14306

Szczegóły
Tytuł 14306
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14306 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14306 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14306 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor Diana Morgan. tytuł: Chapel Hill.: CHAPEL HILl TO MIEJSCE,GDZIE - JAK W KAŻDYM INNYMMIEJSCU NA ZIEMI - SERCAMILUDZKIMI RZĄDZIŁY: PRAGNIENIEWŁADZY I NAMIĘTNOŚĆ. NATALIA PARNELL - młoda, piękna prawniczka o gorącym sercu,która w wyniku wypadku zapada w śpiączkę na siedem długich lat; po obudzeniu się stwierdza,że została okradziona ze swej przeszłości i będzie musiałastawić czoła tym, którzy zechcą odebrać Jej równieżnadzieję na ponowne wejście w świat twierdząc, że jejumysł został uszkodzony. JORDAN BRENNER - przystojny, zdolny prawnik,żyjący wciąż wspomnieniami z przeszłości niezauważając,że staje się marionetkąw rękach całej rodziny i ofiarąnamiętności Sheili. SHEILARIKEN - typowa piękność z Południa, która zawszelką cenę pragniezatrzymać Jordana przy sobie; abytegodokonać, nie waha się użyć prawniczych sztuczekswego ojca. JUDD RIKEN - znany iceniony prawnik, w życiu prywatnym wyrachowany i pozbawionyskrupułów; rządzisięwłasnymi prawami, dąży dosprawowania władzyabsolutnej nad osobami, z którymi przestaje i zrobiwszystko, aby Jego córka była szczęśliwa i by otrzymałato,czego pragnie. DianaMORGAN Przełożyła Elżbieta Bojarska-Olejnik VARiA APD Warszawa 1993. Autor: Diana MorganPrzełożył: Elżbieta Bojarska-OlejnikProjekt okładki: Jarosław KosiorekRedakcja: Zespół Redaktorzy techniczni: Sławomir SzmydMarcin^Vlazlowski Skład i łamanie: MS Studio, Warszawa, ul. Nowowiejska 39/27SSIE9199 " 41 -86"25' 659-60-31,25-46-48 TUDIO Druk: Drukarnia Kujawska wInowrocławiu. Akc. /'/! '16Copyright 1993 by VARIA APD Wydawnictwo VARIA APD,Warszawa, ul. Hoża 63/67pok. 435-438 B 625-62-54, fax:625-63-44 ISBN 83-85761-01-2 - l Prolog Motorówka przemknęła wariackim slalomem pomiędzy dwoma nieruchomymi czółnami i zawróciła ku przeciwnemu brzegowi; biała, pogmatwana llnlajej kllwaterukreśllta na wodzie znaki, które miaty oznajmić wszystkim, że oto skończyły się zajęcia i nastał czas zabawy. Sierżant Wolfer powoli opuściłlornetkę i pokiwałgłowązirytacją. Na brzegu i wewszystkich łódkach, któredziśtłoczyły się na wodzie,pełno było wakacyjnienastrojonych studentów. Zajęcia skończyły się przed tygodniem,minęły też terminy ostatnich egzaminówi atmosferaodprężenia oraz beztroskiego odpoczynku unosiła sięnad jeziorem. Sierżant podszedłdo samochodu patrolowego, sięgnął po mikrofon i wyciągnął goprzez okno takdaleko, jaktylko pozwalała na to długość sznura; zrosnącym zaniepokojeniem śledził,jak motorówka powykonaniu wyjątkowoostrego zakrętu przeskoczyłanadbojąl zaczęła gwałtownie podskakiwać na falach włas^nego kilwateru, ajej wysoko uniesiony dziób pruł powle'itrze tak, iż wydawało się, że w wodzie pozostaje Jedyniezawieszony na rufie silnik. Przefrunąwszy w tensposóbze sto stóp wpadła jak pocisk między flotyllę windsurfe^ rów ltam zwolniła nieco, narobiwszysporego zamieszania. - Dobry Boże -mruknął Wolfer: włączyłmikrofon i;odczekał chwilę. - Halo, Sarahl Powiedz Jerry'emu, żebyj zatrzymał tych na motorówce, zanim kogoś zabijał. DIANA MORGAN Rozejrzał się wokoło, jakby szukając potwierdzeniaswoich słów. - Hej, wytam! - wrzasnął do mikrofonu. Nie było odpowiedzi - hałas, jaki czyniła motorówka, zagłuszył jego wezwanie równie skuteczniejak wszelkie Inne próby rozmów w okolicy Jeziora. - Kupa zepsutych szczeniaków! Motorówka lawirowała nonszalancko między wyjątkowo dziś licznymi łodziami. "Ukręciłbym łeb temuwariatowi" - pomyślał Wolfcr. -"Gdybym go teraz dostał w swoje ręce. " Patrzył na zatokę,gdzie kołysała zakotwiczona policyjnałódź patrolowa. - No, ruszsię, Jerry! Odbijaj! Ze swego punktu obserwacyjnego Wolfer widziałprawie całą powierzchnię jeziora. Nagle uwagę jego przykułamatażaglówka z opuszczonymi żaglami, stojąca na kotwicy dość daleko od brzegu. Ciekaw był. czy cinieprzytomni lunatycy z motorówkiw ogóle zwrócili na niąuwagę -zdawał sobie sprawę, żemogliby mieć z tymtrudności. Zmrużył oczy. oślepione ostrymi promieniamisłońca. Wydawało mu się, że coś poruszyło się na dnie żaglówki. Spojrzą}przez lornetkę:ktoś tam leżał. Nie, to dwieosoby, długowłosa dziewczyna i jakiś młody człowiek. Wolfer poprawił ostrość i nagle rozpoznałich. - Och,to ta para gołąbków! - roześmiał się. -Chybasą już po ostatnim roku. Smutno tu będzie bez nich,kiedy odjadą. Kątem oka dostrzegł, jak łódź patrolowa rusza z przystani. Podniósłznów mikrofon do ust, lecz zamarł wpołowie tego gestu: motorówka wykonaławyjątkowoostry skręt i omal nie przewróciła się dnem do góry. Wostatniej chwili złapała równowagę i opadła, rozbryzgując wodę jak kulaarmatnia o trzydzieści jardówodżaglówki. Wolfer przełknął ciężko ślinę, usiłując ulokować serce, które wskoczyło mu do gardła, na swoimwłaściwym miejscu. ^ CHAPEL HlLL li- Dwoje studentów na małej żaglówce nic nie zauważyło. Młody człowiek Jedną ręką nalewał szampana doszklafcek, podczas gdy druga spoczywała wdość intymnym ^kontakcie z udem dziewczyny. f Przysunęłasię bliżej i przytuliła do niego: jej ciałoWysyłałoku niemu tysiące czułych sygnałów. Zarzuciwszy muręce naszyję, ruchempełnym wdziękuprzyciągnęła Jego głowę do swojej. Ich pocałunek był długi lczuły, szampan przyjemnie drażnił iwyostrzał smak. - Kocham cię -powiedzieli równocześnie iwybuchnęliśmiechem. Patrząc Jej w oczy z przekornym uśmiechem wsuną! rękę podje)bawełnianą koszulkę i objął delikatnie dłoniąjedną z piersi. Pocałowała go w ucho i zachlchotata; - A jeśli ktoś nas zobaczy? -Zaskarżymy goo naruszenie prywatności. - Mógłby dowieść naszych niemoralnych intencji -roześmiała się i odsunęła odrobinę dalej. - Popatrz,wystarczyło tylko kilka dni bez szkoły prawniczej, a Jużnam tęskno do walki. Co prawda, bardziej mnie terazinteresuje walka pici. O czym to przedtem mówiliśmy? Pocałowalisię znowuprzytulając się tak. jakgdyby bylirozdzieleni przez całe lata, a nie przez chwilęwystarczającą namrugnięcie okiem. - Wolę tojednak robić w domu. w wygodnym łóżku -protestowała, lecz on uśmiechnął się tylko. - Kto tu będzie patrzył? Znasz stare powiedzenie: miłośćjest ślepa. Oczywiście, kiedy patrzę na ciebie, wolęto robić zszeroko otwartymi oczami. -i - Dostaniesz więc ode mnie lustrona sufit, kiedy Jużsięurządzimy. ^ Kiedy już sięurządzimy. - powtórzył, lecz w glosiebyła nuta niepewności. 