7882
Szczegóły |
Tytuł |
7882 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7882 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7882 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7882 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Harlan Ellison �� � � Na Stoku
���W mi�o�ci jest zawsze to,
���kt�re ca�uje to,
���kt�re nadstawia policzek.
���(Przys�owie francuskie)
���Wiedzia�em od razu, �e jest dziewic�, poniewa� m�j jednoro�ec pozwoli� jej czochra� sw� jedwabist� grzyw�. Mia�a na imi� Lizetta, by�a greck� �wi�tyni�, w kt�rej nie z�o�ono jeszcze ofiary, westalk� Nowego Orleanu, w�druj�c� w boskim ch�odzie pe�zaj�cej jak karaluch luizja�skiej nocy. M�j jednoro�ec zar�a� z rozkoszy, pochyli� �eb, a ona poklepa�a bia�� jak ko�� s�oniowa spirale jego rogu.
���Wiele z tego dzia�o si� na tak zwanym Irish Channel - odcinku ulicy w starym Nowym Orleanie, gdzie dziesi�tki lat temu osiedlili si� emigranci Irlandzcy. Irlandczyk�w ju� tu nie by�o, a Channel przej�li po nich Kuba�czycy. Kuba�czycy spali teraz, regeneruj�c si�y po parnym dniu. Ob�upane kocie �by bocznych uliczek, odchodz�cych od Magazine, uwalnia�y o tej porze uwi�zione w nich nocne duchy i jedna z tych zjaw podesz�a do mnie, przywo�uj�c mojego jednoro�ca - a wi�c bez w�tpienia dziewica - a ja sta�em i czeka�em.
���Gdyby to by�o Sutton Place, gdyby to by�a manhatta�ska noc i spotkaliby�my si�, ona przykl�k�aby, �eby pog�aska� mego psa. A ja bym czeka�. Gdyby to by�o Puerto Vallarta, gdyby to by�o na 20� 38' szeroko�ci p�nocnej i 105� 13' d�ugo�ci zachodniej i spotkaliby�my si�, ona przykucn�aby, �eby przebiec koniuszkami palc�w po jedwabi�cie g�adkim grzbiecie mojej iguany. A ja bym czeka�. Uliczne spotkania wymagaj� rytua�u. je�li chce si� bra� udzia� w zgromadzeniu nocnych duch�w, trzeba czeka� cierpliwie i nie oddycha� zbyt g�o�no. Spojrza�a ponad pi�knym �bem mojego jednoro�ca i u�miechn�a si� do mnie. jej oczy mia�y dziwu odcie� szaro�ci.
���- Nie jest ci za zimno? zapyta�em.
���- Kiedy mia�am trzyna�cie lat - odpar�a ujmuj�c mnie pod r�k� i czyni�c dwa nie�mia�e kroki, kt�re sk�oni�y mnie do p�j�cia za ni� - a mo�e dwana�cie... no niewa�ne... kiedy by�am mniej wi�cej w tym wieku, mia�am cudowny szal z belgijskiej Koronki. Mog�am patrze� przez niego i wtedy odkrywa�y si� przede mn� tajemnice s�o�ca i innych gwiazd. Jestem przekonana, �e ten szal naby� u jakiego� antykwariusza kto� bardzo bogaty i sporo za niego zap�aci�.
���Nie wygl�da�o to na zbyt sensown� odpowied� na proste przecie� pytanie.
���- Kr�lowej balu Marde Cras nigdy nie jest zimno - doda�a. Szed�em obok niej i ��czy�a nas zimna niedost�pno�� jej ramienia. M�j umys� by� k��bowiskiem najprzer�niejszych odpowiedzi ka�da z nich niezadowalaj�ca.
���Za nami pod��a� cicho m�j jednoro�ec. No, mo�e niezupe�nie cicho. O bruk stuka�y jego platynowe kopyta. Nic na to nie poradz�, �e w tym momencie poczu�em przenikaj�c� mnie ig�� zazdro�ci. Tak dzia�a na mnie perfekcja.
���- Kiedy by�a� kr�low� Balu?
���Poda�a mi dat� sprzed stu trzynastu lat.
���Tam, pod kamieniami, musia�o jej by� brutalnie zimno.
���Szli�my jaki� czas, poznaj�c si� wzajemnie na tyle, na ile pozwala�o na to ka�de z nas. W �yciu ludzkim istnieje pewna liczba wa�nych wydarze�. Nie ma mi�dzy nimi ci�g�o�ci. Nie t�umacz si�, stwierdzam po prostu ten fakt, dodaj�c nie bez s�uszno�ci, �e wi�kszo�ci romans�w brak jest ci�g�o�ci. Odnajdujemy si� w dziwnych miejscach w r�nych momentach czasu i na kr�tki jego okres ��czymy swe �ycie z �yciem kogo� innego - tak jak Lizetta po��czy�a swe rami� z moim - a potem, gdy nasz czas up�ywa, rozchodzimy si� ka�de w swoj� stron� - zdarza si�, �e z b�lem w sercu, unosz�c ze sob� mgie�k� wspomnie�, kt�ra zrazu otacza nas swym welonem, by potem rozwia� si�, a czasami jak gdyby�my si� nigdy nie spotkali. . .
���- Nazywam si� Paul Ordahl - przedstawi�em si� jej. - A najgorsz� rzecz� jaka mnie w �yciu spotka�a, by�a moja pierwsza �ona, Baranice. Nie wiem jak to inaczej wyja�ni�, ale chocia� brzmi to nieco melodramatycznie, to tak w�a�nie by�o - zwariowa�a i rozwiod�em si� z ni�, a jej matka odda�a j� do prywatnego zak�adu dla umys�owo chorych.
���- Kiedy mia�am osiemna�cie lat - powiedzia�a Lizetta - moja rodzina wyda�a przyj�cie z okazji wkroczenia przeze mnie w wiek dojrza�y. Mieszkali�my w Garden District na Pytanie Street w przepi�knym, bia�ym dworku z greckimi kolumnami. O takich domach m�wi� teraz "sprzed wojny domowej". W ogrodzie; za domem, zaraz za p�acz�c� wierzb�, sta�a zielona altanka. By�a sze�cioboczna. O�miok�tna. A mo�e sze�ciok�tna? To by�o najwspanialsze przyj�cie. I gdy wszyscy si� rozbawili, wymkn�am si� do ogrodu z ch�opcem... nie pamietam jego imienia... i poszli�my do tej altanki i tam pozwoli�am mu dotyka� swoich piersi. Nie pami�tam jego imienia.
