8537

Szczegóły
Tytuł 8537
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8537 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8537 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8537 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ALFRED HITCHCOCK JAK W KOMIKSIE... NOWE PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W (Prze�o�y�a: IWONA LIBUCHA) ROZDZIA� 1 KOMIKSY! - A to co? Jupiter Jones pochylony nad silnikiem starego chevroleta, przy kt�rym pr�bowa� d�uba�, oniemia� ze zdziwienia. Wyprostowa� si�, �eby lepiej wszystko zobaczy�, i z ca�ych si� waln�� g�ow� w mask� samochodu. Jak wida�, nawet za�o�ycielowi agencji detektywistycznej, cenionemu przez wszystkich za bystry umys� i nadzwyczajny zmys� obserwacji, zdarzaj� si� chwile bolesnej nieuwagi. Nie�wiadomym sprawc� ca�ego zamieszania by� wuj Tytus, kt�ry w�a�nie wraca� z kolejnej kolekcjonerskiej wyprawy. Tytus Jones by� powszechnie znany ze swej sk�onno�ci do dziwnych i cz�sto bezu�ytecznych przedmiot�w, kt�re wala�y si� p�niej w ka�dym k�cie jego sk�adu staroci. Tym razem jednak wystarczy� rzut oka, �eby stwierdzi�, �e wuj przesadzi�. Na sporych rozmiar�w ci�ar�wce sta�o stado kolorowych, podniszczonych konik�w, kt�re w lepszych czasach musia�y by� cz�ci� karuzeli. Obok pi�trzy�y si� stosy d�ugich pr�t�w pomalowanych w jaskrawe paski. W�r�d tych rupieci Hans i Konrad, dwaj pomocnicy wuja, wyginali si� na wszystkie strony - jakim� cudem kr�c�c hula hop. Sam wuj Tytus siedzia� za kierownic� samochodu, w futrzanej traperskiej czapce z ogonem szopa spadaj�cym na czo�o. By�o na co popatrze�! Jupiter odgarn�� w�osy z oczu i z niedowierzaniem przygl�da� si� niecodziennemu widokowi. Teraz pozostawa�o tylko czeka� na reakcj� ciotki. Rozgl�daj�c si� za ni�. Jupiter wysun�� si� spod maski chevroleta na tyle niezgrabnie, �e potr�ci� �okciem puszk� oleju silnikowego, kt�ry z �agodnym bulgotem zacz�� sp�ywa� w d�. - Fuj! - rozleg�o si� spod samochodu. Pete Crenshaw, przyjaciel Jupitera i jeden ze wsp�pracownik�w za�o�onej przez niego agencji �Trzej Detektywi�, wypad� jak strza�a z kana�u. Mimo wysokiego wzrostu i wysportowanej sylwetki nie prezentowa� si� w tej chwili najlepiej. Olej sp�ywa� t�ustymi stru�kami po jego twarzy i rudawych w�osach. Pete, przechylony przez por�cz, usi�owa� wyplu� to, co nala�o mu si� do ust. - Dlaczego zacz��e� nalewa�, zanim zakr�ci�em korek?! - krzykn�� do Jupitera. Pete, wielbiciel u�ywanych samochod�w, liczy�, �e ca�kowita zmiana oleju uzdrowi silnik jego najnowszego nabytku. Teraz, kiedy Jupiter wyla� ca�� zawarto�� puszki, sprawdzenie, na ile skuteczny jest ten pomys�, sta�o si� niemo�liwe. - Przepraszam - Jupiter z�apa� puszk� - ale nie by�em w stanie si� skupi�. - A to dlaczego? Wybuch�a trzecia wojna �wiatowa czy co? W tym momencie Pete zauwa�y� wysok�, postawn� kobiet�, kt�ra energicznym krokiem podchodzi�a do ci�ar�wki. - Kto wie, czy zaraz nie wybuchnie - powiedzia� szybko. - Tytusie Jones! - zawo�a�a ciotka Matylda, o kt�rej to by�a mowa. - Sk�d przywlok�e� te, te... - z oburzeniem wskaza�a r�k� ci�ar�wk� - �mieci?! - To nie s� �mieci - zaprotestowa� wuj Tytus. - To pierwszorz�dny materia�. Ka�dy kolekcjoner pozna si� na tym natychmiast. - Na przyk�ad na tej idiotycznej czapce, kt�r� masz na g�owie? - To autentyczna traperska czapka. Nale�a�a kiedy� do Davy�ego Crocketta! Ciotka Matylda nie zwraca�a wi�kszej uwagi na s�owa m�a. - Pierwszorz�dny materia�! Dobre sobie - mrucza�a pod nosem. - Hula hop. Kijki do gry w serso. Ciekawe, co upchn�li�cie do tego kufra? Z trudem unios�a ci�kie wieko. Zajrza�a do �rodka i oniemia�a, wzburzona do najwy�szych granic. - Co! Stare komiksy! Wydajesz pieni�dze na co� takiego! Wprawdzie Jupiter mia� spor� nadwag�, jednak kiedy chcia�, potrafi� szybko biega�. W jednej chwili znalaz� si� przy ci�ar�wce, �eby sprawdzi� wn�trze kufra. Ciotka Matylda mia�a racj� - by� po brzegi wype�niony kolorowymi zeszytami. - No, no. Ten facet musia� naprawd� by� wielbicielem komiks�w - gwizdn�� Pete, zagl�daj�c mu przez rami�. - Niekt�re s� naprawd� stare. Chyba le�� tu od lat. Ile forsy masz przy sobie? - Jupiter niespodzianie zwr�ci� si� do Pete�a. - Nie za wiele - Pete skrupulatnie przeszuka� zawarto�� kieszeni. - Ch�opaki, co tam macie? - W bramie pojawi�a si� wysoka posta� z blond czupryn�. Bob, detektyw numer trzy, ju� od wej�cia szczerzy� si� do koleg�w. Opalony i wymuskany, w bia�ej koszulce polo i odprasowanych spodniach khaki prezentowa� si� wspaniale. Jupiter nie m�g� si� nadziwi�, �e Bob jest sam. Odk�d przyjaciel zamieni� okulary na szk�a kontaktowe, klub jego wielbicielek powi�kszy� si� co najmniej dwukrotnie. Zawsze mo�na by�o znale�� w pobli�u kt�r�� z nich. Bywa�o, �e godzinami wystawa�y przed podw�rzem wuja Tytusa w nadziei, �e Bob si� tam pojawi. - Ile masz pieni�dzy? - rzuci� Jupiter. - Pytasz w kiepskiej chwili - Bob wsadzi� r�k� do kieszeni. - Na co potrzebujesz? - Chc� kupi� kilka komiks�w - u�miechn�� si� Jupiter w odpowiedzi. Ciotka Matylda wci�� przerzuca�a zawarto�� kufra. - Niekt�re z nich mog� by� co� warte. Ale sk�d mog� wiedzie� kt�re? A poza tym - gdzie znajdziemy amator�w komiks�w? - S� tutaj - Jupiter wyrwa� pieni�dze obu kolegom, do�o�y� to, co sam mia� w kieszeni, i szybko przeliczy�. - Mam... jedn� chwileczka.. Mam dwadzie�cia jeden dolar�w i siedemna�cie cent�w. Co ty na to, ciociu M.? Bior� wszystko i zdejmuj� ci k�opot z g�owy. - W porz�dku! - ciotka porwa�a pieni�dze i rzuci�a twarde spojrzenie m�owi, kt�ry wygl�da�, jakby mia� zamiar protestowa�. Jupiterowi nie posz�o tak �atwo. - Po�yczy�e� od nas pieni�dze, �eby to kupi�! - w�cieka� si� Bob, kiedy �ci�gali z przyczepy ci�kie pud�o. - Zmarnowa�e� dzi� kup� forsy - doda� Pete. - Najpierw wyla�e� mi na g�ow� ca�� puszk� oleju, a teraz to! - M�wisz, �e to olej silnikowy - Bob pochyli� si�, �eby pow�cha� w�osy Pete�a. - A ja