7861
Szczegóły |
Tytuł |
7861 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7861 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7861 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7861 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Terry Pratchett
"Teatr okrucie�stwa"
Opowiadanie ze �wiata Dysku
Copyright (C) Terry Pratchett
Przek�ad - Jaromir Kr�l.
�
By� pi�kny letni poranek. W taki dzie� cz�owiek a� si� cieszy, �e �yje. Cz�owiek le��cy na ziemi zapewne r�wnie� chcia�by si� tym cieszy� - by� jednak martwy. Tak martwy, �e bycie w cho� minimalnie wi�kszym stopniu martwym wymaga�oby przej�cia specjalnego szkolenia.
- Dobrze - powiedzia� sier�ant Colon (stra�nik, Stra� Miejska Ankh-Morpork) - Jak dot�d ustalili�my, �e przyczyn� zej�cia by�o: a) pobicie na �mier� co najmniej jednym t�pym narz�dziem, b) uduszenie p�tem kie�basek, c) atak przynajmniej dw�ch dzikich zwierz�t o d�ugich, ostrych z�bach. I co teraz, Nobby?
- Teraz aresztujemy podejrzanego, panie sier�ancie! - zawo�a� kapral Nobby, salutuj�c.
- Podejrzanego, Nobby?
- Znaczy, jego - wyja�ni� Nobby, tr�caj�c zw�oki czubkiem buta - Jak dla mnie, to takie le�enie trupem po�rodku ulicy wygl�da bardzo podejrzanie. W dodatku podejrzany pi�. Mogliby�my go aresztowa� za niechlujstwo i za nie�ywotno��.
Colon podrapa� si� w g�ow�. Aresztowanie zw�ok mia�o, oczywi�cie, pewne plusy. Jednak...
- Co� mi si� widzi - powiedzia� powoli - �e kapitan Vimes chcia�by, �eby t� spraw� za�atwi�. Zabierz no lepiej to cia�o do wartowni, Nobby.
- A potem b�dziemy mogli zje�� kie�baski, panie sier�ancie? - spyta� kapral Nobbs.
*****
�ywot najstarszego stopniem policjanta w Ankh-Morpork, najwspanialszym z miast �wiata Dysku*, nie by� us�any r�ami. Czasami, gdy kapitana Vimesa nachodzi� pochmurny nastr�j, my�la� sobie, �e gdzie� tam zapewne istniej� �wiaty bez czarnoksi�nik�w (przez kt�rych zagadki zamkni�tych pokoj�w by�y na porz�dku dziennym) i bez zombich (�ledztwa w sprawie morderstwa wygl�da�y naprawd� dziwnie, gdy ofiara by�a jednocze�nie g��wnym �wiadkiem), i gdzie mo�na by�o by� pewnym, �e psy nie b�d� niczego robi� nocami ani nie zaczn� sobie ucina� z lud�mi pogaw�dek. Kapitan Vimes wierzy� w logik�. Wierzy� w ni� mniej wi�cej w ten sam spos�b, w jaki cz�owiek na pustyni wierzy w l�d - innymi s�owy, traktowa� j� jak rzecz niezb�dn�, lecz nie pasuj�c� do �wiata, w kt�rym przysz�o mu �y�. "Jak dobrze by�oby cho� raz w �yciu co� naprawd� rozwi�za�" - pomy�la�.
Spojrza� w sin� twarz le��cych na kamiennym stole zw�ok i poczu� dreszczyk emocji. W tej sprawie istnia�y autentyczne �. Nigdy wcze�niej nie zetkn�� si� ze �ladami z prawdziwego zdarzenia.
- Tego nie m�g� zrobi� rabu�, panie kapitanie - oznajmi� sier�ant Colon - Dlatego �e kieszenie zw�ok s� pe�ne pieni�dzy. Jedena�cie dolar�w.
- Nie nazwa�bym tego "kieszeniami pe�nymi pieni�dzy" - zauwa�y� Vimes.
- Pe�ne, bo to by�y monety, panie kapitanie. Same drobiazgi. A� dziwne, �e jego spodnie to wytrzyma�y. W toku �ledztwa ustali�em r�wnie�, �e pracowa� w showbiznesie, panie kapitanie. W kieszeniach mia� wizyt�wki - "Chas Slumber - Rozrywki i Przedstawienia dla Dzieci".
