8485
Szczegóły |
Tytuł |
8485 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8485 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8485 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8485 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT E. HOWARD
CONAN ZDOBYWCA
TYTU� ORYGINA�U: CONAN THE CONQUEROR
PRZEK�AD: ZBIGNIEW A. KR�LICKI
WST�P
Conan Cymeryjczyk jest bohaterem ponad dw�ch tuzin�w opowiada� Roberta Ervina Howarda (1906�1936). Howard przez wi�ksz� cz�� swego kr�tkiego �ycia mieszka� w Cross Plains w Teksasie. Tam napisa� wiele utwor�w przeznaczonych dla popularnych tygodnik�w: opowiadania z Dzikiego Zachodu, kryminalne, sensacyjne i przygodowe. Jednak jego najbardziej cenionymi dzie�ami s� opowiadania fantasy, szczeg�lnie za� cykl opowie�ci o Conanie.
Utw�r z gatunku fantasy opisuje nadprzyrodzone wydarzenia rozgrywaj�ce si� w wymy�lonych �wiatach � albo na naszej planecie, takiej, jak� niegdy� mia�a by� lub jak� b�dzie w bardzo odleg�ej przysz�o�ci, albo w jakim� innym �wiecie czy wymiarze: gdzie dzia�aj� czary, wszyscy m�czy�ni s� mocarni, wszystkie kobiety pi�kne, problemy proste, a �ycie pe�ne przyg�d. Ten gatunek literacki rozwin�� pod koniec dziewi�tnastego stulecia William Morris oraz Lord Dunsany i Eric E. Eddison na pocz�tku dwudziestego wieku. Howard tworz�cy we wczesnych latach trzydziestych nale�a� do ich najlepszych kontynuator�w.
Za �ycia Howarda ukaza�o si� osiemna�cie opowie�ci o Conanie; kilka innych, od uko�czonych r�kopis�w po pobie�ne szkice, znaleziono w papierach pisarza po roku 1950. Mia�em zaszczyt przygotowywa� do druku te ostatnie utwory i ko�czy� dzie�a niekompletne lub zaledwie pobie�nie naszkicowane.
Ze wszystkich napisanych przez Howarda historii o Conanie niniejsza jest jedyn� w formie powie�ci. To jeden z ostatnich utwor�w, jakie pisarz stworzy� przed swoj� nieod�a�owan� samob�jcz� �mierci�. �Conan Zdobywca� stanowi znakomite zwie�czenie serii opowiada� o Cymeryjczyku, dzie�o godne r�wna� si� z takimi utworami fantasy jak �The Worm Ouroboros� E.R. Eddisona, �The Well of Unicom� Fletchera Pratta i �W�adcy pier�cienia� J.R.R. Tolkiena. Mo�e nie dor�wnuje niekt�rym z nich pi�knem formy literackiej czy g��bi� filozoficznych rozwa�a�, z pewno�ci� jednak nie ust�puje im wart � ko�ci� akcji, barw� opis�w, napi�ciem i rozmachem.
Wprawdzie tw�rczo�� Howarda nie jest pozbawiona pewnych wad, ale pisarz ten posiada� niezaprzeczalny talent. Oddaj�c si� lekturze utwor�w o Conanie, czytelnik ma wra�enie, i� s�ucha samego wielkiego barbarzy�cy, siedz�cego przy ognisku i opowiadaj�cego o swoich czynach. W literaturze r�nica mi�dzy pisarzem z wrodzonym talentem narracyjnym a takim, kt�ry go nie posiada, jest taka jak r�nica mi�dzy �odzi� unosz�c� si� na wodzie a �odzi�, kt�ra natychmiast idzie na dno. Je�li pisarz ma ten dar, mo�emy mu wybaczy� wiele innych wad; je�li go nie posiada, �adne zalety nie zrekompensuj� tego braku, podobnie jak �wie�a farba i b�yszcz�ce, mosi�ne okucia nie zmieni� faktu, i� ��d� nie nadaje si� do �eglugi.
Niniejsza powie�� zosta�a pierwotnie opublikowana w odcinkach w �Weird Taks� � periodyku, kt�ry obok wielu bezwarto�ciowych �mieci zamieszcza� sporo utwor�w o niezaprzeczalnej warto�ci literackiej. Powie�� ukaza�a si� jako �Godzina smoka�. Kiedy zosta�a wydana w postaci ksi��kowej, tytu� zmieniono na �Conan Zdobywca�. Zachowa�em p�niejszy tytu�, bo chocia� �Godzina smoka� mo�e intrygowa�, nie ma praktycznie nic wsp�lnego z akcj� powie�ci. Dokona�em kilku niewielkich zmian w tek�cie, aby unikn�� pewnych drobnych niekonsekwencji oryginalnej wersji.
Conan �y�, kocha� i walczy� w wymy�lonej przez Howarda Erze Hyboryjskiej, oko�o dwana�cie tysi�cy lat temu, po zatoni�ciu Atlantydy, w czasach nie obj�tych �adnymi przekazami historycznymi. Olbrzymi barbarzy�ca z le��cej na p�nocy Cymerii przyby� jako m�odzieniec do kr�lestwa Zamory (patrz mapka), by przez kilka lat wie�� w okolicznych krainach barwny �ywot rabusia, po czym s�u�y� jako najemny �o�nierz, najpierw w orientalnym kr�lestwie Turanu, a potem w innych pa�stwach hyboryjskich.
Zmuszony do ucieczki z Argos, Conan sta� si� piratem grasuj�cym u wybrze�y Kush razem z Belit, shemick� kobiet��piratem, i jej czarnosk�r� za�og�. Po �mierci Belit powr�ci� do �o�nierskiego rzemios�a w Shemie i s�siednich kr�lestwach. P�niej zazna� wielu � przyg�d po�r�d wyj�tych spod prawa koczownik�w ze wschodnich step�w, pirat�w z morza Vilayet i g�rali z G�r Himelia�skich na granicy Iranistanu i Vendhji.
Potem zn�w para� si� �o�nierk� w Koth i Argos, by powr�ci� na morze, najpierw jako pirat z Wysp Baracha�skich, p�niej jako kapitan statku zingara�skich bukanier�w. Kiedy inni bukanierzy zatopili jego okr�t, barbarzy�ca nara�a� si� na niebezpiecze�stwa na l�dzie, w Czarnych Krainach. Przeprawi� si� na p�noc i zosta� zwiadowc� na zachodnim pograniczu Akwilonii, gdzie walczy� z dzikimi Piktami. Obj�wszy dowodzenie akwilo�sk� armi�, Conan odpar� najazd Pikt�w, lecz zosta� podst�pnie zwabiony do Tarantii, stolicy pa�stwa, gdzie uwi�zi� go zazdrosny kr�l Numedides. Uciek�szy, zosta� obrany przyw�dc� buntu przeciw tyranowi, zabi� Numedidesa u st�p tronu i sta� si� w�adc� najpot�niejszego z hyboryjskich kr�lestw.
Szybko przekona� si�, �e �ywot kr�la nie jest us�any r�ami. Najpierw o ma�o co nie straci� �ycia w zamachu przygotowanym przez niezadowolonych notabli. Potem w wyniku intryg uknutych przez w�adc�w Koth i Ophiru zosta� pojmany i uwi�ziony, co mia�o umo�liwi� im podb�j Akwilonii. Z pomoc� wsp�wi�nia � czarnoksi�nika � Conan umkn�� w sam� por�, aby odwr�ci� bieg wydarze�. Nast�pne przygody Cymeryjczyka s� opisane w niniejszej ksi��ce.
L. Sprague de Camp
I
U�PIONY, ZBUD� SI�!
Przez prawie dwa lata po wydarzeniach opisanych w �Szkar�atnej cytadeli� pa�stwo akwilo�skie rozkwita pod stanowczymi, lecz tolerancyjnymi rz�dami Conana. Niegdysiejszy samowolny, zawzi�ty awanturnik wskutek kaprysu losu stopniowo przeistacza si� w zdolnego i odpowiedzialnego m�a stanu. Jednak w s�siednim kr�lestwie Nemedii uknuto spisek, aby z pomoc� straszliwych czar�w pozbawi� tronu w�adc� Akwilonii. W tym czasie Conan ko�czy czterdzie�ci sze�� lat, ale nie wygl�da na sw�j wiek, wyj�wszy niezliczone blizny pokrywaj�ce jego ogromne cia�o oraz nieco rozwa�niejsze ni� w m�odo�ci podej�cie do wina, kobiet i przelewu krwi. Chocia� utrzymuje harem pon�tnych konkubin, z �adn� z nich nie zawiera oficjalnego Zwi�zku � �adnej nie czyni kr�low� � i dlatego nie ma prawowitego syna, kt�ry odziedziczy�by po nim tron. Wrogowie Conana zamierzaj� w pe�ni wykorzysta� ten fakt.
