7200
Szczegóły |
Tytuł |
7200 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7200 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7200 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7200 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAROL MAY
PANTERA PO�UDNIA
T�UM. ANONIM
W MROKACH PIRAMIDY
Nast�pnego ranka dotarli do upragnionego stawu, przy kt�rym urz�dzono post�j. Konie rozsiod�ano. Zwierz�ta chciwie pi�y wod� i pas�y si� na otaczaj�cych staw ��kach. Cz�onkowie wyprawy posilali si� r�wnie�. Po pewnym czasie, gdy konie wypocz�y, ruszono w dalsz� drog�. Stopniowo krajobraz zacz�� si� zmienia�, tu i �wdzie pojawi� si� skrawek pastwiska lub k�pa drzew. Nad wieczorem natrafili nawet na spory las. Nast�pnego ranka dotarli na skraj pustyni. Wjechali w w�sk� prze��cz, kt�ra wkr�tce przesz�a w dolink�. Tu si� zatrzymali na d�u�szy odpoczynek, zamierzali bowiem jecha� a� do nocy.
Obok dolinki, w ustronnej szczelinie skalnej, Verdoja zostawi� trzech ludzi, aby czatowali na Sternaua; liczy�, �e zatrzyma si� on tu d�u�ej w poszukiwaniu �lad�w obozowiska. Nie spodziewano si� go wcze�niej ani�eli wieczorem dnia nast�pnego, do tego za� czasu mia� Verdoja przys�a� reszt� swych ludzi.
Znowu ruszyli. Dolina przerodzi�a si� wkr�tce w szerok� r�wnin� pokryt� �yznymi pastwiskami. Droga, kt�r� obrali, by�a bezpieczna, bo prawie nie ucz�szczana. Min�� dzie�. Nie natkn�li si� na �adn� hacjend�, cho� mo�na by�o przypuszcza�, �e w pobli�u znajduje si� jaki� folwark. Gdy zapad� mrok, zatrzymali si� przed wysok�, pot�n� bry�� w kszta�cie piramidy, kt�rej podstaw� otacza�y od�amy ska� i krzewy. Verdoja zagwizda�. Co� poruszy�o si� w krzakach. Wyszed� z nich jaki� cz�owiek.
��Czy pos�aniec m�j by� u ciebie? � zapyta� Verdoja.
��Tak, panie � odpar� zapytany. � Przyni�s� mi pa�ski list. Wszystko przygotowane. Mam i �wiat�o.
��Wi�c prowad� mnie. Reszta niech czeka, a� wr�c�.
Podszed� do Emmy, skr�powa� jej r�ce na plecach i przeci�� sznury, kt�rymi by�a przywi�zana do konia. Nie stawia�a �adnego oporu. Za�o�ywszy jej przepask� na oczy, Verdoja wzi�� dziewczyn� na r�ce. Po odg�osie jego krok�w zorientowa�a si�, �e s� w jakim� g�uchym pomieszczeniu. Czu�a, �e niesie j� to w g�r�, to w d�; powietrze stawa�o si� coraz ci�sze. Wreszcie us�ysza�a trzask zamykanych drzwi i Verdoja postawi� j� na ziemi. Gdy ods�oni� jej oczy, w �wietle latarki trzymanej przez niego w r�ku ujrza�a co� w rodzaju skalistej celi, szerokiej na metr i trzy �wierci, na dwa i p� metra d�ugiej i dwa wysokiej. Nie by�o w niej nic pr�cz wi�zki s�omy, dzbanka, kawa�ka suchego placka i dw�ch �a�cuch�w przymocowanych do �cian.
��No, jeste�my na miejscu � rzek� triumfuj�co eks�rotmistrz. � Nigdy st�d nie uciekniesz. Dlatego uwolni� ci� z wi�z�w.
Zwyci�skim spojrzeniem obrzuci� od st�p do g��w posta� Emmy.
��Ale�, senior, c� takiego uczyni�am, �e mnie porwa�e� i tutaj umie�ci�e�? � zapyta�a pe�na l�ku i trwogi.
��Ukrad�a� moje serce. B�dziesz mi za to pos�uszna. Wyci�gn�� r�k�, by j� obj��.
��Nigdy, �otrze! � zawo�a�a, odsuwaj�c si� z odraz�.
��No, no, zaraz ci� przekonam, �e si� mylisz. Znowu przysun�� si� do niej. Wtedy chwyci�a go za pas i wyci�gn�a jego sztylet.
��Precz! B�d� si� broni�!
Cofn�� si� o par� krok�w. Po chwili chwyci� go szyderczy �miech.
��Sztylet w tej r�ce jest mniej gro�ny od szpilki. No, oddaj go natychmiast!
Chcia� jej go odebra�, a poniewa� mia� tylko jedn� sprawn� r�k�, postawi� na ziemi latark�. Emma wykorzystuj�c to zamierzy�a si� na niego, m�wi�c:
��Jestem s�ab� dziewczyn�, ale pan ma tylko jedn� r�k�. Nie wa� si� mnie dotyka�.
Verdoja si� zawaha�. Wtedy zza drzwi odezwa� si� s�u��cy.
��Czy mam pom�c, senior?
��Tak. Odbierz jej sztylet!
Emma czu�a, �e nie zdo�a si� obroni�, ale rozpacz dodawa�a jej si�. Przyk�adaj�c sztylet do swej piersi, zawo�a�a:
��Je�li odwa�ysz si� mnie dotkn��, zabij� si�!
Mia�a przy tych s�owach tak zdecydowany wyraz twarzy, �e Verdoja uwierzy�. Nie chcia� jej �mierci. Dlatego wstrzyma� s�u��cego, kt�ry ju� zamierza� wykona� polecenie pana.
��Zostaw j� w spokoju. G��d jest najlepszym �rodkiem, z�amie jej up�r. Dop�ki nie b�dzie pos�uszna, nie dostanie nic do jedzenia. No, teraz chod�my!
Podni�s� z ziemi latark� i obaj opu�cili wi�zienie. Drzwi zaryglowali pot�nymi zasuwami, by uniemo�liwi� ucieczk�.
Tak wi�c Emma pozosta�a sama w w�skiej, ciemnej celi. Za pos�anie mia�a jej s�u�y� brudna s�oma. �wie�e powietrze niemal wcale nie dociera�o tutaj. By�a skazana na g��d, kawa�ek bowiem placka ry�owego, le��cego obok dzbana z cuchn�c� wod�, nie m�g� jej wystarczy� na d�ugo.
Podczas podr�y uda�o si� jej zamieni� kilka s��w z Kari�. Indianka radzi�a, by si� w jaki� spos�b postara�a o bro�. Teraz przekona�a si�, jak s�uszna by�a to rada. Jeszcze kurczowo trzyma�a sztylet w r�ce, zdecydowana nie odda� go nigdy. D�uga, m�cz�ca jazda i ostatnie zaj�cie z eks�rotmistrzem tak j� wyczerpa�y, �e z p�aczem pad�a na s�om�. Zdana na �ask� i nie�ask� bezdusznego �otra, jedyn� nadziej� pok�ada�a wre W�adcy Ska�.
Verdoja wr�ci� w towarzystwie s�u��cego do najemnik�w, oczekuj�cych u wej�cia do piramidy. By�a to stara budowla meksyka�ska, wzniesiona na skalistym fundamencie i zbudowana z cegie�. W skale, jeszcze przed przyst�pieniem do budowy piramidy, wydr��ono szereg cel po��czonych ze sob� za pomoc� korytarzy. Piramida mia�a r�wnie� kru�ganki, w kt�rych mo�now�adcy i ksi���ta upad�ego pa�stwa przechowywali swe tajemnice i urz�dzali uczty. Ceg�y pokruszy�y si� z biegiem lat i pomi�dzy nimi zacz�y rosn�� ro�liny. To jeszcze bardziej dewastowa�o budowl�. G�rn� jej cz�� uszkodzi�y wichry, wygl�da�a wi�c teraz jak wzg�rze od podstawy a� do szczytu poro�ni�te krzewami. Burze i deszcze nie zdo�a�y jednak zniszczy� wn�trza. Cele i kru�ganki zachowa�y si� w dobrym stanie, by�y r�wnie mocne jak przed setkami lat. Budowla ta le�a�a po�rodku posiad�o�ci nale��cych do przodk�w eks�rotmistrza. Jeden z nich przez d�ugi czas szuka� wej�cia do piramidy, a� w ko�cu znalaz� je w�r�d kupy kamieni i cegie�. Nie rozg�asza� tego w�r�d ludno�ci; sekret pozosta� w rodzie, przechodz�c z ojca na syna. Z biegiem lat we wn�trzu piramidy zacz�y dzia� si� rzeczy, kt�re ukrywano przed �wiat�em dziennym i przed prawem. S�u��cy, kt�ry prowadzi� Verdoja i Emm�, by� stra�nikiem starej budowli i zaufanym jej obecnego w�a�ciciela. Obydwaj strzegli tajemnicy jak najstaranniej i wiedzieli, �e mog� liczy� na siebie.
