Autor Diana Morgan. tytuł: Chapel Hill.: CHAPEL HILl TO MIEJSCE,GDZIE - JAK W KAŻDYM INNYMMIEJSCU NA ZIEMI - SERCAMILUDZKIMI RZĄDZIŁY: PRAGNIENIEWŁADZY I NAMIĘTNOŚĆ. NATALIA PARNELL - młoda, piękna prawniczka o gorącym sercu,która w wyniku wypadku zapada w śpiączkę na siedem długich lat; po obudzeniu się stwierdza,że została okradziona ze swej przeszłości i będzie musiałastawić czoła tym, którzy zechcą odebrać Jej równieżnadzieję na ponowne wejście w świat twierdząc, że jejumysł został uszkodzony. JORDAN BRENNER - przystojny, zdolny prawnik,żyjący wciąż wspomnieniami z przeszłości niezauważając,że staje się marionetkąw rękach całej rodziny i ofiarąnamiętności Sheili. SHEILARIKEN - typowa piękność z Południa, która zawszelką cenę pragniezatrzymać Jordana przy sobie; abytegodokonać, nie waha się użyć prawniczych sztuczekswego ojca. JUDD RIKEN - znany iceniony prawnik, w życiu prywatnym wyrachowany i pozbawionyskrupułów; rządzisięwłasnymi prawami, dąży dosprawowania władzyabsolutnej nad osobami, z którymi przestaje i zrobiwszystko, aby Jego córka była szczęśliwa i by otrzymałato,czego pragnie. DianaMORGAN Przełożyła Elżbieta Bojarska-Olejnik VARiA APD Warszawa 1993. Autor: Diana MorganPrzełożył: Elżbieta Bojarska-OlejnikProjekt okładki: Jarosław KosiorekRedakcja: Zespół Redaktorzy techniczni: Sławomir SzmydMarcin^Vlazlowski Skład i łamanie: MS Studio, Warszawa, ul. Nowowiejska 39/27SSIE9199 " 41 -86"25' 659-60-31,25-46-48 TUDIO Druk: Drukarnia Kujawska wInowrocławiu. Akc. /'/! '16Copyright 1993 by VARIA APD Wydawnictwo VARIA APD,Warszawa, ul. Hoża 63/67pok. 435-438 B 625-62-54, fax:625-63-44 ISBN 83-85761-01-2 - l Prolog Motorówka przemknęła wariackim slalomem pomiędzy dwoma nieruchomymi czółnami i zawróciła ku przeciwnemu brzegowi; biała, pogmatwana llnlajej kllwaterukreśllta na wodzie znaki, które miaty oznajmić wszystkim, że oto skończyły się zajęcia i nastał czas zabawy. Sierżant Wolfer powoli opuściłlornetkę i pokiwałgłowązirytacją. Na brzegu i wewszystkich łódkach, któredziśtłoczyły się na wodzie,pełno było wakacyjnienastrojonych studentów. Zajęcia skończyły się przed tygodniem,minęły też terminy ostatnich egzaminówi atmosferaodprężenia oraz beztroskiego odpoczynku unosiła sięnad jeziorem. Sierżant podszedłdo samochodu patrolowego, sięgnął po mikrofon i wyciągnął goprzez okno takdaleko, jaktylko pozwalała na to długość sznura; zrosnącym zaniepokojeniem śledził,jak motorówka powykonaniu wyjątkowoostrego zakrętu przeskoczyłanadbojąl zaczęła gwałtownie podskakiwać na falach włas^nego kilwateru, ajej wysoko uniesiony dziób pruł powle'itrze tak, iż wydawało się, że w wodzie pozostaje Jedyniezawieszony na rufie silnik. Przefrunąwszy w tensposóbze sto stóp wpadła jak pocisk między flotyllę windsurfe^ rów ltam zwolniła nieco, narobiwszysporego zamieszania. - Dobry Boże -mruknął Wolfer: włączyłmikrofon i;odczekał chwilę. - Halo, Sarahl Powiedz Jerry'emu, żebyj zatrzymał tych na motorówce, zanim kogoś zabijał. DIANA MORGAN Rozejrzał się wokoło, jakby szukając potwierdzeniaswoich słów. - Hej, wytam! - wrzasnął do mikrofonu. Nie było odpowiedzi - hałas, jaki czyniła motorówka, zagłuszył jego wezwanie równie skuteczniejak wszelkie Inne próby rozmów w okolicy Jeziora. - Kupa zepsutych szczeniaków! Motorówka lawirowała nonszalancko między wyjątkowo dziś licznymi łodziami. "Ukręciłbym łeb temuwariatowi" - pomyślał Wolfcr. -"Gdybym go teraz dostał w swoje ręce. " Patrzył na zatokę,gdzie kołysała zakotwiczona policyjnałódź patrolowa. - No, ruszsię, Jerry! Odbijaj! Ze swego punktu obserwacyjnego Wolfer widziałprawie całą powierzchnię jeziora. Nagle uwagę jego przykułamatażaglówka z opuszczonymi żaglami, stojąca na kotwicy dość daleko od brzegu. Ciekaw był. czy cinieprzytomni lunatycy z motorówkiw ogóle zwrócili na niąuwagę -zdawał sobie sprawę, żemogliby mieć z tymtrudności. Zmrużył oczy. oślepione ostrymi promieniamisłońca. Wydawało mu się, że coś poruszyło się na dnie żaglówki. Spojrzą}przez lornetkę:ktoś tam leżał. Nie, to dwieosoby, długowłosa dziewczyna i jakiś młody człowiek. Wolfer poprawił ostrość i nagle rozpoznałich. - Och,to ta para gołąbków! - roześmiał się. -Chybasą już po ostatnim roku. Smutno tu będzie bez nich,kiedy odjadą. Kątem oka dostrzegł, jak łódź patrolowa rusza z przystani. Podniósłznów mikrofon do ust, lecz zamarł wpołowie tego gestu: motorówka wykonaławyjątkowoostry skręt i omal nie przewróciła się dnem do góry. Wostatniej chwili złapała równowagę i opadła, rozbryzgując wodę jak kulaarmatnia o trzydzieści jardówodżaglówki. Wolfer przełknął ciężko ślinę, usiłując ulokować serce, które wskoczyło mu do gardła, na swoimwłaściwym miejscu. ^ CHAPEL HlLL li- Dwoje studentów na małej żaglówce nic nie zauważyło. Młody człowiek Jedną ręką nalewał szampana doszklafcek, podczas gdy druga spoczywała wdość intymnym ^kontakcie z udem dziewczyny. f Przysunęłasię bliżej i przytuliła do niego: jej ciałoWysyłałoku niemu tysiące czułych sygnałów. Zarzuciwszy muręce naszyję, ruchempełnym wdziękuprzyciągnęła Jego głowę do swojej. Ich pocałunek był długi lczuły, szampan przyjemnie drażnił iwyostrzał smak. - Kocham cię -powiedzieli równocześnie iwybuchnęliśmiechem. Patrząc Jej w oczy z przekornym uśmiechem wsuną! rękę podje)bawełnianą koszulkę i objął delikatnie dłoniąjedną z piersi. Pocałowała go w ucho i zachlchotata; - A jeśli ktoś nas zobaczy? -Zaskarżymy goo naruszenie prywatności. - Mógłby dowieść naszych niemoralnych intencji -roześmiała się i odsunęła odrobinę dalej. - Popatrz,wystarczyło tylko kilka dni bez szkoły prawniczej, a Jużnam tęskno do walki. Co prawda, bardziej mnie terazinteresuje walka pici. O czym to przedtem mówiliśmy? Pocałowalisię znowuprzytulając się tak. jakgdyby bylirozdzieleni przez całe lata, a nie przez chwilęwystarczającą namrugnięcie okiem. - Wolę tojednak robić w domu. w wygodnym łóżku -protestowała, lecz on uśmiechnął się tylko. - Kto tu będzie patrzył? Znasz stare powiedzenie: miłośćjest ślepa. Oczywiście, kiedy patrzę na ciebie, wolęto robić zszeroko otwartymi oczami. -i - Dostaniesz więc ode mnie lustrona sufit, kiedy Jużsięurządzimy. ^ Kiedy już sięurządzimy. - powtórzył, lecz w glosiebyła nuta niepewności. 'joczy zabłysły. Wyślizgnęła się zjego objęć, patrzyłaHa niego pytająco. - Co? - spytała trzeźwym głosem. -Znów mnożyszndności? DIANA MORGAN Untkając Jej wzroku wpatrzył się w odległy brzeg. Motorówka przefrunęta tuż obok nich, lecz nie zwrócił nato uwagi. - Posłuchaj - powiedziała; jejgtos był niski i melodyjny, lecz było w nim też i coś, co kazało każdemu przystanąć i słuchać jej uważnie. - Zgodziliśmy się już co dotego. Wiadomo było,że będą Inne pokusy,ale przyrzekaliśmy przecież trzymaćsię naszych planów- uśmiechnęła się lekko. - Jedziemy na Zachód, miody cztowleku. Pochwili milczenia odpowiedział powoli: - Tak. na Zachód. Bronić prawych, szlachetnychobywateli przed bandytami i łajdakami. Usiadła, przerzuciwszy swoje nogi w poprzek jego ud izajrzała mu głębokow oczy. - Możemydużo zdziałać. Może nie uda nam się zmienić świata zwłaszcza, że będziemy startować od zera, alemożemytam się przydać,chociaż trochę. Uśmiechnął się il dodał, starając sięnaśladować Jejton: - Będziemywymierzać sprawiedliwość i służyć godnieojczyźnie. Nie kupiła tego. - Pamiętasz, co czytaliśmy w zeszłymtygodniu? -przysunęłasiędo niego i dotknęła Jego kolana: jej twarzpokryty rumieńce. - Pamiętasz? Otych, którzy płaciliIndianom alkoholem, żeby sterroryzować właścicieli ziemi? W końcu udałoIm się tak ich przestraszyć, że oddaliswoje pastwiska. Są tam teraz plantacje orzeszków ziemnych. Jeśli to cl nie wystarcza, przypomnij sobie teraporty o Imigrantach, pracujących Jak niewolnicy! Niematamżadnychprawników, najbliższe biuro szeryfamieści się o trzydzieści mil, a o telefonie w ogóle nie mamowy! Będziemy potrzebowali twojej przenośnej maszyny do pisania, solidnego Jeepa i dużo wytrwałości! -przerwała, gasząc emocje Jednym ze swoich przekornych, niewinnych uśmieszków. - No. więc jak, jesteśmywspólnikami? CHAPEL HlLL Jego nieobecne spojrzenie zdawałosięJednak błądzićpo zupełnie innejkrainie niż ta, którą kreśliła przed jegooczami. - Hej. wzywa Ziemia! - powiedziała, stukając zgiętympalcem w jego głowę. -Halo, czy ktoś jest w domu? - Hmm? -Nie słyszałeś ani słowa z tego. co powiedziałam! Patrzył na nią uważnie. - Znowumiałem telefon odpana Rikena. Na dźwięk tego nazwiska zacisnęła wargi. - Wiem. Jedno spojrzenie na ciebie wystarczy. JużJesteś kupiony. Nie mam racji? - Chce, byśmy jeszcze raz rozważyli propozycję Jegofirmy. -My? - zmarszczyła lekko brwi. - CzyJestem rozważana Jako etykietka dołączona do głównej paczki? Nie przesadzaj. W końcu to ty pobierałaś wszkoleprawniczej stypendium ufundowane przez tęfirmę. - Które to stypendium wygrałam w konkursie,startując zpięcioma setkami wymaganych kandydatów! Pocałował jaw nos. Właśnie:wymaganych. Sama to powiedziałaś. Gwałtownie podrapała się po nosie. - Mogę teżpowiedzieć: zdrajca! - uczyniła ruch, jakgdyby chciała się zerwać i usiadła z powrotem, nie kryjącrozdrażnienia. -Jeśli naprawdę rozważaszjego propozycję. to niemogłeś trafić lepiej. Firma Rikenama bardzodobre notowania. i - Podobnie jak powiązaniapolityczne jej właściciela. 'Sąobiecujące - przyznała. g Mógłbym paręrazy awansować przed końcem pierwszego roku. Zapadła chwila niepewnego milczenia. Sięgnąłdo koteyka i wydobył z niego porcję zimnego kurczęcia. Wbiłjfcbyw apetycznie wyglądające udko i twarz mu się tejaśnlła. t - Mmm. dobry kurczak - popatrzył na nią chytrzelłniechnąt się szerzej. - Czyżby to było twoje dzieło? DIANA MORGAN - Żartujesz. Nie znoszę siedzieć w kuchni, wolę sypialnię - oznajmiła z udaną godnością, potem dodała poważniej: - Naprawdę jesteś gtodny? Wyjął z koszyka następny kawałek i pokiwał głową. - Jeślimam być szczery, tak. Twoja współlokatorkaświetnie gotuje. To jest pyszne. - Przez caty wczorajszy wieczór gotowała przysmakina ten piknik. Jeśli w ogóle można tumówić o pikniku. Raczejuczta pożegnalna, wydanaprzez fundację Rikena. - Ach, znowu ten wszechobecny pan Riken - podniósłdo góry szklankę z szampanem. -Awlęc: za panaRikena,przewodniczącegowielu komitetów, wieloletniego dobroczyńcy naszegouniwersytetu,mecenasa sztuki w ChapelHill. Także -niepokonanego zwycięzcy na salach sądowych, żeby nie wspomnieć o tych sprawach, które załatwia w swoimbiurze,pobierając słone honoraria. Podniósł do ust szklankę z szampanem. Motorówkaprzemknęła niebezpiecznie blisko. Żaglówka zakotysałasię gwałtownie. Usiadł prosto i wyjrzał przez burtę w śladza motorówką. - Hej, wy tam! - wrzasnął. Łódź wykonała gwałtowny zwrot w miejscu o dziesięćstóp od ich żaglówki. Prosto na nich poleciał potężnybryzg zimnej wody. Dziewczyna w porę uchyliła się, leczon nie zdołał uniknąć prysznica. - Wy idioci! - wrzasnął zwściekłością, przecierającoczy. -Zaskarżę wąs! - Co to Jednak znaczy być prawnikiem! - roześmiałasię tym srebrnym śmiechem, który uwielbiał. Wiedział, że wyglądaśmieszniez mokrymi włosami. przyklejonymi do głowy i wodą spływającą po szyi. lecznie mógłpohamowaćoburzenia. - Cl wariaci mogli przecież nas zabić. Ktoś powinienim przemówić do rozsądku. - To byłą kara boska - powiedziała z namaszczeniem. -Wszechmocny uznał, żenajwyższy czasostudzić twójzapal. CHAPEL HILL 11 Zanurzył rękę w Jeziorze, nabrał pełną dłoń wody iilapnął na nią. Uchyliła się, lecz woda dosięgnęla jejimienia. Niezrażona strząsnęlająi powiedziała: - Przed paroma chwilami obydwoje potrzebowaliśmystudzenia. -Tchórz. I co by się stało, gdybyśmy siękochali tutaj,^otwartymi oczami? - Przerwano by nam - nagle spojrzała muprosto wbzy z determinacją malującą się na twarzy. - Chcęnedzieć, coodpowiedziałeś na ofertę Rikena. - Och, tylko tyle? -Przestań się wykręcać - odwróciła się ku wyimaginoanym słuchaczom. - WysokiSądzie, śwadek udaje, żele rozumie moich pytań. Żądam odpowiedzi. Natychliast - popatrzyła na niego poważnie. - I mam nadzieję,E będzie to odpowiedź, która unieszczęśllwi na zawszekanownego pana Rikena. Sięgnął po ręcznik. - A co z moim szczęściem? Czy onow ogóle się nie:zy? Obdarzyłago wnikliwym' spojrzeniem, jednym z ta[ch, Jakimi prokurator przeszywa świadka obrony. Odowiedzial jej równie śmiałym wejrzeniem, któremutoarzyszyło lekkiedrganie policzków. - Ustaliliśmy już wszystko - powiedziała spokojnie. -[ogę zrozumieć to. że Jeszcze się wahasz. Tylko. -tlwrócllasię i spojrzałanaodległy brzeg. - Tylko nieczekuj ode mnie, że pozostanę w tym mieście chociażfcden dzień dłużej. Jutro wyjeżdżam, z tobą lubbezłebie. Zanurzył w wodziedłoń i z brodą opartą o burtęibserwowąl, jak kropleleniwię spływają po jego palcach. hal ją zbyt dobrze. Wiedział, że nie odjedzie do Arizonyiezniego. Gdyby przyjął tęwspaniałąofertę pracy, nienóglby wystąpić bardziej przeciwko niej. - Jesteś złą na mnie. że rozmawiałemz Rlkeii'2111? Afiożę chodzi ci o to. że właśnie z Rikenem. 0^tylkojeszcze raz próbował przekonać mnie. abym zO3^ w. DIANA MORGAN Chapel Hill. Nie możesz obwiniać człowieka, który wszelkimi sposobami próbuje zatrzymać najzdolniejszego zmłodych prawników od czasów Clarence Darrowa -uśmiechnąl się do niej, - Na jego miejscu czyniłbym tosamo. Nie odpowiedziała, patrząc w zamyśleniu na brzeg. Odgryzł duży kawałek kurczaka. - Och, zapomniałem dodać, że tym razem Jego ofertabyła znacznie wzbogacona. Ciekawość wzięta górę i dziewczyna popatrzyła naniego uważnie. - Powiedział, żejeślizostaniemy. Jego firma możeudzielić nam niskooprocentowanej pożyczki na początek. Czy to niebrzmi atrakcyjnie? Jej oczy zwęziłysię. - Nadal mnie to nie interesuje. Uśmiechbłąkał mu się w kącikach ust. - Sądzę, ze dziświeczorem powinniśmy pokazać sięna jego przyjęciu. -Możesz iśćsam. Ja muszę dokończyć pakowania. Rano spróbuję złapać autobus do Arizony. Spojrzał na mą podejrzliwie. - Jeśli nieznałbym cię tak dobrze, mógłbym pomyśleć, żemasz Jakiś sekret, którego nie chceszmi zdradzić. -Sekret? Z czym związany? - Nie zczym, a z kim. Konkretnie:z Juddem Rikenem- spostrzegł jej nerwowąreakcjęl podniósł palec z tryumfem. -Jeśli byłbym zazdrosnym kochankiem, uwierzyłbym w te) chwili, że coś cię łączy lub łączyło ztymczłowiekiem. - AJeśll nawet? - spytała przekornie. -On jest naprawdę bardzoatrakcyjny, sam to widzisz. - Chyba trochę za stary dla ciebie, nie uważasz? Wzruszyła ramionami. - Nie sądzę. Ma ze czterdzieści parę lat. - Chyba z pięćdziesiąt parę. CHAPEL HlLL 13 t' - No to co? Poza tym Jest człowiekiem sukcesu,jesttpgaty, Inteligentny i wykształcony, ma wspaniałe maiBery południowca, żebynie wspomnieć o guście. - Jest wystarczająco stary, aby być twoim ojcem. Zastanowiła się nad tymi słowami. Judd Rikenbył dlanie) Jak ojciec przez całe trzy lata, którespędziła w szkoleprawniczej, ale gdy myślała o nim, nigdy nie byłapewna,czy córka mogłabyw ten sposób myśleć o ojcu. Rikenmiał córkęnigdy nie dal Jej clenia podejrzenia, żetraktuje ją inaczej niż tamtą. Nie była tego całkiempewna,ale wydawało jej się, że w ich rozmowach Jestjakiśpodtekst, co czyniło jej reakcje nerwowymi inienaturalnymi. - Nie pójdę nażadne Jego przyjęcie - oznajmiła nagle. -1 wolałabym, żebyśteż tam nie szedł. Nie zwrócił uwagi na jej ostatnie słowa. - Zostawmy na razie ten problem. Może się jeszczenamyślisz. - Nigdy nie zmieniam zdania. A mojeplany. Jak samwiesz, są Już od dawna ustalone. Wzruszył ramionami. - Zatem zamierzasz zamienić korzystną pożyczkęwChapel HU1 na zasiłekArmii Zbawienia w Okadee, Arizona? "- Tak - w tym Jednym słowie wypowiedzianym ze. stalową pewnością zawarła wszystko. - Wieszdobrze, żemogłabyśspróbować zmienić zda:lUe. Gdybyś tylko nie była taka uparta. s Miałajuż dosyć tej wymiany zdań. lecz nagle ogarnęłyy wątpliwości. Powiedziała z niedowierzaniem: St - Przecież nie poszedłbyś pracować do takiej nudnejStrmy prawniczej? Ty nigdy. Janigdy. - nagle z jej warzy opadła maska nieustępliwości i wyraz jej stał się^Błagalny. - Nie zrobiłbyś tego, prawda? 9 Jej słowa zawtsnęły między nimi i nastała chwila draIplatycznego milczenia. Uśmiech zniknął z Jego twarzy. B' Pochyliła siękuniemul uchwyciła jego rękę, którajgrtaśnie unosiła do ust ostatnikęs kurczaka. DIANA MORGAN - Powiedz mi! Co mu powiedziałeś? I przestań mnieoszukiwać. Znam cię. Co mu powiedziałeś? Wrzucił kości kurczaka do plastikowego worka i spojrzał prosto w jej oczy. - Powiedziałem mu, że mamlepszą propozycję, zOglala Sioux. W biurze nie ma tam co prawda elektryczności, ale są grzechotnlkl, które będę mógt zjeść. Izawszemogę iśćspaćna dwór, patrzeć na gwiazdy. Wzruszenie odmalowało się naJej twarzy. Zarzuciłamu ręce na szyję. - Sam? -Zamierzam dzielić swój barłóg z moją wspólniczką,jeżeli przyjmie ona moją rękę. - Mogę sięjeszcze rozmyślić - pociągnęła go żartobliwie za włosy. - Jużnigdy nie żartuj sobie ze mnie w tensposób, rozumiesz? Pocałował ją i wrócilina swoje dawnemiejsce na dniełodzi, świat wydawał Imsię taki daleki. Ich świat byłtutaj. Jedna rzecz zdawała się tylko przeszkadzać:matyowad z gatunku tych. które potrafią człowiekowi brzęczeć natrętnie nad uchem. Młodyczłowiek machnąłkilkakrotnie ręką do tyłu, ale cwad zręcznie unikał ciosu. Chłopak przestał zwracać na to uwagę i zatonął wzrokiem woczach swej partnerki. Nic innego oprócz Ichdwojga nic Istniało teraz na Ziemi. Ichcałe życie byłoprzed nimi, pełne obietnic lnadziel. Czuli się wystarczającosilni,aby wspólnie zmienić cały świat, lecz przykry. brzęczący dźwięk narastał i narastał, aż wkońcu stał sięwibrującym w uszach hukiem. - Czy kiedykolwiek byłaś napustyniachArizony? -pocałował ją w szyję ina moment spojrzał w jej twarz; ujrzał. Jak Jej pełnełagodnejczułości oczy w ciągu ułamka sekundy rozszerzają się w śmiertelnym strachu. Otworzyła usta do krzyku, leczbyto już za późno. Ujrzał dziób motorówki, który ukazał się nagle nadburtąl setki obrazówprzemknęły mu przed oczyma w mgnieniu oka. Usłyszał trzask pękającego kadłuba. CHAPEL HlLL 15 ,.W następnej chwili poczuł. Jakby czyjaśolbrzymia lH^tężna dłoń uderzyła go w twarzl odrzuciła daleko do^lu. Jego ciało wpadło w wodę i na kilkachwil straciłWiadomość, potem wypłynął. Czułsię jak sparaliżowany,niemógł ruszyćręką ani nogą, nieczuł ich! Przezmózg przemknęła mu myśl, że przecież gochyba wyciągną - słyszał wokół glosy iplusk wody. Wydawało mu się, że widzi ją okilka stóp od siebie. Uczynił rozpaczliwąpróbę dopłynięcia do niej i w tejsamej chwili czyjeś ręce pochwyciły go i podciągnęły dogóry. Usiłował się wyrwać, chcąc nadal rzucić sięnapomoc Natalii, lecz siły go opuściły. Zdołał Jedynie pomyśleć, że ją też wyciągną. I to była ostatnia jego logiczna myśl; poczuł, jak ogarnia go aksamitna ciemność i pogrążył się w nieświadomości. Rozdział l Sheila Riken ostrożnie opuściła porcję piersi kurczęciado brytfanny. Gorący tłuszcz prysnął prosto na Jej rękę. Po kilku sekundach poczuła dotkliwy ból i ujrzalaczerwoneślady oparzenia. Pomyślała, że powinna podbiec dozlewu i wsadzić rękę pod zimną wodę, lecz w końcuuznała, że ból nie jest znowu taki wielki. Ceremonia zakończenia roku akademickiegobyła jużskończona. We wszystkich akademikachtrwało grączkowe pakowanie i przygotowania do dtugo oczekiwanychwakacji. W powietrzu wyczuwało się tę specyficzną atmosferę,która poprzedza zawsze pełny rozkwit lata. Ludzie wydają się wtedy poruszać wolniej i swobodniej. Na korytarzach akademików częściej rozlegasię śmiech. Wózki dworcowepodjeżdżająpod same drzwi domówakademickichl oddalająsię, załadowane pękatymi walizkami i pudłamipełnymi książek. Wielu z odjeżdżających powróci tu w przyszłym roku. aby kontynuowaćnaukę, inni odjadąnazawsze, aby - rozrzuceni po całymkontynencie -stawiać czoła prawdziwemu życiu. Shellanie należała ani do jednych, ani do drugich - nigdzienie^wyjeżdżała, a jej powrót w przyszłym roku akademickimpozostawał poza wszelką dyskusją. Spojrzała,przez okno swegodwuosobowego apartamen^Ała^in Hali, gdzie mieściły się domy akadtmlckró^kpjy. praynlczej. Był to solidnybudynek, ufimdo- '-----J -gładka we wczesnych latachdwudzies. 18 DIANA MORGAN tych. Tam. w akademiku, gdzieś na drugim piętrze Jordan Brenner prawdopodobnie pakował teraz swoje walizy i przygotowywał się do ostatecznego opuszczeniagwarnego akademickiego miasteczka. Za tydzień będziejuż daleko stąd, w Jakimś cholernymindiańskim rezerwacie l-Jakbytego nie bytodosyć - nie Jedzie tam sam. Współlokatorka Sheili. Natalia, jedzie razem z nim. - Jaka szkoda - westchnęła, opierając oparzoną rękęo brzeg kuchni. - Taki talent! Powinien zacząć swojąkarierę od biura mojego ojca, gdzie dostałby trzy razywiększą pensjęniż gdziekolwiekindzie), a poza tym. -spojrzała na swoją rękę. - Poza tympowinien zaczynaćją ze mną - zakończyła raczejostrym tonem. W końcuzdecydowała się jednak włożyć rękę podstrumień zimnej wody i trzymała ją tamtak długo,ażnieprzyjemne pieczenie ustało nieco. Jordan Brenner chodziłkiedyś z nią. jeśliJednak miałosię to kiedyś skończyć,cóż ona miała na toporadzić? Czybyło coś, co mogła uczynić,aby temu zapobiec? Niepotrafiłaznienawldzleć Natalii, mieszkając z nią przeztrzy lata, mimo żenieraz nawiedzała ją taka myśl. Siedząc godzinami w swoimpokoju rozważała wszystkiewarianty tego, co mogłoby się wydarzyć. Byto tojaksamoukładająca się łamigłówka. Niezależnie od tego, zktórejstrony jej się przyglądała, wszystkiekawałki układanki leżały zawsze na swoich miejscach. Tych dwojemogłoby się przecież spotkaćgdziekolwiek i kiedykolwiekIndziejw ich małym akademickim miasteczkui Jordanmógł stracić głowę dla Natalii, nie znając Jej wcale. RysyJej twarzy napięły się. Bo czy naprawdę musiało się to,zdarzyć w biurze jej ojca? Było to Już zbyt wiele,abymogła to spokojnie znieść. ^ Wrzuciłanastępną porcję kurczakado brytfanny i vĄzmarszczonymi brwiami śledziła rozpryskujące się kro-spelkltłuszczu. - Oto cały ty, tato - wycedziła. - Zawsze pojawiaszsi^tam. gdzie można śle ciebie najmniej spodziewać. ^ y r CHAPELHILL 19 ; Wpatrzyła się ponuro w rząd kartonowych pudeł ustawionych pod ścianą, w których znajdowały się poupychane w nieładzierzeczy jej współlokatorki; nie zapakowane jeszcze książki kucharskie Natalii stały na podłodze obok pudeł. Sheiła kopnęłaje z dziecinnązłością, ażrozsypały się na boki. gubiącpowtykane między stronicami luźne kartki. Sheiła podniosła zniszczony kawałekpapieru w linię, który upadł u Jej stóp i rozpoznała staryrodzinny przepis na dżem brzoshwlniowo-śliwkowy. Ostatnio spędziładużo czasu usiłując nauczyć Natalię,jak przyrządzić ten przysmak. Złośliwy uśmiech wykrzywiłjej twarz: Natalia, tą Jankeska, nigdy nie zdołasprostać temuzadaniu. Gotowanienie byłomocną stroną Natalii, ale za toświetnie żeglowała. I Jordan uwielbiał zabierać Natalięnajezioro. Wiosna przyszła wcześnie doich miasteczkaakademickiego i tych dwoje nigdy nie opuściło żadnejokazji, aby wymknąćsię nad wodc. Taszcząc ze sobąkoszyk wyładowany jedzeniem i pól tuzinaprawniczychpodręczników wynajmowali małą żaglówkę i pływalidopóty, dopóki nie zrobiło się tak ciemno, że Już prawię nicnie było widać. Wydawałosię, że są bardzo zadowoleni ztakiegosposobu nauki. Czasami Shclla podbyle pretekstem schodziła w kierunku doków, aby odnaleźć wzrokiem ich łódź, zazwyczaj daleko na horyzoncie. Małażaglówka halsowałaleniwie w Jasnym słońcu, podczasgdy tamtychdwoje napełniało swojegłowy prawniczymimądrościami, a żołądki ohydnymi produktami pracykuchennej Natalii. Czasami dwa profile przybliżałysiędo siebie i wtedy Sheiła przymykała szybko oczy, Jakgdyby poraził ją nagły promieńsłońca. Zastanawiała sięnieraz, czy dadzą radę skończyć szkołę prawniczą bezchociaż Jednejniespodziewanej, zimnej kąpieli w Jeziorze. Czy to było zaledwie trzy lata temu, kiedy Jordan zrównym zapałemuczył żeglować Sheilę Riken? Było tozabawne, alekrótko. Sheiła zawsze nienawidziła żeglowania. Łodziewydawały się Jej zawsze zbyt wywrotne,. 20 DIANA MORGAN Słońce prażyło niemiłosiernie, a ona nigdy nie mogłazapamiętać tych wszystkich żeglarskich określeń, którymi Jordan operował z taką swobodą, lecz pływała z niml za każdym razem wychodziła z lodzi na chwiejnychnogach. Jordan Brenner uwielbiał żeglować. Czasamizastanawiała się, czy to łódźJe) ojca. DORIAN, nie była dla Jordana prawdziwąatrakcją. Jejojciec kochałtę łódź tak,Jak kochał tylko kilka rzeczy naświecie i zazdrośnie strzegł swych prawwłaściciela. Zawsze złościł siębardzo, jeśliktokolwiek dotknął stopąpokładu Jachtubez Jego wyraźnego pozwolenia: każdakrzywo przeciągniętalina,każda kamizelka ratunkowanie umieszczona na swoim miejscu,każda plama nanieskazitelnym pokładzie - nic nie ukryło się przed Jegowszystkowldzącym spojrzeniem. Nigdy nie ufałnikomu na pokładzie tego Jachtu -dopóki nie spotkał JordanaBrennera. - Ufam temu młodemu człowiekowi we wszystkim-oświadczył Shelll pewnego wieczoru, kiedy zebrali się nawspólnym obiedzie w ich Jadalni. Było to trzy lata temu, lecz Sheila Jeszcze dziś miałaprzed oczyma moment, kiedyJordanwkroczyłwtedy dopokoju. Nawet mimo dżinsów, tenisówek i żeglarskiejkurtki z kapturem sprawiał wrażenie spokojnego, poważnego i pewnego siebieczłowieka. Jego włosybytygęstei połyskiwały brązowo, oczy miały równieżniespotykany, brązowo-koniakowy odcień. Rysytwarzy byłyregularne i wyraziste, a lekkanieregularność w niecoprzełamanej linii nosa dodawała tylko charakteru całejfizjonomii. Wyglądał Jak wielu innych obiecujących,młodych ludzi, którzy studiowali w tym college'u. Dopieroprzy bliższym poznaniu zauważało się otwarte, szczere spojrzenie, bez śladufałszu i mocny, pewny sposóbporuszania się. Jeśli nawetwtedy Jordan usłyszał cichą uwagę JuddaRikena, nie dał tego po sobie poznać. To był właśnie całyJordan - zawsze dobrze wychowany, zawsze pełen szacunku. ale przy tym mający własne zdanie i jasnospreCHAPEL HILL 21 eyzowane cele. Nikt nie miał wątpliwości,że Jordanbędzie wspaniałym prawnikiem. Usiadł na Jednym z. pokrytych brokatową materią krzeseł i spokojnie czekałna pojawienie się lokaja. W krótkim czasie przystosowałsię do eleganckiej etykiety Rikenów itraktował ją jakrzecz oczywistą. Jego spojrzenie nigdy nie zatrzymało sięna dłużej ani nakryształowym kandelabrze nad Ichgłowami, ani na bogato zdobionych lustrach Jadalni. Rozwiną} serwetkę i czekał, aż zostanie obsłużony. Judd Riken rzuciłmuspojrzenie znad swego talerza luśmiechnął się. - O,Jordan. Właśnie mówiliśmy o tobie. Jordan obdarzył wszystkich czarującym uśmiechem. - Mam nadzieję,że w pozytywnym kontekście - powiedział. - Jeśli chodzi osprawę Frankllna, to zrobiłemwszystkie odbitki ksero, zanim wyszedłem z biura. Są napana biurku, razem z tymi poprzednimi. Sheila uśmiechnęłasię miłol odchyliła głowę nieco wbok,aby przesłać mupocałunek. - Spóźniłeś się - zbeształago. -Ale przebaczamy ci - powiedział serdecznieRiken. -Praca w nadgodzinach jest wystarczającym usprawiedliwieniem. - Jest toJedyne usprawiedliwienie, które tata w ogóleuznaje - wycedziła Sheila. -Właściwie nie idę prosto z biura. Bytem znów nazebraniu Związku Braci - powiedział nawiązując do pracy charytatywnej Sheill, w której nabywała doświadczenia na wyraźne polecenie swego ojca. - Miałem sporekłopotyz dzieciakiem o Imieniu Marty. Louls, Ich lokaj, wynurzył się zza uchylonychdrzwi,niosąc tace. Jordan wybrał sobie po kawałku pieczeni,słodkich ziemniaków, ananasów smażonych w cukrze lfasoli z migdałami, nalał pełną szklankę wina z karafkistojącej na stole. Sheilaspotykała sięz nim dopiero oddwóch miesięcy, a Już stał się prawie członkiem ichrodziny. Sheili bardzo podobał się fakt, że w takkrótkimczasie zdołał przełamać zaporę, która zazwyczaj dzieliła. DIANA MORGAN dostojny klan Rikenów od reszty świata. Zauważyła zezdziwieniem, że nie widać było, aby czynił w tym celujakiekolwiek wysiłki, to przyszło niejako samo. Jordanbytzawsze uprzedzająco uprzejmy, nie tracąc przytymnicze swego naturalnego sposobu bycia. Nie było w nimani clenia oficjalnej sztywności, co sprawiało, że ludziomwydawałosię, że znają go owiele dłużej niż miało tomiejsce w istocie. - Kto to jest Marty? - spytała Sheila, mimo iż taknaprawdę wcale Jejto nie obchodziło. Nie mogła zrozumieć. Jak można z własnej woli tracićczas zgromadą jakichś przegranych typów, którzy nigdynikomu doniczego nie będą potrzebni. Była to. wedługniej,spora wada jego charakteru, z którą powinien walczyć,albowiem prawdziwy prawnikpowinien być twardyi nieustępliwy. Powtarzała mu tojuż nieraz. - Marty Jest nieletnią matką, która wpadła w niezłekłopoty - odpowiedziałmiędzy Jednym a drugim łykiemwina. -To dziewczyna? - starannie umalowanebrwi SheiHuniosły się odrobinę do góry. -Myślałam, że ZwiązekBraci zajmuje siętylko małymi braciszkami. - Zazwyczajtakjest, ale czasem robisię wyjątki, a tadziewczyna ma naprawdę spore kłopoty. Jest w więzieniu, a agencja odrzuca wszelkie jejodwołania. Jestzdesperowana i zaczyna robić głupstwa, aja wcale jej oto niewinie. Sheila i Judd wymienili spojrzenia. - Od tygodni słyszę wciąż twoje skargi na tę agencję. Czy nie da się o nich powiedzieć nic dobrego? - powtedziałaShella dobrze wiedząc,że dotyka wyjątkowo czułego miejsca w poglądach Jordana. Judd spojrzał na nich. - Brzmi to jak deklaracja czarnej niewdzięczności. Nagłe, uważne spojrzenie Jordana spowodowało, żeRiken nie powiedział wszystkiego, co zamierzał. Jordanbył jedyną znaną Shelll osobą, która była w stanieprzerwać w połowie Jakąkolwiek wypowiedź ojca. ; CHAPEL HlLL 23 - Myślę, ze ta dziewczyna zrobiła to,o co sieją oskarża -powiedziałJordan powoli. -Ale ona potrzebuje pomocy. Podoba misię jej szczerość i odwaga. Wierzę jej. - Och, nie wątpię - mruknęłaSheila podnosem. Nie miała wcale ochoty słuchać o jakiejś zwariowanejnastolatce, która sama sobie narobiła kłopotów. Niezawodny kobiecy instynkt podpowiadałJej jednak, że Jordan oczekuje od niej przejęcia się tą sprawą, że podświadomie liczy na jej poparcie. Była mistrzem w subtelnejsztuce delikatnejperswazji, w dawaniu do zrozumieniawybranemu mężczyźnie, że jest najwspanialszy i najmądrzejszy. Jej oczy błyszczały łagodnym blaskiem. - Wiem, Jakie to jest dla deble ważne - powiedziałagłośno. - Podziwiam cięza to, żetak potrafisz się przejąćcudzymi kłopotami. Przerwała nachwilę, aby Jordan mógł się poczućdostatecznie usatysfakcjonowany, potem jej twarz przybrała troskliwy wyraz. - Ale martwię się ociebie, kochanie. Tylejuż zrobiłeśw tej sprawie. Twoja nauka ma jednakpierwszeństwo,samto wiesz. Jeślinie zdobędziesz dyplomu prawniczego, nie będziesz mógł pomagać naprawdę wszystkimludziom, którzy tego potrzebują. - Wiem o tym - odpowiedział Jordan krojąc pieczeń; niezbyt przejęty przemową Sheill odwróciłsię do Judda. - Niestety, ta sprawa wygląda coraz gorzej. -No, dobrze, aco ona takiego zrobiła? - spytał Judd,sięgając po swoją szklankę z winem. -Wyciągnęła paręportfeli? Jordan roześmiał się nerwowo. - To byłoby zbyt proste. ^ - Awięc, co to było? :- Ojcobójstwo. a Sheila wytrzeszczyła oczy, a Judd skrzywił się. I- Czy to trafiło Już do gazet? -Bez podania nazwiska. Jestniepełnoletnia. 24 DIANA MORGAN - No,to ma szczęście - powiedział Judd. - W tego typu przypadkach reklama prasowa czynicatą sprawę jeszczetrudniejszą. Jordan patrzy} mu wtwarz bez mrugnięcia okiem. - Będzie potrzebowała obrońcy. OczyJudda zabłysły nasekundę przedtem, zanim Jegotwarz stała się granitową maską. - Dostanie obrońcęz urzędu -podniósł do góryszklankę zwinem i pociągnął łyk. -Myślałem o naprawdę dobrym obrońcy. Nastąpiładługa chwila ciszy, nawet Louis stojący wgłębi Jadalni i Sheila wiedzieli, że nadszedł moment krytyczny. Między dwoma mężczyznami toczyła się Jakaśwalka. W przedłużającym się milczeniu kontynuowano obiad. Sheila wiedziała, żemimo pozorów kamiennegospokojuw duszy Jej ojca dojrzewa ostatecznyplan rozwiązaniatego problemu; wiedziała, że rozważał on teraz tysiąceróżnych wariantów i domyślała się, że była Jednym znich. Patrząc na Jordana nie była taka pewna, co onmyśli. Nie znała go zbyt dobrze. Jeszcze nie. W raziepotrzeby przeforsowania któregośz wariantów nie dysponowała ostatecznym argumentem- nie łączyło Ichłóżko. "No, dobrze" - pomyślała z rezygnacją. - "Punkt dlaJordana. Pewnie doskonale się w tym orientował. " Myliła sięjednak. Jordan byt tak przejęty cała sprawą,że nie zwracałuwagi na to, czypodoba się to JuddowlRikenowl, czy nie. Nie była to w tym przypadku najlepszataktyka. Jednak wnaturze Jordana leżało zawsze takusilne dążeniedo celu, że wszystko Inne przestawało sięliczyć. A teraz Jego celem byłopomóc odrzuconej przezspołeczeństwo, czarnej nastolatce, osamotnionejw swejwalce o prawo do obrony. Judd mógł gowyśmiać, mógłgo zignorować lub próbować perswazji - żadna z tychreakcji nie mogłaJuż powstrzymać Jordana. Postanowiłpomóc Marty bez względu na koszty dlatego, że czuł się CHAPEL HlLL 25 do tego upoważniony i dlatego, że potrafił zrozumieć,coczuje człowiek z góry skazanyna przegraną. Pierwsze siedemnaścielat swegożycia spędził w Buckston. w Północnej Karolinie. Było to niewielkie, zapomniane miasteczko,położone na wzgórzach, prawie tużnad brzegien Tennesee. Najmłodszy z siedmiorga dzieci(został wujkiem mając cztery lata,a kończąc wyższąszkołę miał już piętnaściorosiostrzeńców i siostrzenic)byłnajlepszym uczniem w klasie. Jego świadectwo ukończenia szkoły średniej zawierało od góry do dołu samenajwyższe oceny. To, że byt najmłodszy, dawało mu Jedną niewątpliwąkorzyść: rodzice mogli zająć się nim niecotroskliwiej niżo wiele starszymrodzeństwem i wydawało się, Iż ulegalimu bardziej niż pozostałym dzieciom. Kiedystało sięjasne, że Jestnajlepszyw szkole zrozumieli,że przednimJednym rysujesię wspaniała przyszłość ipostanowiliposłać go do Chapel Hlll. Nie był pierwszym w rodzinie,który znalazł się w college'u - trzech jego braci uczęszczało do szkoły rolniczej w Greensboro,a jedna z sióstrbyłaspecjalistką od rehabilitacji wstanowym szpitalu. Chapel Hill to JużJednak zupełnie coś innego. Był touniwersytet stojący na wyjątkowo wysokimpoziomie,którego ukończenie otwierało drogę do karieryw każdymzakątku kontynentu. Jordan długo nie mógł uwierzyć,że właśnie tu przypadnie mu studiować. Podświadomienie chciał aż tak bardzo oddalaćsię od swe)rodziny, lecznie chciał także zostać w Buckston na zawsze. Życie wBuckstonna dłuższąmetęstawiało zbyt dużeograniczenia. ajegorodzina przyjmowała wyraźnie wszystkie Jegotalenty jako cenny dar od Boga. Wszyscy Uczyli na niego. W domu panowaławokół niego szczególna atmosfera. Gdy, na przykład, znad czytanej właśnie książki mruknął,że zjadłby jajecznicę, patelnia z parującą potrawąpojawiała się zaraz na stole. Kiedy przyszedł na to czas, otrzymał stypendiumzuniwersytetu stanuPółnocna Karolina i Opuścił rodzln. 26 DIANA MORGAN ne wzgórza w blasku lokalne) chwaty, aby przenieść siędo miasteczka akademickiego w Chapel Hill. Gdy stary pick-up Jego ojca wjechał na teren uniwersytetu, Jordan rozgląda! się wokó} oszołomiony. Czu} się. jakbysam byt postacią z Jakiegoś filmul z niedowierzaniem oglądałukryte wśród drzewsolidnebudynki zczerwonej cegły, starannie wypielęgnowane trawniki zklombami pełnymi kwiatów i cała piersią starał się wdychać wyczuwalną tu wszędzie intelektualną i naukowąatmosferę. Była tu tylko Jedna ulica, ale znajdowałosię na niejprzynajmniej dwa razy więcej księgarni niż wjego rodzinnym mieście. Niektóre z nich były także kawiarniami, cowykrył później z uczuciemmiłego podniecenia. Włóczącsięw kilka godzin po przyjeździetu i tam po FranklinStreet słyszałwokół siebie co najmniej trzy języki, a późnym popołudniemspotkałinnego studenta, któryrównież pochodził zPółnocnej Karoliny. Już pierwszego dnia w Chapel Hill Jordan postarał sięusunąć starannie ze swej mowy prostacki akcent znadTennesee - odtąd w wypowiadanych przez niego słowachmożna było wyczuć charakterystyczne dla południowców przeciąganie głosek, lecz był tojuż sposób mówienia. właściwy dla wykształconych ludziPołudnia. Drugiegodnia zdecydował, że przedmiotem Jego studiów będzieprawo i pobrał z sekretariatu uniwersytetu wszystkieniezbędne dokumenty. Cztery lata. które planował spędzić wChapei Hill, rozrosły się nagle do siedmiu. Wybrałprawo, ponieważ chciał wprzyszłości pomagaćludziom,którzy sami sobie nie potrafią pomóc, ludziom znajdującym się wbeznadziejnych sytuacjach. I chciał studiowaćto prawo tu. wtej wyniosłej świątyni wiedzy, którawydawała się być otoczona niewidzialnym murem. i.Wśrodku przebywała garstka wybranych, a pozostali mogliJedynie przyglądać im się z zewnątrz,rozpłaszczając nosyna szybie. Jordan zamierzał skorzystać z tego. że dr. itr)do tej świątyni uchylałysię czasem dlaprzybyszów. , CHAPELHILL27 Louis pojawił się znowu. Następne danie zostało podane i spożyte w całkowitym milczeniu. Sheila zaczęławyczuwać, że niewypowiedziana zgoda namilczenie byłaraczej złą strategią. Obaj mężczyźni byli zbyt uparci. Doprzełamania tych lodówpotrzeba było delikatnej,kobiecej ręki. - Mój Boże - powiedziała potrząsając głową i odrzucając dotyłu niesforne loki. - Czy nikt nie zamierzanicpowiedzieć? Zaczynam się już nudzić, siedząc tu sam nasam ze swoimtalerzem. Judd Riken popatrzył na córkę i zmarszczył brwi. Natychmiast spuściłaoczy. Riken spojrzał najordana. - Ojcobójstwo? - zapytał, jakby od ostatnich wypowiedzianych słów nie minęło dwadzieścia minut. -Cóżtakiego zrobił Jej ojciec, że zapragnęła go zabić? - Zgwałcił ją - twarz Jordana byłapozbawiona wyrazu, lecz jasna intencja zawarta wjego głosie nie dała sięukryć - zamierzał pomóc tej dziewczynie bez względu nato, comyślał o tym Riken. Riken nie zawahał sięprzed natychmiastowym wyrażeniem tego, co o tym myślał. - Nieinteresuje mnie to - oznajmił i skinął na Louisa. -Proszę podać deser,Louis. I kawę. Jordan spojrzał na niego ostro. - Dlaczego nie? Znów zapadła cisza, leczbył to jużinny rodzaj ciszy -był totenrodzajmilczenia, który miał uzmysłowić temudwudziesto- Jednoletniemu idealiście, żenikttu nie zamierza ulegać Jego młodzieńczym zapędom do czynieniadobra i że nie będzie żadnych innych wyjaśnień. Juddkończyłwłaśniepić swoje wino i przestał zupełnie zwracać uwagę na Jordana. Sheila pochyliła się do przodu i delikatnie dotknęłaramienia Jordana. - Takirodzaj sprawy niewpłynąłbydobrze na reputację firmy Riken, Davisl Hllls - wyjaśniłałagodnieJordanowi, patrząc Jednak cały czas na ojca. - Przypadkigwałtu,kochanie, zwłaszczapołączone z kazirodztwem,. ^0 DIANA MORGAN nie rzutują dobrze na obraz działalności zawodowej żadnego prawnika, zwłaszcza że mogłoby się zdarzyć, iżojciec przegrałby tę sprawę. Nie wspominając Już o tym. że sprawa dotyczy kolorowych, rozumiesz,co mam namyśli? Spojrzenie, którerzucił Judd,wyraźnie nakazywało Jejnatychmiastowe zamknięcie ust, lecz nie przejęła się tymzbytnio. Powiedziała Już, co chciała. Wniesiono olbrzymi placek orzechowy, podany na talerzykach deserowych od Tlffany'ego. Po pewnym czasieSheila zauważyła, że Jordan nic nie Je. Ona i Judd bylizajęci degustowaniem placka i starannie ignorowali sięnawzajem. Jordan siedział z opuszczonymi ramionami,przed nim stał nietknięty deser. Sheilaspostrzegłakrótkie spojrzenie, które rzucił naJordana Judd iJeszcze razpostanowiła ratować sytuację. - Jordan - powiedziała. - Tuż przed tobą leży coś. naco przepis stanowiłnajwiększe osiągnięcie życiowe mojejmamy. Czy nie zamierzasz nawet tego spróbować? Jordan popatrzył nanią, lecz nie powiedział nic. Judd podążył śladem córki. - No, dalej,Jordan,nie dąsajsię. To nie w twoim stylu. Spróbujtego placka, jest pyszny. Jordan spojrzał zaskoczony. - Nie dąsam się- powiedział spokojnie. - Myślę tylko. - Och. No, dobrze, aledlaczego nie spróbujesz tegoplacka? Jordan potrząsnął głową. - Dziękuję, nie jestem głodny. Proszę mi wybaczyć. mam Jeszcze dużo pracy- wstał ze swego miejsca iskierował się ku drzwiom. Ojciec i córka spojrzeli na siebie z niedowierzaniem,słysząc Jego oddalające się kroki. Drzwiotworzyły się,zamknęły i znowuzapadła cisza. Rozdział 2 Marty, podopieczna Jordana, nigdy Jeszcze nie stawałaprzed sądem. Na trzy dni przedterminem rozprawysądowej obrońca i oskarżyciel, wyznaczenido tej sprawy,otrzymali wytyczne nadające specjalny tok postępowania w tym przypadku. Gazeta CHAPEL HILL ledwiewspomniała o całej sprawie, zamieszczając Jedynie krótkąnotkę na ostatniej stronie. Niewielki artykuliknadmieniał tylko,żepewna dziewczynka (nie wymieniono nazwiska ze względu na niepełnoletność pozwanej) nie przyznaje się do winyw sprawieo morderstwo swego ojca. Z powoduokoliczności łagodzących sędzia zlecił umieszczeniejej w domu poprawczym dla młodszych dzieci. Tylko tyle. Całydramat kazirodztwa, gwałtu lzemstyzawarto w kilku linijkach,wtłoczonych między reklamępuszek z szynką a przepis na ciasto. Sheila czytała te kilka zdań z rosnącym zdenerwowaniem. Wciążczekała na telefon. Jordan nie odzywał sięjuż od dwóch tygodni, to jest od czasu owego fatalnegoobiadu. Sheilawiedziała, że lepiej nie szukać z nimterazkontaktu, wiedziała też, że Jordan nie będzie zbytzadowolony z zakończenia sprawy Marty- Mogło sięzdarzyć itak, że sensacyjne nagłówki wydobyłyby znów na światłodzienne sprawy przemocy i kazirodztwa: "Liberalne miasteczko akademickie w uściskach skandalu", "Młodyprawnik ujawnia korupcję w agencji państwowej". Do. 30DIANA MORGAN tego Jednak nie doszło, Jej ojciec zatuszował całą sprawę. Została zdławiona w zarodkuw imię wyższego dobra, dlazachowania w oczach społeczeństwa idyllicznego i spokojnego obrazu Chapel Hill. Jeżeli Jordan niewiedział dotej pory, że jej ojciecposiada i ten rodzaj wtadzy, teraz się o tym dowiedział. Jeśli zamierzał podjąć jakiekolwiek działania, Już terazwszystkie były z góry skazanena niepowodzenie. Długieręce Judda Rikena zniweczyłynadzieje młodego człowieka i uczyniłyJego wysiłki całkowicie bezowocnymi. - On wróci - JuddRiken leżał na swojej skórzanejsofie z nogami przerzuconymiprzez jej poręcz i z cygaremw zębach, i przeglądałTHE NEW YORK TIMES, przesyłany codziennie pocztą: mówiąc nie podnosił znad gazetyoczu. - Oni zawsze wracają. Nawet teraz, ubrany w szortyi sportowąkoszulkę. rozciągniętyswobodniew krótkiej chwili relaksu, wydawałsię wydawać rozkazy. Każde z wypowiedzianychprzez niego słów nie podlegało żadnej dyskusji. Pokój był umeblowany bogato lwygodnie. Pokrytebrązową skóra fotele i sofa otaczałyniski, tekowy stółstojący na środku pokoju: na błyszczącej powierzchnistołu stała srebrnatackaz karafką i szklaneczkami dobrandy. Olbrzymie regaty z książkami zajmowaty Jednącala ścianę,druga zdominowana przez olbrzymi kolorowy telewizor, odtwarzacz płytkompaktowych ikolekcjętaśm video. Eleganckibarek ulokowano dyskretnie wrogu pokoju, ą portrety i fotografierodziny Riken wartystycznie rozpracowanym ladzie wisiały na ścianienad kominkiem. Sheila, spoczywająca w leniwej poziena jednym zperskich dywanów, przyglądała się portretowi swojejmatki. Odziedziczyła po niejzadziwiający kolor oczu,który potrafił zmieniać się odjasnoorzechowego do ciemnobrązowego, Miała również taki sam jasnopopielatyodcień włosów. Matka poruszała się zawsze z królewskągodnością, aJej ubrania były bez zarzutu, aczkolwiekmożna Im było zarzucić zbytnią konserwatywność. MatCHAPEL HlLL 31 ka powtarzala jej nieraz, że takie ubrania o klasycznej. ponadczasowe)linii są zawszeodpowiednie i Sheila musiała Jej wtym przyznać rację. Z zewnątrz życie Jejmatkibyło bardzo typowe dlakażdej dobrze urodzonej kobietyz Południa: ukończyła ekskluzywny college w Virginii ituż po maturze wyszła dobrze za mąż. oczywiściezbłogosławieństwem rodziców, przykładnie urodziła piękną córkę, stworzoną na swój obraz lpodobieństwu, lprowadziła wzorowo dom na wysokim poziomie, leczSheila domyślała się, że matka była nieszczęśliwa i cośw tym pięknym, wzorowo prowadzonym domu nie byłow porządku. Matka zaczęła pić - początkowo mało. zawszew towarzystwie, później coraz więcej i więcej, ażw końcu nie mogła przeżyć dnia bez opróżnionej butelki. Usiłowała ukryć to przed nimi, leczoni wiedzieli o wszystkim ludawali, że wszystko jest wporządku. W końcu wyjechała - Sheila nigdy nie dowiedziałasię,czy byłato Je) decyzja, czy Juddą. Zostawiła męża, córkę,domi przeniosła się do Kalifornii. Niedługo potem otrzymali wiadomość o Je) nagłej śmierci, leczdla nich onaumarła już dużo wcześniej. I tak Ich wygodne, eleganckieżycietoczyło się dalej. Sheilapatrzyła na matkę na portrecie w pozie wielkiejdamyi nagle przyszło Jej namyśl, że Jordan mógłbypojawić sięwe frontowych drzwiach ztuzinem różw rękul uśmiechem usprawiedliwienia na ustach. Wizja tatrwała przed jej oczyma przezchwilę, a potem rozpłynęłasię w powietrzu jak dym z cygara jej ojca. - Tak,oni zawsze wracają - powiedziała. - Ale tymrazem nie jestemtego taka pewna - westchnęła głęboko,chcąc zwrócić uwagę swego ojca. -Jordan nie Jest takijak wszyscy tamci. Judd podniósł w końcu oczy znad gazety i spojrzał nanią zamyślony; przez chwilę zastanawiał się nad jej. stówami. - Może i nie - powiedział powoli; wróciłdo swojejlektury i Sheila ponownie westchnęła ze zniecierpliwieniem. 