. Na nie otapetowanych �cianach wisia�a cenna bro� wszelkiego rodzaju, wspania�y zegar z kunsztownie cyzelowanego br�zu, pi�knie oprawione angielskie sztychy. Kanapa kryta aksamitem sta�a ko�o sto�u z surowego drzewa, nadaj�cego si� co najwy�ej do potrzeb kuchennych. Fotele sprowadzone z Europy daremnie wyci�ga�y ramiona do pana Watkinsa, kt�ry wola� stary, drewniany zydel niegdy� w�asnor�cznie sklecony. W ca�o�ci jednak nagromadzenie kosztownych przedmiot�w - a szczeg�lnie wielka ilo�� porozrzucanych na wszystkich meblach sk�r panter, lampart�w i �yraf - wywiera�o wra�enie jakiego� barbarzy�skiego przepychu.
Wida� by�o zreszt� z samego ukszta�towania sufitu, �e nie by�o nad nim pi�tra i �e na dom sk�ada� si� tylko parter. Jak wszystkie miejscowe domy zbudowano go cz�ciowo z desek, cz�ciowo z gliny, a lekki szkielet dachu przykryto arkuszami karbowanej blachy cynkowej.
Widoczne by�o r�wnie�, �e dom ten niedawno zosta� uko�czony. Wystarczy�o bowiem wychyli� si� przez okno, �eby zobaczy� po prawej i po lewej stronie pi�� czy sze�� porzuconych budowli w tym samym rodzaju, r�ni�cych si� mi�dzy sob� jedynie wiekiem i stopniem zrujnowania. By�y to wszystko domy, kt�re pan Watkins kolejno budowa�, zamieszkiwa� i opuszcza�, stosownie do zmian zachodz�cych w jego stanie posiadania; ka�dy z nich oznacza� niejako kolejny szczebel jego fortuny.
Najdalej po�o�ona siedziba by�a po prostu sklecona z darni i zas�ugiwa�a najwy�ej na nazw� budy. Nast�pna by�a z gliny, trzecia - z gliny i desek, czwarta - z gliny i cynku; widzimy, jak� to gam� coraz wy�szych ton�w pozwoli�y przej�� panu Watkinsowi przypadki jego kariery.
Wszystkie te budynki, mniej lub wi�cej zniszczone, wznosi�y si� na niewielkim wzg�rzu po�o�onym przy zbiegu rzek Vaal i Modder, dw�ch g��wnych dop�yw�w rzeki Oranie w tej cz�ci Afryki po�udniowej. Woko�o, jak okiem si�gn��, rozci�ga�a si� na po�udniowy zach�d i na p�noc naga i smutna r�wnina. W krainie Veld - jak nazywaj� t� okolic� jej mieszka�cy - ziemia jest czerwonawa, sucha, niep�odna, pokryta py�em, zaledwie miejscami usiana rzadk� traw� i k�pami krzak�w.
Tutaj w�a�nie znajduj� si� pok�ady obfituj�ce w diamenty; g��wne tereny eksploatacji nazywaj� si�: Du Toit's Pan, NewRush i najbogatszy mo�e ze wszystkich - Vandergaart-Kopje. Te kopalnie odkrywkowe, znajduj�ce si� niemal pod sam� powierzchni� ziemi, obj�te og�ln� nazw� �dry-diggins�, czyli �kopalni suchych�, dostarczy�y od roku 1870 kamieni o warto�ci og�lnej mniej wi�cej czterystu milion�w. Pola te skupione s� wewn�trz kr�gu, kt�rego promie� nie wynosi wi�cej jak dwa do trzech kilometr�w. Wida� je by�o doskonale przez lornetk� z okien farmy pana Watkinsa, oddalonej od nich o jakie cztery mile angielskie .
S�owo �farma� nie by�o zreszt� w�a�ciw� nazw� dla posiad�o�ci pana Watkinsa: woko�o nikt by nie dostrzeg� najmniejszego �ladu jakichkolwiek uprawnych p�l. Jak prawie wszyscy tak zwani farmerzy w tych okolicach po�udniowej Afryki pan Watkins by� raczej pasterzem na wielk� skal�, w�a�cicielem stad wo��w, k�z i owiec ni� zarz�dzaj�cym gospodarstwem rolnym.
Jednak�e pan Watkins nie odpowiedzia� jeszcze na pro�b� tak grzecznie, ale i jasno wyra�on� przez Cypriana M�r�. Po namy�le trwaj�cym co najmniej trzy minuty zdecydowa� si� wreszcie wyj�� fajk� z k�cika ust i wypowiedzie� zdanie maj�ce niew�tpliwie bardzo odleg�y zwi�zek z omawian� spraw�.
- My�l�, �e pogoda si� zmieni, drogi panie. Nigdy chyba moja podagra tak mi nie dokucza�a jak dzi� od samego rana!
M�ody in�ynier zmarszczy� brwi i na chwil� odwr�ci� g�ow�, by si� opanowa� i nie okaza� g��bokiego zawodu.
- Mo�e lepiej by by�o, gdyby pan przesta� pi� d�yn, panie Watkins - odpowiedzia� do�� sucho, wskazuj�c na kamienny dzbanek szybko opr�niany przez gospodarza.
- Przesta� pi� d�yn?! Na Jowisza! Dobre sobie! - wykrzykn�� farmer. - Czy to kiedy d�yn zaszkodzi� porz�dnemu cz�owiekowi? Tak, wiem, co pan ma na my�li! Chce mi pan powiedzie� o tej recepcie, kt�r� da� jaki� lekarz pewnemu lordowi-majorowi cierpi�cemu na podagr�! Zaraz, jak ten lekarz si� nazywa�?... Abernethy, zdaje si�. �Chce pan by� zdr�w? - pyta� swego pacjenta. - To niech pan �yje za szylinga dziennie i niech pan tego szylinga zarobi prac� w�asnych r�k!� To wszystko bardzo pi�knie, ale - na nasz� star� Angli�! - po c� by cz�owiek dorabia� si� maj�tku, �eby potem �y� za szylinga dziennie? To s� g�upstwa niegodne tak m�drego cz�owieka jak pan, panie M�r�! Wi�c, prosz� bardzo, niech mi pan ju� o tym nie wspomina. Widzi pan, je�li o mnie chodzi, to wola�bym raczej od razu po�o�y� si� do grobu. Dobrze zje��, wypi� sobie, wypali� dobr� fajk�, ile razy przyjdzie mi ochota - to jedyne moje rado�ci w �yciu. A pan by chcia�, �ebym si� tego wyrzek�.
- Och, wcale mi na tym nie zale�y - odpowiedzia� szczerze Cyprian. - Przypominam panu tylko pewne wskazanie higieny, kt�re wydaje mi si� s�uszne. Ale dajmy spok�j temu tematowi i wr��my, je�li pan pozwoli, do w�a�ciwego celu mojej wizyty.
Pan Watkins, przed chwil� tak wielom�wny, pogr��y� si� zn�w w milczeniu, wypuszczaj�c z fajki lekkie k��by dymu.
W tej chwili otworzy�y si� drzwi i wesz�a m�oda dziewczyna nios�c tac� ze szklank�. �liczna ta os�bka wygl�da�a uroczo w du�ym czepcu, jaki nosz� farmerki w tych okolicach; ubrana by�a w skromn� p��cienn� sukni� w kwiaty. Mog�a mie� dziewi�tna�cie lub dwadzie�cia lat; jej bardzo bia�a cera, mi�kkie jasnoblond w�osy, du�e, niebieskie oczy, twarz nacechowana s�odycz� i weso�o�ci� - stanowi�y prawdziwy obraz zdrowia, wdzi�ku i pogody.
- Dzie� dobry panu, panie M�r�! - rzek�a po francusku, z lekkim jednak angielskim akcentem.
