4242
Szczegóły |
Tytuł |
4242 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4242 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4242 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4242 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Rob Mac Gregor
Indiana Jones Siedem Zas�on
Przek�ad: Joanna Hetman-Krajewska
Tytu� orygina�u: Indiana Jones and the seven veils
Data wydania: 1994
Dla Daemiana i Deana
Los pu�kownika Fawcetta jako temat domys��w i kontrowersji cieszy si� w Brazylii popularno�ci� por�wnywaln� gdzie indziej jedynie z popularno�ci� w�a morskiego. Rozmowa o nim pobudza fantazj� Brazylijczyka, wzmaga jego �atwowierno��... Legenda wok� tej postaci rozros�a si� w takim stopniu, �e sta�a si� podstaw� nowego, odr�bnego folkloru. Ka�dy ma swoj� w�asn� teori�, a poniewa� wszelkie doskona�e teorie opieraj� si� na osobistym do�wiadczeniu lub prywatnej informacji, osobiste do�wiadczenie lub prywatna informacja s� tworzone na t� okoliczno��. Okaza�o si�, �e najtrudniej uwierzy� w to, �e Fawcett istnia� rzeczywi�cie. Wobec nat�oku apokryficznych bocznych �wiate�, rzucaj�cych jasne smugi na t� spraw�, nasz ignis fatuus jest zagro�ony; mo�e znikn�� ca�kowicie.
- Peter Fleming
Brazilian Adventure
Wyobra�nia to sztuka widzenia rzeczy niewidzialnych.
- Jonathan Swift
PROLOG
14 sierpnia 1925
Z niecierpliwo�ci� oczekuj� na chwil�, w kt�rej wyrusz�. Moje siniaki i rany zagoi�y si�. Cz�no zosta�o odpowiednio wyekwipowane w strzelby, amunicj�, odzie� i jedzenie. Ilo�ci tego ostatniego s� mizerne, w rzece jest mn�stwo ryb, a kiedy przybijemy do brzegu, b�dziemy polowa�.
Czekam teraz w cz�nie na moich dw�ch towarzyszy. Nie s� oni t� par�, kt�r� wybra�em na wsp�uczestnik�w, lecz w obecnej sytuacji nie mam wielkiego wyboru. Jeden z�nich nazywa si� Harry Walters. Wydaje si�, �e jego przetrwanie zale�y wy��cznie od rumu, on za� twierdzi, i� zna t� zdradzieck� d�ungl� jak w�asn� kiesze�. Zobaczymy. Drug� osob� jest kobieta. Maria. Wi�kszo�� moich koleg�w wy�mia�aby sam pomys� zabierania kobiety do d�ungli. Ju� s�ysz� ich opini�: b�dzie si� ci�gle pl�ta� pod nogami, nie ma odwagi, woli i�zdecydowania m�czyzny. Kobiety stanowi� tylko k�opot, rozpraszaj� uwag�. Cz�sto okazuj� s�abo�� lub zapadaj� na zdrowiu. Mo�e to i prawda, ale nie znaj� Marii.
Moje obserwacje poczynione w ostatnich kilku tygodniach pozwalaj� s�dzi�, �e kobieta ta nie ma poj�cia o s�abo�ci przypisywanej jej p�ci - ani fizycznej, ani psychicznej, ani emocjonalnej. Jest wyj�tkowo cierpliwa, honorowa i godna zaufania. Nie mam natomiast pewno�ci, czy te same cechy mog� przypisa� Waltersowi.
Razem z Mari� odby�em kilka spacer�w i zrozumia�em, �e ta kobieta jest bardziej m�czyzn� ni� po�owa m�czyzn, jakich spotka�em. Pozostaj� pod wra�eniem jej wiedzy o�d�ungli, jak r�wnie� chy�o�ci jej n�g. Najbardziej jednak oczarowuje mnie co�, o czym Maria jedynie napomkn�a: miejsce, z kt�rego pochodzi. Maria jest moj� przewodniczk�, a jej by�y dom jest w�a�nie tam, gdzie zmierzamy.
Wyprzedzam jednak bieg zdarze�. Okoliczno�ci, w jakich si� obecnie znalaz�em, kosztowa�y mnie wiele wysi�ku, musia�em tak�e pogodzi� si� ze znaczn� niewygod�. Wszystkie te sprawy opisa�em w moich dziennikach, streszcz� to jednak pokr�tce. D�ungla, od tego powinienem zacz��, nie jest miejscem, gdzie mo�na zapuszcza� si� samotnie. Po miesi�cach w�drowania przez ten niego�cinny l�d, kt�ry codziennie knuje, by zabi� ka�dego, kto �mia�by rzuci� mu wyzwanie, by�em doprawdy zrozpaczony i samotny. M�j syn, kulej�cy z powodu zranionej kostki i gor�czkuj�cy od malarii, zawr�ci� kilka tygodni wcze�niej i�wys�a�em z nim naszego ostatniego przewodnika. Niech ich Pan B�g strze�e.
Przez wiele dni pod��a�em w g�r� rzeki, dostrzeg�em jednak, �e wci�� zmienia ona kierunek, zbaczaj�c z tego, ku kt�remu si� posuwa�em. Zostawi�em wi�c rzek� i�pomaszerowa�em prosto na p�noc w kierunku nie zbadanych terytori�w. Trzeciego dnia sko�czy�a mi si� woda i przez nast�pne dwa lub trzy dni jedynym jej �r�d�em by�a rosa, kt�r� zlizywa�em z li�ci. Zadawa�em sobie pytanie: co sk�oni�o mnie do podj�cia decyzji, by samemu ruszy� w drog�? Nazywa�em siebie g�upcem, idiot�, szale�cem. Wlok�em si� bez celu i wkr�tce odkry�em, �e rozmawiam ze starymi przyjaci�mi, a nawet ze zwierz�tami. Postacie te pojawia�y si� i znika�y... W ko�cu nie by�em w stanie ju� d�u�ej i�� i zacz��em si� czo�ga�. Sam siebie wyda�em na pastw� insekt�w. Rozpaczliwie potrzebowa�em wody i�zdawa�em sobie spraw�, �e pozosta�o mi jeszcze tylko kilka godzin �ycia. Podj��em walk� ze �mierci�, nie chcia�em z�o�y� broni. Straci�em jednak przytomno��. Kiedy si� obudzi�em, znajdowa�em si� w plac�wce misyjnej nad Rio Tocantins. Maria znalaz�a mnie i powlok�a przez d�ungl�, piel�gnowa�a mnie, a� powr�ci�em do zdrowia. Nie mog� wi�c nic powiedzie� przeciwko niej.
Rzeczywi�cie ta kobieta odznacza si� niepowtarzaln� osobowo�ci�. Twierdzi, �e wiedzia�a, i� nadchodz� i potrzebuj� pomocy, wi�c wyruszy�a do d�ungli, by mnie znale��. W�normalnych warunkach powiedzia�bym, �e to wierutne bzdury. Zaczynam jednak rozumie�, i� przetrwanie w d�ungli wymaga pewnego wyostrzenia zmys��w, kt�re my, mieszka�cy cywilizowanego �wiata, zamienili�my na logik� i analiz�. Mo�e wi�c Maria rzeczywi�cie przeczu�a moje rych�e nadej�cie.
Teraz o Waltersie. Podobnie jak ja, jest Anglikiem, ale przez lata mieszka� w d�ungli i�jej okolicach. Z informacji, jakie zebra�em, wiem, i� jest odpowiedzialny za oddanie Indian pod opiek� misjonarzy. Zaopatruje tych pogan w naczynia kuchenne, b�yskotki i ubrania, a�tak�e przygotowuje ich do ostatecznego poddania si� i nawr�cenia.
By�em zdziwiony, dowiedziawszy si� od Waltersa, i� jest on kim� w rodzaju najemnika religijnego. Zaledwie w odleg�o�ci kilku mil od siebie znajduj� si� dwie misje: protestancka i katolicka, a Walters pracuje dla obydwu. Poza przygotowaniem gruntu dla misjonarzy r�wnie� szpieguje, zbieraj�c informacje dotycz�ce konkurencyjnej dzia�alno�ci obu misji oraz post�p�w w pracy. Wydaje mi si� to raczej humorystyczne, on jednak widzi w�tym jedynie spos�b porozumiewania si� rywalizuj�cego kleru w d�ungli. Rzecz zastanawiaj�ca, �e ten na�ogowy pijaczyna o niewyparzonym j�zyku jest najwa�niejszym ogniwem ��cz�cym misjonarzy ze �wiatem zewn�trznym. Poniewa� pieni�dze nie przynosz� w d�ungli nic dobrego, misjonarze p�ac� Waltersowi g��wnie rumem, kt�ry nabywaj� od handlarzy.
