8632

Szczegóły
Tytuł 8632
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8632 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8632 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8632 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Artur BANIEWICZ POGRZEB CZAROWNICY czyli sagi o Czarokr��cy ksi�ga pi�ta i sz�sta, rzecz o tym, jak bied� przyci�ni�ty Debren z Dumayki na grabarza si� naj��, a potem z misj� ratownicz� wyruszy� i w�r�d �nieg�w ze z�em walczy� Ksi�ga pi�ta Kamienio�om by� stary, miejscami nawet poro�ni�ty lasem, ale rzadkim. Jad�c mi�dzy rachitycznymi drzewkami, Debren czu� na sobie spojrzenia. P� tuzina ludzkich, jedno ko�skie. Ko� nie obs�ugiwa� �adnego z kierat�w czy cebroci�g�w - po prostu sta� przy dyszlu ch�opskiej furmanki, na kt�r� za�adowano sporych rozmiar�w beczk�. Budynek, przed kt�rym zatrzyma� si� w�z, jako jedyny spo�r�d kilkunastu barak�w, szop oraz bud sprawia� wra�enie mieszkalnego i przez jaki� czas Debren zastanawia� si�, dlaczego gospodarza nie razi fakt, �e wychudzona ch�opska szkapa obgryza mu podokienny, najprzyzwoitszy w okolicy - bo te� jedyny - trawnik. Po wo�nicy, zabiedzonym, posiwia�ym jak jego ko�, wida� by�o z daleka, �e nie jest st�d i prawo wypasu �adn� miar� mu si� nie nale�y. Zgarbiony, wyra�nie niesw�j, sta� z boku z czapk� w r�ku, �egnaj�c si� dyskretnie znakiem ko�a. Dopiero ten gest otworzy� Debrenowi oczy. Budynek z oknami i gankiem nie by� zaniedbanym zajazdem. Ko�o wsparte o stercz�cy ze �rodka trawnika g�az nie by�o zerwan� z �a�cucha reklam� tego� zajazdu. A trawy nie zasia�a znu�ona monotoni� skalnego otoczenia �ona ober�ysty. Obok ko�a, prawie niewidoczna w wysokiej trawie p�on�a samotna �wieca. W�t�y p�omyk nikn�� w blasku czerwcowego s�o�ca. Ko� ogryza� ziele z mogi�y. Du�ej. Zbiorowej. Debren zatrzyma� si� w p� kroku. Potrzebowa� d�u�szej chwili, by wypchn�� z umys�u natr�tne skojarzenia, zmusi� si� do racjonalnego my�lenia. Tamten kamienio�om pod Oszwic� wygl�da� ca�kiem inaczej. Nie by�o ko�owrot�w, za baraki s�u�y�y kryte sosnowymi ga��ziami wiaty, a na ci�gn�cych si� bez ko�ca mogi�ach nikt nie stawia� drogocennych k�. By�a wojna i ko�a, wszystkie ko�a Rzeszy Wehrle�skiej, musia�y toczy� si� dla zwyci�stwa. No i stra�nicy nie byli a� tak zwyrodniali, by jeszcze po �mierci pastwi� si� nad Pazrelitami, grzebi�c ich pod znakiem machrusa�skiego ko�a. Na sw�j spos�b strzegli nawet spokoju tych w do�ach: pilnuj�c, by nikt nie zjada� porastaj�cej mogi�� trawy. Ani konie, ani wi�niowie. Zw�aszcza wi�niowie, prawd� powiedziawszy. Wi�c we� si� w gar��. To inna epoka, inni ludzie. Trafi� do tej zagubionej w�r�d wzg�rz kopalni tylko dlatego, �e drog� wskaza� mu zagadni�ty na odludnych rozstajach Pazrelita. T�usty, rumiany, ani troch� nie strwo�ony, podr�uj�cy samotnie dobrze wy�adowanym wozem kupieckim. Ca�y, zdrowy, bez jednego si�ca na twarzy. Mrucz�cy pod nosem co� o cholernych cudzoziemcach, zje�d�aj�cych z Zachodu czy innej Yougonii i odbieraj�cych prac� porz�dnym poddanym ksi�cia Unirherii. Wygl�da�o na to, �e i tu, w kamienio�omie, obcy nie s� mile widziani. Czterech smag�ych, ciemnow�osych wyrostk�w, obs�uguj�cych ko�owr�t, przerwa�o prac�, gdy tylko Debren si� pojawi�, i sta�o teraz, mierz�c go ma�o radosnymi spojrzeniami. Poc�cy si� przed gankiem pyzaty mnich w burym habicie spogl�da� na czarokr��c� z jawn� niech�ci�. Twarzy skrytego w cieniu gospodarza nie by�o wida� pod s�o�ce, ale pewnie i on... - Hej, ty! - Cz�owiek w ci�mach ze srebrnymi klamrami powiedzia� znacznie wi�cej, Debren zrozumia� jednak tylko wst�p. Potem by�o co� o bydl�tach i chyba strzelaniu. Pytanie zabrzmia�o jednak zaskakuj�co przyja�nie na tle ponurych min pozosta�ych, wi�c d�o� czarodzieja nie pow�drowa�a do pasa, poprzestaj�c na lekkim drgni�ciu. Na ganku, opr�cz klamer przy ci�mach, po�yskiwa�y w s�o�cu okucia kuszy, lecz nie by�o powodu, by ju� teraz si�ga� po r�d�k�. Trze�wy Wehrle�czyk, chc�c nawi�za� do tradycji os�awionego zarz�dcy oszwickich kamienio�om�w i postrzela� troch� do podludzi, nie przemawia�by takim tonem. Podpity, mog�cy �atwo ��czy� serdeczno�� z szyciem be�tami, nie stanowi� zagro�enia. Po burzliwej s�u�bie u rycerza Kipancho i maj�c w perspektywie podr� przez Cesarstwo, Debren od�wie�y� nieco zaniedban� sztuk� samoobrony. Wiedzia�, �e na dystansie kilkunastu krok�w oparta o s�up kusza nie mo�e si� r�wna� z r�d�k�. W dodatku grot na be�cie l�ni� dok�adnie tak jak klamry przy ci�mach. Srebrny, drogi, kuty na specjalne zam�wienie. Zbyt cenny, by szy� nim w ludzi. - Pochwalony Machrus Zbawiciel. - Tyle w staromo-wie ka�dy powinien zrozumie�. Nawet tu, na dekadenckim Wschodzie, gdzie do ko�cio�a chadza�o si� rzadko, za� ateist�w leczono na koszt pa�stwa, zamiast wi�zi� w lochu. - Po kres wiek�w - rzuci� odruchowo mnich. By od razu, znajomo brzmi�c�, zmi�kczon� zachodnim akcentem staromow�, dopowiedzie�: - I z Bogiem, dobry cz�owieku. Nic tu po was. Sp�nili�cie si�, je�li wiecie, o czym m�wi�. A jak nie wiecie, to tym bardziej �egnajcie. To kopalnia, niebezpieczne miejsce; tu postronnym przebywa� nie wolno. O wypadek �atwo. Kt�ry� ze zgromadzonych przy ko�owrocie ch�opc�w drgn�� nagle jak wyrwany z transu, podskoczy�, usiad� na masywnej belce ramienia. Trzej pozostali natychmiast wzi�li z niego przyk�ad i po chwili ca�a czw�rka kiwa�a si� chaotycznie, balansuj�c na chudych zadkach, machaj�c nogami i usi�uj�c nie pospada� z solidnych, lecz nie pomy�lanych jako siedziska dr�g�w. - Przekl�te g�upki! - W�a�ciciel ci�em z klamrami zn�w pos�u�y� si� gard�ow� wehrle�szczyzn� i zn�w Debren zrozumia� tylko pocz�tek. Dalej by�o co� o urz�dzie i robocie, ale raczej nie chodzi�o o to - jak to sobie magun w pierwszym odruchu przet�umaczy� - �e w niedziele urz�dy nie pracuj�. By� czwartek. Smagli m�odzie�cy, zn�w w po�piechu, poz�azili na ziemi� i zabrali si� do obracania kieratu. Dopiero teraz uwag� Debrena zwr�ci� brak uprz�y zamocowanej do belek czy cho�by klamer do mocowania takowej. W dobrze zorganizowanym, nowoczesnym zak�adzie na porz�dku dziennym by�o elastyczne manewrowanie moc�, wi�c cz�sto widywa�o si� wyrobnik�w, kt�rzy z braku pilniejszych zaj�� zast�powali karmione wo�y, podkuwane konie