D�ugie p�omienie �wiec zamigota�y, kre�l�c na �cianach faluj�ce, czarne cienie, za� aksamitne kotary zmarszczy�y si�. A przecie� w komnacie nie by�o przeci�gu. Czterej m�czy�ni stali wok� hebanowego sto�u, na kt�rym spoczywa� zielony sarkofag, l�ni�cy jak polerowany jaspis. W uniesionej prawicy ka�dego z obecnych p�on�a niesamowitym, zielonkawym blaskiem osobliwego kszta�tu czarna �wieca. Na zewn�trz zapad�a noc, a zab��kany wiatr zawodzi� w konarach drzew.
W komnacie w�r�d pe�nej napi�cia ciszy i chybotliwych cieni cztery pary b�yszcz�cych z emocji oczu wpatrywa�y si� w d�ug�, zielon� skrzyni� pokryt� tajemnymi hieroglifami, kt�re � obdarzone �yciem w tym niepewnym �wietle � zdawa�y si� wi� jak w�e. M�czyzna, kt�ry sta� u st�p sarkofagu, pochyli� si� nad nim i poruszy� �wiec�, jakby pisa� pi�rem, kre�l�c w powietrzu mistyczny symbol. P�niej osadzi� �wiec� w czarnym lichtarzu ze z�ota i mamrocz�c jakie� niezrozumia�e dla towarzyszy zakl�cia, wsun�� szerok�, bia�� d�o� pod obszyt� gronostajami tog�. Gdy wyj�� r�k�, wydawa�o si�, i� dzier�y w gar�ci kul� �ywego ognia.
Trzem pozosta�ym zapar�o dech z wra�enia, a �niady, pot�ny m�czyzna stoj�cy u wezg�owia sarkofagu wyszepta�:
� Serce Arymana!
Kap�an szybkim gestem nakaza� mu milczenie. Gdzie� �a�o�nie zawy� pies, a zza zamkni�tych i zaryglowanych drzwi dobieg� szmer skradaj�cych si� krok�w. Jednak �aden z zebranych nie oderwa� wzroku od sarkofagu, nad kt�rym cz�owiek w lamowanej gronostajami szacie porusza� wielkim, roziskrzonym klejnotem, mrucz�c zakl�cia starsze ni� Atlantyda. Blask kamienia o�lepia� ich, tak �e nie byli pewni, co widz�; jednak rze�biona pokrywa sarkofagu wybrzuszy�a si� i p�k�a z trzaskiem, jakby wypchni�ta przemo�n� si��. Czterej m�czy�ni pochyliwszy si� niecierpliwie nad trumn�, ujrzeli jej zawarto�� � skulon�, pomarszczon� i wyschni�t� posta� o br�zowych cz�onkach wyzieraj�cych niczym zmursza�e ga��zie spod zbutwia�ych banda�y.
� O�ywi� co� takiego? � mrukn�� z sardonicznym u�mieszkiem drobny, ciemnosk�ry cz�owieczek stoj�cy po prawej. � Rozpadnie si� za lada dotkni�ciem. Jeste�my g�upcami�
� Sza! � sykn�� rozkazuj�co wysoki m�czyzna, kt�ry dzier�y� klejnot. Pot wyst�pi� mu na szerokie, bia�e czo�o, a oczy rozszerzy�y si� jak spodki. Pochyli� si� i nie dotykaj�c mumii, z�o�y� l�ni�cy kamie� na jej piersi. Potem cofn�� si� i spogl�da� w napi�ciu, a jego wargi porusza�y si�, powtarzaj�c bezg�o�ne zakl�cie.
Kula �ywego ognia migota�a, p�on�c na martwym, wyschni�tym �onie. Nagle obserwuj�cy to z sykiem wci�gn�li powietrze przez zaci�ni�te z�by, gdy� na ich oczach dokona�a si� straszliwa przemiana. Zasuszona posta� w sarkofagu zacz�a rosn��, poszerza� si� i wyd�u�a�. Banda�e p�k�y i rozsypa�y si� w br�zowy proch. Skurczone ko�czyny nabrzmia�y, wyprostowa�y si� i zacz�y traci� ciemn� barw�.
� Na Mitr�! � szepn�� wysoki, jasnow�osy m�czyzna po lewej. � On istotnie nie by� Stygijczykiem. Przynajmniej to jest prawd�.
Dr��cy palec ponownie nakaza� milczenie. Pies w oddali ju� nie wy�. Teraz skamla� jak w koszmarnym �nie, a niebawem i ten odg�os zamar� i w ciszy, kt�ra teraz zapad�a, jasnow�osy wyra�nie s�ysza� skrzypienie ci�kich drzwi, jakby kto� silnie napiera� na nie z zewn�trz. Chwyciwszy za miecz, obr�ci� si� ku drzwiom, ale cz�owiek w gronostajowej szacie sykn�� ostrzegawczo:
� Zosta�! Nie przerywaj �a�cucha! I nie podchod� do drzwi, je�li ci �ycie mi�e!
Jasnow�osy wzruszy� ramionami, odwr�ci� si� i stan�� jak wryty, wytrzeszczaj�c oczy. W jaspisowym sarkofagu le�a� �ywy cz�owiek: wysoki, krzepki, nagi, o bia�ej sk�rze, z czarnymi w�osami i brod�. Le�a� nieruchomo, z szeroko otwartymi oczyma, pustymi i niewidz�cymi jak u noworodka. Na jego piersi wci�� p�on�� skrz�c si� wielki klejnot.
M�czyzna w gronostajach zatoczy� si�, jak kto� ogarni�ty s�abo�ci� po chwilach ogromnego napi�cia.
� Na Isztar! � sapn��. � To Xaltotun! I on �yje! Valeriusie! Tarascusie! Amalryku! Czy widzicie? Widzicie? W�tpili�cie we mnie, ale ja nie zawiod�em! Tej nocy byli�my o krok od rozwartych wr�t piekie�, a wok� nas zbiera�y si� bestie ciemno�ci � o tak, posz�y za nim do samych wr�t � ale przywr�cili�my wielkiego maga do �ycia.
� I nie w�tpi�, i� skazali�my nasze dusze na wieczyste m�ki � mrukn�� niski, ciemnosk�ry Tarascus.
Jasnow�osy Valerius za�mia� si� chrapliwie.
� Jakie� m�ki mog� by� gorsze od samego �ycia? Przecie� wszyscy jednako jeste�my przekl�ci od dnia narodzin. A poza tym, kt� nie odda�by swojej n�dznej duszyczki za tron?
� W jego spojrzeniu nie ma inteligencji, Orastesie � rzek� olbrzymi Amalryk.
� D�ugo by� martwy � odpar� Orastes. � Jest jak cz�owiek nagle przebudzony. Jego umys� jest pusty po d�ugim �nie. Nie, �le m�wi�, on by� martwy, nie u�piony. Sprowadzili�my jego dusz� przez otch�anie nocy i zapomnienia. Ja do� przem�wi�.
Pochyli� si� nad sarkofagiem i wbiwszy spojrzenie w szeroko otwarte, czarne oczy spoczywaj�cego tam cz�owieka, rzek� powoli:
� Zbud� si�, Kaltotunie!
Wargi tamtego poruszy�y si� machinalnie.
� Xaltotun! � powt�rzy� g�uchym szeptem.
� Ty� jest Xaltotun! � zawo�a� Orastes, jak hipnotyzer wmawiaj�cy co� swemu medium. � Ty jeste� Xaltotun z Pythonu w Acheronie.
W ciemnych oczach pojawi� si� nik�y b�ysk.
� By�em Xa�totunem � wyszepta�. � Jestem martwy.
� Jeste� Xaltotunem! � wykrzykn�� Orastes. � Nie jeste� martwy! �yjesz!
� Jam jest Xaltotun � da� si� s�ysze� upiorny szept. � Ale jestem martwy. W moim domu w Khemi, w stygijskiej krainie, tam umar�em.
� Kap�ani, kt�rzy ci� otruli, zmumifikowali twe cia�o sw� tajemn� sztuk�, pozostawiaj�c wszystkie narz�dy nienaruszone! � zakrzykn�� Orastes. � A teraz zn�w �yjesz! Serce Arymana przywr�ci�o ci �ycie, �ci�gn�wszy twoj� dusz� spoza czasu i przestrzeni.
� Serce Arymana! � p�omyk wspomnie� zap�on�� ja�niej. � Ukradli mi je barbarzy�cy!
� Zachowa� pami�� � mrukn�� Orastes. � Wyjmijcie go ze skrzyni.