Kilka miesi�cy temu Waiters pojawi� si� pewnego dnia w misji katolickiej z m�od� kobiet�, kt�ra nie pochodzi�a z �adnego znanego mu szczepu. Walters nie jest typem cz�owieka, kt�ry �atwo poddaje si� strachowi, wyzna� mi jednak, �e by� wyj�tkowo przera�ony, kiedy pozna� t� kobiet�. Wyko�czy� ju� niemal butelk� rumu, gdy nagle pojawi�a si� w jego obozie. Mia�a bia�� sk�r�, a jej d�ugie, kasztanowe w�osy przybra�y w �wietle ogniska rudawy odcie�. M�wi�a dziwnym j�zykiem, kt�rego Walters nigdy przedtem nie s�ysza�. Gdy si�gn�� po rewolwer, kobieta znikn�a momentalnie w tak dziwny spos�b, jak si� pojawi�a.
Walters pomy�la�, i� musia� si� spotka� z Yaro - duchem d�ungli - opiekunk� �yj�cych tu bestii. Wed�ug legendy india�skiej Yaro zwabia noc� do d�ungli m�czyzn, zabija ich, po czym ich zw�okami karmi zwierz�ta, swe dzieci. Walters przysi�g� sobie, �e ca�� noc nie zmru�y oka, w ko�cu jednak zdrzemn�� si�. Gdy obudzi�y go pierwsze promienie �wiat�a, kobieta sta�a tu� przy nim. Dostrzeg�, �e nie jest duchem... Bez s�owa zabra� swoje rzeczy i�powr�ci� do misji. Kobieta posz�a za nim.
Posta� ta oczywi�cie jest kobiet�, o kt�rej wspomina�em. To Maria. Takie w�a�nie imi� nadali jej misjonarze podczas chrztu. Up�yn�o kilka tygodni mojego pobytu w misji, gdy Walters opowiedzia� mi t� histori�. By�em zafascynowany i rozentuzjazmowany, natychmiast bowiem zorientowa�em si�, sk�d pochodzi�a Maria. By�o to miejsce, kt�re przez ca�y czas stanowi�o cel mojej podr�y. Moje przeznaczenie.
M�wi� tu naturalnie o zaginionym mie�cie znanym jako Z.
Z dziennika pu�kownika Percy�ego Fawcetta
1.
ZEMSTA CAMOZOTZA
Tik�l, Gwatemala, 7 marca 1926
Pochodnie p�on�y dr��cym �wiat�em... Tunel by� w�ski, powietrze wype�nia� dusz�cy kurz i st�ch�y zapach ziemi. Po dw�ch dniach usuwania z zatarasowanego przej�cia jednego kamienia za drugim Indy doszed� do ko�ca. Otw�r wielko�ci jego ramienia ukazywa� teraz jakie� ciemne pomieszczenia wewn�trz piramidy.
- Widzisz ju� co�? - zza plec�w dobieg� go kobiecy g�os. Otw�r poja�nia�, gdy dziewczyna zbli�y�a do� pochodni�.
- Hej, trzymaj pochodni� z daleka od mojej twarzy - powiedzia� Indy zachrypni�tym g�osem. - Przypalasz mi kapelusz!
- Przepraszam.
Indy pokr�ci� g�ow�, rozdra�niony jej niecierpliwo�ci�. Deirdre Campbell pod ka�dym wzgl�dem dor�wnywa�a wiedz� absolwentom uniwersytetu, towarzysz�cym jemu oraz doktorowi Bernardowi w wyprawie do Gwatemali, brakowa�o jej jednak cierpliwo�ci... By�a natomiast zarozumia�a, podobnie jak on. Indy lubi� uwa�a� t� cech� za efekt szkockiego wychowania.
Odsun�� ostro�nie kilka kamieni r�k� odzian� w r�kawic�. Nie m�g� doczeka� si� chwili, kiedy wreszcie znajdzie si� w �rodku piramidy, stara� si� jednak o to, by nie uszkodzi� niczego tam wewn�trz. Przy wej�ciu mog�y znajdowa� si� pu�apki oczekuj�ce na nieostro�nego intruza.
- Co to jest? - zapyta�a Deirdre.
- Co takiego?
- Co� widz�. Jest nad otworem, nie w �rodku.
Indy popatrzy� gniewnie w tym kierunku, nagle dostrzeg� b�ysk zieleni.
- Daj mi wi�cej �wiat�a.
- Mo�e powiniene� zdj�� kapelusz - powiedzia�a.
Indy pochyli� si� i ostro�nie odrzuci� kamyki otaczaj�ce obiekt. Nast�pnie wyci�gn�� z�plecaka szczotk� o twardym w�osiu i�zanurzy� j� w pyle i gruzie.
Po kilku minutach �ci�gn�� jedn� z r�kawic i wyczul pod d�oni� wypolerowan� powierzchni� nefrytu. Delikatnie zmi�t� pokruszone kawa�ki suchego b�ota. Wiedzia�, �e jest to co� niezwyk�ego, co� wa�nego i o du�ej warto�ci.
- Co to jest, Indy?
- Popatrz - odsun�� si� na bok i obydwoje wbili wzrok w nefrytow� mask�: p� ludzk�, p� zwierz�c�. Uderzaj�cy by� jednak widok oczu w kszta�cie migda��w, kt�rych zewn�trzne k�ciki wyrze�bione by�y ku g�rze, pary niezwyk�ych uszu i ostrego nosa.
- To Camozotz, z�y b�g.
- O m�j Bo�e - wyszepta�a Deirdre.
- Przyja�nie wygl�daj�cy facet, no nie? - ten z�y b�g by� jednym z pan�w Xibalby, podziemnego �wiata, i w�adc� Domu Nietoperzy. Wed�ug legendy, zapisanej w Popol-Vuh, ksi�dze mitologii Maj�w, �ci�� on g�ow� ojcu bohater�w-bli�niak�w. Mo�e znale�li�my wej�cie do Xibalby - powiedzia� Indy. - Widzisz go, Esteban? - zapyta� Maja, kt�ry przykucn�� za Deirdre.
Esteban skin�� g�ow� i Indy zastanowi� si�, o czym Esteban w tej chwili my�li.
- Musia� zosta� umieszczony nad wej�ciem, by strzec wn�trz - powiedzia�a Deirdre. - Nie uwa�acie?
Jasnoniebieskie oczy Deirdre zaszkli�y si� od namys�u. Jej twarz umorusan� od kurzu otacza�y kasztanowe w�osy opadaj�ce swobodnie. Nawet po takiej pracy ta dziewczyna wygl�da �wietnie - pomy�la� Indy.
- Dobre przypuszczenie.
Teraz musia� dokona� wyboru. Bernard bez w�tpienia chcia�by zobaczy� mask� pozostawion� na swoim miejscu. Indy jednak mia� ochot� dosta� si� do piramidy jak najszybciej, ale w �aden spos�b nie by� w stanie powi�kszy� cho�by troch� otworu bez usuwania cennego obiektu. Ju� mia� zamiar powiedzie� Deirdre, by posz�a i przyprowadzi�a Bernarda, gdy nagle maska przesun�a si� o kilka cali. Chwyci� j� i delikatnie wyj�� ze �ciany.
- No c�, to si� nazywa troska o to.
- Troska o co? - spyta�a.
- Niewa�ne - zdj�� koszul� i zapakowa� w ni� nefrytow� mask�. - Zr�b to dla mnie i�zanie� j� Bernardowi. Powiedz mu, �e si� przebi�em. - Indy ostro�nie wr�czy� jej mask�, odbieraj�c jednocze�nie pochodni�. - Wej�cie pozostanie otwarte do momentu, a� tu dotrze.
- Gdzie on jest?
- Myje si� nad rzek�.
- Mam nadziej�, �e jest ubrany.
- Najpierw zapukaj.
Deirdre wyda�a z siebie kr�tki, suchy �miech.
- Racja.
- Wiesz, co mam na my�li. Po prostu nar�b du�o ha�asu, �eby us�ysza�, �e nadchodzisz.
Mo�na by s�dzi�, �e Bernard nie lubi� si� brudzi�. Nie sp�dzi� w tunelu wi�cej ni� kilka minut od chwili, kiedy odkryli wej�cie do zawalonego g�azami przej�cia. Powierzy� odpowiedzialno�� za wykopaliska Indy�emu i co kilka godzin nakaza� sk�ada� sobie raporty.