my�la�em, �e lansujesz jaki� nowy gatunek brylantyny. - Gdyby�cie �askawie przestali si� wyg�upia�, wyja�ni�bym wam szczeg�y naszej wspania�ej inwestycji. - Wspania�ej inwestycji? - zdziwi� si� Bob. - Zobaczycie, �e pomno�ymy pieni�dze, kt�re w to w�o�yli�my - Jupiter poklepa� kufer. - Wszystko zale�y od tego, co znajdziemy w �rodku. - M�wisz o tej makulaturze? - kr�ci� g�ow� Pete. - Ukryty skarb - upiera� si� Jupiter. - Nawet nie wiecie, ile warte s� niekiedy stare komiksy. S�ysza�em, �e za niekt�re egzemplarze kolekcjonerzy p�ac� nawet tysi�c dolar�w. - Tysi�c! - Bob gapi� si� na zamkni�te pud�o. - Oczywi�cie nie wiadomo, co tam naprawd� jest - powiedzia� Jupiter ostro�niejszym tonem. - Mo�emy znale�� rzeczy warte zaledwie kilka setek. Ale mam przeczucie - Zatar� r�ce z zadowolon� min� - �e mnie uda si� kupi� za to samoch�d. Wszystko, co zarobimy, dzielimy na trzy r�wne cz�ci, zgoda? Wieczorem w nast�pny pi�tek pojechali w tr�jk� do Centrum Los Angeles. W ostatnich czasach rzadko wsp�lnie sp�dzali weekendy. Tym razem Pete by� wolny, gdy� jego dziewczyna, Kelly Madigan, prowadzi�a ob�z dla m�odego narybku grupy dopinguj�cej szkoln� dru�yn� futbolow�. Bob, pracuj�cy dla agencji Saxa Sendlera, kt�ra trudni�a si� wyszukiwaniem i promowaniem m�odych talent�w rocka, mia� kilka dni urlopu. Jupiter z kolei sko�czy� w�a�nie komputerow� inwentaryzacj� wszystkiego, co w swoim sk�adzie zdo�a� zgromadzi� wuj Tytus. - Wiesz, Jupe - Pete zerkn�� w lusterko, �eby sprawdzi�, czy i nie zmniejszy� si� aby ogon czarnego dymu, kt�ry zostawia� za sob� jego chevrolet - ten olej, kt�ry wyla�e� na silnik, nie mo�e za nic si� wypali�. I przysi�gam wam, �e moje w�osy do dzisiaj cuchn� tym �wi�stwem. - Nie narzekaj. Ja omal nie o�lep�em przy sortowaniu tych idiotycznych komiks�w - powiedzia� Bob. - To by�o gorsze ni� moja dawna praca w bibliotece. Jupe, m�drala, tylko szacowa�, ile s� warte. - Przegl�danie komiks�w to bardzo sympatyczne zaj�cie. Wiecie - rozmarzy� si� Pete - wiele z nich pami�tam z dzieci�stwa. Taki na przyk�ad Szkar�atny Upi�r... To by�a zawsze moja ulubiona posta�. - Dobry jeste�. Mo�esz sobie pozwoli� na rzewne wspomnienia z dzieci�stwa - parskn�� Bob - bo nie ruszy�e� nawet palcem, �eby nam pom�c. Chodzi�e� sobie na randki z Kelly i nic ci� nie obchodzi�o. A Jupiter nie mia� odwagi jej powiedzie�, �eby troch� ograniczy�a swoje �ycie towarzyskie! Kelly Madigan okaza�a si� osob� tward� - nie tylko zr�cznie wy�uska�a Pete�a z ich grupy, ale tak�e skutecznie zaj�a wi�kszo�� jego wolnego czasu. Bob rzuci� ponure spojrzenie na komiksy. - Kilka dni ca�kiem z g�owy! - powiedzia� i kopn�� wielkie pud�o, w kt�rym je trzymali. - Uwa�aj! - Jupiter popatrzy� z trosk� na karton. - Chyba nie chcesz zniszczy� takiego cennego towaru. Wieziemy sam� �mietank�, najcenniejsze egzemplarze. Musz� by� w jako takim stanie, je�li zamierzamy je sprzeda� na Kongresie Mi�o�nik�w Komiks�w. - Zr�bmy to jak najpr�dzej. Chc� odzyska� fors� - Bob nie przestawa� narzeka�. - Ca�e szcz�cie, �e zauwa�y�e� w gazecie notatk� o tym kongresie! - Bob, mam propozycj�, kt�ra powinna poprawi� ci humor - za�mia� si� Jupiter. - B�dziesz skarbnikiem. Kto� musi przecie� zajmowa� si� pieni�dzmi. - Jeste�my na miejscu - obwie�ci� Pete. - Hotel Grand Plaza. Spojrzeli na wie�owiec z b�yszcz�cego szk�a, w kt�rym odbija�o si� b��kitne niebo. - Niez�e miejsce jak na spotkanie wielbicieli komiks�w - zdziwi� si� Bob. - Jest sierpie�. �ar leje si� z nieba. Pewnie s� szcz�liwi, �e kto� w og�le zorganizowa� jak�� konferencj� o tej porze roku. Parkujemy. Trzeba si� zorientowa�, gdzie to jest - zadysponowa� Jupiter. Wjechali na parking w podziemiach hotelu. Las betonowych s�up�w, podtrzymuj�cych ca�y budynek, wygl�da� wyj�tkowo ponuro. Nie pomog�y starania dyrekcji hotelu, �eby chocia� troch� o�ywi� to miejsce. Nawet jaskrawe farby, kt�rymi pomalowano filary i sufit, nie by�y w stanie zmieni� przygn�biaj�cego wra�enia, jakie sprawia�a wielka pusta przestrze� poprzecinana cieniami rzucanymi przez s�upy. - Ostatni przystanek - Pete zaparkowa�. - Wysiadka. - Mamy tu ma�� rob�tk� dla silnego cz�owieka - powiedzia� Bob, pr�buj�c wyj�� pud�o z samochodu. - Zejd� ze mnie. Bob - zaprotestowa� Pete. - Ja was tu przywioz�em. - Te� m�g�bym to zrobi� - nie ust�powa� Bob. - Nie zmie�ciliby�my si� w twoim garbusie. Albo Jupe, albo karton z komiksami. Inaczej by si� nie da�o. Jupiter popatrzy� na obu przyjaci�. - Ja to wezm� - powiedzia� �api�c pud�o. - Jestem w �wietnej formie po ca�ym roku d�udo. - By�by� w lepszej, gdyby� zapisa� si� z nami na karate. - Nieprawda - sapn�� Jupiter, pospiesznie zmierzaj�c do windy. Drzwi otworzy�y si� natychmiast po naci�ni�ciu guzika. W�adowali si� do �rodka, kiedy us�yszeli szybkie kroki. Kto� bieg�, �eby z�apa� wind�. W zw�aj�cej si� szparze pojawi�a si� czyja� r�ka i prawie natychmiast drzwi si� rozsun�y. Przed nimi stan�� cz�owiek, kt�remu �ywe mi�so wylewa�o si� spod sk�ry. ROZDZIA� 2 UBIJMY INTERES Kiedy przera�aj�cy osobnik wskoczy� do windy, pud�o z komiksami wypad�o Jupiterowi z r�k. - Przepraszam - powiedzia� nie�wiadomy wra�enia, jakie zrobi�, i z�apa� pud�o w powietrzu. - Co jest? - zdziwi� si�, kiedy trzej ch�opcy cofn�li si� ze zgroz�. Nagle u�wiadomi� sobie, jak wygl�da, i u�miechn�� si� szeroko. - Rozumiem. M�j kostium! Z�apa� szczeg�lnie paskudny kawa�ek t�ustego cia�a, �ciekaj�cy mu z ramienia, m�wi�c: - Lateks. Jestem przebrany za Szkaradny Wyciek. I co o tym my�licie? - Bardzo re...realistyczny - zdo�a� wyj�ka� Jupiter. Winda zatrzyma�a si� w holu. - Musz� lecie� - Szkaradny Wyciek machn�� im r�k� na po�egnanie i znikn�� w t�umie. W g��bi wy�o�onego marmurami holu znajdowa�a si� b�yszcz�ca chromem recepcja. Na blacie ustawiono tablic� ze strza�k� i napisem: �KonMiKom - g��wna sala konferencyjna�. - Jak na powa�nym kongresie - zdziwi� si� Jupiter. Poszli we wskazanym