7767

Szczegóły
Tytuł 7767
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7767 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7767 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7767 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gaetan Brulotte �� � � Wiecz�r towarzyski � � Pi�tek wieczorem, 30 kwietnia. � � Godz. 18.31. Po powrocie do domu. � � W windzie zwyk�a kartka papieru przylepiona skoczem do lustra. Wiadomo�� napisana odr�cznie, czytelnymi drukowanymi literami, skierowana jest przypuszczalnie do mieszka�c�w domu: � � Drodzy s�siedzi - dzi� wieczorem nie b�dzie u nas tak cicho, jak zwykle. Prosimy o �askawe wybaczenie. Wdzi�czni za wyrozumia�o��, z g�ry dzi�kujemy. � � Maura-Zocail, 5-te pi�tro � � Nacisn��em guzik trzeciego pi�tra, usi�uj�c dopasowa� twarze do tych nazwisk. Bezskutecznie. Pewno jacy� nowi lokatorzy oblewaj� mieszkanie - pomy�la�em. I nagle stan�a mi przed oczyma m�oda para ko�o trzydziestki, na kt�r� natkn��em si� ze trzy czy cztery razy. � � Para superbanalna, na oko najnormalniejsze ma��e�stwo. On pewnie nazywa si� Maura, a ona Zocail - albo na odwr�t. Umie�cili swoje nazwiska w porz�dku alfabetycznym, ka�de z nich zachowa�o swoje przyjmuj�c jednocze�nie nazwisko drugiego. Tak czy owak, spodoba� mi si� ten drobny, przemy�lany konformizm towarzyski. � � Godz. 19.06. Ciekawe, co to si� b�dzie dzia�o. M�odzi z pewno�ci� przyjmuj� rodzin�. A mo�e przyjaci�? Albo koleg�w z pracy. B�dzie du�o ludzi, mn�stwo jedzenia i picia. Gospodarze zechc� wywrze� wra�enie na go�ciach, przem�wi� im do wyobra�ni, a zw�aszcza do �o��dka. Musieli przygotowywa� si� od kilku tygodni. Pewno to dla nich wa�na sprawa. Jest rzecz� znan�, �e przyj�cia pomagaj� w spo�ecznym awansie. Wyczu�em u nich od razu ten dynamizm, t� ch�� zaspokajania wsp�lnych ambicji. A wiec przeczuwaj� jaki� awans. A mo�e w�a�nie go otrzymali? Albo te� organizuj� t� ma�� uroczysto�� bez powodu, po prostu dla przyjemno�ci? Oby tylko nie trzydniow� orgie! Mo�liwe, �e niewinnym wygl�dem maskuj� sk�onno�� do wyst�pnych uciech. Zabawnie by by�o ujrze� ten ascetyczny dom, taki cnotliwy i niczym nie ska�ony, jak przemienia si� w ci�gu jednej nocy w westernowy saloon, albo co� jeszcze gorszego. �mia� mi si� chce! Ju� wyobra�am sobie mina madame Joyau - tej, co to chcia�aby zamkn�� �ycie swoje i-innych w petach surowych obyczaj�w. Jazgota�aby na schodach, krzycza�a �e skandal, a� w ko�cu sprowadzi�aby policje. Za�o�� si�, �e je�li przeczyta�a og�oszenie w windzie, ju� trz�sie si� ze z�o�ci i oburzenia. � � - Ale� prosz� pani, dajmy ludziom po�y�! - powtarzam jej zawsze, gdy nadarza si� okazja. Dajmy po�y�! Wolno�� to przecie� jedna z tych rzadkich warto�ci, jakie nam jeszcze pozosta�y. A �e jest taka cenna, musimy jej tym zacieklej broni�! Tak wi�c, moi pa�stwo, je�eli o mnie chodzi - �wi�tujcie sobie, jak d�ugo wam si� spodoba. I dzi�ki wam za uszanowanie naszego prawa do swobody i za uprzedzenie, �e b�dzie ono chwilowo ograniczone. Chcia�em spokojnie zaj�� si� przygotowaniem wyk�ad�w na przysz�y tydzie�, rozerwa� si� troch�. P�jd� na kolacj�; do