7840
Szczegóły |
Tytuł |
7840 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7840 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7840 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7840 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stephen R. Donaldson
Jad Lorda Foula
Kroniki Thomasa Covenanta Niedowiarka
Ksi�ga pierwsza
Prze�o�y� Piotr W. Cholewa
Tytu� orygina�u �Lord Foul�s Bane�
Wydanie oryginalne 1977
Wydanie polskie: 1994
Jest w tym jakie� pi�kno
Doktorowi Jamesowi R. Donaldsonowi,
kt�rego �ycie wyrazi�o wsp�czucie i po�wi�cenie
o wiele lepiej ni� s�owa
1. Z�oty ch�opiec
Wysz�a ze sklepu w sam� por�, by zobaczy�, �e jej ma�y synek bawi si� na
chodniku,
kt�rym nadchodzi pos�pny, chudy m�czyzna. Kroczy� samym �rodkiem niby
uszkodzony
robot. Na chwil� serce w niej zamar�o, potem skoczy�a, chwyci�a malca za rami� i
odci�gn�a
na bok.
M�czyzna nawet nie odwr�ci� g�owy.
� Odejd� st�d! � sykn�a kobieta, wpatrzona w jego plecy. � Wyno� si�! Jak ci
nie wstyd!
Thomas Covenant kroczy� dalej, niezmiennie, jak nakr�cony do oporu mechanizm.
Jednak w my�lach odpowiedzia�: Wstyd? Wstyd? Dziko wykrzywi� twarz. Strze�cie
si�! Idzie
nieczysty!
Widzia�, �e mijani ludzie � ludzie, kt�rych zna�, pami�ta� ich nazwiska, domy,
u�ciski
d�oni � ci ludzie odsuwaj� si� od niego jak najdalej. Niekt�rzy wygl�dali tak,
jakby pr�bowali
wstrzyma� oddech. Wewn�trzny krzyk ucich�. Oni nie potrzebowali dawnego,
rytualnego
ostrze�enia. Z trudem opanowa� wykrzywiaj�cy mu twarz spazmatyczny grymas.
Nieust�pliwy mechanizm woli krok za krokiem ni�s� go naprz�d.
Id�c, Covenant bada� wzrokiem swe cia�o; sprawdza�, czy na ubraniu nie pojawi�y
si�
jakie� rozdarcia albo dziury, czy na d�oniach nie ma zadrapa�, czy nic si� nie
dzieje z blizn�
si�gaj�c� od grzbietu prawej d�oni do miejsca, gdzie kiedy� mia� dwa palce.
Pami�ta� s�owa
lekarzy:
� WKS, panie Covenant, Wizualna Kontrola Sk�ry. Od tego zale�y pa�skie zdrowie.
Te
martwe nerwy nigdy si� nie zregeneruj�. Je�li stale nie b�dzie pan sprawdza�,
nie zauwa�y
pan, czy nie ma jakiej� rany. Stale! Niech pan o tym my�li bez przerwy.
Nast�pnym razem
mo�e pan nie mie� takiego szcz�cia.
WKS. Ten skr�t sta� si� ca�ym jego �yciem.
Lekarze, pomy�la� zjadliwie. Chocia� bez nich m�g�by ju� nie �y�. Nie zdawa�
sobie
sprawy z zagro�enia. A zaniedbanie mog�o go zabi�.
Obserwuj�c twarze mijanych ludzi, twarze zaskoczone, przestraszone czy oboj�tne
�
jak�e wiele tych oboj�tnych w tak ma�ym miasteczku � pragn�� tylko, by na jego
w�asnej
twarzy trwa� odpowiedni wyraz pogardy. Jednak nerwy policzk�w mia� tylko
pozornie �ywe.
Lekarze zapewniali go wprawdzie, �e na obecnym etapie choroby to z�udzenie, ale
nie m�g�
ju� ufa� os�onie, jak� wzni�s� pomi�dzy sob� a �wiatem. Kobiety, kt�re dawniej
zaprasza�y
go na dyskusje na temat jego najnowszej powie�ci, teraz odwraca�y si� ze zgroz�,
jakby by�
upiorem albo duchem. Poczu� zdradziecki b�l straty. Zdusi� go szybko, zanim
naruszy�by
r�wnowag� jego umys�u.
Zbli�a� si� ju� do miejsca przeznaczenia, celu, potwierdzenia, wyzwania, jakie
uparcie
podejmowa�. Dwie przecznice dalej widzia� ju� szyld: Bell Telephone Company.
Przeszed�
dwie mile z Haven Farm do miasta, by zap�aci� rachunek telefoniczny. Oczywi�cie,
m�g�
wys�a� pieni�dze. Wiedzia� jednak, �e by�aby to z jego strony kapitulacja, zgoda
na coraz
g��bsz� izolacj�, na jak� chciano go skaza�.
Jego �ona, Joan, rozwiod�a si� z nim, kiedy le�a� w szpitalu; zabra�a syna i
wyjecha�a.
Jedynym przedmiotem, kt�ry nale�a� r�wnie� do niego, Thomasa Covenanta, a kt�ry
odwa�y�a si� dotkn��, by� samoch�d. Zabra�a go tak�e. Pozostawi�a wi�kszo��
ubra�. P�niej
dwaj najbli�si s�siedzi, mieszkaj�cy p� mili od Haven Farm, g�o�no skar�yli si�
na jego
obecno��. Kiedy odm�wi� sprzeda�y gruntu, jeden z nich wyni�s� si� z okr�gu.
Nast�pnie, po
trzech tygodniach, sklep spo�ywczy � w�a�nie mija� jego zaklejon� plakatami
reklamowymi
wystaw� � zacz�� przysy�a� zakupy do domu. Nie interesowa�o ich to, czy je
zamawia, a
podejrzewa�, �e r�wnie� i to, czy ma ochot� zap�aci�.
Min�� gmach s�du. Szare kolumny sprawia�y wra�enie dumnych stra�nik�w prawa i
sprawiedliwo�ci. W tym budynku � przez pe�nomocnika, naturalnie � pozbawiono go
rodziny.
Rozwodu udzielono, gdy� �adne prawo nie mog�o zmusi� kobiety, by wychowywa�a
dziecko
u boku takiego cz�owieka jak on. Czy roni�a� �zy? � zapyta� wspomnienia Joan.
Czy by�a�
dzielna? Mo�e czu�a� ulg�? St�umi� pragnienie ucieczki. Zdawa�o mu si�, �e
olbrzymie g�owy
na kolumnach maj� md�o�ci � jakby chcia�y na niego zwymiotowa�.
W najwy�ej pi�ciotysi�cznym miasteczku dzielnica biurowa nie mog�a by� du�a.
Covenant min�� wystaw� magazynu. Przez szyb� widzia� licealistki ogl�daj�ce
tani� bi�uteri�.
Opiera�y si� o lad� w prowokacyjnych pozach. Co� �cisn�o go za gard�o. Odczuwa�
niech��
do tych dziewcz�cych bioder i piersi, dost�pnych pieszczotom innych m�czyzn.
Nie jego.
By� impotentem. W procesie rozk�adu nerw�w jego m�sko�� sta�a si� jeszcze jedn�
amputowan� ko�czyn�. Odebrano mu nawet szans� roz�adowania po��dania. M�g� do
granic
ob��du przywo�ywa� wizje swych ��dzy, ale nic nie m�g� z nimi zrobi�. Bez
ostrze�enia, w
jego umy�le rozb�ys�o wspomnienie �ony, przy�miewaj�c niemal blask s�o�ca,
chodnik i
ludzi. Zobaczy� j� w jednej z tych p�przejrzystych nocnych koszul, jakie dla
niej kupi�;
kusz�cy zarys piersi pod cienkim materia�em. Serce krzycza�o: Joan! Jak mog�a�?
Czy chore
cia�o jest wa�niejsze ni� wszystko inne?
Napr�y� mi�nie ramion i z wysi�kiem odp�dzi� wspomnienia. Takie my�li by�y
s�abo�ci�, na kt�r� nie m�g� sobie pozwoli�. Musia� je odsun��. Lepiej by�
zgorzknia�ym,
pomy�la�. Gorycz przetrwa. Pozosta�a chyba jedynym smakiem, jaki jeszcze
potrafi�
odczuwa�.
Skonsternowany, zda� sobie spraw�, �e si� zatrzyma�. Dr��c, z zaci�ni�tymi
pi�ciami sta�
na �rodku chodnika. Z najwy�szym wysi�kiem zmusi� si� do marszu.
I wpad� na kogo�.
Nieczysty!
Dostrzeg� plam� ochry. Cz�owiek, z kt�rym si� zderzy�, mia� na sobie co� w
rodzaju
p�aszcza, czerwonobr�zowego i brudnego. Covenant nie zatrzyma� si� i nie
przeprosi�. Szed�
dalej, by nie widzie� l�ku i odrazy obcego. Po chwili jego krok odzyska� martwy,
mechaniczny rytm.
