14685
Szczegóły |
Tytuł |
14685 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14685 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14685 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14685 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J�zef Ignacy Kraszewski
Jak si� pan Pawe� �eni�
i jak si� o�eni�
Powie��
JAK SI� PAN PAWE� �ENI�
Pan Pawe� Mondygierd, o ile by�o wiadomo, pono ju� star� rodzin� sw� sam jeden na �wiecie reprezentowa�. Powtarza� to cz�sto, �e na pogrzebie, dawnym obyczajem, tarcz� z dwiema rybami bia�ymi w polu czerwonym przy trumnie ka�e roztrzaska�.
Pomimo to, poczciwe z ko��mi cz�eczysko za m�odu nie potrafi�o si� o�eni�, w �rednim wieku zw�tpi�o o sobie, a gdy si� ta powie�� zaczyna, ju� pod�ysiawszy i cho� krzepko si� trzymaj�c, ale czterdziest�wk� przeszed�szy, wszelkiej si� wyrzek� nadziei p�j�cia do o�tarza.
Cz�ek by� wy�mienity, ale tak go B�g stworzy�, i� si� ca�e �ycie gniewa�, perzy�, d�sa�, szuka� do ludzi pretensji i cho� go poszanowa� by�o trzeba, �y� z nim nie by�o podobna.
Mieszka� pan Pawe� we wsi swej dziedzicznej, resztce dawnych maj�tno�ci familii, Koz�owiczach w Pi�szczy�nie, oblany cz�sto wodami tak, �e do niego dojecha� by�o trudno, gospodarowa�, ludzi swych mustrowa�, narzeka� ci�gle, czasem do Pi�ska robi�c wycieczki, nieznacznie starzej�c i kwa�niej�c coraz bardziej.
Chocia� zawsze prawie i do ka�dego si� o co� musia� uczepi�, a wszelk� rozmow� ko�czy� sporem, bez ludzi jednak �y� nie m�g� i szczeg�lna rzecz, s�siedzi go lubili. Gdera�, prawda, burcza�, ale pomaga� ch�tnie, a w z�ym razie do niego szli jak w dym.
W domu u niego mimo tych krzyk�w, jakie wyprawia�, nikt si� nie l�ka�, a dworscy do niego przywi�zani byli tak, �e �ycie by za� da� ka�dy by� got�w.
Stary kawaler nudziarz, nie maj�c co robi�, w Koz�owiczach u siebie zaprowadzi� porz�dek, �ad, regulamin taki, �e mu si� wydziwi� nie mogli s�siedzi.
Nie by�o tam parady wielkiej, ale czysto�� i staranie wida� by�o w ka�dym k�tku.
Dw�r by� na wzg�rzu, bo na wiosn�, gdy wody wylewa�y, na nizinach jak jedno morze sta�o, oparkaniony cz�stoko�em, w kt�rym ani jednej szczapy nie brak�o, ni jedna nie by�a wychylona i zwichni�ta, dziedziniec utrzymany jak ogr�d, cho� i do gospodarskich prowadzi� budowli, obsadzi� p. Pawe� agrestem i malinami. Za dworem sad, w nim lipy, uliczki i kwatery � uciecha by�o patrze�, jak �licznie wygl�da�y. Zajrze� by�o mo�na gdzie chcie�, do chlew�w nawet, do stajen, nigdzie nieporz�dku i zaniedbania nie znalaz�e�.
Pilnowa� tego sam gospodarz, a w ko�cu s�u�ba ju� tak przywyk�a do jego wymaga�, �e machinalnie spe�nia�a, co raz by�o przykazane. Ale dosy� by�o porzuconej na dr�ynie trzaski, a�eby pan Pawe� �ledztwo prowadzi� i ca�ym zatrz�s� dworem. Nielicznych mia� przy sobie ludzi, i to po wi�kszej cz�ci starych, bo utrzymywa�, �e dzieci �miecie wsz�dzie nanosz�, a m�odzie� spokojnie nigdy nie usiedzi. Gumienny* razem zast�powa� ekonoma, rejestra si� zapisywa�y na kalendarzach nie sadz�c si� na buchalteri�, przy osobie pana od dawna by� Kasper, tego wieku co pan, jak on nie�onaty i nieprzyjaciel niewiast. Ten �yj�c z Mondygierdem we wszystkim przej�� mow� jego i obyczaje i by� ciekawym egzemplarzem sobowt�ra.
Z daleka, gdy Kasper gdera�, mo�na by�o przysi�c, �e sam dziedzic osobi�cie �aje. Mia� jego zaci�cia, przekle�stwa, niekiedy g�os nawet podobny.
W kuchni gospodarzy�a niem�oda kobieta, milcz�ca, zadumana i ca�y dzie� szepcz�ca jakie� modlitewki. Pomi�dzy ni� a Kasprem trwa�a trzydziestoletnia wojna. Pod rozkazami jej dwie niem�ode i jak najbrzydsze dziewcz�ta ze wsi chodzi�y oko�o kr�w i drobiu.
Jednego wieczora letniego, gdy pan Pawe� poszed� by� w pole do k�p, bo czas �niw by� w�a�nie, Kasper siedzia� na �awce w ganku, gdy od strony wsi, w kt�rej o tej godzinie ma�o kto w domu by�, us�ysza� wrzaw� niezwyk��.
Widocznie co� si� tam sta� musia�o? Kasper ucha nastawi�, nie m�g� odgadn��.
Nie by� do tego stopnia ciekawym, a�eby wygodne siedzenie w cieniu opu�ci� dla przekonania si�, co to by� mog�o.
Ha�as doszed� pewnie i na folwark do starej Maryny, kt�ra ukaza�a si� we drzwiach, nastawi�a ucha, jaki� czas s�ucha�a, potem z wolna wr�ci�a na �aw�. W takiej wiosce, jak Koz�owicze, wypadki nadzwyczajne rzadko si� bardzo trafiaj�. Droga wiod�ca st�d brzegiem rzeki ma�o jest ucz�szczan�, przep�ywu obcych ludzi nie ma prawie. Kasper �ama� g�ow� nad odgadni�ciem, co to by� mog�o, gdy kobieta niem�oda, po wiejsku ubrana, co� trzymaj�c na r�ku, wesz�a przez wrota od wsi w dziedziniec i prawie w tej�e chwili wracaj�cy z pola pan Pawe� ukaza� si� w rogu domu.
Kasper zobaczywszy go z wolna podni�s� si� z �awy.
I �w, i pan Mondygierd patrzyli na id�c� spiesznym krokiem kobiet�, kt�ra zawini�tko jakie� brudne mia�a na r�kach, a twarz� okazywa�a nadzwyczajne poruszenie.
Zobaczywszy pana Paw�a, id�ca pospieszy�a ku niemu, do ziemi si� prawie k�aniaj�c. By�a tak zdyszana i pomieszana, �e musia�a tchn��, nim zacz�a m�wi�. Tymczasem dziedzic zmarszczony patrzy� na ni� z wyrazem gniewnym, jakby si� gotowa� wybuchn��.
� Prosz� ja�nie pana � odezwa�a si� kobieta � co tu poczyna�! to ca�e nieszcz�cie! Jeszcze tego u nas nigdy nie bywa�o!
Podnios�a trzymane w r�ku zawini�tko, w kt�rym spod p�acht wygl�da�a twarz dzieci�cia, czarnymi oczyma ciekawie rozgl�daj�cego si� po nieznanym �wiecie.
� A to� co jest! � krzykn�� p. Pawe�.
U boku jego ju� sta� Kasper.
� Co to jest? b�dziesz ty mi gada�a? pytam, co to jest? � wo�a� zawczasu si� burz�c stary kawaler.
� Nieszcz�cie, prosz� pana � pocz�a krzykliwym g�osem stara kobieta. � Oko�o po�ude�ka zwlek�a si� kobieta i B�g j� �wi�ty wiedzie� raczy sk�d, pod karczm� siad�a odpoczywa�. S�ysz�, si� wody napi�a i pr�bowa�a je�� chleb, kt�ry w torbie mia�a, potem si� po�o�y�a, oto tego robaka maj�c przy sobie � i jak leg�a, tak ju� nie wsta�a.
Pan Pawe� za g�ow� si� chwyci�.
� Co? umar�a! Gotowe �ledztwo! � krzykn�� r�ce �ami�c i podskakuj�c do kobiety.
A�eby j� � chcia� kl�� ju�, ale pomiarkowa� mo�e, i� umar�ych si� przeklina� nie godzi.
� Jak�e by�o mo�na pozwoli� w��cz�dze si� tam pod karczm� rozgaszcza�! Ot� masz! oto macie! Tego tylko brak�o! Posy�aj�e po �ledztwo, trupa trzeba we wsi trzyma�. A bodaj�e to!
Kobieta sta�a, s�uchaj�c.
� Dziecko �ywe! co z tym robakiem robi�!