Pos�uchali niech�tnie, jakby obawiaj�c si� dotkn�� cz�owieka, kt�rego wskrzesili, i wcale nie stali si� �mielsi, gdy poczuli pod palcami j�drne, muskularne cia�o t�tni�ce krwi� i �yciem. Przenie�li go na st�, gdzie Orastes oblek� Xaltotuna w dziwn� szat� z czarnego aksamitu, ozdobionego z�otymi gwiazdami i p�ksi�ycami, a na skronie za�o�y� opask� ze z�otog�owiu, przytrzymuj�c opadaj�ce na ramiona maga czarne pukle w�os�w.
Tamten pozwala� robi� ze sob� wszystko, nic nie m�wi�c, nawet w�wczas gdy posadzili go na rze�bionym, przypominaj�cym tron fotelu z wysokim, hebanowym oparciem, szerokimi, srebrnymi por�czami i nogami w kszta�cie z�otych szpon�w. Siedzia� nieruchomo i z wolna w jego czarnych oczach pojawi� si� b�ysk inteligencji, kt�ry czyni� je g��bokimi, dziwnymi i �wietlistymi. Wygl�da�o to tak, jakby dawno zatopione b��dne ogniki wyp�ywa�y niespiesznie z otch�annych g��bi nocy.
Orastes zerkn�� ukradkiem na towarzyszy, kt�rzy stali, wpatruj�c si� w ponurym milczeniu w niezwyk�ego go�cia: ich stalowe nerwy wytrzyma�y pr�b�, kt�ra s�abszych przyprawi�aby o utrat� zmys��w. Wiedzia�, �e nie spiskuje ze s�abeuszami, lecz z m�czyznami o odwadze r�wnie wielkiej co ich wybuja�e ambicje i zdolno�� czynienia z�a. Ponownie skierowa� uwag� na posta� zasiadaj�c� w hebanowym fotelu, kt�ra w ko�cu przem�wi�a.
� Pami�tam � rzek�a silnym, d�wi�cznym g�osem po nemedyjsku z dziwnym, archaicznym akcentem. � Jam jest Xaltotun, kt�ry by� arcykap�anem Seta w stolicy Acheronu Pythonie. Serce Arymana � �ni�em, �e zn�w je znalaz�em � gdzie ono?
Orastes po�o�y� mu je na d�oni i wstrzyma� oddech, spogl�daj�c w g��b straszliwego klejnotu, kt�ry p�on�� w gar�ci czarodzieja.
� Ukradli mi je dawno, dawno temu � rzek�. � To krwawe serce mroku, mog�ce przynie�� ratunek lub zgub�. Przyby�o z daleka i dawno temu. Kiedy je mia�em, nikt nie m�g� mi sprosta�. Jednak skradziono mi je i Acheron pad�, a ja poszed�em na wygnanie do mrocznej Stygii. Wiele pami�tam, lecz wiele zapomnia�em. By�em w odleg�ej krainie, za mglistymi otch�aniami i zatokami, za oceanami mroku. Kt�ry mamy rok?
� Schy�ek roku Lwa � odpar� Orastes. � Trzy tysi�ce lat po upadku Acheronu.
� Trzy tysi�ce lat! � wymamrota� tamten. � Tak d�ugo? Kim jeste�cie?
� Ja jestem Orastes, niegdy� kap�an Mitry. Ten cz�owiek to Amalryk, baron Tor w Nemedii; tamten to Tarascus, m�odszy brat kr�la Nemedii; za� ten wysoki to Valerius, prawowity dziedzic tronu Akwilonii.
� Dlaczego przywr�cili�cie mnie do �ycia? � dopytywa� i. � Czego ode mnie chcecie?
W pe�ni o�ywiony i przytomny, a bystre spojrzenie ujawnia�o prac� sprawnego umys�u. W jego zachowaniu nie by�o cienia wahania czy niepewno�ci. Przeszed� od razu do sedna sprawy jak kto�, kto wie, �e nie daje si� niczego za darmo. Orastes odp�aci� mu szczero�ci� za szczero��.
� Tej nocy otworzyli�my wrota piekie�, aby uwolni� tw� dusz� i przywr�ci� j� cia�u, poniewa� potrzebujemy twojej pomocy. Chcemy umie�ci� Tarascusa na tronie Nemedii, za� dla Valeriusa zdoby� koron� Akwilonii. Mo�esz nam pom�c sw� czarnoksi�sk� sztuk�.
Xaltotun by� przebieg�y, a jego my�li w�drowa�y niespodziewanymi torami.
� Ty sam musisz by� g��boko wtajemniczony w ow� sztuk�, Orastesie, je�li zdo�a�e� przywr�ci� mi �ycie. Jak to mo�liwe, by kap�an Mitry wiedzia� o Sercu Arymana i zna� zakl�cia Skelos?
� Ju� nie jestem kap�anem Mitry � odpar� Orastes. � Pozbawiono mnie tej godno�ci, poniewa� uprawia�em czarn� magi�. Gdyby nie obecny tu Amalryk, zosta�bym spalony jako czarownik. Jednak dzi�ki temu, co si� sta�o, mog�em kontynuowa� moje badania. Podr�owa�em po Zamorze, Vendhji, Stygii oraz przez pe�ne duch�w d�ungle Khitaju. Czyta�em oprawne w �elazo ksi�gi Skelos i rozmawia�em z niewidzialnymi istotami otch�ani oraz bezcielesnymi zjawami w cuchn�cych, mrocznych d�unglach. Ujrza�em tw�j sarkofag w nawiedzanych przez demony kryptach pod czarn�, otoczon� gigantycznym murem �wi�tyni� Seta w samym sercu Stygii i opanowa�em umiej�tno�� przywracania �ycia zasuszonemu cia�u. Ze zbutwia�ych manuskrypt�w dowiedzia�em si� o Sercu Arymana. Potem przez rok szuka�em miejsca, gdzie je ukryto, nim w ko�cu je znalaz�em.
� Czemu wi�c zada�e� sobie trud, aby przywr�ci� mnie do �ycia? � spyta� Xaltotun, mier��c kap�ana przenikliwym spojrzeniem. � Dlaczego nie u�y�e� Serca, aby powi�kszy� w�asn� moc.
� Poniewa� nikt z �yj�cych dzi� ludzi nie zna tajemnic Serca � odpar� Orastes. � Nawet w legendach nie przetrwa�a sztuka wyzwalania jego pe�nej pot�gi. Wiedzia�em, �e mo�e wskrzesza� umar�ych; o innych jego mocach nie mam poj�cia. U�y�em go, aby ci� wskrzesi�. Pragniemy skorzysta� z twojej wiedzy. Tylko ty znasz straszliwe tajemnice Serca.
Xaltotun potrz�sn�� g�ow�, ponuro spogl�daj�c w p�omienne g��bie klejnotu.
� Moja wiedza czarnoksi�ska jest wi�ksza od ca�ej wiedzy wszystkich ludzi � rzek�. � A jednak nie znam pe�nej mocy kamienia. Dawniej nie przywo�ywa�em jej, bacz�c jedynie, aby nie zosta�a u�yta przeciwko mnie. W ko�cu skradziono mi klejnot, kt�ry w r�kach przybranego w pi�ra szamana barbarzy�c�w przem�g� ca�� pot�g� mych czar�w. Potem kamie� znikn��, a ja zosta�em otruty przez zawistnych stygijskich kap�an�w, zanim zdo�a�em pozna� miejsce jego ukrycia.
� Ukryto go w jaskini pod �wi�tyni� Mitry w Tarantii � powiedzia� Orastes. � Podst�pem wydoby�em t� wiadomo�� po tym, jak odnalaz�em twoje szcz�tki w podziemnej �wi�tyni Seta w Stygii. Zamora�scy z�odzieje, cz�ciowo chronieni zakl�ciami, jakie pozna�em ze �r�de�, o kt�rych lepiej nie wspomn�, wykradli twoj� mumi� ze szpon�w tych, kt�rzy strzegli jej w ciemno�ci, a karawana wielb��d�w, galera i zaprz�g mu��w dowioz�y j� wreszcie do tego miasta. Ci sami z�odzieje � a raczej ci, kt�rzy prze�yli t� okropn� wypraw� � skradli Serce Arymana z pe�nej duch�w pieczary pod �wi�tyni� Mitry, przy czym ca�y ich kunszt i moje czarnoksi�skie zakl�cia nieomal zawiod�y. Jeden ze z�odziei �y� do�� d�ugo, by do mnie dotrze� i odda� mi klejnot, nim umar�, majacz�c o tym, co widzia� w tej przekl�tej krypcie. Zamora�scy z�odzieje s� zawsze uczciwi wobec tego, kto ich wynaj��. Nawet z pomoc� mych zakl�� nikt pr�cz nich nie zdo�a�by wykra�� klejnotu z ciemno�ci, w jakich pod stra�� demon�w spoczywa� przez trzy tysi�ce lat, od upadku Acheronu.
Xaltotun uni�s� swoj� lwi� g�ow� i zapatrzy� si� w przestrze�, jakby usi�uj�c wnikn�� w minione stulecia.