'joczy zabłysły. Wyślizgnęła się zjego objęć, patrzyłaHa niego pytająco. - Co? - spytała trzeźwym głosem. -Znów mnożyszndności? DIANA MORGAN Untkając Jej wzroku wpatrzył się w odległy brzeg. Motorówka przefrunęta tuż obok nich, lecz nie zwrócił nato uwagi. - Posłuchaj - powiedziała; jejgtos był niski i melodyjny, lecz było w nim też i coś, co kazało każdemu przystanąć i słuchać jej uważnie. - Zgodziliśmy się już co dotego. Wiadomo było,że będą Inne pokusy,ale przyrzekaliśmy przecież trzymaćsię naszych planów- uśmiechnęła się lekko. - Jedziemy na Zachód, miody cztowleku. Pochwili milczenia odpowiedział powoli: - Tak. na Zachód. Bronić prawych, szlachetnychobywateli przed bandytami i łajdakami. Usiadła, przerzuciwszy swoje nogi w poprzek jego ud izajrzała mu głębokow oczy. - Możemydużo zdziałać. Może nie uda nam się zmienić świata zwłaszcza, że będziemy startować od zera, alemożemytam się przydać,chociaż trochę. Uśmiechnął się il dodał, starając sięnaśladować Jejton: - Będziemywymierzać sprawiedliwość i służyć godnieojczyźnie. Nie kupiła tego. - Pamiętasz, co czytaliśmy w zeszłymtygodniu? -przysunęłasiędo niego i dotknęła Jego kolana: jej twarzpokryty rumieńce. - Pamiętasz? Otych, którzy płaciliIndianom alkoholem, żeby sterroryzować właścicieli ziemi? W końcu udałoIm się tak ich przestraszyć, że oddaliswoje pastwiska. Są tam teraz plantacje orzeszków ziemnych. Jeśli to cl nie wystarcza, przypomnij sobie teraporty o Imigrantach, pracujących Jak niewolnicy! Niematamżadnychprawników, najbliższe biuro szeryfamieści się o trzydzieści mil, a o telefonie w ogóle nie mamowy! Będziemy potrzebowali twojej przenośnej maszyny do pisania, solidnego Jeepa i dużo wytrwałości! -przerwała, gasząc emocje Jednym ze swoich przekornych, niewinnych uśmieszków. - No. więc jak, jesteśmywspólnikami? CHAPEL HlLL Jego nieobecne spojrzenie zdawałosięJednak błądzićpo zupełnie innejkrainie niż ta, którą kreśliła przed jegooczami. - Hej. wzywa Ziemia! - powiedziała, stukając zgiętympalcem w jego głowę. -Halo, czy ktoś jest w domu? - Hmm? -Nie słyszałeś ani słowa z tego. co powiedziałam! Patrzył na nią uważnie. - Znowumiałem telefon odpana Rikena. Na dźwięk tego nazwiska zacisnęła wargi. - Wiem. Jedno spojrzenie na ciebie wystarczy. JużJesteś kupiony. Nie mam racji? - Chce, byśmy jeszcze raz rozważyli propozycję Jegofirmy. -My? - zmarszczyła lekko brwi. - CzyJestem rozważana Jako etykietka dołączona do głównej paczki? Nie przesadzaj. W końcu to ty pobierałaś wszkoleprawniczej stypendium ufundowane przez tęfirmę. - Które to stypendium wygrałam w konkursie,startując zpięcioma setkami wymaganych kandydatów! Pocałował jaw nos. Właśnie:wymaganych. Sama to powiedziałaś. Gwałtownie podrapała się po nosie. - Mogę teżpowiedzieć: zdrajca! - uczyniła ruch, jakgdyby chciała się zerwać i usiadła z powrotem, nie kryjącrozdrażnienia. -Jeśli naprawdę rozważaszjego propozycję. to niemogłeś trafić lepiej. Firma Rikenama bardzodobre notowania. i - Podobnie jak powiązaniapolityczne jej właściciela. 'Sąobiecujące - przyznała. g Mógłbym paręrazy awansować przed końcem pierwszego roku. Zapadła chwila niepewnego milczenia. Sięgnąłdo koteyka i wydobył z niego porcję zimnego kurczęcia. Wbiłjfcbyw apetycznie wyglądające udko i twarz mu się tejaśnlła. t - Mmm. dobry kurczak - popatrzył na nią chytrzelłniechnąt się szerzej. - Czyżby to było twoje dzieło? DIANA MORGAN - Żartujesz. Nie znoszę siedzieć w kuchni, wolę sypialnię - oznajmiła z udaną godnością, potem dodała poważniej: - Naprawdę jesteś gtodny? Wyjął z koszyka następny kawałek i pokiwał głową. - Jeślimam być szczery, tak. Twoja współlokatorkaświetnie gotuje. To jest pyszne. - Przez caty wczorajszy wieczór gotowała przysmakina ten piknik. Jeśli w ogóle można tumówić o pikniku. Raczejuczta pożegnalna, wydanaprzez fundację Rikena. - Ach, znowu ten wszechobecny pan Riken - podniósłdo góry szklankę z szampanem. -Awlęc: za panaRikena,przewodniczącegowielu komitetów, wieloletniego dobroczyńcy naszegouniwersytetu,mecenasa sztuki w ChapelHill. Także -niepokonanego zwycięzcy na salach sądowych, żeby nie wspomnieć o tych sprawach, które załatwia w swoimbiurze,pobierając słone honoraria. Podniósł do ust szklankę z szampanem. Motorówkaprzemknęła niebezpiecznie blisko. Żaglówka zakotysałasię gwałtownie. Usiadł prosto i wyjrzał przez burtę w śladza motorówką. - Hej, wy tam! - wrzasnął. Łódź wykonała gwałtowny zwrot w miejscu o dziesięćstóp od ich żaglówki. Prosto na nich poleciał potężnybryzg zimnej wody. Dziewczyna w porę uchyliła się, leczon nie zdołał uniknąć prysznica. - Wy idioci! - wrzasnął zwściekłością, przecierającoczy. -Zaskarżę wąs! - Co to Jednak znaczy być prawnikiem! - roześmiałasię tym srebrnym śmiechem, który uwielbiał. Wiedział, że wyglądaśmieszniez mokrymi włosami. przyklejonymi do głowy i wodą spływającą po szyi. lecznie mógłpohamowaćoburzenia. - Cl wariaci mogli przecież nas zabić. Ktoś powinienim przemówić do rozsądku. - To byłą kara boska - powiedziała z namaszczeniem. -Wszechmocny uznał, żenajwyższy czasostudzić twójzapal. CHAPEL HILL 11 Zanurzył rękę w Jeziorze, nabrał