8857

Szczegóły
Tytuł 8857
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8857 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8857 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8857 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Aby rozpocz�� lektur�, kliknij na taki przycisk , kt�ry da ci pe�ny dost�p do spisu tre�ci ksi��ki. Je�li chcesz po��czy� si� z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poni�ej. 2 STEFAN �EROMSKI DUMA O HETMANIE I INNE OPOWIADANIA 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 ARYMAN M�CI SI� Zbli�aj�c si� do szczytu wynios�o�ci �ycia zwraca� jeszcze spojrzenie w stron� krainy przebytej. Strudzone stopy oci�ale d�wiga�y wiek jego, n�dzny i ci�ki, jak bry�� o�owiu, do ziemi nieznajomej, co si� daleko ukaza� mia�a. Ostrymi �okciami wpar�a si� w jego ramiona uporczywa zgryzota i plecy mu w pa��k wygi�a. Zel�a�y ju� rzemienne popr�gi �ycia w�r�d blasku i w�wczas widoczn� by�a ka�da sina blizna, kt�r� mocno i g��boko wypali�y. I serce, po tysi�c razy nasycone, ju� nie �akn�o. Daleko w nizinach zosta� �w czas, kiedy tak wszystko smakowa�o duszy, jak sama chcia�a. Skinienie r�ki, na kt�rego widok t�um rozst�pu j e si� i ucieka, jakby go uderza� blask grot�w w��czni schylonych i miecz�w wydobytych; skinienie r�ki, na kt�rego widok czo�ga si� do st�p nieznany cz�owiek, jakby go ci�gn�� powr�z siepacza � znudzi�o si� i obmierz�o. I w rzeczach wszystkich, kt�re ujmuje posiadanie, wida� by�o tylko zgryzot�. O, gdyby mo�na by�o wr�ci� si� t� sam� drog�, o, gdyby mo�na i�� wstecz i raz jeszcze ujrze�, co si� ju� widzia�o � ku dalekim dolinom, we mg�ach t�sknicy roztopionym! Wr�ci� si� do widze� serca, zobaczy� znowu �wiat nieprawdziwy odbity w oczach dziecka... Zwa�a� w milczeniu, jak pod sercem, pe�nym zdrad i wybieg�w, poczyna si� tajemne, sobie tylko samemu wiadome westchnienie i przewodniczy orszakowi wy�li nowo narodzonych, kt�re za nim id� w stron� m�dro�ci... Raz jeszcze temu wzruszeniu zaufa�! Tam, w tych dolinach, zosta�o si� szcz�cie, kt�re nie trwa�o d�u�ej nad czas jednej jutrzenki, a zwi�d�o, podobne do kwiatu wiosny na niwie, gdy wysoko wzbije si� skwarne s�o�ce... A kiedy na obraz cios�w dzwonu za umar�ych, kt�re rozbijaj� cisz� poranka, twarda �wiadomo�� roztr�ca�a westchnienie, g�osz�c, �e dni szcz�cia ju� si� nie wr�c�, ju� si� nie wr�c� jak �nieg z chmur spad�y na dawne miejsce w przestworzu � wzni�s� ci�k� r�k�, aby zatrzasn�� drzwi miedziane. Na zawsze utraci� opuszczone ju� �ycie, rozleg�e siedlisko �alu. Przesta� uczuwa� potrzeb� rozkoszy, kt�rych liczba sk�pa jest i wiecznie si� powtarza, konieczno�� dziwactw, ci�gle odmiennych a zawsze tych samych, �wie�ych, jak dopiero zerwane r�e, skojarze� my�li, za kt�rymi nieodzowne wlecze si� z dala poziewanie. Rzuci� na ziemi� i stop� rozedrze� ostatni kwiat, a dusz�, niewolnic� zmys��w, wprowadzi� do okr�gu, gdzie inny leci czas, nie czekaj�cy nigdy, kt�ry �pieszy si� wiecznie na wy�cigi z dzik� pian� fal, z polotem wiatru i 'z p�omienn� b�yskawic�. Tam j� przeciwko samej sobie obr�ci�, aby si� pocz�a z�era� i trawi� jak w ogniu. Aby zacz�a wadzi� si� z sob� i ze wszystkimi has�ami �ywota. Zgromadzi� doko�a niej jedynych sojusznik�w, jedynych przyjaci� i znajomych wsp�braci: w�asne jej si�y. W mocn� smycz ze sk�ry uchwyci� nami�tno�� jak psy i suki. W �ci�ni�tej d�oni sfor� ich nikczemn� i szczekaj�c� zatrzyma�. A gdy to marzy�, stan�a przed nim twarda m�dro�� maga, kt�r� by� ongi pozna� i dla rozkoszy �ycia dawno odtr�ci�. I widzia� znowu wielmo�n� my�l Manesa, co si� w ira�skich przestworach, u jasnych ognisk dobrotliwego ojca Ahuramazdy zapali�a, co si� kocha�a w Baranku Bo�ym i ku ognistej tarczy s�onecznej lecia�a, wiecznie st�skniona. Wtedy w�asne jego uczucia wla�y si� w amfory mistrza, co si� zwa� Parakletem. Pocz�� duma� o tajemnicy, o skrytym i niezbadanym duchu cz�owieka, o tym ogniu niebia�skim pe�gaj�cym nad jaskini�. I widzia� jak gdyby w sennych marzeniach prac�, walki i niedol� pierwszego cz�owieka, Adama, kt�ry po to przyszed�, aby si� w nim dokona�o wyzwolenie �wiat�o�ci. Duch jego mia� zdoby� ca�kowit� wiedz� o sobie i rozwini�cie ca�ej natury cz�owieczej. Ale pan mroku, 5 ten, co si� z przedwiecznego wroga jasno�ci, z Angramainiu wywodzi, z�y duch z czo�em zranionym od pocisku boskich piorun�w, umia� temu przeszkodzi�. On to da� Adamowi kobiet� za towarzyszk�. Nim nast�pi�o wyzwolenie �wiat�a, Ewa wznieci�a w duszy Adama straszliw� si��, bezdenn�, wszystko niszcz�c� w�adz�: mi�o��. Pod naciskiem tej pot�gi Adam rozproszy�, os�abi� i utraci� blask swego ducha. W mi�o�ci poczyna� dzieci, kt�re by�y spadkobiercami grzechu i niedoli. A jak by�o z Adamem, tak by�o z nim, Dioklesem, dalekim potomkiem. Wtedy wydar� si� z jego piersi g��boki j�k. J�k �ywota. Ujrza� raz na zawsze, �e mi�o�� dla kobiety i p�odzenie z ni� dzieci sprawuje zapl�tanie si� jasnego ducha w materi�. I po trzykro� za prawo nieodwo�alne uzna� wzgard� rozkoszy cielesnej: piecz�� piersi. Po wt�re w sennym westchnieniu ogl�da� drugie prawo wielkiego kacerza: oczyszczenie ducha przez w�dr�wk� z cia� ludzkich do cia� zwierz�cych i ro�linnych. I g��boko przejrza�, �e dusza zwierz�ca jest cz�stk� Boga. Dlatego wyzna� wobec siebie, �e zab�jstwo zwierz�t, z��cie k�osa i otrz�sanie owocu r�wna si� morderstwu, poniewa� przemoc� wstrzymuje rozw�j �wiat�o�ci uwi�zionej w zwierz�ciu i w ro�linie. I po trzykro� za prawo nieodwo�alne uzna� swobod� trz�d, p�l, gaj�w, rzek i stepu: piecz�� r�ki. Odt�d uton�� ca�y w nauce wielkiego maga. I �ni� o �wi�tym aniele blasku, jak w postaci w�a namawia� pierwszego cz�owieka, aby zakaz przest�pi� � i jak w nim przywi�d� rodzaj ludzki do wysokiej �wiadomo�ci samego siebie; o jasnym aniele, synu s�o�ca, jak w postaci w�a kr��y� pomi�dzy lud�mi ucz�c ich prawdy o naturze cz�owieczej; o walce syna s�o�ca wszcz�tej przeciw kr�lestwu ciemno�ci i o zwyci�stwie ksi���t mroku, kt�rzy cz�� s�onecznej zbroi obj�li w posiadanie; o tym, jak Pan zes�a� w�wczas na ratunek cz�owiekowi ducha �ywota, si�� ze siebie samej wynikaj�c�, Eona, kt�ry do jarzma wprz�onemu