czy konserwowane ko�o wodne. W naprawd� wzorcowych manufakturach organizacja pracy posz�a nawet tak daleko, �e chwil� przed pchaczami zjawia� si� przeszkolony fachowiec, kt�ry odgarnia� z kolistej �cie�ki zwierz�ce �ajno, mocowa� specjalne poduszki pod pier� i posypywa� talkiem ramiona ko�owrotu. Przoduj�cy technicznie Wehrle�czycy dawno odkryli, i� �lizgaj�cy si� na ko�skich odchodach i wal�cy �bem w belk� robotnik w ko�cowym rozrachunku zani�a dochody. Niekt�rzy z feuda��w - bo to do nich ostatecznie trafia�y podatki z kopal� i manufaktur - wzi�li to sobie do serca tak bardzo, �e ustawowo nakazali prac� w he�mach i na bosaka. Tu nie by�o ani he�m�w, ani �opaty do usuwania nieczysto�ci, ani nawet widocznych �lad�w po nieczysto�ciach. Lina, kt�r� nap�dza� kierat, sama powi�zana by�a w ca�o�� kawa�kami cie�szych linek, konstrukcja skrzypia�a przenikliwie, zdradzaj�c podesz�y wiek, a z braku smaru zapiaszczone �o�ysko raz i drugi mrugn�o iskr�. Inna sprawa, �e tylko na pocz�tku, gdy sp�oszeni krzykiem pryncypa�a m�odzie�cy wykonali kilka pierwszych okr��e� biegiem. Debren pomy�la� z gorycz�, �e ze s�awnej wehrle�skiej organizacji pracy pozosta�y tylko bose nogi pchaczy. Nawiasem m�wi�c: dziwnie smarkatych. To nie wr�y�o najlepiej. O ile dobrze trafi�. - Nie wiem, czym dobrze trafi� - pos�a� mnichowi zak�opotany u�miech. Po czym, ju� bardziej poufa�ym tonem i po lelo�sku, doda�: - Za choler� nie sz�o odczyta� tego na tablicy. Jedno s�owo, ale run w nim bez ma�a trzy tuziny, to ostrogrockich, r�wnie zdobnych, co nieczytelnych. Mnich, chyba troch� zaskoczony, pokiwa� ze zrozumieniem g�ow�. Dopiero potem przywo�a� na twarz poprzedni�, demonstracyjnie naburmuszon� min�. - Styl ostrogrocki mnogo�ci� s�awnych katedr zaowocowa� - rzuci� wynio�le p�ynn� lelo�szczyzn�. - A wy, panie rodak, jak nie potraficie jednego prostego s�owa po tutejszemu skleci�, lepiej mu�a rzyci� ku nam zwr��cie i wracajcie do domu. Przez takich jak wy Wsch�d si� z nas �mieje. - S�owo "gbaraneberblindschfatwrenken" nale�y waszym zdaniem do prostych? - Debren bez trudu podtrzyma� u�miech. Mi�o by�o, nawet w takich okoliczno�ciach, pos�ucha� mowy ojczystej. - Tak, tak - uprzedzi� zakonnika ten w okutych srebrem ci�mach. Wysun�� si� z cienia, posy�aj�c przybyszowi nieoczekiwanie szeroki u�miech. Mia� bardzo jasne w�osy i niewiele od nich ciemniejsze ow�osienie wok� oczu. Tak w�a�nie w czasach Oszwicy wyobra�ano sobie idealnego Wehrle�czyka. W niekt�rych innych krajach od niepami�tnych lat, nie wiedzie� czemu, �w typ urody nazywano �wi�skim blondynem. - To gbaraneberblindschfatwrenken braci Rimel. Dobrze... M�wi� d�u�ej, ale tyle tylko zdo�a� Debren zrozumie�. Chyba nie by� pijany i raczej nie grozi� strzelaniem, cho� jedno z u�ytych przez niego s��w chyba ociera�o si� o szeroko poj�te �ucznictwo. Magun zakl�� w duchu. Nadal nie wiedzia�, co znaczy to cholerne gbaren-co�tam. I czy faktycznie nie zrobi�by lepiej, mrucz�c "pomy�ka" i ukazuj�c tubylcom zadek swego mu�a. Chc�c nie chc�c, musia� sp�dzi� par� dni w okolicy, a mu�owi w�a�nie sko�czy� si� obrok. �eby zarobi� na nowy, czarokr��ca obcokrajowiec musia� legitymowa� si� jak� tak� opini�. A tej sobie nie wyrobi, wychodz�c na g�upka, kt�ry szuka� z�ota, za� trafi� do bankrutuj�cego kamienio�omu. Bo to jedno nie ulega�o w�tpliwo�ci: kopalnia marnie prz�d�a. Oko bez trudu wy�awia�o oznaki upadku: dziurawe dachy, po�amane maszyny, sklejony w jedn� rdzaw� bry�� �a�cuch na wrotach stajni, k�pki traw w szczelinach g��wnej pochylni, kt�r� dzie� i noc powinny w�drowa� w g�r� pot�ne bry�y urobku. Obs�ugiwany przez wyrostk�w kierat skrzypia� wprawdzie, a z czerniej�cego nieopodal szybu kto� sypa� kl�twami, ale te �a�osne namiastki o�ywienia podkre�la�y tylko panuj�c� wok� martwot�. To nie mog�o by� to miejsce. Chyba �e... - Potwor�w zasadniczo nie ubijam - powiedzia�, zn�w zwracaj�c twarz ku mnichowi. - Ale pogada� zawsze mo�na. - Nie ubijacie potwor�w? - Pyzata twarz zakonnika rozja�ni�a si� na moment, by niemal od razu spochmurnie�. - No wi�c tym bardziej... - Znacie staromow�? - wszed� mu w s�owo czerwono-nosy w�a�ciciel ci�em z klamrami. By� znacznie m�odszy od zakonnika, bli�szy wiekowo tym przy ko�owrocie, nosi� dwubarwne rajtuzy, modne ledwie sezon wcze�niej w kr�gach ocieraj�cych si� o pa�ace, a jego kaftan dumnie po�yskiwa� z�otem guzik�w. - Bo wehrle�skiego, jak wnioskuj�, chyba nie? Debren odetchn�� z ulg�. Wyra�nie zaskoczony mnich pos�a� pe�ne urazy spojrzenie na ganek. - A wy znacie, panie Rimel? - rzuci� oskar�ycielsko. - Nowoczesny cz�owiek nie obejdzie si� dzi� bez staro-mowy - wzruszy� ramionami elegant. - A jeszcze w interesach... To jak z t� staromow�, panie...? - Jestem Debren z Dumayki. - Debren, czuj�c okazj�, zr�cznie po��czy� uk�on z zeskokiem z mu�a. - Magun z uprawnieniami, chwilowo w podr�y, wi�c troch� jakby... - Czarokr��ca - doko�czy� mnich, nie kryj�c lekcewa�enia. - Kt�ren, jak si� domy�lam, uprawnienia akurat do niew�a�ciwej sakwy spakowa� i w domu zostawi�. -Obr�ci� si�, ju� przymilnie u�miechni�ty, do m�odego eleganta. - Z miejsca wida�, kto zacz, panie Udebold. - Nie s�d�my po pozorach, bo i nas os�dz�. - M�odzieniec te� si� u�miecha�, tyle �e �yczliwie i do Debrena. -Gdyby si� powierzchowno�ci� kierowa�, to w tym zielonym stroju chadza�by k�usownik albo zb�j le�ny. Mo�e nawet sam s�awny Bobin Czapa, kt�rego dok�adnie takim w kronikach maluj�. A ciebie, bracie, trza by konsekwentnie wzi�� za tego mnicha opoja, co z nim po go�ci�cach �upi. Jak mu tam...? Braciszek Tryk czy co� takiego. Zw�aszcza �e� si� z beczk� zjawi� - za�mia� si�, wskazuj�c furmank�. - Oczywi�cie �artowa�em - zwr�ci� si� do czarodzieja - z tym pytaniem, czy� k�usowa� tu przyby�. Z daleka by�o wida�, �e �uku nie masz. - Nie ma - przyzna� mnich. - Ale to nie �mutawilska puszcza. Tu si� nie na nied�wiedzia czy �osia chadza, a na zaj�ca. Do czego wnyki starcz�. Ciekawo��, czy gdyby tak mu w jukach pogrzeba�, nie znalaz�by cz�ek czego� do side� dziwnie podobnego. Mo�ecie tego nie wiedzie�, bo i sk�d, ale w Lelonii dumayecki rynek s�ynie z najwi�kszego w ca�ym kr�lestwie wyboru sprz�tu wnykarskiego. Pokresiacy, sami w stepach �yj�cy, zwo�� tam ca�e cetnary