pełną dłoń wody iilapnął na nią. Uchyliła się, lecz woda dosięgnęla jejimienia. Niezrażona strząsnęlająi powiedziała: - Przed paroma chwilami obydwoje potrzebowaliśmystudzenia. -Tchórz. I co by się stało, gdybyśmy siękochali tutaj,^otwartymi oczami? - Przerwano by nam - nagle spojrzała muprosto wbzy z determinacją malującą się na twarzy. - Chcęnedzieć, coodpowiedziałeś na ofertę Rikena. - Och, tylko tyle? -Przestań się wykręcać - odwróciła się ku wyimaginoanym słuchaczom. - WysokiSądzie, śwadek udaje, żele rozumie moich pytań. Żądam odpowiedzi. Natychliast - popatrzyła na niego poważnie. - I mam nadzieję,E będzie to odpowiedź, która unieszczęśllwi na zawszekanownego pana Rikena. Sięgnął po ręcznik. - A co z moim szczęściem? Czy onow ogóle się nie:zy? Obdarzyłago wnikliwym' spojrzeniem, jednym z ta[ch, Jakimi prokurator przeszywa świadka obrony. Odowiedzial jej równie śmiałym wejrzeniem, któremutoarzyszyło lekkiedrganie policzków. - Ustaliliśmy już wszystko - powiedziała spokojnie. -[ogę zrozumieć to. że Jeszcze się wahasz. Tylko. -tlwrócllasię i spojrzałanaodległy brzeg. - Tylko nieczekuj ode mnie, że pozostanę w tym mieście chociażfcden dzień dłużej. Jutro wyjeżdżam, z tobą lubbezłebie. Zanurzył w wodziedłoń i z brodą opartą o burtęibserwowąl, jak kropleleniwię spływają po jego palcach. hal ją zbyt dobrze. Wiedział, że nie odjedzie do Arizonyiezniego. Gdyby przyjął tęwspaniałąofertę pracy, nienóglby wystąpić bardziej przeciwko niej. - Jesteś złą na mnie. że rozmawiałemz Rlkeii'2111? Afiożę chodzi ci o to. że właśnie z Rikenem. 0^tylkojeszcze raz próbował przekonać mnie. abym zO3^ w. DIANA MORGAN Chapel Hill. Nie możesz obwiniać człowieka, który wszelkimi sposobami próbuje zatrzymać najzdolniejszego zmłodych prawników od czasów Clarence Darrowa -uśmiechnąl się do niej, - Na jego miejscu czyniłbym tosamo. Nie odpowiedziała, patrząc w zamyśleniu na brzeg. Odgryzł duży kawałek kurczaka. - Och, zapomniałem dodać, że tym razem Jego ofertabyła znacznie wzbogacona. Ciekawość wzięta górę i dziewczyna popatrzyła naniego uważnie. - Powiedział, żejeślizostaniemy. Jego firma możeudzielić nam niskooprocentowanej pożyczki na początek. Czy to niebrzmi atrakcyjnie? Jej oczy zwęziłysię. - Nadal mnie to nie interesuje. Uśmiechbłąkał mu się w kącikach ust. - Sądzę, ze dziświeczorem powinniśmy pokazać sięna jego przyjęciu. -Możesz iśćsam. Ja muszę dokończyć pakowania. Rano spróbuję złapać autobus do Arizony. Spojrzał na mą podejrzliwie. - Jeśli nieznałbym cię tak dobrze, mógłbym pomyśleć, żemasz Jakiś sekret, którego nie chceszmi zdradzić. -Sekret? Z czym związany? - Nie zczym, a z kim. Konkretnie:z Juddem Rikenem- spostrzegł jej nerwowąreakcjęl podniósł palec z tryumfem. -Jeśli byłbym zazdrosnym kochankiem, uwierzyłbym w te) chwili, że coś cię łączy lub łączyło ztymczłowiekiem. - AJeśll nawet? - spytała przekornie. -On jest naprawdę bardzoatrakcyjny, sam to widzisz. - Chyba trochę za stary dla ciebie, nie uważasz? Wzruszyła ramionami. - Nie sądzę. Ma ze czterdzieści parę lat. - Chyba z pięćdziesiąt parę. CHAPEL HlLL 13 t' - No to co? Poza tym Jest człowiekiem sukcesu,jesttpgaty, Inteligentny i wykształcony, ma wspaniałe maiBery południowca, żebynie wspomnieć o guście. - Jest wystarczająco stary, aby być twoim ojcem. Zastanowiła się nad tymi słowami. Judd Rikenbył dlanie) Jak ojciec przez całe trzy lata, którespędziła w szkoleprawniczej, ale gdy myślała o nim, nigdy nie byłapewna,czy córka mogłabyw ten sposób myśleć o ojcu. Rikenmiał córkęnigdy nie dal Jej clenia podejrzenia, żetraktuje ją inaczej niż tamtą. Nie była tego całkiempewna,ale wydawało jej się, że w ich rozmowach Jestjakiśpodtekst, co czyniło jej reakcje nerwowymi inienaturalnymi. - Nie pójdę nażadne Jego przyjęcie - oznajmiła nagle. -1 wolałabym, żebyśteż tam nie szedł. Nie zwrócił uwagi na jej ostatnie słowa. - Zostawmy na razie ten problem. Może się jeszczenamyślisz. - Nigdy nie zmieniam zdania. A mojeplany. Jak samwiesz, są Już od dawna ustalone. Wzruszył ramionami. - Zatem zamierzasz zamienić korzystną pożyczkęwChapel HU1 na zasiłekArmii Zbawienia w Okadee, Arizona? "- Tak - w tym Jednym słowie wypowiedzianym ze. stalową pewnością zawarła wszystko. - Wieszdobrze, żemogłabyśspróbować zmienić zda:lUe. Gdybyś tylko nie była taka uparta. s Miałajuż dosyć tej wymiany zdań. lecz nagle ogarnęłyy wątpliwości. Powiedziała z niedowierzaniem: St - Przecież nie poszedłbyś pracować do takiej nudnejStrmy prawniczej? Ty nigdy. Janigdy. - nagle z jej warzy opadła maska nieustępliwości i wyraz jej stał się^Błagalny. - Nie zrobiłbyś tego, prawda? 9 Jej słowa zawtsnęły między nimi i nastała chwila draIplatycznego milczenia. Uśmiech zniknął z Jego twarzy. B' Pochyliła siękuniemul uchwyciła jego rękę, którajgrtaśnie unosiła do ust ostatnikęs kurczaka. DIANA MORGAN - Powiedz mi! Co mu powiedziałeś? I przestań mnieoszukiwać. Znam cię. Co mu powiedziałeś? Wrzucił kości kurczaka do plastikowego worka i spojrzał prosto w jej oczy. - Powiedziałem mu, że mamlepszą propozycję, zOglala Sioux. W biurze nie ma tam co prawda elektryczności, ale są grzechotnlkl, które będę mógt zjeść. Izawszemogę iśćspaćna dwór, patrzeć na gwiazdy. Wzruszenie odmalowało się naJej twarzy. Zarzuciłamu ręce na szyję. - Sam? -Zamierzam dzielić swój barłóg z moją wspólniczką,jeżeli przyjmie ona moją rękę. - Mogę sięjeszcze rozmyślić - pociągnęła go żartobliwie za włosy. - Jużnigdy nie żartuj sobie ze mnie w tensposób, rozumiesz? Pocałował ją i wrócilina swoje dawnemiejsce na dniełodzi, świat wydawał Imsię taki daleki. Ich świat byłtutaj. Jedna rzecz zdawała się tylko przeszkadzać:matyowad z gatunku tych. które potrafią człowiekowi brzęczeć natrętnie nad uchem. Młodyczłowiek machnąłkilkakrotnie ręką do tyłu, ale cwad zręcznie