- Dzie� dobry, panno Alicjo! - odpowiedzia� Cyprian M�r� powstawszy na widok dziewczyny i sk�oniwszy si� przed ni�.
- Widzia�am, jak pan wchodzi� - ci�gn�a panna Watkins, ods�oniwszy w u�miechu �liczne, bia�e z�by - a poniewa� wiem, �e pan nie lubi tego paskudnego d�ynu mojego ojczulka, przynosz� panu �wie�ej oran�ady. My�l�, �e b�dzie panu smakowa�a.
- To naprawd� za wiele uprzejmo�ci z pani strony, panno Alicjo!
- Ale, ale, nigdy pan nie odgadnie, co m�j stru� Dada po�kn�� dzi� z rana - podj�a ze swobod�. - Moj� kul� do cerowania po�czoch! Tak, kul� z ko�ci s�oniowej! Jest przecie� dosy� du�a, pan j� widzia� nieraz, panie M�r�; odziedziczy�am j� w spadku po bilardzie w New-Rush!. No i m�wi� panu, ten �akomczuch Dada po�kn�� j�, jakby to by�a pigu�ka! Naprawd�, czuj�, �e kiedy� umr� ze zmartwienia przez to niezno�ne ptaszysko!
W niebieskich oczach panny Watkins, kiedy tak m�wi�a, czai�o si� tyle weso�ych iskierek, �e ten ponury prognostyk nie wydawa� si� prawdopodobny nawet w odleg�ej przysz�o�ci. Nagle jednak, dzi�ki intuicji w�a�ciwej kobietom, uderzy�o j� milczenie ojca i m�odego in�yniera; dozna�a wra�enia, �e obaj s� skr�powani jej obecno�ci�.
- Zdaje si�, �e panom przeszkadzam - rzek�a. - Je�eli macie ze sob� jakie� sekrety, kt�rych nie mog� us�ysze�, to sobie id�. Zreszt�, naprawd� nie mam czasu. Musz� jeszcze popracowa� nad moj� sonat�, zanim zajm� si� obiadem. Rzeczywi�cie, nie jeste�cie dzi� rozmowni, moi panowie! Zostawiam was z waszymi ciemnymi knowaniami.
Skierowa�a si� do drzwi, ale zawr�ci�a jeszcze i doda�a z wdzi�kiem, jakkolwiek temat by� nader powa�ny:
- Panie M�r�, kiedy b�dzie pan chcia� przepyta� mnie z tego, czego nauczy�am si� o tlenie, jestem do pa�skiej dyspozycji. Ju� trzy razy przeczyta�am rozdzia� z chemii, kt�ry mi pan zada�, i ten �gaz bezbarwny i nie posiadaj�cy smaku� nie ma dla mnie �adnych tajemnic.
Powiedziawszy to panna Watkins wykona�a pi�kny dyg i znikn�a. W chwil� potem d�wi�ki doskona�ego fortepianu, dolatuj�ce z jednego z najdalszych pokoi, oznajmi�y, �e dziewczyna oddaje si� z zapa�em �wiczeniom muzycznym.
- A wi�c, panie Watkins - rzek� Cyprian, kt�remu to urocze zjawisko by�oby przypomnia�o o jego pro�bie, gdyby w og�le by� w stanie o niej zapomnie� - czy b�dzie pan �askaw odpowiedzie� mi na to, o co mia�em zaszczyt pyta� przed chwil�?
Pan Watkins wyj�� z ust fajk�, splun�� uroczy�cie na ziemi�, nast�pnie gwa�townie podni�s� g�ow� i kieruj�c na m�odego cz�owieka badawcze spojrzenie, rzek�:
- Czy pan mo�e ju� m�wi� z ni� o tym wszystkim, panie M�r�?
- O czym? Z kim?
- O tym, co mi pan teraz powiedzia�... z moj� c�rk�...
- Za kogo pan mnie bierze, panie Watkins? - oburzy� si� m�ody in�ynier tak gor�co, �e nie mo�na by�o w�tpi� w jego szczero��. - Jestem Francuzem, prosz� pana! Niech pan o tym nie zapomina. To znaczy, �e nie o�mieli�bym si� nigdy m�wi� o ma��e�stwie z c�rk� pana bez pa�skiego upowa�nienia. Wyraz oczu pana Watkinsa z�agodnia� i od razu j�zyk mu si� rozwi�za�.
- No, to doskonale! Porz�dny z pana ch�opak! Musz� powiedzie�, �e spodziewa�em si� po panu takiej w�a�nie dyskrecji w stosunku do Alicji - powiedzia� tonem nieomal przyjaznym. - No wi�c, skoro mo�na mie� do pana zaufanie, musi mi pan teraz da� s�owo, �e r�wnie� i w przysz�o�ci nic pan jej o tym wszystkim nie powie!
- A to dlaczego, prosz� pana?
- Bo to ma��e�stwo jest niemo�liwe i najlepiej b�dzie, je�li pan to sobie od razu wybije z g�owy - odpowiedzia� pan Watkins. - Panie M�r�, pan jest uczciwym m�odym cz�owiekiem, prawdziwym d�entelmenem, �wietnym chemikiem, doskona�ym profesorem, ma pan nawet przed sob� wielk� przysz�o�� - nie w�tpi� o tym.- ale nie dostanie pan mojej c�rki, poniewa� mam co do niej inne plany.
- Jednak�e, panie Watkins...
- Niech pan nie nalega. To nic nie pomo�e! - odpar� farmer. - Gdyby pan by� nawet ksi�ciem i parem Anglii, to i tak nie dogadza�by mi pan! A pan nawet nie jest obywatelem angielskim! I w dodatku o�wiadczy� mi pan z ca�� szczero�ci�, �e nie posiada pan �adnego maj�tku! No, niech si� pan sam zastanowi, czy m�g�by pan na serio uwierzy�, �e po to tak wychowa�em Alicj�, po to wystara�em si� dla niej o najlepszych profesor�w z Victorii i z Bloemfontein, aby potem, kiedy sko�czy dwadzie�cia lat, pozwoli� jej jecha� do Pary�a, mieszka� gdzie� przy ulicy Uniwersyteckiej, na trzecim pi�trze, z jakim� panem, kt�rego j�zyka nawet nie rozumiem! Niech pan tylko pomy�li o tym, panie M�r�, i niech si� pan postawi na moim miejscu. Niech pan sobie wyobrazi, �e jest pan farmerem Johnem Watkinsem, w�a�cicielem kopalni Vandergaart-Kopje, a ja panem Cyprianem M�r�, m�odym uczonym wys�anym z misj� naukow� do po�udniowej Afryki! Niech pan sobie wyobrazi siebie w tym domu, siedz�cego tu, w tym fotelu, przy szklance d�ynu, pal�cego fajk� napchan� hamburskim tytoniem; czy pogodzi�by si� pan cho�by przez jedn� minut� z my�l� oddania mi swojej c�rki za �on�?
- Oczywi�cie, panie Watkins - odpowiedzia� Cyprian bez wahania - gdybym tylko widzia� w panu zalety mog�ce zapewni� jej szcz�cie.
- No, to by�by pan w b��dzie, drogi panie, w grubym b��dzie! - odpar� pan Watkins. - Post�pi�by pan jak cz�owiek, kt�ry nie by�by godzien posiada� kopalni Vandergaart-Kopje, a raczej nigdy by jej w og�le nie m�g� posiada�! Bo, ostatecznie, c� pan sobie my�li? Czy mnie ta kopalnia sama spad�a z nieba? Czy pan my�li, �e nie trzeba by�o du�o rozumu i du�o energii, �eby j� wynale��, a zw�aszcza �eby zapewni� sobie jej posiadanie? Ot� widzi pan, panie M�r�, tym w�a�nie rozumem, kt�rego dowiod�em w pami�tnych i decyduj�cych okoliczno�ciach, kiedy chodzi�o o kopalni�, kieruj� si� we wszystkich sprawach mojego �ycia, a szczeg�lnie tam, gdzie chodzi o moj� c�rk�. I dlatego powtarzam panu: niech pan to sobie wybije z g�owy. Alicja nie dla pana!