Mija� biura elektrowni � szansa, by osobi�cie zap�aci� za telefon. Dwa miesi�ce
temu
wys�a� im czek � na niewielk� sum�, gdy� prawie nie u�ywa� pr�du. Odes�ali czek
z
powrotem. Nawet nie otworzyli koperty. Do��czona notka informowa�a, �e kto�
anonimowo
wp�aci� na jego konto sum� wystarczaj�c� przynajmniej na rok.
Po kr�tkiej walce z sob� uzna�, �e je�li si� podda, wkr�tce nie b�dzie mia� ju�
�adnych
powod�w, by pojawi� si� mi�dzy lud�mi. Dlatego przeszed� pieszo dwie mile, by
osobi�cie
uregulowa� rachunek telefoniczny, by pokaza� wszystkim, �e nie pozwoli sobie
wydrze�
cz�owiecze�stwa. W gniewie chcia� przeciwstawi� si� izolacji, skorzysta� z praw,
jakie
dawa�a mu zwyk�a, ludzka krew w jego �y�ach.
Osobi�cie, pomy�la�. A je�li jest ju� za p�no? Je�li kto� ju� za niego
zap�aci�? Co wtedy?
Ta my�l �cisn�a lodem jego dr��ce serce. Szybko wykona� WKS, potem wr�ci�
spojrzeniem do bliskiego ju� szyldu Bell Telephone Company. Ju� niedaleko.
Chcia� uciszy�
niepok�j i ruszy� szybciej. Zauwa�y�, �e nuci bezg�o�nie w rytm krok�w. Po
chwili
przypomnia� sobie s�owa:
Z�oty ch�opcze na glinianych nogach,
Pozw�l sobie pom�c w w�dr�wce po drogach.
Porz�dne pchni�cie zaniesie ci� w dal...
Chocia� niezgrabny jeste�, a� �al!
Prymitywny wierszyk rozbrzmiewa� drwi�co w jego umy�le, a prosty rytm uderza�
jak
obelga, przy akompaniamencie powolnej, wykonywanej jakby w czasie striptizu
melodii.
Zastanawia� si�, czy gdzie� w tajemniczych niebiosach wszech�wiata rz�dzi gruba
i ci�ka
bogini, mia�d��ca jego bezsensowny los: porz�dne pchni�cie i chytry rzut okiem
zaniesie ci�
w dal... niezgrabny jeste�... �al i przera�enie zabarwione drwin�. W porz�dku,
z�oty ch�opcze.
Tej my�li nie potrafi� uciszy� drwin�, poniewa� kiedy� by� kim� w rodzaju
z�otego
ch�opca. Mia� szcz�liwe ma��e�stwo. Mia� syna. Z zachwytu i nie�wiadomo�ci
napisa�
powie��, a potem obserwowa�, jak przez rok nie schodzi z list bestseller�w.
Dzi�ki temu nie
brakowa�o mu teraz pieni�dzy.
Lepiej bym na tym wyszed�, pomy�la�, gdybym wiedzia�, jak� pisz� ksi��k�.
Ale nie wiedzia�. Kiedy pisa�, nie wierzy� nawet, �e znajdzie wydawc�. To by�o
wtedy,
kiedy po�lubi� Joan. Nie my�leli w�wczas o pieni�dzach i s�awie. Jego wyobra�ni�
rozpala�
czysty akt tworzenia, a ciep�y blask jej dumy i zaufania podtrzymywa�y ten
p�omie� � nie
przez sekundy czy u�amki sekund, ale przez pi�� miesi�cy. Pi�� miesi�cy
roz�adowywania
energii, kt�ra wydawa�a si� jedynie moc� swej jasno�ci z niczego kreowa�
pejza�e: wzg�rza i
turnie, drzewa pod naporem wichru i ludzi w�r�d nocy. Wszystko to
urzeczywistnione w
procesie pisania. Kiedy sko�czy�, by� wycie�czony i zachwycony, jakby ca��
mi�o�� �ycia
zawar� w tym jednym akcie.
Nie by�y to �atwe chwile. Prze�ywa� m�ki, spogl�daj�c na wzloty i otch�anie,
kt�re
ka�demu napisanemu s�owu nadawa�y wygl�d czarnej, zaschni�tej krwi. A Covenant
nie lubi�
wzlot�w; nie�atwo godzi� si� z nie kontrolowanymi emocjami. Ale to by�o
wspania�e. Ta
intensywno�� prze�y� wyda�a mu si� najczystszym aktem ca�ego �ycia. Stateczna
fregata
duszy przep�yn�a ponad bezdennym, gro�nym oceanem. Kiedy wys�a� maszynopis,
uczyni�
to ze spokojn� ufno�ci�.
Przez miesi�ce pisania, a potem oczekiwania, �yli z jej dochod�w. Ona, Joan
Macht
Covenant, by�a spokojn� kobiet�, kt�ra wi�cej wyra�a�a oczami ni� s�owami. Mia�a
lekko
z�ocist� cer�, kt�ra nadawa�a jej wygl�d ciep�ej, kruchej istoty, jakby sylfidy.
Nie by�a przy
tym wysoka ani silna i Thomasa Covenanta nie przestawa�o zdumiewa�, �e na ich
wsp�lne
�ycie zarabia uje�d�aniem koni.
Termin �uje�d�anie� nie oddawa� w�a�ciwie jej umiej�tno�ci. W jej pracy nie
zdarza�y si�
pr�by si�, nie by�o staj�cych d�ba ogier�w o szalonych oczach i rozd�tych
chrapach.
Covenant mia� wra�enie, �e Joan nie uje�d�a, ale uwodzi konie. Od jej dotyku
spok�j ogarnia�
drgaj�ce mi�nie, jej �agodny g�os zmniejsza� napi�cie widoczne w pochyleniu
uszu. Kiedy
dosiada�a konia na oklep, od ucisku jej kolan znika�a wywo�ana l�kiem brutalno��
zwierz�cia.
A kiedy ko� wymyka� si� jej spod kontroli, zsuwa�a si� lekko z grzbietu i
czeka�a, a� minie
mu spazm dziko�ci. Potem zaczyna�a znowu. Na koniec rusza�a wok� Haven Farm
w�ciek�ym galopem, by pokaza� zwierz�ciu, �e mo�e wyszale� si� do granic
wytrzyma�o�ci,
nie odmawiaj�c przy tym pos�usze�stwa.
Talent Joan zniech�ca� Covenanta do kontaktu z ko�mi. Nawet kiedy nauczy�a go
konnej
jazdy, nie potrafi� przezwyci�y� l�ku przed tymi zwierz�tami.
Praca Joan nie przynosi�a wielkich dochod�w, wystarcza�a jednak, by nie musieli
g�odowa� do czasu, kiedy odebra� list od wydawcy. Tego samego dnia zadecydowa�a,
�e
nadszed� czas, by mieli dziecko.
Z powodu zwyk�ych op�nie� wydawniczych musieli jeszcze prawie rok �y� z
zaliczki.
Joan pracowa�a nadal, dop�ki nie grozi�o to bezpiecze�stwu pocz�tego dziecka.
Potem, gdy
cia�o da�o znak, �e nadesz�a pora, zrezygnowa�a z pracy zupe�nie. Od tej chwili
jej �ycie si�
uwewn�trzni�o, skoncentrowa�o na rozwoju dziecka tak ca�kowicie, �e cz�sto
spogl�da�a na
�wiat pustym, wyczekuj�cym wzrokiem.
Kiedy urodzi� si� ch�opiec, Joan oznajmi�a, �e b�dzie mia� na imi� Roger � na
pami�tk�
jej ojca i dziadka.
Roger! � Covenant j�kn�� bezg�o�nie, zbli�aj�c si� do biura centrali
telefonicznej. Nigdy
nie lubi� tego imienia. Lecz niemowl�ca twarz syna, tak pi�knie wyrze�biona,
sprawia�a, �e
serce dr�a�o mu z mi�o�ci i dumy... dumy z udzia�u ojca w tajemnicy �ycia. A
teraz jego syn
odszed�, odszed� wraz z Joan. Nie wiedzia� nawet dok�d. Dlaczego nie potrafi
p�aka�?
W nast�pnej chwili czyja� d�o� chwyci�a go za r�kaw.
� Psze pana! � odezwa� si� przestraszony, cienki g�osik. � Psze pana!
Odwr�ci� si�, a w jego krtani narasta� krzyk: Nie dotykaj mnie! Nie dotykaj
nieczystego!
Wyraz twarzy ch�opca powstrzyma� ten krzyk, nie pozwoli� mu wyrwa� r�ki. Ch�opak
mia�
najwy�ej osiem, mo�e dziewi�� lat... by� chyba za ma�y, �eby si� ba�. Na jego
twarz
wyst�pi�y bia�e i czerwone plamy � strachu i niech�ci � jakby zosta� zmuszony do
zrobienia
czego�, co budzi�o groz�.