Gdy Verdoja wyszed� z piramidy, odwi�zano z konia Indiank� Kari�. Zas�oni�ta jej oczy. To samo uczyniono z porucznikiem Parderem mimo jego protest�w. Verdoja o�wiadczy� mu, �e nikomu nie mo�e pokaza� wej�cia do piramidy. Doda� jednak, �e wewn�trz piramidy Pardero b�dzie m�g� zdj�� opask� i porusza� si� swobodnie.
Stra�nik prowadzi� Kari�, a Verdoja porucznika. Doszli do celi, w kt�rej znajdowa�a si� Emma. Obok wydr��ona by�a druga, prawie taka sama, otworzyli j�, aby umie�ci� w niej Indiank�.
��P�jd� po reszt� je�c�w � rzek� Verdoja do Pardera. � Zostawiam ci� z ni�. Gdy sko�czycie, wyjd� na korytarz i zawo�aj.
Po tych s�owach oddali� si� wraz ze stra�nikiem. Pardero zdj�� przepask� z oczu Karii i uwolni� z wi�z�w jej r�ce, odzyska�a wi�c swobod� ruch�w. Mia� przy sobie latark�, przy jej �wietle po�era� nami�tnym wzrokiem pi�kn� Indiank�.
��Teraz nikt mi ci� nie zabierze � wycedzi� po chwili. Oczy jej zab�ys�y dum� i gniewem. C�rka s�awnego wodza, siostra nie mniej s�awnego Bawolego Czo�a, nie czu�a strachu przed wrogiem, kalek� bez r�ki.
��Tch�rz! � rzek�a z najwi�ksz� pogard�.
��Co takiego? Nazywasz mnie tch�rzem? � u�miechn�� si� ironicznie. � Czy�my was nie zwyci�yli? Czy nie pojmali�my i nie przyprowadzili a� tutaj?
��Schwytali�cie nas podst�pem podczas snu. Prawdziwy m�czyzna nie walczy z kobietami. Czy Sternau wam nie umkn��? Nie potrafili�cie go zatrzyma�. Jeste�cie jak wilki prerii, kt�re rzucaj� si� na ofiary noc�, korzystaj�c z przewa�aj�cej si�y, i kt�re wy� zaczynaj� ze strachu, kiedy us�ysz� cho�by jeden strza�. Jestem dziewczyn�, mimo to boj� si� ciebie mniej ni� brz�cz�cego nad uchem chrz�szcza, kt�rego mog� zgnie�� dwoma palcami.
��Milcz! Jeste� w mojej mocy i od ciebie tylko zale�y, czy ci� zniszcz�, czy te� poprawi� twoje po�o�enie.
��Ty m�g�by� mnie zniszczy�?! Nie jeste� tym, kt�ry by m�g� pokona� siostr� Bawolego Czo�a. B�dziesz zgubiony, gdy tylko mnie dotkniesz.
Sta�a przed nim gro�nie z podniesionym ramieniem. Podszed� bli�ej, chc�c j� obj��. Karia my�la�a tylko o tym, aby zdoby� jak�kolwiek bro�, nie cofn�a si� wi�c ani o krok. Przeciwnie, post�pi�a naprz�d, b�yskawicznym ruchem chwyci�a obur�cz za jego pas i zanim si� zdo�a� zorientowa�, wyrwa�a mu sztylet i rewolwer. Niemal r�wnocze�nie zada�a Parderowi uderzenie tak mocne, �e zamroczony potoczy� si� ku drzwiom. Skierowa�a teraz ku niemu luf� rewolweru, trzymaj�c w lewej r�ce b�yszcz�cy sztylet.
��Bestio! Czekaj, ju� ja ci� poskromi�! � wrzasn�� zamierzaj�c rzuci� si� na ni�.
��Ani kroku dalej! � krzykn�a.
��Dziewczyny nie strzelaj� tak pr�dko! � zawo�a�. Nim jednak doskoczy� do niej, pad� strza�! Pardero chwyci� si� za brod�, g�o�no zawodz�c. Kula Karii przestrzeli�a mu szcz�k�.
��Diablico przekl�ta, zap�acisz mi za to! � wykrztusi� zach�ystuj�c Si� krwi�. Praw� r�k� zas�oni� ran�, a lew� zamierzy� si� na Indiank�.
B�ysn�� sztylet. Ze straszliw� szybko�ci� kilkakrotnie zanurzy�a go a� po r�koje�� w piersi napastnika.
��O Dios! � wycharcza� Pardero, chwiej�c si� na nogach.
��Id� do piek�a! � Indianka po raz ostatni d�gn�a go sztyletem trafiaj�c w serce. Pardero pad� na kolana, a potem run�� na legowisko ze s�omy. Ukl�k�a przy nim, zabra�a mu drugi rewolwer, torb� z amunicj�, zegarek i torb� z prowiantem, przewieszon� przez rami�.
W tym momencie rozleg�o si� g�o�ne pukanie w �cian�.
��Kto tam? � zapyta�a.
��To ja, Emma, jestem tu obok.
Karia wyda�a okrzyk rado�ci i chwyciwszy latark�, po chwili znalaz�a si� pod drzwiami przyleg�ej celi. Musia�a nat�y� wszystkie si�y, aby odsun�� stare, zardzewia�e rygle. Gdy wreszcie da�a sobie z nimi rad�, Emma pad�a jej w obj�cia.
��Masz bro� i �wiat�o? Jeste� wolna?
��Jestem uzbrojona, ale jeszcze nie jestem wolna � odpowiedzia�a Indianka. � Puka�a� przed chwil�. Czy wiedzia�a�, �e jestem w pobli�u?
��S�ysza�am dwa g�osy, m�ski i kobiecy, pomy�la�am wi�c, �e kobiecy nale�y do ciebie. P�niej pad� strza�. Kto to strzela�?
��Ja. Najpierw przestrzeli�am porucznikowi szcz�k�, potem przebi�am go sztyletem.
��M�j Bo�e, to okropne!
��Okropne? O nie! By�a to konieczna obrona. Teraz nie pozwolimy si� ju� zamkn��! Czy masz bro� przy sobie?
��Mam ten sztylet. Wyrwa�am go rotmistrzowi.
��Widz�, �e i ty potrafisz zdoby� si� na odwag�. Masz tu jeszcze rewolwer. Chod�, przeszukamy korytarz.
Sz�y przez ponure sklepienie w kierunku, z kt�rego je przyprowadzono. Korytarz by� w�ski i niski, powietrze w nim duszne i st�ch�e. Karia, id�ca przodem, nagle stan�a i a� krzykn�a z rado�ci:
��Znalaz�am co�! Nie b�dziemy g�odowa�. Patrz!
Przy podmurowaniu korytarza, w g��bokim, kwadratowym otworze le�a� zapas tortillas, jak nazywaj� Meksykanie swe p�askie placki ry�owe. Obok sta�a wielka butelka nape�niona jakim� p�ynem. Po�wieciwszy latark�, Emma stwierdzi�a, �e jest to oliwa.
��Jakie szcz�cie! � zawo�a�a. � My�la�am ju�, �e umr� z g�odu.
��Teraz ju� g��d nam nie grozi. Mamy placki i torb� z �ywno�ci�, kt�r� zabra�am Parderowi. Chod�my dalej!
��Czy nie nara�amy si� na niebezpiecze�stwo, kr���c po tych korytarzach? Nietrudno tu zab��dzi�.
��Nie, wiem dok�adnie, sk�d przysz�y�my. Mia�am wprawdzie oczy zawi�zane, ale czu�am, �e drzwi mojej celi otwiera�y si� w kierunku, z kt�rego nas przyprowadzono.
Posuwa�y si� wolno. Dotar�y wreszcie do drzwi z ci�kim, �elaznym ryglem mocno naoliwionym. Drzwi by�y przymkni�te. Gdy je otworzy�y, wydosta�y si� na drugi korytarz, tworz�cy z pierwszym k�t prosty. Karia ostro�nie zbada�a drzwi. Mia�y rygle z obu stron, mo�na je by�o zamyka� od wewn�trz i od zewn�trz.
��Wszystko tu doskonale przygotowano wcze�niej � stwierdzi�a. � Zewn�trzny rygiel mia� s�u�y� do tego, aby zamkn�� korytarz prowadz�cy do naszych cel, wewn�trzny za� mia� uniemo�liwi� wej�cie tym, kt�rzy by nas chcieli uwolni�.
��Groza mnie przejmuje, jaki to los mia� nas spotka�.
��Szcz�cie, �e�my go unikn�y.
��Ale co dalej?
��Nie tra�my nadziei. Sternau b�dzie nas szuka� i mo�e odkryje to wi�zienie. Mamy bro�, amunicj�, oliw� i �ywno��. Mo�emy si� broni�. Gdybym tylko wiedzia�a, gdzie mamy si� zwr�ci�: na prawo czy na lewo?