� Trzy tysi�ce lat! � mrukn��. � Na Seta! Opowiedz mi, co zdarzy�o si� w tym czasie.
� Barbarzy�cy, kt�rzy zniszczyli Acheron, utworzyli nowe kr�lestwa � rzek� Orastes. � Tam, gdzie niegdy� rozpo�ciera�o si� imperium, teraz wznosz� si� kr�lestwa zwane Akwiloni�, Nemedi� i Argos, nazwane tak od plemion, kt�re je za�o�y�y. Starsze kr�lestwa, Ophir, Corinthia i zachodnie Koth, kiedy� wasale kr�l�w Acheronu, wraz z upadkiem imperium odzyska�y swoj� niepodleg�o��.
� A co z ludem Acheronu? � pyta� Xaltotun. � Kiedy ucieka�em do Stygii, Python le�a� w ruinach, a wszystkie wielkie grody o purpurowych wie�ach sp�yn�y krwi� i zosta�y zdeptane stopami barbarzy�c�w.
� Niewielkie g�rskie plemiona nadal przechwalaj� si� tym, �e wywodz� si� od Achero�czyk�w � odpar� by�y kap�an. � Co do pozosta�ych, moi barbarzy�scy przodkowie przetoczyli si� po nich i starli ich z powierzchni ziemi. Oni, moi przodkowie, wiele wycierpieli od w�adc�w Acheronu.
Wargi Pytho�czyka wykrzywi� okrutny i straszny u�miech.
� O tak! Niejeden barbarzy�ca, czy to kobieta czy m�czyzna, zgin��, wrzeszcz�c na o�tarzu, z tej oto r�ki. Widzia�em, jak na g��wnym placu Pythonu usypano z ich g��w piramid�, kiedy kr�lowie wracali z zachodu, wioz�c �upy i nagich je�c�w.
� Tak. A kiedy nadszed� dzie� zap�aty, nie szcz�dzono miecz�w. I tak Acheron przesta� istnie�, a Python purpurowych wie�yc sta� si� tylko wspomnieniem. Jednak na ruinach imperium powsta�y i ros�y w pot�g� nowe kr�lestwa. Teraz sprowadzili�my ci� z powrotem, aby� pom�g� nam w�ada� tymi kr�lestwami, kt�re � cho� nie tak niezwyk�e i wspania�e jak niegdysiejszy Acheron � s� bogate i pot�ne, zaprawd� warte, aby o nie walczy�. Sp�jrz!
Orastes rozwin�� przed nim kunsztownie nakre�lon� na pergaminie map�.
Xaltotun popatrzy� na ni� i potrz�sn�� g�ow� skonfudowany.
� Nawet zarysy l�d�w si� zmieni�y. To jest tak, jak z jak�� znan� ci rzecz� widzian� we �nie i fantastycznie zniekszta�con�.
� Wszelako � odpar� Orastes, wodz�c po mapie palcem � tu widzisz Belverus, stolic� Nemedii, gdzie si� znajdujemy. A tu biegn� granice ziem nemedyjskich. Na po�udniu i na po�udniowym wschodzie le�� Ophir i Corinthia, na wschodzie Brythunia, a na zachodzie Akwilonia.
� To mapa �wiata, kt�rego nie znam � rzek� spokojnie Xaltotun, lecz Orastes dojrza� b�ysk nienawi�ci w czarnych oczach maga.
� To mapa �wiata, kt�ry pomo�esz nam zmieni� � powiedzia� Orastes. � Na pocz�tek jest naszym �yczeniem osadzi� Tarascusa na tronie Nemedii. Pragniemy osi�gn�� ten cel bez rozlewu krwi i w spos�b, kt�ry nie rzuci na Tarascusa �adnych podejrze�. Nie chcemy, aby kraj zosta� rozdarty wojn� domow�, lecz by zachowa� ca�� sw� pot�g� na podb�j Akwilonii. Gdyby kr�l Nimed i jego synowie zmarli �mierci� naturaln�, na przyk�ad podczas zarazy, Tarascus zasiad�by na tronie jako prawowity dziedzic w pokoju i bez przeszk�d.
Xaltotun, nie odpowiadaj�c, kiwn�� g�ow�, za� Orastes m�wi� dalej.
� Drugie zadanie b�dzie trudniejsze. Nie mo�emy osadzi� Valeriusa na akwilo�skim tronie bez wojny, a to kr�lestwo jest pot�nym przeciwnikiem. Jego lud to rasa twarda i wojownicza, zahartowana w ci�g�ych walkach z Piktami, Zingara�czykami oraz Cymeryjczykami. Przez pi��set lat Akwilonia i Nemedia nieustannie toczy�y wojny i ostateczne zwyci�stwo zawsze nale�a�o do Akwilo�czyk�w. Ich obecny kr�l jest najwi�kszym wojownikiem po�r�d lud�w zachodu. To cudzoziemiec, awanturnik, kt�ry przemoc� przej�� w�adz� w czasie wojny domowej, udusiwszy w�asnor�cznie kr�la Numedidesa na stopniach tronu. Zwie si� Conan i �aden cz�owiek nie sprosta mu w boju. Teraz Valerius jest prawowitym dziedzicem tronu. Zosta� wygnany przez swego kr�lewskiego krewniaka, Numedidesa, i od wielu lat przebywa na obczy�nie; jednak w jego �y�ach p�ynie krew starej dynastii, a wielu baron�w w duchu pochwali�oby obalenie Conana, kt�ry jest nikim, bez odrobiny kr�lewskiej czy cho�by tylko szlacheckiej krwi. Jednak posp�lstwo sprzyja mu, podobnie jak szlachta z co odleglejszych prowincji. Gdyby jednak jego si�y zosta�y pokonane w bitwie, od kt�rej wszystko musi si� zacz��, i gdyby Conan poleg�, nie s�dz�, aby trudno przysz�o nam osadzi� Valeriusa na tronie. W rzeczy samej, wraz ze �mierci� Conana przesta�by istnie� jedyny o�rodek w�adzy. On nie wywodzi si� z �adnej dynastii, jest samotnym awanturnikiem.
� Chcia�bym zobaczy� tego kr�la � zaduma� si� Xaltotun, zerkaj�c na srebrne lustro wype�niaj�ce jeden z kaseton�w �ciany. Lustro nie dawa�o odbicia, lecz wyraz twarzy Xaltotuna zdradza�, �e rozumie jego przeznaczenie, na co Orastes skin�� g�ow� z dum�, jak� czerpie rzemie�lnik z wyraz�w uznania z�o�onych przez mistrza swego fachu.
� Spr�buj� ci go pokaza� � rzek� i zasiad�szy przed lustrem, wpatrzy� si� hipnotycznym spojrzeniem w jego g��bie, gdzie w ko�cu pojawi� si� rozmazany kszta�t.
By�o to niesamowite, ale widzowie wiedzieli, i� maj� przed oczyma jedynie odbicie my�li Orastesa ukazanych w zwierciadle, tak samo jak my�li czarnoksi�nika pojawiaj� si� w magicznej kuli. Mglisty i faluj�cy obraz nagle nabra� zdumiewaj�cej wyrazisto�ci � ujrzeli wizerunek wysokiego m�czyzny o szerokich barach i pot�nie umi�nionym torsie, odzianego w jedwabie i at�asy. Na jego bogato haftowanym kaftanie pyszni�y si� z�ote lwy Akwilonii, a na r�wno przyci�tej grzywie czarnych w�os�w l�ni�a korona, lecz te symbole kr�lewskiej w�adzy mniej zdawa�y si� do� pasowa� ni� wielki miecz u jego boku. Czo�o mia� niskie i szerokie, za� jasnoniebieskie oczy jakby p�on�y jakim� wewn�trznym ogniem. �niada, poznaczona bliznami i niemal odpychaj�ca twarz by�a obliczem wojownika, a aksamitne szaty nie zdo�a�y ukry� kanciastych linii mocarnego cia�a.
� To nie jest Hyboryjczyk! � wykrzykn�� Xaltotun.
� Nie. To Cymeryjczyk, przedstawiciel tych dzikich plemion, kt�re zamieszkuj� szare wzg�rza p�nocy.
� Walczy�em z jego praprzodkami � mrukn�� Xaltotun. � Nawet kr�lowie Acheronu nie zdo�ali ich podbi�.
� Nadal s� postrachem lud�w po�udnia � odpar� Orastes. � A on jest prawdziwym synem swej dzikiej rasy, jak dot�d niezwyci�onym.
Xaltotun nie odpowiedzia�; siedzia�, wpatruj�c si� w kul� �ywego ognia migocz�cego w jego d�oni. Na zewn�trz zn�w przeci�gle i przejmuj�co zawy� pies.