32 DIANA MORGAN - Gdyby nie pracował u ciebie, nic takiego by się niestało - powiedziała. - To wszystko twojawina. - Jaksobie życzysz. Jej irytacja rosła. - Raczej Jakty sobie Syczysz i, jak zwykle, dostajeszwszystko, czego chcesz. Gtos Judda Rikena odpowiedział spokojnie zza gazety: - Gdyby twój chłopak nie byt tak uparty,moglibyśmypertraktować. -Pertraktować? Co dla ciebie znaczy tosłowo? Podporządkowanie czymoże trochęwięcej? Ty chcesz go złamać! - Jak sobie życzysz - Judd był nieugięty; od kiedypamiętała, powtarzał to zdanie zawsze wtedy, gdy uważałdyskusję za skończoną. Wszystko zaplanowałeś! - usiadła gwałtownie,chcąc znaleźć się znimtwarzą w twarz. Znalazła się tuż przed ścianą z gazety. - Wszystko odkręcałeś tak, żebymóc nim potem manipulować. Aleja chciałabym wiedzieć, dlaczego chciałeśsię nim posłużyć i wjakimcelu? Nastała długa chwila ciszy,po czym Judd powoliodwrócił stronęgazety i nagle gwałtownie ją opuścił. - Czy naprawdę chciałaś, żebyzaplątał się w tę brudną sprawę? - zapytał. - Nie, pewnie,że nie. Ale. - Właśnie, Ja też nie chciałem. A więc o co cl terazchodzi? - Zadecydowałeśza niego. Miał prawo do własnegoWyboru. Judd zatoczył oczyma wokoło, jakby wzywającnaświadkówwszystkie nieme portrety. - Skąd wiesz,czego on chciał? - zapytał, patrzącniespodziewanieprosto na nią. - Co masz na myśli? - zmieszałasię Sheila. - Chciałbym wiedzieć, czy Jesteś zakochana w tymmłodym człowieku? Chcesz wyjść za niego? CHAPEL HlU. 33 - No, właściwie. Samanie wiem. Myślę. Nie Jestempewna. On nie jest. - przerwała wzburzona. - Czy wasz związek ma. Hmm. Intymny charakter? Sheila spłonęła rumieńcem, lecz zdołała zachowaćspokój. - Nie - oświadczyła z godnością. "Ale właściwie dlaczego nie? " - zastanowiło ją nagle. Jordan był przecież bardzo atrakcyjny. Nie znałagoJednak dostatecznie długo, oto dlaczego, lecz nim zdążyłato pomyśleć wiedziała już. że było to kłamstwo. Sypiałaniegdyś ze swoimi chłopakami, znając ich zaledwieodtygodnia. Coś innego musiało ją powstrzymywać tymrazem, apoza tym - co sama niechętnie przyznała -Jordan nigdy je) się nienarzucał. Juddobserwował ją uważnie. - On nie jest dokładnie taki. jakbyś chciała, czyż nie? - zauważył, -Ma duże możliwości -zaprotestowała Sheila. - Jestbłyskotliwy i ambitny, lecz wiem. że jeżeli tylko bymzechciała, potrafiłabym uczynić go uległym - zmarszczyła brwi. - Gdyby tylko zrezygnował choć z części tychswoichliberalnychpoglądów! Mówiliśmy jużo tym nieraz. Sądzę, żetych rozmów było jeszcze trochę za mało. - Miałaś dość czasu, Sheila. I wieszrównie dobrze jakja, że nie uda ci się go zmienić. - Twierdzisz, że powinnam pozwolić mu odejść? Nie odpowiedział. - Jak śmiesz! - wykrzyknęła do niego zwściekłością. - Kiedy zamierzasz wreszcie przestać podejmować decyzje za innych i wtrącać się do Ich życia? Jeżelizechcęskończyć z Jordanem Brennerem. będzie to tylko mojadecyzja! - stała tuż przed nim z twarzą płonącą z gniewul nagleogarnęły ją wątpliwości. Jej ojciec mógł mieć rację, niech go diabli. Jordan niebył byle jakim przystojniaczklem. Każdy wiedział, żemaprzed sobą wielką przyszłość. Wydawało się, że bardzojąlubi,lecz potrafił być taki odległy, taki pochłoniętyswoją pracą, że czasami wydawało się jej, że ten facet nie. 34 DIANA MORGAN da tak łatwo owinąć się wokół matego palca. Oczywiście,z czasem. ale nie byłojuz więcejczasu. Juddjakzwyklezniszczył wszystko i teraz ona nigdy Już się nie dowie. Wszystko skończyło się tak samo Jak zwykle. Sheilausadowiła się zpowrotem na dywanie, zaciętaw swymobrażonym milczeniu. Judd powrócił do swej gazety. Minęło kilka minut, zanim się odezwała. - Teraz i tak jest za późno. On odszedł. AJa niejestem pewna, czy chcę, aby wrócił -dodała wyzywająco, Jakbybyła to Jej własna myśl. Je) oświadczeniezostało skwitowane głośniejszymszelestem papieru, smugądymu z cygara wypuszczonąponad gazetą i zawsze obecnym zdaniem: - Jak sobie życzysz. -A Jordan Brenner siedziałsam w swoimpokoiku wfirmie Judda Rikena zastanawiając się, czy ma zadzwonić dojego córki, czy też nie. Już od dwóch tygodni starałsię sam ze sobą uzgodnić tęsprawę. Teraz na niskimstoleprzed nim stalą butelka bourbona, której zawartośćzmalała znacznie w ciągu ostatnichkilku kwadransów. Oczywiście, że musi Je) dać nauczkę,oczywiście powinnawiedzieć, że wszystko między nimiJest skończone. Aleprzecież Sheilabyłamiłądziewczyną. Nie można byłozostawić tego tak bez słowa. Niebyt pewien, czy Shellanależydo tego rodzaju dziewcząt, które potrafią zrozumieć takie sprawy bez słowa wyjaśnienia. Jordan prosił je) ojca o pomoc. Rikenpomógł przecieżwkońcu Marty. Nie był to ten rodzaj pomocy, o którymJordan myślał, ale przecież w końcu Marty wyszła zwięzienia. Jordan skrzywił się na wspomnienie tego. wszystkiego. Przez całe te dwa tygodnie przychodził codziennie dopracy i ani ze stronyRikena, ani nikogoinnego nie padło żadne stówo na temat Marty. Jordanzałożył, żema nadal pracę, skoronikt nie kazał muodejść. W końcu był przecież Jednym z najbardziej obfej CHAPEL HlLL 35 j cujących młodych prawników, pocieszał się beztrosko. jTo, że zaistniałamiędzy niminiewielka różnica zdań. niemusiało przecież wcale oznaczać zerwania łączących Ich więzi służbowych. Jordan wzruszył ramionamiz irytacją. Zaczynał już rozumieć. Jak śmieszne i bezowocne bytyJego wysiłki przeprowadzenia Jakichkolwiek zmian wIstniejącym systemie. System prawny wydawał się byćJ akwielka, wyniosła skała, której nic niemogło zniszczyćani naruszyć. Żaden skandal, żaden precedensnie był wstanie wstrząsnąćtą opoką. Jordan, pociągnąwszypotężny łyk bourbona, który miał znieczulić jego poczucie', obowiązku, zaczął siępoważnie zastanawiać,czy możlii"' we jest, aby system ten w ogóle kiedykolwiek został - zmieniony. Nalał pełną szklankę bourbona ipodniósł jąwysoko do góry, - Za Judda Rikena, mistrza ceremonii - powiedziałzgorzką, śmiertelną powagą. Po kolejnym, sporym łyku bourbona, nastrój Jordanawyraźnie się poprawił. Cały skoncentrowany na przyjemnymuczuciu Jakby unoszenia się w powietrzu nie'" usłyszał, że otworzyły się drzwi frontowe. Dźwięk przy: bliżających się ku niemu kroków był tak delikatny, a jegozmysły tak przytłumione alkoholem ipoczu ciem winy, że'w pierwszej chwilinawet nie zauważył młodej kobiety,która weszła do pokoju i zatrzymała się tuż przed nim. - Hallo? -Jej głos był melodyjny,a terazdrgaływ nimnutki rozbawienia. - Czy jest tuktoś? Powoliuniósł wzrok i zdrętwiał. Była piękna: długie. długie włosy,czarne, delikatne i błyszczące, jasne, zielone, inteligentne oczy. Była ubrana w granatową garsonkę ze złotymiguzikami i marynarskim kołnierzem, alenawet tak banalny strój zdawał siępodkreślać,jaka byłazgrabna. Jordan wyprostował się na swym krześle, patrząc na nią osłupiałymi oczyma. - Jestem Natalia Parnell -oznajmiła z otwartością,któraostro kontrastowała z pełnym dystansu wdziękiemkobiet z Południa, z którymi stykał się przez całe życie. -Zdaje się, że jesteś pijany. 36 DIANA MORGAN Uśmiechnął się lekko. Nie był pijany, lecz najwyżejtrochę wstawiony. - Nie jestem pijany -oświadczył, próbując nadaćgodność swemu głosowi, lecz pod koniec zdania głoszałamał mu się w niedwuznaczny sposób. Dziewczyna wybuchnęła śmiechem. Jego uśmiech pogłębił się. - Ja tylko. Ach, uczciłem pewne wydarzenie. Jestjużpo godzinachpracy, wiesz? Jej uśmiech był jak żywe srebro. - Nikomu nie powiem- obiecała, przysiadając na krawędzijegostołu. - Jakie to wydarzenie uczciłeś sobietutaj? Serce Jordana waliło nieprzytomnie. Czułsię Jak czternasto- letni chłopiec, który ma być przedstawiony królowej. - Ja. uczciłem właśnie. och, to,że ciebie spotkałem - byłzadowolony, że udało mu się wszystko obrócićwżart. Natalia Pamell nie uśmiechała się Już. Obserwowałagoz namysłem. - Wygadujesz bzdury - oznajmiła nagle. - Czy mogęprosić odrinka? Rozejrzał się wokół w poszukiwaniu szklanki i pogratulował sobie w myśli umiejętnego postępowania z kobietami. Znalazł na półce Jednorazowy, papierowy kubeczek. Napełnił go bourbonem i wręczył Jej z ukłonem. - Wszystkiego najlepszego, pani Pamell. Pociągnęła niewielki łyczek bourbona i skrzywiła sięlekko. - Panno Pamell - poprawiła. -Ależ oczywiście! - usiadł z powrotem na swym krześlel spróbował nie gapić się nanią. Było to niemożliwe. Jejnaturalny sposóbbycia i kobiecy wdzięk robiły na nim tak wielkie wrażenie, że czułsię upojonysamą je) obecnością. - Czy mogę ciw czymś pomóc? CHAPEL HlLL 37 - Pomóc? Och, tak. Oczywiście- opuściła papierowykubeczekobdarzyła Jordana uśmiechem, od któregostopniałby lodowiec. Jordan uwierzył w tymmomencie, że kiedyumrze,pójdzie prostodo nieba. - Przyszłam tu. aby spotkać się z panem Rikenem -powiedziała dziewczyna. - Oczekiwałmniedzisiaj,alejest już późno i chciałabym pójść poszukać jakiegośhotelu. Może jutro. - Wszyscy już poszli do domu, ja też już kończyłem -wyjaśnił. - Ale jeśli chcesz,mogę ci dać domowy numertelefonu pana Rikena. Jeżeli cle oczekuje sądzę,że niebędzie miał nic przeciwko temu. - Och. naprawdę? To bardzo miło z twojej strony -wypiiajeszcze trochę i odstawiła kubeczek na stół. - Och,zdaje się,że kiepski ze mnie pijak - przyznałasię chwiejączabawnie głową; jej błyszczące włosy opadły na policzek i odrzuciła Je do tyłu Jednym zdecydowanym ruchem. - Możesz zadzwonić stąd - powiedział powoli, niespuszczając z niej wzroku. -Dzięki. Znasz ten numer? - "Czykiedykolwiekgo znałem? "- pomyślał, podnosząc słuchawkę. Zupełnie zapomniał, żeprzed kwadransem przysięgałsobie już nigdy nie wykręcić tego numeru. Sheila Riken odeszła w przeszłość. Przyszłość byłatylko Natalią Pamell. Przez krótką chwilę rozważał, czynie poprosić jej o rękę,ale uznał,że jest na to Jeszczeodrobinę za wcześnie. Rozdział 3 Natalia Pamell była wlaśnie świeżo upieczona absolwentką college'u w Vassar. Bystra, błyskotliwa, częstonieuważna w sposobie bycia, czasami trochę nonszalancka oczarowywala wszystkich nie dbając o to ani trochę. Promieniowało z niej jakieś wewnętrzne ciepło, którezjednywało jej sympatię każdego, kto się z nią zetknął. Była osóbką bardzo zdecydowaną, zawszedokładniewiedziała, czego chce. Miała przytym jednak dar umiejętnego postępowania z ludźmi; nigdy nie zbywała Ichgrzecznymistówami, nigdy nie uciekała siędo kokieteryjnych sztuczek. Nie należała do tych, którzy dążą docelu po trupachl nawet jeśli jej sposób zachowania siębył czasami zaskakujący, nigdy nietraciła swego niewątpliwego, subtelnego wdzięku. Była jak pędzący przezżycie,świetlisty pocisk i światło toporaziło właśnieJordana. AsystowałJej przez cały rok, lecz przypominałotoraczej polowanie, na którym upatrzona zwierzyna wciążoddalała się od myśliwego na bezpieczną odległość. Wdrugim roku wspólnegostudiowania w szkole prawniczejudało mu się przekonać ją, że są dla siebie stworzeni. Zakochała sięw nim z takim samym wdziękiem,z jakimczyniła wszystkow swoim życiu. Natalia urodziła sięjako nieślubne dziecko niejakiejpannyFranclne Parnellw Perth - niewielkim, przemysłowym miasteczku w pobliżu Nowego Yorku. Już we. 40 DIANA MORGAN wczesnych latach dzieciństwa zrozumiała, że jej światJest bardzo maty. Nie byłożadnej bliskiej rodziny, babciani dziadka -jej matka była sierotą. Ojciec Nataliipojawlt się wżyciuFrancine na bardzo krótko, zresztą wkrótce zginął w Wietnamie. W późniejszych latachNataliapróbowała szukać jakichś korzeni swej rodziny,penetrując najdalsze zakamarki bibliotek i pilnie notując wszystko, co dotyczyło historii Jej miasta. Pewnego razunatrafiła na wzmiankę o George'uParnell,który byłwłaścicielem tawerny położonej o trzy mile od Perth, nastarym pocztowym szlaku, lecz kiedy wybrała sięna tomiejsce wszystko, co zastała, to tylko stare, ledwie rozpoznawalne ślady pogorzeliska. Stare wycinki z gazetyukazującej się w miasteczku wspominały coś o podpaleniu i próbach wyłudzeniaodszkodowania od towarzystwa ubezpieczeniowego. Dla Natalii jednak oznaczało toutratę nadziei na odszukanie jakichkolwiek krewnych, oile w ogóle ci ludzie byliw jakiś sposób z nią spokrewnieni. Natalia często jeździła rowerem w tenkraniecmiasteczka, gdzie ustawiony przy szosieznak określałgranicę miejscowości. Z biegiem lat ten znak stał siędlaniej specjalnym, osobistym symbolem. Oznaczał,że tam,poza tą granicą istnieje Inny, fascynujący świat. Jedynąwięź z tym zewnętrznym światem stanowiłamiejscowalinią autobusowa. Codziennieprzyjeżdżały tu i po chwiłiodjeżdżały trzy autobusy. Natalia mogła widzieć Je przezwąskie okna miejscowejszkoły średniej- Pierwszy z nichprzybywał zawsze w pierwszej części lekcji angielskiego- był to znak, że dzień się rozpoczął. Nataliapatrzyła wśladza nim nie odwracając głowy znad książki, dopókinie zniknął na Sąndy Łąkę PointRoad, kierując się doAlbany i dalej do Nowego Yorku, zatrzymując się podrodze na wszystkich przystankach. Wszystkie z nich pokolei potrafiła Nataliawyliczyć w każdej chwili. Następnyautobus pojawiałsię tuż przed zakończeniemlunchu, atrzeci i ostatni wyznaczał zawsze prawie dokładnie koniec szkolnego dnia. Tysiąc dziewięćdziesiąt pięć autobusów zostawiło ślady swych kół nadrodze do Albany i T CHAPEL HlLL 41 Natalia ukończyła średnią szkołę w Perth z pierwsząlokatą. W tysiąc dziewięćdziesiątym szóstym autobusiesledzialajako pełnoprawna pasażerka. Dojechała nim docollege'u wVassar, gdzie podczas pierwszego roku naukizastała ją wiadomość, że jej matka zmarła na atak serca. Natalia została teraz zupełnie samai mimo, że bardzobrakowało Je)matki zrozumiała, że teraz może Już liczyćtylkona siebie. Zawszebyła bardzo samodzielna. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży domu matki wraz z wyposażeniem i ogrodem wystarczyłyjedynie na pokrycie czesnego i kosztów utrzymania wcollege'u. W chwili,kiedypisała podanie o przyjęcie do szkoły prawniczej w ChapelHill, jej pieniądze byłyjuż na wyczerpaniu. Tym, któryprzyszedł Jej z pomocą, byt Judd Riken. Wszystkie świadectwa i listy polecające Natalii prezentowały się wspaniale. liczyło się także to, że ucząc w SzkoleDrugiegoJęzyka dla imigrantów nabyła doświadczeniaw kontaktach z innymi ludźmi. W czasie Jej pobytu wVassarzdarzyła jej się co prawdadośćostra wymiana zdańzprzedstawicielami miejscowych władz na łamach tamtej -szej gazety. Chodziłoo nieprzemyślaną decyzję zamknięciaJedynego w okolicy przedszkola. Pominąwszy jednakten incydent, Natalia wydawała sięJuddowi doskonałakandydatką do stypendium fundowanego corocznieprzez firmę Riken. Davis t Hills jednemu ze studentówszkoły prawniczej w Chapel Hill. Rikenwybrał jej podanie spośród wielu, które trafiły na jegobiurko po kilkuetapowych eliminacjach. Po zapoznaniu się ze wszystkimiświadectwami i referencjami długo wpatrywał się w jejzdjęcie. Miała zdecydowanie dobrą prezencję. Wydawałomu się, żejest wniej coś, co nasuwanamyśl cyganerięartystyczną, ale uznał, że jest to poza często przybieranaprzez dziewczęta w tym wieku. Byłoby teżdobrze dlafirmy, myślał, żeby wśród aplikantów znalazła się przynajmniejJedna kobieta. Nie chciał, aby ktoś posądzał goo to, że dobierając współpracowników kieruje się jakimiśdyskryminującymi zasadami. Zawsze mógłznaleźć sięktoś, kto miałby ochotę użyć takiego argumentuprze. 42 DIANA MORGAN ctwkoniemu. Spojrzał Jeszcze raz na fotografię NataliiParnell, podniósł słuchawkę telefonu 1 nakręci} numer. Przed podjęciem ostatecznej decyzjichclat usłyszeć jeszczejej glos. Oczekiwał wygłaszanej w takich rozmowach,standardowej formułki: "Dziękuję panubardzo, że zainteresował się pan moim podaniem". Zamiast tego spotkałsięz istnąlawiną pytań: Natalia chciała wiedzieć, JakiJest program studiów w Chapel Hlll, Jaki procent studentów. którzy kończą tę uczelnię, ma zapewnione zatrudnienie, Jakiprocent studentów stanowią aktualnie kobiety. kolorowi i przedstawicielemniejszości narodowych, Jakie egzaminy należy zdaćl Jakie papiery należyzłożyć, czyw uczelni studiują studenci tylko z Północne)Karoliny, czy może też i z innych stanów. Judd Rikenstraci} w końcu rachubę tych pytań i w ciągu kilku chwilzorientowałsię zezdumieniem, że odpowiedziałJej wyczerpująco na każde z nich. Po dalszych paru minutachstwierdził, że stara śle przekonać tę dziewczynę, abypodjęła studia wChapel Hlll. Nastąpiło Jakieśniepojętedla niego odwrócenieról - to ona przecież miała byćstroną zabiegająca o Jego względy. Musi spotkać się z tądziewczyną osobiście, postanowiłl zaproponował jej pokrycie kosztów podróżysamolotem. Tegodnia, kiedymiało się odbyć Ich spotkanie, zadzwoniła wieczorem doniego do domu. Wjej głosie nie byłoani śladu usprawiedliwienia ani zakłopotania. Przedstawiła się z zachowaniem wszelkich konwenansów i dodała: - Jestem w pana biurze. Niestety,pana Już nie zastałam. Czy moglibyśmy spotkać się dzisiaj, czy jest jużmożezbyt późno? Mogłabym przyjechać natychmiast. Judd powiedział Jej więc, by przyjechałanatychmiast. Sądząc po Jej głosie byłaodważna, godnie się zachowująca i dobrze wychowana. Judd Riken po raz pierwszy wżyciu poczuł się zbity z tropu. Po jej telefonie ubrał sięzeszczególną starannością i polecił Louisowl przygotowaćjeszcze Jedno miejsce przy stole. Sheila,wciąż pogrążona w rozważaniach, czy ma rzucićJordana Brennera. czy to on może ją rzucił, nie mogła CHAPEL HlLL 43 ojcu wniczym pomóc, ale uwadzeJej nie uszedł fakt, żehumor Judda uległ gwałtownej zmianie,zwłaszcza wporównaniu z Jego poprzednim nastrojem. Natalia Parnell okazała się jednak osobą niezwykle sympatyczną,cow połączeniu z faktem, że zwyciężyła we współzawodnictwie o stypendium do szkoły prawniczej sprawiło, żeSheila byłaskłonnaokazać Jej uprzejmość. Podczas obiadu Sheila zauważyła, żeapetytjej ojca Jestlepszy niż zazwyczaj. Jego zachowanie również odbiegałoznacznie od codziennych zwyczajów. Przede wszystkim- bardzo dużo mówił. Opowiadał o Chapel Hlll,o szkoleprawniczej, o zajęciach i kolokwiach i o wspaniałymżyciu, które czekaNatalię podczas studiowania tutaj. Natalia z ożywieniem podejmowała każdy proponowanyprzez Judda temat rozmowy. Kiedy zaczął opowiadać oswoim jachcieokazało się. że ona uwielbia żeglowanie. Na wieść o tym, że Judd ma dobry backhand. Nataliaopowiedziała o swoim udziale w rozgrywkach tenisowych. On uwielbiał grać wszachy? Ona doszła kiedyśdopółfinału w mistrzostwach stanowych. Tak, oczywiście. znałatę sprawę, którą wygrał kiedyś w najwyższej Instancji. Przeglądała nieraz wyciąg zJej akt. myśląc ostudiach wszkole prawniczej. Konwersacja przystolepieniła się jak szampan, który otworzył Judd. Sheilastwierdziła ze zdumieniem,żejej ojciec był najwyraźniejpod urokiem tej dziewczyny. Obserwowała go spod okaz nagłym zainteresowaniem. Nigdy nie widziała go takimJak teraz. Była wystarczającobystra, aby rozpoznaćuczucia, które ja ogarniały na ten widok jako zazdrość. Nie zamierzała Jednak nic czynić, aby odwrócić uwagęojca od gościa - przynajmniej Jeszcze nie teraz. Natalianie zagrażałajej przecieżw żadnym stopniu, a milo byłowidzieć ojca tak odmienionego przez kontakt z tą dziewczyną. Sheila również zrezygnowała tego wieczoru zeswoich zwyczajów i siedziała cicho i spokojnie, podczasgdy tamtych dwoje paplało jedno przez drugie. Domyślała się,że ojciec planuje dla Natalii coś jeszcze pozastypendium wszkoleprawniczej. Podejrzewała, żeJego. 44DIANA MORGAN udział w tym planie będzie duży. Jeślinie jedyny. Wmiarę, jak upływały kwadranse, a oni wciąż nie odchodzili od stołu, Sheila poczuta, że nikt tutaj nie zmartwiłbysię zbytnio, gdyby wstała i poszła do siebie. Po razpierwszy w życiu poczuta się odsunięta nabok i pomimo,że nie było to przyjemneuczucie,dawałoJej jednakodczuć jakiś nowy, niespotykany dotąd rodzaj wolności. Niemusiała uważaćdziś na każde wypowiedziane stówo-prawdę mówiąc, nie musiała odzywać się w ogóle. I tegowszystkiego dokonała tadziewczyna. Sheila nie potrafiłanawet powiedzieć, w Jaki sposób tamtej się to udało. Wszystko, co się tu dzisiaj działo, wydawało się takienaturalnei niewymuszone. Po raz pierwszyod wielu latnad tympokojem nie zalegała atmosfera ciężkiego milczeniai nienagannie uprzejmych rozmów. Zanim nadszedł koniec tego długiego wieczoru, szkoląprawnicza w Chapel Hlllzyskała nową studentkę,aSheila - współlokatorkę. Byt to oczywiście pomysł jejojca. Przecież to on płacił zajej dwuosobowy apartamentw domu położonym w bezpośrednim sąsiedztwie miasteczka akademickiego, wydawało się więc rzeczą naturalną, że Natalia mogła zamieszkać wraz z nią. Natalia zwróciła się do Sheili z oczymabłyszczącymiszczerą sympatią i nadzieją. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu -powiedziała. - Nie znam tu kompletnie nikogo. Takprzyjemniebędzie mi pomyśleć, że mam miejsce, gdziemogę wracać pozajęciach i kogoś, z kimbędzie możnaporozmawiać - w jej oczach zaigrał przekorny ognik. kiedy dodała: - Zawsze możesz mnie wyrzucić, jeślidoprowadzę cię do szalu. "Dobrze wiesz, że tegonie zrobię" - pomyślała Sheila. czulajednak, że lubi Natalię: niesposób było jej nie lubić,dlaczegowięc nie dać jej szansy? - Jestem naprawdę zachwycona,że zamieszkasz zemną - powiedziała uprzejmie sądząc, że Jest to najwłaściwszy sposób potraktowania całej sprawy. CHAPEL HlLL 45 - Dziękuję - Natalia rozpromieniła się i zwróciładoJudda. - Jeśli to wtąśnie jest ta słynnagościnnośćpołudniowców, to ci, którzy mi o niejmówili, nieprzesadzili ani trochę! Natalia niezwykle szybkozaaklimatyzowała się w nowym otoczeniu. Przez trzy następne lata. któreprzemknęły przez życie Ich wszystkich niezwykle szybko,dała się poznaćjako najzdolniejsza studentka whistoriiszkoły. Zakochała się też w Jordanie Brennerze. Sheilaprzyjęła takibieg wypadków ze spokojem. Nic nie mogłazrobić, aby temu zapobiec, jej szansa na jakiekolwiekdziałanie minęła już dawno. Nawet po tylu miesiącachwciążzastanawiała się nieraz z rozgoryczeniem, co mogłosięwtedy zdarzyć między nią i Jordanem, gdyby niepostępowanie jej ojca. Lecz nawet jeśli myśli takie niedawały Jej spokoju, trzymała Je w najgłębsze) tajemnicy. KiedyNatalia i Jordan ukończyli szkolę prawniczą. oboje byli takzwariowani na swoim punkcie, że uczuciaSheili można było określić Jako ledwie przyjazne. Ciężkobyło żyć tuż oboknich, widzieć na co dzień Ich szczęściezwłaszcza, kiedyjej samej doskwierała samotność. Jedno z tych dwojga było jejnajlepszą przyjaciółką, drugie- wydawało się, że należało kiedyś do niej. I -jakby tegonie było dosyć - ojciec Sheili przez cały ten czas niewyrzekł się swego dziecinnego zafascynowania Natalią,Nie wydawał się mu zupełnie przeszkadzać fakt, że Natalia straciła głowę dlaJordana. Było to tak. Jakby cieszyłsięwszystkim, coczyniłoNatalięszczęśliwą. Terazzwrócił się ku nim obojgu, starając się przekonać ich, abyprzyjęli pracę u niego. Sheila potrząsnęła głową, zawijając każdąporcję kurczaka w oddzielną papierowąserwetkę. Byłoby wielką ulgą dla niej. gdyby tych dwojezniknęto wreszcie z miasta. Może potrafiłaby wtedy zrobić cośz własnym życiem. Rozdział 4 Jordan Brenner odniósł w wypadku na wodzie Jedynieniewielkie obrażenia. Natalia trafiła Jednak na oddziałIntensywne) terapii, gdziepodtączona do różnych, podtrzymujących życie aparatów oczekiwała, aż stan jejzacznie się poprawiać. Głębszepartie jej mózgu rejestrowały nadal jej tożsamość i bodźce z zewnątrz. Jednakwciąż nie odzyskiwała przytomności. Jej oddychanie podtrzymywanosztucznie przezruręwprowadzoną do tchawicy. Automatyczniesterowanyaparat do kroplówek podawał jej dożylnie glukozę iwszystkieskładniki niezbędne dożycia. Po dwóch tygodniach bez Jakiejkolwiek zmiany jej szansę wyjścia zestanu śpiączki były jak jeden do tysiąca. Jordan Brenner prawie w ogóle nie opuszczał jej pokoju. Od trzech tygodni siedział wciążw tym samym miejscu przy Jej łóżku. Jego pokiereszowana w wypadkutwarz. Jegocierpienie byłyniczym. Każda wybiegająca wprzyszłość myśl sprawiała ból. Zniweczone marzenia. brak jakiejkolwiek nadziei było wszystkim, comógł dojrzećprzed sobą. Z początku, kiedy jeszcze wydawało się, żeJest Jakaśnadzieja, zadzwonił do Departamentu doSpraw IndianwArlzonie lzastrzegł, że ich przyjazd ulegnie opóźnieniu,Odpowiedziano mu, że opóźnienie to nie może być Jednakdłuższe niż kilka tygodni. W tym czasie gościł również usiebie całą swoją rodzinę, która zjawiła sięzaalarmowa. DIANA MORGAN 48 na wiadomością o wypadku. Najpierw przyjechali Jegorodzice, następnie wszyscy bracia i siostry, jedno podrugim. Cóż Jednak mogli zrobić dla niego? Każde z nich miałoswojewłasne życie i musiało do niego wracać. ŻycieJordana w Chapel Hlll było dlanich obce i kiedy zwracalisię do niego zcałą miłością i przywiązaniem czuli, żenajlepiej zrobiliby, wyjeżdżając stąd jak najszybciej. Rzeczy Natalii zostałyzabrane z jej mieszkania. Jordanzapomniał odwołać tegojej polecenia, wydanego tużprzed wycieczką nad jezioro. Jordan nie wiedział nawet,dokądje zabrano. Gwałtownieusiłował sobie przypomnieć, czy nie wspominała kiedyś coś o tym. Stan Nataliiwymagał zaangażowania prywatnej pielęgniarki, lekarzanakażde wezwanie, więcej lekarstw i stałej pracy aparatów podtrzymujących życie. Na razie koszty te pokrywano z ubezpieczenia unlwesyteckiego, lecz wkrótce przeznaczona na to sumamiała sięwyczerpać. Potrzechtygodniachrachunek Natalii wynosił sto osiemdziesiąttysięcy dolarów i nadal rósł wzawrotnym tempie. Calanadzieja Jordana kierowała sięteraz tylko ku jednemuczłowiekowi. Wkrótce zjawił się on w szpitalu. Judd Riken wszedł do pokoju Natalii we wtorek popołudniu, w porze, kiedy Jordan zwykle czytał głośno,siedząc przy jej łóżku. Jordan byrwychudły i potargany,twarz ocieniała mu rosnąca w nieładzie brodą. Jego oczybyty przekrwione, ruchy niezręczne i ociężałe, co wskazywało, że niewiele spał ostatnio. GlosJordana brzmiałnieco ochryple, gdy czytałostatnie linijki poematu. Juddzaczekał, dopóki Jordan nie skończy i powiedział zeznawstwem: - To Lawrence Ferlinghetti, czyżnie tak? -Tak- powiedział Jordan. - Natalia ija czytaliśmy tosobie nawzajemod czasu doczasu. Judd Rikenpoklepał go po plecach. - Wnoszę z tego, że uwielbiała Lawrence Ferllnghettiego? CHAPEL HlLL 49 - Nienawidzi go -Jordan uśmiechnął się wbrew sobie. -Miałem nadzieję, że jeśli będę gojej czytałw kółko. dostanie szalu, obudzi sięi ciśnie książką o ścianę. ' Riken nie uśmiechnąłsię. -Wierzę, żetak się stanie. Jordan potrząsnął głową. - Powoli przestaję wierzyć,że to możliwe. Judd przyglądał się nieruchomej figurze, spoczywającej na łóżku, ale z Jego twarzy nie można było odczytać,jakie uczucia budził w nim ten widok. Natalia wyglądałastrasznie. Głębokąranę na ramieniu spowijały gęstebandaże podobnie jak i częśćjej ciężko zranionej głowy. Jej skóra miałapopielatyodcień i była zimna w dotyku,splątane w nieładzie włosy okalały wychudłą twarz. Dokażdej- zdawałoby się - części jejciała dołączone byłyrurki i przewody, i gdyby nie mrugająceświatła aparatówi wyznaczany naekranie równomierny rytm bicia Jejserca wydawało się, że należy ona raczej do świata umarłych niż żywych. "Nie wydaje się, aby ta upiorna sytuacja miała się ku lepszemu" -pomyślał Judd. Ktoś musiał tu zacząć działać ibyło jasne, że tym kimśnie będzieJordan. Jordan byłw szoku i trudno byłostwierdzić, czy naprawdę orientuje się w sytuacji. Juddwiedział, że musi okazać się teraz silny, dla dobrawszystkich, dla Natalii. Przywykł, że ludzie liczyli na niego -oczekiwał tego. Od dzieciństwa przywykł do posiadaniawładzy i nie wahał się użyć jej. jeżeli napotykał na swojejdrodze kogoś słabszego od siebie. Doświadczenie nauczyło go, że słabsi zawsze liczą na pomoc silniejszego. Judd nie bal się zarzutu, że wtrąca się w nieswojesprawy. Było tojedynie nadawaniesprawom właściwegobiegu. Ludzie potrafią być wdzięczni, jeśli wiedzą, co się . dla nich zrobiło. Jego władza czyniłago zdolnym doczynienia rzeczy, które były niemożliwe dla innych. Zdecydowanym ruchem położył dłoń na ramieniu Jordana. - Chodź ze mną, synu- otworzył drzwi. - MamyparęInteresów do załatwienia. Ktoś czeka na nas na dole. 50 DIANA MORGAN Jordan sprawiał wrażenie, jakby nie miał ochoty opuścić pokoju Natalii, lecz Judd nalegał. - Jej stan nie ulegnie zmianie w ciągu paru chwil. Takpowiedziałlekarz -pomógł Jordanowiwstać. - Chodźmyteraz. Jest coś, co my obaj musimyzrobić dla Jej przyszłości. Jordan ślepo podążał za Juddem wzdłuż korytarza idalej w dół po schodach aż do małej, szpitalnej salikonferencyjnej, tandetnie umeblowanej i oświetlonejświetlówkami. Czekało Jużtam na nichczterech mężczyzn. Jednym z nich byłlekarz ubranyw zielony kitelchirurga, pozostali trzej mieli na sobie garnitury. Lekarzbył zarówno dla Jordana Jak i dlaJudda osobą znaną. zajmował się przypadkiem Natalii praktycznie od dniakatastrofy. Nazywałśle Michael Lane. Kiedy weszli, odwrócił się do nich z oczekiwaniem- Trzech pozostałychmężczyzn nie patrzyło na Jordana. wszyscy siedzieli wmilczeniu,ze wzrokiem wbitym w stół konferencyjny. Judd pokiwał serdecznie ręką doktorowi y. )dwrócił wzrokod mężczyzn w garniturach. Podsunął krzesło ^Jordanowi. Usiadłszy tuż obok. Judd zwrócił śle do niego, jakgdyby byli sami wpokoju. Pozostali mężczyźnibez słowaprzyglądali się tej scenie. - Złożyłempetycję do władz stanu, aby przydzieliłyNatalii kuratora prawnego i administratora -przerwałczekając na reakcję, lecz nie było żadnej. - Natalia niema żadnych żyjącychkrewnych. Poczyniłem równieżstarania o uzyskanie pokrycia kosztów leczenia. Jordan sztywno skinął głową. - Tak,jestem panu wdzięczny za wszystko, co pan dlaniej zrobił. Kiedy Natalia się obudzi, będziemy musieliprawdopodobnie jeszcze na Jakiś czas zostać w mieście. Doktorpowiedział, że w przypadku Natalii będzie wymagana pewna dawkafizykoterapii. Słysząc te słowa Judd spojrzał znadziejąna doktoraLane. Lekarznieodpowiedział nic. wydając się Jakby nacoś czekać. Oczy Jordana podążyły za spojrzeniem Judda. "t CHAPEL HlLL 51 - Czy nie tak mi pan powiedział, doktorze Lane? -Hmm,nie całkiem- Lane spojrzał na Judda,jakbyszukając wnim oparcia, Riken patrzył jednak w innąstronę. - Myślę,że Jordanjest gotów - powiedział Judd- -Niech pan mu powie prawdę. Nie tylkodla Jego dobra,ale. - popatrzył na mężczyzn w garniturach iumilkł. Doktor Lane popatrzył wprost na Jordana żywiąc cichąnadzieję, że słowa będą tu zbędne. Łudził się, że młodyczłowiek potrafi czytać wjego myślach. Tak bardzo chciałjuż to miećza sobą. Wszystko stałoby sięwtedy o wieleprostsze. "Słuchaj,chłopcze. Jej mózg żyjejeszcze. leczw każdejchwili mogą nastąpić nieodwracalne zmiany degeneracyjne. Ona nigdy się nie obudzi. Jedź sobie nadługiewakacje i zapomnij o niej. Nigdy nie wracaj do tegomiasta. Zacznij nowe życie. Nie czekaj na żaden cud. Tosię nie zdarzy. Z niąjuż koniec. " Lecz oczywiście nictakiego nie powiedział. UmysłJego podążał starymi, dobrze przetartySiiszlakami dwuznacznych lekarskichniedomówień. - Wyniki Jej tomografii NMR wyglądają obiecująco -yacząi. ' Przerwał. Dlaczego właściwie to powiedział? Tomografia NMR była wtym przypadku niemiarodajna. Jej czaszka była pełna złamań i obrażeń. Uszkodzeniabyły takrozległe, żezdziwiłby się, gdyby żadna część mózgu nieuległa uszkodzeniu. Jakimś cudem jej twarz była nietknięta. Ta piękna, młodatwarz,któranależała Jeszczedoświatażywychtylko dziękiaparatom. Doktor Lanewiedział, co stanie się. kiedy wszystkie te aparaty zostaną wyłączone. Natalia mogła żyć,ale tylko w stanieśpiączki - prawdopodobnie na zawsze. - Ona nie umrze - kontynuował lekarz. - Lecz jejszansępowrotu do normalnego życia sąnikłe. Jordan nie wyglądał na zaskoczonego. - Wiemo tym. 52 DIANA MORGAN Wreszcie Judd zdecydował się skończyć tę całą dyskusję, nie cierpiał owijania spraw w bawełnę. - Ona nigdy się nie obudzi -powiedział, kładąc rękęna ramieniu Jordana; potrząsnął nim lekko. Jak gdybychciał przywołaćmłodego człowieka dorzeczywistości. ale Jordan nie zareagował. - Czy mamrację, doktorze? DoktorLane poruszył się niespokojnie. - No. właściwietak. Ona nigdy nie będzie Już takajak przedtem. Nawet, jeżeliwyszłaby zestanu śpiączki,jej pamięć byłaby znacznie uszkodzona. Jordan drgnął. Odwrócił się nagle i popatrzył z uwagąna lekarza. - Nigdy pan mi o tym nie mówił przedtem. Judd pospieszył na ratunek. - Nie było okazji,żeby cl to powiedzieć. Ale terazmusisz nas wysłuchać. Nietylko dla dobra Natalii, aletakże dlatwojego dobra. Ona prawdopodobniepozostanie w śpiączce na całąresztę swojego życia. Jordan słyszał te słowa Jakbyz wielkiegooddalenia lw ułamku sekundy pomyślał, że wydawawo mu się tylko,iż je słyszy. Rozejrzał sięwokół, jakby chcąc się upewnić,czy wszyscy obecni w pokoju równieżsłyszeli te strasznesłowa. Wszyscy patrzyli Jednak na niego z takim żalemwoczach, że Jegoserce poczęło bić gwałtownie. Juddponownie lekko potrząsnął Jegoramieniem, - Jest tutaj takie sanatorium,imienia św. Judy. Słyszałeś kiedyś o nim? Doktor Lane wstał, przeszedł kilka kroków i stanął tużobokJordana. - Jestnajlepsze w całym stanie - dodał. - Pracującyw nimlekarze są dostępni na każde żądanie, wzywanidrogą radiową,pacjenci mają zapewnioną opiekę przezdwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie ma kłopotów zwynajęciem prywatnychpielęgniarek. Zapewniono by Jejtam najlepszą opiekę. Jaka jest tylko możliwa. Tego było już zadużo dla młodego człowieka. - Ale. - wyjąkał. -My za trzy tygodnie mamy być wArizonie. Mamy już załatwiony ślub w Tucson. CHAPEL HILL 53 Odpowiedziało mu ciężkie milczenie. - Dziwnie to brzmi, nie? - Jordanroześmiał się ner; wowo i popatrzył przez stół na trzech mężczyzn w garniturach. Milczeli. Jordan skierował spojrzenie na Judda. - Ja. Ja muszę pójść doje) mieszkania i wybrać dlaniej trochę jej rzeczy. Niektórez nichzostały już coprawda wysłane, ale podobnojutro mają tu wrócić. Judd poklepał go po plecach. - Myślę, że najwyższy czas, żebyśmysię stąd ruszyli. Każdemu z nas należy się solidny odpoczynek. Kiedyostatniraz spałeś porządnie, chyba ze trzy tygodnietemu, nie? - Nie mogę spać. -Cóż znowu, synu. Jest już prawie pół dojedenastejwnocy. Myślę, że najwyższyczas, abyśmy już wyszliztegoszpitala. Masz już dosyć. Judd pomógł mu wstać i poprowadził go ku drzwiom. Kiedy Je otworzył, ujrzeli Shellę opartąo przeciwległąścianę wwyczekującej pozie. Na ich widok oderwała sięod ściany i podeszła szybko do nich. Jej twarz byłaspokojna i poważna. Wzięła Jordana pod ramięi pocałowałago lekko w policzek. - Dopilnuj, żeby poszedł do łóżka - rozkazał Judd. Judd patrzył za nimi, kiedypowolischodzili po scho. dachdo hallu. Sheila z wielką troską podtrzymywała' ramię Jordana. "Jak ona to spokojnie znosi" - pomyślał Judd. - "Ile wniej jest siły! " Ostatnio, kiedy musiał w sprawie Natalii poruszyćniebo i ziemię zdarzało się, iż wracał do domu bardzopóźno. Sheila zawsze czekałananiego i wszystkie wydane jej rano polecenia byłyskrupulatnie wypełnione. Judd patrzył za nimi ciężkim wzrokiem oparłszy swągłowę na framudzedrzwi. Jasne było dlaniego, że Jordannie może tu zostać. Widokbezwładnego, ulegającegonieodwracalnym zmianom ciałaNatalii mógł doprowadzić Jordana w końcu do utraty zmysłów. Jednak wysła. 54 DIANA MORGAN nie go stąd gdziekolwiek było ostatecznym zamknięciemdrzwi przed szansami Natalii wyjścia z tego stanu. Teraz,gdyby nawet Jordan powiedział mu, że akceptuje Jegoofertępracy, zmuszony byłby odmówić. To już nie był tenJordan, który byłmu potrzebny. Zatrzymanie Jordanaw firmie oznaczałoby zatrzymanie go przy Natalii -ślicznej,niepoprawnej Natalii, która była dla niego o tyle zamłoda i która jak żadna inna kobieta potrafiła prowadzićz nim subtelną grę na słowa. Teraz wszystko się skończyło. Nagle Judd poczułsięstary i dziwnie bezsilny. Nienawidził uczucia bezsilnościbardziej niż czegokolwiek innego. Bezsilność była zaprzeczeniem wszystkiego, w co wierzył. JasnowłosagłowaSheili prawie dotykała ramienia Jordana. Stanowiąbardzo atrakcyjną parę, stwierdził z żalem. Może Sheilamiała rację. Możewtedy, trzy lata temu, byt zbyt bezwzględny w swoim postępowaniu. Spróbował otrząsnąć się z tych myśli, lecz było zapóźno. Pomysł ten zakorzenił się wjego umyśle nadobrei stał się intrygujący. Sheilai Jordan. Jego córka ichłopiec Natalii. Nie,to było Już skończone. Nataliabyła. była tylko na fotografii. Juddwzdrygnąłsię, jakbyogarnął go nagły chłód. Natrętna myśl wciąż drążyła jegoumysł. Sheila lJordan. A dlaczego nie? Może był wtedyzbyt popędliwy. A SheilaJakoś nie może znaleźć sobienikogo odpowiedniego. Może Jordan był bardziej podatny na wpływyniż to wydawało się na początku. Jordanbył teraztaki bezbronny i słaby. Był terazw takim stanie. że wymagaijakiejśpomocnej dłoni. Judd nieraz podawałludziom pomocną dłoń. Jakiś wewnętrzny, nieproszonyglos mówił Rikenowl. że Jego działanienie jest w tymprzypadku takie całkiem bezinteresoł^ne. Judd nakazałJednak temu głosowi, aby niewtrącał się w nieswojosprawy i zamknął się natychmiast. Z zamyślenia wyrwało go dyskretnechrząknięcie doktora Lane. Judd powrócił do sali konferencyjnej i obrzucił uważnym spojrzeniem czterech znajdujących siętam mężczyzn. CHAPEL HlLL 55 - Jeśli zmusicie mnie. panowie, abym kazał temuchłopcu zeznawać jako świadkowi. - usiadłna krześleiprzerwał dlapodkreślenia wagi swoich słów. -1 jeśli niezakończymy tej sprawy definitywnie przed końcem tegotygodnia przyrzekam, że będzie was to drogo kosztować1 niemówiętutaj tylko o pieniądzach. Nastąpiłachwila ciszy, długiej i ciężkiej ciszy, w którejtrzech mężczyzn w garniturach zdawało się trwać jaknieme posągi. Dwaj z nich zostali przedtem dokładniepouczeni,aby w żadnym wypadku sięnie odzywać. Wkońcutrzeci z nichprzemówił- był prawnikiem, obrońcąsynów pozostałych dwóch mężczyzn. To z winy tychdwóch lekkomyślnych, młodych ludzi Natalia Parnellznajdowała się teraz w tym szpitalu. Oskarżenie wysunięte przeciwko dwóm młodzieńcom mogło zniszczyćteraz całe ich przyszłeżycie. Prawnik ubrany był wgranatowy,szytyna miarę garnitur i miał kieszonkowyzegarek z dewizką, którym bawił się od czasu do czasu. Zerknął na niego również i teraz, jakby podkreślając,żeJego czas jest niezwyklecenny. - Jakiesą Jej szansę na przeżycie? - zapytał, wędrującwzrokiem od Judda Rikena do lekarza i zpowrotem. Doktor spojrzał na Juddą znacząco. Teraznadszedłjegoczas. Patrzył na dwóch mężczyzn, którzy siedzieliwmilczeniu,wyraźnie zdenerwowani i pełni poczucia winy,l w końcu skierował swój wzrok na granatowo ubranegoprawnika. ' - To, co teraz tu powiem,nigdy nie może opuścić tegopokoju - powiedział. Riken skinął głową. - Ma pan na to moje słowo, doktorze. Lanepomyślał, że dla Juddanastał teraz czas próby. Pomyślał także opieniądzach, których potrzebował takbardzo. Była tobardzoduża suma pieniędzy. Mogły onetrafić do niego poprzez osobiste kontoNatalii Parnell. oczywiście pod warunkiem,że wykonawcą jej majątkuzostałaby odpowiednia osoba. Niech go diabli, jeśli tenRiken nie był mistrzem w swoim fachu. Doktor Lane. 56DIANA MORGAN wyobraził sobie, na jaką wartość musiałby opiewać czek,o którym myślał i skrzywił się. Ile możebyć warta praca,polegająca nie tylko na opiece medycznej, alerównież nakłamstwach, fałszowaniu i niszczeniu oficjalnych dokumentów? W zasadzie nie miewat wyrzutów sumienia,kiedy musiał skłamać, lecz kiedy okoliczności zmuszałygo do tego. czuł się potemtaki bezwartościowy. Miałswoją cenę, a Judd Riken miał więcej niż wynosiła jegocena. Lane uwielbiał takie momenty, kiedy rozwiązaniedanej sprawy zaczynało układać się w jego umyśle jakelementy łamigłówki. Odrzucić prawdę i zastąpić jąbardziej korzystną historyjką? Któż sięo tym dowie? - DoktorzeLane? - powiedział wyczekująco Judd. Doktor splótłdłonie na blacie stołu. W następnym,krótkim momencie, w którym dobierałsłowa swojej wypowiedzi, patrzył wprost na obu ojców, których zdenerwowanie w sposób widoczny wzrosło. Wziął głęboki oddech i rzuciłImprosto w twarz: - Ona umiera. Cisza. Dwóch mężczyzn po przeciwnej stronie stołupatrzyło na lekarza bez mrugnięcia okiem, lecz Lanedostrzegł w Ichoczach strach. Obserwujący tęscenęJudd Riken pomyślał, że dużo dałbyza to, aby dowiedzieć się, co dzieje się teraz w umysłach obydwu ojców. Cl dwaj nie byli jedynieojcamiobydwu oskarżonych, bylitakże właścicielami motorówki, któraspowodowała wypadek. Wsformułowanym już akcie oskarżeniaRikennazwał tę łódź morderczym narzędziem. Mordercami bylici dwaj młodzi ludzie. Jeśli Natalia umrze, będą oskarżeni o nieumyślne spowodowanie zabójstwa. - Ile czasu jej zostało? - spytał Riken. - Trudno powiedzieć - doktor popatrzyłna Rikena. -W tej chwili Jeszcze trudno cokolwiek powiedzieć. Wprzyszłym tygodniu zostanieodłączona od aparatówpodtrzymujących. Jej sercejest bardzo silne i wydaje się,że będzie w stanie oddychać bez pomocy sztucznychpluć, lecz przy tak rozległych uszkodzeniach mózgu. -przerwał na chwilę swoją wypowiedzl spojrzał na Rikena CHAPEL HlLL 57 czekając, aż tamten kiwnięciem głowy poświadczy jegosłowa. Zauważył Jużto wcześniej w czasie tego wieczoru, żegdy wypowiadał się natematy medyczne, Riken czul sięzobowiązany poświadczać to własnym autorytetem. Doktor Lane zamierzał kontynuować swojąwypowledż, leczRiken tym razem siedział nieruchomo. Judd wpatrywałsię pilnie w twarzetrzech mężczyzn. Przez chwilę niktsięnie odzywał. - Dziękuję panu. doktorze - powiedział Riken niepatrząc na niego; nadal nie odrywał wzroku od tamtychtrzech. Lane zawahał się. Dostał wyraźną odprawę, aleprzemówienie jego niebyło przecież jeszcze skończone. Pozostał mu jeszcze w zanadrzu jeden decydujący argument. Zamierzałprzedstawićgow szczególnie dramatycznymujęciu, lecz zjakiegośpowodu Riken nagle nie chciał. aby zostało to powiedziane. Lane byt zdumiony. Przypadek Natalii Pamell okazał się o wiele bardziej złożony niżsądzono na początku. W ostatnim czasiewyszły na jawdodatkowe komplikacje. Oznaczały one szansę zakończenia jej roślinnej wegetacji i możliwość spokojnejśmierci. Wymagało to Jednak decyzji, która - gdybyprzedostała siędogazet - zajęłaby natychmiast pierwszemiejsce wśród sensacyjnych nagłówków. Czyżby Rikengotów był do podjęciatakiej decyzji? DoktorLane niemógł w to uwierzyć. Był tylko lekarzem, nieprawnikiem. A Judd Riken był najlepszym spośród nich. Czyż nie' wybronił Lane'a niegdyś od tego głupiego zarzutu jazdypo pijanemu? Lanenie byłby dzisiaj lekarzem, gdybywtedy Judd Riken mu nie pomógł. Judd wciąż patrzył natamtych mężczyzn. - Dziękuję panu, doktorze Lane - powtórzył z naciskiem. - To wszystko. Doktor Lane podniósł się powoli ze swego miejsca lopuściłpokój, zamykając za sobą