� Psze pana � powt�rzy� b�agalnie. � Prosz�. Niech pan to we�mie. � Wcisn�� mu w
zdr�twia�e palce kartk� po��k�ego papieru. � On mi kaza� odda� j� panu.
Powinien pan to
przeczyta�. Dobrze?
Palce Covenanta mimowolnie �cisn�y papier. On? � pomy�la� t�po, patrz�c na
ch�opca.
On?
� On. � Ch�opiec wskaza� dr��cym palcem na chodnik za sob�.
Covenant obejrza� si�. W pobli�u sta� �ebrak w brudnym p�aszczu koloru ochry.
Mamrota� co�, jakby cicho mrucza� bezsensown� melodyjk�. Usta mia� otwarte, lecz
wargi
nie porusza�y si�, by formowa� s�owa. Lekki wiatr porusza� jego spl�tanymi
w�osami i brod�.
Starzec wzni�s� twarz ku niebu, jakby patrzy� prosto w s�o�ce. W lewej r�ce
trzyma�
drewnian�, �ebracz� misk�, w prawej �ciska� d�ug� lask�, do kt�rej umocowana
by�a tabliczka
z dwoma tylko s�owami: �Strze� si�.
Strze�?
Przez jedn� niezwyk�� chwil� same s�owa zdawa�y si� promieniowa� gro�b�.
Wrzeszcz�c
jak s�py, niebezpiecze�stwa wciska�y si� poprzez napis, straszliwe zagro�enia
p�yn�y w
powietrzu w stron� Covenanta. A mi�dzy nimi spogl�da�y przez te krzyki oczy �
para oczu
jak k�y, spr�chnia�e i �mierciono�ne. Patrzy�y na niego nieruchomo, z zimn�,
po��dliw�
z�o�liwo�ci�, jakby on i tylko on by� padlin�, kt�rej pragn�y. Ocieka�y z��
wol� niby jadem.
Przez t� jedn� chwil� Covenant dr�a�, czuj�c niewyt�umaczaln� groz�.
Strze� si�!
Ale to tylko znak, martwy tekst umocowany do drewnianej laski. Covenant
zadygota�, a
powietrze przed nim odzyska�o przejrzysto��.
� Powinien pan to przeczyta� � powt�rzy� ch�opiec.
� Nie dotykaj mnie � wymamrota� Covenant w stron� palc�w na r�kawie. � Jestem
tr�dowaty.
Gdy jednak spojrza� ponownie, ch�opca ju� nie by�o.
2. �Nie ma nadziei�
Zaskoczony, rozejrza� si� po ulicy, ale ch�opiec znikn�� bez �ladu. Spojrza�
jeszcze raz na
starego �ebraka, lecz wtedy dostrzeg� drzwi ze z�ocon� tabliczk�: Bell Telephone
Company.
Nag�y atak l�ku oddali� wszelkie inne my�li. Przypu��my... Tu by� jego cel,
przyby� tu
osobi�cie, by domaga� si� ludzkiego prawa do p�acenia w�asnych rachunk�w. Ale
przypu��my...
Otrz�sn�� si�. By� tr�dowaty; nie m�g� sobie pozwoli� na przypuszczenia.
Odruchowo
wcisn�� papier do kieszeni. Z pos�pn� staranno�ci� przeprowadzi� WKS, uspokoi�
si� i ruszy�
do drzwi.
Wychodz�cy pospiesznie m�czyzna niemal si� z nim zderzy�, potem rozpozna� go i
odst�pi� na bok. Twarz poszarza�a mu ze strachu. Covenant niemal krzykn�� na
g�os:
tr�dowaty, nieczysty! Zatrzyma� si� znowu. M�czyzna by� adwokatem Joan w
sprawie
rozwodowej: niski, t�gi osobnik, pe�en sztucznej dobroduszno�ci, w jakiej
specjalizuj� si�
prawnicy i ksi�a. Covenant potrzebowa� d�u�szej chwili, by doj�� do siebie po
tym l�ku, jaki
dostrzeg� we wzroku adwokata. Mimo woli poczu� si� zawstydzony, �e jest
przyczyn� takiej
konsternacji. Przez moment nie potrafi� w sobie wzbudzi� zapa�u, kt�ry
sprowadzi� go do
miasta.
Lecz niemal natychmiast ogarn�� go gniew. W my�lach wstyd i z�o�� splata�y si�
nierozerwalnie. Nie pozwol� im na to, sykn��. Do diab�a! Nie maj� prawa!
Nie�atwo jednak
by�o wymaza� z pami�ci min� adwokata � jego obrzydzenie by�o faktem, tak jak i
tr�d,
oboj�tnym w obliczu prawa czy sprawiedliwo�ci. A nade wszystko, tr�dowatemu nie
wolno
zapomina� o �miertelnie gro�nej wymowie fakt�w.
Chyba powinienem napisa� wiersz, pomy�la� Covenant.
S� takie blade �mierci,
kt�re ludzie nazywaj� �yciem:
mimo zapachu rosn�cej zieleni
ka�dy oddech jest tylko tchnieniem grobu.
Podskakuj� cia�a jak zw�oki marionetek,
a piek�o skrada si� ze �miechem...
Ze �miechem � to naprawd� dobre. Ognie piekielne!
Czy ca�y �miech �ycia zawr� w tej jednej chwili?
Czu�, �e zada� wa�ne pytanie. �mia� si�, kiedy przyj�to jego powie��... �mia�
si� z cieni
g��bokich, niemych my�li p�yn�cych niby morskie pr�dy po twarzy Rogera... �mia�
si� nad
wydan� ju� ksi��k�... �mia� si� z jej pozycji na li�cie bestseller�w. Tysi�ce
spraw wa�nych i
drobnych nape�nia�o go rado�ci�. Kiedy Joan spyta�a, z czego si� tak cieszy,
m�g� tylko
powiedzie�, �e ka�dy oddech dostarcza mu pomys��w na now� powie��. P�uca
pobudza�y
wyobra�ni� i energi�. Chichota�, gdy nie m�g� ju� zawrze� w sobie ca�ej rado�ci.
Lecz Roger mia� sze�� miesi�cy, gdy powie�� sta�a si� s�awna, a po kolejnych
sze�ciu
Covenant wci�� jeszcze nie zacz�� pisa�. Mia� zbyt wiele pomys��w. Jako� nie
potrafi� z nich
czego� wybra�.
Joan nie pochwala�a bezproduktywnej pomys�owo�ci. Spakowa�a Rogera i zostawi�a
m�a w nowo kupionym domu, z pracowni� urz�dzon� w ma�ej, dwupokojowej chatce
nad
strumykiem w lesie porastaj�cym Haven Farm. Zostawi�a go z poleceniem, by zacz��
pisa�,
gdy ona z Rogerem b�dzie sk�ada� wizyty u krewnych.
To by� punkt zwrotny: chwila, gdy g�az zacz�� si� toczy� pod jego gliniane nogi.
G�uche
grzmoty zwiastowa�y uderzenie, kt�re podci�o go tak dok�adnie jak chirurg
atakuj�cy
gangren�. S�ysza� ostrze�enia, ale ignorowa� je. Nie wiedzia�, co oznaczaj�.
Nie... zamiast szuka� przyczyny tego grzmotu, z uczuciem �alu i mi�o�ci pomacha�
Joan
na po�egnanie. Wiedzia�, �e ma racj�: je�li na jaki� czas nie zostanie sam, nie
we�mie si� do
pracy. Podziwia� jej zdolno�� do dzia�ania, cho� serce go bola�o, przygniecione
ci�arem
roz��ki. Kiedy wi�c pomacha� znikaj�cemu na horyzoncie samolotowi, wr�ci� do
Haven
Farm, zamkn�� si� w pracowni, w��czy� elektryczn� maszyn� do pisania i u�o�y�
dedykacj�
nast�pnej powie�ci:
Joan, kt�ra by�a mi stra�nikiem tego, co mo�liwe.
Palce ze�lizgiwa�y mu si� niepewnie z klawiszy. Dopiero przy trzeciej pr�bie
uzyska�
bezb��dny tekst. Nie zna� jednak m�rz i nie potrafi� dostrzec nadchodz�cego
sztormu.
Na t�py b�l kostek i nadgarstk�w tak�e nie zwr�ci� uwagi. Tupa� tylko mocno, by
usun��
ch��d, kt�ry koncentrowa� si� w stopach. A kiedy znalaz� purpurow� plamk� na
prawej d�oni,
u nasady ma�ego palca, nie my�la� o niej. Po dwudziestu czterech godzinach od
wyjazdu Joan
poch�on�a go fabu�a powie�ci. Jego umys� wyrzuca� kaskady nowych wizji. Palce
szpera�y
po klawiaturze, pl�cz�c najprostsze s�owa, lecz wyobra�nia go nie zawodzi�a. Nie
mia� czasu
zajmowa� si� ropiej�c� rank�, jaka powsta�a w �rodku tej purpurowej plamy.