��S�uchaj! � Emma przerwa�a jej szeptem. Przyczai�y si�, nas�uchuj�c zbli�aj�cych si� krok�w.
��Wracajmy � zdecydowa�a Karia.
Pr�dko przekrad�y si� z powrotem i zaryglowa�y drzwi celi. Kto� zbli�y� si�, lecz min�� j�. Lekko tylko uderzy� w drzwi, jakby chc�c si� przekona�, czy s� otwarte, czy zamkni�te.
��To by�y kroki kilku ludzi � szepn�a Emma.
��Tak, o ile mnie s�uch nie myli, czterech � doda�a Karia. � To chyba Verdoja i stra�nik, kt�rzy prowadz� Mariana i seniora Ungera. O, zatrzymali si�. S�uchaj, o czym m�wi�!
Rozleg� si� g�os eks�rotmistrza:
��Sta�, jeste�my na miejscu. Jednego tu, drugiego obok. Jazda!
Min�o kilka minut w zupe�nej ciszy, po czym rozleg� si� zgrzyt rygla. Po chwili us�ysza�y kroki dw�ch ludzi. Zatrzymawszy si� przed drzwiami celi Karii, usi�owali je otworzy�.
��Ach, zamkn��! � roze�mia� si� Verdoja.
��To ju� by�o zbyteczne � mrukn�� stra�nik. � Teraz musimy czeka�.
��Nie chce wida�, by�my mu przeszkadzali. Ale nie mam wcale zamiaru liczy� si� z Parderem.
��A gdy zechce wr�ci�?
��Niech czeka cierpliwie na nas!
��A je�eli zacznie biega� po korytarzach i zab��dzi albo zobaczy co�, czego widzie� nie powinien?
��Zamkniemy kolejne drzwi, wtedy b�dzie m�g� si� dosta� tylko do nast�pnego korytarza i b�dzie musia� czeka�, a� przyjdziemy po niego.
��A je�eli wyjdzie z celi tylnym wyj�ciem?
��Wtedy r�wnie� niedaleko zajdzie. Tamtych drzwi nie potrafi otworzy�, nie zna przecie� ich tajemnicy. Chod�, za godzin� przyjdziesz po niego!
Odeszli. Dziewczyny odetchn�y z ulg�. Na my�l bowiem, �e mog� by� znowu schwytane, serca bi�y im niespokojnie. Kiedy kroki umilk�y, Emma zapyta�a:
��Co teraz?
��Uwolnimy Mariana i Ungera. We czworo nie b�dziemy musieli si� ich obawia�.
Emma odryglowa�a zasuw� i wysz�y na poprzeczny korytarz. Sz�y do�� d�ugo, a� znalaz�y si� przed dwojgiem s�siaduj�cych ze sob� drzwi. Karia zapuka�a do jednych. Nikt nie odpowiada�. Zapuka�a wi�c do s�siedniej celi � r�wnie� nikt nie odpowiedzia�. Odsun�a rygiel i o�wietli�a latark� wn�trze. �wiat�o pad�o na m�sk� posta� przykut� do ziemi dwoma �a�cuchami.
��Senior Unger! � zawo�a�a. � Dlaczego pan nie odpowiada� na moje pukanie?
Zabrz�cza�y �a�cuchy. Unger poruszy� si�, ogromnie zaskoczony. Nie widzia�, kto otworzy� drzwi, gdy� Karia o�wietlaj�c cel�, sama stan�a w cieniu.
��Seniorita Karia? � upewni� si�, poznaj�c j� po g�osie. � W jaki spos�b dosta�a si� pani tutaj?
��Jeste�my wolne!
��Jeste�cie wolne? O kim pani m�wi?
��O sobie i o senioricie Emmie.
��Ach! Wi�c jest razem z pani�?.
��Jestem tutaj � odezwa�a si� Emma, wchodz�c do celi. � Dzielna Karia zabi�a Pardera, zabra�a bro� i mnie oswobodzi�a. Teraz pan r�wnie� b�dzie wolny.
��Chwa�a Bogu! Ale gdzie jest Verdoja?
��Nie wiem. Stra�nik wr�ci dopiero za godzin�.
��Mamy wi�c czas. Senior Mariano jest w s�siedniej celi.
��I jego uwolnimy � powiedzia�a Indianka. � Ale w jaki spos�b zdejmiemy pa�skie kajdany? Nie mamy przecie� kluczy, by otworzy� zamki.
���a�cuchy nie maj� wcale zamk�w, s� tylko przymocowane do kawa�k�w �elaza wbitych w �cian�. Nie mog� ich jednak dosi�gn��. Niech pani je obejrzy, prosz�.
By�o tak, jak m�wi�. Le�a� na plecach, obie r�ce mia� przymocowane do �ciany za pomoc� �a�cucha. �a�cuchy by�y kr�tkie, wi�c r�ce rozstawiono mu w ten spos�b, aby jedna nie mog�a dosi�gn�� drugiej. Karia zorientowa�a si� w okamgnieniu, jak b�dzie mo�na zdj�� �a�cuchy. Nie min�a minuta, a Unger sta� ju� na nogach i rozprostowywa� swe pot�ne musku�y marynarza, by pobudzi� kr��enie krwi.
��Ale� to szcz�cie w nieszcz�ciu! Nie tra�my czasu na rozmow� i szybko uwolnijmy Mariana.
Otworzyli s�siedni� cel�. Mariano znajdowa� si� w takiej samej pozycji jak Unger. Nie odpowiedzia� na pukanie, przekonany, �e kt�ry� z dr�czycieli przychodzi drwi� z niego. Skr�powany by� tak samo jak Unger, dlatego te� oswobodzenie z wi�z�w zaj�o zaledwie kijka minut. Teraz obie dziewczyny musia�y opowiedzie�, w jaki spos�b si� uwolni�y. Unger i Mariano byli pe�ni podziwu dla ich przytomno�ci umys�u. One za� mia�y obok siebie mocnych i odwa�nych obro�c�w.
Mariano zaproponowa�, aby panie zatrzyma�y sztylety, a rewolwery da�y jemu i Ungerowi. M�czy�ni wzi�li te� naboje zabrane Parderowi, a Unger r�wnie� flaszk� z oliw�. Zdecydowano te�, �e wszyscy czworo nie rozstan� si� pod �adnym pozorem, ka�de bowiem roz��czenie mog�oby si� okaza� ostateczne. Mimo to podzielili zapasy jedzenia na cztery cz�ci. Ka�dy te� mia� mie� przy sobie dzban z wod�. Nie mogli przecie� przewidzie�, co si� jeszcze stanie.
Rozdzieliwszy wszystko mi�dzy siebie, zacz�li bada� miejsce swego przymusowego pobytu. Korytarz, w kt�rym znajdowa�y si� cele obu m�czyzn, by� u wej�cia na g�ucho zamkni�ty, u wyj�cia za� ko�czy� si� otwartym sklepieniem skalnym. Przez nie przechodzi�o si� do korytarza, przy kt�rym znajdowa�y si� cele Emmy i Karii. Korytarz prowadzi� prosto do drzwi zamkni�tych na dwa zardzewia�e rygle �elazne. Chocia� Unger i Mariano wyt�ywszy si�y odsun�li je, drzwi nie chcia�y pu�ci�.
O tych w�a�nie drzwiach powiedzia� Verdoja, �e Pardero nie potrafi ich otworzy�, gdy� nie zna tajemnicy.
��Co robi�? � zastanawia� si� Unger.
��Podobno maj� jaki� tajemniczy mechanizm � powiedzia�a Karia. � Trzeba dok�adnie je obejrze�, mo�e go znajdziemy.
Przy �wietle latarki zacz�li sprawdza� ka�dy s�k, ka�de wg��bienie, przeszukali pod�og� i �ciany � wszystko na pr�no.
��To nam niewiele pomo�e � rzek� w ko�cu Unger. � Musimy uciec si� do podst�pu. Nied�ugo powinien przyj�� stra�nik. Trzeba go schwyta�, zmusimy go, aby nam pokaza� drog�.
��Dobry pomys� � popar� go Mariano. � Mamy krzesiwo Pardera, mo�emy wi�c zgasi� latark�, by nas nie zdradzi�a. Wracajmy. Jeden zostanie w korytarzu, drugi za� schowa si� za uchylonymi drzwiami celi. Gdy tylko wejdzie stra�nik, obezw�adnimy go.
��A my? � zapyta�a Karia.
��Panie ukryj� si� w celi.
Mariano pozosta� w ciemnym korytarzu, Unger schowa� si� za drzwiami. Czekali chwil�, zanim us�yszeli jaki� szmer. Niebawem rozleg�o si� g�uche uderzenie w drzwi, potem jakie� dziwne szarpni�cie, wreszcie kroki. To szed� stra�nik. Ma�a latarka rzuca�a niewyra�ne �wiat�o, kt�re pad�o po chwili na otwarte drzwi. Stra�nik stan�� i zawo�a� p�g�osem:
��Senior Pardero!
