8552

Szczegóły
Tytuł 8552
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8552 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8552 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8552 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ALFRED HITCHCOCK TAJEMNICA NIEWIDZIALNEGO PSA PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W (Prze�o�y�: ANDRZEJ MILCARZ) S�owo wst�pne Alfreda Hitchcocka Witajcie, mi�o�nicy tajemnic i zagadek! Z prawdziw� przyjemno�ci� przedstawiam Wam Trzech Detektyw�w. Specjalizuj� si� oni w niezwyk�ych przypadkach, wyj�tkowych zdarzeniach i niesamowitych historiach. Tym razem ruszaj� na pomoc starszemu panu, n�kanemu przez wizyty tajemniczej zjawy. I rozpoczynaj� poszukiwania niezwyk�ego psa. Znale�� go nie�atwo, bo potrafi by� niewidzialny. Czytelnik�w, kt�rzy nie poznali jeszcze Trzech Detektyw�w, informuj�, �e przyw�dc� grupy jest Jupiter Jones, puco�owaty i niezwykle bystry ch�opak o nienasyconej ciekawo�ci. Nikt chyba nie mo�e by� szybszy ni� jego wysportowany kolega Pete Crenshaw. Dokumentacj� zespo�u prowadzi Bob Andrews, on tak�e zbiera potrzebne informacje, jest rozmi�owany w ksi��kach i dociekliwy. Wszyscy trzej mieszkaj� w Rocky Beach pod Los Angeles, na kalifornijskim wybrze�u Pacyfiku. Tylko tyle wprowadzenia. A teraz zapraszam do rozdzia�u pierwszego. Tam zaczyna si� przygoda! Alfred Hitchcock Rozdzia� 1 Tu straszy By� zmierzch, ten gwa�towny, zimny zmierzch pod koniec grudnia, gdy Jupiter Jones, Pete Crenshaw i Bob Andrews po raz pierwszy dotarli na Paseo Place. Min�li park, w kt�rym na przek�r ch�odowi wci�� jeszcze kwit�o par� jesiennych r�. Obok parku sta� zdobny w sztukaterie dom z tablic� informuj�c�, �e mie�ci si� tu probostwo parafii �wi�tego Judy. Za nim �wiat�o jarzy�o si� w witra�ach ko�ci�ka, dobiega�o te� pohukiwanie i buczenie organ�w. Ch�opcy us�yszeli strofy starego hymnu, wy�piewywane cienkimi, dzieci�cymi g�osami. Min�li ko�ci� i znale�li si� przed tajemniczo wygl�daj�cym blokiem mieszkalnym. Na poziomie ulicy mia� on rz�d gara�y, a wy�ej dwa pi�tra mieszkalne. Kotary szczelnie zas�ania�y wszystkie okna, jakby lokatorzy chcieli odgrodzi� si� od �wiata. - To tu - powiedzia� Jupiter Jones. - Numer 402 przy Paseo Place. Zegarek pokazuje r�wno wp� do sz�stej. Stawili�my si� punktualnie. Na prawo od gara�y szerokie kamienne schody wznosi�y si� ku bramie. Po stopniach zbiega� akurat m�czyzna w marynarce koloru wielb��dziej sier�ci. Min�� ch�opc�w nie patrz�c na nich. Jupe ruszy� ku schodom, a tu� za nim Pete i Bob. Nagle Pete podskoczy� i krzykn�� g�o�no. Jupe zatrzyma� si�. K�tem oka dostrzeg� ma�y ciemny kszta�t, sun�cy w d� po schodach. - To tylko kot - uspokoi� ich Bob. - Ma�o na niego nie wlaz�em - Pete zadr�a� i otuli� si� szczelniej kurtk� narciarsk�. - Czarny kot! - No co ty! - roze�mia� si� Bob. - Nie wierzysz chyba w to, �e czarny kot przynosi pecha! Jupe nacisn�� na klamk� drzwi wej�ciowych. W g��bi, po�rodku brukowanego dziedzi�ca, znajdowa� si� du�y basen k�pielowy, otoczony stolikami i fotelami. Gdy Jupe otworzy� bram�, zapali�y si� lampy nad wod� i w�r�d krzew�w na obrze�ach. - Nie wpuszczamy tu domokr��c�w! - tu� przy uchu Jupe�a rozleg� si� nosowy, zgrzytliwy g�os. W otwartych drzwiach tu� obok bramy sta�a gruba, ruda kobieta i patrzy�a na ch�opc�w zezem przez okulary o nie oprawionych szk�ach. - Nie obchodzi mnie, co wy tu macie, zam�wienia na prenumerat� jakiego� pi�mid�a, cukierki, czy mo�e kwestujecie na osierocone kanarki - burcza�a. - Nikt mi tu nie b�dzie niepokoi� lokator�w. - Pani Bortz! Kobieta spojrza�a w g�r�. Szczup�y, siwy m�czyzna schodzi� z galerii biegn�cej na pierwszym pi�trze wzd�u� dziedzi�ca. - S�dz�, �e ci m�odzi panowie to go�cie, kt�rych oczekuj� - powiedzia�. - Jestem Jupiter Jones - Jupe, jak to mia� w zwyczaju, przedstawi� si� formalnie. Nast�pnie ust�pi� na bok i wskaza� na przyjaci�. - Pete Crenshaw i Bob Andrews. Domy�lam si�, �e pan Fenton Prentice? - Tak, to ja - potwierdzi� starszy pan, po czym zwr�ci� si� do kobiety przy bramie: - Nie b�dzie nam pani potrzebna, pani Bortz. - Dobra! - odkrzykn�a, wycofa�a si� do swojego mieszkania i trzasn�a drzwiami. - Wrzaskliwa stara baba - powiedzia� Fenton Prentice. - Nie zwracajcie na ni� uwagi. Wi�kszo�� lokator�w tego domu to osoby cywilizowane. Prosz�, pozw�lcie ze mn�. Ch�opcy ruszyli za panem Prentice�em schodami na galeri�. Tylko o par� krok�w od szczytu schod�w znajdowa�y si� drzwi jego mieszkania. Wprowadzi� go�ci do pokoju z belkowanym sufitem i �yrandolem, kt�ry wygl�da� na bardzo stary i cenny. Ze sto�u b�yska�y pi�kne bombki na ma�ej, sztucznej choince. - Siadajcie, prosz� - pan Prentice wskaza� fotele i wr�ci� si�, by zamkn�� drzwi. - Dobrze, �e przyjechali�cie tak pr�dko. Ba�em si�, �e mo�ecie mie� jakie� inne plany na ten �wi�teczny tydzie�. Pete z trudem powstrzyma� si� od �miechu. Ca�a tr�jka do ko�ca ferii mia�a w planie tylko jedno: unika� ciotki Matyldy. Natomiast Matylda, ciotka Jupe�a, opracowa�a mn�stwo plan�w i wszystkie oznacza�y zagonienie ch�opak�w do roboty! - Tak wi�c - perorowa� Jupiter - je�li zechce pan wyjawi� nam teraz powody, dla jakich zostali�my wezwani, zorientujemy si�, czy mo�emy by� pomocni, czy nie. - Czy mo�ecie by� pomocni, czy nie! - powt�rzy� jak echo pan Prentice. - Ale� musicie mi pom�c. Tu jest potrzebne natychmiastowe dzia�anie! - g�os mu zadr�a� i przeszed� niemal w pisk. - Nie mog� da� sobie rady z tym, co si� tu dzieje! - zamilk� na chwil� i nieco si� uspokoi�. - To wy jeste�cie przecie� tymi s�ynnymi Trzema Detektywami? To wasza wizyt�wka? - wyci�gn�� kartonika portfela i pokaza� ch�opcom. TRZEJ DETEKTYWI Badamy wszystko ??? Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones Drugi Detektyw . . . . . . . . . Pete Crenshaw Dokumentacja i analizy . . . . . Bob Andrews Jupe zerkn�� na kart� i kiwn�� g�ow�, �e j� poznaje. - Przyjaciel, od kt�rego dosta�em t� wizyt�wk� - doda� pan Prentice - powiedzia� mi, �e jeste�cie detektywami, kt�rych szczeg�lnie interesuj� rzeczy... no, raczej niezwyk�e. - To prawda - potwierdzi� Jupe. - Te pytajniki na wizyt�wce, oznaczaj�ce nieznane, mo�na traktowa� jako wyraz tych zainteresowa�. Mamy ju� na koncie rozwi�zanie paru raczej dziwacznych zagadek. Ale dopiero kiedy us�yszymy, co pana trapi, zorientujemy si�, czy mo�emy pom�c. Jeste�my przygotowani do podj�cia pr�by, oczywi�cie, �e tak. Rozpocz�li�my ju� nawet wst�pne przygotowania do pa�skiej sprawy. Po otrzymaniu listu, dzi� rano, przyst�pili�my do kompletowania danych, o panu! - Co? - krzykn�� Prentice. - Co za bezczelno��! - Je�li ma pan by� naszym klientem, musimy co� o panu wiedzie�, czy to nie jest zrozumia�e? - t�umaczy� spokojnie Jupe. - Nie chc�, �eby kto� w�cibia� nos w moje osobiste sprawy - opiera� si� Prentice. - Jestem osob� ca�kowicie prywatn�. - Nikomu nie udaje si� zachowanie ca�kowitej prywatno�ci - obstawa� przy swoim Jupiter Jones. - A Bob jest szperaczem pierwszej klasy. Bob, zechcesz powiedzie� panu Prentice�owi, co ustali�e�? Bob wyszczerzy� z�by w u�miechu. Podziwia� t� zdolno�� Jupe�a do postawienia na swoim niemal w ka�dej sytuacji. Wyj�� z kieszeni notesik i referowa�: - Urodzi� si� pan w Los Angeles, panie Prentice. Jest pan po siedemdziesi�tce. Ojciec pana, Giles Prentice, zbi� maj�tek na handlu nieruchomo�ciami. Pan ten maj�tek odziedziczy�. Nie o�eni� si� pan. Cz�ste podr�e, szczodre dotacje dla muze�w i indywidualnych tw�rc�w. Prasa nazywa pana mecenasem sztuki. - Ma�o interesuj� si� gazetami. - Ale one interesuj� si� panem - ponownie odezwa� si� Jupe. - Wida�, �e �yje pan sztuk� - doda�, rozgl�daj�c si� po pokoju. Salon wygl�da� rzeczywi�cie jak wspania�a galeria sztuki. Na �cianach wisia�y obrazy, liczne figurki porcelanowe zaludnia�y niskie sto�y. Rozstawione tu i tam lampy mog�y pochodzi� z jakiego� maureta�skiego pa�acu. - No dobrze - powiedzia� Prentice. - Nie ma przecie� nic z�ego w zainteresowaniu pi�knymi przedmiotami. Ale czy to mo�e mie� jaki� zwi�zek z tym, co si� tu dzieje? - A co si� tu dzieje? - spyta� Jupiter. Prentice zerkn�� za siebie, jakby w obawie, �e kto� mo�e pods�uchiwa� w pokoju obok. - Tu straszy - �ciszy� g�os niemal do szeptu. Trzej Detektywi wpatrywali si� w starszego pana. - Nie wierzycie mi? Obawia�em si�, �e mi nie uwierzycie, ale to prawda. Kto� tu wchodzi pod moj� nieobecno��. Wracam i znajduj� przedmioty w innych miejscach, ni� je zostawi�em. Kiedy� zasta�em szuflad� wyci�gni�t� z biurka. Kto� czyta� moje listy. - To du�y dom - zwr�ci� uwag� Jupiter. - Jest tu gospodarz? Czy gospodarz nie ma zapasowego klucza? - Bortz, to obrzydliwe babsko, jest tu gospodyni� - prychn�� Prentice - ale ona nie ma klucza do tego mieszkania. Za�o�y�em specjalny zamek. A je�eli chcecie spyta� o jak�� s�u�b�, to do mnie nikt nie przychodzi. Jest r�wnie� zupe�nie wykluczone, by ktokolwiek zdo�a� wej�� przez okno. Od strony galerii nie mam �adnego okna. Okna w tym pokoju wychodz� na ulic� i znajduj� si� dobre sze�� metr�w ponad trotuarem. Sypialnia i gabinet maj� okna na ko�ci�, r�wnie� na du�ej wysoko�ci. Ktokolwiek chcia�by dosta� si� do kt�rego� z okien, musia�by u�y� d�ugiej drabiny, rzecz z pewno�ci� nie do zrobienia po kryjomu. - Musi by� drugi klucz - o�wiadczy� Pete. - Kto� pos�uguje si� nim, kiedy pan jest nieobecny i... - Nie - Fenton Prentice przerwa� mu podnosz�c r�k�. - Kto� rzeczywi�cie tu wchodzi pod moj� nieobecno��, ale nie to jest najgorsze - znowu rozejrza� si� dooko�a, jakby nie by� pewien, czy tylko ci trzej ch�opcy s� jego s�uchaczami. - Czasami przychodzi, kiedy tu jestem. Ja... ja go widzia�em. Wchodzi i wychodzi. Przez zamkni�te drzwi. - Jak on wygl�da? - spyta� Jupiter. Pan Prentice nerwowo splata� i rozplata� d�onie. - Policjant na pewno zada�by takie pytanie. Ale nie uwierzy�by w to, co m�wi�. W�a�nie dlatego wezwa�em was, a nie policj�. To, co widz�, nie jest... nie jest w�a�ciwie osob�. To jest podobniejsze do cienia. Czasem czytam co� i nagle czuj�... Czuj� czyj�� obecno�� tutaj. Je�li spojrz�, mog� zobaczy�. Kiedy� widzia�em kogo� w przedpokoju. By� wysoki i szczup�y. Co� do niego powiedzia�em. Mo�e krzykn��em. Nie odwr�ci� si�, lecz wszed� do gabinetu. Wszed�em za nim. Pok�j by� pusty. - Mog� zajrze� do gabinetu? - spyta� Jupiter. - Oczywi�cie - Prentice poprowadzi� Jupe�a poprzez ma�y, kwadratowy przedpok�j do obszernego pomieszczenia o sk�pym o�wietleniu. Sta�o tam du�o p�ek z ksi��kami, sk�rzane fotele i wielkie, staro�wieckie biurko. Z ko�cio�a widocznego za oknem nie dochodzi�o ju� buczenie organ�w, a na ulicy rozlega�y si� dzieci�ce g�osy. Najwyra�niej pr�ba ch�ru dobieg�a ko�ca. - Do gabinetu jest tylko jedno wej�cie - zaznaczy� Prentice. - Tylko te drzwi z przedpokoju. Prosz� nie m�wi� o �adnym ukrytym przej�ciu. Mieszkam tu od wielu lat i wiem, �e niczego takiego nie ma. - Od kiedy odnosi pan to wra�enie, �e jest pan nachodzony przez jakiego�... od kiedy to si� zdarza? - spyta� Jupiter. - Od kilku miesi�cy. Pocz�tkowo... pocz�tkowo nie chcia�o mi si� wierzy�. My�la�em, �e mam urojenia, bo jestem przem�czony. Zdarza si� to jednak tak cz�sto, �e teraz jestem pewien: to nie s� �adne urojenia. Jupe poj��, i� ten cz�owiek bardzo pragnie, by mu uwierzy�. - My�l�, �e r�ne rzeczy s� mo�liwe - powiedzia� Pierwszy Detektyw. - Wi�c zajmiecie si� moj� spraw�? Zbadacie to? - Musz� to om�wi� z kolegami - odpowiedzia� Jupe. - Czy mo�emy zadzwoni� do pana rano? Prentice skin�� g�ow� i wyszed� z gabinetu. Jupe zacz�� si� zastanawia� nad tym, co us�ysza�, Dziwna historia. Nagle co� poruszy�o si� w ciemnym k�cie, ko�o p�ek z ksi��kami, - Pete! - Jupe a� wytrzeszczy� oczy ze zdziwienia. - Wo�a�e� mnie? - g�os Pete�a, dono�ny i pogodny, dobieg� z salonu. Sekund� p�niej w gabinecie zapali�o si� jasne �wiat�o i Pete stan�� w drzwiach. - O co chodzi? - spyta�. - By�e�... by�e� w salonie, gdy ci� wo�a�em... - Tak. Co