Joan przywioz�a Rogera do domu po trzech tygodniach rodzinnych wizyt. Nie
zauwa�y�a
niczego a� do wieczora, gdy ma�y zasn��, a ona wtuli�a si� w ramiona m�a.
Zamkn�li
okiennice, odcinaj�c dom od b��dz�cego po farmie ch�odnego zimowego wiatru. I
wtedy, w
stoj�cym powietrzu w saloniku, Joan poczu�a s�odkawy, mdl�cy zapach infekcji.
Gdy po wielu miesi�cach patrzy� na antyseptyczne �ciany leprozorium, przeklina�
si� za
to, �e nie zajodynowa� r�ki. Nie �a�owa� dw�ch straconych palc�w. Operacja,
kt�ra pozbawi�a
go cz�ci d�oni, by�a tylko symbolem odci�cia, odizolowania go od dawnego �ycia,
usuni�cia
go z w�asnego �wiata, jakby by� z�o�liw� infekcj�. I wprawdzie d�o� cierpia�a
wspomnieniem
utraconych palc�w, jednak b�l ten nie by� wi�kszy, ni� powinien. Przeklina�
swoj�
niedba�o��, gdy� pozbawi�a go ona ostatniego u�cisku Joan.
Trzymaj�c j� w ramionach tej ostatniej zimowej nocy, nie u�wiadamia� sobie
takiej
mo�liwo�ci. Opowiada� o nowej ksi��ce i przytula� Joan do siebie, zadowolony z
dotyku jej
j�drnego cia�a, �wie�ego zapachu jej w�os�w i ciep�ego blasku uczucia. Jej nag�a
reakcja
zaskoczy�a go. Zanim zrozumia�, co j� zaniepokoi�o, sta�a ju� i �ci�ga�a go z
sofy. Chwyci�a
jego praw� d�o�, wskaza�a rank�, a w jej g�osie zabrzmia� gniew i troska.
� Och, Tom! Dlaczego na siebie nie uwa�asz?
Nie waha�a si�. Poprosi�a jedn� z s�siadek, by przypilnowa�a Rogera, a potem w
lekkim
lutowym �niegu odwioz�a m�a do szpitala. Nie odchodzi�a, p�ki nie przyj�to go
na oddzia� i
nie przeprowadzono bada�.
Wst�pna diagnoza brzmia�a: gangrena.
Joan sp�dzi�a przy nim prawie ca�y dzie�, z wyj�tkiem okres�w, gdy zabierano go
na
badania. Nast�pnego ranka o sz�stej Covenant trafi� na sal� operacyjn�. Odzyska�
�wiadomo�� trzy godziny p�niej, w szpitalnym ��ku, bez dw�ch palc�w. Ot�pia�y
po
narkozie, dopiero w po�udnie zat�skni� za Joan.
Jednak nie zjawi�a si� przez ca�y dzie�. A nazajutrz rano wesz�a do pokoju
zupe�nie
odmieniona. By�a blada, jakby serce szcz�dzi�o jej krwi; ko�ci czaszki zdawa�y
si� rozsadza�
jej g�ow�. Przypomina�a schwytane w pu�apk� dzikie zwierz�. Zignorowa�a jego
wyci�gni�t�
r�k�. M�wi�a cichym, pe�nym napi�cia g�osem, jak gdyby najwy�szym wysi�kiem woli
zmusza�a si� do tego. Stoj�c mo�liwie daleko, martwym wzrokiem spogl�da�a przez
okno na
mokre ulice i przekaza�a mu nowe wie�ci.
Wykryli u niego tr�d.
Ot�pia�y ze zdumienia, powiedzia� tylko:
� Chyba �artujesz.
Wtedy odwr�ci�a si�.
� Nie udawaj g�upiego! � krzykn�a. � Lekarz chcia� ci powiedzie�, ale si� nie
zgodzi�am.
Wola�am sama. My�la�am o tobie. Ale nie mog�... nie znios� tego. Masz tr�d!
Wiesz, co to
znaczy? D�onie i stopy gnij�, ramiona i nogi b�dziesz mia� poskr�cane, a twoja
twarz stanie
si� brzydka niczym stary grzyb. B�dziesz mia� wrzody na oczach, a po pewnym
czasie
stracisz wzrok. Nie znios� tego... dla ciebie to bez r�nicy, bo ty niczego nie
b�dziesz czu�, do
diab�a! I... och, Tom, Tom... to jest zaka�ne!
� Zaka�ne? � Nie rozumia�, o czym ona m�wi.
� Tak! � warkn�a. � Wi�kszo�� ludzi choruje, poniewa�... � Na chwil�
zakrztusi�a si�
trwog�, kt�ra doprowadzi�a do tego wybuchu. � Poniewa� mieli kontakt w
dzieci�stwie.
Dzieci s� bardziej podatne od doros�ych. Roger... nie mog� ryzykowa�... musz�
chroni�
Rogera!
A kiedy uciek�a, kiedy wybieg�a z pokoju, powiedzia�:
� Tak, oczywi�cie.
Nie mia� nic wi�cej do powiedzenia. Wci�� nie rozumia�. Umys� mia� pusty.
Dopiero po
kilku tygodniach zacz�� pojmowa�, jak� cz�� duszy odj�a mu Joan. Ale wtedy by�
tylko
przera�ony.
Czterdzie�ci osiem godzin po operacji chirurg stwierdzi�, �e Covenant zniesie
podr�.
Wys�ali go do leprozorium w Luizjanie. W drodze z lotniska lekarz, kt�ry po
niego wyjecha�,
bezbarwnym tonem opowiada� o tr�dzie. Mycobacterium leprae zosta�a
zidentyfikowana
przez Armauera Hansena w 1874 roku, jednak badania nie posun�y si� naprz�d,
gdy� uczeni
nie zdo�ali zrealizowa� dw�ch spo�r�d czterech etap�w analizy, okre�lonych przez
Kocha:
nikt nie potrafi� sztucznie wyhodowa� bakterii i nikt nie odkry�, jak� drog�
choroba ta jest
przekazywana. Ostatnio pewne obiecuj�ce wyniki otrzyma� dr O. A. Skinsnes na
Hawajach.
Covenant s�ucha� nieuwa�nie. S�ysza� abstrakcyjne wibracje grozy w s�owie
�tr�d�,
jednak nie mia�y one si�y przekonywania. Przypomina�y gro�b� wypowiedzian� w
obcym
j�zyku: istnia�a tylko intonacja, same s�owa nic nie znaczy�y. Obserwowa�
powa�n� twarz
lekarza tak samo, jak wcze�niej patrzy� na niezrozumia�y wybuch Joan. I nic nie
m�wi�.
Gdy jednak wprowadzi� si� do pokoju � kwadratowej celi z bia�ym ��kiem i
antyseptycznymi �cianami � lekarz podj�� jeszcze jedn� pr�b�.
� Panie Covenant � o�wiadczy� nagle. � Pan chyba nie rozumie, o co toczy si�
gra. Prosz�
ze mn�. Chc� panu co� pokaza�.
Covenant ruszy� za nim korytarzem.
� Ma pan to, co nazywamy pierwotnym przypadkiem choroby Hansena � m�wi� lekarz.
�
Przypadek rodzimy, kt�ry nie ma �adnej... etiologii. Osiemdziesi�t procent
zachorowa� w
tym kraju to imigranci, ludzie, kt�rzy kontakt z chorob� mieli w dzieci�stwie,
za granic� � w
klimacie tropikalnym. Wiemy przynajmniej, gdzie si� zarazili, cho� nie mamy
poj�cia jak.
Naturalnie, pierwotna czy wt�rna, choroba rozwija si� podobnie. Z regu�y jednak
ludzie z
przypadkami wt�rnymi dorastali w miejscach, gdzie choroba Hansena jest mniej
egzotyczna
ni� tutaj. Kiedy zachorowali, potrafili to rozpozna�. To znaczy, �e mieli
wi�ksz� szans�, by
odpowiednio wcze�nie szuka� pomocy.
Przerwa� na chwil�.
� Chc� panu przedstawi� jednego z naszych pacjent�w � podj��. � To jedyny pr�cz
pana
przypadek pierwotny, jaki w tej chwili mamy u nas. Pacjent by� kim� w rodzaju
pustelnika.
Mieszka� samotnie, daleko od cywilizacji, w g�rach zachodniej Wirginii. Nie mia�
poj�cia, co
si� z nim dzieje, dop�ki armia nie zacz�a go szuka�. Chcieli go zawiadomi�, �e
na wojnie
straci� syna. Kiedy oficer go zobaczy�, wezwa� pogotowie. A stamt�d przys�ano
pacjenta do
nas.