Po tej tryumfalnej konkluzji pan Watkins chwyci� za szklank� i wychyli� j� jednym haustem. M�ody in�ynier, zdruzgotany, nie wiedzia�, co ma odpowiedzie�. Widz�c to pan Watkins zacz�� go dalej pogr��a�.
- Ach, ci Francuzi! Wy jeste�cie nadzwyczajni! - m�wi�.- W nic nie w�tpicie, s�owo daj�! Jak to mo�e by�? Zjawia si� pan tu trzy miesi�ce temu, w samym �rodku Griqualandu, jakby pan spad� z ksi�yca, przychodzi pan do spokojnego cz�owieka, kt�ry, jak �yje, nigdy o panu nie s�ysza�, kt�ry przez te trzy miesi�ce nie widzia� pana wi�cej ni� dziesi�� razy, i m�wi mu pan: �Panie Johnie Stapleton Watkins, ma pan urocz� c�rk�, idealnie wychowan�, uznan� za per�� w ca�ym kraju, a w dodatku - co nie pogarsza chyba sprawy - jedyn� spadkobierczyni� najbogatszej kopalni diament�w na obu p�kulach! Ja jestem panem Cyprianem M�r� z Pary�a, in�ynierem, i mam cztery tysi�ce osiemset frank�w pensji. Bardzo prosz�, �eby pan da� mi t� panienk� za �on�, abym j� zawi�z� na koniec �wiata i aby ojciec nic ju� o niej nie s�ysza�, chyba czasami za po�rednictwem poczty czy telegrafu!� I pan uwa�a to za zupe�nie naturalne? Ja to uwa�am za co� nies�ychanego!
Cyprian wsta�. By� bardzo blady. Wzi�� kapelusz do r�ki i zamierza� wyj�� z pokoju.
- Tak, to co� nies�ychanego! - powt�rzy� farmer. - Ja nie owijam niczego w bawe�n�, jestem Anglikiem starej daty, prosz� pana! Tak jak mnie pan widzi, by�em biedniejszy od pana, tak, znacznie biedniejszy! Czego ja nie robi�em! By�em majtkiem na statku handlowym, polowa�em na bizony w stanie Dakota, by�em g�rnikiem w Arizonie, pasa�em stada owiec w Transwalu... Pozna�em i upa�, i zimno, i g��d, i najci�sz� mord�g�! Przez dwadzie�cia lat pracowa�em w pocie czo�a na ten suchar, co zast�powa� mi obiad. Kiedy si� o�eni�em z nieboszczk� pani� Watkins, matk� Alicji, kt�ra by�a c�rk� Boera - Francuza z pochodzenia jak pan, m�wi�c nawiasem - to we dwoje nie mieli�my nawet na to, �eby wy�ywi� koz�. Ale pracowa�em! Nie traci�em nadziei! Teraz jestem bogaty i chc� u�ywa� owoc�w swojej pracy. A nade wszystko pragn� zatrzyma� c�rk� przy sobie �eby mnie piel�gnowa�a w chorobie i �eby mi gra�a wieczorami na fortepianie, kiedy mi si� nudzi. Je�li wyjdzie za m��, to tutaj, na miejscu, za jakiego� ch�opca st�d, tak bogatego jak i ona, za farmera albo g�rnika takiego jak my, za takiego, co nie b�dzie mi gada�, �e zabierze j� nie wiedzie� dok�d, �eby bied� klepa�a gdzie� na trzecim pi�trze, w jakim� kraju, gdzie nigdy noga moja nie postanie! Ona wyjdzie za Jamesa Hiltona na przyk�ad albo za jakiego� innego zucha w tym gu�cie. Pretendent�w jej nie brak, zapewniam pana! Wyjdzie za porz�dnego Anglika, kt�ry si� nie boi wypi� szklanki d�ynu i kt�ry dotrzyma mi towarzystwa, jak sobie pal� fajeczk�!
Cyprian trzyma� ju� r�k� na klamce. Chcia� wyj�� z tego pokoju, w kt�rym zaczyna� si� dusi�.
- No, tylko bez urazy! - zawo�a� za nim pan Watkins. - Ja wcale nie mam do pana pretensji, panie M�r�, i zawsze b�d� pana ch�tnie widzia� jako lokatora i jako przyjaciela! O, w�a�nie dzi� wiecz�r mamy par� os�b na obiedzie. Mo�e pan zechce przyj��?
- Nie, dzi�kuj� panu - odpowiedzia� zimno Cyprian. - Mam du�o korespondencji do za�atwienia przed jutrzejsz� poczt�.
I wyszed�.
- Ach, ci Francuzi! To nies�ychane! - powtarza� pan Watkins zapalaj�c na nowo fajk� od �arz�cego si� smo�owanego sznurka, kt�ry mia� zawsze pod r�k�.
I nala� sobie nast�pn�, pe�n� szklank� d�ynu.
ROZDZIA� II
NA POLACH DIAMENTOWYCH
W odpowiedzi danej m�odemu in�ynierowi przez pana Watkinsa najbardziej upokarzaj�ce by�o to, �e pod ca�� brutalno�ci� formy Cyprian mimo woli dostrzega� wiele s�uszno�ci. Dziwi� si� nawet teraz, po d�u�szym zastanowieniu, �e sam nie przewidzia� obiekcji, jakie mo�e przeciwstawi� mu farmer, i skutkiem tego narazi� si� na tak przykr� odmow�.
Faktem by�o, �e nigdy dotychczas nie my�la� o dystansie, kt�ry r�nice maj�tkowe, r�nice narodowo�ci, wychowania i �rodowiska wytworzy�y mi�dzy nim a Alicj�. Przyzwyczai� si� od pi�ciu czy sze�ciu ju� lat traktowa� minera�y ze �ci�le naukowego punktu widzenia i diamenty by�y w jego oczach po prostu okazami jednej z odmian w�gla, nadaj�cymi si� co najwy�ej na eksponaty do muzeum Akademii G�rniczej. Poza tym, poniewa� we Francji obraca� si� w �rodowisku znajduj�cym si� na znacznie wy�szym poziomie ni� �rodowisko Watkins�w, nie u�wiadamia� sobie, jak wielk� warto�� z punktu widzenia kupieckiego przedstawia kopalnia farmera; nie pomy�la� wi�c ani przez chwil�, �e mog�aby istnie� dysproporcja mi�dzy c�rk� w�a�ciciela tej kopalni a francuskim in�ynierem. Gdyby nawet stan�� przed nim taki problem, prawdopodobnie ze swego punktu widzenia, jako pary�anin i �wietny absolwent politechniki, s�dzi�by raczej, �e to on znajduje si� na kraw�dzi tego, co ludzie zwykli nazywa� �mezaliansem�.
Gburowata replika pana Watkinsa wyrwa�a go bole�nie z tych z�udze�. Cyprian mia� zbyt wiele zdrowego rozs�dku, �eby nie widzie� jej solidnych podstaw, i za wiele uczciwo�ci, �eby wpa�� w gniew z powodu wyroku, kt�ry w gruncie rzeczy uwa�a� za s�uszny. Ale cios nie by� wskutek tego mniej bolesny i teraz kiedy musia� wyrzec si� Alicji, odczu� nagle, jak drog� sta�a mu si� ta dziewczyna w ci�gu niespe�na trzech miesi�cy. Tak, zna� j� dopiero od trzech miesi�cy, od chwili swego przyjazdu do Griqualandu.