prawic� poda�. I oto duch �ywota, wsparty przez inne pot�gi, zwyci�y� wreszcie pana ciemno�ci. Z cielska jego utworzy� nocne niebiosa, a z b�ysk�w �wiat�a, jakie w nim by�y, stworzy� gwiazdy, w mroku l�ni�ce. Uwierzy� Diokles, �e gdy zupe�ne oczyszczenie nast�pi, duch jego jako �wiat�o�� czysta wzniesie si� ku ksi�ycowi, uleci ku s�o�cu i wejdzie do kr�lestwa wiecznego blasku. Z nim razem oczyszcza� si� b�d� z materii ludzie i wszystek �wiat, od �d�b�a chwiejnej trawy nad wod� a� do gwiazdy �arz�cej si� w�r�d niebios, p�ki nie wy��czy si� �wiat�o z mroku. A gdy materia blask utraci, zamieni si� w bry�� martw� i przez ogie� b�dzie po�arta. Dusza ka�da, kt�ra dobrowolnie odda si� w niewol� ciemno�ci, kar� zas�u�on� poniesie i w chwili ostatecznego rozdzielenia kr�lestw b�dzie do trupiej masy przykuta, a�eby by�a jej str�em. Dusza taka stanie si� Jedno z tym, co za �ycia kocha�a... Tak uczy� Manes. Gdy s�o�ce, gdzie B�g mieszka w wieczno�ci, s�o�ce, kt�rego natura jest natur� Boga, sz�o na zach�d i w czerwonych piaskach puszczy libijskiej ton�o, Diokles uczuwa� w duszy swej t�sknot� bardziej rozleg�� i nieobesz�� od pustyni. Gdy zmierzch spada� na rozkwit�e w�wozy Egiptu, zwraca� oczy i wargi szepcz�ce ku �wiat�u nocnemu ksi�yca, co jak namiestnik pilny i dba�y dalekiego w�adcy obchodzi� majestatyczne kr�lestwo niebios. Tak cz�sto sp�dza� bezsenn� noc. A gdy si� rozprasza�a i gdy brzask pasowa� si� zaczyna� z cieniami, bra� z sob� ma�y poczet s�ug i na mule wyje�d�a�. Mija� w�wczas oaz� Jowisza Ammona. Nie wabi�y go szumi�ce jej strugi, przezroczyste jeziora ani cie� zmoczonych ros� fig i granat�w. Zag��bia� si� w dzikie doliny i brn�� wskro� nagich, p�onych, niepo�ytecznych p�askowzg�rz, zasianych ostrymi g�azami. Tam, w tej ziemi, gdzie ka�de �d�b�o usycha, gdzie ju� nie mo�e wytrwa� cedr ani sosna, mi�dzy ska�ami szuka� tajemnicy �ywota. 6 Wchodzi� do jaski� zatarasowanych, kt�re by�y mogi�ami ludzi pustyni � i d�ugo patrza� na zw�oki le��ce. Wyschni�te cia�a starc�w stuletnich, chrze�cijan i kacerzy, by�y ca�e, nie dotkni�te przez zgnilizn�. Mocno zwarte, suche d�onie ich �ciska�y krzy�e swe z drzewa. Palmowy li��, co im za p�aszcz s�u�y�, skruszy� si� i rozsypa�. Le�eli nadzy. Zdawa�o si�, �e �pi� u�miechaj�c si� do widze� ducha. Trwali tam setki lat w jamach skalnych ci nie�miertelni ludzie. Po�ywieniem ich by� owoc palmowy, napojem woda. Tyle tylko za�ywali pokarmu, �eby wydatek si� r�wny by� przychodowi, a osi�gali t� doskona�o�� nie wprowadzaj�c do swego cia�a nic, co gnije, co jest ju� w�asno�ci� �mierci. Nie jedli mi�sa zabitych zwierz�t, nie pili sfermentowanych napoj�w. Wszelk� zgnilizn� wydobywali z �y� swoich przez moz� nieustaj�cy. I wychodzi�a wraz z potem, kt�ry zlewa� plecy, r�ce i czo�a. Si�� �ycia czerpali z �ywi�cych promieni s�onecznych, z jasno�ci powietrza, z woni zi�. Cia�o ich by�o tak samo czyste jak duch. Cz�ste, d�ugie, z dnia na dzie� d�u�sze posty uczyni�y je niezale�nym i nietykalnym. Dlatego �mierci si� opar�o. Diokles, opuszczaj�c czerwony kraj pustyni, gdy wraca� do pachn�cych sad�w Egiptu, czu�, �e jest po�r�d nich jak przychodzie� z ziemi cudzej... A gdy jednego dnia sam szed� i mia� przekroczy� pr�g domu, zast�pi� mu drog� foliach, oracz ubogi, i rzek�: � C�rka, kt�r�� mi z chaty wzi�� do �o�a swego, powi�a dzieci�. Diokles zatrzyma� si� u drzwi. W g��binie duszy swej m�wi�: �Oto jest pokusa szatana...� A do ch�opa rzek�; � Nie chc� widzie� niemowl�cia. Chc� by� sam, sam jeden. Ty z nim uczy�, co chcesz. Wychowaj albo, gdy ci zawadza, rzu� w wod� Nilu. Ale wewn�trzne, dr��ce wzruszenie �cisn�o mu gard�o, gdy mia� powt�rzy� s�owa rozkazu. Zapyta�: � Syn? � Tak jest, o panie. Wtedy wym�wi�: � Chc� go zobaczy�. I wszed� do n�dznej, czarnej chaty nad wod�. Tam ujrza� le��ce w �achmanach dziecko swoje. Mia�o zaledwie par� tygodni. Oczy jego by�y jeszcze nieruchome, zimne, wra�liwe tylko na �wiat�o i mrok. Spojrza�, jak bezradnymi r�koma przestw�r chwyta�o, i dziwne my�li us�ysza� w g�owie swej, jakby mu je szepta�y do ucha nami�tne wargi: �Mo�e to jest ten, co b�dzie zast�powa� ca�y r�d ludzki... Zdeptaj go, zdeptaj! Mo�e to jest ten, kt�ry z serca wyjmie iskr� prawdy i piorunem jej ziemi� czarn� zapali... Zdmuchnij j�, zdmuchnij! Mo�e to jest ten, co mrok rozedrze jak Samson lwa... Z�am jego r�ce, z�am!� A kiedy sta� pochylony i patrza� w male�kie cia�o dzieci�cia, p�omienie rado�ci z jego serca buchn�y. Znalaz� ju� wszystko. Odszuka� samego siebie. Nie przewidywa� takiego uczucia, podobnie jak nikt nie wie po�r�d wesela o �zach, a dowiaduje si� ca�ej o nich prawdy w�wczas dopiero, gdy je w nieszcz�ciu przyjdzie wylewa�. Szybkimi kroki uda� si� do swej siedziby i wr�ci� pr�dko, d�wigaj�c w�r pieni�dzy. Obsypa� z�otem matk� niemowl�cia i ca�� jej rodzin�. W zamian za syna darowa� im grunta, na kt�re wylewaj� si� czarne wody. Kupi� go na swoj�, na niepodzieln� w�asno��. �kaj�c oddawa�a go matka, ale z�ote monety, kt�rych pe�ne gar�ci jej rzuci�, uciszy�y jej bole��. Diokles wr�ci� do swego domu z dzieci�ciem i drzwi zatarasowa�. Czarny niewolnik jeden jedyny mia� prawo wst�pu do komnaty, gdzie sta�a ko�yska. Gotowa� mleko rozcie�czone 7 wod�, przyrz�dza� k�piel i lniane chusty. Diokles sam dawa� po�ywienie synowi, sam go przewija�, k�pa� i utula� w p�aszczu. Sp�dza� z nim d�ugie, szcz�liwe godziny. Gdy dzieci� ze snu otwiera�o oczy i wzrokiem przygas�ym �ledzi�o b�yski s�o�ca oz�acaj�ce �ciany, le��c na dywanie g�ow� k�ad� przy nim i w ma�e cia�ko przelewa� sw� wol�, swe my�li i marzenia. Do kruchej pi�stki, stulonej jak li�� grabowy, co si� w dniach wiosennych z p�ka wydobywa, przyciska� wargi z b�aganiem: Synu m�j, synu... Nie chc�, �eby� by� panem, kt�rego witaj� poddani, zginaj�c grzbiety. Nie chc�, �eby� by� panem, kt�ry mo�e, gdy chce, �zy wycisn�� i u�miech szcz�cia darowa� st�sknionemu t�umowi. Nie chc�, �eby� by� wodzem, kt�rego na b�oniu rozleg�ym pozdrawiaj� grzmotem okrzyk�w legiony okute w �elazo, uszykowane chor�gwiami. Nie chc�, �eby� by� wodzem, kt�rego pot�ga �amie g�ry i w skiby urodzajne obraca. Nie chc�, �eby� by� kr�lem