Lekarz zatrzyma� si� przed drzwiami ca�kiem podobnymi do drzwi pokoju Covenanta.
Zapuka�, ale nie czeka� na odpowied�. Nacisn�� klamk�, chwyci� Covenanta za
�okie� i
wprowadzi� do �rodka.
Zaraz za progiem w nozdrza Covenanta uderzy� gryz�cy od�r, smr�d jakby gnij�cego
mi�sa rzuconego do latryny. Zapachy ma�ci i kwasu karbolowego nie mog�y go
st�umi�.
�r�d�em odoru by�a skulona posta�, siedz�ca w groteskowej pozie na bia�ej
po�cieli.
� Dzie� dobry � odezwa� si� lekarz. � To pan Thomas Covenant. Ma pierwotny
przypadek choroby Hansena i chyba nie bardzo rozumie, co mu grozi.
Pacjent wolno uni�s� ramiona, jakby chcia� obj�� przybysza.
Jego d�onie by�y nabrzmia�ymi kikutami, pozbawionymi palc�w bry�ami r�owego,
chorego cia�a, poznaczonego p�kni�ciami i wrzodami, z kt�rych spod warstw ma�ci
s�czy�a
si� ��ta wydzielina. Bry�y wisia�y na chudych, krzywych patykach r�k. Nogi,
cho�
cz�ciowo os�oni�te szpitaln� pi�am�, wygl�da�y jak s�kate ga��zie. Chory nie
mia� po�owy
jednej stopy, a w jej miejscu otwiera�a si� j�trz�ca rana.
Pacjent poruszy� wargami, by co� powiedzie�. Covenant spojrza� mu w twarz.
M�tne,
pokryte katarakt� oczy tkwi�y w niej niby centra erupcji ropy. Sk�ra policzk�w o
typowej dla
albinos�w bia�or�owej barwie by�a nabrzmia�a i zlewa�a si�, jak gdyby kto�
podgrza� j� do
temperatury topnienia. A grzbiety fa�d sk�ry znaczy�y szerokie guzy.
� Zabij si� � straszliwie zachrypia� chory. � Lepsza �mier� ni� to.
Covenant wyrwa� si� lekarzowi. Wybieg� na korytarz. Zawarto�� jego �o��dka niby
w�ciek�a struga chlusn�a na czyste �ciany i pod�og�.
W taki spos�b podj�� decyzj�: chce prze�y�.
Thomas Covenant sp�dzi� w leprozorium sze�� miesi�cy. Jak zagubione widmo kr��y�
po
korytarzach. �wiczy� WKS i inne niezb�dne dla �ycia zabiegi; z ponur� min� bra�
udzia� w
konsyliach, s�ucha� wyk�ad�w o tr�dzie, terapii i rehabilitacji. Szybko si�
dowiedzia�, �e
zdaniem lekarzy kluczowym elementem leczenia jest psychika pacjenta. Chcieli go
o tym
przekona�. On jednak nie chcia� rozmawia� o sobie. Gdzie� w g��bi narasta�a w
nim
nieposkromiona furia. Jaka� sztuczka nerw�w sprawia�a, �e dwa odci�te palce
wydawa�y si�
bardziej realne ni� pozosta�e. Prawy kciuk wiecznie ku nim si�ga� i wci�� na
nowo odkrywa�
pooperacyjn� blizn�. Pomoc lekarzy przypomina�a inn� wersj� tej samej sztuczki.
Kilka
ja�owych wizji nadziei sprawia�o wra�enie odnalezionych po omacku przez
pozbawion�
palc�w wyobra�ni�. Dlatego rozmowy, jak te� wyk�ady, ko�czy�y si� d�ugimi
przemowami
ekspert�w na temat problem�w, jakie czeka�y jego, Thomasa Covenanta.
Powtarzane ca�ymi tygodniami zdania zacz�y wreszcie mu si� �ni� po nocach.
Ostrze�enia opanowa�y spustoszone pole umys�u i zamiast o powie�ci, �ni� o
wyk�adach.
� Tr�d � s�ysza� noc po nocy � jest chyba najbardziej tajemnicz� z ludzkich
przypad�o�ci.
Jest tajemnic�, jak jest ni� niezwyk�a, p�ynna granica mi�dzy �yw� a martw�
materi�.
Oczywi�cie, co� jednak wiemy. Tr�d nie jest chorob� �mierteln�, nie zara�a �adn�
konwencjonaln� drog�. Dzia�a niszcz�c nerwy, zwykle w ko�czynach i rog�wce oka.
Powoduje deformacje, poniewa� blokuje zdolno�� cia�a do obrony poprzez czucie i
reakcj� na
b�l. Efektem mo�e by� ca�kowite kalectwo, kra�cowe zniekszta�cenie twarzy i
ko�czyn,
�lepota. Proces jest nieodwracalny, poniewa� martwe nerwy si� nie regeneruj�.
Wiemy te�, �e
we wszystkich niemal przypadkach w�a�ciwe leczenie z u�yciem DDS � diamino-
difenylo-
sulfonu � i nowych, syntetycznych antybiotyk�w mo�e zatrzyma� post�p choroby.
Kiedy
przerwie si� post�puj�cy proces martwicy nerw�w, w�a�ciwe leki i terapia mog�
zapanowa�
nad schorzeniem do ko�ca �ycia pacjenta. Nie wiemy natomiast, dlaczego i w jaki
spos�b
konkretna osoba ulega chorobie. Nie mo�emy wykaza�, sk�d choroba przychodzi i
jakie s� jej
przyczyny. Ale ten, kto zachoruje, nie ma nadziei na wyleczenie.
Te s�owa we �nie wcale nie by�y przesad�. Mog�y bez �adnych zmian znale�� si� w
ka�dym z dwudziestu wyk�ad�w czy dyskusji. Lecz ich brzmienie nios�o wizje tak
potworne,
�e nigdy nie powinny zosta� wypowiedziane.
� Po latach bada� przekonali�my si�, �e choroba Hansena jest �r�d�em dw�ch
wyj�tkowych problem�w � kontynuowa� bezosobowym g�osem lekarz. � Te powi�zane ze
sob� komplikacje nie wyst�puj� przy �adnych innych schorzeniach. Sprawiaj�, �e
psychiczny
aspekt choroby jest o wiele wa�niejszy od fizycznego. Chodzi przede wszystkim o
stosunki z
innymi lud�mi. W przeciwie�stwie do bia�aczki dzisiaj, a gru�licy w zesz�ym
stuleciu, tr�d
nie jest i nigdy nie by� chorob� �poetyck��, chorob� romantyczn�. Wr�cz
przeciwnie.
Tr�dowaty zawsze budzi� l�k i odraz�, nawet w spo�ecze�stwach, kt�re mniej ni�
Amerykanie
nienawidz� swoich chorych. Z powodu rzadkiej bakterii, kt�rej zachowania nikt
nie potrafi
przewidzie� ani kontrolowa�, chorego odrzuca�y nawet najbli�sze osoby. Tr�d nie
jest
chorob� �mierteln� i przeci�tnie pacjent mo�e z ni� prze�y� trzydzie�ci do
pi��dziesi�ciu lat.
W po��czeniu z wywo�anym chorob� post�puj�cym kalectwem sprawia to, �e chorzy na
tr�d
bardziej ni� inni potrzebuj� ludzkiego wsparcia. A praktycznie wszystkie
spo�eczno�ci
skazuj� tr�dowatych na izolacj� i �ycie w rozpaczy. Traktuj� ich jak przest�pc�w
i
degenerat�w, zdrajc�w i z�oczy�c�w. Wypychaj� ich poza nawias ludzko�ci tylko z
tego
powodu, �e nauka nie zdo�a�a rozwik�a� tajemnicy ich schorzenia. W prawodawstwie
ka�dego
kraju, w ka�dej kulturze, tr�dowaty uwa�any jest za uosobienie wszystkiego, co
ludzi �
indywidualnie i we wsp�lnocie � przera�a i odpycha. Reaguj� tak z kilku
przyczyn. Po
pierwsze, efektem choroby jest brzydota i od�r, obie rzeczy s� zdecydowanie
nieprzyjemne.