Jak�e dalekie wydawa�o mu si� ju� to wszystko! Pami�ta� ten dzie�, kiedy podczas straszliwego upa�u, w tumanach kurzu dociera� wreszcie do kresu swojej d�ugiej podr�y na drug� p�kul�. Wyl�dowa� tu ze swym przyjacielem Pharamondem Barthesem, dawnym koleg� szkolnym, kt�ry ju� po raz trzeci przyje�d�a� dla rozrywki do Afryki na polowanie i rozsta� si� z nim w Capetown. Pharamond Barthes. uda� si� do kraju Basut�w, gdzie chcia� zebra� oddzia�ek wojownik�w murzy�skich, maj�cych towarzyszy� mu jako eskorta podczas wypraw �owieckich w g��b l�du. Cyprian zaj�� miejsce w ci�kim, zaprz�onym w czterna�cie koni wozie, s�u��cym za dyli�ans na drogach Veldu, i wyruszy� w stron� P�l Diamentowych.
Pi�� czy sze�� wielkich skrzy� - ca�e laboratorium chemiczne i mineralogiczne, z kt�rym by�by wola� si� nie rozstawa� - stanowi�o baga� m�odego uczonego; ale na wehiku� nie przyjmowano wi�cej ni� pi��dziesi�t kilogram�w na podr�nego i Cyprian musia� umie�ci� cenne skrzynie na w�zku zaprz�onym w wo�y, maj�cym dostarczy� je do Griqualandu w tempie przypominaj�cym podr�e za czas�w Merowing�w. Dyli�ans, do kt�rego wsiad� m�ody in�ynier, by� zwyk�ym wozem wyposa�onym w �awki na dwana�cie os�b; nakryty by� p��cienn� bud� i toczy� si� na czterech olbrzymich ko�ach, wiecznie mokrych z powodu licznych rzeczu�ek, przez kt�re musia� przeprawia� si� w br�d.
Jak okropnie trz�s�o w tym prymitywnym wehikule, na tych bardziej jeszcze prymitywnych drogach! Za �awki s�u�y�y po prostu pokrywy skrzy�, gdzie chowano drobne pakunki podr�nych; nieszcz�nik, kt�ry na nich siedzia� przez ca�y, niesko�czenie d�ugi tydzie�, t�uk� o nie z si�� parowego m�ota. Nie podobna by�o czyta�, spa� ani nawet rozmawia� w czasie drogi. W dodatku wi�kszo�� podr�nych kopci�a tyto� dniem i noc� jak kominy fabryczne, pi�a bez �adnego umiarkowania i spluwa�a na boki.
Cyprian M�r� znalaz� si� w�r�d zbiorowiska ludzi b�d�cych typowymi przedstawicielami tej koczowniczej rasy, kt�rej cz�onkowie, pochodz�cy ze wszystkich stron �wiata, zjawiaj� si� natychmiast wsz�dzie tam, gdzie zasygnalizowano istnienie z�ota czy diament�w. By� tu neapolita�czyk, niezdarny dryblas o d�ugich, czarnych w�osach, pergaminowej cerze i oczach nie budz�cych zaufania, przedstawiaj�cy si� jako Hannibal Pantalacci; �yd portugalski, nazwiskiem Nathan, ekspert w dziedzinie brylant�w, siedz�cy cicho w k�cie i patrz�cy na ludzi okiem filozofa; g�rnik z Lancashire, Tomasz Steel, wielki ch�op z rud� brod� i pot�nym grzbietem, kt�ry porzuci� w�giel, �eby szuka� szcz�cia w Griqualandzie; by� Niemiec, Herr Friedel, przemawiaj�cy tonem wyroczni i wiedz�cy ju� wszystko, co dotyczy�o eksploatacji p�l diamentowych, cho� nigdy nie widzia� diamentu wydobytego ze z�o�a; by� pewien Jankes o w�skich wargach, prowadz�cy rozmow� jedynie ze swoj� oplatan� butelk�; prawdopodobnie jecha� z zamiarem otworzenia ko�o p�l diamentowych jednej z tych knajp, gdzie przepada zwykle wi�ksza cz�� zarobk�w g�rnika. Farmer znad rzeki Hart, Boer z Wolnego Pa�stwa Oranie, handlarz ko�ci� s�oniow� jad�cy do kraju Namaqua, dw�ch kolonist�w z Transwalu i Chi�czyk - imieniem Li, jak na Chi�czyka przysta�o - dope�niali tego zbiorowiska najbardziej r�norodnego, nieporz�dnego, ha�a�liwego i podejrzanego, z jakim kiedykolwiek dane by�o zadawa� si� przyzwoitemu cz�owiekowi.
Cypriana z pocz�tku bawi�y ich fizjonomie i obyczaje, wkr�tce jednak poczu� si� tym wszystkim bardzo zm�czony. Interesowa� go jeszcze tylko Tomasz Steel ze swoj� bujn� natur� i �ywio�owym �miechem oraz Chi�czyk Li o �agodnych, kocich ruchach. Natomiast ponure �arty i wisielcza twarz Pantalacciego budzi�y w nim nieprzezwyci�ony wstr�t.
W ci�gu dw�ch czy trzech dni jedn� z ulubionych facecji tego osobnika by�o przyczepianie do warkocza, kt�ry zwisa� na plecach Chi�czyka zgodnie z obyczajem jego kraju, r�nych przedmiot�w, jak k�pek trawy, g��b�w kapu�cianych, ogona krowiego lub ko�skiej �opatki znalezionej po drodze.
Li niewzruszenie odczepia� przedmiot wisz�cy u d�ugiego warkocza, nie daj�c do poznania ani s�owem, ani gestem, ani nawet spojrzeniem, �e te �arty przekraczaj�, jego zdaniem, granice przyzwoito�ci. ��ta twarz i ma�e, sko�ne oczka zachowywa�y niezm�cony spok�j, tak jakby to wszystko dotyczy�o kogo innego. Mo�na by�o s�dzi� doprawdy, �e nie rozumia� ani jednego s�owa z tego, co m�wiono w tej istnej arce Noego tocz�cej si� w stron� Griqualandu.
Wreszcie jednak Cypriana rozgniewa� up�r, z kt�rym Pantalacci wybiera� sobie wci�� nieszcz�snego Li jako ofiar�, i powiedzia� mu to bez ogr�dek. Tamten mia� ju� na ustach jak�� impertynencj�, ale jedno s�owo Tomasza Steela wystarczy�o, �eby przezornie zachowa� sw�j sarkazm dla siebie.
- Nie, stanowczo nie godzi si� post�powa� tak z tym biedakiem, kt�ry nawet nie rozumie, co pan m�wi - doda� poczciwy g�rnik wyrzucaj�c ju� sobie, �e przed chwil� �mia� si� wraz z innymi.
Na tym wi�c sprawa si� sko�czy�a; ale w chwil� potem Cyprian ze zdziwieniem spostrzeg� w skierowanym na siebie, inteligentnym i ironicznym spojrzeniu Chi�czyka co�, co niedwuznacznie wyra�a�o uczucie wdzi�czno�ci. Przysz�o mu wtedy na my�l, �e Li prawdopodobnie rozumie wi�cej po angielsku, ni� mo�na by�o przypuszcza�.
Jednak na nast�pnym postoju na pr�no usi�owa� nawi�za� z nim rozmow�. Chi�czyk pozosta� niewzruszony i niemy. Od tego czasu ten dziwny cz�owiek zacz�� intrygowa� m�odego in�yniera jak zagadka, kt�r� nale�y rozwi�za�. Tote� Cyprian cz�sto pogr��a� si� w obserwacji ��tej, wygolonej twarzy, ust rozci�tych jakby ostrzem szabli, w kt�rych b�yska�y bardzo bia�e z�by, ma�ego, zadartego noska, szerokiego czo�a i sko�nych oczu, prawie zawsze os�oni�tych powiekami, jakby dla ukrycia przebieg�ego spojrzenia.
