8523

Szczegóły
Tytuł 8523
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8523 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8523 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8523 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl lub http://www.ksiazki.cvx.pl Autor K.S. Rutkowski WARIAT M�ody, murzy�ski ch�opak, le�a� na chodniku, zatrzymuj�c r�kami wylewaj�ce mu si� z brzucha jelita. Dosta� no�em w ulicznej b�jce. J�cz�c ,przywo�ywa� swoj� matk�. - Czy on tu gdzie� mieszka?- zapyta� m�j ojciec. Zgromadzeni ludzie zacz�li spogl�da� na siebie. - Czy kto� go zna? - Ja go znam - odpowiedzia� kto� �uj�cy gum�. Kr�tko obci�ty, m�ody latynos z w�sem i spiczast� br�dk�- Ten go�� mieszka na s�siedniej ulicy. - Wiesz gdzie? - zapyta� ojciec. - Chyba tak - odpar� ch�opak. Szcz�ki pracowa�y mu nieprzerwanie. - Chyba wiem w kt�rym domu. - Pojedziemy tam - powiedzia� do niego m�j ojciec - On umiera. Trzeba zawiadomi� jego rodzin�. Ch�opak wzruszy� oboj�tnie ramionami. Spojrza� na konaj�cego na chodniku i jeszcze raz wzruszy� ramionami. - To nie m�j interes - burkn�� - Ten czarnuch dosta� pewnie to ,na co sobie zas�u�y�. - A gdyby� to by� ty? - zapyta� ojciec. - Umiera�bym z godno�ci� - odpar� z dum� ch�opak - Nale�� do ANIO��W PIEK�A , a to sami twardziele. Na pewno nie j�cza�bym jak ten �a�osny skurwiel. - Jeste� pewien, �e nie wzywa�by� matki? - Nie mam matki. Nie �yje. - Ale gdyby �y�a, nie chcia�by�, �eby w takiej chwili by�a przy tobie? - nie ust�powa� m�j stary. - To i tak na nic. Ten go�� odwali kit�, zanim j� tu przywieziemy. - Ale mo�emy spr�bowa�. To tylko jedna ulica. B�g podzi�kuje ci za to w niebie. - Jest pan ksi�dzem, czy co? - By�em pastorem - odpar� ojciec - Kurwa. Nic mnie ju� na tej ulicy nie zdziwi. Nied�ugo si� oka��, �e te wszystkie dziwki, kt�re si� tu kr�c� wieczorami, to by�e zakonnice. -Wi�c jak? - Prowad� pan do swojej gabloty, panie ksi�dz. - By�em pastorem. - Wszystko mi tam jedno. Wsiedli�my do samochodu. Ja z ty�u, jak zwykle. - Wierzysz w Boga? - zapyta� m�j ojciec ch�opaka, uruchamiaj�c silnik. Lubi� zadawa� ludziom to pytanie. My�l�, �e w ten spos�b ju� na samym pocz�tku dowiadywa� si� o nich najwi�cej i zale�nie od ich odpowiedzi, wiedzia� jak post�powa� z nimi dalej. Latynos u�miechn�� si� kpi�co. - Tutaj wierzy si� w dolary. Zreszt� nie ma tu nawet ko�cio�a. Wida� nawet B�g ma w dupie t� cz�� miasta. Przejechali�my spory kawa�ek, gdy zapyta� mojego starego: - A pan w niego wierzy? - Wierz�. By�em jego s�ug�. - To dlaczego przesta� pan nim by�? - Mia�em powody. - odpar� ojciec. - Kto� panu umar�? - zapyta� ch�opak. Trafi� w sedno. Ojciec nie odpowiedzia�. - Tak my�la�em - powiedzia� ch�opak po chwili, nie patrz�c na ojca. - Ludzie najcz�ciej trac� wiar�, gdy kto� im umrze. Kto� bliski... Kto� najbli�szy... - Nie utraci�em wiary, jedynie powo�anie - odpar� ojciec. - Nie czu�em si� ju� na