Po drugie, mimo wynik�w bada� ca�ych pokole� uczonych, ludzie wci�� nie mog�
uwierzy�,
�e co� tak widocznego, ohydnego i tajemniczego nie jest zaka�ne. Ich l�k wzmaga
jeszcze
nasza niewiedza na temat tego mikroba. Nie wiemy na pewno, czy choroba nie jest
przenoszona przez dotyk, powietrze, jedzenie czy wod�. Wobec braku naturalnych,
mo�liwych do udowodnienia przyczyn zachorowa�, ludzie t�umacz� je w inny spos�b
�
zawsze �le: jako dow�d zbrodni, zepsucia, perwersji, kary bo�ej, przera�aj�cy
przejaw
psychicznej, duchowej czy moralnej zgnilizny lub winy. I uparcie twierdz�, �e
tr�d jest
zara�liwy, mimo wszelkich dowod�w na to, �e nawet dzieciom zagra�a on tylko w
minimalnym stopniu. Wielu z was musi �y� samotnie bez jednej ludzkiej istoty,
kt�ra
pomog�aby nie�� ten ci�ar. Dlatego w�a�nie taki nacisk k�adziemy na
przygotowanie
psychologiczne: chcemy was nauczy�, jak sobie radzi� z samotno�ci�. Wielu
pacjent�w
opuszczaj�cych t� instytucj� nie do�ywa swego wieku. Szok izolacji sprawia, �e
trac�
motywacj�, zapominaj� o profilaktyce, nabieraj� biernych lub czynnych sk�onno�ci
samob�jczych. Spory odsetek z czasem powraca tutaj. Prze�yj� ci pacjenci, kt�rzy
potrafi�
znale�� kogo�, kto pomo�e im rozbudzi� ch�� �ycia. Albo w sobie znajd� do�� si�,
by
przetrwa�. Jednak kt�r�kolwiek drog� wybierzecie, jeden fakt nie ulega zmianie:
od dzisiaj a�
do �mierci tr�d jest najwa�niejszym elementem waszego istnienia. Od przebudzenia
do
za�ni�cia musicie niezmiennie uwa�a� na wszelkie ostre zakr�ty �ycia. Od tego
nie ma
ucieczki. Nie mo�ecie szuka� odpoczynku w marzeniach, w zamy�leniu. Wszystko, co
uderza, bije, parzy, �amie, drapie, haczy czy k�uje, mo�e was zrani�, okaleczy�,
a nawet zabi�.
A my�li o �yciu, jakiego nie mo�ecie ju� prowadzi�, mog� was doprowadzi� do
rozpaczy i
samob�jstwa. Widywa�em takie rzeczy.
Puls Covenanta t�tni� szale�czym rytmem, po�ciel przyklei�a si� do jego lepkiej
od potu
sk�ry. G�os z koszmaru nie zmieni� si� � nie pr�bowa� straszy�, l�k s�uchacza
nie dawa� mu
satysfakcji � jednak teraz s�owa by�y czarne jak nienawi��, za nimi za� zia�a
wielka, otwarta
rana pustki.
� I tu dochodzimy do drugiego problemu. Rzecz wydaje si� prosta, lecz
przekonacie si� o
jej niszcz�cej sile. Wi�kszo�� ludzi jest mocno uzale�niona od zmys�u dotyku. W
istocie
dotyk skupia ca�e obszary reakcji na rzeczywisty �wiat. Ludzie mog� w�tpi� w to,
co widz� i
s�ysz�, ale gdy czego� dotkn�, s� przekonani, �e to jest prawdziwe.
Nieprzypadkowo
najg��bsz� cz�� naszej ja�ni, nasze emocje, wyra�amy w kategoriach dotyku.
Smutne
opowie�ci nas wzruszaj�. Co� przykrego mo�e nas dotkn�� lub zrani�. To
nieuniknione, bo
jeste�my organizmami biologicznymi. Musicie walczy�, by zmieni� to nastawienie.
Jeste�cie
istotami inteligentnymi, ka�dy z was posiada rozum. Wykorzystajcie go, by
rozpozna�
niebezpiecze�stwo. Wykorzystajcie, by nauczy� si�, jak dalej �y�.
Covenant budzi� si� samotny w szpitalnym ��ku, zlany potem, z szeroko otwartymi
oczami. Napi�te wargi powstrzymywa�y j�k, pr�buj�cy si� wydosta� zza
zaci�ni�tych z�b�w.
Sen po �nie, tydzie� po tygodniu powtarza�o si� to samo. Dzie� po dniu musia�
gniewnie
zmusza� si�, by opu�ci� nieskuteczn� kryj�wk� swego pokoju.
Jednak nie zmieni� swej zasadniczej decyzji. Spotyka� pacjent�w, kt�rzy
przebywali w
leprozorium po kilka razy � nieszcz�snych recydywist�w, kt�rzy nie potrafili
wype�ni�
podstawowego wymogu: trzyma� si� �ycia, nie ��daj�c �adnej rekompensaty, kt�ra
nadawa�aby mu jak�� warto��. Ich cyklicznie post�puj�ca degeneracja przekona�a
go, �e
senny koszmar zawiera wszelkie niezb�dne dla prze�ycia surowce. Noc po nocy sen
wbija� w
jego my�li brutalne i nieodwo�alne prawa tr�du; cios za ciosem ukazywa�, �e
absolutne
poddanie si� tym prawom jest jedyn� obron� przed zgnilizn�, ropieniem i �lepot�.
W pi�tym i
sz�stym miesi�cu pobytu w leprozorium z maniakalnym uporem �wiczy� WKS i inne
zabiegi.
Patrzy� na nagie, aseptyczne �ciany pokoju, jakby chcia� si� zahipnotyzowa�. W
g��bi umys�u
odlicza� godziny pomi�dzy kolejnymi dawkami lek�w. A kiedy si� myli�, kiedy
gubi� rytm
swej obrony, ch�osta� si� przekle�stwami.
Po siedmiu miesi�cach lekarze nabrali przekonania, �e jego up�r nie jest
chwilowy. Byli
te� w miar� pewni, �e powstrzymali rozw�j choroby. Odes�ali go do domu.
Wracaj�c pod koniec lata do Haven Farm, s�dzi�, �e jest got�w na wszystko.
Przygotowa�
si� na brak wszelkich kontakt�w z Joan, na strach i odraz� ze strony dawnych
przyjaci� i
znajomych � cho� to wci�� n�ka�o go mdl�cymi nawrotami gniewu i niesmaku. Widok
porzuconych rzeczy Joan i Rogera, a tak�e pusta stajnia, gdzie kiedy� Joan
trzyma�a konie,
jak �r�cy kwas k�sa�y serce. Lecz psychiczna zbroja chroni�a go przed
cierpieniami.
A jednak nie przygotowa� si�... na wszystko. Nast�pny wstrz�s przekracza� jego
mo�liwo�ci. Dwu-, a nawet trzykrotnie sprawdzi�, �e nie przysz�a �adna poczta od
Joan. Przez
telefon rozmawia� z pani� mecenas, kt�ra prowadzi�a jego spraw� � przez
elektryczny
przew�d rozpoznawa� jej zak�opotanie. A potem poszed� do chaty w lesie, usiad� i
przeczyta�
fragmenty swej nowej ksi��ki.
�lepota i n�dza s��w wprawi�y go w os�upienie. Komplementem by�oby okre�lenie
powie�ci �miesznie naiwn�. Z trudem potrafi� uwierzy�, �e sam jest
odpowiedzialny za ten
pe�en zadufania �mie�.
W nocy przeczyta� te� swoj� pierwsz� powie��, bestseller. Potem z najwy�sz�
ostro�no�ci� rozpali� ogie� w kominku i spali� jedno i drugie: ksi��k� i
maszynopis. Ogie�,
my�la�. Oczyszczenie. Je�li nie napisz� wi�cej ani s�owa, przynajmniej uwolni�
si� od tych
k�amstw. Jak mog�em by� taki zarozumia�y?
Patrzy�, jak kartki zamieniaj� si� w szary popi�, i wrzuca� z nimi do ognia
wszelkie my�li
o dalszej tw�rczo�ci. Po raz pierwszy zrozumia� t� cz�� wyk�ad�w lekarzy: musi
zgnie��
w�asn� wyobra�ni�. Nie mo�e sobie na ni� pozwoli�. Mog�aby mu ukaza� Joan,
rado��,
zdrowie... Je�li b�dzie si� dr�czy� nieosi�galnymi marzeniami, przestanie
przestrzega� praw,
kt�re pozwalaj� prze�y�. Wyobra�nia mog�a zabi�, mog�a pokus� lub oszustwem
doprowadzi� go do samob�jstwa. Obraz wszystkich rzeczy, kt�rych nie mo�e ju�
posiada�,
wzbudzi jego rozpacz.
Kiedy zgas� ogie�, rozdepta� popi�, jakby chcia� uczyni� zniszczenie
nieodwracalnym.
Od nast�pnego ranka zacz�� na nowo organizowa� swoje �ycie.
Najpierw odszuka� star� brzytw�. Jej d�ugie ostrze z nierdzewnej stali l�ni�o
drwi�co w
jarzeniowym �wietle �azienkowej lampy; mimo to naostrzy� j� starannie, namydli�
twarz,
niepewnie wspar� si� o umywalk� i przy�o�y� brzytw� do swej krtani. Poczu� zimn�
lini�
ognia na szyi, lodowat� gro�b� krwi, gangreny, nawrotu tr�du. Gdyby d�o� o
trzech palcach
ze�lizn�a si� lub drgn�a, konsekwencje mog�y by� tragiczne. Mimo to �wiadomie
podj��
ryzyko. Mia�o to wzmocni� dyscyplin�, wymusi� uznanie twardych warunk�w
przetrwania,
zdusi� op�r. Golenie brzytw� uczyni� swym osobistym rytua�em, codzienn�
konfrontacj� z
chorob�.