Nikt nie odpowiedzia�, podszed� wi�c bli�ej do wej�cia i zacz�� rozgl�da� si� po korytarzu. S�abe �wiat�o pad�o na posta� Mariana, opartego o �cian� korytarza.
��Senior Pardero? � powt�rzy� stra�nik.
��Tak � potwierdzi� Mariano, zmieniaj�c g�os.
��Senior Verdoja odjecha� do hacjendy, mam pod��y� tam razem z panem.
��A reszta?
Gdyby w korytarzu nie by�o tak ciemno, stra�nik nie da�by si� zwie��. Poniewa� jednak posta� Mariana by�a tylko na wp� o�wietlona, a g�os jego zmieniony, stra�nik przekonany, �e stoi przed nim porucznik, powiedzia�:
��Zawr�cili wszyscy,
��Wszyscy?
��Tak, senior Verdoja chcia� pocz�tkowo pos�a� tylko paru ludzi, ale poniewa� Sternau to si�acz i spryciarz nie lada, wi�c pojechali wszyscy. Nagrod� otrzymaj� dopiero wtedy, gdy z�api� doktora �ywego lub przynios� jego g�ow�. Mam nadziej�, �e to im si� uda.
��Konie maj� przecie� zm�czone�
Unger zorientowa� si�, �e Mariano chce wyci�gn�� od stra�nika jak najwi�cej szczeg��w. Zacz�� si� jednak obawia�, �e przed�u�anie rozmowy mo�e wywo�a� niepo��dane skutki. Podkrad� si� wi�c od drzwi w pobli�e stra�nika. Ten nic nie podejrzewaj�c, m�wi� dalej:
��Udali si� najpierw do hacjendy, gdzie otrzymaj� wypocz�te konie. A zreszt� te dwa �otry, Mariano i Unger, s� zamkni�ci i przykuci �a�cuchami do �ciany, o ucieczce nie ma mowy.
��Naprawd�? � zapyta� Mariano.
Po tych s�owach zbli�y� si� do stra�nika, a Unger od ty�u obur�cz chwyci� go za gard�o. Napadni�ty wypu�ci� z r�k latark�, j�kn�� g�ucho, a cia�em jego wstrz�sn�� dreszcz. Po chwili osun�� si� na ziemi�.
��W porz�dku � powiedzia� Unger. � Zemdla�. Zapalmy �wiat�o!
Stra�nik le�a� bez ruchu. By� zupe�nie sztywny, oczy mia� szeroko otwarte, twarz szar�.
��Nie zemdla�, ale umar� � stwierdzi� Mariano.
��To wykluczone! Przecie� tylko troch� go przygniot�em.
��Ale�, senior, to nie jest kolor twarzy cz�owieka zemdlonego. Umar� naprawd�, ze strachu, bo pochwycili�my go tak niespodziewanie.
��Do diab�a! Istotnie wygl�da jak martwy. Szkoda, �e �otr sp�ata� nam takiego figla. Kto teraz wska�e wyj�cie?
��Mo�e znajdziemy drog� i bez niego. Wyjdziemy po prostu tamt�dy, kt�r�dy on wszed�.
��Na poz�r to proste, senior, ale korytarze tworz� labirynt, gdzie bardzo �atwo zab��dzi�. A poza tym te dziwaczne drzwi, kt�re nie ka�dy potrafi otworzy�.
��Zobaczymy. Przede wszystkim jednak trzeba stwierdzi�, czy rzeczywi�cie umar�.
Mariano wyj�� sztylet zza pasa stra�nika i naci�� nim jego r�k�. Pojawi�o si� tylko kilka kropli krwi. Obna�yli mu pier�, s�uchali czy oddycha i czy serce bije. W ko�cu nabrali ca�kowitej pewno�ci, �e Meksykanin nie �yje.
��Trudno to wyt�umaczy� � m�wi� Unger. � Przecie� ledwo go tkn��em, a pad� niby ra�ony piorunem. Po�o�ymy go obok Pardera.
Przeszukali kieszenie zmar�ego. Znale�li stary tombakowy zegarek, ma�y scyzoryk i du�o papieros�w. Sztylet i dwururkowy pistolet zabrali ju� wcze�niej.
Wezwali panie i opowiedzieli, co si� sta�o.
��Ten cz�owiek nie wygl�da� wcale na tch�rza � zauwa�y�a Karia. � Senior Unger zapewne go udusi�.
��Sk�d�e znowu � zaprzeczy� Unger. � Mo�e nie by� tch�rzem, ale na pewno mia� nieczyste sumienie. A ludzie o nieczystym sumieniu umieraj� niekiedy od nag�ego strachu. Nie sprzeczajmy si�. Zobaczmy lepiej, czy zostawi� za sob� woln� drog�.
Udali si� do po�o�onego prostopadle korytarza. Id�c na prawo natrafili na otwarte drzwi, prowadz�ce do kolejnego korytarza. Doszli do kamiennej �ciany zamykaj�cej dalsze przej�cie. Wr�cili wi�c i zacz�li przeszukiwa� lew� stron�. Wkr�tce zobaczyli drzwi zamkni�te na dwa rygle. Odsun�li zasuwy, ale drzwi nie mo�na by�o otworzy�.
��I te kryj� jak�� tajemnic� � powiedzia� Unger rozczarowany.
��Szukajmy dalej � nalega� Mariano.
Z wyt�on� uwag� starali si� zg��bi� zagadk�. Na pr�no.
��Wysi�ek nasz daremny � rzek� wreszcie Mariano. � Musimy pomy�le� o drugiej zasadzce.
��Na kogo? � spyta�a Emma.
��A Verdoja, zapomnia�a� o nim?
��Mariano ma racj� � wtr�ci� Unger. � Je�eli stra�nik nie przyprowadzi Pardera, Verdoja b�dzie przekonany, �e obu przytrafi�o si� jakie� nieszcz�cie. B�dzie wi�c ich szuka� w piramidzie. Powinni�my czatowa� na niego jak na stra�nika.
��A je�eli i jego senior udusi?
��Nie chwyc� go w og�le za gard�o. Obaj z Marianem przytrzymamy go mocno. Zwi��ecie go, my za� postaramy si�, aby si� nie broni�. Chc�c ratowa� w�asne �ycie, b�dzie musia� wr�ci� nam wolno��.
��To jedyny spos�b na wydostanie si� st�d � potwierdzi� Mariano. � A wi�c wracajmy do naszego korytarza.
��Mamy dosy� czasu � powiedzia�a Karia. � Verdoja nie spodziewa si� jeszcze stra�nika i up�ynie kilka godzin, zanim go zacznie szuka�.
��Niech wi�c seniority spr�buj� si� przespa�, my b�dziemy czuwa�.
Dziewcz�ta zaakceptowa�y t� propozycj�. Poniewa� ba�y si� spa� w pobli�u zw�ok, po�o�y�y si� w celi, w kt�rej wcze�niej przebywa� Mariano. O�wietla� j� blask latarki. M�czy�ni usiedli pod drzwiami, przy kt�rych schwytali stra�nika. Tu r�wnie� spodziewali si� uj�� rotmistrza.
Jak opowiada� stra�nik, Verdoja wraz ze swoimi Meksykanami ruszy� konno do hacjendy. Dziedziczy� j�, nale�a�a do jednej z sze��dziesi�ciu posiad�o�ci po�o�onych w stanie Chihuahua. Znajdowa�a si� o dwa dni drogi od miasta, a do stolicy Meksyku trzeba by�o a� tydzie� jecha� konno. Jego przodkowie, prawdziwi hacjenderzy, zajmowali si� wy��cznie chowem byd�a i stronili od wszelkiej polityki. Verdoja by� pierwszy z rodu, kt�ry odst�pi� od takiego trybu �ycia. Dumny i ambitny, marzy� o g�o�nej karierze. W Meksyku, kraju rozbitym na dziesi�tki partii, by�a to rzecz �atwa i trudna zarazem. Przeczuwaj�c, �e Juarez zajdzie bardzo daleko, przysta� do niego i dos�u�y� si� w wojsku rangi rotmistrza. Pocz�tek s�u�by by� obiecuj�cy, ale koniec � smutny i haniebny.
Verdoja przyby� do hacjendy p�nym wieczorem. Nikt go nie oczekiwa�. Wys�a� wprawdzie go�ca z wiadomo�ci� dla stra�nika o przybyciu je�c�w, ale jednocze�nie wyda� temu ostatniemu polecenie, aby nikomu o tym nie wspomina�. Dlatego mieszka�cy byli pogr��eni w g��bokim �nie. Zbudzi� kilku vaquer�w i rozkaza� im przyprowadzi� wypocz�te konie. Meksykanie dosiad�szy ich ruszyli natychmiast na poszukiwanie Sternaua. Byli przekonani, �e go schwyc� lub zabij� i �e nie minie ich obiecana nagroda.