U�miech roz�wietli� twarz Deirdre i dziewczyna pochyli�a si� ku Indy�emu.
- Dlaczego nie mamy p�j�� obydwoje? Sam mo�esz da� mask� Bernardowi, a potem wyk�piemy si� w stawie, jaki odkry�am jakie� p� mili za zakr�tem, w dole rzeki. Jest tam �adnie i zacisznie.
Wyczu� zawart� w jej s�owach aluzj�, czas jednak goni� niemi�osiernie.
- Po prostu znajd� Bernarda, dobrze - powiedzia� zniecierpliwiony. - I uwa�aj na to cacko!
- Przepraszam, �e w og�le o tym wspomina�am - parskn�a, odwracaj�c si�. - Za�o�� si�, �e John p�jdzie ze mn� pop�ywa�. - Wysz�a ci�kim krokiem z tunelu, nie m�wi�c nic wi�cej.
Cholera. Id� sobie pop�ywa� z Johnem - pomy�la� Indy. Przez ostatnie dwa dni chodzi�a za nim wsz�dzie jak cie�. Nie odst�powa�a go nawet na minut� i Indy wiedzia� dlaczego. Deirdre przyj�a pozycj� obronn�.
Przy�apa�a go, gdy obejmowa� Katherine, absolwentk�. W�a�ciwie to Katherine sprowokowa�a t� sytuacj�. Obydwoje dos�ownie wpadli na siebie na �cie�ce ��cz�cej ob�z z�rzek�, gdzie zmywano naczynia. Katherine by�a atrakcyjn� blondynk� i Indy zdawa� sobie spraw� z tego, �e gdyby nie by�o przy nim Deirdre, skusi�aby go ta dziewczyna. Rozpocz�li przypadkow� rozmow� i nagle ramiona dziewczyny przebieg�y po jego ciele. W�a�ciwie nie odepchn�� jej, ale tak�e jej nie zach�ca�. Nast�pn� rzecz�, jak� pami�ta�, by�o to, �e dziewczyna go ca�uje, a kiedy otworzy� oczy, zobaczy� stoj�c� na �cie�ce Deirdre z r�kami na biodrach.
Katherine natychmiast ruszy�a w jednym kierunku, Deirdre jak burza pop�dzi�a w�przeciwnym. Indy poszed� za Deirdre i przeprosi� j�, dziewczyna jednak odpar�a, i� zdoby� si� na przeprosiny tylko z tego powodu, �e zosta� przy�apany i �e wcale nie jest szczery. Nast�pnego dnia, tego dnia, gdy Indy rozpocz�� wykopaliska w tunelu, Deirdre przyj�a now� strategi�. Sta�a u jego boku jak pies �a�cuchowy i nie da�a Katherine nawet szansy mrugni�cia okiem do Indy�ego.
Indy rozumia� zachowanie Deirdre. Sp�dzili razem prawie rok. Niejednokrotnie ich wzajemne relacje przechodzi�y od ch�odu do gor�ca i odwrotnie. Wspomnia� kiedy� o�ma��e�stwie, lecz po pocz�tkowym entuzjazmie, Deirdre o�wiadczy�a, i� potrzebuje wi�cej czasu, �eby to przemy�le�. P�niej, gdy rozpocz�y si� ju� jesienne zaj�cia, Indy zacz�� od czasu do czasu spotyka� si� z inn� kobiet�. Gdy Deirdre dowiedzia�a si� o tym, by�a w�ciek�a. Wtedy nagle zapragn�a wyj�� za m��. Indy poczu�, �e dziewczyna przypiera go do muru i�o�wiadczy�, �e teraz on pragnie poczeka�. Od tego czasu ani s�owem nie wspominali ju� o�ma��e�stwie.
Chocia� �adne z nich tego nie powiedzia�o, obecna podr� stanowi�a punkt zwrotny. Albo zostan� razem, albo te� ka�de p�jdzie swoj� drog�. Chwilowo za� nic nie wskazywa�o na ich wsp�ln� przysz�o��.
Indy zauwa�y�, �e milcz�cy Maj obserwuje go. By� to kr�py m�czyzna o wypuk�ej klatce piersiowej, ciemnych oczach i czarnych w�osach, kt�re opada�y mu na czo�o, podkre�laj�c jego wysokie ko�ci policzkowe.
- Kobiety - mrukn�� Indy.
- Nie mo�na z nimi �y�, ale nie mo�na si� obej�� bez nich - odpar� Esteban niezdarn� angielszczyzn�.
Indy zacz�� si� �mia�...
- Stare powiedzenie Maj�w, tak?
Z powrotem odwr�ci� si� ku �cianie i zacz�� usuwa� g�azy. Pr�bowa� si� skoncentrowa�, wci�� jednak czu� rozbawienie. By�a to ulga po napi�ciu, jakie ros�o mi�dzy nim a Deirdre, i Indy si� �mia�, podaj�c Estebanowi g�azy, kt�re ten wyrzuca� na zewn�trz. Gdzie, u diab�a, Maj podchwyci� takie wyra�enie? - zastanawia� si� i �mia� si� w dalszym ci�gu.
Gdy otw�r by� wystarczaj�co szeroki, by si� przeze� przeczo�ga�, Indy zdo�a� odzyska� powag�. Wzi�� pochodni�, wsun�� j� do otworu, po czym wyci�gn�� szyj�. Zobaczy� jak�� w�sk� komnat�, kt�rej �ciany ozdobione by�y malowid�ami przedstawiaj�cymi Maj�w odzianych w d�ugie szaty, a tak�e ptaki, ma�py i jaguary. Malowid�a oddziela�y pionowe rz�dy rze�b, na �cianie za� po�o�onej naprzeciwko wej�cia wisia�a zielona tarcza wielko�ci torsu m�czyzny.
Indy rozwa�a�, czy nie wdosta� si� do komnaty i przyjrze� si� bli�ej wszystkiemu, zdecydowa� si� jednak na co� przeciwnego. Bernard nie by�by zadowolony widz�c, �e Indy jest ju� w �rodku. Zaj�� si� wi�c poszerzaniem otworu tak, �e w ko�cu wej�cie by�o wystarczaj�co obszerne, by przej�� zginaj�c si� lekko w talii.
- Gdzie jest Bernard? - mrukn�� Indy po kilku minutach kopania.
Chocia� ten Anglik zapewnia� Indy�ego, i� b�d� �wybornymi� partnerami podczas tych wykopalisk, rzeczywisto�� okaza�a si� inna. Mieli zupe�nie odmienny spos�b rozumowania. Po �mierci matki Deirdre, sta�o si� to rok wcze�niej, Bernard, kt�rego specjalno�ci� by�y badania nad cywilizacj� Maj�w, zaj�� jej miejsce jako przewodnicz�cy Wydzia�u Archeologii na Uniwersytecie Londy�skim, staj�c si� jednocze�nie szefem Indy�ego. Tak�e tutaj, w�r�d ruin Tik�l, Bernard nadzorowa� wykopaliska, Indy za� by� jego podw�adnym, zajmuj�cym si� brudn� robota.
- Mo�e po prostu szybciutko si� rozejrz�, kiedy tak czekamy?
- To niebezpieczne - odpar� Esteban.
Indy zwr�ci� si� ku Majowi.
- O? Jak bardzo niebezpieczne?
- Zobaczy pan.
Majowie, kt�rzy pracowali z nimi, nie byli zaznajomieni z zawi�o�ciami pracy wykopaliskowej, znali jednak d�ungl� i Indy nie mia� w�tpliwo�ci, �e wiedz� oni znacznie wi�cej na temat zwyczaj�w Maj�w ni� jakikolwiek archeolog. Przypuszcza� tak�e, i� niekt�rzy z nich mieli niegdy� sw�j udzia� w grabie�ach.
- Wejdziesz ze mn� do �rodka?
Esteban zastanowi� si� nad tym pytaniem.
- Wej�cia strzeg� Camozotz.
- Tak, ale teraz go ju� nie ma.
Esteban nie odpowiedzia�. W �wietle pochodni jego twarz o wysokich ko�ciach policzkowych i czarnych oczach wygl�da�a jak wyrze�biona w kamieniu. Indy wybra� Estebana do wsp�lnej pracy nie ze wzgl�du na do�wiadczenie w dziedzinie archeologii, lecz dlatego, �e by� on wnukiem pewnego starego szamana i wiedzia� du�o o Majach. Teraz jednak Indy u�wiadomi� sobie, �e ta w�a�nie wiedza mo�e stanowi� przeszkod�.