Chi�czyk�w. To jest my�l! � � Godz. 20.16. Albo nie! Dom z pewno�ci� opustoszeje wieczorem. Ten p�jdzie do kina, tamten do teatru, �w do restauracji. Ju� sobie wyobra�am, co dzieje si� w innych mieszkaniach - nowe projekty na wiecz�r, pomieszane szyki, codzienny tryb �ycia przewr�cony do g�ry nogami. Jedni s� zachwyceni, drugim to przeszkadza. Co do mnie, postanowi�em zosta� w domu, maj�c cich� nadziej� na zaproszenie. W ko�cu, dlaczego by nie? Mo�e Maure-Zocailowie zechc� ug�aska� s�siad�w szampanem, a samotnik�w - takich jak ja - zaprosz� do siebie. By�oby to mi�e. I nie jest niemo�liwe. Zreszt�, co za r�nica. W sumie, wol� swoje stare, dobre przyzwyczajenia: zamkn� si� w bibliotece i odci�ty od �wiata, oddam si� ulubionym rozrywkom - lekturze i muzyce. Tak czy inaczej, ha�asy z pi�tego pi�tra na trzecim b�d� prawdopodobnie ma�o dokuczliwe. Zreszt�, kto powiedzia�, �e nie chodzi tu o jakie� bardziej intymne zabawy, czego nie dawa�a do zrozumienia kartka nalepiona w windzie. � � Godz. 21.32. Kolacje od�o�y�em na p�niej. Nie jestem g�odny. Od dw�ch dni prawie nic nie jem. Pogr��y�em si� w pismach naukowych i kosmologicznych ksi��kach: Nie mog� si� jednak skoncentrowa�. Przeszkadza mi jaki� natarczywy wewn�trzny g�os, nie pozwala zebra� my�li, wypomina; �e nie odwiedzi�em moich s�siad�w. Sko�czony absurd. Chyba �ni�. Przemierzaj�c wzd�u� i wszerz biblioteka usi�owa�em pozby� si� tego idiotyczne go uczucia. Daremnie - czuje si� winnym, �e nie zawar�em bli�szej znajomo�ci z nowymi lokatorami z pi�tego pi�tra. Ale przecie� takie rzeczy nigdy nie przychodzi�y mi �atwo. Dlaczego wiec mia�bym teraz traktowa� t� cecha mojej osobowo�ci jak wada kt�r� nale�y zwalczy� jak najszybciej? Tonie tylko moja sprawa. Maura-Zocailowie powinni przyj�� do mnie, a nie ja do nich. Jestem starszy i nale�� mi si� jakie� wzgl�dy. � � Przeszed�em do salonu. Mo�e zmiana miejsca pozwoli mi odetchn�� innym rytmem, poprawi nastr�j. � � Mia�bym zmieni� decyzje i wyj��? Dlaczego ten g�os wci�� jest we mnie i nie daje mi spokoju? � � Za��my, �e pope�ni�em wykroczenie godz�ce w kodeks towarzyski. So what?- jak mawia� m�j dziadek. Co dzie� nie�wiadomie pope�nia si� gafy. Tak, w�a�nie ten ci�g�y stan roztargnienia sk�ania mnie zapewne do stawiania sobie podobnych pyta�, na kt�re odpowiedzi udziela� jakby kto� inny. "Wygl�da troch� na milczka, nieprawda�?". So what?Za to jestem przynajmniej uprzejmy wobec ka�dego, kto si� do mnie zwraca. "Nie ma przyjaci�, ciekawe..." So what? Wystarczaj� mi koledzy. "Nie bywa w �wiecie, �yje jak odludek". So what? Pasjonuje mnie praca. Czy� nie wida� przez okno, jak siedz� wieczorami w bibliotece, pogr��ony w czasopismach naukowych i ksi��kach? "Na dodatek kawaler, nic dziwnego". So what? Czy kontemplacja w samotno�ci jest czym� nienormalnym, czy to szkodzi na g�ow�? Czy spo�ecze�stwo nie potrzebuje ludzi po�wi�caj�cych ca�e �ycie poszukiwaniom, badaniom, odkryciom, tworzeniu? � � "W gruncie rzeczy, to cz�owiek niewiele znacz�cy". So what? Gdyby istnia�a jaka� so what generation, chcia�bym do niej nale�e�. Dziadek na pewno nie mia�by nic przeciw