II
PODMUCH CZARNEGO WIATRU
Rok Smoka narodzi� si� w�r�d wojny, zarazy i niepokoju. Czarny m�r kroczy� ulicami Belverusu, powalaj�c kupca w jego kramie, niewolnika w szopie i rycerza przy biesiadnym stole. Bezradni byli wobec niego cyrulicy ze sw� sztuk�. Ludzie powiadali, i� jest on piekieln� kar� za grzech pychy i lubie�no�ci. Ni�s� �mier� szybk� i nieuchronn� jak uk�szenie �mii. Sk�ra ofiary stawa�a si� najpierw czerwona, potem czarna i po kilku minutach ofiara osuwa�a si� na ziemi� w agonii, czuj�c w nozdrzach fetor w�asnego rozk�adu, jeszcze nim �mier� wyrwa�a dusz� z gnij�cego cia�a. Z po�udnia nieustannie wia� gor�cy, wyj�cy wicher, zbiory marnia�y na polach, a byd�o zdycha�o na pastwiskach.
Ludzie wzywali Mitr� i pomstowali na kr�la, poniewa� jakim� sposobem po ca�ym pa�stwie rozesz�a si� plotka, i� kr�l w zaciszu swego pa�acu potajemnie oddaje si� odra�aj�cym praktykom i plugawym orgiom. A potem szczerz�ca z�by �mier� zakrad�a si� i do pa�acu, za� wok� jej st�p k��bi�y si� okropne opary zarazy. I tej samej nocy umar� kr�l ze swymi trzema synami, a zwiastuj�ce ich �mier� werble �a�obne zag�uszy�y ponury i z�owrogi brz�k dzwonk�w u tocz�cych si� przez ulice woz�w, na kt�re zbierano gnij�ce zw�oki.
Tej�e nocy tu� przed �witem gor�cy wiatr, kt�ry wia� od tygodni, przesta� z�owieszczo szele�ci� jedwabnymi zas�onami. Z p�nocy nadszed� wicher i zarycza� po�r�d wie�; straszliwie zagrzmia�o, o�lepiaj�ce b�yskawice przeci�y niebo i lun�� deszcz. A rankiem wszystko by�o czyste, zielone i jasne; spalona ziemia okry�a si� welonem traw, spragnione zbo�a wykie�kowa�y na nowo i zaraza odesz�a, gdy� porywisty wiatr wywia� z kraju jej miazmaty.
Powiadano, i� bogowie s� radzi, bowiem z�y kr�l sczez� wraz ze swym pomiotem, i kiedy jego m�odszy brat Tarascus zosta� koronowany w wielkiej sali tronowej, lud, witaj�c kr�la, kt�remu sprzyjali bogowie, wiwatowa�, a� trz�s�y si� miejskie wie�e.
Taka fala entuzjazmu i euforii jak ta, kt�ra przetoczy�a si� przez Nemedi�, cz�sto zapowiada zaborcz� wojn�. Tak wi�c nikt si� nie dziwi�, kiedy obwieszczono, �e kr�l Tarascus uzna� rozejm zawarty przez zmar�ego w�adc� z s�siadami z zachodu za niewa�ny i zacz�� zbiera� wojska, szykuj�c najazd na Akwiloni�. Jego rozumowanie by�o jasne; szeroko rozg�aszane motywy przydawa�y jego planom pozornego splendoru krucjaty. Popiera� spraw� Valeriusa, �prawowitego dziedzica tronu�, przybywa� � jak g�osi� � nie jako wr�g Akwilonii, lecz jako przyjaciel, aby wyzwoli� jej lud spod tyranii uzurpatora i cudzoziemca.
Je�li nawet w pewnych kr�gach u�miechano si� cynicznie i szeptano o dobrym przyjacielu kr�la, Amalryku, kt�rego ogromny maj�tek zdawa� si� p�yn�� do mocno opustosza�ego kr�lewskiego skarbca, to na fali powszechnego zapa�u i popularno�ci Tarascusa nie zwracano na to uwagi. Je�li nawet jaki� bystry osobnik podejrzewa�, �e prawdziwym, cho� zakulisowym w�adc� Nemedii jest Amalryk, to wystrzega� si� g�oszenia podobnych herezji. I tak z entuzjazmem rozpocz�to wojn�.
Kr�l i jego sprzymierze�cy wyruszyli na zach�d na czele pi��dziesi�ciu tysi�cy zbrojnych � rycerzy w l�ni�cych pancerzach i z proporczykami powiewaj�cymi nad he�mami, pikinier�w w stalowych ko�pakach i �uskowych p�pancerzach oraz kusznik�w w sk�rzanych kaftanach. Przekroczyli granic�, wzi�li przygraniczny zamek i spalili trzy g�rskie wioski, by w dolinie Valkii, dziesi�� mil w g��b kraju, stan�� naprzeciw si� Conana, kr�la Akwilonii � licz�cych czterdzie�ci cztery tysi�ce rycerzy, �ucznik�w i zbrojnych, kwiatu akwilo�skiej pot�gi. Tylko rycerze z Poitain pod wodz� Prospera jeszcze nie dotarli, gdy� musieli jecha� a� z po�udniowo�zachodniego kra�ca kr�lestwa. Tarascus uderzy� bez ostrze�enia. Inwazja na Akwiloni� nast�pi�a natychmiast po zerwaniu przez niego rozejmu, bez formalnego wypowiedzenia wojny.
Obie armie stan�y naprzeciw siebie, przedzielone szerok�, p�ytk� dolin� z urwistymi �cianami skalnymi oraz nieg��bokim strumieniem wij�cym si� w�r�d trzcin i wierzb na jej dnie. Markietanki obu wojsk zesz�y zaczerpn�� ze� wody i miota�y na siebie obelgi oraz kamienie. Ostatnie promienie s�o�ca pad�y na z�ocisty sztandar Nemedii ze szkar�atnym smokiem, kt�ry �opota� na wietrze ponad stoj�cym na wzniesieniu przy wschodnim urwisku namiotem kr�la Tarascusa. Cie� zachodniej �ciany k�ad� si� jak ogromny purpurowy ca�un na akwilo�sk� armi� i czarny proporzec ze z�otym lwem, powiewaj�cy nad namiotem kr�la Conana.
Przez ca�� noc jak dolina d�uga i szeroka pali�y si� ogniska, a wiatr ni�s� granie fanfar, szcz�k or�a i urywane okrzyki wart przemierzaj�cych konno oba brzegi poro�ni�tego �ozami strumyka.
Jeszcze nie zacz�o szarze�, gdy kr�l Conan niespokojnie poruszy� si� na swym �o�u, skleconym z jedwabi oraz futer ci�ni�tych na drewniane podium. Obudzi� si� i zerwa� z chrapliwym okrzykiem, chwytaj�c za miecz. Pallantides � jeden z jego dow�dc�w � kt�ry przybieg�, s�ysz�c ten krzyk, ujrza� swego kr�la siedz�cego na pos�aniu, z d�oni� na r�koje�ci miecza i z grubymi kroplami potu sp�ywaj�cymi po dziwnie poblad�ej twarzy.
� Wasza Wysoko��! � zawo�a� Pallantides. � Czy co� si� sta�o?
� Co z obozem? � dopytywa� si� Conan. � Czy warty wystawione?
� Pi�ciuset konnych patroluje strumie�, Wasza Wysoko�� � odpar� genera�. � Nemedyjczycy nie zdecydowali si� zaatakowa� nas w nocy. Czekaj� na �wit, tak jak my.
� Na Croma � mrukn�� Conan. � Obudzi�em si�, czuj�c �e w mroku czai si� jakie� niebezpiecze�stwo.
Spojrza� na wielk�, z�ot� lamp� rzucaj�c� �agodny blask na aksamitne zas�ony i kobierce w olbrzymim namiocie. Byli sami; �aden niewolnik czy giermek nie spa� na pokrytej dywanami pod�odze, lecz miecz dr�a� w d�oni Conana, a oczy jarzy�y si� takim samym blaskiem, jakim pali�y si� w chwilach najwi�kszego niebezpiecze�stwa. Pallantides obserwowa� go z niepokojem. Conan zdawa� si� nas�uchiwa�.
� S�uchaj! � sykn��. � Czy s�yszysz? Kto� si� skrada!
� Siedmiu rycerzy strze�e twego namiotu, Wasza Wysoko�� � uspokaja� go Pallantides. � Nikt nie zdo�a�by si� tu dosta� nie zauwa�ony.
� Nie na zewn�trz � warkn�� barbarzy�ca. � Zdawa�o mi si�, �e s�ysz� kroki w namiocie.
Pallantides powi�d� wok� zdziwionym spojrzeniem. Aksamitne kotary zlewa�y si� w k�tach z cieniami, lecz gdyby w namiocie znajdowa� si� kto� opr�cz nich, genera� z pewno�ci� by go dostrzeg�. Ponownie potrz�sn�� g�ow�.
� Nie ma tu nikogo, panie. Spisz po�r�d swej armii.
