7840

Szczegóły
Tytuł 7840
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7840 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7840 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7840 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stephen R. Donaldson Jad Lorda Foula Kroniki Thomasa Covenanta Niedowiarka Ksi�ga pierwsza Prze�o�y� Piotr W. Cholewa Tytu� orygina�u �Lord Foul�s Bane� Wydanie oryginalne 1977 Wydanie polskie: 1994 Jest w tym jakie� pi�kno Doktorowi Jamesowi R. Donaldsonowi, kt�rego �ycie wyrazi�o wsp�czucie i po�wi�cenie o wiele lepiej ni� s�owa 1. Z�oty ch�opiec Wysz�a ze sklepu w sam� por�, by zobaczy�, �e jej ma�y synek bawi si� na chodniku, kt�rym nadchodzi pos�pny, chudy m�czyzna. Kroczy� samym �rodkiem niby uszkodzony robot. Na chwil� serce w niej zamar�o, potem skoczy�a, chwyci�a malca za rami� i odci�gn�a na bok. M�czyzna nawet nie odwr�ci� g�owy. � Odejd� st�d! � sykn�a kobieta, wpatrzona w jego plecy. � Wyno� si�! Jak ci nie wstyd! Thomas Covenant kroczy� dalej, niezmiennie, jak nakr�cony do oporu mechanizm. Jednak w my�lach odpowiedzia�: Wstyd? Wstyd? Dziko wykrzywi� twarz. Strze�cie si�! Idzie nieczysty! Widzia�, �e mijani ludzie � ludzie, kt�rych zna�, pami�ta� ich nazwiska, domy, u�ciski d�oni � ci ludzie odsuwaj� si� od niego jak najdalej. Niekt�rzy wygl�dali tak, jakby pr�bowali wstrzyma� oddech. Wewn�trzny krzyk ucich�. Oni nie potrzebowali dawnego, rytualnego ostrze�enia. Z trudem opanowa� wykrzywiaj�cy mu twarz spazmatyczny grymas. Nieust�pliwy mechanizm woli krok za krokiem ni�s� go naprz�d. Id�c, Covenant bada� wzrokiem swe cia�o; sprawdza�, czy na ubraniu nie pojawi�y si� jakie� rozdarcia albo dziury, czy na d�oniach nie ma zadrapa�, czy nic si� nie dzieje z blizn� si�gaj�c� od grzbietu prawej d�oni do miejsca, gdzie kiedy� mia� dwa palce. Pami�ta� s�owa lekarzy: � WKS, panie Covenant, Wizualna Kontrola Sk�ry. Od tego zale�y pa�skie zdrowie. Te martwe nerwy nigdy si� nie zregeneruj�. Je�li stale nie b�dzie pan sprawdza�, nie zauwa�y pan, czy nie ma jakiej� rany. Stale! Niech pan o tym my�li bez przerwy. Nast�pnym razem mo�e pan nie mie� takiego szcz�cia. WKS. Ten skr�t sta� si� ca�ym jego �yciem. Lekarze, pomy�la� zjadliwie. Chocia� bez nich m�g�by ju� nie �y�. Nie zdawa� sobie sprawy z zagro�enia. A zaniedbanie mog�o go zabi�. Obserwuj�c twarze mijanych ludzi, twarze zaskoczone, przestraszone czy oboj�tne � jak�e wiele tych oboj�tnych w tak ma�ym miasteczku � pragn�� tylko, by na jego w�asnej twarzy trwa� odpowiedni wyraz pogardy. Jednak nerwy policzk�w mia� tylko pozornie �ywe. Lekarze zapewniali go wprawdzie, �e na obecnym etapie choroby to z�udzenie, ale nie m�g� ju� ufa� os�onie, jak� wzni�s� pomi�dzy sob� a �wiatem. Kobiety, kt�re dawniej zaprasza�y go na dyskusje na temat jego najnowszej powie�ci, teraz odwraca�y si� ze zgroz�, jakby by� upiorem albo duchem. Poczu� zdradziecki b�l straty. Zdusi� go szybko, zanim naruszy�by r�wnowag� jego umys�u. Zbli�a� si� ju� do miejsca przeznaczenia, celu, potwierdzenia, wyzwania, jakie uparcie podejmowa�. Dwie przecznice dalej widzia� ju� szyld: Bell Telephone Company. Przeszed� dwie mile z Haven Farm do miasta, by zap�aci� rachunek telefoniczny. Oczywi�cie, m�g� wys�a� pieni�dze. Wiedzia� jednak, �e by�aby to z jego strony kapitulacja, zgoda na coraz g��bsz� izolacj�, na jak� chciano go skaza�. Jego �ona, Joan, rozwiod�a si� z nim, kiedy le�a� w szpitalu; zabra�a syna i wyjecha�a. Jedynym przedmiotem, kt�ry nale�a� r�wnie� do niego, Thomasa Covenanta, a kt�ry odwa�y�a si� dotkn��, by� samoch�d. Zabra�a go tak�e. Pozostawi�a wi�kszo�� ubra�. P�niej dwaj najbli�si s�siedzi, mieszkaj�cy p� mili od Haven Farm, g�o�no skar�yli si� na jego obecno��. Kiedy odm�wi� sprzeda�y gruntu, jeden z nich wyni�s� si� z okr�gu. Nast�pnie, po trzech tygodniach, sklep spo�ywczy � w�a�nie mija� jego zaklejon� plakatami reklamowymi wystaw� � zacz�� przysy�a� zakupy do domu. Nie interesowa�o ich to, czy je zamawia, a podejrzewa�, �e r�wnie� i to, czy ma ochot� zap�aci�. Min�� gmach s�du. Szare kolumny sprawia�y wra�enie dumnych stra�nik�w prawa i sprawiedliwo�ci. W tym budynku � przez pe�nomocnika, naturalnie � pozbawiono go rodziny. Rozwodu udzielono, gdy� �adne prawo nie mog�o zmusi� kobiety, by wychowywa�a dziecko u boku takiego cz�owieka jak on. Czy roni�a� �zy? � zapyta� wspomnienia Joan. Czy by�a� dzielna? Mo�e czu�a� ulg�? St�umi� pragnienie ucieczki. Zdawa�o mu si�, �e olbrzymie g�owy na kolumnach maj� md�o�ci � jakby chcia�y na niego zwymiotowa�. W najwy�ej pi�ciotysi�cznym miasteczku dzielnica biurowa nie mog�a by� du�a. Covenant min�� wystaw� magazynu. Przez szyb� widzia� licealistki ogl�daj�ce tani� bi�uteri�. Opiera�y si� o lad� w prowokacyjnych pozach. Co� �cisn�o go za gard�o. Odczuwa� niech�� do tych dziewcz�cych bioder i piersi, dost�pnych pieszczotom innych m�czyzn. Nie jego. By� impotentem. W procesie rozk�adu nerw�w jego m�sko�� sta�a si� jeszcze jedn� amputowan� ko�czyn�. Odebrano mu nawet szans� roz�adowania po��dania. M�g� do granic ob��du przywo�ywa� wizje swych ��dzy, ale nic nie m�g� z nimi zrobi�. Bez ostrze�enia, w jego umy�le rozb�ys�o wspomnienie �ony, przy�miewaj�c niemal blask s�o�ca, chodnik i ludzi. Zobaczy� j� w jednej z tych p�przejrzystych nocnych koszul, jakie dla niej kupi�; kusz�cy zarys piersi pod cienkim materia�em. Serce krzycza�o: Joan! Jak mog�a�? Czy chore cia�o jest wa�niejsze ni� wszystko inne? Napr�y� mi�nie ramion i z wysi�kiem odp�dzi� wspomnienia. Takie my�li by�y s�abo�ci�, na kt�r� nie m�g� sobie pozwoli�. Musia� je odsun��. Lepiej by� zgorzknia�ym, pomy�la�. Gorycz przetrwa. Pozosta�a chyba jedynym smakiem, jaki jeszcze potrafi� odczuwa�. Skonsternowany, zda� sobie spraw�, �e si� zatrzyma�. Dr��c, z zaci�ni�tymi pi�ciami sta� na �rodku chodnika. Z najwy�szym wysi�kiem zmusi� si� do marszu. I wpad� na kogo�. Nieczysty! Dostrzeg� plam� ochry. Cz�owiek, z kt�rym si� zderzy�, mia� na sobie co� w rodzaju p�aszcza, czerwonobr�zowego i brudnego. Covenant nie zatrzyma� si� i nie przeprosi�. Szed� dalej, by