14379
Szczegóły |
Tytuł |
14379 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14379 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14379 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14379 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KRWAWY KSIʯYC
Conanowi w funcie nie uda�o si� zdoby� fortuny, wyrusza wi�c na p�noc do Aquilonii. Tam
wst�puje do s�u�by jako zwiadowca na granicy Kraju Pikt�w. Po wypadkach przedstawionych w
opowie�ci �Za Czarn� Rzek�� szybko pnie si� po szczeblach wojskowej kariery. Jako kapitan
aquilo�skiej armii bierze udzia� w wojnie, kt�ra szaleje w ca�ej prowincji Conajohara, od
Velitrium a� po Czarn� Rzek�. Piktowie ponownie wkraczaj� na tereny, kt�re wcze�niej wydarli im
Aquilo�czycy. Wie�� niesie, �e sk��cone klany Pikt�w zjednoczy�y si� ponownie i zamierzaj�
zaatakowa� Velitrium, stolic� prowincji. Conan wraz z drugim oficerem zostaje wys�any, by
dowiedzie� si�, co naprawd� zamierzaj� Piktowie.
1. SOWA, KT�RA KRZYCZY W DZIE�.
W lesie panowa�a niezwyczajna cisza. Wiatr szepta� w nefrytowym, wiosennym listowiu, ale
mieszka�cy zielonych ost�p�w milczeli. Sprawia�o to wra�enie, jakby las wyczu� obecno�� obcych.
Potem mi�dzy rz�dami pot�nych d�b�w rozleg� si� szelest id�cych ludzi, pobrz�kiwanie
rynsztunku, st�umiony pomruk g�os�w. Nagle ga��zie rozsun�y si� i na polan� wszed� spalony
s�o�cem olbrzym. G�adki, stalowy he�m okrywa� szorstk� czarn� czupryn�. Szerok� klatk�
piersiow� i grube jak konary ramiona chroni�a czarna kolczuga. Spod he�mu wyziera�a ciemna,
poznaczona bliznami twarz, w kt�rej p�on�y oczy b��kitne niczym l�d.
M�czyzna nie szed� prosto, ale pomyka� od krzaka do krzaka i zatrzymywa� si� co chwila,
nas�uchuj�c i w�sz�c. By� czujny jak kto�, kto w ka�dej chwili spodziewa si� zasadzki. Wkr�tce za
pierwszym wojownikiem pojawi� si� drugi - dobrze zbudowany blondyn �redniego wzrostu, w
b��kitnej tunice porucznika Legionu Pogranicznego kr�la Aquilonii, Numedidesa.
R�nica mi�dzy tymi dwoma by�a uderzaj�ca. Czarnogrzywy olbrzym, Cymmerianin z dzikiej
Pomocy, by� czujny, lecz rozlu�niony. M�odszy oficer podskakiwa� na ka�dy szelest i bez przerwy
op�dza� si� od niezliczonych much. Ostro�nie zbli�y� si� do Cymmerianina i zwr�ci� do� z
szacunkiem:
- Kapitanie Conanie, kapitan Arno pyta, czy wszystko w porz�dku. Czeka na tw�j znak, by
ruszy� �o�nierzy.
Conan chrz�kn��, ale nic nie powiedzia�. Porucznik rozejrza� si� po polanie.
- Wed�ug mnie jest tu spokojnie - doda�.
Conan wzruszy� ramionami.
- Za cicho. Las w �rodku dnia powinien �y� ptasim �piewem, a tutaj panuje cisza jak na
cmentarzu.
- Mo�e obecno�� naszych �o�nierzy przestraszy�a le�ne stworzenia - zasugerowa� Aquilo�czyk.
- Albo obecno�� Pikt�w, chocia� jak na razie nie dostrzeg�em �adnego pewnego znaku. Mog� tu
by� albo nie. Powiedz mi, Flaviusie, czy wr�ci� kt�ry� z naszych zwiadowc�w?
- Jeszcze nie, panie - powiedzia� m�ody oficer. - Ale zwiadowcy wys�ani przez genera�a Luciana
melduj�, �e w lesie nie ma Pikt�w.
Conan obna�y� z�by w bezlitosnym wilczym u�miechu.
- Tak, wiem. Zwiadowcy genera�a przysi�gaj�, �e w ca�ej Conajoharze nie ma ani jednego Pikta.
Twierdz�, �e te malowane diab�y wycofa�y si� przed naszym atakiem. Ale�
- Nie ufasz zwiadowcom, kapitanie?
Conan zerkn�� przelotnie na porucznika.
- Nie znam ich. Nie wiem te�, sk�d Lucian ich wytrzasn��. Ufa�bym tylko s�owom w�asnych
zwiadowc�w, ludziom, kt�rych mia�em przed upadkiem Fortu Tuscelan.
Flavius zamruga� z niedowierzaniem.
- Czy podejrzewasz, panie, �e Viscount Lucian �le nam �yczy?
Twarz Conana przemieni�a si� w pozbawion� wyrazu mask�, gdy olbrzym wpatrzy� si� w oczy
m�odszego towarzysza.
- Nic takiego nie powiedzia�em. Ale widzia�em na tym �wiecie do��, by darzy� zaufaniem
bardzo niewielu ludzi. Id�, powiedz kapitanowi Arno� Czekaj, idzie jeden z tych pr�niak�w
Luciana.
Zza pnia ogromnego d�bu, kt�ry by� ju� stary, gdy Piktowie po raz pierwszy pojawili si� w tych
stronach, wy�oni� si� chudy m�czyzna o br�zowej sk�rze poznaczonej setkami drobnych
zmarszczek. Odziany by� w ko�le sk�ry, mia� �uk i kr�tki miecz o szerokim ostrzu.
- I co? - zapyta� Conan zamiast powitania.
- Ani �ladu Pikt�w na ca�ej d�ugo�ci rzeki Po�udniowej - odpar� zwiadowca.
- Kto jest na naszych skrzyd�ach? Zwiadowca wymieni� kilka imion.
- Nigdzie nie ma Pikt�w - powt�rzy�. - Przed wami jest strumie� - doda�, wyci�gaj�c r�k�.
- To wiem - odpar� oschle Conan.
Nim Flavius, wpatruj�c si� mi�dzy masywne pnie, wypatrzy� srebrny b�ysk wody, zwiadowca
znikn�� w lesie.
Ha�as poruszaj�cych si� ludzi nasili� si�, gdy czo�o kolumny pojawi�o si� na szlaku. Z setki
aquilo�skich �o�nierzy, id�cych dw�jkami w�skim duktem, po�owa uzbrojona by�a w piki, a
po�owa w �uki. Pikierzy, g��wnie kr�pi, br�zowow�osi Gunderlandczycy, nosili he�my i kolczugi.
�ucznicy, g��wnie Bosso�czycy, mieli jedynie sk�rzane kaftany nabite br�zowymi pier�cieniami
lub guzami, a nieliczni stalowe szyszaki. Wygl�da�o na to, �e Arno ma do�� czekania.
Przysadzisty, br�zowow�osy oficer zbli�y� si� spiesznie do Conana. Pot sp�ywa� po jego
okr�g�ej, czerwonej twarzy. Zsun�� he�m i powiedzia�:
- Kapitanie Conanie, moi ludzie s� zm�czeni. Potrzebuj� kr�tkiego wypoczynku.
- Twardy marsz? Ha! Trzeba by ich zahartowa�, Arno, tak jak ja zahartowa�em swoich
�ucznik�w. Ale dobrze, niech spoczn� przez chwil�. Tylko cicho, bo je�eli w promieniu mili jest
jaki� Pikt, od razu pozna, gdzie jeste�my i w jakiej sile.
Kapitan Arno klepn�� si� w kark, gdzie ci�� go natr�tny komar.
- Niewielu ludzi ma nogi tak d�ugie jak ty, Conanie, i r�wnie kr�tki j�zyk - wr�ci� do swoich
�o�nierzy.
- Te� mi rekonesans! - warkn�� Conan do Flaviusa. - W takich okoliczno�ciach wr�cz kusimy
nieszcz�cie.
- Rozkazy genera�a by�y wyra�ne - powiedzia� Flavius.
- Tak, ale g�upie. By wojowa� z Piktami, trzeba ca�y czas wiedzie�, gdzie oni s�. Wi�c wysy�asz
zwiadowc�w, by dowiedzieli si�, gdzie jest wr�g i jak liczny, a potem zbierasz swoje wojsko i
uderzasz.
- To, panie, wymaga starannego planu, prawda?
- Tak. Je�eli �le to wyliczysz, jeste� martwy. Czas, ch�opcze, to po�owa sztuki wojennej.