� Widzia�em, jak �mier� dosi�g�a kr�la w�r�d tysi�cznego t�umu � mrukn�� Conan. � Co�, co st�pa na niewidzialnych stopach niewidoczne dla oczu�
� Pewnie mia�e� z�y sen, Wasza Wysoko�� � rzek� Pallantides, nieco zbity z tropu.
� Bo te� mia�em � odburkn�� Cymeryjczyk. � Dziwny, diabelski sen. Jeszcze raz kroczy�em tymi wszystkimi d�ugimi, nu��cymi drogami, kt�re przeby�em, by wst�pi� na tron.
Zamilk�, a Pallantides spogl�da� na� bez s�owa. Dla genera�a, tak jak dla wi�kszo�ci cywilizowanych ludzi, kr�l stanowi� zagadk�. Pallantides wiedzia�, i� Cymeryjczyk w swym dzikim, burzliwym �yciu przemierzy� wiele osobliwych dr�g i para� si� przer�nymi zaj�ciami, zanim kaprys Losu osadzi� go na tronie Akwilonii.
Zn�w widzia�em pole walki, na kt�rym si� urodzi�em � zacz�� Conan, w zadumie opieraj�c brod� na pot�nej pi�ci. � Widzia�em siebie w przepasce z lamparciej sk�ry, rzucaj�cego w��czni� w g�rskie bestie. Ponownie by�em najemnym �o�nierzem, hetmanem kozak�w zamieszkuj�cych brzegi Zaporoski, korsarzem pl�druj�cym wybrze�a Kush, piratem z Wysp Baracha�skich, .wodzem himelijskich g�rali. By�em ka�dym z nich i �ni�em o tym wszystkim; wszystkie postacie, kt�rymi by�em, przesun�y si� przede mn� w nie ko�cz�cym si� pochodzie, a ich stopy wybija�y rytm pie�ni �a�obnej w pyle go�ci�ca. Lecz przez ca�y czas widzia�em te� dziwne, zakapturzone postacie i upiorne cienie, a jaki� g�os z oddali naigrawa� si� ze mnie. Na koniec za� ujrza�em siebie le��cego na tym pos�aniu w tym namiocie, a nade mn� pochyla�a si� posta� owini�ta opo�cz� z kapturem. Le�a�em, nie mog�c si� ruszy�, a� nagle kaptur opad� i spod niego wyszczerzy� do mnie z�by gnij�cy czerep. Wtedy si� przebudzi�em.
� To koszmarny sen, Wasza Wysoko�� � rzek� Pallantides, opanowuj�c dreszcz. � Nic wi�cej.
Conan potrz�sn�� g�ow�, bardziej z pow�tpiewaniem ni� przecz�co. Pochodzi� z barbarzy�skiej rasy i tu� pod powierzchni� jego zdrowego rozs�dku czai�y si� odziedziczone po przodkach instynkty i przes�dy.
� Mia�em wiele koszmarnych sn�w � powiedzia�. � I wi�kszo�� z nich nie mia�a �adnego znaczenia. Jednak ten, na Croma, by� inny od wszystkich! Chcia�bym, �eby�my mieli ju� za sob� t� bitw� i zwyci�stwo, bo od kiedy kr�l Nimed umar� od zarazy, mam z�e przeczucia. Dlaczego m�r ust�pi� po jego �mierci?
� M�wi�, �e grzeszy��
� G�upie gadanie � mrukn�� Conan. � Gdyby zaraza pada�a na ka�dego grzesznika, to, na Croma, nie mia�by kto liczy� ocala�ych! Dlaczego bogowie, o kt�rych kap�ani powiadaj�, i� s� sprawiedliwi, mieliby zabija� pi�ciuset wie�niak�w, kupc�w i szlachcic�w przed zg�adzeniem kr�la, je�li m�r mia� by� przeznaczony dla niego? Czy�by bogowie uderzali na o�lep jak walcz�cy we mgle? Na Mitr�, gdybym ja tak wymierza� ciosy, Akwilonia ju� dawno mia�aby nowego kr�la. Nie!
Czarny m�r nie by� zwyk�� zaraz�. On czai si� w stygijskich grobowcach i przywo�uj� go tylko czarnoksi�nicy. Kiedy s�u�y�em w armii ksi�cia Almurica, gdy ten najecha� Stygi�, z trzydziestu tysi�cy naszych pi�tna�cie tysi�cy pad�o od stygijskich strza�, a reszta od morowej zarazy, kt�ra przewali�a si� przez nas jak wiatr z po�udnia. Tylko ja ocala�em.
� A przecie� w Nemedii umar�o ledwie pi�ciuset � spiera� si� Pallantides.
� Ktokolwiek przywo�a� t� zaraz�, wiedzia�, jak po�o�y� jej kres � odrzek� Conan. � Zatem wiem, �e ma to jaki� zaplanowany i diabelski cel. Kto� �ci�gn�� m�r i odwo�a� go, kiedy spe�ni� swe zadanie, gdy Tarascus zasiad� na tronie, s�awiony jako ten, kt�ry zbawi� lud przed gniewem bog�w. Na Croma, wyczuwam w tym mroczny i chytry umys�. Co wiemy o tym nieznajomym, kt�ry, jak powiadaj�, s�u�y rad� Tarascusowi?
� Zakrywa twarz � odpar� Pallantides � i m�wi�, i� jest cudzoziemcem, przybyszem ze Stygii.
� Przybysz ze Stygii! � powt�rzy� Conan, marszcz�c brwi. � Raczej przybysz z piekie�! Ha! A c� to takiego?
� Tr�by Nemedyjczyk�w! � wykrzykn�� Pallantides. � Pos�uchaj, jak odpowiada im granie naszych! Ju� �wita i kapitanowie szykuj� oddzia�y do boju! Niech Mitra b�dzie z nami, gdy� wielu z nas nie zobaczy, jak s�o�ce zajdzie dzi� za te ska�y.
� Przy�lij mi moich giermk�w! � zawo�a� Conan, zrywaj�c si� z pos�ania i zrzucaj�c at�asow� nocn� szat�; perspektywa dzia�ania sprawi�a, �e zda� si� zapomnie� o z�ych przeczuciach. � Id� do kapitan�w i dopilnuj, �eby wszystko by�o przygotowane. Do��cz� do ciebie, gdy tylko przywdziej� zbroj�.
Wiele zwyczaj�w Cymeryjczyka pozostawa�o zagadk� dla cywilizowanych ludzi, kt�rymi rz�dzi�, a jednym z nich by� up�r, z jakim nalega�, aby spa� samotnie w swej komnacie czy w namiocie. Pallantides pospiesznie opu�ci� kwater�, brz�cz�c zbroj�, kt�r� za�o�y� o p�nocy, po kilku godzinach snu.
Szybkim spojrzeniem omi�t� budz�ce si� do �ycia obozowisko; chrz�ci�y pancerze, a w niepewnym �wietle rysowa�y si� ludzkie sylwetki przemykaj�ce mi�dzy d�ugimi rz�dami namiot�w. Gwiazdy wci�� blado migota�y na zachodzie, lecz od wschodu na horyzoncie wida� ju� by�o d�ugie, r�owe smugi, a na ich tle sztandar Nemedii ze smokiem wydymaj�cy swe jedwabne fa�dy.
Pallantides skierowa� si� ku stoj�cemu opodal mniejszemu namiotowi, w kt�rym spali kr�lewscy giermkowie. Ju� gramolili si� na zewn�trz, obudzeni graniem tr�b. Pallantides w�a�nie ponagla� ich, gdy urwa� w p� s�owa, s�ysz�c dobiegaj�cy z g��bi kr�lewskiego namiotu dono�ny okrzyk i g�uchy odg�os ciosu, po czym rozleg� si� zapieraj�cy dech w piersi �oskot padaj�cego cia�a, a potem cichy �miech, kt�ry zmrozi� krew w �y�ach genera�a.
Pallantides wrzasn��, obr�ci� si� na pi�cie i pogna� z powrotem do namiotu. Krzykn�� jeszcze raz, gdy ujrza� pot�n� posta� w�adcy le��c� na dywanie. Wielki, obur�czny miecz le�a� opodal d�oni kr�la, a strzaskany maszt namiotu wskazywa�, gdzie pad� cios. Z obna�onym mieczem w d�oni Pallantides omi�t� spojrzeniem wn�trze namiotu, lecz nikogo nie dostrzeg�. Tak jak poprzednio w namiocie znajdowa� si� tylko kr�l i on sam.
� Wasza Wysoko��! � Pallantides rzuci� si� na kolana obok le��cego olbrzyma.
Oczy Conana by�y otwarte; gdy spojrza� na genera�a, b�yszcza�y inteligencj� i �wiadomo�ci�. Jego wargi si� wykrzywi�y, ale Cymeryjczyk nie wypowiedzia� �adnego s�owa. Wydawa�o si�, i� nie mo�e si� poruszy�.