Ile lat m�g� mie� Li? Pi�tna�cie, czy sze��dziesi�t? Nie podobna by�o tego okre�li�. Jego z�by, spojrzenie, w�osy czarne jak sadze przemawia�y raczej za m�odo�ci�; natomiast zmarszczki na czole, na policzkach i w k�cikach ust zdawa�y si� �wiadczy� o wieku ju� do�� podesz�ym. By� ma�ego wzrostu, szczup�y, na poz�r zr�czny, ale mia� jednak w ruchach co� starczego i jak gdyby �babskiego�.
Czy by� bogaty, czy biedny? Pytanie to r�wnie� nastr�cza�o wiele w�tpliwo�ci. Jego szare, p��cienne spodnie, bluza z ��tego fularu, czapeczka pleciona ze sznurka, obuwie z filcowymi podeszwami i po�czochy nieskazitelnej bia�o�ci mog�y nale�e� zar�wno do mandaryna, jak i do cz�owieka z ludu. Baga� jego sk�ada� si� z jednej tylko skrzynki z czerwonego drzewa, na kt�rej widnia� adres wypisany czarnym atramentem: �H. Li z Kantonu, udaj�cy si� do Capetown�.
Chi�czyk by� poza tym niezwykle czysty, nie pali�, pi� tylko wod� i korzysta� z ka�dego postoju, �eby jak najstaranniej ogoli� sobie g�ow�. Cyprian, nie mog�c niczego wi�cej si� o nim dowiedzie�, da� wreszcie za wygran� i przesta� si� zajmowa� t� �yw� zagadk�.
Dni tymczasem p�yn�y, narasta�a ilo�� przebytych mil. Konie sz�y nieraz dobrym k�usem, czasami jednak wydawa�o si� niemo�liwo�ci� zmusi� je do przy�pieszenia kroku. Ale mimo to podr� powoli dobiega�a ko�ca i pewnego dnia dyli�ans zajecha� do Hopetown. Jeszcze jeden etap i min�li Kimberley. Potem na horyzoncie ukaza�y si� drewniane cha�upki. By�o to New-Rush.
Tutejsze obozowisko g�rnik�w nie r�ni�o si� niczym od osiedli w tych wszystkich krajach, gdzie wkracza dopiero cywilizacja, od owych miast zbudowanych prowizorycznie, wyrastaj�cych spod ziemi jakby pod wp�ywem czar�w. Domki sklecone z desek, przewa�nie bardzo ma�e i podobne do budek dozorc�w w europejskich sk�adach materia��w budowlanych, kilka namiot�w, oko�o tuzina kawiarni i knajp, sala bilardowa, �Alhambra� czyli sala przeznaczona na ta�ce, story, czyli sklepy z artyku�ami pierwszej potrzeby - oto co przede wszystkim zwraca�o uwag� widza.
W sklepach znale�� mo�na by�o wszystko: ubrania i meble, obuwie i szyby do okien, ksi��ki i siod�a, bro� i materia�y w��kiennicze, miot�y i naboje, ko�dry i cygara, �wie�e jarzyny i lekarstwa, p�ugi i myd�a toaletowe, szczotki do paznokci i mleko w puszkach, patelnie i litografie, jednym s�owem wszystko pr�cz nabywc�w. Ludno�� obozu bowiem by�a jeszcze o tej porze zaj�ta w kopalni po�o�onej o trzysta czy czterysta metr�w od New-Rush.
Cyprian M�r�, jak wszyscy nowoprzybyli, po�pieszy� tam, gdy tymczasem w baraku zwanym pompatycznie �Hotel Continental� zacz�y si� przygotowania do obiadu.
By�o oko�o sz�stej po po�udniu. Na horyzoncie s�o�ce otula�o si� ju� lekk�, z�ot� mg��. M�ody in�ynier zwr�ci� zn�w uwag� na to, co zastanawia�o go ju� nieraz, �e tarcza s�o�ca, podobnie jak i ksi�yca, na tych szeroko�ciach geograficznych wydaje si� olbrzymia; zjawisko to nie zosta�o jeszcze dostatecznie wyja�nione. Zachodz�ce s�o�ce wydawa�o si� co najmniej dwa razy wi�ksze tutaj ni� w Europie.
Ale widok bardziej jeszcze niezwyk�y czeka� Cypriana w samej kopje, czyli na polu diamentowym. W pocz�tkowym okresie rob�t kopalnia stanowi�a niewielki, sp�aszczony pag�rek wznosz�cy si� po�r�d r�wniny tak g�adkiej jak morze w czasie zupe�nej ciszy. Ale teraz by� to raczej olbrzymi lej, kt�rego brzegi mia�y kszta�t elipsy. Obszar ten zawiera� nie mniej ni� trzysta czy czterysta tak zwanych claims, czyli dzia�ek o bokach licz�cych trzydzie�ci jeden st�p. W�a�ciciele eksploatowali je w spos�b dowolny.
Praca zreszt� polega po prostu na tym, �eby za pomoc� kilofa i �opaty wydobywa� ziemi� - mieszanin� czerwonawego piasku i �wiru. Po wydobyciu na powierzchni� przenosi si� j� na specjalne sto�y, gdzie podlega p�ukaniu, t�uczeniu, przesiewaniu i jak najbardziej skrupulatnym ogl�dzinom dla sprawdzenia, czy nie zawiera drogich kamieni.
Poszczeg�lne szyby - jako �e s� kopane niezale�nie jeden od drugiego - tworz�, oczywi�cie, do�y o r�nej g��boko�ci. Niekt�re z nich si�gaj� na sto lub wi�cej metr�w w g��b, inne - zaledwie na pi�tna�cie, dwadzie�cia lub trzydzie�ci metr�w.
A�eby u�atwi� prac� i poruszanie si� na polu diamentowym, ka�dy przedsi�biorca zobowi�zany jest zarz�dzeniem w�adz do pozostawienia co najmniej siedmiu st�p nienaruszonej ziemi z jednej strony swojego do�u. Ta przestrze�, ��cz�ca si� z drog� tej samej szeroko�ci, pozostawion� przez s�siada, tworzy jakby grobl� b�d�c� na tym samym poziomie, co nieeksploatowany grunt. Na tej podstawie umieszczone s� w poprzek belki wystaj�ce z obu stron mniej wi�cej na metr, co nadaje temu przej�ciu szeroko�� wystarczaj�c� na to, �eby dwa w�zki mog�y mija� si� swobodnie.
Niestety jednak, przedsi�biorcy, nie bacz�c na trwa�o�� tej wisz�cej drogi ani na bezpiecze�stwo g�rnik�w, dr��� stopniowo boczne �ciany do��w w miar� ich pog��biania, tak �e grobla nabiera coraz to bardziej kszta�tu odwr�conej, stoj�cej na swym czubku piramidy, przewy�szaj�cej miejscami wie�e katedry Notre-Dame w Pary�u. Skutki tego �atwo przewidzie�: �ciany ziemne wal� si� cz�sto b�d� w okresie deszcz�w, b�d� przy raptownych zmianach temperatury, kt�re powi�kszaj� szczeliny w ziemi.