Indy wsadzi� g�ow� w otw�r i zacz�� w�azi� do mrocznej komnaty, maj�c nadziej�, �e Esteban p�jdzie za nim. Wci�gn�� w nozdrza zasta�e, nieruchome od wiek�w powietrze, a�jego wyobra�nia ukazywa�a szalone wizje tego, co mo�e znajdowa� si� przed nimi.
- Jones! Jeste� tam, Jones? - w tunelu zadudni� niski, autorytatywny g�os Bernarda.
W sam� por� - pomy�la� Indy, szybko wydostaj�c si� z pomieszczenia.
- W�a�nie tutaj, doktorze.
Bernard by� t�gim m�czyzn� o rzadziej�cych, przetykanych siwizn� w�osach, nosi� grube okulary. Rozmiary tunelu sprawi�y, �e zgarbi� si� tak bardzo, i� wygl�da� teraz jak nied�wied�, kt�ry cz�ciowo rozprostowa� sw�j zad. Za doktorem szed� jego asystent, m�ody Maj imieniem Carlos, kt�rego Bernard traktowa� jak niewolnika. Gdy Bernard zobaczy� otw�r, stan�� tak, jak gdyby swym wielkim �apskiem zamierza� wymierzy� Indy�emu zamaszysty cios.
- By�e� ju� w �rodku, Jones?
- Nie, sir. Czeka�em ca�y czas w�a�nie tutaj. Deirdre nie powiedzia�a panu?
- Co mi mia�a powiedzie�? Wcale jej nie widzia�em.
- To dziwne.
Indy zakl�� pod nosem. Deirdre prawdopodobnie polecia�a z Johnem si� k�pa�, �eby po prostu mu dokuczy�. Chryste, je�eli cokolwiek sta�o si� masce, on by� za to odpowiedzialny i wiedzia� doskonale, �e mo�e go to kosztowa� utrat� pracy, szczeg�lnie �e szefem by� cz�owiek taki jak Bernard. Postanowi� o niczym mu nie m�wi�, szybko jednak zrozumia�, �e to mog�oby jeszcze spraw� pogorszy�. Lepiej od razu stawi� wszystkiemu czo�o.
- Wi�c nie widzia� pan tej nefrytowej maski?
- Jakiej maski?
Indy opisa� odkrycie i wyja�ni�, dlaczego usun�� mask� ze �ciany.
- M�j Bo�e - powiedzia� cicho Bernard - Camozotz.
- Tak. Tak w�a�nie powiedzia�a Deirdre. Nie wiedzia�em, �e jest taki popularny.
Bernard popatrzy� na niego bez wyrazu, jak gdyby nie dociera�o do niego poczucie humoru Indy�ego.
- Wydaje mi si�, �e powinienem jej poszuka� - by�o to co�, czego nie mia� ochoty robi�.
Bernard zdumia� go.
- Niech pan si� o to nie martwi. Przyszed�em od strony rzeki jedn� z bocznych �cie�ek. Prawdopodobnie min�li�my si�. - Bernard zajrza� przez otw�r. - Zajmijmy si� teraz tym. B�d� mia� jeszcze mn�stwo czasu, �eby obejrze� t� mask�.
- No to do dzie�a - Indy wsun�� rozprostowan� nog� w otw�r, Bernard jednak z�apa� go za rami�.
- P�jd� pierwszy, je�eli nie ma pan nic przeciwko temu.
- Niech pan b�dzie ostro�ny. To miejsce mo�e by� pe�ne pu�apek.
- Nonsens. Nie powinni�my mie� �adnych k�opot�w z tego typu rzeczami. Majowie byli pokojowym narodem, nie takim jak Aztekowie. Nie zajmowali si� wyrywaniem serc swym niewolnikom ani nie zamieniali swych piramid w pu�apki. - A co z t� mask�? Camozotz nie jest w�a�ciwie najprzyja�niejszym bogiem Maj�w. M�g� zosta� umieszczony tam jako ostrze�enie.
- Oczywi�cie, �e by�o to ostrze�enie. Kap�ani wiedzieli, �e nikt nie �mia�by wtargn�� na teren Camozotza bez ich pozwolenia. Oto ca�y urok Maj�w. Nie potrzebowali niczego wi�cej poza ostrze�eniem.
Indy�emu nie podoba� si� spos�b, w jaki Bernard z nim rozmawia�, traktowa� go tak, jakby by� jednym z jego student�w. Bez wzgl�du na to, �e Bernard uwa�a� siebie za eksperta, jego pogl�dy dotycz�ce Maj�w okaza�y si� ograniczone. Dla Bernarda cywilizacja Maj�w to wymar�a kultura. Fakt, i� u ich boku znajdowa�o si� w�a�nie dw�ch Maj�w, by� bez znaczenia. Nic dziwnego, �e nigdy nie przysz�o mu nawet do g�owy, by poprosi� kogo� takiego jak Esteban o rozmow� o jego wsp�plemie�cach. Zdaniem Bernarda to sprawy socjologii, nie archeologii.
Doktor przykucn�� nisko i wsun�� si� w otw�r. Kurczy� si�, pcha� i z�o�ci�, jak gdyby dopiero co przebieg� mil�. Wreszcie znikn�� im z oczu. Gdy Indy pod��a� za nim, us�ysza�, jak Carlos i Esteban rozmawiaj� w j�zyku tzotzil, dialekcie Maj�w. Nagle Carlos wsun�� g�ow� przez otw�r i rozejrza� si� dooko�a. Powiedzia� co� jeszcze do Estebana i chocia� Indy nic z�tego nie zrozumia�, musia�o to by� przekonywaj�ce, poniewa� obydwaj m�czy�ni wczo�gali si� do wn�trza komnaty.
- Trzymajmy si� razem i niczego nie naruszajmy - powiedzia� Bernard, gdy wszyscy byli ju� w �rodku. - W ka�dym razie podczas naszej pierwszej wizyty.
Dr��ce p�omienie pochodni rzuca�y fale �wiat�a na ca�� komnat�. Zdobione malowid�ami �ciany, kt�re mia�y ze dwadzie�cia pi�� st�p wysoko�ci, by�y rze�bione do wewn�trz.
- Imponuj�ce - stwierdzi� Bernard. - Widzicie te postacie pomalowane na niebiesko? To Siedmiu W�adc�w Ciemno�ci. Te czerwone postacie to osoby z rodziny kr�lewskiej.
Indy�ego korci�o, by stwierdzi�, i� szef nie oznajmia mu nic takiego, czego by nie wiedzia�, milcza� jednak. Gdy Bernard pomy�lnie rozpatrzy� jego pro�b� o przy��czenie si� do wyprawy, Indy sp�dza� wolne godziny, poszerzaj�c swoj� wiedz� o Majach. Najbardziej zaintrygowa� go sp�r dotycz�cy kwestii, czy staro�ytne kultury, takie jak kultura Maj�w, powsta�y samoistnie, czy te� sta�o si� to w wyniku wp�yw�w innych cywilizacji. Niejeden spo�r�d dziewi�tnastowiecznych archeolog�w spekulowa�, i� na kultur� Maj�w wywarli wp�yw ocaleni mieszka�cy Atlantydy. To samo m�wiono o Egipcie. Takie stanowisko wyja�nia�oby fakt, �e w obydwu tych kulturach wznoszono piramidy, ale piramidy egipskie by�y starsze o kilka tysi�cy lat od tych budowanych przez Maj�w i to pozostawa�o problemem...
Indy nie dyskredytowa� mo�liwo�ci istnienia jakich� zewn�trznych wp�yw�w, kt�re przyczyni�y si� do rozwoju kultury Maj�w. Mimo wszystko mity Maj�w wspomina�y o�brodatym m�czy�nie o rudych w�osach i bia�ej sk�rze, kt�ry przyby� ze Wschodu na tratwie i przekaza� znajomo�� sztuki i rzemios�a. Posta� ta zosta�a uwieczniona w wierzeniach Maj�w jako Quetzalcoatl, b�g wiedzy.
Indy rozejrza� si� po pustej komnacie.
- Ciekawe, czy kto� nas tutaj dopadnie?
Bernard zbli�y� si� do umocowanej na �cianie, misternie rze�bionej tarczy.
- Nie s�dz�. - Jego g�os roznosi� si� echem po komnacie. - Jest zrobiona z nefrytu, ze z�ot� inkrustacj� - delikatnie przebiegi d�o�mi po tarczy. - Zabior� j� ze sob�.
- My�la�em, �e nie chce pan jeszcze niczego rusza�.