drzwi. Judd złożyłręce przed sobą, mierząc swych oponentówstalowym spojrzeniem. Nastał czas, aby zacząć mówić o. DIANA MORGAN 58 interesach. Sięgnął po blok żółtego papieru listowego,zanotował coś w nim szybko, wydarł kartkę i przesunąłją na przeciwny kraniec stołu. Granatowo ubrany prawnik sięgnął po nią. przestudiował jąuważnie i następniepokazał swym klientom. - Towarzystwo ubezpieczeniowe nigdy na to nie przystanie - powiedział. Riken uśmiechnął się zimno. - Myślę. - powiedział głosem, od którego wszystkimtrzem mężczyznomdreszcz przeszedł po plecach. -Myślę, że tym razemniebędziemymieszać towarzystwaubezpieczeniowego do tejsprawy. Oni doprawdy działajązbyt wolno. A Ja zamierzam zakończyć tę sprawę przedkońcem tego tygodnia. Prawnik pochyli} się do przodu tak daleko, jak tylkobyło to możliwe. - Wyznaczanie nieprzekraczalnych terminów należydo sądu,szanowny panie. Nie widzę powodu wprowadzania dodatkowych utrudnień do tej i tak delikatnej sprawy. Riken patrzył zimno, - Czas, szanowny panie, jest tutaj główną sprawą lgłównym utrudnieniem. Natalia Pamell nie ma go zbytwiele. A więc dlaczego wymielibyście go mieć? Prawnikbyt zmuszony przyznać mu rację. - Niech pan wyłoży karty na stół, panie Riken,Judd uwielbiał zawsze przedłużać ostatnią chwilę, tużprzed zadaniem ostatecznego ciosu, lecz tym razem niebawiło go to. Nie czuł triumfu z powodu zwycięstwaChcial z tym wszystkim skończyć jak najprędzej. Zbytwielu bliskichmu ludzi dotyczyła ta sprawa. Nabrałgłęboko powietrza w płuca. - Sanatorium pod wezwaniemśw. Judy jest bardzodrogie - powiedział powoli, patrząc prostow Ich twarze. - Jesteśmygotowi zapłacićza opiekę nad nią bezwzględu na koszty - prawnik zawahał się na chwilę,zanim dodał: - Ale tylko dopóki ona. oddycha. Judd zignorował ostatnią uwagę prawnika. T CHAPEI. HlLL 59 - Koszty opiekinad nią będą pokrywane z jej osobistego konta. Tych dwóch dżentelmenów wpłaci pieniądzenajej konto. Usta prawnika zacisnęły się w wąską linię; patrzył naJudda. - Ile? -Ile? - powtórzył Judd. -Pan już powiedział, ile. Clpanowie są gotowi zapłacićza opiekę nadNatalią Parnellbez względu na koszty. - A jakie są koszty? - spytałprawnik. Judd podsunął mu złożony kawałek papieru. Trzech zmężczyzn studiowało tę kartkę dobrych parę minut. Jakgdyby znajdowała się na niej szczególnie skomplikowanakompozycja. Prawnik dobrze przetrenował obydwu ojców przed tym spotkaniem. Nie wyrzekli ani słowa. Niebyło z ich strony żadnejreakcji. Judd widział to już tylerazy przedtem. Stosował to także wswojej pracy. Trzymać klientów pod kontrolą za każdą cenę, nie okazywaćżadnych uczuć. Zapowiadało się na długą noc negocjacji. Jedno spojrzeniena ich twarzepowiedziało mu, że byłato tylko pierwsza runda. Wyznaczenie nieprzekraczalnego terminu załatwienia tej sprawy do końca tygodniabyło tylko trickiem zJego strony. Termin ten był bardzorealny, bardziej nawet, niż sam się domyślał. Zamierzałjednak użyć całej siły swojej perswazjii nie zaniedbaćżadnej z form wywierania nacisku, aby skończyć z tąsprawą dziś w nocy. Na razie zachowywał spokóji przyglądałsię prawnikowi,który znów bawiłsię swoim kieszonkowym zegarkiem. Dochodziła dwudziesta trzecia. Juddowl trudno było przewidzieć, o której godzinie przyjdzie mu opuścić to pomieszczenie, lecz wiedział, z czymzamierza je opuścić. I, jakzwykle,stałosię tak. jak sobieżyczył. Rozdział 5 Kiedy Jordan prowadził powoli swój samochód dobrzeznanymi uliczkami miasteczka akademickiego wydawało mu się, ze wszystko wokół pogrążone jest w jakiejśdziwnej mgle. Bytyto ulice, które przemierzał już tysiącerazy. Z Natalią. Każdy zakątekwiązałsię z jakimiśwspomnieniami, każdy dombył domem,który nierazmijali w czasie swych nocnych wycieczek, każdy chodnik, który prowadził do RikenHali przypominał, że miejsce to. całe wypełnione przeszłością, było terazprzeraźliwiepuste. Te ulice wydawały się kpić sobie zniego, były tu wszystkie wciąż takie same, podczasgdyNatalii tu nie było. Kiedy mijali nocny sklep zalkoholem,Jordan nagleskręcił kierownicę i zahamował gwałtownie. Sheila w ostatniejchwilizdołała przytrzymać sięręką tablicy rozdzielczej i tylko dlatego nie rozbiła sobieo nią głowy, - Jeżeli zamierzasz popełnić samobójstwo - powiedziała. usiłując powstrzymać drżenie głosu - topoczekaj,aż będzieszjechał sam. Odwróciłasię, aby spojrzeć naniego. Przez ostatnietrzy lata czulą się zawsze skrępowana w j ego-towarzystwie. Nigdytak naprawdę nie wiedziała, jak sięmająsprawy między nimi. Oczywiście Natalia zawładnęławszystkimi jego uczuciami, lecz Sheila i Jordan nigdyoficjalnieze sobą nie zerwali. I zawsze ta niedopowiedziana do końca sprawatkwiła między nimi. nie pozwalając. DIANA MORGAN 62 Jej zachowywać się w naturalny sposób. Czasami Shellazastanawiała się, czy on również czuje podobnie. Siedzieli teraz razem wjego samochodzie, lecz dzieliło ich o wielewięcej niż ostatnio. Dzieliła ich teraz tragediaNatalii. Przez ostatnich kilka tygodni Sheila sądziła, że sprawajestbeznadziejna. Teraz zaś zaczęła nagle wyczuwać, żenastał czasdla niej. Czas zmian, czas podejmowanianowych decyzji. Jordan wyglądał na kompletnie złamanego przez życie. Będzieteraz bardzopotrzebowałwytchnienia. Sheill wydawało się. że będzie on teraz gotów pogodzićsię z prawdą. Natalia odeszła zjego życia. Jordan wysiadłzsamochodu i wszedł donocnego sklepu. Sheilaszybkopobiegła za nim. Jordan wybrał sporą butelkę bourbonaz półkistojącej z boku i podszedł z nią do kasy. Po raz pierwszy od trzech lat Sheila dotknęła jegoramienia. - To niczego nie rozwiąże- powiedziała. -To środek znieczulający -powiedział Jordan. - Tylkotego potrzebuję w tej chwili. - Nie zdołasz teraz znieczulić swego bólu, kochanie. Możesz go tylko odłożyć na później. Sheilazastąpiłamu drogęi położyła muobie dłonie naramionach. I to był ten silny, zwinny niegdyś młodyczłowiek? Uniosła rękęl przeciągnęładłonią po Jegopoliczku, po Jego dwutygodniowym zaroście. - Muszę się nachwilę oderwać od tego- powiedział ldotknął jej dłoni spoczywającej na jego policzku. - Jużnie mogę dłużej. Nie wiedziała,dlaczego to robi,ale zanim miała czaspomyśleć cokolwiek, uniosła się na palcach i pocałowałago w czoło. Stare, zapomniane uczucia zapłonęły nanowo, lez z najwyższym wysiłkiem udało Jej sięopanować. Nagle przyszło jej coś namyśl. Odebrała mu butelkębourbona i uniosła ją dogóry. - Sądzę, że ta butelka Jest dostatecznie pojemna dlaznieczulenia dwojga. Co o tym myślisz? CHAPEL HlLL 63 Jordanprzytaknął niepewnie. Nagle Sheila uniosłagłowę. Nie chciała być intruzem. Pomoże mu, ale musiją sam o to poprosić. - Dobrze - powiedziała. - Pod warunkiem, że ty wogóle potrzebujesz czyjegoś towarzystwa. - OK -powiedział,aleraczej bezzbytniego entuzjazmu. Wziął butelkę z Jej rąk i wrócił do samochodu, pozostawiając Jej sprawę zapłacenia za trunek. Sheila doszłado wniosku,że on wogóle nie zdaje sobie sprawyz tego,co robi. Było to Jednak lepsze, niżgdyby odrzuciłją wzdecydowany sposób. Wydawało Jej się, że gdyby ją terazodrzucił, nie zniosłaby tego. Rzuciła kilka banknotów naladę kasy i wybiegła za Jordanem. Ponad trzy lata minęło od czasu, kiedyostatni raz byław pokoju Jordana. Czuła siętrochę zmieszana, podążając za nim przez halidomu akademickiego. Wszystkotutaj było takie samo jak wtedy. Ściany miały ten samodcień Jasnego beżu. boazerie i gzymsy połyskiwały przyjemnie, matowo ciemnym drewnem. Na solidnych, dębowych drzwiach wisiały jeszcze tabliczki z nazwiskamistudentów zminionego roku akademickiego. Sheilaspojrzała wzdłużpustego hallu na ścianę, gdzie oświetlony dyskretnie światłem z kulistychżyrandoli wisiałolbrzymi portret jej dziadka. - Oto sędzia nadsędziami - powiedziała Sheila, wskakując na portret; zapomniała już,żetu wisiał. Jordan spojrzał do tyłu. - Och,ten obrazek. Śmieszne, ale od pewnego czasuw ogóleprzestałem go zauważać. Spojrzał Jeszcze raz i twarz mu się ściągnęła. - Natalia mówiłazawsze, że on wygląda jak jeden zludzi Al Capone. i Sheila ażskuliła się nadźwiękimienia Natalii, leczszybko przyszła dosiebie. - No, cóż, Natalia nie myliła się znowu tak bardzo -Sheila przeszła razem z Jordanem bliżej ku portretowiloboje przyglądali mu się uważnie. - Miał przezwisko. 64DIANA MORGAN zupełnie jak gangster - . Pancernik". Ja nazywam gozawsze Sędzią. Cofnęła się, prawie nadeptując Jordanowi na stopę. - Och. przepraszam. Nie odsunął się. Sheila odwróciła się t spojrzała naniego zdołu. Jordanpatrzył nanią tak, Jakby widział jąpierwszy raz w życiu. Było to nieprzytomne spojrzeniezmęczonego do granic możliwości człowieka, lecz podtym wszystkim wyczytała jakieś pragnienie, jakąś prośbę. Nie bardzo domyślałasię, co miało to oznaczać, leczdobrze wiedziała, co powinna terazuczynić. - Coci Jest, Jordan? - spytała aksamitnym, łagodnymgłosem. Zamknął oczy i potrząsnął głową, lecz twarz jego niebyła Już taka napięta jak przedtem. Shellaczytaław nimJak w otwarte) książce. Nie był w stanie stawićczołarzeczywistości, jeszcze nie. lecz taniewinna,żartobliwawymiana zdań między nimi pozwoliła mu na chwilęoderwać się od dręczących go myśli. - Gdybym wiedział, że Jesteście tak blisko spokrewnieni, broniłbym czci tego dżentelmenaprzed wszystkimidowcipami, które sypały sięna Jego głowę przez ostatnietrzy lata - powiedział Jordan. Podchwyciła jego żartobliwy toni uśmiechnęła się. - Och, czyżbyś chciał przezto powiedzieć, żehonormojej rodziny został narażony na szwank? -Przysięgam ci, Sheila. że nikt już nie narazi naszwank honoru twojej rodziny. Chyba, że do niej wejdzie. - Słucham? -Nie, nie. nic takiego. Jordan uśmiechnął się i Sheila przyjęłato Jakodobryznak. - Brzmiało to nieco złowieszczo - powiedziała z udanąpodejrzliwością w głosie. Jordan nadal się uśmiechał, lecz tylko kącikamiust. - Co miałeś na myśli? - spytała. - Obawiam się,że możesz to źle zrozumieć. -Och, niedrażnijsię ze mną. Nie obrażę się. No,mówi ^ CHAPEL HII. I. 65 Jordanpowoli zbliżył się do malowidła na ścianie, aSheila, zaciekawiona, natychmiast podążyłaza nim. Kiedy podeszli dostatecznie blisko zauważyła coś, co z daleka było zupełnie niezauważalne: ktoś narysował małąstrzałkę,biegnącą od portretu do góry. Napisnad strzałką głosił: "Czy kupiłbyś używany samochód od tegofaceta? " Sheila odwróciła się nagłei ujrzała przekorny uśmiechna twarzy Jordąna. Wzruszył ramionami,wznosząc niewinnie oczy ku górze. Sheila wybuchnęła śmiechem. - A niech to wszyscy diabli! - wykrzyknęła. -Chciałabym widziećminę ojca, jeśli kiedykolwiek to zobaczy! Sheila chwyciła Jordąna za ramię. - Mam straszną ochotę powtórzyć ten kawał z portretem wuja George'a u nas w salonie! -To napisała tutaj Natalia. Słowa Jordąna bytyjak kubeł zimnej wody. Sheilapuściła gwałtownie jego ramię i cofnęła się dwa kroki dotyłu. - Chodź - powiedział Jordan. - Zacznijmy wreszcie to,po cośmy tuprzyszli. Jordan odwrócił się ipomaszerowałwprost do swegopokoju, zabierając się podrodze do otwierania butelkibourbona. Kiedyotworzył drzwi do pokoju, Sheila przymknęła na chwilę oczy, jakby bojąc się,że widok tegoniewielkiego pomieszczenia przywoła w je) pamięci zbytwiele wspomnień- Leczpokój wyglądał teraz o wieleinaczej. Na łóżku leżała nieporządnie porozrzucana pościel. mała sofa była postrzępiona i podarta, a wszędziewalały się pootwierane kartonowe pudla. W oknach niebyło zasłon i cały pokój sprawiał zimne, nieprzytulnewrażenie. - Zawsze używam lodu do bourbona - zaczęła mówićShella. lecz gdy podeszła do niego okazało się. że Już pilprosto z butelki. Kiedy zorientowałsię, że Sheila mu się przygląda,odstawił butelkę na brzeg Jednegoz pudeł. 66DIANA MORGAN - Wszystkie moje szklanki są Już spakowane - usprawiedliwił się szeptem. Sheila nie była dziś w nastroju do strofowania kogokolwiek. Bez większych ceregieli. Jedynie po krótkie]chwili namysłu, sięgnęła po butelkę i również przyłożyłajej szyjkę do ust. Z początku niewiele rozmawiali. Jordan gapił się bezmyślnie na ścianę, a Sheila przyglądała się Jordanowi. Czuła, że puszczająwniejjakleś wewnętrznewięzy, którezawsze krępowały jej osobowość i uznała, że podoba jejsię ten stan. Jej postępowanie było zawsze takie uważne,wykalkulowane, przebiegłe,dobrze zaplanowane. I gdziesię terazto wszystko podziało? Siedziała teraz tu. nazdemolowanej sofie, z Jordanem Brennerem i lekko zawiana zastanawiała się, co też mogłoby siętutaj międzynimi wydarzyć. Wiedziała dokładnie, czego chce,nawetjeślimiałoby to przynieść strasznekonsekwencje. Niechdiabli wezmą konsekwencje. Po każdym nowym łyku bourbonajej myśli stawały sięcoraz śmielsze, coraz bardziej nieokiełznane. Bourbonprzyćmiewał Jej zawsze obecny rozsądeki żelaznąlogikę. Odkrywała Jakiś nowy rodzaj wolności,który był w niejsamej. Spojrzała najordana. Wyglądał strasznie. Uklękła na sofie, przysuwając się bliżej do niego. - Chyba zaczynam widzieć cię podwójnie - oświadczyła z szerokim uśmiechem. Jordan nie zrewanżował się uśmiechem. - Czy wiesz? - spytał. -Czy wiesz, co powiedziała miNatalia tuż przed śmiercią? Sheila usiadła z powrotem, zaskoczona. - Dlaczego mówisz: "Przed śmiercią"? Ona nie umarła. Nie mów tak! Pociągnął łyk bourbona i spojrzał znów naścianę. - Jest tak, jakby umarłaZerwał się z miejsca i ze złością cisnął butelką o ścianę. Resztki bourbona rozprysnęły się wokoło. W następnejchwili upadł na kolana tuż u stóp Sheili i przytuliłgłowędo J ej ud. n CHAPEL HlLL 67 - Musisz się z tympogodzić,Jordan! - wykrzyknęła. - To już trzy tygodnie. Takjuż może zostać na zawsze. Doktor powiedział. - Wiem, wiem. Wiem, co oni mówią. Jestem Już choryod widoku tych lekarzy - wciąż klęcząc objął ramionamijej nogi i przytulił się silnię). Sheila zrozumiała, że napięcie,w którymżył od tyludni, przerwało w nim w końcu jakąś tamę. - Jakie to straszne! Jakie to straszne widzieć ją w tymstanie. Jego ramiona nadalmocno obejmowały jej nogi. pochyliła się więc i objęła jego głowę. Głaskała jegowłosy,całowałajego głowę i policzki. Jego łzymiały słony,gorzkawy smak. - Onateraz jużnie cierpi - powiedziałałagodnie. - Imówili, że mabardzo silne serce. - Wiem. Ostrożnie, bardzo ostrożnie próbowała Sheila przejśćdoinnego tematu. - Jordan. - szepnęła, głaszcząc go nadal po włosach. - Może powinieneś przestać chodzićdo szpitala. -Jak możesz tak mówić? Onanie ma nikogo opróczmnie - Jordan nadal tkwił w swej niewygodnej pozycji. trzymając się jejjak ostatniejdeski ratunku. Sheila przytuliła policzek dój ego włosów, nigdy nie bylize sobą takblisko. Czuła, że teraz ta bliskość stajesięmożliwa. - Jestem pewien,że Natalia słyszy wszystko, co doniej mówię- powiedział zdławionym głosem. - Ona wie,że tam Jestem. - Nie możesz tegowiedzieć. Na kilka chwil zapadła cisza. Sheila spostrzegła, żejego ramiona drgają od tłumionego tkania i serceścisnęłosięjej boleśnie. Gdyby tylko mogła oddalić od niegotenból! Nie wiedziała jednak. Jaktego dokonać, a Jedynedziałanie, które przychodziło Jej na myśl, podpowiadałajej własna, kobieca Intuicja. Nadal klęczał przed nią. st: 68DIANA MORGAN ukrywszy twarz najej kolanach i silnie obejmującjej nogiramionami. - Nie zniosę już tego dłużej - powiedział stłumionymgłosem. - Nie mogę Już. - Cllicho, kochanie. Przecież tu jestem -Sheila położyła się na sofie i pociągnęła go za sobą. Leżeli teraztuż obok siebie. Jordan odchyli} głowęi opart czoło o poręcz sofy. Sheilapieszczotliwie,powoli przesuwała rękąwzdłuż Jego pleców. Podejmując tę grę wiedziała, że nie postępuje uczciwie. NieobchodziłoJej to teraz. Zbyt długo była sama. A terazi on byłsam. - Musisz sięz tym pogodzić - szepnęta. - Masz jeszczecałe życie przed sobą. - Chcę tam być. Chcę spróbować cośdla niej zrobić. Sheila położyłamu rękęna policzku i zmusiła go, abyspojrzał na nią. - Musisz wreszciestawić czoła prawdzie - powiedziała; byt teraz tak blisko nie), taki bezbronny. -Lekarze powiedzieli, że to Jest tylko sprawa czasu. Jestpewna szansa. szansa, że to wszystko wreszcie sięzakończy. Jordan wpatrywał się w nią oszołomionym, przerażonym wzrokiem inie mówił nic. Jego umysł, przeciążony szokiem ostatnich tygodni, brakiem snu. a terazJeszcze bourbonem. zaczai odmawiać mu posłuszeństwa. Wydawało mu się, że traci zmysły. Za wszelkącenę zapragnął uwolnić się choćna chwilęod dręczących go myśli. Sheila wyraźnie wyglądała tak. Jakbychciala mupomóc. Zaopiekować się nim, utulić, pocieszyć. Tak bardzo pragnął teraz podzielić swój bólzkimś innym. Kiedy leżeli już w swoichramionach,wszystko naglestało się proste. Sheila pokrywała delikatnymi pocałunkami Jego policzki, skronie, czoło. - Jestem tutaj, Jordan. Pomogę cl to znieść. Nie pozwolę cię już więcej zranić. CHAPEL HlLL 69 Nagle zaczął płakać. Wyczerpany organizm znalazłwreszcie ujście dla straszliwego napięcia, które przez tyledni trzymało go w swych żelaznych kleszczach. Nagleopuściły go wszystkie siły. Leżał w ramionach Sheili takisłaby,taki samotny. - Mamycałe życie przed sobą - szeptała Sheila do Jegouchą, pieszcząc Jego kark. - Jesteś silnymi wytrzymałymmężczyzną. Jordanie. Wiedziałam to już od pierwszegodnia naszej znajomości. Przetrzymasz to wszystko, zwyciężysz. Poradzisz sobiez tym - ujęła Jego twarz w swojedłonie i skierowała ją kusobie. - Pomogę cl odzyskaćtwoje siły, lecz najpierw musisz mizaufać. Musisz się ztym pogodzić. Nastąpiła chwilapełna oczekiwania, Jak sekundy,które upływają między błyskawicą a dźwiękiem grzmotu. Patrzyłaz bliska na niego. Jego twarz wciążbyła wjej dłoniach. Patrzyli sobie prosto w oczy. Sheila pochyliła się powoli i pocałowała go znowu, tym razemprosto w usta. Nie była pewna, czego oczekiwała, leczjej serce zaczęło bić coraz szybciej. Pocałunek trwałchwilę, kilka chwil i wtedy zdecydowała się otworzyćoczy i spojrzeć na niego. Patrzył na nią, naprawdępatrzył wprost na nią. po raz pierwszyod trzech lat. Jordan przysunął się bliżej do niej. Sheila nie zamykałaoczu. Bata się, że Jeśli je zamknie, wszystko to. cosię teraz dzieje, wyda się jej tylko snem. Bourbon, któryprzedtem wypili sprawiał, że wszystko działosię dlanich wjakby zwolnionym tempie. Ich ruchy były powolne, niespieszne, jakbyziemia zaczęła kręcić się wzwolnionym tempie. W tym otępiające spowolnionymświeciezanikał każdy ślad Jakiejkolwiek racjonalnejmyśli. Jordan pocałowatją. a ona przywarta mocno doniego, jakby w obawie, żepo ataku bezsilności staniesię teraz agresywny, leczjego krótki pocałunek bytnieśmiały, a potem Jordan odchylił się patrząc w jejtwarz, jakby pytając o zgodę. Patrzyła mu prosto w oczydostrzegając w nich tylko zmieszanie i ból. Każdacząsteczka Jejciała oczekiwała na dalszy ciągtej gry. 70DIANA MORGAN miłosne), lecz na zewnątrz Sheila pozostawała bierna,wydawało się, że kontroluje sytuację. "Teraz onpowinienuczynić jakiś ruch" - pomyślała. Nie będzie zachęcać go dłużej. Jeśli cośma się staćmiędzy nimi. niechon weźmie w tym udział całymsercem. Tego pragnęła,tomiało być jej zwycięstwo. Patrzyła na niego wzrokiempełnym czułego zrozumienia. Czekała. I wtedy tosię stało. Jordan przywarłdo jej ust w długim, mocnym pocałunku, przytulającsięjednocześnie całym ciałem do niej. Uchyliła posłusznie wargi, lecz jejoczy pozostawały wciąż szeroko otwarte. Jego dłonie obejmowały jejbiodra, leczbył to Jeszcze uścisk pełenwahania. Sheila przycisnęła siędo niego, próbując go zachęcić. W odpowiedzi jego ręce przesunęły się wzdłuż całego jej ciała. jakby w poszukiwaniu czegoś. Nagle zapragnęła zerwać z siebie bluzkę i obnażyć przednim swe piersi. Powstrzymała się jednak. To ważne, pomyślała, byuczynił to on. "Onmusi teraz mnie zapragnąć" -pomyślała. - .Musi. Potrzebuje mnie. " Wydawało jej się, że wieki minęły, zanim ostatniguzik bluzki został rozpięty i ukazał się koronkowybrzeżek różowej koszulki. Dreszczprzebiegłjejcałeciało. Spełnienie było tak blisko. Patrzyła zafascynowana, Jak Jordan pomaga jej uwolnić się od resztyubrania. Potem zamknęła oczy. Sheila poczuła, zaskoczona,że narasta w niej jakaś wielka, nieodczuwanadotąd falą pożądania. Gdy już leżała przed nim całkiemnaga,wyciągnęła doniego ramiona w spontanicznymgeście przyzwania i przyciągnęła go ku sobie. Drżała,gdy je)dotykał. Jej ręce niecierpliwie szarpały na nimubranie lwkrótce on takżebył Już nagi. WidziałaJegotwarz tuż nad sobą. dostrzegała, jak zmieniają się jegorysy pod wpływem emocji, których nawet nie potrafiłanazwać. Wszystko Inne Jest nieważne, mówiła sobie. On jest tu z nią, teraz. Należydo niej. Jutro wszystkomoże być inaczej. Ale wtej chwili należytylko do niej. CHAPEL HILL 71 Ich ciała, Ich pragnienia, Ich dążenia były teraz Jednym. Wszystko zawirowało wokół nichl Sheilazacisnęła mocno oczy czując, jak dwie cieple łzy spływają Wdół po Jejpoliczkach. Stało się. Byt jej, tylko jej. Czuła goblisko. tak blisko, jak to tylko było możliwe. Ciałojego rozluźniło się nagle. Jego głowa opadła tuż obok je] głowy i ustamituż przy jejuchu wyszeptał: - Nat. mojaNat. tRozdział 6 Ponad pięćdziesiąt kartonowych pudel stało przy schodach. czekając na załadowanie na ciężarówkę. Terazprzyszła kolej na meble i Sheila patrzyła, jak dwóchochotników z Armii Zbawienia usuwa wszystko to, cotowarzyszyło jej i Natalii przez trzy lata studiów. Tragarzewrzucili właśnie stary, bujany fotel Natalii do skrzyniotwartej ciężarówki nie dbając wcale o to. czy ulegnie onuszkodzeniu. Natalia uwielbiała bujać się w tym foteluszczególniewtedy, gdy miała jakąś sprawę do przemyślenia. Sheili przyszlo nagle namyśl, że może Jordan lNatalia robili to kiedyś razem na tym fotelu, lecz szybkootrząsnęła się ztej myśli. Dzisiaj zabierają meble Natalii,jutromogą zabrać Natalię, a Jordan Brenner jestterazw połowie drogi do Ameryki Południowej, Taki obrótsprawy byłnajwygodniej szy dla jej ojca. I on też wszystkozaaranżował. "Iznowu, Jak zwykle, wybrałeś najlepsze rozwiązanie,tato" - pomyślała gorzko Sheila. Jordan zaciągnął siędo Sil Pokojowych ONZ i natychmiast został wystany do jakiejś dziczy, pełnej węży iglinianych chat. Normalnie załatwianiewszystkich formalności trwało dobrych kilka miesięcy, lecz jej ojcuwystarczyło wykonać kilka telefonów, pchnąć kilkaspraw naprzód. "Jak sobieżyczysz" - pomyślała Sheila ironicznie. 74DIANA MORGAN Patrzyła na tragarzy, którzy z wysiłkiem unosili w góręJej sofę, aby wrzucić ją na ciężarówkę. - Żegnaj, życie - powiedziała,spojrzawszy na pudłaNatalii,stojące oddzielniepodścianą: większość z nichzaopatrzona była w karteczki z adresem w Tucson. wArizonie. Sheila wzruszyła ramionami i powróciła doobserwowania tragarzy. Kiedytak stalą patrząc, jakostatni niemiświadkowie Jej życia tutaj znlkająwe wnętrzu ciężarówki,prowadzony przez szoferabentleyjejojca zatrzymał siętuż obok. Sheila patrzyła, jak ojciec wysiada i szybkopodchodzi do jednego ztragarzy, i wręczamu dokumentydo wypełnienia. To było takie doniego podobne. Wsamym środkunajgorszej katastrofy jej ojciec zawszeznalazłby Jakieś dokumenty, które koniecznie muszą byćwypełnione. Judd powiedział coś do szofera i podszedłdo córki. Sheila zauważyła, że jest niezwykle czymśporuszony. ,0 co może mu teraz chodzić? " - pomyślałaniechętnie. Po Jej nierozważnej nocy spędzonej zJordanem nic niemogło jej już zaskoczyć ani zaniepokoić. Myliła się Jednak. - Sheila, stało się coś ważnego. Musimy natychmiastporozmawiać - Judd obejrzał się na tragarzy i ująwszyją za ramię zmusił, aby weszła z nim do domu. - Musimyporozmawiać sam na sam. Kuchnia była jedynymmiejscem, gdzie można byłoJeszczeusiąść. Nie wydawało się to przeszkadzać Juddowl. Sheila zdziwiła sięprzelotnie. Wiedziała, że jeżeli Jejojciec miał coś ważnego do powiedzenia,nigdy nie zaniedbałwybrać do tego odpowiedniegomiejsca. Teraz krążyłJednak niespokojnie między lodówką a zlewem. Musiałozdarzyć sięcoś. co wyjątkowo wytrąciło go z równowagi. Byłśrodek dnia. Jej ojciec nigdy o tejporzenie opuszczałbiura,jeśli nie miał naprawdę ważnego powodu. Sheilaczekała naJakieś wyjaśnienia, lecz po raz pierwszy,odkąd pamiętała ojca. miał on teraztrudnościze znalezieniem właściwych słów. Na Jegotwarzy, która była CHAPEL HlLL 75 zazwyczaj pokerową maską prawnika, widać było terazzmieszanie. Widocznie tym razem niezaplanowałsobiewszystkiego dostatecznieprecyzyjnie. Sheila zdała sobiesprawę z tego, że stoi twarzą wtwarz z prawdziwymJuddem Rikenem, że raz wżyciuzdarzyło mu się byćsobą. Przełknęła nerwowo. Sheila niemiała pojęcia,oczym zamierza mówić Jej ojciec,lecz domyślała się, żemusito być coś bardzo osobistego,przeznaczonego tylkodlaniej. Wpatrywała się w niego z oczekiwaniem,szerokootwartymi oczyma. - Czy chcesz mówić o Natalii? - spytała. Judd zazwyczaj utrzymywał strategiczny dystans między sobą a osobą, do której mówił, teraz jednak podszedłdo niej szybko, położył ręce na Je) ramionach i głębokospojrzał Jej w oczy. Zmieszana tymniezwykłym postępowaniemojca Sheila spróbowałaodwrócić głowę, lecz jegosilnadłoń odwróciłajej twarzzmuszając ją, aby spojrzałamu prosto woczy. - Co się stało, tato? OczyJudda Rikena były poważne. - Dziś rano zawiozłaśJordana na lotnisko, mam rację? Pokiwała głową. - Czy byliście ze sobą blisko Już po wypadku? Sheila nie była zpoczątku pewna, czyzrozumiała godobrze. Było to pytanie zadane przez dobrego prawnika - było niejasno sformułowane,lecz zmierzało do celu. -Byliśmy bliskoze sobą - podjęta proponowaną przezniego grę, lecz Judd wyraźnie zmierzał do czegoś, coprzekraczało ramy zwykłej gry. Sheila poczuła potrzebę usprawiedliwienia się. - Sądzę, że bardzo potrzebowaliśmy siebienawzajem -odwróciła wzrok od jego uważnego spojrzenia. - To byłozbyt straszne,aby móc to znieść samotnie. - To było zbytstraszne. dladeble? - znów uniósł Jejtwarz do góry. -Czy dla niego? Chciała powiedzieć, że dlanich obojga, lecz nie powiedziała nic. Judd wyglądał tak,jakby już dostał. 76DIANA MORGAN odpowiedź. Sheila skręcała się ze wstydu modląc się. żeby toJuż Jak najszybciej sięskończyło. - Dlaczegocię to tak interesuje? Judd puścił ją. Zorientowała się, że śledztwo zostałoskończone. - Jordan jestbardzo zdolnym młodym człowiekiem -powiedział Judd po chwili. -Szkoda by było, gdyby w takgłupi sposób zniszczył sobie przyszłość. - Od kiedyznów tak bardzo troszczysz sięo JordanaBrennera? - wykrzyknęła. - A od kiedy ty torobisz? Sheilaspojrzałana ojca. Judd patrzył na nią z triumfem w oczach. A więc sąd udałsię nanaradę. Zostałauznana winną i nie mogła liczyć na złagodzenie wyroku. Nagle Judd podszedł donieji znówpołożyłręce na jejramionach. Był tojednak delikatny, niemal pieszczotliwydotyk, za którym podświadomie tęskniła tyle lat. Sheilazrozumiała, że potrzebowała teraz swojego ojca bardziejniż kiedykolwiek. - Posłuchaj, Sheilo -powiedział cicho Judd. - Zawszepragnąłem twego dobra. Kiedy umarłą twoja matka,oboje bardzo to przeżyliśmy. Zawsze chciałem cito Jakośwynagrodzić, tylko chyba nie bardzo misię to udawało. Sheila patrzyła z bliska na śnieżnobiały gorsjegokoszuli, mrugała gęstopowiekami i próbowała się nierozpłakać. - Robiłeś, co było w twojejmocy. -Nie, nie sądzę. Nastąpiłakrótka chwila ciszy i Sheila zaczęła zastanawiaćsię intensywnie, co teżmógł mieć wspólnego tenwstęp z uprzednimi pytaniami o powiązania między niąl Jordanem, I z Natalią. - Teraz zamierzam naprawdę wszystko ci wynagrodzić - Judd uścisnął jej ramiona i potrząsnął lekko. Było coś ciepłego, coś naprawdę szczerego w tymdotknięciu. Tymrazem jej ojciec był z nią. Nie obokniej,nie przeciw nie). Sheila poczuła, że ogarnia Ją głębokiewzruszenie. Ten, po czyjej stronie bytJudd, zawsze CHAPEL HILL 77 zwyciężał. Sheila spojrzała na niego z nadzieją, której nieośmieliła się mieć już od takdawna. - Kiedybyłaś mała, zawsze lubiłaś bawić się wdom -uśmiechnął się Judd. - Pamiętaszten swój domek dlalalek z białymi kolumnami? - Domek rodzinyplantatorów- Sheila uśmiechnęłasię także. Gorącą falą napłynęły ku niej jasne, zlote wspomnieniatamtych dni. Ustawiała wtedy swójdomek pod biurkiemojca, kiedy pracował ibawiła sięcichutko czując się takabezpieczna, taka kochana. - Tak. Były tam małe mebelki, zasłony w oknach, anawet sztuczne drzewka irośliny. - spojrzała na ojca. wzruszona. - Była tam jeszcze Jedna ważna rzecz. Jej serce zabiło szybko,patrzyła na niegoz wyczekiwaniem. - Była tam taka laleczka, mały chłopczyk. Dobrzepamiętam? Wydaje mi się, że nazywałaś go. - Adam - wyszeptała. -Tak, Adam - wydawało się, że przypomnienie tegoimienia sprawiło mu ulgę. - Adam - powtórzył. Twarz jej skurczyła się w nagłym bólu. - Przecież wiesz, że nie mogę mieć dzieci -powiedziałacicho. Kiedy miała czternaście lat iwciążjeszczepozostawała jedyną dziewczynką w klasie, która nie dostałamiesiączki, stwierdzono u niej pewną niedomogęhormonalną. Późniejsze, dokładne badania wykaza,. " ty, że Jejorganizm nie Jestzdolny do owulacji z^ powodu braku niezbędnych hormonów. Sheila od? ; wróciła się do okna, aby jej ojciec nie ujrzał udrękii na jejtwarzy. Wciąż jeszcze nie mogła się ztymf pogodzić. - Dlaczego mówiszmi to wszystko? -szepnęła. I- Dlatego, że Jordan jest teraz wdrodze do jakiejśobskurnej wioski w samymśrodku Peru. Jest powód. 78DIANA MORGAN aby ściągnąć go tu z powrotem - Judd zawahał się przezchwilę. - Oczywiście, jeślichcesz, żeby wrócił. Wszystkozależy od tego. - Nie rozumiem. Judd pokiwał gtową. Podszedł szybko do drzwi kuchni,sprawdził, czy są sami i zamknął drzwi starannie. Kiedywrócił, znów objął ramiona Shellt czułym,pieszczotliwym gestem. - Posłuchaj, Sheila - powiedziałz naciskiem. - To, coteraz powiem, nie jest proste, lecz zanim zrobisz cokolwiek, pozwól powiedzieć mi wszystko do końca. Myślę,że jestto jedyna droga, abyś miała wreszcieto, czegopragniesz. - Nadal nic nie rozumiem, tato. Spróbuję jednak zrobić tak. jak mówisz -jejgłos byt niepewny, lecz zarównow jej słowach, jak i w skierowanym na niegospojrzeniubyła nadzieja. - Świetnie. Słuchaj więc - przerwałna moment,abyzebrać myśli; widać było, żestara się dobraćodpowiedniesłowa, nabrał głęboko powietrza w płuca i powiedział: -Natalia jest w ciąży. Widać było, że słowa jego nie dotarty w całym swymznaczeniu doSheili. Patrzyła na niego nic nie rozumiejącymwzrokiem. - Nataliabędzie miała dziecko - powiedział Judd. -Ona będzie miała dziecko? - powtórzyła Sheila. wlepiając w niego szeroko otwarte oczy; jej ojciec niepowiedział już nic lSheila wyczula. Iż chciał,aby czytaław jego myślach. - Ależ to niemożliwe! Sheila podeszła do Judda i zajrzała mu prosto w twarz. Judd był uosobieniem spokoju. - Lekarztwierdzi, żejej organizm Jest w stanie utrzymać tę ciążę- powiedział. Sheila stała jak sparaliżowana. Naglewszystkie jejwątpliwości wyjaśniły się. Zrozumiała każde słowoojca, każde słowo, wypowiedzianeod początku tejrozmowy. Zaszokowana, odskoczyła od niego gwałtownie. A CHAPEL HlLL 79 - To czysteszaleństwo. Niemogę tego zroblćl Toniedorzeczne. To jestdziecko Natallll Należy do Natalii lJordanal Judd obserwowałją spokojnie czekając, aż przeminąpierwszeemocje. Niepowiedział jeszcze wszystkiego, leczpostanowił zaczekać, aż Sheila się uspokoi. Zabrało toJejcałe dwie minuty. Wtedy odezwał się, podejmującswojąmyśl: - Spałaś z Jordanemprzed jego wyjazdem? - było tobardziej stwierdzenie niż pytanie. Sheila była już spokojniejsza, leczręce Jej drżały. - Wiem, co maszna myśli, lecz nie zgadzam się z tym. Być może nie byłam zbyt uczciwa wstosunkudo Natalii,ale to nie oznacza, żemam ukraść jej dzieckol Judd byłteraz znowu tylko prawnikiem, zimnokalkulującym, potrafiącym zbić każdy jej argument. - Jakiekolwiek szansę Natalii na przeżycie są terazznikome - powiedział. - To dziecko zabierze Jej tęresztęsil, którajej jeszcze pozostała. To dziecko nigdy nie poznaswej prawdziwej matki- przerwał przed wypuszczeniem:pocisku najcięższego kalibru. - Wiesz przecież, cotoznaczy nie mieć matki. Był to chwyt poniżej pasa i Sheila wiedziała o tym. Niepowiedziała jednak nic. Ból spowodowany długotrwałymbrakiem matki wjej życiu tkwił zawsze jak kolec gdzieśna dnie jej serca. Spojrzała na ojca z twarzą ściągniętą zbólu, pozwalając mumówić dalej. - To dziecko ma prawo do posiadania rodziny. I wiem,ze potrafisz mu to zapewnić. - Dziecko? Ja? ^ Było to takie nierealne. Tyle latmusiała żyć w prze^ świadczeniu, że nigdy nie będzie miała swego własnego dziecka. Nauczyła się jakoś żyć z tąmyślą na co dzień. s. Oczywiściezawszewiedziała, że może adoptować dziec! ko. To, co proponował Jej teraz Judd,było jednak czymświęcej. Judd kiwał głową patrzącna niąuważnie. Sheila I znów odwróciła się w stronę okna tak, aby ojclec-nie mógłwidzieć Jej twarzy. Miał niezwykle krępujący darczytania. 80DIANA MORGAN w Jej myślach i potrafił z tego korzystać. Potrzebowałakilku chwil, aby spokojnie rozważyć to wszystko samaze sobą. Dziecko. Jej serce gorąco skłaniało się ku temu. Słaba, bezbronna istota, która będzie ją kochać i będzietak bardzo zależeć od niej. Śmieszne zawiniątko w pieluszkach. Dziecko. Mogłaby je pieścić i uwielbiać. Byłato Jedyna rzecz,której nigdy niemogłaby mieć. Kiedyśtaką rzeczą było posiadanie Jordana Brennera, leczdziecko. Był to cud, którymógł zdarzyć siętylko raz. Zdecydowała się, odwróciła i spojrzała ojcu prosto woczy. - Jeśli to będzie chłopiec, czy mogę. czy mogę nazwać go Adam? Zawsze marzyłam, żeby miećsynaoimieniu Adam. Judd podszedł szybko do córki i objął ją w gorącymuścisku. Sheilą zamknęła oczy zcudownympoczuciembezpieczeństwa. Ten silny, bezwzględny człowiek znówwziął jej życie w swoje ręce. Teraz jej istnienie nabierzesensu. Ojciec będzie ją chronił. Jest silny, ma władzę. Judd Riken zawsze wygrywa sprawy, zwykł mawiać,dlategotylko liczą się ze mną. - Adam to piękne imię dlachłopca - powiedział Judd,Sheilą otworzyła oczyi uśmiechnęła się. -Ja pierwsza powiem do niego: Adamie Riken. Judd był lekko zaskoczony tym, co usłyszał. "Oczywiście" -pomyślał. - "Ona jeszcze nie całkiem pojęła,jakie następstwa niesieza sobą ta decyzja, którą podjęła. "Lecz na załatwienie te] drugiejsprawy będą mielidosyć czasupóźniej. Najważniejszy był fakt,że Sheilą zgodziła się wziąć dziecko. - Tak - powiedział z naciskiem. - Nazwiemy chłopcaAdam. To wspaniale imię. Umysł Judda pracował już intensywnie nad dalszymplanem, podczas gdySheilą, siedząc obok niego, mówiłao pokoju dziecinnym, zabawkach, ubrankach dziecięcych i tapetach w blało-niebieski wzorek. CHAPEL HILL 81 - Będzie miał wszystko, czego tylko zapragnie - przytakiwał je), błądząc myślami gdzie Indziej. Twarz Shelli była znów pełna życia,oczy błyszczały,policzkipłonęły z emocji. Wyglądała ładniej niżkiedykolwiek w ciągu ostatnich kilku tygodni. - Adam Riken - powtarzała. - To naprawdęślicznie brzmi. Po raz setny popatrzyła na ojca. - Prawda, żeto najlepsze imię dla niego? Judd potakiwałw roztargnieniu, dawno Już przestałsłuchać, co mówiła Sheilą. Myślał cały czas o Jordanie izastanawiał się, Jak i kiedy przekazać mu nowinę. Byłatonajbardziej ryzykownaczęść jego planu. Wszystkomusiało być precyzyjnie osadzone w czasie. Jeśli Jordanotrzymawiadomość zbyt wcześnie, cały starannie obmyślany plan weźmie w łeb, jeśli zaś Judd będzie czekał ztym zbyt długo, straci kontrolę nadwydarzeniami lwszystko może rozstrzygnąć się nie tak, jak sobie tegożyczył. W końcu zadecydował, że telegram,który dotrzedo peruwiańskiej wioskiz trzymiesięcznymopóźnieniem,będzie najlepszym rozwiązaniem. Przecieżtakie rzeczysięzdarzały. ll. Rozdział 7 SIEDEM LAT PÓŹNIEJ Siedemwiosen przemknęło nad Chapel Hill, lecz tutajczas zdawał się stać w miejscu. Miasteczko akademickiewciąż wypełnione było gwarem młodych głosów. Studenci, którzy tu dopieroprzybywali,rozglądali się wokołozawsze z tym samym wyrazem nerwowego oczekiwania,a cztery lata później opuszczali te mury zawsze z takąsamą młodzieńczą pewnością siebie. Wokół zdawała sięunosić wciąż ta sama atmosfera Intelektualnego napięcia. Tam, gdzie było jeszczemiejsce, postawiono kilkanowych budynków, a jedna z wielu eklektycznych księgarni college'u została zamknięta. Nic nie zdołałojednaknaruszyć ponadczasowego wdzięku budynków z kolumnami z czerwonej cegły, szerokich, ocienionych drzewami ulic, gdzie w Bumie młodych twarzy wiosnazdawała się panować zawsze, JuddRiken byt teraz prezydentem izby handlowej,skarbnikiem YachtClubu. podobno poważnie myślał okandydowaniu w wyborach do władzstanowych. ZięćRikena pracował w jego firmie, a mieszkał o pięć minutdrogi od niej. Do przedszkola wnuka Juddajechało siętylko pięćminutdłużej. Wiosna była zawsze najlepszą porą do przygotowywania Jachtu do nowego sezonu, odwiedzenia pólgolfowych, a nawet do wysuwania ostrożnych planów spędzenia wakacjiw Europie. Firmaprawnicza prosperowała. DIANA MOROAN 84 dobrze, dwóch nowo przyjętych, młodych prawnikówpracowato bez wytchnienia. Judd Riken coraz częściejmógłrozkoszować się takimi chwilamijak ta, kiedy przednim na biurku, oświetlone promieniami słońca padającymi wprost z okna, stało smakowite śniadanie. Kawazaparzona była dokładnie w taki sposób. Jaki uwielbiał. świeżo upieczony placek przyniosła właśnie przed chwiląjego córka Sheila. Leżące tuż obokniedzielne gazetykusiły kolumnami ulubionych felietonów. Judd uwielbia} spędzać w swym biurze leniwe niedziele, kiedywszyscy inni uciekali zmiasta na weekend. Byłto dla niego czas wytchnienia, pozbawiony hałasu cochwila otwieranych drzwi lnatrętnych dzwonków telefonów. Mógł skupić sięna jakiejś papierkowej robocie lubtylko siedzieć i czytaćsobie gazety, tak jak teraz. BiuroJudda było tak samo luksusowo urządzone Jak Jegomieszkaniei Riken byi z tego bardzo dumny. Lubiłwydawać pieniądze tak samo. Jak lubił jezarabiać ibogaty wystrój całej firmyw pełni odzwierciedlałte Jegozamiłowania. Goście wchodzili do biura zajmującego caleostatnie piętro okazałego budynku przez szklane, obrotowe drzwi i nagle znajdowali się w eleganckimświeciewykładanych boazerią ścian, dyskretnych świateł ldźwięków wyciszonych przez puszyste, jasnoszare dywany. Było to wnętrze budzące zaufanie i szacunek, świadczące ozamożnościtych, którzy kierowali tą firmą. Własne biuro Rikena było okazałym pomieszczeniem, zdominowanym przez olbrzymie,mahoniowe biurko stojącetuż przed czterema, sięgającymi podłogi oknami. Tużprzy drzwiach znajdowało się miejsce, w którymJuddprzyjmował zwykle poważniejszych interesantów. W starannie rozplanowanym układzie stałytam miękkie sofy,wyłożone aksamitem w kolorzebourbona oraz stół oblacie pokrytym szkłem. Od czasu doczasu Judd spoglądał przez okno i rozkoszował się spokojnym. Idyllicznym widokiem. Kilku studentów grało w parku wpiłkęnożną i Judd śledziłprzez kilka minut ichruchy myśląc,że przyszło mu wreszcie zakosztować spokojnego, zwyCHAPEL HlLL 85 klego życia. Nareszcie, mówił sobie,nie musi obawiać siężadnego zagrożeniaz zewnątrz, wszystkieśrodki ostrożności zostały podjęte. Nic nie powinno już zburzyć jegospokojnego szczęścia, zapracował na to. Samstworzyłświat, wktórym żył teraz. Czuł z tego powodu niemałąsatysfakcję. Wszystkie działania, które musiał podjąć,wszystkie wybory, których musiał dokonać, okazały się leń słoneczny, który zdołałsię przedrzeć przesgęstązasłonę liści, zatańczył przez chwilę kaskadą dróbnych ogników na srebrnej ramce, w którą oprawione byłozdjęcie jego wnuka. Judd uśmiechnął sięi na chwilę,tylko nakrótką chwilę jegoświadomość dotknęła wspomnienia o prawdziwej matce chłopca. Nie musiał jużobawiać się takich wspomnień. W ten piękny, jakby zobrazka wyjęty wiosenny dzień Natalia Pamell, teraztrzydziestojednoletnia, nadaltrwaław uśpieniu, a ciepłepromienie słońca i wiosenna świeżość liści pozostawałypozajej świadomością. Dla niej pojęcie czasu nie Istniało. Siedem lat, któreminęły, mogłyby równie dobrze oznaczać siedem minut. O sto mil od biura Juddaokna pewnego pokoju były trafne. Promli ;zobszczelnie zasłonięte. Światło słoneczne, ledwie przesączone przez grube zasłony, słabo oświetlało leżącą nałóżku, nieruchomą postać. W tym łóżku Natalia spędziła ostatnie siedem lat swojego życia. Siostra Teresa postanowiła jednak uchylić trochę tezasłony. Była tutaj nowa, świeżo po złożeniu ślubówzakonnych i po ukończeniu szkoły pielęgniarskiej. Wciążzapominała,jak właściwie należy postępować z tą dziwnąpacjentką z pokoju numer 521. Siostra Teresa nie chciała Jej budzić. Wydawała się spać tak spokojnie. Młoda zakonnica wyszłaz pokoju i podążyła dalejzimnymi korytarzami sanatorium. Nagle przyszedł jej dogłowy niemądry pomysł. Uśmiechnęła sięi wzruszyłaramionami. Ta biedna dziewczyna była przecież nieświadoma tego,;co się wokółniej działo. 86 DIANA MORGAN - A gdyby tak nagle się obudziła - szepnęła do siebiecicho i weszła z powrotem do pokój u. - Dzień dobry, mojadroga - powiedziała głośnotuż za progiem. Podeszłado oknai rozsunęła zasłony, pozwalającostremu słońcu zaświecić prosto w bladą, zdawałobysię przezroczystą twarz Natalii Parnell. Siostra Teresa patrzyła na dziewczynę, leżącą na łóżku, odmawiając gorącą modlitwę doMatki Boskiejw Jej intencji. Ta twarz była tak spokojna, taka delikatna. Niegdyś musiała być piękna,sądząc po rysachdelikatnie zarysowanychkości policzkowych, prostym nosiei ciekawie wykrojonych ustach, lecz teraznie można było tego powiedzieć na pewno. Była toteraz twarz jakby ducha kogoś, kto żyt niegdyś, adziwna, bezwładna figura, spoczywająca na prześcieradłach, pozbawiona była jakiejkolwiek osobowości. Ciemne włosy Natalii byłyprostol bez wdzięku przycięte na wysokości policzków, lecz utrzymywanojewe wzorowej czystości. Siostra Teresa westchnęła ipomyślała, że byłoby wspaniale ujrzeć tę twarz, jakotwiera oczy i uśmiecha się, lecz postać na łóżkutrwała w całkowitym bezruchu. - Moja biedulko- powiedziała zakonnica, przeżegnawszy się automatycznie. -Ani nie żyjesz, ani nie umarłaś. Zgotowanocl czyściec na Ziemi, biedna duszo. Na korytarzu czekałaJednak szczotka lwiadro z wodą,l siostra Teresa nie mogła Już tracić więcej czasu. Miałajeszcze trzydzieści innych pokojów dosprzątnięcia, leczgdy zaczęła zamiatać, nie mogła oprzeć się, aby od czasudoczasu nie spojrzeć na tę biedną, cichą dziewczynę,którależała tak nieruchomo. Jej białe dłonie leżały bezwładnie po obu stronach jej ciała, miejscach, gdzie kładziono Jeprzez wszystkie te lata. - Twój pokój Jestnajłatwiejszy do sprzątania - powiedziała siostra Teresa, wymiatając kurz spod łóżka. -Dobry Bóg wie, że wolałabym raczej posprzątać po tobienajgorszy bałagan. CHAPEL HlLL 87 Pokiwała głową ze smutkiem. Opierając sięna szczotcespojrzała jeszcze raz w stronę Natalii, przeżegnała się i dodała: Jeśli święty Juda pozwolił ci przeżyć te wszystkie lata. widocznie miał w tym jakiścel- przytaknęła swoimsłowomz pewnością zrodzoną z wiary. Po dokładnym zmyciu podłogi w tej części pokoju,siostra Teresa oparta szczotkę o brzeg łóżka i poszłazmienić wodę w wiadrze do ubikacji, znajdującej się wkorytarzu. Gdy napełniała wiadro czystąwodąwydawałojej się, że słyszy jakiś dziwny dźwięk. Niebyła pewna,coto mogło być, lecz wzbudziło to w niej niepokój. Wystawiwszy głowę z małego pomieszczenia na korytarz, nadstawiła uszu isłuchała przezchwilę: może któraś zpacjentek potrzebowała pomocy? Poczekała jeszczeparęsekund, potem wzruszyła ramionami i powróciła donapełniania wiadra. Przydźwigala ciężkie wiadro z powrotem do pokoju Nataliil sięgnęłapo szczotkę, jednakszczotka niestała już w miejscu, gdzie ją zostawiła -leżała teraz obok łóżka. Bez zastanowienia siostra Teresaschyliła się. abyją podnieść, lecz w tym samym momencie kątem oka zauważyła na łóżku jakiś ruch. Gwałtownie złapała oddech,wypuszczając szczotkęz ręki. - O, Matko Najświętsza! - wykrzyknęła stłumionym głosem i rzuciła się ku drzwiom. Biegławzdłuż korytarza,mijając zaskoczonych pacjentów, aż dotarłado drzwi biura matki przełożonej. 