kierunku i po kilku krokach natkn�li si� na d�ug� kolejk� stoj�c� przed zwyczajnym drewnianym sto�em, za kt�rym siedzia�a dziewczyna w czarnym podkoszulku z wielkim bia�ym napisem �KonMiKom - obs�uga techniczna�. Mia�a tlenione blond w�osy z kilkucentymetrowymi ciemnymi odrostami. - Wst�p dziesi�� dolar�w od osoby - oznajmi�a surowym tonom, kiedy wreszcie dotarli do sto�u. Wzi�a pieni�dze i ka�demu z nich przybi�a piecz�tk� na wierzchu prawej d�oni. Jupiter zauwa�y�, �e dwukolorowa marudzi�a przy r�ce Boba d�u�ej ni� by�o to konieczne, a nawet si� u�miechn�a. - Gdyby tak da�o si� z�apa� do butelki to co�, czym on uwodzi dziewczyny - mrukn�� Pete. - Chyba kupi�bym ca�� skrzynk� - westchn�� Jupiter i zacz�� uwa�nie studiowa� znaczek na d�oni. Czarne litery uk�ada�y si� w napis �KonMiKom - dzie� 1�. - Sprytne - powiedzia� do Pete�a. - Lepsze ni� bilet. Nie mo�na wyj�� i odda� nikomu innemu. Dogonili Boba przy drzwiach do sali konferencyjnej, gdzie drog� zast�pi� im kolejny orygina� w podkoszulku obs�ugi kongresu. Dok�adnie sprawdzi� stemple na ich d�oniach, potem u�miechn�� si� ods�aniaj�c przy okazji u�amany z�b, i wpu�ci� do �rodka. Znale�li si� po�r�d oszala�ego t�umu. W por�wnaniu z atmosfer� kosztownego spokoju, jaka panowa�a w holu, sala konferencyjna przywodzi�a na my�l wschodni bazar. W ca�ym pomieszczeniu ustawiono dziesi�tki ma�ych, sk�adanych stolik�w, na kt�rych pi�trzy�y si� stosy komiks�w. W g��bi ka�dego z zaimprowizowanych w ten spos�b stoisk ustawiono p�ki i gabloty. Tam, troskliwie zawini�te w plastykowe koszulki, le�a�y komiksowe bia�e kruki. Wsz�dzie k��bi�y si� tabuny ludzi. Doro�li i dzieci t�oczyli si� nad stosami wydawnictw, przegl�dali kolorowe zeszyty, co� kupowali albo sprzedawali lub najzwyczajniej pr�bowali przebi� si� w sobie tylko wiadomym kierunku. Od czasu do czasu z t�umu wyskakiwa�a przebrana posta�. Ha�as by� og�uszaj�cy. Jupe, Pete i Bob patrzyli na to widowisko kompletnie oszo�omieni. - Musicie by� nowi - us�yszeli czyj� g�os. Z chaosu wy�oni� si� wysoki, chudy rudzielec w firmowym podkoszulku KonMiKom-u. - Pozna�em po waszym wyrazie twarzy - wyszczerzy� si� do nich. - Witajcie na KonMiKom-ie. Jestem Axel Griswold. Kieruj� tym domem wariat�w. Zerkn�� na pud�o, kt�re d�wiga� Jupiter. - Co przynie�li�cie, ch�opaki? - zapyta�. Gdy opowiedzieli mu histori� swoich komiks�w, u�miechn�� si� jeszcze szerzej. - Wsz�dzie tutaj - roz�o�y� szeroko r�ce - znajdziecie ch�tnych do zrobienia interesu. Powiem wam, �e najwi�ksza firma na rynku nazywa si� Kamikaze Komics. Maj� pieni�dze i mog� wam nie�le zap�aci�. Sprawd�cie. Ich stoisko jest tam - szczup��, zadban� d�oni� wskaza� kierunek. Przepchali si� zgodnie z jego instrukcjami. Po drodze Jupiter zatrzyma� si� przy ma�ym stoisku i kupi� dla wszystkich trzech czerwone podkoszulki z has�em: �Zakochani w komiksach, kochajcie si� jak na obrazku�. W pobli�u Kamikaze Komics przystan�li, �eby rozezna� si� w sytuacji. Firma zajmowa�a zdecydowanie najlepsze miejsce w ca�ej sali. Oferowa�a wiele produkt�w. Klienci przepychali si�, �eby by� jak najbli�ej stoiska, za kt�rym sta�o a� pi�ciu sprzedawc�w. Jeden z nich, m�odzieniec z kolczykiem, sprzedawa� w�a�nie komiks ma�emu dzieciakowi. - Masz tu �W blasku piorun�w�, numer trzeci. Tylko cztery dolary. Na ok�adce bohater, za pomoc� promieni laserowych, kt�re wysy�a� z oczu, wypala� wielk� dziur� w czo�gu. - Masz szcz�cie, ma�y. W�tpi�, czy gdzie� tu znajdziesz co� r�wnie cennego. Uszcz�liwiony dzieciak wr�czy� sprzedawcy pieni�dze i odszed�. - Przed chwil� na innym stoisku widzia�em ten sam komiks za dolara - mrukn�� Bob do koleg�w. - Pami�tam, �e za nowy zap�aci�em kiedy� pi��dziesi�t cent�w - przypomnia� sobie Pete. Na stoisku Kamikaze Komics sta� tak�e telewizor. Sprzedawca z szop� stercz�cych, tlenionych na blond w�os�w trzyma� w r�ku kaset� wideo z filmem �Asy gwiezdnych przestworzy�, najnowszym telewizyjnym serialem science fiction. - Producenci przesy�aj� kolejne cz�ci filmu z tygodniowym wyprzedzeniem - perorowa� z przej�ciem. - My zgrywamy to wprost z satelity i prosz�. Mo�na mie� na w�asno�� nowy odcinek, zanim obejrzy go ca�e miasto. U�miechn�� si� triumfalnie, kiedy klient - m�odzieniec sporo po dwudziestce - wr�czy� mu pieni�dze za kaset�. - P�aci za co�, co za kilka dni zobaczy za darmo - szepn�� Pete. - A w dodatku kupuje pirack� kopi� - doda� Bob. - Wzi�� go na stary spos�b - powiedzia� cicho Jupiter. - �B�dziesz pierwszy w ca�ym mie�cie�. Wida� to dzia�a. - Czym mog� s�u�y�, ch�opaki? - zwr�ci� si� do nich tleniony blondyn. - Je�li nie ubijamy interesu - dorzuci� szybko, widz�c ich wahanie - to schod�cie z drogi, bo blokujecie dost�p innym. - Nie - wycofa� si� Jupiter. - Nie s�dz�, �eby�my mogli razem ubi� jaki� interes. Postanowili odnale�� miejsce, gdzie Bob zauwa�y� wcze�niej ta�sze komiksy. - To by�o obok wyj�cia awaryjnego. Mia�o jak�� zwariowan� nazw�. Co� ze �wirem albo wariatem. I rzeczywi�cie. Wprawdzie stoisko mia�o w nazwie nie �wira, tylko szale�ca, ale to o nim w�a�nie my�la� Bob. W �Komiksowym Imperium Szalonego Dana� kr�lowa� facet o wygl�dzie wspaniale pasuj�cym do przezwiska. Czarne w�osy skr�ca�y mu si� nad czo�em w dzikim nie�adzie, krzaczaste w�sy stercza�y jak u morsa. - Marty, skocz na g�r� po nowe pud�a komiks�w - krzycza� w�a�nie do swojego m�odego asystenta. Potem odwr�ci� si� do ponurego, wysokiego m�czyzny z wianuszkiem siwych w�os�w okalaj�cych �ysin�. - Pan znowu tu? - zapyta� niezbyt uprzejmie. - Dam trzysta pi��dziesi�t dolc�w - zaproponowa� tamten. - Pi��set. - Czterysta pi��dziesi�t - ponury najwyra�niej postanowi� si� targowa�. - Sze��set - powiedzia� twardo Dan. - Ale ten numer �Qupy �miechu� jest wyceniony na czterysta pi��dziesi�t. Widzia�em cen� na ok�adce - z rozpacz� w g�osie protestowa� klient. - Teraz cena wynosi sze��set. - W porz�dku! - ponury zacisn�� pi�ci. - Daj� sze��set. - Za