Z tych samych powod�w zacz�� nosi� przy sobie ostry scyzoryk. Kiedy tylko mia�
wra�enie, �e niknie zdecydowanie, kiedy czu� si� zagro�ony przez wspomnienia,
nadziej� czy
mi�o��, wyjmowa� n� i sprawdza� ostrze na nadgarstku.
Ogolony, przyst�pi� do pracy. Uporz�dkowa� dom, przestawi� meble, by zmniejszy�
zagro�enie z powodu wystaj�cych kant�w, ostrych kraw�dzi i ukrytych przeszk�d.
Wyeliminowa� wszystko, o co m�g�by si� potkn��, zaczepi� czy zrani�, aby nawet w
ciemno�ci pokoje by�y bezpieczne. Jak tylko potrafi�, upodobni� dom do swojej
salki w
leprozorium. Wszystko, co mog�o mu zagrozi�, przeni�s� do pokoju go�cinnego, a
kiedy
sko�czy�, zamkn�� drzwi i wyrzuci� klucz.
Nast�pnie poszed� do chaty i tak�e j� zamkn��. Wykr�ci� bezpieczniki, by stare
przewody
nie spowodowa�y po�aru.
Wreszcie zmy� pot z r�k. Starannie, niemal obsesyjnie mydli� d�onie. Nie umia�
si�
powstrzyma� � zbyt silne by�o wra�enie brudu.
Tr�dowaty, nieczysty.
Przez ca�� jesie� niepewnie omija� zal��ki ob��du. Mroczna pasja pulsowa�a w nim
jak
wbita w �ebra pika, zmuszaj�ca do bezsensownej aktywno�ci. Odczuwa� nieukojone
pragnienie snu, ale nie m�g� mu ulec, gdy� senne marzenia zmieni�yby si� w
koszmar gnicia.
Mimo dr�twoty mia� wra�enie, �e co� wy�era mu cia�o. Za� na jawie stawa� wobec
ob��dnego, nierozwi�zywalnego paradoksu: nie wierzy�, �e bez pomocy i zach�ty
innych
zniesie ci�ar walki przeciw grozie i �mierci; jednak groza i �mier� t�umaczy�y,
niemal
usprawiedliwia�y izolacj�, pozbawiaj�c� go pomocy i zach�ty. Jego zmagania mia�y
�r�d�o w
tych samych nami�tno�ciach, kt�re powodowa�y odrzucenie. Nienawidzi� si� za to,
�e musi
toczy� niemo�liw� do wygrania, niesko�czon� wojn�. Nie potrafi� jednak
nienawidzi� ludzi,
kt�rzy do ostatecznych granic doprowadzili jego moralne osamotnienie. Oni
dzielili z nim
jego w�asny l�k.
Jedynym rozwi�zaniem tego dylematu by�a z�o��. Gorycz i gniew sta�y si� tarcz�
przeciw
szale�stwu; potrzebowa� w�ciek�o�ci, by przetrwa�, by trzyma� si� �ycia. Bywa�y
dni, gdy od
wschodu do zachodu s�o�ca ani na chwil� nie opuszcza� go gniew.
Z czasem jednak nawet to zacz�o zawodzi�. Izolacja by�a jego w�asnym prawem,
niezaprzeczalnym faktem, tak absolutnie realnym i koniecznym jak grawitacja,
zaka�enie,
brak czucia. Nie prze�yje, je�li nie zdo�a dostosowa� si� do fakt�w.
Kiedy spogl�da� na farm�, mia� wra�enie, �e niepokonana otch�a� oddziela go od
drzew
wyznaczaj�cych granic� terenu.
Nie by�o rozwi�zania. Gdy o tym my�la�, palce drga�y mu bezradnie, niemal zaci��
si�
przy goleniu. Bez gniewu nie potrafi� walczy� � a jednak gniew zwraca� si�
przeciw niemu.
W miar� jak mija�a jesie�, coraz rzadziej przeklina� ograniczaj�ce go bariery.
W��czy� si� po
lesie za Haven Farm: wysoki, szczup�y m�czyzna o dzikim spojrzeniu,
mechanicznym
kroku, bez dw�ch palc�w u prawej d�oni. Ka�da kamienista �cie�ka, ostra ska�a
czy strome
zbocze przypomina�y mu, �e tylko ostro�no�� trzyma go przy �yciu. Wystarczy na
chwil�
zmniejszy� czujno��, a spokojnie, bezbole�nie, nie op�akiwany przez nikogo,
pozostawi za
sob� wszystkie problemy.
�al narasta�, gdy pr�bowa� dotkn�� kory drzewa i nie czu� niczego. Wyra�nie
dostrzega�
czekaj�cy go koniec: serce stanie si� r�wnie nieczu�e jak cia�o. Wtedy b�dzie
zgubiony na
dobre.
Gdy jednak dowiedzia� si�, �e kto� zap�aci� za niego rachunek, nagle odni�s�
wra�enie, �e
wszystko si� zogniskowa�o, skrystalizowa�o. Nieoczekiwany prezent u�wiadomi� mu,
co si�
dzieje. Ludzie z miasteczka nie tylko go unikaj�, ale czynnie usuwaj� wszelkie
preteksty,
jakie m�g�by poda�, by znale�� si� w�r�d nich.
W pierwszej reakcji na zagro�enie chcia� otworzy� szeroko okno i krzykn�� w
zimowy
pejza�:
� Id�cie do diab�a! Nie potrzebuj� was!
Sprawa jednak nie by�a prosta i nie m�g� jej za�atwi� wybuch gniewu. Gdy zima
ust�pi�a
wczesnej marcowej wio�nie, doszed� do wniosku, �e musi podj�� jakie� dzia�ania.
By�
cz�owiekiem jak inni. Mia� ludzkie serce. Nie b�dzie spokojnie patrzy�, jak rw�
si� wszelkie
jego kontakty.
Kiedy nadszed� rachunek telefoniczny, zebra� si� na odwag�, ogoli� starannie,
wybra�
ubranie z grubego materia�u, mocno zasznurowa� solidne buty i wyruszy� na
dwumilowy
spacer do miasta, by osobi�cie wp�aci� nale�no��.
Dotar� do biura Bell Telephone Company, a l�k otacza� go niby burzowa chmura.
Sta�
przed drzwiami ze z�ocon� tabliczk� i my�la�:
S� takie blade �mierci...
Roze�mia� si� w duchu. Potem opanowa� si�, niby nag�y podmuch wiatru szarpn��
drzwi i
ruszy� do dziewczyny w okienku, jak gdyby wyzwa�a go na pojedynek.
Uspokoi� dr��ce d�onie, k�ad�c je na kontuarze. Na moment dziko wyszczerzy�
z�by.
� Nazywam si� Thomas Covenant � oznajmi�.
Dziewczyna by�a elegancko ubrana i trzyma�a r�ce skrzy�owane pod biustem tak, by
wygl�da�y mo�liwie najlepiej. Patrzy�a oboj�tnie, jakby go nie zauwa�y�a. Kiedy
szuka� na jej
twarzy jakiego� przejawu odrazy, nagle spojrza�a wprost na niego.
� Tak? � spyta�a.
� Chcia�bym zap�aci� za telefon � wyja�ni�.
Nie wie, pomy�la�; nic nie s�ysza�a.
� Oczywi�cie, prosz� pana � odpar�a. � Jaki ma pan numer?
Powiedzia�, a ona odesz�a z gracj�, by sprawdzi� akta.
Kiedy znikn�a, poczu�, �e fale strachu zaciskaj� mu krta�. Musia� jako�
odwr�ci� swoj�
uwag�, zaj�� si� czym� innym. Si�gn�� do kieszeni i wyj�� kartk� papieru, kt�r�
dosta� od
ch�opca. Powinien pan to przeczyta�. Wyg�adzi� j� na kontuarze i spojrza�.
Wyblak�ym drukiem napisano:
Prawdziwy cz�owiek � prawdziwy we wszystkim, co uznajemy za prawdziwe �
nagle zostaje wyrwany ze swego �wiata i znajduje si� w fizycznej sytuacji, kt�ra
nie
mo�e istnie�: d�wi�ki maj� aromat, zapachy kolor i g��bi�, widoki faktur�, dotyk
ma
wysoko�� i barw� tonu. Bezcielesny g�os informuje go, �e trafi� w to miejsce
jako
reprezentant swojego �wiata i musi walczy� na �mier� i �ycie z reprezentantem
innego. Je�li przegra, zginie, a jego �wiat � prawdziwy �wiat � zostanie
zniszczony,
gdy� brak mu wewn�trznej si�y, by przetrwa�.