si� sta�o? Wygl�dasz, jakby� zobaczy� ducha. - My�la�em, �e widz� ciebie. Tam w k�cie. Wydawa�o mi si�, �e tam stoisz - Jupe wzdrygn�� si�. - To musia� by� cie�. Jupe przecisn�� si� obok przyjaciela i wszed� do salonu. - Skontaktujemy si� z panem jutro - obieca� Prentice�owi. - Dobrze - cz�owiek, kt�ry by� przekonany, �e w jego mieszkaniu straszy, otworzy� drzwi wychodz�cym ch�opcom. W tym momencie rozleg�o si� co� jakby detonacja spowodowana przedwczesnym zap�onem w silniku samochodowym albo wystrza� z broni palnej. Pete skoczy� przez drzwi ku barierze na galerii. Dziedziniec wygl�da� na pusty, ale spoza budynku dobiega� czyj� krzyk. Trzasn�y drzwi i zadudni�y kroki na schodach niewidocznych z miejsca, gdzie sta� Pete. Nast�pnie na chodniku wiod�cym do tylnej cz�ci podw�rka ukaza� si� m�czyzna. Mia� na sobie ciemn� wiatr�wk� i czarn�, narciarsk� czapk� kominiark�. Przebieg� obok basenu i g��wn� bram� wydosta� si� na ulic�. Pete rzuci� si� ku schodom. By� ju� prawie na dole, gdy z g��bi podw�rka wy�oni� si� policjant. - Ej, bracie! - krzykn�� gliniarz. - St�j tam, gdzie jeste�, bo mo�esz oberwa�! Drugi policjant wbieg� na dziedziniec. Pete widzia�, �e obydwaj wyci�gn�li bro�. Podni�s� r�ce do g�ry i zamar� na schodach. Rozdzia� 2 Nocna ob�awa - Mike - powiedzia� m�odszy z policjant�w - to chyba nie jest ten facet. - Ciemna wiatr�wka, jasne spodnie - odrzek� starszy. - A kominiark� m�g� po drodze wyrzuci�. - M�czyzna w narciarskiej kominiarce przebieg� przez podw�rko i ulotni� si� frontow� bram� - powiedzia� szybko Pete. - Widzia�em go. Jupe i Bob zeszli na schody wraz z panem Prentice�em. - Ten m�ody cz�owiek by� u mnie przez ostatnie p� godziny - o�wiadczy� Prentice policjantom. Zawy�y syreny, zje�d�a�y si� wozy patrolowe. - Chod�my - ruszy� si� m�odszy funkcjonariusz. - Tracimy czas. Policjanci mijali frontow� bram�, gdy otworzy�y si� drzwi mieszkania pani Bortz. - Panie Prentice, co te ch�opaki zmalowa�y? - krzykn�a. Z mieszkania na parterze po prawej stronie dziedzi�ca wygramoli� si� m�ody m�czyzna. Przeciera� oczy, jakby dopiero co si� obudzi�. Jupe popatrzy� na niego i drgn�� lekko. - Co jest? - spyta� Bob. - Nic - odpar� Jupe. - P�niej ci wyja�ni�. - Panie Prentice, pan mi nie odpowiedzia�! - warkn�a Bortz. - Co zrobi�y te ch�opaki? - To nie pani sprawa - mrukn�� Prentice. - Policja kogo� szuka. Jakiego� przest�pcy, kt�ry bieg� od tylnego wej�cia do frontowej bramy. - W�amywacza - powiedzia� m�ody m�czyzna, ten kt�ry wyszed� zaspany z mieszkania na parterze. Ubrany by� w ciemny sweter i jasno-br�zowe spodnie, a na bosych stopach mia� tenis�wki. Jupe, kt�ry szczyci� si� umiej�tno�ci� dostrzegania szczeg��w, zwr�ci� uwag�, �e zaspany nie my� swych ciemnych, prostych w�os�w raczej od dawna. M�czyzna by� tylko troch� wy�szy ni� Pete i bardzo chudy. - Sonny Elmquist, ty m�dralo! - krzykn�a pani Bortz. - Sk�d wiesz, �e szukaj� w�amywacza? M�ody cz�owiek nerwowo prze�kn�� �lin�, a� grdyka wyskoczy�a mu ponad sweter. - A co by to mog�o by� innego? - spyta�. - Rozej�� si�! - s�ycha� by�o krzyk z ulicy. - Sprawd�cie wszystkie przej�cia i przeszukajcie ten ko�ci�! Trzej Detektywi wraz z Fentonem Prentice�em wyszli na schodki przed blokiem. Na ulicy sta�y cztery samochody patrolowe. �wiat�a latarek omiata�y �cie�ki i krzewy, kt�re przeszukiwali policjanci. Nad g�owami klekota� helikopter, rzucaj�c snop ostrego �wiat�a na wszystkie zakamarki. Tu i tam zbiera�y si� grupki gapi�w. - Nie m�g� daleko uciec! - krzykn�� kto� z poszukuj�cych. - Musi by� gdzie� tutaj! T�gi, siwy jegomo�� sta� przy kraw�niku i z podnieceniem t�umaczy� co� porucznikowi policji. Po chwili odwr�ci� si� i skierowa� ku schodkom, na kt�rych stali ch�opcy. - Fenton! - zawo�a�. - Fenton Prentice! Pan Prentice zszed� na d�. M�czyzna uj�� go za rami� i zacz�� mu co� opowiada�. Prentice s�ucha� uwa�nie. Zdawa�o si�, �e zupe�nie zapomnia� o ch�opcach. - Chod�my zobaczy�, co si� dzieje w ko�ciele - Pete szturchn�� Jupe�a �okciem. Drzwi ko�cio�a by�y otwarte. Par� os�b, w�r�d nich pani Bortz i Sonny Elmquist, zagl�da�o z chodnika do wn�trza �wi�tyni. Dw�ch policjant�w przeszukiwa�o ko�ci�, zagl�daj�c tak�e pod �awki. Jupe min�� grup� gapi�w i wszed� do �rodka. Ujrza� �wiece pe�gaj�ce na stojakach przed o�tarzem, czerwone, niebieskie i zielone lampki �wi�teczne. Zobaczy� te� nieruchome figury, pos�gi na piedesta�ach i pos�gi na pod�odze, w k�tach i przy �cianach. Sier�ant policji przepytywa� oty�ego, czerwonego na twarzy m�czyzn�, kt�ry trzyma� w r�kach stos �piewnik�w ko�cielnych. - M�wi� panu, �e nikt tu nie wchodzi� - zapewnia� grubas. - By�em w ko�ciele przez ca�y czas. Gdyby kto� wchodzi�, na pewno bym widzia�. - Dobrze, dobrze - skwitowa� sier�ant. - Teraz zechce pan wyj��. Musimy przeszuka� ca�y budynek. - Ty te� wyjd� st�d, synu - sier�ant odwr�ci� si� do Jupe�a. - Na ulic�! Jupe wycofa� si� wraz z oburzonym grubasem, kt�ry przez ca�y czas dzier�y� w r�kach �piewniki. Na zewn�trz do zebranych ludzi do��czy� szczup�y, raczej m�ody m�czyzna, ubrany na czarno, z koloratk� pod szyj�, najwyra�niej ksi�dz. Dosz�a r�wnie� niska kobieta o siwych w�osach upi�tych w kok. - Ksi�e McGovern! - krzykn�� grubas ze �piewnikami. - Niech ksi�dz im powie. By�em w ko�ciele przez ca�y czas. Nikt nie m�g� wej�� do ko�cio�a tak, �ebym go nie zauwa�y�, niezale�nie od tego, kogo szukaj�. - No dobrze, Earl - uspokaja� ksi�dz. - Oni musz� sprawdzi�, wiesz przecie�. - Co? - Earl przy�o�y� d�o� do ucha. - Musz� sprawdzi� - powt�rzy� ksi�dz g�o�niej. - Gdzie by�e� ostatnio? - Na ch�rze, zbiera�em �piewniki, jak zawsze. - Ha! - roze�mia�a si� kobieta z siwym kokiem. - Stado s�oni mog�oby wbiec do ko�cio�a i nic by� nie us�ysza�. Jeste� g�uchy jak pie�. Z dnia na dzie� coraz gorzej z twoim s�uchem. Kto� w t�umie zachichota�. - Pani O�Reilly - powiedzia� ksi�dz tonem delikatnej reprymendy. - No, ju� do��. Niech pani p�jdzie na plebani� i zrobi nam po fili�ance dobrej