si�ach, g�osi� s�owo bo�e. - To znaczy, nie chcia� pan ju� by� ksi�dzem? - Pastorem - poprawi� go ojciec. - Wszystko mi tam jedno. Ksi�dz, pastor. Ubrani na czarno wygl�daj� tak samo. - Ksi�a nosz� sutanny - powiedzia�em cicho. Ch�opak �ypn�� na mnie okiem. Jakby dopiero teraz u�wiadomi� sobie moje istnienie. A potem zn�w spojrza� na ojca. - A wi�c mo�na was rozr�ni� po ubraniu. Jak motocyklowe gangi? - Mo�na tak powiedzie� - odpar� ojciec. - By�e� kiedy� w ko�ciele? - By�em. Par� lat temu. Z babci�. - Modli�e� si�? - Babka si� modli�a. Ja przez ca�� msz� kombinowa�em, jak buchn�� portfel facetowi, kt�ry siedzia� przed nami. �mierdzia� szmalem. Mia� wypchan�, okr�glutk� kiesze� drogiego p�aszcza. Przez ca�� godzin� rozpala�a moj� wyobra�ni�. Obrobi�em go, gdy wychodzili�my z ko�cio�a. Nikt si� nie po�apa�. Czysta robota. - Okrad�e� cz�owieka w domu bo�ym - zapyta� m�j ojciec gromkim g�osem. Wiedzia�em, �e w co jak w co , ale w to nie m�g� uwierzy�. - Dla wprawnego kieszonkowca, ka�de miejsce jest dobre - odpar� mu ch�opak, wzruszaj�c ramionami - Ko�ci�, metro, czy supermarket... Co za r�nica. Wjechali�my n a ulice z kt�rej pochodzi� murzyn. - To tu - ch�opak wskaza� zniszczon�, obskurn� kamienic� - Tu go kiedy� widywa�em. Tam mia�em lask� - wskaza� palcem dom na przeciw tego , przed kt�rym si� zatrzymali�my.- Zdrow�, czarn� dup� z cyckami jak balony i cipk� soczyst� jak arbuz. Ale musia�em sobie da� z ni� spok�j. Te wszystkie wszawe , czarne typki zacz�y si� przypierdala�. To by�a naprawd� klawa lala i wkurwia�o ich to, �e dmucha� j� portorykaniec, a nie oni. Wi�c razu pewnego zaczaili si� na mnie , ale uciek�em. No to wkurwili si� jeszcze bardziej i za kar� wybili tej mojej lali z�by. Zawsze mnie potem zastanawia�o jak bez nich wygl�da. W sumie - doda� jeszcze w drzwiach budynku - lacha powinna wychodzi� jej teraz znacznie lepiej. Te jej przednie z�by by�y troch� za du�e i cho� mia�o to sw�j urok, gdy ju� si� zabiera�a do rzzcTy, czasami zahaczy�y o ma�ego. Nie powiem, �eby to by�o przyjemne. Ojciec, cho� szed�em z nimi i s�ucha�em tego, nic mu nie powiedzia�. Zapukali�my do pierwszych drzwi. Otworzy�a murzy�ska matrona i obrzuci�a nas nieprzyjemnym spojrzeniem. Ojciec w miar� dok�adnie opisa� jej konaj�cego na naszej ulicy ch�opaka, m�wi�c, �e koniecznie musimy odszuka� jego rodzin�. - M�wiono nam ,�e mieszka w tym domu - powiedzia� na koniec. Kobieta ogl�da�a nas podejrzliwie. Na mnie zatrzyma�a wzrok na d�u�ej. I mo�e w�a�nie ze wzgl�du na mnie, na pewno nie wygl�daj�cego na policyjnego tajniaka, nie zatrzasn�a nam drzwi przed nosem. - A co, znowu narozrabia�? - zapyta�a. - A wi�c zna go pani? - odpar� pytaniem ojciec. - Mo�e i znam. - On odwala w kalendarz, stara! - wykrzykn�� latynowski ch�opak niecierpliwie - Odwala kit� ulic� dalej! Wiec nie pierdol, tylko gadaj czy go znasz , czy nie?!! - O bo�e ... - wyj�cza�a kobieta, zakrywaj�c usta