1465
Szczegóły |
Tytuł |
1465 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1465 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1465 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1465 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
WST�P
,,Cz�owiek cz�owiekowi bogiem" - wydaje si�, �e ta maksyma starego
Feuerbacha mog�aby pos�u�y� za motto do tej ksi��ki, kt�rej autor, z niema��
erudycj� sprz�gaj�c wielow�tkowe opowie�ci mitologii indyjskiej, usi�uje
przedstawi� proces narodzin mitu. W tym szczeg�lnym przypadku jest to mit
o Majtreji - Buddzie Przysz�o�ci, kt�ry - jak wierz� wyznawcy buddyzmu
mahajana - ma przyj�� przy ko�cu czasu i po�o�y� kres historii.
Z opowie�ci �elaznego, kt�rej akcja toczy si�, jak mo�na s�dzi�, na odleg�ej,
skolonizowanej onegdaj przez ludzi planecie, od�ywa legenda Wielkiego
Nauczyciela. Cho� zbli�ony do swego historycznego (i ziemskiego) prototypu
- SiddharthyGautamy czyli Buddy Siakjamuniego (563-483 p,n. e.), za�o�ycie-
la buddyzmu - nasz tytu�owy Pan �wiat�a jest zarazem lw�rc� wielkiej utopii
spo�ecznej, kt�ra podzielonemu na bog�w i ludzi spo�ecze�stwu ma przynie��
wyzwolenie, wolno��, r�wno�� i... powszechne ub�stwienie. Oto bowiem,
w my�l nauki Sama - Tathagaty- Siddharthy-Buddy (tych imion pojawia si�
w powie�ci nieco wi�cej, bowiem posta� jej g��wnego bohatera nosi cechy wielu
r�nych historycznych reformator�w, tak�e Jezusa Chrystusa, na co warto
zwr�ci� uwag�) niebo, zamieszka�e przez utrzymuj�cych w nie�miertelno�ci
aferzyst�w, posiadaj�cych dost�p do technologii oraz wszelkich innych osi�g-
ni�� odziedziczonych w spadku po ziemskiej cywilizacji, powinno wyrzec si�
monopolu na dobrobyt. Niebo powinno zst�pi� na ziemi� - je�li nie dobrowol-
nie, to pod przymusem. Niebo, trzymaj�ce ludzko�� w ciemnocie i strachu,
posiadaj�ce doskonale zorganizowany aparat kontroli i przemocy, musi zrezyg-
nowa� ze swej bosko�ci, W ten w�a�nie sp i�b cz�owiek cz�owiekowi stanie si�
bogiem, a �adnych innych bog�w ju� nad nim nie b�dzie.
W tym miejscu, po przywo�aniu nazwiska Feuerbacha, nale�a�oby tak�e
zwr�ci� uwag� na marksizuj�cy charakter tej doktryny, kt�r� ustami swych
bohater�w zdaje si� g�osi� �elazny: b�stwo jako przedmiot pierwotnego
strachu, alienacja jako g��wna si�a tworz�ca b�stwa, przezwyci�enie alienacji
jako warunek powrotu do stanu pierwotnej wolno�ci, r�wno�ci i... bosko�ci.
O tym, czy Pan �wiat�a rzeczywi�cie jest bohaterem utopii spo�ecznej, a jego
pragnienia pochodz� z repertuaru jednostronnie optymistycznych doktryn,
z uporem godnym lepszej sprawy pr�cych ku ,,lepszemu", "przebudowane-
mu", "opartemu na sprawiedliwych stosunkach" ustrojowi spo�ecznemu,
zechce zadecydowa� sam Czytelnik, si�gaj�c po t� ksi��k�. My tutaj, �eby
zako�czy� te wywody, powiemy jedynie, �e jak w Panu �wiat�a kumuluj� si�
niezliczone w�tki wiefu mitologii, czyni�c t� posta� bardzo niejednoznaczn�,
niekiedy nawet trudn� do umieszczenia we w�a�ciwym miejscu struktury
fabularnej powie�ci, tak sam fina� tej ksi��ki nie jest ani prosty, ani jednoznacz-
ny. Bo i jak�eby mo�na da� jednoznaczn� odpowied� na pytanie o narodziny
mitu? ,,�mier� i �wiat�o s� zawsze i wsz�dzie, one zaczynaj� i ko�cz�..,"
- pisze �elazny. W tym odwiecznym sporze �wiat�o i Ciemno�ci s� skazane na
trudne, lecz nieuniknione wsp�istnienie.
WYDAWCA
ROZDZIA� I
Powiadaj�, �e pi��dziesi�t lat po swym uwolnieniu powr�ci� ze Z�otego Oblok�, by
ruszy� na zast�py Niebios i walczy� przeciwko Porz�dkowi �ycia oraz bogom, kt�rzy
go ustanowili. Wyznawcy modlili si� o jego powr�t, cho� ich modlitwy by�y
hlu�niercze. Bo przecie� blagalnik nie ma prawa niepokoi� tego, kt�ry przeszed� do
nirwany, a jego modlitewne westchnienia nie powinny dotyka� niczego, co ma zwi�zek
z bezcielesnym by�em. Ale ubrani w opo�cze koloru szafranu wierni nie ustawali
iv mott/ach, prosz�c, by Pan Miecza - Manjursi - zechcial zst�pi� w�r�d nich.
l powiadaj�, :e Bodhisattwa ich wysiuchal...
Ten, kt�ry st�umi� swe po��dliwo�ci,
kt�ry jest wolny od wszelkiej ��dzy,
kt�rego pokarmem jest Pustka -
bez zobowi�za�, wolny -
jego drogi s� nieodgadnione
niczym szlaki ptactwa na niebie.
Dhammapacia (93)
WYZNAWCY zwali go Mahasamatman i twierdzili, �e jest bogiem. On jednak
wola� opuszcza� pocz�tkowe M aha- i ko�cowe -atman, poprzestaj�c na zwyk�ym
Sam. Nigdy nie og�osi� si� bogiem. Ale te� nikt nie s�ysza�, by m�wi�, �e nim nie
jest. Niezale�nie od okoliczno�ci, ani potwierdzenie, ani zaprzeczenie w�as-
nemu b�stwu nie mog�o mu przynie�� korzy�ci. Milczenie - owszem.
A zatem, skrywa�a go zas�ona tajemnicy.
By�o to w porze deszczowej...
Mia�o si� ju� ku wielkim deszczom...
l zdarzy�o si� w tych deszczowych dniach, �e ich modlitwy wzbi�y si� ku niebu,
lecz wcale nie za spraw� upartego przybierania gruze�kowatych sznureczk�w
r�a�c�w, ani te� nie dzi�ki wirowaniu m�ynk�w. Wzbi�y si� z wielkiej machiny
modlitewnej, zbudowanej i ustawionej w klasztorze Ratri - Bogini Nocy.
Mod�y wysokiej cz�stotliwo�ci przep�ywa�y przez warstw� atmosfery, za
czym wznosi�y si� wprost ku Z�otemu Ob�okowi, zwanemu Mostem Bog�w.
Ob�ok op�ywa� ca�y �wiat i by� widziany w nocy jako br�zowy �uk t�czy, g�ruj�cy
w miejscu, gdzie czerwone o wschodzie s�o�ce przybiera w po�udnie barw�
pomara�czy.
Co niekt�rzy z mnich�w powa�nie w�tpili w prawowierno�� tej formy
modlitwy, lecz przecie� w ko�cu maszyn� zbudowa� sam Jama-Dharma, kt�ry
onegdaj spad� z Niebia�skiego Grodu. A m�wi�o si� te�, �e przed wiekami
Jama-Dharma zbudowa� ognisty rydwan Pana Siwy - pojazd, kt�ry p�dz�c
zostawia� na niebie �lad ognistego warkocza.
Cho� popad� � nie�ask�, Jama ci�gle cieszy� si� s�aw� najpot�niejszego
i mistrz�w. Nikt jednak nie w�tpi�, �e i jemu bogowie kazaliby umrze�
prawdziw� �mierci�, gdyby tylko si� dowiedzieli, co za machin� zbudowa�,
Skoro ju� o tyrn mowa, trzeba doda�, �e Bogowie Grodu kazaliby mu umrze�
prawdziw� �mierci� nie zwa�aj�c na sarno dzie�o Jamy - nawet w�wczas,
gdyby znalaz� si� pod opiek� swej machiny, �mier� i tak by go dosi�g�a. O tym,
w jaki spos�b Jama dojdzie do porozumienia w tej sprawie Panami Karmy, nikt
me mia� poj�cia, lecz nikt te� nie w�tpi�, �e w stosownym czasie znajdzie jaki�
spos�b, fen, o kim mowa, by i niemal r�wnie wiekowy jak sam Niebia�ski Gr�d,
a przecie� nie wi�cej ni� dziesi�ciu bog�w pami�ta�o moment jego powstania.