d�ugo pan czeka� - odpowiedzia� Dan z szerokim u�miechem. - Podnios�em do siedmiuset. Facetowi opad�a szcz�ka. - Siedemset! - wrzasn��. - Chyba nie chcesz tego sprzeda�! - Tak - odpowiedzia� Dan. - Dok�adniej m�wi�c, nie chc� tego sprzeda� panu. - Czy zawsze traktuje pan w ten spos�b swoich klient�w? - zapyta� Jupiter patrz�c, jak w�ciek�y �ysy pospiesznie znika w t�umie. - Tylko drani - brzmia�a odpowied� Szalonego Dana. - Ten facet pracuje dla jednego z najwi�kszych wydawc�w komiks�w. Te� lepszego drania. Zreszt�, niewa�ne - doda� widz�c pud�o w r�kach Jupitera. - Jeste�cie tu, �eby kupi� czy sprzeda�? - Jeste�my tu, �eby sprzeda� - Jupiter otworzy� karton. - No, no. Niekt�re rzeczy s� ca�kiem niez�e - Dan z b�yskiem w oku przegl�da� komiksy. - Kilka egzemplarzy Srebrnej Serii w dobrym stanie, sporo pierwszych wyda�... Proponuj� wam cztery st�wy za ca�e pud�o. - Coo! - Jupiter czu�, �e si� czerwieni zez�o�ci. - Tylko czterysta? To jest warte co najmniej drugie tyle. Wiem, bo sprawdzi�em ceny... - ...w �Poradniku dla zbieraczy� - doko�czy� Szalony Dan - Pewnie, �e tak. Podejrzewam, �e wed�ug nich to jest warte jeszcze wi�cej. Jestem ciekawy, czy przeczyta�e�, co pisz� na pocz�tku. Ma�ym drukiem. Wyja�niaj� tam, �e podaj� jedynie przybli�on� warto�� komiks�w, bo ceny wahaj� si� w zale�no�ci od miejsca i czasu. �e nie wspomn� o swoim zarobku. - Ale to czysty rozb�j... - zd��y� powiedzie� Jupiter, zanim Bob i Pete nie odci�gn�li go na bok. - Nie przesadzaj - pr�bowali ostudzi� jego zapa�. - I tak zarobimy mn�stwo pieni�dzy. Za jedyne dwadzie�cia dolar�w! - B�dziemy mie� wi�cej - zapewni� Jupe. - Trzeba si� troch� potargowa�... Wr�ci� do stoiska i ju� mia� zaczyna�, kiedy poczu�, �e odbiera mu dech z zachwytu. Przed sob� zobaczy� b��kitno-z�ote zjawisko. Zjawisko okaza�o si� wysok�, pi�knie opalon� dziewczyn� mniej wi�cej w jego wieku, z cudownymi blond w�osami a� do pasa. Dziewczyna ubrana by�a w niebiesk� pelerynk� i z�ocisty kostium opinaj�cy jej cia�o jak druga sk�ra. Na d�ugich nogach mia�a z�ote botki. Wygl�da�a ol�niewaj�co. - Fantastyczna, nie? - odezwa� si� Szalony Dan, kiedy sprawdzi�, na co patrzy Jupiter. - Przebrana za Stellar�, Gwiezdn� Dziewczyn�. Taki kostium to jest co�! Nigdy nie mog�em zrozumie�, dlaczego w konkursach na najlepszy kostium zawsze wygrywaj� faceci pokryci czym�, co wygl�da jak zielony szlam. - No - odpowiedzia� nieprzytomnie Jupiter, nie odrywaj�c oczu od Stellary. - A co do ksi��ek... - S�uchaj - Szalony Dan przerzuci� zawarto�� pud�a, zostawiaj�c na wierzchu dziesi�� ksi��ek. - Na te rzeczy na pewno znajd� si� ch�tni. Mog� da� za nie trzysta dolc�w. Co powiesz na taki uk�ad? Ale Jupe nie s�ucha�. - Hej - szepn�� mu do ucha Bob. - Dosta�e� powa�n� propozycj� handlow�. - To brzmi troch� lepiej - Jupiter spojrza� na roz�o�one przed nim komiksy, ale jego g�owa, jakby wbrew w�a�cicielowi, odwr�ci�a si� zn�w w poszukiwaniu Gwiezdnej Dziewczyny. Dostrzeg� tylko z�oty b�ysk za plecami cz�owieka w obszernej, czerwonej szacie, przypominaj�cej krojem habit mnicha, z twarz� zakryt� czarno-bia�� mask� o kszta�cie trupiej czaszki. Jupiter z niesmakiem potrz�sn�� g�ow� i wr�ci� do interes�w. - W porz�dku - powiedzia�. - Niech b�dzie trzysta. Ale s� to nasze najcenniejsze egzemplarze i nie mog� oprze� si� wra�eniu, �e pana zysk... Poczu�, �e kto� go potr�ci�. Zawirowa�a p�achta czerwonej tkaniny. Nie zd��y� zaprotestowa�, kiedy posta� z czaszk� zamiast twarzy przemkn�a mu za plecami. Zobaczy� tylko r�ce wyci�gni�te w dramatycznym ge�cie i d�ugie, bia�e palce zaci�ni�te kurczowo na czym�, czego nie m�g� rozpozna�. Polem palce rozprostowa�y si�. Sze�� niedu�ych pi�eczek upad�o na pod�og�. W jednej chwili stoisko Szalonego Dana znikn�o w oparach dymu. ROZDZIA� 3 CA�OPALENIE Niespodziewana chmura dymu wywo�a�a ma�� panik� w�r�d kupuj�cych i go�ci. Tu i �wdzie s�ycha� by�o wystraszone piski. By�o to jednak nic w por�wnaniu z wrzaskiem, kt�ry si� rozleg�, kiedy dym nieco opad�. - Okradzione mnie! - krzycza� Szalony Dan co si� w p�ucach. Rozczochrany, ze zje�onym w�sem, toczy� dzikim wzrokiem doko�a. - Gdzie jest facet przebrany za Szkar�atnego Upiora? Jak go dorw�, zabij�! Ale Szkar�atny Upi�r znikn��. - Chytra sztuczka! - pokr�ci� g�ow� Jupiter. - Zrobi� sobie zas�on� dymn�, �eby wzi�� ze sto�u najcenniejsze komiksy. Popatrzy� uwa�nie na stoisko. Z ty�u, na regale widnia�a jeszcze wi�ksza wyrwa. - �Qupa �miechu�, pierwszy numer - m�wi� Dan... - To komiks, kt�rego Dan nie chcia� wcze�niej sprzeda� - mrukn�� Jupiter do koleg�w. - ...kilkana�cie sztuk po dwadzie�cia, trzydzie�ci dolar�w... Niespodziewanie przerwa�. Os�upia�y wpatrywa� si� w najcenniejszy egzemplarz ze swojej kolekcji - �B�ysk�, numer pierwszy, kt�ry le�a� nie tkni�ty, z cen� 4500 dolar�w wypisan� du�ymi cyframi na ok�adce. - Mo�e dym nie by� najlepszym pomys�em - zastanawia� si� g�o�no Jupiter. - Najwyra�niej z�odziej nie wzi�� tego, na czym musia�o mu najbardziej zale�e�. - I tak nie�le si� ob�owi� - warkn�� Dan. - Na ko�cu wyrwa� mi to, co mia�em w r�kach - wasze komiksy! Ch�opcy popatrzyli po sobie. Nie do��, �e Szkar�atny Upi�r �ci�gn�� dziesi�� ich najlepszych ksi��ek, to jeszcze pozbawi� ich co najmniej trzystu dolc�w! - Wygl�da na to, �e mamy spraw� do rozwi�zania - powiedzia� Pete. - Spraw� do rozwi�zania? - Dan przyjrza� si� im badawczo. - Tym si� w�a�nie zajmujemy - wyja�ni� Jupiter. - Mo�e zauwa�y� to pan w naszych komiksach? - i poda� Danowi wizyt�wk�: TRZEJ DETEKTYWI Badamy wszystko Jupiter Jones . . . . . . . . . . . . . . . . . . za�o�yciel Pete Crenshaw . . . . . . . . . . . wsp�pracownik Bob Andrews . . . . . . . . . . . . . wsp�pracownik - Agencja �Trzej Detektywi�? Zaraz, zaraz... Szalony Dan wyj�� spod sto�u niewielkie pude�ko, chwil� w nim pogrzeba� i z triumfaln� min� wyci�gn�� ma�� karteczk� z zagi�tymi rogami. - O rany! Nie wierz� w�asnym