Na zewn�trz rozleg�y si� g�osy. Pallantides zerwa� si� z ziemi i skoczy� do wej�cia. Stan�li w nim kr�lewscy giermkowie i jeden z rycerzy strzeg�cych namiotu.
� Us�yszeli�my w �rodku jaki� ha�as � rzek� przepraszaj� � . co rycerz. � Czy kr�lowi nic si� nie sta�o?
Pallantides obrzuci� go badawczym spojrzeniem.
� Czy tej nocy kto� wchodzi� lub wychodzi� z tego namiotu?
� Nikt pr�cz ciebie, panie � odpar� rycerz, a Pallantides nie m�g� w�tpi� w jego uczciwo��.
� Kr�l potkn�� si� i upu�ci� miecz � wyja�ni� kr�tko. � Wracaj na posterunek.
Gdy �o�nierz odszed�, genera� nieznacznie skin�� na pi�ciu kr�lewskich giermk�w, a kiedy weszli za nim do namiotu, szczelnie zaci�gn�� kotar�. Pobledli na widok kr�la rozci�gni�tego na dywanie, ale szybki gest Pa�lantidesa powstrzyma� ich okrzyki.
Genera� pochyli� si� nad wodzem. Conan ponownie spr�bowa� przem�wi�; �y�y na skroniach oraz mi�nie szyi nabrzmia�y mu z wysi�ku i w ko�cu zdo�a� unie�� g�ow�. Wreszcie da�y si� s�ysze� s�owa, zniekszta�cone i ledwie zrozumia�e.
� To co�� to co� tam w k�cie!
Pallantides podtrzyma� g�ow� w�adcy i z l�kiem rozejrza� si� wok�. W �wietle lampy ujrza� poblad�e twarze giermk�w i aksamitne cienie czaj�ce si� pod �cianami namiotu. To wszystko.
� Nic tu nie ma, Wasza Wysoko�� � rzek�.
� By� tam, w k�cie � wymamrota� kr�l, potrz�saj�c sw� lwi� grzyw� i pr�buj�c d�wign�� si� z ziemi. � Cz�owiek � a przynajmniej wygl�da� jak cz�owiek � owini�ty w �achmany podobne do banda�y mumii, odziany w zbutwia�� opo�cz� z kapturem. Widzia�em tylko jego oczy, gdy� kry� si� tam w p�mroku. S�dzi�em, �e to cie�, ale zobaczy�em jego oczy. By�y jak czarne klejnoty. Skoczy�em na niego i wymierzy�em cios mieczem, lecz chybi�em � Crom wie, jakim cudem � strzaska�em ten dr�g. Gdy zatoczy�em si�, straciwszy r�wnowag�, z�apa� mnie za r�k�, a jego palce parzy�y jak roz�arzone �elazo. Usz�y ze mnie wszystkie si�y, a pod�oga podnios�a si� i r�bn�a mnie jak maczuga. Potem znikn��, a ja le�a�em i � niech go szlag! � nie mog�em si� ruszy�! Jestem sparali�owany!
Pallantides podni�s� r�k� olbrzyma i dreszcz przebieg� mu po plecach. Na kr�lewskim przegubie ujrza� sine �lady d�ugich, smuk�ych palc�w. C� za d�o� mog�a �cisn�� tak silnie, by zostawi� sw�j �lad na grubym nadgarstku? Pallantides przypomnia� sobie cichy �miech, kt�ry s�ysza�, gdy bieg� do namiotu; obla� si� zimnym potem, bowiem to nie Conan si� �mia�.
� Diabelska sprawka! � szepn�� dr��cym g�osem jeden z giermk�w. � Powiadaj�, i� dzieci ciemno�ci walcz� po stronie Tarascusa!
� Milcz! � rozkaza� mu surowo Pallantides.
Na dworze �wit gasi� gwiazdy. Od g�r nadlecia� wietrzyk, przynosz�c granie tysi�cy fanfar. Na ten d�wi�k konwulsyjny dreszcz targn�� pot�nym cia�em monarchy. �y�y zn�w nabrzmia�y mu na skroniach, gdy usi�owa� zerwa� przykuwaj�ce go do ziemi, niewidzialne �a�cuchy.
� Za��cie mi zbroj� i przy wi��cie do siod�a � szepn��. � Jeszcze poprowadz� natarcie!
Pallantides pokr�ci� g�ow�, a jeden z giermk�w poci�gn�� go za tunik�.
� Panie, je�li wojsko dowie si�, �e nasz kr�l le�y zdj�ty niemoc�, b�dziemy zgubieni! Tylko on m�g� powie�� nas dzi� do zwyci�stwa.
� Pom�cie mi d�wign�� go na �o�e � odpar� genera�. Pos�uchali, k�ad�c bezradnego olbrzyma na pos�aniu z futer i okrywaj�c go jedwabnym p�aszczem. Pallantides obr�ci� si� do pi�ciu giermk�w i d�ugo mierzy� ich blade twarze badawczym spojrzeniem, nim w ko�cu przem�wi�:
� Nasze usta musz� po wsze czasy milcze� o tym, co sta�o si� w namiocie. Od nas zale�y los Akwilonii. Niechaj jeden z was sprowadzi Valannusa, kapitana pellijskich oszczepnik�w.
Wskazany giermek sk�oni� si� i wypad� z namiotu. Pallantides sta�, spogl�daj�c na zdj�tego niemoc� kr�la. Na zewn�trz rycza�y tr�by, warcza�y werble i w blasku �witania narasta� zgie�k tysi�cznych t�um�w. W ko�cu giermek wr�ci� z oficerem wymienionym przez Pallantidesa � ros�ym, barczystym i muskularnym m�czyzn�, budow� cia�a przypominaj�cym kr�la. Tak jak Conan mia� g�ste, czarne w�osy, ale oczy szare, a rysy twarzy niepodobne do Cymeryjczyka.
� Kr�la zosta� zdj�ty przedziwn� niemoc� � wyja�ni� kr�tko Pallantides. � Przypad� ci w udziale wielki zaszczyt; wdziejesz jego zbroj� i poprowadzisz dzi� armi� do ataku. Nikt nie mo�e wiedzie�, �e to nie kr�l ni� dowodzi.
� To zaszczyt, za jaki cz�owiek ch�tnie odda�by �ycie � wyj�ka� kapitan, przyt�oczony ogromem zadania. � Mitro, pom� mi, abym nie zawi�d� pok�adanego we mnie zaufania!
I gdy bezsilny kr�l patrzy� p�on�cymi oczyma, w kt�rych odzwierciedla�a si� zimna w�ciek�o�� i dr�cz�ce uczucie poni�enia, giermkowie rozdziali Valannusa z kolczugi, he�mu i nagolennik�w, po czym za�o�yli na� Conanow� czarn� zbroj� i ozdobiony pi�ropuszem he�m z przy�bic�. Na ramiona narzucili jedwabny p�aszcz z wyszytym na piersi z�otym kr�lewskim lwem, spinaj�c go szerokim pasem z wielk� sprz�czk�, na kt�rym w pochwie ze z�otog�owiu wisia� obosieczny miecz o wysadzanej klejnotami r�koje�ci. Kiedy to czynili, na zewn�trz grzmia�y tr�by, szcz�ka� or�, a zza rzeki ni�s� si� g�uchy ryk szwadron�w stoj�cych na pozycji.
Valannus w pe�nym rynsztunku przykl�kn�� i sk�oni� g�ow� przed le��c� na pos�aniu postaci�.
� Kr�lu, kln� si� na Mitr�, i� nie zha�bi� zbroi, kt�r� dzi� nosz�!
� Przynie� mi g�ow� Tarascusa, a uczyni� ci� baronem!
W przyp�ywie udr�ki z Conana opad�a cienka otoczka cywilizacji. Jego oczy p�on�y z�ym blaskiem, gdy zgrzyta� z�bami z w�ciek�o�ci�, ogarni�ty ��dz� krwi, typow� dla barbarzy�cy z g�r Cymerii.
III
WAL� SI� URWISKA
Armia akwilo�ska � d�ugie, naje�one broni� szeregi oszczepnik�w i konnych zakutych w l�ni�c� stal � sta�a ju� w gotowo�ci. Gdy z kr�lewskiego namiotu wy�oni�a si� ogromna posta� w czarnej zbroi, by dosi��� czarnego ogiera przytrzymywanego przez czterech giermk�w, nad szykiem przetoczy� si� ryk, od kt�rego zatrz�s�y si� g�ry. Potrz�saj�c or�em, wojownicy � rycerze w poz�acanych pancerzach, pikinierzy w kolczugach i stalowych he�mach oraz �ucznicy w sk�rzanych kaftanach, dzier��cy w d�oniach swe �uki � grzmi�cym ch�rem pozdrawiali swego kr�la wojownika.