herbaty. A kiedy policja sko�czy swoje, Earl pozamyka ko�ci�. To w gruncie rzeczy nie jest nasza sprawa, rozumie pani. T�um rozst�pi� si�, by przepu�ci� Earla, ksi�dza i kobiet�. Kiedy wszyscy troje znikn�li w budynku ozdobionym sztukateriami, jeden z gapi�w wyszczerzy� si� w u�miechu do ch�opc�w. - Mieszkacie tutaj? - spyta�, przekrzykuj�c warkot kr���cego nad g�owami helikoptera. - Nie - odpowiedzia� Bob. - Nuda nam tu nie grozi - zapewni� m�czyzna i wskaza� w stron� plebanii. - Earl jest ko�cielnym, ale uwa�a, �e to on kieruje parafi�. Pani O�Reilly jest gosposi�, ale uwa�a, �e kieruje parafi� ona. A ksi�dz McGovern robi, co mo�e, by tych dwoje nie wykierowa�o go na tamten �wiat. - To za du�o jak na jednego ksi�dza - w��czy�a si� jaka� kobieta. - Stara gospodyni, kt�ra widzi duchy w ka�dym k�cie, i uparciuch ko�cielny, co to jest pewien, �e ko�ci� by si� zawali�, gdyby on go nie podpiera�. Policjanci wyszli z ko�cio�a. Sier�ant wypatrywa� kogo� w�r�d gapi�w. - Gdzie jest cz�owiek, kt�ry zajmuje si� tym ko�cio�em? - spyta�. - Poszed� z ksi�dzem na herbat� - pospieszy� z odpowiedzi� m�czyzna, kt�ry zagadywa� wcze�niej detektyw�w. - Przyprowadz� go zaraz. Helikopter policyjny zatoczy� jeszcze jeden kr�g i odlecia� na p�noc. Zbli�y� si� porucznik, kt�ry rozmawia� wcze�niej z przyjacielem pana Prentice�a. - W ko�ciele niczego nie znalaz�em - zameldowa� mu sier�ant. - Nie rozumiem, jak on zdo�a� ulotni� si� z tego terenu - westchn�� porucznik. - Zwykle helikopter ich wy�uskuje, chyba �e si� pod co� schowaj�. Dobra. Dzisiaj ju� nic wi�cej nie zrobimy. Ko�cielny Earl wyszed� pospiesznie z plebanii i podrepta� do ko�cio�a. Zatrzasn�� drzwi za sob�. Po paru minutach policja odjecha�a, a gapie powoli rozeszli si� do dom�w. Jupiter, Pete i Bob ruszyli z powrotem w stron� bloku mieszkalnego przy Paseo Place. Fenton Prentice wci�� rozmawia� z siwym m�czyzn�. - Panie Prentice - przysun�� si� Jupiter - przepraszam, �e przerywam, ale... - Nic nie szkodzi - pan Prentice wygl�da� na bardzo zm�czonego. - Dowiedzia�em si� w�a�nie od Charlesa, od pana Niedlanda, co tu si� wydarzy�o. - By�o w�amanie do domu mojego brata - poinformowa� przyjaciel Prentice�a. - Dom znajduje si� przy Lucan Court. To nast�pna ulica. - Bardzo mi przykro, Charles - powiedzia� pan Prentice. - To musi by� szczeg�lnie bolesne dla ciebie. - Dla ciebie r�wnie� - odpar� Niedland. - Ale nie zamartwiaj si� tym zanadto i spr�buj troch� odpocz��. Porozmawiam z tob� rano. Charles Niedland przeszed� przez dziedziniec do tylnego wyj�cia, za kt�rym, jak przypuszcza� Jupe, musia� znajdowa� si� chodnik wiod�cy ku domom przy s�siedniej ulicy. Fenton Prentice przysiad� na schodach. Wydawa�o si�, �e nie mo�e ju� usta� na nogach z wyczerpania. - Co za profanacja! - j�kn��. - To w�amanie? - spyta� Bob. - Edward Niedland by� moim przyjacielem - wyja�ni� Prentice. - Przyjacielem, podopiecznym i znakomitym artyst�. Umar� dwa tygodnie temu. Na zapalenie p�uc. Ch�opcy milczeli. - Wielka strata - westchn�� Prentice. - Bardzo trudno mi si� z tym pogodzi� i bardzo ci�ko jest jego bratu Charlesowi. A teraz w�amali si� do domu zmar�ego! - Czy co� zagin�o? - spyta� Bob. - Charles jeszcze nie wie. W�a�nie poszed� tam z policj�, �eby sprawdzi�, czy co� ukradziono. Za plecami ch�opc�w zadudni�y czyje� kroki. Bob i Pete odwr�cili si�. Krzepko wygl�daj�cy m�czyzna w be�owym swetrze szed� �wawo w kierunku schod�w. Na widok Prentice�a siedz�cego w otoczeniu ch�opc�w zatrzyma� si� i popatrzy� pytaj�co. - Co� si� sta�o? - W�amanie. Niedaleko st�d, panie Murphy - wyja�ni� Prentice. - Policja robi�a ob�aw�. - Ojej! W�a�nie zastanawia�em si�, czemu tu tyle woz�w policyjnych. Z�apali faceta? - Niestety, nie. - To fatalnie - stwierdzi� Murphy. Przeszed� obok Prentice�a i wspi�� si� po schodach na pierwsze pi�tro. Po chwili ch�opcy us�yszeli odg�osy otwieranych i zamykanych drzwi mieszkania. - Chyba p�jd� na g�r� odpocz�� - powiedzia� Prentice. Podni�s� si� z trudem. - Ch�opcy, wpadnijcie, prosz�, do mnie jutro w sprawie tej umowy o waszej pomocy. Nie mog� tego ju� d�u�ej wytrzyma�. Najpierw zjawa, potem �mier� Edwarda, teraz w�amanie: to wi�cej, ni� cz�owiek potrafi znie��! Rozdzia� 3 Magiczna pasta Bardzo wcze�nie nast�pnego ranka Bob Andrews i Pete Crenshaw spotkali si� przed sk�adem z�omu Jones�w. Sk�ad by� w�asno�ci� Jupiterowego wuja Tytusa i ciotki Matyldy. Miejsce to musia�o wprawi� w zachwyt ka�dego mi�o�nika dziwnych, starych przedmiot�w. Wi�kszo�ci zakup�w dokonywa� wuj Tytus, kt�ry mia� talent gromadzenia niezwyk�ych rzeczy obok pospolitego �miecia. Ci�gn�li tu ludzie z ca�ej po�udniowej Kalifornii, by buszowa� w jego kolekcjach. Boazerie �cienne z dom�w przeznaczonych do rozbi�rki, ozdobne elementy kutych ogrodze�, marmurowe kominki, staro�wieckie wanny, stoj�ce na pazurzastych �apach wielkich drapie�nik�w, dziwaczne mosi�ne klamki i zawiasy - wszystko to mo�na by�o znale�� u wuja Tytusa. Nawet organy, kt�re wuj Tytus uwielbia� i nie chcia� ich sprzeda� za �adn� cen�. Kiedy Bob i Pete zjawili si� tego grudniowego ranka, �adni poszukiwacze skarb�w nie grasowali jeszcze w�r�d g�r z�omu. Prawd� m�wi�c, wielka, �elazna brama sk�adu by�a wci�� zamkni�ta na k��dk�. Pete ziewn��. - Czasami �a�uj�, �e w og�le pozna�em Jupitera Jonesa - o�wiadczy�. - To bezczelno��, dzwoni� o sz�stej rano! - Nikt nie twierdzi, �e Jupe nie jest bezczelny! - zauwa�y� Bob. - Ale je�eli dzwoni� tak wcze�nie, wiadomo, �e to musi by� wa�ne. Chod�my. Ch�opcy odeszli od zamkni�tej bramy i posuwali si� wzd�u� parkanu z desek, kt�ry otacza� sk�ad z�omu. P�ot udekorowali arty�ci z Rocky Beach, kt�rym wuj Tytus od czasu do czasu wy�wiadcza� jak�� przys�ug�. Na frontowej cz�ci ogrodzenia wymalowali sztorm na morzu. Wielkie jak g�ry fale zatapia�y �aglowiec, a zag�adzie statku przygl�da�a si� umieszczona na pierwszym planie ryba, wytykaj�c g�ow� z morskiej toni. Bob nacisn�� na rybie oko i dwie zielone