���Szli�my teraz Decatur Street w kierunku Dzielnicy Francuskiej, po naszej prawej r�ce toczy�a swe wody ciemna, ale daj�ca zna� o swojej obecno�ci Mississippi.
���- To jej matka tam j� odda�a. Po rozwodzie mia�em od nich wiadomo�ci tylko dwa razy. To by�y cztery �mierdz�ce lata i naprawd� nie mia�em ochoty do nich wraca�. Pewnego razu, kiedy zacz��em ju� lepiej zarabia�, zadzwoni�a do mnie te�ciowa i powiedzia�a, �e musi przenie�� Berenice do przytu�ku stanowego. Nie wystarcza�o jej pieni�dzy na op�acane pobytu c�rki w prywatnej lecznicy. Pos�a�em jej troch� pieni�dzy, niewiele. Wydaje mi si�, �e mog�em wtedy wys�a� wi�cej, ale by�em po raz drugi �onaty, a �ona mia�a dziecko z pierwszego ma��e�stwa. Nie chcia�em posy�a� wi�cej. Powiedzia�em te�ciowej, �eby wi�cej do mnie nie dzwoni�a. Zrobi�a to potem tylko jeden raz... to by�a najstraszniejsza rzecz, jaka mnie w �yciu spotka�a.
���Okr��ali�my Plac Jacksona, wpatruj�c si� w bardzo czarn� traw� i odczytuj�c tabliczki przy�rubowane do ogrodzenia z zaostrzonych pr�t�w - tabliczki �wiadcz�ce o tym, jak bardzo francuski by� niegdy� Nowy Orlean. Usiedli�my na jednej z ulicznych �awek. Uliczka by�a zamkni�ta dla ruchu, a my siedzieli�my na jednej z ustawionych na niej �awek.
���- Nazywali�my si� Charbonnet. Potrafisz to wym�wi�? Wym�wi�em to nazwisko, nawet z dobrym akcentem.
���- Po�lubi�am bardzo bogatego cz�owieka. By� prawdziwym bogaczem. Swojego czasu jego w�asno�ci� by� ca�y blok na Burbon Street, w kt�rym teraz mie�ci si� "Vieux Carre". Adorowa� mnie. Przyszed� i poprosi� o moj� r�ka, a rozmawia� z nim musia�a mama, bo ojciec by� na to za mi�kki - pi�. Mog� to teraz przyzna�. Ale to nie mia�o znaczenia. Wtedy wiedzia�am ju�, jak m�j konkurent stoi finansowo. Nie by� cz�owiekiem z gminu, ale nie by� te� wysokiego rodu. By� jednak bogaty i wysz�am za niego. Kupowa� mi prezenty. Robi�am, co musia�am. Ale nie chcia�am si� ju� z nim kocha�, gdy zaprzyja�ni� si� z tym okropnym �ydem, kt�ry za�o�y� cmentarz Mertairie na miejscu toru wy�cigowego, bo nie dopuszczali do gonitw jego koni. M�j m�� nazywa� si� Dunbar, Claude Dunbar, mo�e s�ysza�e� to nazwisko? Na naszych przyj�ciach bywa�y osoby z najlepszego towarzystwa.
���- Mo�e wst�pimy na kaw� i beignetki do Du Monde?
���Patrzy�a na mnie przez chwile, jak gdyby oczekiwa�a, �e jeszcze co� dodam, a potem skin�a g�ow� i u�miechn�a si�. Obeszli�my Plac naoko�o. M�j jednoro�ec czeka� przy kraw�niku. Na odchodnym podrapa�em go po t�czowym boku, a on skrzesa� iskr�, uderzaj�c prawym przednim kopytem o bruk.
���- Wiem - powiedzia�em do niego. - Nied�ugo zaczniemy schodzi� po stoku. Ale jeszcze nie teraz. B�d� cierpliwy. Nie zapomn� o tobie.
���Weszli�my z Lizett� do Cafe du Monde. U kelnera, kt�ry pochodzi� z New Jersey, ale wi�ksz� cze�� swego �ycia mieszka� o par� zaledwie mil od College Station w Teksasie, zam�wi�em dwie kawy z ciep�ym mlekiem i dwie porcje beignetek.
���Od przystani wia�o ch�odem.
���- Przebywa�em akurat w Nowym Yorku - powiedzia�em. - Odbiera�em nagrod� na zje�dzie architekt�w - czy wspomnia�em ci ju�, �e, by�em architektem? - tak, to by� w�a�nie m�j zaw�d, architekt - i przeprowadzono ze mn� wywiad telewizyjny. Te�ciowa zobaczy�a mnie w programie, wyszuka�a w gazecie nazw� hotelu, w kt�rym zatrzymali si� uczestnicy zjazdu, zdoby�a numer mojego pokojowego telefonu i zadzwoni�a do mnie. P�no wr�ci�em z bankietu, na kt�rym wr�czano mi nagrod�. Bardzo p�no. Siedzia�em w�a�nie na kraw�dzi ��ka z rozlu�nionym krawatem i rozpi�t� pod szyj� koszul�, �ci�gaj�c buty i marz�c tylko o zrzuceniu ubrania i w�lizgni�ciu si� pod ko�dr�, kiedy zadzwoni� telefon. To by�a te�ciowa. By�a straszn� osob�, jedn� z najgorszych, jakie zna�em, wied�m�, straszn�, po prostu straszn� osob�. Zacz�a mi opowiada� o Baranice, przebywaj�cej ju� w przytu�ku. �e trzymaj� j� w takiej ma�ej klitce i �e ona wi�kszo�� czasu sp�dza wygl�daj�c przez okno. �e cofn�a si� do lat dzieci�stwa i przez d�u�szy czas nie rozpoznawa�a nawet jej, swojej matki. A kiedy ju� j� pozna�a, dowiedzia�a co� w tym rodzaju: "Nie pozw�l im mnie skrzywdzi�, mamusiu. Nie pozw�l im mnie skrzywdzi�". Spyta�em wi�c czego ode mnie oczekuje, czy chce pieni�dzy na Baranice, czy co... czy chce, �ebym j� odwiedzi�, skoro ju� jestem w Nowym Jorku, a ona odpar�a, �e bro� Bo�e. I wtedy zrobi�a mi te okropn� rzecz. Powiedzia�a, �e kiedy ostatnim razem by�a u Baranice, moja ex-�ona odwr�ci�a si� do niej i k�ad�c palec na ustach powiedzia�a: "sza, musimy by� bardzo cicho. Paul pracuje". I przysi�gam, poczu�em wtedy rozwijaj�cego si� w mym �o��dku w�a. To by�a najstraszniejsza rzecz, jak� kiedykolwiek us�ysza�em. To niewa�ne, jak jest si� pewnym, �e nigdy z rozmys�em nie wp�dzi�o si� nikogo do domu wariat�w. Zawsze istnieje jaki� cie� w�tpliwo�ci i to, co od niej us�ysza�em, wypali�o si� pi�tnem w moim m�zgu. Nie mog�em nawet dopu�cie do siebie tej my�li, nie mog�em nawet tak naprawd� tego us�ysze�, bo by mnie to za�ama�o. Run�a we mnie jaka� tama i zacz��em m�wi�, m�wi�, m�wi�, �eby tylko nie dopu�ci� jej do g�osu. Po chwili odwiesi�a s�uchawk�.