nie widzie� l�ku i odrazy obcego. Po chwili jego krok odzyska� martwy, mechaniczny rytm. Mija� biura elektrowni � szansa, by osobi�cie zap�aci� za telefon. Dwa miesi�ce temu wys�a� im czek � na niewielk� sum�, gdy� prawie nie u�ywa� pr�du. Odes�ali czek z powrotem. Nawet nie otworzyli koperty. Do��czona notka informowa�a, �e kto� anonimowo wp�aci� na jego konto sum� wystarczaj�c� przynajmniej na rok. Po kr�tkiej walce z sob� uzna�, �e je�li si� podda, wkr�tce nie b�dzie mia� ju� �adnych powod�w, by pojawi� si� mi�dzy lud�mi. Dlatego przeszed� pieszo dwie mile, by osobi�cie uregulowa� rachunek telefoniczny, by pokaza� wszystkim, �e nie pozwoli sobie wydrze� cz�owiecze�stwa. W gniewie chcia� przeciwstawi� si� izolacji, skorzysta� z praw, jakie dawa�a mu zwyk�a, ludzka krew w jego �y�ach. Osobi�cie, pomy�la�. A je�li jest ju� za p�no? Je�li kto� ju� za niego zap�aci�? Co wtedy? Ta my�l �cisn�a lodem jego dr��ce serce. Szybko wykona� WKS, potem wr�ci� spojrzeniem do bliskiego ju� szyldu Bell Telephone Company. Ju� niedaleko. Chcia� uciszy� niepok�j i ruszy� szybciej. Zauwa�y�, �e nuci bezg�o�nie w rytm krok�w. Po chwili przypomnia� sobie s�owa: Z�oty ch�opcze na glinianych nogach, Pozw�l sobie pom�c w w�dr�wce po drogach. Porz�dne pchni�cie zaniesie ci� w dal... Chocia� niezgrabny jeste�, a� �al! Prymitywny wierszyk rozbrzmiewa� drwi�co w jego umy�le, a prosty rytm uderza� jak obelga, przy akompaniamencie powolnej, wykonywanej jakby w czasie striptizu melodii. Zastanawia� si�, czy gdzie� w tajemniczych niebiosach wszech�wiata rz�dzi gruba i ci�ka bogini, mia�d��ca jego bezsensowny los: porz�dne pchni�cie i chytry rzut okiem zaniesie ci� w dal... niezgrabny jeste�... �al i przera�enie zabarwione drwin�. W porz�dku, z�oty ch�opcze. Tej my�li nie potrafi� uciszy� drwin�, poniewa� kiedy� by� kim� w rodzaju z�otego ch�opca. Mia� szcz�liwe ma��e�stwo. Mia� syna. Z zachwytu i nie�wiadomo�ci napisa� powie��, a potem obserwowa�, jak przez rok nie schodzi z list bestseller�w. Dzi�ki temu nie brakowa�o mu teraz pieni�dzy. Lepiej bym na tym wyszed�, pomy�la�, gdybym wiedzia�, jak� pisz� ksi��k�. Ale nie wiedzia�. Kiedy pisa�, nie wierzy� nawet, �e znajdzie wydawc�. To by�o wtedy, kiedy po�lubi� Joan. Nie my�leli w�wczas o pieni�dzach i s�awie. Jego wyobra�ni� rozpala� czysty akt tworzenia, a ciep�y blask jej dumy i zaufania podtrzymywa�y ten p�omie� � nie przez sekundy czy u�amki sekund, ale przez pi�� miesi�cy. Pi�� miesi�cy roz�adowywania energii, kt�ra wydawa�a si� jedynie moc� swej jasno�ci z niczego kreowa� pejza�e: wzg�rza i turnie, drzewa pod naporem wichru i ludzi w�r�d nocy. Wszystko to urzeczywistnione w procesie pisania. Kiedy sko�czy�, by� wycie�czony i zachwycony, jakby ca�� mi�o�� �ycia zawar� w tym jednym akcie. Nie by�y to �atwe chwile. Prze�ywa� m�ki, spogl�daj�c na wzloty i otch�anie, kt�re ka�demu napisanemu s�owu nadawa�y wygl�d czarnej, zaschni�tej krwi. A Covenant nie lubi� wzlot�w; nie�atwo godzi� si� z nie kontrolowanymi emocjami. Ale to by�o wspania�e. Ta intensywno�� prze�y� wyda�a mu si� najczystszym aktem ca�ego �ycia. Stateczna fregata duszy przep�yn�a ponad bezdennym, gro�nym oceanem. Kiedy wys�a� maszynopis, uczyni� to ze spokojn� ufno�ci�. Przez miesi�ce pisania, a potem oczekiwania, �yli z jej dochod�w. Ona, Joan Macht Covenant, by�a spokojn� kobiet�, kt�ra wi�cej wyra�a�a oczami ni� s�owami. Mia�a lekko z�ocist� cer�, kt�ra nadawa�a jej wygl�d ciep�ej, kruchej istoty, jakby sylfidy. Nie by�a przy tym wysoka ani silna i Thomasa Covenanta nie przestawa�o zdumiewa�, �e na ich wsp�lne �ycie zarabia uje�d�aniem koni. Termin �uje�d�anie� nie oddawa� w�a�ciwie jej umiej�tno�ci. W jej pracy nie zdarza�y si� pr�by si�, nie by�o staj�cych d�ba ogier�w o szalonych oczach i rozd�tych chrapach. Covenant mia� wra�enie, �e Joan nie uje�d�a, ale uwodzi konie. Od jej dotyku spok�j ogarnia� drgaj�ce mi�nie, jej �agodny g�os zmniejsza� napi�cie widoczne w pochyleniu uszu. Kiedy dosiada�a konia na oklep, od ucisku jej kolan znika�a wywo�ana l�kiem brutalno�� zwierz�cia. A kiedy ko� wymyka� si� jej spod kontroli, zsuwa�a si� lekko z grzbietu i czeka�a, a� minie mu spazm dziko�ci. Potem zaczyna�a znowu. Na koniec rusza�a wok� Haven Farm w�ciek�ym galopem, by pokaza� zwierz�ciu, �e mo�e wyszale� si� do granic wytrzyma�o�ci, nie odmawiaj�c przy tym pos�usze�stwa. Talent Joan zniech�ca� Covenanta do kontaktu z ko�mi. Nawet kiedy nauczy�a go konnej jazdy, nie potrafi� przezwyci�y� l�ku przed tymi zwierz�tami. Praca Joan nie przynosi�a wielkich dochod�w, wystarcza�a jednak, by nie musieli g�odowa� do czasu, kiedy odebra� list od wydawcy. Tego samego dnia zadecydowa�a, �e nadszed� czas, by mieli dziecko. Z powodu zwyk�ych op�nie� wydawniczych musieli jeszcze prawie rok �y� z zaliczki. Joan pracowa�a nadal, dop�ki nie grozi�o to bezpiecze�stwu pocz�tego dziecka. Potem, gdy cia�o da�o znak, �e nadesz�a pora, zrezygnowa�a z pracy zupe�nie. Od tej chwili jej �ycie si� uwewn�trzni�o, skoncentrowa�o na rozwoju dziecka tak ca�kowicie, �e cz�sto spogl�da�a na �wiat pustym, wyczekuj�cym wzrokiem. Kiedy urodzi� si� ch�opiec, Joan oznajmi�a, �e b�dzie mia� na imi� Roger � na pami�tk� jej ojca i dziadka. Roger! � Covenant j�kn�� bezg�o�nie, zbli�aj�c si� do biura centrali telefonicznej. Nigdy nie lubi� tego imienia. Lecz niemowl�ca twarz syna, tak pi�knie wyrze�biona, sprawia�a, �e serce dr�a�o mu z mi�o�ci i dumy... dumy z udzia�u ojca w tajemnicy �ycia. A teraz jego syn odszed�, odszed� wraz z Joan. Nie wiedzia� nawet dok�d. Dlaczego nie potrafi p�aka�? W nast�pnej chwili czyja� d�o� chwyci�a go za r�kaw. � Psze pana! � odezwa� si� przestraszony, cienki g�osik. � Psze pana! Odwr�ci� si�, a w jego krtani narasta� krzyk: Nie dotykaj mnie! Nie dotykaj nieczystego! Wyraz twarzy ch�opca powstrzyma� ten krzyk, nie pozwoli� mu wyrwa� r�ki. Ch�opak mia� najwy�ej osiem, mo�e dziewi�� lat... by� chyba za ma�y, �eby si� ba�. Na jego twarz wyst�pi�y bia�e i czerwone plamy � strachu i niech�ci � jakby zosta� zmuszony do zrobienia czego�, co