Jama mia� opini� m�drzejszego od samego Pana Kubery, wszak�e by� to jeden
z jego pomniejszych przymiot�w. Najlepiej znano go z innych umiej�tno�ci,
niewielu jednak ludzi mog�o o tym co� powiedzie�. Szczup�y - acz bez
przesady masywnie zbudowany - lecz nie zwalisty. Porusza� si� powoli, krok
?a krokiem. Ubiera� si� na czerwono i m�wi� ma�o.
Podszed� do maszyny, a gigantyczny lotos z metalu, zatkni�ty na szczycie
klasztornego dachu, nieustannie wirowa� w swych �o�yskach.
Deszcz �wiat�a pada� na ca�y klasztor, lotos i na d�ungl� u str� g�r. Przez
sze�� dni Jama zd��y� ju� ofiarowa� cale kilowaty mod��w, ale zak��cenia
atmosferyczne sprawia�y, �e Najwy�szy nie m�g� go us�ysze�. P�szeptem
wzywa� wi�c co znaczniejsze spo�r�d obecnie czczonych b�stw p�odno�ci,
wabi�c je litaniami ich najszczytniejszych przymiot�w.
G�uchy pog�os grzmotu by� odpowiedzi� na jego pro�by, tak, �e asystuj�ca mu
ma�a ma�pa zachichota�a. -Wasze modlitwy i przekle�stwa na jedno si� zda�y,
Panie Jamo. - Nic wi�cej nie da si� tu powiedzie�.
- Czy a� siedemna�cie inkarnacjitrzebaci by�o, by doj�� do tej konstatacji?
�-�- wykrzywi� si� w z�o�liwym grymasie Jama. - Je�li tak, 1o ju� rozumiem.
czemu ci�gle odbywasz kar� w tej ma�piej postaci.
- To me jest dok�adnie tak, jak m�wicie ������ odpar�a map�a, kt�rej na i mi� by�o
Tak. --- M�j przypadek, cho� mniej rzucaj�cy si� w oczy ni� wasza sprawa.
Panie Jamo, zawiera wszak�e elementy osobistej niech�ci, by me rzec
z�o�liwo�ci w tym. co si� tyczy...
--- Do��l - warkn�� kr�tko Jama, odwracaj�c si� plecami do swego
rozm�wcy.
Tak u�wiadomi� sobie, ze ten szyderczy tom m�g� mocno urazi� mistrza
Z zamiarem znalezienia innego przedmiotu rozmowy podszed� do okna
uskoczy� na szeroki parapet i spojrza� w g�r�.
-�-- Na zachodzie si� przeja�nia.
Jama zbli�y si� do okna. popatrzy� we wskazanym kierunku, zmarszczy� brwi
i kiwn�� grow�.
-� Tak jakby ��- mrukn��. �-� Zosta� tu i m�w, co b�dziesz widzia�.
Ruszy� do tablicy rozdzielczej.
Lotos na dachu przesta� nagle wirowa�, po czyrn skierowa� si� p�atkami kj
obna�onemu niebu.
- Bardzo dobrze - szepn�) Jama. - Wreszcie uda�o nam si� co� z�apa�.
R�kami szybko przebiera� po konsoli modu�u kontrolnego, naciskaj�c prze-
��czniki i ustawiaj�c pokr�t�a.
Tymczasem sygna� zosta� ju� odebrany na dole, w kamiennych celach
klasztoru, gdzie rozpocz�to inne przygotowania, praca nad cia�em by�a
w pe�nym toku.
- Chmury znowu si� zbieraj�! - krzykn�� Tak
- Teraz to ju� nie ma znaczenia - odpar� mistrz. - Ptaszek wpad� w sid�a.
Wyszed�szy z nirwany wejdzie do lotosu.
Grzmoty przybra�y na sile, g deszcz t�uk� o p�atki metalowego kwatu dudni�c
niczym grad. Spirale b��kitnej �wiat�o�ci z sykiem skr�ca�y si� nad graniami.
Jama zamkn�� ostatni obw�d.
- Jak s�dzisz... - zainteresowa� si� Tak. - Czy i tym razem przybierze
cielesn� posta�?
- Id� lepiej obiera� nogami banany!
Tak uzna�, �e mo�na to przyj�� za nakaz odej�cia, opu�ci� wi�c komnat�,
pozostawiwszy Jam� zamkni�tego sam na sam ? maszymeri�, Ruszy� opus-
tosza�ym korytarzem, po czym szerok� estakad� schod�w zszed� na d�. Na
p�pi�trze przystan��, dobieg�y go bowiem odg�osy jakiej� rozmowy, kt�rym
towarzyszy� stukot sanda��w - d�wi�ki wyra�nie si� zbli�a�y. Mia� wra�enie, �e
dobiegaj� z zewn�trz, z bocznego hallu.
Nie zastanawia� si� d�ugo - natychmiast wdrapa� si� po �cianie, w czym
niema�� przys�ug� odda�y mu wykute w skale dwa rz�dy panter i s�oni, bowiem
w nier�wno�ciach powierzchni m�g� znale�� dobre punkty zaczepienia. Kiedy
ju� dotar� do krokwi, obr�ci� si�, tak by nie patrze� w otch�anrie ciemno�ci,
zastyg� w bezruchu i czeka�.
Z bramy wysz�o dw�ch ciemno ubranych mnich�w.
- Dlaczego wi�c nie mo�e sprawi�, by niebo si� rozchmurzy�o? - spyta�
pierwszy z id�cych.
Drugi, starszy, lepiej zbudowany m�czyzna wzruszy� ramionami, - Nie
jestem m�drcem, a�eby m�c odpowiada� na podobne pytania. Ze budzi
obawy... to pewne, podobnie jak fakt, i� nie powinna by�a podarowa� im tego
sanktuarium, ani nie wolno jej by�o pozwoli� Jamie na korzystanie z klasztoru.
Kt� jednak potrafi wytyczy� granice Nocy?
- Albo przewidzie� kobiece humory - doda� k��liwie drugi. - S�ysza�em,
�e nawet kap�ani nie wiedz�, kiedy si� zechce tu zjawi�.
- Ca�kiem mo�liwe... - zamy�li� si� pierwszy. - W ka�dym razie wydaje
si�, �e to dobry znak,
- Tak si� wydaje,.,
Obaj m�czy�ni znikn�li w drugiej bramie, za� Tak ws�uchiwa� si� w odg�osy
ich krok�w a� do chwili, gdy ca�kowicie poch�on�a je cisza.
Ci�gle jednak nie opuszcza�a swej grz�dy.
Owa,,ona", o kt�rej rozmawiali mnisi... to st�wo mog�o si� odnosi� jedynie do
bogini Ratri, czczonej przez zakon lakc ta, kl�ra ofiarowa�a swe sanktuarium
to tylko bro�, nic wi�cej. Jego najwi�ksza si�a tkwi�a w jego zak�amaniu. Je�li
wi�c b�dziemy mieli go tutaj z powrotem...
- Pani - przerwa� jej. - Czy �wi�ty, czy szarlatan, lecz on ju� tu powr�ci�.
- Nie �artuj ze mnie, Tak.
- Pani i bogini, opu�ci�em Pana Jam�, gdy w�a�nie ko�czy� prace przy swej
machinie, a na jego twarzy widzia�em zapowied� sukcesu.
- To bardzo nier�wna pr�ba si�... - zamy�li�a si� kobieta. - Pan Agni
powiedzia� kiedy�, �e co� podobnego nigdy si� nie uda.
Tak wsta�.
- Kt� jednak - zacz�� pewnym g�osem - b�g to, czy cz�owiek, czy jaki�
byt po�redni, zna si� na tym lepiej ni� Pan Jama?
- Nie odpowiadam na to pytanie, bo nikogo takiego nie ma. Sk�d jednak
u ciebie ta pewno��, �e nasze ptaszek wpadnie nam w sid�a?
- Bo sid�a zastawi� Jama - odpar� kr�tko.
- W takim razie podaj mi rami�, Tak, i zechciej mnie odprowadzi�, jak
dawniej, to czyni�e�. Oby�my �nili o �pi�cym Bodhisattwie.
Wyszli z komnaty, ruszyli schodami w d�, do pokoju poni�ej.
Grot� wype�nia�o �mia�o, zrodzone wszak�e nie z pochodni, lecz z generato-
r�w Pana Jamy. ��ko, ulokowane nad platform�, z trzech stron skrywa�y
ci�kie, p��cienne zas�ony. W og�le, wi�kszo�� z nagromadzonych tu urz�dze�
maskowa�y kotary i draperie. Ubrani w szafranowe opo�cze mnisi, obs�uguj�cy
skomplikowan� maszyneri�, poruszali si� po komnacie szybko i cicho. Jama
- wielki mistrz - sta� przy �o�u.
Lecz nawet ci zdyscyplinowani mnisi o kamiennych twarzach nie potrafili
powstrzyma� kr�tkiego okrzyku zdumienia, gdy ujrzeli wchodz�c� do pomiesz-
czenia osobliw� par�. Tak zatem zwr�ci� si� do kobiety u swego boku,
a ujrzawszy j�, zrobi� krok do ty�u czuj�c, jak dech zatyka mu w gardle.