oczom! - wykrzykn�� Bob. - Ma pan nasz� star� wizyt�wk�. - Jasne. Tak� ze znakami zapytania. Wyceniona na jednego dolara siedemdziesi�t pi�� cent�w. - Jak to? - Jupiter otworzy� oczy ze zdumienia. - Chce pan powiedzie�, �e to si� sprzedaje? Dan wzruszy� ramionami. - Ludzie zbieraj� bardzo r�ne rzeczy - popatrzy� na nich przeci�g�ym wzrokiem i doda�: - A wi�c zajmujecie si� rozwi�zywaniem zagadek kryminalnych! Dok�adnie kogo� takiego mi w tej chwili trzeba. Mam propozycj�. Znajd�cie moje skradzione komiksy, przy okazji odzyskajcie woje, a ja zap�ac� wam za nie dok�adnie tyle, ile zosta�o podane w �Poradniku dla zbieraczy�. Ch�opcy spojrzeli na siebie. - Umowa stoi - Jupiter prze�o�y� pud�o z reszt� ksi��ek pod pach� i wyci�gn�� r�k�. - W porz�dku. Jestem Dan DeMento. Sami widzicie - z takim nazwiskiem trudno o inn� ksyw� ni� Szaleniec. - Jestem Jupiter Jones, a to Pete Crenshaw i Bob Andrews. Musimy zacz�� od rutynowego pytania. Czy jest kto�, kogo podejrzewa pan o t� kradzie�? - To m�g� by� ka�dy, to znaczy ka�dy, kto przyszed� na kongres - Dan wyci�gn�� obie r�ce i pokaza� ca�y t�um k��bi�cy si� w sali konferencyjnej. - Macie przed sob� najwi�ksze zgromadzenie �wir�w z ca�ej Kalifornii. Nie chc� powiedzie�, �e trzeba by� nienormalnym, �eby zbiera� komiksy, ale w tym, co m�wi�, jest i troch� prawdy. - To znaczy, �e wed�ug pana, wszystkich tutaj obecnych trzeba traktowa� jak podejrzanych? Dan wzruszy� ramionami. - Chc� tylko powiedzie�, �e z lud�mi dziej� si� dziwne rzeczy, kiedy zaczynaj� co� kolekcjonowa�. Niewa�ne, co zbieraj�. Po prostu dostaj� bzika. - Ale �eby zaraz kra��? - zdziwi� si� Jupiter. - Czy z�odziej m�g�by sprzeda� te ksi��ki? - Nie by�oby mu �atwo. Szczeg�lnie z czym� takim jak pierwszy numer �Qupy �miechu�. - Dan zacisn�� pi�ci ze z�o�ci. - To za droga rzecz, �eby j� sprzeda� byle komu. A antykwariusze zawsze chc� wiedzie�, sk�d ksi��ka pochodzi. - A tego z�odziej nie m�g�by zdradzi� - kiwn�� g�ow� Pete. - Tak. Ale rzecz w tym, �e tutaj s� sami kolekcjonerzy - Dan znowu rozejrza� si� po sali. - Kto� taki mo�e trzyma� komiks w szafie do ko�ca �ycia. To by�o prawdopodobne. Jupiter, Pete i Bob naradzali si�, co pocz�� w takiej sytuacji. Tymczasem zwabieni wybuchem gapie rozchodzili si� powoli. Po chwili sytuacja wr�ci�a do normy. Jaki� rozentuzjazmowany dwunastolatek stan�� obok nich, machaj�c kartonem pokrytym bia�o-czarnymi obrazkami. - Zobacz, co mam! - wykrzykiwa� do kolegi. - Ca�� stron� wczesnych rysunk�w Steve�a Tresha do �Szkar�atnego Upiora�. Za jedyne siedemdziesi�t dolc�w. Z t�umu wyszed� wysoki, chudy m�czyzna z bardzo jasnymi w�osami. Mia� tak jasn� cer�, jakby nigdy nic wychodzi� na dw�r. - Hej, ma�y! Dam ci za to siedemdziesi�t pi�� - zaproponowa�. - Nie ma mowy. - W porz�dku! - i blady facet jedn� r�k� wyrwa� ch�opcu arkusz rysunk�w, a drug� wcisn�� mu do r�k zwitek banknot�w. - Masz st�w�. I si� ciesz. Ma�y patrzy� szeroko otwartymi oczami, jak m�czyzna drze kartk� na drobne kawa�ki, wrzuca je do popielniczki i podpala. - Co pan sobie my�li! - wrzasn�� w ko�cu. - Nie ma pan prawa! - On akurat ma prawo - do ch�opca podszed� gruby cz�owieczek z ciemn� brod�. - To Steve Tresh. Sam wymy�li� i narysowa� t� histori�. - Steve Tresh! - wyj�ka� ch�opiec. - O rany! Czy podpisze mi pan program? Tresh z u�miechem da� mu autograf. - Szkoda, �e nie mog� go mie� na tamtych obrazkach. Z twarzy Tresha natychmiast znikn�� u�miech. - Nigdy nie podpisuj� �Szkar�atnego Upiora� - rzuci� sucho i odszed�. - Ale paln��e� - brodaty popatrzy� z politowaniem na ma�ego. - Wszyscy wiedz�, jak Tresh zosta� wyrolowany przez wydawnictwo Heroic Comics. Od lat sprzedaj� �Szkar�atnego Upiora� i robi� na tym grub� fors�, a on nic z tego nie ma. Tresh nie chce, �eby rysunki zyska�y na warto�ci, i ich nie podpisuje. - Steve! - DeMento zawo�a� w �lad za odchodz�cym artyst�. - Szukam ci� ca�y dzie�. Chcia�em pokaza� ci co� ciekawego. To by� prawdziwy bia�y kruk. By� - skrzywi� si� - bo w�a�nie kto� mi go ukrad�. - Ciekawe, ciekawe - brodaty grubas podszed� do stoiska. - Pierwszy raz s�ysz�, �eby z�odziej skar�y� si�, �e kto� go okrad�. - Zejd� mi z oczu, Carne. - Przez ciebie i takich jak ty, ludzie, kt�rzy naprawd� kochaj� komiksy, musz� za nie s�ono p�aci�. Wasze cholerne ceny! Nie ma ju� prawdziwych kolekcjoner�w. To twoja wina. W�ciek�y Dan wyszed� zza sto�u i zbli�a� si� do Carne�a, kiedy kto� z�apa� go za r�k�. To Steve Tresh zawr�ci� widz�c, co si� �wi�ci. Jupiter zobaczy�, �e i on ma czarny stempel na d�oni. - Wracaj do siebie. Dan - powiedzia� spokojnie. - Sam wiesz, o czym m�wi Frank. Tak si� sk�ada, �e na tym interesie zarabiaj� wszyscy. Tylko my, autorzy, nie mamy ani grosza z tego, co sprzedacie. - Panowie, panowie! - nie wiadomo sk�d zjawi� si� Axel Griswold. - W�a�nie us�ysza�em, co ci si� przytrafi�o, DeMento - za�ama� szczup�e d�onie i potrz�sn�� niedowierzaj�co g�ow�. - �e te� co� takiego musia�o si� zdarzy�, kiedy akurat wyszed�em z sali. Co zagin�o? - Nie tak du�o - Szalony Dan z niech�ci� odsun�� si� od Giriswolda. - Najcenniejszy by� stary numer �Qupy �miechu� z rysunkami Steve�a. Chcia�em mu go pokaza�. - Wiem, �e si� r�nimy w ocenie bran�y komiksowej - powiedzia� Griswold do DeMenta, Tresha i Carne�a - ale wierz�, �e jedno nas ��czy: nikt nie �yczy sobie z�odziei na imprezie takiej jak ta. Licz� na wasz� pomoc. - Jasne. B�dziemy mie� oczy otwarte - przyrzek� Carne. - Chod�, Steve. Jak si� pospieszysz, zd��ymy na pocz�tek �Asteroida Rocka�. W�a�nie zaczynaj� projekcj�. Odeszli obaj. - Ja ju� zatrudni�em detektyw�w - powiedzia� DeMento i przedstawi� Griswoldowi Jupitera, Pete�a i Boba. Ten nieuwa�nie obejrza� wizyt�wk�. - Prosz�. Detektywi. Jestem do dyspozycji, gdyby�cie potrzebowali pomocy. A teraz musz� lecie�. Mamy nowy problem. O tej porze w Sali Z�otej powinien zacz�� si� maraton filmowy. �Asteroid Rock� - wszystkie