o prawicy rozci�gni�tej nad krajem, gdzie lata kamsin, nad wszystkimi falami Nilu i nad jego delt� wiecznie kwitn�c�. Nie chc�, �eby� by� kr�lem, kt�ry mo�e wznosi� lub zwala� Diospolis, Luksor i Karnak, a k�adzie si� spa� na wieki, sam jeden, w czelu�ciach piramidy. Synu m�j, synu... Nie chc�, �eby� posiad� m�dro��, matk� niewidzialnej w�adzy nad lud�mi. Nie chc�, �eby� by� tw�rc� pot�nym, kt�rego imi� powtarza� b�d� ze czci� i zdumieniem dalekie, obce ludy. Synu m�j, synu... Pragn�, �eby moje wzruszenia wesz�y w twe serce jak iskra ognia. Pragn�, �eby moje m�czarnie tobie serca nie zrani�y, a innych �eby� nie pozna�. Pragn�, �eby z ducha twojego wyros�o jako czyn moje serce zd�awione r�koma nieszcz�cia. Synu m�j! B�d� czystym, kt�ry obur�cz wynosi z mrok�w �wiat�o s�o�ca. B�d� m�nym, kt�ry �mier� przek�ada nad z�amanie s��w zaprzysi�onych w obliczu swego ducha. Posi�d� u�miech szcz�cia, kt�ry warg nie odst�puje nigdy, nie odst�puje na krzy�u, gdy gwo�dzie katowskie r�ce przybijaj� do drzewa. Synu m�j! Dam ci pot�g� samotno�ci, kt�rej nie mia� Adam, pierwszy pracownik. Dam ci pot�g� najg��bsz�: nie zaznasz mi�o�ci dla kobiety. W�o�� w twe oczy wynios�y wzrok zwiastuna, kt�ry widzi wieczno�� i drog� id�c� ku s�o�cu za �a�cuchami g�r. Posi�d� szcz�cie! B�d� nie�miertelny sam w �onie swym, b�d� wieczny, tu, za �ycia, i niechaj wieczne b�dzie twe cia�o! 8 A gdy male�k� dziecin� opanowa� p�acz i gdy krzykiem uskar�a�a si� na b�l czy nud� swoj�, wyrywa� ze strun lutni g��bok� melodi�, pierwszy raz przez wzruszone palce w nich znalezion�. Pod wp�ywem jej dzieci�tko si� ucisza�o. W oczach jego ukazywa�a si� zdumiona ciekawo��, a na wargach zakwita� u�mieszek niewys�owiony. U�miech do d�wi�k�w muzyki, do owych istnie� radosnych od blasku albo ponurych i strasznych jak wn�trze trumny zbutwia�ej, do rzeczy bezkszta�tnych, �wietlistych, pachn�cych, g�adkich, kt�rych byt wesp� z d�wi�kami si� oznajmia�... Pierwszy u�miech przychodnia do najmilszego, co ma ta czarna ziemia... Kiedy indziej, gdy w�r�d nocy g��bokiej siedzia� schylony nad ko�ysk�, a przed blaskiem p�omienia kry�y si� po k�tach nietoperze cieni�w, niemowl� wpatrywa�o si� w te ruchome czarne figury. Diokles ton�� w dociekaniu, jakie uczucia przejmuj� w�wczas serce jego syna. Czy dla� cz�owiek nie jest tym samym, co cie� jego postaci? Jak zwidz� mu si� �wiat i wszystko, czego nie zna?... Co w duszy jego zapala? Pragn�� i�� za ka�dym z tych wra�e�, za ka�dym z westchnie� jak niewidzialny �wiadek i modli� si� z oddali w ostrym zranieniu ducha, a�eby, na wz�r ob�ok�w wstaj�cych z ziemi i w�d o wczesnym poranku, sz�y do s�o�ca. 9 Innego dnia siedzia� na rozci�gni�tym dywanie, gdy dzieci� spa�o. Zacz�a nad nim kr��y� z�a mucha. Siada�a na ma�ym czole, na licu, na ustach i na zamkni�tych powiekach. Wolno rozwar�y si� oczy niemowl�cia. Brwi jego drgn�y i wejrzenie zgrozy pe�ne �ciga�o much�. Ona kr��y�a doko�a ma�ej g�owy jakby szukaj�c miejsca, kt�re ma zrani�. I nagle zal�knienie spad�o na senne oczy, a twarz przeszy�o niby strza�a ognista. Diokles sta� z dala. Splecione d�onie przycisn�� do piersi i z cicha szepta�: � Oddal si�, z�a mucho, z�a mucho, straszny zwiastunie. Id� za tob� stada potwor�w kryj�c si� w cieniach. Przeciwko mnie zwr�� ��d�o twoje. Spraw, niechaj serce me zarobi si� i ustanie pod ci�arem bole�ci. Niech po ka�dej nocy poduszka moja mokr� b�dzie od �ez na pr�no wylewanych. Niech ka�da jutrznia wschodz�ca w dyby smutku zawiera nogi moje, a zmierzch niech nie zdejmuje z mych r�k � �elaznych kajdan ucisku. Niech jak badyl sitowia pod wiatrem s�ania si� dusza moja u twardych st�p niedoli, tylko od niego odejd�, z�a mucho, z�a mucho... 10 Nasta� �w dzie�. Diokles sprzeda� dom i pola, kt�re b�ogos�awiony czarny Kemi zalewa, ciche ogrody nadrzeczne, gdzie kwit�y pomara�czowe i cytrynowe drzewa, gdzie l�ni�ce laury zwi�ksza�y cie�, a nieruchoma brzoza babilo�ska �liczne ga��zie zgina�a nad wod�. Sprzeda� za bezcen, a pieni�dze rozda� gar�ciami n�dzarzom na wybrze�u � u drzwi �wi�ty�. Z niezliczonego dostatku zatrzyma� troch� odzie�y i par� jucznych mu��w. Na wsze strony rozg�osi�, �e kraj opuszcza i d��y w stron� Arabii. O wczesnym �wicie uciek� z doliny, nios�c syna w zgrzebnej p�achcie na plecach. Szed� w stron� przeciwn�, w t� stron�, dok�d idzie s�o�ce, na zach�d, w puszcz� libijsk�. Szed� d�ugo, a� tam, dok�d ju� nikt nie chodzi, gdzie na s�o�cu wygrzewa si� samotny lew, gdzie niekiedy przelatuje wskro� piach�w cie� s�pa i gdzie puchacz chichoce w ciemn� noc. Miejsce to by�o zawalone ska�ami. W ich g��bi tai�y si� suche jamy, na p� przez wydmy zasypane. Niegdy� w ci�gu wiek�w zamierzch�ych stada Etiop�w wy�upywa�y tam kamie� i olbrzymie jego bry�y linami na ko�ach skrzypi�cych ci�gn�y, �eby z nich wznosi� �wi�tynie i piramidy. Sta�y tam jeszcze otworem g��bokie pieczary, gdzie Izrael, kuj�c porfir, �ka� pod batem i w nieznanej mowie przeklina� Mizraim, ziemi� egipsk�, dom niewoli. Naok� pi�trzy�y si� rude wzg�rza i skalne urwiska, a dalej w�drowne kurhany i zaspy piasku, kt�ry przelatuje na skrzyd�ach wichr�w po przestrzeni szerokiej. Dok�d oko pobieg�o, le�a�a wsz�dzie pustynia czcza i ogo�ocona, morze piask�w ciche, nieruchome, w promieniach s�o�ca od soli po�yskuj�ce. W tym miejscu Diokles znalaz� drzewa palmowe, trawnik i kwiaty, �r�d�o wody krynicznej i such� jaskini�. Tam rozes�a� poduszk� z sitowia i na niej u�o�y� dzieci�. Gdy od tej chwili �wier� wieku up�yn�o, plecy starca zgarbi�y si�, d�uga broda do pasa si�ga�a, r�ce wysch�y, s�uch i wzrok st�pia�. Gasn�cym okiem spogl�da� Diokles na syna, kt�ry go przer�s� o g�ow�. Oczy m�odzie�ca by�y czarne i g��bokie jak u matki, a d�ugie, wzburzone w�osy by�y niby sen, kt�ry j� przypomina�. M�ody pustelnik pr�cz ojca nie widzia� przez ca�y sw�j �ywot ani jednego cz�owieka. �yli w ska�ach we dwu jak szakale. Czasami, gdy w strumieniu du�o namoczyli li�cia palmowego i upletli obfity stos kosz�w, Diokles bra� towar na plecy i szed� w puszcz�, nie m�wi�c synowi, dok�d si� udaje. Kiedy powraca�, ni�s� zapasy i pisma �wi�te. Pewnego dnia wstawszy rano rzek� Jan