budzi�o groz�. � Psze pana � powt�rzy� b�agalnie. � Prosz�. Niech pan to we�mie. � Wcisn�� mu w zdr�twia�e palce kartk� po��k�ego papieru. � On mi kaza� odda� j� panu. Powinien pan to przeczyta�. Dobrze? Palce Covenanta mimowolnie �cisn�y papier. On? � pomy�la� t�po, patrz�c na ch�opca. On? � On. � Ch�opiec wskaza� dr��cym palcem na chodnik za sob�. Covenant obejrza� si�. W pobli�u sta� �ebrak w brudnym p�aszczu koloru ochry. Mamrota� co�, jakby cicho mrucza� bezsensown� melodyjk�. Usta mia� otwarte, lecz wargi nie porusza�y si�, by formowa� s�owa. Lekki wiatr porusza� jego spl�tanymi w�osami i brod�. Starzec wzni�s� twarz ku niebu, jakby patrzy� prosto w s�o�ce. W lewej r�ce trzyma� drewnian�, �ebracz� misk�, w prawej �ciska� d�ug� lask�, do kt�rej umocowana by�a tabliczka z dwoma tylko s�owami: �Strze� si�. Strze�? Przez jedn� niezwyk�� chwil� same s�owa zdawa�y si� promieniowa� gro�b�. Wrzeszcz�c jak s�py, niebezpiecze�stwa wciska�y si� poprzez napis, straszliwe zagro�enia p�yn�y w powietrzu w stron� Covenanta. A mi�dzy nimi spogl�da�y przez te krzyki oczy � para oczu jak k�y, spr�chnia�e i �mierciono�ne. Patrzy�y na niego nieruchomo, z zimn�, po��dliw� z�o�liwo�ci�, jakby on i tylko on by� padlin�, kt�rej pragn�y. Ocieka�y z�� wol� niby jadem. Przez t� jedn� chwil� Covenant dr�a�, czuj�c niewyt�umaczaln� groz�. Strze� si�! Ale to tylko znak, martwy tekst umocowany do drewnianej laski. Covenant zadygota�, a powietrze przed nim odzyska�o przejrzysto��. � Powinien pan to przeczyta� � powt�rzy� ch�opiec. � Nie dotykaj mnie � wymamrota� Covenant w stron� palc�w na r�kawie. � Jestem tr�dowaty. Gdy jednak spojrza� ponownie, ch�opca ju� nie by�o. 2. �Nie ma nadziei� Zaskoczony, rozejrza� si� po ulicy, ale ch�opiec znikn�� bez �ladu. Spojrza� jeszcze raz na starego �ebraka, lecz wtedy dostrzeg� drzwi ze z�ocon� tabliczk�: Bell Telephone Company. Nag�y atak l�ku oddali� wszelkie inne my�li. Przypu��my... Tu by� jego cel, przyby� tu osobi�cie, by domaga� si� ludzkiego prawa do p�acenia w�asnych rachunk�w. Ale przypu��my... Otrz�sn�� si�. By� tr�dowaty; nie m�g� sobie pozwoli� na przypuszczenia. Odruchowo wcisn�� papier do kieszeni. Z pos�pn� staranno�ci� przeprowadzi� WKS, uspokoi� si� i ruszy� do drzwi. Wychodz�cy pospiesznie m�czyzna niemal si� z nim zderzy�, potem rozpozna� go i odst�pi� na bok. Twarz poszarza�a mu ze strachu. Covenant niemal krzykn�� na g�os: tr�dowaty, nieczysty! Zatrzyma� si� znowu. M�czyzna by� adwokatem Joan w sprawie rozwodowej: niski, t�gi osobnik, pe�en sztucznej dobroduszno�ci, w jakiej specjalizuj� si� prawnicy i ksi�a. Covenant potrzebowa� d�u�szej chwili, by doj�� do siebie po tym l�ku, jaki dostrzeg� we wzroku adwokata. Mimo woli poczu� si� zawstydzony, �e jest przyczyn� takiej konsternacji. Przez moment nie potrafi� w sobie wzbudzi� zapa�u, kt�ry sprowadzi� go do miasta. Lecz niemal natychmiast ogarn�� go gniew. W my�lach wstyd i z�o�� splata�y si� nierozerwalnie. Nie pozwol� im na to, sykn��. Do diab�a! Nie maj� prawa! Nie�atwo jednak by�o wymaza� z pami�ci min� adwokata � jego obrzydzenie by�o faktem, tak jak i tr�d, oboj�tnym w obliczu prawa czy sprawiedliwo�ci. A nade wszystko, tr�dowatemu nie wolno zapomina� o �miertelnie gro�nej wymowie fakt�w. Chyba powinienem napisa� wiersz, pomy�la� Covenant. S� takie blade �mierci, kt�re ludzie nazywaj� �yciem: mimo zapachu rosn�cej zieleni ka�dy oddech jest tylko tchnieniem grobu. Podskakuj� cia�a jak zw�oki marionetek, a piek�o skrada si� ze �miechem... Ze �miechem � to naprawd� dobre. Ognie piekielne! Czy ca�y �miech �ycia zawr� w tej jednej chwili? Czu�, �e zada� wa�ne pytanie. �mia� si�, kiedy przyj�to jego powie��... �mia� si� z cieni g��bokich, niemych my�li p�yn�cych niby morskie pr�dy po twarzy Rogera... �mia� si� nad wydan� ju� ksi��k�... �mia� si� z jej pozycji na li�cie bestseller�w. Tysi�ce spraw wa�nych i drobnych nape�nia�o go rado�ci�. Kiedy Joan spyta�a, z czego si� tak cieszy, m�g� tylko powiedzie�, �e ka�dy oddech dostarcza mu pomys��w na now� powie��. P�uca pobudza�y wyobra�ni� i energi�. Chichota�, gdy nie m�g� ju� zawrze� w sobie ca�ej rado�ci. Lecz Roger mia� sze�� miesi�cy, gdy powie�� sta�a si� s�awna, a po kolejnych sze�ciu Covenant wci�� jeszcze nie zacz�� pisa�. Mia� zbyt wiele pomys��w. Jako� nie potrafi� z nich czego� wybra�. Joan nie pochwala�a bezproduktywnej pomys�owo�ci. Spakowa�a Rogera i zostawi�a m�a w nowo kupionym domu, z pracowni� urz�dzon� w ma�ej, dwupokojowej chatce nad strumykiem w lesie porastaj�cym Haven Farm. Zostawi�a go z poleceniem, by zacz�� pisa�, gdy ona z Rogerem b�dzie sk�ada� wizyty u krewnych. To by� punkt zwrotny: chwila, gdy g�az zacz�� si� toczy� pod jego gliniane nogi. G�uche grzmoty zwiastowa�y uderzenie, kt�re podci�o go tak dok�adnie jak chirurg atakuj�cy gangren�. S�ysza� ostrze�enia, ale ignorowa� je. Nie wiedzia�, co oznaczaj�. Nie... zamiast szuka� przyczyny tego grzmotu, z uczuciem �alu i mi�o�ci pomacha� Joan na po�egnanie. Wiedzia�, �e ma racj�: je�li na jaki� czas nie zostanie sam, nie we�mie si� do pracy. Podziwia� jej zdolno�� do dzia�ania, cho� serce go bola�o, przygniecione ci�arem roz��ki. Kiedy wi�c pomacha� znikaj�cemu na horyzoncie samolotowi, wr�ci� do Haven Farm, zamkn�� si� w pracowni, w��czy� elektryczn� maszyn� do pisania i u�o�y� dedykacj� nast�pnej powie�ci: Joan, kt�ra by�a mi stra�nikiem tego, co mo�liwe. Palce ze�lizgiwa�y mu si� niepewnie z klawiszy. Dopiero przy trzeciej pr�bie uzyska� bezb��dny tekst. Nie zna� jednak m�rz i nie potrafi� dostrzec nadchodz�cego sztormu. Na t�py b�l kostek i nadgarstk�w tak�e nie zwr�ci� uwagi. Tupa� tylko mocno, by usun�� ch��d, kt�ry koncentrowa� si� w stopach. A kiedy znalaz� purpurow� plamk� na prawej d�oni, u nasady ma�ego palca, nie my�la� o niej. Po dwudziestu czterech godzinach od wyjazdu Joan poch�on�a go fabu�a powie�ci. Jego umys� wyrzuca� kaskady nowych wizji. Palce szpera�y po klawiaturze, pl�cz�c najprostsze s�owa, lecz wyobra�nia go nie zawodzi�a. Nie mia� czasu zajmowa� si� ropiej�c� rank�, jaka powsta�a