- Nie chc�, �eby spad�a. Sama nasza obecno�� mo�e spowodowa�, �e ulegnie naruszeniu.
- Niech pan b�dzie ostro�ny - powiedzia� Indy.
- Ani drgnie - Bernard stan�� z boku i poci�gn�� ku sobie zaostrzony koniec tarczy. Gdy tylko to zrobi�, ze �ciany wystrzeli�a ma�a strza�a i ze �wistem przemkn�a przy uchu Indy�ego. Carlos z�apa� z trudem powietrze i zrobi� kilka chwiejnych krok�w, a Indy dostrzeg�, �e strza�a przeszy�a mu szyj�.
- Dobry Bo�e, co si� sta�o? - Bernard gapi� si� na swego rannego asystenta.
Indy z�apa� Carlosa i u�o�y� go na pod�odze.
- Pu�apka - warkn��.
Esteban szybkim poci�gni�ciem wyrwa� strza�� z szyi kolegi. Trysn�a krew. Oczy Carlosa rozszerzy�y si�, a jego cia�o zacz�o dr�e�. Kaszln�� i z ust pop�yn�a spieniona krew. W ci�gu kilku sekund dr�enie usta�o. By� martwy.
Jezu - pomy�la� Indy. - Tylko tego potrzebowali�my. I to wszystko przygotowali pokojowo usposobieni Majowie.
- Ty sukinsynu! - krzykn�� Esteban. - Ostrzega�em ci� i teraz zobacz!
Bernard zachowywa� si�, jak gdyby wcale go nie s�ysza�. Ca�y czas wpatrywa� si� w��cian�, na kt�rej umieszczona by�a tarcza. Okaza�o si�, �e by�y to obracane drzwi, kt�re odwr�ci�y si� do wewn�trz. Zanim Indy zdo�a� cokolwiek powiedzie�, komnat� zatrz�s�y jakie� wibracje pochodz�ce jak gdyby z tunelu.
- Co to jest? - wrzasn�� Bernard.
- Nie wiem, ale lepiej uciekajmy st�d.
Indy zacz�� wlec za ramiona cia�o martwego w kierunku tunelu; Esteban wzi�� je za nogi. W chwili gdy znikali w otworze, Indy podni�s� g�ow� i spostrzeg�, �e Bernard przeszed� ju� innymi drzwiami.
- Doktorze Bernard! T�dy!
- Nie! T�dy, Jones - odpowiedzia� Bernard.
- Cuidado! - krzykn�� Esteban i zacz�� wlec cia�o, poci�gaj�c Indy�ego ku wyj�ciu z�tunelu.
W tej samej chwili run�� masywny, kamienny blok, zatrzaskuj�c wej�cie do tunelu. Przez moment Indy my�la� jedynie o tym, i� jego noga cudem unikn�a zmia�d�enia. Po�o�y� cia�o na ziemi i zacz�� pcha� g�az. Bez skutku. Ska�a nawet nie drgn�a. Byli uwi�zieni w�tunelu.
Bernard popatrzy�, zatrzymuj�c si� w drzwiach.
- Co si� dzieje?
Indy wskaza� na �cian�, gdzie wcze�niej znajdowa� si� tunel.
- Niech pan sam zobaczy.
Nagle kamienna pod�oga pod stopami Indy�ego zatrz�s�a si� gwa�townie i zapad�a.
2.
PORA NIETOPERZY
U�amek sekundy wcze�niej Indy rzuci� si� w kierunku drzwi, gdzie sta� Bernard. Jego skok jednak�e by� zbyt kr�tki i Indy, przewracaj�c si�, chwyci� kurczowo �ydk� doktora. Ten straci� r�wnowag� i run�� do ty�u. Indy zsuwa� si� coraz g��biej, poci�gaj�c Bernarda za sob�.
Bernard potrz�sn�� nog�, wgniataj�c d�onie Indy�ego w pod�og�. Kurczowo zaci�ni�te r�ce ze�lizgn�y si� po nodze Bernarda, a� wreszcie zatrzyma�y si� na bucie. U�cisk jednak s�ab�. Indy nie by� w stanie trzyma� si� ani chwili d�u�ej.
K�tem oka dostrzeg� Estebana, kt�ry zawis� trzymaj�c si� kraw�dzi zapadaj�cej si� pod�ogi. Maj z wysi�kiem podci�gn�� si� w g�r�, a� wreszcie jego klatka piersiowa spocz�a na pod�odze. Wymachuj�c nogami, przerzuci� je przez kraw�d� i ca�e jego cia�o wytoczy�o si� z dziury.
- Jones, pu�� mnie, pu�� - wrzeszcza� Bernard, ze�lizguj�c si� coraz bardziej w stron� otworu.
Indy spojrza� w d� i jakie� dziesi�� st�p ni�ej dostrzeg� cia�o Carlosa przeszyte na wylot ostrzami sztylet�w przymocowanych do �o�a, ostrych jak brzytwa.
- Przesta� kopa� - odkrzykn�� do Bernarda, ale bez skutku. W chwili gdy ju� mia� rozlu�ni� u�cisk, Esteban wychyli� si� i z�apa� go za przegub.
- Niech si� pan trzyma, doktorze Jones.
- Ty te�.
Esteban powoli ci�gn�� go do siebie, a� wreszcie Indy z g�uchym odg�osem opad� na pod�og�. Ci�ko dysz�c przewr�ci� si� na plecy i otworzy� oczy.
- Gracias, amigo.
- Prze�y� pan swoj� pierwsz� konfrontacj� z Camozotzem, doktorze Jones. Tiene mucho suerte.
- Wydaje mi si�, �e nie lubi on nieoczekiwanych go�ci - w tej samej chwili Indy przypomnia� sobie o Bernardzie i usiad�. - W porz�dku, doktorze Bernard?
Profesor le�a� na plecach. Jego pier� unosi�a si� i opada�a, jak gdyby chcia� z�apa� oddech.
- Omal mnie nie zabi�e�, Jones - powiedzia� z pogr�k� w g�osie. - Zapami�taj moje s�owa: zap�acisz mi za to.
To powiedziawszy, Bernard przekr�ci� si� na bok i wczo�ga� si� do nast�pnego pomieszczenia. Cholera, jasna cholera - pomy�la� Indy. Bernard solennie przyrzek� zemst� i�prawdopodobnie �adowa� si� w kolejn� pu�apk�. I jak, do diab�a, maj� si� st�d wydosta�?
Indy przeszed� ostro�nie wzd�u� kraw�dzi dziury ku drzwiom obrotowym. Pocz�tkowo wydawa�o mu si�, �e ma przed sob� zewn�trzn� �cian� piramidy z�wcze�niejszego okresu, piramidy, kt�r� p�niej zakry�a nowsza. Nagle spostrzeg� po�o�ony nisko otw�r prowadz�cy do starej piramidy. Wczo�ga� si� we� i zobaczy� Bernarda stoj�cego na �rodku i wpatruj�cego si� z przej�ciem w masywny, kamienny sarkofag pokryty p�askorze�bami. Gdzie� z g�ry s�czy�o si� do pomieszczenia rozproszone �wiat�o. W�komnacie le�a�o kilka rozrzuconych szkielet�w, nale��cych prawdopodobnie do niewolnik�w, kt�rzy, stanowi�c cz�� orszaku pogrzebowego swego pana, zostali �ywcem zakopani.
- Jones, to jest krypta jakiego� kr�la z okresu p�noklasycznego i wci�� jeszcze jest zapiecz�towana - g�os Bernarda dr�a� z podniecenia, gdy wskazywa� na rze�by. - Jestem pewien, �e w �rodku znajduje si� zbi�r bezcennych dzie� sztuki. Mo�esz to sobie wyobrazi�?
Indy by� zaskoczony zar�wno zmian� w nastroju swego szefa - od jadowitej w�ciek�o�ci do nieposkromionej satysfakcji - jak i samym znaleziskiem. Bernard cieszy� si� opini� roztropnego cz�owieka, kt�ry zdoby� na swoje stanowisko poprzez nachalne podlizywanie si� odpowiednim ludziom. A jednak w ci�gu ostatnich kilku minut Bernard w�znacznie wi�kszym stopniu objawi� swoj� prawdziw� natur�, ni� Indy�emu by�o to dane ogl�da� w czasie wszystkich miesi�cy ich znajomo�ci.
Po chwili Bernard odzyska� kontrol� nad sob� i przybra� sw� zwyk��, wyuczon� postaw�. Odchrz�kn�� i rozprostowa� ramiona.