Mia� oto za towarzyszk� ju� nie t� przysadzist� staruszk�, z kt�r� przed
chwil� rozmawia� przez okno. Znowu sta� u boku Nie�miertelnej Nocy, o kt�rej
napisano:,,Przestrze� bezmiern� wype�nia obecno�� b�stwa, jej wysoko�� i jej
kroki. Jej blask przenika ciemno�ci".
Spogl�da� na ni� tylko przez chwil�, po czym zamkn�� oczy. Ci�gle otacza�a j�
aura niedost�pno�ci.
- Bogini... - zacz��.
- Idziemy do �pi�cego - uci�a mu. - W�a�nie si� budzi.
Ruszyli w stron� �o�a.
Teraz wi�c mia�a nat�pi� scena, przedstawiana p�niej na freskach, po-
krywaj�cych �ciany, ku kt�rym prowadzi�y d�ugie tunele niezliczonych koryta-
rzy, wyobra�am na licznych p�askorze�bach pokrywaj�cych mury �wi�tynne,
malowana na platformach wielu pa�ac�w - scena przebudzienia tego, kt�ry by�
znany jako Mahasamatman, Manjursi, Siddhartha, Tathagatha, Spoiwo, Mait-
reja. O�wiecony, Budda i Sam. Po lewicy mia� bogini� Nocy, po prawicy
- �mier�. Tak - ma�pa - kucn�� u st�p �o�a, �wiadcz�c* o wiecznym
wsp�istnieniu tego, co zwierz�ce i tego, co boskie.
Ubrany by� zwyczajnie. �redniego wzrostu, w �rednim wieku, ciemnawej
cery, regularnych acz pospolitych rys�w twarzy. Kiedy otworzy� oczy, mo�na si�
by�o przekona�, �e by�y ciemne.
- B�d� pozdrowiony, Panie �wiat�a! - przem�wi�a Ratri.
Zamruga�. Przebudzony, wzrok mia� jeszcze zamglony snem. W komnacie
wszyscy zastygli w bezruchu.
- B�d� pozdrowiony, Mahasamatman - Buddo! - powiedzia� Jama.
Patrzy� przed siebie niewidz�cym spojrzeniem �lepca.
- Cze��, Sam - powiedzia� Tak.
Czo�o pokry�a mu siateczka drobnych zmarszczek, zamruga�: ci�kie, ciemne
spojrzenie spad�o najpierw na Taka, potem dotkn�o pozosta�ych.
- Gdzie jestem?... - zapyta� szeptem.
- W moim klasztorze - pospieszy�a z odpowiedzi� Ratri.
Zmierzy� jej urod� dr�twym, taksuj�cym spojrzeniem.
P�niej zamkn�� oczy. Powieki zacisn�� tak mocno, �e w k�cikach oczu
uformowa�y si� zmarszczki. Grymas b�lu wykrzywi� mu wargi, przez nie-
kt�rych por�wnywane do �uku. Zacisn�� z�by, wielokrotnie opisywane jako
groty strza�.
- Zaprawd� jeste� tym, kt�rego wzywali�my? - zapyta� Jama.
Nie odpowiedzia�.
- Czy jeste� tym, kt�ry zatrzyma� armi� Niebios na brzegach Vedry?
Wargi straci�y nieco ze swej stanowczo�ci.
- Czy jeste� tym, kt�ry ukocha� Bogini� �mierci?
W oczach rozb�ys�y dwa ogniki. Przez wargi przebieg� delikatny u�miech.
- To on - odpowiedzia� sobie samemu Jama. Zaraz jednak dorzuci� kolejne
pytanie. - Kim�e jeste�, cz�owieku?
- Ja?... - odezwa� si� w ko�cu m�czyzna na �o�u. - Niczym. Li�ciem
unoszonym w wirze rzeki, pi�rkiem na wietrze...
- Przesada... - przerwa� mu Jama. - Rzeki i wiatr maj� do�� zwyk�ych li�ci
i pi�r. Nie po to tak d�ugo wysiadywa�em w laboratorium, �eby powi�kszy� ich
ilo��. Potrzebny mi kto�, kto by�by w stanie kontynuowa� wojn� przerwan�
wskutek jego odej�cia... potrzebowa�em cz�owieka pe�nego mocy, kt�ry m�g�by
przeciwstawi� j� woli i mocy bog�w. Wiem, �e ty nim jeste�.
- Tak, jestem nim - ponownie przymkn�� oczy. - Ja jestem Sam. Sam.
Kiedy�... dawno temu... stoczy�em walk�, czy� nie mam racji? Tak, dawno temu
walczy�em...
- By�e� znany jako Sam Wielkoduszny, Sam Budda. Pami�tasz?
- Kto wie, mo�e to i prawda... - w oczach zaigra�y mu dwa ma�e ogniki.
- Tak - westchn�� w ko�cu. - Istotnie, by�em nim. Najpokorniejszym
z dumnych, najdumniejszych z pokornych, tym by�em. Walczy�em. P�niej przez
czas jaki� naucza�em Drogi, l znowu walczy�em, i znowu naucza�em, bywa�o, �e
bra�em si� za polityk�, pr�bowa�em magii, trucizny... W pewnej wielkiej bitwie
tak straszliwie robi�em mieczem, �e samo S�o�ce zakry�o twarz na widok tej
rzezi... S�o�ce i ludzie, i bogowie, zwierz�ta i demony, duchy ziemi i powietrza,
ognia i wody, konie, bro� i rydwany...
- l przegra�e� - wtr�ci� Jama.
- Owszem - skin�� g�ow�. - Przegra�em, a jak�e, Trzeba by�o jednak
widzie�, jak� nauczk� da�em mym wrogom. Ty, �mierci, by�a� mym wo�nic�.
Tak, teraz wracaj� do mnie te wspomnienia. Wzi�li nas do niewoli, a Panowie
Karmy byli naszymi s�dziami. Uciek�a� im przez w�asn� �mier�, drog�
Czarnego Ko�a. Ja nie mog�am.
- To prawda - Jama spojrza� na mnich�w, kt�rzy zaj�li miejsce na
pod�odze, siedzieli w kucki i ko�ysali g�owami. - Twoja przesz�o�� zosta�a
wy�o�ona przed Panami Karmy. Ujrza� j�, i zosta�e� osadzony - obni�y� g�os.
- Skaza� ci� na prawdziw� �mier� znaczy�oby: zrobi� z ciebie m�czennika.
Skaza� ci� na wieczn� tu�aczk� po �wiecie, niewa�ne, w jakim ciele, znaczy�o-
by: zostawi� ci otwart� furtk�, pozwoli� ci na my�l o powrocie. Gdy zatem ty
ukrad�e� swe nauki od Gottamy z innego miejsca i czasu, oni ukradli opowie��
o ko�cu jego dni w�r�d ludzi. Zosta�e� zatem skazany na nirwan�. Tw�j atman
przeniesiono nie do innego cia�a, lecz do wielkiego magnetycznego ob�oku,
kt�ry op�ywa t� planet�. By�o to ponad p� wieku temu. Oficjalnie uzano ci� za
awatar� Wisznu, kt�rego nauki zosta�y b��dnie zinterpretowane przez nazbyt
gorliwych jego uczni�w. Teraz wi�c toczysz sw�j �ywot w lormie samornadulu-
jacej si� fali, a ja mia�em szcz�cie j� schwyta�.
Sam zamkn�� oczy.
- Odwa�y�e� si� przywr�ci� mnie �wiatu?
- Tak w�a�nie si� sta�o.
- Ale ja ca�y czas mia�em �wiadomo�� mego �ywota.
- Tak te� i przypuszcza�em.
Podni�s� ci�kie powieki. Na dnie oczu p�on�y ognie. - l odwa�y�e� si�
przywo�a� mnie stamt�d?
- Tak.
Sam sk�oni� g�ow�. - S�usznie zw� ci� bogiem umar�ych, Jama-Dharrno.
Przemoc� pozbawi�e� mnie nawet tego ostatecznego do�wiadczenia Pustki.
O ciemny kamie� swej woli zdo�a�e� rozbi� to, co jest poza wszelkim ro-
zumem i pustymi wdzi�kami �miertelnik�w. Dlaczego wi�c nie pozwoli�e� mi
odej��, powr�ci� do stanu, w kt�rym przebywa�em, zatopiony w oceanie
byt�w?
- Poniewa� �wiat potrzebowa� twej pokory, twej pobo�no�ci, twego naucza-
nia oraz machiavellicznych sztuczek, z k�rych s�yn��e�.
- Ale ja jestem stary - westchn�� Sarn. - Jestem taK stary, jak rodzaj
ludzki, zamieszkuj�cy ten �wiat. Bytem przecie�, co dobrze wiesz, jednym
z Pierwszych... przybywszy tu, by budowa�, by rz�dzi�, wyprzedzi�em mejea-
nego. Dzi� ci inni pomarli, lub stali si� bogami... dei ex machinae... Sam te�
mia�em szans� do��czy� do nich. lecz przepu�ci�em j�, zreszt� nie raz jeden.