w �rodku tej purpurowej plamy. Joan przywioz�a Rogera do domu po trzech tygodniach rodzinnych wizyt. Nie zauwa�y�a niczego a� do wieczora, gdy ma�y zasn��, a ona wtuli�a si� w ramiona m�a. Zamkn�li okiennice, odcinaj�c dom od b��dz�cego po farmie ch�odnego zimowego wiatru. I wtedy, w stoj�cym powietrzu w saloniku, Joan poczu�a s�odkawy, mdl�cy zapach infekcji. Gdy po wielu miesi�cach patrzy� na antyseptyczne �ciany leprozorium, przeklina� si� za to, �e nie zajodynowa� r�ki. Nie �a�owa� dw�ch straconych palc�w. Operacja, kt�ra pozbawi�a go cz�ci d�oni, by�a tylko symbolem odci�cia, odizolowania go od dawnego �ycia, usuni�cia go z w�asnego �wiata, jakby by� z�o�liw� infekcj�. I wprawdzie d�o� cierpia�a wspomnieniem utraconych palc�w, jednak b�l ten nie by� wi�kszy, ni� powinien. Przeklina� swoj� niedba�o��, gdy� pozbawi�a go ona ostatniego u�cisku Joan. Trzymaj�c j� w ramionach tej ostatniej zimowej nocy, nie u�wiadamia� sobie takiej mo�liwo�ci. Opowiada� o nowej ksi��ce i przytula� Joan do siebie, zadowolony z dotyku jej j�drnego cia�a, �wie�ego zapachu jej w�os�w i ciep�ego blasku uczucia. Jej nag�a reakcja zaskoczy�a go. Zanim zrozumia�, co j� zaniepokoi�o, sta�a ju� i �ci�ga�a go z sofy. Chwyci�a jego praw� d�o�, wskaza�a rank�, a w jej g�osie zabrzmia� gniew i troska. � Och, Tom! Dlaczego na siebie nie uwa�asz? Nie waha�a si�. Poprosi�a jedn� z s�siadek, by przypilnowa�a Rogera, a potem w lekkim lutowym �niegu odwioz�a m�a do szpitala. Nie odchodzi�a, p�ki nie przyj�to go na oddzia� i nie przeprowadzono bada�. Wst�pna diagnoza brzmia�a: gangrena. Joan sp�dzi�a przy nim prawie ca�y dzie�, z wyj�tkiem okres�w, gdy zabierano go na badania. Nast�pnego ranka o sz�stej Covenant trafi� na sal� operacyjn�. Odzyska� �wiadomo�� trzy godziny p�niej, w szpitalnym ��ku, bez dw�ch palc�w. Ot�pia�y po narkozie, dopiero w po�udnie zat�skni� za Joan. Jednak nie zjawi�a si� przez ca�y dzie�. A nazajutrz rano wesz�a do pokoju zupe�nie odmieniona. By�a blada, jakby serce szcz�dzi�o jej krwi; ko�ci czaszki zdawa�y si� rozsadza� jej g�ow�. Przypomina�a schwytane w pu�apk� dzikie zwierz�. Zignorowa�a jego wyci�gni�t� r�k�. M�wi�a cichym, pe�nym napi�cia g�osem, jak gdyby najwy�szym wysi�kiem woli zmusza�a si� do tego. Stoj�c mo�liwie daleko, martwym wzrokiem spogl�da�a przez okno na mokre ulice i przekaza�a mu nowe wie�ci. Wykryli u niego tr�d. Ot�pia�y ze zdumienia, powiedzia� tylko: � Chyba �artujesz. Wtedy odwr�ci�a si�. � Nie udawaj g�upiego! � krzykn�a. � Lekarz chcia� ci powiedzie�, ale si� nie zgodzi�am. Wola�am sama. My�la�am o tobie. Ale nie mog�... nie znios� tego. Masz tr�d! Wiesz, co to znaczy? D�onie i stopy gnij�, ramiona i nogi b�dziesz mia� poskr�cane, a twoja twarz stanie si� brzydka niczym stary grzyb. B�dziesz mia� wrzody na oczach, a po pewnym czasie stracisz wzrok. Nie znios� tego... dla ciebie to bez r�nicy, bo ty niczego nie b�dziesz czu�, do diab�a! I... och, Tom, Tom... to jest zaka�ne! � Zaka�ne? � Nie rozumia�, o czym ona m�wi. � Tak! � warkn�a. � Wi�kszo�� ludzi choruje, poniewa�... � Na chwil� zakrztusi�a si� trwog�, kt�ra doprowadzi�a do tego wybuchu. � Poniewa� mieli kontakt w dzieci�stwie. Dzieci s� bardziej podatne od doros�ych. Roger... nie mog� ryzykowa�... musz� chroni� Rogera! A kiedy uciek�a, kiedy wybieg�a z pokoju, powiedzia�: � Tak, oczywi�cie. Nie mia� nic wi�cej do powiedzenia. Wci�� nie rozumia�. Umys� mia� pusty. Dopiero po kilku tygodniach zacz�� pojmowa�, jak� cz�� duszy odj�a mu Joan. Ale wtedy by� tylko przera�ony. Czterdzie�ci osiem godzin po operacji chirurg stwierdzi�, �e Covenant zniesie podr�. Wys�ali go do leprozorium w Luizjanie. W drodze z lotniska lekarz, kt�ry po niego wyjecha�, bezbarwnym tonem opowiada� o tr�dzie. Mycobacterium leprae zosta�a zidentyfikowana przez Armauera Hansena w 1874 roku, jednak badania nie posun�y si� naprz�d, gdy� uczeni nie zdo�ali zrealizowa� dw�ch spo�r�d czterech etap�w analizy, okre�lonych przez Kocha: nikt nie potrafi� sztucznie wyhodowa� bakterii i nikt nie odkry�, jak� drog� choroba ta jest przekazywana. Ostatnio pewne obiecuj�ce wyniki otrzyma� dr O. A. Skinsnes na Hawajach. Covenant s�ucha� nieuwa�nie. S�ysza� abstrakcyjne wibracje grozy w s�owie �tr�d�, jednak nie mia�y one si�y przekonywania. Przypomina�y gro�b� wypowiedzian� w obcym j�zyku: istnia�a tylko intonacja, same s�owa nic nie znaczy�y. Obserwowa� powa�n� twarz lekarza tak samo, jak wcze�niej patrzy� na niezrozumia�y wybuch Joan. I nic nie m�wi�. Gdy jednak wprowadzi� si� do pokoju � kwadratowej celi z bia�ym ��kiem i antyseptycznymi �cianami � lekarz podj�� jeszcze jedn� pr�b�. � Panie Covenant � o�wiadczy� nagle. � Pan chyba nie rozumie, o co toczy si� gra. Prosz� ze mn�. Chc� panu co� pokaza�. Covenant ruszy� za nim korytarzem. � Ma pan to, co nazywamy pierwotnym przypadkiem choroby Hansena � m�wi� lekarz. � Przypadek rodzimy, kt�ry nie ma �adnej... etiologii. Osiemdziesi�t procent zachorowa� w tym kraju to imigranci, ludzie, kt�rzy kontakt z chorob� mieli w dzieci�stwie, za granic� � w klimacie tropikalnym. Wiemy przynajmniej, gdzie si� zarazili, cho� nie mamy poj�cia jak. Naturalnie, pierwotna czy wt�rna, choroba rozwija si� podobnie. Z regu�y jednak ludzie z przypadkami wt�rnymi dorastali w miejscach, gdzie choroba Hansena jest mniej egzotyczna ni� tutaj. Kiedy zachorowali, potrafili to rozpozna�. To znaczy, �e mieli wi�ksz� szans�, by odpowiednio wcze�nie szuka� pomocy. Przerwa� na chwil�. � Chc� panu przedstawi� jednego z naszych pacjent�w � podj��. � To jedyny pr�cz pana przypadek pierwotny, jaki w tej chwili mamy u nas. Pacjent by� kim� w rodzaju pustelnika. Mieszka� samotnie, daleko od cywilizacji, w g�rach zachodniej Wirginii. Nie mia� poj�cia, co si� z nim dzieje, dop�ki armia nie zacz�a go szuka�. Chcieli go zawiadomi�, �e na wojnie straci� syna. Kiedy oficer go zobaczy�, wezwa� pogotowie. A stamt�d przys�ano pacjenta do nas. Lekarz zatrzyma� si� przed drzwiami ca�kiem podobnymi do drzwi pokoju Covenanta. Zapuka�, ale nie czeka� na odpowied�. Nacisn�� klamk�, chwyci� Covenanta