� Z tym robakiem! � porwa� si� pan Pawe� a niech go sobie bierze s�d, karczmarz, niech si� dzieje z nim, co chce, a mnie co do tego! a mnie co! Nie� go sobie, bierz, precz ruszaj, �eby mi tu nie posta�.
Okrutnie si� uni�s� pan Pawe�. Kasper g�ow� g�adzi�, kobieta oniemia�a.
� M�wi� ci, ruszaj mi z tym paskudztwem st�d, p�ki� ca�a! Ani zna�, ani wiedzie� nie chc�.
Kobieta, s�uchaj�c, nie zdawa�a si� bynajmniej ha�asu tego bra� do serca, patrzy�a spokojnie na dziecko.
� U mnie w chacie swoich pi�cioro, ja go nie wezm� � rzek�a � to do dworu nale�y.
� Do dworu! jeszcze czego brak�o! � krzycza� pan Pawe� � �eby mi tu z ca�ego �wiata znosili bachory, �ebym ja tu szpital podrzutk�w u siebie zak�ada�. A! niedoczekanie! przychodz� mi tu umy�lnie umiera� pod moim nosem, �ebym ja�
Zaperzy� si� strasznie.
� M�wi� ci, Nastka � doda� � nie�, rzu� go w Szczar�, po�� na go�ci�cu! niech go sobie wilcy jedz�� Ja b�d� jeszcze na szyj� bra� ten brud cudzy!! Fora mi st�d, ruszaj�
Kobieta nie zwa�aj�c na rozkazy, obejrza�a si�, jakby szuka�a miejsca, gdzie dziecko z�o�y�, bo wcale nie my�la�a go zabiera� z sob�.
Kasper to postrzeg� i pogrozi�.
� Ja go tu przynios�am � zawo�a�a � bo� trudno przy trupie zostawi� i gdzie �winie chodz�. Nie chc� mie� na sumieniu duszy niewinnej, ano do mnie to nie nale�y. Kiedy pan chce, niechaj ka�e potem wyrzuci�, czy jak tam postanowi.
Zakr�ci�a si� stara Na�cia, p�acht� uznojone czo�o otar�a i ani patrz�c na p. Paw�a, zawini�tko tu� pod �cian�, niemal u n�g jego z�o�y�a.
Pawe� wo�a: � Ani mi si� wa�! � gdy Na�cia pok�oniwszy mu si� nisko, ju� si� mia�a ku wrotom. Kasper i pan os�upieli.
Mondygierd w tej chwili przez jak�� ciekawo�� srogi sw�j wzrok zwr�ci� na dziecko, kt�re nie wiadomo jakim cudem, zamiast rozp�aka� si� do tej chmurnej twarzy, u�miechn�o si� do niej. U�miech ten dzieci�cy jak przyku� p. Paw�a do ziemi. Kasper stoj�cy za nim patrzy� te� � milczeli.
Rzecz si� sta�a niepoj�ta. Mondygierd ramionami �achn��.
� Biegnij�e do Maryny! � krzykn�� na Kaspra � c� stoisz wyrapiwszy* oczy� Co? id� i niech tymczasem dziecko we�mie. Mo�e g�odne, gotowe zdechn��.
P. Pawe� sta� i ci�gle patrzy� na dziecin�, kt�ra mu si� u�miecha�a; sta� jak wmurowany, przel�k�y, nie mog�c si� ruszy�, sam nie wiedzia�, co si� z nim dzia�o.
Cz�owiekiem czu�ym nie by� wcale, czasem �zy w nim �miech obudza�y, dzieci nie cierpia�, a teraz tu ten �miech sieroty, kt�ry jaka� moc anielska wywo�a�a na usta, aby z�ama� gniew i ub�aga� go, czyni� na nim wra�enie takie, �e mu ciarki chodzi�y po sk�rze. Zdawa�o mu si�, �e co� z innego �wiata do� przem�wi�o.
Mrucza� jednak jakby z na�ogu.
� Jeszcze czego! �ebraki, w��cz�gi, mo�e Cygany, bo licho wie nawet, czy to chrzczone, czy �lubne, b�d� mi dzieci podrzuca�. Ma�o to darmozjad�w u mnie. Karm tylko a dawaj� Ale! Zapewnie.
Nadesz�a przywo�ana przez Kaspra Maryna, mrucz�c, i stan�a nad dzieckiem, r�ce krzy�uj�c.
� No! c� stoisz! widzisz� dziecko, we�, nap�j! niech z g�odu nie zdycha! oddam do s�du, niech sobie bior�� Ja z go�ci�c�w wszystkiego �miecia zbiera� i �ywi� nie mam obowi�zku�
Stara przykl�k�a nad dziecin� i przypatrzywszy si� jej, powoli podnios�a z ziemi. Niewie�cie serce jej, cho� zesch�e, uderzy�o mi�osierdziem � przytuli�a je do sie� bie i z wolna, wpatruj�c si� w blad� twarzyczk�, poci�gn�a do kuchni.
Pan Pawe�, kt�ry mia� i�� do dworu, odwr�ci� si� i oczyma poszed� za Maryn� i dziecin�.
Mrucza� co�, ale go ju� nie by�o mo�na zrozumie�. Kasper jeszcze sta� przy nim.
� Czeg� ty tu stoisz jak ko�ek? nie masz rozumu czy co? � pocz�� z gniewem. � Id��e do kuchni, rozwin�� dziecko, opatrze�, mo�e przy nim co� jest� znak jaki, co�! A niech Maryna mu mleka da�
Namy�li� si� jeszcze nieco i jak sta�, wprost na wie� ruszy�.
Tu, �e wiecz�r ju� by� i ludzie z pola powracali, wszystko, co �y�o, skupia�o si� pod karczm�, gdzie le�a� trup zmar�ej kobiety. Gwar, �cisk, wrzawa by�a ogromna. Im rzadsze tu bywa�y wypadki nadzwyczajne, tym wi�ksze czyni�y wra�enie. Starzy wlekli si� o kiju, dzieci z ca�ej wsi kupami cisn�y si�, widz�c starszych tak zaj�tych czym� i zaniepokojonych.
Na widok pana ucich�o zaraz, g�owy si� poodkrywa�y, wie�niacy si� rozsypywa� zacz�li i pan Mondygierd, milcz�c, wszed� do ko�a, w�r�d kt�rego pod �cian� karczmy le�a�a umar�a kobieta. Tu� przy niej kij i torba prawie pr�na rzucone by�y.
Twarz zmar�ej wymizerowana, blada, z oczyma zapad�ymi, nie by�a stara jeszcze, cho� wiek jej trudno by�o odgadn��; n�dzna odzie� oszarpana i brudna dowodzi�a ub�stwa wielkiego. By�a to kobieta wiejska, cho� niekt�re cz�ci ubrania zszarzanego mog�y s�u�b� we dworze oznacza�. Nikt nie �mia� zw�ok dotyka� nawet, ani oko�o nich szuka� czego�, co by mog�o �wiadczy�, kto by�a.
Karczmarz opowiada�, �e nie zachodzi�a nawet do izby i po�o�y�a si�, przywlek�szy, pod �cian�. Chcia� j� st�d odp�dzi�, ale nie zdawa�a si� go ani s�ysze�, ani rozumie�, tak �e w ko�cu naha�asowawszy odszed�, a gdy p�niej zajrza� znowu, zobaczy� j� jakby u�pion�. Nierych�o pod wiecz�r w�jt chcia� j� rozbudzi� i rozm�wi� si�, ale ju� zasta� nie�yw�.
P. Pawe� s�ucha� opowiadania nad�sany. Przy najlepszej ch�ci uczepienia si� do kogo� i szukania winy, nie by�o sposobu �aja� nikogo opr�cz arendarza.
W tej�e chwili w�jt konnego mia� wyprawi� do pana asesora* i stra� postawi� przy ciele, aby nikt go tkn�� nie �mia�. Domys�owi, �e to by� mog�a Cyganka, sprzeciwia�a si� i twarz nie maj�ca cery ani rys�w znanych powszechnie w��cz�g�w, i w�osy jasne na g�owie, i str�j, a wreszcie obyczaj tych ludzi, kt�rzy zawsze gromadkami si� snuj�.
Rozporz�dziwszy tu wszystko, pan Pawe�, nagderawszy za r�ne stare grzechy na tych, kt�rych po drodze spotyka�, poszed� do dworu ci�gle co� mrucz�c do siebie.
Wszystkim w Koz�owiczach rz�dzi� zegar: nadchodzi�a godzina wieczerzy, st� by� nakryty, flaszka ze stark� sta�a na nim, Kasper czeka� tylko ukazania si� pana, aby wazk� kaszki z mlekiem nie�� z kuchni. Mondygierd jednak zamiast wprost do dworu, zawr�ci� do folwarku.
By�a to rzecz nies�ychana.