- Przepraszam za to, co si� tam sta�o. Wydaje mi si�, �e za bardzo si� unios�em.
- Nie ma sprawy. To niez�e odkrycie, ale...
- Tak. Tylu rzeczy mo�emy si� tutaj nauczy�. Przypadkowo uprzedzili�my tych huaqueros. Naprawd� mamy szcz�cie.
- Nie takie znowu szcz�cie - zaoponowa� Indy. - Jeste�my tu uwi�zieni.
- Co takiego?
- To w�a�nie stara�em si� panu pokaza�, zanim zarwa�a si� pod�oga. Tunel jest zablokowany.
- Dobry Bo�e - mrukn�� Bernard.
- Camozotz z�apa� nas - powiedzia� stoj�cy za nimi Esteban.
- Nie wierz� w �adne zabobony, m�j panie - warkn�� Bernard, spogl�daj�c przez rami�. - Wydostaniemy si� st�d.
- Ma pan jaki� pomys�?
Bernard wskaza� na szczyt piramidy. Indy bez trudu zauwa�y�, �e stara si� on zachowa� sw� spokojn�, autorytatywn� postaw�.
- Gdzie� stamt�d przes�cza si� �wiat�o. B�dziemy wo�a� o pomoc. Wydostan� nas.
Jakie� pi��dziesi�t, sze��dziesi�t st�p nad nimi Indy dostrzeg� w�skie schody prowadz�ce ku stropowi piramidy.
- Spr�bujmy, mo�e zdo�amy si� tam dosta�.
Bernard zmarszczy� brwi, patrz�c na schody.
- Ty prowadzisz. Wydaje si�, �e wiesz wi�cej ni� ja o tego typu sprawach. Nigdy jeszcze nie znalaz�em si� w �adnej pu�apce.
Indy pu�ci� drwin� mimo uszu i wskaza� Estebanowi, by poszed� za nim z pochodni�. Kamienne stopnie by�y tak strome, �e mo�na by przypuszcza�, i� Majowie stanowili ras� d�ugonogich. W rzeczywisto�ci by�o zupe�nie inaczej i to zadziwia�o pierwszych badaczy. Pewna popularna teoria g�osi�a, i� piramidy zosta�y wybudowane w staro�ytno�ci przez olbrzym�w nale��cych do innej rasy, nie oddawa�o to jednak Majom sprawiedliwo�ci. Indy by� zwolennikiem prostszego wyja�nienia, zgodnie z kt�rym stopnie �wi�ty� zbudowano w�taki spos�b, by podkre�li�, i� g�rne sfery duchowego �wiata wymagaj� pokonania wielu trudno�ci, by je zdoby�.
W miar� jak wchodzili wy�ej, stopnie stawa�y si� coraz bardziej �liskie. By�y w�skie i�urywa�y si� po obydwu stronach, opadaj�c prosto w d�.
- Uwa�ajcie. Na kamieniach jest jaka� czarna ma�.
- Czuj� to nosem - odpar� Bernard.
Byli ju� prawie w po�owie drogi do szczytu, gdy Indy us�ysza� odg�osy trzepotania. Popatrzy� w g�r� i dostrzeg�, i� jaki� czarny cie� pikuje tu� przy nim w powietrzu. Po chwili nast�pny.
- Murci�lagos! - krzykn�� Esteban. - Nietoperze!
Indy schowa� g�ow�, gdy kolejny zanurkowa� w powietrzu tu� przy nim.
- Lataj�ce szczury, Esteban.
- Jones, id�my dalej - ponagla� Bernard. - Nie bardzo mi si� tu podoba.
Indy chowa� g�ow�, by omin�� nietoperze, kt�re pojawia�y si� coraz liczniej. Cieszy� si�, �e ma na g�owie kapelusz. Uczyni� kolejny krok, potkn�� si� i jego przedrami� przejecha�o po czarnym szlamie. Od�r by� nie do wytrzymania.
Podnosz�c si�, Indy zeskroba� ma� ze swej r�ki, najlepiej jak potrafi�. W czasie gdy to robi�, nietoperz uderzy� w jego kapelusz, str�caj�c mu go z g�owy. Esteban si�gn�� przed siebie i zdo�a� go pochwyci�, po�lizgn�� si� jednak i omal nie zrzuci� Indy�ego ze schod�w.
- Ostro�nie. Kapelusz nie jest a� tak bezcenny - powiedzia� Indy, szarpi�c za rondo, by bezpiecznie umie�ci� fedor� na g�owie.
W tej chwili Bernard wrzasn�� w panice, gdy� nietoperz zapl�ta� mu si� we w�osy. Indy odp�dzi� zwierz�, po czym z�apa� Bernarda za rami�, by nie run�� ze schod�w. Wok� zaroi�o si� od nietoperzy. Ich wysokie piski dudni�y mu w uszach, gdy przemyka�y obok niego.
- Naci�gnijcie koszule na g�owy i przykucnijcie! - krzykn�� Indy.
Bernard zastosowa� si� do rady, po czym potar� ramiona d�o�mi, szybko i mocno.
- Naprawd� musz� si� st�d wydosta�.
- Ja te� nie przepadam za nietoperzami - powiedzia� Indy, przykucaj�c tu� ko�o Bernarda.
- To nie tylko nietoperze. Nigdy nikomu o tym nie m�wi�em, ale nie lubi� zamkni�tych przestrzeni. Dlatego ty ca�kowicie zaj��e� si� kopaniem tunelu.
Indy zmiesza� si�.
- A co ze wszystkimi innymi piramidami, w kt�rych pan prowadzi� prace wykopaliskowe?
- Zawsze udawa�o mi si� mie� kogo�, kto zajmowa� si� wykopaliskami, jestem w�stanie wej�� do �rodka jedynie na kilka minut, potem musz� wyj��.
- C�, niech pan nie wstrzymuje oddechu. Mo�emy by� tu dzisiaj troch� d�u�ej.
- Powinienem by� uwierzy� w plotki. Ostrzegano mnie, �e w jaki� spos�b przyci�gasz k�opoty, Jones.
- Tu na g�rze! - zawo�a� Esteban.
Indy spojrza� i dostrzeg� twarz Maja zerkaj�cego na nich przez prostok�tny otw�r w�g�rze.
- W jaki� spos�b wyci�gam te� z k�opot�w - odpowiedzia� Bernardowi.
Wspi�� si� po pozosta�ych stopniach, po czym podci�gn�� si� przez otw�r. Bernard sta� zaraz za nim i Indy musia� u�y� ca�ej swej si�y, by mu pom�c.
Znale�li si� na szczycie kamiennej platformy, kt�ra prawdopodobnie s�u�y�a jako o�tarz. Nietoperze nie zak��ca�y im ju� spokoju, ale nie dostrzegali �adnego wyj�cia. Nad nimi rozci�ga�o si� kamienne zwie�czenie piramidy.
- Bardzo ciekawe - zauwa�y� Bernard, przygl�daj�c si� drewnianym belkom i blokom kamiennym ponad ich g�owami. - Widzicie, �e wykonawstwo nie jest tutaj tak dobre jak w�zewn�trznej piramidzie. Jako zaprawy murarskiej u�yto b�ota, nie wapnia. �wiadczy to o�tym, �e niekt�re spo�r�d najpot�niejszych piramid powsta�y w czasach, gdy upadek Maj�w by� ju� w toku.
Indy zauwa�y� szkliste oczy Bernarda. Mia� wra�enie, �e profesor traktowa� te intelektualne rozwa�ania jako spos�b na zapomnienie o k�opotliwym po�o�eniu.
- Jak si� pan czuje?
- Czuj�? �wietnie, �wietnie. � propos, dzi�ki za pomoc tam wcze�niej.
Indy nie odpowiedzia�. Z uwag� wpatrywa� si� w sufit, pod��aj�c za spojrzeniem Estebana.
- Dzi�ki Bogu za te nietoperze - powiedzia� ledwo s�yszalnie.
- Co pan m�wi? - zapyta� Bernard.
Dok�adnie nad jedn� z belek na kamiennym suficie znajdowa�o si� p�kni�cie, przez kt�re przes�cza�o si� �wiat�o.
- To wej�cie nietoperzy - powiedzia� Indy - i nasze wyj�cie.
- Oczywi�cie nie zdo�amy przedosta� si� przez ten otw�r, gdyby nawet uda�o si� nam dosta� tam na g�r� - powiedzia� Bernard.
- Nie wydaje mi si�, �eby�my mieli inn� drog� - odrzek� Indy, odczepiaj�c sw�j bat. Zanim Bernard zdo�a� odpowiedzie�, Indy zaczepi� bat o belk� i ko�ysz�c si� uni�s� z�platformy.