Cz�owiek nie daje wiary, �e to, co mu powiedziano, jest prawd�. Zak�ada, �e albo
�ni, albo ma halucynacje. Nie zgadza si� na podj�cie �fa�szywej� walki, skoro
nie
istnieje �adne �realne� zagro�enie. Jest nieprzejednany w swym postanowieniu, by
nie
wierzy� w pozorn� sytuacj�. Nie broni si�, gdy atakuje go przedstawiciel innego
�wiata.
Pytanie: Czy zachowanie tego cz�owieka by�o odwa�ne czy tch�rzliwe? To
fundamentalny problem etyki.
Etyka, parskn�� Covenant. Kto wymy�la takie rzeczy?
Po chwili wr�ci�a wyra�nie zdumiona kasjerka.
� Thomas Covenant? Z Haven Farm? Na pa�skie konto wp�yn�� przelew, kt�ry na
kilka
miesi�cy pokrywa wszelkie koszty. Czy ostatnio nie wys�a� nam pan czeku na
wi�ksz� sum�?
Covenant zachwia� si� jak uderzony, chwyci� si� kontuaru i stan�� odchylony w
bok, niby
wyrzucony na mielizn� galeon. Nie�wiadomie zgni�t� kartk� papieru. W g�owie mu
si�
kr�ci�o. W my�lach s�ysza� echo s��w: Praktycznie wszystkie spo�ecze�stwa
skazuj�,
oskar�aj�, izoluj�... nie ma nadziei.
Pr�bowa� pohamowa� w�ciek�o��, koncentruj�c uwag� na obola�ych stopach i
kostkach.
Z wystudiowan� ostro�no�ci� po�o�y� na kontuarze zmi�ty papier i z wysi�kiem
zachowuj�c
oboj�tny ton, oznajmi�:
� To nie jest zaka�ne, wie pani? Nie zarazi si� pani ode mnie. Nie ma si� czego
obawia�.
Zupe�nie niegro�ne. Najwy�ej dla dzieci.
Dziewczyna zamruga�a, jakby zaskoczona.
Przygarbi� si�, dusz�c w sobie gniew. Odwr�ci� si� z godno�ci�, na jak� by�o go
jeszcze
sta�, i wyszed� na ulic�, pozwalaj�c, by drzwi zatrzasn�y si� z hukiem. Ognie
piekielne! �
zakl�� pod nosem. Ognie piekielne i pot�pienie!
Oszo�omiony z�o�ci�, rozejrza� si� po ulicy. Ze swego miejsca widzia� ca�e
z�owrogie
miasteczko. W kierunku Haven Farm po obu stronach drogi ci�gn�y si� ma�e
sklepiki,
podobne do wyszczerzonych z�b�w. Ostre s�o�ce budzi�o uczucie, �e jest zupe�nie
ods�oni�ty
i nagi. Szybko sprawdzi�, czy na d�oniach nie pojawi�y si� zadrapania i otarcia,
po czym
ruszy� swoj� drog� krzy�ow�. Dr�twe stopy niepewnie st�pa�y po chodniku. By�
przekonany,
�e demonstruje wyj�tkow� odwag�, nie rzucaj�c si� do ucieczki.
Po chwili wyr�s� przed nim gmach s�du. Na chodniku przed wej�ciem sta� �ebrak.
Nie
poruszy� si�. Wci�� spogl�da� w s�o�ce, wci�� mamrota� co� pod nosem. Jego
tabliczka
g�osi�a: Strze� si�. Niepotrzebnie. Ostrze�enie przysz�o za p�no.
Covenant stwierdzi�, �e ten staruch zupe�nie tu nie pasuje. �ebracy i fanatycy,
�wi�tobliwi
pustelnicy i prorocy apokalipsy nie nale�� do �wiata ulic zalanych s�o�cem.
Zmarszczone,
srogie twarze na kamiennych filarach nie tolerowa�y takiej staro�wieckiej
egzaltacji. A
nieliczne wy�ebrane monety nie wystarczy�yby nawet na jeden solidny posi�ek.
Widok ten
poruszy� w Covenancie ukryt� strun� wsp�czucia. Niemal wbrew w�asnej woli
zatrzyma� si�
przed starcem.
�ebrak nie wykona� najmniejszego gestu, nie przerwa� kontemplacji s�o�ca. Lecz
jego
g�os uleg� zmianie, a przez niewyra�ny be�kot przedar�o si� jedno s�owo:
� Daj.
Polecenie by�o chyba skierowane specjalnie do Covenanta. Jak na rozkaz spu�ci�
wzrok i
spojrza� na misk�. Lecz to ��danie, przymus, na nowo rozbudzi�y z�o��. Nic ci
nie jestem
winien, warkn�� w my�lach.
Zanim odszed�, starzec znowu przem�wi�:
� Ostrzega�em ci�.
Nieoczekiwanie stwierdzenie uderzy�o Covenanta jak wnikliwe, intuicyjne
podsumowanie wszystkich prze�y� minionego roku. Mimo gniewu natychmiast podj��
decyzj�. Z wykrzywion� twarz� si�gn�� po �lubn� obr�czk�.
Nigdy dot�d nie zdejmowa� tego k�ka z bia�ego z�ota. Wci�� nosi� je na palcu,
mimo
rozwodu, mimo milczenia Joan. By�o ono symbolem jego to�samo�ci. Przypomina�o,
gdzie
by� kiedy� i gdzie jest teraz... przypomina�o o z�o�onych i z�amanych
przyrzeczeniach, o
utracie �ony, bezradno�ci... i o resztkach w�asnego cz�owiecze�stwa.
Zerwa� obr�czk� z palca i rzuci� j� do miski.
� To wi�cej warte ni� jakie� drobne � burkn�� odchodz�c.
� Czekaj.
W s�owie zawarta by�a taka moc, �e Covenant przystan��. Nieruchomy, roznieca�
sw�j
gniew, p�ki nie poczu� na ramieniu d�oni starca. Wtedy odwr�ci� si� i spojrza� w
bladoniebieskie oczy, tak puste, jakby wci�� studiowa�y tajemny ogie� s�o�ca.
Starzec ur�s�
nagle.
Niewyja�nione poczucie zagro�enia, wra�enie, �e zbli�y� si� do spraw, kt�rych
nie
pojmuje, rozbudzi�y jego niepok�j. Covenant odsun�� te my�li.
� Nie dotykaj mnie. Jestem tr�dowaty.
Nieobecny wzrok omija� go, jakby nie istnia� albo jakby te oczy by�y �lepe.
Jednak g�os
starca by� czysty i pewny.
� Pot�piaj� ci�, synu.
Covenant zwil�y� wargi j�zykiem.
� Nie, staruszku. To normalne... ludzie s� tacy. Daremna sprawa. � Daremno�� to
klucz
�ycia, powiedzia� do siebie, jakby cytowa� prawo tr�du. � Takie jest �ycie. Tyle
�e ja widz�
fakty wyra�niej ni� wi�kszo�� ludzi.
� Taki m�ody... a taki zgorzknia�y.
Covenant od tak dawna nie spotka� si� z sympati�, �e te s�owa poruszy�y go do
g��bi.
Gniew znikn��, pozostawiaj�c suche, �ci�ni�te gard�o.
� Daj spok�j, staruszku � mrukn��. � Nie stworzyli�my tego �wiata. Musimy tylko
w nim
�y�. Siedzimy w tej samej ��dce... tak czy inaczej.
� Naprawd� nie stworzyli�my go?
Nie czekaj�c na odpowied�, �ebrak zn�w zacz�� nuci� swoj� dziwaczn� melodi�.
Covenant sta� nieruchomo, p�ki nie nast�pi�a przerwa w piosence. Wtedy w g�osie
starca
zabrzmia�a nowa nuta, agresywny ton uderzaj�cy w nagle bezbronnego Covenanta.
� Dlaczego si� nie zabijesz?
Covenant poczu� ucisk w piersi, nag�y skurcz serca. Spojrzenie bladoniebieskich
oczu
nios�o jakie� nieokre�lone zagro�enie. Uk�u� go l�k. Covenant chcia� wyszarpn��
si� spod
tego wzroku, przeprowadzi� WKS, upewni� si�, �e jest bezpieczny... nie potrafi�.
Oczy
pochwyci�y go mocno.
� To zbyt �atwe � wykrztusi� wreszcie.
Ta odpowied� nie napotka�a sprzeciwu, lecz jego niepok�j ci�gle narasta�.
Unieruchomiony z woli starca, stan�� nad otch�ani� przysz�o�ci i spojrza� w d�
na ostre
zygzaki zagro�e� � szorstkie przekle�stwa stercz�ce daleko w dole. Rozpozna�
r�ne mo�liwe
rodzaje �mierci tr�dowatego. Lecz ta panorama uspokoi�a go. By�a jak s