'Otworzyła drzwi i wbiegła bezpukania. Zatrzymała siędopiero wtedy, gdy matka przełożona podniosła na nią zaskoczony wzrok. - Poruszyła się! Widziałam to! Poruszyłaręką! Matka przełożona była uosobieniemgodności i spokoju. Nie było takiejrzeczy na świecie, która mogłaby ją wytrącić z równowagi. - Kto? - spytała. -Powiedz wszystko spokojnie. - Pięćsetdwadzieścia Jeden. Ta mała w śpiączce. s -To niemożliwe. SSiostra Teresa prawie tańczyła z radości. 88 DIANA MORGAN - Nie. wielebna matko. To cudl Matka przełożona uniosła się powoli ze swego miejsca,zdecydowana sama sprawdzić tę niezwykłą historię. Dwie zakonnice przeszły wzdłuż korytarza do pokoju521, jedna z nich stąpała majestatycznie, druga wciążwyrywała się do przodu, podskakując nerwowo. Wokółwejścia do pokojuzebrał się Już sporytłumek i matkaprzełożonazmuszonabyła łagodnie, acz stanowczo torowaćsobie drogę łokciami. Przez kilka minut przyglądała się uważnie Natalii, następnie odwróciła się i wydałapolecenie: - Proszę natychmiastposłać po doktora Schwartza! Przeżegnała się i zwróciłaku siostrzeTeresie; jej zazwyczaj granitowe oczy błyszczały. - Czy wiesz- spytała - dlaczego to miejsce nazwanoimieniem świętego Judy? Młodazakonnica przytaknęła prawie bez tchu: - To jest patron święty odbeznadziejnych przypadków! Rozdział 8 W wieku trzydziestu dwóch lat Jordan Brenner stał sięznanym i cenionym prawnikiem. W ciągu tych siedmiulat,w czasie których NataliaParnell wciąż pozostawaław stanie śpiączki, porzucił swe wcześniejsze plany służenia społeczeństwu. Jego młodzieńczy zapal i idealizmstopniały powoli pod naciskiem nawału zwykłych, rutynowychczynnościprawnika, pracującego wbiurze irozwiały się w codziennym, małżeńskim życiu. W dniachnajwiększego smutku ogromnie pomógł mu pobyt wjednostcesił pokojowych w Peru. Spędził ponad rok wzapadłejgórskiej wiosce. Było tam naprawdędużo ciężkiej pracy. Bardzo pomogło mu to stłumić bolesne wspomnienia, odsunąć Je bezpiecznie w dalsze zakątki świadomości. Starałsię zamknąćtamten rozdział swego życianajlepiej, jak tylko mógł. Jednak czasami wspomnieniaminionych chwil nachodziły go w najmniej oczekiwanychmomentach 1 wtedy usunięcie tych obrazów sprzed oczukosztowało go zawsze kilkadni straszliwego wysiłku. Prymitywna wioska, w której czas zdawał się płynąć wzwolnionym tempie, była najlepszym miejscem, abyukryć się przed światem. Nic tutajnie przypominało muo tym, co pozostawił za sobą. Ciężka pracal koniecznośćżycia w stałym, wyczerpującym fizycznie i psychicznienapięciu, ratowały go od utraty zmysłów. Jordanwiedział. że pobyt tutaj był dla niego najlepszym rozwiązaniem iczul się głęboko wdzięczny, że zapewniono mu tę. 90DIANA MORGAN możliwość w tak krótkim czasie. Ale oczywiścieJuddRiken byt mistrzem w sprawnym załatwianiu niektórychspraw. Judd był dla niego prawdziwą podporąw czasietego załamania. Nawet jeżeliczasami Idealistyczny gustJordana raziła nteortodoksyjność Rikena, byt mu bardzowdzięczny za całą okazaną pomoc. Judd byl z nim wewszystkich ciężkich chwilach. Zdawał sobie sprawę ztego, że Jordannie byłby w stanie znieść cierpienia,którego niewątpliwie przysporzyłaby mu długotrwała iwyczerpująca sprawa sądowa. Jeśli kiedykolwiek miałdojść do siebie po tejtragedii i znów powrócić do normalnego życia, musiał sam poradzić sobie ze swym bólem inic nie powinno mu tego zakłócać. Mogłosię przecież itak zdarzyć,że nigdy nie odzyskałby już dawnej sprawności umysłowej. Ze świadomości Jordananależało usunąć wszystkie te rzeczy,które mogły przypominać mutamtenfatalnydzień. Praca, obowiązki, wszystko tomogło narazie poczekać. Wszystko wtedy przemawiałoza tym. aby skorzystaćz rady Judda Rikena,nawet Jeślioznaczałoby to pójście na kompromis i zrezygnowanie najakiś czas ze swoichidealistycznych planów. Jordanmusiał myśleć teraz o stanie swojego zdrowia, musiałzachować sprawny umysł. Możesz przecież wyjechać,mówił Judd, a do ścigania i oskarżenia sprawców tamtego wypadku wystarczy nam twoja pisemna zgoda ipodpis. I tak też się stało, dla dobraszybkiego załatwienia sprawy. Wszystkieformalnościzostały załatwionetak błyskawicznie, że w końcu nawet Jordanzagubił sięw zawiłościach wstępnego postępowania prawnego. Krańcowo wyczerpany przez cierpienie i ciągły brak snubezwolnie dawał się przesyłać z biura do biura jak papiery, które krążyły znim razem i w końcuprzestało goobchodzić, co takiego właściwie Judd podsuwa mu dopodpisania. Jedyne,czego wtedypragnął, to żeby zostawiligo wreszcie w spokoju. Wszystko tutaj przypominałomuNatalię i to, co nigdy niemiało się jużzdarzyć. ChciałJuż tylko oddalić się stąd czym prędzej. CHAPEL HILL 91 Wszystko zakończyło się w nieprawdopodobnie krótkim czasie i Jordan zrozumiał, że dzięki powiązaniomJudda Rikena była to najszybciejzałatwionasprawa wcałe) historii stanuPółnocna Karolina. W cztery tygodniepo wypadku na osobiste konto Natalii wpłynęła pewnegodnia suma Jednegomiliona dwustu tysięcy dolarów,Mijały dni, a żadna wzmianka o procesie nie pojawiałasię w gazetach. Pewnego dnia, tuż obok kolumnynotowań giełdowych a przed nekrologami wydrukowano kilkullnijkową informację o tym, że postępowanieprawnew sprawie wypadku na Jeziorze zostało zakończone. Notatka zredagowana była suchym, prawniczym stylem,a złożono ją tak matą czcionką, że była praktycznienieczytelna. Nie wymieniono nawet nazwisk obrońców,nie wspomniano ani słowao oskarżonych, z którychjeden był synem znanego sędziego, a ojciec drugiegoposiadał najbardziej znany salon samochodowy w mieście. Wymieniono tylko Jedno nazwisko - nazwisko tej,któranawet nie była świadoma całej toczącej się sprawy. Jordan przeczytałtę notatkę z uczuciem głębokiego odrętwienia w czasie, gdy jego samolot byt właśnie w połowiedrogi międzyChapel Hlll a miejscem lądowania w Peru. Zmiął gwałtownie gazetę i trzymał w dłoniach pogniecioną kulępapieru ażdo momentu, gdy nad kabiną pilotapojawiły się napisy z prośbą o zapięcie pasów. Wysiadając z samolotu przyjrzał się Jeszczeraz ciężkim,nienawistnymspojrzeniem sponiewieranej gazecie i wrzuciłją dokosza naśmieci. Lecz tych kilka suchych zdań, stanowiących notatkę w gazecie z Chapel Hlll tkwiło mu wciążprzed oczyma. Wrosły w jego świadomość i nie dawałysię stamtąd usunąć. Wydawałomu się, że widziwyszczerzone w szyderczym uśmiechu twarze obydwu młodychludzi, którzy zniszczyli jego życie. Myślał teżo władzy,Jaką posiadał Judd Riken i o sznurkach,za które musiałpociągnąć. Czul się taki mały i taki bezsilny. Stało siętak,jak wtedy w przypadku Marty, tejbiednej dziewczyny, której usiłował niegdyś pomóc. Jej tragedię takżeskwitowano kilkoma linijkami na ostatnich stronach. DIANA MORGAN 92 gazety i wykreślono z ewidencji. Jordan Brenner poczułsię nagle jak odsunięty na bok, niepotrzebny przedmiot. Natalięzabrano ambulansemdo sanatorium, gdziemiała Już zostać na zawsze. Na zawsze. Sprawiedliwośćzwyciężyła. Sprawa została zakończona w sposób satysfakcjonujący wszystkich. Lecz Jordan wciąż nie mógłusunąć sprzed oczuobrazu tych kilku zwięzłych stów. Tłukły mu się pogłowie jak natrętna, powracająca melodia. W połowiedrogi do lotniskowego autobusu zatrzymał się i zawróci} nagle. Wsekundę później biegł już w stronę koszana śmieci, abyodzyskać wyrzuconą gazetę. Rozwinąwszy ostrożnie papierwydarł kawałek gazety, zawierający tę nieszczęsną notatkę, a resztę wyrzucił. Musiałto widzieć. Musiał to zachować przy sobie na zawsze. Potrzebował tego jako stałego przypomnieniao tym, żewszystko się skończyło, I kiedy powłócząc nogamiwlókł się w stronę autobusu, czytał te słowa raz po razod początku do końca, tak jakby chciał nauczyć się ichna pamięć. "OBWIESZCZENIA. Natalii Parnell. poszkodowane) wwypadku na jeziorze, przyznano odszkodowaniew wysokości miliona dwustu tysięcy dolarów, wypłacone przezstanowe towarzystwoubezpieczeniowe. Północna Karolina. Egzekutor majątku: Riken. Davis i Hllls, ChapelHlll, N. C." To było wszystko. Nie było artykułu o dwóch pijanychsmarkaczach, którzy zachowywali slęjak zwierzęta. Żadnych żądań wprowadzenia poprawek w prawie wodnym,żadnego wyrazu sympatii dla ofiary wypadku, któramiała pozostać nieprzytomna w sanatorium św, Judy nacałą resztę swego życia. Była tocena, jaką przyszłozapłacić zaskorzystanie z usług firmy Riken, Davis lHills, najlepszejfirmy prawnicze) w mieście. Jordanostrożnie wyprostował zgnieciony kawałek gazety z artykułem i umieściłgo starannie w swym portfelu, tuż obokzdjęcia Natalii. Czas był najlepszym lekarzem. Nie pozostawało nicinnego, Jak poddać się temu, nawetJeśli CHAPEL HlLL 93 kuracja miałaby przynieść nieoczekiwane efekty. I nagleJordan znalazł się w zupełnie innym świecie niż ten,który znal do tej pory. Wpromieniu dwustu milnie byłożadnegotelefonu, poczta przychodziła razw miesiącu,najczęściej zrzucana razem z dostawami żywności zhelikoptera,ponieważ drogi przez sześć miesięcy w rokubyty nieprzejezdne. Wieśniacy mówili po hiszpańsku, wjęzyku, który Jordan znal, lecz tutajbył to raczej dialekt. Miał sporetrudności z porozumieniem się, mimo iżrazem z Natalią nie opuścili nigdy żadnych zajęć z językahiszpańskiego,gdy przygotowywali się do wyjazdu napołudniowy zachód. To Jest bardzo przyjemny język,mówiła zawszeNatalia. I Jordan, zgodziwszy sięz niąnatychmiast, przebrnął u Jej bokuprzez cały semestrlekcji! hiszpańskiego nigdy nie udając, że płynnie władatymjęzykiem. Z drugiej strony kursy technik nawadniania. na które uczęszczali całe trzytygodnie, też wydawałyim się wtedy fascynujące. Później udało im sięzałapaćna tygodniowe seminarium w jednej z farm na rolniczychterenachw Arizonie. Następnie spędzili cudowny tydzień, spływając tratwą w dół rzeki Colorądo. Jordanprzypomniał sobie pobyt na farmie, Natalia nalegała,abynauczył się orać wołami. Nie wychodziło muto zupełnielpewnego razu Natalia ujrzała, jak Jordan wjeżdżadostodoły, rozpłaszczony na grzbiecie krnąbrnego zwierzęcia. Tejnocy kochali sięw tej stodole. Wspomnieniaprześladowałygo na każdymkroku, tłoczyły się podczaszką, nie pozwalając usnąć. Z początku próbował znimi walczyć, pracujacjak opętany w strachu, że zdołająwreszcie go pokonać, leczpo jakimś czasie nauczyłsię znimi żyć, traktując Je Jako część swojego życia,któreniegdyś było piękne, lecz się skończyło. Raz czy drugispróbował uśmiechnąć się i z zaskoczeniemodkrył, żepotrafi to uczynić, mimo Iż był to jedynie cień uśmiechu. Ból i cierpienie nie minęły, lecz znalazłysobie bezpieczne, wygodne miejscew zakamarkach jego świadomości,skąd mogły w każdej chwili wyjrzećna światłodzienne. 94DIANA MORGAN I wtedynadszedł telegram z informacją, że urodził musię syn. Dwa dni później Jordan powróctt do świata,który opuścił ponad rok temu. Niebyłoczasu donamysłu, nie było czasu na żadnepytania. Jednego dniasiedział w niskiej lepiance iwpatrywał się w chropowateściany peruwiańskiej chaty, a Już następnego dnia wstępował na schody biura Judda Rikena w Chapel Hlll. Jednak walka z trudnościami i niewygody,których zaznał przez ten cały rok sprawiły, że stał sięsilniejszy. Niewątpliwy szok, spowodowanykoniecznością powrotudo świata,do którego już nigdy nie chciałpowrócić, niezałamał go. Jeszcze raz w ciągu jego życia otaczającygoświat odmienił sięjak za dotknięciemróżdżki czarodziejskiej. Urodziłmu sięsyn. Jego syn. Noweżycie! Nie mógłzastąpić tego, co odeszło, lecz mógł rozpocząć nowywątek, mógt być promykiem światła, przebijającym sięprzezciemność. Jud Riken czekał Już naniego, władczy i doskonały jakzwykle i -jak. zwykle - gotów podaćmu pomocną dłoń. Sheilateż tam była, dokładnie taka. jąkają zapamiętał,pełna ciepła i zrozumienia, szczęśliwa, żeuczyniła goszczęśliwym. Matkajego dziecka. To nie była Natalia. AleNatalia odeszła. Pobrali sięw dwa tygodnie późniejna cichej, urzędowejceremonii, na którą zaproszono tylko najbliższą rodzinę. I wszystko znalazło swojemiejsce tak, jak było to zaplanowane od początku. Jordan dostał pracę w firmie Judda. Razem z Sheila kupiliduży, wygodny dom wodpowiedniej części miasta. I Jordan zaczął wierzyć, że jegożycie naprawdę zaczęło się od nowa. Co prawda, byłotożycie wstylu, który on i Natalia odrzucili kiedyś. LeczNatalia odeszła. Życie Brennerów toczyło się gładkimszlakiem przetartym przez tyle podobnych im rodzin. Ichnotowania nagiełdzietowarzyskiej miasta rosły w miarę,jakJordan awansował wfirmie Rikena, a Sheila ogłoszona została jedną z najlepszych pań domuw okolicy. Jordan pracował bardzo ciężko mówiącsobie, że właśniena tym polega dojrzałośćżyciowa i odpowiedzialne rodzlCHAPEL HlLL 95 clelstwo. Powtarzał to sobie nawet wtedy, gdy ciągnącesię długo w noc. nużące posiedzeniazaczynały corazbardziej przypominaćmuniekończący się kierat. Sądził,że niedługo już osiągnie taki poziom wtajemniczenia, naktórym jego dotychczasowe osiągnięcia zaczną procentować i będziemógł pozwolić sobie naodrobinę relaksu,lecz czas ten wciąż Jeszcze nie nadchodził. Z odpowiedzialną pracą na wysokim stanowiskuprawniczym łączyły się nierozerwalnie obowiązki towarzyskie. Sheila czuła się tu Jak ryba w wodzie, lecz dlaJordana wszystkie te spotkania były tylko odmianą jakiejś powierzchownej gry. jeszcze jedną maską, którązmuszony byłprzywdziewać. Kursował więcmiędzy pogmatwanym labiryntem świata praw, a wyszukanymigustami doborowego towarzystwa i przez lata na drodzetej zagubiła się jakoś Jego dawna, młodzieńcza isilnaosobowość. Wciąż w drodze między biurem, domem akolejnym przyjęciem,powoli stawał się tylko biernymuczestnikiem wszystkich wydarzeń, a niejednym z graczy. Dla wszystkichpatrzących z zewnątrzsprawiał wrażenie młodego, błyskotliwego prawnika, szczęśliwegomęża i ojca. starał się więc zachowywaćtak, jakbyrzeczywiście byłtym wszystkim, lecz coraz częściej zdarzało mu się, że musiał siłą nakłaniać swą świadomośćdo przyjmowania bodźców zzewnątrz, siłą wtłaczać ją wogólnie przyjęte i akceptowane przez społeczność ramy. Początkowo Sheila nic nie podejrzewała. Jordan był jejksięciem zbajki, marzeniem, które przybrało kształtludzki. Już w niedługim czasiepo ślubie stwierdziła, żewłasna fantazja spłatała jej figla. Jordan nie zachowywałsięwcale jak wyśniony książę z bajki, jednak na drodze,jaka dzieliła Jego zachowanie od jej oczekiwań, ich małżeństwo trwałojakoś w zwykłej, szarej rutynie codziennego dnia. Odpowiedzialna, absorbująca praca, którejpodjął sięJordan,oznaczała bardzo długie godzinyspędzane w firmie iminimalną ilośćwolnego czasu. Nieniepokoiło to jednak Sheili. Już od dzieciństwa wiedziałaprzecież. Ileczasu zabierałapraca Jej ojcu i tego samego. DIANA MORGAN 96 oczekiwała od męża. Nie wiedziała jednak o tym, żeJordan traktował swoją pracę jak rodzaj ucieczki. Nauczył się lubić poniedziałkowe poranki, które uwalniałygo odobowiązków towarzyskich, które Sheila planowałastarannie przez cały tydzień. Jordan zdawał sobie sprawę, że nie ma żadnej szansy, aby uniknąć tych powinności. Sheilabyła wzorową żoną, byla też wzorową gospodynią, Ich dom był prowadzony na bardzowysokimpoziomie. Każdy drobiazg byłtu na swoimmiejscu, niebyło zaniedbanych lub niezałatwionych spraw. Jordanwiedział, że czeka tu na niego zawsze czyste ubranie,gorący, smakowicie przyrządzony posiłek i mila. starannie zaplanowana atmosfera. Nieważne,że wszystkichtych rzeczy dostarczał mu naogól wynajęty loka). Jeślizaś chodzi o dotrzymywanie mu towarzystwa,Sheilaczyniła, co tylko było wJ ej mocy: wiedziała,wjaki sposóbnależy słuchać, gdymówi mężczyzna. Jak nadać swymoczom blask autentycznego zainteresowania, bylazawsze nienagannie ubrana i zawsze miała na sobie jakąśsztukę koronkowejbielizny, aby zadowolić Jego zmysły,gdyby tylko zechciał odprężyć się po ciężkim dniu. Zawsze byla gotowa ulegaćmu, spełniać każde jego żądaniei sprawiać,by czuł się prawdziwym panemtego domu. Jordan przeklinał sam siebie za to, żenie potrafił odczuwać ani zadowolenia, ani wdzięczności za to wszystko,comiał. Domyślał się jednak,że ta depresjabierzesię zbraku czegoś jeszcze, czegoś zupełnie Innego niż to, cotutaj go otaczało. Brak mu byłokogoś, ktopotrafiłbyzapalić go do czegoś, czyja obecność stanowiłaby dlaniegowyzwanie. kogoś, kto potrafiłby sprawić, że poczułby, iż znowu żyje pełnią życia. Lecz marzenia te bytyzgóry skazane na klęskę, a ponieważ bezowocna rzeczywistośćwpędzała go w coraz głębszą depresję, Jordanzadowalał się tym. że odgradzał sięod niej coraz wyższymmurem obojętności. Mówił sobie,że dojrzałość polega naumiejętności zadowolenia się tym, co jest i nadal tkwił wswoim perfekcyjnym, bezpiecznym i potwornie nudnymżyciu. Z wyjątkiem rzadkich, cennych chwil spędzonych 97 CHAPEL HlLL Ł Adamem, cała egzystencja Jordana byla wciąż obracającą siękaruzelą uprzejmości wyświadczanych wszystkim naokoło. Po pierwszym,wspólnie spędzonym rokuJordan przekonał się, że może jedną ze szczególnychuprzejmości wyświadczać Sheili pod warunkiem, żeoczyma zamknięte. Pod koniec szóstego roku małżeństwa nadal trzymał się tej zasady. Było to podczas dorocznego spotkania sponsorów AcklandArtMuseum, podczasoficjalnego obiadu, wydanego w galerii renesansowej. Sheilapo raz drugi z rzędubyla przewodniczącątego zebrania. Stalą zwrócona kueleganckiej publiczności na małym podwyższeniu,oświetlona strumieniem śwlatla z niewielkiegoreflektora. Była to jedna z tych sytuacji, w których uwielbiała sięznajdować. Stanowiła terazcentrum zainteresowania. Ubrana byla w nową, różową suknię w stylugalanos, atuz za nią, przy głównymstole siedział jej wspaniały,godzien pozazdroszczenia mąż. Sheila podziękowaławszystkim wdzięcznie za przybycie,delikatnie wspomniała o umiejętności umiejętnego wydawania pieniędzyi zakończyła subtelnym żarcikiem o potajemnych związkach między artystami renesansu a Ich sponsorami. Sala doceniła jej wysublimowane poczuciehumoru dyskretnym wybuchem śmiechu i Sheila rozejrzała się wokoło z satysfakcją, malującą się na twarzy. Potem spojrzała na swego męża - byt jedynym, który się nie śmiał. patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem. Na pierwszyrzut okawidać było,że nie słyszałani słowa z tego. comówiła. Sheila szybko zakończyłaswe przemówienie lgromkie oklaski zebranych wyrwalyJordana^. głębokiejzadumy. To wydarzenie stało się punktem krytycznymich, wydawałobysię, idealnego matżeństwa. Potym wydarzeniu nawet ona zmuszona była przyznać, że całe ichzachowanie było tylko grą. Naglewszystko stało się; jasne: długie godziny spędzane w pracy, kłopotliwe roz. targnienie naspotkaniachtowarzyskich. znikanie zAda; mem na cale niedziele bez słowawyjaśnienial nawetbezl propozycji, żeby wybrałasię z nlinl. Sheila pojęta,że. 98DIANA MORGAN ujmujące uśmiechy i uprzejme ustępstwa, czynione sobie nawzajem, nigdy nie wypełnią pustki, którą byłamiędzy nimi. Jordan byt nieszczęśliwy. I teraz Shellamiała za to zapłacić. Zrozumiała, że dataJużz siebiewszystkol poczutasię bardzo zmęczona i zniechęconatym, że nigdy nie otrzymałanic w zamian. Jordan pracował bardzo ciężko i czynił wszystko to, czegood niegooczekiwała- Żyjąc oboktego człowieka Sheila poczuta sięnagle, jakby był oddalony od niej o milion mil. Tego wieczoru Jordan położył sięwcześnie. KiedySheila weszła do sypialni ujrzała go, jak w flanelowejpiżamie i okularach do czytania,zsuniętychna czubeknosa. leżat czytając Jakąś książkę przy świetle nocnejlampki. Jordan żywił niejakąnadzieję, że gafa, którąpopełnił dzisiejszego wieczoru na przyjęciu w muzeum,pozostała niezauważona, lecz jeden rzutoka na Shellęupewnił go. Jak bardzo się mylił. Sheila nigdy nie robiłamu wymówek " nie było to w jej stylu, leczswoimzachowaniem nieraz potrafiła sprawić, iż ogarniałogodręczące poczuciewiny. Jakoś nie miał ochoty teraztego znosić. Sheilarozbierała się powoli i kiedy Jordan rzucił okiemnaje] czarne majteczki i pończochywiedział Już, Jaki Jestplan jej gry. Był to dobry plan, musiał toprzyznać. Takiegesty zjej strony pobudzały go zawsze erotycznie, lecztej nocy myślał jużtylko o tym. żeby położyć się spać. Wlepił więc oczy w książkę, mającnadzieję, że Sheilazrozumie aluzję i przebierze sięw koszulę nocną. Nie miałJednak szczęścia. - Nie Jestem pewną, czy spodobał się dzisiaj mój żarto życiuseksualnym malarzy -mruknęła, rolując jednąz pończoch w dół kształtnej łydki. - A Jak ty myślisz,kochanie? Jordan nie podniósł wzroku. - - Uhm - było to wszystko, co powiedział. Sheila rzuciłaniedbale pończochę na łóżko tak, żeczęśćjej upadła w poprzek czytane) przezJordana książki. Odsunął ją na bok z udaną nonszalancją lczytał dalej, CHAPEL HILL99 dopókiSheila nie usiadła przy nim i niezamknęłamuksiążki. - Pytałam cię o coś - powiedziałatonem tak śmiertelnie słodkim, żeJordan zrozumiał,iż lepiej dlaniegobyłoby, gdyby poświęcił jej jednak trochę uwagi. Spojrzał na niąuprzejmie. - Słucham cię, kochanie? Wodpowiedzi nato pieszczotliwe nazwanie omal nieobdarzyła go spojrzeniempełnym sympatii, przypomniała sobie Jednako doznanejprzykrościspytała znowu: - Myślę o żarcie, który powiedziałam dziś naprzyjęciu. Myślisz,że był odpowiedni? Jordan wzruszyłramionami. Sytuacja stawała się niebezpieczna. Szybko zdecydował się na jedyną rozsądnąucieczkę od tegotematu: był to jego wypróbowany, skuteczny sposób,który miał tę wielką zaletę, że słowabyłyprzy nim zbędne. - Pewnie - powiedział i przyciągnął ją ku sobie tak,aby móc pocałować ją w czułe miejsce między piersiami. Ten sygnałzawsze działał. Zawsze wtedy, kiedy przychodziły takie chwile,w których stawało się jasne, żemiędzy nimi nie ma prawdziwej intymności, zawsze wtedy uciekali w seks. Seks nadawał ich związkowi dostatecznąIntymność, aby mogli czućsię upewnieni, że Ichmałżeństwo trwa nadął. Byłoto dalekie od doskonałości,ale dawało poczucie bezpieczeństwa. Nadawało sens ichżyciu we dwoje. Obydwojebyli przecież ludźmi cywilizowanymi, odnosili się do siebie przyzwoicie,a poza tymmieli miły dom i miłe życie. Czego można było oczekiwaćwięcej? Lecz dzisiejszejnocy Sheila wydawała się byćgotowa dospeinieniajaklejś misji i nie zwróciła uwagi naJegozaproszenie do gry miłosnej. Zmarszczywszy brwi odsunęła się od niego. - Czy ty w ogóle słyszałeś,co ja mówiłam? -Oczywiście - Jordan uśmiechnął się pobłażliwie,lecz uśmiech jego zgasł, skoro tylko wyśliznęła się zjegoramion. - Czy byłotocoś szczególnego? -zapytał grającna zwłokę. 100DIANA MORGAN Sheila pomyślała przez chwilę. - Nie,nie było to nic szczególnego. Jak zwykle, jesteśw porządku. Rozłożył ręce w bezradnym geście. - Robię to wszystko dla ciebie - oznajmił. -Doprawdy? - zapytała z naciskiem; Jej oczy byłysmutne i poważne. Jordan zmieszał się nieco. - Och,l dla Adama też. oczywiście. Odwróciła głowę zrozdrażnieniem. - Nie byłabym tego taka pewna - powiedziała. Jordan żachnął się. Nie miał ochoty, aby ktokolwiekanalizował motywacje jego czynów. Pracowałciężko, robił wszystko, co chciała. Czego Jeszcze mogła chcieć odniego? Opanował nagły poryw gniewu. Wiedział, że Sheila jest nieszczęśliwa i było mu doprawdy przykro z tegopowodu. Wiedział,że nie zasłużyła sobie na to i robił, cotylko mógł, aby jązadowolić, aby okazać Jej szacunek. aby ją kochać. Ale prawda, ta naga, nędzna prawdabyłataka, żenie potrafiljej kochać. Lubił ją zawsze, lecz nigdynie było między nimi prawdziwego porozumienia, jakgdyby umysły ich nie były w stanie odbierać nadawanychnawzajem sygnałów. Zawsze, nawetwnajintymniejszychchwilach, wydawała się być taka odległa, omiliony mil. Sheila dąsała się ciągle, więc Jordan postanowll rozchmurzyć jąnieco. - Och,nie, czyżbyś była omnie zazdrosna? - spytałżartobliwie. -Freud miałby tu coś do powiedzenia. Czyja i Adam będziemy musieli walczyć o twoje względy? - Słyszałam, że tego typu uczucia są normalne -odpowiedziała, bawiąc siębrzegiem prześcieradła. Jordan sięgnął po Jej rękę i przyciągnął ją do siebie. - A więc, czy mampójść na ustępstwa i sypiać winnym pokoju? - spytałprzekornie. Pozwoliła mu przyciągnąć się bliżej. Pocałowali się,wkładając w to akurattyle zapału, aby akt tenmógłwydawać się spontaniczny. Byli już ze sobą dostatecznedługo, aby poznać swoje upodobania i słabości. Ich gesty CHAPEL HlLL 101 i odczucia podążyły automatycznie tylekroć przemierzanymi wspólnie szlakami. Jordan zamierzał właśnieściągnąćz Shelli wąskie, czarne majteczki, gdy nagledrzwi otworzyły się ztrzaskiem i stanął w nich Adam. Jordan usiadł gwałtownie i odwrócił się ku drzwiom. - Hej. synu. co robisz tutaj tak późno? - spytał. Adam przetarł oczy. Stał ściskając w dłoni brzeg prześcieradła, które zwieszało mu sięprzez plecy i leżało za nim na podłodzejak tren. - Dlaczego bijesz się z mamusią? - spytał. - Czy to naprawdętak wyglądało? - spytał Jordan ldał szybki znak Sheill. która dopiero teraz naciągnęła nasiebie prześcieradło. Adam wzruszyłramionami. - Niewiem. Śnił mi się potwór, bardzo sięprzestraszyłem. Czy ktoś mógłby pójść ze mną spać? Sheila syknęła ze zniecierpliwieniem. - Przykro mi, Adam - powiedziała. - Jesteśjuż dużymchłopcem, przecież wiesz, że nie ma potworów. Idź teraz: do łóżka l. Jordan zerwałsię. podszedł do syna i wziął go za rękę. - Chodź, stary. Wygonimy te potwory. PowystrzelamyJe z mojej niewidzialnej, laserowej strzelby - wyszedł zAdamem zpokoju, pozostawiając Sheilę samą. Wyciągniętą na łóżku, czekała cicho na jego powrót. Wkońcu, potrzydziestu minutach, drżąccała ze zniecierpliwienia i gniewu, poszła do pokoju Adama. Obydwajleżeli śpiąc głęboko na łóżku dziecka, ramię chłopcaobejmowało mocno Jordaną. Sheila westchnęła. W tym1przypadku Freud się mylił. Zawsze starała się ustępowaćl miejsca Adamowi, a teraz Jordan wykazałjej. że nawet'i to miejsce tuż za Adamem było dla niej za dobre. AdamT był numerem pierwszym,drugim i trzecimw życiu jejmęża. Ona zajmowała najwyżej czwarte, odległe miejsce. Sheila nie domyślała się nawet, że Adam byt jedynąosobą, któratrzymała Jordaną przy życiu . która potrafiłanapełnić jego dni radością, kiedy wszystko wokół wyda'^. walosię być lodowate iszare. Adam był niezwykle żywym. 102DIANA MORGAN i ciekawym wszystkiego sześciolatkiem, Uwielbiał swegoojca i chciał w przyszłości być dokładnie taki, Jak on. Adam miał brązowe oczyJordana, ale włosy chłopcabyłyczarne. Byłszczupły, zwinny i silny, i uwielbiał spędzaćczas na żeglowaniu, tak Jak Jordan. Dla Jordana rzadkiechwile spędzane z Adamem na żaglówcebyły najszczęśliwszew jego życiu. W jedną z takich wiosennych niedziel,spędzonychzAdamem na wodzie, kiedy wydawało się, że nic więcej nieJest im potrzebne do szczęścia, Jordan otrzymał nagłąwiadomość od swego teścia. Wiadomość ta sprawiła, żenie mógł już cieszyć się chwilami spędzanymi z synemtak beztrosko. Miał stawić się w domunie późniejniż opiątej po południu. Byłoto bardzo ważne. Chodziło oNatalię Pamell. Jordan sterował dzisiaj bardzo nieuważnie. Żaglówka. którą prowadził, odpadła właśnie silnie od liniiwiatru ijego syn straciłresztki cierpliwości. - Tato, przegramy zawody! - Adamszarpnął Jordanaza ramię;czarne włosy chłopca zakryłyna chwilę jegooczy i Adam odsunął je dotyłu niecierpliwym ruchemręki. -Tato, proszę cię. Zostajemy z tylu. Dogoń ichl Właśnie nadszedł lekki szkwał, lecz żaglówkastanęławłaśnie w linii wiatru. Głównyżagiel załopotał, a potemzwisł bezsilnie nie przyjąwszy uderzenia wiatru na swojąpowierzchnię. Jordan spostrzegł, że łódź wyhamowałagwałtownie i jednocześnie poczuł bryzg zimnej wody natwarzy. Przywołało go to do przytomności, otrząsnął sięwięc i rozejrzał wokoło. W momencie, kiedy zorientowałsię,skąd pochodził zimnyprysznic, następna porcjawodytrafiła go prosto w twarz. Adam. przechyliwszy sięprzez burtę, był zajęty nabieraniem następnej, pełne)garści wody. - Hej! Co ty wyprawiasz? Nie, ty mały łobuzie, dajspokój. Lecz było jużza późno,woda ochlapała mu szyję lpierś. Jordan spostrzegł, że jego syn był naprawdę zły. - Nie śpij przy sterze. CHAPEL HlLL 103 - Myślałem o czymś bardzo, bardzo mocno. Przepraszam. synku. Adam najwyraźniej nie przyjął wyjaśnienia. Nabrałnastępną pełnądłoń wody i Jordan uniósł obie ręce, abyosłonić twarz. - No, nie chlap. Daj spokój. - Przez ciebie przegraliśmy - znów chlapnął wodą naojca. -Mówiłem cl, żebyś przestałchlapać! Lecz Jordan wiedział, że ten zimny prysznicspotkał gow samą porę. Swymi myślami odszedł już zbyt daleko odrealnego świata. Jego świadomość żeglowaławłaśnie kukrainie, o której wiedział, że istnieje, lecz nigdy nieprzekroczyłJej bram - aż do dzisiaj. W tejkrainie, nagranicy światła icienia, Jegowyobraźnia i pamięć żyły w nierozerwalnym związku. Bytto świat,w którym przeszłość i to. co mogłoby się zdarzyćbyło Jednakowo prawdopodobne. Dla Jordana był toświat, ku któremu najchętniej podążał myślami. Znajdowało się tam wszystko, czego potrzebował i nikt opróczniego nie miał tam wstępu. Adam był cały zaabsorbowany myślą ozawodach. - No, dalej tato. Jeszcze możemy Ich dogonić. Jordan spojrzałna Adama i potrząsnął głową. - A może ty będziesz sterował? -Nie. naprawdę? Adam byt nieodrodnymsynem swego ojca. Uwielbiałwspółzawodnictwo i chciał zwyciężać uczciwiew wyrównanejwalce. Od najwcześniejszych lat miał silne poczuciesprawiedliwości i był bardzo zdecydowany. Miał takżepoczucie humoru. Z tej jego cechy Jordan był dumnychyba najbardziej. Ten chłopak wiedział. Jakuśmiechaćsię do życia. Była to główna przyczyna tego, że Jordan wogóle wracał czasami dorealnego świata ze swej krainyduchów. Jordan zmierzyłokiem odległość między nimi a innymiżaglówkami. - Obawiam się, że Już przegraliśmy, Adamie. 104 DIANA MORGAN - Wcale nie, zobaczysz! Jordan patrzył, jak Jego syn zdecydowanym ruchemciągnie ku sobie linę głównego żagla. Jego małe ramionabyły zadziwiająco sprawne i silne. Jordan pomógł muustawić ster na najkorzystniejszy kurswzględem wiatru. Żagle wypełniły się, łódź przechyliła śle lekko i pomknęłachyżoprzed siebie, rozcinając dziobem fale. Na twarzyJordana ukazał się mimowolny uśmiech satysfakcji, gdydystans dzielący ich od innych uczestniczących w zawodach łodzi począł się gwałtownie zmniejszać. Żaglówkafrunęła przed siebie Jak ptak. - Ty mój zuchu -potargał pieszczotliwie czarnączuprynę Adama i wykrzyknął: - Ster prawo na burt! Zróbzwrot i zaraz Ich mamy! Jordan pomógł Adamowi przerzucić liny iobydwajwychylili się z nawietrznej burty daleko do tylu, równoważąc uderzenie wiatru. Silnyszkwał przyszedł akuratwe właściwym momencie i łódź mogła korzystnie nadrobić poprzednie opóźnienie. W kilka chwil późniejparęinnych łodzi zostało jużdaleko w tyle. Ta żaglówka byładrugą rzeczą, która trzymała Jordana w realnym świecie. Samją zaprojektował i wybudował. Wciąż coś w niejzmieniał, ulepszał,poprawiał. Gdy balastując z nawietrznej burty wychylał się silniedo tyłu,Jordan mógłdostrzec z tej pozycji nazwę łodzi, wymalowaną staranniena Jej przedzie. Łódź nazywała się . NIE PATRZWSTECZ". Było to Jak ciągle towarzyszące muprzypomnienie, czym było niegdyś, a czym stało się Jego życie. Gdy łódźtak frunęłaz wiatrem wśród syku rozcinanych fal. Jordan poczuł nagłeożywienie. Nagle zapragnąłzwyciężyć. Nie miało to być zwycięstwo dla samegozwycięstwa, pragnął tego dla Adama. Lecz najbardziejczułsię szczęśliwy z tego powodu,że istniała między nimiwięź, pewienrodzaj koleżeństwa, że istniały uczucia,którymimogli się dzielić. Tylko Adam mógł sprawić, żeJordan przez chwilę poczuł się szczęśliwy. Jordan rozumiałto i w takich chwilach jak ta coś tajało wJego,zdawałoby się wypalonym sercu. CHAPEL Hll-L 105 Przybyli na metę wpierwszej siódemce. W wyściguuczestniczyło trzydzieści łodzi i Jordan wiedział tak jaknikt,że mogli być ostatni. Dla niego to siódme miejscebyło cenniejszeniż pierwsze, lecz kiedy jechali Już wstronę domu, Jordan znów pogrążył się w milczeniu. Adamobserwował go spod oka. - Co ci Jest. tato? Jordan w pierwszej chwili nic nie odpowiedział. Znówodbiegł myślami zbytdaleko. Głos Adama dobiegł doniego Jakbyz bardzo daleka. - No,co? Tato? - nalegał Adam. - Och nic,synku. Myślałem tylko o kimś. Jordan wprowadziłczerwone BMW na podjazd prowadzący do domu lujrzałswego teścia, stojącego naschodach frontowej werandy. Zbudowany z czerwonej cegły ltynkowanych na biało bali domjuż z daleka sprawiałdostatnie i solidne wrażenie. Na werandzie porozstawiane były lekkie drewniane mebleogrodowe pośród wiszących doniczekz fuksją, co nadawało całej rezydencjiwypoczynkowy, lecz i bardzo elegancki charakter. Spostrzegłszy dziadka Adamwyskoczył z samochodu,zanimJordan zdołał się na dobrezatrzymać. - Cześć, dziadku! -Hej, ostrożnie, młodyczłowieku! - zawołał Judd doniego. -Zawsze trzebapoczekać z wyokrętowaniem, ażstatek dobije dokei! Adam przebiegł w poprzek podjazdu i skoczył wprostw ramiona dziadka. - Zajęliśmy siódme miejsce! -Tylko siódme? - Judd popatrzył na Jordana. -Zawsze zajmujecie pierwsze. Cóż to się stało znajlepszymżeglarzem Yacht Clubu w ChapelHlll? Zamierzaszspocząć na laurach? Spojrzenie, które rzucił mu Jordan spowodowało, żeJudd zrezygnował z żartobliwego tonu. Jordan niebył wnastrojudo żartów. Chciałwiedzieć, o co chodzi. Juddujął Adama zarękę i zaprowadził do stołu na werandzie,na którymstała niespodzianka dla chłopca. 106DIANA MORGAN - To jest dopiero szybki statek! - powiedział, wręczajączabawkę chłopcu; z dumą ujrzał, Jak rozjaśnia się twarzAdama. - Statek kosmiczny "ENTERPRISE"! - wykrzyknąłAdam;chwycił go w rękę i natychmiast zaczął wykonywać nim w powietrzu koła leczki. -Dziękuję, dziadku,Jest świetny! - zwrócił się do Shelll. -Mogę pójść na góręl pobawić się nim, mamusiu? Sheilapokiwała głową, - Zawołam cię,kiedy obiad będzie gotów- uśmiechnęła się lekko i poklepała chłopca po ramieniu, Jordan przyglądał jej sięuważnie. Naglezauważył, żeSheila zmieniła się bardzo od czasu, kiedy się pobrali. Oile wtedy była atrakcyjną, choćnieco naiwną dziewczynąz college'u, teraz nabyłapewnej ogłady i przyjęta starannie wypracowaną pozę damy z wielkiego świata. Jejpopielatoblond włosy, zawsze terazstarannie ułożone iwylaklerowane, wiły się w krótkich loczkach wokół twarzy, paznokcie były zawsze nienagannie utrzymane ipokryte głębokim odcieniem czerwieni, jej ubrania byłybez zarzutu. Dzisiaj, na przykład, naokoliczność kameralnego, spóźnionego obiadu z ojceml mężem włożyłanasiebie czarne, Jedwabne spodniei takąż obszerną bluzę. przyozdabiając ten strój kilkoma sznurami pereł. Wszyscy trojeczekali w milczeniu, aż kroki Adamaucichły naschodach,poczym przeszlido pokoju dziennego. Panowałtu półmrok, ostatnie, blade promienie słońca kładłysię tu i ówdziena białym dywanie i francuskich stylizowanych meblach, pokrytych bladozielonym Jedwabiem. Nikt jednak nie siadał. Stanęli przy barze i Sheila sięgnęła po napełniony do połowy dzbanmartinl zlodem. Przyłożyła doniego dłoń. Wydawał się jej ciepły. - Lepiejbędzie. Jak zrobię nowycoctail - powiedziała. - Nie, dziękuję - powiedział Jordan. - Niechcę drinka. - Och, przepraszam. Jak to głupio z mojej strony -zamrugałanerwowo, - Przecież ty nigdy nie pijesz przedobiadem. Popatrzyła na swego ojca. CHAPEL HlLL 107 - Jordan nienawidzimartinl. Mówi, że jego smaknasuwa mu zawsze na myśl obrazyznudzonych żon iprzepracowanych biznesmenów. Jordanspojrzałna Judda i zmienił zdanie. - Poproszę o Krwawą Mary-powiedział półgłosem, niepatrząc nażonę; nie chciał w tej chwili widzieć wyrazujej twarzy. Sheila spojrzała naniego, zbita z tropu. - Chcesz teraz drinka? - spytała z niedowierzaniem: pokilku chwilach milczenia wzruszyła ramionami, sięgnęła po puszkę, otworzyła ją iwlała trochę soku pomidorowego do szklanki. - Dużo lodu i soku cytrynowego - zarządził Jordan. -Nie za dużowódki. Pół kieliszka wystarczy. - Pół kieliszka to tylko dla smaku - wyjaśniła Sheilaojcu isięgnęłapo butelkęstojącą pod barem. - Wódkanadaje sokowi pomidorowemuszczególnie ciekawysmak. Mam rację, kochanie? Jordan nie odpowiedział. Sheila podała mu szklankęz coctailem. - Byłoby lepiej, gdybyś usiadł, kochanie. -Nie mamochoty. Juddzgodził się z córką, - Usiądź, Jordan,proszę. Jordan zawahał się, lecz w końcu usiadł na brzeguporęczy bladozielonej sofy. Sheila wręczyła Juddowiświeżo przyrządzone martlnt, nalała sobie pełną szklankę i stanęła tuż obokobydwu mężczyzn,którzy patrzylina siebie w napięciu. Riken nabrał głęboko powietrza. Zawahał się przez chwilę, lecz potem powiedział zdecydowanym tonem: - Dziś ranomiałemtelefon z sanatorium w sprawieNatalii. Jordandrgnął na te słowai pochylił się naprzód. Cokolwiek byto niebyło, chciał znać prawdę. - Ona nieumarła, prawda? - spytał bezbarwnymgłosem. - Nie, ona nie umarła. 108DIANA MORGAN Riken milczał przez chwilę i Jordanowi udało się w tymczasie opanować wzruszenie, które go ogarnęło. Niechciał, żeby wyczytalijena jego twarzy. Nadal trzymał wdłoni szklankęz drinkiem, lecz zupełnie zapomniał onim. - Podobno pojawiły się jakieś oznaki aktywności mózgowej - powiedział Judd. -Co to znaczy? - Doprawdy, nie jestemw stanie powiedzieć et nicwięcej. Siostra Agnes nie potrafiła podać mi więcejszczegółów. To możenic nie oznaczać. Sheila poważniewpatrywała się w twarzJordana,usiłując odczytać z niejnurtujące gouczucia. Jego rysypozostawały jednak nieruchome, jakby twarz jego byłamaską. Sheila była pełna obaw. Zawszepamiętała otym. żeby schować tendzban z martinl, zanim Jordan wróciłdo domu. Judd z wysiłkiem brnąłdalej. - Wiem,że ta sprawa może otworzyć twoje starerany. ale sądziłem, że nie mamprawa ukrywać tego przed tobąlShella. Rysy Jordana stały się napięte. - Doceniam to. Judd. Co dalej? Judd rzucił Sheillkrótkie spojrzenie. Oczy Jordanapodążyły tą sama drogą i ujrzał. Jak jego żona usiłujenerwowosię uśmiechnąć. - No, w końcu pojawiło się trochę nadziel, prawda. tato? - rzuciła. Judd nie odpowiedział. Patrzącwciąż na Jordana odstawiłszklankę po swoim drinku. - Zarządziłem, żeby Natalię przetransportowano doszpitala stanowego. Jeśli się obudzi, będzie nas potrzebowała. Jesteśmy wszystkim, co posiada. Sheila zesztywniała. Poczuta, jak wewnątrz niej wszystko buntuje się przeciwko tej decyzji, lecz zdołała zachować zlraną krew. - Czy to nie wspaniałe, kochanie? Jordan nie słyszał Jej słów. Szklanka z napojem wyśliznęła się powoli z Jegoręki i spadla na podłogę. Sok CHAPEL HILL109 pomidorowy rozprysnął się po białym dywaniel ochlapałstopy Shelli. - Jordan, uważaj! - wykrzyknęła Shcilaprzerażona. Rzuciła się nakolana i zaczęła wycierać dywan swojąserwetką. - Wylałeś wszystko na mój nowydywan! - zrzędziła. -Ta plama zostaniena nim na zawsze. nazawsze. Rozdział 9 Komendant Wolfer patrzył ze współczuciem na dziewczynę, leżącą na łóżku, pośród wszystkich tych rurek lprzewodów. Kimkolwiek była, musiała być kiedyś bardzopiękna. Była bardzo, bardzo blada, lecz delikatne rysyjej wychudłej twarzy, a szczególnie mocno zarysowanekości policzkowe przypominały Wolferowl oglądany niegdyś średniowieczny obraz. Patrząc na Jej dłonie ocenił,żemusiała mieć okołotrzydziestki. Był bardzodumny zeswej dbałości o szczegóły. Czekając, aż lekarz skończybadanie, Wolfer rozglądał się uważnie popokoju. Zawszebardzointeresowały go rekwizyty zawiązane z daną sprawą. W tym pomieszczeniu byłomnóstwo aparatów medycznych, zktórych każdy miął przypisaną określonąfunkcję. Niektóre z nich służyły tylko odżywianiu, innemierzyły parametry uśpionego ciała: temperaturę, ciśnienie, rytm pracy serca. Uwagę policjanta przykułorównomierne buczenie maszyny,znajdującej się po jegolewej stronie. Odruchowo spojrzał na swój zegarek, abysprawdzić, ile takich buczących dźwięków będzie sięzawierało w Jednej minucie. Po pewnymczasie domyśliłsię, że aparatura mierzyła rytm uderzeń serca uśpionejdziewczyny. Stwierdził, że był on normalny. Wolfer czekał cierpliwie, aż doktor Parad zakończyswoje badania. Śledził uważnie ruchy lekarza i w pewnejchwili pochylił się do przodu, aby popatrzeć, co tamtenwpisuje do karty chorej. Dziewięćdziesiąt sześć funtów,. 112DIANA MORGAN cztery idwie dziesiąte uncji, pod Inną liczbą: dziewięćdziesiąt pięć funtów, piętnaście i trzy dziesiąte uncji. Wolferpokręcił głową. Dotychczas myślał, żeto on byłczłowiekiem niezwykle dbałym o szczegóły. Najwyraźniejjednakten facet tutaj przerastał go w tym o głowę. Doktor Lewls Parad byłznanymlekarzem. Wolferwrazzżoną oglądali niedawno program PhllaDonahue zudziałem doktora Parada. W czterdziestympiątym rokużycia był on jednym z najbardziej znanych ekspertów wdziedzinie neuropsychiatrii. Autor licznych książek, spośródktórychnajbardziej znana była ta. któraopisywałaszereg beznadziejnych przypadków, które wbrew wszelkim przesłankom zakończyły się szczęśliwie. Doktor Parad miał naswym koncie wielu pacjentów, którzy wyszlize stanu śpiączki,zajmował się również przypadkamiparaliżu. Swego czasu głośna była historia pewnej kobiety,którą wydobył zestanu kompletnej katatonii. "Nie wystarczyło mu, że zbił majątek jako lekarz" -pomyślał Wolfer. - "Teraz zbieralaury Jako autor poczytnych książek. " Wolfer nie czytał żadnej znich, lecz jego żona była nimizachwyconą. Mówiła, że po ich przeczytaniuuwierzyła,że cuda się-zdarzają. Drzwi odpokojuotworzyły się i wszedł jeszcze jedeniekarz. Wolfer widział go tu już kiedyś, zdaje się. że byłon zwierzchnikiem stażystów. Z miejsca ocenił go naokoło trzydzieści dwa lata. Był już jednak łysyl zaczesywal sobie włosyz tyłu głowy, aby przykryły łysinę. Byłow nim coś,co przywodziło namyśl rybę. Wolferowlprzemknęła przez głowę myśl, że tyle jużrazy odstawiałdo aresztu pijanych kierowców, a ten facet wyglądałdokładnie tak. jak oni. Po prostu wyglądał jak alkoholik. Wolfer miał w swym okręgu najmniejszy procent przestępczości i największą skuteczność w ściganiuprzestępstw spośród wszystkich okolicznych okręgów i przede wszystkim z tego powodu został komendantem tegookręgu. Śledził uważnie teraz, Jak obydwaj lekarze micCHAPEL HlLL 113 i rzyll się przez chwilę wzrokiem, a potem wyciągnęlidof siebie dłonie. -Ach, więc to panjest tym słynnym doktoremParadem - miejscowy lekarz potrząsał dłoniąswego sławnegokolegi zwylewnymuwielbieniem. Obydwaj ignorowali obecność komendanta policji, który spokojnie stalw kącie. - Wielki to zaszczyt dla mnie móc pracować z panem- powiedział młody lekarz. - Całą ostatnią nocspędziłemna czytaniu "PROSTO Z OTCHŁANI" -wykonał rękąprzesadny gest. -Cóż to za wspaniała historia! Doktor Parad uśmiechnął się życzliwle. Wolferprzypomniał sobieten ujmujący uśmiech z programu PhllaDonahue. Ten facet musiałchyba brać lekcje uśmiechuu Jerry Falwellą. - Tak - powiedział doktor Parad przyjemnym, niskimgłosem. - Możei przypadekpanny Parnellokaże siępodobnym cudem, - Pamell? - Wolfer podskoczył nadźwięk tego nazwiska jak dźgnięty ostrogą. Obydwaj lekarze nadal nie zwracalina niego uwagi. Nazwisko Parnell brzmiałotak znajomo, czaiło się gdzieśwgłębszych zakamarkach Jego pamięci. Wolfer miałzawsze dobrą pamięć do nazwisk, lecztym razem usiłując przpomniećsobie, z czym kojarzy mu sięto nazwisko. napotykał niezrozumiałe trudności. Może byłtrochęprzepracowany. Przez kilka chwil czynił jeszcze wysiłki,aby coś sobie przypomnieć, lecz w końcu uwagę jegoprzykuły słowa,które padły w rozmowie między dwomalekarzami. - Cudem w tym przypadku, doktorze. Jest utrzymanieJej przyżyciu przez te siedemlat. Sanatorium ŚwiętegoJudy Jestwyposażone we wszystkie najnowsze osiągnięcia techniki rehabilitacyjnej- przeclwodleżynowe łóżka,aparaty domasażu l. co najważniejsze, najbardziej nowoczesne zestawy dodożylnego odżywiania. Przez całyten czas pacjentka straciła Jedynie trzydzieści procentswojej wagi. Myślę, że dzięki temu zmianydegeneracyjne. 