���Dopiero w dwa lata p�niej odwa�y�em si� pomy�le� o tym i wtedy zap�aka�em. Ostatni raz p�aka�em bardzo dawno temu. Och, nie dlatego, �ebym wcze�niej wierzy� w t� bzdur�, i� m�czyzna nigdy nie p�acze, ja po prostu uwa�a�em, �e nie ma niczego tak wa�nego, �eby warto by�o nad tym roni� �zy. Ale kiedy dotar�o do mnie, to co od niej us�ysza�em, wybuchn��em p�aczem i nie mog�em si� opanowa�, dop�ki nie spojrza�em w �azienkowe lustro i patrz�c prosto w oczy memu w nim odbiciu nie spyta�em siebie samego: "Czy ja tak post�powa�em, czy kiedykolwiek kaza�em jej by� cicho, kiedy siada�em do pracy nad planami albo rysunkami? I po chwili ujrza�em, �e moje lustrzane odbicie kr�ci przecz�co g�ow� i to sprawi�o mi ulg�. To zdarzy�o si� jakie� trzy lata przed moj� �mierci�.
���Obliza�a z palc�w cukier-puder po beignetkach i zacz�a snu� d�ug� opowie�� o kochanku, kt�rego sobie wzi�a. Nie pami�ta�a jego imienia.
���By�o ju� jaki� czas po p�nocy. S�dzi�em, �e p�noc b�dzie sygna�em do ruszenia w d� stoku, ale ta godzina min�a, a my wci�� byli�my razem i ona nie sprawia�a wra�enia gotowej do znikni�cia. Opu�cili�my Cafe du Monde i weszli�my do Dzielnicy.
���Pogardzam Bourbon Street. Roznegli�owane prostytutki o ziemistej sk�rze piersi, od�r grzesznego po��dania, skarlone dusze m�czyzn, dostrojone tylko do reagowania na cia�o. Zgie�k. Przechodzili�my tamt�dy, jak koneserzy sztuki przez wystaw� kiczowatych malowide�. M�wi�a wci�� o swym �yciu, o m�czyznach, kt�rych zna�a, o tym, jak j� kochali, o tym, jak ich kolejno odtr�ca�a i o banalno�ci jej minionej egzystencji. Ja m�wi�em dalej o moich mi�o�ciach, o kobietach, kt�re zachowa�em w sercu bez wzgl�du na to, jak d�ugi by� nasz zwi�zek. M�wili�my jedno przez drugie. Nasza konwersacja toczy�a si� pod k�tami prostymi, a jedyne jej spotkania nast�powa�y na przeci�ciach ciszy przy ko�cu opowie�ci.
���Zapragn�a mi�t�wki i zabra�em j� do hotelu Royal Orleans. Pi�a w milczeniu, a ja te� si� nie odzywa�em. Obserwowa�em j�, studiuj�c jej widmow� twarz, szukaj�c w jej lodowatych oczach najmniejszego chocia� przeb�ysku �wiat�a, �ywi�c nadziej� na znalezienie najdrobniejszej oznaki tajania tego lodowca. Ale nie znajdowa�em niczego takiego i p�on��em z pragnienia powiedzenia czego�, co skrzesa�oby iskierk� ciep�a. Pi�a i wspomina�a wieczory, przed stu laty z m�odymi lud�mi w podobnych hotelach.
���Przeszli�my do nocnego klubu, gdzie na scenie z niepolerowanych desek wyst�powa� tancerz Flamenco ze sw� trup�, sk�adaj�c� si� z dw�ch kobiet. Ich b�yszcz�ce jak gwiazdy trzewiki wywo�a�y w mej duszy rezonans, kt�ry postanowi�em zignorowa�. Potem spostrzeg�em, �e w klubie znajduj� si� tylko trzy pary i �e bardzo przystojny tancerz ta�czy tylko dla Lizetty. Uchwyciwszy po�y swego bolero stukota� o scen� obcasami, jak kto� wbijaj�cy gwo�dzie. Patrzy�a na niego, a jej j�zyk zatacza� pe�ne kokieterii ko�a po kraw�dzi kieliszka z napojem. Najmniej mo�na by�o zam�wi� dwa drinki, a �e ja nigdy nie przepada�em za smakiem alkoholu, ona bardziej ni� sk�onna do zapobie�enia marnotrawstwu, wychyli�a zar�wno sw�j, jak i m�j. Czy by�a coraz bardziej pijana czy tylko udawa�a, nie wiem. To nie mia�o znaczenia. Coraz bardziej za�lepia�a mnie zazdro�� i smoki przej�y w posiadanie me oczy.