do ojca: � Mia�em sen dziwny i pi�kny, jak gdybym w ci�gu tej nocy go�ci� w niebiosach. Zamkn�� oczy i raz jeszcze zobaczy� te same widzenia!... Gdy czuj�, �e si� w g��bi mego wzroku oddalaj�, i gdy wstrzyma� ich nie mog�, krzyk si� z mych piersi wydziera. Przychodzi�y do mego �o�a i stawa�y nade mn� dziwne istoty, do mnie ani do ciebie niepodobne, cho� mia�y nasze ludzkie cia�a. Nigdy ich nie widzia�em w pustyni. W�osy ich by�y d�ugie... U jednej ��tawe, niby drzewo bukszpanowe, ale po�yskuj�ce jak piaski dalekie o zachodzie s�o�ca. Druga mia�a w�osy ciemne i wzburzone jak dym, kiedy leniwie wzbija si� k��bami nad mokrym drzewem ogniska. W�osy trzeciej by�y czarne, bez blasku, tak d�ugie, tak niesko�czone i ci�gn�ce do siebie jak wielka jaskinia, na kt�rej dnie jeszcze nigdy nie by�em. 11 Szyje ich by�y okr�g�e, cienkie, a tak si� zgina�y jak u ptak�w. Stwory te odziane by�y w l�ni�ce szaty, kt�re, ta�cz�c doko�a mojej po�cieli, rozpina�y wstydliwymi palcami. Wtedy ukazywa�y si� piersi ich okr�g�e, �nie�yste, podobne do ob�oczk�w rannych, kt�re �agodny wiatr z nocnej g��biny wynosi. Usta ich by�y purpurowe jak kwiat granatu, kt�ry jednego dnia przynios�e� mi z daleka, stamt�d, gdzie sam bywasz. Lekkimi ruchy, na okr�g�ych biodrach ko�ysa�y si� uroczo, jak si� ko�ysze mirt u brzegu krynicy, gdy wicher zimowy nad siedzib� nasz� czarne pi�ra otrz�sa. Zbli�a�y si� cicho i z l�kiem, wznosi�y r�ce bielsze od mleka i pos�anie me za�ciela�y szkar�atnymi chustami. Wita�y si� ze mn� �askawym skinieniem brwi i w�t�ym dreszczem rz�s, a oczy zas�ania�y liliowymi powiekami, kt�re sie� ma�ych �y�ek przecina. Je�eli kiedy odkry�y si� oczy ich b��kitne albo czarne, to je ocienia�a dziwna, mglista zas�ona. P�on�ca barwa wyp�ywa�a na ich policzki bez skazy... Wtedy s�ysza�em jak gdyby li�cie z cicha szumi�ce i zda�o mi si�, �e wymawiaj� pieszczotliwie me imi�. Z ust mych, gdym na nie patrza�, wydziera�o si� senne, obumar�e �kanie. Patrza�em, czyli z ich ramion nie wyrastaj� skrzyd�a bia�e, jak to m�wi�e� o anio�ach... � Diokles siedzia� milcz�cy z g�ow� w d�oniach ukryt�. Rzek� nagle: � To s� szatany. � Szatany... � konaj�cym g�osem powt�rzy� Jan. Zamilk� w zdumieniu i wzrokiem pe�nym bole�ci przed siebie spogl�da�. Wtedy ojciec j�� go zaklina�, a�eby precz wyp�dza� widzenia czaruj�ce. B�aga� go cichymi s�owy przez Pana, kt�ry jest zawistny mi�o�nik, przez Pana, kt�ry jest waleczny i w walecznym cz�owieku mi�o�� sw� sk�ada. Syn uwierzy�. Cz�sty post, nawet od daktylowego owocu, czarty z jego oczu wyp�dza�. Lecz nie zawsze. Przychodzi�y do� ciemnymi nocami owe istoty tajemnicze. Stawa�y nad nim i wyci�ga�y r�ce... I nieraz w ci�gu dnia, gdy ku� grobowe �o�nice dla ojca i dla siebie w twardych pok�adach muszlowych, gdzie minione stulecia z�o�y�y szcz�tki drzew i ro�lin skamienia�ych, przychodzi�y te same widma, zamglone w szelestach uroczych, w woniach kwiatowych, w ciszy nieruchomej i w �agodnych tchnieniach wiatru. Wtedy pracowa� w dw�jnas�b, wtedy d�wiga� olbrzymie bry�y z daleka i otacza� nimi ca�� oaz�. Czyni� tak d�ugo i z uporem, p�ki zemdlony nie pada�. 12 Wysoko wesz�o s�o�ce i zajrza�o do groty. Diokles spa� z rozwartymi oczyma i ustami. Spa� na wieki. Po up�ywie dni paru, gdy nie da� znaku �ycia, odni�s� go syn do kamiennej trumny na szczycie ska�, z�o�y� tam pieszczotliwie i wielkim ociosanym g�azem przywali�. Teraz by� sam w pustyni. Serce jego pe�ne by�o �wi�tego �alu, a dusza na wieki przyros�a do grobowca na skalnej wy�ynie. Tajemna, g��boka, niewiadoma si�a przyci�ga�a go do tych kamieni na g�rze, jak bry�a bursztynu przyci�ga kruszyn� �d�b�a s�omianego. Szed� tam co wiecz�r i o �wicie, siedzia� w zadumaniu, pe�en wzruszenia, kt�re nigdy nie s�ab�o. Lecz w ci�gu dnia, gdy si� ima� pracy, ogarnia�y go podniety niespokojne i dzikie ��dze w nim si� burzy�y. Tchn�o we� z obszaru, na kt�ry pada� wzrok, pragnienie, �eby i��, i�� daleko, w t� stron�, dok�d chodzi� ojciec. Wtedy duch jego m�ody trz�s� si� i kipia� a� do dna jak siwe, straszne, oszala�e morze, gdy w nie run� wichry z p�nocy i wichry z po�udnia. A kiedy zas�pi�o si� niebo i s�o�ce blask utraciwszy sta�o jak kr�g fioletowy; gdy szare powietrze nape�nia� kurz lataj�cy, kt�ry opa�� nie mo�e; gdy wicher bucha� zaczyna� z miejsc czarnych i pustych � wtedy Jan pragn�� z nim lecie�, lecie� na koniec �wiata, i ulega� podmuchom jak paj�czyna wisz�ca u zr�bu pieczary. A skoro wicher przedzierzga� si� w samum, w straszliwe tchnienie nozdrzy Boga, a wzd�te piachy wydziera�y si� z pustyni niby cienkie �agle, zaczepione o niewidzialn� rej� w chmurach a drug� w g��bi ziemi � w�wczas z mroku swojej pieczary widzia� cudaczne zjawiska. Skalne zr�by, gdy w nie wicher uderza� miotaj�c si� i dymi�c � ziewa�y, a z paszczy ich strzela� ogie�. Ciemno�� parna i duszna lata�a nad ziemi� niby skrzyd�a szata�skie. Przestw�r nape�nia� si� ca�y �ywic� gorej�c�. Marmur, �elazo i woda parzy�y r�k�. Wtedy ogniowe, ze strony s�o�ca lec�ce chmury splata�y si� z �onem piask�w rozpalonych jak cia�o, kt�rego piersi by�y okr�g�e, ramiona s�odko rozwarte, a w�os falami rozwiewa� si� po nagiej szyi. Jan upada� twarz� na ziemi� i wzywa� ducha ojcowskiego na pomoc. I �wi�ta mi�o�� gasi�a widma szata�skie. Budzi�a ��dz� czynu, kt�ry kiedy� wype�niony zostanie. Czyn ten przed za�ni�ciem nakaza� mu Diokles m�wi�c: � Gdy w cichej wodzie �r�d�a zobaczysz, �e w�osy twe bia�y �nieg okry�, gdy nogi twe ustan�, r�ce zgrabiej� i g�owy ju� schyla� nie b�dziesz przest�puj�c pr�g jaskini, wtedy opu�cisz to miejsce i p�jdziesz dniami, nocami w stron�, gdzie s�o�ce wschodzi. 