temu. � � � � Trzasn�y drzwi. Na zewn�trz, czy w budynku? Nie wiem. Wyjrza�em na ulic� przez okno salonu. Nic. �adnego samochodu przed bram�. To z pewno�ci� pierwsi go�cie do Maure-Zocail�w, cho� ju� jest troch� p�no. Musieli przyjecha� taks�wk�. Ostro�no�� nie zawadzi. S�usznie. Nigdy nie wiadomo, w jakim si� b�dzie stanie po takim wieczorze. � � Godz. 22.28. Pe�en animuszu, nala�em sobie whisky. Zapad�a ju� ciemna noc. Up�yn�o prawie p� godziny od domniemanego przybycia pierwszych go�ci, gdy zn�w trzasn�y gdzie� drzwi. � � Przy�apa�em si� na niedyskrecji - wygl�da�em przez wizjer na klatk� schodow�. Nigdy w �yciu nie zni�y�em si� do podobnego w�cibstwa. Pech - nic nie wida�, ani nie s�ycha�. Pustka. Winda najwyra�niej sta�a, nikt te� nie wchodzi� po schodach. � � Nie rozumiem. � � Czy�by go�cie przedostali si� tylnym wej�ciem, nie znanym mi dot�d, mo�e niedawno odkrytym w zakamarkach naszego domu? � � Nie mog�c zebra� my�li, nala�em sobie nast�pn� szklaneczk�, �eby lepiej przygotowa� si� psychicznie do weso�ego przyj�cia u s�siad�w. Pozapala�em lampy w salonie i bibliotece. Zgasi�em ;e wszystkie przed kilkoma minutami, by m�c dok�adniej wychwyci� r�ne odg�osy, jakie przynosi z sob� noc, odr�ni� znane od obcych, zidentyfikowa� obecno��, sporz�dzi� pewnego rodzaju przekonywaj�c� klasyfikacj�. Nic si� jednak nie zdarzy�o. �adnego d�wi�ku. Nic, tylko g��boka cisza. � � Zapali�em lampk� na biurku. Cisza trwa. Zawsze wiedzia�em, �e nie istnieje absolutna cisza. Oto dow�d, je�eli kto� nie wierzy nawet o tej porze mo�na jeszcze uchwyci� dalekie g�osy miasta. Je�li jednak ograniczy� percepcj� do samego domu, ucho zarejestruje tylko to, co nazywamy w�a�nie cisz�. Nic poza tym. Ca�y dom jest opustosza�y, opuszczony przez mieszka�c�w, jakby ich wyssa� jaki� wir spowodowany niewyt�umaczaln� katastrof�. Nie s�ysza�em jednak, �eby ktokolwiek wychodzi�. Co prawda przegapi�em moment, kiedy ludzie wchodzili i wychodzili. Mimo to, ten spok�j wydaje mi si� niezwyk�y i podejrzany. Nie s�ycha� �adnych znajomych odg�os�w - telewizji, radia czy telefonu; nie s�ycha� brz�ku naczy� i garnk�w, stukotu zamykania drzwi, spuszczania wody; �adnego krzyku dziecka, �adnych krok�w. A najbardziej niepokoi to, �e nie s�ysz� strzelaj�cych butelek szampana, rozm�w, wybuch�w �miechu, od�wi�tnego gwaru. Bardzo to dziwne. Tak podejrzane, �e a� musz� zobaczy� co si� na tym pi�tym pi�trze dzieje. � � � � Skradam si� po schodach jak najciszej. Na czwartym nas�uchuj� pod drzwiami. Wszystko zdaje si� by� w porz�dku: s�siedzi z g�ry postanowili urz�dzi� sobie wiecz�r poza domem. Na pi�te pi�tro wspinam si� po drewnianych schodach prawie na czworakach by unikn�� najmniejszego trzasku, kt�ry rozleg�by si� dono�nym echem w tej nabrzmia�ej ciszy. Wkr�tce dojrza�em nazwisko Maure-Zocail wyryte na br�zowej tabliczce ko�o dzwonka. Przyklei�em ucho do drzwi. Czu�em, jak bije mi serce. Gdyby mnie tak kto� przy�apa� - pomy�la�em - co za wstyd! Nads�uchiwa�em bardzo uwa�nie i d�ugo. Nic. Jaka� nierealna cisza panowa�a w mieszkaniu, a przecie� powinna tam wrze� zabawa. � � Nie z tego nie