���Gdy tancerz sko�czy�, gdy dobieg� ko�ca jego p�godzinny wyst�p, podszed� do naszego stolika. Mia� na sobie obcis�y kostium o barwie arktycznych jezior, a jego w�osy by�y zmierzwione i mokre od potu. Jego uroda rozw�cieczy�a mnie. Dosz�o do awantury On spyta� o jej imi�, ja wtr�ci�em sw�j komentarz, on pr�bowa� zachowa� si� grzecznie, wyczuwaj�c m�j pod�y nastr�j, ona pu�ci�a m�j komentarz mimo uszu, on spr�bowa� znowu po kastylijsku, odpowiedzia�a mu w tym samym j�zyku, a ja wsta�em i przy�o�y�em mu. Wywi�za�a si� b�jka. Wyproszono nas.
���Gdy znale�li�my si� na ulicy, zostawi�a mnie.
���vM�j jednoro�ec sta� przy kraw�niku, jedz�c proso z porcelanowego talerza do zupy. Patrzy�em za ni�, jak chwiejnym krokiem idzie ulic� w kierunku Placu Jacksona. Podrapa�em po karku mojego jednoro�ca, a on przesta� je�� i spojrza� na mnie przeci�gle.
���- Ju� nied�ugo, stary przyjacielu - powiedzia�em.
���Pochyli� sw�j wspania�y �eb nad talerzem. i - Widz�, �e chodzi�e� do Las Americas. Gdy b�dziesz oddawa� talerz, pozdr�w ode mnie senora Pen�.
���Ruszy�em jej �ladem. Sz�a szybko w stron� Placu. Zawo�a�em j�, ale si� nie zatrzyma�a. Wyci�gn�a r�ka i zacz�a ni� sun�� po metalowych pr�tach otaczaj�cego Plac ogrodzenia. Koniuszki jej palc�w przeskakiwa�y z g�uchym odg�osem z pr�ta na pr�t, a raz us�ysza�em trzask wypiel�gnowanego paznokcia uderzaj�cego o metal.
���- Lizetto !
���Przyspieszy�a kroku, wci�� sun�c d�oni� po ciemnych metalowych pr�tach.
���- Lizetto! Do cholery!
���Co� mnie powstrzymywa�o od ruszenia za ni� biegiem, nie wiem czemu wyda�o mi si�, �e b�dzie to straszliwie poni�aj�ce. A ona oddala�a si� coraz bardziej. Na ustawionych na Placu �awkach rozwalali si� w niedba�ych pozach w��cz�dzy. Trampy, du�e dzieciaki z brodami i plecakami. Nagle zacz��em si� o ni� ba�. Niemo�liwe. By�a martwa od stu lat. Nie ma powodu, �eby... Ba�em si� o ni�.
���Zacz��em biec. Odg�os moich krok�w odbija� si� echem po Placu. Dogoni�em j� na rogu i chwyciwszy za ramie, obr�ci�em twarz� ku sobie. Pr�bowa�a wymierzy� mi policzek, ale chwyci�em j� za r�k�. Pr�bowa�a mnie uderzy�, podrapa� mi twarz wypiel�gnowanymi paznokciami. Trzyma�em j� mocno, a p�niej okr�ci�em wko�o. Kr�ci�em ni� i kr�ci�em, za wszelk� cen� staraj�c si� nie dopu�ci� do tego, aby odzyska�a r�wnowaga. Wirowa�a nieprzytomnie, p�acz�c i wydaj�c nieartyku�owane okrzyki. W ko�cu potkn�a si�, a ja podtrzyma�em j�, przyci�gn��em i z ca�ych si� przycisn��em do siebie.
���- Przesta� ! Przesta�, Lizetto! Ja.. przesta� ! - da�a za wygran� Zwis�a mi na r�kach i p�aka�a, wtuliwszy twarz w moj� pier�. Odprowadzi�em j� pod os�ona cienia, a tymczasem m�j jednoro�ec nadszed� Decatur Street i stan�� pod uliczn� latarni�. Zacz�y wia� chimeryczne wiatry. Us�ysza�em je i teraz wiedzia�em ju� na pewno, �e znajdujemy si� na stoku, �e czas kurczy si� coraz bardziej. Tuli�em j� do siebie i czu�em w nozdrzach wo� drzewnego dymu, wydzielan� przez jej w�osy.
���- Pos�uchaj - powiedzia�em, z ustami tu� przy jej uchu. - Pos�uchaj, Lizetto. Nasz czas niemal ju� przemin��. To nasza ostatnia szansa. Przez sto lat �y�a� uwi�ziona w kamieniu. S�ysza�em, jak p�aczesz. Przychodzi�em tam, na to miejsce, noc w noc i s�ucha�em, jak p�aczesz. Dosy� ju� wycierpia�a�. B�g jeden wie. Ja r�wnie�: Mo�emy to uczyni�. Mamy jeszcze jedn� szanse i mo�emy tego dokona�, je�li si� tylko postarasz. To wszystko, o co prosz�. Spr�buj.
���Odsun�a si� ode mnie, tak gwa�townie potrz�saj�c g�ow�, �e jej kasztanowe w�osy odlecia�y do ty�u, ods�aniaj�c jej twarz. Oczy mia�a suche. Duchy to potrafi�. P�acz� bez �ez. �zy si� nas wypieraj�.
���- Ok�ama�am ci� - powiedzia�a.
���Dotkn��em boku jej twarzy. Wystaj�cej ko�ci policzkowej, tu� przy linii w�os�w.
���- Wiem. M�j jednoro�ec nigdy nie pozwoli�by ci si� tkn��, gdyby� nie by�a czysta. Ja takim nie jestem, ale on nie ma co do mnie �adnego wyboru. Zosta� mi przypisany. Jest mi bliski i toleruje mnie. Jeste�my przyjaci�mi.
���- Nie. Mnie chodzi o inne k�amstwa. K�amstwem by�o ca�e moje �ycie. Wszystko, co ci powiedzia�am. Nie mo�emy tego uczyni�. Musisz pozwoli� mi odej��.
���Nie wiem w�a�ciwie sk�d, ale wiedzia�em, �e tak si� stanie. Spiera�em si� z Ni�, usi�uj�c j� przekona�, �e jest jeszcze dla nas szansa. Ale nie mog�a w to uwierzy�. Nie mia�a do�� si�y woli albo wiary . W ko�cu pu�ci�em j�.