114DIANA MORGAN w organizmie nie zaszły zbyt daleko. Od niedawnazaczęliśmy ostrożnie dozować bodźce stymulacyjne. Wolfer spróbował zadaćpytanie; chcąc zwrócić uwagęobydwu lekarzy podniósł do góry dwa palce, Jak to zwykłbyt czynić w szkole. Opuścił Jednak rękę uznawszy. żemusi to głupio wyglądać. Młody lekarz kontynuowałswoją wypowiedź. - Przeprowadziliśmy wszystkie możliwe testy. Dzięki Bogu. wszystko wydaje się wskazywać na to. że niemamy do czynienia z całkowitym uszkodzeniem mózgu. I przysięgam panu, że wierzę, iż ta pacjentka maokresowe przebłyski świadomości. Proszę spojrzeć naJejEEG. Wolfer oczekiwałw napięciu, kiedynagle poczuł,żeumysł jego. wciążpenetrującyzakamarki pamięci, nareszcie dotarł do celu. Wspomnienia nadbiegły ku niemu lw następnej chwili ułożyły się w Jedną, spójną całość. Chwycił doktora Paradaza ramię,palcem wskazującymdrugiej ręki celując prosto w Jego twarz. - Wypadek na wodzie - powiedział i podszedł szybkodo łóżka. - Teraz wszystko pamiętam. Zaczął mówić półgłosem do siebie. - Zakochana para na żaglówce. Dwóch głupców wrozpędzonej łodzi motorowej. DobryBoże, widziałem towszystko. Mogę przysiąc, że przecięli tę małą łódkę napół. Hałas był przytymJak w kręgielni, można go byłosłyszeć o półmili od jeziora- Wolfer popatrzył na obydwudoktorów i skrzywił się. - Tych dwoje dzieciaków byłozajętych tylkosobą - odwrócił się i spojrzał na Natalięleżącą w łóżku wśród rurek lprzewodów. -Chryste. biedna mała. Tyle lat. Wolfer znów przeniósł swe spojrzenie na lekarzy. - Jeden z tych małychłajdaków, którzy to zrobili,wzeszłym tygodniu zostałzłapany na prowadzeniu popijanemu. Mogę dodać, że po raz czwarty-pokiwał głowąz gniewem. - Mam nadzieję, że tym razem zabiorą muprawojazdy na dobre. Popatrzył na Natalię Pamell iznów pokiwał głową. CHAPEL HILL 115 - Czy dobrze pan znał pacjentkę? - spytał doktorParad. Szef policji pokiwał głową. - Można powiedzieć, że w tym naszym małymświatkuwszyscy znamy się aż nadto dobrze -jego pamięć pobiegła siedemlat wstecz. - Tak,teraz pamiętam dobrze. Onal jej chłopak skończyli wtedy właśnie szkolę prawniczą. Zeznawałem wtedy w tej sprawie - popatrzył na obydwulekarzy ldodał: - Czy wiecie,panowie, co robi terazJejchłopak? Jego wzrokwędrowałod Jednej twarzy do drugiej. Obydwie miały ten sam uprzejmy wyraz. Obydwaj lekarze wydawali się być raczej mało zainteresowani tą sprawą. Nagle starszy znich uśmiechnął się serdecznie. - Och,przepraszam pana. że nie przedstawiliśmy siędo tej pory - powiedział. - Chciałem zadać panu kilkapytań. Ja jestem doktorParad, a to jest doktorLane. - Doktor Lane. Doktor Lane? Jeszczeraz pamięć Wolferazaczęła pracować gwałtownie. Ściskającdłoń młodszemu z lekarzy mierzył gouważnym wzrokiem. Lane wydawał się być zdenerwowanyi ten fakt natychmiast przykuł uwagę szefa policji. - Wspomniał pan coś onarzeczonym pacj entkl - przypomniał mu uprzejmiedoktorParad. -O, prawda. Nazywał się Brenner. Czy wiecie,panowie, kim on teraz jest? - patrzyli na niegobez wyrazu. -Jest teraz zięciem Rikena. - Ach,tak? Tych dwóch facetów miało bardzo spóźniony refleks. zadecydował Wolfer. Szybkości swojej orientacji zawdzięczał stanowisko szefapolicji. Byt niezwykle spostrzegawczy, dysponował świetną pamięcią. - Moglibyście,panowie, porozmawiać z nim o tym -zasugerował. Doktor Parad pokiwał głową. - Jeśli był pan świadkiem tego wypadku, czy mógłbymi pan powiedzieć coś bliżej o tym wydarzeniu? 116DIANA MORGAN Wolfer poczuł satysfakcję. Nareszcie tedwie gadułypotraktowały go poważnie. Teraz, przerwawszy wreszcieswoje doktorskie głodzenie, mogli śle i od niego czegośnauczyć. Wiedział dużo więcej niż im się to wydawało. Aten Lane wciąż go niepokoił. Byłocoś wtym doktorku,co sprawiało, że Wolfer stawał się czujny. Teraz, przypominając zdarzenie sprzed siedmiulat. opowiadał im zewszystkimi szczegółami; jak długo Nataliapozostawaławtedywwodzie, zanim ją wyciągnięto, podał im dokładnyczas, jaki minął od czasu wypadku do momentu wyciągnięcia Jej na nabrzeże i zastosowania pierwszej pomocymedycznej. Wszystko to było w sporządzonym wtedyraporcie, który teraz leżał przed doktorem Paradem, leczlekarz nie potrzebował zaglądać do niego. Każdy szczegółzostał odtworzony. Wolfer pamiętał nawet, jaki numermiała karetkapogotowia, która przybyła na miejscewypadku. Nie pominął niczego. Bytnaprawdędoskonały. Doktor Parad wyglądał na całkowicie usatysfakcjonowanego. - To znaczy,że minęłomniej niż osiem minut od czasuwypadku, kiedy Natalię Pamell zabrano do szpitala-spojrzał znad dokumentów. - Muszę panu szczerze pogratulować. Gdyby nie pana błyskawiczny refleks, niebyłaby teraz tutaj- Ach, więc zdecydowali się jednak go przyjąć do klubucudotwórców. Wolfer poczuł zadowolenie. Wreszcie Jegotalenty zostały docenione. Skinął głową obydwu lekarzomi skierował się ku drzwiom. DoktorParad zwróciłsię do Lane'a: - Jeśli można, chciałbym porozmawiać z Internistami, którzy wtedyzajmowali się tym przypadkiem. Lane roześmiałsię. - Wszystkie te nazwiska może pan znaleźć w papierach. Przykro mibardzo, ale żadenz tych lekarzyjuż tunie pracuje. Parad zmarszczył brwi. - Wszystkie stare formularze są podpisane, aleja niemogę odcyfrować żadnego z tychnazwisk. Dostrzegam CHAPEL HlLL 117 vl również pewną niezgodnośćmiędzy czasem,w którymNatalia opuściła szpital stanowy, a datą Je) przybycia dosanatorium Świętego Judy. Ta rozbieżność wynosi czterymiesiące. Szpital opuściła pod koniec lata. natomiastdata jej rejestracji w sanatoriumpochodzi ze stycznianastępnego roku. Lane wzruszył ramionami. - Musiała zajść jakaś pomyłka przy wypełnianiu formularzy. Zapewniam pana, że pacjentkaopuściła szpitalstanowy pod koniec lata. Proszę miteraz wybaczyć, alemam jeszcze obchód - Lane dokonał pospiesznego odwrotukudrzwiom, wpadając prosto na komendantaWolfera. - Och, przepraszam - próbował wyminąć masywnegopolicjanta, lecz ten zatrzymał go. -Jest coś, co nie daje spokoju - Wolfer patrzył zbliskana Lane'a. - Nie mamw zwyczaju pomijać żadnychszczegółów. Skądśznam pańską twarz. - Bardzo przepraszam, komendancie, aleja naprawdęJuż muszę Iść. Przed lunchem miałemjeszcze zajrzeć dopól tuzina pacjentów i Jestem już poważnie spóźniony -Lane uśmiechnął się. - Panwybaczy. Odszedł pospiesznym krokiem. Wolferśledził wzrokiem sylwetkę w białym fartuchu, dopóki nie zniknęła zazakrętem korytarza. "Ci lekarze" -pomyślał. - "Myślą, że mogą robić, cozechcą. ". Rozdział 10 - Cuda, które potrafi zdziałać współczesna nauka. powinnyiść w parze z pozytywnym nastawieniem pacjenta i jego chęcią osiągnięcia sukcesu wspólnie z terapeutą, Doktor Lane odczytałfragment notatek Parada i ująwszygoza ramię, podprowadził do łóżka Natalii. - Czy ona wogóle jest w stanie współdziałać? - spytał. Doktor Parad skinął głową. Ukląkł przyłóżku lodsunął na bokjeden z przewodów od kroplówki, aby móczbliżyć się do uchapacjentki. - Dobry wieczór, Natalio. Czy mnie pamiętasz? Jestem doktor Parad. Rozmawiałem ztobą wczorajwieczorem -odczekał chwilę. - To było wponiedziałek. Dzisiajmamy wtorek. Jedenasty maja. Jesteśmy w Chapel Hill,w PółnocnejKarolinie i mamy dzisiaj śliczny, wiosennydzień. Czy mniesłyszysz,Natalio? Uściśnlj moją dłoń,Jeśli mnie słyszysz. Wsunął palce swej dłoni pod jej rękę. Nie było żadnejreakcji. Parad spojrzał w górę na swegomłodszego kolegę. - Wczoraj miałem wrażenie, że jej palce poruszyły sięlekko. Nie Jestem tegoJednak całkiem pewny. Zmiany wodczycie Jej fal mózgowych były zbyt nikłe i mogło zaistnieć dziesięć innych przyczyn, które mogły je spowodować. Lane odwrócił się, patrząc na monitor. DIANA MORGAN 120 - Skoncentruj się, Natalio. Wyobraź sobie, żetwojaprawa dłoń leży tuż obok ciebie na łóżku. Czy czujeszdotyk mojej ręki? Słowa Parada brzmiały jak modlitwa. W swojej pracynie wahał się on użyć iprawdziwej modlitwy, jeśli tylkospostrzegł, że wpływa to korzystnie na pacjenta. - Spróbuj. Natalio. Jeden twój maty ruch będzieoznaczał, że znów stajesz się normalna. Tylkojednomałeporuszenie sprawi, że twój system nerwowy znowu zacznie pracować. Za jednym ruchem nastąpidrugi, potemtrzeci, a potem stonastępnych. Ale musisz spróbować. dokonać pierwszego ruchu. - Nic się nie dzieje - powiedział Lane, wpatrując się wmonitor. -Te aparaty nie sąwstanie zmierzyć wszystkiego, drogi doktorze. Czuję, że tam, wewnątrz niej, jejdusza wyrywa śle na wolność. Wiem, że onajestw staniemnie słyszeć. Jej układ słuchowy pozostał nieuszkodzony - Paradpodniósł nieco głos. - Natalio, czy mniesłyszysz? Jeśli tak,porusz palcami. DoktorLane ujrzałniewielką zmianę w kształcie liniiwidocznych namonitorze i jego własne serce zaczęłoszybciej bić. - Jest coś- powiedział zdławionymgłosem. -Jestśladfluktuacji mózgowych. Ona myśli! - Tak - powiedział Parad, uśmiechając się szeroko; zwróciłsię znowu. ku pacjentce. -Ona myśli o tym,żechce poruszyć palcamiprawej ręki. No. dalej,NatalioParnell. Porusz palcami. Możeszto zrobić. Odczekał kilka chwil, wpatrując się w jej twarzwnapiętym skupieniu. - Znowu nic - powiedział Lane od monitora. - Aleprzecież już coś było. Parad kiwał głową w zamyśleniu. - Świetnie. Natalio. Spróbujemy Jeszczeraz jutro -szepnął cicho. Podszedł domonitora, przy którym Lanez wielkimzainteresowaniem przeglądałwydrukiz ostatnich kilku CHAPEL HlLL 121 minut. Obraz EEG wyraźnie wykazywał zmiany wtymokresie. - Niech pan spojrzy- powiedział Parad, wskazującniewielkie zachwianie linii na wykresie. - To było wtedy,kiedy powiedziałem Jej. jakimamy teraz miesiąc, dzień lporę roku. Zauważyłem jużnieraz, że słowo . wiosna"wywiera u wieluludzi niezwykle pozytywny efekt. Lane byt Jednak nastawiony nieco sceptycznie. - Tomożebyć tylko podrażnienie mózgu falamidźwiękowymi. Krzyczał Jej panprosto do ucha. Parad wydawałsię być niecozirytowanysceptycznympodejściem Lane'a. - To była reakcja nato, co mówiłem. Widziałem to jużnieraz. Odwrócił śle na pięcie i znów podszedł do łóżka Natalii. - Zrób to dla mnie. Natalio,porusz palcami. Spróbujtylko. Tylko jeden mały ruch jednympalcem -Jegotwarzwyrażała napięcie, uważnie przyglądał się nieruchomejfigurze Natalii. Lane rzucił mu nieco ironiczne spojrzenie i niechętnieodwrócił się w stronę monitora. To.co nastąpiło potem,znalazło się w pierwszym rozdziale kolejnego bestselleru,napisanego przez doktora Lewlsa Parada. KiedydoktorLaneze znudzoną nieco miną zabierałsię do przestudiowania najnowszych wykresów, nagle pisak kreślący wykres EEG zaczął nerwowo podskakiwać w górę i w dół. - Jezus Marial - krzyknął zaskoczony Lanc. Doktor Parad podszedł szybko do niego, jego oczy błyszczały, twarz promieniała satysfakcją. Pisak wciąż miotałsię dziko wgórę i w dół. - Słyszała wszystko. Odwrócił się w stronęNatalii w tym samym momencie,w którym stojak z kroplówką przewrócił się na podłogę; roztwór glukozy i kawałki szklą rozprysnęty się wokół. Doktor Parad stanął jak wryty- Patrzył na Natalię Parnelllteraz on nie mógł uwierzyć własnymoczom. DoktorLane stał z otwartymi ustami i twarzą pobladła od nagłego szoku. DIANA MORGAN 122 - A niech to diabli! - wyszeptał. Upuścił wykresy na podłogę i przetarł oczy z niedowierzaniem. Parad uderzył siędłońmi po udach i podskoczyłdo góry, wydając nieoczekiwanie przeraźliwy okrzyk radości, którego echo poniosło się daleko po korytarzachszpitala. Jej ramięl - wykrzyknął. - Niech pan patrzy na jejramię! Ramię Natalii zwisało bezwładnie z łóżka. Igłaod kroplówki leżała na podłodze obok całej resztyurządzenia. Gdy weszła dyżurna pielęgniarka, zaniepokojona dziwnymi hałasami, doktor Parad wciąż jeszcze tańczył dookoła pokoju. Nie zdając sobie sprawy z tego. co tu sięwydarzyło, pielęgniarka uznała za stosowne zareagowaćnawidok rozbitego szkła leżącego na podłodze. - Ta pacjentka wyrwała sobie igłęod kroplówki -stwierdziła z oburzeniem. -Tak- powiedział Paradradosnym głosem; usiadłnabrzegu łóżka i uśmiechnął się szeroko. - Czy to nie jestwspaniałe? Rozdział 11 - Tato, gdzieJest śpiączka? -Co takiego? - Jordan zahamował przed czerwonym światłem i pochylił się. szukającczegoś międzypapierami w schowku pod tablicą rozdzielczą; była jużprawie dziewiąta, Adam spóźni się do szkoły, a on samdawno już powinnien siedzieć w biurze. - Gdzie jestco? - Śpiączka, tato. Czy to jest gdzieś w naszym mieście? Którędysię zniej wychodzi? Jordan wciąż grzebał nerwowow papierach- Jesteś pewien, że chodzi cl dokładnie o to słowo? Światła zmieniły sięl Jordan przydepnął gwałtowniepedałgazu. - Więc tego nie ma w naszym mieście? -Ależ skąd,nigdy oczymś takim nie słyszałem. - To dobrze - powiedział Adam. Jordan obejrzał się na syna, ktary siedział wciśnięty wJeden z tylnych foteli. Tuż obok leżałplecak z zeszytami,pojemniczek z kanapkami i młodzieżowa rękawicabaseballowa. Jordan zorientował się, że chłopiec ma Jakieśzmartwienie. Zawszepotrafił wyczuć bezbłędnie wszelkiezmiany nastroju syna. Kiedy Adam bytjeszczeniemowlęciem. Jordan byłczęsto jedyną osobą, która potrafiłaodgadnąć przyczynę płaczu małego. W późniejszych latach Jordanowi wydawało się czasem, że potrafi czytaćwmyślach syna Jak w książce. Teraz wyczuwał, że coś. DIANA MORGAN 124 dręczy chłopca. Mina Adama wyrażała zakłopotanie połączone z niezadowoleniem. - Cośnie tak, synu? Chłopiecpodniósł na ojca poważny wzrok. - Czy mamy jakieś kłopoty? - spytał cicho. - Kłopoty? O Jakich kłopotach mówisz? - Słyszałem, jak mamusia mówiła do dziadka,żejakjakaś pani wyjdzie ze śpiączki, narobi nam kłopotów. Jordan przełknąłciężko ipostanowiłobrócić całą sprawęw żart. - Musiałeś chyba źle ją zrozumieć. -Właśnie, że nie. Powiedziaładokładnie tak. I dziadeksię z nią zgodził. - Naprawdę? - Jordan z ulgą spostrzegł, że szkołaAdama znajduje się tuż za najbliższym rogiem ulicy. -Patrz, Adam, czy to nie twój kumpel pędzitam na rowerze? Samochód zatrzymałsięprzed wejściem na dziedziniecszkołypodstawowej. Adam wyskoczył z niego i podbiegłdo chłopca, który właśnie zsiadał z roweru. Jordanuchylił drzwiczki i krzyknął za synem,powiewając wpowietrzu rękawicą baseballową: - Hej, zapominalski, a co mam zrobić ztym? - rzuciłrękawicę Adamowi, który zasalutował z komicznąpowagą. Kuwielkiej uldze Jordana wydawało się, że chłopiec zapomniał Już o ich rozmowie. Uwagę jego zajęli już terazcałkowiciekoledzy. Pobiegł zanimi przez dziedziniec wstronę budynku szkolnego. CzerwoneBMW pomknęło dalej ulicą. Do biura byłotylko pięć minut drogi. Jordan Brenner, który znal tędrogę tak, że mógłby jechać tędy z zamkniętymi oczami,wyłączył swoją uwagę i puścił wodze fantazji. Wyobraziłsobie,że na fotelu obok niego siedzi Natalia Parnell. Często zdarzało musiętak śnić na Jawie. Wydawało musię, że słyszy, jak Natalia naśmiewa się zjego ubrania, aszczególnie z jedwabnego krawata. Rozwiązał węzełkrawata jedną ręką i rzucił go na tylne siedzenie, żeby zrobić CHAPEL HlLL 125 je) przyjemność. Rozpiął górny guzik koszuli i odetchnąłswobodniej. Nagle polewej stronie mignęła mu remiza strażacka,miejsce, w którym powinnien byt zakręcić w ChesterStreet. Codziennie od siedmiu łat zakręcał tutaj w drodzedo swegobiura. Dzisiaj, zapatrzony wswą wizję, minąłtenzakręt i kiedy zahamował okazało się, żeJest Już zapóźno, by zawrócić. Stał przez chwilę rozglądając się zkonsternacją,aż usłyszał z tyłu niecierpliwe klaksonyInnych pojazdów. Staltak, że nikt nie mógł go wyminąći kierowcy jadący za nim zaczęli już na dobre się niecierpliwić. Kiedy Jordan popatrzył nafotel obok kierowcy,wyobraził sobieNatalię,jak siedząc na tym miejscuzaśmiewa się do utraty tchu z jego gapiostwa. "Myślisz, że tobie by się to nie zdarzyło? " - powiedziałdo niejw myślach. "Ha. pozwól, że ci przypomnę, cowyprawiałaś nieraz,prowadzać swego starego Cheyroleta. Niemal każdydzieńtwojej Jazdy był naznaczony Jakimś śladem nakaroserii. " Do świadomości Jordana dotarławreszcie kocia muzyka klaksonów aut stojących z tyłu. Uśmiechnął się doswoich myśli. Tak, zrobito. Włączył silniki skręciłgwałtownie kierownicę, zawracając niemalże w miejscuwprzeciwnymkierunku, lecz nie skręcił w Chester Street. Nie dzisiaj. Dzisiaj Jordan był zdecydowany rozwiązaćwreszcie sprawę,która dręczyła go od ponad miesiąca. Zmuszonogo, abyprzysiągł, że nie odwiedzi szpitala. Musiał przyrzec Juddowl iShelll,że będziesię trzymał zdala od Natalii, dopókilekarze nie zezwoląmu naodwiedziny. Dotrzymał obietnicy, lecz ten miesiąc był dla niegoprawdziwym piekłem. - Miesiąc? - powiedział sam do siebie, jakby próbującsięusprawiedliwić. -A może calesiedem lat? Przez siedem lat Jordana nieraz prześladowała natrętna myśl. jak też może wyglądać teraz młoda kobieta,która była niegdyś jego narzeczoną. Przez siedemlat nieznalazł w sobie dość odwagi,aby pojechać do sanatorium. DIANA MORGAN 126 Świętego Judy i zobaczyć ją. I przezsiedem lat jego życiestawało się powoli czystym piekłem; poczucie winy, którego nie dało się stłumić, współczucie dla Natalii oraznarastająca pogarda dla życia, które przyszło mu wieśćstawały się powoli prawdziwą torturą. Wszyscy mówilimu, że nie powinien tam iść. Wszyscyzapewniali go, że nie ma powodu, aby dręczył sam siebie,że nie powinienodgrzebywać przeszłości. Skrzywił się. Oni wszyscy sami nie wiedzieli, o czym mówią. Samwiedziałnajlepiej, co powinienrobić. Nagleopuściły go wszelkie wątpliwości. Wiedział już,czegochce. lecz gdywjechał na parking, okalający szpitalstanowy poczuł, że sercebije mu Jak szalone. Czego sięobawiał? Czy tego, co miał za chwilęujrzeć? Znalodpowiedź na to pytanie. To było właśnie to,co przezte wszystkie lata nie pozwalało mu zbliżyć siędosanatorium Świętego Judy. Przez siedem ostatnich latżyłprzecież tylko wspomnieniami. Dla niego NataliaPamell była wciąż piękna, dwudziestoczteroletniądziewczyną o jedwabistych włosach i pełnychżyciaoczach. Jakmoże teraz wyglądać? Jeśli zobaczyjątaką, jaka jest teraz, zabije to w nim Jedyne, co mu poniej pozostało: wspomnienia. Lecz teraz musiał poznać prawdę, musiał stawić czołarzeczywistości lprzestać wreszcie czuć się osaczony zewszystkich stron. Doktor Parad przyjął go bardzo serdecznie; wydawałsię być szczęśliwy z faktu, że poznał Jordana. - Powiedziano mi, żenieżyczycie sobie panowie mojejobecności tutaj -powiedział Jordan. Parad wydawałsię być lekko zaskoczony. - Nonsens. Dlaczego mielibyśmytak mówić? Czy niedostał pan mojego listu? - Listu? Ja.. Och, nie. Musiałem go chybazgubić. - Jordan umilkł nagle. Był wstrząśnięty. Był przecież pewien, że nigdy niedostał żadnego listu w tejsprawie. Cóżsię z nimw takimrazie stało? CHAPEL HlLL 127 Parad wstał i po chwili wręczył mu szklankę wody. Jordan opróżnił ją i spytał; - Czy nie ma pan czegoś mocniejszego? Doktor Paradroześmiał się i sięgnął do szafki w biurkupobutelkę bourbona. - Oczywiście trzymamyto tutaj tylkodo celów medycznych - powiedział, mrugając okiem; nalał trochę trunku do szklankiJordana. który wypiłto Jednym łykiem. - Czy teraz czuje siępan nieco lepiej? Jordan pokiwał głową. - Rzeczywiście, trochę to pomaga - parsknąłkrótkimśmiechem. - To mój pierwszy w życiu drink, który pijęprzed południem. Teraz wiem, co czuje Sheila. - Słucham? Jordan potrząsnął głową. Wziąłgłęboki oddech, abyzadać pytanie,z którym tu przybył, lecz doktor Paradpotrafił czytać w ludzkich myślach. - Natalia jest przytomna - powiedział. - Lecz nie jestto ten rodzaj przytomności, który ma pan namyśli. Jejukład nerwowy stopniowo przystosowuje się do bodźcówzewnętrznych. Myślę, że rozumie pan. że w tym stanienie może jeszcze nikogo widzieć. Słowate wsposób widocznywstrząsnęły Jordanem. - Jakiesąjej szansę? -Jest jeszcze zbyt wcześnie, aby cokolwiek mócstwierdzić. Historia medycynyzna tylko nieliczne przypadki takiego przebudzenia. Fizycznie Jej reakcje wydająsię być całkowicieprawidłowe, jeśli chodzizaś o stronępsychiczną,nie możemy Jeszcze nic powiedzieć. Nataliamoże się przebudzić, lecz może znów zapaść w śpiączkę. Nadal istnieje możliwość częściowego paraliżu. NagleParad wyczuł, że powiedział jużdość. Młodymężczyzna siedzący przed nim sprawiał wrażenie, Jakbynie był w stanie znieść ani jednego słowa więcej. Nie udzielam przecież wywiadu dla telewizji" - pomyślał Parad. - .A temu tutaj dobrze zrobi, Jak przemyślisobie kilkaspraw. " Postanowiłnie mówić nicwięcej. DIANA MORGAN 128 - Niechciałbym pana ranić, panie Brenner, lecz powinien pan znać prawdę - podniósł się ze swego miejscai podszedł do drzwi. - Niech pan zostawi numertelefonu,pod którym można pana zastać. - Proszędzwonić natychmiast. Jeżeli będą jakieś nowewiadomości. Jakiekolwiek nowe wiadomości - powtórzył Jordan. Jasne promienie słońca poraziłyboleśnie oczy Jordana, gdy wychodził z budynku, w którym leżała Natalia. Oszołomiony, z oczami pełnymi łez powoli skierował siędo swego samochodu. Otworzył drzwiczki, pochyliłsię,aby wsiąść i nagle coś się w nim załamało, coś przerwałokrępujące go więzy i wybuchło niekontrolowanym żalem. Bezsilnieoparł ramiona na kierownicyi położyłna nichgłowę. Po raz pierwszy od siedmiu długich lat JordanBrenner płakał. Nie zauważył nawet, że dosłownie okilkametrów od niego, pod wielkim dębem,stoiSheila iprzygląda mu się uważnie. Kiedy podniósł głowę znadkierownicy, Sheila usunęła sięw cień drzewa, poczekała,aż włączył silnik i odjechał. Kiedy upewniła się, że Już go nie ma,pewnym krokiemposzław stronę wejścia do szpitala i jakkażdegodnia odmiesiąca rozpoczęła swoją wartę przy łóżku swoje] byłejwspółlokatorki i przyjaciółki, Natalii Parnell. Rozdział 12 Czy to jest noc? Nie była tego pewna. Całe ciało swędziało ją dokuczliwie, w ustach czuła nieprzyjemnąsuchość. "Chcemi siępić" - pomyślała mętnie. - Mamo! -spróbowała zawołać w ciemność, lecz jejusta nawet nie drgnęły, Chciała mrugnąć oczyma. Nie mogła. To nie miałosensu. Ale w końcu jej oczy otworzyłysię. Kiedytylko tosię stało, poczuła osobliwe uczucie ulgi. Chciała rozejrzećsię wokoło, lecz jej oczy pozostawały utkwione nieruchomo w jednym miejscu. Nie mogąc się z tym pogodzićspróbowała jeszcze raz, lecz bez skutku. Jejoczy nie byłyJejposłuszne. Wydawało się, że nie są wcale częścią jejciała. To doprawdy nie miało sensu. Doszła do wniosku,że to Jest sen. Tak, na pewno. Mogła pogodzić się ztymwszystkim, wiedząc, że to jest sen. Mogłaspróbowaćskoncentrować się na tym, coogarniał teraz jejwzrok. Tak. oczywiście, coś widziała. Skupiła się, próbując rozpoznaćkształty, lecz wszystko zdawało się być pogrążonew dziwne), ciemnej mgle. Nic, cousiłowała dostrzec, niemiało ostrych konturów, wszystkobyłogrą cieni i półcieni. Wydawało się jej, że zewsząd otaczają ją zwoje długich, splątanych nici, utkanych na kształt pajęczychsieci. Zupełnie jak Alicja wKrainie Czarów" -pomyślała. DIANA MORGAN 130 Coś zatrzepotało się tuż koło jej twarzy. Nareszcie cośwyraźnego. Uczyniła spory wysiłek i kątem oka dostrzegła zieloną, kosmatą ćmę. Latała tam i zpowrotem,usiłując wydostać się spod klosza lampy, uderzała ościanki-klosza z metalicznym brzękiem. Nataliaspróbowała mrugnąć. Bez skutku. Cośniepozwalało Jej zamknąć oczu. Tak, to musiałobyć to. "Nie Jestem w stanie zamknąćoczu. AleJeśli ichniezamknę, już nigdy nie będę mogła spać. Już nigdy więcej. " Gdzieś wewnątrz niej zaczęło narastaćuczucie paniki. Tylko swojej słabości zawdzięczała to, że nie straciłakontroli nad sobą. Tylko swej słabości i tej małe], kosmatej ćmie, której uderzenia o szkłoklosza wyznaczałyrówny, uspokajający rytm. Jak dźwiękmetronomu. Również środki uspokajające, które jej podano sprawiły, żemogła podejść rozsądnie do cale) tej sprawy. Bo przecieżbyła jakaś rozsądna odpowiedź na to wszystko. Spróbowała bardzo, bardzo mocnopomyśleć otym, żechce zamknąć oczy. Nie było rezultatu. Powieki nieodpowiadały na sygnał z mózgu, który kazał im sięzamknąć. Chciałasięgnąć palcamido powiek,aby Jezamknąć, lecz żadna z rąk leżących po obydwu jej bokach nawet nie drgnęła. Uczucie panikipowróciło zezdwojoną siłą. Mata ćma wydostała się wreszcie spodklosza i umknęła w ciemność. Jak gdyby świadomabyła uczuć Natalii. To tylko sen" - mówiła sobie. -"To misię tylko śni. Muszęz powrotem zasnąć. Rano obudzę się i wszystkobędzie w porządku. Muszę spać. " Ćma, którą obijałasię teraz o ściany i sufit pokoju, umilkła nagle. Ale jakmogę spać z otwartymi oczyma. "Znów ogarnął jąparaliżującystrach i znów ćma trafiłapod klosz lampy, obijając się dziko o jego ścianki. Wydawało jejsię, że nie jest to Jużjedenowad. Tysiące małychciem tłukło w szklane klosze wśród kakofonll brzękliCHAPEL HILL 131 wych dźwięków. Chciała krzyknąć ze strachu, lecz niemogła. Nagle usłyszała jakiś nowy dźwięk. Słyszała głosy. Słyszała dźwięk kroków kogoś, kto podchodził corazbliżej. Tak, ktoś przyszedł. Ktośprzybył Jej na ratunek. Słyszała go Już prawie tuz przy sobie. Gdzieś zgóry eksplodowało Jasne, boleśnie oślepiająceświatło. Po chwili stwierdziła, że widziane przedchwiląclenie mają wyraźnie sprecyzowane kształty i kolory. Tużprzed nią zamajaczyła niewyraźnie Jakaś postać. Rozpoznała ją natychmiast. "Mamo. Och,mamo. tak się cieszę, że przyszłaś. " Ogarnęłoją wspaniałe, niemal obezwładniające uczucie ulgi. Usłyszaładźwięk zamykanego okna. "Jest mi zimno, mamo. Jestem zmarznięta i takasamotna. " Czuła się tak, jakgdyby za chwilę miała gdzieś odpłynąć. WydawałoJej się, że ćma pod kloszem lampy porusza się coraz wolniej i wolniej. Była zmęczona. takbardzo zmęczona. Postać pochyliła się nadnią. Nie, to nie była Jej mama. to był mężczyzna. Pocałował jaw czoło. Poczuta przyjemny, znany jej skądś zapachw powietrzu,jak zapachporannego lasu, wiecznie zielonych świerków i sosen. Mężczyzna przykrył ją czymś ciepłymi miękkim. Poczuła,Jakby ogarnęła ją gorąca, miękka fala. cala wypełniona poczuciembezpieczeństwa. "Och,tato,to ty. Wiedziałam,że przyjdziesz, wierzyłam,że wrócisz i będziesz się mną opiekował Już zawsze. " - Dobranoc, Natalio - powiedział. Uśmiechnęłasię do niego, kiedy delikatnie zamykałpalcami jej powieki. - Śpij spokojnie - mruknął. - I pamiętaj, żejestem tui czuwam nad tobą. Rozdział 13 Na korytarzu, tuż przed drzwiami do szpitalnego pokoju Natalii Pamell zebrała się spora grupa lekarzy,pielęgniarek, sanitariuszy, urzędników szpitalnych, atakże dziennikarzy. Doktor Parad, zwany Cudotwórcą,przeciskał się między nimi, z przyjemnością łowiącuchemsłowa uznania, gratulacje i pochwały. Była to Jegorunda honorowa, triumfalne przejście do pokoju, w którym Jego pacjentka siedziała na łóżku i piła wodę zeszklanki przez słomkę. Różne przydomki nadawali muludzie. Nazwano go kiedyś nawet aniołem zesłanymprzez niebiosa i aczkolwiek przyznawał, że było w tymokreśleniu wieleprzesady, w głębi ducha wierzy}, że niebyłoono takie bezzasadne. Byli jednak i tacy, którzymówili o nim "przelotny wiatr"i doktor Parad wiedziałotym. Zawsze w biegu, pomiędzy jednym interesującymprzypadkiem a drugim, wciąż poszukiwał nowych podniet dla swego umysłu i nowych tematówdla swoichprac. łych prac, które sprawiły, że znalazł się w kręguzainteresowania opinii publicznej. Pociągało to za sobąjednakpewne następstwa. Jego popularność zależała odtego, Jak interesujący był przypadek, którym się aktualnie zajmował. Przypadki te były dla niego Jak narkotyk. Kiedy rozpracował już jakiś problem medyczny, natychmiast rzucał się na następny, bardziej interesujący, zzachłannością godnąnarkomana. Każdy nowy dylematdorozwiązania dostarczał tematu do książki, która. DIANA MORGAN 134 utrzymywała się potem przezjakiś czas na liście bestsellerów. Dopóki książkasprzedawała się dobrze, mógtcieszyć się autentyczną popularnością. Potem należałoszukać innego przypadku, jeszcze bardziej Interesującego niż poprzedni. Tym razem wydawcy oczekiwali naprawdziwy hit, na książkę, która staniesię punktemkulminacyjnym w jego zawodowym życiu. Na ogól pojawiał się na scenie wtedy, kiedy wydawałosię, że wszystkie szansę pacjenta zostały pogrzebane. Bytostatnią nadzieją swoich pacjentów, nadzieją zesłanązniebios. To określenie wymyśliła zresztą Jego była żona. na krótko przed tym, zanim go opuściła. Lewis Parad nieczułspecjalnego żalu z tego powodu. Był tak ogarniętyswoim nałogiem pracy, że fakt opuszczenia go przez żonędotarł do niego z pewnym opóźnieniem. Niespowodowałoto u niego żadnego szczególnego wstrząsu. Nigdy nie miałgłowy do małżeństwa. Potrzebował swojej żony tak, jakchirurg potrzebuje pielęgniarki na sali operacyjnej. Kiedy zabrakło pielęgniarki okazało się, że Parad potrafioperować sam. Jego pielęgniarką była Nancy. Przez wszystkie lata jegostudiów medycznychwysłuchiwała jego zwierzeń, współczuła mu, gdymiał kłopoty i zajmowała się nim z macierzyńską niemal troską. Przygotowywała mu smakowiteposiłki, pracowała długo w noc, aby móc zapłacić czynszi raty za meble i cierpliwie czekała przez długie godziny. aż on wróci do domu. Wpierwszymroku zdobywaniaspecjalizacji IntemlstycznejParadczęściejnocował wszpitaluniż wdomu, lecz Nancy wiedziała, żeJ est to rzecznormalna nastudiach medycznych. Wiedziała, że kiedyśto się skończy i przeprowadzą się ze swego małegopokoiku na poddaszu w Someryllle dodużego, mieszczańskiego domu blisko Fresh Pond. To było wszystko. o czym marzyła - duży, piękny dom gdzieś w okolicachBostonu lubCambridge i pięcioro przemiłych dzieciaków. DoktorLewis Parad był tym, który miał ziścić te marzenia. Wszystko było nadobrej drodze. W piątymroku CHAPEL HlLL 135 ich małżeństwa był już ordynatorem oddziału neurochirurgii w Szpitalu Głównym Massachusets, w osiem publikacji naukowych późniejwalczyły o niego najlepszeszpitale w Nowym Yorku, Bostonie i Chicago. Oczywiściezwyciężył szpital w Bostonie, lecz warunki dyktowałdoktor Parad. Już wkrótce ukazałasię pierwsza Jegoksiążka. Opisywała ona przypadek pacjenta, który pozostawał wstanie śpiączkiod dziesięciu miesięcy,a któregoParad wyleczył wynalezioną przez siebie metodą elektrowstrząsowohemlczną. Zamieszczającentuzjastyczną recenzję tej książki THE NEW YORK TIMES nazwał golekarzem śmiałym i odwazym. THE BOSTON GLOBEnadal mu bardziej chwytliwy, komercjalnyprzydomek: CUDOTWÓRCA. Określenie to miało przylgnąć do Parada już na dobre. Po sukcesie, jaki odniosła pierwszaksiążka,nastał dla Paradaudotwórcy okres sławy. Szpital w Bostonie organizował na jego cześć specjalne przyjęcia i nawłasnykoszt wysyłał go, aby wygłaszał prelekcje w innychstanach. Parad stał się osobą znaną. Jegopozycja rosła. Kiedy pewnego razu wrócił po tygodniowejnieobecności zjednej z takich prelekcji,po której musiałzaliczyć wiele przyjęć, okazało się, że żona opuściła go. Kiedy później czasami o tym myślał, nigdy nie mógłsobie dokładnie przypomnieć, kiedy właściwie to sięstało. Czy to było wtedy, kiedy wyszła jego druga książka,czywtedy, kiedy ten pacjent z paraliżem odzyskał władzęw nogach? A możebyło to w tym czasie, kiedy wystąpiłw znanym programieSZEŚĆDZIESIĄT MINUT? Dziesięć minut,które mu wtedy przypadły, stały siękamieniem milowym na drodze do sławy dlaniego, dla jegoszpitala i dlajego pacjentów. Lecz nie dla Nancy. Im wyżej wspinał sięLewis Paradpo szczeblach kariery zawodowej, tymbardziej narastałowniej niezadowolenie z istniejącej sytuacji. Sprawę dzieci należało narazie odłożyć na później, on przecież niemiałby zupełnie czasu dla nich. Zanim się spostrzegła. minęłajej trzydziestka i marzenia o pięciorgu dzieciachmusiały ograniczyćsię do dwóch. Wymarzony, obszerny,. DIANA MORGAN 136 mieszczański dom stat się tymczasem wielkim i bardzodrogim apartamentem w Back Bay. Były tam trzy sypialnie:Nancy miałaswoją sypialnię, a Lewis swoją, trzecipokój pozostawał wciąż pusty. Gdyby tylko byt w jejsypialniczęstszym gościem, mówiła, kwestia mieszkańców trzeciego pokoju rozwiązałaby się bardzo szybko. Lecz on nigdy nie miał czasu wysłuchać tego, co miałamu do powiedzenia, był wiecznie zajęty, w wiecznymbiegu do nowych osiągnięć. Po zdobyciu jednego szczyturzucał sięnatychmiast, aby pokonywać następne. Wrozmowach telefonicznych Nancy nazywała go zawszeswoim "Przelotnym Wiatrem", a on nie byt nawetw staniezaprotestować. Jego sercemilczało na dźwięk jej głosu. Był Już jak nieuleczalny narkoman, nie mógt żyć bez swejpracy, nie mógł się bez niej obejść. Swemu nałogowipoświęciłcałą miłość i całą pasję, która należała się Jegożonie. Nie czul żalu do Nancy za to, że go opuściła. Wgruncierzeczy życzył jejbardzo dobrze. Przeszedł nad tąsprawą do porządku dziennego i wrócił do swej pracy. Przeczuwał, żeteraz znalazł się u progu czegoś,co staniesię punktem kulminacyjnym jego życia i jego kariery. Gazety prowadziły między sobą szczególnego rodzajuwspółzawodnictwo o to, która z nich zamieścipierwszaartykuł o nowym pacjencie doktora Parada. Lecz Paradbył mistrzem w stopniowaniu napięcia. Znałwszystkiesztuczki,które pozwalałymu przykuć i rozpalić uwagęopinii publicznej. Z początku stawiał tylko pytania, intrygujące pytania, na które odpowiedź miał przynieśćczas. Czas stanowił główną opokę opisywanych przezniego historii. Ostateczne rozwiązanie każdej z nich iodpowiedź na wszystkie wysuwane przez niego pytaniamożna było znaleźć w kolejnej jego książce. Nic dziwnego,że wydawcy walczyli o niego. Wydawał się byćcudotwórcą nie tylko jako lekarz, ale także jako znawca gustówszerokiej publiczności. Uwielbiał pisać, dawało mu topoczucie realizacjisamego siebie, schlebiało jego egocentrycznej naturze. Byt przecież głównym bohaterem, superbohaterem każdej opisywanej przez siebie historii. I CHAPEL HlLL 137 żadna z tych historiinie była fikcją. Nie musiał nawetzachowywać pozorów skromności. Prawda o jego przypadkach była prosta do opisania, toteż czynił to z upodobaniem. Oczywiście, cosam przyznawał, nie byt bezzarzutu. Uwielbiał być stawny, lubił, kiedy wszystkie oczy skierowane były na niego, kochał grzać się wblasku wycelowanych w niego reflektorów. Musiał to mieć. Zależał odtego. To byłoto, czego zawsze pragnął. To,że stawał się coraz bardziej sławny, wliczone byłoniejakow kosztaleczenia jego pacjentów. To było takieproste. Pacjenci byli wyleczeni, a on tylko pisał o tym,oczywiście za zgodą wyleczonych. Jeszcze nigdyżaden zpacjentównie odmówił muswej zgody. Ta pacjentka wydawała się być Jednak zupełnieinna niż wszyscy tamci. Zostając z nią sam na sam,Parad nigdy nie czuł się zbyt pewnie. Była bardzobystra i niezwykle inteligentna- Jakiś głos wewnętrzny nakazywał mu odnosić się do ntej ze szczególnymszacunkiem. Jakiś szósty zmysł podpowiadał mu, żeta pacjentkanie będzie życzyła sobie rozgłosu. Musiał działać niezwykle ostrożnie. Obawiał się, że uzyskanie od niej pozwolenia na publikację jej przypadku nie będzie takie proste. Musiał uzyskać od niej to pozwolenie. Jego ostatniaksiążka dawno już zeszła z listy bestsellerów, wydawcydomagali się nowych tematów. Natalia Parnell miała temu zaradzić. Natalia pita wodę przez słomkę ze szklanki, podtrzymywanej troskliwie przez stojącą obok pielęgniarkę. Nawidok doktora ParadaNataliaodsunęła rękępielęgniarki. - Dzień dobry - powiedziała; jej głos brzmiał Jakochrypły szept. Parad uśmiechnął się szeroko. - Cieszę się, żemniepamiętasz. Natalia pochyliła się znowu do słomkii pociągnęłaspory tyk wody. 138DIANA MORGAN "Jej odruch połykania ostatnio bardzo się poprawił" -pomyślał doktor Parad. Był to kolejny wielkikrok w stronę odzyskania sprawności organizmu. - Bardzo mało pamiętam - powiedziała, wymawiającstarannie słowa i robiąc przerwy między Jednym a drugim; przez chwilę ciągnęła wodę ze słomki, po czymwzięła głęboki oddech. - Bardzo mi się chciałopić. Doktor Paradwykonał ręką gest, który miał oznaczać,aby nie przerywała picia. - Proszę, pij, ile chcesz. Czy chciałabyś jeszcze czegoś? Natalia potrząsnęła głową. - Gdziejajestem? -Mówiłem ci już wczoraj - uśmiechnąłsię lekarz- Proszę, niech pan mi powie Jeszcze raz. Na dźwięk te) prośby Parad uśmiechnął się jeszczeszerzej. Jaką siłą charakteru dysponowała ta dziewczyna! Przecież dopiero co wychynęła z otchłani nieświadomości. a już chciała odzyskać kontrolęnad całymswoimżyciem i wszystkimisytuacjami. Musiała mieć niewyczerpany wprost zasób sił życiowych. Kiedy tylko stanie na nogi"- pomyślał Parad - "zapędzi w kozi róg wszystkich prawników i innych urzędników. " l obawiał się, że stanie sięto szybciej niżmógł przewidywać wnajśmielszych marzeniach. -Jesteś pod moją opieką w szpitalu stanowym. - Jak to się stało, że tutrafiłam? Jej umysł nie przyszedł więc jeszcze całkowiciedosiebie po wstrząsie. Pojemność jej pamięci była nadaljeszcze niewielka. Już po raz trzeci w tym tygodniuzadawala mu wciąż te samepytania. Albo nie byłapewna,czy dobrze go rozumie, albo byt to jeden z prawniczychtricków. Tak czy Inaczej, Paradzdecydowałsiępodjąćtę grę, ale tylko doczasu. Zbyt dobrze wiedział,że Natalia nie jest jeszczegotowa, aby usłyszeć całąprawdę. CHAPEL HlLL 139 - Mówiłem ci wczoraj, miałaś wypadek. Natalia zmarszczyła brwi. - Miałam wypadek wczoraj? -Nie, nie wczoraj. Natalia pomyślała przez chwilę. - Ale pan powiedział: ". wczoraj miałaś wypadek". Ci, którzy stall najbliżej drzwi do pokoju i słyszeli tę wymianę zdań. uśmiechali się. Doktor Parad zaczął się śmiać. - To stara prawniczasztuczka, pannoPamell. Natalia zmieniła nieco swą pozycję na łóżku potrząsając głową, gdy pielęgniarka chciała pospieszyć jej z pomocą. Udało jej się podeprzeć łokciem opoduszkę i natwarzy pojawił jej się radosny uśmiech. Była dumna ztego, że tak z chwili na chwilę, w sposób widocznyodzyskuje siły. - Czypamiętasz cośz prawa? Wzruszyła ramionami. - Sądzę, że kiedyś zostanę prawniczką. Muszę tylkoskończyć szkołę. - College? - spytał Parad. Natalia rzuciła mu przenikliwe spojrzenie. - Ależ nie - zająknęła się nieco, zmarszczyłabrwi idodała: - Nie college, szkołę średnią. Ludziestojący na korytarzuzaczęlinagle wszyscymówić coś dosiebie. Podniósł sięgwar i Natalia drgnęłanerwowo. Przez głowę przemknęło jej, że oni wszyscytutaj uczestniczą w jakimś spisku, skierowanym przeciwko niej. Zauważyła jednak, że wystarczyło jedno spojrzenie doktora Parada, aby szeptyumilkły. - Byłbym państwu niezmiernie wdzięczny za zachowanie ciszy- powiedziałz naciskiem. Natalia spostrzegła, że Parad zwróciwszy się do niejponownie zawahał się przez chwilę. Jakby staranniedobierając słów, którychmiałteraz użyć. Jej uczucieniepokoju wzrosło. Zdecydowała się przemówić pierwsza. - Jak. dł.. długo? - spytała prawie bezgłośnie. DIANA MOROAN 140 Paradzamrugał powiekami. - Przepraszam, me dosłyszałem. Powiedziałaś,Jakdługo? Natalia pokiwała głową. - Och, pewnie masz na myśli, Jak długo jesteś w tymszpitalu? Nie było to dokładnieto, o co jej chodziło, lecz Nataliawyczuta, że Parad dokładnie się w tym orientował. Jegopytanie wyznaczało granicę tego, co mógł i co chciał Jejteraz powiedzieć. Musiała mu zaufać. Nie miała innegowyjścia. Doktor Parad rozejrzał się wokoło, zatrzymując nachwilę wzrok na twarzach ludzi, stojących najbliżejdrzwi. Podszedł dołóżka Natalii i przyklęknąwszy ujął jejdłonie w swoje. - Tutaj jesteś odokoło czterech tygodni, Natalio -przerwał,aby namyśleć się jeszcze chwilę: ostrożniedobierając słowa ciągnął dalej: -Wierzę w to. że lekarzepowinni mówić swym pacjentom tylko prawdę. Nigdy cięnie okłamię. ale sądzę, że istnieją rzeczy, którychnieJesteś Jeszcze w stanie znieść. Czymożesz mi zaufać? - Ufam panu -powiedziała, ale zaraz dodała szybko: -Ale tylko w tej chwili. Od strony drzwi odezwały się stłumione śmieszki iNataliarozejrzała się wokół, jakbychcąc upewnić się, żeto, co powiedziała, było dostatecznie przebiegłe. Doktor Parad poczuł, że lubitę dziewczynę. Bardzo jąlubi. Uwielbiają. Była niewiarygodniebystra. Jej wytrzymałość była zadziwiająca. A ciężka próba, którąmusiałprzejść jej organizm, nie pozbawiła j ej pewnej dozy wdzięku. - Młoda damo, masz pełne szansę na całkowity powrót do zdrowia - oznajmił. -Na powrót dozdrowia. poczym? Parad poczuł się wytrącony z równowagi. - Po wypadku- powiedział. Natalia próbowała pohamować swoją ciekawość,lecztyle pytań cisnęło Jej się narazdo głowy. Wszyscy mówili CHAPEL HILL 141 tu o Jakimśwypadku, a ona chciałaby się dowiedzieć cośbliższego. Gdzie to było? Kiedyto się zdarzyło? To musiało się chyba zdarzyć ze czterytygodnie temu. Ktojeszczeuczestniczył w tymwypadku? Czuła to, wydawałojej się, że tam był ktośjeszcze, ktoś, kogo znała. Czy tylkoona przeżyła? Postanowiła użyć wykrętu. - Jestem bardzo zmęczona - szepnęła. Doktor Parad pokiwał głową. - Jeszcze tylko jedno małe pytanie - powiedział. Natalia opadła z powrotem na poduszkę. Tłum nazewnątrzpokoju zaczął się rozrzedzać. Jeden z najbliżejstojących dziennikarzy skończył notowanie 8i odwróciłsię,chcąc odejść, zatrzymał sięjednak, gdy usłyszałpytanie, które zadałNatalii doktor Parad. - Natalio, powiedz mi. ile masz lat? Nie było odpowiedzi, - Natalio, ile masz lat? Odwróciła się na bok nie tyle. aby spać, lecz abyuniknąć odpowiedzi nato pytanie. Nagle przed oczymaJe) pojawił się szereg obrazów, a z głębi świadomościwybiegły Im na spotkanie Inne wyobrażenia i Nataliazorientowałasię, że ma kłopoty zrozróżnieniem pomiędzy rzeczywistymi wspomnieniami a wyobraźnią. Widziała wypadek samochodowy,widziała pożar w wielkiejrestauracji położonej za miastem. Ktoś opowiadał jej. żespłonęła razem z innymi w środku. Jakiś człowiek pływał. Czy to był jejojciec? Kimbyłjej ojciec? Gdzie byłajej matka? Coś tu było nie w porządku. A wogóle nierozumiała, dlaczego nie było tuje) matki. Matka powinnatu być. Przecież zawszepojawiała się, kiedydziała jej siękrzywda. - Mamo? Mamo, gdzie Jesteś? DoktorParad ujrzał, jak skrzywiła się z bólu. Potemzaczęła płakać. - Natalio, coci jest? Łzy spływały poJej policzkach, kiedy obiema rękamiobjęła poduszkę i mocno przytuliła do siebie. - Mamai Ja chcę domamy! 