rozumia�em. � � Nie ulegaj�c przedwczesnej panice, nie dopuszczaj�c do siebie najdziwaczniejszych i najbardziej makabrycznych z mo�liwych rozwi�za�, poszed�em do windy sprawdzi� raz jeszcze, czy kartka jest na swoim miejscu. W ko�cu, mo�e si� czego� nie dopatrzy�em. Widnia�a ci�gle, przylepiona do lustra, mo�na by rzec wyzywaj�ca. Odczyta�em j� ponownie, wr�cz pedantycznie, wodz�c palcem po literach jak dziecko, jak kto� niedorozwini�ty. Przeczyta�em jeszcze raz, na g�os, �eby lepiej upewni� si� co do tre�ci � � Drodzy s�siedzi - dzi� wieczorem nie b�dzie u nas tak cicho, jak zwykle. Prosimy o �askawe wybaczenie. Wdzi�czni za wyrozumia�o��, z g�ry dzi�kujemy. � � Maure-Zocail, 5-te pi�tro � � A wiec nie by� to sen. � � Strwo�ony, zadyszany i z sercem w gardle wr�ci�em pod drzwi Maure-Zocail�w w nadziei, �e us�ysz� cho�by przyt�umiony gwar odbywaj�cego si� tam przyj�cia. � � A jednak nic. Absolutnie nic. � � Konsternacja, zam�t w g�owie, niezaspokojona ciekawo�� sprawi�y, �e bez zastanowienia nacisn��em dzwonek. � � Cisza. Zapuka�em nie�mia�o. � � Ci�gle nic. Nikt nie odpowiada�. Nikt mnie nie s�ysza�. � � I wtedy zacz��em dzwoni� bez opami�tania, wal�c pi�ci� w drzwi, potem kopi�c w spos�b zupe�nie nie odpowiedzialny. Wreszcie krzycza�em ju� na ca�y g�os. � � - Otwierajcie natychmiast! S�yszycie? Bo wywal� drzwi! � � Cisza. � � Spr�bowa�em wtargn�� si��. Nic to nie da�o, rozleg� si� tylko g�o�ny �omot. Drzwi by�y opancerzone, zdolne wytrzyma� najpot�niejszy nap�r. Trzeba uspokoi� si�, pozbiera� my�li. Nas�uchiwa�em. Dom otulony by� wok� nieprawdopodobn� cisz�. Niesamowit� cisz�. � � Godz. 23.39. Co si� ze mn� dzieje? Za du�o wypi�em? To ju� s� majaki. Nala�em sobie jeszcze raz - �atwiej bodzie znie�� to co�, co mo�e by� tylko halucynacj�. Powoli zaczyna mi si� uk�ada� w g�owie jaki� makabryczny scenariusz - Maure-Zocailowie pope�nili samob�jstwo! Tak jest! Znalaz�em wyt�umaczenie. Proste. Zamkn�li si� w kuchni i otworzyli gaz. Mo�e powinienem wezwa� policje? � � Ale w takim razie po co ta wiadomo�� zostawiona w windzie? Zadaj�c sobie �mier� tak ostentacyjnie, chcieli pewno potrz�sn�� tym domem tkwi�cym w bezw�adzie, zm�ci� nasz wewn�trzny spok�j, a wreszcie - rzuci� brutalne wyzwanie spo�ecze�stwu, kt�rego nie mogli zaakceptowa�. Je�li tak si� sprawy maj�, jak�e si� co do nich pomyli�em. W ka�dym razie, wytr�cili mnie z r�wnowagi. Musze co� zrobi�. Tylko co? � � Przede wszystkim, dobrze by by�o jeszcze raz sprawdzi�, co si� dzieje na ulicy. � � � � Ani jednego samochodu. Zbli�a si� p�noc. Nie mego ju� d�u�ej. Szykuj� sobie nast�pnego drinka. � � � � Coraz bardziej czu�em si� ofiar� brzydkiego kawa�u. Znowu, bardzo wyra�nie, trzasn�y drzwi. Rzuci�em si� do okna przewracaj�c stolik i t�uk�c lampo. Na �rodku ulicy, jak gdyby nigdy nic, sta�a taks�wka z w��czonym silnikiem i zapalonymi �wiat�ami. Nie spuszcza�em z niej oczu, pewien, �e w�a�nie ona da mi wreszcie klucz do tej niesamowitej zagadki. � � Rado�� okaza�a si� przedwczesna. Po kilku minutach taks�wka ruszy�a i znikn�a. Nie widzia�em, �eby kto� wsiada� lub wysiada�. � � Nala�em sobie jeszcze