Tu stara Maryna i dwie dziewki sta�y nad dzieckiem, kt�re le�a�o rozpowite na stole, rzuca�o nogami i dawa�o si� poi� mlekiem. Ch�opak by� zdr�w i silny, jakby ca�e �ycie wyssa� z matki�
� C� si� gapicie! g�upie! � zakrzycza� od progu p. Pawe�. � Nigdy�cie dziecka nie widzia�y? C� osobliwego!
Dziewczyny pochowa�y si� po k�tach, a stary spojrza� z dala na dziecko.
� Ch�opiec? � spyta�.
� I taki zdr�w jak byk! � zamrucza�a Maryna. � Na szyi mia� krzy�yk prosty mosi�ny. Ch�opskie dziecko�
� Ch�opskie, nie ch�opskie � odpar� p. Pawe� � cz�owiecze zawsze. Dop�ki s�d nie zjedzie i nie odda go si�, niech nie b�dzie g�odne. Rozumiesz. Ju�ci tam kt�ra nia�k� by�a, to powinna wiedzie�, jak si� z nim obej��. A to skaranie Bo�e! jeszcze mi tego ko�tuna by�o potrzeba. �e te� nigdy spokoju! Nie to, to owo, zawsze licho co� przyniesie� Ano go�ciniec do mnie nie nale�y, niech sobie asesor bierze� a mnie co do tego!
Wieczerza zesz�a na rozmaitych pytaniach zadawanych Kasprowi i na �ajaniu. We dworze do p�na dziecko owe spa� nie da�o, nie mogli si� o nim nagada�, ani go napatrze�. Jedna z dziewcz�t w niedostatku ko�yski wzi�a go hu�ta� na r�ku i u�pi�a.
Nazajutrz dopiero z po�udnia powo�any asesor nadjecha� wprost na miejsce obdukcji*, dok�d i pan Pawe� pospieszy�. Przywi�z� z sob� lekarza razem, kt�ry nie znalaz� �adnych innych znak�w na ciele pr�cz tych, jakie zwykle apopleksji towarzysz�, a kobieta by�a n�dz� wycie�czona, schorowana, znu�ona drog�. W torbie, w odzie�y, w �achmanach na pr�no szukano �ladu jakiego�, papieru, znaku, dozwalaj�cego si� domy�la�, sk�d pochodzi�a. Nie by�o nic. Odzie� pospolita nie r�ni�a si� od u�ywanych w okolicy.
�ledztwo si� toczy�o, gdy p. Pawe� zagadn�� asesora, co z dzieckiem zrobi�.
� Wa�pan bo go sobie zabieraj i odsy�aj do domu podrzutk�w, ja o nim ani zna�, ani wiedzie� nie chc�.
Urz�dnik te� nie narzuca� dziedzicowi sieroty, o�wiadczy� tylko, �e naprz�d przeprowadzi� musi korespondencj�, a p�niej si� zg�osi o nie.
� Oddaj pan gdzie do chaty tymczasowo � rzek� � to go niewiele b�dzie kosztowa�. Ja zabra� z sob� nie mog�.
� Tak! do chaty, licho wie komu � odezwa� si�, p. Pawe� � to zamorz� g�odem i zginie z niechlujstwa�
Urz�dnik ramionami ruszy�.
� Tak czy owak, to si� zmarnuje � szepn�� � na to nie ma rady. Kto si� tym zechce zaopiekowa�!
Dla opatrzenia i opisu dziecka, udali si� do dworu, a pan Pawe� zaprowadzi� sam Urz�dnika do kuchni, gdzie �w znajda na r�ku wczorajszej nia�ki le��c, wcale si� nie zdawa� swoj� przysz�o�ci� zak�opotany. Patrzy� �mia�o i r�ce wyci�ga�.
Mondygierd ramionami z�yma�.
� A, �eby to na �wiecie by�o potrzebne, �eby mia�o rodzic�w, co by si� nad nim rozpadali, toby pewnie cherlawe by�o i zdechlak� Ale �e sierota i zawalidroga, to zdr�w i ani go pi�ci� dobi�. Tak jest na �wiecie, tak! jak Boga kocham�
Do dworu zaprosiwszy na przek�sk�, p. Pawe� dowiadywa� si� pilno, kiedy sobie zabior� dziecko, bo si� go chcia� pozby� co rychlej.
� P�ki to tu b�dzie � rzek� � wszystka robota za nic, baby b�d� po ca�ych dniach cacka� si� ko�o tego i dozoru nie b�dzie ani w drobiu, ani przy bydle.
Narzeka� by�o bez ko�ca, uspokoi� jednak asesor, i� si� postara, aby dziecko zabrano wpr�dce.
Wypadek ten ma�y mia� na �ycie w Koz�owiczach wp�yw daleko wi�kszy, ni� si� by�o mo�na spodziewa�. Naprz�d stara Maryna wzi�a sierot� w opiek�, potem dziewcz�ta si� nim bawi�y, co gorzej, Kasper nie wy�azi� z kuchni, a pan Pawe� dwa razy na dzie� chodzi� si� naocznie przekonywa�, �e temu znajdzie si� krzywda nie dzieje.
� Niech u mnie nie zdycha � m�wi�. � Sam zagl�da� musz�, bo to u nas nikomu wierzy� nie mo�na, z pocz�tku gotowe si� rozpada�, a za dwa, trzy dnie g�odem zamorz�! Czy ja ich nie znam?
Jednego wieczora przy kolacji, gdy Kasper, jak zwykle z r�kami na piersiach z�o�onymi, sta� milcz�cy naprzeciw pana, odezwa� si� Mondygierd.
� Uwa�a�e� ty, co to za dure�? Ile razy przyjd�, �mieje si� do mnie!
� Kto? � zapyta� Kasper.
� Kto? c� z ciebie za ograniczony cz�ek, kto? jeszcze si� pyta? � rzek� p. Pawe� � Kto? kt� ma by�, ten znajda!
� Bo on si� do wszystkich �mieje, to taka natura! � zamrucza� Kasper.
� A! nieprawda! nieprawda! do ciebie si� nie �mieje � odpar� Mondygierd � pyta�em Maryny.
Kasper ramionami ruszy�.
� Ot, �eby go sobie s�d zabra� � rzek� � bo w kuchni to nieprzyzwoita rzecz.
Pawe� spojrza�.
� C� z ciebie za m�drzec pilnuj�cy przyzwoito�ci � odpar� z wolna. � C� to dziecko komu szkodzi? Ja sam dzieci nie lubi�, bo to �miecie z tego, ani s�owa, ale mi�osierdzie trzeba mie�.
Spojrza� na Kaspra.
Ten nie zwyk� by� panu nigdy ust�powa�.
� Tak to panu podoba�o si� dzi� m�wi� � rzek� pod nosem � a dlatego dziecko p�jdzie na podrzutki, i tyle tego.
� Albo p�jdzie, albo nie p�jdzie! � zawo�a� niecierpliwie pan Pawe� � rozumiesz? Zechc�, to zostawi�, zechc� to oddam; u mnie tu nikt komenderowa� nie ma prawa tylko ja� P�jdzie na podrzutki! Sk�d�e to wiesz?
� Pan sam m�wi�.
� Mog� zrobi�, jak mi fantazja podyktuje � rzek� p. Pawe�. � Co ty mo�esz o tym wiedzie�? Na z�o�� tym, co my�l�, �e oddam dziecko, mog� zostawi�.
� To niech pan zostawi � odpar� Kasper, poczynaj�c zbiera� ze sto�u.
Mondygierd wsta�, �egnaj�c si�.
� On mi b�dzie dyktowa�, co ja mam robi�! Jeszcze czego nie sta�o.
Kasper nie odpowiada�, sko�czy�o si� na tym.
Kilka tygodni up�yn�o, o zabieraniu dziecka mowy nie by�o, a ch�opiec wybiela�, wyt�u�cia�, przyzwyczai� si� do bab, kt�re go piel�gnowa�y, i w oczach r�s�.
Stary kawaler na�ogowy we wszystkim, gdy raz do kuchni zacz�� chodzi�, aby si� przekona�, �e dziecku krzywdy nie robiono, nie opu�ci� dnia jednego. Czasem, nie dosy� �e popatrzy�, ale sta� zamy�lony, chmurny, milcz�cy, jak gdyby zagadk� przysz�o�ci tego biedaka chcia� rozwi�za�.
Dziecko jakim� instynktem �mia�o mu si� cz�sto, a raz czy dwa r�ce wyci�gn�o ku niemu, tak �e si� a� cofn�� i nasro�y�.
� Ale bo to nie wiedzie� co jest! � mrucza�, wychodz�c � paskudztwo to si� garnie, nie wiedz�c dlaczego. A� mi� tfu!! Mo�na jak nic nawykn��. Cz�owiek si� do szczeni�cia przyzwyczai. Na co mi ten k�opot! po co? do czego � niechby go sobie wzi�li.
Prawie dwa miesi�ce up�ywa�o od wypadku owego, gdy Kasper jednego jesiennego poranku przyszed� oznajmi�, �e kluczw�jt* przyjecha� z papierami i �e dziecko maj� podobno zabiera� do s�du.