deski ogrodzenia odchyli�y si� na bok. By�a to Pierwsza Zielona Brama, czyli jedno z tajnych wej�� do sk�adu z�omu. Sekretna furtka zamkn�a si� za Bobem i Pete�em, kt�rzy znale�li si� w odkrytym warsztacie Jupitera, zak�tku oddzielonym od reszty sk�adu starannie spi�trzonymi stertami rupiecia. Sta�a tam niewielka prasa drukarska, a za ni� kawa� stalowej kraty, kt�r� Bob odsun�� na bok, otwieraj�c wej�cie do Tunelu Drugiego. Tunel pokonywa�o si� czo�ganiem, gdy� by� to kawa� grubej rury z blachy falistej, biegn�cej pod zwa�ami z�omu do Kwatery G��wnej. Za Kwater� G��wn� s�u�y�a Trzem Detektywom stara, poobijana przyczepa kempingowa, ukryta za piramidami grat�w, rupieci, �elastwa. Pete ustawi� krat� w poprzednim po�o�eniu i wsun�� si� do tunelu za Bobem. Rura ko�czy�a si� bezpo�rednio pod przyczep� kempingow�. - Co wam zaj�o tyle czasu? - spyta� Jupiter Jones, gdy koledzy wygramolili si� z w�azu pod�ogowego. Puco�owaty m�odzian krz�ta� si� w k�ciku laboratoryjnym, urz�dzonym przez ch�opc�w w jednym ko�cu przyczepy. - My�la�em, �e dobrze jest umy� z�by i co� na siebie w�o�y� przed wyj�ciem - odpali� Pete. - C� to takiego wa�nego, �e musieli�my si� zrywa� o �wicie? A co masz w tym garnku? Jupiter przechyli� fajansowe naczynie, pokazuj�c wype�niaj�ce je bia�e kryszta�ki. - Magiczna substancja - powiedzia�. - Nie cierpi� tych twoich tajemniczych sztuczek - Pete osun�� si� na krzes�o, a g�ow� z�o�y� na szafce jak do drzemki. - A szczeg�lnie nie cierpi� ich wcze�nie rano. Jupe zdj�� z p�ki butelk� i wyla� par� kropel wody na bia�e kryszta�ki. Pomiesza� to plastykow� �y�eczk�. - Te kryszta�ki to zwi�zek pewnego metalu. Czyta�em o nich w starym podr�czniku kryminologii. Rozpuszczaj� si� w wodzie. - Masz zamiar wyg�osi� nam wyk�ad z chemii? - westchn�� Bob. - Mo�e - Jupe wysun�� szuflad� i wyj�� tub� bia�ej ma�ci. Wycisn�� spor� ilo�� g�stej masy do roztworu w pojemniku i wszystko powoli, starannie wymiesza�. - Trzyma�em t� past� z my�l� o nag�ej potrzebie - powiedzia� z dum�. - Absorbuje wod�. Patrzy� z zadowoleniem na kremow� mikstur�. - No, chyba wystarczy - zamkn�� wieczkiem naczynie. - Teraz mamy gotow� magiczn� past�. - Po co nam to? - spyta� Pete. - Mo�emy ni� co� posmarowa�... na przyk�ad, uchwyt szuflady w biurku pana Prentice�a. Pasta nie b�dzie widoczna. Przypu��my jednak, �e kto� przyjdzie i wysunie szuflad�, poci�gaj�c za uchwyt. W ci�gu p� godziny na palcach tej osoby pojawi� si� czarne plamy. Nie do zmycia! - Aha! - wykrzykn�� Bob. - Chcesz, �eby�my wzi�li t� spraw�! - Pan Prentice dzwoni� do mnie w nocy - wyja�ni� Jupe. - M�wi�, �e nie mo�e zasn��. By� pewien, �e kilka razy wchodzi� do jego mieszkania ten cie� czy duch. Pan Prentice zdenerwowa� si� i wystraszy�. - Do licha, Jupe, ten facet ma �wira! - nie wytrzyma� Pete. - Jak takiemu mo�na pom�c? - Tak, to mog� by� urojenia - przyzna� Jupe. - Przypuszczam, �e on sp�dza mn�stwo czasu w samotno�ci, a samotni ludzie czasami miewaj� zwidy. Dlatego waha�em si�, czy bra� t� spraw�. Je�li jednak nie spr�bujemy tego wszystkiego wyja�ni�, chyba wyrz�dzimy mu krzywd�. Ma s�uszno�� m�wi�c, �e nie mo�e z tym i�� na policj�. Nawet w normalnej, prywatnej firmie detektywistycznej nic by nie wsk�ra�. Je�eli to naprawd� s� tylko urojenia, pewnie nie b�dziemy mogli mu pom�c. Je�li jednak kryje si� za tym jaka� realna osoba, mo�e zdo�amy j� zidentyfikowa�. Jestem pewien, �e by�aby to wielka ulga dla pana Prentice�a. Jupiter popatrzy� na koleg�w. - No to jak, mog� zadzwoni� i powiedzie� mu, �e przyje�d�amy? - Odpowied� na to pytanie zna�e�, zanim nas tu jeszcze �ci�gn��e� - u�miechn�� si� Bob. - Dobra - powiedzia� Jupe. - Pierwszy autobus z Rocky Beach do Los Angeles odje�d�a o si�dmej. Zostawi� kartk� cioci Matyldzie, �e nie b�dzie nas tu przed po�udniem. - Wi�c zadzwo� do pana Prentice�a i jedziemy - Pete poda� Jupiterowi telefon. - Wola�bym nie by� tutaj, kiedy twoja ciotka znajdzie t� kartk�. S�ysza�e�, co m�wi�a wczoraj. Ma mn�stwo plan�w co do ciebie, ale �aden nie przewiduje smarowania czyjego� mieszkania magiczn� past�! Rozdzia� 4 Karpacki Ogar By�a ju� prawie �sma, gdy Trzej Detektywi wysiedli z autobusu jad�cego w kierunku Wilshire i poszli piechot� na Paseo Place. Ksi�dz McGovern, proboszcz ko�cio�a �wi�tego Judy, sta� przed plebani� i przetrz�sa� w�asne kieszenie. Skin�� ch�opcom i pozdrowi� ich pogodnie. Nie spotkali tej j�dzy Bortz po drodze do mieszkania Fentona Prentice�a, ale jego samego r�wnie� nie zastali. W drzwiach znale�li list. Moi m�odzi przyjaciele - pisa� starszy pan. - Jestem przy ulicy Lucan Court pod numerem 329. To dom zaraz za blokiem przy Paseo Place, gdzie mieszkam. Wejd�cie od frontu. B�d� na was czeka�. - To ten dom, gdzie by�o w�amanie - Jupe wsun�� kartk� do kieszeni. - Ch�opcy, co wy tam robicie na g�rze? Wyjrzeli przez barier� i zobaczyli pani� Bortz, wychodz�c� z mieszkania. By�a w szlafroku, a w�osy mia�a rozczochrane. - Pana Prentice�a nie ma w domu? - spyta�a. - Wygl�da na to, �e go nie ma - odpowiedzia� Jupiter. - Gdzie on m�g� p�j�� o tej porze? - pani� Bortz bardzo dziwi�a nieobecno�� lokatora. Ch�opcy zbyli to pytanie milczeniem, zeszli na d�, min�li basen i tyln� bram�, obok pralni i magazynu, przedostali si� na zaplecze s�siedniej uliczki. Pomi�dzy wjazdami do gara�y sta�y tam kub�y na �miecie, Tak jak napisa� Fenton Prentice, posesja przy Lucan Court 329 znajdowa�a si� zaraz za podw�rkiem bloku mieszkalnego przy Paseo Place. Dom by� drewniany, parterowy, wzniesiony na planie czworok�ta. Pete zadzwoni� do drzwi. Otworzy� Charles Niedland, siwy m�czyzna, kt�rego ch�opcy widzieli przed ko�cio�em ostatniej nocy. Wygl�da� na bardzo znu�onego. - Wejd�cie - zaprosi� do �rodka. Trzej Detektywi rozgl�dali si� po lokalu, kt�ry by� jednocze�nie mieszkaniem i pracowni�. Funkcj� sufitu i dachu pe�ni� w pokoju sto�owym wielki �wietlik. Dywan�w nie by�o w og�le, a mebli te� niewiele, opr�cz sto��w kre�larskich i sztalug. Na wszystkich �cianach wisia�y fotografie i rysunki, wsz�dzie pi�trzy�y si� stosy ksi��ek. Pozosta�e sprz�ty to ma�y telewizor i efektowny zestaw stereo z wielkim zbiorem p�yt. Fenton Prentice siedzia� na kanapie i podpiera� brod� r�kami. Wydawa� si� zm�czony, ale spokojny. - Dzie� dobry, ch�opcy - przywita� ich. - Mo�e zechcecie rozwi�za� jeszcze jedn� zagadk�. Okaza�o si�, �e to mnie obrabowano wczorajszego wieczoru. - S�uchaj, Fenton - odezwa� si� Charles Niedland. - Jestem pewien, �e to czysty przypadek. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e policja sp�oszy�a w�amywacza, zanim zdo�a� wzi�� cokolwiek jeszcze opr�cz Karpackiego Ogara. Pan Prentice powiedzia� mi - Niedland zwr�ci� si� do ch�opc�w - �e macie talent �ledczy. My�l�, �e ta sprawa to nic nadzwyczajnego. W�amywacz wszed� przez okno kuchenne. Wyci�� otw�r w szybie, si�gn�� r�k� do klamki i po prostu otworzy� okno. Bardzo pospolite przest�pstwo. - Ale on zabra� tylko Karpackiego Ogara - zwr�ci� uwag� Prentice. - Policja nie widzi w tym nic dziwnego - uspokaja� go Niedland. - M�wi�, �e ten telewizor przyni�s�by z�odziejowi wi�cej k�opot�w ni� zysku, bo to tylko dziewi�� cali, wi�c co z tym zrobi�? Stereo jest atrakcyjniejsze, ale nabito na nim trudne do usuni�cia numery polisy ubezpieczeniowej, wi�c to te� �up nie�atwy do zbycia. Poza tym nie by�o tu nic warto�ciowego. M�j brat �y� bardzo skromnie. - Wielki artysta - westchn�� Prentice. - �y� dla sztuki. - A co to takiego, ten Karpacki Ogar? - spyta� Pete. - Pies - u�miechn�� si� Charles Niedland. - Pies, kt�ry prawdopodobnie istnia� tylko w wyobra�ni grupy przes�dnych ludzi. M�j brat by� romantykiem i w swej tw�rczo�ci ch�tnie si�ga� po romantyczne tematy. Wed�ug pewnej legendy dwie�cie lat temu w jakiej� wiosce, gdzie� w po�udniowej cz�ci Karpat, straszy� upi�r psa. G�rale karpaccy, zdaje si�, s� bardzo zabobonni. - Ten rejon jest nazywany Transylwani� - skin�� g�ow� Jupiter. � To maj� by� rodzinne strony wampira Drakuli. - Tak - zgodzi� si� Niedland - ale ta psia zjawa nie by�a wampirem ani wilko�akiem. Wie�niacy wierzyli, �e to duch szlachcica, zapalonego my�liwego, kt�ry trzyma� sfor� bardzo ostrych ogar�w. Szlachcic g�odzi� je, �eby na polowaniach �ciga�y zwierzyn� z niezwyk�� zaciek�o�ci�. Wed�ug lokalnej opowie�ci wydosta�y si� kt�rej� nocy z psiarni i zagryz�y dziecko. - O rany! - wykrzykn�� Bob. - Tak. Prawdziwa tragedia, je�li naprawd� si� zdarzy�a. Ojciec dziecka domaga� si�, by te psy pozabija�. Szlachcic si� na to nie zgodzi�. Podobno rzuci� wie�niakowi par� monet jako rekompensat� za �mier� dziecka. Rozw�cieczony g�ral z�apa� kamie� i ugodzi� szlachcica w g�ow�. Ten umar� od rany, ale przed �mierci� zdo�a� jeszcze przekl�� wiosk� i wszystkich jej mieszka�c�w. Poprzysi�g�, �e b�dzie tu wraca� jako upi�r, straszy� ludzi. - Przypuszczam, �e jako upi�r psa? - zgadywa� Pete. - Wielkiego ogara - potwierdzi� Charles Niedland. - Wielkiego, wyg�odnia�ego ogara, kt�ry m�g� by� p�krwi wilkiem. Ca�� sfor� ps�w my�liwskich wybito, lecz w ciemne noce jeden wychudzony zwierz snu� si� pomi�dzy cha�upami, wyj�c i skowycz�c. Wszystkie �ebra mia� widoczne pod sk�r�. Ludzie we wsi byli wystraszeni. Niekt�rzy rzucali bestii co� do �arcia, ale nie mog�a lub nie chcia�a je��. Tak wi�c, je�li upi�r psa by� starym szlachcicem, spe�ni�a si� kl�twa: we wsi zapanowa� strach. Szlachcic nie unikn�� jednak okrutnej sprawiedliwo�ci, nieustannie cierpia� g��d, tak jak wcze�niej jego w�asne psy. Z czasem g�rale porzucili wiosk�. Je�eli pies jeszcze si� tam ukazuje, b��ka si� w�r�d opustosza�ych ruin. - Czy pa�ski brat namalowa� tego psa? - spyta� Jupe. - M�j brat nie by� malarzem - wyja�ni� Charles Niedland. - Robi�, oczywi�cie, szkice do swoich prac, ale by� rze�biarzem, tworzy� w szkle, krysztale, czasem ��czy� kryszta� z metalem. - Karpacki Ogar by� cudowny! - stwierdzi� Fenton Prentice. - Edward Niedland wykona� to dzie�o specjalnie dla mnie. Sko�czy� je przed miesi�cem, ale nigdy mi go nie wr�czy�. Mia� wystaw� swoich nowszych prac w Maller Gallery i chcia�, aby znalaz� si� tam r�wnie� Ogar. Oczywi�cie z wielk� ch�ci� na to przysta�em. A teraz znikn��! - A wi�c Jest to szklana statua psa? - domy�li� si� Bob. - Kryszta�owa - poprawi� go Prentice. - Z kryszta�u i z�ota. - Kryszta� to rodzaj szk�a - doda� Niedland - bardzo szczeg�lny rodzaj. Robi si� go z najszlachetniejszej krzemionki z du�� domieszk� tlenku o�owiu. Jest ci�szy i ma wi�kszy wsp�czynnik za�amania �wiat�a ni� zwyk�e szk�o. M�j brat kszta�towa� ze szk�a i kryszta�u r�ne przedmioty, gdy tworzywo by�o jeszcze bardzo gor�ce i niemal p�ynne. Po ostygni�ciu podgrzewa� je ponownie i robi� poprawki. Cykl ten powtarza� si� wiele razy, a� do momentu, gdy Edward uzna�, �e dzie�o ma ju� oczekiwan� posta�. Wtedy pozosta�o jedynie wyko�czenie: szlifowanie, wyg�adzanie, polerowanie, z u�yciem kwas�w. Po tych wszystkich operacjach Karpacki Ogar by� wspania�� figur�. Pies mia� oczy w z�otej oprawie i z�oty meszek na podgardlu. Wed�ug legendy upi�r psa mia� jarz�ce si� oczy. - Mo�e uda si� go odzyska� - powiedzia� z nadziej� Bob. - Nie b�dzie �atwo to sprzeda�... - Mo�e to kupi� kto� pozbawiony skrupu��w, kto zna prace Edwarda Niedlanda - trapi� si� Prentice. - By� taki m�ody, taki utalentowany. Nie brakuje ludzi, kt�rzy wejd� w sp�k� ze z�odziejami, byle tylko po�o�y� �ap� na jednym z jego dzie�. - To tutaj robi� to wszystko? - Jupe wodzi� wzrokiem po skromnym wyposa�eniu domu. - Nie by� mu potrzebny piec do pracy z p�ynn� mas� szklan�? - Brat mia� warsztat we wschodniej cz�ci Los Angeles - wyja�ni� Charles Niedland. - W�a�nie tam powstawa�y wszystkie jego dzie�a. - A �adnych innych rze�b tu nie by�o? - spyta� Jupe. - Brat nic tu nie trzyma�? Wszystko przechowywa� w warsztacie? - Edward mia� niedu�� kolekcj� prac w�asnych i cudzych i trzyma� je wszystkie tutaj w domu. Przenios�em zbi�r w bezpieczniejsze miejsce po jego �mierci. Czysty