Dopiero teraz Verdoja m�g� pomy�le� o sobie. By� kawalerem. Gospodarstwem zajmowa�a si� jego daleka krewna. Nag�e przybycie kuzyna by�o dla niej niespodziank�. My�la�a, �e przebywa wraz z Juarezem w po�udniowym Meksyku. Zdziwi�a si� wi�c bardzo, gdy go ujrza�a. Zdziwienie przesz�o w groz�, gdy spostrzeg�a jego okaleczenie: brak czterech palc�w i oka. Zacz�a mu g�o�no wsp�czu�, lecz eks�rotmistrz przerwa� ostro jej lamenty i kaza� sobie przynie�� kolacj�. Chciwie zjadaj�c posi�ek o�wiadczy�, �e w towarzystwie stra�nika tria przyby� do hacjendy pewien go�� nazwiskiem Pardero. Poleci� przygotowa� dla niego pok�j i zostawi� wieczerz�, po czym uda� si� na spoczynek. By� bowiem bardzo zm�czony.
Obudzi� si� p�nym rankiem. Stara seniora sta�a nad jego ��kiem z fili�ank� czekolady. Wypiwszy w milczeniu, zapyta�:
��Czy senior Pardero ju� wsta�?
��Senior Pardero?
��No tak. Ten, kt�rego wczoraj oczekiwa�em.
��Ach, ten. Nie ma go jeszcze.
��Nie ma go jeszcze? � zdumia� si� Verdoja.
��A stra�nik, kt�ry go mia� przyprowadzi�?
��Nie widzia�am go r�wnie�.
��Spa�a� zapewne i nie s�ysza�a�, jak przybyli. Sami sobie poradzili bez ciebie.
Kobieta oburzy�a si� nie na �arty.
��Wybij sobie z g�owy raz na zawsze, �e ktokolwiek mo�e sobie da� rad� beze mnie. Jestem tu pani� domu i z pewno�ci� zbudzono by mnie, gdyby go�cie przybyli w nocy. A zreszt�, czuwa�am do rana.
Verdoja nie odpowiedzia� ani s�owem, podni�s� si�, wyszed� na podw�rze i rozkaza� osiod�a� konia. W dziesi�� minut p�niej odjecha� w kierunku piramidy. Przyby� do niej nie spotkawszy po drodze nikogo, zsiad� szybko z wierzchowca i zaprowadzi� go w zaro�la. Obok wznosi�a si� ska�a; w jej otworach i szczelinach r�s� drobny mech. Verdoja ukl�k�, przywar� do niej plecami, nacisn��. G�az ust�pi�. Otw�r by� tak du�y, �e m�g� si� w nim zmie�ci� schylony cz�owiek. Przecisn�� si� do �rodka, po czym umie�ci� g�az w poprzednim po�o�eniu. W jaskini sta�o kilka latarek. Zapali� jedn� z nich i poszed� korytarzem prowadz�cym w d� ska�y. Dotar� do schod�w, kt�re najpierw pi�y si� w g�r�, p�niej opada�y w d�. Teraz szed� to wprost przed siebie, to zataczaj�c �uk. Przechodzi� przez komory skalne, mija� cele. Lekkim dotkni�ciem otwiera� i zamyka� drzwi. Znowu szed� po schodach w g�r�. Otworzywszy kilkoro jeszcze drzwi w r�wnie tajemniczy spos�b, min�� szereg kru�gank�w i korytarzy i dotar� wreszcie do drzwi, o kt�rych otwarcie daremnie kusili si� je�cy. Ledwie je musn�� d�oni�, ust�pi�y, cho� zamkni�te by�y z drugiej strony na dwa rygle. Verdoja przeszed� jeszcze przez drzwi, kt�re stra�nik zostawi� otwarte, i dosta� si� wreszcie na korytarz, prowadz�cy do cel Mariana i Ungera. By� pewny, �e Pardero ci�gle jeszcze jest u Indianki i �e stra�nikowi co� nieprzewidzianego nie pozwoli�o przyby� do hacjendy. Zm�czony, zwolni� kroku. Wkr�tce skr�ci� w korytarz, przy kt�rym znajdowa�y si� cele obu dziewcz�t. W pewnej chwili �wiat�o jego latarki pad�o na Mariana. W tym samym momencie kto� chwyci� go od ty�u i rozleg� si� g�os Ungera:
��Sta�! Mam go!
��Jeszcze nie! � rykn�� Verdoja, wyrwa� si� i z tak� si�� kopn�� Mariana w brzuch, �e ten run�� na ziemi�. Eks�rotmistrz ruszy� biegiem, nie wypuszczaj�c z r�k latarki. Zorientowa� si�, co zasz�o. Je�cy zabili Pardera i stra�nika, inaczej bowiem nie mogliby si� uwolni�. Dlatego te� zdecydowa� si� nie na walk�, lecz ucieczk�.
��Za nim! � krzykn�� Unger.
Mariano by� ju� na nogach.
��Bez Emmy i Karii?
��Nie ma na to czasu!
��A je�eli je zgubimy? Musz� je sprowadzi�!
By�o to zbyteczne. Dziewcz�ta ju� sta�y za nim z zapalonymi latarkami w r�kach. Karia nie zapomnia�a nawet wzi�� flaszki z oliw�.
��Pr�dko, pr�dko! � zawo�a� Mariano, �piesz�c za Ungerem, kt�ry ju� dogania� uciekiniera.
Verdoja dotar� do jakich� drzwi. Otworzy�y si� pod jego dotkni�ciem, nie ruszy� nawet rygli. Zobaczy� przed sob� ciemny loch, przez kt�ry � niby k�adka � prze�o�ona by�a deska. Opar� na niej stop� w chwili, gdy Unger dobiega� do drzwi. Pod jego ci�arem deska zadr�a�a, zaskrzypia�a. Mia� jeszcze dwa kroki do przeciwleg�ej �ciany lochu, gdy nagle deska zatrzeszcza�a, p�k�a i Verdoja run�� w g��b z przera�liwym krzykiem:
��O Dios!
Po chwili da� si� s�ysze� odg�os jego upadku.
��Na Boga! � zawo�a� Unger, zatrzymuj�c si� pod drzwiami. � Zgin��, zabi� si�!
��Jak, gdzie? � dopytywa� si� Mariano.
��Wpad� w przepa��.
Podbieg�y obie dziewczyny. Emma chcia�a zamkn�� za sob� drzwi, ale na szcz�cie Mariano uj�� j� w por� za r�k�.
��Na mi�o�� bosk�, seniorito, nie mo�emy zamyka� drzwi, bo nie potrafimy ich otworzy�.
Znajdowali si� w czworok�tnej jaskini, oko�o pi�ciu metr�w d�ugiej i tyle� szerokiej. Jej �ciany okala�y g��bok� przepa��. Mo�na j� by�o przeby� jedynie po desce.
Poniewa� przestrze� mi�dzy drzwiami a skrajem deski wynosi�a nie wi�cej ni� metr, trudno by�o nawet sta� obok siebie.
W �wietle latarki dostrzegli w g�rze otw�r tej samej wielko�ci, co przepa��.
��By�a tu kiedy� studnia � zauwa�y� Unger.
��Bez w�tpienia � potwierdzi� Mariano. � S�uchajcie!
��Z g��bi wydobywa�y si� g�uche d�wi�ki. Unger ukl�k� i zawo�a�:
��Verdoja!
Odpowiedzia� mu przera�liwy ryk.
��Czy jest pan przytomny?
Rozleg� si� znowu ryk. S��w nie mo�na by�o odr�ni�.
��Czy mo�emy panu pom�c?
I teraz nie mo�na by�o nic zrozumie�.
��Ju� po nim. Run�� z wysoko�ci jakich� dwudziestu metr�w � rzek� Mariano.
��Spotka�a go zas�u�ona kara � doda�a Indianka ponuro. � Ale co si� z nami stanie?
��Drzwi s� otwarte � powiedzia�a Emma. � Mo�e teraz poznamy ich tajemniczy mechanizm.
O�wietlili wej�cie. Ponad drzwiami i na progu wida� by�o g��bokie otwory od rygli, kt�rymi � obecnie odwiedzionymi � okuto drzwi od g�ry i do�u. W jaki spos�b otwieraj� si� i zamykaj�? Ca�a czw�rka z najwi�kszym wysi�kiem pracowa�a nad wyja�nieniem tej zagadki. Na pr�no. Przez przepa�� te� nie mo�na by�o przej��. J�ki nieszcz�liwej ofiary stawa�y si� coraz przera�liwsze, nie do zniesienia. Wyszli z pomieszczenia. Drzwi zostawili otwarte. Z obawy, aby si� nie zatrzasn�y, pod�o�yli pod pr�g nieco s�omy zabranej z cel. Stali teraz wszyscy czworo i bezradnie patrzyli po sobie.