za �okie� i wprowadzi� do �rodka. Zaraz za progiem w nozdrza Covenanta uderzy� gryz�cy od�r, smr�d jakby gnij�cego mi�sa rzuconego do latryny. Zapachy ma�ci i kwasu karbolowego nie mog�y go st�umi�. �r�d�em odoru by�a skulona posta�, siedz�ca w groteskowej pozie na bia�ej po�cieli. � Dzie� dobry � odezwa� si� lekarz. � To pan Thomas Covenant. Ma pierwotny przypadek choroby Hansena i chyba nie bardzo rozumie, co mu grozi. Pacjent wolno uni�s� ramiona, jakby chcia� obj�� przybysza. Jego d�onie by�y nabrzmia�ymi kikutami, pozbawionymi palc�w bry�ami r�owego, chorego cia�a, poznaczonego p�kni�ciami i wrzodami, z kt�rych spod warstw ma�ci s�czy�a si� ��ta wydzielina. Bry�y wisia�y na chudych, krzywych patykach r�k. Nogi, cho� cz�ciowo os�oni�te szpitaln� pi�am�, wygl�da�y jak s�kate ga��zie. Chory nie mia� po�owy jednej stopy, a w jej miejscu otwiera�a si� j�trz�ca rana. Pacjent poruszy� wargami, by co� powiedzie�. Covenant spojrza� mu w twarz. M�tne, pokryte katarakt� oczy tkwi�y w niej niby centra erupcji ropy. Sk�ra policzk�w o typowej dla albinos�w bia�or�owej barwie by�a nabrzmia�a i zlewa�a si�, jak gdyby kto� podgrza� j� do temperatury topnienia. A grzbiety fa�d sk�ry znaczy�y szerokie guzy. � Zabij si� � straszliwie zachrypia� chory. � Lepsza �mier� ni� to. Covenant wyrwa� si� lekarzowi. Wybieg� na korytarz. Zawarto�� jego �o��dka niby w�ciek�a struga chlusn�a na czyste �ciany i pod�og�. W taki spos�b podj�� decyzj�: chce prze�y�. Thomas Covenant sp�dzi� w leprozorium sze�� miesi�cy. Jak zagubione widmo kr��y� po korytarzach. �wiczy� WKS i inne niezb�dne dla �ycia zabiegi; z ponur� min� bra� udzia� w konsyliach, s�ucha� wyk�ad�w o tr�dzie, terapii i rehabilitacji. Szybko si� dowiedzia�, �e zdaniem lekarzy kluczowym elementem leczenia jest psychika pacjenta. Chcieli go o tym przekona�. On jednak nie chcia� rozmawia� o sobie. Gdzie� w g��bi narasta�a w nim nieposkromiona furia. Jaka� sztuczka nerw�w sprawia�a, �e dwa odci�te palce wydawa�y si� bardziej realne ni� pozosta�e. Prawy kciuk wiecznie ku nim si�ga� i wci�� na nowo odkrywa� pooperacyjn� blizn�. Pomoc lekarzy przypomina�a inn� wersj� tej samej sztuczki. Kilka ja�owych wizji nadziei sprawia�o wra�enie odnalezionych po omacku przez pozbawion� palc�w wyobra�ni�. Dlatego rozmowy, jak te� wyk�ady, ko�czy�y si� d�ugimi przemowami ekspert�w na temat problem�w, jakie czeka�y jego, Thomasa Covenanta. Powtarzane ca�ymi tygodniami zdania zacz�y wreszcie mu si� �ni� po nocach. Ostrze�enia opanowa�y spustoszone pole umys�u i zamiast o powie�ci, �ni� o wyk�adach. � Tr�d � s�ysza� noc po nocy � jest chyba najbardziej tajemnicz� z ludzkich przypad�o�ci. Jest tajemnic�, jak jest ni� niezwyk�a, p�ynna granica mi�dzy �yw� a martw� materi�. Oczywi�cie, co� jednak wiemy. Tr�d nie jest chorob� �mierteln�, nie zara�a �adn� konwencjonaln� drog�. Dzia�a niszcz�c nerwy, zwykle w ko�czynach i rog�wce oka. Powoduje deformacje, poniewa� blokuje zdolno�� cia�a do obrony poprzez czucie i reakcj� na b�l. Efektem mo�e by� ca�kowite kalectwo, kra�cowe zniekszta�cenie twarzy i ko�czyn, �lepota. Proces jest nieodwracalny, poniewa� martwe nerwy si� nie regeneruj�. Wiemy te�, �e we wszystkich niemal przypadkach w�a�ciwe leczenie z u�yciem DDS � diamino- difenylo- sulfonu � i nowych, syntetycznych antybiotyk�w mo�e zatrzyma� post�p choroby. Kiedy przerwie si� post�puj�cy proces martwicy nerw�w, w�a�ciwe leki i terapia mog� zapanowa� nad schorzeniem do ko�ca �ycia pacjenta. Nie wiemy natomiast, dlaczego i w jaki spos�b konkretna osoba ulega chorobie. Nie mo�emy wykaza�, sk�d choroba przychodzi i jakie s� jej przyczyny. Ale ten, kto zachoruje, nie ma nadziei na wyleczenie. Te s�owa we �nie wcale nie by�y przesad�. Mog�y bez �adnych zmian znale�� si� w ka�dym z dwudziestu wyk�ad�w czy dyskusji. Lecz ich brzmienie nios�o wizje tak potworne, �e nigdy nie powinny zosta� wypowiedziane. � Po latach bada� przekonali�my si�, �e choroba Hansena jest �r�d�em dw�ch wyj�tkowych problem�w � kontynuowa� bezosobowym g�osem lekarz. � Te powi�zane ze sob� komplikacje nie wyst�puj� przy �adnych innych schorzeniach. Sprawiaj�, �e psychiczny aspekt choroby jest o wiele wa�niejszy od fizycznego. Chodzi przede wszystkim o stosunki z innymi lud�mi. W przeciwie�stwie do bia�aczki dzisiaj, a gru�licy w zesz�ym stuleciu, tr�d nie jest i nigdy nie by� chorob� �poetyck��, chorob� romantyczn�. Wr�cz przeciwnie. Tr�dowaty zawsze budzi� l�k i odraz�, nawet w spo�ecze�stwach, kt�re mniej ni� Amerykanie nienawidz� swoich chorych. Z powodu rzadkiej bakterii, kt�rej zachowania nikt nie potrafi przewidzie� ani kontrolowa�, chorego odrzuca�y nawet najbli�sze osoby. Tr�d nie jest chorob� �mierteln� i przeci�tnie pacjent mo�e z ni� prze�y� trzydzie�ci do pi��dziesi�ciu lat. W po��czeniu z wywo�anym chorob� post�puj�cym kalectwem sprawia to, �e chorzy na tr�d bardziej ni� inni potrzebuj� ludzkiego wsparcia. A praktycznie wszystkie spo�eczno�ci skazuj� tr�dowatych na izolacj� i �ycie w rozpaczy. Traktuj� ich jak przest�pc�w i degenerat�w, zdrajc�w i z�oczy�c�w. Wypychaj� ich poza nawias ludzko�ci tylko z tego powodu, �e nauka nie zdo�a�a rozwik�a� tajemnicy ich schorzenia. W prawodawstwie ka�dego kraju, w ka�dej kulturze, tr�dowaty uwa�any jest za uosobienie wszystkiego, co ludzi � indywidualnie i we wsp�lnocie � przera�a i odpycha. Reaguj� tak z kilku przyczyn. Po pierwsze, efektem choroby jest brzydota i od�r, obie rzeczy s� zdecydowanie nieprzyjemne. Po drugie, mimo wynik�w bada� ca�ych pokole� uczonych, ludzie wci�� nie mog� uwierzy�, �e co� tak widocznego, ohydnego i tajemniczego nie jest zaka�ne. Ich l�k wzmaga jeszcze nasza niewiedza na temat tego mikroba. Nie wiemy na pewno, czy choroba nie jest przenoszona przez dotyk, powietrze, jedzenie czy wod�. Wobec braku naturalnych, mo�liwych do udowodnienia przyczyn zachorowa�, ludzie t�umacz� je w inny spos�b � zawsze �le: jako dow�d zbrodni, zepsucia, perwersji, kary bo�ej, przera�aj�cy przejaw psychicznej, duchowej czy moralnej zgnilizny lub winy. I uparcie twierdz�, �e tr�d jest