przypadek zrz�dzi�, �e Karpacki Ogar znalaz� si� tutaj podczas w�amania. Fenton Prentice westchn��. - To by�o tak - kontynuowa� Charles Niedland. - Wystaw� mojego brata zamkni�to przed paroma dniami. Edward wypo�yczy� na ni� wykonane przez siebie prace, kt�re by�y w�asno�ci� r�nych kolekcjoner�w. Po zamkni�ciu wystawy osobi�cie zwraca�em te eksponaty w�a�cicielom. Wczoraj p�nym popo�udniem przyjecha�em tutaj, by odnie�� Fentonowi Karpackiego Ogara i posortowa� cz�� ksi��ek brata. To by�o wtedy, gdy wy, ch�opcy, pojawili�cie si� u Fentona, on mi o was m�wi� par� godzin wcze�niej przez telefon. Dzwoni�, �eby uzgodni� godzin�, kiedy mam mu zwr�ci� rze�b�. W pewnym momencie poczu�em si� g�odny i wyskoczy�em, �eby co� zje��, zostawiaj�c tu Ogara. Po powrocie zobaczy�em przez okno kogo� obcego w domu. Natychmiast od s�siada zadzwoni�em na policj�. - C�, Charles, by�e� troch� nieostro�ny - powiedzia� Prentice z odrobin� goryczy. - No, Fenton, nie k���my si�. Mo�na to przecie� uzna� za pech. - Czy kto� jeszcze wiedzia�, kiedy mia� pan odda� Ogara panu Prentice�owi? - spyta� Jupe. Obydwaj m�czy�ni pokr�cili przecz�co g�owami. - Czy Ogar by� ubezpieczony? - spyta� Bob. - Tak, ale co z tego? Czy mo�na go czym� zast�pi�? - st�kn�� Prentice. - To tak... jakby straci� Mon� Liz�! C� znaczy odszkodowanie wobec takiego dzie�a? - Przypuszczam, �e policja szuka�a odcisk�w palc�w i innych �lad�w - domy�la� si� Jupe. - Przez p� nocy rozsypywali tu wsz�dzie proszek do zdejmowania odcisk�w palc�w - potwierdzi� Niedland. - Nie wygl�da jednak na to, by znale�li jaki� istotny �lad. Przetrz�saj� teraz kartoteki przest�pc�w, w nadziei, �e to mo�e kt�ry� z notowanych ju� specjalist�w od kradzie�y dzie� sztuki. - Jestem pewien, �e gruntownie zbadaj� spraw� - powiedzia� Jupe. - W�tpi�, by mo�na zrobi� co� wi�cej. Fenton Prentice pokiwa� g�ow�, po�egna� si� z Charlesem Niedlandem i poprowadzi� ch�opc�w z powrotem na posesj� przy Paseo Place. Na dziedzi�cu pani Bortz zmiata�a opad�e li�cie. Prentice min�� j� oboj�tnie i wszed� po schodach na galeri�. Ch�opcy pod��ali za nim. W mieszkaniu Prentice�a Jupe pokaza� pojemnik ze swoj� magiczn� past�. - Szuflady pa�skiego biurka maj� porcelanowe uchwyty - przyst�pi� do omawiania pu�apki. - To u�atwia spraw�. Ten �rodek chemiczny wchodzi w reakcj� z metalami. Gdyby uchwyty by�y mosi�ne, mog�yby ulec zniszczeniu, a porcelanie nic nie grozi. Posmarujemy j� past� i p�jdziemy sobie. Je�li kto� pod nasz� nieobecno�� tu wejdzie i wysunie szuflad� biurka, na jego r�kach pojawi� si� czarne plamy. - M�j nieproszony go�� nie przejmuje si� chyba tym, czy ja tu jestem, czy nie - Prentice mia� w�tpliwo�ci. - Poza tym nie s� dla niego przeszkod� ani �ciany, ani zamkni�te drzwi. Jakim problemem mog�aby dla niego by� szuflada? - Panie Prentice, mo�emy przynajmniej spr�bowa� - nalega� Jupe. - Powiedzia� pan nam, �e kiedy� po powrocie do domu stwierdzi� pan, i� kto� grzeba� w pa�skiej szufladzie. - Dobrze - zgodzi� �le Prentice. - Chc� spr�bowa� wszelkich sposob�w. Nasmaruj uchwyty szuflad, a potem p�jdziemy co� zje��. - Cudownie! - krzykn�� Pete. - Jestem g�odny jak wilk! Jupe papierow� serwetk� na�o�y� past� na porcelanowe ga�ki. Nast�pnie trzej ch�opcy i pan Prentice zeszli wolno schodami na dziedziniec, rozprawiaj�c g�o�no o tym, gdzie by tu p�j�� co� zje��. Ko�o basenu nie by�o nikogo, dopiero w bramie spotkali pani� Bortz i tego chudego m�odego faceta, kt�ry nazywa� si� Sonny Elmquist. Przed ko�ci� zajecha�a karetka pogotowia. - Co si� sta�o? - spyta� Pete. - To ko�cielny - powiedzia� Elmquist. - Jest ranny! Ksi�dz znalaz� go przed chwil� na ch�rze! Rozdzia� 5 Splamione r�ce sprawcy Trzej Detektywi i pan Prentice ruszyli w po�piechu w stron� ko�cio�a. Sanitariusze w bia�ych fartuchach wynosili w�a�nie ko�cielnego Earla. Le�a� na noszach przykryty kocem po sam� brod�. Pojawi� si� ksi�dz McGovern wraz z lamentuj�c� dono�nie pani� O�Reilly. - Zabili go! - zawodzi�a kobieta. - Zabili! Zamordowali! Nie �yje! - Pani O�Reilly, on �yje, dzi�kowa� Bogu! - uspokaja� blady proboszcz. Dr��cymi r�kami zamyka� na klucz drzwi ko�cio�a. - Powinienem przyj�� tu z nim wczoraj wieczorem i pom�c. Upad� nie po raz pierwszy, nie wolno by�o dopu�ci� do tego, by le�a� ca�� noc na ch�rze! - ksi�dz zszed� po stopniach. - To moja wina, nie sprawdzi�em wczoraj, czy nic mu si� nie sta�o. Zawsze gasi prawie wszystkie �wiat�a, a potem brnie po omacku przez ciemny ko�ci�. Oszcz�dza pieni�dze dla parafii, tak mu si� wydaje. - G�upota, czy to cho�by par� cent�w mo�na w ten spos�b zaoszcz�dzi�? - burcza�a pani O�Reilly. - A kto teraz za niego wszystko zrobi, kiedy on b�dzie w szpitalu bezczynnie le�a�? - No, tym niech si� ju� pani nie martwi. Mo�e posz�aby pani na plebani� zaparzy� sobie herbatk�? - proboszcz usiad� z ty�u w karetce, kt�ra zaraz pomkn�a w stron� szpitala. - Herbatk�! Wysy�a mnie na herbatk�! Co si� porobi�o temu cz�owiekowi? Earlowi wybili dziur� w g�owie, kto wie, czy nie zrobi� tego tutejszy upi�r, a on mnie wysy�a na herbatk�! Burcz�c przemaszerowa�a obok Prentice�a i Trzech Detektyw�w i w ko�cu jednak uda�a si� na plebani�. - Zamordowany przez upiora? - zaciekawi� si� Bob. - Pani O�Rellly twierdzi z wielkim przekonaniem, �e tu straszy - powiedzia� Fenton Prentice. - Zarzeka si�, �e widzia�a ducha poprzedniego proboszcza, kt�ry nie �yje ju� od trzech lat. Wed�ug niej, jego duch pokazuje si� w ko�ciele i na ulicy. Pan Prentice ruszy� z ch�opcami w kierunku Wilshire Boulevard. - Panie Prentice - spyta� Bob - czy s�dzi pan, �e to mo�e by� ta sama zjawa: duch proboszcza i widmo, kt�re nawiedza pa�skie mieszkanie? - Z pewno�ci� nie! Ducha starego proboszcza rozpozna�bym od razu, je�li naprawd� si� ukazuje. Jak na razie tylko pani O�Reilly go widzia�a. Twierdzi, �e upi�r proboszcza nocami chodzi dooko�a ko�cio�a ze �wiec� w r�ce. Z jakiego powodu mia�by to robi�, zupe�nie nie rozumiem. To by� bardzo mi�y staruszek. Cz�sto