142DIANA MORGAN Długo ptakala, uparcie tuląc do siebie poduszkę. Paradpróbowałdelikatnie odebrać ją, lecz Natalia ściskała jącoraz mocniej. W końcu tkania jej ucichły i zaczętausypiać, lecz zanim utonęła na dobre w świecie marzeńsennych, doktor Parad zadał jej jeszcze jedno pytanie. Pochyliłsię nisko lz ustamituż przy jej uchu powtórzyłcicho swoje pytanieJeszcze raz. - Natalio? -Co? - westchnęłakrótko, urywanie iodwróciłasięna plecy, aby spojrzeć na niego. Jej twarz była mokra od łez. Przetarła oczy wierzchemdłoni i spojrzała na niego wyczekująco spod zapuchniętych od płaczu powiek. - Natalio? Nawet w takim stanie Jej twarzbyła pełna wyrazu. - Ilemasz lat? - powtórzył Parad. Sprawiała wrażenie. Jakby myśl ta sprawiałajej nieoczekiwane trudności. - Ja. Ja.. - przerwała lskrzywiła się, Jakby usiłującsobie coś przypomnieć. - Ile masz lat? - powtarzał uparcie doktor Parad. Zapadła długa chwilaciszy. DoktorParad obserwowałgrę uczuć na twarzy Natalii. Widać było,że dziewczynamyśli nad czymś intensywnie. Nie mogła udzielić munatychmiastowej odpowiedzi. Ku jej własnemu zaskoczeniu nie byłapewna. Mogła mieć chyba około dziesięciu lat. Nie, nie. musiała być starsza. Pamiętała przecież niektóre elementy algebry i geometrii, pamiętałaurywki wierszyKeatsa i tak, coś z Szekspira. Lubiłaprzecież Jane Austen i powieści sióstrBronte. - Już wiem, mamsiedemnaścielat - powiedziała zdumnym uśmiechem. -Tak, na pewno. Mam siedemnaście lat. Pojadę do college'u na jesieni. Będę studiowaćprawo. - przerwała, zmarszczyła brwi i po chwili potrząsnęła głową. -Nie,nie tak. chciałam powiedzieć, żebędę studiować. - znów pomyślała chwilę. -Będę studiować. anglistykę. Tak. właśnie tak. Anglistykę. CHAPEL HlLL 143 Parad pokiwał głową i pogłaskał Natalię powłosachwidząc, że oczy same jej się zamykają. - Świetnie, Natalio. Sama nawetnie wiesz,Jaką podróż w czasie odbyłaś dzisiaj. Odwrócił się ipopatrzył na pielęgniarkę idwóch dziennikarzy, którzy podeszli i stall terazza nim. - Popatrzcie- powiedział do nich. - Popatrzcie, wjakim tempie odradza sieje] umysł. Jeden z dziennikarzy wydawałsię być zdumiony idoktor Parad pospieszył z wyjaśnieniem. - W zeszłym tygodniumówiła, że ma dziesięć lat. Teraz już ma siedemnaście -Parad podniósł palec dogóry. - Zostało już nam tylko siedem. - Siedem? - spytał dziennikarz. -Chyba miał pan namyśliczternaście? Wydajemi się, że ona ma teraz trzydzieści J eden lat. Doktor Parad popatrzył na nichpoważnie. - Dzisiaj - powiedziałz naciskiem. - Dzisiaj ona masiedemnaście lat. Odwrócił się ku Natalii i okrył Ją staranniekocem. Znów pogłaskał ją delikatnie powłosach. - Dobranoc, Śpiąca Królewno - i dodał trochę głośniej,bardziej Już dla reporterów niż dla niej: - Masz siedemnaście lat inie zmieniłaś się ani trochę. Rozdział 14 Doktor Lane krążył nerwowo po swoim pokoju. Nadchodziła pora lunchu, a on mialjuż za sobą przynajmniejdwa drinki. Byto to spore odstępstwoodjego dotychczasowych zwyczajów. Na ogóltrzymał się tego. żeby nie pić,zanimnie skończy wszystkich zaplanowanych na danydzień operacji. Leczdzisiaj był dzieńszczególny. Dzisiajona mogła zacząć mówić. Dzisiaj mogła rozpocząćnowąserię pytań. Będzie chciała wypełnić lukę, która wytworzyła się w jej życiu. Być może zechce rozmawiać równieżl o tych rzeczach, o które doktor Parad jeszcze Jej do tejpory nie pytał. Lane obawia} się tych pytań, któremogłypaść z Jej strony. Jeśli zaczęłaby kojarzyć niektóre fakty. Badał Ją w zeszłym tygodniu i to. co ujrzał, zdumiałogo i zatrwożyło jednocześnie. Miejsce poprzecięciu powłok brzusznych zaleczyło się wspaniale w ciągu ostatnichsiedmiulat, alenie znikło całkowicie - nie w takimstopniu, w jakim na to liczył. Fachowiec zidentyfikowałby ten ślad napierwszy rzut oka. Oczywiście, mógł liczyć na lut szczęścia. Wstrząs, który przeżyła mógł sprawić, że nigdynie byłaby w stanieodtworzyć faktów ze swego życia. Jeśli miałby odrobinęszczęścia. Mogtamyśleć,że blizna powstała w przeszłości, która dla niej pozostawałabynierozszyfrowana. "Tak, przy odrobinie szczęścia byłoby to możliwe" -zaczął Intensywnie zastanawiać się nad tym, Jakie jeszcze inne operacje mogłyby zostawićpodobną bliznę:. DIANA MORGAN 146 przepuklina, woreczek żółciowy, wyrostek robaczkowy -wszystko wydawało się mocno naciągane. " Niech cię szlag trafi. Riken. " Lane wziął do ręki zdjęcia Natalii sprzed siedmiu lat. Ten głupi prawnik,chcąc ostatecznie dobićtargu z towarzystwemubezpieczeniowym, dołączył do akt sprawyzdjęcia, przedstawiające stan, w Jakim znajdowała sięNatalia Pamell. Nazdjęciach widać bytowyraźnie, żeniemiała żadnej blizny w dolnej partii brzucha siedem lat temu. Po całym pokoju leżały porozrzucane tu i ówdzie książki. Leżały otwartena stronach, które czytałjuż dziesiątkirazy. Podniósł jedną znich, leżącą na podłodze obokbiurka, otworzył ją w miejscu, które założył długopisemi po razosiemnasty w tymtygodniuprzeczytał rozdziałdotyczącyprzypadków utraty pamięci. Po przeczytaniupoczuł,że ogarniago takie samouczucie paniki jak to,które nawiedzało go od miesiąca,Medycyną dopuszczałamożliwość odzyskania pamięci,a to. że pacjentką znajdowałasię w miejscu wypadku wChapel Hill,czyniło tę możliwość jeszcze bardziej prawdopodobną. Lane zacisnął zęby. Dlaczego musiała obudzić sięwłaśnie tutaj, dlaczego właśnie jemu musiało siętoprzydarzyć? Przeczytał Jeszcze raz rozdział dotyczący przypadkówutraty pamięci i jedno ze słów przykuło jegouwagę: znajome osoby. Konfrontacja za znajomymi osobamiułatwiała odzyskanie pamięci. Była to najlepsza droga,aby zaindukować odtwarzanie pamięciowe. Im więcejbodźców stymulujących pochodziło z przeszłości pacjenta,tym szybszebyło odradzanie się połączeń nerwowych,które pozostawały uśpione przez lata. Lane nalał sobie nowego drinka i spojrzał nainnąksiążkę,która leżała otwarta tuż przed nim. Byłtokodeks prawny. Otwarty byłdokładnie wmiejscu, wktórym odpowiedni paragraf określałwymiar kary. przysługujący za nielegalne praktyki lekarskie. CHAPEL HlLL 147 Lane znał już tenparagraf napamięć, wiedział Jednak,że możesię go obawiać tylko w tym przypadku,jeśliNatalia Pamell odzyska pamięć w pełni. Jeśli! Lanezaśmiał się krótko iopróżnił swoją szklankę. W przypadkutej dziewczyny nie było to takie niemożliwe. Onamogła tego dokonać, niech ją diabli! Była najsilniejsząpacjentką,zjaką kiedykolwiek miał do czynienia. Cisnął pustą szklankę o ścianę, gdzie rozprysnęta sięnasetki drobnych kawałków. - Niech cię szlag trafi, Riken! - mruknął znowu. -Wyświadczyłeś mi prawdziwie niedźwiedzią przysługę. Przyjdzie mi terazzapłacić zatwoje pomysły. Lane wiedział, że nie byłato Jednak niedźwiedzia przysługa. Gdyby nie Riken,dawno już utraciłby prawo dowykonywania zawodu lekarskiego. Gdzieznajdowałbysię teraz, gdyby nie Riken? Pewnie robiłby analizy moczuwjakimś nędznym szpltallku na prowincji. Lepiej być królem w piekle niż służącym w niebie. Zabrzęczałinterkom i doktor Lane nacisnąłguzik. - Doktorze Lane? - to byt Parad. -Czyjestpan gotów,aby mi asystować? Lane z wysiłkiem zebrał myśli. Wcalenie zapomniał. gdzie miał być o tej porze, po prostu nie miał ochoty tamiść w tej chwili. Czulnarastającyszumw głowie. Obawiałsię, że wjegooddechu czuć alkohol. - Tak, zaraztambędę. Podszedł szybko do zlewu, aby spróbować zmyć zsiebie aż nadto wyraźne ślady picia. Zazwyczaj dośćskuteczniepotrafił Je ukryć, lecz dzisiaj miałnerwy wstrzępach. Całą noc spędził w swej sypialniw towarzystwie butelki,pijąc z zapamiętaniem aż do całkowitejutraty przytomności. Podczas wieczornegoobchodu myśli Jego błądziły daleko. Jedyne, co mógł zrobić, aby przerwaćto dręczącepasmo niepewności, to usunąć Natalię Parnell ze światażywych. To rozwiązałobyostatecznie cały problem, leczbyło totylko bredzenie przeciążonego alkoholemumysłu. Oczywiście wiedział, jak niedorzeczny byłto pomysł. Był. 148 DIANA MORGAN lekarzem, a nie mordercą, lecz w tej chwili bylo to J edynewyjście. Właśnie w tej chwili. Francesca Lucchesl przemknęła korytarzem naswymfoteluna kolkach, prawie że wpadając na doktora Parada, który właśnie opuszczał pokój Natalii. - Przepraszam, doktorze, właśnie chciałam odwiedzićpacjentkę. Próbowała wyminąć go i wjechać do pokoju Natalii. lecz Parad był szybszy. Chwycił za poręcze je) fotelatokręcił ją tak, że znalazła się znim twarząw twarz. - Czy tenapisy są zbyt mato wyraźne dla pani? -wskazał dwietabliczki wiszące na drzwiach: "NIEWCHODZIĆ"l "WEJŚCIE TYLKO DLA UPOWAŻNIONEGO PERSONELUMEDYCZNEGO". - Nie wchodzić,zrozumiano? Caplsce, Lucchesi? Francescabyła dwudziestosiedmioletnią dziewczyną omiłej, zawsze pogodnej twarzy. Przebywała już dość długo w tym szpitalu i prawie wszyscy Już tu ją znali. Paraduważał, że nieodnosisię ona do lekarzy z należnym Imszacunkiem. Teraz też odrzuciła swoje gęste,czarne lokidotylu śmiałym ruchem głowy i obdarzyła Parada zuchwałym uśmiechem. - Dla pana. Cudotwórco, zrobię wszystko. A więckiedybędę mogła odwiedzić ŚpiącąKrólewnę? - Wtedy, kiedy pani pozwolę i ani minuty wcześniej-doktor Parad zaczął odkręcać Je)fotel zpowrotem wkierunku jej pokoju, kiedynagle zatrzymała go czyjaś dłoń. - Jeśli pan pozwoli, doktorze, sama dobieram sobie przyjaciół. Tuż obok niego stałaNatalia Parnellwe własnej, ważącej teraz sto dwadzieścia funtów, osobie. W ostatnimtygodniu przybrała na wadze dalsze pięć funtów, jejwłosy stały się błyszczące, a policzki nabrałylekko różowej barwy. CHAPEL HlLL 149 - Jeśli panpozwoli,doktorze. Sama dobieram sobieprzyjaciół. Doktor Parad przybrał postawę obronną. - Dlaczego wyszłaś z łóżka, Natalio? Myślałem,żemówiłem cl wyraźnie, iż nie wolnocl opuszczać jeszczepokoju. Natalia oparła się plecami o ścianę. - Czułam, że dzisiaj już mogę sobie pozwolić namałyspacer. Nie przekroczyłam przecież progu tego pokoju odprzeszło miesiąca. Chciałabym przypomnieć sobie Jakwygląda coś. co nie jest tym pokojem. - Jeślimamy pomyślnie kontynuować twoją kurację,musisz się dostosować do moich poleceń. A Jeżeli Jamówię "dostosować się", to oznacza to respektowaniewszystkich moich poleceń. Natalia wykonała lekki ukłon. - Tak jest. Najwyższy Autorytecie. Czy pan wogóle nieuznaje prawa swoichpacjentów do własnego zdania? - Prawa pacjentów? Co chcesz przez to powiedzieć? Natalia wyciągnęła ku niemu palec wskazujący. - Według paragrafusiedemdziesiątego trzeciego kodeksu cywilnego, obowiązującegow stanie Północną Karolina, pacjent podczas trwania rehabilitacji zarównofizycznej jak i psychicznej ma prawo złożyć skargę wformie podania, a dana Instytucja winna udzielić odpowiedzi w ciągu dwudziestu czterech godzin. W tym czasiewybrani przedstawiciele instytucji zobowiązani są doprzedyskutowania sprawy i udzielenia odpowiedzi wformie pisemnej. Wprzeciwnym razie pacjentowi wolno. Natalia umilkła nagle i dotknęła dłonią czoła. - Co jawłaściwie mówię? Francesca roześmiała się. - Za długo oglądałaśwczoraj program prawniczy Perry Masona,nie? Doktor Parad uznał za stosowne wtrącić się. - Możeteraz mi uwierzysz, że mówię prawdę, kiedytwierdzę, że skończyłaś szkołę prawniczą. Ł. DIANA MOROAN 150 - Czułam się. jakbym czytała z książki. Nie mogę sobieprzypomnieć, zjakiej. Francescapodniosła rękę i wskazała drzwi do swegopokoju. - Jestem FrancescaLucchesl z pokoju 726. Jesteśmywłaściwie sąsiadkami. Między nami leży tylko ten facet. któremuwydaje się, że jest Mussolinim. On twierdzi,żespałaś, ponieważ cię otruto. Parad przesunął się bliżej do Natalii, gotów przerwaćtę wymianę zdań, jeśli tylko okaże się to konieczne. - Ja jestem NataliaPamell. -Wiem, czytałam o tobie. Jesteś sławna. Tutejszebrukowcenie mogą sięzdecydować, jakcię nazwać. Śpiącą Królewną czy żeńską odmianą Śpiącego Rycerza. - Co takiego? - zmieszała się Natalia. -Gazety pisząo mnie? Zanim Parad zdołał ją zatrzymać, Francesca wyciągnęła gazetę spod siedzeniaswojego fotela na kółkach ipodała Ją Natalii. Paradwiedział, że kiedyś musiałoto nastąpić, leczzdecydowanie życzył sobie, aby nastąpiłoto w bardziejkontrolowanych warunkach. Nie tutaj, nie na korytarzu. Spróbował nonszalanckim ruchem przejąć gazetę, lecznie był dość szybki, NataliaJuż ją trzymała w zaciśniętych mocno dłoniach. Parad desperacko próbował odebrać jejgazetę siłą, lecz rozległsię trzask dartego papierul w rękach Natalii zostałagórna połówka gazety - tapołówka, która zawierała dzisiejszą datę. Jego gwałtowne, nieprzemyślane gesty sprawiły tylkotyle, że Natalia stałasię podejrzliwa. Spoglądała na niegow milczeniu, trzymając gazetę tuż przedsobą w zaciśniętych dłoniach i zastanawiała się usilnie, czego to on takbardzomoże się bać. Parad był prawie nieprzytomny zezdenerwowania. Może ona nie zwróci uwagi. Niezwróci uwagi, akurat. Spojrzała na niego uważnie jeszcze raz. a potem wzrokjej przeniósł się nanagłówek gazety. Zatrzymał się na CHAPEL HlLL 151 nim przez chwilę, a następnie opuści! się niżej, tam, gdziebyła wydrukowana data. Nagle oczy jej rozszerzyłysię. Drgnęła całymciałem. Czternasty lipiec 1987 rok! To niemożliwe! Spojrzałajeszczeraz na gazetę i potemna napiętą twarz lekarza,oczy Jej przeniosły się znowu na gazetętak,jakby niebyłapewna, czy dobrze widzi. Zdawało jej się, żecyfry urastają do monstrualnych rozmiarów. Stała jak sparaliżowana - 19871 Cyfry pulsowały teraz przed jej oczamijakJaskrawyneon. Zamknęła oczy, lecz natychmiastpojawiły się inne cyfry. W uporządkowanym szeregu pojawiały się Jedna za drugą tuż przednią. 1981. 1982. 1983. 1984. 1985. 1986. 1987. Francesca nie zwróciła uwagi na to,co działo sięzNatalią. - Tu właśnie Jest coś o tobie -paplała nieświadomaniczego;odwróciła kilka stron. - O, tutaj,na szóstejstronie- uśmiechnęła się. -Niedająjuż tego na pierwszejstronie, alenadal Jest to jedna z ciekawszych historii wtej gazecie. Możesz mi wierzyć, ludzie specjalnie kupujątę gazetę, aby toczytać. Może Oprali Winfrey zaprosi ciędo swego programu, co? Natalia byłacała zesztywniala, lecz zmusiła się dotego,abymówić. Jakiś instynkt podszeptywał jej. że jeśli nieprzezwycięży teraz tego bezwładu, Jeśli natychmiast niezaczniemówić, poruszać się, myśleć, zagarnie ją znowustraszliwa ciemność, ta czarna otchłań, która przyzywałają znowu. - Kto? - spytała ochrypłym szeptem, choć tak naprawdę nie słyszała dokładnie wszystkiego, co mówiła Francesca. Przed oczyma Jej wciąż pulsowała rytmicznie liczba1987. To nie mogła być prawda. Francesca roześmiała się. - Oprah Winfrey. Nie wiesz, kto to Jest? Natalia potrząsnęła głową. - Nie oglądam dużo telewizji - bąknęła. - Pamiętam,że lubiłam oglądaćten serial DALLAS - Natalia popatrzyŁ. DIANA MORGAN la Jeszcze raz na datę,a potem na doktora Parada. -Myślęjednak,że opuściłam parę odcinków - dodała, lecz jejglos załamał się. Doktor Parad chciał objąć jej ramiona, lecz odsunęłasięgwałtownie, odpychając go dłonią. - Nie przejmuj się - powiedziała Francesca. - Jateżlubię ten serial. Mogę ci opowiedzieć te odcinki,którychnie widziałaś. Natalia spojrzała naFrancescę zaskoczona. - Te odcinki, których nie widziałam - powtórzyła. -Sądzisz, żezdołałabyś? Zaczęła śmiać się histerycznie. DoktorParad chwyciłją za ramię. - Natalio, proszę natychmiast wrócić do pokoju, teraz! Chodź! Wiedział aż za dobrze, że szok o takim natężeniu byłszczególnie niebezpieczny. Mógł zniweczyć wszystkieosiągnięcia, których wspólnie z Natalią dokonali w czasieostatnich tygodni. Natalia stała sztywno, niezdolna dożadnego ruchu. Bez słowa Parad pociągnął ją za ramię. W jego oczachczalt się strach. Natalia stała sztywno jak manekin. - Jak mogłam. Jak mogłam być taka głupia i twierdzić, że. - Twierdzićże co. Natalio? Gazeta wypadła z jejrąk. Zaczęta śmiaćsię cichosztucznym, urywanym śmiechem. W głowie Parada rozdzwoniły się dzwonki alarmowe. Stan, w którym się terazznajdowała, byłbardzo ryzykownydla Jej organizmu. Sytuacjastawałasię krańcowo niebezpieczna i Paradzdał sobiesprawę, że wypadki zaszły już tak daleko, Iżutracił nad nimi kontrole. Nagle Natalia uspokoiła się, jej spojrzeniestało sięjasne i spokojne. Pokiwała głową. - Coś mi się przypomniało - powiedziała; przez chwilęzastanawiała się z takimnatężeniem,jakby chodziło onajważniejszą rzecz w je] życiu. - Tak, pamiętam to T CHAPEL HlLL 153 całkiem dobrze. To Jest ostatnia rzecz, jaką potrafię sobieprzypomnieć przed. przed wypadkiem. Parad byt gotów zanieść Natalię do je)pokoju, jeślitylko będzie musiał,poczuł Jednak, że dzieje się cośważnego i że nie powienienwtrącać się teraz. - To cudownie -powiedział łagodnie. - Wejdźmy dośrodka i opowiesz mi o tym. Otoczył jąramieniemi wprowadził do pokoju. Nataliaznów zaczęłaśmiać się histerycznie i gwałtownymruchem uwolniła się z Jego objęć. Francesca podążałana swoim fotelu za nimi, przestraszona nagłą rekcjąNatalii. Parad podjął próbę przejęcia kontrolinad sytuacją. - Usiądź, Natalio. Chcę, żebyś usiadła na łóżku, teraz! Lecz Natalianie usiadła, ze zmarszczonymi brwiamiszukała czegośgorączkowo w pamięci. - Tobyło lato, 1980 - powiedziała powoli;nie śmiałaslęjuż, uśmiechnęła się lekko. Parad widział już niejednokrotniew swojej praktycetaki rodzaj reakcji. Nigdy tego nie lubił. To było jak spokójprzed burzą. Atak histerii był prawie pewny. Sięgnął postrzykawkę i napełnił ją pięcioma nillilltraml środkauspokajającego zastanawiając się. czy niepowinien użyćwięcej. - Wiosna się właśnie skończyła -powiedziała Nataliaspokojnie. - Tak. Nagle Natalia stała się niespokojna. Parad zesztywnlat. Gwałtownym ruchem nakazał, żeby Francesca nie odzywała się teraz. Natalia dojrzałato i poczuła nagląirytację. Miata rację, że byławobec nich podejrzliwa. Okłamali ją. To nie było latem 1980 roku. Tobyłosiedem lat później. - Co to za rzecz,którą sobie przypomniałaś, Natalio? -spytałdoktor Parad łagodnie. Nie potrafiładłużejutrzymać spokoju. Ciemne chmuryrozstąpiły się nagle i rzeczywistość objawiła się je) Jakoślepiająca błyskawica. Co to było, Natalio? 154DIANA MORGAN Była wstrząśnięta. Poczuła, że robi jej się gorąco. Naczole pojawiłyjej się kropelki potu. Czulą bolesne pulsowanie gdzieś pod czaszką, kiedy usiłowała przyjąć dowiadomości tę ogromną przepaść czasową, która leżałamiędzy dniem dzisiejszym a jej przeszłością. To dlategoniepozwalano jej czytać czasopism ani gazet, to dlategow jej pokoju niebyło telewizora, tylko książki, stareksiążki. Spojrzała na Parada nieprzytomnymwzrokiem. - Doktorze, dlaczegopan mi nie powiedział odrazu? Parad milczał. - To było siedem lat! -Jej glos był pełen udręki. - Tak, Natalio. To było siedem lat - powiedział powoli,odmierzając każde słowo. Znów zaczęła śmiać się cicho. Absurd, który zdawał sięją otaczać, był zbyt rozległy, aby mogła go zaakceptować. Doktor Parad zdecydował, żejuż najwyższyczas przerwać tę sytuację. - Natalio, usiądź, proszę. Tak, to było to. Była teraz pewna,że to, co wydobyłosię z najdalszychzakamarków Jej pamięci, było rzecząniezwykle ważną. - Francesca- powiedziała, uspokoiwszy sięna chwilę. -Chciałam cię o coś spytać. Francescaspojrzała na nią i z uśmiechem wzruszyłaramionami. - Pyta) więc. -Pewniewyda ci sięto dziwnel niezwykle. - Rozmawiasz zFrancesca Lucchesi. Sama jestemdziwna i niezwykła. Natalia doszła do wniosku, że pytanie to jest w tymmomencie najważniejsze naświecie, ponieważ wszystko wokół jestl tak kompletnie absurdalne. Oczekiwała nonsensowne) odpowiedzi, ponieważwszystkowokólbyto nonsensem. Natalia patrzyła na swoja nowąprzyjaciółkę z najwyższą powagą. Nastąpiła przedłużająca się chwila ciszy, podczas której doktor Paradznalazł sposobność, abywstrzyknąć Natalii środekuspokajający. Było to lekarstwo o natychmiastowym CHAPEL HlLL 155 działaniu. Natalii zostało akurat tyle czasu przed zaśnięciem, zębyzadać pytanie. m^OAS^1^''' P0^'^8' w możeszopowledzić Francesca idoktor Parad nachylili się kuNatalii, któreigłowa opadła na poduszkę. Zamknęłaoczy i wyszeptała Kto strzelał do J. R. Ewlnga? Rozdział 15 Jasnoniebieski mercedes pędzli z góry z zawrotnąszybkością. - Uważaj, mamusiul Pomyliłaś drogę! Tato zawszezakręca w tamtą ulicę! - krzyknął Adam. - Tak, skarbie, aledzisiaj nie tatuś odwozi cię doszkoły. Dzisiaj pojedziemy moją drogą,"A niech to wszyscy diabli! " - pomyślała Sheila. Żeby naprawićswój błąd, będzie musiała teraz nadłożyć drogi co najmniej o poi mili. Była już spóźniona, anowy instruktor tenisaw klubie bardzonielubił, kiedypanie z towarzystwa spóźniały mu się na lekcje. Byćmoże wcale nie będzie na nią czekał. Doszła Jednakdowniosku, że dzisiaj nie przejmuje się tym tak, jak zazwyczaj. Lekcjatenisa nie stanowiładzisiaj dla niej takiejatrakcji jakzwykle. Z większym zainteresowaniem myślała otym, że w klubie będzie można pójść do baru,dobrze zaopatrzonego baru. Być może będzie tam i tennowy instruktor golfa, którywczorajpodczas pokazu gryrzucał Jej takie znaczące spojrzenia. O Boże, co ten facetpotrafił wyprawiać zpiłką. - Mamo, znowu nie skręciłaś wkierunku szkoły! -Co? - zawróciła i nadrobiła swój błąd. - Och, wybacz. śniłam na jawie. - Czy snymogą przychodzić też i wdzień? -Jeśli ktoś sobie tego życzy - odpowiedziała. - A tyczego sobie życzysz, kochanie? 158 DIANA MORGAN - Życzę sobie, aby tatuś odwoził mnie do szkoły. Onnigdy nie zapomina skręcić, gdzie trzeba - nagle Adamroześmiał się, jakby przypomniał sobie coś szczególnieśmiesznego. - Co sięstało, Adamie? Roześmiał się znowu. - Tatuś ostatnio jest strasznie zapominalski. -Och. tak? - Wczoraj zapomniał mi oddać mojego pudełka ześniadaniem. Musiałempodzielić sięz BobyKelleremjegoparszywą kanapką z masłemorzechowym. - Mówiłam ci już. skarbie,żebyś nieużywał tegosłowa. A czy ojciec czasem niezapomniał przyjechać pociebie potwojej lekcji gry na fortepianie? -dodała Sheila, nagle zaciekawiona. - Nie, nie zapomniał, ale strasznie się spóźnił. Przezten cały czas. kiedy czekałem na niego,pani McKayuczyła mnie grać gamy. Myśłę, że wystarczy mi tego dokońca życia. - A gdzie on był? -Tatuś powiedział, że był bardzo zajęty z kimśwśpiączce - Adampopatrzył na matkę. - To pewnie jakaśnudna, prawnicza sprawa, nie? Sheila natężyła uwagę, zaskoczona takim obrotem sprawy. - Tak, skarbie,bardzo nudna, prawnicza sprawa -powiedziała automatycznie, usiłując uporządkować myśli. -Tatuśjest ostatnio bardzo zajęty tą sprawą, nie? - Uhm - zgodziła się Sheila czując, jak jej żołądek kurczy się gwałtownie. Nagle Adampodskoczył Jak ukłuty na swymfotelu. - Patrz, mamusiu! - wykrzyknął. - Co takiego? - przestraszyła sięSheila; nacisnęłagwałtownie hamulec i samochód stanąłJak wryty. Adam patrzył na nią ze złością. - Znowu zapomniałaśskręcić. O, Boże, co ja się mam z tobą. CHAPEL HlLL 159 AA Widok z sali recepcyjne) biura firmy Riken, Davis i Hlllswyglądał jak wziętyz folderu agencji sprzedaży nieruchomości. Budynek usytuowany pozaterenem miasteczkaakademickiego, położonybył w dogodnym sąsiedztwiejednego z centrów handlowych. Ulice były tu jednakgęsto pokryte zielenią, spokojne i wzorowo utrzymane. Była to stara,zabytkowajużniemal część miasta, zamieszkana przez zamożniejszychobywateli. Wokół wdzięcznych domów z kolumienkami, otoczonych staranniewypielęgnowanymi ogrodami można było zauważyć samochody tylko klasy porsche. W oddali połyskiwały wJasnym słońcu wody rozległego jeziora. Sheila przychodziła tu od dziecka iwszyscy w biurzeją znali. Kiedyweszła, recepcjonista podniósł wzrok nacórkę szefa iuśmiechnął się uprzejmie. - Czy jest mój mąż? -Jeszcze nie, pani Brenner. Mówił wczoraj, żebyćmoże dzisiaj się spóźni i jeszcze do tej pory nie przyszedł. - A mój ojciec,czyjego też nie ma? - spytała Sheilaopryskliwie. - Jest, proszę pani. Zechcepani uprzejmie poczekać. - zapytam go. -Jego słowa trafiły w próżnię, boSheila oddaliła się Jużw głąb korytarza, wystukując rytmswoich kroków z nietłumioną irytacją. - .. czy nie jestzajęty? - dokończył cicho. Recepcjonista szybkopodniósł słuchawkę lnacisnąłguzikinterkomu,aby zaalarmować swoją koleżankę nadrugimkońcu korytarza. - Liza? Uważaj, córunla leci w twoim kierunku. - Dzięki. - Liza odłożyłasłuchawkę i usiadła wyprostowana w tej samej chwili, w której Sheilawkroczyłaenergicznie do sekretariatu wykładanego mahoniowąboazerią. - Dzieńdobry, pani Brenner. Pani ojciec rozmawia wtej chwili przez telefon z jednym z klientów. Czy napijesię pani. A. DIANA MORGAN Sheila nie zwróciła na nią zupełnie uwagi i bez słowanacisnęła klamkę drzwi, prowadzących do pilnie strzeżonego sanktuarium. Judd Rikenśledził ponurym wzrokiem swoją córkę. kiedy skierowała się prosto do jego dobrze zaopatrzonegobarku. Zakrywając rękąsłuchawkę powiedział: - Kochanie,chyba jest trochę za wcześnie na. -Niet Odsłonił słuchawkę i zwróciłsiędo kogoś,z kimrozmawiał przez telefon: - Nie wyciągaj pochopnych wniosków, Jesteśmy przygotowani dodziałania, ale nie próbuj reagować na pytanie, które jeszcze nie zostało zadane. Sheila była bardzo wzburzona. - Mojecałe życie wali się w gruzy, a ty czepiasz się o jednego drinka? - Widzę, co się z tobą dzieje - Juddtymrazem zapomniał zakryć słuchawkę i dodał natychmiast: -Nie,Lane, nie z tobą. Z Sheila. Westchnął niecierpliwie. - Tak, ona jest tutaj - Rikenwyciągnął rękę ze słuchawką w stronę córki, - On chce z tobą mówić. -Dlaczego ze mną? Riken wzruszył ramionami. - Jest trochę zaniepokojony. Spróbuj go nieco uspokoić, kochanie, dobrze? Sheila gwałtownymruchem odebrała ojcusłuchawkę. - Co tam znowu? - popatrzyła na Judda. który przyglądał jej się z dezaprobatą. Przez chwilę słuchaław ciszy, po czym roześmiała sięsztucznie melodyjnymgłosem. - Och, cóż znowu, doktorze Lane! Nie ma się pan ocomartwić. Jestemwięcej niż pewna, że niedługo wszystkosięskończy i Natalia zechce pojechać nadługie wakacjetak daleko stąd. jak tylko będziemy mogli ją wystać. Kiedy Lanewybuchnąłpotokiem słów. Sheila odsunęłanieco słuchawkę od ucha i skrzywiła się. CHAPEL HlLL 161 - Możesz mi wierzyć, robiłam, co mogłam- mruknęław stronęojca. Doktor Lanekontynuował swoją tyradę i Sheilawzniosła oczy ku górze. Judd uznał za stosowne zająćsię czymś natychmiast. GłosLane'abrzmiał. Jakby niemiał on ochoty do żartów, bełkotał coś o postępie. Jakiegodokonała Natalia. Sheila słuchałaJeszcze przez chwilę,a potemodłożyła słuchawkę bez słowapożegnania. Juddwestchnął głęboko. - Jest bardzo zaniepokojony. -Jest kompletnie zalany - Sheila popatrzyła na zegarek. -Jest dopiero pół do dziesiątej, kiedy on zdążył siętak urządzić? - Mam nadzieję, żeniewybiera się do pracy samochodem - powiedział Judd lekko zaniepokojony. - Dotejpory miałem z tym u niego najgorsze kłopoty. Sheila roześmiała się. s Miałeś na myśli to, jak wiele cizawdzięcza? Sądzę,że będziesz miał z nim jeszcze dużo kłopotów. Judd obdarzył córkę surowym spojrzeniem. - Nie zamierzam dzisiaj wysłuchiwać twoichkrytycznych uwag, moja panno. Zwracam cl uwagę, że mam dziśJeszcze dużo do roboty. - Podszedłdo barui wylałJejdrinka dosuszarki. -Nie chcę, żebyś wyglądała jak Lane- uśmiechnął się ironicznie. - Przestań nudzićo moim piciu. Nie mogę tego znieść. Wszystko wali mi się w gruzy. - Przesadzasz. Nic nie wali się w gruzy. - Czyżby? Czy to nie tylkotwoja cholernapewnośćsiebie? - Sheila ujęła się pod boki. -Czy wiesz, gdziejednaz twoich gwiazd prawniczych Jest teraz? - Jest w szpitalu. -Znowu! - krzyknęła ostro Sheila. -Znowu tam Jest! Śledzi ją, usiłujeją zobaczyć, czekając godzinami whallu, zaglądając za żywopłoty. Nie potrafi oderwaćsięod tegomiejsca! - Tonaturalne. i. DIANA MORGAN - Czyjest także naturalne, że on i Natalia pewnegodnia zabiorą twego wnuka? -Adam jest twoim synem - powiedział Judd twardo. -1 nigdy otym nie zapominaj. Sheila opadłana najbliżej stojącą purpurową sofę lzałożyła stopy naje] poręcz. Czulą, Jak Izynapływają Jejdo oczu, lecz udało jej się opanować. Nie chciała urządzać tuprzedstawienia, nie dzisiaj. Przez chwilę nieodzywała się, porządkując myśli. - On był moimsynem - powiedziała powoli. Uważnie śledziła reakcję ojca. Zazwyczaj jego twarzbyła granitową maską,na której niegościł najmniejszyślad Jakiegokolwiek uczucia, lecz nie dzisiaj. Dzisiaj byłatotwarz człowieka, który czuje,który potrafi cierpieć. - On jest synem Natalii. l Jordana - widać było, żewymówienieimienia mężaprzyszłojej z trudem. - Nikt niezabierzenam Adama. Przezsiedem lat jegożycia byliśmy dla niegowszystkim. Czy naprawdę myślisz, że Natalia możeot, tak sobie, zjawić się nagleznikąd iAdam natychmiast pobiegnie zanią? On chcebyć zmatką a ty, moja droga, jesteś jego matką. - Nie, nie jestem. Uczestniczyłam w przestępstwie. Mogę za to Iść dowięzienia - Sheila popatrzyła ojcuprosto woczy- - Lane skończy wwięzieniu zaniedozwolone praktyki lekarskie, a ty, tato. - przerwała nachwilę zadowolona z efektu, jaki wywołały jej słowa. -Zdaje się,że za kidnaping można dostać najwyższywymiarkary. - Mogę cię zapewnić. Shęllo. że to, cozrobiłem, niebyłożadnymkidnapingiem. Jatylko zapewniłemtejbiednej dziewczynie pobyt w odosobnionej; prywatnejklinice przez cztery miesiące, aby mogła powrócić dozdrowia. Tylko jeden lekarz miał pozwolenie na to, abyjejdoglądać. Była pod Jego ścisłą, osobistą obserwacją. Sheila prychnęla śmiechem. - Kradzież czyjegoś nowonarodzonego dziecka niejesttym rodzajempomocy, który przypadłby do gustu jakiemukolwiek sądowi. r CHAPEL HlLL 163 - Ty urodziłaś dziecko - powiedziałJudd, podkreślając to słowo palcem wycelowanym w córkę. - Urodziłaśjew Europie,podczas gdy Natalia przebywała wklinice. - Judd pokiwał głową z wielką pewnością siebie. - Niebyło żadnych szans na to, że Natalia przeżyje poporodzie. Jej stan byt zbytciężki. I tak nigdy nie mogłaby miećdzieci. Miałaumrzeć. Uniósł ręce w górę. Jakbychciał kontynuowaćswojąmowę obrończą, lecz Sheila była nieugięta. - Myślisz, że uda cl się wszystkozatuszować? Riken przytaknął znowu. - Jako egzekutorrozporządzeń towarzystwa ubezpieczeniowego byłem zobowiązany zapewnić jej najlepsząmożliwą opiekę i wywiązałem się z tego. -I ukradłeś jej dzleckol Judd Riken nieraz miał do czynienia w swym biurze zatakamihisterii. Ludzie, którzy mieli poważne kłopotyzprawem, bardzo łatwo wpadali w histerię. Jego córka niebyta żadnym wyjątkiem. Usiadł więc naprzeciw niej izaczął mówić spokojnym,równymgłosem. - Mylisz się. Nie było z mojej strony żadnego zamiarukradzieży nikogo ani niczego. Bytem poprostu zmuszonyrozszerzyć zakres moich działań prawnych, dotyczącychmajątku Natalii Pąrnell. Jej sytuacja stała się dość skomplikowana. Rozwiązałem ten problem sprowadzając namiejscenaturalnego ojca dziecka i skłoniłem go, abyprzejął odpowiedzialnośćza dziecko. Oczy Sheili zwęziły się. - Tycholerny draniu. Judd nie uśmiechnął się, mimo Iż czulw tej chwiliniemałą satysfakcję. - Widzisz więc, moja droga Sheilo. żaden sąd w tymkraju nie obwinl mnie za to, że chciałem, aby naturalnyojciec był razemze swoim synem. A ponieważ kierowałymną najlepsze intencje,dodałem do tej sprawy to, comiałem najlepszego, to znaczy ciebie. Sheila wydawała się Jednak wątpić w niezwykłą szlachetnośćJego motywacji. DIANA MORGAN - Alewłaściwie co tobą kierowało, drogi ojcze? Czegoty właściwie chciałeś? - Czego Ja chciałem? - powiedział ciepło ijudd; naglespojrzał na córkę i uśmiechnął się. -Chciałem miećwnuka. Pamiętaj,że byłaś i nadal Jesteś niezdolna,abymi godać. Więc. - Więc ukradłeś dziecko komuś innemu. Judd odwrócił wzrok. W końcu go dopadła, napróżnoszukał właściwych słów, aby jej odpowiedzieć. - Musisznudzić bez przerwy na ten temat? - wstał lpodszedłdo baru,potem zawrócił i podszedł do niej zezmarszczonymi brwiami. -DoktorLane zapewniał mnie,że szansę Natalii na przeżycie są jak Jeden do tysiąca. - Trzeba było sprawdzić, czy Jest trzeźwy, kiedyci to mówił. Riken skinął głową. - Byćmoże masz rację, lecz zapewniam cię, że wtedypodjąłemwłaściwą decyzję. Obojgu nam natym zależało. Kto mógł przewidzieć taki rozwój wypadków? Sheila zamknęła oczyl potrząsnęła głową. - OK, świetnie. Jeśli jesteś taki wspaniały, powiedz. co mamy robićteraz? Judd spojrzał na nią uważnie. - Posłuchaj, Istnieje taka możliwość, że Natalia nigdynie dojdzie w pełni do siebie. A jeśli taksię stanie, jakmyślisz, do kogo będzie się chciała zwrócić? Byłaś Jejwspółlokatorką i najbliższą przyjaciółką. Wypadek miałmiejsce siedem lat temu. Jak wielu jej starych przyjaciółpozostało tutaj? - Judd pokazał je) zero utworzone zpalca wskazującegol kciuka. -Natalia będzie deblepotrzebowałal będzie potrzebowałamnie. - Nie bądź taki pewny. Ona ma jeszczeponad ćwierćmiliona dolarówna koncie. Czymaro rację? Judd wzruszył ramionami. - Pieniądze nie zapewnią jej tego rodzaju przyjaciół,którego będzie potrzebowała. A my będziemy przy niej. Natalia nie stanowitu problemu. Tym problemem JestJordan. Mogą w nim odżyć stare uczucia. Jeśli będziesz CHAPELHlLL 165 zbyt twarda, on gotów odejść - Judd przerwał na chwilę,- Jako twój ojciec i ktoś, kto cię naprawdę kocha, mówięcl, że najlepszą rzeczą, Jaką możesz zrobić, to stanąć postronie Jordana. On potrzebuje twego zrozumienia, możeszukaćoparcia w tobie. - Wporządku, masz rację - powiedziała Sheila; podeszła do baru i stojąc plecami do ojca nalała sobie świeżego drinka. -Dopóki będziesz pozostawać w przyjaźni zarówno zniąjak iz nim, nie masz się czegoobawiać. Chcę. żebyśmi przyrzekła, że zadzwonisz do szpitala i pójdzieszodwiedzićNatalię. Sheila zesztywnlała. Wypiła spory łyk czystego ginu. - Nie -powiedziała po chwili, nie odwracając siędoniego. -Ale dlaczego nie? Widziałaś już ją tyle razy, czyżnie? - To było zanim się obudziła. -AleJeślito zrobisz, to może jej pomóc w. - Oczywiście - przerwała mu podniesionym głosem lumilkła na chwilę, aby się uspokoić. - Czy myślisz, żepotrafiłabym zrobić coś dla nie] odrzucając to wszystko. comam? Czy myślisz, że mam ochotę natakie poświecenie? - Nie bądź śmieszna. Nawet jeśli ona odzyska pamięćw pełni, nigdy nie będzie wiedziała niczego o Adamie. WJakisposóbmogłaby tegodokonać? Sheila przełknęła zwysiłkiem. - Dlaczego mam sama szukać kłopotów? -Dlatego, że narobisz sobie Jeszcze większychkłopotów, Jeśli mnie nie posłuchasz. Gapiła się na niego przez dłuższą chwilę. Dawneurazyodżyły wniej na nowo, - Och, ty zawsze myślisz owszystkim, prawda? Zawsze pisałeś moją część scenariusza. W porządku, najdroższy ojcze, pomyślę o tym - Sheila wysączyła swojegodrinka do końca i odstawiła szklankę, potem ukrytatwarz w dłoniach. -Ale to jest wszystko,co mogęclprzyrzec. DIANA MORGAN - Moja dzielna dziewczynka - powiedział Judd i przesunął ręką po jej włosach. - Im szybciej, tym lepiej. Dlaczego nie miałabyś zacząćjuż dziś popołudniu? Sheila rzuciła mu szybkie spojrzenie. - Nie mogę - powiedziała. - Zapół godziny mam lekcjętenisa. Muszę Już jechać. Judd spojrzał na niąuważnie. - Wczoraj teżmiałaś lekcję tenisa. Sheila znów spojrzała na niego spod oka i wzięła doręki pustąszklankę. - Uhm - podniosła ją i wysączyła jakieśniewidzialnekrople, potem podeszła do ojca szybkim krokiem i obdarzyła go niedbałym pocałunkiem. - Dozobaczenia, tato. I dziękuję cl zawszystko. Riken zmarszczył brwi, bo wydawało mu się, że słyszyw jej słowach nutkę sarkazmu,lecz Sheila wydawała siębyć zajęta tylko szukaniem swojej torebki. Juddwzruszył ramionami. Miała prawo wpaść w panikę, wcalejejsię nie dziwił. W końcu zdołał jąjednak uspokoić, tak jakprzewidywałod początku. - Ucałujmojego wnuka odemnie - zawołałza nią,kiedy wychodziła. Gdy Sheila znlknęła za drzwiami, Riken odczekał jeszcze chwilę i nacisnął guzik interkomu. - Liza? Połącz mnie z doktorem Paradem - zawahałsię przez chwilę i dodał: -1 zadzwoń do klubu tenisowego. Dowiedzsię, czy mają Jakiegoś nowego Instruktora tenisa. f Rozdział 16 - Cierpipani naselektywną amnezję - doktor Lanesiedział na brzegu łóżka Natalii. - Nie jest to nic niezwykłego u tych pacjentów, którzybudzą się ze stanu śpiączki. Natalia pomyślała przez chwilę. - Doktor Parad powiedział, że wczorajprzeszłam przezsmugę cienia. Ale przecież dopiero tydzieńtemu myślałam. że mam siedemnaście lat. - Tak, a dwa tygodnie temu miała pani dziesięć- Lanewstałi podszedłdo okna, gdzie przez chwilę rozważał cośwmyślach. - Terazma pani trzydzieści Jeden lat. Zawrócił iw dwóch krokach znalazłsię znowu przyłóżku. Nataliapotrząsnęła głową. - Do tej pory nie chce mi się w to wierzyć. -Trzydzieści J eden i anidniamniej- dodał Lane. -Toprawda. Sądzę, że najlepiej by było dla pani udać sięteraz w długą, długą podróż lnadrobić te siedem straconych lat. Oczywiście, Jeszczenieteraz, musi pani nabraćsił do takiej podróży. Sądzę, że pan Riken będzie mógłprzeznaczyć na topewną kwotę pieniędzy z tych. którymizarządza w pani Imieniu. - Kto? Lane zerwał się narównenogi inerwowym krokiempodszedłdo drzwi. Wyjrzał nakorytarz, jakby sprawdzając, czy nikogo tam nie ma, potem powoli podszedł doNatalii. DIANA MORGAN - Riken - powtórzył. - JuddRiken. Byt kiedyś panisponsorem. Natalia wzruszyła ramionami. - Przykro mi, nictakiego nie pamiętam. -Ale przypomni pani sobie kiedyś. - Czy coś jestnie wporządku, doktorze? - instynktNatalii, który w ostatnich dniach wyostrzał się corazbardziej, podszepnął jej, że toczy się tu jakaś gra, którejona nie rozumie. - Nie w porządku? Nie,wszystko jest w porządku -doktorLane nabrał głęboko powietrza i uśmiechnął siędo Natalii. -Jak się pani dzisiaj czuje? Próbował znów wskoczyćw skórę dobrodusznego, życzliwego lekarza, lecz było Już za późno. Uwadze Nataliinie uszedł anijego nerwowy sposób poruszania się. anidziwny sposób prowadzenia rozmowy. Położywszy się zpowrotem na łóżku i podłożywszysobie poduszkę podgłowę wyciągnęła w Jego kierunkuwskazujący palec. - Wczoraj dowiedziałam się. że zgubiło mi się gdzieśsiedem lat. Dzisiaj udzielonomi lekcji historii. Czy to jestpowód, dla którego pan się tu znajduje? Laneroześmiał się. - PowiedzianeJak na rasowego prawnika przystało. Nie. to nie Jestpowód, dla którego tujestem. DoktorParad przyjdzietu niedługo i będzie rozmawiał z paniąnaten temat, lecz to jest mójszpital. Ja tu kieruję tymodcinkiem, a nie Parad. I byłbym wdzięczny, gdyby. Przerwał nagle, bo wydało musię. że zaczyna gadaćbzdury. Odwrócił się i ujrzał, że Nataliawpatrujesię wniegouważnie. - Tak? Niech pan mówi. doktorze - Natalia była bardziej spokojna niż on. Lane patrzył na niąprzezdłuższą chwilę. - Kiedy przywieziono panią tutaj po wypadku, okazałosię. To znaczy. były pewne komplikacje. Podniosła brwi do góry, a potem zmarszczyła Je lekko. - Komplikacje? - zapytała. CHAPEL HlLL 169 Lane pożałował w te) chwili, żenie strzeliłsobie więcejnlżjednegodrinka dzisiaj rano. - Uległa pani poważnemu wypadkowi. Podczaszderzenia lodzidoznała pani poważnych urazów czaszki. Zaszła konieczność podjęcia pewnychdecyzji w paniimieniu. - To zrozumiałe - Natalia wzruszyła ramionami, leczpo chwili spojrzała na niegouważnie. - Jakie to byłydecyzje? W tym momencie do pokoju wszedł doktor Parad. Tużza nim ukazała się masywna sylwetka komendanta Wolfera. Wolfer rozpromienił się widząc, o ile lepiej wyglądateraz Natalia. - Serdecznie witam -powiedział. - Czy pani mniepamięta? Natalia uśmiechnęła się do niego. - Zdajesię, że widziałam tu pana wzeszłym tygodniu. -Tak, to prawda] Zajrzałem tu nachwilkę, aby popatrzeć na panią. Myślałem, że pani tego nie zauważyła- Zauważam wiele rzeczy - mówiąc to Natalia popatrzyła na doktora Lane. Doktor Parad przerwał tę wymianę zdań. - A może spróbowałabyś przypomnieć sobie coś Jeszcze,co dotyczy komendanta Wolfera, dobrze? Wodpowiedzi Natalia uśmiechnęła się Jedynie uprzejmie. Wolfer wzruszył ramionami. - Och, to nic, proszę się nie przejmować. Za toJapamiętam bardzo dużo rzeczy, które dotyczą pani. Doktor Parad zwrócił się do Lane'a: - Czy mi sięwydaje, że mieliśmy się spotkać dzisiajrano? Szukałem pana wszędzie. - Przepraszam,doktorze Parad. Poranny obchód siętrochę przedłużył i musiałem biec prosto na salę operacyjną. Teraz też się trochę spieszę. Jeżeli państwo miwybaczą. - skierował się ku drzwiom, lecz Wolfer, nibyto nienaumyślnie. zastąpił mudrogę. Wydawało się oczywiste, że policjant stara się zdenerwować Lane'a. I rzeczywiście. Lane poczuł, jak nagle. DIANA MORGAN ogarnia go uczucie panicznego strachu. Zdołałto jednakżeukryć za uprzejmą, obojętną maską. - Czym mogę panu służyć, komendancie? Policjant potrząsnął głową. - Och, nic, przepraszam - odstąpił dwa kroki robiącakurat tyle miejsca, ile starczyło Lane'owl, aby dotrzećdo drzwi. DoktorParadzwrócił się znów do Natalii. - Myślałem, że będzie ci milo ujrzeć człowieka, któryuratował ci życie. -Ach, cóż znowu. - mruknął Wolfer. Natalia wyciągnęła impulsywnie rękę w kierunku komendanta i potrząsnęła jego dłonią energicznie- Nigdy nie przestanę być panu wdzięczna, sierżancie. Doktor Parad opowiedział mi, że widział pan cały wypadek i natychmiast wezwał pan karetkę pogotowia. - Teraz mówisię do mnie "komendancie" -Wolferpodniósł palec do góry. -Już dawno nie jestem sierżantem. - Sierżant? - spytał doktor Parad ciekawie. -Nazwałaś go sierżantem? Natalia spojrzała na niego z poczuciem winy i wzruszyła ramionami. - Przepraszam, nie chciałam pana urazić. Samo misię wymknęło, panie. to znaczy,komendancie. - Wporządku - powiedział Wolfer. - Jeśli się nad tymlepiej zastanowić, dla pani Jestem wciąż sierżantem Wolferem - roześmiał się. -Nie przypominam sobie, abykiedykolwiek mnie pani taknazywała. Za to mogę paniwyliczyćkilka przezwisk,którewymyśliła pani dla mnie. Natalia patrzyła na niego z zamyślonym półuśmiechemna twarzy dochodząc do wniosku,że mówi ono tym, jakzachowywała się siedem lat temu. Sądzącpo jego słowach, niebyła zbyt dobrze wychowanaw stosunku doczłowieka, który miał się stać Jej wybawcą. Rzuciła murozbawione spojrzenieroześmiała się. - Przepraszam, Jeśli byłam dla pana niegrzeczna wtamtym życiu. CHAPEL HlLL 171 - Panimaniery bardzosię teraz poprawiły - poinformował ją Wolfer. - Wydaje mi się, że lubię panią teraz owiele bardziejniżwtedy, kiedy była pani z Jor. Doktor Paradmajestatyczniepodniósł rękę. - Och,to. to by było wszystko, komendancie. Tamłoda dama musi teraz trochę odpocząć. Wolfer pokiwał głową. - Przyjdę tu Jeszcze - powiedział. Wtym momencie Francesca Lucchesl wjechała dopokoju z całą szybkością,Jaką udałojej się wycisnąć zfotela na kółkach. Zanim zdążyła wyhamować, zderzyłasię z cofającym się ku drzwiom Wolferem, który praktycznie niemal usiadłjej na kolanach. Podniósł się natychmiast. przepraszając ją w zakłopotaniu. Francesca nieprzejęła się zbytnio tym Incydentem. - Hello, przystojniaku- wycedziła. - Co robisz dzisiajpo pracy? Natalia roześmiała sięgłośno. - Daj spokój, Francesco. on mą troje dzieci i psa. Nagle przerwała i spojrzała na zaskoczone twarze Parada i Wolfera; szczególnie doktor Parad wydawałsię być wstrząśnięty. - Skąd o tym wiesz, Natalio? Widać było, że Jestnie mniej zaskoczona; wzruszyłaramionami i popatrzyła na wszystkich po kolei. - Niewiem, skąd. Jakoś tak. Myślałam, że sierżantma. - słowa jej ścichty nagle. Doktor Paradbył zachwycony. - Zaczynasz sobie przypominać, a to jestbardzo dobryznak. Wolfer mrugnął doniej. - Komendant. Komendant Wolfer, młoda damo,niesierżant. Proszę o tym pamiętać. - Przyrzekam,że już będępamiętać. Wolfer uśmiechną} się. - Och,i przy okazji chciałbym skorygować pewnąnieścisłość. Mam siedmioro dzieci, nie troje. Francesca przełknęła głośno ślinę. 