zara�liwy, mimo wszelkich dowod�w na to, �e nawet dzieciom zagra�a on tylko w minimalnym stopniu. Wielu z was musi �y� samotnie bez jednej ludzkiej istoty, kt�ra pomog�aby nie�� ten ci�ar. Dlatego w�a�nie taki nacisk k�adziemy na przygotowanie psychologiczne: chcemy was nauczy�, jak sobie radzi� z samotno�ci�. Wielu pacjent�w opuszczaj�cych t� instytucj� nie do�ywa swego wieku. Szok izolacji sprawia, �e trac� motywacj�, zapominaj� o profilaktyce, nabieraj� biernych lub czynnych sk�onno�ci samob�jczych. Spory odsetek z czasem powraca tutaj. Prze�yj� ci pacjenci, kt�rzy potrafi� znale�� kogo�, kto pomo�e im rozbudzi� ch�� �ycia. Albo w sobie znajd� do�� si�, by przetrwa�. Jednak kt�r�kolwiek drog� wybierzecie, jeden fakt nie ulega zmianie: od dzisiaj a� do �mierci tr�d jest najwa�niejszym elementem waszego istnienia. Od przebudzenia do za�ni�cia musicie niezmiennie uwa�a� na wszelkie ostre zakr�ty �ycia. Od tego nie ma ucieczki. Nie mo�ecie szuka� odpoczynku w marzeniach, w zamy�leniu. Wszystko, co uderza, bije, parzy, �amie, drapie, haczy czy k�uje, mo�e was zrani�, okaleczy�, a nawet zabi�. A my�li o �yciu, jakiego nie mo�ecie ju� prowadzi�, mog� was doprowadzi� do rozpaczy i samob�jstwa. Widywa�em takie rzeczy. Puls Covenanta t�tni� szale�czym rytmem, po�ciel przyklei�a si� do jego lepkiej od potu sk�ry. G�os z koszmaru nie zmieni� si� � nie pr�bowa� straszy�, l�k s�uchacza nie dawa� mu satysfakcji � jednak teraz s�owa by�y czarne jak nienawi��, za nimi za� zia�a wielka, otwarta rana pustki. � I tu dochodzimy do drugiego problemu. Rzecz wydaje si� prosta, lecz przekonacie si� o jej niszcz�cej sile. Wi�kszo�� ludzi jest mocno uzale�niona od zmys�u dotyku. W istocie dotyk skupia ca�e obszary reakcji na rzeczywisty �wiat. Ludzie mog� w�tpi� w to, co widz� i s�ysz�, ale gdy czego� dotkn�, s� przekonani, �e to jest prawdziwe. Nieprzypadkowo najg��bsz� cz�� naszej ja�ni, nasze emocje, wyra�amy w kategoriach dotyku. Smutne opowie�ci nas wzruszaj�. Co� przykrego mo�e nas dotkn�� lub zrani�. To nieuniknione, bo jeste�my organizmami biologicznymi. Musicie walczy�, by zmieni� to nastawienie. Jeste�cie istotami inteligentnymi, ka�dy z was posiada rozum. Wykorzystajcie go, by rozpozna� niebezpiecze�stwo. Wykorzystajcie, by nauczy� si�, jak dalej �y�. Covenant budzi� si� samotny w szpitalnym ��ku, zlany potem, z szeroko otwartymi oczami. Napi�te wargi powstrzymywa�y j�k, pr�buj�cy si� wydosta� zza zaci�ni�tych z�b�w. Sen po �nie, tydzie� po tygodniu powtarza�o si� to samo. Dzie� po dniu musia� gniewnie zmusza� si�, by opu�ci� nieskuteczn� kryj�wk� swego pokoju. Jednak nie zmieni� swej zasadniczej decyzji. Spotyka� pacjent�w, kt�rzy przebywali w leprozorium po kilka razy � nieszcz�snych recydywist�w, kt�rzy nie potrafili wype�ni� podstawowego wymogu: trzyma� si� �ycia, nie ��daj�c �adnej rekompensaty, kt�ra nadawa�aby mu jak�� warto��. Ich cyklicznie post�puj�ca degeneracja przekona�a go, �e senny koszmar zawiera wszelkie niezb�dne dla prze�ycia surowce. Noc po nocy sen wbija� w jego my�li brutalne i nieodwo�alne prawa tr�du; cios za ciosem ukazywa�, �e absolutne poddanie si� tym prawom jest jedyn� obron� przed zgnilizn�, ropieniem i �lepot�. W pi�tym i sz�stym miesi�cu pobytu w leprozorium z maniakalnym uporem �wiczy� WKS i inne zabiegi. Patrzy� na nagie, aseptyczne �ciany pokoju, jakby chcia� si� zahipnotyzowa�. W g��bi umys�u odlicza� godziny pomi�dzy kolejnymi dawkami lek�w. A kiedy si� myli�, kiedy gubi� rytm swej obrony, ch�osta� si� przekle�stwami. Po siedmiu miesi�cach lekarze nabrali przekonania, �e jego up�r nie jest chwilowy. Byli te� w miar� pewni, �e powstrzymali rozw�j choroby. Odes�ali go do domu. Wracaj�c pod koniec lata do Haven Farm, s�dzi�, �e jest got�w na wszystko. Przygotowa� si� na brak wszelkich kontakt�w z Joan, na strach i odraz� ze strony dawnych przyjaci� i znajomych � cho� to wci�� n�ka�o go mdl�cymi nawrotami gniewu i niesmaku. Widok porzuconych rzeczy Joan i Rogera, a tak�e pusta stajnia, gdzie kiedy� Joan trzyma�a konie, jak �r�cy kwas k�sa�y serce. Lecz psychiczna zbroja chroni�a go przed cierpieniami. A jednak nie przygotowa� si�... na wszystko. Nast�pny wstrz�s przekracza� jego mo�liwo�ci. Dwu-, a nawet trzykrotnie sprawdzi�, �e nie przysz�a �adna poczta od Joan. Przez telefon rozmawia� z pani� mecenas, kt�ra prowadzi�a jego spraw� � przez elektryczny przew�d rozpoznawa� jej zak�opotanie. A potem poszed� do chaty w lesie, usiad� i przeczyta� fragmenty swej nowej ksi��ki. �lepota i n�dza s��w wprawi�y go w os�upienie. Komplementem by�oby okre�lenie powie�ci �miesznie naiwn�. Z trudem potrafi� uwierzy�, �e sam jest odpowiedzialny za ten pe�en zadufania �mie�. W nocy przeczyta� te� swoj� pierwsz� powie��, bestseller. Potem z najwy�sz� ostro�no�ci� rozpali� ogie� w kominku i spali� jedno i drugie: ksi��k� i maszynopis. Ogie�, my�la�. Oczyszczenie. Je�li nie napisz� wi�cej ani s�owa, przynajmniej uwolni� si� od tych k�amstw. Jak mog�em by� taki zarozumia�y? Patrzy�, jak kartki zamieniaj� si� w szary popi�, i wrzuca� z nimi do ognia wszelkie my�li o dalszej tw�rczo�ci. Po raz pierwszy zrozumia� t� cz�� wyk�ad�w lekarzy: musi zgnie�� w�asn� wyobra�ni�. Nie mo�e sobie na ni� pozwoli�. Mog�aby mu ukaza� Joan, rado��, zdrowie... Je�li b�dzie si� dr�czy� nieosi�galnymi marzeniami, przestanie przestrzega� praw, kt�re pozwalaj� prze�y�. Wyobra�nia mog�a zabi�, mog�a pokus� lub oszustwem doprowadzi� go do samob�jstwa. Obraz wszystkich rzeczy, kt�rych nie mo�e ju� posiada�, wzbudzi jego rozpacz. Kiedy zgas� ogie�, rozdepta� popi�, jakby chcia� uczyni� zniszczenie nieodwracalnym. Od nast�pnego ranka zacz�� na nowo organizowa� swoje �ycie. Najpierw odszuka� star� brzytw�. Jej d�ugie ostrze z nierdzewnej stali l�ni�o drwi�co w jarzeniowym �wietle �azienkowej lampy; mimo to naostrzy� j� starannie, namydli� twarz, niepewnie wspar� si� o umywalk� i przy�o�y� brzytw� do swej krtani. Poczu� zimn� lini� ognia na szyi, lodowat� gro�b� krwi, gangreny, nawrotu tr�du. Gdyby d�o� o trzech palcach ze�lizn�a si� lub