tego paskudztwa i naszym rdzennym Lelo�czykom na czarno sprzedaj�. Pono� do tego dosz�o, �e mobilny wilczy d� oferuj�. Debren bez s�owa �ci�gn�� zawieszon� przy siodle sakw�, jednym szarpni�ciem rozwi�za� w�ze�. W czerwcowym s�o�cu b�ysn�o z�oceniami kilka gruba�nych, w sk�r� oprawnych ksi�g. �adnej nie opisano runami ostrogrockimi, ale Udebold i tak zagwizda� z cicha. - To mi za rekomendacj� wystarczy - stwierdzi�. -Macie t� robot�, panie Debren. - Pewnie nawet nie wie, o co chodzi - rzuci� niemal p�aczliwie mnich. - Za�o�� si�, �e nie ma o tym zielonego poj�cia. - Z osobami stanu duchownego nie godzi si� zak�ad�w czyni�. - Lekko zaniepokojony Debren mia� na ko�cu j�zyka pytanie o rodzaj roboty, ale nie chcia� sprawia� braciszkowi satysfakcji. Pozory najwyra�niej myli�y, a Udebold Rimel chyba p�aci� z�otem. - Ale, nie chwal�c si�, musz� powiedzie�, �e o niejedno zlecenie si� otar�em. Wszechstronno�� to moja dewiza. - Ale o co chodzi, tego nie wiesz! - oznajmi� triumfalnie zakonnik. - Obwieszczenie by�o po wehrle�sku i we-zyracku! Nie powiesz mi, �e znasz si� na tych poga�skich robaczkach, kt�re oni pismem nazywaj�? - I po dolnogadacku - dopowiedzia� spokojnie Debren. - Kt�ry to j�zyk wystarczaj�co lelo�ski przypomina, bym co nieco zrozumia�. - Ciekawe jak, skoro ca�y d� mam tutaj?! - Rozsierdzony mnich machn�� mu przed nosem wyszarpni�tym z kieszeni habitu kawa�kiem czego� jasnego. - Nieca�y. Troch� zosta�o. - Hej�e, bracie Zecheniaszu! - Udebold zmarszczy� jasne brwi. - Zdarli�cie moje obwieszczenie? - Jedno aby - wzruszy� ramionami mnich. - I nie ca�e, jak wida� i s�ycha�. Adres chcia�em wzi��, to dlatego. - A my�licie, �e ile ich rozklei�em? Znaczy - poprawi� si� szybko - kaza�em rozklei�? To nie wasza zakichana Lelonia, gdzie po bia�ych brzozowych lasach bia�e nied�wiedzie hasaj�! My tu mamy porz�dne vipla�skie drzewa, do kt�rych si� brzoza nijak nie zalicza. St�d - doko�czy� z lekkim zak�opotaniem - wyg�rowane ceny kory i problemy z jej zakupem. - Z Sovro nas mylicie - sprostowa� delikatnie Debren. Zignorowano go. - To po co� na korze si� og�asza�? - przeszed� do kontrataku Zecheniasz. - Papierni macie od cholery! - Ofert� tak si� sk�ada, by naj�atwiej do adresata dotar�a - pouczy� go jasnow�osy. - To elementarz nowoczesnego przedsi�biorcy. A wiadomo, �e na zach�d od Rody, gdzie o manufaktur� papiernicz� nie�atwo, po dzi� dzie� obwieszczenia na korze brzozowej si� spisuje i na drzwiach karczemnych wiesza. Na widok papieru jaki� prostak z Zachodu got�w s�onin� we� owin��. Albo na podpa�k� wzi�� zamiast hubki. - Na zach�d od Rody ma�o kto dolnogadackie bukwy z�o�y w s�owo - zauwa�y� Debren. - Mylicie nas z... - S�u�ba �le polecenia zrozumia�a - wzruszy� ramionami Udebold. - Ale po prawdzie tom nie w lelo�skich zleceniobiorc�w mierzy�. Wiadomo, �e wasz kraj p�aski jest i z drewna ca�y pobudowany. Nawiasem m�wi�c, pewnie dlatego tak was naje�d�aj�, bo� to jawne prowokowanie spokojnych s�siad�w. A mnie by si� bardziej przyda� kto� oswojony z g�rami i kamiennym budownictwem. Dolnogadacze za� w srogich g�rach �yj� i na kamieniach si� znaj�. Inna rzecz - skrzywi� si� - �e architekci to z nich �adni. M�j dziadunio jak raz o tamtejszy dom ko�em zahaczy�, to mu, wystawcie sobie, p� �ciany na �eb run�o. Dobrze, �e w szturmaku by�. - Tych dzikus�w chcieli�cie najmowa�?! - oburzy� si� zakonnik. - Lewokolc�w?! A tak w og�le to Lelonia muro- wana od czas�w kr�la Po�okietnika. S�usznie Wielkim zwanego, bo si� faktycznie po �okcie urobi�, zastaj�c kraj drewnianym, a ostawiaj�c nie do�� �e murowanym, to jeszcze ma�o zad�u�onym. Wi�c nie obra�ajcie nas. - To i do prowadzenia fury he�m u was trzeba zak�ada�? - Debren zerkn�� na stoj�cy obok zaprz�g z mieszanin� s�abo skrywanej kpiny i dobrze skrywanej zazdro�ci. Niby wiadomo, �e Wsch�d od zawsze by� p� wieku do przodu, ale cho� magun stara� si� bra� na to poprawk�, nadal dawa� si� zaskakiwa� nowatorstwem tutejszych rozwi�za�. - My�la�em, �e jeno je�d�c�w rasowych rumak�w �w przepis dotyczy. Ale do mu�a - zaniepokoi� si� nagle - chyba he�mu nie trzeba? - Do mu�a nie - u�miechn�� si� �askawie Udebold. -Od prowadz�cego fur� te� zreszt� nikt nie wymaga, by w szyszaku je�dzi�. Cho� owszem, by� projekt wprowadzenia pas�w, by w razie czego pijany wo�nica z �awki na wyboju nie zlecia�. Ale�my, o naszym cechu m�wi�, oprotestowali, i p�ki co w �ycie nie wszed�. - Cechu... wozackim? - Debren troch� si� pogubi�. - No co te� wy... Macie mnie za w�chacza ko�skiego smrodu? �aden Rimel nie �y� nigdy z gapienia si� na kobyl� rzy�! O kamieniarskim m�wi�. - Widz�c, �e czarodziej nadal nie rozumie, wyja�ni� spokojniej: - Projekt furostrad dotyczy�, czyli, o czym pewnie w drewnianej Lelonii nie wiecie, dr�g kamieniem moszczonych. I w nasz cechowy honor po�rednio uderza�, �e niby materia� dostarczamy marny. Cho� po prawdzie ca�kiem nie o to pos�om sz�o, a o unikni�cie strat, kt�re powoduje wypadni�cie furmana na furostradzie. Bo, jeszcze raz podkre�lani, jeno trakt�w bitych dekret mia� dotyczy�. - A, rozumiem. �e niby na zwyk�ym go�ci�cu, w b�oto i piach spadaj�c, wo�nica wielkiej krzywdy nie dozna? - Wo�nica? - zdziwi� si� kamieniarz. - A kogo obchodzi jaki� tuman, co z w�asnej fury zlatuje? O wozie m�wi� i �adunku. Oraz o budowlach, co nieopodal stoj�. Pewnie si� to w waszej lelo�skiej g�owie nie mie�ci, ale na furostradzie, dzi�ki twardej nawierzchni i resorom, pr�dko�� pojazd�w do pr�dko�ci szar�y rycerskiej niemal si� zbli�a. To sobie wystawcie, czym mog�oby si� sko�czy� pozostawienie koni samopas. - Tym, co u dziadka - pokiwa� g�ow� Zecheniasz. -Ale jako potomek furmana... bo rozumiem, �e nie turystycznie po Dolnogadacji dziadek podr�owa�... no, nie powiniene� si� chwali�, �e� projekt utr�ci�. Wo�nicy upadek na kamienn� jezdni� te� na zdrowie nie wyjdzie. Z szacunku dla pami�ci przodka m�g�by�... - Ile razy mam powtarza�, �e�my kamieniarze i gwar-ki z dziada pradziada, a nie jakie� zaogonniki? Dziadek nie fur�, a taranem o t� zasran� cha�up� zahaczy�! Bo w porz�dnej, zmechanizowanej rocie s�u�y�, a nie jakich� tam taborach! Debren odnotowa� w pami�ci, �e po raz pierwszy okazali si� z Zecheniaszem zgodni: w oczach mnicha wy�owi� taki sam ch�odny