unikał ciosu. Chłopak przestał zwracać na to uwagę i zatonął wzrokiem woczach swej partnerki. Nic innego oprócz Ichdwojga nic Istniało teraz na Ziemi. Ichcałe życie byłoprzed nimi, pełne obietnic lnadziel. Czuli się wystarczającosilni,aby wspólnie zmienić cały świat, lecz przykry. brzęczący dźwięk narastał i narastał, aż wkońcu stał sięwibrującym w uszach hukiem. - Czy kiedykolwiek byłaś napustyniachArizony? -pocałował ją w szyję ina moment spojrzał w jej twarz; ujrzał. Jak Jej pełnełagodnejczułości oczy w ciągu ułamka sekundy rozszerzają się w śmiertelnym strachu. Otworzyła usta do krzyku, leczbyto już za późno. Ujrzał dziób motorówki, który ukazał się nagle nadburtąl setki obrazówprzemknęły mu przed oczyma w mgnieniu oka. Usłyszał trzask pękającego kadłuba. CHAPEL HlLL 15 ,.W następnej chwili poczuł. Jakby czyjaśolbrzymia lH^tężna dłoń uderzyła go w twarzl odrzuciła daleko do^lu. Jego ciało wpadło w wodę i na kilkachwil straciłWiadomość, potem wypłynął. Czułsię jak sparaliżowany,niemógł ruszyćręką ani nogą, nieczuł ich! Przezmózg przemknęła mu myśl, że przecież gochyba wyciągną - słyszał wokół glosy iplusk wody. Wydawało mu się, że widzi ją okilka stóp od siebie. Uczynił rozpaczliwąpróbę dopłynięcia do niej i w tejsamej chwili czyjeś ręce pochwyciły go i podciągnęły dogóry. Usiłował się wyrwać, chcąc nadal rzucić sięnapomoc Natalii, lecz siły go opuściły. Zdołał Jedynie pomyśleć, że ją też wyciągną. I to była ostatnia jego logiczna myśl; poczuł, jak ogarnia go aksamitna ciemność i pogrążył się w nieświadomości. Rozdział l Sheila Riken ostrożnie opuściła porcję piersi kurczęciado brytfanny. Gorący tłuszcz prysnął prosto na Jej rękę. Po kilku sekundach poczuła dotkliwy ból i ujrzalaczerwoneślady oparzenia. Pomyślała, że powinna podbiec dozlewu i wsadzić rękę pod zimną wodę, lecz w końcuuznała, że ból nie jest znowu taki wielki. Ceremonia zakończenia roku akademickiegobyła jużskończona. We wszystkich akademikachtrwało grączkowe pakowanie i przygotowania do dtugo oczekiwanychwakacji. W powietrzu wyczuwało się tę specyficzną atmosferę,która poprzedza zawsze pełny rozkwit lata. Ludzie wydają się wtedy poruszać wolniej i swobodniej. Na korytarzach akademików częściej rozlegasię śmiech. Wózki dworcowepodjeżdżająpod same drzwi domówakademickichl oddalająsię, załadowane pękatymi walizkami i pudłamipełnymi książek. Wielu z odjeżdżających powróci tu w przyszłym roku. aby kontynuowaćnaukę, inni odjadąnazawsze, aby - rozrzuceni po całymkontynencie -stawiać czoła prawdziwemu życiu. Shellanie należała ani do jednych, ani do drugich - nigdzienie^wyjeżdżała, a jej powrót w przyszłym roku akademickimpozostawał poza wszelką dyskusją. Spojrzała,przez okno swegodwuosobowego apartamen^Ała^in Hali, gdzie mieściły się domy akadtmlckró^kpjy. praynlczej. Był to solidnybudynek, ufimdo- '-----J -gładka we wczesnych latachdwudzies. 18 DIANA MORGAN tych. Tam. w akademiku, gdzieś na drugim piętrze Jordan Brenner prawdopodobnie pakował teraz swoje walizy i przygotowywał się do ostatecznego opuszczeniagwarnego akademickiego miasteczka. Za tydzień będziejuż daleko stąd, w Jakimś cholernymindiańskim rezerwacie l-Jakbytego nie bytodosyć - nie Jedzie tam sam. Współlokatorka Sheili. Natalia, jedzie razem z nim. - Jaka szkoda - westchnęła, opierając oparzoną rękęo brzeg kuchni. - Taki talent! Powinien zacząć swojąkarierę od biura mojego ojca, gdzie dostałby trzy razywiększą pensjęniż gdziekolwiekindzie), a poza tym. -spojrzała na swoją rękę. - Poza tympowinien zaczynaćją ze mną - zakończyła raczejostrym tonem. W końcuzdecydowała się jednak włożyć rękę podstrumień zimnej wody i trzymała ją tamtak długo,ażnieprzyjemne pieczenie ustało nieco. Jordan Brenner chodziłkiedyś z nią. jeśliJednak miałosię to kiedyś skończyć,cóż ona miała na toporadzić? Czybyło coś, co mogła uczynić,aby temu zapobiec? Niepotrafiłaznienawldzleć Natalii, mieszkając z nią przeztrzy lata, mimo żenieraz nawiedzała ją taka myśl. Siedząc godzinami w swoimpokoju rozważała wszystkiewarianty tego, co mogłoby się wydarzyć. Byto tojaksamoukładająca się łamigłówka. Niezależnie od tego, zktórejstrony jej się przyglądała, wszystkiekawałki układanki leżały zawsze na swoich miejscach. Tych dwojemogłoby się przecież spotkaćgdziekolwiek i kiedykolwiekIndziejw ich małym akademickim miasteczkui Jordanmógł stracić głowę dla Natalii, nie znając Jej wcale. RysyJej twarzy napięły się. Bo czy naprawdę musiało się to,zdarzyć w biurze jej ojca? Było to Już zbyt wiele,abymogła to spokojnie znieść. ^ Wrzuciłanastępną porcję kurczakado brytfanny i vĄzmarszczonymi brwiami śledziła rozpryskujące się kro-spelkltłuszczu. - Oto cały ty, tato - wycedziła. - Zawsze pojawiaszsi^tam. gdzie można śle ciebie najmniej spodziewać. ^ y r CHAPELHILL 19 ; Wpatrzyła się ponuro w rząd kartonowych pudeł ustawionych pod ścianą, w których znajdowały się poupychane w nieładzierzeczy jej współlokatorki; nie zapakowane jeszcze książki kucharskie Natalii stały na podłodze obok pudeł. Sheiła kopnęłaje z dziecinnązłością, ażrozsypały się na boki. gubiącpowtykane między stronicami luźne kartki. Sheiła podniosła zniszczony kawałekpapieru w linię, który upadł u Jej stóp i rozpoznała staryrodzinny przepis na dżem brzoshwlniowo-śliwkowy. Ostatnio spędziładużo czasu usiłując nauczyć Natalię,jak przyrządzić ten przysmak. Złośliwy uśmiech wykrzywiłjej twarz: Natalia, tą Jankeska, nigdy nie zdołasprostać temuzadaniu. Gotowanienie byłomocną stroną Natalii, ale za toświetnie żeglowała. I Jordan uwielbiał zabierać Natalięnajezioro. Wiosna przyszła wcześnie doich miasteczkaakademickiego i tych dwoje nigdy nie opuściło żadnejokazji, aby wymknąćsię nad wodc. Taszcząc ze sobąkoszyk wyładowany jedzeniem i pól tuzinaprawniczychpodręczników wynajmowali małą żaglówkę