Nigdy nie chcia�em zosta� bogiem, Jamo, a ju� na pewno nie chcia�em zosta�
prawdziwym bogiem. Dopiero po jakim� czasie, gdy do�� ju� napatrzy�em si�,
co wyczyniaj� moi boscy krewniacy, zacz�am skupia� w sobie moc. Wszak�e
zacz�am nie w por�. Moi rywale byli zbyt silni. Teraz wi�c pragn� zn�w zasn��
snem wiek�w, ponownie zatopi� si� w Wielkim Odpocznieniu, po raz wt�ry
zasmakowa� niesko�czonej b�ogo�ci, us�ysze� pie��, kt�r� gwiazdy nuc�
u wybrze�y wielkiego morza.
Ratri pochyli�a si� ku przodowi. Spojrza�a mu w oczy. - Potrzebujemy ci�,
Sam.
- Wiem, wiem - mrukn��, - To si� nazywa "prawo wiecznego obiegu
zgranego kawa�u". Je�li masz r�czego konia, przelecisz nim ka�d� mil� - cho�
dowcip naprawd� by� ju� w obiegu od niepami�tnych czas�w, u�miechn�� si�,
a Ralri poca�owa�a go w czo�o.
Tak dal susa i wyl�dowa� na �o�u.
- Rodzaj ludzki znajduje upodobanie w figlach - zauwa�y� Budda.
Jama poda� mu opo�cz�, za� Ratri zaj�a si� poszukiwaniem odpowiedniego
rozmiaru panto�li.
Por�wnuj�c ilo�� czasu, jak� zabra�y pertraktacje, z b�ogim spokojem, kt�ry
nast�pi� potem, mo�na by�o powiedzie�, �e przetargi z bogiem trwa�y wcale nie
kr�tko Teraz Sam spal. �pi�c, �ni�. �ni�c, g�o�no krzycza�, lub tylko m�wi� co�
przez sen. Cho� proponowano mu co� do zjedzenia, nie mia� apetytu, a Jama nie
nastawa�, jak zauwa�y� bowiem Jarna, by� zdrowy i w �wietnej kondycji - jego
cia�o �wietnie znios�o ca�y ten proces psychosomatycznej konwersji z boskiego
regresu.
Siedzia� tak, nieporuszony, wbiwszy wzrok w kamyczek, ziarenko czy li��. Nie
wolno by�o wyrywa� go z tego zapatrzenia.
Jama widzia� w tym pewne niebezpiecze�stwo, podzieli� si� zatem swymi
obawami z Ratri i Takiem. - Niedobrze, bardzo niedobrze, �e powr�ci� tutaj
w ten spos�b - szepn��, uwa�nie patrz�c na zastyg�� w bezruchu posta�. - Co
prawda mog�em z mm rozmawia�, ale r�wnie dobrze m�g�bym przemawia� do
wiatru. Niestety, Sam nie jest w stanie przypomnie� sobie ca�ej w�asnej
przesz�o�ci. Gdy podejmie zbyt wielki wysi�ek, by poruszy� sw� pami��,
natychmiast opada 2. sil.
- Mo�e �le interpretujesz jego staranie - wtr�ci� si� Tak.
- To znaczy...?
- Popatrz, jak spogl�da na ten kamyk... Zwr�� uwag� na zmarszczki
w k�cikach oczu...
- Tak.., no i co?
- Widzisz, jak mru�y oczy? Czy�by wizja straci�a na wyrazisto�ci?
- Z pewno�ci� nie.
- W takim razie dlaczego mru�y oczy?
- �eby lepiej studiowa� kamyk.
- Studiowa�? - z niedowierzaniem skrzywi� si� Tak. - Kamyk to nie Droga,
kt�rej onegdaj naucza� - przerwa� by zaczerpn�� tchu. - Mimo wszystko,
masz racj�. Sam rzeczywi�cie studiuje, lecz nie wprost, bez zatopienia si� bez
reszty w przedmiocie tak, by w ko�cu wyj�� z siebie. Nie, to nie to.
- A co? Co wobec tego robi?
- Co� ca�kiem przeciwnego.
- Przeciwnego..,?
- Oczywi�cie... - w g�osie Taka mo�na by�o us�ysze� ton pob�a�liwo�ci, na
iak� sta� kogo�, kto jest zmuszony do wyja�niania r?eczy najzwyklejszych pod.
s�o�cem. - Sam kontempluje ten kamyk w wysi�ku scernentowania w�asnego
istnienia. Studiuje przedmiot nie po to, by wyj�� poza siebie, lecz by znale��
pow�d dalszego �ycia. Sp�jrz... oto jak usi�uje raz jeszcze zapl�ta� si�
w zas�on� Maj i, pani iluzji tego �wiata.
- Hm... tak, z pewno�ci� masz racj�! - to by� g�os Ratri. - Gdyby� jeszcze
powiedzia�, w jaki spos�b mogliby�my mu pom�c...
-- Tutaj nie mam �adnej pewno�ci, Mistrzyni.
Jama skin�� g�ow�, jego ciemne w�osy zal�ni�y w smudze �wiat�a, s�cz�cego
si� przez w�ski �uk okna.
- Ukaza�e� mi rzeczy, kt�rych nie potrafi�em dostrzec - zwr�ci� si�
z uznaniem do Taka. - Rzeczywi�cie, Sam nie powr�ci� jeszcze w pe�ni.
Przybra� cia�o, porusza si� tak, jak my, m�wi naszym j�zykiem, lecz umys�em
jest daleko st�d.
- C� wi�c zrobimy? - powt�rzy�a Ratri.
- We�miemy go na d�ug� przechadzk� po okolicy - zacz�� Jama. - B�-
dziemy go karmi� smako�ykami. Wzmocnimy jego ducha poezj� i �piewem
pie�ni. Znajdziemy specjalnie dla niego odpowiednio mocne napoje... tu,
w klasztorze, takich nie maj�... ubierzemy go w jaskrawo barwione jedwabie.
Sprowadzimy mu bajader�... albo trzy bajadery. Zatopimy go w strumieniu
�ycia. To jedyny spos�b, aby uwolni� go z kajdan bosko�ci. �e te� by�em na tyle
g�upi, by nie zrozumie� tego wcze�niej..,
- Nieprawda, Panie �mierci - przerwa� ma Tak.
B�ysk, kt�ry by� czarny, zaigra� w oczach Jamy. - Jestem ci wdzi�czny,
male�ki, za t� gorliwo�� - u�miechn�� si�. - Twoja uwaga dotar�a do mych
ow�osionych uszu, cho�, niewykluczone, �e jedynie wskutek mej bezmy�lno�ci.
Przepraszam ci�, ma�peczko. Naprawd� jeste� cz�owiekiem, i to nie w ciemi�
bitym.
Tak sk�oni� si� nisko.
Ratri chrz�kn�a.
- Powiedz�e nam, zmy�lny Taku... bo by� mo�e ju� zbyt d�ugo byli�my
bogami i wobec tego brak nam trze�wego spojrzenia na spraw�... w jaki spos�b
powinni�my post�powa� w tym dziele ucz�owieczenia Sama, by jak najlepiej
przys�u�y� si� pomy�lnemu obrotowi rzeczy, na czym nam bardzo zale�y?
Teraz wi�c Tak sk�oni� si� nisko Ratri.
- Dok�adnie w ten spos�b, jak to zaproponowa� Jama. Dzisiaj, Mistrzyni,
zechciej p�j�� z nim na spacer na wzg�rza. Jutro Pan Jama przespaceruje si�
z nim po lesie. Pojutrze p�jd� z nim ja i poka�� mu drzewa, trawy, kwiaty
i winoro�le. A p�niej.,, zobaczymy. Na efekty trzeba b�dzie poczeka�.
- Tak te� si� stanie - potwierdzi� Jama. Tak te� si� sta�o.
W nast�pnym tygodniu Sam spacerowa�. Pocz�tkowo traktowa� te przecha-
dzki z niejakim uprzedzeniem, p�niej zacz�� wykazywa� umiarkowany entuz-
jazm, wreszcie - zaanga�owa� si� w to z ca�ej duszy. Teraz ju� nie potrzebowa�
towarzystwa: wychodzi� sam, spacerowa� coraz to d�u�ej. W ci�gu kilku
pierwszych dni przechadzki ogranicza�y si� do paru rannych godzin. P�niej
- odbywa�y si� tak�e wieczorem, by na ostatku przej�� w ca�odzienn�,
wielogodzinn� w��cz�g�, o ile mo�liwo�ci kontynuowan� tak�e nocami,
Pod koniec trzeciego tygodnia, we wczesnych godzinach rannych, Jama
i Ratri spotkali si� na ganku, by om�wi� wyniki swych usi�owa�.
- Nie powiem, �eby mi si� to podoba�o - zacz�� Jama. - Nie mo�emy
obrazi� go, natr�tnie narzucaj�c si�; z naszym towarzystwem, skoro wyra�nie
sobie tego nie �yczy. Wszak�e widz� tu powa�ne niebezpiecze�stwo, zw�aszcza
gdy mamy do czynienia z kim�, kto powsta� w tak osobliwy spos�b jak nasz Sam.