���Obj�a mnie ramionami za szyj�, przyci�gn�a moj� twarz ku swojej i trzyma�a mnie tak przez kilka chwil. Potem zerwa� si� wiatr i po�r�d nocy rozleg�y si� odg�osy, odg�osy przywo�ywania zostawi�a mnie tam, w cieniu.
���Usiad�em na kraw�niku i zamy�li�em si�, wspominaj�c lata, kt�re up�yn�y od mojej �mierci. Lata bez muzyki. Lata ograbione ze �wiat�a. Lata w��cz�gi. Lata bez towarzystwa innego ni� wspomnienia i jednoro�ec, jakim ponurym by�em dla� towarzyszem.
���Przypisany by� mi do czasu, kiedy odnajd� sw� szans�. A teraz na nadesz�a, zrobi�em, co mog�em, �eby j� wykorzysta� i przegra�em.
���Lizetta i ja byli�my dwiema stronami tej samej monety - zdewaluowanej i bezwarto�ciowej. �rodka p�atniczego narod�w, kt�re dawno ju� przemin�y, kt�rych nazw nie mo�na ju� znale�� na wymi�tych, starych mapach. Wyrwano nas z wiecznego odpoczynku, skazano na w��cz�g� za nasze zbrodnie i tylko raz mi�dzy �mierci� a wieczno�ci� dane nam by�o znale�� swoj� szans�. Tej nocy... tej niczym si� nie wyr�niaj�cej nocy... nadesz�a nasza szansa.
���M�j jednoro�ec zbli�y� si� do mnie i potar� swym aksamitnym pyskiem me rami�. Wyci�gn��em r�k� i podrapa�em go wok� nasady spiralnego rogu, po lego ulubionym miejscu. Wyda� przeci�g�e, srebrzyste westchnienie i w tym d�wi�ku us�ysza�em wyrok, jaki gotowa�em i sobie i jemu. Byli�my ze sob� nierozerwalnie zwi�zani. Przypisani jeden drugiemu przez tego, kt�ry zes�a� t� nocn� szans�. I je�li ja przegrywa�em, przerywa� te� m�j jednoro�ec, on, kt�ry by� mi towarzyszem w�dr�wki przez wszystkie te bezd�wi�czne, bez�wietlne lata.
���Wsta�em. Stanowczo nie by�em got�w do walki, ale mog�em chocia� pr�bowa� da ko�ca okresu... po drodze w d� stoku.
���- Czy wiesz, gdzie oni s�? M�j jednoro�ec ruszy� ulic�.
���Poszed�em za nim - beznadzieja walcz�ca z frustracj�. Pe�ny okres trwa od zmierzchu do �witu - ostatnia szansa. Po p�nocy zaczyna si� stok. Czasu by�o ma�o, a kiedy ju� up�ynie, nie b�dzie ani dla Lizetty, ani dla mnie, ani dla mego, jednoro�ca niczego pr�cz czasu. Na wieczno��.
���Kiedy mijali�my hotel Royal Orleans, wiedzia�em ju� dok�d zmierzamy. Za nami zamiera�y odg�osy Dzielnicy. Zbli�a� si� �wit. Ludzkie wszy wpe�z�y wreszcie do swych kopc�w cia�a, �eby odsypia� nocn� biesiad�. Chocia� nigdy nie by�em w tym Nowym Orleanie, w kt�rym dorasta�a Lizetta, pragn��em mocy, kt�ra pozwoli�aby mi wymaza� t� rakowat� naro�l, jak� sta�y si� Bourbon Street i Dzielnica z ich turystycznym plugastwem i wrzeszcz�cymi neonami, mocy kt�ra pozwoli�aby mi przywr�ci� je do dawnego stanu, w jakim kwit�y sto lat temu. Ale by�em tylko duchem, a nie jednym z obdarzonych tak� moc� bog�w i teraz znajdowa�em si� niemal na ko�cu nitki trzymanej przez jednego z nich. M�j jednoro�ec skr�ci� w ciemn� uliczk�, zd��aj�c wci�� w tym samym mniej wi�cej kierunku i kiedy na tle nocnego nieba ujrza�em pierwsze zarysy nagrobk�w, wiedzia�em, �e s�usznie domy�la�em si� celu naszej podr�y.
���Cmentarz �w. Ludwika.
���Och, jak�e wsp�czuj� ka�demu, kto nigdy nie widzia� s�ynnego na ca�y �wiat cmentarza �w. Ludwika w Nowym Orleanie. Jest to cmentarz doskona�y, cmentarz sko�czony, najwspanialszy cmentarz we wszech�wiecie. (W niekt�rych konstrukcjach tkwi jaka� doskona�o��, kt�ra od razu zdradza ich funkcj�. Na przyk�ad du�skie krzes�a, kt�re nie mog� by� niczym innym, jak krzes�ami - s� tak ca�kowicie i bez reszty krzes�ami, �e gdyby sko�czy� si� �wiat, jakim go znamy i za miliard lat dominuj�cym gatunkiem sta�yby si� nowoorlea�skie ko�skie karaluchy, kt�re przekopa�yby si� przez nap�ywowe warstwy i znalaz�y jedno z tych krzese�, to chocia� same krzese� nie u�ywaj�, ich budowa fizyczna nie zmusza ich do korzystania z krzese�, wiedzia�yby czym jest ich znalezisko: krzes�em. Bo by�aby to esencja krzes�ologii. I na jego podstawie mok�yby stworzy� kopi� rasy ludzkiej. Taki cmentarz ma si� na my�li m�wi�c o s�ynnym na ca�y �wiat cmentarzu �w. Ludwika.
���Cmentarz �w. Ludwika jest bardzo stary. Tchnie cieniami i spoczywaj�cymi w pokoju prochami zmar�ych i ich po�miertnymi obrazami, przechowywanymi nadal w pami�ci, wielkimi tylko dlatego, �e ci, kt�rzy odeszli, pogrzebani zostali na cmentarzu �w. Ludwika. Lustro wody le�y na g��boko�ci zaledwie osiemnastu cali pod Nowym Orleanem - z tego powodu nie kopie si� grob�w w ziemi. Cia�a chowane s� nad ziemi� w kryptach, mauzoleach i grobowcach. Ka�dy nagrobek jest tu inny, nie ma dw�ch podobnych do siebie, ka�dy jest testamentem kunsztu rze�biarza. Dopiero potem testamentem tego, kt�ry pod nim spoczywa.