i pływalidopóty, dopóki nie zrobiło się tak ciemno, że Już prawię nicnie było widać. Wydawałosię, że są bardzo zadowoleni ztakiegosposobu nauki. Czasami Shclla podbyle pretekstem schodziła w kierunku doków, aby odnaleźć wzrokiem ich łódź, zazwyczaj daleko na horyzoncie. Małażaglówka halsowałaleniwie w Jasnym słońcu, podczasgdy tamtychdwoje napełniało swojegłowy prawniczymimądrościami, a żołądki ohydnymi produktami pracykuchennej Natalii. Czasami dwa profile przybliżałysiędo siebie i wtedy Sheiła przymykała szybko oczy, Jakgdyby poraził ją nagły promieńsłońca. Zastanawiała sięnieraz, czy dadzą radę skończyć szkołę prawniczą bezchociaż Jednejniespodziewanej, zimnej kąpieli w Jeziorze. Czy to było zaledwie trzy lata temu, kiedy Jordan zrównym zapałemuczył żeglować Sheilę Riken? Było tozabawne, alekrótko. Sheiła zawsze nienawidziła żeglowania. Łodziewydawały się Jej zawsze zbyt wywrotne,. 20 DIANA MORGAN Słońce prażyło niemiłosiernie, a ona nigdy nie mogłazapamiętać tych wszystkich żeglarskich określeń, którymi Jordan operował z taką swobodą, lecz pływała z niml za każdym razem wychodziła z lodzi na chwiejnychnogach. Jordan Brenner uwielbiał żeglować. Czasamizastanawiała się, czy to łódźJe) ojca. DORIAN, nie była dla Jordana prawdziwąatrakcją. Jejojciec kochałtę łódź tak,Jak kochał tylko kilka rzeczy naświecie i zazdrośnie strzegł swych prawwłaściciela. Zawsze złościł siębardzo, jeśliktokolwiek dotknął stopąpokładu Jachtubez Jego wyraźnego pozwolenia: każdakrzywo przeciągniętalina,każda kamizelka ratunkowanie umieszczona na swoim miejscu,każda plama nanieskazitelnym pokładzie - nic nie ukryło się przed Jegowszystkowldzącym spojrzeniem. Nigdy nie ufałnikomu na pokładzie tego Jachtu -dopóki nie spotkał JordanaBrennera. - Ufam temu młodemu człowiekowi we wszystkim-oświadczył Shelll pewnego wieczoru, kiedy zebrali się nawspólnym obiedzie w ich Jadalni. Było to trzy lata temu, lecz Sheila Jeszcze dziś miałaprzed oczyma moment, kiedyJordanwkroczyłwtedy dopokoju. Nawet mimo dżinsów, tenisówek i żeglarskiejkurtki z kapturem sprawiał wrażenie spokojnego, poważnego i pewnego siebieczłowieka. Jego włosybytygęstei połyskiwały brązowo, oczy miały równieżniespotykany, brązowo-koniakowy odcień. Rysytwarzy byłyregularne i wyraziste, a lekkanieregularność w niecoprzełamanej linii nosa dodawała tylko charakteru całejfizjonomii. Wyglądał Jak wielu innych obiecujących,młodych ludzi, którzy studiowali w tym college'u. Dopieroprzy bliższym poznaniu zauważało się otwarte, szczere spojrzenie, bez śladufałszu i mocny, pewny sposóbporuszania się. Jeśli nawetwtedy Jordan usłyszał cichą uwagę JuddaRikena, nie dał tego po sobie poznać. To był właśnie całyJordan - zawsze dobrze wychowany, zawsze pełen szacunku. ale przy tym mający własne zdanie i jasnospreCHAPEL HILL 21 eyzowane cele. Nikt nie miał wątpliwości,że Jordanbędzie wspaniałym prawnikiem. Usiadł na Jednym z. pokrytych brokatową materią krzeseł i spokojnie czekałna pojawienie się lokaja. W krótkim czasie przystosowałsię do eleganckiej etykiety Rikenów itraktował ją jakrzecz oczywistą. Jego spojrzenie nigdy nie zatrzymało sięna dłużej ani nakryształowym kandelabrze nad Ichgłowami, ani na bogato zdobionych lustrach Jadalni. Rozwiną} serwetkę i czekał, aż zostanie obsłużony. Judd Riken rzuciłmuspojrzenie znad swego talerza luśmiechnął się. - O,Jordan. Właśnie mówiliśmy o tobie. Jordan obdarzył wszystkich czarującym uśmiechem. - Mam nadzieję,że w pozytywnym kontekście - powiedział. - Jeśli chodzi osprawę Frankllna, to zrobiłemwszystkie odbitki ksero, zanim wyszedłem z biura. Są napana biurku, razem z tymi poprzednimi. Sheila uśmiechnęłasię miłol odchyliła głowę nieco wbok,aby przesłać mupocałunek. - Spóźniłeś się - zbeształago. -Ale przebaczamy ci - powiedział serdecznieRiken. -Praca w nadgodzinach jest wystarczającym usprawiedliwieniem. - Jest toJedyne usprawiedliwienie, które tata w ogóleuznaje - wycedziła Sheila. -Właściwie nie idę prosto z biura. Bytem znów nazebraniu Związku Braci - powiedział nawiązując do pracy charytatywnej Sheill, w której nabywała doświadczenia na wyraźne polecenie swego ojca. - Miałem sporekłopotyz dzieciakiem o Imieniu Marty. Louls, Ich lokaj, wynurzył się zza uchylonychdrzwi,niosąc tace. Jordan wybrał sobie po kawałku pieczeni,słodkich ziemniaków, ananasów smażonych w cukrze lfasoli z migdałami, nalał pełną szklankę wina z karafkistojącej na stole. Sheilaspotykała sięz nim dopiero oddwóch miesięcy, a Już stał się prawie członkiem ichrodziny. Sheili bardzo podobał się fakt, że w takkrótkimczasie zdołał przełamać zaporę, która zazwyczaj dzieliła. DIANA MORGAN dostojny klan Rikenów od reszty świata. Zauważyła zezdziwieniem, że nie widać było, aby czynił w tym celujakiekolwiek wysiłki, to przyszło niejako samo. Jordanbytzawsze uprzedzająco uprzejmy, nie tracąc przytymnicze swego naturalnego sposobu bycia. Nie było w nimani clenia oficjalnej sztywności, co sprawiało, że ludziomwydawałosię, że znają go owiele dłużej niż miało tomiejsce w istocie. - Kto to jest Marty? - spytała Sheila, mimo iż taknaprawdę wcale Jejto nie obchodziło. Nie mogła zrozumieć. Jak można z własnej woli tracićczas zgromadą jakichś przegranych typów, którzy nigdynikomu doniczego nie będą potrzebni. Była to. wedługniej,spora wada jego charakteru, z którą powinien walczyć,albowiem prawdziwy prawnikpowinien być twardyi nieustępliwy. Powtarzała mu tojuż nieraz. - Marty Jest nieletnią matką, która wpadła w niezłekłopoty - odpowiedziałmiędzy Jednym a drugim łykiemwina. -To dziewczyna? - starannie umalowanebrwi SheiHuniosły się odrobinę do góry. -Myślałam, że ZwiązekBraci zajmuje siętylko małymi braciszkami. - Zazwyczajtakjest, ale czasem robisię wyjątki, a tadziewczyna ma naprawdę spore kłopoty. Jest w więzieniu, a