�yczy�bym sobie wiedzie�, jak sp�dza ca�y sw�j czas.
- Cokolwiek by nie robi� - zauwa�y�a Ratri - z pewno�ci� pomaga mu to
odzyska� pami�� - po�kn�a cukierka i powachlowa�a si� mi�sist� d�oni�.
- W ka�dym razie powoli zaczyna wychodzi� z regresu. Wi�cej m�wi, nawet
�artuje, pije wino, sprowadzone dla niego, wr�ci� mu te� apetyt.
- Owszem, lecz je�li spotka agenta Trimurtiego, mo�e nast�pi� koniec
�wiata.
Ratri przez kilka chwil rozmy�la�a w milczeniu.
- Cho� to ma�o prawdopodobne - westchn�a wreszcie - nie spos�b
wykluczy�, �e w tym kraju, w�a�nie teraz, co� podobnego mo�e mie� miejsce.
Drapie�niki ujrz� w nim dziecko i nie wyrz�dz� m u krzywdy. Ludzie uznaj� go za
�wi�tego pustelnika. Demony pami�taj� jeszcze, jak straszny by� kiedy�
i trzymaj� si� ode� z daleka.
W tym momencie Jama potrz�sn�� g�ow�. - To nie jest takie proste, jak
chcia�aby� to przedstawi�, Pani, Cho� znaczn� cz�� mej maszynerii roze-
bra�em na cz�ci i ukry�em w miejscu oddalonym setki st�p st�d, tak ogromne
nagromadzenie energii nie mog�o pozosta� nie zauwa�one. Pr�dzej czy
p�niej, na pewno jednak mo�emy spodziewa� si� tutaj jakich� go�ci. Ima�em
si� r�nych sztuczek, zastosowa�em wiele �rodk�w, by wyprowadzi� w pole
przeciwnika, lecz to nie dosy�. Pewne kwatery s� w posiadaniu map ca�ego tego
obszaru. Wkr�tce musi si� okaza�, �e na mapnikach hula� Ogie� Powszechny.
Lada dzie�, a trzeba b�dzie rusza�. Wola�bym poczeka�, a� nasz wojownik
w pe�ni odzyska pami��, lecz...
- Czy ta sama energia, kt�r� uzyska�e� dzi�ki swym maszynom, nie mo�e
zosta� wytworzona w spos�b naturalny?
- Oczywi�cie, �e mo�e. Nasi wrogowie my�l� w ten sam spos�b. Na tym
przypuszczeniu opar�em ca�� strategi�. Niewykluczone zatem, �e wszystkie
ich plany spal� na panewce. Szpiedzy, kt�rych rozes�a�em po wioskach,
nie donosz� mi na razie o �adnych podejrzanych ruchach. Lecz w dniu,
gdy powr�ci� Sam, niesiony powiewem burzy, dosta�em par� meldunk�w
o tym, �e tysi�c rydwan�w przewali�o si� po niebie, co by�o wida� w ca�ym
kraju. Chocia� to daleko st�d, trudno mi uwierzy�, �e by�o to dzie�em przy-
padku.
- Ale wi�cej ju� o tym nie s�yszeli�my.
- �e o czym� nie s�yszeli�my, nie znaczy, �e to co� w og�le si� nie
wydarzy�o. Obawiam si�...
- Pozw�l Jamo, �e wreszcie damy spok�j twym obawom... - przerwa�a mu
Bogini Nocy tonem lekkiej irytacji. - Zdaj� sobie spraw�, jak rzadko myl� ci�
przeczucia i szanuj� je. Spo�r�d wszystkich Wygna�c�w ty jeden masz
najwi�cej mocy, bo ju� na przyk�ad dla mnie przyoblekanie dowolnego kszta�tu
na d�u�ej ni� kilka minut to naprawd� wielki wysi�ek...
- Moc, kt�r� posiadam - odrzek� Jama, nape�niaj�c fili�ank� herbata
- pozosta�a przy mnie nietkni�ta tylko dlatego, �e jest to energia ca�kiem
innego rodzaju ni� ta, kt�r� wy dysponujecie.
Poczym u�miechn�� si�, b�yskaj�c dwoma rz�dami bia�ych, zdrowych z�b�w.
Ten u�miech Boga �mierci zaczyna� si� od blizny na lewym policzku i si�ga� a�
do k�cika oka. Jama zamruga�, jakby w ten spos�b chcia� po�o�y� kres w�asnej
weso�o�ci i ci�gn�� dalej. - Wiele z tego. co stanowi moj� moc, to po prostu
wiedza, umiej�tno�ci, kt�rych nawet Panowie Karmy nie byli w stanie mnie
pozbawi�. Ale si�a wi�kszo�ci bog�w jest na trwa�e zwi�zana z fizjologi�
postaci, pod jak� wyst�puj�. Kiedy przyjmuj� wi�c nowy kszta�t, trac� cz��
swej rnocy. Umys�, w dziwny spos�b zapami�tuj�cy wszystkie postacie, po
up�ywie pewnego czasu wymienia niekt�re elementy cia�a, doprowadzaj�c
organizm do nowej r�wnowagi, przez co umo�liwia stopniowy powr�t mocy.
Moja powraca bardzo szybko, jak cho�by w�a�nie teraz, przepe�niaj�c mnie
ca�ego. Lecz nawet gdyby tak si� nie sta�o, mam przecie� moj� wiedz�. To, co
potrafi�, obroni mnie r�wnie skutecznie, jak bro� z �elaza... i to w�a�nie jest
moja moc.
Ratri �ykn�a herbaty. - W ko�cu i tak niewa�ne, gdzie bij� jej �r�d�a
- westchn�a. - Gdy twa moc rzuci has�o wymarszu, ruszamy. Pytanie tylko,
jak d�ugo mamy jeszcze czeka�?
Jama otworzy� kapciuch i s�ucha�, skr�caj�c papierosa. Te ciemne, zwinne
palce - pomy�la�a bogini, obserwuj�c t� czynno��. Zawsze gdy na nie patrzy�a,
przypomina�y jej ruchy palc�w muzyka, graj�cego na instrumencie.
- S�dz�, �e nie powinni�my tu bawi� d�u�ej ni� tydzie�, g�ra dziesi�� dni.
Przedtem musimy jeszcze zabra� st�d Budd� i przenie�� go do nowej kryj�wki.
Ratri kiwn�a g�ow�. - Pewnie, tylko gdzie?
- Mo�e gdzie� na po�udnie? - Jama my�la� na g�os. - Ma�e pa�stewko,
jakie� kr�lestwo, gdzie mo�na by�oby bez przeszk�d wej�� i porusza� si�
w miar� swobodnie...
Zapali� papierosa. Zaci�gn�� si� dymem.
- Mam lepszy pomys� - rzuci�a nagle bogini. - Wiecie zapewne, �e jako
�miertelniczka jestem w�a�cicielk� Pa�acu Karny w Khaipur?
- Tego burdelu, madame?
Drgn�a, wyra�nie ze wstr�tu. - Owszem, prostacy tak to nazywaj�...
- prze�kn�a �lin� - l nie nazywaj mnie, prosz�, ,,madame", bo brzmi to
jak bardzo zgrany kawa�. Pa�ac Karny w Khaipur to miejsce wytchnienia,
dom rozkoszy, �wi�to�ci i pewne �r�d�o dochod�w - wyrecytowa�a jednym
tchem. - l tak mi si� zdaje, �e by�oby to r�wnie� dobre miejsce schro-
nienia dla naszego wojownika w czasie, gdy dochodzi do siebie, oraz zna-
komita kryj�wka dla nas. Tam mo�emy uk�ada� nasze plany w ca�kowitym
spokoju.
Jama z uciechy a� klepn�� si� po udzie. - No, no! - roze�mia� si�. - �wietna
my�l, bo i komu przyjdzie do g�owy szuka� Buddy w takiej melinie? Znakomite!
Wyborne! A wi�c, do Khaipur, bogini, do Khaipur! Prowad� nas do Pa�acu
Mi�o�ci!
Ratri zerwa�a si� z miejsca, tupi�c w kamienne p�yty. - Nie wa� si� m�wi�
w ten spos�b o moich interesach! �ebym tego wi�cej nie s�ysza�a!
Jama spu�ci� wzrok i z widocznym b�lem przegna� z twarzy resztki u�miechu.
Wsta�, po czym nisko si� sk�oni�. - B�agam o wybaczenie, droga Ratri, lecz ta
wiadomo�� przysz�a zupe�nie znienacka i... - z trudem d�awi� napady �miechu.