���To by�y ostatnie chwile nocnych ciemno�ci. Zbli�a� si� prze�om nocy i dnia. �wit musia� jeszcze rozja�ni� wschodni niebosk�on, mrok ju� �agodnia� - to by� ostatni stok mojej szansy. Szansy Lizetty.
���Zbli�yli�my si� do cmentarza - ja i m�j jednoro�ec. W g��bi, w�r�d majacz�cych za ogrodzeniem kamiennych pomnik�w dostrzeg�em lodowato zimn� po�wiat� pulsuj�cego b��kitu. B��kitu, kt�ry znale�� mo�na w lodowce - zimnego, p�askiego, kruchego. Dosiad�em mego jednoro�ca. Uczepiwszy si� obiema r�kami grzywy przywar�em do jego szyi �ciskaj�c kolanami at�asowe boki, faluj�ce teraz �wiat�em i barw�, wyda�em cichy syk pochwa�y, zach�ty do skoku.
���M�j jednoro�ec przep�yn�� nad ogrodzeniem s�ynnego na ca�y �wiat cmentarza �w. Ludwika.
���Zsiad�em z jego grzbietu, dzi�kuj�c mu. Zacz�li�my kluczy� mi�dzy nagrobkami, kryptami i grobowcami.
���Niebieska po�wiata stawa�a si� coraz bardziej wyra�na. S�ysza�em teraz, jak chimeryczne wiatry przybieraj� na sile, wiruj�c, nadlatuj�c znad obcych m�rz. Pulsowanie �wiat�a, zawodzenie wiatr�w, umieraj�ca noc. M�j jednoro�ec trzyma� si� blisko mnie. Nawet my, ze �wiata duch�w, wiemy kiedy trzeba si� ba�.
���Wykorzystywa�em przecie� tylko swoj� szans�; nie znajdowa�em si� pod opiek� �adnego boga. Nagi nawet po �mierci.
���W Nowym Orleanie nie ma mgie�. Wok� nas zacz�y tworzy� si� opary.
���Poza kilkoma przypadkami w zimie, mg�y w Nowym Orleanie nie wyst�puj�.
���Przypomnia�em sobie brzask dni wstaj�cego po nocy w kt�rej umar�em. Wtedy te� by�y takie opary. Pope�ni�em samob�jstwo. Porzuci�a mnie moja trzecia �ona .Odesz�a w nocy, kiedy by�em na spotkaniu z klientem - zaanga�owano mnie do opracowania projektu ko�cio�a w Baton Rouge. Ca�y ten dzie� odparowywa�em tapet� w apartamencie, kt�ry wynaj�li�my. To mia� by� nasz pierwszy wsp�lny dom. Tapet� odparowywa�em sam, skraplaczem pary i dwoma patelniami z wywierconymi otworami, stoj�c na wysokiej drabinie. W g�rze, pod sufitem, by�o tak okropnie duszno, �e o ma�o nie zemdla�em: Przynios�a mi z lod�wki butelk� rozkosznie ch�odnej lemoniady. Potem wzi��em prysznic, przebra�em si� i wyszed�em na to um�wione spotkanie. Gdy wr�ci�em, jej ju� nie by�o. Nie zostawi�a �adnego listu.
���Lizetta i ja byli�my dwiema stronami tej samej monety odlanej po �mierci dla upami�tnienia przeciwnych skrajno�ci tej samej zbrodni. Ona nigdy nie kocha�a. Ja kocha�em za du�o. Przesada w czym� tak subtelnym jak mi�o�� musi wygl�da� potwornie nieprzyzwoicie w oczach Boga Mi�o�ci. I niekt�rzy z nas - ci, kt�rzy nigdy nie poj�li, �e ratunek tkwi w Z�otym �rodku - rzuceni zostaj� na �ask� �ywio�u z jedn� tylko szans�. To si� zdarza. Wok� nas k��bi�y si� opary i m�j jednoro�ec wl�k� si� tu� przy mnie, jaki� mniejszy, niemal zal�kniony. Wkraczali�my do kr�lestwa; kt�rego nie rozumia�, w kt�rym jego magia by�a bezu�yteczna. Bi�o to kr�lestwo le��ce tak ca�kowicie poza zdolno�ci� pojmowania nawet stworze� otch�ani - takich jak m�j jednoro�ec - tak ca�kowicie obce dla w�drowc�w strefy po�redniej Lizetty i mnie - �e byli�my w nim tak samo bezsilni i tak samo ma�o z niego rozumieli�my, jak ci, kt�rzy nale�� do �wiata �ywych. Mieli�my tylko jedn� przewag� nad �yj�cymi, oddychaj�cymi, jak dot�d nieumar�ymi lud�mi: wiedzieli�my na pewno, �e to kr�lestwo po tamtej stronie rzeczywi�cie istnieje.
���W g�rze, poza, g��biej: tam, gdzie �yj� bogowie. Gdzie �yje ten, kt�ry da� mi t� szans�, kt�ry da� szans� Lizetcie. Tam, sk�d On niew�tpliwie nas obserwuje.
���Opary k��bi�y si� wok� nas tak przygn�biaj�ce i ostateczne, jak py� grobowc�w faraon�w. . Brn�li�my przez nie w kierunku pulsuj�cego serca b��kitnego �wiat�a. I wszed�szy do przedostatniego kr�gu zatrzymali�my si�. Znale�li�my si� w zewn�trznym pier�cieniu pot�nej si�y i widzieli�my st�d wys�annik�w za�wiat�w, kt�rzy przybyli po Lizett�. Le�a�a na o�tarzu z kryszta�u, naga i dr��ca. Stali wok� niej kolosalnie wysocy i przezroczy�ci. Ludzkie postacie bez twarzy. W ich przejrzystych kszta�tach, jak dym ze �wi�tych kadzielnic, wirowa�a dziwna, srebrzysta mg�a. Tam, gdzie u cz�owieka, czy ducha powinny znajdowa� si� oczy, unosi�y si� w tej mgle migotliwe, roziskrzone �my, poruszaj�ce si� bez ustanku, zmieniaj�ce kszta�t i po�o�enie. Oczu nie by�o. I byli wysocy, bardzo wysocy, G�rowali nad Lizen� i o�tarzem.