Pan Pawe�, kt�ry ko�czy� si� ubiera�, nadzwyczaj si� poruszy�.
� Gdzie? jaki kluczw�jt?! � zakrzycza�. � Niech poka�e papiery! Dwa miesi�ce znaku �ycia nie dawali, a teraz nagle � co? gdzie!
Pop�och nie niniejszy sta� si� mi�dzy babami na folwarku, stara Maryna si� rozbecza�a. Tymczasem klucz� w�jt sta� z papierami przed Mondygierdem, kt�ry je oczyma przebiega� i mrucza�.
� Tak! � rzek� � teraz zabieraj�, a �eby by�o u mnie zmar�o, to co?
Kluczw�jt g�ow� pokr�ci�.
� Dok�d�e go zawieziecie? jak? bez nia�ki, bez dozoru? Ale to nie mo�e by�. Dziecko do trzech dni nie do�yje.
Rzecz ta nie zdawa�a si� zbyt mocno kluczw�jta obchodzi�.
Kasprowi poleciwszy, aby tego urz�dnika w kredensie* go�cinnie podejmowa�, p. Pawe� wysun�� si� na folwark. Po co? sam, zdaje si�, nie wiedzia�.
Wstydzi� si� sam przed sob� s�abo�ci, ale dziecka tego odda� � na dole i niedole niepewne � okrutnie mu si� nie chcia�o. Sam ��da�, aby je od niego wzi�to, a teraz �al mu go by�o.
�Powiedz� � my�la� � i b�d� mieli racj�, �em ju� stary, zasch�y, bez serca, kiedy jednej tam biednej sierociny nie chc� nakarmi� i zbywam si�. Wiadomo, co to czeka w szpitalu!�
Do s�abo�ci jednak przyzna� si� nie chcia�.
� S�uchaj no, Maryna � rzek� do starej, kt�ra w�a�nie na r�ku trzymaj�c robaka, p�aka�a po cichu � to� to jesie�, ju� i ch�odno! Dziecko nie tak bardzo mocne, jak je wezm�, to g�gnie? h�?
Stara potwierdza�a jak najmocniej.
� Ja go tam trzyma� nie my�l�, niech sobie bier�, na co mi ten ci�ar. Licho wie, co za stworzenie, niech bier�� nie mam nic przeciwko temu, ale po ludzku� po ludzku. Jak dziecko si� pokrzepi, podro�nie, oddam; teraz je da�, to na stracenie. Gdyby cyga�skie by�o, nie godzi si�.
To powiedziawszy popatrzy� na ch�opca, zawr�ci� si� i wyszed�, rozkazuj�c do siebie przywo�a� kluczw�jta. Wyt�omaczy� mu jak najdobitniej, �e chcia�by si� zby� przyb��dy, ale baby m�wi�, �e nie wy�yje, bo nadto ma�y. Spisano wi�c rodzaj protok�u �wiadcz�cy, �e dziecko musi czasowo na miejscu pozosta�.
W Koz�owiczach wszyscy, nie wyjmuj�c Kaspra, byli temu radzi, ale nazajutrz przy obiedzie pan Pawe� m�wi� do niego:
� Jak si� bieda uczepi, to si� jej nie pozby�, w�a�nie tak u nas z tym dzieckiem. �eby sobie by� je zabra� kluczw�jt, pana Boga o to prosi�em. Ano, nie. Maryna si� zaklina, �e s�abowity, �e nie wytrzyma. K�amie, jako �ywo, ja to wiem, ale nie chc�, aby mnie nazywano okrutnym. Gdyby go byli wzi�li, nic by mu si� nie sta�o.
Kasper o�mieli� si� b�kn��:
� A jakby kluczw�jt wywi�z�, pan by sam �a�owa�!
Odgadni�ty pan Pawe� zarumieni� si� mocno.
� Prosz� ja ciebie, tylko ty mi nie m�druj, ty mi tu nie odgaduj, co ja my�l�! Ale! on mi tu b�dzie podpatrywa� i przepowiada�? Ha? sk�d�e ci to ta m�dro��! Znasz ty mnie?
� A ju�ci� lat trzydzie�ci s�u��.
� Ja ci powiadam, �e ty mnie i za pi��dziesi�t nie b�dziesz zna�. Tak�e mi mudrahel!* Ja ciebie znam, �e� osie� by� za m�odu i takim samym umrzesz, a mnie ty na �d�b�o nie znasz! Nie! nieprawda! Ja bym �a�owa�? kogo? co? b�bna tego? znajd�, bachura tego �mierdz�cego, co go na go�ci�cu ze �miecia zdj�to? C� to on mi jest?
Wsta� od sto�u zaperzony pan Pawe�, tym bardziej i� mia� podejrzenie na Kaspra, �e si� z niego, zakrywaj�c, u�miecha�.
K��tnie te powszednie bynajmniej mi�dzy nimi dobrej harmonii nie nadwer�a�y. W godzin� potem byli znowu jak najlepiej, a je�eli si� rozmowa przeci�gn�a, inaczej jak �ajaniem sko�czy� si� nie mog�a. Je�eli utarczka mi�dzy starymi dosz�a do ostatecznego kresu, tak �e Kasper si� poruszy� i da� pozna�, i� zosta� dotkni�tym, nieochybnie nazajutrz pod jakim� pozorem dostawa� gratyfikacj�, podarek, jaki� balsam na zagojenie rany.
Po wyje�dzie kluczw�jta we dwa dni, p. Pawe� nagle wpad� na my�l, i� dziecku imi� nada� by�o potrzeba. Nie mia� pewno�ci jednak, czy by�o ochrzczone czy nie, cho� krzy�yk na szyi zdawa� si� tego dowodzi�. W tym przedmiocie postanowi� si� poradzi� duchownego. Nie podoba�o mu si� to, �e kobiety samowolnie ch�opca przezywa�y, nie wiedzie� dlaczego, Matwiejkiem.
Zakaza� nawet, aby si� nie wa�ono �adnego imienia mu nak�ada�, dop�ki on tej kwestii nie rozwi��e. Z narady z proboszczem wypad� chrzest warunkowy, a po namy�le p. Pawe� dozwoli� sierocie w�asne swoje da� imi�.
Kasper si� u�miecha� i rusza� ramionami, ale �e we wszystkim nawyk� by� pana na�ladowa�, chodzi� do kuchni i po ca�ych godzinach przesiadywa� nad tym b�bnem, kt�ry na tym sko�czy�, �e si� go za w�sy targa� nauczy�. Kasprowi a� �zy z �cz ciek�y, ale si� u�miecha�. Kluczw�jta przez kilka miesi�cy nie by�o ani s�ycha�, a Pawe�ek si� sobie na folwarku chowa� w jak najlepsze i krzywda mu si� nie dzia�a.
Gdy wiosna nadesz�a, a ch�opak zacz�� si� powoli na nogi d�wiga�, pan Pawe� kilka razy zagada� co� o kluczw�jcie, �e zapomnia� po dziecko przyjecha�.
� Bo ju�ci to paskudztwo trzeba raz odda� gdzie� i pozby� si� tego � m�wi� do Kaspra. � Sko�czy si� na tym, �e gdy si� to we dworze chowa� b�dzie, ludzie gotowi o tym B�g wie co ple��, a tego ja nie chc�; nikt nie wie, jak on si� tu dosta�, poczekawszy, zapomn� i bajki z tego urosn�.
Kasper zwyczajem swym sta� z r�kami na piersiach za�o�onymi, nie m�wi� nic. Pan Mondygierd spojrza� na�.
� C� bo znowu stoisz z g�b� zamalowan�? � zawo�a� � to� m�g�by� si� przecie odezwa�, h�? Trzeba odda�, a kluczw�jt nie przyje�d�a. �eby cz�owiek lito�ci nie mia�, toby na fur� z bab� wsadzi� i wprost do s�du odes�a�. Niech sobie robi� z tym, co chc�, to do mnie nie nale�y. Co mi tam! a ta g�upia Maryna plecie, �e oto z�by si� wyrzynaj�, bo ci�gle jakie� z�by coraz nowe dostaje. Ja nie wiem, p�ki to tego b�dzie? Raz to potrzeba przecie sko�czy�. Potem przyjdzie osp� szczepi� i licho wie co, a tymczasem we dworze ci�ar.
� Jaki� ci�ar, prosz� pana? Kwarta mleka i troch� chleba? � mrukn�� Kasper.
� A doz�r? � przerwa� Pawe� � te babska to jak swojego nie maj�, cudzym by si� po ca�ych dniach bawi�y; nic nie robi�, tylko si� nad tym smarkaczem rozpadaj�.
� No, to niech pan ode�le � przerwa� Kasper � wola pa�ska.