Cyprian M�r�, zbli�aj�c si� do kopalni, zobaczy� z pocz�tku tylko pe�ne lub puste w�zki kr���ce po wisz�cych drogach. Ale gdy znalaz� si� do�� blisko brzegu, aby zajrze� w g��b tego jak gdyby kamienio�omu, zobaczy� pracuj�cych z zapa�em g�rnik�w nale��cych do wszelkich mo�liwych ras i r�ni�cych si� mi�dzy sob� kolorem sk�ry i ubiorem. Byli tam Murzyni i biali, Europejczycy i Afrykanie, Mongo�owie i przedstawiciele rasy celtyckiej. Przewa�nie byli oni prawie zupe�nie nadzy, co najwy�ej odziani w p��cienne spodnie i flanelowe koszule, czasami w kr�tk�, bawe�nian� sp�dniczk�; na g�owach mieli s�omiane kapelusze, cz�sto ozdobione strusimi pi�rami.
Wszyscy ci ludzie nape�niali ziemi� sk�rzane kub�y, kt�re windowano do g�ry na linach skr�conych z drutu za pomoc� pas�w z krowiej sk�ry, nawijanych na lekkie drewniane b�bny. Na powierzchni szybko opr�niano kub�y wsypuj�c ich zawarto�� do w�zk�w, po czym puste wiadra w�drowa�y z powrotem na d�, by za chwil� powr�ci� z nowym obci��eniem.
D�ugie, �elazne liny, rozpi�te na ukos ponad r�wnoleg�o�cianami do��w, nadaj� tym odkrywkowym kopalniom diament�w wygl�d bardzo osobliwy. Mo�na by s�dzi�, �e to boczne nici paj�czyny utkanej przez jakiego� olbrzymiego paj�ka, kt�rego praca zosta�a nagle przerwana.
Cyprian bawi� si� jaki� czas obserwowaniem tego ludzkiego mrowiska, po czym wr�ci� do New-Rush, gdzie wkr�tce zabrzmia� dzwonek w hotelowej jadalni. Przy stole musia� s�ucha� przez ca�y wiecz�r albo opowie�ci o nadzwyczajnych znaleziskach, o g�rnikach n�dznych jak Hiob, kt�rych nagle wzbogaci� jeden jedyny diament, albo przeciwnie - skarg na niezwyk�ego pecha, na chciwo�� po�rednik�w, na nieuczciwo�� Kafr�w pracuj�cych w kopalni i kradn�cych co najpi�kniejsze kamienie. Poruszano te� inne sprawy, �ci�le zawodowe; m�wiono wy��cznie o diamentach, karatach, o setkach funt�w szterling�w.
W og�le jednak ca�e to zbiegowisko robi�o wra�enie raczej n�dzne i na jednego szcz�ciarza, zamawiaj�cego ha�a�liwie butelk� szampana, aby �obla� chwil� powodzenia, widzia�o si� ze dwadzie�cia pos�pnych twarzy, kt�rych w�a�ciciele popijali jedynie cienkie piwo.
Od czasu do czasu jaki� kamie� przechodzi� z r�k do r�k wok� sto�u; wa�ono go w d�oni, ogl�dano, oceniano, po czym wraca� do kieszeni swego w�a�ciciela. Szarawy, matowy kamyk nie maj�cy wi�cej blasku od kawa�ka krzemienia toczonego przez byle strumyk - oto jak wygl�da diament w stanie naturalnym.
Z nadej�ciem nocy zape�ni�y si� kawiarnie i te same rozmowy, te same dyskusje, kt�re uprzyjemnia�y obiad, ci�gn�y si� znowu przy kieliszku d�ynu lub w�dki.
M�ody in�ynier po�o�y� si� wcze�nie do ��ka, kt�re mu wyznaczono w namiocie rozpi�tym obok hotelu. Usn�� szybko przy odg�osach zabawy pod go�ym niebem urz�dzonej w s�siedztwie przez g�rnik�w Kafr�w i przy przenikliwych d�wi�kach kornetu, kt�ry przygrywa� panom o bia�ej sk�rze oddaj�cym si� popisom tanecznym w pobliskim lokalu.
ROZDZIA� III
TROCH� WIADOMO�CI NAUKOWYCH UDZIELONYCH MIMOCHODEM
M�ody in�ynier - trzeba to zaraz zapisa� na jego dobro - nie przyby� do Griqualandu, aby sp�dza� czas w tej atmosferze chciwo�ci i pija�stwa, w�r�d k��b�w tytoniowego dymu. Polecono mu wykona� plany topograficzne i geologiczne niekt�rych okolic kraju, zebra� okazy ska� i pr�bki ziemi z teren�w, w kt�rych znajduj� si� diamenty, i przeprowadzi� na miejscu r�ne drobiazgowe badania. Przede wszystkim musia� wi�c zdoby� spokojne mieszkanie, gdzie m�g�by urz�dzi� laboratorium, mog�ce mu s�u�y�, je�li mo�na si� tak wyrazi�, za baz� wypadow� w zamierzonych wyprawach po ca�ym okr�gu g�rniczym.
Wzg�rze, na kt�rym wznosi�a si� farma Watkins�w, od razu zwr�ci�o na siebie uwag� Cypriana jako punkt szczeg�lnie odpowiedni dla jego prac. By� on do�� oddalony od obozu g�rnik�w, �eby dochodz�ce stamt�d ha�asy nie bardzo przeszkadza�y m�odemu uczonemu, a z drugiej strony dzieli�a go zaledwie godzina drogi od najdalej po�o�onych kopalni, gdy� obw�d ca�ego okr�gu diamentowego nie liczy� wi�cej jak dziesi�� do dwunastu kilometr�w. Wybranie jednego z opuszczonych dom�w Johna Watkinsa, wynaj�cie go, urz�dzenie si� w nim zaj�o Cyprianowi niespe�na p� dnia. Zreszt� farmer przyj�� go do�� dobrze. W gruncie rzeczy nudzi� si� t�go w swojej samotni i z przyjemno�ci� widzia�, �e osiedla si� przy nim m�ody cz�owiek, mog�cy wnie�� pewne urozmaicenie w jego �ycie.
Myli� si� jednak bardzo, je�li liczy� na to, �e znajdzie w swoim lokatorze wytrwa�ego wsp�biesiadnika i kompana, z kt�rym m�g�by wsp�lnie przypuszcza� szturm do dzban�w z d�ynem. Ledwo ustawiono w opuszczonym budynku kocio�, retorty i inne przyrz�dy laboratoryjne, a nawet zanim jeszcze wszystko to znalaz�o si� na miejscu, Cyprian rozpocz�� ju� swoje w�dr�wki geologiczne po ca�ej okolicy. Tote� gdy wieczorami powraca� strudzony, ob�adowany kawa�kami ska�, wype�niaj�cymi nie tylko cynowe pude�ko i my�liwsk� torb�, ale kieszenie, a czasem nawet i kapelusz, mia� raczej ochot� rzuci� si� na ��ko i spa� ni� wys�uchiwa� bajdurzenia pana Watkinsa. W dodatku pali� ma�o, pi� jeszcze mniej; wszystko to nie dawa�o w sumie weso�ego towarzysza, kt�rego wymarzy� sobie stary farmer.
Cyprian by� jednak tak zacnym i dobrym cz�owiekiem, tak prostym w obej�ciu i szczerym w uczuciach, posiadaj�cym tak du�� wiedz�, a tyle skromno�ci, �e trudno by�o nie polubi� go, zw�aszcza widuj�c go cz�sto. Pan Watkins, cho� mo�e sam nie zdawa� sobie z tego sprawy, odczuwa� w stosunku do m�odego in�yniera wi�cej szacunku ni� do kogokolwiek w ci�gu ca�ego swego �ycia. Gdyby tylko ten ch�opak umia� lepiej pi�! Co tu robi� z takim, co kropli d�ynu nigdy do ust nie bierze?