Wbi� wzrok gdzie� w �cian�. Gdy p�niej si�ga� pami�ci� wstecz i przypomnia�
sobie ten moment, musia� przyzna�, �e by� w�wczas uosobieniem pow�ci�g-
liwo�ci i rozwagi. - No i zupe�nie si� zapomnia�em. Teraz jednak, gdy ju� mog�
zdoby� si� na trze�wy s�d, doceniam w pe�ni ca�� g��bok� m�dro�� twego
pomys�u. Tak, to znakomita kryj�wka. Zapewnia nie tylko �wietne schronienie,
lecz, co wa�niejsze, daje dost�p do informacji, o kt�re nigdy nie trudno
w miejscu tak licznie odwiedzanym przez kupc�w, �o�nierzy i kap�an�w. Tam,
gdzie skupia si� �ycie ca�ego miasta, �atwo wyrobi� sobie jak�� pozycj�, nie
m�wi�c ju� o wgl�dzie we wszystkie sprawy mieszka�c�w. By� bogiem... oto
najstarszy zaw�d �wiata. A przeto, poniewa� str�cono nas z Nieba, jedyne, co
nam pozostaje, to prze�kn�� t� obraz� i umie� si� odnale�� w tradycji, kt�ra,
cho� inna, jest r�wnie czcigodna. Oddaj� ci cze�� Ratri. Dzi�kuj� za m�dro��
i dalekowzroczno��. Nie b�d� ju� nigdy wi�cej obmawia� niczego, co nale�y do
mojej pani, tak wiele dobra mi �wiadcz�cej. W rzeczy samej, ju� teraz ciesz� si�
na wizyt� w Pa�acu Kamy.
Ratri u�miechn�a si� i usiad�a. - Przyjmuj� te przeprosiny, synu w�a. Cho�
mocno je os�odzi�e�, nie wiem, czy mam si� czu� usatysfakcjnowan� czy
jeszcze bardziej si� obrazi�. W ka�dym razie nie spos�b si� na ciebie gniewa�.
Czy mog� dosta� nieco herbaty?
Rozsiedli si� wygodnie, Ratri cedz�c herbat�, Jama pal�c papierosa.
Burzowe chmury nadci�ga�y z dali i horyzont w po�owie zasnu�a o�owiana
zas�ona. Cho� s�o�ce ci�gle �wieci�o, na ganku da�y si� ju� odczu� podmuchy
zimnego wiatru.
- Widzia�e� ten pier�cie�, ten �elazny pier�cie�, kt�ry nosi Budda? - zapy-
ta�a Ratri, bior�c do ust kolejnego cukierka.
- Tak.
- A wiesz mo�e, sk�d go ma?
- Nie wiem.
- Ja te� nie, Ale mam wra�enie, �e powinni�my si� dowiedzie�.
- Aha.
- Tylko jak si� do tego wzi��?
- Tak ma si� zabra� do tej roboty - odpar� Jama. - Lepiej zna lasy ni� my.
W�a�nie w tej chwili tropi zwierza.
Ratri skin�a g�ow� z aprobat�. - �wietnie.
- S�ysza�em - zacz�� Jama - �e bogowie ci�gle odwiedzaj� pa�ace Kamy,
korzystaj� z lada okazji byle tam wpa��, a cho� zwykle przybieraj� na t� chwil�
inne postacie, zdarza�o si� jednak, �e przybywali w pe�nej chwale. Czy to
prawda?
- Prawda - Ratri prze�kn�a cukierka. - Przed rokiem Pan Indra odwiedzi�
Khaipur. Trzy lata temu z�o�y� tam wizyt� fa�szywy Kryszna. On zreszt� z ca�ej
partii Niebian, ten Kryszna-Niezmordowany wywo�a� w�r�d personelu niema�e
zamieszanie. Przez miesi�c uprawia�- rozpust�, a kiedy wreszcie opad� z sit,
okaza�o si�, �e wi�kszo�� mebli jest po�amana, za� medycy maj� pe�ne r�ce
roboty. Opr�ni� z wina ca�� piwnic�, opustoszy� spi�arnie. A potem wyj�� flet
i gra� ca�� noc. Prawdziwy Kryszna tak� gr� osi�gn��by przebaczenie wszyst-
kich swych win, niemal wszystkich. Ale to nie byt prawdziwy Kryszna ani
prawdziwa magia. Prawdziwy Kryszna ma smag�� cer� i |est ow�osiony, jego
oczy s� czerwone i b�yszcz�. Ten. kt�ry si� za niego podawa�, wywo�a� zaledwie
straszne spustoszenie swymi podrygami na stole, a muzyka. Kt�r� gra�, by�a
pusta.
- Czy zap�aci� za t� burd� czym� wi�cej ni� pie�ni�?
Ratri u�miechn�a si�. - Do�� ju� tych pyta�, Jamo. Niech�e odpowied� na
ostatnie pozostanie kwesti� natury retorycznej.
Jama wypu�ci� k��b dymu.
- Surja. Pan S�o�ca, jest ju� niemal otoczony - rzek�a bogini, wpatrzona
gdzie� daleko przed siepie - A Indra zabija smoka. W ka�dj chwil: mo�na si�
spodziewa� deszczu.
Fala szaro�ci podesz�a pod klasztor i szczelnie go otoczy�a. Wiatr przybra� na
sile, a na murach da�y si� s�ysze� pierwsze szmery ta�cz�cego deszczu
Niczym wilgotna kurtyna perliste strugi zamkn�y otwart� przestrze� ganku.
W miejscu, sk�d przed chwil� rozpo�ciera� si� widok na ca�a okolic�, by�o leraz
wida� jedynie szare p�aszczyzny.
Jama dola� sobie herbaty. Ratri zjad�a nast�pnego cukierka.
Tak przebija� si� przez las. Skaka� z drzewa na drzewo, z ga��zi na ga���
pilnuj�c, by nie straci� z oczu zwierzyny, kt�r� tropi�. Sier�� mia� ju� zupe�nie
mokr� od rosy, kt�ra str�ca� z potr�conych w biegu li�ci. Gdy spojrza� za siebie
dostrzega�, �e z ty�u zbieraj� si� chmury, lecz s�o�ce nie przestawa�o �wieci�,
by� ciep�y poranek, ca�y las dr�a� w czerwono-zlotych blaskach wsch�d j
W g�rze, w pl�taninie ga��zi �piewa�y ptaki. Weso�e d�wi�ki budz�cego si� lasu-
dolatywa�y zewsz�d, z pn�czy winoro�li, spomi�dzy li�ci, z wysokiej trawy, lafc
wysokiej, �e ten, kt�ry szed� do�em, porusza� si� otoczony z obu stron jak gdyby
murem. A wi�c ptaki �piewa�y, brz�cza�y owady a od czasu do czasu aa� si�
s�ysze� jaki� pomruk. Dr�a�o ko�ysane lekkim powiewem listowie. Zwierzyna
nagle skr�ci�a i wysz�a na polan�. Tak zeskoczy� na ziemi�. Gdy doszed� na
drugi skraj przesieki, ponownie wdrapa� si� na drzewo. Spostrzeg�, �e �cigany
biegnie r�wnolegle do pasma g�r, a nawet lekko zbacza w stron� widocznego
z dali �a�cucha. Z daleka dobieg�o go g�uche dudnienie grzmotu, po chwili
poczu� ch�odny powiew wiatru. Da� susa z drzewa na drzewo. Wpad� w paj�czy-
n� i ca�y by� teraz oblepiony cienk� siatk�. Przestraszone ptaki podnios�y wielki
rwetes, krzycz�c i bij�c szerokimi skrzyd�ami. Ten. kt�rego �ciga�, nieprzerwanie
zd��a� w stron� g�r, co jaki� czas ogl�daj�c si� za siebie. Niekiedy zwierz
spotyka� si� z innymi ci�ko objuczonymi, ��tymi osobnikami. Ich tropy
krzy�owa�y si�, rozchodzi�y i schodzi�y. W takich chwilach Tak zeskakiwa� na
ziemi� - ogl�da� �lady. Tak, Sam skr�ci� tutaj. Przy tym strumieniu zatrzyma�
si�, by ugasi� pragnienie, tu, gdzie pomara�czowe grzyby wielko�ci� przeras-
ta�y wysokiego m�czyzn�, a szerokie kapelusze mog�yby s�u�y� schronieniem
przed deszczem dla paru os�b. Tu, przy �cie�ce, poruszy� t� gat��. Tutaj
zatrzyma� si�, by zawi�za� sanda�. A znowu tutaj opar� si� o drzewo, nosz�ce
wyra�ne �lady, ze zamieszkiwa�a je driada.
Tak pod��a� za Samem nieco z tylu. o p� godziny drogi, jak s�dzi�. Nie chciat
rnu depta� po pi�tach. Dawa� mu do�� czasu, by szed�, gdzie go oczy ponios�
i robi� to, na co tylko ma ochot�. Suchy trzask b�yskawicy odbi� si� od grzbietu
g�r i powr�ci� echem. Zaraz potem zadudni� grzmot. Sam wzi�� kurs na
podg�rze, tam, gdzie las ju� si� przerzedza�. Tak musia� teraz przedziera� si�
na czworaka przez wysok� traw�, bo drzew ju� by�o za ma�o. Ten, kt�rego
�ciga�, wyra�nie zmierza� w stron� g�r. Teren z wolna si� wznosi�, na drodze
przybywa�o prze�wituj�cych z trawiastych k�p ska�. Cho� i�� by�o coraz
trudniej. Sam nie zwalnia� kroku. Tak pod��a� za nim.