b�ysk, jaki obejrza�by w zwierciadle. Obaj te�, r�wnie zgodnie, szybko skryli emocje pod dr�twymi u�mieszkami. - W Lelonii dziadek nie walczy�. - Chyba nie byli dostatecznie szybcy, wzgl�dnie Udebold nale�a� do uwa�nych obserwator�w. - A tak w og�le to z poboru go wzi�li i kr�tko wojowa�, bo go szybko babka wyreklamowa�a. Raz, �e bez gospodarza wydobycie w kopalni okrutnie spad�o, gdy� stryjek, smarkacz natenczas, okrutnie... no, nieudolnie si�� robocz� gospodarowa�. Za� dwa, �e dziadek przy tej pacyfikacji srogiej kontuzji dozna� i... - Pacyfikacji? - Debren wcale nie chcia� pyta�, samo tak jako� wysz�o. - Bezkrwawej - zapewni� skwapliwie Wehrle�czyk. -Bandy... partyzanci, chcia�em rzec... no, zamordowali paru naszych. Nie wiadomo kt�rzy dok�adnie, wi�c wojsko... no, zburzy�o par� lokali konspiracyjnych we wsi, gdzie rota dziadka stacjonowa�a. Cha�up nale��cych do terroryst�w, znaczy. I zwa�cie - podkre�li� - �e o paleniu mowy nie by�o. Wiele si� m�wi o niegodziwo�ciach, co to je niby nasza armia w czasie Wojny Globalnej pope�nia�a, ale zdaniem dziadka to przesada. Pazrelicka propaganda. Kt�rej ofiar� i wy padacie, bo i was ci poga�scy niewdzi�cznicy gorliwie o antypazrelizm obmawiaj�. �e to niby Oszwica w Lelonii, �e nie przypadkiem tam w�a�nie... A co sami u siebie, na Bliskim Zachodzie czyni�, i to dzi�, z g�r� p� wieku po tamtej nieszcz�snej wojnie? To, co m�j dziadek, dok�adnie. Bior� taran i rozpieprzaj� komu� cha�up�. Dzi�, w pi�tnastym wieku! - Dajmy spok�j polityce - zaproponowa� Debren. -A po prawdzie to historii. Lepiej powiedzcie, panie Udebold, co mia�bym dla was zrobi�. - No tak, prawda... - Udebold westchn�� ci�ko, cho� chyba nie do ko�ca szczerze. W g��bi jasnych oczu zal�ni�o co� zbli�onego do satysfakcji. Obr�ci� si� i wskaza� trawnik, ozdobiony g�azem, ko�em i �wiec�. - Jak widzicie, religijno�ci mi nie brak. Wiem, co si� zmar�ym nale�y. Ale mam pewien problem z... - Upiorami? - zapyta� cicho Debren. - Wy�a�� z grobu i strasz�? To dlatego kopalnia stoi? M�odzieniec u�miechn�� si� sm�tnie. - Nie owijajmy w bawe�n�, mistrzu: to wehrle�ski kamienio�om. A dooko�a wehrle�ski las. W czasie wojny te� mocno eksploatowany dostawca materia��w strategicznych. Rozumiem, do czego pijesz. I masz racj�: pe�no tu mogi� tych, co z przepracowania padli. - Wskaza� trawnik. - Niewolnik�w z ca�ego Viplanu. Owszem, przy takiej koncentracji nienawi�ci i �mierci musia� si� pojawi� problem upior�w. Ale w�a�nie dlatego ju� par� lat po wojnie skutecznie si� z nim uporano. Nie my, nie patrz tak. W�adze okupacyjne. Bo widzisz, upiory z wielkiego rozumu nie s�yn�, i tak si� sk�ada�o, �e najmocniej si� wojakom dostawa�o. A w kolczugach i przy mieczu chadzali tu wtenczas Anvashe i Marimalczycy. - Egzorcystami si� pos�u�ono? - zainteresowa� si� zakonnik. - Wapnem, ko�kami, walcami do utwardzania trakt�w, traktorami znaczy, a jak inaczej nie sz�o, to m�ynami. -Zecheniasz skrzywi� si�, splun�� z pogard�. - Macie racj�, nie godzi si� tak ludzkich zw�ok traktoro... traktowa�, znaczy. Cho�by i w po�owie poga�skie by�y. W�a�nie opowie�ci rodzic�w o tych koszmarnych praktykach tak� mnie wra�liwo�ci� nape�ni�y. Niby ekshumacje zako�czono dawno temu, nim si� urodzi�em, ale... No, trudno zapomnie�, zw�aszcza tu i w naszej bran�y. Pewnie wiecie, �e wzd�u� Nirhy na gwa�t budowano �a�cuch fortyfikacji: Wa� Wschodni. Na og� my, Wehrle�czycy, z porz�dku s�yniemy, ale to by�a ko�c�wka najgorszej z wojen, chaos. Bywa�o, zw�aszcza gdy ju� front podchodzi�, �e jeden z drugim dow�dca polowy, nie chc�c ludzi przem�cza�, trupy miast do ziemi, w podziemia niedoko�czonych fortyfikacji pakowa�, i to tak, �e drzwi trza by�o kolanem dopycha�. Raz dostali�my zlecenie na rozbi�rk� takiego cholerstwa. Wystawcie to sobie: otwiera cz�ek zardzewia�e wrota, a tu mu si� wali na �eb... No i - doko�czy� troch� bardziej pogodnie - nabawi�em si� urazu nieodpartego. - Do prac rozbi�rkowych? - Debren pozwoli� sobie na delikatn� kpin�. Czu�, �e mo�e sobie na to pozwoli�. Ch�opak najwyra�niej go potrzebowa�. - Do mogi� i pogrzeb�w. - Jasnow�osy westchn�� z przesadn� ostentacj�. - Sprawy zasz�y tak daleko, �em pogrzeb w�asnych rodzic�w opu�ci�. Serce si� rwa�o, a uraz psychiczny nie puszcza�. M�j duszysta m�wi, �e to si� kompres nazywa. - Kompleks - poprawi� odruchowo Debren. - Dobrze zrozumia�em: o jednym pogrzebie m�wisz? - Jednej nocy zgin�li. - Udebold przeszed� kilka krok�w, wskaza� skryt� za jedn� z wiat kup� kamienia i belek, kt�re rozgl�daj�cy si� po kopalni czarodziej wzi�� uprzednio za stos odpad�w. - To by� kiedy� nasz dom. Skromny, bo dziadek wszystko pierworodnemu zapisa�: stryjowi Ludfredowi. - T�pni�cie? - pokiwa� g�ow� mnich. - Znam to. U nas w Ma�odobrowicach, kt�ren to gr�d ca�y na kopalniach drewna ziemnego stoi, co i rusz budynek jaki�... - Fura - przerwa� mu cicho jasnow�osy. - Pijany wo�nica zasn�� za lejcami. A widzicie: dom pod samym urwiskiem sta�. G�r� las, wi�c nikomu do g�owy nie przysz�o... Ale los chcia�, �e i ko� by� z Lelonii. Przy wyr�bie pracowa� od �rebaka. Stryj okazyjnie kupi�. W�a�nie dlatego, �e w lesie chowany. Bo z marimalskiej strony akurat wilko�ak si� tu zapu�ci� i cho� niby szk�d nie czyni�, nasze konie ba�y si� na nocnej szychcie chodzi�. A ten nic, nawet grzywy nie zje�y�. No, ale cholernik wy�wiczony by�, by si� z zaprz�giem mi�dzy drzewami jako piskorz prze�lizgiwa� i skr�tami chadza�. Jako� nad urwisko dotar� i stamt�d ca�� tr�jk� run�li: on, furgon i wo�nica. - Wo�nica te� by� z Lelonii? - upewni� si� Debren. I westchn��. - To u nas istne przekle�stwo. Nie do��, �e drogi pod�e, jeszcze i... - W�a�nie dlatego, �e drogi pod�e - uj�� si� za rodakami Zecheniasz. - I klimat nie taki jak w Unirherii. �atwo krytykowa�, gdy si� wozem w cieple je�dzi, po r�wnych traktach i winem popijaj�c. A u nas mr�z czasem taki, �e jak grzanego piwa nie wypijesz, to po tobie. Bo droga pod�a i podr� okrutnie si� ci�gnie. Za� piwo, wiadomo: od wstrz�s�w na wybojach pieni si�. I co robi? Ano do g�owy ow� pian� wo�nicy uderza. Szlachta to co innego, t� na wino sta�, wi�c rzadko si� s�yszy, by jakowy� rycerz ci�k� kraks� na go�ci�cu spowodowa�. Ale prosty lud sam wina nie wyprodukuje, bo u