172 DIANA MORGAN - Siedmioro dzieci? -Do zobaczenia - uśmiechnął się Wolfer i skierowałsię ku drzwiom, lecz doktor Parad zatrzymał go, wręczając mu plastikową teczkę z papierami. - Wydaje mi się. żepowinien pan mieć kopie tych dokumentów, komendancie. Nadal niepokoi mnie sprawa tych czterech zgubionych miesięcy. Wolferwłożył teczkę pod pachę. - Zadzwonię do panapóźniej, doktorze. Patrzyli zanim, kiedy wychodzll i po chwili wszyscy wybuchnęll śmiechem. - Siedmioro dzieci - powtórzyłaFrancesca, łapiąc sięza głowę. - Ileż to może zdarzyć się jednemu facetowi w ciągu siedmiu lat! Doktor Parad obserwowałNatalię, której twarzzachmurzyła się w sposób widoczny. - Ludzie! - powiedziała Francesca potrząsając głową. - Myślisz, że znasz faceta już dość długo i nagle: trzask! wjednej chwili zmienia sięon wtwoich oczach. Siedmioro dzieci? Natalia zamyśliła się. - Doprawdy, trudno mi coś powiedzieć- powiedziałapo chwili. - Nigdy nie znałam nikogo na tyle długo, abymóc o nim powiedzieć coś na pewno. Mówiąc to patrzyła na Parada i zauważyła,że odwrócił oczy od je) spojrzenia. - Czas na naszą lekcję historii - oznajmił,podszedł dodrzwi i otworzył je szerzej, czyniąc wymowny gest ręką wstronę Francesld. - Jeżelinie mapani nic przeciwkotemu, chciałbym teraz zostaćsam z pacjentką. Francesca niespiesznie podjechała do drzwi. - Wpadnę później, -Hej. poczekaj sekundę! - zawołała Natalia zanią iFrancescaodwróciła się; Natalia posłałajej konspiracyjne spojrzenie. -Czy to była Lucy Ewlng? - spytała. - Ona go naprawdę nienawidziła za. Francesca roześmiała sięl potrząsnęła głową, kierującsię znowu w stronę drzwi. CHAPEL HlLL 173 - Wpadnę później, napewno. Doktor Parad zamknął za nią drzwi. - Zaczynamy lekcję historii- przesunął sobiekrzesłobliżej do jejłóżka. -Jesteś pewna, żemożemy zaczynać? Natalia wydawała się byćbardzo zdenerwowana. DoktorParad wyciągnął rękę i poklepał ją po dłoni. - Dzisiaj wspomnę ci tylko o kilku rzeczach,o którychpowinnaś zacząć Już coś wiedzieć. Pozostałe sprawyodleżymy narazie i poczekamy, może przypomnisz jesobie sama. Czy ten plan ci odpowiada? Natalia skinęła głową. - Tak, lecz najpierw musi mi pan powiedzieć jednąrzecz, która dla mnie jest w tej chwili najważniejsza. -Cóż tto ttaklego? Usiadła na łóżku i spojrzaław górę. - Muszędostać odpowiedź. -Tak? - A pan, doktorze, musi mi obiecać, że powie mi panprawdę. -Zrobię wszystko, co będzie w mojejmocy. Nataliaczekała Jeszcze przez minutę, potem nabrała głęboko powietrza w płuca i zwróciłasię dolekarza, patrzącmu prosto w oczy. - Czy. czy byłam w kimś zakochana? Parad uśmiechnął się. - Mamtutaj trochę notatek dotyczących twojej przeszłości. Niektóre z nich są kompletne, a niektóre niejasnosformułowane. Wydaje mi się, że kiedy przywieziono ciędo szpitala. - zawahałsię przez chwilę. Natalia spojrzała na niego wyczekująco. - Tak? Doktor Parad zwlekałjednakże z odpowiedzią. Miąłnadzieję, że dzisiaj rozmawiać będą tylko o Jej matce ldziadkach. Chciał przybliżyć fakty z Jej przeszłości, aletylkote, które dotyczyły szkoły podstawowej, liceum icollege'u. Jeśli rozmowa zeszłaby natemat szkoły prawnicze) miał przypomnieć jej,na jakie zajęcia uczęszcza. DIANA MORGAN la i za dzień lub dwa planował wprowadzić tutaj jejdawną współlokatorkę z okresu studiów. " - A co ty pamiętasz? - Parad spróbował dokonaćuniku. Natalia zamyśliła się. Nie pamiętała nic na tematokoliczności wypadku. Hasło "szkołaprawnicza" trafiałowjej pamięci w pustkę, tak samojak Imionajej przyjaciółi współlokatorki. - Miałam wrażenie, że coś mi się śniło - odwróciławzrok. - Śnił mi się Jakiś chłopak. Miał na imię Dennls. - Dennls. i co dalej? - Dennis Brenner. Parad nastawił uszu. - Brenner? -Uhm - Nataliaskupiła się. - Brenner. Tak, to byłDennis Brenner - uśmiechnęłasię do Parada. - Mójpierwszy chłopak w średniej szkole. - Jesteś tego pewna? Czternaście dni temu,kiedymyślałaś, że masz siedemnaście lat, nazywałaś go Parker. Natalia pomyślała jeszcze przez chwilę. - Tak, Parker, tobył Jordan Parker. Parad czekał milcząc, aż Natalia uporządkujeswojewspomnienia. - Dennls Parker - powiedział z naciskiem. - Twójchłopak w szkole średniej nazywał się Dennis Parker. Potem zaczął opowiadać o tych czasach, kiedychodziłado szkoły średniej wmalej miejscowości niedaleko Nowego Jorku. Uwielbiała Jeździć narowerze. Należała dokółka dyskusyjnego, trenowała biegi i trójskok. Naukaniesprawiała jej żadnych trudności. Podczas przerwmiędzy lekcjamibardzo lubiła wyskakiwać na chwilę domałego barku naprzeciwko na cocacolę. Tuż obok byłapralniapana Campbella,a za nią włoska pizzeria. Nadrodzewylotowej z miasta znajdowała się kręgielnia. Było to ulubione miejsce spotkań jej lDennlsa. - A więc. byłam zakochana. Wtedy. - powiedziałaNatalia. CHAPEL HlLL 175 - Tak,wtedy byłaś zakochana - Parad patrzył na niąwyczekująco. ;Natalia wyczuta,że Parad chce, abypowiedziałamuwięcej na ten temat, leczona nie była Już wstanie nicsobie przypomnieć. Lekarz przyglądał jej się z taką uwagą, że upewniła się,iż musi istnieć cośbardzo ważnego,o czymjeszcze nie było tu mowy. - Pamiętasz, wspomnieliśmyjuż dzisiaj jeszcze o jednym chłopcu. Przypominasz go sobie? - Inny chłopak? - zamrugała Natalia. -Jaki innychłopak? DoktorParad uśmiechnął się. - Myślę, żewkrótce sobie przypomnisz. Natalia uspokoiła się. - Wiesz, dokonałaś wspaniałych postępów. Myślę, żeprzyszedł czas na to, aby posłużyć się specjalnym rodzajem psychoterapiistosowanejw takich przypadkachJakopomoc w odzyskaniu pamięci. Są to jednak eksperymenty dośćniezwykłe i stanowiące duże obciążenie dlaorganizmu. Gdybyś Jednak wyraziła nanie zgodę, pomogłoby cl to znacznie w uporządkowaniu twoich uczuć. Nataliaskinęłagłową. - Tak, ma pan rację. Nieraz miewam całkiem zwariowane odczucia - przyznałazaskoczona. - Czasami jestempełnauniesienia z tego powodu, że odzyskałam życie, aJuż w następnejchwili ogarnia mnie wściekłość, że zmuszona byłamprzejść przez to wszystko. Doktor Parad uśmiechnął się współczująco. - Brzmi to tak. Jakbyśjużsama zrobiła dobry początek. Będę musiał porozmawiać z kilkoma ludźmi z tegoszpitala i wydać jeszcze kilka poleceń. - W porządku- powiedziała,lecz po chwili dodała: -Chciałabym wiedzieć wcześniej, zkim zamierza panpracować. Wydaje mi się, że ważne Jest, abyśmy sięzgadzali ze sobą, a nietylko same techniczne możliwości. Doktor Parad rzucił Jej spojrzenie pełne szacunku. Była bardzo bystra i niezwykle przenikliwa. DIANA MORGAN - Brzmi to bardzo rozsądnie. Potrząsnąłjej dłonią, a kiedy już szedł w stronę drzwiodwrócił się, aby pokazać jej kciuk uniesiony do góry. - Czy wiesz, że zbliża się chwila, kiedy będziesz mogłastąd wyjść? Natalia potrząsnęła gwałtownie głową. Inni pacjenci ; mielitam. poza tym szpitalem, swoje domy i rodziny, do \których chcieli wrócić, lecz jejdom był tutaj. Nie pamiętała nic Innego,nie tęskniła za niczym i była tu szczęśli- lwa. Świat poza muramitego szpitala był obcy,straszny ii nieprzyjazny, takim gowidziała w swoich wyobrażeniach. Pragnęła pozostać tutaj tak długo. jak to tylko byłomożliwe, lecz doktor Parad miał inne plany. - Wnastępnymtygodniu-powiedział. -W następnymtygodniu zrobimy sobie małą wycieczkę po mieście. AnaJutro umówiłem cię z kimś, kogo znałaś kiedyśdobrze. Oczywiście, jeśli będziesz miała siły i ochotę na to spot- ,kanie. - Kto to taki? -Sheila Riken. Nataliaskinęła głową. - OK. Spotkam się znią jutro. Starała się współpracować z Paradem. jak mogła. Nazwisko, które właśnie wymienił, nic jej niemówiło. Przypominała sobie jednak, że opowiadał Jej kiedyś, iż SheilaRiken byłakiedyś jej współlokatorką. Nie miała powodu,aby mu nie wierzyć. Poza tym,może widok te)Sheillrozjaśni trochę jej pamięć. - Spróbuj się teraz trochę przespać - powiedział lekarz. -Dobrze, ale najpierw muszę dostać odpowiedź. Parad spojrzał na niąwyczekująco. Nauczył się już,żekiedy sobie cośpostanowiła, nie było sposobu, aby jej towyperswadować. Jeżeli chciała się czegoś dowiedzieć, nicnie byłow stanie powstrzymać je) przed zadawaniem pytań. - Kto strzelał do J. R.? - spytałatwardo. Parad odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się głośno. CHAPEL HlLL 177 - Nie mam zielonego pojęcia - powiedziałpotrząsającgłową lkierując sięku drzwiom. ftA KomendantWolferjuż od czterech godzin czekał cierpliwie w swym wozie patrolowym, zaparkowanym niedaleko wejścia do szpitala. Na przednim siedzeniu obokniego piętrzyła się góra pustych puszek po coca-coli ikilka opakowań po frytkach. Nastawione niezbyt cichoradio nadawało muzykęcountry, a napodłodze samochodu poniewierały się pomięte nieco egzemplarzeSPORTS ILLUSTRATED. "Siedząc w jednym miejscu przez cztery godziny możnazobaczyć wiele interesujących rzeczy" - pomyślał Wolfer. - "Nawetjeśli w danej chwili interesuje cię zupełnie cośinnego. " O pół do trzeciej kilka pielęgniarek wymknęło sięchyłkiem do dużego ambulansu, stojącego tuż obok izbyprzyjęć, aby obejrzeć popołudniowy serial. Za dziesięćtrzecia doktor Kessler, Jeden z najbardziej znanych wmieście ginekologów, wyszedł przez okno na parterze namałytrawnlczek położony tuż za jego pokojem przyjęć lzabawiał się wrzucaniem piłek golfowych do małej puszki. Cztery po czwartejpięciu sanitariuszy wykradło sięprzez tylne wyjście zgabinetu rentgenowskiego, aby wukryciu za stertą skrzynek pograć sobiew karty. Poza tym wszystkim nic innego się nie wydarzyło. Dotej pory. Rozejrzawszy się jeszcze razuważnie wokoło,Wolfer sięgnął do schowka przed sobąi wydobył z niegotekturową teczkęz wypisanym na niej długopisemnazwiskiem Natalii Pamell. Zawarte w tej teczce kopiedokumentów czytał już pięciokrotnie, a teraz postanowiłto zrobićpo raz szósty. - Czteryzgubione miesiące - powiedział głośno. -Gdzie, u diabła, była ta dziewczyna przez całyten czas? Mogła być oczywiście przewieziona do jakiejś prywatne) kliniki,lecz po sprawdzeniu okazało się, że żadna. 178DIANA MORGAN taka klinika nie istnieje. Wolfer zmarszczył brwi i zaszeleścił papierami, szukając formularza wypisywanegoprzy zwalnianiu ze szpitala. Podpisu dołu dokumentubyt zupełnie nierozpoznawalny. - Ktoś musiałprzecież wiedzieć kiedy i dlaczego? Kiedy Wolfer wkładał teczkę z papierami z powrotemdo schowka ktoś. na kogo czekał przez całe popołudnie. pojawił się nareszcie. Wyszedł bocznym wyjściem i skierował siędo swego samochodu. Poruszał się niepewnie. jakby odmierzał staranniekażdy krok. - Nadal nie możesz rozstać sięz butelczyną. Lane? -Wolfer śledził go uważnie wzrokiem. Na tę chwilę czekałcałe dzisiejsze popołudnie. Wiedział, że to się zdarzy, byt tego pewien. Jeśli alkoholikzaczyna pić od samegorana, nie może się Już potemzatrzymać. "To było bardzo sprytneposunięcie z tym niby toprzypadkowymzastąpieniem drogi Lane'owi dziś rano" -pomyślał Wolfer. Specjalnie starał się stanąć jak najbliżej Lane'a wpokoju Natalii, chciał sprawdzić jego oddech. I oczywiście niepomylił się, odLane'a czuć było alkohol. Było kilka minut po piątej. DoktorowiMlchaelowi Laneudało się prawie prostądrogą dotrzeć do swego samochodu, opaść ciężko najego siedzenie i włączyć silnik. Samochód omal nie otarł się o tylny zderzak zaparkowanego obok mercedesa i posuwając się dziwnymi zrywamiwyjechałz parkingu prosto na ulicę. - Jezus,Maria! - krzyknął Wolfer zaskoczony. -I tenfacet przezcałe popołudnie pracował na sali operacyjnej? Wolfer ruszył za nim. starając sięutrzymać dystansokoło pięćdziesięciu metrów. Zauważył, że Lane nie zwolnił przed znakiem stopu na rogu, wydawało sięjednak,że panujejakoś nadkierownicą i - dzięki Bogu- nie byłodziś tu dużego ruchu. - No, dalej. Lane- mruknął Wolfer. - Zrób coś głupiego, coś naprawdę głupiego. T CHAPEL HlLL 179 I tak,Jakby Lane go usłyszał, postarał się zadośćuczynić jego życzeniu. Już na następnym skrzyżowaniu wykonałniedozwolony skrętw lewo, przecinając białąciągłą linięl przejechał skrzyżowaniena czerwonym świetle. Wolfer uśmiechnąłsię, osiągnąwszy swój cel i włączyłsyrenę orazmigające światła. - Mam go! - powiedział z zajadłą satysfakcją. -Tymrazem mam go na pewno! A. Rozdział 17 O pól dopierwszej w nocy Jordan otworzył frontowedrzwi swego domu tak cicho, Jak to tylko było możliwe,a następnie zamknął je delikatnie za sobą. Ostrożnieprzemknąłsię przez pogrążony wciemnościach salon. starając się stąpać podywanie i uważając, aby niepotrącić żadnegosprzętu, jednakniemiał dzisiaj szczęścia. - Jeszcze nie śpię - Sheila włączyła znienacka światłoi Jordan stanął w miejscu na środku salonu. Sheila ubranąbyła w szlafrok, na twarzy widniałyczarne smugi rozmazanego makijażu;byto widać ażnadto wyraźnie, że piła. - Co ty tu robisz? - Jordan spojrzał na nią z żalem. - Czekam na deble. Westchnął ipostawił teczkę na dywanie. Nie znosiłtych nocnych konfrontacji z Sheilą. - Jestem dziś zbyt zmęczony, aby sięz tobą kłócić. -Zawsze Jesteś zbyt zmęczony. aby robić cokolwiek. Jordan zacisnął zęby. - Proszę cię, chciałbym iść do łóżka. -Do czyjego łóżka? - spytała Sheilą ze złością. -Twojego czy mojego? - Ciiiicho. obudzisz Adama- Jordan zacząłwchodzićna schody. - Może najwyższyczas, aby się dowiedział, że jegorodzice niesypiają ze sobąl. 182DIANA MORGAN Serce Jordana podskoczyło gwałtownie, lecz sam niewiedział, co ma odpowiedzieć, wchodził więc dalej poschodach bez słowa. Sheila spojrzała za nim zmrużonymi oczyma. - Nadal ją kochasz,mam rację? Czuł Jej wzrok na swoich plecach. Znów zaczynaławszystko od początku i było jasne, że pragnie zmusić godo dyskusji. Jordan zaczynał już mieć tego dosyć. Niechciał kłamać, ale nie chciał też ranić Shelll. Niechnazwie go Jak chce, ale niech zostawigo wreszcie wspokoju, Ostre uczucie żalu szarpnęło mu serce. W tym wszystkim więcej byłoJego winy niż jeji Jordan wiedział otym. Ona starała sięprzecież jak mogła być wzorowążoną. aleIm bardziej się starała,tym bardziej on stawałsięznudzony. Nie potrafił jej pomóc. Kochała go przecieżkiedyś, a on próbował zcałych sił pokochać i ją. ByłaJego żoną, miał Ją zawsze wtedy, kiedy jej potrzebował lbyła matkąjego syna, lecz poza tym wszystkim nigdy nieudało jej się zająć miejsca Natalii w Jego sercu. Jordandawno zaprzestałJuż rozpaczliwych prób usunięciawspomnień o Natalii ze swej pamięci. Życie jego corazbardziej zaczynało przypominać pułapkę i myśl oNataliibyła jedynym promykiem przebijającym sięprzez ciemność. Życiez Sheilą stawało się powoli nie do zniesienia, leczporzucenie jej było niemożliwe. Sheilawiedziała,że JordanJe) nigdy nie opuści - byłna to zbyt uczciwy. Rok po roku przyrzekał sam sobie, że spróbuje byćtwardszy, że stanie się bardziej oddanym mężem i rok poroku oni obydwoje coraz bardziej oddalali się odsiebie. Sheilaszukała ucieczkinajpierw w pracy społecznej,Intensywnymżyciu towarzyskim, ana koniec - także wbutelce. Teraz nawet nie łączyły ich wzajemne pretensje,które narastały przez lata i żadne z nich nie żywiłonajmniejszejnadziei, że między nimi coś odmieni się nalepsze. Obydwoje stracili Już nadzieję na jakąkolwiekodmianęl serce Jordana ściskało się boleśnie zakażdym CHAPEL HlLL 183 lA razem,kiedywidziałstrach w oczach Sheill. Nie potrafiłJe) pomóc. Ledwo dawał sobie radę sam ze sobą. Kiedy Jordanwykryłjej pierwszyromans, poczuł niemalże ulgę. Stwierdził, że czujesię trochę zakłopotanyfaktem, żesprawa ta w ogóle go nieobchodzi, przynajmniej tak długo, jak długoSheila potrafiła zachować siędyskretnie. Nie usiłował nawet ukryć przedsobą tego, żenie czuł się zazdrosny, a przynajmniej niew takimstopniu, Jak tegooczekiwałaby Sheila. Cierpiał z powodutej swojej obojętności tak, jak cierpieć musiała i ona. Teraz próbował oddalić się do swego pokoju bez słowa. lecz Sheila była nieugięta. - Odpowiedzmi. do diabła! Czy nadal ja kochasz? Jordan stanąłw miejscu jak wryty, lecz nieodezwałsię. TerazShella posunęła się już zbyt daleko. Mogłasobie romansować z kim chciała, lecz jego świat, światfantazji, w którym panowałyprawdziwa miłość lszczęście, był niedostępny dla nikogo. - Jordanl Sheila chciała podbieckuschodom, leczstraciła równowagę i zatoczyła sięna niski stolik do kawy. Uderzywszy się boleśnie w nogę upadła na podłogę i zaczęłapłakać jak dziecko. Jordan, którego uczuciawahały sięmiędzy bolesnympoczuciem winy agłębokim współczuciem, zbiegł na dół, aby pomóc jej się podnieść. Byłakompletnie pijana. Ujął Ją silniepod ramiona i prawieniosąc skierował się dojej pokoju. - Chodź,Sheila, położysz siędo łóżka. -Chcę Iść do twojego łóżka. Nie odpowiedział. Podtrzymując ją troskliwie, pomógłjej osiągnąć szczyt schodów i powoli poprowadził wkierunku jejpokoju. Przez cały czas, kiedy kładł ją nałóżku i otulał kocem, łkałacicho Jakmałe dziecko. Jordanodwrócił się, abywyjść z jej pokoju,kiedy usłyszał, Jak zawołała go znowu. - Jordan? - nie był to Już glos pijanejkobiety, leczżałosna skargamałego dziecka. Zatrzymał sięw drzwiach. DIANA MORGAN - Tak. Shello? Zapadła chwila ciszy. Stojącw drzwiach Jordan widzlai otwarte drzwi do pokoju Adama. Mały, brązowy. pluszowy miś leżał na dywanie tuż u jegostóp. Pochyliłsię, aby go podnieśći głaszcząc mechanicznie miękkątkaninę czekał na to, co chciała mu powiedzieć Sheila. - Nie odchodźode mnie, proszę. Serceskurczyło mu się boleśnie. Patrzył na nią przezchwilę zastanawiając się desperacko, czy kiedykolwiekbyłoby możliwe, aby ją pokochał,aby zaczął odnosić siędo nie) z uczuciem i szacunkiem, lecz odpowiedź na tepytania znal Już od dawna. Ogarnęło go obezwładniającepoczucie klęski. - Och, Sheila - szepnął. - Takmi przykro. Nie zasłużyłaś sobie na to wszystko, co cię spotyka. Spojrzała na niego oczyma pełnymi łez - Ty też nie- powiedziałazdławionym głosem podługiej chwili milczenia. Spojrzenia Ich spotkały się i Sheila tak jakby wyczytała wreszcie w oczach Jordana całą prawdę, odwróciła siędo ściany i zaszlochata konwulsyjnie. Jordan podszedł do niejl spróbował ją objąć bezwzględu na swe obawy. Zrazuodepchnęła go gestempełnym gniewu i dumy, ale potemodwróciła się lprzywarła do niego, szlochając najego piersi. Niezdarnie gładziłją po ramionach zastanawiając się,jak to Jest możliwe, że czuje do niej tak mało lnienawidząc sam siebie za brak odpowiedzialności. Czuł się jak w potrzasku, z którego nie było wyjścia. Tak bardzo chciał umieć ją kochać lub chociażbytylko czuć jakiś związek znią, leczcałkowita niemożność wzbudzenia w sobie tychuczućpowodowała, żewszystko to stawało się nie dozniesienia. W końcu puściła go od siebie. Zapadła w niespokojnądrzemkę, a Jordan podążył powoli doswego pokoju. trzymając wciąż w ręku pluszowego misiaAdama. Wszedłszydo siebie zamknął starannie drzwi, włączyłświatło i umieścił misia na swym nocnym stoliku CHAPEL HlLL185 czując, jak ogarnia go uczucie ulgi. Takie nocne: scenyzdarzały się ostatnio zbyt często i na samąmyśl o nich czulsię śmiertelnie znużony. Najgorszebyło to, że Sheila ledwie je pamiętała nazajutrz ranolubpamiętała tylkoniektóre i wten sposób cała taniesmacznascena mogła się powtórzyć w tym samymujęciukilka nocy później. Jordan wydobyłz kieszeni klucze i portfel tak, jakczynił to każdego wieczoru. Ściągnął buty i niedbalerzuciłjew kąt. Marynarkę rzucił na najbliższe krzesło, akoszulę, której guziki szarpnął niecierpliwie, cisnął zcałej siły. celując na komodę. Nie trafił. Koszula opadłapowoli na podłogę. Przetarłzmęczone oczyi zamierzał już rzucić się nałóżko, kiedy nagle o czymś sobie przypomniał. Sięgnąwszy do portfela przejrzał zawartośćtrzech przegródek, zanim znalazł to. czego szukał. Między nowiutkimi kartami bibliotecznymi ukryty był nieco zgniecionykawałek starej gazety. Tuż obok niego znajdowałasięniezbyt wyraźna, pożółkła fotografia, zrobiona w budzie ulicznego fotografa. Jordan ostrożnie rozłożył papier i przeczytał notatkę, którą wydarł z gazetysiedemlat temu. Przeczytał jąjeszcze raz ijeszczeraz, potem powolnym. rytualnym ruchem, działając Jakby podwpływem jakiejśwewnętrznej siły, zmiął ją w małą kulkę i rzucił w poprzekpokoju, gdzie wylądowała prosto w koszu. - Żegnajcie, wspomnienia - powiedział głośno. Potem zmusiłsię, aby spojrzeć na fotografię. Byłotozdjęcie Natalii Pamell. Zrobione zostało w dniu. w którymobydwojezdali końcowe egzaminy. Uśmiechała sięna nim z przesadną, teatralną ulgą. malującą się natwarzy i Jeszcze teraz widział ją, jak stroi różne minyprzed wykonaniem zdjęcia. Nagle ogarnęły go wątpliwości. Jeśli pokazałby jej terazto zdjęcie, czylwjejpamięci odżyłaby tamta chwila? Jeślitak, to czy podbiegłaby do niego, aby natychmiast rzucićmu sięw ramiona? Poczuł, że Jest zbyt śpiący,aby. 186DIANA MORGAN zastanawiać się nad tym. Kiedy obudził się wczesnymrankiem pamiętał tylko, że śniło mu się, iż obok niegoleży Natalia. Pomyślał też, że najlepiej by bylo, gdyby już nigdy,nigdy się nie obudził. Rozdział18 Francesca podniosła w góręzdjęcie jakiegoś dziwniewyglądającego człowieka. Natalia patrzyła na nie przezchwilę w zamyśleniu. - Nie, nie mów mi. Sądzę, żeostatnio gdzieś jużwidziałamto zdjęcie. To Jest wiceprezydent Stanów Zjednoczonych. Francesca roześmiała się i rzuciła okiem na fotografię. - Jest raczej podobny domojego ostatniego męża,Emlego. DoktorParad uśmiechnął się do niej. Natalia byłabardzo zaskoczona. - Czy tomoże Jest mój chłopak, ten, z którym byłampodczas wypadku? - spytała. -Jeśli tak. musiałam byćjuż chyba w stanie śpiączki, kiedy się z nimspotykałam. Francescapoklepała ją pokolanie. - Nie, głuptasku, to jest Pee Wee Herman. Natalia wzruszyłaramionami. Po przeszło godzinieoglądania fotografii różnych znakomitości i ludzi, o których mówiono jej, że byli niegdyś Jej znajomymi, czułasię nieco znużona. Parad zamknął album ze zdjęciami. - Myślę, że masz dosyć na dzisiaj wysiłków intelektualnych, Copowiedziałabyś teraz na mata porcjęfizykoterapii? Natalia wzdrygnęła się. Fizykoterapia kojarzyła Je) sięwjakiś sposób z obrazami, przedstawiającymi śrcdnio- wieczne tortury. l. DIANA MORGAN - NieJestem pewna, czy jestem już na to gotowa -powiedziała cicho, patrząc w dół. Nienawidziła swej słabości, lecz równienienawistnabyla dla niej myśl o konieczności zetknięcia się z jakimiśnieznanymi urządzeniami. - Możemy zacząć kiedy indziej - powiedział Parad zprzyjaznym uśmiechem, którym jednak nie zdołał zamaskować stanowczości, jaka brzmiała w jego glosie. Zawsze, Ilekroćbył zmuszony skłonić do czegoś pacjenta wbrewjego woli, starał się byćprzytym ujmującogrzeczny. Natalia rzuciła mu żałosnespojrzenie i powolipokiwałagłową. - Czy tooznacza,że mam sobie pójść? - spytałaFrancesca. - Tak - powiedziała nagle Natalia. -Och. nie! Potrzebujesz kogoś, kto doda cl odwagi. Nie zemdleję,przyrzekam. - Bardziej obawiam się tego, że będziesz się śmiała. Francesca rzuciła jej współczujące spojrzenie. - Nie mą mowy. kochaną. Harcerskie słowohonoru. - Dobrze, zaczynajmy już. Parę minut później znalazła się jakby w dziwacznej saligimnastycznej, otoczona przez poziomeporęcze, obclążnlkl i dziwniewyglądające przyrządy, których wyglądpotwierdzał jej najgorsze podejrzenia. - Sala tortur - stwierdziłapo chwili,obejrzawszywszystko uważnie. -Spokojnie, to wszystko jest dla ludzi - powiedziałParad, próbując dodać Jej otuchy. Natalia rzuciła mu paskudne spojrzenie, lecz on wciążsię uśmiechał. - Chciałabym mieć Jeszcze chwilę do namysłu - mruknęła. -Myślę, że miałaśich Już dosyć -odpowiedział,podchodząc do zamontowanegona ścianie ekranu. Nacisnął kilka guzików l- ku jej zaskoczeniu - naekranie ukazał się film rysunkowypokazujący, jak należy wykonywać poszczególne ćwiczenia. Drzwi otworzyły CHAPELHlLL 189 się i do pokoju wkroczyłaenergicznie sympatyczna, młoda kobieta, ubrana na biało, - Ach, jesteś już - powiedziała, obdarzając Natalięprzyjaznym spojrzeniem. -Jestem Leslie Smith, będziemy tu razem pracować. Czeka nas wiele wspólnychgodzin, może od razu pozbyłybyśmy się zbędnych formalności, dobrze? Ja JestemLeslie. tyjesteś Natalia. Myślę,żeułatwi nam to współpracę. Natalia powitała jąz taką dozą entuzjazmu, jaką udałojej się z siebie wykrzesać. Nie było tego dużo. Toteż nicdziwnego, że wydawała się być zaskoczona, kiedy Leslieznów się roześmiała. - Wiem. że teraz widok tego wszystkiego przyprawiacię o dreszcze- powiedziała młoda kobieta z powagą. -Lecz wkrótce zorientujesz się,że niektóre z tych przyrządów staną się twoimi najlepszymi przyjaciółmi. W odpowiedzi Natalia przewróciła tylko oczami. Lesliedala znak Paradowl, aby wyszedł. Mrugnąwszyostatniraz do Natalii, zniknął za podwójnymi drzwiami zostawiając jaz Francescal terapeutką, Natalia usiłowała walczyć z ogarniającym ją uczuciempaniki, leczLeslle wystarczył jeden rzut oka na nią. - Wiem,co teraz czujesz -powiedziała spokojnie. -Wkrótceto minie. Wkrótce przekonasz się, że to, coosiągniesz w tym pokoju, stanie się dla ciebie jedną ztychrzeczy,które liczą sięnajbardziej, które pozwoląodczuć cl wpełni, kim Jesteś i naco cię stać. Wprowadziła fotel Natalii pomiędzy dwie poziome poręcze. Natalia spojrzałana nią iwstała, przytrzymując sięporęczy. Stała na drżących nogach czekając na dalszeInstrukcje, czując się jak ofiara piratów,skazana naspacer po desce wystawionej zaburtę. - Pochyl się bardzie) do przodu, Natalio - powiedziałaterapeutką -Będzie cl łatwiej. Natalia posłuchała tego polecenia i bez chwili namysłuspróbowałaposunąć sięnaprzód, lecz Leslie zatrzymałają. 190DIANA MORGAN - Poczekaj, aż powiem ci, Jak masz iść. Najpierw Jednanoga do przodu, potem Jedna ręka do przodu. Następniedruga noga idruga ręka i tak dalej. Nie próbuj robić zbytwiele. Wystarczy,jak codziennie posuniemy się o jedenmały kroczek naprzód. Wiadomość, że będzie musiała mordować siętu co dniasprawiła, że serce skoczyło Natalii do gardła, lecz spojrzała naprzód odważnie i ostrożnie posunęła jedną stopędo przodu, zaciskając dłonie z całej siły na poręczach. Pierwszychparę kroków poszłołatwo, lecz później siłyzaczęły gwałtownie ją opuszczać. Natalii wydawało się. że Jej ciało ważytonę, lecz nie chciałaprzerywać. Jeszczenie. Wydawałojej się, żejej nogi sąz gumy i że nie starczyJej sił na to, by posunąć się choćby o cal. Zacisnęłajednak zęby icałą siląwoli zmusiła się do tego,abyposunąć jedną ze stóp jeszcze raz do przodu. Wysiłek tenwyczerpałją kompletnie. Stwierdziła z przerażeniem, żepot zebrał jej się na brwiach i zaczyna zalewać oczy. Je)dłonie również były śliskie odpotuiuściskich na poręczyniebył już taki silny jak na początku. - Wystarczy na dzisiaj - zaczęła mówić Leslle. lecz wtej samej -chwiliNatalia ostatecznie straciła siły i upadłabezwładnie na matę. Zręczne ręce Leslie podtrzymałyją i troskliwie osadziływ fotelu na kółkach, lecz Natalia wybuchnęła płaczem,upokorzona własną słabością. - Olimpiada jest dopiero za parę lat - poinformowałają Leslie. - Myślę, że zdążymy do tego czasu. Natalia posłała jej słaby uśmiech i wyprostowała się wswym fotelu,ocierającłzy wierzchemdłoni. - Chciałabym widzieć twarz Parada, kiedy pewnegodniawstanęsobie i wyjdę stąd na moich własnychnogach. Francesca, która całą tę scenę przetrwała w niezwykłym dla siebiemilczeniu, wybuchnęła głośnym śmiechem. - Powiedz mi przedtem, kiedy to ma nastąpić. Kupięsobie bilet w pierwszym rzędzie. CHAPEL HlLL 191 I Dopiero po powrocie do swego pokoju Natalia zrozumiała, co takiego właściwie się stało. Chodzlłal Stawiałai kroki! Natalia Pamell chodziła znowui wiedziała z żelaI zna pewnością, że nie zamierza przestać już nigdy. Nagle przestała obawiaćsię tego obmierzłego pokoju. Chętniel by teraz tam wróciła. W tym pokoju czekała na niąE wolność. Leżała jeszcze przezchwilę, rozkoszując sięl' myślą o dokonanych dzisiaj osiągnięciach, a potem za padła w głęboki sen. [ Natalia poprosiła o to, aby pozwolono jej ćwiczyć dalej; już następnegodnia po śniadaniu. Z początku używała' jakopodpórki poziomychporęczy,potem specjalnegochodzika,aż nadeszła chwila,kiedy spróbowała samazachowaćrównowagę. Zdawała sobie sprawę z tego, żewiele dzieli ją jeszcze od chwili, kiedy postawi swójpierwszy krok poza tym pokojem, lecz nie ustawała wwysiłkach. Kilka tygodni późniejbyła Jużgotowa do tej próbypomimo,iż ruchy jej byłyjeszcze chwilami trochę chwiejne i niepewne. Pewnego ranka stanęła w drzwiach swojego pokoju, patrzącw głąbkorytarza, a na twarzy jej niebyło ani śladu trwogi. Wzdłuż obydwuścian korytarzastali rzędempacjencii personel szpitala, czekajączzapartym tchem na pojawieniesię Śpiącej Królewny. Oczywiście nie byłasama w czasie tej swojej pierwszej,naprawdę samodzielnej drogi. Tuż za nią ostrożnie posuwała się Leslie, a Francesca jechaław swym foteluobok, aby podtrzymać ją na duchu. Wyczyn Natalii stal się wydarzeniem dnia. Wieśćrozniosła sięszybko, tak szybko, że wszystko, cożyło zbiegło; się, aby to zobaczyć. Wokół Natalii zebrało siętyluludzi. że stojący pośród nich Jordan Brennerbyłtylko Jednym z tych, których mijała na swejdrodze. Lecz Natalia nawet: nie przeszła koto niego. W pewnym momencie zagubiła" nieco rytm swoichkroków, potknęła się i upadła prosto; W ramiona doktoraLane. który stal tuż obok Jordana. ^ Jordan również instynktownie wyciągnął ręce do przodu. aby ją podtrzymać. Korytarz zatrząsł się od gwaitow. 192 DIANA MORGAN nych oklasków i okrzyków radości. Jordan czul się jak logłuszony, wszystkie dźwięki docierały do niego jak przezgęstąmglę. Gdy usiłował jąpodtrzymać, jej krótklewłosy ldotknęły na chwilę jegorękiwzbudzając emocje, o których już dawno zapomniał i o których sądził, że nie jestjuż do nich zdolny. W tej krótkiej chwili jegopamięćodtworzyła wspomnienie jej j edwablstych włosów naj egotwarzy, kiedysię kochali. Było tS wspomnienie tak żywe,tak namacalne, że Jordan ledwo stłumił okrzyk bólu. Natalia wyglądała teraz zupełnie Inaczej niżkiedyś, lecznadal była to jego Natalia. Jej błyszczące włosy obciętebyty na wysokości policzków w sposób,w Jaki przycinasięje małym dziewczynkom. Nadal jednak potrafiły poruszać sięz każdym jej krokiemjak dawniej. Jej oczystraciły dawnyblask, lecz z każdym dniem, zdawało się. pojawiały się w nich nowe iskierki. Była wciąż bardzoblada iporuszała się z wyraźnym trudem, lecz już napierwszy rzut okawidać było, że nie straciła nic ze swejdawnej siły charakteru. Siedem latnie odebrałojej tegonieuchwytnego wdzięku, który zniewalał niegdyśwszystkich i Jordan stwierdził z niezachwianą pewnością, że rozpoznałby jązawsze i wszędzie. Natalia niezauważyłagoWzruszyła ramionami i zażartowała ze swego potknięcia: - I ja uprawiałam kiedyś gimnastykę? Teraznie utrzymałabym wrównowadze nawet książeczki czekowej! Wszyscy wokół roześmiali się. W następnej chwili Natalię Parnell otoczyła grupkagratulującychjej i wyrażających uznanie ludzi. W ciągu następnych dwóch miesięcy Natalia Parnell poczyniła wspaniale postępy. Jej powrót do rzeczywistego świata i prawdziwego życia pozostawał Już tylko kwestią czasu. Po owym pamiętnym potknięciu, Natalia całądrogę powrotną do swegopokoju pokonała również sama. Jordan stał w miejscu, patrząc za niąz bólem woczach. Wydawało musię, że otoona odchodzi od niego. tym razemnaprawdę na zawsze. Lane rzucił mu spojrzenie pełne zrozumienia. n CHAPEL HlLL 193 - Minęłaby mnie jak kogoś obcegona ulicy - mruknąłJordan. Doktor Lane poklepał Jordana po plecach. - Niech panzapomni oniej - powiedział, ' Ma panteraz własne życie. Niech pan pozwolimleć Jejswoje,cokolwiek miałoby tooznaczać. Lecz Jordan nie chciałpoddać się tak łatwo. - Nie mogę pozwolić Jej tak odejść. Muszę spróbowaćjeszczeraz. - Spróbować? - Lane odwrócił się do niego. -Czegopan chce spróbować? Nie Jest Już przecież pana dziewczyną. Zrozum, człowieku, tojuż jest skończone. Jejnajwiększym problememterazjest spróbować przypomnieć sobie, gdzie była i kim była przez ostatnie trzydzieści lat swojego życia. Ona nie pamięta nawet własnejmatki, a pan chce, żeby pamiętałate parę latspędzonychzpanem? Jordan byt zdruzgotany, nie mógł zrozumieć, dlaczegoten lekarz przemawia do niego tak opryskliwie. - Niech pan posłucha - ciągnął Lane. - Przykro mi, żemuszębyć dla pana okrutny,lecz w końcurnusi panpogodzićsięz faktami. Nie możnawiecznie żyć przeszłością. Jordan był Jak ogłuszony. Za kogo uważał się ten facet,żeby mówić mu, comarobić? Nagle doktor Lane opuścił go, rzucając jakąśuwagę onagłym wezwaniu go do sali operacyjnej. Jordan stałpatrząc za nim, aż nagle poczuł czyjąś rękę na ramieniu. Obejrzał się. Tuż za nim stał uśmiechnięty doktorParad. - Toniewiarygodne, czego ta dziewczyna zdołała dokonać. I niech pan sobiewyobrazi,że cały czas ukrywałato przede mną. Ają myślałem, że ona potrafiporuszaćsię tylko w fotelu na kółkach - ze zgrozą potrząsnąłgłową. -Toniespotykane:leżeć bezwładnie przez siedemlat i przyjść do siebie wtak nieprawdopodobnie krótkimczasie. Jordan poczuł się jak odrodzony. DIANA MORGAN 194 - Zawsze była taka. Zawsze uwielbiała wyzwania, które stawiało Jej życie. Pewniedlatego powróciła do życia -pokręciłgłową z podziwem. - - Nic się nie zmieniła. -Wszystko wskazuje na to. że wkrótce będziemy mogli ją wypisać - powiedziałParad szczerze. - Tak prędko? - spytał nerwowo Jordan; dopóki byłatu. wszpitalu, zawsze mógł przyjść i patrzeć na nią. -Miałem namyśli to, żeona nie potrafi Jeszcze dobrze chodzić. - Każdego dnia będzie poruszała się coraz lepie). Wiepan. że nie jest sparaliżowana. Z początku,kiedy jej otym powiedziałem, była trochę przestraszona perspektywą opuszczenia szpitala - to było całkiem naturalne -lecz kiedy stwierdziła, że ma przed sobą jeszcze cale życiezadecydowała, że rozpocznie je tak szybko, jak tylkobędzie mogła. Miałem pewne wątpliwości,dopóki niezobaczyłem Jej dzisiaj, Jak chodzi. To stało sięszybciejniż mogłem to sobie kiedykolwiek wyobrazić. Jordan zmarszczył brwi. - Ale. Dokąd ona pójdzie? DoktorParad spojrzał mu prosto w twarz. Jordan niepotrafiłby ukryć swoich uczućdo Natalii i nie próbowałnawet tego czynić. Nie obchodziło go teraz, co ten lekarzsobie o nimpomyśli. - Natalia pragnie stanąć twarzą w twarz ze swojąprzyszłością, nie oglądającstę w przeszłość. Chciałabywrócić do szkoły prawniczej lzacząć wszystko od nowa. - Czy to jest naprawdę dobry pomysł? -To nie ma znaczenia -roześmiał się lekarz. - NieJestem pewny, czy byłbym w stanie ją powstrzymać. nawet Jeślibym bardzo chciał -wzruszył ramionami. -Aledlaczego miałbymchcieć ją powstrzymać? Jej motywacje wydają się być całkiem sensowne. Jordan znowu zmarszczył brwi. - Czy niejest to jednakzbyt duże ryzyko? -W tego typu przypadkach zawsze istnieje pewneryzyko. Nagły szok mógłby unieczynnlć jej pamięć, leczrównie dobrze mógłby przywrócićJej pamięć w całości. CHAPELHlLL 195 Niektóre reakcje bywają bardzoniebezpieczne. Może nastąpić katatonia lub ponowne zapadnięcie w stan śpiączki. Nie twierdzę,że w tym przypadku Jest to niemożliwe, tosię może zdarzyć zawsze. - Czy Natalia wie o tym wszystkim? Doktor Parad skinąłgłową. - Jestgotowapodjąć to ryzyko - oparł sięo ścianę ipochwilimilczenia podjął następny temat. - W związkuz tym mamdo panawielką prośbę. Potrzebuję panapomocy. Serce Jordana zabiło gwałtownie. - Co mogę dlapana zrobić? Czypotrzebuje pan więcejszczegółów z Jej przeszłego życia? - Chciałbym, żeby pan się z nią spotkał. Jordanowi zabrakło tchu. - Ma pan na myśli. to znaczy. Mam z nią rozmawiać? - Byt pan niegdyś dla nie) bardzo ważną osobą. A onadlapana. Jordan poczuł, żemusigłośno wypowiedzieć pytanie,które od kilku chwil natrętnie tłukło mu się po głowie. Najpierw Jednak wziął głęboki oddech. - Czy. czy onao tym wie? Parad przecząco potrząsnął głową. - Prosiła mnie,abym nie opowiadał jej o tych rzeczach,których nie może sobie przypomnieć. Myślę, żeobawia się, iż moje słowa mogą zniekształcić obraz rzeczywistości w Jej pamięci. PowiemJej o tymJedyniewtedy,jeśli mnie o to zapyta. Jordan bytwstrząśnięty. Nerwowo zacisnął pięści lschował obie ręce do kieszeni. - Myślałem dużo otym, copowinienem powiedziećNatalii, kiedy ją zobaczę. Ale myślałem wtedy, że ona cośpamięta. - Zdaję sobiesprawę z tego,że to jest dla pana trudneprzeżycie. Jeśli nie ma pan nicprzeciwko temu, będętutajczekał, podczas gdy pan. - Parad zapraszającymgestem wskazałdrzwi do pokoju Natalii. 196DIANA MORGAN Nogi ugięty się pod Jordanem. - Pan myśli, żeby. teraz? Doktor Paradpokiwałgłową. - Jeśli jest pan gotów. Jordan nigdynie czuł się mniej gotów niż teraz. Mijającpacjentów, lekarzy i pielęgniarki przeszedł krokiem lunatyka wzdłuż korytarza i zatrzymał się tuż przeddrzwiami pokoju Natalii. Jedyne, co mu teraz przychodziło do głowy, to zapukać do tych drzwi, wpakować siędo tego pokoju i powiedzieć: - Cześć,JestemJordanBrenner. Byliśmy kiedyś wsobie po uszy zakochani i zamierzaliśmy wyjechać doArizony, aby tamwziąćślub. Ale zdarzył się ten wypadeknajeziorze lpopsuł wszystko. Zapadłaś w śpiączkęnasiedem lat, a jazrobiłemdziecko twojej współlokatorce imusiałem się z nią ożenić. Jordan nacisnął klamkę i powoli wszedł do pokoju. Rozejrzał się wokoło lujrzał Natalię siedzącą na łóżku lodwróconą do niego plecami. Czytała książkę; czytając,wykonywała jednocześnie ćwiczenia nogami,trenującruchy nożycowe:pięćpoziomo i pięć pionowo. To przywołało w Jego pamięci bolesnewspomnienia dni. kiedyuwielbiałaćwiczyć na drążkach w uczelnianej sali gimnastycznej. Zastanowiło go, czy kiedykolwiek jeszczepowróci do tamte) formy. Jordan rozejrzałsię dokładnie po pokoju i roześmiałsię w duchu. Pomieszczenie to przypominało raczej sypialnię jakiegośzwariowanego studenta niżpokój szpitalny. Na Jednej ze ścian, tuż przy Je] łóżku, wisiały Jednaobok drugiej setki fotografii wśród których rozpoznałzdjęcia Ronalda Reagana, Michaela Jacksona, księżniczki Diany. Michaela J. Foxa, Mleka Jaggerajuż poczterdziestce,Sally Rlde, Geraldlne Ferraro. Była tamrównież lista osób występujących w serialuDALLAS. Jordan zauważył,że imię Krlstin, bratowejJ. R., byłozakreślonena czerwono, apod spodem widniały Jakieśnotatki. n CHAPEL HlLL 197 as. m Na podłodzetuż przy jej łóżku leżały sterty książek. przeważnie tych, które wydanow ciąguostatnich pięciulat. Jordan dostrzegł wydanie przeglądowe LIFE'u z latosiemdziesiątych; byłootwarte na fotografii przedstawiającej eksplozję CHALLENGERA. Najbardziej jednak rzucałsię w oczy olbrzymiplakatturystyczny, przedstawiający Jezioro w Chapel Hlll. Widniały na nim kolorowe żaglówki i narciarze wodni, acałość utrzymana była wJasnych,optymistycznych kolorach. Napis reklamowypod spodem głosił:"CHAPELHILL,POŁUDNIOWA CZĘŚĆ NIEBA". Jordan zatrzymałsię w połowie drogi między drzwiami a łóżkiem, bojąc sięnawet głośniej odetchnąć. Widział stąd jej głowę z tyłu,Jej włosy były teraz inne, przycięte krótko odsłaniałyuszy, lecz miałyten sam prowokacyjny odcień czerni, coniegdyś i Jego palce zatęskniły za ich dotykiem. - No więc, zamierza panwejść czy nie? - spytałaNatalia, nie odwracając głowy. Jordan zdrętwiał, potem Jego serce zatrzepotało Jakszalone. - Skądwiesz. Skąd pani wie, że Jestem tutaj? Bez słowa wskazałana lustro wiszące nad zlewem. Ujrzał w nim odbicieJej twarzy i nadal stał jak wryty. - Dziękuję, że pomógł mi pan podnieść się na nogitam, na korytarzu. Zauważyła więcgol - Och. cóż znowu. Była pani naprawdę wspaniała. Natalia odwróciła głowę i popatrzyła na Jordana zprzekornym błyskiem w oku. - To małe przedstawienie,które zaprezentowałam parę minut temu, byłoprzeznaczone specjalnie dlalekarzyl personelu szpitala. Wydawałomi się, że oni tego bardzopotrzebują,żeby ktoś rozpropagował wspaniałą działalnośćtego szpitala. A poza tym. czyż nie zostałam dziewczyną roku szpitala stanowego wPółnocnej Karolinie? Wstała i podeszła do niego. Chodziła bardzo dobrze. - Ale. ale widziałem przecież, że miała pani trudnościz chodzeniem. wtedy. 198DIANA MORGAN - To byłtaki mój prywatny żart. Potrafię już chodzićbez kłopotów. Uwielbiam zato upadać wramiona doktora Lane. Jordan poczuł ukłucie zazdrości. - Dlaczego? -Nie lubię go. I on mnieteż bardzo nie lubi - uśmiechnęła się szelmowsko. -Nienawidzi mnie dotykać. - A więc zrobiła to pani. aby go zirytować -Jordanuśmiechnął się z ulgą. To właśnie była cała Natalia" - pomyślał ciepło. Uwielbiałaniegdyś droczyć sięl z nim, ale z zupełnieinnych powodów. Najpoważniejsze urywki wJego prawniczychpodręcznikach opatrywała śmiesznymi, rysunkowymi komentarzami. Zdarzało się również, że w samym środku ważnego egzaminu znajdował nagle międzyswymi papierami dowcipny, krótki poemacik. Nagle nadpłynęło ku niemuinne wspomnienie, wspomnienie tego wieczoru, kiedy na uczelni wydano uroczyste przyjęcie dla tych studentów, którzy skończyli ostatnirok. Byłoto na kilkadniprzed wypadkiem. Miał wtedyna sobie swójnajlepszy, zresztąJedyny garnitur iNataliaujrzawszygo w nim poraz pierwszy, wybuchnęła śmiechem. Późnię), gdypo ciemku wymknęli się nad jeziorolwypłynęliłódką na sam jego środek, znienacka wepchnęła go w tym garniturzedo wody. Dlaczego wtedy to zrobiła? Dlatego, że jej się takpodobało. Ponieważwyglądał Jak zarozumiały głupiec lstwierdziła, że zimna kąpiel dobrze mu na to zrobi. Wściekły i ociekającywodą wdrapałsię wtedy z powrotem na łódź, chwycił ją w pół l- nie zważając na Jejkrzykil szamotaninę - zwalił się wraz z nią z powrotem dojeziora. Była ubrana w różową, bawełnianą koszulkęidżinsy. W wodzie ubranie to oblepiło dokładnie Jej kształty i gdy wypłynęła na powierzchnię, prychającwokółwodą. poczuł taki przypływ pożądania, że zakręciło musię w głowie. Jakoś zdołał ściągnąć z niej towszystko iprzywarlidosiebie mocno nie zwracając uwagina to, żenoc była chłodna, a oni znajdowali się nadal naśrodku CHAPELHlLL 199 jeziora. Kochali się w wodzie,przy świetle księżyca,niepomni niczego i zajęcitylko sobą. Jej nogi oplatałyJego biodra, widział tuż przy sobie jej pełną namiętnościtwarz. Serce ścisnęło mu sięboleśnie. - Czy pan się dobrze czuje? - Natalia stała o kilka stópod niego,przyglądając musię z troską. -Hej, dzieńdobrylNiech pan sięobudził Jordanwzdrygnął się i opuścił krainę marzeń. Słabe"Dzień dobry"było wszystkim, co zdołał terazpowiedzieć. - No właśnie, dzień dobry - odpowiedziała. - Awięc,czy jest pan następnym lekarzem, który przyszedł tuwśclbiać swój nos? Czy może przysłał tupana doktorLane. abyzdobył pan więcej danych o mnie? - Niestety, nie. Doktor Lane nie zawsze zdaje sobiesprawęz tego, z kim rozmawia. Nataliauniosła brwi. - A więc. Jest pan wrogiem naszego kochanego doktora Lane. Wobec tego mam nadzieję,że zachowapandla siebie to, co powiedziałampanu o nim. Nie chciałabym, aby wyszłona Jaw, że żywię niezbyt przyjazneuczucia dlakogokolwiek z personelu tego szpitala. - Może mi pani zaufać. Natalio - to było takie piękne,móc wymawiać Jej imię głośno, stojąctuż przed nią, lecztam, gdzieś wokolicach serca Jordan Brenner czuł ból,jakby ktoś zadałmu śmiertelną ranę. Chciało musiękrzyczeć. Ostatkiem sit powstrzymywałsię, aby nie chwycićJej za ramiona i nie spytać: . Czy niepamiętasz. Jak uczyliśmy się w moim pokoju? Czyniepamiętasz tych wszystkich chwil, spędzonych razem naJeziorze? Czy nie przypominaszsobie, Jak leżeliśmy wswoich ramionach, rozmawiając i kochając się aż doświtu? " - Słucham? - Natalia popatrzyła na niego. -Czy pancoś mówił? Jordan zdrętwiał. - Przepraszam. Przeszkodziłem pani. Powinienem jużpójść i porozmawiać z lekarzem. DIANA MORGAN 200 - Ach, więc Jednak szuka pan doktora Lane. Ale niechpan mu nic niemówi. Jordan podniósł nerwowym ruchem dwa palce w górę. - Słowo honoru. Zatrzymam pani sekret dla siebie. - Na zawsze? - nalegała Natalia, uśmiechając się. Jordan podszedł do drzwi i otworzył je czując, jak Jegoserce zalewa ciepła fala wzruszenia. - Na zawsze - odpowiedziałcicho. Rozdział 19 Zmierzając w kierunku pokoju Natalii, Francesca ujrzała Jordana, Jak zamyka za sobą drzwi i powoli odchodzi w głąb korytarza. Przystanęłal gapiła się za nim, ażzniknął za zakrętem. - Kto to był ten facet? - rzuciła trzymany w ręku plikfotografii na stół Natalii. -Czy był to Jakiś podejrzany typz twojejprzeszłości? Natalia uśmiechnęła się szeroko i odpowiedziała takimsamym poważnym tonem: - Myślę, że jeden zwielu. -Uważaj,bo doznasz ciężkiego szoku, kiedy nagleprzypomną ci się wszyscy faceci, z którymimiałaś doczynieniaw college'u. - To się może zdarzyć, zwłaszcza jeśli okaże się. żewszyscy byli moimi kochankami- uśmiechnęła się Natalia. - Coś podobnego! - wykrzyknęła Francesca, przybierając zgorszony wyraz twarzy. Roześmiały się obie. - Jakie mamy plany na dzisiaj? - Natalia przeciągnęłasię leniwie. - Znowu sesja zdjęciowa? Francesca podsunęła Jej zdjęcie Madonny. NataliaprzyglądałaJej się uważnie przez chwilę,a potem wzruszyła ramionami. - Co to jest, reklama bielizny damskiej? Francesca zachichotała. 202DIANA MORGAN - Zobaczysz, że padniesz, kiedy cl opowiem coś o tejdziewczynie. Natalia słuchała cierpliwie, jak Francescasnuje swąopowieść o tym, co zdarzyło się na świecie w ciąguostatnich siedmiu lat. "Dobrzeby było" - pomyślała - . gdyby ktoś zechciał miopowiedzieć, co zdarzyło się w ostatnich trzydziestulatach. " Czułasię Już trochęzagubiona tym natłokiem informacji. Ciągle mylił jej się Pee Wee Hermen z JesseHelmsem, Richard Nixon z Sidneyem Greenstreetem iwciąż zaklinała się, że sama myśl o tym, Iż jakiś drugorzędny aktor mógł zostać prezydentem zdolna jest wpędzić jaz powrotem w stan śpiączki. Po jakimś czasie wszystkie nazwiska i twarze pomyliłyjej sięzupełniei poczutasię kompletniewyczerpana. - Skończmy Już -poprosiła. - Jestem Już zupełnie doniczego, apoza tym jeść mi się chce. - Jeszczetylko Jedno zdjęcie. No, spróbuj. Jeszczetylko jedno. Natalia rzuciła ciężkie spojrzenie w stronęfotografii. - Wżyciu jeszcze czegośtakiego niewidziałam - przyjrzała się zdjęciu bliżej. - Podajmi parę bliższych informacji. Czy to jest chłopak, czydziewczyna? - ToJest sprawa dyskusyjna. -Nie jest to ani Michael Jackson, nawet gdybystałsię blaty, ani Rod Stewart zaplątany w Jakieś sieci, możetoJakiśnowy męski model? - Prawie zgadłaś. To jestBoy George. Natalia potrząsnęła głową. - Dlaczego mówisz najpierw "Boy",a potem,George"? Czy on każe się tak nazywać, aby nikt nie miał wątpliwości? Francesca pokiwała głową. Odłożyłazdjęcia na bok ichciaławłaśnie coś powiedzieć, kiedy ujrzała, że Nataliaukryłatwarz wdłoniach. Delikatnie dotknęła jej ramienia. CHAPEL HlLL 203 - Pewnego dnia będziesz pamiętała wszystko. Na pew" no. - Diabliwiedzą. Przecież ciągle próbuję. ; - A więc przestań próbować. Toprzyjdzie i tak. To Jestzupełnie tak Jak z seksem. Nic na siłę. Nataliauśmiechnęła się na to porównanie. - Czasami miewam jakieś przebłyski, wiesz, trwa tokrótko, zupełnie jakbłysk flesza. Nagle, przez ułameksekundy widzę czyjąś twarz,jakieś miejsce, którego nierozpoznaję lub Jakiś przedmiot - Natalia zamyśliła sięprzezchwilę. - Czasem teżwidzę kogoś, kto mnie mija lzastanawiam się, czy on nie oczekuje ode mnie, żebymgo poznała. - Tak, Jak ten facet, który wyszedł przed chwilą? Natalia uśmiechnęła się. - Tak, tak jak ten facet, który wyszedł przed chwilą-przerwała patrząc w stronę drzwi. - On też nie lubidoktoraLane -zauważyła. To ciekawe. Francesca nie miała kłopotów z doktorem Lane ani zżadnym innymlekarzem. - Doktor Lane? To po prostu Jeszcze jeden facet wtwoim życiu. Myślę, że onsię w tobie podkochuje. - Podkochuje? We mnie? Dlaczego tak sądzisz? - Lucchesi wie o wszystkim, co się tu dzieje. Obserwowałam go. Bez przerwy krąży tu gdzieś wpobliżu,Jakby nie mógł sięz tobą rozstać. Chwilami wygląda mito na obsesję. - Hmm, wiesz, taka myśl niekoniecznie mi pochlebia. Poza tym nie podoba mi się sposób, w jaki czasemtraktuje mnie doktor Parad. Czuję się przy nimJakJakiśszczególny okaz. - Tak,no pewnie, zawsze możesz go zaskarżyć. Wkońcu przecieżjesteś prawnikiem. Nie pozwól mu traktować się w ten sposób. Jesteś dlaniego tylko tematemdo następnego bestselleru. Sądzę,że powinnaś pozwaćgo do sądu o tantiemy, które należą się i tobie z tejksiążki. 