Armia po drugiej stronie strumienia posuwa�a si� ju� po �agodnym zboczu w kierunku rzeki; przez k��bi�ce si� pod ko�skimi kopytami mg�y poranka przeb�yskiwa�a stal.
Akwilo�czycy powoli ruszyli na spotkanie wroga. Miarowy trucht zakutych w stal wierzchowc�w wstrz�sn�� ziemi�. D�ugie wst�gi jedwabnych sztandar�w �opota�y na porannym wietrze; kopie ko�ysa�y si� jak l�ni�cy las, to wznosz�c si�, to opadaj�c w furkocie proporc�w.
Dziesi�ciu zbrojnych, pos�pnych i gro�nych weteran�w potrafi�cych trzyma� j�zyk za z�bami, strzeg�o kr�lewskiego namiotu. W �rodku pozosta� jeden giermek, kt�ry wygl�da� zza uchylonej kotary. Opr�cz tej garstki wtajemniczonych nikt z ca�ej pot�nej armii nie wiedzia�, �e to nie Conan jedzie na czele wojska na wielkim ogierze.
Akwilo�czycy uformowali tradycyjny szyk: najsilniejsze oddzia�y ci�kozbrojnych rycerzy znajdowa�y si� w �rodku, na skrzyd�ach sz�y pu�ki l�ejszej jazdy, sk�adaj�ce si� g��wnie ze szlachty, wspierane przez pikinier�w i �ucznik�w. Ci ostatni byli Bosso�czykami z zachodniego pogranicza, krzepkimi cho� niewysokimi lud�mi w sk�rzanych kubrakach i �elaznych he�mach.
Nemedyjska armia by�a podobnie ugrupowana, wi�c gdy oba wojska zbli�a�y si� do rzeki, ich skrzyd�a porusza�y si� szybciej ni� centra. Po�rodku akwilo�skich oddzia��w olbrzymi sztandar ze z�otym lwem �opota� wyd�tymi czarnymi fa�dami nad zakut� w stal postaci� na czarnym rumaku.
A spoczywaj�cy na swym pos�aniu w kr�lewskim namiocie Conan j�cza� w udr�ce i miota� dziwne poga�skie przekle�stwa.
� Wojska zbli�aj� si� do siebie � rzek� wygl�daj�cy z namiotu giermek. � S�uchaj kr�lu, jak graj� tr�by! Ha! Wschodz�ce s�o�ce krzesze skry z grot�w kopii i he�m�w, a� bol� oczy. Barwi rzek� szkar�atem� Zaiste, nim dzie� minie, jej wody sp�yn� czerwieni�! Nieprzyjaciel dotar� do brzegu. Teraz strza�y przelatuj� mi�dzy wojskami jak chmury ��de�, przes�aniaj�c s�o�ce. Ha! Dobra robota, �ucznicy! Bosso�czycy strzelaj� lepiej! Pos�uchaj, jak krzycz�!
Do uszu kr�la dobieg� ledwie s�yszalny w�r�d ryku tr�b i szcz�ku stali, dziki, gard�owy okrzyk Bosso�czyk�w, kt�rzy w idealnie zgodnym rytmie naci�gali i zwalniali ci�ciwy.
� Ich �ucznicy pr�buj� zwi�za� naszych walk�, aby ich jazda dojecha�a do rzeki � powiedzia� giermek. � Brzegi nie s� strome, opadaj� �agodnie do samej wody. Rycerze ruszaj�, p�dz� przez �ozy. Na Mitr�, �okciowe strza�y znajduj� ka�d� szczelin� w ich pancerzach! Konie i ludzie wal� si� w wod�. Rzeka nie jest g��boka, nurt niezbyt wartki, a jednak rycerze ton�, �ci�gani na dno ci�arem zbroi i tratowani przez rozszala�e wierzchowce. Teraz rusza akwilo�ska jazda. Wje�d�aj� w rzek� i uderzaj� na nemedyjska konnic�. Woda pieni si� wok� ko�skich brzuch�w, a szcz�k or�a jest wprost og�uszaj�cy!
� Na Croma! � z ust Conana wyrwa� si� okrzyk udr�ki. Powoli odzyskiwa� czucie w ko�czynach, lecz nadal nie m�g� podnie�� z pos�ania swego pot�nego cia�a.
Skrzyd�a star�y si� ze sob� � ci�gn�� giermek. � Pikinierzy i piechota walcz� w strumieniu rami� przy ramieniu, a zza ich plec�w szyj� strza�ami �ucznicy. Na Mitr�, nemedyjscy kusznicy zostali srodze przetrzebieni, a Bosso�czycy �l� strza�y wysokim �ukiem, ra��c tylne szeregi. Centrum wrogich wojsk nie posun�o si� nawet o krok, a ich skrzyd�a zn�w zosta�y odepchni�te od potoku.
� Na Croma, Ymira i Mitr�! � pieni� si� Conan. � Bogowie i szatani, dajcie mi si�� do walki, cho�by po to, aby zgin�� od pierwszego ciosu!
B�j hucza� i grzmia� przez ca�y d�ugi, gor�cy dzie�. Dolina trz�s�a si� od atak�w i kontratak�w, �wistu strza�, trzasku p�kaj�cych puklerzy i �amanych kopii. Jednak akwilo�skie wojska trzyma�y si� mocno. Raz zosta�y odepchni�te od rzeki, lecz natychmiastowym kontratakiem prowadzonym przez dzier��cego sztandar je�d�ca na czarnym ogierze odzyska�y stracony teren. Trzyma�y prawy brzeg niczym �elazny wa�, a� wreszcie giermek oznajmi� Conanowi, �e Nemedyjczycy cofaj� si� od rzeki.
� Ich skrzyd�a zosta�y rozbite! � zawo�a�. � Ich rycerze podaj� ty�y. Lecz c� to? Tw�j sztandar porusza si� � �rodek wojsk wje�d�a w rzek�! Na Mitr�, Valannus prowadzi armi� na drugi brzeg!
� G�upiec! � j�kn�� Conan. � To mo�e by� podst�p. Powinien utrzyma� pozycj�; do �witu przyb�dzie Prospero z poitai�skimi posi�kami.
� Na rycerzy spada grad strza�! � krzykn�� giermek. � Ale nie zwalniaj�! Jad� dalej� Przeprawili si� przez rzek�! P�dz� w g�r� zbocza! Pallantides pchn�� im na pomoc oba skrzyd�a! Nie m�g� uczyni� nic innego. Sztandar z lwem chwieje si� i pochyla nad k��bowiskiem. Nemedyjczycy zwarli szyki. Rozerwane! Cofaj� si�! Ich lewe skrzyd�o posz�o w rozsypk�, a nasi pikinierzy wyrzynaj� umykaj�cych! Widz� Valannusa, kt�ry gna, siek�c jak szalony. Ponios�a go ��dza krwi. Ludzie nie ogl�daj� si� ju� na Pallantidesa. Pod��aj� za Valannusem, bior�c go za Conana, gdy� ma opuszczon� przy�bic�. Ale sp�jrz! W jego szale�stwie jest metoda! Z pi�cioma tysi�cami doborowych rycerzy omija szerokim �ukiem centrum nemedyjskich wojsk. W�r�d g��wnych si� wroga panuje rozgardiasz� Sp�jrz! Ich flanki broni urwisko, lecz zostawili jedno nie strze�one przej�cie! To jakby wielka szczelina ziej�ca za nemedyjskimi szykami. Na Mitr�, Valannus dostrzega szans� i zamierza j� wykorzysta�! Zepchn�� ich lewe skrzyd�o i prowadzi swoich rycerzy w kierunku przej�cia. Omijaj� szerokim �ukiem g��wne si�y, przebijaj� si� przez oszczepnik�w, wpadaj� do w�wozu!
� Pu�apka! � rykn�� Conan, usi�uj�c wsta�.
� Nie! � zawo�a� z uniesieniem giermek. � Ca�a nemedyjska armia jest ods�oni�ta! Zapomnieli o tym w�wozie! Nie spodziewali si�, �e zostan� zepchni�ci tak daleko. Co za g�upiec z tego Tarascusa; pope�ni� taki b��d! Och, widz� lance i proporczyki wy�aniaj�ce si� z wylotu jaru, za oddzia�ami Nemedyjczyk�w. Uderz� na nich od ty�u i roznios� w py�. Na Mitr�, a to co?
Zatoczy� si�, a �ciany namiotu zako�ysa�y si� jak pijane. W oddali nad bitewny zgie�k wzni�s� si� nieopisanie z�owieszczy, g�uchy ryk.
� Ska�y si� chwiej�! � wrzasn�� giermek. � O bogowie, c� to takiego? Spieniona rzeka wylewa si� ze swego �o�yska, a skalne szczyty p�kaj�! Ziemia dr�y, przewracaj� si� konie i zakuci w stal je�d�cy!