13 Jan siedzia� o �wicie obok trumny ojcowskiej na wierzcho�ku ska�y, gdy oczom jego ukaza� si� �w widok. Zda�o mu si� z pocz�tku, �e to plama wij�ca si� w �renicy, �e stru�, �e lew, �e stado antylop... Zbieg� szybko, stan�� u drzwi swej groty i patrza� zdumionymi oczyma. Zbli�a�y si� ku jego schronisku myszate wielb��dy z d�ugimi szyjami i pyskiem o wardze przeci�tej, miaml�cej straw�. Zgrzyta� �wir pod ci�kimi nogami ich o nagniotkowatej podeszwie. Mi�dzy garbatymi grzbietami wznosi�y si� po�yskuj�ce siod�a, a w nich le�eli wspaniali, znu�eni ludzie. Obok dromader�w wlok�y si� leniwie oci�a�e mu�y d�wigaj�c pakunki, sz�y pi�kne konie o sk�rze cienkiej jak u cz�owieka. Migota�a polerowana mied� puklerz�w, zwiesza�y si� z ramion d�ugie bia�e tkaniny i p�on�a w s�o�cu od drogich kamieni zimna, cicha, b��kitnawa bro�. Gdy karawana pod cieniem palm zatrzyma�a si� na chwil� i gdy je�d�cy na wy�cigi rzucili si� do �r�d�a, nadci�gn�� jeszcze orszak inny. Sze�ciu olbrzymich Murzyn�w nios�o na ramionach palankin z bambusu. Szkar�atne chusty zas�ania�y jego wn�trze, a z�ota fr�dzla wlok�a si� z szelestem po ziemi. Czarni niewolnicy wstrzymali si� na chwil�. Zas�ona rozsun�a si� wolno i spoza niej wyjrza�y senne, czarne, g��bokie, a jakby blaskiem ksi�yca posrebrzone oczy. Oczy te wznios�y si� na Jana... 14 B��kitna noc okry�a pustyni�. Jan zawar� ci�kie drzwi swego schronienia i rzuci� si� na �o�e. Gdy pierwszy sen zacz�� klei� jego powieki, da�o si� s�ysze� ko�atanie. Wsta� tedy i odsun�� wrzeci�dz drewniany. Na progu jego jaskini sta� cz�owiek. Serce w pustelniku zadr�a�o, a tchnienie rado�ci g�os mu odj�o. W zachwycaj�cym omamieniu s�dzi�, �e to ojciec umar�y ci�kie wieko swej trumny odwali� i u drzwi stoi. Lecz ten, kto przyby�, rzek� do� g�osem cudzym, a g�os jego szepta� wdzi�cznie jak szmer strumienia, co si� po ostrych kamykach mi�dzy k�pami cyrenejskiego ziela przelewa. Palce Jana wpi�y si� w opok� groty, a wicher ognisty wion�� przez jego g�ow�. Zapach cichych i boja�liwych s��w otoczy� go jak wo� r� deszczem zmoczonych i ja�min�w, kt�re si� tul� na wiosn� u boku zapomnianej cysterny. M�wi� ten g�os: � Przysz�am do ciebie... Przez puszcz� dalek�, przez osch�e piaski dzie� i noc bieg�am. A razem ze mn� toczy�o si� pustyni ogniste ko�o i zamyka�o mi� w sobie. Ale ja sz�am do ciebie... Wierzy�am, �e ci� odnajd�, wierzy�am w to, nie wiem czemu... Raz tylko widzia�am twe oczy i twoj� czarn� twarz, po kt�rej co� si� przemyka, co�, l�ejsze od po�ysku z�ota. Jak�e mi si� podoba� rumieniec, kt�ry wtedy na ni� wyp�yn�� z g��biny twojego serca, podobnie jak ranna zorza wyp�ywa ze s�o�ca, kt�re jeszcze za kraw�dziami ziemi si� kryje! Jak�e mi si� podoba�y nozdrza twe, gdy pr�dko miota� zacz�y oddech gor�cy! Jak�e mi si� podoba�a cera twej szyi nagiej, spalonej, o barwie czarnych r�, kt�re pod moje okna przywozi co dzie� z tamtej strony Nilu przekupie� grecki, poruszaj�c ciche fale jod�owymi wios�ami, gdy budz� si� senne pelikany nad wod�! Raz ci� ujrza�am i ju� odt�d nie mog�am spa� przy matce, w w�skim ��ku dziewiczym. Jak silny, m�ciwy b�g, co� ze minie wydar�e� jednym spojrzeniem czarnych oczu. Krzywy dzi�b s�pa nie tak chciwie szarpie piskl� synogarlicy jak b�ysk twych oczu napadaj�cy w bia�y dzie� i w ciemn�, bezgwiezdn� noc... � Jan o krok posun�� si� naprz�d i wyci�gn�� r�k�. Chcia� zwali� szatana w piersi kamiennym krzykiem, ale tylko szept mi�kki jak s�aby motyl sfrun�� z wargi jego: � Odejd�... Znowu ozwa� si� g�os: � Dzieci� niewinne!... �wi�ty cz�owieku, kt�ry w puszczy �ywiesz i ani jednej zbrodni ludzkiej nie widzia�e�! Trwo�ne westchnienia p�yn�y w �y�ach mych i sid�o strachu �ciska�o mi serce... Dr�a�am w wahaniu si� bezsennym, bo wielbi� wszystko w tobie, nawet �wi�t� dziewiczo�� twoj�. W s�odyczy zachwycenia pali�am si� od westchnie� i by�am wszystka jak p�omie� nieuj�ty, co wiecznie przygasa i wiecznie si� odradza. Znika�am tak jak on. Serce, uciemi�one przez pragnienia tajemnicze, przymusza�o mi� do ci�g�ych �ez nie wiadomo za czym, a �adna uciecha osuszy� ich nie by�a w stanie. Karmi�am si� �zami �ywymi, co jak woda z krynicy nieprzebrane p�yn�... Kr�lu, z czarnego oddalenia nierych�o wschodz�cy, tronie wieczysty, s�o�ce, kt�re mi�ujesz pot�nych i niezdobytych, kiedy� si� rozednieje i kiedy� przeminie w�adza nocy?... 15 Ty � jak powabny, b��kitnawy, zawstydzony ob�ok � zosta�e� za mn� w dalekim przestworzu. Nic ju� nie czu�am z �alu. Topi�am si� w t�sknocie i blada, bez tchu, przel�kniona dr�a�am wobec niewiadomych uczynk�w, kt�re w mym �onie drzema�y, pocz�te w tej chwili czasu, kiedym ciebie ujrza�a. I oto jednej nocy kaza� mi g�os, bym sz�a do ciebie. Waleczny Skazany, Przybity do krzy�a. Ty, co z wieczno�ci wyci�gasz prawic� do duch�w jasnych, wyci�nij piecz�� na piersi mej! Ty� jest m�j Pan jedyny i ska�a moja! S�ysz� tw�j g�os �ebrz�cy i widz� cie� twej postaci. Czemu� nie zbli�asz si� do mnie i nie wyci�gasz st�sknionych r�k? Zimno mi. N�dzny mr�z obejmuje ramiona moje i �ciska piersi. Ch�odna jest w nocy pustynia, tchnie lodem oddech jej wielki. Czy� mi� nie we�miesz do chaty swej, bo�y cz�owieku? � Jan szeroko drzwi otwar�, a sam si� cofn�� w g��b groty. Stamt�d s�ysza�, jak suchy, drobny piasek zgrzyta pod sk�rzanymi ci�mami i jak szeleszcz� jedwabne szaty, kt�re poprzedza rozkoszna wo� jak gdyby w�t�ych lilii. G�owa jego upad�a na piersi, a r�ce znalaz�y w ciemno�ci krzesiwo, kamie� i pr�chno drzewne. B�ysn�a iskra i zatli�a lniany knot w misce z kamienia, nape�nionej �ywic�. Zapali� si� du�y p�omie�. Stoj�c za nim z przymkni�tymi oczyma Jan s�ysza� pieszcz�cy g�os: � Pragn� ci� widzie�, raz jeszcze ci� zobaczy�. Mienisz si� w ogniu jak puchar z kruchego kryszta�u. Pozw�l mi zabra� i ukry� w sercu blask twoich �renic, ogie� uderzaj�cy, co jak wino z wyspy greckiej upaja. Czemu� zamkni�te s� powieki twe?... � Wtedy wzni�s� oczy. Usta jego by�y dr��ce i wype�z�o z nich s�owo leniwe jak w��, kt�remu g�ow� zmia�d�y�y kamienie: � Ojcze, przyjd� mi na pomoc!... � Czemu� nie mnie pieszczotliwie przyzywasz? Spojrzenie twe wyt�one jest przeciwko g�owie mej niby ci�ciwa krzywego �uku. Ostra strza�a, kt�ra z niego wyleci, zepchnie mnie w wieczny gr�b! Czemu� mi� przera�eniem zdejmujesz i czemu straszny jeste� jak ryk leopardowy, gdy go w g��bokiej nocy s�ycha� w pobli�u?... � � ,,Serce czyste stw�rz we mnie, Bo�e, a ducha prawego odn�w we wn�trzno�ciach mych!