- Zwariowa�e�, Jones?
Indy zakrzywi� nog� na belce i podci�gn�� si� do przodu.
- To by�o proste zadanie. Trudn� rzecz� b�dzie dopiero poszerzenie otworu tak, by si� przecisn��. Kiedy tylko si� wydostan�, sprowadz� pomoc i zdob�d� lin� i wyci�gniemy was stamt�d.
- Mam nadziej�, �e pan wie, co robi.
Indy wsta� i przeszed� po belce. By�a odpowiednio szeroka, a tu� nad g�ow� znajdowa� si� sufit, w razie gdyby musia� utrzyma� r�wnowag�.. Zrobi� zaledwie kilka krok�w, kiedy nagle zda� sobie spraw�, �e ma towarzystwo. Co� szczypa�o go w dolnej cz�ci plec�w. Stan��, zachwia� si�, po czym skrzywi� niemi�osiernie, si�gn�wszy pod swoj� koszul� i�poczuwszy nietoperza wpijaj�cego z�by w jego cia�o. Chwiej�c si� niepewnie, Indy oderwa� zwierz� i cisn�� przed siebie.
- Okropno��.
Gdy doszed� do ko�ca belki, zerkn�� przez otw�r. Po czerwonawym odcieniu �wiat�a zorientowa� si�, �e s�o�ce stoi ju� nisko na niebie. Wyci�gn�� w g�r� r�k� i poczu� pod palcami w�sk� szczelin�, p�kni�cie mi�dzy dwiema kamiennymi p�ytami. Jak, u diab�a, mia� si� t�dy przecisn��? G�azy mia�y co najmniej stop� grubo�ci, a wok� nich znajdowa�a si� ziemia i jaka� ro�linno��. Przyda�by si� m�ot kowalski, a i to nie wiadomo, czy by si� m�g� nim pos�u�y�.
- Jak to wygl�da, Jones?! - wrzasn�� Bernard.
- Niedobrze.
- Na mi�o�� bosk�, wo�aj o pomoc. Us�ysz� ci� ludzie z do�u.
Indy wcale nie mia� tej pewno�ci. Podstawa piramidy by�a oddalona o kilkaset st�p od miejsca, w kt�rym si� znajdowali i istnia�y wszelkie szans� poch�oni�cia jego g�osu przez g�st� d�ungl� porastaj�c� teren na zewn�trz tajemniczej piramidy.
Indy otoczy� jedn� d�oni� usta i krzykn�� przez otw�r. Wrzeszcza� dop�ty, dop�ki nie zacz�o mu si� kr�ci� w g�owie... Chwytaj�c oddech, zamierza� podj�� kolejn� pr�b�, gdy nagle Esteban krzykn�� do niego:
- Doktorze Jones! Za panem!
- Za mn�? - mrukn�� Indy. - Nic nie...
Jego krzyki przyci�gn�y nietoperze, kt�re �miga�y bez�adnie pod sufitem. Jeden wzbi� si� w powietrze tu� ko�o ucha Indy�ego, inny zsun�� mu kapelusz na oczy.
- Te potworne ma�e sukinsyny doprowadzaj� mnie do sza�u - warkn�� ponuro. - Chwia� si� przez moment, z�apa� r�wnowag�, po czym przykucn�� na belce i opl�t� wok� niej nogi dok�adnie w chwili, gdy kilka innych nietoperzy przelecia�o z piskiem obok jego ucha.
- Doktorze Jones! - krzykn�� znowu Esteban. - Niech pan �apie!
Indy odwr�ci� si� i zobaczy�, �e Maj stoi na skraju kamiennej platformy, trzymaj�c pochodni�, podczas gdy nietoperze szybko przelatywa�y za nim przez otwory w pod�odze.
- Rzucam!
Pochodnia wzlecia�a w powietrze, zbli�aj�c si� do Indy�ego. Esteban przeceni� jednak si�� swojego rzutu... Pochodnia upad�a na belk�, l�duj�c swym p�on�cym ko�cem na stopie Indy�ego.
- Auu! - szybko chwyci� j� w r�ce. - Dzi�ki, Esteban. Wielkie dzi�ki.
Strzepn�� iskry ze swojego wysokiego buta, nie mia� jednak wiele czasu. Nietoperze lecia�y ku niemu czarn� mas�. Indy d�gn�� w nie pochodni�. Jeden, potem nast�pny i jeszcze nast�pny zosta�y przypalone przez p�omienie, zanim wiadomo�� rozprzestrzeni�a si� po�r�d lataj�cej hordy, po czym ca�e stado skr�ci�o, p�dz�c z powrotem w d� przez otw�r w o�tarzu.
- W porz�dku, Jones?! - krzykn�� Bernard.
- Tak. Wydaje mi si�, �e je wykurzy�em. - W tej samej chwili us�ysza� zmasowane piski i nietoperze znowu na niego natar�y. Potrz�sn�� pochodni�, ale ta wy�lizgn�a mu si� z�d�oni. Kln�c przylgn�� do belki. Zacisn�� oczy i nasun�� kapelusz jak m�g� najg��biej.
Gdy niczego ju� nie czu�, otworzy� jedno oko. Nietoperze jeden za drugim wlatywa�y w otw�r nad jego g�ow� i wydostawa�y si� z piramidy. Indy spojrza� dok�adniej i u�wiadomi� sobie, �e na zewn�trz panuje zmierzch.
Pora nietoperzy.
Zanim zdo�a� si� zastanowi� nad tym, co ma robi� dalej, us�ysza� jakie� g�osy.
- Doktorze Jones, doktorze Bernard, gdzie jeste�cie?
Indy podni�s� si� i stan�� na belce. G�os by� nik�y i odleg�y. Zachwia� si�, ale wbi� r�ce w szczelin� w suficie i wrzeszcza� tak g�o�no, jak tylko m�g�. Nie wiedzia�, czy ktokolwiek zdo�a� go us�ysze�. Po prostu nie przestawa� krzycze�.
W ko�cu zamilk�, by z�apa� oddech. Dosz�y go odpowiedzi. G�o�niejsze, jakby coraz wyra�niejsze. Rozpozna� g�os Johna i przez moment przypomnia� sobie o Deirdre. Nagle zobaczy� dr��ce �wiat�o pochodni.
- Gdzie jeste�? - krzykn�� John.
By� blisko, tak blisko, �e Indy widzia� przez szczelin� jego nogi.
- Dok�adnie pod twoimi stopami.
�wiat�o rozb�ys�o nad nim.
- Doktorze Jones, nic si� panu nie sta�o?
- Absolutnie nic. B�d� si� czu� jeszcze lepiej, kiedy nas st�d wyci�gniecie.
- Nie wiedzieli�my, co si� z panem dzieje i z doktorem Bernardem. Wej�cie jest zablokowane.
- Tak, wiemy - odpar� cierpliwie Indy.
- Potem us�yszeli�my pana krzyki. Przepraszamy, �e nie zdo�ali�my tego zrobi� troch� szybciej. Tu jest tak stromo i wszystko zaro�ni�te. To jak wspinanie si� na g�r� po ciemku.
- Ilu ludzi jest tutaj z panem?
- Jeste�my wszyscy. Mamy kilofy, �opaty i lin�.
- Dobrze. Prosz� pozwoli� mi porozmawia� z Deirdre.
- My�leli�my, �e jest z wami. Nikt nie widzia� jej po lunchu.
W�a�nie tego potrzebowali. K�opoty goni� k�opoty.
- Wyci�gnijcie nas st�d i p�jdziemy jej poszuka� - odrzek� spokojnie Indy. - Je�eli zdo�aliby�cie poluzowa� kilka blok�w i usun�� je st�d, powinno nam si� uda� przecisn�� przez otw�r.
- Gotcha.
- Jones, co si� dzieje? - zawo�a� z do�u Bernard. - Kto zgin��?
- Deirdre.
- Pana czyni� odpowiedzialnym, je�eli ona si� nie znajdzie. To pan pos�a� t� dziewczyn� nad rzek�, zupe�nie sam�.
- Znajdziemy j� - odpar� Indy, ale jego g�os zosta� zag�uszony odg�osem walenia kilof�w w g�azy. Indy powoli przesuwa� si� wzd�u� belki, gdy kurz zacz�� tumanami sypa� si� na niego z g�ry.