Co do panny Watkins, to od razu nawi�za�a z m�odym uczonym swobodne, kole�e�skie stosunki. Ceni�c w nim wytworno�� zachowania i wy�szo�� intelektualn�, kt�rej bynajmniej nie spotyka�a w swym zwyk�ym otoczeniu, chwyci�a z zapa�em nadarzaj�c� si� niespodziewanie okazj� uzupe�nienia wiadomo�ciami z chemii do�wiadczalnej do�� wszechstronnego ju� wykszta�cenia, kt�re zdoby�a studiuj�c samodzielnie dzie�a naukowe.
Laboratorium m�odego in�yniera, pe�ne dziwacznych przyrz�d�w, interesowa�o j� �ywo. By�a w szczeg�lno�ci ciekawa dowiedzie� si� wszystkiego, co dotyczy�o diament�w, tych cennych kamieni odgrywaj�cych tak wielk� rol� w tutejszych rozmowach i stosunkach handlowych. Prawd� m�wi�c Alicja patrzy�a na diament raczej jak na zwyk�y kamyk. Cyprian mia� w tym wzgl�dzie - zdo�a�a to ju� zauwa�y� - podobne zapatrywania. Ta zbie�no�� pogl�d�w nie by�a bez znaczenia w przyja�ni, jaka si� w ci�gu kr�tkiego czasu mi�dzy nimi zawi�za�a. Mo�na �mia�o powiedzie�, �e byli jedynymi lud�mi w Griqualandzie uwa�aj�cymi, �e poszukiwanie, szlifowanie i sprzedawanie tych ma�ych, po��danych na ca�ym �wiecie kamyk�w nie jest jedynym celem �ycia.
- Diament - powiedzia� kiedy� Alicji m�ody in�ynier - jest po prostu czystym w�glem. To kawa�ek skrystalizowanego w�gla, nic wi�cej. Mo�na go spali� jak najzwyklejszy kawa� w�gla u�ywanego na opa� i w�a�nie ta jego cecha pozwoli�a przede wszystkim domy�li� si�, czym jest w istocie. Newton, kt�ry by� tak niezwyk�ym obserwatorem, zauwa�y�, �e r�ni�ty diament lepiej za�amuje �wiat�o ni� wszystkie inne przezroczyste cia�a. Ot�, poniewa� wiedzia�, �e cecha ta jest wsp�ln� dla wi�kszo�ci cia� palnych, wywnioskowa� ze zwyk�� sobie �mia�o�ci�, �e diament musi by� palny. Do�wiadczenie potwierdzi�o jego hipotez�.
Tak gaw�dzili przechadzaj�c si� po wysypanym piaskiem tarasie, ci�gn�cym si� wzd�u� ca�ej farmy, lub wieczorami, siedz�c na przewiewnej werandzie i patrz�c na migoc�ce gwiazdy po�udniowego nieba.
Potem Alicja rozstawa�a si� z m�odym in�ynierem i wraca�a do siebie. Czasami zabiera�a Cypriana do zagrody, w kt�rej hodowa�a ma�e stadko strusi; zagroda ta po�o�ona by�a u st�p wzg�rza, na kt�rym sta� dom Johna Watkinsa. Dziewczyna lubi�a te dziwaczne ptaki o ma�ej, bia�ej g��wce wznosz�cej si� nad czarnym tu�owiem, o grubych, sztywnych nogach, z k�pami ��tawych pi�r przy skrzyd�ach i ogonie; ju� od roku czy dw�ch zajmowa�a si� hodowl� tych szczud�onogich olbrzym�w. Bawi�o j�, gdy samice, wysiedziawszy swoje olbrzymie jaja, z ca�� gromad� piskl�t przybiega�y do jedzenia, zupe�nie jakby to by�y kury lub indyki. Cyprian przychodzi� tu z ni� czasami i lubi� g�aska� jednego z naj�adniejszych strusi z czarn� g�ow� i z�otymi oczyma, owego ulubionego Dad�, kt�ry w�a�nie po�kn�� kul� z ko�ci s�oniowej, u�ywan� przez Alicj� do cerowania po�czoch.
Stopniowo jednak Cyprian poczu�, �e budzi si� w nim w stosunku do Alicji uczucie bardziej serdeczne i g��bokie od przyja�ni. Powiedzia� sobie, �e aby dzieli� jego �ycie, pe�ne pracy i umys�owych wysi�k�w, nie znajdzie si� nigdy lepsza towarzyszka ni� ta dziewczyna o szczerym sercu i �ywej inteligencji, tak mi�a i posiadaj�ca tyle zalet. Istotnie, panna Watkins, straciwszy wcze�nie matk�, zmuszona sama zaj�� si� domem, wyros�a na �wietn� gospodyni� i na osob� obyt� ze �wiatem. To w�a�nie po��czenie wyrobienia towarzyskiego i ujmuj�cej prostoty nadawa�o jej tyle wdzi�ku. Nie maj�c w sobie nic ze �miesznych pretensji wielu m�odych elegantek z miast europejskich, nie wzdraga�a si� wymiesza� ciasta na pudding swymi �adnymi, bia�ymi r�koma, lubi�a dopilnowa� przyrz�dzania obiadu, czuwa�a, aby bielizna domownik�w by�a w dobrym stanie. Te wszystkie zaj�cia nie przeszkadza�y jej gra� sonat Beethovena r�wnie dobrze, a mo�e i lepiej ni� wiele innych panien, m�wi� poprawnie dwoma czy trzema j�zykami, czyta�, ceni� arcydzie� literatury ca�ego �wiata i wreszcie - odnosi� wielkich sukces�w na zebraniach towarzyskich odbywaj�cych si� nieraz u bogatych okolicznych farmer�w.
Niestety, Cyprian zbudzi� si� teraz ze swego pi�knego snu, spostrzegaj�c po raz pierwszy niezg��bion� przepa��, jaka dzieli�a go od Alicji. Tote� z ci�kim sercem wr�ci� do siebie po tej rozstrzygaj�cej rozmowie. Ale nie by� cz�owiekiem �atwo poddaj�cym si� rozpaczy; zdecydowany by� walczy�, a na razie poszuka� w pracy najpewniejszego oparcia i pociechy w swym zmartwieniu.
Usiad�szy przy stoliku, m�ody in�ynier, pisz�c szybko i pewnie, uko�czy� zacz�ty z rana poufny list do swego uwielbianego mistrza, cz�onka Akademii Nauk i profesora Akademii G�rniczej:
�...S�dzi�em, �e w moim oficjalnym raporcie - pisa� - nie powinienem umieszcza� pewnego pogl�du dotycz�cego powstawania diament�w, kt�ry nasun�� mi si� w czasie moich ostatnich obserwacji geologicznych, ale jest jeszcze w moim poj�ciu jedynie hipotez�. Ani teoria o pochodzeniu wulkanicznym, ani te� twierdzenie, �e diament przedosta� si� do pok�ad�w, w kt�rych znajduje si� obecnie, skutkiem gwa�townych burz i opad�w, nie zadowalaj� mnie, tak jak i Pana, drogi Mistrzu; nie potrzebuj� przypomina� Panu powod�w, dla kt�rych odrzucamy te hipotezy. Formowanie si� diament�w na miejscu, pod wp�ywem ognia, jest r�wnie� wyt�umaczeniem zbyt mglistym i nie odpowiada mi wcale. Jakiego rodzaju by�by ten ogie� i w jaki spos�b nie wywar�by jednocze�nie wp�ywu na r�norodne wapienie, stale spotykane w pok�adach obfituj�cych w diamenty? Wydaje mi si� to po prostu czym� dziecinnym, jak na przyk�ad teoria o haczykowatych atomach.