cztery serie, sze��dziesi�t godzin projekcji! Tymczasem nie zjawi� si� operator. Frank b�dzie musia� poczeka�. Westchn�� i doda�: - Uda�o mi si� zmontowa� aparatur�, teraz szukam ochotnika, kt�ry umie j� obs�ugiwa�. A za chwil� zaczyna si� fina� konkursu na najlepszy kostium - i nie ogl�daj�c si�, pogna� przed siebie. - Co to jest �Asteroid Rock�? - zapyta� os�upia�y Bob. - Stary serial science fiction. Wydaje mi si�, �e z lat czterdziestych - odpowiedzia� szybko Jupiter. Potem zostawi� pud�o pod opiek� Dana i pogna� za Griswoldem. - Czy pan zechcia�by nam pom�c w�a�nie teraz? - zapyta� ogl�daj�c si�, czy Pete i Bob s� z nim. - Chcieliby�my wiedzie�, kim s� ludzie, z kt�rymi pan rozmawia�. - Chudy, blady facet to Steve Tresh - rysownik i pisarz. Gruby nazywa si� Frank Carne. Spec od tekst�w, takich niewa�nych przerywnik�w pomi�dzy stronami z obrazkami. Podpisuje je Frank Zapchajdziura - Griswold parskn�� �miechem. - Pasuje jak ula�. Frankowi wydaje si�, �e wie wszystko najlepiej, i ci�gle poucza ludzi. Zawsze s� przez niego jakie� k�opoty. - Wygl�da, �e si� obaj przyja�ni�. - Z tego, co wiem - korespondowali ze sob� od d�u�szego czasu - wyja�ni� Griswold. -Tresh mieszka w Ohio. Dopiero miesi�c temu przyjecha� do Los Angeles. Chyba mia� nadziej�, �e co� tu zarobi, ale jeszcze nie uda�o mu si� nic narysowa�. Westchn�� ze wsp�czuciem. - �al mi go. Zaprosi�em go na KonMiKom jako go�cia honorowego. Ma nawet pok�j w hotelu. Ale chyba to by� b��d - zerkn�� na zegarek. - Przepraszam, ch�opaki, ale musz� lecie�. I ju� go nie by�o. - Nie wiadomo, jak to ugry�� - skrzywi� si� Pete. - Mnie si� wydaje, �e mamy pierwszego podejrzanego - powiedzia� Bob. - Frank Carne? Czy Tresh? - popatrzy� na niego Jupiter. - My�la�em o Treshu. Widzieli�cie, jak wyrwa� rysunek temu dzieciakowi?! Z�odziej dzia�a� w podobnym stylu. - Mo�e Tresh te� nie lubi tego, co rysowa� w �Qupie �miechu�? - Niemo�liwe - zaprotestowa� Pete. - Pojawi� si� prawie zaraz po kradzie�y. Dym jeszcze si� nie rozwia�, pami�tam. - Wiemy, �e tu mieszka. Spr�bujmy dosta� si� do jego pokoju i poszuka� osmalonego komiksu - i Jupe skierowa� si� prosto do recepcji. Trzy minuty p�niej wszyscy trzej stali przed drzwiami z numerem 318. - Nie uda si� nam zwalczy� tego zamka - pokr�ci� g�ow� Jupiter. - Trzeba by mie� specjalny sprz�t. Rozejrza� si� po korytarzu i twarz mu si� rozja�ni�a. Przed pokojem numer 320 sta� w�zek pokoj�wki. Zapuka�. �adnej odpowiedzi. Nacisn�� klamk� i jednej chwili znale�li si� w pustym pokoju. - I co teraz? - zapyta� kwa�no Pete. - Chcesz si� przebi� przez �cian�? - To nie b�dzie konieczne - Jupe odsun�� ju� szklane drzwi na balkon i wyjrza� przez barierk�. Pok�j wychodzi� na wewn�trzny dziedziniec z basenem. Ale nie to interesowa�o Jupitera. Sprawdza� odleg�o�� do balkonu pokoju 318. - Nie wi�cej ni� dwa metry. �atwy skok. Trzeba tylko dobrego sportowca. Mo�e najlepszego pi�karza z naszej dru�yny pi�karskiej? Co o tym my�lisz, Bob? - mrugn�� do kolegi. - O nie - zacz�� Pete. - Nie liczcie na mnie... Ale kilka minut p�niej by� ju� za barierk�. Sta� na w�skim pasku betonu trzy pi�tra nad ziemi� i czu�, jak metalowa por�cz wbija mu si� w uda. - Jak oni mnie w to wrobili? - mrucza� do siebie, kurczowo trzymaj�c si� por�czy za sob�. - Zawsze jest tak samo. Wysportowany! A potem tylko: Przynie�! D�wignij! A teraz: Skacz! - Pomy�l, �e to tylko kr�tki skok w dal - poradzi� Bob. - �liczne dzi�ki. Mo�e i kr�tki, ale zapomnia�e�, �e mam pod sob� trzy pi�tra. �api�c z trudem r�wnowag�, stan�� na palcach i pu�ci� por�cz. Oczy mia� utkwione w s�siedni balkon. Wiedzia�, �e w �adnym wypadku nie wolno mu spojrze� w d�. Wzi�� g��boki oddech i skoczy�. Pod praw� nog� poczu� op�r, ale lewa ze�lizn�a si� z w�skiej kraw�dzi. Przez jedn� straszn� chwil� by� pewien, �e spada. W ostatniej chwili chwyci� r�kami por�cz. Kostki palc�w zbiela�y mu z wysi�ku, kiedy podci�ga� si� w g�r�. Uda�o si�! Po chwili sta� bezpieczny na balkonie pokoju 318. Popatrzy� na przyjaci�, Jupiter niecierpliwie pokazywa� pok�j. - Mi�o widzie�, �e si� o mnie martwili�cie - cierpkim g�osem rzuci� im Pete. Podszed� do drzwi i zerkn�� do �rodka. Wydawa�o si�, �e nikogo tam nie ma. Zaryzykowa�. Szklana tafla odsun�a si�, nie wydaj�c �adnego d�wi�ku. Jeszcze raz sprawdzi�. Pusto. Wszed� do �rodka. Tu i tam pi�trzy�y si� stosy gotowych ilustracji wykonanych pi�rkiem. Najwyra�niej Tresh zamierza� sprzeda� je podczas kongresu. Pete sprawdzi�, czy mi�dzy nimi nie ma egzemplarza �Qupy �miechu�, potem zajrza� do szafy w poszukiwaniu czerwonego habitu. Nic. W�a�nie odsuwa� szuflad� komody, kiedy w lustrze zauwa�y� jaki� ruch. Odwr�ci� si� gwa�townie i zmartwia�. Z �azienki wyskoczy�a na niego przera�aj�ca posta� - ludzkie nogi w czarnych d�insach, szeroka, naga klatka piersiowa, a nad ni� karykaturalnie skrzywiony, zielony �eb. Atakowa� go �abi Mutant! O sekund� za p�no Pete zorientowa� si�, �e ma przed sob� zwyk�ego opryszka w przebraniu Mutanta. Zanim zd��y� zacisn�� pi��, poczu� silne uderzenie. G�owa odskoczy�a mu w ty� i odbi�a si� od framugi. Zamroczony b�lem spr�bowa� kontrataku. Cios otwart� d�oni� okaza� si� jednak tak s�aby, �e przeciwnik zablokowa� go bez trudu, po czym odpowiedzia� celnym prawym sierpowym. Pete przelecia� przez otwarte drzwi i znalaz� si� na balkonie, znowu poczu� za plecami barierk�, ale tym razem wywin�� salto w ty� i poczu�, �e spada. Pod nim by�y trzy pi�tra. ROZDZIA� 4 ZADZIWIAJ�CE OPOWIE�CI Pete run�� g�ow� w d� na dziedziniec. Desperacko spr�bowa� obrotu w powietrzu, �eby odzyska� kontrol� nad cia�em. Chodzi�o o to, by spadaj�c jak najszerszym �ukiem, wyl�dowa� w basenie. Wprawdzie s�dziowie olimpijscy mieliby spore zastrze�enia do stylowej poprawno�ci salta i nast�puj�cego po nim skoku dowody, to jedno nie ulega�o w�tpliwo�� - Pete bezpiecznie zako�czy� lot. �api�c ustami powietrze, prychaj�c i pluj�c