Most Bog�w znikn�� ju� w k��biastych chmurach, nieprzerwanie ci�gn�cych
na wsch�d. Na moment wszystko sta-i�o w upiornym �wietle b�yskawicy. Potem
uderzy� grom. Drzewa ju� si� sko�czy�y, dal wiec ostry wiatr, przyginaj�c do
ziemi wysokie trawy. Zda�o si�, �e temperatura raptownie spadla.
Tak poczu� pierwsze krople deszczu. Rzuci� si^ mi�dzy ska�y, �cis�� pali-
sad� odgradzaj�ce w�ski skrawek ziemi od potok�w wody, kt�r� za chwil�
mia�o lun�� niebo. Tak zdo�a� dotrze� do kryj�wki niemal w ostatnim momen-
cie, gdy wraz z ostatnim skrawkiem b��kitu deszcz zmy� ze �wiata wszystkie
kolory.
W g�rze rozszala�a si� orgia �wiate� i trzy razy w kamie� le��cy (jr^ed
pochy�o�ci�, niespe�na �wier� mili od skalnej kryj�wki, uderza� piorun. Blada
psswiala wyrwa�a z mroku zakrzywiona, stercz�c� ska��, po czym wszystko
okrywa�a znowu czer�, p�dz�ca w�ciek�ymi porywami wiatru. Z jviatrerv
odchodzi�o szalone kreszendo grzmotu.
Gdy Tak powoli przyzwyczai� wzrok do mroku, poj�� to czego wcze�niej nie
m�g� zrozumie�. By�o to, jak gdyby ka�dy piorun, kory uderzy� z nieba, zostawi�
na ziemi cz�� samego siebie, to stoj�c, to ko�ysz�c si� w powietrzu, pulsuj�c
w szarym p�mroku zimnym, bladym ogniem, mimo g�stych strumieni deszczu.
ci�gle siek�cego z o�owianego nieba.
A p�niej us�ysza� Tak �miech - cho� mo�e by� to wrzask duch�w, ci�gle
d�wi�cz�cy mu w uszach od uderzenia ostatniego pioruna?
Nie. To by� �miech - potworny, nieludzki rechot!
Po jakiej� chwili doszed� go czyj� w�ciek�y skowyt. A potem nast�pna
b�yskawica, jeszcze jeden grzmot.
Jeszcze jeden s�up ognia ko�ysa� si� u st�p ska�. Potem na pi�� minut zaleg�a
cisza, l znowu to samo - skowyt, kt�remu towarzyszy�y trzy ogromne
b�yskawice i rumor grzmotu.
Teraz ju� siedem s�up�w ognia ko�ysa�o si� w powietrzu.
Czy b�dzie mia� na tyle odwagi, by podej�� bli�ej, przedefilowa� przed
siedmioma kolumnami p�omieni i zerkn��, co si� dzieje na szczycie ska�y
z drugiej strony?
A gdyby nawet by� do�� odwa�ny, co m�g�by dzi�ki temu osi�gn��? Sam
wpad� w jakie� tarapaty i skoro O�wiecony nie mo�e sobie da� rady, to czy jego
pomoc co� tu zmieni?
Nie udzieli� sobie odpowiedzi na te pytania, lecz ani si� zorientowa�, gdy
jednym susem wyskoczy� z kryj�wki, przykucn�� na moment w mokrej trawie, po
czym odbi� si� i �mign�� na lewo.
Gdy by� w po�owie drogi, s�upy ognia ponownie zawirowa�y w powietrzu,
zab�ys�y czerwieni� i z�otem, to odp�ywa�y, to znowu powraca�y, powraca�y
i odp�ywa�y jak gdyby zapu�ci�y korzenie w ziemi�. Tym razem by�o ich dziesi��.
Tak trwa� w p�przysiadzie, ca�y mokry, dr��c z zimna, a wystawiwszy swe
m�stwo na pr�b� m�g� si� teraz przekona�, �e w istocie nie by�o czego
wystawia�. Lecz wbrew w�asnemu tch�rzostwu, co musia� przyzna�, zrobi�
jeszcze par� krok�w naprz�d, przemykaj�c obok ognistych s�up�w. Teraz mia�
je za plecami.
Wyprostowa� si�. Powi�d� wzrokiem doko�a. Stwierdzi�, �e znajduje si�
w samym �rodku kr�gu utworzonego przez du�e, pod�u�ne g�azy. Zadowolony,
i� znalaz� nie tylko schronienie przed deszczem, ale te� dobr� kryj�wk� przed
spojrzeniami niepowo�anych oczu - z do�u by� niewidoczny- ruszy� przed
siebie, co chwil� spogl�daj�c na wej�cie.
Znajdowa� si� w czym� w rodzaju jaskini. U st�p g�az�w utworzy�a si� p�ytka,
sucha grota. Wewn�trz kl�cza�y jakie� dwie postacie. Pustelnicy pogr��eni
w modlitwie? By� zaskoczony.
l wtedy sta�o si�. Od nieba oderwa�a si� o�lepiaj�co bia�a b�yskawica
i uderzy�a w kamienie, ale nie jeden raz czy razy kilka. J�zyk trupiobladego
ognia liza� g�azy, �lizga� si� po kamiennych p�aszczyznach, wgryza� si� w lit�
ska�� i trwa�o to tak dobre �wier� minuty. A wszystko przy nieustannym
dudnieniu grzmot�w.
Gdy przera�ony Tak otwar� oczy, naliczy� dwadzie�cia wiruj�cych s�up�w
ognistych.
Jeden z pustelnik�w wychyli� si� z jaskini, �ywo gestykuluj�c. Drugi wybuch-
n�� �miechem tak g�o�nym, �e d�wi�k dotar� a� do miejsca, gdzie le�a� Tak.
P�niej da�y si� s�ysze� s�owa: - Oczy W�a, a teraz ja!
- Ile? - zapyta� ten drugi. By� to g�os Wielkodusznego Sama.
- Dwa razy tyle albo i nic! - wrzasn�� zapytany, wyjrza� na zewn�trz, znowu
cofn�� si� w g��b niszy i wykona� gest, kt�ry przedtem uczyni� Sam.
- Nina ze Strinagina! - zaintonowa�, pochyli� si�, zako�ysa�, po czym
wykona� �w gest raz jeszcze.
- �wi�ta si�demka - szepn�� Sam.
Drugi zawy�.
Tak zamkn�� oczy i nastawi� uszy, czekaj�c, co b�dzie potem.
Nie, nie przes�ysza� si�.
Gdy przesta�o si� b�yska� i ucich�o dudnienie grzmot�w, spojrza� w d�,
w miejsce, kt�re ju� wcze�niej przypomina�o rz�si�cie o�wietlon� scen�. Nie
mia� k�opot�w z liczeniem. W powietrzu unosi�o si� ju� czterdzie�ci s�up�w
ognia, siej�c wok� niesamowity blask: by�o ich dwukrotnie wi�cej.
Obrz�d trwa� nadal. �elazny pier�cie� na lewym r�ku Buddy p�on�� bladym,
zielonkawym blaskiem.
- Dwa razy tyle albo i nic! - dobieg�y go raz jeszcze powt�rzone s�owa,
a Budda w odpowiedzi powt�rzy�: - �wi�ta si�demka.
Tym razem my�la�, �e to g�ry przesuwaj� si� obok. Cho� zamkn�� oczy,
o�lepiaj�ca jasno�� przedar�a si� przez spuszczone powieki, wywo�uj�c na
siatk�wce �wietliste widziad�a. Wzi�� przyczyn� za skutek, ale myli� si�.
Kiedy spojrza� w d� ujrza� przed sob� deszcz piorun�w. Ostry blask k�u� go
w oczy. Musia� zas�oni� twarz r�k�.
- Co dalej, Raltariki? - zapyta� Sam, a szmaragdowa po�wiata rozb�ys�a na
jego lewicy.
- Jeszcze raz, Siddhartho.Dwa razy tyle albo i nic.
Deszcz zel�a� na chwil�. W bij�cym od podn�a wzniesienia �wietle Tak
ujrza�, �e ten, kt�rego zwano Raltariki, rna g�ow� bawo�a i dodatkow� par� r�k.
Zadr�a�.
Zamkn�� oczy, d�o�mi zatka� uszy, zacisn�� z�by. Czeka�.
Min�o nieco czasu, w ko�cu jednak sta�o si�: �oskot i o�lepiaj�cy blask,
pioruny i b�yskawice trzaska�y, grzmia�y i wstrz�sa�y ziemi�, a� Tak straci�
wreszcie przytomno��.
Kiedy wr�ci� do siebie, tylko �ciana szar�wki i drobna m�awka oddziela�y go
od skalnej niszy. U podn�a ska�y dostrzeg� tylko jedn� posta�, bez rog�w na
czole, bez dodatkowej pary r�k.
Tak ani drgn��. Czeka�.
- Oto - rzek� Jama, wr�czaj�c mu pojemnik z aerozolem - oto antidotum
na demony. A na przysz�o�� radzi�bym samemu postara� si� o co� podobnego,
je�li zamierzasz oddala� si� z klasztoru na tak� odleg�o��. My�la�em zreszt�, �e
ten teren jest czysty, w przeciwnym razie wcze�niej bym ci� w to zaopatrzy�.