� Tak! dobry�! � krzykn�� Pawe� � potem s�d nie s�d, b�d� tr�bili, �e nawet nad tym robakiem u nas lito�ci nie by�o. Ju� jak kogo pan B�g pokarze � doda� � to ani si� wywin��. Odes�a�, �le, zostawi�, jeszcze gorzej, ni wprz�d, ni w zad. Kara Boska i po wszystkiemu.
Westchn��.
By�o takich pogadanek wiele. Na koniec jednego dnia czerwcowego Kasper zas�piony, pilno panu w oczy patrz�c, zast�pi� mu drog� w ganku, powracaj�cemu z pola.
� Kluczw�jt przyjecha� � rzek� kr�tko. Zmiesza� si� p. Pawe� i w�asnego uczucia zawstydzi�.
� No, to c�, �e przyjecha�? � spyta� udaj�c, �e nie rozumie. � To co?
� Po dziecko si� zg�asza! Mondygierd ju� si� d�sa�.
� To mu odda�, niech bierze! niech bierze. Chwa�a Bogu, �e si� zb�d�. Wo�aj go do mnie.
Wszed� p. Pawe� do pierwszego pokoju i siad� na sofce; kwa�no mu by�o.
� Hm! po dziecko przyjecha�! a kilka miesi�cy pary nie pu�cili, jakby go na �wiecie nie by�o, teraz sobie nagle przypomnieli!
Kluczw�jt, figura urz�dowa, z ogromn� blach� na piersiach, cz�ek dobrze wykarmiony, z policzkami rumianymi, powa�ny wielce, daj�cy sobie tony wielkiego w�adcy, ale znaj�cy si� mimo to na grzeczno�ci, wszed�, uk�oni� si� i stan�� w progu. Pan Mondygierd sapa� siedz�c.
� Dobry wiecz�r!
� Dobry wiecz�r. Co to asindzij po dziecko przyby�e�?
� A ju�ci, kiedy trzeba je zabra�, to teraz pora najlepsza � rzek� urz�dnik.
� Pewnie, pewnie! � odezwa� si� Pawe� � trafi�e� w�a�nie, �e mu si� jakie� z�by wyrzynaj� i dziecko chore. To� trzeba Boga w sercu nie mie�, �eby je teraz bra�!
No, i jak? bez baby go nie powieziesz, bo to si� rozkrzyczy na �mier�, a ja baby teraz da� nie mog� ani na lekarstwo. U mnie w ogrodzie plewid�o, roboty za katy, r�k ma�o, jeszcze kilka chorych le�y.
� A c� b�dzie? � zapyta� kluczw�jt.
� Co b�dzie? To ja si� acana pytam, co b�dzie � zawo�a� Mondygierd. � Bierz, bierz, ja nie chroni�, zb�d� si� tego pisku i smrodu z ochot�, ale b�dziesz odpowiedzialnym za dziecko, je�li g�gnie, a �e g�gnie, to b�d� pewny, nie dowieziesz go do stanowej kwatery.
Kluczw�jt pokr�ci� g�ow�.
� E! �eby za�! � rzek� � nic mu si� nie stanie.
� Ano baby go rozpie�ci�y � odpar� pan Pawe�. � Zwyczajnie jak nad sierot� lito�� mia�y i to si� rozpaskudzi�o, ale mnie nic do tego, ja r�ce umywam.
Wtem nagle co� sobie przypomnia� p. Pawe� i spyta�.
� A pocz�stowali� wa�pana? h�? mo�e by� si� co napi�!
I pocz�� wo�a� Kaspra, �aj�c go.
� Czy� i to trzeba przypomina�, ty stary niedo��go! Daj�e w�dk� i zak�sk�, rozumiesz! Gdzie twoja pami��, wszystko trzeba samemu robi� i ka�d� rzecz �opat� k�a�� w g�ow�.
Przek�ska ju� by�a gotowa i Kasper, nie wdaj�c si� w usprawiedliwienie, przyni�s� j�. Pan Pawe� chodzi� po izbie, r�ce powk�adawszy w kieszenie. Kasper znik�.
� C� b�dzie, prosz� ja�nie pana? � zapyta� kluczw�jt.
Pan Pawe� ramionami ruszy�.
� Co ma by�! � rzek� staj�c przed urz�dnikiem. � Serce ludzkie trzeba mie�! to darmo! Mnie ten znajda ju� ko�ci� w gardle siedzi, rad bym go jednej godziny z r�k zda�, ale lito�� bierze.
Si�gn�� pan Pawe� niby od niechcenia do kieszeni i co� w r�k� wcisn�� kluczw�jtowi.
� �eby� si� darmo nie fatygowa� � mrucza� cicho. � Niech ju� ten b�ben przeb�dzie tu, p�ki z�b�w wszystkich nie dostanie. Co robi�! Co robi�!
Kluczw�jt si� bynajmniej nie napiera� ch�opca i pan Pawe� zawsze st�kaj�c na to, �e go pan B�g pokara� tym przyb��d�, oznajmi�, aby go do czasu na folwarku zostawiono. Narzekaj�c tak�e, kaza� mu koszule uszy� z p��tna, kt�re sam wyda� pod pozorem, �e mu si� jakie� okrawki od czego� zosta�y.
W kilka tygodni okaza�o si�, �e na folwarku ten smarkacz by� przyczyn� og�lnego opuszczania si� dziewcz�t w gospodarstwie i jawna by�a potrzeba wzi�cia dla� z biedy dziewczyny, wyrostka, kt�ra by go pilnowa�a.
� To zdaje si� nic � m�wi� Mondygierd � a zaraz jedna g�ba wi�cej na folwarku. I tak ziarnko do ziarnka, a ten b�ben ju� kosztuje� No, a da� go na r�ce cudze, to przepadnie.
Kasper, gdy by�a o tym mowa, tylko ramionami rusza�.
Pod pozorem, �e ludzie si� opuszczaj�, gdy si� na nich oka nie ma, pan Pawe� raz i dwa co dzie� chodzi� do dziecka na folwark. Sta� czasem nad nim zamy�lony, trafi�o si�, �e si� u�miechn��, raz mu przyni�s� kawa�ek cukru, drugi raz sucharek, i przy wieczerzy tego dnia wygada� si� przed Kasprem, �e ch�opiec b�dzie nieg�upi.
� Z �cz mu patrzy ju� teraz � co� takiego, licho wie! No � i nieszpetny wcale.
Prawd� powiedziawszy Pawe�ek cho� niezbyt brzydki, nadzwyczajnej pi�kno�ci nie mia�, ale � u�miecha� si� do Mondygierda � to go czyni�o pi�knym.
Wszyscy we dworze do dziecka si� przywi�zali, prawdopodobnie kluczw�jt musia� si� tego domy�le�, przyje�d�a� wi�c regularnie dwa, trzy razy po dziecko i odje�d�a� u�agodzony, a przekonany, �e w�a�nie w tym momencie odda� ch�opca nie by�o podobie�stwa, nie nara�aj�c jego �ycia.
Pawe�ek, szcz�liwie si� tak chowaj�c pod pilnym dozorem samego dziedzica, dochodzi� ju� trzech lat i biega� oko�o folwarku przy nia�ce, okazuj�c wrodzony talent do wywijania kijem i do ha�asowania, spoufali� si� tak z panem Paw�em i Kasprem, �e ich obu za po�y porwa� i goni� po dziedzi�cu, gdy dnia jednego, raniute�ko, wpad� stary s�uga do pana, jak przestraszony, blady, wzruszony i pocz�� niezrozumia�ego co� be�kota�, w czym tyle tylko doj�� by�o mo�na, i� kto� w nocy do karczmy zajecha�, kt�ry si� dopytywa� o znalezione tu dziecko i lada chwil� mia� nadej�� do dworu.
Zerwa� si� p. Pawe� wo�aj�c:
� Ot� tobie masz! tegom si� zawsze l�ka�! by�em tego pewny! jak mi B�g mi�y! Biedowali�my hoduj�c to stworzenie, piel�gnowali, a teraz do gotowego ch�opca, kiedy z niego pociecha by� mog�a, zjawi si� kto� i odbierze.
Kt� to taki? co za jeden? jakim prawem? � burcza�.
� Albo ja wiem, ubogi cz�ek, wygl�da na ekonoma albo szlachcica z Sernik, ino go nie wida�.
Pan Mondygierd wpad� prawie w pasj�.
� Zapewne! � zawo�a� � pierwszy lepszy teraz sobie b�dzie sierot� rewindykowa�! Z tego nie b�dzie nic! Nie dam. Jest mi powierzony od urz�du! Jakie dowody! �adnych dowod�w by� nie mo�e.
Burzy� si� chwil�, w ko�cu co najpr�dzej ubrawszy, przykaza� Kasprowi, aby do dziecka nikomu obcemu ani si� palcem nie da� dotkn�� � i czeka� w bawialnym pokoju. Kawy rannej dopi� nie m�g�, tak by� poruszony. Mrucza� ci�gle sam do siebie.