wyp�yn�� na powierzchni�, �wiadomy, �e cudem unikn�� powa�nego niebezpiecze�stwa. Z brzegu basenu wyci�gn�o si� do niego kilkana�cie par r�k. Ale Pete w kompletnym szoku macha� r�kami, �eby utrzyma� si� na wodzie, nie pr�buj�c nawet wydosta� si� na zewn�trz. Nie by� pewien, czy nie wyl�dowa� na obcej planecie. Wszyscy dooko�a wygl�dali jak �ywcem wyj�ci z �Gwiezdnych wojen�. Roboty, zielone ludziki, dziwne stworzenia o kilku g�owach, a nawet co� na kszta�t pokrytego sier�ci� fotela - przechadzali si� wok� basenu. Potem przypomnia� sobie o konkursie na najlepszy kostium! W�adowa� si� w sam �rodek fina�owego pokazu. Z niech�tnych spojrze� rzucanych w jego kierunku wynika�o, �e wielu zawodnik�w zmoczy� od st�p do g��w. Znalaz�o si� jednak kilka �yczliwych os�b, w tym Bob i Jupe, kt�rzy pomogli mu wygramoli� si� na brzeg. - Co si� sta�o? - Bob rozejrza� si� sprawdzaj�c, czy stoj� w dostatecznej odleg�o�ci od t�umu. - Wszed�e� do �rodka. Nie min�a nawet minuta i wylecia�e� na zewn�trz. - Tymczasem nadzia�em si� na czyj�� pi��. - Kto to by�? Tresh? Szkar�atny Upi�r? Pete pokr�ci� g�ow�. - Nie my�l�, �eby Tresh mia� co� wsp�lnego z Upiorem. Nigdzie w pokoju nie ma czerwonego habitu. I na pewno nie on na mnie napad�. Tamten facet mia� postur� byka. K��by mi�ni. Twarzy nic widzia�em, bo nosi� mask� �abiego Mutanta. - Ciekawe, czy mi�dzy nimi jest jaki� zwi�zek - zastanawia� si� Jupiter. Przerwa�, gdy Bob rzuci� cicho: - Wygl�da na to, �e b�dziemy mie� towarzystwo. M�czyzna w marynarce, z plakietk� kierownika hotelu na piersiach, podchodzi� do nich z min� nie wr�c� niczego dobrego. Za nim bieg� Axel Griswold. - Co w�a�ciwie si� tutaj wydarzy�o? - zapyta� niemi�ym tonem. - Ja... Spad�em... - ociekaj�cy wod� Pete usiad� na jednym z plastykowych krzese� stoj�cych nad basenem. - Jak to �spad�em�? Sk�d? - odpowied� Pete�a najwyra�niej nie zadowoli�a kierownika. - Jak by to powiedzie�... - Pete rozgl�da� si�, szukaj�c pomys�u. - Mam wra�enie - wtr�ci� si� bystro Jupiter - �e mogliby�my wnie�� skarg� do s�du. Por�cze balkon�w s� za niskie i �le umocowane. M�j przyjaciel kichn��, zrobi� krok do ty�u i wylecia�. Ma pan szcz�cie, �e to wspania�y sportowiec. Inaczej mog�oby doj�� do powa�nego wypadku. - Jeste�cie panowie go��mi naszego hotelu? - kierownik rzuci� Jupiterowi lodowate spojrzenie. - Poprosz� o numer pokoju. - 316 - wysun�� si� do przodu Axel Griswold. - Panowie s� ze mn�. Jupiter da� mu szans� i zamilk�. - Rozumiem - irytacja kierownika hotelu obr�ci�a si� tymczasem przeciw Griswoldowi. - To nie jest dla nas zbyt przyjemny dzie�. Najpierw kradzie�, teraz ten... wypadek. Mam nadziej�, �e nie b�dziemy mie� wi�cej problem�w. Odszed� nie ogl�daj�c si� za siebie. - Ja te� mam tak� nadziej� - mrukn�� organizator KonMiKom-u, po czym zwr�ci� si� do ch�opc�w: - Jak rozumiem, mia�o to jaki� zwi�zek z waszym �ledztwem? - Oczywi�cie - zapewni� Jupiter. - Pete zosta� zmuszony do skoku podczas sprawdzania pewnych poszlak. Dzi�kujemy za pomoc. Gorzej b�dzie, je�li zaczn� sprawdza�, czy naprawd� mieszkamy w 316. - Je�li zaczn� sprawdza�, to was tam znajd� - Griswold wyci�gn�� r�k� z kluczami. - Ten pok�j jest po��czony z moim - 314. I tak mia�em zamiar wam go zaproponowa�, w razie gdyby�cie chcieli d�u�ej pracowa� nad spraw�. Teraz wasz kolega musi si� gdzie� wysuszy�. Chyba �e zamierza wzi�� udzia� w konkursie jako Podwodny Cz�owiek. Co mi przypomnia�o, �e musz� pop�dzi� s�dzi�w. I pogna� do sto�u s�dziowskiego. W pokoju 316 sta�y dwa podw�jne ��ka i wielka szafa. Wewn�trzne drzwi do s�siedniego pomieszczenia by�y zamkni�te na klucz. Pete, owini�ty w k�pielowe r�czniki, powiesi� mokre ubrania nad wann� i zosta�, czekaj�c, a� wyschn�, natomiast Jupe i Bob pobiegli na d�. Pannica o dwukolorowych w�osach sprawdza�a teraz piecz�tki na r�kach wchodz�cych. Jej miejsce zaj�� pryszczaty facet z szop� rozczochranych w�os�w. Tym razem dziewczyna obdarzy�a Jupitera znacznie uwa�niejszym spojrzeniem, ale tak naprawd� o�ywi�a si� dopiero na widok Boba. - Cze��, nazywam si� Lori - powiedzia�a. - Lori - Bob obdarzy� j� jednym ze swych najsympatyczniejszych u�miech�w. - To moje ulubione imi�. S�uchaj, Lori, czy nie widzia�a� tutaj typa przebranego za Szkar�atnego Upiora? Lori popatrzy�a mu w oczy i pokr�ci�a przecz�co g�ow�. Wtedy wtr�ci� si� Jupiter. Chcia� si� dowiedzie�, gdzie jest teraz Frank Carne. Jednak Lori nie pozwoli�a mu dok�adnie opisa� Franka. - Czy ty wiesz, ilu grubych facet�w zbiera komiksy? - parskn�a zniecierpliwiona. - Dzisiaj przesz�o ich t�dy co najmniej tysi�c. Byli grubi, grubsi i zupe�ne hipopotamy. - Ale wiesz - wtr�ci� si� Bob - ten jest znany w waszym �rodowisku. Cz�owiek z brod�, pisze teksty... - Masz na my�li Franka Zapchajdziur�? Dlaczego tw�j kumpel nie m�wi� od razu? Kilka minut temu poszed� do restauracji. Znale�li go tam i postanowili zje�� wsp�lnie lunch. Co powiecie na to, �eby usi��� na zewn�trz? - zaproponowa� Frank. - Stamt�d da si� co� nieco� zobaczy�. Jupiter zgodzi� si� natychmiast, licz�c na spotkanie wspania�ej blondynki. Bob, kt�ry mia� wci�� w oczach skok Pete�a, nie by� a� tak ch�tny. Usiedli pod parasolem tu� przy kraw�dzi basenu przygl�daj�c si�, jak uczestnicy konkursu na najlepszy kostium paraduj� przed jury. Carne zam�wi� dwa hamburgery. Bob zadowoli� si� jednym. Jupiter z nieszcz�liw� min� przerzuca� menu. - Czy s�... kie�ki? - wyj�ka� w ko�cu do kelnera. - Jeste� znowu na diecie? - Bob stara� si� ukry� u�miech. Jupiter sta� si� ostatnio r�wnie znany ze swych drako�skich diet, co z detektywistycznych zdolno�ci. - Kie�ki lucerny i godzina szybkiego spaceru dziennie - przyzna� si� Jupiter. - Podobno najlepszy spos�b na spalenie t�uszczu. Potem popatrzy� na kelnera. - Nie ma �adnych kie�k�w. - No to poprosz� zielon� sa�at�. Bez sosu. - Nie mog� zrozumie�, dlaczego niekt�rzy tak lubi� si� g�odzi� - Carne odgryz� wielki k�s hamburgera