nas za zimno. To i co pozostaje? A najgorsze, �e wyj�cia nie wida�. Pomilczeli przez chwil�. - Kr�l, chwali� Boga, pija�stwo zwalcza - mrukn�� w ko�cu Debren. - Pono� rozw�j gorzelnictwa mocno propaguje. Na razie gorza�ka droga, ale mo�e kiedy� piwo wyprze, od czego i alkoholizm spadnie, i kultura wzro�nie, i zdrowie narodu. - Kultura jazdy? - upewni� si� Udebold. - Ta te�, alem my�la� o szerzej poj�tej. Bo to, nie ukrywajmy, �eby si� piwem dobrze upi�, trzeba wcze�niej ze trzy razy za karczm� biega�. Zgorszenia od tego w grodzie wi�cej i chamstwa. Oraz nieczysto�ci, a z nich chor�b. Jak si� grza�cem, wi�c na mrozie sika, te� mo�na sobie co nieco przezi�bi�. Albo taki furman, skoro ju� o nich mowa... Niby co ma robi�, gdy go na szlaku potrzeba przyci�nie? Wiadomo: z�azi z fury i w krzaki bie�y. A na stoj�cy po ciemku czy za zakr�tem w�z �atwo wpa�� i krzywd� sobie zrobi�. Gorza�ka, jak si� rozpowszechni, powinna wi�kszo�� owych bol�czek zlikwidowa�. Bo to i mniej moczop�dna, i lepiej grzeje, i zarazki sw� moc� wypala, i nie pieni si�... Miejmy nadziej�, �e kr�lowi si� powiedzie. I z gorza�k�, a nie piwem, Lelonia si� b�dzie ludziom kojarzy�. - Daj Bo�e - zako�czy� uprzejmie Udebold, zerkaj�c na stary i zaniedbany, ale chyba sprawny zegar s�oneczny, spoczywaj�cy wielk� granitow� p�yt� przed gankiem. - No, ale my tu gadu-gadu, a wam pewnie do roboty pilno. Za wielu Lelo�czyk�w to�my tu nie zatrudniali, ale paru si� trafi�o i wiem, �e z was pracowite ch�opy. - B�ysn�� z�bami w �artobliwym u�miechu. - Zw�aszcza gdy nie w marnych grub�ach p�ac�. - Grublami si� w Sovro... - zacz�� Debren, ale sam z siebie urwa� w p� zdania. Brat Zecheniasz nie zostawi� wiele z dolnogadackiej cz�ci obwieszczenia, na samej g�rze nakre�lono jednak kilka powszechnie zrozumia�ych ikonek z my�l� o niepi�miennych. Nie by�o tam �adnej, kt�ra by sugerowa�a, �e og�oszeniodawca poszukuje nauczyciela geografii. By�a za to moneta, dwakro� przekre�lona, czyli z�ota, a wiadomo, �e p�ac�cy z�otem nie lubi� by� pouczani. - Nie za marno�ci tego �wiata, a ku chwale Machrusa - wymamrota� Zecheniasz, pobo�nie wznosz�c wzrok ku niebu. - Uszanujmy jej pami�� i nie m�wmy o pieni�dzach. Mnie w ka�dym razie one nie interesuj�. Co zapewne - u�miechn�� si� chytrze pod nosem - im� Debrena na przegranej pozycji stawia. Debren, faktycznie przegrany, ograniczy� si� do soczystej kl�twy. W duchu. - I tak, i nie. - Udebold dok�adnie skopiowa� u�miech zakonnika. - Bo cho� skromno�� nad wyraz sobie ceni�a, co mi bud�et przedsi�wzi�cia drastycznie ogranicza, to skoro ty chcesz gratis pos�ug� czyni�... - Gratis? - Braciszkowi wyra�nie wyd�u�y�a si� twarz. - ...mog� ci do pomocy mistrza Debrena naj��. Wida�, �e�cie sobie do serca przypadli, jak to ziomkowie w krajach dalekich. Gdzie�bym mia� serce rozdziela� was, a jeszcze jednego z kwitkiem odprawia�. - Ale on... on si� na tym nie zna! - podj�� ostatni�, desperack� pr�b� Zecheniasz. - Sk�d mo�esz wiedzie�? - rzuci� magun przez z�by. - A ty sk�d mo�esz wiedzie�, jak si� z honorami grzebie istoty, o kt�rych nie wiadomo nawet, czy na pewno martwe?! I czy ca�kiem ludzkie?! No, sk�d?! Czarodziej gwa�townie przerzuci� spojrzenie na Udebolda. Po kt�rego twarzy b��ka� si� ju� tylko �a�osny cie� poprzedniego u�miechu. Za ma�o, by przykry�... Nie. Chyba nie a� tak. Nie strach. Ale obaw�, g��bok� trosk� - niemal na pewno. Ciekawe. Ciekawo��, nawet wspomagana niem� presj� g�odnego mu�a, to oczywi�cie troch� za ma�o. Ale tam, pod Berhem, wybra� chyba, mimo wszystko, mniejsze z�o. Cho� oferta nijak nie mie�ci�a si� w katalogu ofert, jakie otrzymuj� i na jakie si� godz� je�d��cy bocznymi traktami czarokr��cy. Cho� powinien j� z miejsca odrzuci�. Nie odrzuci�. Dzi�ki czemu dorobi� si� mu�a, a teraz p�yn�� bark� do nowego, m�drzejszego �ycia. Mo�e... do niej? Nie wiedzia� jeszcze, ale przynajmniej dojrza� do postawienia sobie tego pytania. A wszystko dlatego, �e wzi�� robot�, jakiej zdrowy na umy�le magun �adn� miar� by nie bra�. Niczego g�upszego nikt mu nigdy nie zaproponuje. A mu� musi je��, nawet tutaj, w kraju, gdzie na ka�dej mili kwadratowej t�ocz� si� ca�e tuziny �udzi - przynajmniej statystycznie bior�c - i gdzie ka�dy kawa�ek jadalnej ��ki ma przypisan� sobie krow� oraz w�a�ciciela. Wi�c dobrze. Niech b�dzie. - St�d - powiedzia� spokojnie i bez cienia dumy w g�osie - �em p�torej niedzieli temu w�a�nie w czym� takim uczestniczy�. W Depholu, pod grodem Berhem. Na zlecenie s�awnego rycerza Kipancha z Lamanxeny. *** - Dom odnawiam - wyja�ni� Udebold, szerokim gestem wskazuj�c puste klepisko i nagie �ciany. Twarz Debrena chyba nadal zdradza�a zaskoczenie, wi�c szybko dopowiedzia�: - Wiem, jak to wygl�da, ale to nie to, co my�licie. Od lat tu mieszkam, nie dopiero teraz... Cho� nie kryj�: jedno si� z drugim wi��e. W tym domu na �wiat przysz�a, tu ros�a, tu�my si� bawili jako pachol�ta. M�wi�c kr�tko: ka�dy mebel mi j� przypomina�, ka�dy ko�ek w �cianie. - Ko�ek? - powt�rzy� lekko roztargniony magun. Intrygowa� go stan domu. Z kamiennych �cian powyrywano drzwi i okna. Podobnie jak ko�ki. Jasnow�osy wyra�nie si� zmiesza�. - Wiecie, jakie s� dzieciaki... No, owszem: raz i drugi nie�adnie�my si� z kuzyneczk� zabawili. Znaczy ja i brat m�j starszy, Kawbert. W tr�jk�cie, znaczy. Ale nie my�lcie, �e wiele gwa�tu w tym by�o! Niby piszcza�a, nogami wierzga�a, prawda, lecz prawd� te� jest, �e w skryto�ci ducha i j� owe igraszki radowa�y. - Z ko�kiem? - Zecheniasz, chyba nie maj�cy jeszcze pewno�ci, z�o�y� palce, lecz nie kre�li� p�ki co znaku ko�a. Udebold u�miechn�� si� z zak�opotaniem. - Ciut przesadzili�my raz czy dwa, nie ukrywam. Sukienk� podarli�my, cerowa� musia�a. Ale krew nigdy wi�cej si� nie pola�a, jak Boga kocham. Jeno za pierwszym razem. Bo�my, ��todzioby, ko�kiem ma�o ostro�nie... Przerwa�, troch� wystraszony nag�ym machni�ciem r�k� tu� przed nosem. Mnich po trzykro� zakre�li� ko�o, po czym, bez s�owa, podsun�� mu d�o� do uca�owania. Udebold, nie bardzo rozumiej�c, lecz id�c za wpojonym ka�demu machrusaninowi odruchem, podzi�kowa� za dobry uczynek, cmokaj�c kap�ana w palce. - Grzech to okrutny - rzuci� surowym tonem zakonnik - ale poniewa�, jak widz�, �a�ujesz szczerze, nieletni