� � Kochanku! � Ty� to jest szatan? � Ja jestem tob� samym. Ja i ty to samo teraz jeste�my. W sercu twym mieszka� pragn� i p�yn�� w twojej krwi. W czarne oczy twe wcieli� si� i na wieki pozosta�. Czemu� mi� szatanem zowiesz? Czy�em nie pi�kna? � Pi�kne s� oczy twoje p�omienne, kt�re z g�ry powiekami nakrywasz. I usta uchylaj�ce si� na obraz r�y m�odocianej. Pi�kne s� r�ce, kt�re w tyle g�owy splot�a� palcami. I d�ugie w�osy. P�yn� jakby dwie fale, jak czarne wody, z bia�ych ramion na piersi... Pi�kniejsze jest czo�o twe ni� blask ksi�yca, mi�dzy drzewami w nocnym milczeniu. I czarne brwi... Szyja twa chowa si� mi�dzy piersi �nie�yste jak wiosenne niebo mi�dzy dwa bia�e ob�oki. Pachnie szata po�yskliwa, kt�r� biodra swe opasa�a�. U�miech tw�j we snach widzia�em. Zaklinam ci� na imi�, kt�re nie mo�e by� wym�wione, opu�� mi�... � � Upad� na twoj� twarz czerwony ognia blask. L�ni si� nad czo�em k�dzierzawych w�os�w puszcza. Zab�ys�y oczy twe. Jeste� przera�liwy i zimny jako oblicze Anubisa, wodza umar�ych. O, gdyby m�g� rozpali� si� w tobie swobodny ogie� i gdyby� sta� si�, tak jak ja, pijany od krwi kipi�cej! Lwie pustyni!... Pragn�, �eby� mi� s�ab� pochwyci� i dusi� barkami, w kt�rych si� pr꿹 �y�y pe�ne g�stej krwi! Chcia�abym czu� ramiona twoje woko�o piersi, woko�o �eber, olbrzymie jak las dziewiczy, sk�d wida� jedwabne fale morza, co si� pieszcz� nad burzliwymi g��biami. Na wargach twych, parz�cych jak w�giel rozdmuchany, zakwit�by cichy, z�y, straszliwy, ukochany p�u 16 �miech. Nie wiesz, jak pachnie rozchylaj�ca si� r�a mych ust. Nagle przysz�oby szcz�cie jak niespodziewany z cichego horyzontu powiew kamsinu. Ponure oczy twoje, �elazne oczy tygrysa, co pierwszy raz ujrza�y m�ode jagni�ta w dolinie, omdla�yby nade mn�. Wzrok tw�j sta�by si� d�ugi i przykuwaj�cy jak zapach tuberoz, kt�ry nocna rosa wypiel�gnowa�a. Czo�o twoje wznios�oby si� nade mn� rado�niej ni� wietrzyk przelatuj�cy nad ziemi� egipsk�, gdy zimowy deszcz ustanie. Wielbi�abym straszliwe czyny twoje i wi�abym si� pod ramieniem twym, kiedy by� st�ka� i dr�a� jak d�b na szczycie g�r w�r�d huku burzy. Wielbi�abym zapalaj�cy ogie� w tobie s�owem bezwstydnym, co przeszywa serce soplami lodu... � � S�owa twe przeszywaj� serce soplami lodu... � P�jd� do mnie! Ty� jest jak kwiat akacjowy, co z twardej �uski drzewa wyszed� i otworem stoi spogl�daj�c w ciemn� noc. Ja jestem kropla rosy, dla ciebie jedynego stworzona. Pos�uchaj, jak leci w �y�ach wzd�tych rozdzieraj�ca krew. B�dziesz umiera� na sercu mym i w ka�dej chwili odradza� si� b�dziesz, gdy usta twe odetchn� w moich, a dusza twa w moj� wejdzie, jak p�omie� wchodzi w p�omie�! Jan us�ysza� w g��bi swej duszy s�owo: �P�omie�. To by� g�os ojca. I jeszcze raz powt�rzy� ten sam g�os: �P�omie�, p�omie�!� Wtedy podni�s�szy na ni� oczy Jan rzek�: � �wi�tego aposto�a s� s�owa: �Kt�rzy takie sprawy czyni�, na m�ki id��. Patrz�e, jak p�onie ogie� wieczny i jak si� pali grzeszne cia�o, kt�re rozkosz nawiedzi�a. � A gdy te s�owa wym�wi�, podni�s� r�k� praw� i wskazuj�cy palec w�o�y� w p�omie� ognia, co na misie kamiennej pe�ga�. I sta� tak dot�d nieruchomy, a� si� palec zatli�, rozpali� i gorza�. Wtedy dla wielkiego cierpienia przesta� pustelnik czu� rozkosz widoku pi�kno�ci. A ona widz�c, co czyni�, z przestrachu jak kamie� si� sta�a. Oniemia�y jej usta, upad�y bezw�adne r�ce i z oczu lazurowych �ycie ucieka�o. Z j�kiem upad�a na ziemi�. W�osy jej d�ugie, w�osy czaruj�ce, w�osy pe�ne zapachu rozwia�y si� po ziemi, a �ono, siedlisko rozkoszy, druzgota� m�ot bole�ci. Blask p�omienia pada� na jej cudowne cia�o. Tak a� do rana w prochu nieruchomo le�a�a. I a� do rana w milczeniu to samo czyni�, a� u prawicy poupala� wszystkie palce. Wtedy nad ni� stan�� i mg�ami zakryty wzrok schyli� ku ziemi, a wyci�gni�t� r�k� uczyni� chcia� nad le��c� znak krzy�a. Zbiela�e usta jego szepn�y: � Odejd� w pokoju. Kiedy i w�wczas nie powsta�a, schyli� si�, �eby j� d�wign��. A dotkn�wszy ramienia pozna�, �e umar�a. 17 Wyni�s� si� tron s�oneczny na brzeg daleki piach�w pustyni i roztr�ci� wszechmocnym skinieniem noc zielonaw�. Rosy nalistnice szuka�y przed nim ukrycia w g��binie ziemi i w komorach pachn�cych kwiat�w. Z wolna posuwa� si� cie� wielkiej ska�y, kt�ry jak p�aszcz szeroki okrywa� le��ce przede drzwiami groty cia�o Jana. Pustelnik spa�. Gor�czka krew jego zamieni�a w p�omienie hucz�ce w �y�ach; niby kupa roz�arzonych w�gli obieg�a czaszk�. W stawy jego ko�ata�y m�oty wstrz��nie� bolesnych. Spa� twardo. Pi�� upalon�, rozpuch�� i drgaj�c� tuli� do piersi... �ka� we �nie. A� oto tron pana wst�pi� wy�ej i cie� ska�y zwin�� jak po�� opo�czy. Promienista prawica s�o�ca spocz�a na czole �pi�cego. Wtedy Jan oczy otworzy�, ale wnet zawar� powieki i patrzy� w g��bin� swego ducha, gdzie wrza�a straszliwa burza, jak gdyby samum rozszarpuj�cy ziemi�. Krwawa pi�� Jana wznios�a si� w g�r�, w t� stron�, gdzie na skalnej wy�ynie by�a trumna jego ojca. Spalone usta wo�a�y z krzykiem: � Straszny i okrutny dla mnie by� duch tw�j, jak stru�, co jaje zniesie, w piasku pustyni zakopie, a sam ucieka. Przekl�ta niech b�dzie mi�o�� twa dla mnie, z kt�rej pocz�a si� twoja si�a, a moja s�abo��. �akomy z�eraczu i zawistny t�picielu szcz�cia, czemu� nie poszed�e� do szatana uczy� si� dobroci?... Dobry jest szatan i pa�stwo Jego rozkoszy: noc. Niech b�dzie b�ogos�awiony szept jego cichy i niech zaga�nie w piersi mej p�omie� tw�j. Usta spieczone po�o�y� w piasku wilgotnym, gdzie w wyci�ni�tych �ladach ma�ych sanda��w sta�a jeszcze rosa nocna... 18 GODZINA Rozleg�y ogr�d tarasami zst�puj�cy ku rzece, kt�ra p�ynie za jego murem, pe�en jest �wiat�a, wilgotnych cieni�w i odoru wiosennej, skopanej ziemi. Jeszcze rosa obfita stoi na trawach. Lekki powiew odchyla m�odociane, w srebrn� barw� obleczone li�cie sokory. Klonowe, tak przejrzyste, �e wskro� nich wida� s�o�ce, listki w�t�e, bia�awe, swawolne, taplaj� si� pieszczotliwie w b��kitnych wietrzykach. G�d�ba ptak�w, dysz�ca zachwytem i nami�tno�ciami, wyrywa si� z powszechnego chora�u pszcz�, co jak g��boki a niepewny ton organ�w unosi si� mi�dzy drzewami. �wietliste muchy z brz�kiem co chwila lec� to tu, to tam, na podobie�stwo py��w przetr�caj�c szerokie, wyt�one, sinoz�ote struny s�o�ca. Niespokojne cienie li�ci wa��saj� si� po mokrej ziemi. Z miejsca, gdzie na kamiennej �awce, przy pniu wielkiej brzozy siedzi m�odzieniec, s�ycha� �piew sierot parami id�cych pod okiem szarytki, siostry Marty. �piew oddala si� i ginie za gajem krzew�w. W tamtej stronie wida� fronton kilkopi�trowego szpitala. Niekt�re jego okna s� otwarte � i czarne g��bie bolesnych sal patrz� z nich w ogr�d � inne do po�owy os�onione firankami. 