Poz�acani wodzowie Numedidasa nazywaj� t� prost� prawd� strategi�. Ale wysy�anie dw�ch
p�kompanii nad ten strumie�, bez wsparcia w razie k�opot�w, w sytuacji gdy Piktowie mog�
sprowadzi� tysi�ce�
B��kitne oczy Conana czujnie wpatrywa�y si� mi�dzy staro�ytne drzewa, usi�uj�c przenikn��
g�szcz i wejrze� w cienist� dal. Nic nie podoba�o mu si� w tej wyprawie, kt�ra jego zdaniem by�a
nieroztropna a� do szale�stwa. Aquilo�scy �o�nierze nigdy nie kwestionowali polece� ani wiedzy
swych zwierzchnik�w, ale Conan Cymmerianin nie by� bezmy�lnym wykonawc� rozkaz�w. Od
ponad roku s�u�y� w Aquilonii jako najemnik i bra� udzia� w wojnie z Piktami. Zaczyna� �a�owa�,
�e zgodzi� si� przyj�� stopie� kapitana i s�u�b� w Legionie Pogranicznym, chocia� swego czasu
wydawa�o mu si� to najm�drzejsz� decyzj�. Dzielenie dow�dztwa z kapitanem Arno by�o jednym
z powod�w jego niezadowolenia, ale bardziej denerwowa�a go ta ekspedycja w nieznane.
Wszystkie dzikie instynkty w jego barbarzy�skiej duszy buntowa�y si� przeciwko tak g�upiemu
planowi. - Czas rusza� - warkn��. - Flaviusie, wracaj do Arno i ka� mu podnie�� �o�nierzy.
Przez ca�y poranek Aquilo�czycy brn�li przez ska�y i korzenie drzew wzd�u� brzegu
Po�udniowego Strumienia, kt�ry oddziela� prowincj� Schohira od straconej Conajohary, zalanej
przez hordy Pikt�w o malowanej sk�rze.
Flavius przebieg� wzd�u� szeregu maszeruj�cych ludzi, przy��czy� si� do Conana i przekaza�
wiadomo��:
- Kapitan Arno utrzyma tempo, jakie nakaza�e�, do czasu, gdy nie wydasz innego polecenia.
Conan skin�� g�ow� i u�miechn�� si� krzywo.
- Cromowi niech b�d� dzi�ki - powiedzia�.
- Za co?
- Za to, �e Arno ma do�� rozs�dku, by wiedzie�, �e nie zna pogranicza. I dlatego trzyma si�
moich rad. Gdyby by�o inaczej, to dwaj dow�dcy jednego oddzia�u rych�o skusiliby bog�w do
zes�ania nieszcz�cia.
- Genera� Lucian upiera� si�, �e ma by� was dw�ch.
- Nadal mi si� to nie podoba. Co� �mierdzi w ca�ej tej wyprawie.
Gdy zbli�yli si� do strumienia, Conan odwr�ci� si� do �o�nierzy id�cych w stra�y przedniej.
- Nape�nijcie wod� buk�aki, wszyscy. Przeka�cie ten rozkaz, ale szeptem.
Kiedy s�o�ce spojrza�o w d� ze �rodka nieba, �o�nierze pokonali kolejn� mil�. Po�udniowy
Strumie� skaka� po skalistym pod�o�u, �piesz�c na spotkanie z Czarn� Rzek�. Pomijaj�c szmer
wody, las by� cichy jak grobowiec.
Nagle rozleg�o si� pohukiwanie sowy. Conan stan�� jak wryty, po czym rzuci� si� w kierunku
maszeruj�cej kolumny.
- Formowa� kwadrat! - rykn��. - �ucznicy, nie strzela�, p�ki cel nie b�dzie wyra�ny.
Biegn�cy za nim Flavius wysapa�:
- To tylko sowa, kapitanie. Nie ma�
- A kto s�ysza� sow� w �rodku dnia? - prychn�� Conan.
Wrzask dobiegaj�cy spomi�dzy drzew prawie zag�uszy� jego s�owa.
2. �MIER� Z DRZEW
Arno wykrzycza� rozkazy i przypominaj�ca w�a kolumna stopi�a si� w bezkszta�tn� mas� ludzi.
Potem, zgodnie z manewrem, kt�rego nauczy� ich Conan, �o�nierze utworzyli pusty w �rodku
kwadrat. Na jego obwodzie je�y�y si� nisko schylone piki, a za ka�dym kl�cz�cym pikinierem
stan�� �o�nierz z �ukiem przygotowanym do strza�u.
Ludzki mur by� ju� z grubsza uformowany, kiedy spomi�dzy drzew wyskoczy�a horda
wymalowanych dzikus�w. Mieli oni na sobie jedynie opaski biodrowe i mokasyny, a w spl�tane
w�osy wetkn�li barwne pi�ra. Piktowie z wyciem pop�dzili ku Aquilo�czykom. Straszni byli ci
smagli muskularni wojownicy z toporami i w��czniami o miedzianych ostrzach! Niekt�rzy mieli
bro� ze �wietnej aquilo�skiej stali, zdobyt� podczas szturmu Fortu Tuscelan.
- Na Mitr�! S� ich tysi�ce - wydysza� Flavius.
- Id� na tamten r�g kwadratu - rozkaza� Conan, zajmuj�c stanowisko na naro�niku z prawej.
Arno i jego porucznik zaj�li pozosta�e, zwracaj�c si� ku otaczaj�cym ich wrogom.
Kilkunastu Pikt�w pad�o od bosso�skich strza�, lecz w chwil� p�niej dzicy wojownicy rzucili
si� na Aquilo�czyk�w. Wielu w bitewnym szale nadzia�o si� na ostrza pik. Inni ta�czyli poza
zasi�giem w��czni, wrzeszcz�c i potrz�saj�c broni�. Kilku pad�o na ziemi� i pr�bowa�o przetoczy�
si� pod drzewcami, ale ci szybko zostali wybici. Broni�cy swego rogu kwadratu Conan wywija�
ci�kim mieczem, odr�buj�c g�owy i ramiona. �ucznicy niezmordowanie zak�adali strza�y na
ci�ciwy i wypuszczali je w rozszala�y t�um. Piktowie jeden po drugim walili si� z wrzaskiem na
ziemi�. Daremnie pr�bowali wyci�gn�� drzewca z piersi i miotali si� w �miertelnych drgawkach.
Krew tryska�a na opad�e li�cie i wsi�ka�a w br�zow� �ci�k�. Powietrze przesyci� zapach krwi, potu
i strachu.
�wist ko�cianego gwizdka przebi� si� przez zgie�k bitwy. Piktyjscy wodzowie biegali w�r�d
op�tanych morderczym sza�em dzikus�w, odci�gaj�c ich w ty� i wywrzaskuj�c niezrozumia�e
komendy. Nie�atwo by�o zapanowa� nad rozszala�ymi wojownikami, ale w ko�cu wszyscy
odwr�cili si� plecami do przeciwnik�w. Pok�usowali w las i kulej�c, b�d� zataczaj�c pod ci�arem
ranionych towarzyszy, znikn�li w�r�d pni.
Wok� naje�onego pikami kwadratu pozosta�o ponad czterdziestu martwych i rannych Pikt�w.
Niekt�rzy j�czeli, inni niemrawo usi�owali odczo�ga� si� w krzaki. Conan wytar� z twarzy krew i
pot, po czym zwr�ci� si� do swoich �o�nierzy, kt�rzy zbierali si� obok poleg�ych cz�onk�w
kompanii.
- Ty! I ty! - szczekn�� wskazuj�c dw�ch pikinier�w, - Dobi� mi te psy, kt�re si� jeszcze ruszaj�.
Pami�tajcie, �e te dzikusy potrafi� dobrze udawa� trupy. Reszta na miejsca! Wyrzuci� martwych z
kwadratu. Opatrzy� rannych.
Conan wyznaczy� trzech �ucznik�w, kt�rzy wyszli z szeregu i zebrali strza�y le��ce na ziemi
oraz tkwi�ce w cia�ach Pikt�w. Arno zapyta�:
- Dlaczego oni si� wycofali? Przecie� mieli nad nami dziesi�ciokrotn� przewag�!
- Crom tylko wie. Pewnie po to, by obmy�li� jak�� diabelsk� sztuczk�. Na razie wi�c nie
powinni�my �ama� szyku.
Delikatny powiew przyni�s� dudnienie b�bna i stukot grzechotki. Aquilo�czycy na razie
odetchn�li z ulg�. Wycierali pot z twarzy i pili wod� z buk�ak�w, lecz kiedy niekt�rzy zdj�li he�my
i kolczugi, Conan rykn��:
- Za�o�y� zbroje, durnie! My�licie, �e to ju� koniec?! Popo�udnie by�o duszne. Roje much
kr��y�y nad cia�ami poleg�ych i opada�y, tworz�c na ranach czarne, ruchome plastry. B�bnienie i
grzechotanie trwa�o nadal. Czterej oficerowie stan�li z dala od zm�czonych �o�nierzy i zacz�li
naradza� si� �ciszonymi g�osami.