wtenczas by�e�, pod opiek� starszego brata, no i tylko ten jeden raz krwi z niej utoczyli�cie, to ci� moc�... - A ile razy mo�na krwi pannie upu�ci�? - warkn�� Debren. - ...przez Boga i Ko�ci� dan� z grzechu oczyszczam. A ty, Debren, nie pakuj si� mi�dzy Pana a skruszone dzieci jego, bo ci� co przykrego spotka. U nas, w grodzie Gorszawie, baba jedna na oczach t�umu w�asnym j�zykiem si� udusi�a, bo si� bez kolejki pr�bowa�a wepchn�� do spowiedzi. Zwa� dobrze: najczystsze intencje maj�c, bo c� mo�e by� szlachetniejszego od ch�ci obmycia skalanej duszy. I co? I trupem pad�a, bo ta przed ni� ju� m�wi� zacz�a, przez co w niebie incydent pod zamach na sakrament podci�gni�to. Debren, ogl�daj�c czubki w�asnych ci�em, pokornie wys�ucha� pouczenia. Potem jednak podni�s� wzrok. Ch�odny, ma�o przyjazny. - Dalekie chocia� to kuzynostwo? - Udebold nie zd��y� odpowiedzie�. - I ile lat mia�a, jake�cie j�...? - Pierwszy raz to chyba... Zaraz, niech pomy�l�... Kaw-bert musia� mie� ze dwana�cie, bo wcze�niej to za kr�tki by�, by podo�a�... - Debren poczu� ciep�o na policzkach, a przede wszystkim z�o��, jako �e nikt .wi�cej nie zamierza� si� rumieni�. - Znaczy, ja mia�em osiem, a ona szesna�cie. - No i widzisz? - rzuci� triumfalnie Zecheniasz. - Doros�a kobieta, a ty si� dwakro� m�odszego pachol�cia czepiasz! Uwiod�a go, uraz na ca�e �ycie zostawi�a! Tak, tak: uraz, wiem, co m�wi�! Sp�jrz na owe dziury w �cianach! - Spojrzeli obaj, Udebold z r�wnie niepewn�, zdradzaj�c� niezrozumienie min�. - Kamie�, lita ska�a! Wiesz, jak silnej motywacji trzeba, by z takowego odwiertu ko�ek wyrwa�? I po co? Drewno tanie! Nie widzisz, �e nieszcz�nik koszmarne wspomnienia t� metod� zabija? - Po prawdzie - wtr�ci� si� nie�mia�o Udebold - to ko�ki �elazne by�y. Z nad�artych rdz� klin�w porobione, co to ju� do rozwalania ska� za s�abe, ale jeszcze ca�kiem gruba�ne. Stryj Ludfred narz�dzia na nich zwyk� wiesza�, m�oty g��wnie. A co si� kuzynostwa tyczy - zwr�ci� si� do maguna - to bliskie by�o, bo ze stryja i naszego tatki bracia byli, jak ja i Kawbert. Nie my�licie chyba, �e dokazywaliby�my tak z jak� dalek� krewniaczk�. - Nie my�limy - zapewni� w imieniu obu mnich. -W zaciszu domu, w�r�d swoich, �atwiej takowe niecne uczynki ukry�. Jakby tak, nierz�dnica, po dalszych krewnych si� rozje�d�a�a i namawia�a niewinne pachol�ta do ko�kowego procederu, to rych�o... - Zaraz... - zamruga� bia�ymi rz�sami Udebold. - Zaraz - rzuci� przez z�by Debren. - Zardzewia�y przecinak skalny pchali�cie rodzonej kuzynce do...? D�uma i syfilis! - Zaraz! - wrzasn�� gospodarz. Chyba jednakowo rozgniewany, co i wystraszony. - Co wy mi tu...?! W kaptur �e�my pchali! Albo p�telk�, co to si� na niej sukni� wiesza! Co wy mi tu sugerujecie, �em dewiant jaki?! Kuzynk� na ko�ku za ko�nierz wieszali�my, bo ma�a by�a, uciesznie jak lalka nogami macha�a! To wszystko! Nie�adna zabawa, prawda, ale przecie zabawa, a nie to, co wam po �bach �azi! Mo�e u was, w Lelonii, takowe zwyczaje panuj�, ale tu si� kuzynek ko�kami nie ch�do�y! Debren zn�w poczu� pieczenie w uszach i policzkach, ale tym razem nie przej�� si� nim. Zecheniasz te� przez chwil� umyka� ze wzrokiem, no i z takiego rumie�ca �atwo si� by�o wyt�umaczy�. Udebold nie oczekiwa� na szcz�cie przeprosin. Znik� na chwil� w s�siedniej izbie, sk�d wr�ci� z par� zydli. Marnych, ale innych trudno by�o oczekiwa� w remontowanym domu. - Siadajcie - mrukn��. - I wybaczcie, �e nie cz�stuj�. Ale ca�e dobro do Kolbancu wyjecha�o. - Piwniczka te�? - zapyta� rozczarowany mnich. - Wszystko - uci�� surowo gospodarz. Zaraz jednak przywo�a� na twarz melancholijny u�miech. - I owe beczki umi�owan� kuzynk� mi przypomina�y. Bom j� - rzuci� stanowcze spojrzenie Debrenowi - okrutnie mi�owa�. Cho� dusz�, nie ko�kiem �adnym. A �e i beczek w zabawach u�ywali�my, tom... - Do staczania dziewki z g�ry, pewnikiem - mrukn�� pod nosem czarodziej. O dziwo, jasnow�osy nie obrazi� si�. Na odwr�t, b�ysn�� z�bami w porozumiewawczym u�miechu. - Co, te� to znacie? Ucieszna zabawa, prawda? Alem nie wiedzia�, �e w Lelonii praktykowana. Bo to i g�r u was nie ma, i z beczkami pono� krucho. Wiem �e w buk�akach z owczej sk�ry napoje przechowujecie. - Mylisz nas z Kummonami. - Mimo to Debren odpowiedzia� u�miechem na u�miech. - A u nas, pod Dumayk�, akurat troch� g�r mamy. Pami�tam, jak mnie siostry do takiej beczkowej jazdy nam�wi�y. Omal si� w Jelczu nie utopi�em, bom za choler� nie m�g� w �aden brzeg wcelowa�, tak mi we �bie wirowa�o. Ale smarkaci wszyscy byli�my, fakt, a ja najbardziej. - Nie rozmawiajmy o beczkach - rzuci� ponuro Zecheniasz. - Bo mnie, cholera, suszy. - No tak, pom�wmy o zleceniu. - Udebold spowa�nia�, wr�cz spos�pnia�. - W obwieszczeniu szczeg��w nie podawa�em, bo zbyt bolesna to sprawa. Rzecz w tym, �e Curdelia zmar�a tragicznie. - To ta kuzynka? - odgad� Debren. - W�a�nie. A �e trzy miesi�ce ju� mijaj�, to i czas najwy�szy, by jej przyzwoity poch�wek zgotowa�. Godny hrabiny i pani na zamku z kamienia. - Hrabiny? - Zerkn�� na rz�d pustych otwor�w po ko�kach na m�oty. - My�la�em, �e... - Udanie za m�� wysz�a - wyja�ni� Udebold. - We krwi to chyba mia�a, bo i jej matk� stryj Ludfred chud� i bos� przygarn��. No i prosz�: ciotka kamieniarzow� zosta�a, a Kurdzia... tak j� wo�ali�my... zamku i tytu�u si� dorobi�a. A� si� serce kraje, �e potomstwa B�g jej odm�wi�, bo pewnie bym jakiej ksi�niczce wujowa�. - S�yszysz, Debren? - pokiwa� palcem mnich. - Oto jak opatrzno�� nagradza uczciwe i bogobojne panny, co �ladami babek krocz� i tradycyjne warto�ci kultywuj�. Plwa� na te durne gadki o wyzwoleniu niewiast, babach na uniwersytetach czy takich tam. Masz tu, czarno na bia�ym, recept� na samorealizacj� i prawdziwe szcz�cie niewie�cie. Pokora, m��, dzieci, awans spo�eczny. W logiczny ci�g si� wszystko uk�ada. - Nie wiem, dlaczego mi to m�wisz. - Bo to tw�j cech pierwszy zacz�� przyjmowa� baby i o r�wnouprawnieniu przeb�kiwa�. - Curdelia nie mia�a dzieci - zauwa�y� Debren. - A i w kwestii szcz�cia... Osiem lat starsza od ciebie, Udebold, dobrze pami�tam? Czyli trzydziestki jeszcze nie mia�a. Jak na Wsch�d i hrabin�, to niewiele. M�odo biedaczka zmar�a. Wi�c nie rozpoczynajmy ja�owej dysputy, opieraj�c si� na jej