��A mo�e Verdoja, id�c tu do nas, nie zamkn�� jakich� drzwi? � rzek� z nadziej� w g�osie Mariano. � Trzeba zobaczy�.
Poszli korytarzem. Dotarli do tych samych drzwi, przed kt�rymi ju� raz musieli si� zatrzyma�. By�y zamkni�te i mimo ich wysi�k�w nie chcia�y ust�pi�,
��Jeste�my zamkni�ci � ze smutkiem stwierdzi�a Emma. � Jeste�my skazani na �mier�.
��Nie rozpaczajmy � pociesza� Mariano. � B�g nie dopu�ci, aby�my zgin�li.
��Musimy wyczerpa� wszystkie sposoby � rzek� Unger. � A mo�e jednak uda si� nam odkry� tajemnic� tych drzwi?
��Nie �ud�my si�, nie odkryjemy jej. Tylko Sternau m�g�by nam pom�c � westchn�a Karia.
��A je�eli nie przyjdzie? � biada�a Emma. � Je�eli go z�api� i zabij�?
��Sternauowi mo�e si� uda wymkn�� pogoni � uspokaja� Unger. � A zreszt� zbytecznie �amiemy sobie g�ow� nad tym, w jaki spos�b otworzy� drzwi. Mamy przecie� doskona�e narz�dzie: sztylety.
��Prawda! � zawo�a�a Emma. � Po prostu przebijemy wyj�cie.
Unger mimo tragizmu po�o�enia nie m�g� powstrzyma� si� od �miechu.
��Ale� nie to mia�em na my�li, seniorito. To drewno jest twarde jak stal. Przepi�owywanie czy przecinanie drzwi by�oby potworn� prac� wielu miesi�cy i nawet gdyby posz�o g�adko, nie wiadomo, czy dotarliby�my do wyj�cia. Mamy przecie� ju� jedne drzwi otwarte, ale co z tego. S�dz� raczej, �e powinni�my usun�� cz�� muru, okalaj�cego drzwi.
��Racja! Do roboty! � zakomenderowa� Mariano.
��Mo�na by zastosowa� jeszcze lepszy i prostszy �rodek � zawo�a�a Karia. � Ukr�cimy powr�z i jedno z nas spu�ci si� do studni. Je�eli Verdoja �yje, b�dzie musia� powiedzie�, w jaki spos�b drzwi si� otwieraj�.
��Z czego ukr�cimy powr�z?
��Z rzemieni, kt�rymi byli�my skr�powani. Le�� jeszcze w naszych celach. Przyda� si� mog� r�wnie� ubrania obu zmar�ych, no i cz�� naszej garderoby. Mo�e zdo�amy wyrwa� ze �cian �a�cuchy naszych dw�ch seniores. Dla mnie i dla seniority Emmy zabrano kilka koc�w. Te� s� w celach. Je�eli to wszystko potniemy i zwi��emy, postronek b�dzie gotowy.
Pomys� Karii spodoba� si� wszystkim. Z��czono kawa�ki sznura, pokrajano ubranie Pardera i stra�nika, poci�to koce. Powr�z by� d�ugo�ci oko�o dwudziestu metr�w. Chc�c go wypr�bowa�, Mariano i Unger zacz�li ci�gn�� z ca�ej si�y. Nie p�k�. Mariano o�wiadczy�, �e poniewa� jest l�ejszy od Ungera, to on spu�ci si� na d�. Wszyscy podeszli do studni. Mieli przy sobie cztery dzbany nape�nione wod�. Po�wi�cili zawarto�� jednego, aby powr�z zwil�y�; dzi�ki temu sta� si� mocniejszy i elastyczniejszy. Jeden jego koniec Mariano przewi�za� sobie pod ramionami, a na biodrze umocowa� latark�.
��Teraz mi pomo�ecie � powiedzia� � ale z powrotem sam si� b�d� wspina� po sznurze.
Uwa�a�, �e p�jdzie mu to �atwiej ni� ci�gni�cie sznura Ungerowi, nawet gdyby mu pomaga�y panie. Ponadto za� obawia� si�, �e sznur, ocieraj�c si� o studni�, m�g�by �atwo p�kn��.
Kiedy wszystko by�o ju� gotowe, Mariano ukl�k�, chwyci� sznur obiema r�kami, po czym z ca�ej si�y odbi� si� od brzegu nogami.
��A teraz na d�, w imi� Bo�e!
Podczas gdy si� opuszcza�, Unger trzyma� sznur, Emma za� i Karia kl�cz�c, patrzy�y w d�, jak powoli oddala si� �wiat�o latarki Mariana.
��Na mi�o�� bosk�, �eby si� tylko nie udusi�! � zawo�a�a Emma. � To bardzo stara i g��boka studnia, mog� si� w niej gromadzi� niebezpieczne gazy.
Unger z u�miechem pokr�ci� g�ow�.
��Seniorito, czy s�yszy pani g�os rotmistrza?
��Oczywi�cie. Przecie� ca�y czas j�czy przera�liwie.
��No w�a�nie. Gdyby na dole by�y truj�ce gazy, ju� dawno by si� udusi�.
Po pewnym czasie, gdy sznur zsun�� si� jeszcze na jakie� dwa metry, napi�cie jego zel�a�o. Mariano stan�� na dnie. Wszyscy troje na g�rze pochylili si� nads�uchuj�c.
Studnia nie by�a okr�g�a, lecz czworok�tna. �ciany mia�a szorstkie, s�usznie wi�c podejrzewa� Mariano, �e powr�z m�g�by si� przetrze�. Zapewne przed laty czerpano z niej wod�, teraz wysch�a zupe�nie. Mariano sta� na skalistym dnie otoczonym piaszczyst� warstw� ziemi; t�dy przedostawa�a si� przed laty woda.
Verdoja le�a� skulony jak pies. Jego j�ki tutaj rozbrzmiewa�y jeszcze straszliwiej, ani�eli s�yszane z g�ry. Na ustach mia� krwaw� pian�, oczy szeroko otwarte. Po ich wyrazie Mariano pozna�, �e nie straci� jeszcze przytomno�ci.
��Przesta� pan wrzeszcze� � powiedzia� Mariano. � Przychodz� z pomoc�.
Verdoja zamilk� i obrzuci� porucznika wzrokiem pe�nym nienawi�ci.
��Gdzie jest Pardero? � Wida� by�o, �e ka�de wypowiedziane s�owo przychodzi mu z wielkim trudem.
��Nie �yje.
��A stra�nik?
��R�wnie�.
��A dziewcz�ta?
��S� z nami na g�rze.
��Morderco!
��Kto tu jest morderc�? Mimo to uratuj� pana.
��W jaki spos�b?
��Wci�gniemy pana po sznurze na g�r� i odwieziemy do hacjendy.
Na obola�ej twarzy eks�rotmistrza mign�� cie� nadziei. Po chwili zapyta�:
��W jaki spos�b wydostaniecie si� z piramidy?
��Powie nam pan, jak nale�y otworzy� drzwi i wska�e drog�.
��Ach! Wi�c tego nie wiecie?
Twarz jego rozja�ni� u�miech szata�skiej rado�ci. Jak gdyby na t� jedn� chwil� przesta� cierpie�. Po chwili zacz�� krzycze�:
��Musicie zgin�� z g�odu, musicie skona� z pragnienia, musicie zgni� tutaj!
��Nie, nie zginiemy. Przecie� chce pan odzyska� wolno�� i zdrowie, a w tym jedynie my mo�emy panu pom�c.
��Mam by� wolny, zdrowy? Ach! � wyj�cza� Verdoja. � Nigdy!� Mam r�ce z�amane i kr�gos�up. Musz� zgin��
��Nie zginie pan. B�dzie pan �y� i to dzi�ki nam.
��Nigdy, nigdy! Gi�cie razem ze mn�! � na jego ustach pojawi�a si� krew. Zdawa�o si�, �e oczy wyjd� mu z orbit.
Mariano straci� cierpliwo��.
��Ale�, cz�owieku, sam wp�dzasz si� do grobu! � zawo�a�.
��Chc� tego � j�kn�� Verdoja. � Lecz wy zginiecie wraz ze mn�, wraz ze mn� p�jdziecie do piek�a!
��Czy to pa�skie ostatnie s�owo?
Verdoja sycza� przez zaci�ni�te z�by:
��Ostatnie, ostatnie, ostatnie�
��W takim razie� Je�eli nie pomaga perswazja�
Ukl�k� obok rannego, chwyci� jego ramiona w miejscach z�amania i �cisn�� je z ca�ej si�y. Verdoja zawy� tak przera�liwie, �e s�ycha� go by�o, jak przypuszcza� Mariano, w ca�ej okolicy.
��W jaki spos�b mo�na otworzy� drzwi? � zapyta� porucznik.
��Nie powiem.