drgn�a, konsekwencje mog�y by� tragiczne. Mimo to �wiadomie podj�� ryzyko. Mia�o to wzmocni� dyscyplin�, wymusi� uznanie twardych warunk�w przetrwania, zdusi� op�r. Golenie brzytw� uczyni� swym osobistym rytua�em, codzienn� konfrontacj� z chorob�. Z tych samych powod�w zacz�� nosi� przy sobie ostry scyzoryk. Kiedy tylko mia� wra�enie, �e niknie zdecydowanie, kiedy czu� si� zagro�ony przez wspomnienia, nadziej� czy mi�o��, wyjmowa� n� i sprawdza� ostrze na nadgarstku. Ogolony, przyst�pi� do pracy. Uporz�dkowa� dom, przestawi� meble, by zmniejszy� zagro�enie z powodu wystaj�cych kant�w, ostrych kraw�dzi i ukrytych przeszk�d. Wyeliminowa� wszystko, o co m�g�by si� potkn��, zaczepi� czy zrani�, aby nawet w ciemno�ci pokoje by�y bezpieczne. Jak tylko potrafi�, upodobni� dom do swojej salki w leprozorium. Wszystko, co mog�o mu zagrozi�, przeni�s� do pokoju go�cinnego, a kiedy sko�czy�, zamkn�� drzwi i wyrzuci� klucz. Nast�pnie poszed� do chaty i tak�e j� zamkn��. Wykr�ci� bezpieczniki, by stare przewody nie spowodowa�y po�aru. Wreszcie zmy� pot z r�k. Starannie, niemal obsesyjnie mydli� d�onie. Nie umia� si� powstrzyma� � zbyt silne by�o wra�enie brudu. Tr�dowaty, nieczysty. Przez ca�� jesie� niepewnie omija� zal��ki ob��du. Mroczna pasja pulsowa�a w nim jak wbita w �ebra pika, zmuszaj�ca do bezsensownej aktywno�ci. Odczuwa� nieukojone pragnienie snu, ale nie m�g� mu ulec, gdy� senne marzenia zmieni�yby si� w koszmar gnicia. Mimo dr�twoty mia� wra�enie, �e co� wy�era mu cia�o. Za� na jawie stawa� wobec ob��dnego, nierozwi�zywalnego paradoksu: nie wierzy�, �e bez pomocy i zach�ty innych zniesie ci�ar walki przeciw grozie i �mierci; jednak groza i �mier� t�umaczy�y, niemal usprawiedliwia�y izolacj�, pozbawiaj�c� go pomocy i zach�ty. Jego zmagania mia�y �r�d�o w tych samych nami�tno�ciach, kt�re powodowa�y odrzucenie. Nienawidzi� si� za to, �e musi toczy� niemo�liw� do wygrania, niesko�czon� wojn�. Nie potrafi� jednak nienawidzi� ludzi, kt�rzy do ostatecznych granic doprowadzili jego moralne osamotnienie. Oni dzielili z nim jego w�asny l�k. Jedynym rozwi�zaniem tego dylematu by�a z�o��. Gorycz i gniew sta�y si� tarcz� przeciw szale�stwu; potrzebowa� w�ciek�o�ci, by przetrwa�, by trzyma� si� �ycia. Bywa�y dni, gdy od wschodu do zachodu s�o�ca ani na chwil� nie opuszcza� go gniew. Z czasem jednak nawet to zacz�o zawodzi�. Izolacja by�a jego w�asnym prawem, niezaprzeczalnym faktem, tak absolutnie realnym i koniecznym jak grawitacja, zaka�enie, brak czucia. Nie prze�yje, je�li nie zdo�a dostosowa� si� do fakt�w. Kiedy spogl�da� na farm�, mia� wra�enie, �e niepokonana otch�a� oddziela go od drzew wyznaczaj�cych granic� terenu. Nie by�o rozwi�zania. Gdy o tym my�la�, palce drga�y mu bezradnie, niemal zaci�� si� przy goleniu. Bez gniewu nie potrafi� walczy� � a jednak gniew zwraca� si� przeciw niemu. W miar� jak mija�a jesie�, coraz rzadziej przeklina� ograniczaj�ce go bariery. W��czy� si� po lesie za Haven Farm: wysoki, szczup�y m�czyzna o dzikim spojrzeniu, mechanicznym kroku, bez dw�ch palc�w u prawej d�oni. Ka�da kamienista �cie�ka, ostra ska�a czy strome zbocze przypomina�y mu, �e tylko ostro�no�� trzyma go przy �yciu. Wystarczy na chwil� zmniejszy� czujno��, a spokojnie, bezbole�nie, nie op�akiwany przez nikogo, pozostawi za sob� wszystkie problemy. �al narasta�, gdy pr�bowa� dotkn�� kory drzewa i nie czu� niczego. Wyra�nie dostrzega� czekaj�cy go koniec: serce stanie si� r�wnie nieczu�e jak cia�o. Wtedy b�dzie zgubiony na dobre. Gdy jednak dowiedzia� si�, �e kto� zap�aci� za niego rachunek, nagle odni�s� wra�enie, �e wszystko si� zogniskowa�o, skrystalizowa�o. Nieoczekiwany prezent u�wiadomi� mu, co si� dzieje. Ludzie z miasteczka nie tylko go unikaj�, ale czynnie usuwaj� wszelkie preteksty, jakie m�g�by poda�, by znale�� si� w�r�d nich. W pierwszej reakcji na zagro�enie chcia� otworzy� szeroko okno i krzykn�� w zimowy pejza�: � Id�cie do diab�a! Nie potrzebuj� was! Sprawa jednak nie by�a prosta i nie m�g� jej za�atwi� wybuch gniewu. Gdy zima ust�pi�a wczesnej marcowej wio�nie, doszed� do wniosku, �e musi podj�� jakie� dzia�ania. By� cz�owiekiem jak inni. Mia� ludzkie serce. Nie b�dzie spokojnie patrzy�, jak rw� si� wszelkie jego kontakty. Kiedy nadszed� rachunek telefoniczny, zebra� si� na odwag�, ogoli� starannie, wybra� ubranie z grubego materia�u, mocno zasznurowa� solidne buty i wyruszy� na dwumilowy spacer do miasta, by osobi�cie wp�aci� nale�no��. Dotar� do biura Bell Telephone Company, a l�k otacza� go niby burzowa chmura. Sta� przed drzwiami ze z�ocon� tabliczk� i my�la�: S� takie blade �mierci... Roze�mia� si� w duchu. Potem opanowa� si�, niby nag�y podmuch wiatru szarpn�� drzwi i ruszy� do dziewczyny w okienku, jak gdyby wyzwa�a go na pojedynek. Uspokoi� dr��ce d�onie, k�ad�c je na kontuarze. Na moment dziko wyszczerzy� z�by. � Nazywam si� Thomas Covenant � oznajmi�. Dziewczyna by�a elegancko ubrana i trzyma�a r�ce skrzy�owane pod biustem tak, by wygl�da�y mo�liwie najlepiej. Patrzy�a oboj�tnie, jakby go nie zauwa�y�a. Kiedy szuka� na jej twarzy jakiego� przejawu odrazy, nagle spojrza�a wprost na niego. � Tak? � spyta�a. � Chcia�bym zap�aci� za telefon � wyja�ni�. Nie wie, pomy�la�; nic nie s�ysza�a. � Oczywi�cie, prosz� pana � odpar�a. � Jaki ma pan numer? Powiedzia�, a ona odesz�a z gracj�, by sprawdzi� akta. Kiedy znikn�a, poczu�, �e fale strachu zaciskaj� mu krta�. Musia� jako� odwr�ci� swoj� uwag�, zaj�� si� czym� innym. Si�gn�� do kieszeni i wyj�� kartk� papieru, kt�r� dosta� od ch�opca. Powinien pan to przeczyta�. Wyg�adzi� j� na kontuarze i spojrza�. Wyblak�ym drukiem napisano: Prawdziwy cz�owiek � prawdziwy we wszystkim, co uznajemy za prawdziwe � nagle zostaje wyrwany ze swego �wiata i znajduje si� w fizycznej sytuacji, kt�ra nie mo�e istnie�: d�wi�ki maj� aromat, zapachy kolor i g��bi�, widoki faktur�, dotyk ma wysoko�� i barw� tonu. Bezcielesny g�os informuje go, �e trafi� w to miejsce jako reprezentant swojego �wiata i musi walczy� na �mier� i �ycie z reprezentantem innego. Je�li przegra, zginie, a jego �wiat � prawdziwy �wiat � zostanie zniszczony, gdy� brak mu wewn�trznej si�y, by przetrwa�. Cz�owiek nie daje wiary, �e to, co mu powiedziano, jest prawd�. Zak�ada, �e albo �ni, albo ma halucynacje. Nie zgadza si� na podj�cie �fa�szywej� walki, skoro nie istnieje �adne �realne� zagro�enie. Jest nieprzejednany w swym postanowieniu, by nie wierzy� w pozorn� sytuacj�. Nie broni si�, gdy atakuje go przedstawiciel innego �wiata. Pytanie: Czy zachowanie tego cz�owieka by�o odwa�ne czy tch�rzliwe? To fundamentalny problem etyki. Etyka, parskn�� Covenant. Kto wymy�la takie rzeczy? Po chwili wr�ci�a wyra�nie zdumiona kasjerka. � Thomas Covenant? Z Haven Farm? Na pa�skie konto wp�yn�� przelew, kt�ry na kilka miesi�cy pokrywa wszelkie koszty. Czy ostatnio nie wys�a� nam pan czeku na wi�ksz� sum�? Covenant zachwia� si� jak uderzony, chwyci� si� kontuaru i stan�� odchylony w bok, niby wyrzucony na mielizn� galeon. Nie�wiadomie zgni�t� kartk� papieru. W g�owie mu si� kr�ci�o. W my�lach s�ysza� echo s��w: Praktycznie wszystkie spo�ecze�stwa skazuj�, oskar�aj�, izoluj�... nie ma nadziei. Pr�bowa� pohamowa� w�ciek�o��, koncentruj�c uwag� na obola�ych stopach i kostkach. Z wystudiowan� ostro�no�ci� po�o�y� na kontuarze zmi�ty papier i z wysi�kiem zachowuj�c oboj�tny ton, oznajmi�: � To nie jest zaka�ne, wie pani? Nie zarazi si� pani ode mnie. Nie ma si� czego obawia�. Zupe�nie niegro�ne. Najwy�ej dla dzieci. Dziewczyna zamruga�a, jakby zaskoczona. Przygarbi� si�, dusz�c w sobie gniew. Odwr�ci� si� z godno�ci�, na jak� by�o go jeszcze sta�, i wyszed� na ulic�, pozwalaj�c, by drzwi zatrzasn�y si� z hukiem. Ognie piekielne! � zakl�� pod nosem. Ognie piekielne i pot�pienie! Oszo�omiony z�o�ci�, rozejrza� si� po ulicy. Ze swego miejsca widzia� ca�e z�owrogie miasteczko. W kierunku Haven Farm po obu stronach drogi ci�gn�y si� ma�e sklepiki, podobne do wyszczerzonych z�b�w. Ostre s�o�ce budzi�o uczucie, �e jest zupe�nie ods�oni�ty i nagi. Szybko sprawdzi�, czy na d�oniach nie pojawi�y si� zadrapania i otarcia, po czym ruszy� swoj� drog� krzy�ow�. Dr�twe stopy niepewnie st�pa�y po chodniku. By� przekonany, �e demonstruje wyj�tkow� odwag�, nie rzucaj�c si� do ucieczki. Po chwili wyr�s� przed nim gmach s�du. Na chodniku przed wej�ciem sta� �ebrak. Nie poruszy� si�. Wci�� spogl�da� w s�o�ce, wci�� mamrota� co� pod nosem. Jego tabliczka g�osi�a: Strze� si�. Niepotrzebnie. Ostrze�enie przysz�o za p�no. Covenant stwierdzi�, �e ten staruch zupe�nie tu nie pasuje. �ebracy i fanatycy, �wi�tobliwi pustelnicy i prorocy apokalipsy nie nale�� do �wiata ulic zalanych s�o�cem. Zmarszczone, srogie twarze na kamiennych filarach nie tolerowa�y takiej staro�wieckiej egzaltacji. A nieliczne wy�ebrane monety nie wystarczy�yby nawet na jeden solidny posi�ek. Widok ten poruszy� w Covenancie ukryt� strun� wsp�czucia. Niemal wbrew w�asnej woli zatrzyma� si� przed starcem. �ebrak nie wykona� najmniejszego gestu, nie przerwa� kontemplacji s�o�ca. Lecz jego g�os uleg� zmianie, a przez niewyra�ny be�kot przedar�o si� jedno s�owo: � Daj. Polecenie by�o chyba skierowane specjalnie do Covenanta. Jak na rozkaz spu�ci� wzrok i spojrza� na misk�. Lecz to ��danie, przymus, na nowo rozbudzi�y z�o��. Nic ci nie jestem winien, warkn�� w my�lach. Zanim odszed�, starzec znowu przem�wi�: � Ostrzega�em ci�. Nieoczekiwanie stwierdzenie uderzy�o Covenanta jak wnikliwe, intuicyjne podsumowanie wszystkich prze�y� minionego roku. Mimo gniewu natychmiast podj�� decyzj�. Z wykrzywion� twarz� si�gn�� po �lubn� obr�czk�. Nigdy dot�d nie zdejmowa� tego k�ka z bia�ego z�ota. Wci�� nosi� je na palcu, mimo rozwodu, mimo milczenia Joan. By�o ono symbolem jego to�samo�ci. Przypomina�o, gdzie by� kiedy� i gdzie jest teraz... przypomina�o o z�o�onych i z�amanych przyrzeczeniach, o utracie �ony, bezradno�ci... i o resztkach w�asnego cz�owiecze�stwa. Zerwa� obr�czk� z palca i rzuci� j� do miski. � To wi�cej warte ni� jakie� drobne � burkn�� odchodz�c. � Czekaj. W s�owie zawarta by�a taka moc, �e Covenant przystan��. Nieruchomy, roznieca� sw�j gniew, p�ki nie poczu� na ramieniu d�oni starca. Wtedy odwr�ci� si� i spojrza� w bladoniebieskie oczy, tak puste, jakby wci�� studiowa�y tajemny ogie� s�o�ca. Starzec ur�s� nagle. Niewyja�nione poczucie zagro�enia, wra�enie, �e zbli�y� si� do spraw, kt�rych nie pojmuje, rozbudzi�y jego niepok�j. Covenant odsun�� te my�li. � Nie dotykaj mnie. Jestem tr�dowaty. Nieobecny wzrok omija� go, jakby nie istnia� albo jakby te oczy by�y �lepe. Jednak g�os starca by� czysty i pewny. � Pot�piaj� ci�, synu. Covenant zwil�y� wargi j�zykiem. � Nie, staruszku. To normalne... ludzie s� tacy. Daremna sprawa. � Daremno�� to klucz �ycia, powiedzia� do siebie, jakby cytowa� prawo tr�du. � Takie jest �ycie. Tyle �e ja widz� fakty wyra�niej ni� wi�kszo�� ludzi. � Taki m�ody... a taki zgorzknia�y. Covenant od tak dawna nie spotka� si� z sympati�, �e te s�owa poruszy�y go do g��bi. Gniew znikn��, pozostawiaj�c suche, �ci�ni�te gard�o. � Daj spok�j, staruszku � mrukn��. � Nie stworzyli�my tego �wiata. Musimy tylko w nim �y�. Siedzimy w tej samej ��dce... tak czy inaczej. � Naprawd� nie stworzyli�my go? Nie czekaj�c na odpowied�, �ebrak zn�w zacz�� nuci� swoj� dziwaczn� melodi�. Covenant sta� nieruchomo, p�ki nie nast�pi�a przerwa w piosence. Wtedy w g�osie starca zabrzmia�a nowa nuta, agresywny ton uderzaj�cy w nagle bezbronnego Covenanta. � Dlaczego si� nie zabijesz? Covenant poczu� ucisk w piersi, nag�y skurcz serca. Spojrzenie bladoniebieskich oczu nios�o jakie� nieokre�lone zagro�enie. Uk�u� go l�k. Covenant chcia� wyszarpn�� si� spod tego wzroku, przeprowadzi� WKS, upewni� si�, �e jest bezpieczny... nie potrafi�. Oczy pochwyci�y go mocno. � To zbyt �atwe � wykrztusi� wreszcie. Ta odpowied� nie napotka�a sprzeciwu, lecz jego niepok�j ci�gle narasta�. Unieruchomiony z woli starca, stan�� nad otch�ani� przysz�o�ci i spojrza� w d� na ostre zygzaki zagro�e� � szorstkie przekle�stwa stercz�ce daleko w dole. Rozpozna� r�ne mo�liwe rodzaje �mierci tr�dowatego. Lecz ta panorama uspokoi�a go. By�a jak s