agencja odrzuca wszelkie jejodwołania. Jestzdesperowana i zaczyna robić głupstwa, aja wcale jej oto niewinie. Sheila i Judd wymienili spojrzenia. - Od tygodni słyszę wciąż twoje skargi na tę agencję. Czy nie da się o nich powiedzieć nic dobrego? - powtedziałaShella dobrze wiedząc,że dotyka wyjątkowo czułego miejsca w poglądach Jordana. Judd spojrzał na nich. - Brzmi to jak deklaracja czarnej niewdzięczności. Nagłe, uważne spojrzenie Jordana spowodowało, żeRiken nie powiedział wszystkiego, co zamierzał. Jordanbył jedyną znaną Shelll osobą, która była w stanieprzerwać w połowie Jakąkolwiek wypowiedź ojca. ; CHAPEL HlLL 23 - Myślę, ze ta dziewczyna zrobiła to,o co sieją oskarża -powiedziałJordan powoli. -Ale ona potrzebuje pomocy. Podoba misię jej szczerość i odwaga. Wierzę jej. - Och, nie wątpię - mruknęłaSheila podnosem. Nie miała wcale ochoty słuchać o jakiejś zwariowanejnastolatce, która sama sobie narobiła kłopotów. Niezawodny kobiecy instynkt podpowiadałJej jednak, że Jordan oczekuje od niej przejęcia się tą sprawą, że podświadomie liczy na jej poparcie. Była mistrzem w subtelnejsztuce delikatnejperswazji, w dawaniu do zrozumieniawybranemu mężczyźnie, że jest najwspanialszy i najmądrzejszy. Jej oczy błyszczały łagodnym blaskiem. - Wiem, Jakie to jest dla deble ważne - powiedziałagłośno. - Podziwiam cięza to, żetak potrafisz się przejąćcudzymi kłopotami. Przerwała nachwilę, aby Jordan mógł się poczućdostatecznie usatysfakcjonowany, potem jej twarz przybrała troskliwy wyraz. - Ale martwię się ociebie, kochanie. Tylejuż zrobiłeśw tej sprawie. Twoja nauka ma jednakpierwszeństwo,samto wiesz. Jeślinie zdobędziesz dyplomu prawniczego, nie będziesz mógł pomagać naprawdę wszystkimludziom, którzy tego potrzebują. - Wiem o tym - odpowiedział Jordan krojąc pieczeń; niezbyt przejęty przemową Sheill odwróciłsię do Judda. - Niestety, ta sprawa wygląda coraz gorzej. -No, dobrze, aco ona takiego zrobiła? - spytał Judd,sięgając po swoją szklankę z winem. -Wyciągnęła paręportfeli? Jordan roześmiał się nerwowo. - To byłoby zbyt proste. ^ - Awięc, co to było? :- Ojcobójstwo. a Sheila wytrzeszczyła oczy, a Judd skrzywił się. I- Czy to trafiło Już do gazet? -Bez podania nazwiska. Jestniepełnoletnia. 24 DIANA MORGAN - No,to ma szczęście - powiedział Judd. - W tego typu przypadkach reklama prasowa czynicatą sprawę jeszczetrudniejszą. Jordan patrzy} mu wtwarz bez mrugnięcia okiem. - Będzie potrzebowała obrońcy. OczyJudda zabłysły nasekundę przedtem, zanim Jegotwarz stała się granitową maską. - Dostanie obrońcęz urzędu -podniósł do góryszklankę zwinem i pociągnął łyk. -Myślałem o naprawdę dobrym obrońcy. Nastąpiładługa chwila ciszy, nawet Louis stojący wgłębi Jadalni i Sheila wiedzieli, że nadszedł moment krytyczny. Między dwoma mężczyznami toczyła się Jakaśwalka. W przedłużającym się milczeniu kontynuowano obiad. Sheila wiedziała, żemimo pozorów kamiennegospokojuw duszy Jej ojca dojrzewa ostatecznyplan rozwiązaniatego problemu; wiedziała, że rozważał on teraz tysiąceróżnych wariantów i domyślała się, że była Jednym znich. Patrząc na Jordana nie była taka pewna, co onmyśli. Nie znała go zbyt dobrze. Jeszcze nie. W raziepotrzeby przeforsowania któregośz wariantów nie dysponowała ostatecznym argumentem- nie łączyło Ichłóżko. "No, dobrze" - pomyślała z rezygnacją. - "Punkt dlaJordana. Pewnie doskonale się w tym orientował. " Myliła sięjednak. Jordan byt tak przejęty cała sprawą,że nie zwracałuwagi na to, czypodoba się to JuddowlRikenowl, czy nie. Nie była to w tym przypadku najlepszataktyka. Jednak wnaturze Jordana leżało zawsze takusilne dążeniedo celu, że wszystko Inne przestawało sięliczyć. A teraz Jego celem byłopomóc odrzuconej przezspołeczeństwo, czarnej nastolatce, osamotnionejw swejwalce o prawo do obrony. Judd mógł gowyśmiać, mógłgo zignorować lub próbować perswazji - żadna z tychreakcji nie mogłaJuż powstrzymać Jordana. Postanowiłpomóc Marty bez względu na koszty dlatego, że czuł się CHAPEL HlLL 25 do tego upoważniony i dlatego, że potrafił zrozumieć,coczuje człowiek z góry skazanyna przegraną. Pierwsze siedemnaścielat swegożycia spędził w Buckston. w Północnej Karolinie. Było to niewielkie, zapomniane miasteczko,położone na wzgórzach, prawie tużnad brzegien Tennesee. Najmłodszy z siedmiorga dzieci(został wujkiem mając cztery lata,a kończąc wyższąszkołę miał już piętnaściorosiostrzeńców i siostrzenic)byłnajlepszym uczniem w klasie. Jego świadectwo ukończenia szkoły średniej zawierało od góry do dołu samenajwyższe oceny. To, że byt najmłodszy, dawało mu Jedną niewątpliwąkorzyść: rodzice mogli zająć się nim niecotroskliwiej niżo wiele starszymrodzeństwem i wydawało się, Iż ulegalimu bardziej niż pozostałym dzieciom. Kiedystało sięjasne, że Jestnajlepszyw szkole zrozumieli,że przednimJednym rysujesię wspaniała przyszłość ipostanowiliposłać go do Chapel Hlll. Nie był pierwszym w rodzinie,który znalazł się w college'u - trzech jego braci uczęszczało do szkoły rolniczej w Greensboro,a jedna z sióstrbyłaspecjalistką od rehabilitacji wstanowym szpitalu. Chapel Hill to JużJednak zupełnie coś innego. Był touniwersytet stojący na wyjątkowo wysokimpoziomie,którego ukończenie otwierało drogę do karieryw każdymzakątku kontynentu. Jordan długo nie mógł uwierzyć,że właśnie tu przypadnie mu studiować. Podświadomienie chciał aż tak bardzo oddalaćsię od swe)rodziny, lecznie chciał także zostać w Buckston na zawsze. Życie wBuckstonna dłuższąmetęstawiało zbyt dużeograniczenia. ajegorodzina przyjmowała wyraźnie wszystkie Jegotalenty jako cenny dar od Boga. Wszyscy Uczyli na niego. W domu panowaławokół niego szczególna atmosfera. Gdy, na przykład, znad czytanej właśnie książki mruknął,że zjadłby jajecznicę, patelnia z parującą potrawąpojawiała się zaraz na stole. Kiedy przyszedł na to czas, otrzymał stypendiumzuniwersytetu stanuPółnocna Karolina i Opuścił rodzln. 