��Musisz powiedzie�, musisz! � Mariano coraz mocniej przygniata� jego ramiona. G�os, kt�ry Verdoja wyda� teraz z siebie, by� podobny do ryku tygrysa. Mimo to nie odpowiada� na pytania. Wtedy Mariano chwyci� eks�rotmistrza za nogi. Lecz i to si� na nic nie zda�o. By�y zupe�nie nieczu�e na b�l, Verdoja bowiem z�ama� doln� cz�� kr�gos�upa. Widz�c bezskuteczno�� wysi�k�w Mariana, u�miechn�� si� tylko szyderczo. Ch�opak wpad� w jeszcze wi�kszy gniew.
���miej si�, �miej, ty diable rogaty! S� jeszcze inne cierpienia!
Zebrawszy si�y, zacz�� ci�gn�� rannego za r�ce tak, jakby je chcia� wyrwa� ze staw�w. Verdoja wrzasn�� nieludzkim g�osem, ale nie powiedzia� nic.
��Ty� gorszy od diab�a! � zawo�a� Mariano. � Umieraj wi�c, je�eli chcesz tego. B�g nas nie opu�ci.
Poci�gn�� za powr�z na znak, �e chce si� wydosta� na g�r�. Verdoja zauwa�ywszy to, podni�s� g�ow�, splun�� w jego kierunku i krzykn�� za�amuj�cym si� g�osem:
��B�d�cie przekl�ci, po trzykro� przekl�ci!
Mariano ukl�k� jeszcze obok eks�rotmistrza, przeszuka� jego ubranie, zabra� zegarek, pieni�dze, pier�cienie, rewolwer, n� i inne drobiazgi.
��Ty zb�ju! � wykrztusi� Verdoja.
��Mo�e si� nam przydadz� te rzeczy. W ka�dym razie bardziej ni� tobie, kanalio!
Mariano wdrapa� si� po sznurze na g�r�. Z do�u dochodzi�y nieludzkie ryki. Znalaz�szy si� w�r�d swoich, porucznik opowiedzia� im, jakich sposob�w u�ywa�, by zmusi� zb�ja do m�wienia. Emma i Karia odesz�y na bok, nie mog�c s�ucha� tych okropno�ci.
��Dlaczego pan nie zabi� go? � chcia� wiedzie� Unger.
��Nie chcia� si� ratowa� za cen� naszej wolno�ci, niech�e wi�c zginie tak� �mierci�, jak� nam przeznaczy�.
��Nie m�wmy wi�cej o tym. Czeka nas ci�ka praca. Musimy roz�upa� mur przy futrynie pierwszych zamkni�tych drzwi. Gdy poznamy ich budow�, b�dziemy mogli otworzy� wszystkie pozosta�e. Chod�my ju�! Ka�da chwila jest droga.
PO�CIG
Stara Maria Hermoyes, zbudziwszy si� nast�pnego ranka po owej fatalnej dla porwanych nocy, by�a zdumiona, �e pok�j go�cinny �wieci pustk�. Nie podejrzewa�a jednak niczego z�ego. Pomy�la�a, �e obie panie i go�cie udali si� na przeja�d�k� konn�. Kiedy jednak min�� ranek i po�udnie, a nikt nie wraca�, zaniepokoi�a si� nie na �arty. Tu� po po�udniu przyjecha� Pedro Arbellez z Ungerem. Wtedy dopiero mieszka�cy hacjendy u�wiadomili sobie, co si� sta�o. Trudno opisa� rozpacz i przera�enie Arbelleza: biega� z jednego pokoju do drugiego, za�amuj�c r�ce. Piorunowy Grot natomiast zachowa� ca�kowity spok�j. Nie by� to ju� s�aby rekonwalescent, ale silny jak dawniej, ��dny czynu westman. W ci�gu kwadransa wywnioskowa� ze �lad�w, co zasz�o. Nie min�o p� godziny, a ju� w towarzystwie starego Francisca p�dzi� galopem na zach�d. Mieli ze sob� konie zapasowe, na kt�re za�adowali prowiant oraz nieco odzie�y i przedmiot�w pierwszej potrzeby dla zaginionych. Piorunowy Grot by� pewien, �e porywacze opu�cili hacjend� po p�nocy, zyskali wi�c dwana�cie godzin. Mimo to mia� nadziej�, �e ich dogoni�. Dotarli jednak do przeciwleg�ego podn�a g�r dopiero wtedy, gdy Verdoja ze swymi, czterema je�cami wje�d�a� na pustyni� Mapimi.
Gdy obaj je�d�cy przybyli na miejsce obozowania Meksykan�w, Piorunowy Grot z �atwo�ci� odczytywa� dobrze zachowane �lady. Francisco patrzy� z podziwem na tego cz�owieka, dla kt�rego ka�dy odcisk stopy, ka�de zgi�te �d�b�o trawy by�o otwart� ksi�g� zdarze�.
��Hm� � mrukn�� w zadumie traper obchodz�c teren wok� wygas�ego ogniska. � Wszystko wskazuje na to, �e odby�a si� tu jaka� walka. My�l�, �e zwyci�zca uciek�. Wygl�da na to, �e zaskoczy� ich. O, tu � zwr�ci� si� do Francisca � ustawiono strzelby. Jedn� z nich porwa� ten, kt�ry uciek�. Chyba by� to jeden z naszych, prawdopodobnie Sternau. Ruszajmy!
Trop prowadzi� najpierw na zach�d, p�niej na po�udnie. Unger odczyta� bez trudu najwa�niejsze wypadki: �mier� dw�ch pierwszych Meksykan goni�cych zbiega, potem za� dw�ch nast�pnych. Niebawem te� odkry� kamienny kurhan.
��Czy widzisz, Francisco, odciski kopyt trzech koni? Dwa sz�y luzem, na trzecim kto� siedzia�. Sternau zabra� dwa wierzchowce nale��ce do tych, kt�rych zabi�. Chcia� dosta� si� na ty�y Meksykan�w. Okr��y� ich i jedzie za nimi. Mamy wi�c przed sob� i Sternaua, i wrog�w.
Wyt�y� wzrok w kierunku zachodnim, jakby w przekonaniu, ze ujrzy �ciganego. Po chwili uwag� jego zwr�ci�a spora gruda piasku. Ju� na pierwszy rzut oka wida� by�o, �e nie jest to dzie�o wiatru czy przypadku.
��To z pewno�ci� znak zostawiony przez Sternaua � ucieszy� si�. � Musimy przyjrze� mu si� dok�adnie.
Pogrzeba� w piasku i wyci�gn�� z niego zwitek papieru. Rozwin�wszy go, odczyta�:
Uciek�em. Reszta jeszcze w niewoli, zdrowa. Mam trzy konie i wystarczaj�c� ilo�� naboi. Verdoja powali� mnie na dziedzi�cu. Towarzyszy� mu Pardero i jedenastu Meksykan�w. Weszli przez okno kawalerzysty i podst�pem obezw�adnili wszystkich czworo. Zapomnieli przeszuka� moje ubranie. Mam przy sobie papier i o��wek. Dlatego mog� zostawi� t� wiadomo��. Je�cy zostan� uwolnieni. Nie nale�y upada� na duchu. B�d� zostawia� wyra�ne �lady. Id�cie za nimi.
3 wrze�nia 1849, g. 9.00 rano.
Sternau.
Uradowani dosiedli koni. Konie meksyka�skie nie m�cz� si� nawet ca�odzienn� podr�; wierzchowce Ungera i Francisca by�y mocne i wypocz�te, wi�c mkn�y galopem. Poniewa� jednak Sternau r�wnie� jecha� szybko, niepr�dko mogli go dogoni�.
Min�a wi�ksza cz�� popo�udnia. Wreszcie ujrzeli w�r�d dalekiej r�wniny trzy ma�e, czarne punkty.
��To on, to on! � zawo�a� Piorunowy Grot. � Obok je�d�ca dwa konie id� luzem. Musimy go dop�dzi�, zanim zapadnie noc!
Spi�li konie ostrogami i pognali jak wicher. Ma�e punkty zacz�y si� powi�ksza�. Nawet Francisco m�g� ju� rozr�ni� cz�owieka na koniu i dwa wierzchowce bez je�d�c�w. W pewnym momencie m�czyzna podni�s� strzelb� i zacz�� ni� macha� nad g�ow�.
��Zobaczy� nas � ucieszy� si� Unger.
��Ale uwa�a za wrog�w. Inaczej zatrzyma�by si� i czeka� na nas.
��M�j poczciwy Francisco, jeste� dzielnym vaquerem, ale preriowcem niet�gim. Gdyby na nas czeka�, traci�by niepotrzebnie czas, a ka�da chwila droga. Noc ukryje �lady tych zb�j�w, zostaniemy wi�c w tyle, oni za� z pewno�ci� b�d� jechali bez przerwy. A wi�c musimy wykorzysta� �wiat�o dnia do maksimum. To jest wi�c powodem, dla kt�rego Sternau nie osadzi� konia.
��Ale on przecie� nie mo�e wiedzie�, kim jeste�my.