- S�ysza�em, �e maj� nowego czarownika - powiedzia� Conan. - To Sagayetha, bratanek starego
Zogar Zaga. Moim zdaniem ten harmider oznacza, �e jest on w�r�d nich i przygotowuje kolejny
podst�p.
- Cicho, Conanie! - sykn�� Arno. - Je�eli ludzie domy�la si�, �e czary�
- Ka�dy, kto wojuje z Piktami, walczy z czarami - odrzek� Conan. - To naturalny stan rzeczy w
tej krainie. Piktowie ust�puj� przed dobr� aquilo�sk� stal�, kt�ra wydar�a im Conajohar�, wi�c
zwracaj� si� do swych diabelskich szaman�w, by wyr�wna� szans�.
- Co masz na my�li m�wi�c: �wydar�a�? - zapyta� oburzony Arno. - Kraj zosta� wykupiony,
kawa�ek po kawa�ku, przez legalne traktaty zaopatrzone w kr�lewskie piecz�cie. Conan parskn��
drwi�co.
- Znam ja te traktaty, podpisane przez piktyjskich opoj�w, kt�rzy nie wiedzieli, pod czym
stawiaj� swoje krzy�yki. Nie kocham Pikt�w, ale potrafi� zrozumie� ich w�ciek�o��. Najlepiej
b�dzie, je�eli wycofamy si� czw�rkami; piki na zewn�trz, �uki w �rodku. Je�eli zaatakuj�
ponownie, zn�w uformujemy je�a.
Oficerowie wr�cili na swoje miejsca, ale nim cofaj�ca si� kolumna zrobi�a sto krok�w,
grzechotanie i dudnienie umilk�o. �o�nierze zatrzymali si�, zaniepokojeni nag�ym spokojem.
Niesamowit� cisz� rozdar� przeszywaj�cy wrzask. Jeden z �o�nierzy wypad� z szeregu i run��
mi�dzy powykr�cane korzenie. Inny przewr�ci� si� zaraz za nim i nagle szeregiem wstrz�sn�y
krzyki przera�enia.
W�e - piktyjskie �mije, niekt�re grube jak ludzkie rami�, z tr�jk�tnymi g�owami i
diamentowymi wzorami na grubych, pokrytych �uskami cia�ach, spada�y z drzew wprost na
Aquilo�czyk�w. Zwija�y si� na �ci�ce, ko�ysa�y g�owami i rzuca�y na �o�nierzy. Po pierwszym
ataku sun�y do nast�pnej ofiary, spr�a�y si� i uderza�y.
- Miecze! - krzykn�� Conan. - Zabija� je! Nie �ama� szyku!
Ostrze Conana rozp�ata�o najbli�szego w�a na wij�ce si� po��wki, ale zdawa�o si�, �e
przera�aj�ca ulewa nie ma ko�ca. Jeden z �ucznik�w, wrzeszcz�c ob��ka�czo cisn�� �uk i rzuci� si�
do ucieczki.
- Do szeregu! - rykn�� Conan.
P�azem miecza zwali� z n�g uciekaj�cego Aquilo�czyka, ale ju� by�o za p�no. Panika
ow�adn�a karnymi dotychczas �o�nierzami. Arno uk�szony przez w�a, wi� si� w agonii.
Bosso�czycy i Gunderladczycy, porzucaj�c bro� i p�dz�c na o�lep, przemienili si� w bez�adne
stado uciekinier�w. Piktowie, kt�rzy nagle wypadli spomi�dzy drzew, ruszyli w po�cig r�bi�c
toporami, d�gaj�c w��czniami i t�uk�c maczugami.
Conan jednym kolistym ci�ciem miecza powali� dw�ch nieostro�nych Pikt�w.
- Flaviusie! - krzykn�� Cymmerianin. - T�dy! M�ody porucznik przedar� si� przez t�um i
przy��czy� do Conana, kt�ry oddala� si� w przeciwn� stron� ni� uciekaj�cy Aquilo�czycy.
- Zwariowa�e�? - wysapa� Flavius przyjmuj�c piktyjski top�r na sw� tarcz� i zamierzaj�c si� na
przeciwnika.
- Sam decyduj! - warkn�� Conan przeszywaj�c mieczem kolejnego Pikta. - Je�eli chcesz wyj�� z
tego �ywy, chod� ze mn�.
Dwaj m�czy�ni pobiegli na p�nocny zach�d. Piktowie chc�c nie chc�c ust�powali z drogi
dw�m odzianym w kolczugi wojownikom ze skrwawionymi ostrzami. Conan i Flavius wkr�tce
stracili z oczu pole bitwy.
Dzicy pop�dzili za g��wn� gromad� Aquilo�czyk�w, umykaj�cych w kierunku Velitrium. Na
le�nym trakcie pozosta�y tylko nieruchome cia�a, w�r�d kt�rych nadal pe�za�y i wi�y si� w�e.
3. KRWAWE PIENI�DZE
Po pewnym czasie strumie� wyp�yn�� spomi�dzy drzew i rozla� szeroko. B��kitne niebo odbi�o
si� w nim l�ni�cym lazurem. Gdy Conan i Flavius przedarli si� przez bujn� ziele� otulaj�c� brzegi,
ostre kla�ni�cie przerwa�o panuj�c� wok� cisz�. Co� wzburzy�o spokojn� powierzchni� sadzawki
i krople rozbry�ni�tej wody zal�ni�y w sko�nych promieniach popo�udniowego s�o�ca.
- Ryba? - spyta� Flavius.
- B�br. Klaskaj� ogonami jak p�azem miecza, by ostrzec inne przed niebezpiecze�stwem.
Widzisz t� tam� po drugiej stronie sadzawki? To ich siedlisko.
- Czy to znaczy, �e �yj� pod wod�?
- Nie, w gniazdach z ga��zi nad jej powierzchni�. Tylko wej�cia do nich s� pod wod�. Widzisz t�
polan� za tam�?
Miejsce wskazywane przez Conana znajdowa�o si� na prawym brzegu strumienia, poni�ej
bobrzej zapory. Polana ta niegdy� zaro�ni�ta krzakami, ostatnio zn�w zosta�a oczyszczona. Dalej
pomi�dzy drzewami Flavius dojrza� stalowob��kitn� wod� Czarnej Rzeki.
Na �rodku polany wznosi� si� granitowy pos�g dwakro� wy�szy od cz�owieka. By� to ustawiony
pionowo g�az, ledwie z grubsza ociosany w ludzki kszta�t. Przed tym topornym idolem le�a�
mniejszy, p�aski g�az.
- Ska�y Rady - mrukn�� Conan. - Piktowie spotykali si� tutaj, p�ki Aquilo�czycy nie wyp�dzili
ich z Con�johary. Teraz oczy�cili to miejsce i zn�w odbywaj� tu swe zgromadzenia. Ukryjemy si�
za tam�, by obserwowa� i s�ucha�. To pewne, �e teraz, gdy nasze wojska s� w rozsypce, zwo�aj�
rad�.
- Ale odkryj� nas, Conanie, i zgotuj� nam �mier� w m�czarniach.
- Nie s�dz� - Conan wyrwa� z brzegu sadzawki p�k li�ci wodnej ro�liny i przywi�za� je do he�mu.
- Zr�b to, co ja.
- To ukryje nasze g�owy, ale co z reszt�?
- W czarnej wodzie wszystko jest niewidoczne, synu.
- Mamy zanurzy� si� w tej sadzawce, w ca�ym rynsztunku? Jak ryby?
- Tak. Lepiej by� mokrym ni� umrze�.
Flavius westchn��.
- Chyba masz racj�.
- W dniu, w kt�rym si� pomyl�, Piktowie uw�dz� moj� g�ow�. Chod�!
Conan wszed� do wody, kt�ra si�ga�a mu do pasa, i powi�d� swego m�odszego towarzysza do
�eremia - szerokiego kopca z patyk�w i b�ota, wystaj�cego dwie stopy nad powierzchni� wody.
��w, wygrzewaj�cy si� na tamie, zsun�� si� do wody i znikn��.
Przykucn�li tak, by woda si�ga�a im do szyi. Ponad jej powierzchni� wystawili jedynie g�owy
przystrojone w zlewaj�ce si� z t�em pi�ropusze z li�ci.
- Wola�bym modli� si� do Mitry w �wi�tyni, ni� kl�cze� w tym b�ocie - szepn�� Flavius z
krzywym u�mieszkiem.
- Spokojnie. Od tego zale�y nasze �ycie. Wytrwasz w takiej pozycji, je�eli b�dzie trzeba, przez
kilka godzin?
- Spr�buj� - powiedzia� dzielnie porucznik.
Conan mrukn�� z zadowoleniem i znieruchomia� jak przyczajony w zasadzce lampart.
Owady brz�cza�y wok� nich, a �aby, kt�re zamilk�y, gdy pojawili si� ludzie, teraz podj�y
chrapliwy rechot. Czerwone s�o�ce osuwa�o si� coraz ni�ej. Drzewa powoli ciemnia�y.