� By�em tego pewny! Ano, zobaczymy, zobaczymy! W p� godziny mo�e, wprowadzony przez Kaspra, wtoczy� si� do pokoju m�czyzna �rednich lat, s�usznego wzrostu, z w�sem, ubrany jak oficjalista dworski*, w butach d�ugich, twarzy m�skiej, przystojny, smutny i widocznie mocno wzruszony.
Pan Mondygierd przyj�� go od razu jak nieprzyjaciela na stopie wojennej, wyst�puj�c przeciw niemu.
� Kto acan jeste�? � zapyta� sucho.
� Daniel Wydra, ja�nie panie � odpar� dobywaj�c dr��c� r�k� papier�w zwi�zanych zza taratatki* � oficjalista prywatny w dobrach ks. Lubeckich.
� Czego wa�pan chcesz? � doda� surowo pan Pawe�.
� Ja�nie panie � �ami�c r�ce, zawo�a� przyby�y � przywlok�em si� pa�� do n�g i dzi�kowa� mu za ocalenie mojego dziecka! mego jedynego dzieci�cia!
� Co? co? co? jakiego? gdzie! prosz� si� ja�niej wyt�umaczy�.
Wydra tchn�� mocno i pocz�� opowiada� nadzwyczaj �ywo.
� Prosz� o chwilk� cierpliwo�ci, niech pan raczy pos�ucha�, opowiem wszystko, jak by�o. B�g �wiadek duszy mojej, prawd� jak na spowiedzi, �wi�t� prawd�.
Zmarszczy� si� pan Pawe�.
� S�ucham, ale do rzeczy, bo ja pr�nych s��w nie lubi�.
� Na folwarku, w kt�rym ekonomuj� od lat dziesi�ciu, s�u�y�a dziewczyna, Marcysia. Pisarz prowentowy* si� w niej zakocha�, tak �e nawet si� mia� z ni� �eni�. Dziewczyna by�a pi�kna i poczciwa, lubili j� wszyscy� ale rodzice S�omkowskiego �eni� mu si� z ch�opk� nie pozwalali. B�g ich wie, jak i gdzie, ale dosy�, �e si� pobrali. S�omkowski musia� ze swoimi zerwa�, a �e by� do nich przywi�zany, zachorza� z �alu, no, i umar�. Marcysia zosta�a jak palec sama na �wiecie z dzieckiem. Straciwszy m�a, ca�a si� w tego dzieciaka, mo�na powiedzie�, wla�a, nosi�a si� z nim dzie� i noc, chodz�c, p�acz�c, a �e nie mia�a prawie z czego �y�, to�my j� na folwarku karmili.
Lito�� bra�a nad nieszcz�liw�. Pan Pawe� s�ucha�, ustami kr�c�c.
� No, ale do rzeczy! � przerwa� � c� mnie tam po tej Marcysi!
� Ona by�a wszystkiego mojego nieszcz�cia przyczyn� � westchn�� Wydra � ona! my�my j� przytulili przez mi�osierdzie.
Wydra rozp�aka� si�. �zy ociera� i czas jaki� m�wi� nie m�g�.
� Do rzeczy � mrukn�� Mondygierd. � Zatem co?
� Nie wiadomo, z czego i jak, dziecko jej umar�o � m�wi� przyby�y. � Ledwie�my je pochowali, gdy na drugi dzie� zwariowa�a. Ca�� noc siedzia�a na mogi�kach, �piewaj�c niby do snu dzieci�ciu, a� si� ludziom serce kraja�o. �mia�a si�, skaka�a, hu�ta�a, jakby zabawia�a jeszcze swojego ch�opca, nie pami�taj�c, �e go pogrzeba�a. Trzeba j� by�o wzi�� gwa�tem od grobu i to nie�atwo przysz�o.
Ja i �ona robili�my, co mogli, aby j� do zmys��w przyprowadzi�. Zdawa�o mi si� czasami, jak si� rozp�acze, �e oprzytomnieje. Gdzie tam, nagle skoczy i �piewa� zaczyna, i prawi od rzeczy. Ju� nie wiedzia�a, �e m�� nie �y�, wi�c gada niby do niego, we�mie lada co i nosi jak dziecko, ko�ysze a �piewa� U nas w�a�nie syneczek ma�y by� w kolebce. Kilka razy nieprzytomna dorwa�a si� do naszego dziecka, bo jej si� zdawa�o, �e to jej w�asne, �ona odbiera�a, czasem na chwilk�, widz�c, �e nic z�ego nie robi mu, zostawia�a go na jej r�kach, aby nieszcz�liwa mia�a jak�� pociech�.
Ju� i nie wiedzie�, co z ni� robi� by�o. Wlok�o si� tak par� tygodni. Jednego dnia, jako� my�my si� porozchodzili oko�o gospodarstwa, a wariatka po�o�y�a si� spa� na wy�kach*. Nasz ch�opiec le�a� w ko�ysce. �ona moja by�a na ogrodzie. Co� j� tkn�o, �e ch�opca zostawi�a samego, pobieg�a � nie ma dziecka. Wnet si� wszyscy rozpierzchli szuka� wariatki, bo wiedzieli, �e nikt inny nie m�g� go wzi��, tylko ona.
A! panie! s�dny to dzie� by� dla nas. Gdzie co by�o koni, ludzi, cz�en, wszystko�my pochwytali, goni�c, jak komu na my�l przysz�o�
Nigdzie ani �ladu, wariatki nie znale�li�my. �ona moja o ma�o �yciem tego nie przep�aci�a, a o sobie ja ju� nie m�wi�.
Kt� m�g� zgadn��, co ona z sob� i ch�opcem zrobi�a! Szcz�ciem si� B�g ulitowa� nad nami! Panie, ona tu u was pod karczm� zmar�a! Wy macie moj� sierot�! Czas, dnie zgadzaj� si� zupe�nie, a i opis kobiety.
Mnie opatrzno�� Bo�a jako� na trop prowadzi�a � kluczw�jt�
� A bodajby przepad�! � rzek� w duchu pan Pawe� i zwr�ci� si� z powag� wielk� do Wydry.
� M�j panie � odezwa� si� � wszystko to bardzo �liczne, czu�e i wielk� mam kompasj�* nad asindziejem, ale ja tu jednak �adnego nie widz� dowodu, �eby ch�opiec, kt�rego ja z go�ci�ca kaza�em wzi�� przez mi�osierdzie, mia� by� koniecznie jego synem, a ta �ebraczka, kt�ra tu zmar�a, t� jak�� Marcysi�.
Ruszy� ramionami.
� Ja�nie panie � zawo�a� Wydra, r�ce rozpo�cieraj�c � ale� to rzecz jawna. Wiemy, kiedy uciek�a, a kiedy si� tu przyb��ka�a. �yd j� opisuje kropla w kropl� jak by�a, wymizerowana, wychud�a, w�osy jasne, ubrana po prostu, tylko kawa� odzie�y dawnej pono na niej zosta�.
Pan Pawe� wiedzia�, �e odzie� by�a w s�dzie z�o�ona, ale si� z tym nie odezwa�.
� Wszystko to nie dowody! � zawo�a� � co? sk�d? Jest temu lat trzy, jak si� to sta�o, dzi� nikt dobrze nie pami�ta�
Wydra zdziwiony oporem, jaki spotka� niespodzianie, zamilk�, r�ce za�ama�, sta� jak ra�ony. Pan Pawe� zmieszany mocno, przechadza� si� po pokoju chrz�kaj�c.
� Finalnie � rzek� � chcesz, wa�pan, tego dziecka! tak!
� Bo moim jest! � wybuchn�� ojciec.
� To trzeba dowie�� gruntownie � rzek� pan Pawe� � niezbicie, prawnie. Zreszt� dziecko to � doda� uderzaj�c si� w piersi z patetycznym akcentem � dziecko to jest mi przez urz�d powierzone, jemu je tylko oddam.
Stan�� uroczysty, niemal gro�ny i straszliwie w duszy gniewny na tego cz�owieka, kt�ry mu b�bna jego �mia� chcie� wydrze�.
� Bardzo szanuj� pobudki i uczucia acana � doda� � ojciec jeste�, ale mo�esz si� �udzi�, sam si� oszukiwa�. Trzeba dowod�w mocnych� niezbitych!
Wydra coraz bardziej zdumiony, zdawa� si� pozbawionym mowy, wyczerpa� by� argumenta, kt�re mu si� zdawa�y przekonywuj�ce, znajdowa� op�r i nie wiedzia� ju�, jak si� dalej obr�ci�. �zy mu nape�ni�y oczy.
� Ja�nie panie � odezwa� si� � trzeba mie� lito�� nad nieszcz�liwym cz�owiekiem. To� to jak na d�oni jawne, �e dziecko moje�
Pan Pawe� si� zniecierpliwi�.
� Dla asindzieja na d�oni, ale dla mnie pewno�ci �adnej nie ma, nie ma! nie ma! � powt�rzy� razy kilka. � Ja dziecka nie dam, chyba prawnie i urz�downie.