���Dla mnie, przesadnie po�wi�conego mi�o�ci, gdy nadejdzie �wit bez ocalenia, b�dzie tylko wieczna tu�aczka z mym jednoro�cem, jako jedynym towarzyszem. Duch ju� na wieczno��. Zniknie na zawsze kadzidlana chimera, jak� by�em id�c ulicami miasta widoczna jako dr��cy tuman kurzu na horyzoncie. Odejdzie na zawsze, stanie si� niewidzialna, zagubiona, pusta, bezsilna, nieustaj�ca w w�dr�wce.
���Ale jej, pustemu naczyniu, pisany by� los zupe�nie inny. Uwi�zionej w kamieniu w dzie�, uwalnianej noc�, B�g Mi�o�ci da� jej czas na w�dr�wki. Da� jej ostatni� szans�. I je�li jej nie wykorzysta, stanie si� ofiar� tych demon�w - bog�w samych w sobie... innego rz�du... wy�szego czy ni�szego - nie mia�em poj�cia. Ale straszliwych.
���- Lagniappe! - wykrzykn��em to s�owo. Stare francuskie s�owo, kt�rego u�ywaj� w Nowym Orleanie, gdy chc� otrzyma� wi�cej czego�, dok�adki, paru dodatkowych marchewek wrzuconych do torby na zakupy, wi�kszej porcji ma��y, krab�w, czy krewetek Lagniappe! Lizetto, pro� o zw�ok�! Spr�buj to wyprosi�! Spr�buj... za��daj jej... jest jeszcze czas... nale�y ci si�... zap�aci�a�... i ja zap�aci�em... jest nasz... spr�buj!
���Usiad�a. Jej nagie cia�o o�wietla�y migotliwe ognie koszmarnego, niebieskiego ch�odu z tamtej strony. Usiad�a i patrzy�a na mnie przez wewn�trzny kr�g, a ja sta�em tam z wyci�gni�tymi przed siebie ramionami, usi�uj�c rozpaczliwie przedosta� si� do niej przez kr�g zewn�trzny. Ale by� on dla mnie nie do przebycia i nie mog�em go sforsowa�. Nie stanowi� on �adnej przeszkody tylko dla dziewic.
���A oni jej nie puszcz�. Obiecano im straw� i przybyli tu, aby si� posili�. Wybuchn��em p�aczem, tak jak wtedy, gdy dotar� do mnie sens s��w te�ciowej, jak wtedy, gdy wr�ci�em do pustego mieszkania i u�wiadomi�em sobie, �e przetrwoni�em swe �ycie za du�o kochaj�c, ��daj�c zbyt wiele - ja, go�� za sto�em, z kt�rego uprz�tni�to w�a�nie wszystkie opr�nione przeze mnie naczynia i kt�ry ju� nigdy nie zostanie nakryty. Chcia�a przyj�� do mnie, widzia�em, �e chcia�a do mnie przyj��. Ale oni nie zrezygnuj� ze swego posi�ku.
���I wtedy poczu�em na karku dotyk zimnego pyska mojego jednoro�ca. Odwr�ci�em si�, a on jednym krokiem przest�pi� barier�, kt�ra by�a dla mnie nieprzenikniona, przeszed� przez kr�g, stan�� i czeka�. Lizetta zeskoczy�a z o�tarza i podbieg�a do mnie.
���To wszystko odby�o si� jednocze�nie. Poczu�em, jak cia�o Lizetty przywiera do mojego, ujrzeli�my mojego jednoro�ca stoj�cego tam, po drugiej stronie i przez chwil� nie mogli�my si� zdoby� na w�a�ciw� reakcj�, prawid�owy d�wi�k. Wiedzieli�my po raz pierwszy w �yciu, czy te� w �mierci ka�dego z nas, co to znaczy by� sparali�owanym. Potem, fala za fal�, zacz�a powraca� mi... nam... zdolno�� reagowania: kaskada rado�ci z faktu, �e Lizetta przysz�a do... nas; niewys�owiona mi�o�� do tej duchowej istoty Paula; �wiadomo��, �e cz�stka nas wpada instynktownie w te same schematy; strach, �e ta cz�stka nas w tym mistycznym zespoleniu b�dzie zn�w zbyt bardzo kocha�; decyzja pow�ci�gni�cia naszej mi�o�ci; a potem cierpienie na widok naszego jednoro�ca stoj�cego tam i czekaj�cego na wch�oni�cie.
���Wo�ali�my go... jego sekretnym imieniem, kt�rego nigdy nie wymawiali�my g�o�no. Ledwie dobywali�my g�osu. Co� �ciska�o krta� Paula, nasze krtanie.
���- Stary przyjacielu...
���Post�pili�my krok w jego kierunku, ale na przeszkodzie stan�a nam bariera. Lizetta tuli�a si� do mnie. Paul przyciska� mnie mocno do siebie, a ja dr�a�em z trwogi i zimna tamtego wewn�trznego kr�gu, kt�ry wci�� jeszcze przenika� mrozem me cia�o.
���Wielcy, przezroczy�ci wys�annicy za�wiat�w stali w milczeniu . obserwuj�c nasze rozterki, czekaj�c, daj�c nam jak gdyby tych kilka chwil na podjecie ostatecznej decyzji. Ale w powietrzu dawa�a si� wyczu� ich niecierpliwo�� - cichy pomruk, jakim �mier� rzezi w gardle kota.
���- Wracaj ! Nie dla mnie... nie r�b tego dla mnie... to nie fair! Jednoro�ec Paula odwr�ci� �eb i spojrza� na nas.
���M�j przyjacielu bezgwiezdnych nocy, podczas kt�rych �eglowali�my razem poprzez ciemno��. M�j przyjacielu, kt�ry towarzyszy�e� mi w nie maj�cych ko�ca obchodach pustych miejsc. M�j przyjacielu �agodnego usposobienia, kt�ry by�e� do mnie tak przywi�zany. Do chwili spotkania Lizetty, m�j przyjacielu, m�j jedyny przyjacielu, wyznaczony do uci��liwego zadania, kt�ry mnie pokocha�e� i do kt�rego nale�a�em, tak jak ty nale�a�e� do mnie.