- Co� mnie gryzie - szepn�� z rozpacz� Flavius.
- Pijawka. Nie ma obawy. Nie wypije ci krwi na tyle, by� os�ab�.
Flavius wzdrygn�� si�, oderwa� wij�c� si� pijawk� i odrzuci� j� od siebie.
- Ciii! Id� - sykn�� Conan.
Flavius znieruchomia�. Ledwo wa�y� si� oddycha�, gdy Piktowie pojedynczo i dw�jkami
wychodzili spomi�dzy drzew. Pokrzykiwali weso�o i zataczali si� ze �miechu. Flavius by�
zaskoczony. Do tej pory uwa�a� Pikt�w za ponury i milcz�cy lud, a najwidoczniej ci dzicy potrafili
si� cieszy� tak jak wszyscy inni ludzie.
Polana zape�ni�a si�, gdy Piktowie pokryci klanowymi malunkami, pokrzykuj�c i przechwalaj�c
si�, przykucn�li w rz�dach i przekazywali sobie buk�aki z piwem.
- Widz� Wilki, Jastrz�bie, ��wie, Dzikie Koty i Kruki - wyszepta� Flavius. - Wszyscy w
zgodzie� To niezwyk�e!
- Nauczyli si� odk�ada� na bok klanowe wa�nie - mrukn�� Conan. - Je�eli kiedykolwiek si�
zjednocz�, niech Mitra ma w opiece Aquiloni�. Ha! Sp�jrz na tych dw�ch!
Na polan� wkroczy�y dwie postacie znacznie odr�niaj�ce si� od prawie nagich dzikus�w.
Jeden by� piktyjskim szamanem w pi�ropuszu z dwudziestu barwionych strusich pi�r. Flavius
wiedzia�, �e te pi�ra przeby�y ponad tysi�c mil szlakami handlowymi, kt�re wi�y si� niczym
wst��ki po pustyniach i sawannach Po�udnia.
Drugi m�czyzna by� chudym, spalonym przez s�o�ce i wiatr Aquilo�czykiem w ko�lich
sk�rach.
- Sagayetha i� Na Croma! To Edric, zwiadowca, kt�rego wcisn�� nam Lucian! - warkn��
Conan.
Szaman i zwiadowca weszli mi�dzy wojownik�w, kt�rzy zako�ysali si� niczym �an zbo�a, by
zrobi� im przej�cie. Obaj m�czy�ni wspi�li si� na mniejszy g�az. Aquilo�czyk przem�wi� do
Pikt�w w swym rodzinnym j�zyku. Od czasu do czasu przerywa�, a Sagayetha t�umaczy� jego
s�owa.
- Widzicie, moje dzieci - m�wi� Edric - �e wasz wielki i wierny przyjaciel, genera� Viscount
Lucian, nie rzuca s��w na wiatr. Powiedzia�, �e odda w wasze r�ce kompani� Aquilo�czyk�w i
czy� tego nie uczyni�? I pami�tajcie, �e nie zwodzi was, obiecuj�c wam ca�� Schohir�. Teraz
jednak nadszed� czas obrachunku. W zamian za pomoc w odzyskaniu kraju, kt�ry przed laty zosta�
wam podst�pnie wydarty, genera� prosi o obiecan� zap�at�.
Sagayetha przet�umaczy� ostatnie zdanie i doda� kilka s��w od siebie.
- Co on m�wi? - zapyta� Flavius.
- Powiedzia�, �eby przynie�li pieni�dze. A teraz b�d� cicho!
Pojawi�o si� czterech Pikt�w, uginaj�cych si� pod ci�arem skrzyni zawieszonej na dr�gu. Gdy
postawili j� na ziemi, Sagayetha i Edric zeskoczyli z g�azu i podnie�li wieko. Ze swej kryj�wki
Conan i Flavius nie mogli zobaczy� zawarto�ci, ale Edric zanurzy� w skrzyni r�k� i podni�s� gar��
po�yskuj�cych monet. Po chwili pozwoli� im spa�� z powrotem do skrzyni. Flavius us�ysza�
metaliczny brz�k.
- Sk�d Piktowie maj� tyle z�ota i srebra? Sami przecie� nie u�ywaj� monet. Chyba �e do
ozdoby.
- To kasa Valannusa - mrukn�� Conan. - Tu� przed upadkiem Fortu Tuscelan przyby�a skrzynia
z �o�dem, kt�ra wida� wpad�a w r�ce Pikt�w.
- Dlaczego, na wszystkich bog�w, Lucian zdradza w�asny lud i sprzedaje kraj dzikim?
- Nie wiem, cho� mo�e si� domy�lam.
- Zabij� tych �ajdak�w! M�g�bym dosi�gn�� ich, nim mnie powal��
- Spr�buj tylko, a udusz� ci�! - warkn�� Conan. - S�owa, kt�re us�yszeli�my, s� wa�niejsze od
wszystkiego, co m�g�by� zrobi�. Je�eli nie prze�yjemy, wie�� o zdradzie nigdy nie dotrze do
Velitrium. Schyl g�ow� i trzymaj j�zyk za z�bami.
Dwaj m�czy�ni ukryci za tam� patrzyli w milczeniu, jak czterej Piktowie podnosz� dr�g ze
skrzyni� i odchodz� z Edrikiem w g��b lasu. Sagayetha zn�w wspi�� si� na g�az i rozpocz��
przemow�. M�wi� Piktom o ich minionym bohaterstwie i przysz�ych zwyci�stwach. Jaskrawy
pi�ropusz chwia� si� i podskakiwa� w ruchu, gdy szaman gestykulowa� zamaszy�cie.
Nim Sagayetha sko�czy�, zapad�a noc. W ciemno�ci niekt�rzy Piktowie rozpocz�li taniec
zwyci�stwa. Podskakiwali, szurali nogami i st�pali rytmicznie, podczas gdy inni nadal raczyli si�
piwem. Nim gwiazdy pokaza�y si� nad baldachimem li�ci, dostojny taniec przemieni� si� w dziki,
rozpasany pl�s. Pijani zwyci�stwem Piktowie stracili wszelki umiar i przemienili si� w dzikie
bestie. Niekt�rzy rzucali si� na siebie, rani�c z�bami i paznokciami. Conan chrz�kn�� z odraz�.
Ksi�yc wisia� ju� wysoko na niebie, gdy w lesie wreszcie zapad�a cisza. Nad le��cymi
pokotem Piktami b�yska�y �wiate�ka ko�uj�cych �wietlik�w. - Wszyscy posn�li - powiedzia� Conan.
- Idziemy. Nisko schyleni przebrn�li na drug� stron� sadzawki. Gdy wyszli na brzeg i skryli si� pod
os�on� drzew, przemoczony Flavius zadr�a� z zimna. Zdusi� j�k przeci�gaj�c zdr�twia�e mi�nie i
zwalczy� pragnienie kichni�cia.
Conan ruszy� szlakiem, kt�ry doprowadzi� ich do �eremia. Wydawa�o si�, �e Cymmerianin,
klucz�cy mi�dzy drzewami z koci� zwinno�ci�, widzi w ciemno�ciach r�wnie dobrze jak w dzie�.
W przeciwie�stwie do niego Flavius brn�� jak �lepiec. Cz�sto zbacza� ze szlaku i wpada� na k�py
krzew�w oraz pnie drzew. W ko�cu doszed� do wniosku, �e najlepiej b�dzie zda� si� na
barbarzy�ski instynkt Conana i i�� jak najbli�ej za jego plecami.
Wkr�tce dotarli do pobojowiska. Cia�a poleg�ych zacz�y ju� cuchn��. W lesie a� hucza�o od
brz�ku nocnych owad�w. Flavius zadr�a�, gdy dobieg�o go warczenie jakiego� grasuj�cego w
ciemno�ci zwierz�cia.
M�ody oficer zasapa� si�, Cymmerianin bowiem narzuca� mordercze tempo. W ko�cu Conan
zatrzyma� si�, by jego towarzysz m�g� odpocz��.
- Dlaczego Lucian sta� si� zdrajc� swego kraju? - zapyta� wtedy Flavius. - Powiedzia�e�, �e
wiesz.
- To proste - rzek� Conan, wyci�gaj�c miecz, by wyla� wod� z pochwy. - Po upadku Tuscelan
Lucian zosta� tymczasowym gubernatorem Conajohary i dow�dc� wojsk tej ma�ej prowincji.
- Istotnie, prowincja jest ma�a. To tylko pas wzd�u� Grzmi�cej Rzeki, ��cz�cy Conawag� i
Schohir� z Oriskonie� i miastem Velitrium.