26 DIANA MORGAN ne wzgórza w blasku lokalne) chwaty, aby przenieść siędo miasteczka akademickiego w Chapel Hill. Gdy stary pick-up Jego ojca wjechał na teren uniwersytetu, Jordan rozgląda! się wokó} oszołomiony. Czu} się. jakbysam byt postacią z Jakiegoś filmul z niedowierzaniem oglądałukryte wśród drzewsolidnebudynki zczerwonej cegły, starannie wypielęgnowane trawniki zklombami pełnymi kwiatów i cała piersią starał się wdychać wyczuwalną tu wszędzie intelektualną i naukowąatmosferę. Była tu tylko Jedna ulica, ale znajdowałosię na niejprzynajmniej dwa razy więcej księgarni niż wjego rodzinnym mieście. Niektóre z nich były także kawiarniami, cowykrył później z uczuciemmiłego podniecenia. Włóczącsięw kilka godzin po przyjeździetu i tam po FranklinStreet słyszałwokół siebie co najmniej trzy języki, a późnym popołudniemspotkałinnego studenta, któryrównież pochodził zPółnocnej Karoliny. Już pierwszego dnia w Chapel Hill Jordan postarał sięusunąć starannie ze swej mowy prostacki akcent znadTennesee - odtąd w wypowiadanych przez niego słowachmożna było wyczuć charakterystyczne dla południowców przeciąganie głosek, lecz był tojuż sposób mówienia. właściwy dla wykształconych ludziPołudnia. Drugiegodnia zdecydował, że przedmiotem Jego studiów będzieprawo i pobrał z sekretariatu uniwersytetu wszystkieniezbędne dokumenty. Cztery lata. które planował spędzić wChapei Hill, rozrosły się nagle do siedmiu. Wybrałprawo, ponieważ chciał wprzyszłości pomagaćludziom,którzy sami sobie nie potrafią pomóc, ludziom znajdującym się wbeznadziejnych sytuacjach. I chciał studiowaćto prawo tu. wtej wyniosłej świątyni wiedzy, którawydawała się być otoczona niewidzialnym murem. i.Wśrodku przebywała garstka wybranych, a pozostali mogliJedynie przyglądać im się z zewnątrz,rozpłaszczając nosyna szybie. Jordan zamierzał skorzystać z tego. że dr. itr)do tej świątyni uchylałysię czasem dlaprzybyszów. , CHAPELHILL27 Louis pojawił się znowu. Następne danie zostało podane i spożyte w całkowitym milczeniu. Sheila zaczęławyczuwać, że niewypowiedziana zgoda namilczenie byłaraczej złą strategią. Obaj mężczyźni byli zbyt uparci. Doprzełamania tych lodówpotrzeba było delikatnej,kobiecej ręki. - Mój Boże - powiedziała potrząsając głową i odrzucając dotyłu niesforne loki. - Czy nikt nie zamierzanicpowiedzieć? Zaczynam się już nudzić, siedząc tu sam nasam ze swoimtalerzem. Judd Riken popatrzył na córkę i zmarszczył brwi. Natychmiast spuściłaoczy. Riken spojrzał najordana. - Ojcobójstwo? - zapytał, jakby od ostatnich wypowiedzianych słów nie minęło dwadzieścia minut. -Cóżtakiego zrobił Jej ojciec, że zapragnęła go zabić? - Zgwałcił ją - twarz Jordana byłapozbawiona wyrazu, lecz jasna intencja zawarta wjego głosie nie dała sięukryć - zamierzał pomóc tej dziewczynie bez względu nato, comyślał o tym Riken. Riken nie zawahał sięprzed natychmiastowym wyrażeniem tego, co o tym myślał. - Nieinteresuje mnie to - oznajmił i skinął na Louisa. -Proszę podać deser,Louis. I kawę. Jordan spojrzał na niego ostro. - Dlaczego nie? Znów zapadła cisza, leczbył to jużinny rodzaj ciszy -był totenrodzajmilczenia, który miał uzmysłowić temudwudziesto- Jednoletniemu idealiście, żenikttu nie zamierza ulegać Jego młodzieńczym zapędom do czynieniadobra i że nie będzie żadnych innych wyjaśnień. Juddkończyłwłaśniepić swoje wino i przestał zupełnie zwracać uwagę na Jordana. Sheila pochyliła się do przodu i delikatnie dotknęłaramienia Jordana. - Takirodzaj sprawy niewpłynąłbydobrze na reputację firmy Riken, Davisl Hllls - wyjaśniłałagodnieJordanowi, patrząc Jednak cały czas na ojca. - Przypadkigwałtu,kochanie, zwłaszczapołączone z kazirodztwem,. ^0 DIANA MORGAN nie rzutują dobrze na obraz działalności zawodowej żadnego prawnika, zwłaszcza że mogłoby się zdarzyć, iżojciec przegrałby tę sprawę. Nie wspominając Już o tym. że sprawa dotyczy kolorowych, rozumiesz,co mam namyśli? Spojrzenie, którerzucił Judd,wyraźnie nakazywało Jejnatychmiastowe zamknięcie ust, lecz nie przejęła się tymzbytnio. Powiedziała Już, co chciała. Wniesiono olbrzymi placek orzechowy, podany na talerzykach deserowych od Tlffany'ego. Po pewnym czasieSheila zauważyła, że Jordan nic nie Je. Ona i Judd bylizajęci degustowaniem placka i starannie ignorowali sięnawzajem. Jordan siedział z opuszczonymi ramionami,przed nim stał nietknięty deser. Sheilaspostrzegłakrótkie spojrzenie, które rzucił naJordana Judd iJeszcze razpostanowiła ratować sytuację. - Jordan - powiedziała. - Tuż przed tobą leży coś. naco przepis stanowiłnajwiększe osiągnięcie życiowe mojejmamy. Czy nie zamierzasz nawet tego spróbować? Jordan popatrzył nanią, lecz nie powiedział nic. Judd podążył śladem córki. - No, dalej,Jordan,nie dąsajsię. To nie w twoim stylu. Spróbujtego placka, jest pyszny. Jordan spojrzał zaskoczony. - Nie dąsam się- powiedział spokojnie. - Myślę tylko. - Och. No, dobrze, aledlaczego nie spróbujesz tegoplacka? Jordan potrząsnął głową. - Dziękuję, nie jestem głodny. Proszę mi wybaczyć. mam Jeszcze dużo pracy- wstał ze swego miejsca iskierował się ku drzwiom. Ojciec i córka spojrzeli na siebie z niedowierzaniem,słysząc Jego oddalające się kroki. Drzwiotworzyły się,zamknęły i znowuzapadła cisza. Rozdział 2 Marty, podopieczna Jordana, nigdy Jeszcze nie stawałaprzed sądem. Na trzy dni przedterminem rozprawysądowej obrońca i oskarżyciel, wyznaczenido tej sprawy,otrzymali wytyczne nadające specjalny tok postępowania w tym przypadku. Gazeta CHAPEL HILL ledwiewspomniała o całej sprawie, zamieszczając Jedynie krótkąnotkę na ostatniej stronie. Niewielki artykuliknadmieniał tylko,żepewna dziewczynka (nie wymieniono nazwiska ze względu na niepełnoletność pozwanej) nie