d�oni�. - Czy to pani syn? - zapyta� ojciec. - Nie. Jego matka mieszka pi�tro wy�ej. Zaprowadzi�a nas do niej. Drzwi otworzy�a ca�kiem jeszcze m�oda kobieta. By�a to matka tego murzyna, wi�c ojciec najdelikatniej jak umia� powiedzia� jej co i jak, umiej�tnie ukrywaj�c faktyczny stan jej syna. To , �e mo�e nawet ju� nie �yje... Latynos, na szcz�cie, nie odezwa� si� ani s�owem. Mo�e w ko�cu zrozumia� powag� sytuacji. Mo�e uszanowa� �wi�ty statut matki. Mo�e samo s�owo matka, przem�wi�o mu do rozumu. Nie wiem. W ka�dym razie jego wulgarna pewno�� siebie przygas�a. I, na szcz�cie , trwa�a w takim stanie , gdy wie�li�my t� przera�on�, biedn�, powstrzymuj�c� �zy kobiet� na nasz� ulic�. T�um gapi�w wok� umieraj�cego zg�stnia�. Wygl�da� jak �ywy kolorowy mur. �ywy, kolorowy mur, miotaj�cy przekle�stwa, z�orzeczenia i �miechy. Przepchali�my si� do tego murzy�skiego ch�opaka, ale by�o ju� za p�no. Le�a� w wielkiej, wsi�kaj�cej w beton ka�u�y krwi. �ciskaj�c w r�ku swoje w�asne flaki. Z szeroko otwartymi oczami wpatruj�cymi si� w niebo. W s�o�ce, kt�re dla niego ju� zgas�o. Murzynka na ten widok stan�a jak wryta i kr�c�c g�ow� przez chwil� wygl�da�a tak, jakby dawa�a nam do zrozumienia, �e nie, to nie jest jej syn. W ko�cu jednak upad�a na kolana i przera�liwie wyj�c, unios�a jego g�ow� i przytuli�a do swoich piersi. - Dlaczego jeszcze nie ma ambulansu? - zapyta� ojciec wszechobecnego t�umu. - Ju� dawno tu powinien by�. - Ju� czarnuchowi nie potrzebny - rzuci� kto� w odpowiedzi. - P�ta� si� po nieswoim rewirze, to tera przejedzie si� karawanem - doda� kto� inny. - Gdyby ambulans przyjecha� wcze�niej, mo�na by go by�o jeszcze uratowa� - powiedzia� ojciec raczej do siebie ni� do kogo�. Wiedzia�em, �e nie wierzy� w to co m�wi�.- Lekarz m�g� mu jeszcze pom�c. Nagle podni�s� wysoko g�ow�, rozejrza� si� dooko�a i zatrzyma� na kim� spojrzenie. - Panie Martinez - odezwa� si� do wysokiego , chudego cz�owieka, stoj�cego w t�umie gapi�w, w�a�ciciela sklepu przed kt�rym rozgrywa�o si� to wszystko. - Dawno zadzwoni� pan po ambulans? Ojciec zna� pana Marrineza od lat. Robi� zakupy w jego sklepie. Zawsze m�wi�, �e to poczciwy, dobry cz�owiek Pan Martinez spu�ci� wzrok i pokr�ci� g�ow�. - To nie moja sprawa - wybe�kota� i zawstydzony odszed�. - Czy kto� zadzwoni� po pogotowie?! - wykrzykn�� ojciec, obracaj�c si� na wszystkie strony. Nikt mu nie odpowiedzia�. Ludzie szeptali miedzy sob� i kr�cili g�owami. Z jakiego� okna dochodzi�a g�o�na, rytmiczna muzyka. - A po policj�?! Czy kto� zadzwoni� po gliny?! - dopytywa� si� dalej m�j ojciec. Odpowiedzia� mu g�o�ny, pojedynczy �miech. - Nikt? Nikt nie zadzwoni�? - wyszepta� niedowierzaj�co - Naprawd� nikt nie zadzwoni�? Ludzie zacz�li si� rozchodzi�. Kto� machn�� na mojego ojca r�k�. Kto� inny si� za�mia�. Z kt�rej� strony us�ysza�em : WARIAT. Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl lub http://www.ksiazki.cvx.pl