���Nie mog�em znie�� b�lu, jaki narasta� w mych piersiach, w mym �o��dku; moja g�owa by�a w ogniu, oczy piek�y mnie od �ez ronionych najpierw nad Paulem, a teraz nad najs�odszym stworzeniem, jakie b�g kiedykolwiek zes�a� dla z�agodzenia ludzkiego cierpienia... dla mnie. Nie mog�am znie�� my�li, �e nigdy nie zaznam tak jak dane to by�o Paulowi - cichego towarzystwa tego �agodnego, magicznego zwierz�cia.
���Odwr�ci� si� i podszed� do nich, a oni uznali to za ostateczn� decyzj� i wielkie, przezroczyste demony otoczy�y go ciasnym ko�em, ich szybkie, zwinne r�ce si�gn�y w d�, �eby go dotkn�� i przez chwile trwali tak jakby si� wahaj�c, a ja krzykn��em:
���- Nie b�j si�... - i m�j jednoro�ec odwr�ci� �eb, �eby po raz ostatni spojrze� poprzez mg�� magicznej mocy i spostrzeg�em, �e si� boi, ale nie tak, jak by si� ba�, gdyby mnie tam nie by�o.
���Potem pierwszy z nich dotkn�� jego g�adkiego, srebrzystego boku, a on wyda� dr��ce westchnienie b�lu. Zmarszczka przebieg�a po jego grzbiecie. Nie by� to szybki ruch cia�a dla op�dzenia si� od muchy, ale zupe�nie obcy, nienaturalny skurcz zawieraj�cy w swej szybko�ci ca�e cierpienie i �al za tracon� wieczno�ci�. Z piersi jednoro�ca Paula wyrwa�o si� westchnienie, chocia� on go wcale nie wyda�.
���Czuli�my ten b�l, to osamotnienie. Mojemu jednoro�cowi nie pozosta�o ju� nic czasu. To by� koniec. Wszystko si� teraz na zawsze dla niego ko�czy�o. By� ze mn�, w�drowa� ze mn� i stworzony by� do opieki nade mn� a� do czasu, kiedy zwolniony zostanie z tego obowi�zku przez tego specjalnego boga. Ale teraz nie mia�o ju� by� dla niego wolno�ci. To by� koniec. Dotka�y go ju� wszystkie wielkie, przezroczyste demony. Patrzyli�my, jak ich lodowe palce g�adz� jego ciep�� grzyw�. Lizetta skry�a twarz na piersiach Paula. Przez cia�o mego jednoro�ca przebiega�y jedna za drug� barwy, jak gdyby przez przybrania cieplejszego koloru mia� on nadzieje z�agodzi� mro�ny dotyk demon�w. Pulsuj�ce fale t�czowych barw �y�y przez kilka chwil w jego grzywie, potem blad�y, znowu ja�nia�y i w ko�cu zamiera�y. Potem wszystkie te barwy znik�y, jedna po drugiej. T�cza przygas�a: purpurowy b��kit, fiolet magnezowy, protest, b��kit kobaltowy, w�tpliwo��, przywi�zanie, ziele� chromowa, ��� chromowa, sienna naturalna, zaduma, purpura alizarynowa, ironia, srebro,- up�r, lito��, czerwie� kadmowa, biel.
���Wyssali go... nie opiera� si� im... styg� i styg�... przeb�yski ��ci, poszept bladego jak biel dotyku... dreszcze zlewaj�ce si� w jedno nieustanne dr�enie... przewracaj�ce si� w cierpieniu cudowne, z�ociste oczy trac�ce sw� barw�, zachodz�ce mg��, metal bez po�ysku, pokrywaj�ce si� rdza platynowe kopyta... a on stoi tam, nie pr�buj�c ucieczki, po�wi�caj�c si� za nas... wysysany. Ze wszystkiego. Potem, tak jak przez demony, mogli�my widzie� przez niego na wskro�. Jeszcze przez chwil� w migocz�cej, przezroczystej jak przydymione szk�o pow�oce k��bi�y si� opary... potem nie by�o ju� nic. Oni wch�on�li nawet t� pow�ok�.
���Mro�na, b��kitna po�wiata blad�a i demony nik�y z naszych oczu, rozp�ywaj�c si� w powietrzu. Dym w ich wn�trzno�ciach zdawa� si� g�stnie�, porusza�y si� wolniej, straszliwie, jakby oci�ali po: obfitym posi�ku i odeszli z powrotem przez granic� do ciemnego miejsca, gdzie b�d� czeka�, wci�� czeka�, a� znowu obudzi si� w nich g��d. I nie by�o ju� mojego jednoro�ca. Zosta�em sam z Lizett�. Zosta�am sama z Paulem. Mg�a rozwia�a si�, demony odesz�y i gdy pierwsze promienie porannego s�o�ca utorowa�y sobie drog� poprzez g�szcz nagrobk�w, znowu by� to tylko cmentarz. Stali�my razem jak jedno Nagie cia�o, bia�e i dziewicze, w mych znu�onych ramionach. I gdy pad�o na nas �wiat�o s�oneczne, zacz�li�my znika�, stapia� si�. Miesza�y si� jedno z drugim nasze cia�a i nasze w�druj�ce dusze, tworzy� si� jeden duch, kt�ry nigdy nie b�dzie kocha� za bardzo ani za ma�o, wykorzystawszy szans� na stoku.
���Znikli�my. Niewidzialni, uniesieni ledwie wyczuwalnym tchnieniem dobrego Boga, kt�ry nas posiad�, zabrani stamt�d. �eby odrodzi� si� jako jedna dusza w jakiej� innej ludzkiej istocie - w m�czy�nie czy kobiecie - nie wiedzieli�my w kim. I nie b�dziemy niczego pami�tali, bo te� nie ma to �adnego znaczenia.
���Tym razem mi�o�� nas nie zniszczy. Odt�d b�dzie sprzyja�o nam szcz�cie.
���Szcz�cie jedwabistej grzywy, t�czowych barw, platynowych kopyt i spiralnego rogu.
przek�ad : Jacek Manicki
��� powr�t