przyk�adzie. Zw�aszcza �e nietypowy. - Nietypowy okrutnie - uprzedzi� zakonnika kuzyn nietypowej hrabiny. - �mier� zw�aszcza. I dlatego w�a�nie do was si� zwracam, m��w �wiat�ych, subtelnych i pe�nych zrozumienia dla ludzkich u�omno�ci. A i dyskretnych z racji uprawianego zawodu. �wiatli m�owie popatrzyli po sobie. Udebold wyra�nie akcentowa� liczb� mnog�, wi�c Debren po raz pierwszy nie doszuka� si� niech�ci w spojrzeniu duchownego. - W czym problem? - zapyta� w imieniu obu magun. -I dlaczego sam si� poch�wkiem nie zaj��e�? - To� m�wi�em: kompres mam na tle pogrzeb�w. A poza tym... no, mam podstawy s�dzi�, �e biedna Kurdzia troch�... nieskromnie wygl�da. Nie pytajcie; samo my�lenie o tym boli. A ja j� chc� tak� jak za �ycia pami�ta�. - I dlatego trzy miesi�ce si� zbiera�e�? - Ba. Trudno fachowca znale��. A i formalno�ci d�ugo trwaj�. To nie Lelonia, gdzie wystarczy sakiewk� urz�dnikowi dyskretnie pod st� upu�ci�. Wy te� b�dziecie musieli si� do ratusza w Kolbancu zg�osi� i uzyska� zgod� na wykonanie us�ugi. - Tyle zachodu u was z pogrzebami? - Nasz nar�d ze skrupulatno�ci s�ynie, a i przestrzegania prawa. To chyba dobrze? - Mo�e i dobrze. Ale u nas, w Lelonii, kuzyn wzi��by �opat� i biedaczk� pochowa�, nie ogl�daj�c si� na urz�dy z ich piecz�tkami i pergaminami. Bo pergamin, wiadomo, cierpliwy jest, a zw�oki nie bardzo. Zw�aszcza latem. - Ta sprawa - powiedzia� z naciskiem i spogl�daj�c mu w oczy Udebold - musi by� za�atwiona w idealnej zgodzie z przepisami. Idealnej, powtarzani. Wystarczy, �e �mier� Curdelia mia�a nietypow�. Nie chc� �adnych wi�cej komplikacji. - A w�a�ciwie - Debren dojrza� wreszcie do tego pytania - to co jej si� sta�o? - Temmoza�ska magia - rzuci� ponuro jasnow�osy. Debren j�kn�� w duchu, cho� najgorszego ani jeszcze nie us�ysza�, ani, prawd� m�wi�c, zupe�nie si� nie spodziewa�. Wydawa�o mu si�, �e po wyp�dzaniu Czworor�kiego z wiatraka nic gorszego go w bran�y poch�wkowej nie spotka. No i pomyli� si�. - Jaki� sukinsyn najmita, poga�skie �cierwo, w kamie� j� zamieni�. Prawie ca�kiem. *** - I w tym problem, �e prawie - wzruszy� ramionami mistrz Morbuger, nalewaj�c piwa do srebrnych kufli. Mia� g�st�, siw� brod�, granatowy kaftan z gwiazd� na piersi i wielki poz�acany medalion z herbem miasta Kolbanc. W�a�nie tak Debren wyobra�a� sobie grodzkiego czarodzieja. - Wynik� sp�r kompetencyjny, kt�remu z referat�w spraw� powierzy�. - Zielem miejskiej? - na po�y podpowiedzia�, na po�y zapyta� Debren. - Nie oni si� cmentarzami zajmuj�? - Plebejskimi. - Gospodarz podsun�� mu kubek. - A tu szlachciank� mamy. I czarownic�. Debren, szcz�liwie, nie zd��y� zanurzy� ust w piwie, wi�c unikn�� zakrztuszenia. Zecheniasz, kt�ry wcze�niej trafi� do kopalni braci Rimel i najwyra�niej zd��y� us�ysze� wi�cej, jak gdyby nigdy nic wlewa� w siebie frycfurdzkiego krzepkosza. - Czyli albo stra� po�arowa - ci�gn�� Morbuger - albo departament sukiennictwa i w��kniarstwa. - H�? - zdziwi� si� Debren. Na wszelki wypadek po krzepkosza nie si�ga�. - Sukiennictwa? �e stra� do czarownicy, tom zrozumia�. Wiadomo: stos. Ale co mog� mie� sukiennicy do rycerskich pogrzeb�w? - �artujesz, konfratrze? - Gospodarz u�miechn�� si� niepewnie. - To u was si� czarownicami stra�acy zajmuj�? No, owszem - przyzna� po namy�le - jaki� sens to ma. Lelonia z drewna, a i, nie obra� si�, zacofana nieco. Pewnie dalej, jak we wczesnowieczu, raz w miesi�cu na rynku akuszerk� jak�� z dymem puszczacie, co? Wi�c jak si� przypadkiem faktycznie wied�ma trafi, kt�ra telekinezy lizn�a, istotnie lepiej paru zuch�w z cebrami i sikawk� mie� pod bokiem. Ale my tu, widzisz, nowocze�nie i humanitarnie czarownice likwidujemy, je�li ju�. - Prawda - przyzna� Zecheniasz, podsuwaj�c gospodarzowi opr�niony kufel. - W piecu, dyskretnie. Ale wam powiem, panie Morbuger, �e nasza metoda, cho� niby konserwatywna i mniej ekonomiczna, swe zalety posiada. Od r�nych g�upot ludzi odci�ga chocia�by. M�odzie� zw�aszcza. Miast pod�e piwo po bramach chla� i za dziewkami si� ugania�, taki m�odzianek przyjdzie, popatrzy, modlitwy wys�ucha, domoralni si�, a jak zimn� por� i bezdomny, to i na koszt gminy ogrzeje... - Domoralni? - wzruszy� ramionami czarodziej grodzki. - �adne mi domoralnianie, bracie. Nasi eksperci prze-badali rzecz gruntownie i niezbicie im wysz�o, �e metoda tradycyjna wi�cej z�a ni� dobra niesie. Bo to i kradzie�e w t�umie rosn�, i w �cisku poronienia si� trafiaj�, gdy ci�-ba niedosz�� matk� przydusi, co, przyznasz, ca�kiem sens imprezy wypacza. A co do m�odych, to owszem, przychodz�, tyle �e po to, by go�� bab� obejrze�, w dodatku z b�lu skacz�c�, co widowisko jeszcze bezecniejszym czyni. Niby w koszuli si� tak� na stos prowadzi, ale wiadomo: ju� po pacierzu z koszuli nic nie zostaje, a baba jeszcze przez par� pacierzy, cho� coraz bardziej rumiana, apetyczny k�sek sob� przedstawia. Odnotowano te� przypadki splugawienia niewiast, kt�re t�um unieruchomi� tak, �e si� broni� nie mog�y, a kt�rych wo�anie o pomoc wycia skazanej i okrzyki gawiedzi zag�uszy�y. Nie, bracie Zecheniaszu. Kto jak kto, ale ty� wiedzie� powinien, �e eksponowaniem golizny nikogo od grzeszenia nie odwiedziesz. - Kto jak kto? - powt�rzy� Debren, posy�aj�c zakonnikowi badawcze i sch�odzone nagle spojrzenie. - Nie wiedzia�e�? - u�miechn�� si� pod nosem gospodarz. - Tw�j partner za eksperta tu uchodzi od owych spraw. Oczywi�cie o ��kowych m�wi�, nie zwalczaniu niekoncesjonowanego czarnoksi�stwa. Naprawd� nie s�ysza�e� o s�awnym Zecheniaszu Bary�eczce? - zdziwi� si�. - Nie reklamuj� swej misji w kraju - wyja�ni� zakonnik. - Skromno�� to moja dewiza. Ale te�, po prawdzie, lelo�skie kroniki, te co wi�ksze, Pazrelici w r�kach dzier��. A ma�ych, patriotycznych, kt�re mej ko�omyi nie przemilczaj�, jako� ludzie kupowa� nie chc�. - Je�li o naszych kronikach mowa - zauwa�y� pogodniejszy ju� Debren - to raczej wehrle�ski kapita� za nimi stoi, nie... - Tak? A "Gazeta Elekcyjna"? A "Takiego Wa�a!"