gra�em z nim w szachy. Snu� si� po nocy w roli upiora? On zawsze przed dziesi�t� by� w ��ku. Pan Prentice i ch�opcy skr�cili za rogiem w Wilshire Boulevard i poszli o par� przecznic dalej do niedu�ego klubu. Mosi�ne klamki i inne okucia l�ni�y tam od wieloletniego pucowania, wykrochmalone obrusy przykrywa�y sto�y, a go�dziki we flakonach nie by�y sztuczne. Na �niadanie za p�na pora, na lunch za wczesna; w lokalu nie by�o nikogo pr�cz kelnera, kr�c�cego si� przy drzwiach kuchennych. - Panie Prentice - gdy zostali obs�u�eni, Jupiter wr�ci� do sprawy - blok, w kt�rym pan mieszka, wydaje si� du�y, ale nie widzia�em tam wielu lokator�w. Jest pani Bortz... Prentice skrzywi� si�. - Pani Bortz - powt�rzy� Jupiter. - Opr�cz niej Sonny Elmquist. Ten przesiaduje w domu w dziwnych porach. - Pracuje od p�nocy do rana w ca�odobowym supermarkecie przy Vermont - wyja�ni� Prentice. - To dziwna posta�. Osobliwe, �eby doros�ego m�czyzn� nazywa� Sonny, czyli Synu�, jego prawdziwe imi� to Cedric. Zajmuje najmniejsze mieszkanie w ca�ym bloku. Nie s�dz�, �eby du�o zarabia�. W�r�d lokator�w jest ponadto m�oda kobieta, nazywa si� Chalmers, Gwen Chalmers. S�siaduje przez �cian� z Elmquistem. Jeszcze jej nie poznali�cie. Pracuje jako handlowiec w domu towarowym w centrum. A pan Murphy jest maklerem gie�dowym. - To on mija� nas na schodach wczoraj wieczorem, ju� po odje�dzie policji? - spyta� Bob. - Tak. Zajmuje naro�ny apartament w tylnej cz�ci bloku. By� mo�e zobaczycie go jeszcze dzisiaj. Zawsze wcze�nie wychodzi do biura, bo gie�d� w Nowym Jorku otwieraj� rano, a r�nica czasu pomi�dzy wybrze�em atlantyckim i Los Angeles wynosi trzy godziny. Dlatego te� Murphy cz�sto wraca do domu ju� wczesnym popo�udniem. Obecnie przebywa u niego siostrzeniec Harley Johnson, student. Domy�lam si�, �e Murphy jest opiekunem Harleya. Nast�pna osoba to Alex Hassell, facet od kot�w. - Facet od kot�w? - powt�rzy� Pete. - Tak go nazywam - u�miechn�� si� Prentice. - Dokarmia koty. Codziennie ko�o pi�tej wszystkie bezpa�skie koty z okolicy przychodz� do niego pod drzwi na wy�erk�. A u siebie w mieszkaniu ma jednego syjamskiego kocura. - A co robi, kiedy nie jest zaj�ty dokarmianiem zwierz�t? - spyta� Pete. - Pan Hassell nie pracuje. �yje z kapita�u, robi to, na co ma ochot�. Przypuszczam, �e spaceruje po mie�cie, wypatruj�c bezdomnych kot�w do nakarmienia. Je�li napotka chore lub zranione zwierz�tko, niesie je do weterynarza. - Kto jeszcze mieszka w pa�skim bloku? - Jupiter chcia� wiedzie� wi�cej. - Jeszcze par� os�b, kt�re nie odznaczaj� si� niczym szczeg�lnym. Jest tam w sumie dwadzie�cia mieszka�. Wi�kszo�� lokator�w to osoby samotne, na og� pracuj�ce. Prawie wszyscy wyjechali na �wi�ta do rodziny lub przyjaci�. W tej chwili na miejscu jest tylko sze�� os�b, a je�li liczy� r�wnie� Harleya, siostrze�ca pana Murphy�ego, to siedem. - To bardzo skraca nasz� list� podejrzanych - stwierdzi� Jupe. - My�lisz, �e kto� z lokator�w nachodzi moje mieszkanie? - Nie mog� by� ca�kiem pewien, dop�ki nie zdob�dziemy wi�cej dowod�w. Bardzo prawdopodobne jest jednak, �e to kto�, kto wie, kiedy pana nie ma. Je�eli ta osoba widzia�a pana wychodz�cego z nami dzi� rano, by� mo�e wykorzysta�a okazj� i w�a�nie grasuje w pa�skim mieszkaniu. - Mo�e masz racj�, Jupiterze - pokiwa� g�ow� Prentice. - Je�li kto� chcia� pogrzeba� w moim biurku tego ranka, rzeczywi�cie mia� sporo czasu. Prentice poprosi� o rachunek i zap�aci�. Wszyscy czterej wyszli z klubu i ruszyli ulic� Wilshire w kierunku Paseo Place. Ko�o ko�cio�a by�o zupe�nie pusto. Z mieszkania pani Bortz, tu� przy bramie na dziedziniec, dochodzi� szum lej�cej si� wody i brz�k zmywanych naczy�. - Ca�e szcz�cie, �e ta baba musi czasem co� zje�� - zauwa�y� Prentice - bo inaczej ani na chwil� nie mogliby�my uchroni� si� przed jej w�cibstwem. - Lubi we wszystko wtyka� sw�j nos - roze�mia� si� Pete. - Urodzona plotkara i intrygantka. Namolnie zadaje najbardziej niegrzeczne pytania. Posuwa si� nawet do przeszukiwania koszy na �mieci. Nakry�em j� na tym par� razy. Zanim zreszt� zobaczy�em to na w�asne oczy, by�em tego pewien. Bo sk�d mog�aby wiedzie�, �e panna Chalmers odgrzewa na kolacj� mro�onki, a pan Hassell co tydzie� opr�nia dla bezpa�skich kot�w czterdzie�ci puszek whiskas? Trzej Detektywi w �lad za Prentice�em dotarli do drzwi jego mieszkania na pi�trze. - Prosz� niczego nie dotyka� - ostrzeg� Jupe, gdy Prentice przekr�ci� klucz w zamku. Ch�opiec wyj�� z kieszeni ma�� lup� i uda� si� do gabinetu Prentice�a. Uwa�nie ogl�da� przez szk�o powi�kszaj�ce uchwyty przy szufladach biurka. - Aha! - powiedzia�. Prentice stan�� w progu. - Kto� otwiera� to biurko po naszym wyj�ciu z mieszkania - orzek� Jupe. - I by�y to r�ce zwyk�ego, �ywego cz�owieka, kt�re usmarowa�y si� moj� past�. Bob przyni�s� z kuchni papierow� �cierk� i Jupe wytar� do sucha uchwyty szuflad. - Mo�emy zajrze� do biurka? - spyta� Prentice. - Oczywi�cie. - Czy czego� brakuje? - Jupiter wysun�� g�rn� szuflad�. - Nigdy nic nie zgin�o. Tym razem kto� interesowa� si� moim rachunkiem telefonicznym. Pami�tam, �e ta koperta dzi� rano by�a na samym spodzie. - Koperta jest poplamiona past�. Ktokolwiek tu grzeba�, musia� sobie porz�dnie usmarowa� r�ce - od Jupe�a a� bi�o zadowolenie. Cofn�� si� do drzwi wej�ciowych i uwa�nie ogl�da� klamk� po wewn�trznej stronie. - Tej klamki w og�le nie smarowa�em past� - przypomnia� - a teraz, prosz�, jest umazana. - Wiemy wi�c, jak ten nieproszony go�� si� ulotni� - powiedzia� Bob. - Po prostu otworzy� drzwi i wyszed�. - A potem jeszcze zamkn�� mieszkanie na klucz od zewn�trz - doda� Jupe. - O tym r�wnie� �wiadcz� �lady pasty. Tak. Kto� ma drugi klucz. - Niemo�liwe! - wykrzykn�� Fenton Prentice. - Zainstalowa�em tu specjalny zamek. Nikt nie mo�e mie� do niego klucza! - Kto� jednak ma - upiera� si� Jupe. Po ponownym zamkni�ciu drzwi wej�ciowych pan Prenttoe i ch�opcy zabrali si� do szukania dalszych �lad�w. Znale�li plam