- Tak niewielka prowincja nie mog�a d�ugo utrzyma� swej niezale�no�ci. Thasperas z Schohiry
i Brocas z Conawagi ju� udali si� do Tarancii, by nam�wi� kr�la do podzia�u Conajohary
pomi�dzy nich. Lucian doskonale wie, �e jego rz�dy zako�cz� si�, gdy kr�l Nemedides obdarzy t�
ziemi� jednego b�d� drugiego lennika, albo podzieli j� mi�dzy nich. M�wi si�, �e Thasperas i
Lucian nienawidz� si�, wi�c genera� oddaj�c Schohir� Piktom zyska fortun� oraz zaspokoi ��dz�
zemsty. Ta skrzynia zawiera �o�d dla tysi�ca ludzi, a to, w rzeczy samej, niema�a suma. M�wi si�,
�e Lucian jest hazardzist� po uszy pogr��onym w d�ugach.
- Ale, Conanie, jaki los spotka zwyk�ych mieszka�c�w Schohiry?
- Luciana nic to nie obchodzi. On dba tylko i wy��cznie o genera�a Viscounta Luciana, jak
zreszt� wi�kszo�� feudalnych pani�tek jego pokroju.
- Wiem, �e baron Thasperas nie dopu�ci�by si� takiej pod�o�ci! - powiedzia� gorliwie Flavius.
- By� mo�e. Thasperas nie odwo�a� kompanii, kt�re przys�a� nam jako posi�ki po kl�sce w
Tuscelan, a tego nie mo�na powiedzie� o Brocasie. Ja jednak nadal nie ufam �adnemu z nich. Poza
tym matactwa Luciana nie s� bardziej nieuczciwe od tych, za pomoc� kt�rych wy, Aquilo�czycy,
przej�li�cie Conajohar�. Przynajmniej tak uwa�aj� dzicy.
Gniew Flaviusa wzi�� g�r� nad pos�usze�stwem wobec starszego stopniem.
- Skoro tak pogardzasz nami, Aquilo�czykami, dlaczego nadstawiasz karku walcz�c dla nas
przeciwko Piktom?
Conan wzruszy� ramionami.
- Nie pogardzam tob�, Flaviusie, ani �adnym porz�dnym cz�owiekiem, jakiego pozna�em w�r�d
twego ludu. Ale porz�dnych ludzi trudno znale�� w ka�dym kraju. K��tnie lord�w i kr�l�w nic dla
mnie nie znacz�, poniewa� jestem najemnikiem. Sprzedaj� sw�j miecz temu, kto p�aci najwi�cej. I
tak d�ugo, jak mi p�aci, daj� mu w zamian uczciw� r�wnowarto�� w sile i mieczu. Ale, w drog�,
m�ody panie! Nie mo�emy sta� tu i plotkowa� przez ca�� noc.
4. Z�OTO W BLASKU KSIʯYCA
W oficerskiej kwaterze w koszarach w Velitrium, w ��tym �wietle oliwnej lampy zwieszaj�cej
si� z pokrytego sadz� sufitu, siedzieli czterej m�czy�ni. Dwaj z nich byli ub�oceni i czerwoni od
niezliczonych uk�sze� komar�w. Conan, najwyra�niej zupe�nie nie zm�czony bogatym w
wydarzenia ostatnim dniem i noc�, m�wi� z przekonaniem i si��. Flavius walczy� z falami snu,
kt�re usi�owa�y go poch�on��. Za ka�dym razem, gdy g�owa opada�a mu na piersi, podrywa� j�
gwa�townie i skupia� uwag� na dw�ch m�czyznach, kt�rzy patrzyli na� badawczo. Potem powieki
zn�w mu opada�y, cia�o rozlu�nia�o si�, a g�owa zwisa�a bezw�adnie, p�ki na nowo si� nie obudzi�.
Pozostali dwaj ubrani byli w tuniki aquilo�skich oficer�w. �aden jednak nie mia� na sobie
kompletnego stroju, poniewa� obaj zostali przebudzeni w �rodku nocy i niemal�e si�� wyci�gni�ci
z ��ek. Jeden by� pot�nie zbudowanym cz�owiekiem ze szpakowat� brod� i poznaczon� bliznami
twarz�. Drugi, m�odszy o patrycjuszowskich rysach, mia� faliste blond w�osy, kt�re opada�y mu na
ramiona. W�a�nie m�wi�:
- To, co� nam rzek�, kapitanie Conanie, zdaje si� niewiarygodne! Cz�owiek szlachetnie
urodzony, jak genera� Lucian, nie zdradzi�by tak podst�pnie naszego zaufania i swych w�asnych
�o�nierzy! Nie mog� w to uwierzy�. Gdyby� rzuci� takie oskar�enie publicznie, poczu�bym si�
zobowi�zany do nazwania zdrajc� ciebie, Conanie.
Conan parskn��.
- Wierz w co chcesz, Laodamasie, ale Flavius i ja widzieli�my to, co widzieli�my.
Laodamas zwr�ci� si� do starszego oficera:
- Glyco, powiedz mi, czy tu chodzi o zdrad�, czy te� oni obaj oszaleli?
Glyco namy�la� si� d�u�sz� chwil�.
- Z pewno�ci� to powa�ne oskar�enie. Z drugiej strony, Flavius jest jednym z naszych
najlepszych porucznik�w, a nasz cymmeria�ski przyjaciel okaza� swoj� lojalno�� ubieg�ej jesieni.
Luciana znam tylko od czasu, gdy obj�� nad nami dow�dztwo. Bez dowod�w nie powiem na niego
ani z�ego, ani dobrego s�owa.
- Ale Lucian jest szlachcicem! - upiera� si� Laodamas.
- Tak? - warkn�� Conan. - Laodamasie, je�eli wierzysz, �e sam tytu� wynosi cz�owieka ponad
ma�ostkow� pokus�, to musisz si� jeszcze wiele nauczy� o ludziach.
- C�, je�eli ta fantastyczna opowie�� jest prawdziwa� Czekaj! - rzek� szybko Laodamas, bo w
b��kitnych oczach Conana b�ysn�a z�o��, w jego gardle za� zabrzmia� g��boki pomruk. - Nie
zadaj� k�amu twym s�owom, kapitanie. Powiedzia�em tylko: je�eli. Je�eli to prawda, co
proponujesz? Nie mo�emy i�� do naszego dow�dcy i powiedzie�: �Zdrajco, zrezygnuj z
dow�dztwa i czekaj pod stra�� na s�d�.
Conan roze�mia� si� chrapliwie.
- Nie po�o�� na pniu niczyjego karku bez dowod�w. Ta skrzynia z �o�dem powinna wkr�tce
przeby� Grzmi�c� Rzek� i zosta� cichcem przekazana w r�ce genera�a. Flavius i ja szli�my przez
po�ow� nocy, by zd��y� przed ni�. Liczyli�my, �e jej ci�ar op�ni przybycie. Je�eli si� ubierzecie,
mo�emy przej�� j�, nim dotrze do brzegu!
Czterej otuleni w p�aszcze oficerowie, rozmawiaj�cy przyciszonymi g�osami, zatrzymali si�
przy w�skim pomo�cie, kt�ry wychodzi� w rzek� z przystani Velitrium. Kilka uwi�zanych przy
nim ma�ych �odzi podskakiwa�o na rzecznych falach. Ksi�yc, prawie w pe�ni, wisia� jak
nadgryziony dysk nad zachodnim horyzontem. W g�rze kr��y�y powoli bia�e gwiazdy, a nad
powierzchni� rzeki snu�a si� mg�a. Ponad mlecznobia�ymi k��bami widnia�y kud�ate sylwetki
drzew na drugim brzegu.
Jedynymi d�wi�kami zak��caj�cymi nocn� cisz� by� chlupot wody o pale pomostu i ciche
poskrzypywanie tr�cych o siebie �odzi. Z daleka dobieg� krzyk nura. Oficerowie spojrzeli pytaj�co
na Conana, lecz on potrz�sn�� przecz�co g�ow�.
- To prawdziwy ptak, nie piktyjski sygna�.
- Flaviusie! - rzuci� ostro Laodamas.
Porucznik drzema� oparty plecami o pal.
- Niech ch�opak �pi - powiedzia� Conan. - Zas�u�y� sobie na to po trzykro�.
Wkr�tce Flavius zacz�� pochrapywa� cichutko. Laodamas spojrza� na wsch�d i zapyta�:
- Niebo poblad�o troch�. Czy to ju� dnieje?
Conan zn�w potrz�sn�� g�ow�.
- To tak zwany fa�szywy �wit. Prawdziwy nastanie nie wcze�niej jak za godzin�.
Rozmawiaj�cy umilkli. Wszyscy trzej zacz�li chodzi� po pomo�cie w t� i z powrotem. Wtem
Conan zatrzyma� si�, by zawr�ci�, i znieruchomia�.
- S�uchajcie! - To wios�a! - doda� po chwili. - Zaj�� miejsca!
Szturchn�� Flaviusa czubkiem buta. Czterej oficerowie zeszli na brzeg i skryli si� w cieniach.
- Teraz cicho! - nakaza� Conan.