Co za dzie� - pomy�la�. Po blisko dw�ch tygodniach monotonnej har�wki wok� podstawy piramidy i dw�ch dniach sp�dzonych na kopaniu tunelu nagle zacz�o si� co� dzia�. I za wszystkie z�e wydarzenia mia� by� odpowiedzialny... Nagle z zadumy wyrwa� go odg�os spadaj�cego kamiennego bloku, kt�ry uderzy� w belk� i run�� w d�, tu� obok Bernarda i�Estebana.
Indy skrzywi� si�, gdy kolejny blok oderwa� si� i potoczy� ku o�tarzowi. Przypomnia�o mu si� podobne do�wiadczenie sprzed roku w Szkocji, kiedy razem z Deirdre zostali odci�ci od �wiata w Grocie Merlina i wydostali si� przez stary, zawalony komin. W�wczas Deirdre ledwo usz�a z �yciem. Zapragn��, by i teraz by�a razem z nim.
�wiat�o pochodni wtargn�o do piramidy. Zrobienie nowego wej�cia zaj�o studentom nieca�e pi�tna�cie minut. Indy us�ysza� liczne g�osy. Wygl�da�o na to, �e si� k��c�. Byli jednak za bardzo oddaleni od otworu, by Indy�emu uda�o si� rozr�ni�, o czym by�a mowa. Nagle wszyscy umilkli.
- Co, do cholery, oni wyprawiaj�, Jones?! - wrzasn�� Bernard.
- Nie wiem.
W tej samej chwili pojawi�o si� czyje� wyci�gni�te rami� i Indy�emu ci�ni�to lin� z�szerok� p�tl� na ko�cu.
- Masz, we� to! - krzykn�� John.
W jego g�osie brzmia�o napi�cie. Prawdopodobnie pok��ci� si� z kim� o to, jak nale�y zawi�za� supe� - pomy�la� Indy. Nie chcia� jednak zastanawia� si� nad tym. Wydostawali si�. Jedynie to si� liczy�o. Spu�ci� lin� jeszcze ni�ej do Estebana.
- Daj mi j� - powiedzia� Bernard. Wzi�� lin� od Maja i owi�za� si� ni� pod pachami. - Wydostan� si� na g�r� i przejm� dowodzenie.
Indy krzykn�� do stoj�cych na zewn�trz, kiedy Bernard by� ju� gotowy. Ko�ysz�c si�, min�� Indy�ego, niemal uderzaj�c w przeciwleg�� �cian�, ale r�ce na szczycie mocno ci�gn�y i Bernard szybko znikn�� w szczelinie.
Gdyby Carlos nie zosta� zabity i gdyby nie zgin�a Deirdre, mieliby pow�d, �eby �wi�towa� swoje ocalenie i odkrycie skarb�w. Indy jednak�e wyczuwa�, �e ta noc przyniesie jeszcze niespodzianki.
- Doktorze Jones, nie podoba mi si� to - krzykn�� do niego Esteban. - Tam na g�rze jest co� nie tak.
Co jeszcze mog�o by� nie tak?
- Ja id� teraz - Indy przeszed� po belce, a� znalaz� si� dok�adnie pod otworem. Spojrza� w g�r�, lecz �wiat�o pochodni uniemo�liwia�o mu zobaczenie czegokolwiek.
- Prosz�, doktorze Jones - powiedzia� John, spuszczaj�c mu lin�. Indy umocowa� j� pod pachami, nie zamierza� jednak czeka� na wci�gni�cie. W�o�y� ramiona w otw�r, chwyci� kraw�d� g�azu, po czym podci�gn�� si�. Czyje� r�ce chwyci�y go i wydosta�y na zewn�trz.
- Mam dobre i z�e wiadomo�ci - powiedzia� John.
- Co takiego?
- Deirdre wszystko w porz�dku, ale...
Bernard wyst�pi� naprz�d i znalaz�szy si� w��wietle pochodni, doko�czy�:
- Niech pan spojrzy, kto j� tutaj przyni�s�, Jones. Mamy powa�ne k�opoty.
Indy zmru�y� powieki, a� wreszcie jego oczy przyzwyczai�y si� do o�wietlenia. Pierwsz� rzecz�, jak� zobaczy�, by�a lufa wycelowana prosto w jego g�ow�.
3.
HUAQUEROS
Jaki� jednooki m�czyzna wyszczerzy� z�by do Indy�ego, kieruj�c na niego swoj� bro�. Dwa pasy z nabojami mia� przymocowane do ramion i paska. Uk�ada�y si� w kszta�cie litery X. Jego towarzysze byli uzbrojeni w maczety i rewolwery i nie wygl�dali ani troch� przyja�niej ni� Jednooki.
- Wiec znale�li�cie dla nas drog� do �rodka, amigos - odezwa� si� Jednooki.
- Indy, przepraszam - wybe�kota�a Deirdre.
- Dobrze si� czujesz?
- Nic mi nie zrobili. Ca�y czas obserwowali nas zza rzeki.
- S�, se?orita ma racj� - powiedzia� Jednooki. - Byli�my tutaj pierwsi. To nasze skarby.
- A wi�c okradacie zmar�ych, �eby �y� - powiedzia� ironicznie Indy.
- Tak jak wy - odci�� si� Jednooki.
- Jest bardzo du�a r�nica - w g�osie Deirdre brzmia�a porywczo��. - Archeologowie robi� rejestry, ochraniaj� i analizuj�. W ten spos�b poznajemy przesz�o��.
- �adnie powiedziane - odezwa� si� Indy - my�l� jednak, �e on tego nie kupi.
Jednooki roze�mia� si�.
- Ale te skarby s� nasze.
Indy szeroko si� u�miechn�� do huaquero i dotkn�� koniuszkami palc�w kapelusza.
- Prosz� bardzo, u�ywajcie sobie. Tam niczego nie ma. Ju� ogl�dali�my to miejsce.
- Nie wierz� ci - Jednooki si�gn�� do p��ciennej sakwy j wyci�gn�� nefrytow� mask�. Nie by�a ju� zawini�ta w koszul� Indy�ego. T� mia� na sobie Jednooki. - To jest pow�d, dla kt�rego w�tpi� w twoje s�owa, amigo.
- Zabrali mi j�, Indy - powiedzia�a nieszcz�liwym g�osem Deirdre.
- Nie martw si� tym. - Indy zwr�ci� si� do huaquero. - To wszystko, co tam by�o. Uwierz mi.
- Nie mam zamiaru. Zdejmij ten bat. Idziesz z nami i umrzesz, je�li teraz k�amiesz.
Indy powoli odczepi� bat, celowo graj�c na zw�ok�. Je�eli ci ludzie otworz� krypt� i�je�eli Bernard si� nie myli� co do obecno�ci skarbu, wiedzia�, �e zginie. Kl�� na siebie za zostawienie swojego rewolweru w obozie. Nagle przypomnia� sobie, �e Esteban wci�� znajduje si� w �rodku piramidy i to wprawi�o w ruch jego my�li. Upu�ci� bat na ziemi�.
- Zrozumcie, widzia�em tam tylko jak�� nefrytow� tarcz� i rze�biony kamie�. W og�le nie warto tam wchodzi�. To miejsce jest przekl�te. Jeden z naszych ludzi zgin��, a my mieli�my szcz�cie, �e uda�o nam si� uj�� z �yciem.
- K�amiesz, a poza tym nie wierz� w kl�twy, z wyj�tkiem moich w�asnych, chigador - Jednooki zarechota�, a jego towarzysze parskn�li rubasznym �miechem. Nast�pnie Jednooki wybra� dw�ch spo�r�d swoich ludzi, �eby wraz z Indym towarzyszyli mu w wyprawie do wn�trza piramidy. Pozostali trzej huaqueros wyruszyli do obozu, wlok�c wraz z sob� Deirdre, Bernarda i innych.
Gdy dwaj m�czy�ni znikn�li w otworze i dotarli do kamiennego o�tarza, wszed� Indy, a za nim Jednooki. Przedostali si� przez otw�r w platformie, po czym Jednooki wskaza� znajduj�cemu si� najbli�ej niego m�czy�nie, by pozosta� na schodach. Inny ni�s� pochodni� o�wietlaj�c drog� pozosta�ym, gdy schodzili po schodach. Przez ca�y czas Jednooki trzyma� swoj� strzelb� wycelowan� w plecy Indy�ego.
Kiedy dotarli na miejsce, Jednooki i jego towarzysz poruszali si� po szkieletach, jak gdyby wcale ich tam nie by�o. Kierowali si� prosto do sarkofagu.
- Wygl�da na to, �e jeszcze nikt go wcze�niej nie otwiera�. My