dla kura�u, �eby nie poddawa� si� dr���cej mnie ciekawo�ci, tej s�abo�ci, kt�ra w ko�cu zmusi�aby mnie do ucieczki z tego feralnego domu. Innymi s�owy, pije �eby mie� odwago znie�� w�asne tch�rzostwo. Je�li bowiem ci ludzie pope�nili samob�jstwo, nie chce mie� z nim nic wsp�lnego. �atwo pad�oby na mnie podejrzenie, gdy� zdaj� si� by� jedyn� �yw� istot� obecn� dzi� wieczorem w tym domu. Musze szybko zmyka�. Teraz bojo si� naprawd�. � � 1 maja, po po�udniu. � � Trudno uwierzy�, �e jeszcze �yje. A przecie� serce bije mi tak szybko. To ju� nie jest niepokoj�ce, to jest przera�aj�ce. Spr�bujmy zachowa� spok�j. Uporz�dkujmy wszystko. Wr��my do samego pocz�tku, cho� strach si�ga� my�l� wstecz. � � Znowu winda. Min�a p�noc. Zje�d�am na d�, odwr�cony plecami do tajemniczego og�oszenia. Na parterze widz� drzwi wej�ciowe zamykaj�ce si� powoli, jakby kto� dopiero co je otwiera�. Czepiam si� tego drobnego faktu, by znale�� jaki� sens w tym ca�ym niewyt�umaczalnym �a�cuchu wydarze�. P�dz� do wyj�cia. Ulica jest pusta, spostrzegam wiec od razu m�czyzn� w jasnym p�aszczu, id�cego d�ugimi krokami chodnikiem. Nie znam go. Id� za nim. Po�pieszny marsz przez ca�e miasto prowadzi nas do zakazanej, portowej dzielnicy. Wkr�tce czuj� si� wci�gni�ty w labirynt bezimiennych uliczek, ciemnych i opustosza�ych. Indywiduum musia�o zauwa�y�, �e go �ledz�, bo kilkakrotnie usi�uje mnie zgubi�. Dochodzimy wreszcie do nabrze�a i pod��amy nim przez chwile. A� nagle nieznajomy wchodzi na k�adk� zawieszon� nad wod� i znika w ciemno�ci. � � K�adka nie budzi zaufania - d�uga i bardzo w�ska deska, przerzucona na los szcz�cia przez wielki drewniany s�up tkwi�cy w cuchn�cej wodzie. Chwila wahania przed st�pni�ciem na to przypadkowe urz�dzenie; zdaje mi si�, �e posuwam si� za daleko. Mimo wszystko ryzykuje i id� dalej. � � Czuj�, jak deska ugina si� pode mn�. Posuwam si� jak po linie. Od s�upa odchodzi inna k�adka, szersza ale i cie�sza zarazem, kt�ra skraca lekko w lewo aby dalej spocz�� na kolejnej podporze. Id� tak z k�adki na k�adk�, po szcz�tkach jakby zrujnowanego nabrze�a. Ci�gle jakie� niespodzianki; cz�ci tego zaimprowizowanego mostu zaskakuj�co ro�ni� si� miedzy sob�: w jednym miejscu masywne i solidne, w innym - s� kruche i zbutwia�e. Czekaj� mnie dalsze emocje, bo oto droga rozwidla si� w pewnym miejscu. Nie wiedz�c, kt�r� wybra�, zawracam - nieznajomy wygra�. W drodze powrotnej nagle trze�wieje, znika alkoholowe zamroczenie. Stwierdzam, os�upia�y i przera�ony, �e pierwsza k�adka - ta, kt�ra ��czy�a ca�� niepewn� konstrukcje z nabrze�em, a wiec z l�dem sta�ym - zosta�a zdj�ta. Ogarnia mnie bezsilno��. Widz� teraz, z ca�� jasno�ci� �wiadomo�ci wyostrzonej strachem, ogrom niebezpiecze�stwa na jakie si� narazi�em. Sta�em si� ofiar� z�oczy�c�w wi�kszego kalibru, ktorzy pewno broni� w ten spos�b dost�pu do swojej kryjowki. Trz�s�c si� ze strachu, �a�uj� teraz swego lekkomy�lnego post�pku. Siedz� na s�upie, zawieszony nad pustk� w najg��bszych ciemno�ciach, przej�ty trwog� czekam ju� tylko na �mier�. Nie mam wyboru. Skok do wody r�wna�by si� ugrz�ni�ciu w szlamie. Wo�anie o