Zn�w zapad�a cisza. Ksi�yc zaszed� i gwiazdy zap�on�y ja�niej. Potem, gdy niebo na
wschodzie zblad�o, zapowiadaj�c nadej�cie dnia, ponownie straci�y blask.
Oficerowie us�yszeli lekki, rytmiczny plusk i poskrzypywanie. We mgle pojawi� si� czarny
kszta�t �odzi. Gdy podp�yn�a bli�ej, mogli rozr�ni� g�owy pi�ciu ludzi wznosz�ce si� nad
kad�ubem.
��d� zbli�y�a si� do ko�ca pomostu. Jeden z m�czyzn wyskoczy� na pomost i szybko
przywi�za� cum� do ko�ka. Czterej wio�larze st�kaj�c podnie�li ci�ki, niewygodny przedmiot i
wepchn�li go na deski pomostu. Potem wyskoczyli z �odzi, z�apali dr�g i d�wign�li �adunek na
ramiona. Pi�ty poprowadzi� ich w kierunku brzegu. Po chwili da�o si� dostrzec, �e wszyscy odziani
s� w ko�le sk�ry aquilo�skich zwiadowc�w. Najwyra�niej w czasie transportu Piktowie musieli
przekaza� �adunek tej pi�tce.
Zwiadowcy zbli�yli si� do brzegu, a wtedy na pomost wskoczy� Conan z dobytym mieczem.
- Sta� albo zginiecie! - krzykn�� ostro.
Trzej pozostali oficerowie stan�li za nim z obna�onymi mieczami w d�oniach. Przez jedno
uderzenie serca wok� panowa�a grobowa cisza.
Tragarze z hukiem rzucili skrzyni�. Jak jeden m�� pop�dzili na koniec pomostu i skoczyli do
swojej �odzi, kt�ra zako�ysa�a si� niebezpiecznie. Jeden ci�� cum� no�em, inni z�apali wios�a i
odbili.
Przyw�dca r�wnie� rzuci� si� do ucieczki, ale potkn�� si� o skrzyni� i przewr�ci�. Conan szybko
jak b�yskawica z�apa� go za �ylasty kark i przycisn�� mu do gard�a ostrze miecza.
- Jedno s�owo, a ju� nigdy nie powiesz drugiego - warkn�� ostrzegawczo. Jego oczy zap�on�y
jak �lepia g�odnego drapie�nika.
Pozostali oficerowie przecisn�li si� obok Conana oraz jego je�ca i dotarli do ko�ca pomostu.
Lecz zwiadowcy odp�yn�li ju� daleko, a wkr�tce roztopili si� w mlecznych oparach.
- Niech sobie te psy id� - warkn�� Conan. - Wa�ne, �e mamy tego. To Edric, zdrajca, kt�ry
wprowadzi� nas we wczorajsz� zasadzk�. Powie nam to, co chcemy wiedzie�, prawda, Edricu?
Kiedy zwiadowca nie odpowiedzia�, Conan doda�:
- Niewa�ne. Zmusz� go do m�wienia.
- Co teraz, Conanie? - zapyta� Glyco.
- Wracamy do koszar. Do twojej kwatery.
- Conanie, jak zabierzemy do koszar skrzyni� i tego cz�owieka? - zapyta� Flavius. - �eby j�
ponie��, trzeba czterech ludzi, a wtedy zabraknie stra�nika dla wi�nia.
- Flaviusie, zabierz temu psu n� i zwi�� mu r�ce na plecach. Jego pasem. Teraz ty za niego
odpowiadasz.
Cymmerianin rozlu�ni� �elazny u�cisk na szyi zwiadowcy, wyprostowa� barczyste ramiona i
pochyli� si� nad skrzyni�.
- Glyco, Laodamasie, d�wignijcie j� na chwil�.
Dwaj oficerowie wsun�li ramiona pod ko�ce dr�ga i wyprostowali si� sapi�c ci�ko. Conan
przykucn�� i wsun�� plecy pod skrzyni�. Napi�te musku�y zatrzeszcza�y, gdy prostowa� kolana.
- Na bog�w! - rzek� Laodamas. - Nigdy bym nie pomy�la�, �e �miertelnik zdo�a d�wign�� taki
ci�ar.
- Pom�cie Flaviusowi doprowadzi� wi�nia do koszar. Nie mog� tak sta� do wschodu s�o�ca!
W bladym �wietle brzasku ruszyli b�otnistymi ulicami Velitrium. Najpierw szed� zwiadowca, z
Glykiem i Laodamasem po bokach i Flaviusem za plecami. Ostry czubek miecza co chwila
przynagla� oci�gaj�cego si� je�ca. Poch�d zamyka� Conan. Troch� zatacza� si� pod ci�arem
skrzyni, ale trzyma� j� pewnie na grzbiecie.
Dotarli do koszar w chwili, gdy pierwszy ptasi �piew przywita� wschodz�ce s�o�ce. Stra�nik
wytrzeszczy� oczy, ale rozpoznawszy oficer�w, zasalutowa� bez s�owa.
5. �GENERA� SI� GOLI�
Kilka minut p�niej w kwaterze Glyca siedzia�o pi�ciu ludzi. Skrzynia z podniesionym wiekiem,
ukazuj�c sw� migoc�c� zawarto��, sta�a na �rodku pokoju. Edric siedzia� na pod�odze z r�kami i
nogami zwi�zanymi razem.
- Oto dow�d - zacz�� Conan dysz�c ci�ko. Odwr�ci� si� do Edrica. - Teraz, cz�owieku, albo
b�dziesz m�wi�, albo ja b�d� musia� wypr�bowa� na tobie pewn� piktyjsk� tortur�
Ponury wi�zie� milcza�.
- Dobrze. Flaviusie, daj mi jego n�.
Oficer wyci�gn�� zza cholewy n� zwiadowcy i poda� go Cymmerianinowi, kt�ry pokiwa� nim
znacz�co.
- Nie lubi� u�ywa� w�asnego - powiedzia�. - Bo przy rozgrzewaniu do czerwono�ci stal si�
rozhartowuje. Przysu� mi kosz z w�glami.
- B�d� m�wi�! - zaskamla� wi�zie�. - Diabe� taki jak ty wycisn��by zeznania nawet z
nieboszczyka. - Edric nabra� powietrza do p�uc i zacz�� m�wi�: - My, ludzie z Oriskonie, �yjemy z
dala od reszty Conajohary i ma�o obchodz� nas inne prowincje. Poza tym genera� obieca�, �e
uczyni nas bogatymi, je�li oddamy Schohir� Piktom. Jeste�my biedakami. C� poza rozbojem i
z�orzeczeniami mamy od naszego barona czy innych pan�w?
- Twoim obowi�zkiem jest s�ucha� swych naturalnych pan�w� - zacz�� Laodamas, ale Conan
gestem nakaza� mu milczenie.
- M�w dalej, Edricu. Nie zwa�aj na dobro i z�o swego post�pku.
Edric opowiedzia�, jak genera� Lucian nam�wi� jego i innych zwiadowc�w do wci�gni�cia
Aquilo�czyk�w w piktyjsk� zasadzk�.
- Zastawili�my pu�apk� nad Po�udniowym Strumieniem po to, by udowodni� dobr� wol�
genera�a wobec piktyjskich sprzymierze�c�w i �eby odebra� im skrzyni� z �o�dem.
- Jak szlachetnie urodzony cz�owiek mo�e zdradza� swoich dla z�ota?! - krzykn�� zapalczywie
Laodamas.
Conan zmarszczy� brwi i odwr�ci� si� do oficera.
- Cicho, Laodamasie. Edricu, m�w dok�adniej, na czym polega�a zastawiona przez genera�a
pu�apka?
- Czarownik Sagayetha umie rz�dzi� w�ami z daleka. Piktowie m�wi�, �e wk�ada dusz� w
cia�o w�a, ale ja nie rozumiem si� na takich rzeczach.
- Ani ja, ani �aden uczciwy cz�owiek - rzek� Conan. - My�lisz, �e Lucian naprawd� odda�by
Schohir� Piktom?
Edric wzruszy� ramionami.
- Nie wiem. Nie wybiega�em my�lami tak daleko do przodu.
- Czy nie pomy�la�e�, �e was tak�e by zdradzi�? Kaza�by zabi� ciebie i twoich kamrat�w, �eby
�aden �wiadek jego zdrady nie doni�s� o niej kr�lowi Aquilonii.
- Na Mitr�! Nie! - wysapa� Edric, odwracaj�c g�ow� od ognia, �eby ukry� przera�enie w oczach.
- Mo�e ten �ajdak ��e, a Lucian jest lojalnym Aquilo�czykiem - wtr�ci� Laodamas. - Zatem nie
musimy�
- G�upcze! - wybuchn�� Conan. - Jaki lojalny Aquilo�czyk po�wi�ca kompani� dobrych
�o�nierzy zaledwie po to, by zastawi� pu�apk�? Glyco, ilu prze�y�o ten pogrom?