Tak wzi�� pojemnik i postawi� go na stole.
Rozmowa toczy�a si� w komnacie Jamy przy lekkim posi�ku. Jama siedzia�
rozparty w fotelu. W lewej tece trzyma� kieliszek z winem -tym samym, kt�re
specjalnie sprowadzono dla Buddy - w prawej dzier�y� karafk�.
- A wi�c ten, kt�rego zwano Raltariki, jest prawdziwy m demonem? - spyta�
Tak.
- l tak, i nie - odpar� Jama. - Je�li m�wi�c ,,demon" masz na my�li
z�owrogie moce, stworzenia kt�re posiad�y wielk� si��, zosta�y obdarzone
darem �ycia i zdolno�ci� przybierania na jaki� czas dowolnych kszta�t�w, to
moja odpowied� brzmi: ,,nie". Wszak�e, cho� ta definicja jest powszechnie
przyj�ta , w rzeczywisto�ci nie odpowiada prawdzie.
- Czy�by? A dlaczego?
- Poniewa� demon nie jest si�� nadnaturaln�.
- Ale wszystkie inne cechy, wymienione przed chwil�, posiada?
- Tak.
- Mo�e wi�c jeszcze by mi kto� powiedzia�, czym r�ni si� si�a nadnaturalna
od stworu, kt�ry jest ow�adni�ty ��dz� czynienia z�a, posiada wielkie moce,
obdarzony jest �yciem i w dodatku mo�e przybiera� dowolne kszta�ty?
- zirytowa� si� Tak,
- Ch�tnie ci to powiem - w g�osie Jamy da�y si� s�ysze� pob�a�liwo�� i ton
lekcewa�enia. - R�nica jest podstawowa, taka jak mi�dzy rzecz� znan� a nie
znan�, mi�dzy obiektem bada� nauki a tworem wyobra�ni. Oto i ca�a istota
rzeczy. Cztery punkty kompasu to logika, wiedza, m�dro�� i niewiedza.
Wyobra�mysobie. �e kto� ho�duje tylko jednemu z nich, ostatniemu. Czapkowa�
niewiedzy znaczy zatem: straci� z pola widzenia trzy inne kierunki. Mog� si�
pogodzi� z czym�, czego nie znam, lecz nigdy nie ugn� si� przed czym�, czego
nie da si� pozna�. Cz�owiek, kt�ry zd��a szlakiem Niepoznawalnego, jest
�wi�tym lub szale�cem. Co mi z nich za po�ytek?
Tak wzruszy� ramionami i poci�gn�� wina. - A� demon�w?...
- One przynajmniej mog� by� przedmiotem bada�. Kiedy�, przed laty, nieco
z nimi eksperymentowa�em. Jestem przecie� jednym z Czterech, kt�rzy zst�pili
do Piekielnej Studni, o ile jeszcze o tym pami�tasz, Archiwisto. By�o to w�wczas,
gdy Pan Agni uda� si� do Pa�maidsu po Tarak�.
- Pami�tam.
- W takim razie pewnie czyta�e� o najwcze�niejszych pr�bach kontaktu
Rakasz�?
- Czyta�em opowie�� o dniach, gdy by� uwi�ziony...
- Zatem musisz wiedzie�, �e demony zamieszkuj� ten �wiat jeszcze od
czas�w, zanim Cz�owiek zd��y� przyby� z Urath.
Tak wyci�gn�� si� w fotel u, przygotowany na d�u�szy wyk�ad. Jama poci�gn��
wina.
- Wiem.
- Wtakim razie-ci�gn�� dalej gospodarz - powiniene� wiedzie� r�wnie� i to,
�e s� to stwory utworzone raczej z energii ni� z materii. Ich w�asne legendy
powiadaj�, �e dawniej mia�y cia�a i mieszka�y w miastach. Ale nami�tno��
w poszukiwaniu nie�miertelno�ci kaza�a im p�j�� inn� drog� ni� ta, kt�r� kroczy�
Cz�owiek. W ko�cu znalaz�y spos�b na wieczne trwanie w formie p�l sta�ej energii.
Porzuci�y wi�c swe cia�a by �y� wiecznie jako wiry mocy, Lecz nie s� czystym
intelektem. W wiecznotrwaniu zachowa�y swe Ja, a jako zrodzone z cia�a, �yj�
w nieustannym pragnieniu przyobleczenia si� w materi�, l chocia� mog� przybra�
dowolne kszta�ty, nie s� w stanie uczyni� tego bez czyjej� pomocy. Mija�y stulecia,
a demony bez celu b��ka�y si� po �wiecie i dopiero przybycie Cz�owieka wytr�ci�o
je z tej bezczynnej b�ogo�ci. Przyoblek�y na siebie kszta�ty nocnych mar, by go st�d
przegna�. Dlatego zosta�y pokonane i uwi�zione. Teraz, gdy zbudowa�em machin�
do inkarnacji, pragn� skorzysta� z niej i przybra� cia�a. Nie mo�emy do tego
dopu�ci�, by raz pojmane, zamkni�te w butlach magnetycznych, wysz�y na �wiat.
- Za� Sarn uwolni� je, by mu s�u�y�y - doko�czy� Tak.
- No w�a�nie - westchn�� Jama, po czym nerwowo poruszy� si� w fotelu.
- Zawar� pakt z demonami, a teraz pewna ich ilo�� znowu b��ka si� po �wiecie.
Nikomu nie s� pos�uszne, mo�e z wyj�tkiem Siddharthy. Za to z wszystkimi s�
gotowe oddawa� si� pewnemu na�ogowi.
- S� nami�tnymi hazardzistami... s� gotowe gra� o wszystko, je�li za�
mo�na m�wi�, �e maj� punkt honoru, to tylko w jednej sprawie: d�ug�w. Musz�
p�aci�, w przeciwnym razie nie znalaz�yby godnych siebie partner�w, trac�c
jedyn� rozrywk�. Wielka jest ich moc, nawet ksi���ta zasiadaj� z ni m i do stolika
w nadziei, �e wygrywaj�c wprz�gn� je do s�u�by. W ten spos�b przegrywano
ca�e kr�lestwa.
- Hm... - zamy�li� si� Tak, przywo�uj�c na pami�� scen�, kt�rej by�
�wiadkiem. - Je�li, jak twierdzisz, Sam gra� z Ralatrikiem w jedn� z tych
dawnych gier, to co mog�o by� stawk�?
Jama jednym haustem opr�ni� kieliszek. Dola� wina z karafki. - Sam jest
g�upcem. Albo nie; Sam jest graczem.Rakasz� mo�e sprawowa� kontrol�
nad pomniejszymi bytami energii. Sam, dzi�ki pier�cieniowi, kt�ry nosi,
jest w stanie podporz�dkowa� sobie si�y ognia. To w�a�nie jego wygrana.
Si�y ognia... bezm�zgie, podrz�dne istoty, lecz ka�da z nich wytwarza moc
pioruna.
Teraz Tak dopi� wina. - A jak� stawk� m�g� wnie�� Sam?
Jama westchn�� ci�ko. - Oczywi�cie, tylko jedno: ca�� moj� prac�, wysi�ek
ponad pi��dziesi�ciu lat pr�b i rozmy�la�.
- Swoje cia�o?
Jama pokiwa� g�ow�. - Ludzkie cia�o... oto najwi�ksza pokusa, na jak� mo�e
wystawi� demona cz�owiek.
- Dlaczego ryzykowa� a� tyle?
Jama popatrzy� na� niewidz�cym spojrzeniem. - By� to zapewne jedyny
spos�b, by m�g� wzbudzi�, w sobie wol� �ycia... jedyna metoda zwi�zania si�
z w�asnym losem. Tylko w ten spos�b, ryzykuj�c wszystkim za ka�dym obrotem
ko�ci, m�g� wczu� si� w swe nowe �ycie.
Tak bez pytania nape�ni� kieliszek, g�o�no prze�kn�� kolejny �yk i spojrza� na
rozm�wc� nieco nieprzytomnie,
- To, co m�wisz, jest nie do poj�cia. To Niepoznawalne... w ka�dym razie, gdy
o mnie chodzi.
Ale B�g �mierci potrz�sn�� g�ow�. - Nie, to jedynie nieznane. Sam ani nie
jest szale�cem, ani �wi�tym... przynajmniej nie ca�kiem...---zako�czy�. A gdy
zapad�a noc, b��ka� si� po klasztorze, rozpylaj�c sw�j specyfik przeciwko
demonom.
Nast�pnego dnia rano ko�o klasztoru pojawi� si� ma�y cz�owieczek. Podszed�
do drzwi, usiad� na progu i zacz�� bi� pok�ony, czo�em dotykaj�c st�p. Ubrany
by� pospolicie w wytarty, br�zowy habit z samodzia�u, zwisaj�cy a� do kostek.
Czarna przepaska zas�ania�a mu lewe oko. To, co pozosta�o mu z w�os�w, by�o
bardzo ciemne i bardzo d�ugie. Ostry n