pomoc �ci�gn�oby band� zbirow. Minuty dziel�ce mnie od �witu ci�gn� si� w niesko�czono��, s� straszne. � � Wraz z nadchodz�cym blaskiem dnia konstrukcja mostu - pu�apki staje si� coraz lepiej widoczna i mniej gro�na. O ile rzeczywi�cie z jednej strony prowadzi do starego, ponurego i opuszczonego budynku, to z drugiej - zbawienne odkrycie - d�ugim i kr�tym pomostem z desek ��czy si� ze sta�ym l�dem. �apczywie wdycham powietrze, kt�rego mi tak brakowa�o i po�piesznie wracam na brzeg - do �ycia. W nocy t� sam� drog� musia� pod��a� z�oczy�ca, a potem - sko�czony dra�! - wr�ci� na nabrze�e i za moimi plecami z ca�ym sadyzmem zdj�� strategiczn� desk�. � � Nawet na ziemi ci�gle czuje si� niepewnie. Boje si� wraca� do domu. Tymczasem miasto budzi si� do normalnego �ycia. Ta znienawidzona codzienno��, jak� musimy znosi�, jak�e potrafi by� pokrzepiaj�ca, odnaleziona po�rod koszmaru. Bo by� to koszmar. Nie potrafi� sobie inaczej wyt�umaczy� tego, co si� sta�o. Nadmiar alkoholu wypitego na pusty �o��dek i kilkutygodniowa wyle�ana praca wystarcz�, aby do g��bi zachwia� r�wnowag�. � � Jest si�dma rano, kiedy otwieram drzwi wej�ciowe. Widz� albo mi si� wydaje, przemykaj�c� si� ciemn� sylwetk�, znikaj�c� w g��bi holu. Nagle dobiega mnie daleki g�os jakby z g�o�nika, kto� krzyczy do mnie: � � - Dzie� dobry, panie Portali! � � Zamar�em. Powstrzymuje si� z trudem, �eby nie wybiec z powrotem na ulico. Zdaje mi si�, �e to by� g�os dozorcy, ale nie jestem pewien. Rzucam wi�c w odpowiedzi "dzie� dobry", lakoniczne, bezosobowe. �ci�gam wind�. D�ugo to trwa. Pewno sta�a na pi�tym pi�trze. W lustrze kabiny widz� tylko w�asn�, trupi� twarz - og�oszenie znik�o. � � Wreszcie u siebie. Przyrz�dzam sobie ostatniego porz�dnego drinka. Chce si� dokumentnie zag�uszy�, znieczuli� strach, moc zapa�� w narkotyczny sen. � � �pi� w ubraniu i budz� si� ko�o po�udnia w�rod koszmarnych majakow, z potwornym bolem g�owy. Wybiegam jednak na schody i p�dz� na pi�te pi�tro, jakby mn� kierowa�a jaka� tajemna, z�owieszcza si�a. Co si� naprawd� wydarzy�o u s�siad�w? Zapytam o to ich samych. � � � � Fatalne pi�tro. Uchylone drzwi. Dzwonie. � � Nic. � � Dzwonie jeszcze raz. � � Ci�gle nic. � � Popycham drzwi, wal�c w nie i krzycz�c: - Jest tam kto? � � Wchodz� i staj� jak wryty! � � Mieszkanie jest puste! Zupe�nie puste! Nie ma nikogo, nawet trupa! � � I co jeszcze dziwniejsze, �adnego mebla! Nic! � � Na progu, przywleczony jakim� niepoj�tym podmuchem, zmi�ty kawa�ek papieru - kartka z windy! � � To istne szale�stwo! Nies�ychane! Niezrozumia�e! To niemo�liwe! To wszystko nie trzyma si� kupy! � � Schodz�, zagubiony jeszcze bardziej ni� przedtem. Po drodze spotykam szacown� dam� Joyau, ktora rzuca mi w przej�ciu: nie dali spa�? Od �smej do p�nocy, to ju� wystarczy! Ale od �smej wiecz�r do �smej rano - to nie do przyj�cia! To skandal! Musimy wszyscy wnie�� skarg�! Ca�� noc nie zmru�y�am oka! � � Uciszam j� ruchem r�ki. Nerwy mam napi�te do ostateczno�ci. Trz�s� si� ca�y. Krzycz�, �e zwariowa�a i p�dz� do siebie, do mej kryj�wki, do moich zapisk�w. Prze�o�yli Krystyna i Krzysztof Pruscy ��� powr�t