? Debren, z braku argument�w, zaj�� si� piwem. - O sporze kompetencyjnym zacz�li�cie m�wi�, mistrzu - przypomnia�, ocieraj�c pian� z ust. - A, tak. Widz�, �e lelo�skie unormowania od naszych si� r�ni�, wi�c wyja�niam, �e w Unirherii w�a�nie z ogniem si� szlacheckie poch�wki wi���. Tradycja taka. Wzd�u� Nirhy si� nasze ksi�stwo ci�gnie, z ni� si� jego losy splata�y od zawsze, to i nie dziwota, �e nasi przodkowie sporo �eglowali. Gdy zulijskie legiony Marimal podbi�y, to rzek� g��wna linia obrony przebiega�a. Mniejsza z tym, kto si� akurat broni�; wa�ne, �e od forsowania Nirhy wojn� zaczynano. No i utar�o si�, by s�awnym wodzom, drakle�sk� mod�, pogrzeb czyni� poprzez spuszczenie ich na rzek� w p�on�cej �odzi. - Tfu, poga�ski zabobon - skomentowa� mnich. - Prawda - zgodzi� si� Morbuger. - Za to widowisko buduj�ce. Owe p�omienie zw�aszcza. Taka ju� Wehrle�czyk�w natura, �e lubi� ceremonie z udzia�em �wiat�a. Osobliwie: nocne marsze zbiorowe z pochodniami. Interpretuje si� to jako potrzeb� niesienia w �wiat p�omienia wiary, mi�o�ci i post�pu, dzielenia si� nimi z upo�ledzonymi narodami Zachodu. Wi�c potem, jak �aska na naszych przodk�w spad�a i ochrzcili si�, zwyczaj ��czenia poch�wku i efekt�w �wietlnych pozosta�. Zw�aszcza �e kap�ani ze �wi�tyni ognia zagrozili misjonarzom rewolt� poga�sk�, jak ich w jaki szanowany zakon nie obr�c� i ognie tak do ko�ca z obrz�d�w skre�l�. St�d, jak m�wi�, wzi�a si� moda na �wiece w ko�cio�ach. Bo raz, �e w�r�d pogan kult ognia wsz�dy by� popularny, a dwa, �e akurat ku p�nocy Viplanu ewangelizacja z �uli sz�a. Czyli do krain w lasy zasobnych, gdzie bartnictwo kwit�o, drewna na �uczywa nie brakowa�o, a wytw�rcy wosku nie mieli co z nadprodukcj� pocz��. I oto pojawi� si� potencjalny odbiorca, got�w wzi�� ka�d� praktycznie liczb� �wiec. Ko�ci� znaczy. A �e bartnicy tak�e rynkiem miodu rz�dzili, czyli i nastrojami, g�adko przeforsowali zmian� religii i bez wielkich wojen kolejne narody ko�o przyjmowa�y. - Wasza wizja machrusyzacji kontynentu - oznajmi� ch�odno Zecheniasz - wydaje mi si� ciut cyniczna. Od razu wida�, �e�cie czarodziej. - A stra�acy po�arowi? - upomnia� si� Debren. - Z od�amu czcicieli ognia si� �w cech wywodzi - wyja�ni� niezra�ony krytyk� gospodarz. - Na zakonnik�w si� nie za�apali, ale im pozostawiono wraz z innymi przywilej nadzorowania mo�now�adczych pogrzeb�w. - Rozumiem. Za� sukiennicy... - Czarownicami si� zajmuj�. Z przyczyn oczywistych chyba. - Mina maguna zdradzi�a czarodziejowi, �e oczywisto�� bywa wzgl�dna, wi�c Morbuger westchn�� i wyja�ni�: - Podejrzan� goli si� na wst�pie, by ustali�, czy si� diabe� w kud�ach nie ukry�. To robota balwierza. Nad��asz? - Debren kiwn�� g�ow�. - A cech balwierzy za ma�y jest i, p�ki co, za ma�o wa�ny, by mu osobny referat w ratuszu fundowa�. Wi�c si� go pod bran�� urody i zbytku podci�ga, razem z perfumiarzami, z�otnikami artystycznymi, pacykarzami no i, ma si� rozumie�, sukiennikami. Ci ostatni, jako najpot�niejsi, ca�� ga��zi� rz�dz�. Cho� chodz� s�uchy, �e si� maj� balwierze usamodzielni�. To przez tych cholernych Marimalczyk�w zza miedzy. Nie do��, �e ich baby cuda z w�osami wyczyniaj�, na ko�ki je nawijaj�c, to jeszcze jakowego�... jak mu tam?... szampana wymy�lili czy inne paskudztwo, kt�rym �by, tak�e m�skie, myj�. No i doszli balwierze do takiego znaczenia, �e si� na samodzieln� bran�� wybili. - Tfu, wstyd s�ucha� - prze�egna� si� lew� r�k� Zecheniasz. W prawej trzyma� �wie�o nape�niony kufel. - �wiat na psy schodzi - zgodzi� si� z nim gospodarz. �ykn�� z kufla, zacz�� grzeba� po�r�d rozrzuconych po stole papierzysk. - Mam tu gdzie� to wasze zezwolenie. - Dzi�ki, konfratrze - u�miechn�� si� Debren. - Mi�o u was sprawy urz�dowe za�atwia�. Ju� si� ba�em, �e �w sp�r kompetencyjny... - Nie m�w hop, p�ki fosy nie przeskoczysz - odpowiedzia� u�miechem Morbuger. - Moje zezwolenie wam daj� i stra�y. Znaczy si�, mo�esz jako magun ekspertyz� odno�nie stanu zw�ok wystawi�, ale od strony magicznej, nie medycznej. Bo na to, by� akt zgonu wypisa�, trza jeszcze miejskiego epidemiologa uprosi�. Jak rozumiem, tym si� brat Zecheniasz zajmie, lecz to jeszcze... - Zecheniasz? - Debren uni�s� brwi. Morbuger odwzajemni� mu si� ironicznym uniesieniem k�cika ust. - Domy�lam si�, czym si� Udebold kierowa�, duchownego najmuj�c. Wiadomo: gdy kto szuka epidemiologa albo braciszka Bary�eczki, to pierwsze kroki kieruje do zamtuza. Jednego najlepiej, bo zwykle razem przesiaduj�, piwo ��opi�c. Ku zaskoczeniu Debrena, mnich ograniczy� si� do niedba�ego wzruszenia ramionami. - Czym� trza czas zabija�, jak si� na dziewk� czeka. - Na dziewk�? - Nie gap si� tak g�upio. Z wod�, nie tym, co my�lisz. Widz�, �e� faktycznie o mnie nie s�ysza�. Cholerne pismaki manipulatory... A ja list pochwalny od samego Ojca Ojc�w dosta�em. Za propagowanie nowoczesnych, nieinwazyjnych metod planowania rodziny. - Brat Zecheniasz - wyja�ni� Morbuger, nie gubi�c jako� swego u�mieszku - szklank� zimnej wody nadmiernie rozochoconym podaje. Kt�ra to szklanka, jak ustali�, p�omie� grzesznej chuci skutecznie gasi. - W ladacznicach? - zamruga� Debren. - Wiem, co powiesz - rzuci� mu kwa�ne spojrzenie specjalista od metod nieinwazyjnych. - Ale, jak mawia� �wi�ty Sekatoryk, patron ogrodnik�w: "Przez �ajno ku r�om". Nie moja wina, �e w�adze nie wykazuj� nale�ytego zrozumienia dla problem�w podtrzymania moralno�ci i jeno zamtu�nice stosownym podatkiem obci��y�y. - A kto niby ma podatek od ch�do�enia p�aci�? -wzruszy� ramionami gospodarz. - Szar� stref� trza opodatkowa�! - b�ysn�� oczami Zecheniasz. - Pozama��e�skie dudkanie! Akcyz� przywali�! - Ba, �atwo rzec. Raz, �e cudzo��stwo skrywane silnie bywa, a dwa, �e, wybacz wyra�enie, przep�ywy d�br miewaj� tam zwykle charakter bezgot�wkowy. Ty sam ca�ymi dniami jeno po zamtuzach przesiadujesz, bo jeno tam ci si� srebro samo pcha do kiesy. - Jakie srebro?! Mied� marna! Tyle odpisu z podatku uciesznego Ko�cio�owi przypada, co kot nap�aka�! Gdybym si� rozdawnictwem wody nie posi�kowa�, a i to g��wnie po�r�d klient�w, z torbami bym chyba... - Zarabiasz, rozdaj�c szklanki zimnej wody klientom zamtuz�w? - zapyta� z niedowierzaniem Debren. - I to... funkcjonuje? - Rzucaj� na tac� - mrukn�� Zecheniasz. - Nie powiem: w tej grupie pacjent�w skuteczno�� nie jest wielka, ale bywa i tak, �e co niekt�ry zawr�ci. - Bo mu do rachunku zabraknie - skomentowa� Morbuger. - Albo by drugimi drzwiami wle��. - Nawet je�li, to nie z my�l� o tych grzesznikach metod� opracowa�em. Nie po skutkac