- Jak s�dz�, nikt niczego nie widzia�? - spyta� Vimes.
- C�, panie kapitanie - wyja�ni� zawsze skory do pomocy sier�ant Colon - kaza�em m�odemu Carrotowi znale�� paru �wiadk�w.
- Kapralowi Carrotowi? Wys�ali�cie go, �eby sam prowadzi� �ledztwo w sprawie morderstwa? - zapyta� Vimes.
Sier�ant podrapa� si� po g�owie.
- No, wtedy on mnie spyta�, czy znam kogo� starego i schorowanego...
*****
W magicznym �wiecie Dysku zawsze znajdzie si� jeden �wiadek ka�dego morderstwa. Ostatecznie tak� w�a�nie ma prac�.
Konstabl Carrot, najm�odszy cz�onek Stra�y Miejskiej Ankh-Morpork, cz�sto sprawia� na ludziach wra�enie prostodusznego. I w�a�nie taki by� - cz�owiek o prostej duszy, ale prostej w ten sam spos�b, w jaki prosty jest miecz albo atak znienacka. Opr�cz bycia prostodusznym, by� r�wnie� prostolinijny; by� najprawdopodobniej najbardziej prostolinijnie my�l�c� osob� w dziejach wszech�wiata. Jego my�li d��y�y bowiem do celu po najprostszej z mo�liwych dr�g - linii prostej.
Konstabl sta� w�a�nie przy ��ku staruszka, kt�ry najwyra�niej cieszy� si� z jego towarzystwa. Sta� tam ju� przez pewien czas - i w�a�nie w tej chwili nadesz�a pora na wyj�cie notatnika.
- Wyja�nijmy to sobie od razu, prosz� pana - powiedzia� - Wiem, �e co� pan musia� widzie�. By� pan na miejscu zbrodni.
- Cӯ, W RZECZY SAMEJ, BY�EM - odpar� �mier� - I TAMTO NALE�A�O DO MOICH OBOWI�ZK�W. ALE TO JEST ZDECYDOWANIE NIEZGODNE Z ZASADAMI...
- Widzi pan - powiedzia� kapral Carrot - s�dz�, �e w �wietle prawa nie tylko by� pan na miejscu zdarzenia, ale i pom�g� pan przest�pcy. Przed lub po zdarzeniu.
- M�ODY CZ�OWIEKU - JA JESTEM TYM ZDARZENIEM.
- Ja za� jestem str�em prawa - odpar� kapral Carrot - Prawo musi istnie� i powinien pan to rozumie�.
- CHCIA�BY�, �EBYM... EEE... WYKABLOWA� KOGO�? �EBYM CI KOGO� WYSTAWI�? ZABAWI� SI� W KANARKA? NIE. NIKT NIE ZAMORDOWA� PANA SLUMBERA. NIE MOG� CI W NICZYM POM�C.
- No, nie by�bym tego taki pewien, prosz� pana - powiedzia� Carrot - S�dz�, �e w�a�nie pan mi pom�g�.
- CHOLERA.
�mier� odprowadzi� Carrota wzrokiem. Kapral pochyli� g�ow�, schodz�c w�skimi schodami prowadz�cymi do wyj�cia z chatki.
- GDZIE TO JA BY�EM...
- Przepraszam bardzo - odezwa� si� zasuszony staruszek z ��ka - Ja mam 107 lat. Nie mog� tak stercze� przez ca�y dzie�.
- ACH, TAK, RACJA.
�mier� naostrzy� kos�. Po raz pierwszy pom�g� w pracy policji. Ale ostatecznie ka�dy mia� jak�� prac� do wykonania.
*****
Kapral Carrot szed� przez miasto spacerowym krokiem. Wymy�li� Teori�. Przeczyta� kiedy� ksi��k� o Teoriach. Dodawa�o si� do siebie wszystkie �lady i otrzymywa�o Teori�. Wszystkie elementy musia�y do siebie pasowa�. Skoro za� by�y kie�baski, to musia� by� te� kto�, kto je kupi�. Poza kie�baskami by�y te� drobne pieni�dze - a zwykle tylko jedna podgrupa ludzkiego gatunku p�aci drobnymi.