- Cztery dziesi�tki wr�ci�y przed noc�. Mamy nadziej�, �e mo�e jeszcze kilku�
- Ale� - zacz�� Laodamas.
Conan trzasn�� pi�ci� w d�o�.
- To byli moi ludzie! - warkn��. - Sam ich wyszkoli�em i zna�em ka�dego z nich. Arno by�
porz�dnym cz�owiekiem i moim przyjacielem. Ju� niewa�ne, jaki plan uknu� Lucian. Glyco,
Laodamasie, id�cie do swoich kompanii i wybierzcie po tuzinie ludzi, kt�rym ufacie. Powiedzcie
im, �e chodzi o zdrad� wysokiego oficera i �e je�li chc� pomsty za Po�udniowy Strumie�, musz�
wykonywa� rozkazy. Spotkacie si� ze mn� za p� godziny na placu koszarowym. Flaviusie,
zamknij naszego wi�nia i potem do��cz do mnie.
- Conanie - powiedzia� Laodamas - przyznaj�, �e tw�j plan jest rozumny, ale to ja powinienem
dowodzi�. Ja jestem szlachcicem, wi�c stoj� nad tob� w wojskowej hierarchii�
- A ja stoj� nad tob�, m�ody cz�owieku - warkn�� Glyco. - Je�eli k��cisz si� o szar�e, ja obejm�
dowodzenie. Prowad�, Conanie! Zdaje si�, �e wiesz, co robisz.
- Je�eli nie - mrukn�� pos�pnie Laodamas - wszyscy zawi�niemy za bunt. Za��my, �e genera�
krzyknie: �Bra� tych zdrajc�w!� Kogo pos�uchaj�?
- Odpowied� jest kwesti� czasu - rzek� Conan. - Idziemy!
Na placu koszarowym trzej oficerowie i ich porucznicy zebrali czterdziestu �o�nierzy. Conan
pokr�tce wyja�ni�, na czym polega�a piktyjska zasadzka i kto zaplanowa� masakr�. Kaza� czterem
ludziom przynie�� skrzyni� i powiedzia�:
- Chod�cie za mn�.
S�o�ce wspi�o si� nad wierzcho�ki falistych, bossonia�skich wzg�rz, gdy oddzia� Conana
przyby� przed siedzib� dow�dcy Pogranicznego Legionu Conajohary. Do wybudowanego na stoku
domostwa wchodzi�o si� z ulicy po dwunastu stopniach. Dwaj stra�nicy stan�li na baczno�� na
widok oficer�w.
Conan wszed� na schody.
- Sprowad�cie genera�a! - szczekn��.
- Ale� panie, genera� jeszcze nie wsta� - powiedzia� wartownik.
- Sprowad�cie go. Ta sprawa nie mo�e czeka�.
Obrzuciwszy badawczym spojrzeniem ponure twarze oficer�w, wartownik odwr�ci� si� i
wszed� do domu. Na ulicy pojawi� si� stajenny, prowadz�cy jednego z generalskich
wierzchowc�w.
- Po co ten ko�? - zapyta� Conan drugiego stra�nika,
- Jego lordowska mo�� cz�sto za�ywa przeja�d�ki przed �niadaniem.
- Wspania�e zwierz�.
Wr�ci� pierwszy stra�nik i powiedzia�:
- Genera� si� goli, panie. Prosi, �eby zaczeka�
- Do diab�a z nim! Je�eli nie wyjdzie do nas, my p�jdziemy do niego. Id� i powiedz to jego
lordowskiej mo�ci!
Wartownik westchn�� ci�ko i wr�ci� do domu. Wkr�tce na tarasie pojawi� si� genera� Viscount
Lucian z r�cznikiem na ramieniu. Poza nim mia� na sobie tylko spodnie i buty. By� to niski, kr�py
m�czyzna w �rednim wieku, kt�rego dobrze rozwini�te musku�y zaczyna�y ju� traci� spr�ysto��,
a czarne w�sy, zazwyczaj stercz�ce jak para nawoskowanych szyde� bez porannej pomady, by�y
wystrz�pione i oklap�e.
- Panowie - zacz�� wynio�le Lucian. - Czemu zawdzi�czam wizyt� o tak niewczesnej porze? -
odwr�ci� si� do stra�nika i powiedzia�: - Przynie� sto�ek. Hermius mo�e sko�czy� mnie goli�, a ja
w tym czasie wys�ucham mych porannych go�ci. Ty, kapitanie Conan, o ile dobrze pami�tam
godno��, wygl�dasz na przyw�dc�. Co masz do powiedzenia?
- Tylko kilka s��w, milordzie - warkn�� Conan. - Ale za to mamy co� do pokazania.
Gwa�townie machn�� r�k� i �o�nierze czekaj�cy na ulicy szybko wspi�li si� po schodach i
postawili skrzyni� na mozaikowej posadzce tarasu. Potem cofn�li si� kilka krok�w.
Glyco i Laodamas wpatrywali si� w genera�a niczym nemedyjscy kronikarze w staro�ytny
pergamin. Lucian rzuci� okiem na skrzyni� i drgn��. Twarz mu zblad�a i zagryz� doln� warg�. Nic
nie powiedzia�, ale w sercach tych, kt�rzy go obserwowali, nie posta�a najmniejsza w�tpliwo�� co
do tego, �e genera� wie, co to jest za skrzynia.
Conan kopniakiem odrzuci� wieko. Zawiasy zaskrzypia�y. Stra�nicy zamrugali. Lucian
wzdrygn�� si�, gdy z�ote monety zal�ni�y w s�o�cu.
- Nadesz�a chwila prawdy, Viscount - rzek� ponuro Conan. Jego bezlitosne spojrzenie zawis�o
na twarzy zwierzchnika. - Stoi przed tob� dow�d twego przest�pstwa. Nie w�tpi�, �e kr�l
Numedides nazwie je zdrad�. Ja mam na to inne okre�lenie: �mierdz�ca zdrada. Najpodlejsz�
zdrad� jest wp�dzenie w pu�apk� w�asnych �o�nierzy, kt�rzy ufali ci, dzielnie dla ciebie walczyli i
�lepo wykonywali twoje rozkazy!
Lucian nie poruszy� si�, jedynie koniuszek j�zyka przesun�� si� po jego wargach. Oczy mia�
jasne i niewzruszone.
Oczy Conana zw�zi�y si� w szczeliny, w kt�rych zap�on�a czysta nienawi��.
- Widzieli�my, jak Piktowie dali t� skrzyni� twojemu cz�owiekowi Edricowi i mamy jego
zeznanie. Jeste� aresztowany�
Balwierz, trzymaj�cy pod brod� genera�a misk� z gor�c� wod�, cofn�� brzytw�. Lucian skoczy�
jak atakuj�cy w��. Wyrwa� misk� z r�k zdumionego golibrody i cisn�� j� Conanowi w twarz. W
nast�pnej chwili chwyci� obur�cz skrzyni� i pchn�� j� pot�nie. Skrzynia zwali�a si� z tarasu, wieko
odpad�o. Po schodach lun�a kaskada z�otych monet. By�a to istna ulewa szczerego z�ota.
Z ust �o�nierzy, kt�rzy przybyli tu wraz z Conanem, wyrwa�o si� zbiorowe sapni�cie zachwytu.
Gdy skrzynia trzasn�a o ziemi�, a monety potoczy�y si� po ulicy, �o�nierze z�amali szyk i rzucili
si� w pogo� za z�otem.
Lucian przemkn�� obok Cymmerianina chwilowo o�lepionego przez gor�c� wod� z myd�em,
pokona� schody po dwa stopnia naraz, rozepchn�� zdezorientowanych �o�nierzy i skoczy� na siod�o
ogiera. Nim Conan otrz�sn�� si� z mydlin, pyszny wierzchowiec znika� na ko�cu ulicy. Bry�y b�ota
tryska�y spod kopyt, m��c�cych ziemi� w szalonym galopie.
Laodamas wrzasn�� na swoich ludzi, by biegli do koszar po konie i ruszyli w po�cig za
uciekinierem.
- Nigdy go nie z�apiesz - powiedzia� Conan. - Ten ko� jest najlepszy na ca�ym Pograniczu
Bosso�skim. Ale to bez znaczenia. Kiedy nasze z�o�one pod przysi�g� o�wiadczenie dotrze do
Tarancii, b�dziemy mieli spok�j z Lucianem. Czy kr�l ka�e go �ci��, czy obdarzy nim jak�� inn�
prowincj�, to ju� nie nasza sprawa. Teraz musimy powstrzyma� Pikt�w od zagarni�cia ca�ej
Schohiry i sk�pania jej we krwi! - Podszed� do �o�nierzy czekaj�cych pod tarasem i powiedzia�: -
Zbierzcie te monety, nim pogubi� si� w b�ocie. Potem wracajcie do koszar i czekajcie na moje
rozkazy. Kto p�jdzie ze mn� ratowa� kraj w imi� Mitry i Numedidesa?