��W takim razie by�oby jeszcze nierozs�dniej czeka� na nas. Jestem jednak pewien, �e si� domy�la. Patrz, znowu daje znak!
Piorunowy Grot podni�s� strzelb� i okr�ci� dooko�a g�owy. Teraz Sternau na pewno wiedzia�, �e jad� za nim swoi.
��Mimo wszystko zbli�amy si� do niego � zauwa�y� Francisco.
��Oczywi�cie. Wzi�� konie, jakie mu si� nadarzy�y, podczas gdy my mogli�my sobie dobra� najlepsze i to z pastwiska. Sternau zreszt� wa�y o wiele wi�cej ni� ka�dy z nas. Patrz, w�a�nie zmienia konia.
Zobaczyli, jak Sternau w pe�nym galopie przeskoczy� z jednego siod�a na drugie.
��Nie traci czasu nawet przy zmianie wierzchowc�w i m�drze robi � pochwali� Piorunowy Grot. � Przekonasz si�, �e nie zmniejszy szybko�ci nawet wtedy, gdy zbli�ymy si� do niego i gdy si� z nami przywita.
Odleg�o�� mi�dzy je�d�cami zmniejsza�a si� coraz bardziej; ju� mogli si� porozumiewa� za pomoc� g�osu.
��Senior Sternau! � zawo�a� Piorunowy Grot. Doktor odwr�ci� g�ow� i odkrzykn��:
��Pozna�em pana ju� dawno, senior Unger!
��Po czym?
��Tak je�dzi� konno potrafi tylko westman, a pan by� jedynym westmanem w ca�ej hacjendzie del Erina. Niech�e si� senior zbli�y!
��Zaraz, zaraz.
Piorunowy Grot stan�� w siodle i wyda� przenikliwy okrzyk. Jego ko� pomkn�� jak strza�a; r�wnie� ko� Francisca przy�pieszy� biegu. Wkr�tce ju� obaj jechali u boku Sternaua.
��Witajcie, Bogu niech b�d� dzi�ki! � Sternau poda� im r�k�. � Dlaczego tak mocno ob�adowali�cie konie id�ce luzem?
Piorunowy Grot si� u�miechn��.
��Przypuszcza�em, �e stan tych, kt�rych oswobodzimy, b�dzie bardzo op�akany, dlatego zabra�em sporo rzeczy. Mam tu r�wnie� pa�ski ubi�r traperski i bro�.
��Naprawd�?
��Tak. Mam tak�e bro� Mariana i mego brata.
��Dzi�kuj� panu. Post�pi� senior bardzo rozs�dnie. A co s�ycha� w hacjendzie? Kiedy dowiedziano si� o napadzie?
Piorunowy Grot opowiedzia�, co zasz�o po porwaniu.
Sternau s�ucha� z uwag�. Nie zwolnili biegu a� do nastania nocy. Kiedy nie mogli ju� �ciga� bandyt�w po �ladach, musieli, chc�c nie chc�c, przerwa� pogo�. Na szcz�cie w miejscu, w kt�rym si� zatrzymali, ros�o nieco trawy i konie mia�y pasz�. Ale nie by�o drzewa do rozpalenia ogniska; noc sp�dzili w ciemno�ciach.
Rozmawiali niewiele. Przede wszystkim nale�a�o odpocz��. O �wicie Piorunowy Grot rzek�:
��Te �otry jecha�y przez ca�� noc.
��Z pewno�ci� � przytakn�� Sternau. � Wiedz�, �e depczemy im po pi�tach. Teraz jednak, nad ranem, zatrzymaj� si� na kr�tki odpoczynek. Musimy to wykorzysta� na nadrobienie tego, co stracili�my w nocy.
Na r�wninach meksyka�skich nie ma d�ugich �wit�w i zmierzch�w. Dzie� i noc nast�puj� po sobie niemal natychmiast. Sternau wypowiedzia� ostatnie s�owa jeszcze w ciemno�ciach, a ju� za par� minut wsta� jasny, pogodny dzie�. Nasi trzej je�d�cy p�dzili co ko� wyskoczy przez pustyni� Mapimi.
NIED�WIEDZIE SERCE I BAWOLE CZO�O
Tam, gdzie po�udniowa granica Nowego Meksyku i Arizony dotyka Rio Grande del Norte, ci�gnie si� na po�udnie od tej najwi�kszej rzeki Meksyku wielkie p�askowzg�rze, gdzieniegdzie tylko poros�e pag�rkami. P�askowzg�rze to, przechodz�ce na wschodzie i p�noco�wschodzie w pastwiska Indian Komancz�w, by�o w�asno�ci� Apacz�w, kt�rzy �ywili odwieczn� nienawi�� do Komancz�w. Ci za� wezwani zostali do Meksyku, aby wesprze� wojska rz�dowe. Poszli ch�tnie w nadziei zdobycia bogatych �up�w. �ci�ga�y ich tysi�ce. Podzielili si� na hordy i odbywali drog� potajemnie, aby ich �miertelni wrogowie, Apacze, nie odkryli wyprawy.
Ma�a preria, rozci�gaj�ca si� w�r�d p�askowzg�rza, wrza�a �yciem. By� to czas, w kt�rym dzikie bawo�y rozpoczynaj� w�dr�wk� na po�udnie. Sz�y w zgrupowanych szeregach, nie dziw wi�c, �e przylegaj�ce r�wniny i prerie licznie nawiedzali Indianie, aby zaopatrzy� si� w mi�so na ca�� zim�.
S�o�ce sta�o wysoko i o�wietla�o krwawe widowisko. Jak okiem si�gn��, le�a�y woko�o cielska pozabijanych bawo��w, a czerwonosk�re postacie zaj�te by�y przygotowywaniem mi�sa. P�on�y ogniska, skwiercza�a soczysta piecze�. Przez wbite w ziemi� dr�gi przeci�gni�to tysi�ce sznur�w i rzemieni; wisia�y na nich pokrajane cienko d�ugie pasma mi�sa bawolego, kt�re suszy�o si� na s�o�cu i wietrze.
W samym sercu ruchliwego obozu sta�y trzy namioty z bawolich sk�r, ozdobione orlimi pi�rami na znak, �e s�u�� za schronienie wodzom. Dwa z nich by�y puste. Przed trzecim siedzia� Indianin wytatuowany od st�p do g��w, sk�po okryty garbowan� sk�r� jelenia. Cia�o mia� pokryte licznymi bliznami, we w�osach upi�tych jak he�m tkwi�o pi�� orlich pi�r. Obok niego le�a�a d�uga strzelba. By� to Lataj�cy Ko�, jeden z najznakomitszych wodz�w Apacz�w. G�ow� ju� przypr�szy�a mu siwizna. Nie mia� si� polowa� na bawo�y. Ale serce bi�o w nim jeszcze m�ode i umys� zachowa� dawn� bystro��, dlatego te� szanowano go i ceniono w radzie, a s�owo jego wi�cej znaczy�o od s��w setek dzielnych wojownik�w. Poniewa� nie m�g� bra� udzia�u w �owach, siedzia� przed swym namiotem i przygl�da� si� wojownikom trzech pobratymczych szczep�w krz�taj�cym si� energicznie.
Na nizinie ros�o sporo krzew�w. Tworzy�y jakby zielone wyspy. Stary w�dz niby nie zwraca� na nie szczeg�lnej uwagi, mimo to spostrzeg�, �e kilka ga��zek lekko si� poruszy�o.
Chwyci� za strzelb� w przekonaniu, �e zab��ka�a si� tam jaka� drobna zwierzyna. Cho� rami� jego by�o ju� s�abe, chcia� teraz przynajmniej wypr�bowa� celno�� swego strza�u. Bystrym okiem rozpozna� w zaro�lach ciemny punkt. Tam musia�o si� znajdowa� zwierz�. Podni�s� luf� i ju� mia� nacisn�� cyngiel, gdy nagle zaro�la si� rozchyli�y i stan�� przed nimi jaki� cz�owiek.
To nie by� Apacz, to by� kto� obcy! Wr�g czy przyjaciel? W jaki spos�b znalaz� si� tu, po�r�d poluj�cych Apacz�w? Musia� to by� znakomity my�liwy, inaczej nie uda�oby mu si� przedosta� niepostrze�enie a� na teren �ow�w.
Lataj�cy Ko� nie spuszcza� palca z cyngla. Obcy za� podni�s� do g�ry lew� d�o� na znak, �e przybywa w pokojowych zamiarach. Ubrany w sk�r� bawol�, w r�ku trzyma� bardzo ci�k�, star� dubelt�wk�. Zza pasa wystawa� mu, pr�cz torby z amunicj�, sztylet i tomahawk. Czerwonobrunatna twarz nie pozwala�a w�tpi�, do jakiej rasy nale�a�.
Nie m�wi�c nic, podszed� do wodza, usiad� po jego lewej stronie i od�o�y� strzelb�, sztylet oraz