Po drodze wst�pi� do masarni. Napotka� te� grupk� dzieci i przez chwil� z nimi rozmawia�. Potem, nie spiesz�c si�, wr�ci� do alejki, w kt�rej kapral Nobbs sko�czy� zaznacza� kred� obrys cia�a. Opr�cz tego, Nobby pokolorowa� obrys, dorysowa� mu fajk� w ustach i lask� w r�ce, a do tego doda� par� drzew i krzaczk�w w roli t�a - przechodnie za� zd��yli ju� wrzuci� do he�mu kaprala siedem pens�w. Carrot skierowa� si� w koniec alejki. Tam przez chwil� przygl�da� si� sporej stercie �mieci, a nast�pnie przysiad� na pop�kanej beczce.
- W porz�dku... mo�ecie ju� wyj�� - powiedzia�, nie kieruj�c swych s��w do nikogo w szczeg�lno�ci - S�dzi�em, �e na �wiecie nie ma ju� krasnoludk�w.
W stercie �mieci da� si� s�ysze� jaki� ruch - a potem wyszli z niej. Ma�y, przygarbiony cz�owieczek w czerwonej czapie i z zakrzywionym nosem, male�ka kobieta w ozdobnym kapeluszu na g�owie i o wiele mniejszym od siebie dzieckiem na r�ku, miniaturowy policjant, pies z obro�� wok� szyi, a wreszcie bardzo niewielki aligator.
Kapral Carrot siedzia� i s�ucha�.
- On nas do tego zmusi� - powiedzia� ma�y cz�owieczek. Mia� zaskakuj�co g��boki g�os - Bi� nas. Nawet aligatora. Tylko tyle potrafi� - uderza� wszystkich kijem. Zabiera� te� wszystkie pieni�dze, kt�re zebra� piesek Tobby, i upija� si� za nie. A potem uciekli�my, a on z�apa� nas w alejce i zamierzy� si� na Judy i na dziecko, i przewr�ci� si�, i...
- Kto pierwszy go uderzy�? - spyta� Carrot.
- My wszyscy!
- Ale niezbyt mocno - powiedzia� Carrot - Jeste�cie za mali. Nie zabili�cie go. Mam niepodwa�alne zeznanie �wiadka, kt�ry mo�e to potwierdzi�. Dlatego przyjrza�em si� jeszcze raz trupowi - on si� ud�awi�. I dlatego umar�. A to - co to takiego?
Pokaza� im ma�y sk�rzany kr��ek.
- To ��opek - powiedzia� ma�y policjant - Robi� nim g�osy. M�wi�, �e nasze nie s� wystarczaj�co �mieszne.
- W taki spos�b powinno si� to robi�! - oznajmi�a ma�a Judy.
- Mia� to w gardle - powiedzia� Carrot - Sugeruj�, �eby�cie uciekli. Tak daleko, jak mo�ecie - i nie dalej.
- My�leli�my o zorganizowaniu sp�dzielni - o�wiadczy� pierwszy krasnoludek.
- Wie pan... dramat eksperymentalny, teatr uliczny... takie w�a�nie rzeczy. Zamiast bicia si� nawzajem kijami.
- Bili�cie si� kijami na pokazach dla dzieci? - spyta� Carrot.
- On m�wi�, �e to nowy rodzaj rozrywki. �e to szybko chwyci.
Carrot wsta� i wyrzuci� ��opek na stert� �mieci.
- Ludzie nigdy czego� takiego nie zaakceptuj� - oznajmi� - Nie powinno si� w taki spos�b tego robi�.
�________________________
* �wiecie, kt�ry jest p�aski i p�ynie poprzez wszech�wiat na skorupie ogromnego ��wia - bo w�a�ciwie czemu nie.
"Teatr okrucie�stwa" zosta� pierwotnie napisany jako opowiadanie dla magazynu "Bookcase" W. H. Smitha. Powy�sz�, poszerzon� wersj� opowiadania wydrukowano p�niej w programie zlotu OryCon 15.
Istnienie tej wersji opowiadania jest mo�liwe dzi�ki szczodrobliwo�ci autora, kt�ry dopu�ci� swe dzie�o do rozpowszechniania w sieci i jednocze�nie zastrzega sobie do niego wszelkie prawa. Jak uj�� to sam Terry Pratchett: "Nie chc� go widzie� rozpowszechnianego w druku, ale nie mam nic przeciw temu, by ludzie �ci�gali je sobie z sieci dla w�asnej przyjemno�ci".
Prze�o�y� Jaromir Kr�l.