Post�powanie Mondygierda w tej sprawie tak by�o dziwne nawet dla niego samego, i� czu� si� w obowi�zku wyt�umaczy� je i sobie, i zdumionemu Wydrze.
� Acan mnie nie znasz � doda� � ja jestem cz�owiek formalista, �cis�y we wszystkim, nic u mnie na lekko! nic per dominum pstrum*, u mnie czarno na bia�ym, prawnie, dok�adnie� tego� wedle regu�y by�, tego, musi.
Wk�adane � tego � kt�rego p. Pawe� nie u�ywa�, tylko gdy by� wielce sk�opotany i zmieszany, dowodzi�o, �e nie wiedzia� sam, na czym si� mia� oprze�. Czu� tylko, �e dziecka nie chcia� odda� i �e gdy mu je odbior�, cho� z Koz�owicz ucieka� przyjdzie, bo to by�a jedyna pociecha, ten smarkacz, na kt�rego ju� gdera� i odgra�a� si� p. Pawe�, ale si� do niego przywi�za� niezmiernie.
� A to by pi�knie by�o � zawo�a� w ko�cu � �ebym ja pierwszemu lepszemu, co mi si� zg�asza bez �adnych dokument�w, dziecko mi zdane urz�downie, pod rewers na opiek�, oddawa�.
Tego nie uczyni�! nigdy w �wiecie.
Wydra oczy ociera�, w piersi mu te� gra�o gniewem, a przynajmniej zbiera�o si� na oburzenie.
� Najlepszym dokumentem � odezwa� si� � s� �zy moje, prosz� ja�nie pana!
Mondygierd si� zmiesza�.
� No, to jed� wa�pan do s�du, ja, ja, to nie moja rzecz! � krzykn��. � C� to mi potrzebny na co ten b�ben, kt�ry mnie ju� kosztuje! A mnie on na co? do czego! tylko k�opot z tego i pisku pe�no!
Ale u mnie ka�da rzecz musi i�� regularnie, nic nie pomo�e.
� Zatem �ledztwo musi zjecha� � odezwa� si� Wydra.
� Niech b�dzie �ledztwo � potwierdzi� Mondygierd � zobaczymy, czy asindziej dowiedziesz, �e ch�opiec do niego nale�y. A jak ci go oddadz�! z panem Bogiem, baba z wozu, ko�om l�ej!
Zdawa�o si� tedy, �e wszystko si� sko�czy�o. Wydra zamy�lony sta� u progu jeszcze, p. Pawe� te� rozwa�y� w sobie okoliczno�ci i odezwa� si� �agodniej:
� Acan jeste� poruszony, mo�e ci si� przewidywa�, rozpatrz�e no si� lepiej we wszystkich okoliczno�ciach. Ja do tego tam berbecia �adnych pretensji nie roszcz�, ale w ka�dej rzeczy trzeba post�powa� rozwa�nie i legalnie.
Siadaj acan! a mo�e by� si� w�dki napi� czy co? Wydra si� sk�oni� nie m�wi�c nic, g�ow� spu�ci� i nabrawszy odwagi pocz�� z cicha.
� Ju�ci�, prosz� ja�nie pana, nie ma w�tpliwo�ci, �e gdy si� teraz o s�d opar�o, bez s�du si� nie da zrobi�, ale niech�e pan ma lito�� nade mn� i zamiast mi przeszkadza�, dopomo�e. Racz pan przeczyta� �wiadectwo, kt�re umy�lnie wzi��em od jeneralnego plenipotenta ks. Lubeckich.
To m�wi�c, wyci�gn�� papier, ale p. Mondygierd z daleka da� znak r�k�, �e go nie potrzebuje.
� Id� acan odpocznij, pogadamy, pogadamy� Zaledwie si� drzwi zamkn�y za Wydr�, gdy drugimi Kasper wbieg�, mocno poruszony.
� Racja fizyka!* � zawo�a� � dziecko mu trzeba odda�. Trzy lata o nich s�uchu nie by�o, raptem si� opatrzyli. Hm! �adnego dowodu nie ma, �adnego dowodu, a pan my�li mu je zaraz rzuci�, bierz, abym mia� g�ow� spokojn�.
� Kto ci to powiedzia�, ty stary ba�amucie, �e nie powiem inaczej � krzykn�� p. Pawe�. � Co pleciesz! Kto oddaje? Hm.
Oba starcy zamilkli. Mondygierd zaczyna� jak zawsze, gdy by� poruszony, biega� po pokoju i po cichu kl��.
� Bodajby ich, ze wszystkim� itd.
Nagle niby mu co� na my�l przysz�o i stan��.
� G�upstwo � zawo�a� � co? czego? b�dziemy si� rozpadali nad tym b�bnem. �yli�my bez niego i by�o nam dobrze, na co on nam potrzebny. Nia�ka ub�dzie, g�b� jedn� mniej! Ty zawsze mia�e� t� g�upi� sympati� do dzieci.
� Ja? prosz� pana? � Kasper ramionami strz�s� � ja?
� A kt�? ja? A to dobre � m�wi� Pawe� � ja dzieci nie cierpi�, nie lubi�em i nie znosz�, niech sobie zabiera, ale s�downie! �ledztwo musi by� i ostre. Potem poci�gn� mnie do odpowiedzialno�ci, nieg�upim�
Kasper opar� si� o stolik i patrza� przez okno. Pocz�� szepta� po cichu na wp� do siebie:
� Et! co to gada�, co to gada�! Mi�dzy nami, ta to si� na tym sko�czy, �e jemu oddadz� dziecko. Przed arendarzem opisywa� t� kobiet�, co je tu przynios�a, jota w jot�, zgadza si� czas i wszystko� Nie ma bo w�tpliwo�ci, �e to ch�opiec jego. W s�dzie z�o�one �achmany, to i on je pozna, i ludzie, i oprzysi�gn�. Mi�dzy nami, ch�opiec kropla w kropl� podobny.
� A! nieprawda jako �ywo � rzek� skurczony Mondygierd � przy�ni�o ci si�? podobny? z czego? jak� ch�opiec delikatny, nawet przystojny, a to� to zabijaka jaki�. Pleciesz! A jeszcze mi ty to gadaj po dziedzi�cu, zobaczysz, jak ci g�b� zamaluj�.
Do niego podobny? Koneser!* prosz�, znalaz� ju� podobie�stwo! g�upi.
Kasper nie zwa�a� na �ajanie, tak by� w my�lach zatopiony, by� to zreszt� chleb powszechni.
Zbli�y� si� poufale do p. Paw�a.
� Wie pan co? ze wszystkiego wida�, to cz�owiek nie w dostatkach. W�zek, kt�rym przyjecha�, po�al si� Bo�e, szkapa, wypasiona, prawda, ekonomska, ale stara� ko�o niego chudo� a gdyby z nim pogada�? hm! on m�g�by dziecko zostawi�. Doje�d�aliby sobie! Co to wam krzywda, czy co?
Odgadni�ty p. Pawe� oburzy� si�, �e Kasper mu my�li jego odebra�.
� Odczep�e si� ty ode mnie � zawo�a� � ze swoimi m�drymi radami! Ty mi zawsze musisz mentorowa�. C� to ja swojego rozumu nie mam, �ebym si� u ciebie zapo�ycza�� Dosy�, �e ty mnie zawsze do ostatniej pasji przyprowadzisz� Patrzajcie go! nauczyciel. A nie p�jdziesz belferowa� do kuchni, s�yszysz!
Kasper nieul�kniony w okno patrza�; splun�� pomalutku, spojrza� na pana i powa�nie wysun�� si� z pokoju, drzwi dosy� mocno zatrzaskuj�c za sob�.
Mandygierd zosta� sam. �al mu by�o okrutnie tego smarkacza, do kt�rego si� niepotrzebnie przywi�za�, a wyda� si� z tym wstydzi�. Gniewa� si� na losy.
� Drugim razem � mrucza� � znajdzie si� sierota, o kt�r� nikt nigdy si� nie upomni, jak ona komu ci�y, ludzie si� ni� rzucaj�, a tu wnet i ojciec si� przystawi�, B�g z nim, ale trzy lata si� to hodowa�o, �eby cz�ek szczeni� wykarmi�, to si� przywi��e do niego. Taka g�upia ta ludzka natura�
Pocz�� sobie perswadowa�.
� Nie, ale bom g�upi � rzek� w duchu. � Przyzwyczai�em si�? no to co? odzwyczaj� si�, i kwita. Pewnie, �e szkoda, bo to ju� zaczyna�o gada� i by�oby to ros�o sobie, a w domu by nie tak by�o pusto, ale, no c�? mam si� dlatego obwiesi�, plun�� na mar�! Co mi tam! Tak z tym, jak bez tego!!