19 SIOSTRA zbli�aj�c si� do �awki Nie by� pan wczoraj w ko�ciele... M�ODZIENIEC d�wiga g�ow�, kt�r� trzyma� opart� na prawej r�ce. Lewa, grubym banda�em z waty i gazy owini�ta, spoczywa w temblaku. W istocie, nie by�em wczoraj... SIOSTRA id�c dalej To bardzo �le! Dzi� operacja, a pan tak lekcewa�y... M�ODZIENIEC z u�miechem Jeste�my w ko�ciele... Siostra spogl�da na niego z wyrzutem, odchodzi i za k�pami bzu znika w ulicy. W tym samym czasie z jednego okna wylatuje spazmatyczny krzyk � a potem kipi gwar glos�w m�skich. Wnet wszystko ucicha... S�ycha� tylko szmer wiatru, przesypuj�cy si� srebrzy�cie pomi�dzy mn�stwem zwieszonych ga��zi p�acz�cej brzozy, � Z odleg�ych cieni�w ogrodu ku zacisznym trawnikom liliowe k�py rozkwit�ego bzu, wysrebrzaj�ce szczyty krzew�w, sp�ywaj� niewyczerpan� fal� jak gdyby pie�� cudnego g�osu. Narcyzy mokre od rosy wyziewaj� zapach sw�j przeci�g�y i jadowity. Trawa, usiana mn�stwem z�ocieni polnych z ��tymi oczyma, w s�o�cu mieni si� i kurzy. SIOSTRA nadchodz�c �ona starego dr�nika z trzeciej sali zbudzi�a si� podczas operacji... Jeszcze przed panem trzy osoby b�d� na stole. M�ODZIENIEC Mamy czas. SIOSTRA Trzeba go dobrze u�y�. M�ODZIENIEC Staram si�, ile mo�no�ci. SIOSTRA siada na brzegu �awki I o czym pan my�li? 20 M�ODZIENIEC My�l�, siostro... My�l� o pewnym psie, nikczemnym na pierwszy rzut oka, kt�ry jednak najbardziej godnie nosi� imi� Orestesa. SIOSTRA Zawsze o tym psie! Czemu� go pan zostawi� jad�c do nas? M�ODZIENIEC Nie mog�em... Obiecywano zaj�� si� nim troskliwie w miejscu mego pobytu z tamtej strony Wis�y. Gdy nadszed� dzie� wyjazdu, przywi�zany by� mocno do budy, ale przegryz� postronek i dogoni� furmank�. Daremnie go odp�dzano. Warowa� na ziemi, znosi� bez skomlenia razy i kopni�cia nog�. Przybyli�my do komory celnej. Po za�atwieniu formalno�ci wst�pi�em w cz�no, �eby si� przeprawi� na drug� stron� Wis�y. Psa zostawi�em. Zdawa�o si�, �e wr�ci za ko�mi, kt�re mi� do granicy odwioz�y. Zdawa�o si�, �e... Nie mog�em wzi�� go ze sob�! Tak, nie mog�em. By�em w takim po�o�eniu, �e nie mog�em, aczkolwiek stanowi�, opr�cz duszy, jedyny m�j maj�tek. ��d�, zsuni�t� z �awicy piasku, pochwyci� nurt rzeki. Orestes siedzia� przez czas pewien na tym samym miejscu, zapewne oniemia�y a� do furii na widok zdrady, kt�r� mia� przed oczyma. Pocz�� szarpa� ziemi� pazurami miotaj�c j� za siebie i w�ciekle wy�. W pewnej chwili skoczy� na prawo i co si�, co si�, co tchu w p�ucach gna�, s�dz�c, �e okr��y szerok� wod�. Straci�em go z oczu. By�em na �rodku, gdym go ujrza� znowu. Zdawa�oby si�, �e tylko rozjuszony jastrz�b mo�e tak lecie� po samej ziemi na skrzyd�ach, migaj�c si� w�r�d krzak�w, dla chwycenia w szpony przepi�rki. Zdawa�oby si�, �e tylko g�odny lis m�g�by tak �ciga� rannego kr�lika. Tymczasem on za mi�o�ci� swoj�... Byli�my pod przeciwleg�ym brzegiem, gdy wr�ci� na miejsce, z kt�rego ��d� odesz�a. Sta� tam przez chwil� milcz�cy, jakby skamienia�. P�niej jednym susem rzuci� si� w wod� z wysokiego brzegu. Widzia�em i s�ysza�em, jak p�yn��, bole�nie szczekaj�c. Pr�d go znosi� daleko. Daleko... Czarny �eb zanurzy� si� raz, zanurzy� drugi raz, trzeci. Wreszcie znik� na zawsze pod p�dz�cymi falami. SIOSTRA Nie trzeba o tym my�le�. Czy� nie lepiej jest wspomina� krewnych, przyjaci�, bliskich sercu? M�ODZIENIEC Nie mam ani jednej istoty ludzkiej bliskiej sercu. Z krewnymi nic mi� nigdy nie ��czy�o, opr�cz jakiego� prawa ich nade mn�, kt�re ustawicznie musia�em roz�amywa� i depta�. �y�em zawsze w�r�d ludzi obcych i z�ych. Wynios�em spo�r�d nich tylko pami�� krzywd zadanych dumie. 21 SIOSTRA Zadanych pysze. S�ysza�am ongi na �wiecie, �e dumy niepodobna skrzywdzi�. Duma, m�wiono mi, jest niedost�pna, twarda i szlachetna jak onyks, z kt�rego wycinaj� kamee trwaj�ce dziesi�tki wiek�w. Dzi� wiem, �e cz�owiek, je�li tylko zechce, nie mo�e by� skrzywdzony nigdy i przez nikogo. Nie mo�e by� skrzywdzony, kto ucieka spo�r�d z�a okr��aj�cego ziemi� i cho�by raz jeden przy�o�y spalone wargi do w�d �wi�tego zdroju pokory. M�ODZIENIEC Tak, zadanych pysze. Wynios�em pami�� krzywd bardziej bolesnych ni� potr�cenie ko�ci dr�giem �elaznym, bardziej trwa�� od skutk�w zmia�d�enia d�oni przez podkute kopyto rumaka. Nauczy�em si� d�ugo, pracowicie, z mistrzostwem wyszlifowywa� ostrze wzgardy przeszywaj�cej jak pugina�, a w ka�dej chwili nieodzownej, jak sztylet, kiedy udajemy si� w dzielnic� �otr�w. SIOSTRA �Nie zabijaj!� M�ODZIENIEC Nie zabijaj! Czemu� stworzony jest orze�, co czatuje na krzemiennym zamczysku swoim w szczycie �a�cucha g�r, orze�, kt�ry �mieje si� z j�ku swych ofiar, pasie z rozkosz� oczy widokiem wn�trzno�ci pazurami wyrwanych, wdycha kurz krwi ciep�ej i z okrzykiem szcz�cia zabija? SIOSTRA Tak te� mniema w sercu swym ka�dy, kto pana krzywdzi�. M�ODZIENIEC Tak mniema. SIOSTRA I tym sposobem rozszerza si� dzielnica �otr�w. A w jaki to spos�b zepsu� pan swoj� r�k�? Tego jeszcze nie s�ysza�am. M�ODZIENIEC Bawi�c na wsi odbywa�em w licznym towarzystwie konn� przeja�d�k�. Poni�s� mi� narowny wierzchowiec i wysadzi� z siod�a. Cofn��em wprawdzie stopy ze strzemion, ale prawej r�ki nie zdo�a�em wyrwa� ze skr�t�w cugli rzemiennych, kt�rem doko�a niej omota� dla za�ycia z ca�ej mocy w�dzid�a. Ko� mi� wzi�� pod siebie i zdepta�. �elaznymi hacelami nowej podkowy nast�pi� mi na lew� d�o� i zmia�d�y� jej drobne ko�ci. Prowincjonalny chirurg wyj�� niekt�re z nich, inne, tak�e zgruchotane, zestawi�, ale niedobrze. Pocz�y pr�chnie�. R�ka spuch�a, otwar�y si� wrzody, wieczyste rany. z u�miechem 22 Tak ju� oto dwa lata �yj� z t� moj� towarzyszk�. W nocy obok mnie le�y, a za dnia dotrzymuje mi kroku. Jest ze mn�, gdy si� w minucie szcz�liwej u�miechn�, czuwa nad lotem marze� moich, skoro oczy przymykam. Czeka cierpliwie do