Jedynym wyt�umaczeniem, kt�re by mi odpowiada�o, wprawdzie nie ca�kowicie, jednak do pewnego stopnia, to przenoszenie przez wod� cz�ci sk�adowych diamentu i p�niejsze formowanie si� kryszta��w na miejscu. Zastanowi� mnie specyficzny, powtarzaj�cy si� prawie bez odmiany profil rozmaitych z��, kt�re obejrza�em i wymierzy�em z najwi�ksz� dok�adno�ci�. Wszystkie prawie bez wyj�tku przypominaj� kszta�tem czar�, kapsle lub raczej - bior�c pod uwag� przylegaj�c� do �cian skorup� - le��c� na boku manierk� my�liwsk�. Jest to jak gdyby zbiornik, maj�cy trzydzie�ci do czterdziestu tysi�cy metr�w sze�ciennych, wype�niony piaskiem, b�otem i mu�em aluwialnym, przylegaj�cym do pierwotnej ska�y. Ten rodzaj formacji jest szczeg�lnie widoczny w Vandergaart-Kopje, jednym ze z�� najp�niej odkrytych, kt�re, m�wi�c nawiasem, nale�y do w�a�ciciela domu, gdzie mieszkam i sk�d pisz� ten list do Pana.
C� dzieje si�, kiedy wlewamy do naczynia p�yn, w kt�rym zawieszone s� drobne cz�steczki obcego cia�a? Cz�stki te osiadaj� g��wnie na dnie i na bokach naczynia. Ot� to w�a�nie ma miejsce w kopalniach diament�w. Znajduj� si� one g��wnie na samym dnie, w pobli�u �rodka zbiornika albo przy jego zewn�trznym obwodzie. Fakt ten jest tak dobrze znany, �e przy eksploatacji wszystkie dzia�ki znajduj�ce si� pomi�dzy tymi miejscami spadaj� szybko w cenie, gdy tylko zostanie ustalony kszta�t z�o�a, natomiast szyby po�o�one w �rodku i na brzegach dochodz� w kr�tkim czasie do olbrzymich cen. Analogia przemawia wi�c wyra�nie za tym, �e materia� tworz�cy diamenty zosta� tu naniesiony przez wod�.
Z drugiej strony, wiele innych okoliczno�ci, wymienionych przeze mnie w oficjalnym raporcie, przemawia jeszcze za tworzeniem si� kryszta��w na miejscu, a nie za tym, �e przeniesione by�y w stanie gotowym. Przytaczam kilka z nich, a mianowicie: diamenty tworz� prawie zawsze grupy okaz�w tego samego rodzaju i tego samego koloru, co z ca�� pewno�ci� nie mia�oby miejsca, gdyby zosta�y tu naniesione przez wod� jako ju� ca�kowicie sformowane; cz�sto znajduje si� po dwa diamenty spojone tak s�abo, �e najl�ejsze uderzenie roz��cza je - jak�e mog�yby si� oprze� tarciu i naporowi nios�cej je wody? Poza tym najwi�ksze diamenty znajduj� si� prawie zawsze pod os�on� ska�y, co dowodzi�oby, �e dzia�anie tej ska�y - czy to jej promieniowanie cieplne, czy inny czynnik - u�atwi�o proces krystalizacji. Wreszcie zdarza si� rzadko, bardzo rzadko nawet, �eby drobne i du�e diamenty znajdowa�y si� razem. Ka�dy pi�kny, wielki kamie� jest zawsze samotny; wygl�da to tak, jakby wszystkie elementy tworz�ce w danym o�rodku diament, pod wp�ywem specjalnych czynnik�w skoncentrowa�y si� dla utworzenia jednego kryszta�u.
Te motywy zatem i wiele innych jeszcze sk�aniaj� mnie do przypuszcze�, �e kryszta�y diament�w tworz� si� na miejscu, z materia�u naniesionego uprzednio przez wod�.
Ale sk�d wzi�y si� te wody nios�ce szcz�tki przeznaczone do przetworzenia si� w diamenty? Tego nie jestem w stanie okre�li� mimo bardzo sumiennych bada� przeprowadzonych na r�nych terenach.
Odkrycie to mia�oby, oczywi�cie, wielkie znaczenie. Gdyby zdo�ano wy�ledzi� drog� odbyt� przez te wody, czy� nie mo�na by, przeszed�szy j� w odwrotnym kierunku, dotrze� do miejsca, sk�d pochodz� diamenty, gdzie znalaz�oby si� ich bez por�wnania wi�cej ni� w niewielkich z�o�ach eksploatowanych obecnie? By�oby to niezbitym dowodem s�uszno�ci mojej teorii i cieszy�bym si� z tego bardzo. Ale tego do�wiadczenia ju� nie przeprowadz�, gdy� moja misja jest prawie na uko�czeniu, a nie uda�o mi si� dotychczas sformu�owa� w tym przedmiocie �adnych powa�nych wniosk�w.
Mia�em wi�cej szcz�cia w analizie ska�...�
M�ody in�ynier ci�gn�� dalej swoje sprawozdanie, zag��biaj�c si� w zwi�zku ze swymi pracami w szczeg�y techniczne, bez w�tpienia niezmiernie ciekawe dla niego i dla adresata listu, ale co do kt�rych zwyk�y czytelnik m�g�by by� innego zdania. Uwa�amy, �e przezorniej b�dzie mu je darowa�.
O p�nocy, sko�czywszy sw�j d�ugi list, Cyprian zgasi� lamp�, wyci�gn�� si� na hamaku i usn�� snem sprawiedliwego.
Praca z�agodzi�a - przynajmniej chwilowo - jego zmartwienie, jednak pewna urocza posta� nie raz w ci�gu nocy zjawia�a si� w jego snach i zdawa�o mu si�, �e szepce, aby nie traci� jeszcze nadziei!
ROZDZIA� IV
VANDERGAART-KOPJE
�Stanowczo trzeba jecha� - powiedzia� sobie nazajutrz Cyprian M�r� ubieraj�c si�. - Trzeba opu�ci� Griqualand! Po tym, co pozwoli�em sobie nagada� temu staremu, pozosta� tu jeden dzie� d�u�ej by�oby s�abo�ci�. Nie chce mi da� c�rki? Mo�e ma i racj�. W ka�dym razie nie b�d� siedzia� tu z min�, jakbym chcia� prosi� o lito��. Musz� przyj�� po m�sku ten wyrok, jakkolwiek jest on dla mnie tak bolesny, i liczy� na to, �e co� zmieni� si� mo�e w przysz�o�ci�.
Nie wahaj�c si� d�u�ej, Cyprian zacz�� pakowa� swoje przyrz�dy naukowe do skrzy�, kt�re s�u�y�y mu przez ca�y ten czas za szafy i komody. Zabra� si� do roboty z zapa�em i by� ni� poch�oni�ty ca�kowicie ju� chyba ze dwie godziny, gdy nagle poprzez otwarte okno dolecia� go d�wi�czny, czysty g�os nios�cy si� od st�p tarasu jak �piew skowronka w porannym powietrzu. By�a to urocza melodia do s��w poety Moore'a :
Kwitnie ostatnia r�a
U schy�ku letnich dni.
Zwi�d�y jej towarzyszki,
Sama na krzewie tkwi.
Cyprian podbieg� do okna i ujrza� Alicj� id�c� w stron� zagrody ze strusiami; w fartuszku nios�a ich ulubione �akocie. Ona to �piewa�a patrz�c na s�o�ce wznosz�ce si� nad horyzontem.
Ach, nie dam ci tak t�skni�
Samej w�r�d ch�odnej mg�y!
Gdy siostry twe zasn�y,
P�jd�, za�nij tak�e ty.
M�ody in�ynier nigdy nie s�dzi�, �e jest specjalnie wra�liwy na poezj�. Tym razem jednak czu� si� g��boko wzruszony. Sta� przy oknie, wstrzymuj�c oddech, i s�ucha�, a raczej pi� po prostu te pe�ne s�odyczy s�owa.
Piosenka umilk�a. Panna