Machn�� r�k� ogromnie, westchn�� i s�owo w s�owo, jak Kasper przed chwil�, zapatrzy� si� w okno, z wyrazem smutku na twarzy.
Ze wszystkich s�siad�w i przyjaci�, z kt�rymi �y�, mimo nieustannych sprzeczek, w przyja�ni i zgodzie p. Pawe�, najulubie�szym mu by� rejent Sawicz. Zwano go rejentem, chocia� nim od dawna nie by�, przylgn�� tytu� ten do niego z dawnych czas�w. Dorobiwszy si� wioszczyny, kt�r� sobie kupi� pod Pi�skiem, Sawicz �y� w niej, pi�ty ju� krzy�yk licz�c, tak samo nie�onaty jak Pawe�, tak samo prawie kwa�ny, zabawiaj�c si� jedynie tym, �e z ludzi drwi� nielito�ciwie i cieszy� si� ich s�abo�ciami.
Mondygierd powa�niejszym by�, gdy sz�o o sprawy wi�ksze, Sawicz wszystko bra� lekko, we wszystkim szuka� plam, a w niedostatku tych, z kt�rych by m�g� szydzi�, sam siebie ogadywa�, zowi�c niekiedy � starym dudkiem.
Powierzchowno�� rejenta nie by�a wcale poci�gaj�ca. Lubi� kieliszek i twarz czerwona, rubinowa, zaogniona, zdradza�a t� s�abo��, lubi� dobrze i du�o zje��, co mu zaokr�gli�o zbytnio przysadzist� figur�, wreszcie przy�ni�o si� ko�tun zapu�ci� i nie tykaj�c w�os�w, doczeka� si� ogromnego, starannie piel�gnowanego, dla kt�rego czapk� nawet musia� kaza� robi� na uszach.
Stal jeszcze w oknie Mondygierd, gdy stukanie kijem w drugim pokoju oznajmi�o mu przybycie Sawicza, bo nie m�g� to kto inny by�, tylko on. Wkr�tce te� g�os us�ysza�.
� A gdzie� si� gospodarz podzia�? C� to znowu jest? Za mo�odycami lata czy co? h�?
Pawe� drzwi otworzy�.
� Jak si� masz?
� Do n�ek si� �ciel�, widzisz, przywlok�em si� do ciebie na ko�duny* � wzdychaj�c rzek� Sawicz � dla mnie p� kopy b�dzie dosy�, bom dzi� nie bardzo zdr�w. Co s�ycha�?
� A nic � rzek� Pawe�.
� Czego� kwa�ny jeste�! hm! C� ci to? Zagniewa�e� si� na co� w gospodarstwie?
� Jako �ywo!
Mondygierdowi pilno by�o si� wyspowiada�, tylko wstydzi� si� wyda� z g�upim sentymentem.
� Trafi�e� do mnie na �mieszn� spraw�, ale nie ma o czym gada�.
� Ano, m�w, c� b�dziemy robili? Ka� w�dki da� �� i zrzu� z serca, co masz, l�ej ci b�dzie.
Kasper, znaj�cy ju� porz�dek domowy, nie czekaj�c rozkazu, przyni�s� �niadanie, kt�re o tej godzinie zawsze by�o w pogotowiu; flaszk� starki, ratafi�, chleb, ser, mas�o i s�odkie zak�ski, w�r�d kt�rych t�ucze�ce* kr�lowa�y.
Rejent si� przysun�� zaraz; napili si� w�dki i Mondygierd ogl�dnie pocz�� opowiada� histori� dziecka.
� A to� ja j� s�ysza�em � przerwa� Sawicz � umiem j� na pami��. C� tedy?
Niezr�cznie dosy� pan Pawe� doko�czy� dzisiejszym przybyciem ojca, zdradzaj�c niewielk� ochot� oddania ch�opca.
Rejent na niego spojrza�.
� Co� ty oszala�, czy co? � rzek� � a to Panu Bogu podzi�kuj i oddaj mu to utrapienie! tobie to do czego?
� Pewnie! do czego mi to ma by�! Ju� mi ko�ci� w gardle stoi, jednak�e ja tego bez s�du nie mog� zrobi�.
� Sfiksowa�e� czy co? � roz�mia� si� rejent � a s�dowi na co ten b�ben? Kto ci si� o niego upomni. Kontenci b�d�, �e si� zbyli.
� Zawsze, tak � tego � to nie mo�e by�! � krzykn�� p. Pawe�, zajadaj�c chlebem, aby nie pokaza�, �e si� zawstydzi�.
Rejent jad� i �mia� si�.
� Wiesz, kochanie � rzek� � mo�na by ciebie pos�dzi�, �e ci si� konsolacji* tak zachcia�o, �e a� cudz� sobie przyw�aszczasz. Ca�a sprawa funta k�ak�w nie warta! Plu� i porzu�.
Mondygierd co� zamrucza� i siad�. Rad by�, �e rejent przyjecha� i dywersj�* zrobi� jak�� w sprawie, razem z tym jednak waha� si� nawet przy nim odzywa�, aby go nie wy�miewa�.
� Ju� ty mi nie m�w � pocz�� Sawicz � ty� si� do tego smarkacza przywi�za�. S�abizna z ciebie� Ja co dzie� panu Bogu dzi�kuj�, �e si� nie o�eni�em, a ty, je�li ju� si� w tobie te symptomata* odzywaj�, prorokuj� ci, na staro�� jeste� got�w to g�upstwo zrobi�.
Mondygierd a� podskoczy�.
� Id��e ty mi z tym gadaniem! � zakrzykn��.
� Co masz si� wstydzi� i wypiera� tego � m�wi� rejent � albo to po ludziach nie chodzi. Tak bardzo stary nie jeste�, ko�tuna jak ja nie masz, �on� czym wy�ywi� jest; w domu ci nudno, wal w konkury, to po cudzym dziecku p�aka� nie b�dziesz, gdy ci w�asne bokami wy�azi� b�d�.
� Kt� ci powiedzia�, �e ja tego dziecka �a�uj� � odezwa� si� opryskliwie p. Pawe�. � Sk�d�e� ty to wzi��?
� S�uchaj�e, ja ludzi znam! � rzek� rejent � nie k�am, dziecka ci �al� To z�y znak, ty si� o�enisz.
� A! id� do trzysta�
Sawicz si� �mia�, w�dk� popi� i wszystko zmi�t� z talerzy; usta potem otar�, odetchn��, usiad� wygodnie i zawo�a�:
� No! p�ki ja tu, ko�czmy sprawy, ka� wo�a� ojca tego, wezm� go na indagacj� i wybawi� ci� z k�opotu.
Chcia� si� z tego wym�wi� gospodarz, zagaduj�c to tym, to owym, gdy nie powo�ywany wpad� Wydra, z oczyma rozpromienionymi, poruszony, wes�, zmi�szany razem� Nie zwa�aj�c na rejenta, wprost pobieg� do pana Paw�a i do n�g mu si� rzuci�, chwytaj�c za nie.
� Drogi m�j paneczku! B�g widzi, dziecko moje! Dobrodzieju! �askawco! tam matka usycha z pragnienia, aby je zobaczy�. Daj mi je! Dam rozpisk�, stawi� si�, b�d� odpowiada� � to m�j syn! b�d� mi�osierny!
Proste s�owa te poruszy�y tak Mondygierda, �e ju� wstydz�c si� opiera� i ulitowawszy nad wo�aj�cym, nic nie rzek�, tylko:
� A bierz�e sobie, bierz! to� ja go nie przyw�aszczam!
Zaledwie us�yszawszy te s�owa Wydra, jeszcze raz za nogi �cisn�� usuwaj�cego si� p. Paw�a i wybieg� z pokoju.
� Widzisz acan, panie Pawle � odezwa� si� rejent � tylko ubodzy ludzie tak si� dzieci napieraj�. Na wielkim �wiecie zawada z dzie�mi. Matce nieprzyjaci�k� dorastaj�ca c�rka, ojcu przeszkod� synalek, taki wisus, jak i on. Trzeba to wyposa�y�, podzieli� si� A taki oto ekonomina, �eby mia� siedmioro, za ka�dego �ycie da! G�upi ludzie, ale to w porz�dku! Dzieci na �wiecie potrzebne, aby co� zosta�o z tego, co ospa, koklusz, krup, cholera i inne kosowice pozabieraj�.
My z wa�panem we dwu weso�e kawalery, ale trutnie � nikt po nas nie zap�acze, o co ja, przyznaj�, wcale nie dbam! Cho�by si� i �mieli potem, ja nie pos�ysz�
Przy usposobieniu, w jakim by� pan Pawe�, mowa ta mu si� nie podoba�a i kr�tko na ni� odpowiedzia�:
� Bredzisz!
W�r�d rozmowy ko�duny si� dogotowa�y i poszli do sto�u.
* * *
Wydra ch�opca dobrze zawini�tego zabrawszy na w�zek, pojecha� drugiego dnia z nim do �ony. Pan Pawe�, chc�c si� prz