6. ��KA MASAKRY
- Ja nie l�kam si� w�y, ale nie r�cz� za swoich pikinier�w, gdy te paskudztwa zaczn� im spada�
na g�owy - m�wi� Glyco. - Wszyscy �o�nierze wiedz� ju� o tym piktyjskim czarowniku.
Laodamas wzruszy� ramionami.
- W bitwie nie jestem tch�rzem wi�kszym od innych, ale w�e� To nie rycerski spos�b
wojowania. Zwabmy Pikt�w na otwarte pole, gdzie nie ma drzew, z kt�rych mog�yby spada� w�e,
i gdzie moja konnica mog�aby por�ba� t� dzicz na kawa�ki.
- Nie widz� sposobu - burkn�� Conan. - Ich nast�pnym posuni�ciem b�dzie zapewne
sforsowanie Rzeki Po�udniowej i wej�cie do Schohiry, skoro to t� prowincj� sprzeda� im Lucian.
Ta kraina to ci�gn�ce si� milami puszcze. Aquilo�czycy jeszcze ich nie wykarczowali.
- Zatem - upiera� si� Laodamas - dlaczeg� by nie zgromadzi� naszych si� w Schondarze. Tam
mogliby�my u�y� jazdy.
- Nie mo�emy zmusi� Pikt�w, by spotkali si� z nami na wybranym przez nas polu. Osady w
Schohirze s� rozrzucone i Piktowie bez przeszk�d spaliliby ca�� prowincj�, podczas gdy my
siedzieliby�my kamieniem czekaj�c na ich atak. Oni przemykaj� mi�dzy drzewami jak woda przez
sito, a nasi ludzie musz� walczy� w bojowym szyku.
- Wi�c jaki jest tw�j plan? - zapyta� Glyco.
- Wybra�em spo�r�d moich �ucznik�w do�wiadczonych zwiadowc�w. Kiedy wr�c� z
meldunkami, odszukam miejsce, w kt�rym Piktowie maj� zamiar przeby� Po�udniowy Strumie�, i
tam uderz�.
- Ale w�e� - zacz�� Laodamas.
- Niech je piek�o poch�onie! Kto ci powiedzia�, �e �o�nierka jest bezpiecznym rzemios�em?
W�e przestan� nas n�ka�, gdy Sagayetha zginie. By� mo�e uda mi si� go zabi�. Na razie musimy
zrobi� to, co mo�na z tym, co mamy. A na Croma i Mitr�, mamy do��!
Trzy mile powy�ej Ska� Rady, Po�udniowy Strumie� p�yn�� przez po�a� w miar� r�wnego
gruntu, b�otnistego po obu stronach koryta. Strumie� by� w tym miejscu szeroki i p�ytki, �atwy do
przebycia, dlatego zbiega�o si� tu kilka szlak�w. Podmok�� r�wnin� porasta�y trawy i krzewy, ale
drzewa by�y nieliczne. ��ka Masakry, jak j� zwano, by�a najbardziej przestronnym terenem w
okolicy.
Na obrze�ach tego miejsca, gdzie zaczyna� si� g�sty las, Conan rozstawi� swoj� armi�.
Pikinierzy i �ucznicy stan�li p�ksi�ycem pod drzewami, konnica Laodamasa za� na prawej flance.
Je�d�cy siedzieli na ziemi i grali w ko�ci, a sp�tane wierzchowce gryz�y traw� i macha�y ogonami
op�dzaj�c si� przed dokuczliwymi muchami. Conan chodzi� wzd�u� szereg�w, sprawdzaj�c
ekwipunek, wydaj�c rozkazy i poprawiaj�c nastr�j my�l�cych o w�ach �o�nierzy za pomoc�
niewybrednych �art�w.
- Glyco! - zawo�a�. - Wyznaczy�e� ludzi, kt�rzy maj� przymocowa� �uczywa na pikach?
- W�a�nie je przygotowuj� - odrzek� Glyco, wskazuj�c na dwunastu Aquilo�czyk�w, kt�rzy
przywi�zywali do w��czni smolne szczapy.
- Dobrze. Zapalcie je, gdy tylko zobaczycie Pikt�w.
Conan poszed� dalej.
- Laodamasie! Daj rozkaz do szar�y, gdy po�owa Pikt�w przejdzie przez strumie�.
- W ten spos�b zdob�dziemy nieuczciw� przewag�. To nie po rycersku.
- Na Croma i Mitr�, cz�owieku, to nie turniej! Wydaj rozkaz.
Znalaz�szy si� z powrotem w�r�d piechoty, Cymmerianin skin�� na Flaviusa i powiedzia�:
- Kapitanie Flaviusie, czy twoi ludzie s� gotowi?
Flavius sk�oni� si�, s�ysz�c sw�j nowy stopie�.
- Tak jest, panie. Przygotowuj� dodatkowe strza�y.
- Dobrze. Nie wiem, co nara�a armi� na wi�ksze niebezpiecze�stwo: uczciwy ba�wan jak
Laodamas czy przebieg�y szakal jak Lucian. Na szcz�cie na ciebie mog� liczy� bez zastrze�e�.
Flavius w odpowiedzi b�ysn�� z�bami w szerokim u�miechu.
Popo�udnie mija�o w�r�d brz�czenia much i �o�nierskich narzeka�. Przekazywano sobie z r�k
do r�k buk�aki z wod�. Siedz�cy na zwalonej k�odzie Conan, na p�acie kory, w miar� przybywania
meldunk�w zwiadowc�w zaznacza� po�o�enia piktyjskich hord. W ko�cu mia� szkicow� map�, na
podstawie kt�rej zaplanowa� nadchodz�c� bitw�.
Tu� przed zachodem s�o�ca na ��ce Masakry pojawili si� pierwsi Piktowie, wywrzaskuj�cy
wyzwania i wymachuj�cy broni�. Kolejne dziesi�tki i setki wojownik�w wylewa�y si� z lasu, a�
obni�enie za Po�udniowym Strumieniem wype�ni�o si� nagimi, malowanymi cia�ami.
- Przewa�aj� liczebnie jak w czasie bitwy z w�ami - mrukn�� Flavius.
Conan wzruszy� ramionami i wsta�. Wzd�u� szereg�w Aquilo�czyk�w przekazywano spiesznie
rozkazy. Pikinierzy wyznaczeni do t�pienia w�y rozpalali ogniska, od kt�rych mieli zapali�
pochodnie na pikach. �ucznicy wyci�gali strza�y z ko�czan�w i wbijali je w ziemi� przed sob�.
Nagle zacz�� bi� b�ben. Jego dudnienie przypomina�o �omot oszala�ego serca. Piktowie,
wykrzykuj�c wojenne krzyki, rzucili si� do strumienia, tratuj�c podmok�y grunt po po�udniowo -
zachodniej stronie ��ki. W�r�d dzikiego wycia strza�y zaj�cza�y nad ��k� niczym duchy
pot�pionych.
Pierwsze grupy Pikt�w rzuci�y si� na szeregi pikinier�w. Kiedy jeden z napastnik�w nadzia� si�
na pik� i jego ci�ar �ci�gn�� ostrze w d�, inni wepchn�li si� w t� luk�, ciskaj�c oszczepy i tn�c
toporami. Pikinierzy z drugiego szeregu, wrzeszcz�c i kln�c, zdo�ali ich odeprze�. Wkr�tce wzd�u�
aquilo�skiego szyku pe�zali, wili si� i zawodzili ranni i konaj�cy.
Sam Conan sta� w �rodku bitewnego zam�tu, g�ruj�c niczym olbrzym nad ni�szymi
Gunderlandczykami i Bosso�czykami. Uzbrojony w pot�ny top�r zbiera� krwawe �niwo w�r�d
wrog�w, kt�rzy rzucali si� na niego jak ujadaj�ce psy na ody�ca. Straszliwe ostrze, kt�rym
wywija� z tak� �atwo�ci�, jakby to by�a wierzbowa witka, roz�upywa�o czaszki, mia�d�y�o �ebra,
odr�bywa�o g�owy i ramiona z bezlitosn� dok�adno�ci�. Nuc�c gard�owo monotonn� pie�� swego
klanu, walczy� niezmordowanie, a stosy trup�w ros�y wok� niego jak �ci�te zbo�e wok� kosiarza.
Piktowie zacz�li w ko�cu omija� miejsce, w kt�rym nad wa�em poleg�ych sta� niepokonany
Cymmerianin. Cho� byli odurzeni walk� i krwi�, do ich dzikiej �wiadomo�ci dotar�o, �e tego
odzianego w �elazo olbrzyma, zbryzganego posok� od st�p do g��w, nigdy nie zdo�aj� pokona�.
Naraz odst�pili i wok� Conana zrobi�o si� pusto. Gdy Cym