rana, do chwili przebudzenia, patrz�c we mnie o�owianymi �lepiami, a kiedy d�wign� powieki, k�adzie na nich p�yt� ucisku. Jak z�a �ona, kt�r� twardy los sku� ze mn� w przekl�t� godzin�, pe�na jest niezgruntowanej, przewrotnej zdrady i zemsty. Czeka, czeka zawsze, jakby �w orze� skalny, na chwil�, kiedy b�dzie mog�a utopi� we mnie pazury. SIOSTRA Teraz si� ju� sko�czy to wszystko. M�ODZIENIEC Tak jest, sko�czy si� nareszcie. Nie wiadomo tylko w jaki spos�b. Ale o to mniejsza... Kilkakro� ju� chloroformowano mi� i zawsze z obaw�, gdy� mam w sercu co� gro�nego. Je�eli odejm� r�k�, rozstan� si� z ni� za godzin�. Ilu� to m�nych na wojnie... A z drugiej strony � je�elibym umar�... SIOSTRA Wi�c i takie my�li piel�gnowa� pan tutaj? M�ODZIENIEC I takie, siostro. Pragn��em w�a�nie zapyta�... SIOSTRA Prosz�, prosz�... M�ODZIENIEC Czy jest rzecz� mo�liw�, a�eby tego gatunku co ja cz�owiek, ze wsp�lnej sali, by� w razie �mierci pochowany na cmentarzu w miejscu wyj�tkowym, mianowicie obok drzewa, obok pnia p�acz�cej brzozy? Czy ci� uwzgl�dniono by tak� �ostatni� wol�? SIOSTRA Nie jestem pewna... M�ODZIENIEC To ��danie szalone, wiem o tym. SIOSTRA cicho Dlaczeg� obok drzewa? 23 M�ODZIENIEC Nie chcia�bym le�e� z nikim. To ju� na wieki... Nie chcia�bym spa� w murowanym sklepie, obok cegie�, ciosanych kamieni, stopionego metalu. Nie chcia�bym, gnij�c, g�ow� dotyka� zesch�ego wapna, kt�re rzuca�a kielnia cz�owieka. SIOSTRA Wszystko jedno, gdzie spocznie strudzone cia�o. M�ODZIENIEC Och, nie! Przenigdy! Przenigdy! Po �mierci tak samo jest jak za �ycia. Wszystkim rz�dzi przypadek, szcz�cie, kaprys doli. Drzewa kochaj� cz�owieka daleko bardziej, ni� on je kocha. Nie darmo wierzy� dziki S�owianin, �e drzewo jest �wi�te, �e w nim dusze bog�w obieraj� sobie siedlisko. �wi�te d�by! Kocha�em je od dzieci�stwa w spos�b dziki. Uwielbia�em stoj�ce w zimach srogich, w szalonych nocnych wichurach, gdy wspania�a zamie� w lasach harcuje. Kocha�em jesie�, kt�ra krwaw� barw� gniewu zaprawia li�cie buk�w, gardz�cych z wierzcho�ka g�r czered� �wierkow�. Ca�e noce wiosenne sp�dza�em samowt�r z Orestesem na w�dr�wkach pieszych wskro� las�w. Nad jeziorami Szwajcarii... Kt� potrafi wyrazi� obcowania sam na sam ze wschodem s�o�ca, pozdrowienia i po�egnania bratnie a� do tkliwo�ci z chmurami i pierwsz� burz� wiosny... Teraz jego ju� nie ma... Orestesa... SIOSTRA Kto nie chce kocha� ludzi, musi kocha� drzewa i psy. M�ODZIENIEC Tylko drzewa i psy wzajem mi�uj�. Pies kocha� mi� a� do �mierci, a drzewo jest os�od� �yj�cych i kocha zmar�ych. Rodzony ojciec i rodzona matka we trzy doby po zgonie wynios� z w�asnej woli za pr�g swego mieszkania jedyne i najmilsze dzieci�tko. Pozwol� obcym ch�opom rozbija� skibami cuchn�cego gruntu g��wk�, kt�ra by�a najwi�ksz� rozkosz� ich oczu, jakiej cz�owiek do�wiadczy� mo�e; zgodz� si� na to, �e samo zostanie w nocy, po�r�d wiatru i deszczu, na odleg�ym cmentarzysku, w�r�d trup�w, zakopane w ziemi; przyzwyczaj� si� do my�li o zgni�ej wodzie, kt�ra mu zgnoi ubranko, o wodzie, co �cieka� b�dzie po bezsilnej, ostyg�ej piersi � o glinie, co zalepi usteczka wonniejsze ni� p�k r�any. Ukryj� my�l sw� przed widokiem jego oczu samotnych, rozwartych na wieczny czas. Wtedy brzoza p�acz�ca zaczyna szuka� go pracowicie. Korzeniami czu�ymi jak w��kienka zmi�dlonego lnu, kt� wie? � mo�e bardziej tkliwymi ni� palce matki � namaca w ciemno�ci i obejmie g�ow� bezsiln�, opasze nagie �ebra i szyjk�, o kt�rej ojciec zapomnia�. Ni�mi cienkimi jak w�osy i dobrotliwymi jak sen dotyka� b�dzie miejsc gnij�cych i najbardziej zbola�ych. Ssaniem, mo�e czulszym od poca�unku czystej ufno�ci mi�dzy matk� i c�rk� w chwili tajemnej wspomnienia narodzin, wch�onie w �ono swe, pe�ne �ycia i �wi�tych przemian, krew skostnia�� u drzwi serca i ostatnie �zy �renic. O, siostro, siostro... Chwia� si� w wierzcho�ku lipowym, w kole rodzinnym g�stych r�zg, kt�re z mi�o�ci� zrastaj� si� jedne z drugimi. Najwcze�niej wita�, najp�niej �egna� �wi�te promienie i na ich r�ku bez przeszkody wst�powa� mi�dzy ob�oki wolne jak wiatr, nigdy do siebie wzajem nie 24 podobne i wieczne. Mg�ami nocnymi okrywa� si� jak szat�, kt�r� w�r�d rozkoszy i pieszczot z daleka nadchodz�cy poranek cicho zdejmuje. Gdy styczniowy wicher niby tabory zb�jeckich wojsk uderzy w lasy, przywdziewa� os�dzia�y pancerz z lodu. T�skni� do b�ogos�awionych deszcz�w w spiekocie, a do niej w dzie� pe�en ciemno�ci wyl�g�ej w duszy chmur. Uczuwa�, jak obok blisko przep�ywaj� wody podniebne, gdy ciche b�onia lazuru spustoszy nawa�nica, i dygota� z wielkiej boja�ni, skoro z k��b�w burzy run� na ziemi� kamienie gradu. Zanosi� si� od wzrusze� sekretnych na widok bia�ego ksi�yca, kiedy niespodziewanie obja�ni �wiat�o swoje wst�puj�c na wysoko�� spomi�dzy nocnych ob�ok�w. Ku pustyniom nieba wydziera� si� z prochu tej ziemi i nawzajem przez niebo by� wiekui�cie obj�tym. Sprzymierza� si� z nim, kt�re jest najbardziej podobne do ducha ludzkiego, a jednak inne o niesko�czono��, przybli�a� si� do czego�, co jest bez pocz�tku i bez ko�ca, do cudu nieomylnego �wiat�a i tajemnicy ciemno�ci, towarzyszki przesz�ych i przysz�ych dni. By� uwolnionym na zawsze od istoty ziemskiego szcz�cia i cierpienia, od widoku przemocy i dreszcz�w trwogi, od uczuwania w sobie dzikich ��dz i nikczemnego dosytu. SIOSTRA Serce pa�skie prosi o modlitw�, a my�li nisko b��dz�... M�ODZIENIEC Wczoraj by�em tu w nocy po burzy. Nie zauwa�y�a siostra, �em wyszed�. Co chwila trzaska� jeszcze piorun i ziemia pod nim dr�a�a jak �ono dziewicze pierwszy raz wydane wszechmocy mi�osnej. Kasztany nasi�k�y deszczem, a kwiaty ich przera�liwym ogniem b�yskawic. Za ka�dym strza�em, gdy rozst�powa�y si� czarne niebiosa ukazuj�c morze ogniste, wida� by�o wszystkie drzewa kasztanowe i wszystkie ich kwiaty wyl�k�e. Zdawa�o si�, �e na te konary i li�cie w owej chwili dopiero zst�pi�y z niebios kwiaty niby p�omienne j�zyki. Kiedy wszed�em pod sklepienia szerokiej ulicy, spada�y na mnie od chwili do chwili nag�e gromady kropel jak wybuchy �ez wieczno�ci, �ez wszystkich nocy i dni od pocz�tku �wiata, zalewa�y mi twarz, wyci�gni�te r�ce, wz