i ze smakiem wci�gn�� do ust sma�on� cebulk�, kt�ra wystawa�a z boku. - Mo�e si� skusisz na jednego gryza? - zaproponowa�. Jupiter szybko zmieni� temat. - Potrzebujemy od pana troch� poufnych informacji o tym, co si� dzieje w waszej bran�y. - Czyli informacja o machinacjach, tak? - spochmurnia� Frank. - W tej bran�y wszystkie chwyty s� dozwolone, byle oszuka� prawdziwych kolekcjoner�w. Gruby facet, zatrza�ni�ty w czym� w rodzaju metalowego pud�a, przedefilowa� tu� przed ich stolikiem. Wygl�da� jak gigantyczny toster. - Bawi� si� w to, bo kocham komiksy, jak wielu w tym interesie. Zaczynali�my od czystej, bezinteresownej mi�o�ci, ale potem moloch biznesu rozdepta� nas na miazg�. Widzieli�cie, jak Steve Tresh spali� swoje rysunki, nie? Jupiter przytakn��, dusz� jednak by� gdzie indziej. W tej chwili d�ugonoga blondynka prezentowa�a sw�j kostium i on za nic nie m�g� skupi� si� na tym, co m�wi Carne. Z trudem wzi�� si� w gar��, �eby s�ucha� dalszego ci�gu opowie�ci. - Steve jest najlepszym przyk�adem. Dziesi�� lat temu, kiedy mia� zaledwie osiemna�cie lat, wymy�li� now� posta�. Narysowa� i napisa� ca�� histori�, znalaz� wydawc�. Pomys� chwyci�, jego bohater nazywa� si� Szary Upi�r. Steve nie mia� wyboru. Wi�kszo�� publikacji by�a wtedy czarno-bia�a. Ale jakby nie patrze�, historia Szarego Upiora by�a rewelacj�. Steve z dnia na dzie� sta� si� poszukiwanym autorem. Powa�ne wydawnictwo Heroic Comics zaproponowa�o mu sta�� prac�, a Szary Upi�r... - ...sta� si� Szkar�atnym Upiorem - wtr�ci� si� Bob. - Pami�tam z dzieci�stwa. - Zrobi� �wietn� robot�. Rysunki by�y fantastyczne - i nic dziwnego, bo Steve jest prawdziwym artyst�. Ale sama historia te� by�a niezwyk�a. Szkar�atny Upi�r by� zupe�nie r�ny od bohater�w innych komiks�w. Nie nosi� idiotycznych mundur�w, bo Steve wymy�li� mu te genialne szaty. Poza tym, nikt nie wiedzia�, kto jest Upiorem. - Pami�tam - kiwn�� g�ow� Bob. - Nikt nie m�g� odkry� sekretu. Zawsze podejrzewa�o si� trzy albo cztery osoby. Sam szala�em, szukaj�c coraz to nowych dowod�w. - To by� najlepszy komiks, jaki w og�le powsta� - powiedzia� Frank smutno. - A potem go spaprali i ju� nic nie jest wart. - Jak to spaprali? - dopytywa� si� Jupiter. - Tresh pracowa� z wydawc� o nazwisku Leo Rottweiler. Leo korzystaj�c z tego, �e Tresh mu ufa, nam�wi� go, �eby zrzek� si� praw autorskich na korzy�� wydawnictwa. A potem zacz�� zmienia� histori�, tak jak chcia�. M�wi�, �e chodzi mu o popularno�� �Upiora�. Wymy�li� idiotyczny konkurs, kt�ry polega� na tym, �e czytelnicy w g�osowaniu rozstrzygaj�, kim jest Upi�r. Wzgl�dy artystyczne mia� za nic. - Sam g�osowa�em - przyzna� si� speszony troch� Bob. - Pewnie. Leo zrobi� to, �eby przyci�gn�� dzieci. A potem zacz�� dwie nowe serie �Upiora� - tylko �e zupe�nie kto inny je tworzy�. Nieby�y nawet takie z�e - po prostu niczym si� nie r�ni�y od setek podobnych historii. �Szkar�atny Upi�r� i dzisiaj dobrze si� sprzedaje. Tylko �e to zupe�nie nie ten komiks. Leo Rottweiler ma na zawsze zapewnion� ciep�� posad� w Heroic Comics. - A co ze Steve�em Treshem? - zapyta� Jupiter, z niech�ci� patrz�c na kolejnego uczestnika konkursu, kt�ry wygl�da� jak o�ywiona inna wersja sa�aty z jego talerza. - M�g� si� tylko wycofa�. Kiedy zobaczy�, co si� dzieje, pr�bowa� wstrzyma� ca�� afer�, ale nie mia� ju� �adnych praw do �Upiora�. Heroic Comics robi, co chce, i zgarnia wszystkie pieni�dze. Dlatego Steve nie podpisuje �adnej z dawnych prac. Woli je spali�. - To znaczy, �e wydawnictwa oszukuj� czytelnik�w. - Ch�opcze, wszyscy oszukuj� czytelnik�w. W dodatku my kolekcjonerzy te� przyk�adamy do tego r�k�. - Carne rozejrza� si�, a potem krzykn�� do ciemnow�osego m�odzie�ca, kt�ry siedzia� kilka stolik�w dalej: - Hunter, po�ycz mi na chwil� sw�j �Poradnik dla zbieraczy�. Ch�opak wy�owi� z przepastnego plecaka dobrze ju� podniszczon� ksi��k� i rzuci� w ich stron�. Frank z�apa� j� w locie. - Zobaczcie - palcem pokaza� odpowiednie miejsce. - Prosz� bardzo. �Cerebus� - czarno-bia�y komiks, pierwsze wydanie - 1977. Wersja linotypowa dochodzi nawet do pi�ciuset dolar�w. I co pisz� dalej? �e na rynku pojawi�y si� sfa�szowane egzemplarze pierwowzoru. Ucz�, jak je odr�ni�. A potem - okre�laj� warto�� fa�szywki: dwadzie�cia do trzydziestu dolar�w. Machn�� r�k� i odda� �Poradnik� w�a�cicielowi. - Zapale�cy gotowi s� p�aci� nawet tym, kt�rzy ich oszukuj�. To ich wina, �e falsyfikaty zamieniaj� si� w co�, co warto zbiera�. Nie m�wi� ju� o tym, �e niekt�rzy znani nam antykwariusze sprzedaj� podr�by jako autentyki. - Na przyk�ad kto? - podskoczy� Jupiter. - S�ysza�em takich, co narzekali na waszego kumpla DeMenta. Je�li macie zamiar poda� mu r�k�, lepiej zostawcie zegarek w domu. W�a�nie wtedy zachrypia�y g�o�niki, jury og�osi�o werdykt. Zwyci�zc� konkursu zosta� facet zakutany po uszy w sztuczne futro, przedstawiaj�cy Zjadacza Planet. - Chcia�bym wiedzie�, dlaczego nie nagrodzili tej blond laleczki? - prychn�� od swojego stolika zdegustowany Hunter. Jupiter, kt�ry my�la� dok�adnie to samo, nie odezwa� si� s�owem. - Musz� i�� - Frank podni�s� si� �ywo. - Za chwil� Niewydarzeni rozwal� statek kosmiczny Rocka. Hunter wybuchn�� g�o�nym �miechem, kiedy zobaczy� g�upie miny Jupitera i Boba. - M�wi� o filmie - wyja�ni�. - Frank widzia� �Asteroida Rocka� tyle razy, �e ogl�da teraz tylko najlepsze kawa�ki. - Ale typy, co? - mrukn�� Bob, kiedy wstali od sto�u. - Wygl�da na to, �e oni wszyscy maj� niez�ego �wira. Nie doczeka� si� odpowiedzi. Jupiter k�tem oka zauwa�y� z�ocisty b�ysk. To pi�kna blondynka usiad�a w�a�nie przy stoliku obok wyj�cia. By�a z ni� kobieta w �rednim wieku - pewnie matka, i jaki� m�czyzna. Rozpozna� w nim �ysego cz�owieczka, kt�ry wcze�niej pr�bowa� kupi� od Szalonego Dana pierwszy egzemplarz �Qupy �miechu�. Uda�o si� mu pods�ucha� fragment rozmowy. - Panie Rottweiler, najwy�szy czas, by na ok�adkach �Gwiezdnej dziewczyny