przyznaje się do winyw sprawieo morderstwo swego ojca. Z powoduokoliczności łagodzących sędzia zlecił umieszczeniejej w domu poprawczym dla młodszych dzieci. Tylko tyle. Całydramat kazirodztwa, gwałtu lzemstyzawarto w kilku linijkach,wtłoczonych między reklamępuszek z szynką a przepis na ciasto. Sheila czytała te kilka zdań z rosnącym zdenerwowaniem. Wciążczekała na telefon. Jordan nie odzywał sięjuż od dwóch tygodni, to jest od czasu owego fatalnegoobiadu. Sheilawiedziała, że lepiej nie szukać z nimterazkontaktu, wiedziała też, że Jordan nie będzie zbytzadowolony z zakończenia sprawy Marty- Mogło sięzdarzyć itak, że sensacyjne nagłówki wydobyłyby znów na światłodzienne sprawy przemocy i kazirodztwa: "Liberalne miasteczko akademickie w uściskach skandalu", "Młodyprawnik ujawnia korupcję w agencji państwowej". Do. 30DIANA MORGAN tego Jednak nie doszło, Jej ojciec zatuszował całą sprawę. Została zdławiona w zarodkuw imię wyższego dobra, dlazachowania w oczach społeczeństwa idyllicznego i spokojnego obrazu Chapel Hill. Jeżeli Jordan niewiedział dotej pory, że jej ojciecposiada i ten rodzaj wtadzy, teraz się o tym dowiedział. Jeśli zamierzał podjąć jakiekolwiek działania, Już terazwszystkie były z góry skazanena niepowodzenie. Długieręce Judda Rikena zniweczyłynadzieje młodego człowieka i uczyniłyJego wysiłki całkowicie bezowocnymi. - On wróci - JuddRiken leżał na swojej skórzanejsofie z nogami przerzuconymiprzez jej poręcz i z cygaremw zębach, i przeglądałTHE NEW YORK TIMES, przesyłany codziennie pocztą: mówiąc nie podnosił znad gazetyoczu. - Oni zawsze wracają. Nawet teraz, ubrany w szortyi sportowąkoszulkę. rozciągniętyswobodniew krótkiej chwili relaksu, wydawałsię wydawać rozkazy. Każde z wypowiedzianychprzez niego słów nie podlegało żadnej dyskusji. Pokój był umeblowany bogato lwygodnie. Pokrytebrązową skóra fotele i sofa otaczałyniski, tekowy stółstojący na środku pokoju: na błyszczącej powierzchnistołu stała srebrnatackaz karafką i szklaneczkami dobrandy. Olbrzymie regaty z książkami zajmowaty Jednącala ścianę,druga zdominowana przez olbrzymi kolorowy telewizor, odtwarzacz płytkompaktowych ikolekcjętaśm video. Eleganckibarek ulokowano dyskretnie wrogu pokoju, ą portrety i fotografierodziny Riken wartystycznie rozpracowanym ladzie wisiały na ścianienad kominkiem. Sheila, spoczywająca w leniwej poziena jednym zperskich dywanów, przyglądała się portretowi swojejmatki. Odziedziczyła po niejzadziwiający kolor oczu,który potrafił zmieniać się odjasnoorzechowego do ciemnobrązowego, Miała również taki sam jasnopopielatyodcień włosów. Matka poruszała się zawsze z królewskągodnością, aJej ubrania były bez zarzutu, aczkolwiekmożna Im było zarzucić zbytnią konserwatywność. MatCHAPEL HlLL 31 ka powtarzala jej nieraz, że takie ubrania o klasycznej. ponadczasowe)linii są zawszeodpowiednie i Sheila musiała Jej wtym przyznać rację. Z zewnątrz życie Jejmatkibyło bardzo typowe dlakażdej dobrze urodzonej kobietyz Południa: ukończyła ekskluzywny college w Virginii ituż po maturze wyszła dobrze za mąż. oczywiściezbłogosławieństwem rodziców, przykładnie urodziła piękną córkę, stworzoną na swój obraz lpodobieństwu, lprowadziła wzorowo dom na wysokim poziomie, leczSheila domyślała się, że matka była nieszczęśliwa i cośw tym pięknym, wzorowo prowadzonym domu nie byłow porządku. Matka zaczęła pić - początkowo mało. zawszew towarzystwie, później coraz więcej i więcej, ażw końcu nie mogła przeżyć dnia bez opróżnionej butelki. Usiłowała ukryć to przed nimi, leczoni wiedzieli o wszystkim ludawali, że wszystko jest wporządku. W końcu wyjechała - Sheila nigdy nie dowiedziałasię,czy byłato Je) decyzja, czy Juddą. Zostawiła męża, córkę,domi przeniosła się do Kalifornii. Niedługo potem otrzymali wiadomość o Je) nagłej śmierci, leczdla nich onaumarła już dużo wcześniej. I tak Ich wygodne, eleganckieżycietoczyło się dalej. Sheilapatrzyła na matkę na portrecie w pozie wielkiejdamyi nagle przyszło Jej namyśl, że Jordan mógłbypojawić sięwe frontowych drzwiach ztuzinem różw rękul uśmiechem usprawiedliwienia na ustach. Wizja tatrwała przed jej oczyma przezchwilę, a potem rozpłynęłasię w powietrzu jak dym z cygara jej ojca. - Tak,oni zawsze wracają - powiedziała. - Ale tymrazem nie jestemtego taka pewna - westchnęła głęboko,chcąc zwrócić uwagę swego ojca. -Jordan nie Jest takijak wszyscy tamci. Judd podniósł w końcu oczy znad gazety i spojrzał nanią zamyślony; przez chwilę zastanawiał się nad jej. stówami. - Może i nie - powiedział powoli; wróciłdo swojejlektury i Sheila ponownie westchnęła ze zniecierpliwieniem. 32 DIANA MORGAN - Gdyby nie pracował u ciebie, nic takiego by się niestało - powiedziała. - To wszystko twojawina. - Jaksobie życzysz. Jej irytacja rosła. - Raczej Jakty sobie Syczysz i, jak zwykle, dostajeszwszystko, czego chcesz. Gtos Judda Rikena odpowiedział spokojnie zza gazety: - Gdyby twój chłopak nie byt tak uparty,moglibyśmypertraktować. -Pertraktować? Co dla ciebie znaczy tosłowo? Podporządkowanie czymoże trochęwięcej? Ty chcesz go złamać! - Jak sobie życzysz - Judd był nieugięty; od kiedypamiętała, powtarzał to zdanie zawsze wtedy, gdy uważałdyskusję za skończoną. Wszystko zaplanowałeś! - usiadła gwałtownie,chcąc znaleźć się znimtwarzą w twarz. Znalazła się tuż przed ścianą z gazety. - Wszystko odkręcałeś tak, żebymóc nim potem manipulować. Aleja chciałabym wiedzieć, dlaczego chciałeśsię nim posłużyć i wjakimcelu? Nastała długa chwila ciszy,po czym Judd powoliodwrócił stronęgazety i nagle gwałtownie ją opuścił. - Czy naprawdę chciałaś, żebyzaplątał się w tę brudną sprawę? - zapytał. - Nie, pewnie,że nie. Ale. - Właśnie, Ja też nie chciałem. A więc o co cl terazchodzi? - Zadecydowałeśza niego. Miał prawo do własnegoWyboru. Judd zatoczył oczyma woko