204 DIANA MORGAN CHAPEL HlLL 205 - Tak,o ile dobrze pamiętam, mam takie prawo. Wiesz, wciąż Jeszcze nie mogę uwierzyć, że kiedyś występowałam przed sądem. - Występowałaś. I będziesz to kiedyś robić znowu. Akiedy jużwrócisz dozawodu, zgloszę się do ciebie. Słuchaj, czy ty możesz udzielać także rozwodów? Natalia uderzyła ją żartobliwiepo ramieniu. - Nie zapominaj,że Jestem prawnikiem, który nic niewie w tej chwili o prawie. -Jesteś i tak zdecydowanie lepsza niżprawnik, któryprowadziłmoją ostatnia, sprawę rozwodową - zachichotała Francesca; podniosła słuchawkę telefonu i szybkowybrała jakiś numer. - Chceszz grzybami i z papryką? - Znowu pizza? - jęknęła Natalia. -JadłyśmyJużJedną wczoraj wieczorem - wskazała na kosz do śmieci,w którymresztkiwczorajszej kolacji wciążJeszcze oczekiwały nausunięcie. - Zjadłyśmy tylkopól. - No to co? - spytała Francesca. -A widziałaś tegoprzystojnego chłopaka, który ją przyniósł? Jest na ostatnim roku szkoły prawniczej. W sam raz dla mnie. Niewydajecl się? - Czy czasami nie maszjuż trochę dosyć? -Nigdy! - stwierdziła Francesca z mocą. -Mam dwadzieścia siedemlat i byłam dopiero dwa razy mężatką. Kochana, zamierzam pobić rekord z księgi Gulnessa! Natalia wyjęła jejsłuchawkę z ręki i odłożyła na widełki. - Mówiłam o pizzy. Mam dziśochotę na coś naprawdędobrego. - Coś naprawdę dobrego? - Francesca była zaintrygowana. -Chcesz zamówić coś z restauracji? Natalia uśmiechnęła się. - Tak ito z bardzo dobrej restauracji. Nie byłam wżadnejtakiej od siedmiu lat. Tęsknię już za czymś, co nieJest łykowatym kurczakiem ani odgrzewanym mlekiem. - Znam takiemiejsce. To LASERENATA, tuż przycentrum handlowym. ^Natalia westchnęła smutno, g - Jest tylko Jeden problem -pieniądze. Francesca roześmiała się. - Pieniądze, kochana, są akurat ostatnim z problemów, którymi powinnaśsię przejmować. Jesteś zamożnąkobietą. Myślę,że już najwyższy czas. abyś zadzwoniłado tegoprawnikal nakazała mu rozwiązać sznurek odtwojej sakiewki - Francescausiadła i założyła ręce na tyłgłowy, obserwując reakcję Natalii. - Powinnaś Już pomyśleć o jakichś porządnych zakupach. - Hm. mmmm, trzeba byto jak najszybciej załatwić,prawda? - Natalia otworzyła szufladę, pogrzebała chwilęw papierach i wyciągnęła jeden znich: spojrzała nawidniejący udołu podpis. -Judd Riken - powiedziała,chuchając na to miejsce na szczęście. - Najwyższyjużczas udać się do banku. A A Biurko w biurze Jordana stało zawsze odwrócone tyłem do okna, tak Jakby Jego właśclelnie życzyłsobie, abyJego uwaga była rozpraszana przez cokolwiek, lecz dzisiajsiedział oparty plecami o blat i patrzył na połyskujące woddali jezioro. BiuroJordana było dla niego schronieniem, Jedynym miejscem, które pozostałonietknięteprzez dekoratorskle zapędy Sheili. Wyglądało Jak tysiąceinnychpomieszczeń biurowych z surowymi, co kilka latpobielanymi ścianami i zwykłym,skromnym dywanemna posadzce. Meble były w nowoczesnym stylu duńskim. proste, oszczędne w formie i czyste. Lecz mimo te) prostoty pokójzdawał się być bardziejwypełnionyosobowością swego właściciela niżdom, który Jordan dzielił z Sheilą. Znajdowało tu się mnóstwopamiątek, pochodzących z czasów, wspomnienia, którymi nie chciałsię teraz dzielić z nikim. Była tu i małafotografia, która przedstawiała jego samegow dniu, wktórym pojawił się po raz pierwszy w miasteczku akademickim w Chapel Hill. Ze zdjęcia spoglądały oczy młodego chłopaka, którego twarzwyrażała niezrażony Jeszcze. 206DIANA MORGAN niczym entuzjazm. Było tu również zdjęcie całej rodzinyz Buckston, przypominające mu zawsze o tym, skąd sięwywodził. Na pólkach stało kilka podręczników żeglarstwa, które przeglądał dla relaksu, gdy praca stawała sięzbyt uciążliwa. Była też mała peruwiańska flaga, którastanowiłajedynąpamiątkę pobytuw Sitach Pokojowych. Zazwyczajnie pozwalał sobie na zbyt długie chwile relaksu i pracował ztaką zaciętością, Jak gdyby chciałodsunąć od siebie niepożądane myśli, lecz dzisiaj bytoInaczej. Dzisiaj niemiał nic przeciwkotemu. aby Jegomyśli poszybowały ku błyszczącej tafli Jeziora. Dzisiajchciałby żeglować z dziewczyną, której zdjęcie trzymałteraz w dłoni. Zadźwięczał dzwonek interkomu; zabrzęczał Jeszczedwukrotnie, lecz Jordan nadal nie reagował. W kilkasekund później do biura weszła sekretarka Jordana,Carolyn. - Przepraszam,ale myślałam, że pan wyszedł - wydawała się być zaskoczonawidokiem szefa próżnującego wtak niezwykłysposób. - Dzwoni pani Brenner. Nie patrząc nanią Jordan sięgnął po słuchawkę lprzyłożył ją do ucha. - Tak? -Dzień dobry, to ja. - Co się stało, Shello? -Chciałam cię przeprosićza to, co stało się wczoraj wnocy. Coś mi odbiło. Wiesz,co mam na myśli - ta calasprawa z Natalią. - Tak. No.. Nie, niema oczym mówić. - Właśnie, że Jest - ShellaBrenner ubrana w kostiumdo tenisa siedziała w budce telefonicznej, której drzwizamknęła starannie za sobą. Słońce przedarto sięwłaśnie przez chmury i wewnątrzbudki zaczęło się robić nieznośnie gorąco. Nauczycieltenisa Sheili stal na ulicy tużprzed budką i machał doniej niecierpliwie. Gestem nakazała mu, abypoczekałnanią. CHAPEL HILL 207 H - Byłam agresywna,bo poczułam się zagrożona -ii:ciągnęła Sheila. - Przepraszam cię. s - Nie przejmuj się tym - Jordan westchnął ciężkog zastanawiając się, co też takiegostrzeliło Jej do głowy z 2" tym telefonem; bardzobył ciekaw, czy naprawdę pamiętała wszystko, co mówiła zeszłej nocy. 7 Sheila czuła, że do Jordana ledwodociera to. co ona;mówiła. Znała dobrze te Jegonastroje, kiedy zapadał w' głąb siebie i wszystko naokołoprzestawało się liczyć. Czuła,że dzisiajmyśli Jego krążyły szczególnie daleko. Widziałato Już tyle razy. Drzwi od budki telefonicznejotworzyły się i do środka wtargnął chłodny powiew wiatru. Było to prawietak przyjemne jak dotyksilnej,męskiej dłoni, która pieściła teraz Jej szyję. Odepchnęła tę rękężartobliwie i uśmiechnęła się doswego instruktora. - Może zjedlibyśmy razem obiad dziś wieczorem, dobrze? - powiedziała do słuchawki. - Tak, oczywiście- powiedział Jordan bezdźwięcznymgłosem. -O siódmej. - OK. -To do zobaczenia. Pa. - Pa. Zadowolona z siebie w pełni. Sheila odwiesiła słuchawkę. Wiedziała, że Jordan nie zamierzał nawet być bardziej rozmowny, lecz ona zagrała swoją rolę dobrze. Wszystko było tak, jak tozaplanowała: usprawiedliwienie. przeprosiny,czułezakończenie rozmowy. Czyjeśmocne ręce objęły ją nagle od tyłu i na szyi poczułakuszący pocałunek. Kapryśnym ruchemodepchnęłaodsiebie swegonauczyciela tenisa. - Nie teraz, kochanie. Nie powinieneś nigdy przynaglać kobiet w tych sprawach. s Rozdział 20 - Lisa? Panna Natalia Parnell do pana Rikena. Natalia przestąpiła niepewnie z nogi na nogę. Czulą siętrochę niepewnie nie tyle z powodu fizycznego wysiłku. jakim była dla niej ta wyprawa, lecz bardziej z powodunapięcia nerwowego. - Jeśli przyszłam nie w porę, wrócę tu kiedy indziej. Recepcjonista odłożyłsłuchawkę i uprzejmym gestemwskazał w głąb korytarza. - Za tymi drzwiami proszę skręcić w prawo. Ostatniedrzwi na końcu korytarza. Natalia ruszyła naprzód, ostrożnie stąpając po szarymdywanie. "To Jest zupełnie tak" -pomyślała - "jakbymbyłaDorotą, która Idzie na spotkanie z Czarodziejem z Oz. " Sekretarka Rikena, Lisa, wyszła jejna spotkanie ipoprowadziła do drzwi dużego, narożnego pokoju,któryzajmował większa część powierzchni tego piętra. Natalia rozejrzałasię wokoło popólkach wypełnionychprawniczymi książkami. Podobał Jej się nastrój tegopokoju; subtelny zapach starej skóry i czerwonawypobłysk blatu mahoniowego biurka, stojącego tuż przedolbrzymim, weneckim oknem. Na środku biurka leżałametalowa kasetka z gatunku tych, których używa się doprzechowywaniadepozytów, atuż obokstal pękaty segregator z wyraźnie wykaligrafowanym na okładce Jejimieniem i nazwiskiem. S. 210DIANA MORGAN Riken stal przy oknie, wyglądając na zewnątrz. Celowoprzybrałtę pozę. kiedy Natalia wchodziła do pokoju, abydyskretnie podkreślić, że on jest panem tego pokoju. Odczekał Jeszcze kilka chwil, a potem odwrócił się donie). W pierwszej chwili pomyślał,żeNatalia wyglądazupełnie Inaczej niż obraz, który zachował się w jegopamięci, potem uznał, że mimo wszystko wygląda zaskakująco dobrze. Jej włosy były teraz dłuższe i sięgały jużdo ramion, a ułożone w modnym obecnie stylu lat trzydziestych okalały twarz Natalii wniezwyklesympatycznysposób. Ubrana była w jasnoniebieskągarsonkę, którapodkreślałakolor Jej oczu. Całości dopełniały eleganckiepantoflena niezbyt wysokim obcasie. - No cóż, nie wygląda pani jeszcze najlepiej - powiedział Riken i gestemwskazał Natalii krzesło stojącenaprzeciwko biurka, nieusiadł jednak, jak zwykle, zdrugie) strony biurka, obszedł Je dookoła i usiadł nainnym krześle tak, że znajdował się teraz tuż naprzeciwko Natalii. - DoktorParad mówił mi. że czuje się panidobrze, ale nie podzielałbymJego optymizmu. Mam nadzieję, że zamierza pani pozostać jeszcze przez jakiś czaspod opieką szpitala. Natalia uśmiechnęła się. - Tak. I dziękuję za pieniądze, któreprzesłał mi panostatnio. Wzeszłym tygodniu zrobiłam wspaniale zakupyRiken roześmiał się. - To twoje pieniądze, Natalio. Jesteś bardzo zamożnąkobietą. Udało nam sięnieoczekiwanie korzystnie ulokować twój kapitał. - Wiem. Wciąż Jeszcze nie mogę w touwierzyć. - Najwyższy czas, żebyśuwierzyła - Juddpokiwałgłową. - W końcu zasłużyłaś na to Jak nikt. Poleciłemiisie, aby otworzyła cl rachunek i założyłaksiążeczkęczekową. Tutaj masz wszystkie niezbędne do wypełnienia papiery i oczywiście, jeśli zechcesz, możesz korzystaćnadal z usługnaszej firmy. CHAPELHlLL 211 Natalia pomyślała przez chwilę,Jakby zastanawiającsię nad tym. co ma powiedzieć. - Chciałam podziękować panu osobiście za wszystko,co pan dla mnie zrobił, panie Riken - powiedziała poprostu. -Proszę, mów do mnie Judd. Wydaje mi się. Jakbyśnależała do mojej rodziny. Tak długo opiekowałem sięjużtobą, żeJesteś dla mniejak córka. Natalia poczuła się niezręcznie. To wszystko wydawałosię Jej zbyt przytłaczające. - Dziękuję bardzo pa. Och, dziękuję ci, Judd. Jestem cl naprawdę bardzo wdzięczna. Za wszystko, zaopiekę i za pomoc. Powiedziano mi. że było jużze mnąkrucho. - To byłcud. Niemogłem nawet marzyć o tym, żekiedyś będziesz tu siedziała przede mną. Natalia uśmiechnęła sięblado, zakłopotana nieco sentymentalnym tonemRikena. - A wlec, jakie masz plany naprzyszłość? Cozamierzasz zrobićnajpierw? Podróżować? Wiesz, znam doskonałe biuro podróży i w ogóle. Jeśli będziesz potrzebowałapomocy wczymkolwiek, nie wahaj siędzwonić do mnie. tutaj albo do domu. Natalia była wzruszona Jego serdecznością. - Bardzo to miło z twojej strony. W gruncie rzeczyprzyszłam tu dlatego, ponieważ mam do ciebie matąprośbę. - Słucham uważnie. -Czy doktor Parad wspominał cl coś o stanie mojejpamięci? Riken pokiwał głową. - Bytem Informowany dokładnie o wszystkim, co dotyczyto twojego stanu. Jako wykonawca twojego majątkubytem do tego upoważniony. - Z tego, co słyszałam,zdaje się, żeprzed wypadkiemzdałam wszystkie egzaminy końcowe w szkole prawnicze). Riken uśmiechnął się. A. 212DIANA MORGAN - Byłaś na pierwszym miejscu na swoim roku. -Jeśli mogłabym pracować w biurze prawniczym. nawetjako archiwistka sądzę, że pomogłoby mi to bardzow przypomnieniu wielu rzeczy. Rozmawiałam na tentemat z doktorem Paradem i to on podsunął mi tę myśl. Awlęc. Jeśli nie potrzebujesz w te) chwili kogoś takiego,to może znasz jakiegoś Innego prawnika w mieście,który. - umilkłanagle zmieszana. Judd podniósł dłoń do góry w geście,który miał dodaćJej odwagi. - Todoskonałypomysł -przypomniał sobie, że kiedyśbardzochciał, aby Natalia pracowała w jegobiurze -Natalia i Jordan. "Jaka to ironia losu" - pomyślał. - Będę nalegał na to,abyś przyszła pracować tutaj,oczywiście za pełną aprobatą doktoraParada - wyciągnąłrękęi ujął obie jej dłonie. -Jak już powiedziałem, Natalio,czuję się za ciebie odpowiedzialny. Jak gdybyś byłamoją własną córką. Natalia uśmiechnęła się do niego ciepło. - Jak wiesz, nie mam żadnej bliskiej rodziny. Tak miłojest usłyszeć, że Jest ktoś, kogo jeszcze choć trochęobchodzę. Riken spojrzał Jej poważnie w oczy. - Przez dłuższy czas byłaś w moim życiu kimś naprawdę bardzo, bardzo ważnym - powiedział powoli. AftA Restauracja LA RESIDENCE, położona w hotelu CONTINENTAL w samym sercu miasta,była jednymz ulubionych miejsc Judda Rikena. Zapraszał tu swoichklientów szczególnie w przypadkach,kiedy był zmuszonyzawiadomić Ich oprzegranej sprawie, co zdarzało sięmimo wszystko od czasu do czasu. Zamówił wniej stolikna dziświeczór wkrótce po tym, kiedy Shellazadzwoniłado niego z propozycją wspólnego obiadu na mieście. Zawsze odpowiadała mu atmosfera tego lokalu, utrzyma CHAPELHlLL 213 nego w charakterystycznym styluPołudnia. Czuł się tujak u siebie w domu. Rozmowa toczyłasię główniewokół przypadków, zktórymi miałostatnio do czynienia w biurze Jordana,mówili także o nowych żaglach, które Juddw zeszłymtygodniu zamówił do swego Jachtu. Kiedy nalewano Imkawę, Jordan odłożył serwetkę i sięgnąwszy do teczki,leżącejnasąsiednim krześle, wyciągnąłz niej jakieśpapiery. - Spójrz - podsunął Juddowl kilka kartek. - To niezdarza im się po raz pierwszy. Uzbierało się jużsporohistorii o tym, jak to zwykli byli wycofywać się w ostatniejchwiliz kontraktów, a potem wykupywać firmy swychdostawców, kiedy stałyna krawędzibankructwa. Riken słuchał jednym uchem. Na ogół nie miewałzastrzeżeń do pracy, którąwykonywał Jordan, leczostatnio jego zięć wydawał się spędzać zbytwiele czasu pozabiurem. Judd musiałw paru przypadkach wkroczyćosobiście, aby w ostatniej chwili uratować sytuację. Niewypominałtego jednak Jordanowi; uważał, że jest toniewielka cena, którą należy zapłacić za to, żeby jego zięćprzekonał się, iż Natalia Parnell odeszła zjego życia. Trzeba było pozostawić Jordanowi trochę czasu,abymógł zrozumiećwreszcie, żeNatalianie jest jużtą samądziewczyną, którą kochał niegdyś. Jej umysł był poważnie uszkodzony i wciąż żyła jeszcze w świecie, którydlanich wszystkichbył już tylko przeszłością. Jordan nie bytjuż przecież taki młody i zbyt dużo wiązało go zteraźniejszością, aby mógł myśleć o zaczynaniu wszystkiego od nowa. Najlepszymwyjściem było pozwolić munasycić się obecnościąNatalii Parnell tak, żeby sam mógłwyciągnąć odpowiednie wnioskil skończyć wreszcie ztym wszystkim. Do tej pory wszystko wydawało sięIść po myśli Judda. Jordanbył nadal mężem jego córki i nic nie wskazywałona to, aby miało sięto zmienić. Mieli dziecko i mieli swojekomfortowe, odpowiednie dlaswejpozycji życie tu, wChapel Hlll. Natalia nie miała żadnych szans na odebra. 214DIANA MORGAN nie Jordanowi tego wszystkiego. Cowięcej, niewyglądałona to, aby miała zamiar to zrobić. Juda poczuł satysfakcję. Znowu jeden z jego planówokazał się doskonały. Popatrzył na Jordana i pokiwałgfową, jakby przezcały czas uważnie słuchał Jego słów. - Masz na to Jakieś dowody? - spytał. Jordan podsunął mu odbitkę kserograficzną. - Tojestkopiabardzoobclążającegodokumentu. Oryginał mam w sejfie. Sheila była śmiertelnie znudzona. Podniosła w górępustą szklankę po brandy lpoczekała,aż kelner wymieniją na pełną. - Czy nie moglibyście mówić o czymś innym? Jordan uśmiechnął siędo niej. - Tkwię w tej sprawie zakopany po uszy. To zabawne. Czuję się trochę Jak detektyw,a trochę jak szpieg. Judd uśmiechnął się również. - Toprawda, chciałem dziś wieczorem porozmawiać zwami zupełnieo czymś innym. Musimy wreszcie kiedyśporuszyć tentemat. Sheila westchnęła ciężko. - Próbowałam ożywić trochę atmosferę. A ty, zamiastmi pomóc, tylko utrudniasz całą sprawę. Dlaczego musicie być dzisiajtacy śmiertelniepoważni? Riken popatrzył uważnie na Jordana i Shellę. - Ponieważ to jest poważnasprawa. To dotyczy NataliiParnell. Ręka Sheili, unosząca szklankę do Jej ust, zastygła wmiejscu, uśmiechJordana zgasł nagle. - Dałem jej pracę u nas w biurze. Sheila byłaoszołomiona. - Czy to na pewno właściwe posunięcie? - spytałJordan zpowątpiewaniem, ale coś wśrodku niego zaczęło skakać z radości. - Doktor Parad też wahał się na początku. Woli miećna nią oko przez całyczas. Natalia uparła się Jednak. Sama przyszła prosić mnie o tę pracę. CHAPEL HlLL 215 Nie mogę wprost w to uwierzyć- powiedziała Sheilakręcąc głową. Takwłaśnie było. I ja się zgodziłem. Oczywiście niena stałe, jedynie na próbę. Jeśli zdarzy się. że odzyskaswe dawne prawnicze umiejętności, wtedy pomyślimy oczymś innym. Teraz będzie pracowała w archiwum. Jako zwykła urzędniczka? -Jordan byłzaskoczony. - Natalia urzędniczką? Judd zrelacjonował im cały przebieg rozmowy,któramiała miejsce w jego biurze dziś rano i dodał: Zgodziłem się. ale pod kilkoma warunkami. Możeprzychodzićtu do pracy, jeśli zobowiąże się, że prostostąd będzie wracała doszpitala. Sheila nadal nie mogła uwierzyć w to wszystko. - Ale dlaczego to zrobiłeś? Rikenodłożył serwetkę i przyjrzałsięuważnie twarzomSheili i Jordana. - Najwyższy czas, abyście obydwoje przyjęlido wiadomości fakty, które zaszły ostatnio. Najwyższy czas, abywyjaśnić całą sytuację. - Ale. - Sheila spojrzała na Juddaz bezsilną złością. - Wiemy wszyscy, żeJordana i Natalię łączyło niegdyśuczucie. Była dla niego kimś bardzo ważnym. Nie możnazaprzeczyć, że pozostawienie tej sprawy nierozwiązanejstawia Jordana w bardzo trudnej sytuacji - zwrócił siębezpośrednio do Jordana, - Patrząc na to jednak zdrugiej strony, Jordanie, rozmawiałem o tym z doktoremParadem i powiedział mi on, że idealizowanie przeszłościJest charakterystyczne dla ludzi w twoim położeniu. Zperspektywy siedmiulatwszystko wydaje cisię piękniejsze niż było w istocie. To Jest już tylko wspomnienietwoich młodzieńczych fantazji. Masz Już teraz własneżycie. I najlepszą rzeczą, którą teraz możesz zrobić, tostanąć twarzą w twarz z prawdą. Jordan poczuł się dotknięty. - Sądziłem, że właśnie to robię. Sheila uśmiechnęła sięsztucznie. - Śmiem wątpić - mruknęła. 216 DIANA MOROAN Riken, nie zwracając uwagi na córkę, zwrócił się znówdo Jordana: - Myślisz,że wtrącamsię w nieswoje sprawy? -Tak. Sheila zamknęła oczy i położyła sobie rękę na czole. - Ach,nie, tylko nieto. Czy zamierzaciesię kłócić? Juddspojrzał surowona Shellę. - Czy nie zechciałabyś pójść i przypudrować sobietrochęnos? Sheila odstawiła swojąszklankętak gwałtownie, żebrandy rozprysnęła się po całym stole, nie chcąc Jednakrobić z siebie widowiska, zdołała się opanować. Nachyliłasię doucha ojca i syknęła: - Jeśli mamy mówić owszystkim, to mówmy. Nieoczekuj ode mnie, że będę uszczęśliwiona tym, że ułatwiasz randki mojego męża z jego byłą dziewczyną! Sheila wstała gwałtowniei wzburzona opuściłasalęrestauracyjną. Rikenodczekał chwilę, ażzniknęła zadrzwiami, wtedy zwrócił się znów do Jordana. - Macie prawo czuć siędotknięci, ale musiałemporuszyć ten temat. Znam swoją córkę i wydaje mi się, żeznam deble. - Sheila i ja powinniśmy rozstrzygnąć tę sprawę tylkomiędzy sobą. Judd skinął głową. - Tak. Ale wydawało mi się, żeobydwoje starannieunikaliście tego tematu - obejrzał się nadrzwi, w którychznowu pojawiła sięSheila. - Wróciła Jednak. Uwierz mi,Jordanie. Pragnęwaszego dobra. - A co z Natalią? Czegopragniesz dla niej? Judd napił się nieco wody mineralnej i namyślał sięnad słowami, które miał terazwypowiedzieć. - Natalia jestteraz całkiem sama na świecie. To Jestsprawa naszej odpowiedzialności za nią. Musimy jejpomóc. - Zgadzam się z tobą. -To dobrze. Sądzę, że jesteś dość dojrzały, aby toznieść. CHAPEL HlLL 217 l - Ja tak, ale co będzie z Sheila? Riken roześmiał się. - Widzę, że niedoceniasz mojej córki. Ona jest twardsza niż na to wygląda - Judd skinął na kelnera, aby dolałmujeszcze kawy i zajął się degustowaniem Jej tak. Jakbywszystko zostałoJużpowiedziane. Ale Jordan czuł, że nie wszystko zostało powiedziane. Odsunął odsiebieledwo ruszony deser i zamyślił się. Zcałych sit starał się powstrzymaćuczucie radosnegooczekiwania, które ogarnęło go na wieść o tym,że Nataliabędzie pracowała w Jego biurze iwcale nie czuł siędostatecznie dojrzały, aby to znieść spokojnie. Nagle zapragnął skończyć z tym wszystkim. Po razpierwszyod lat poczuł ulgę na myśl,że mógłby uciec odtegow najprostszy sposób. Uwolnić się od poczucia winy. od tego poczucia winy, które odbierało mu zmysły. Chciałpoczuć się młody i nieodpowiedzialny i zamierzał toosiągnąć, choćby miało to trwać jedynie przez kilkaminut. Rozdział 21 - Pozwoliłem mu tylko na jeden telefon z aresztu ijużpo godzinie byłem zmuszony go wypuścić - Wolfer woszołomieniu kręcił głową. - SłyszałemJużnierazo tym,że za nim stoi ktoś ważny, lecz. do diabła, jestem przecieżtutajcholernymkomendantem policji. Pytam się więc. co Jest warte prawo w tym okręgu? Doktor Parad słuchał uważnie. Między jednym a drugim łykiem kawy spytał: - Do kogo on dzwonił? -Do JuddaRikena - Wolfer dał Paradowi minutęczasu naochłonięcie po tejwieści i położył na stół dużąkopertę. - Niech pan tootworzy, doktorze. Zaczynamy. ' Parad wyjął z kopertykilka odbitek kserograncznych. -To są kopie czeków, którymiz rachunku NataliiPamell zapłacono za dostarczone wyposażeniemedyczne- wskazał Wolfer. - Wszystkie, o które mnie pan prosił. Wszystkie są datowanew czasie,zanim Natalia Pamellopuściła szpital stanowy w 1980 roku. Każdy bez wyjątku jest podpisany przez Judda Rikena. Nie widzętużadnejInformacji dla nas o tym, gdzie Natalia znajdowała. sięprzez te cztery miesiącepóźniej. Wszystko, co można. 1; na ten temat powiedzieć, to że z Jakichśpowodów Riken;;,; zdecydował się ostatecznie umieścić ją w sanatoriumg-. ŚwiętegoJudy. 220DIANA MORGAN - Potwierdza to moje podejrzenia - powiedział doktorParad. - Dziękuję panu, komendancie. Bardzo mi panpomógł. Lecz Wolfer nie skończył jeszcze. - Pomogłem panu? W czym, doktorze? -policjantprzysunął sięgwałtowniedo Parada, aż lekarz popatrzyłna niego zaniepokojony. - Proszę mi wybaczyć- powiedział ze spokojem. -Dopókiniebędę miał wszystkich dowodów, nie wolno miudzielić panużadne)informacji. Wolfer jednak byt uparty. - Jeśli pan wie oczymś, chętniebym o tymposłuchał. Nie chciałbym dopuścić do sytuacji, że przeszkodziłby mipan wmoim śledztwie. - Śledztwie? W Jakiej sprawie? - Pan cośpodejrzewa, prawda? -Powiedzmy, że tak. - Ale nie chcepan powiedzieć, co. -Nie,dopóki nie będę tego absolutnie pewien. Wolfer przyglądał musię zuwagą. - Ja coś wiem, doktorze. -Co takiego? Wolfer podsunął mu kilka luźnych kartek spiętychspinaczem. Był to wyciąg z konta bankowegol kilkakopiidotyczących lokaty przekazanego kapitału. - ToJest cały majątek Natalii Pamell. Nie pominiętonawet centa - postukal palcem w papiery, aby podkreślićwagę swoich słów. - Jest nawet te trzydzieści procent,które prawnie należą się Rikenowl. Parad uniósł brwi do góry w zdumieniu. - Chce pan przez to powiedzieć, że nie pobrał honorarium za swoje usługi? Wolferpotrząsnąłgłową. - Przez dziesięć lat zajmowałemsięmachlojkamidokonywanymi na rachunkach bankowych. On nieruszył nawet dziesięciu centów. Parad podniósł do góry kopie czeków, które uprzedniowyjąłz koperty. CHAPEL HlLL 221 - Z wyjątkiem tego, cowydał na wyposażeniemedyczne. -No, właśnie - powiedział Wolfer z satysfakcją. -Teraz pozostaje mi tylko dowiedzieć się, dokąd zostałowysłane to wyposażenie. Będę wtedy Już wiedział, gdziepodziewala się Natalia Pamell przeztamte cztery miesiące. AA Podczas gdysekretarką Judda Rikena. Lisa, oprowadzała Natalię po biurze, Jordan Brenner pracował wswoim pokoju. - Ekspres do kawy stoi w tamtej szafce, czajnik elektryczny na górne) półce, atutaj w pudełku Jest herbataekspresowa. Robieniem kawy lherbatyzajmujemy się nazmianę:dyżury są wywieszone na ścianie. Lisa poprowadziła Natalię dalej wzdłuż korytarza. - Jasiedzę w tym narożnympokoju, sekretariaciepana Rikena. Te następnedrzwi są Davisa. Hllls i Braunw zasadzie już tu nie pracują, lecz wpadają Jeszcze odczasu do czasu. W tympokoju stoi kserograf,tutaj maszdamskiklozet, a tamJest archiwum, gdzie będzieszspędzaćwiększość czasu. Wtej chwiliJest to Jeszczeczystopapierkowa robota,lecz w następnym roku całebiuro będzie Już pracowaćw systemie onine. Natalia spojrzała na nią zaskoczona. - Onine? -Tak, Riken wysupłałwreszcie trochę grosza na wyposażeniebiura i wkrótcebędziemy tu mielicałąsieć PC. - PC? Czy mogę1 zapytać, co to takiego? Lisazatrzymała się i spojrzała na Natalię z rozbawieniem. - Podejrzewam,że komputery niesą twoją mocnastroną - zaprowadziła ją do małego pomieszczenia, gdziesekretarka Jordana pracowała właśnie na komputerze. -To jest PC - powiedziała Lisa. wskazując ekran lklawiaturę. 222DIANA MORGAN Natalia patrzyła zafascynowana, Jak sekretarka Jordana, Carolyn, wywołuje dokument z pamięci komputerana monitor i drukuje go na laserowej drukarce, - Wciskasz tylkokilka guzików istądwszystko wychodzi cigotowe - wyjaśniłaCarolyn. -Niewiarygodne - powiedziała Natalia poruszona. -Bardzo chętniezapoznam sięz tym wszystkim. Lisa przedstawiła Carolyn, która serdecznie uścisnęładloń Natalii. - Witaj w naszej firmie. Godziny pracy są tu długie,pensje niskie, ale zawsze dostajemy kwiaty na DzieńKobiet - uniosła obie ręce do góry. - I ktomówi, że niejesteśmy doceniane? Naraz drzwi prowadzące do dalszego pokoju otworzyłysię i wyjrzał Jordan. - CzyJeszcze nie skończyłaś tego listu, Carolyn? Chciałbym. -Jordan ujrzał Natalię i zdrętwiał. Natalia równieżdrgnęła z zaskoczenia, lecz po chwilirozpoznała go i na twarzy jej pojawił się uśmiech. - O, dzień dobry. Witam pana znowu. Podałamu rękę, którą Jordan ujął ostrożnie, nadalczując się tak. jakby podłogapod Jego stopami miała sięlada chwila rozstąpić. Natalia wyglądała wspaniale. Jejwłosy były teraz nieco dłuższe, jej twarz nabrała rumieńców, a oczy lśniły jak niegdyś. Była ubrana wJakąś nowąsukienkę, nowoczesnąwkroju. Nie ubierała się tak nigdysiedemlat temu. Miała również delikatny makijaż, którydyskretnie podkreślał Je)naturalne piękno. - Och. tak. Spotkaliśmy się już. Lisa pospieszyłaz prezentacja. - ToJest Natalia Parnell, a to pan Jordan Brenner. -Witamy na pokładzie - powiedział Jordan. - Słyszałem właśnie, że Judd przyjął do nas nową. hm.. urzędniczkę. - Dziękuję panu. Jeśli będzie pan potrzebowałczegośz archiwum, proszę się domnie zwracać - powiedziałaNatalia. CHAPeLHlLL 223 : Zapadła chwila niezręcznego milczenia. Lisa ujęła Na' talię pod rękę i pociągnęła dalej. ; - Chodź -powiedziała. - Pokażęci twój pokój. ',Wyszły obie nakorytarz. Jordan stal nadal w miejscu,. patrząc za nimi nieobecnym wzrokiem. Wciąż czułwdłoni dotyk ręki Natalii. Carolyn podsunęła mu zadrukowaną kartkę papieru. - Proszępodpisać na kropkowanej linii. Jordan nie poruszyłsię nawet. Patrzył nadal na drzwi,za którymi znlknęla Natalia lsprawiał wrażenie, Jakby ; nie zdawał sobie sprawy z tego, że Carolyn w ogóle iistnieje. \ Carolyn spojrzała równieżna drzwi,a potem znów na 1niego. :' - W porządku, jeśli nie chce pan podpisać, cow takim ',razie mam zrobić z tym listem? - Co? Carolynpodsunęła mu papier prawie pod sam nosiJordan odzyskałnieco przytomności. Po podpisaniu 11stu wyjrzał na korytarz,lecz Natalii już tam nie było. ; Przez całą resztę dnia i do końca tygodnia Jordan robiłwszystko, co tylko mógł. aby uniknąćspotkania z NataliąPamell, lecz Jakimś szóstym zmysłemwciąż czuł jejobecność w tym biurze. Wiedział, gdzie można ją znaleźćl jakaś nieprzeparta siłaciągnęła go wtamtym kierunku. W końcu doszedł do wniosku, że wszystkiesprawy,którymi się obecniezajmuje, wymagają wizytyw archiwum. ZastałNatalię podczas nauki obsługi komputera. j Zatrzymał się na kilka chwil, aby odpowiedzieć na kilka jej pytań. Odtąd bywał w archiwum bardzo częstym gościem. Jeśli Jakaś teczka z dokumentami leżała na zbyt wysokiejdla Natalii półce,Jordan pojawiał się natychmiastl sięgałpo nią dla niej, jeśli zamierzał zadzwonić, aby podanomu filiżankę kawy, zawsze pytał, czy Natalia nie napiłabysię czegoś również. Szereg zwykłych, pozornie nie mającychżadnego znaczenia zdarzeń, lecz. DIANA MORGAN 224 Lecz Natalia została ostrzeżona. Jordan byt żonatymmężczyzną, żonatym z córką szefa. A z Córunią nie byłożartów. Jedna z sekretarek straciła niedawnopracę jedynie z powodu drobnej niedyskrecji, jaką popełniławobec niej. O tymwszystkim Natalia została poinformowana. Natalia nie wydawała się jednakprzejmować zbytniotego typu sprawami. Dla niej Jordan byłjedynie Jednymz jej zwierzchników, którym podlegała. Traktowała go narówni z innym wszystkimi, a wszystkich traktowała zawsze przyjaźnie, poświęcając zawsze całą swoją uwagętemu, co mówili. Jeśli ktośpotrzebowałczegokolwiek zarchiwum. Natalia zjawiała się natychmiast. Kiedy czasem zdarzało się. że Carolyn była bardzo zajęta, Nataliaprzychodziła, aby jej pomóc. Nie sprawiała przy tymwcale wrażenia, że wyświadczakoleżance jakąś szczególną przysługę - pomagała jej,ponieważ wiedziała, żemusisię jeszcze dużo nauczyć, a nie pomijała żadnej okazji,aby zetknąć się z czymś nowym. Czuła się taka wdzięczna, że pozwolono jej wkroczyć znowu w świat,że stykasięwciąż z nowym ludźmi i że jest użyteczna. Ta idyllanie miała jednaktrwać wiecznie. Skończyła się naglepewnego dnia w archiwum- Panie Jordan! Zagłębionypo uszy w aktach Jakiejściekawej sprawyJordan nie podniósł wzroku na Natalię, która weszładoczytelni z jego kawą. Cały przejęty, nerwowo sporządzając notatki z każdej przeglądanej strony, zapomniał nachwilęo tym, gdzie się znajduje. Kiedy byli w szkoleprawniczej, Natalia zawszew ten sposób przypominałamu,że czas naprzerwę i małą kawę. Nawetton jejgłosusię nie zmienił. I na tę jedną, Jedyną sekundę Jordanzapomniał,że nie znajduje się już w czytelniszkołyprawniczej. - Panie Jordanl Nie podnosząc wzroku, pomachałku nie) wyciągniętaręką. - Jeszcze tylko chwileczkę, kochanie. CHAPEL HILL 225 Natalia postawiła filiżankęz kawą na stoliku przed nimi wpatrzyła się w niego szeroko otwartymi oczyma. - Jak pan mnie nazwał? Jordan Brennerpodniósł oczy znad papierów, nadalspodziewając się ujrzećtamtą Natalię sprzed siedmiu lat. Nagle gwałtownie zamrugał powiekami, w oczach Jegopojawił się błysk zrozumienia. Patrzyła teraz na niegotak, jak zawsze wtedy, kiedy zamierzali siękłócić. - Nie Jestem dla pana żadne kochanie - powiedziała. -Co takiego? - Coś takiego też nieJestem- NataliaPamell chwyciłaJego krawat i przyciągnęła go lekko do siebie. - NazywamsięNatalia - Natalia Parnell, dla pana panna Pamell. Nie"kochanie", nie "skarbie",nic z tych rzeczy. Tylko pannaParnell. Chwyta pan to? Jordan chwycił to. Jego serce biło jak szalone. Zapragnął nagleporwać ją teraz wramionai całować aż doutraty tchu, zapragnąłnagle powiedzieć Jej owszystkim. Ni? mógł, nie byt w stanie Jednak wykrztusić ani słowa. Jakoś zdołał w końcu wyjąkać usprawiedliwienie. - Bardzo mi przykro,panno Parnell - powiedział. -Myślałem o czymś bardzomocno. Zaskoczyła mnie pani. Myślałem. - urwał nagle. Nie był w staniepowiedzieć Jej, oczym myślał wtedynaprawdę. - Kawy? - spytała, podsuwając mu bliżej filiżankę; nadal trzymała koniec krawata w swojej ręce. Jordan spojrzał na nią i rozpoznał wjej oczach dobrzemu znanebłyski. Uśmiechnął sięnagle. Doskonale wiedział, wjaki sposób możnają byłoteraz rozzłościć. Sposób, który był dobry siedem lat temu, mógł być dobryl teraz-musiał być. Natalia nienawidziła, kiedy ktoś robiłJą w konia. Jordan popatrzył więcna swoją kawę zprzekornym uśmiechem i powiedział: - Przypuszczam, że w te]niezręcznejsytuacji, w którejsię znalazłem, wielkim nietaktem byłoby poproszenie ocukier. mój cukierku? 226DIANA MORGAN Oczy Natalii rozszerzyły się. Wyprostowała się nagle. Coś, jakieś wspomnienie przemknęto jej przed oczymaprzez ułamek sekundy, umknętojednak zbyt szybko, abymogła być czegokolwiek pewna. Jordan patrzył na nią zaniepokojony. - Czy pani dobrzesię czuje? - spytał. - Tak, tak. Wszystko w porządku- powiedziała, przyglądając mu się cały czas uważnie. Czy on jej kogoś przypominał? Czy nie znała go przedtem? - Natalio? -Jordan wyciągnąłrękę i dotknąłjejramienia. Dotyk jego dłoni spowodował, że nieoczekiwanydreszcz wstrząsnął całym jej ciałem. Z niesłychanymzdumieniem stwierdziła, że chce. aby Jej dotykał. Toprzypominało jej. Nie, nic- Czy czuła się już tak kiedyś? Sama nie wiedziała, co otym myśleć i Jordan wyczytałzmieszanie w jej oczach. - Powiedz coś, Natalio- szepnął Jordan. - Czy wszystko w porządku? Ton, którym mówił, sprawił, że Natalia wpatrzyła się wniego usilnie i kręcąc powoli głową wyraźnie usiłowałaodszukać coś w pamięci. Nagle spuściła wzrok, westchnęła i odsunęła Jego rękę. - Nic mi nie jest. naprawdę - wyszeptała. - O czymtomyśmy. Och, tak - zaczerwieniła się lekko. - Ja. Jatym razem zapomnę o wszystkim, panie Brenner, leczJeśli zdarzy sięto jeszcze raz, będęmusiała powiedzieć otym szefowi. Jordanzerwałsię z miejsca i ujrzał. JakjeJ czarne włosyfruwająwokół Jej głowy, kiedy pewnym krokiem szła wstronę drzwi. Nataliazaczęłasię obawiać, że może mieć kłopoty zJordanem Brennerem. Okazał się być typowym zięciemszefa firmy. Wyszukującdla niego dokumenty, dotycząceJego ostatniej sprawy, była już prawie zła na siebie, żekiedykolwiek zgodziła siędla niego pracować. Ostatniowyraźnie uwziął się nanią. Zwłaszcza po Incydenciew CHAPEL HILL 227 czytelni zorientowała się, że prace, które jej zlecał, wydawałysię nie mieć końca. Jeśli wdanej chwili nie zajmowała się przepisywaniem jego notatekna komputerze,natychmiast zlecał jej wyszukiwanie dokumentów z jakichś dawno zakończonych spraw. Wszystkie papiery,których żądał, potrzebne były mu Już. zaraz, natychmiast. Carolyn zaśmiewała się z tego doutraty tchu. - Uważaj. Natalio, ten facetcoś mado deble. - Ja też wolałabym, żeby raczej zwracałsię do kogośInnego. Carolyn roześmiała się. - Nie to miałam namyśli. Chciałam powiedzieć, że oncię chyba bardzo lubi. Żyć bez ciebie nie może. Natalia uznała za stosowne zaprotestować. - Zwariowałaś chyba. -Nie rozumiem, jak ty możesz tego nie dostrzegać -Carolyn potrząsnęła głową. - Mówią, że miłość jest ślepa. - Nie sądzę - skrzywiła się Natalia. - Myślę, że wieleludzirobito z otwartymi oczyma. - Co robią zotwartymi oczyma? - spytałaCarolyn. -Zakochują się czy kochają? Natalia zamyśliła się nagle, lecz bynajmniej nie nadtym, co miała odpowiedzieć Carolyn. Ze zdumieniemstwierdziła, że myśli o żaglówce, o małej żaglówce osmukłym kadłubie i białymżaglu. Wydawało Jej się. żeuwielbia tę łódkę, leczniewiedziała, dlaczego. - Co za dziwnamyśl - powiedziała głośno. -Co takiego? - Wyobraziłam sobie nagle coś bardzo dziwnego. Wydawało mi się, że bardzo miałabymochotę popływaćżaglówką - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się. -Och, tonictakiego. Wracajmy do pracy. Praca z dniana dzień stawała się coraz cięższa. Dzieńpo dniu Natalia przedzierała sięprzez las skomplikowanych przepisów prawnych,ucząc się Ich na nowo. Za samego początku wszystko wydawało się jej obce,2 później, krok po kroku. Jej umysłnauczył się operowaćskomplikowanymipojęciami. I nagle pewnego dniaod. 228DIANA MORGAN kryla, że nie musi Już tak często zaglądać do kodeksupraw. Wszystkostało sięJasne, przepisynie były jużgąszczem pogmatwanych zdań. Nadal wiodła jednakżycie pacjenta, tylkona parę godzin dziennie wypuszczonego ze szpitala. Było to dziwne życie. Niemiała domu, bo przecieżpokoju szpitalnego nie możnabyło nazwać domem. Zajęcia terapeutyczne w szpitalui prace w biurzezajmowały Nataliimnóstwo czasu, lecz bywały chwile, kiedyzastanawiała się, czy kledykolwiekjeszcze znajdzie swojemiejsce na świecie. To byłostraszne: żyć w próżni, wzawieszeniu między przeszłością, którą Jej odebrano,aprzyszłością, która była niewiadoma. Wszystko, co terazrobiła, miało tylko jedencel: wyzdrowieć. Po co? Niemiała przecież nikogo,żadnych prawdziwych przyjaciół,nikogo, z kim mogłaby poważnie porozmawiać, z wyjątkiem oczywiścielekarzy i terapeutów. Z rosnącą niecierpliwością Natalia stwierdziła, że sytuacja taka zaczynają męczyć. Jej życiebyło czymś sztucznym, czymś zupełnie nieprawdziwym, a tak bardzo chciała, by wreszciestałosię realne lżeby należało tylko do niej. Niemogłaprzecież przez wszyskie następne latanależeć do szpitala, nawet Jako żywy dowód postępów sztuki lekarskiej. "Niektórym z nichtutaj"- pomyślała szyderczo pewnego wieczoru, siedząc samotnie przed telewizorem-. niektórym z tych lekarzyteż przydałoby się nieco terapiipsychicznej. " Desperacko tęskniła za tym,żeby mieć już własne,osobiste życie. WiedziałaJednak o tym, że ludzie, dlaktórych przeszłośćjest tylko jedną, białąplamą,niemiewają własnegożycia. Świadomość tegoprzytłaczała JąNajgorszebyły noce. W nocy nie mogła znaleźć sobieJakiegoś natychmiastowego zajęcia, które zagłuszyłobyJej niepokój. Czasami przychodziła do niej Prancescalzamawiały sobie pizzę. Częściej Jednak przez długiekwadranse stała przyoknie,w zamyśleniu patrząc na ciemneulice i zastanawiając się nad tym. Jak to się stało, że CHAPEL HlLL229 1= odebrano Jej siedem lat życia. Gdyby nawet chciałazwierzyć się komuśz tychdręczących ją myśli i tak nikt"by jej tak naprawdę nie zrozumiał. Żeby tego dokonać,S. musiałby przejść to samo, co ona, inaczej byłoby to;;niemożliwe. I w ten sposób byłacałkiem sama. Samotna- pomimo że otaczało ją wielu ludzi. W filmach, któres oglądała,pełno było gadania o rozpaczy, smutku i gnief wie. Były to papierowesłowa, wypowiadane przez wyciętych z papieru ludzi. Często Natalia, nie mogąc już tegodłużej słuchać, wyłączała gwałtownie telewizor. Onajedna wiedziała,co naprawdę znaczyły wszystkiete stówa. Lane nie niepokoił jejjuż więcej. Jego nastawienie doniej uległo wyraźnejpoprawie. Pozatym, nie była Już odniego tak zależna Jak przedtem. Nie byłajuż Jedyniepacjentką. Trzeba byłosię już zacząć z nią liczyć. Nataliasądziła, żezmiana sposobu, w jaki traktował ją Lanewynikała z tego, że zaczynała częściowoodzyskiwaćpamięć. Pamiętała Już całkiem sporo faktówzeswegożycia,szczególnie tych, które dotyczyły okresu dorastania. Wciąż przypominało się jej coś nowego. Pewnego dniaodkryła, że pamięta pewne zdarzenia, które miały miejsce podczas Jej pobytu w college'u. Gdyby kazano jejumiejscowić sięteraz w czasie powiedziałaby,że ma terazdwadzieścia Jeden lat i zamierza wstąpić do szkoły prawniczej. "Kiedypewnegodnia znów pójdędo te) szkoły" -myślała z nadzieją - "może wtedy przypomnę sobie wszystko. " Tymczasem z radością poddawałasię rutynie codziennej pracy w biurze, która innym wydawała się nużąca lmonotonna. Dla niejpraca ta była źródłem nieustającejsatysfakcji, z wyjątkiem może tego, co zlecał Jej JordanBrenner. Czuła, że musi poważnie porozmawiać z tymfacetem. Stanowczożądałod niej zbyt wiele. Podejrzewała, żebyło to działanie celowe z jego strony, że specjalniezasypywał ją rozmaitymi poleceniami, aby zatrzymać jądłużej w biurze. Przez cały czas obawiała się, że z Jego. 230DIANA MORGAN strony mogą paść jakieś propozycje, które postawiają wniezręcznej sytuacji. Nie była jednakcałkiempewna, czybyty to słuszne obawy. Mimo, żenieraz zostawali sami wbiurze po godzinach, zawsze zachowywał się bez zarzutu. Natalia unlkatajakiegokolwlek bliższego znim kontaktu,wciążdręczona dziwnym uczuciem, że kiedyś chyba goJuż znała. Pewnegowieczoru, kiedy skończyła wreszcie wyszukiwanie odpowiednichdokumentów do jegoobecnej sprawy spostrzegła, że światło w Jego biurze pali się Jeszcze. Właściwie nic się nie stanie. Jeśli odniosę mutowszystko Jutro rano" -pomyślała. - "A jeśli onczeka teraznate papiery? " Nie było Już Carolyn i Natalia postanowiła zanieść muJe sama. "Dlaczego jestem taka zdenerwowana? " - pomyślała zezłością, pukając do drzwi jego biura. -Panie Brenner? Czy można? Drzwi otworzyły się samei Natalia zajrzała do środka. Nie ma nikogo? Miejsce przy biurku byłopuste. "To zupełnie bez sensu" - pomyślała. Powiedział jej przecież, że te dokumenty są dla niegoniezwykle ważne. Ze złością rzuciła papieryna biurko. Tego się nie spodziewała. Tenfacet najwyraźniej zrobiłją w konia. Natalia zaczęła śmiać się cichodosiebie, aby ukryćfakt, że w gruncie rzeczy czuła się rozczarowana. Prawdęmówiąc, miała ochotę się z nim zobaczyć, stwierdziła zezdumieniem. A on sobie poprostuposzedł. - Przestraszył się nagle, że Jesteśmytu sami? - powiedziałaNatalia głośno. -Dziwny facet. Była zupełnie zbita ztropu. Od ponad godziny planowała sobie, co mu powie,kiedy się z nim spotka. Jutroto Już nie będzie to samo, słowa, które miała wypowiedzieć, stracą naswojejmocy, nie mówiąc już o tym, żemożenie być Już okazji. To powinno byłostać się teraz. Uderzyła dłonią w papiery leżącena biurku. CHAPEL HILL 231 - I poco Ja siętak z tym spieszyłam? - spytała kręcąc^głową. -Następnym razem sam pan będzie sobie szukałr swoich dokumentów,panie Brenner. S- ZgarnęłastertęInnych papierów, leżących na biurku^l przykryła nimi przyniesione przez siebie dokumenty. "K- Znajdź je sobie sam, cwaniaku. tt Odwróciła się napięcie i właśnie zamierzała już wyjść,:; kiedy zauważyła coś kątem oka. Wrogu biurka stało oprawione w ramki zdjęcieAdama. Natalia sięgnęłapo nie i uśmiechnęła się. - Jaki miły chłopak - roześmiała się do chłopca nazdjęciu; uśmiechał się nanim zupełnie tak. Jak Jegoojciec. Natalia przyglądałasię chłopcu przezdłuższą chwilę. a potemprzeniosła wzrok na puste krzesło stojące przedbiurkiem. -W porządku, Jordanie Brenner - powiedziała. -Przebaczampanu tym razem. Zakładam, że jest panteraz tam, gdzie pana miejsce, to znaczy w domu zeswoim synem. Ale przebaczam panu tylko dlatego, żezakochałam sięod pierwszego wejrzenia -w pana synu. Rozdział 22 Francesca była bardzo zaniepokojona tym, że Nataliatak długo nie wraca z pracy - pomijając wszystko Inne,miała przecież kupić po drodze pizzę. - Omal nie umarłam przez ciebie z głodu - powitałaNatalię z wyrzutem, kiedy tastanęła wreszcie wdrzwiach. Natalia wręczyła Jej pakunek i przebierając się zaczęłaopowiadać, co takiego zdarzyłosię w biurze. Opowiadając o Jordanie Brennerze zacisnęłapięści. - Och, mówięcl, miałam ochotę go zabić. Ale tenchłopiec jest taki podobny do niego. Francesca pokiwała głową. - Następnym razem,kiedy będziesz musiała zostaćprzez niego dłużej, każ mu zapłacić sobiezanadgodziny. Niezależnieod tego, czyma ładnego syna czy nie, wydajemi się, że to Jakiśsadysta -spojrzała na Natalię iuśmiechnęła się. - Czy przynajmniejten sadysta jestprzystojny? Natalia ziewnęła. - Właściwie nie powinnam ci tego mówić, ale Jest toten sam facet, którego widziałaś tu w zeszłym tygodniu. -W takim razie Jest bardzo przystojny. - Jest równieżbardzo żonaty z córką Judda Rikena. Francesca wzruszyła ramionami. 234DIANA MORGAN - To niema nic do rzeczy - powiedziała. - Obydwajmoi mężowie byliżonaci, a wcale nie przeszkadzało imto prowadzić podwójnego życia. - Nie zamierzam rozbijać niczyjejrodziny - zbeształają Natalia. - Ajuż szczególnie rodziny tego faceta. Nie Jestto w moim stylu. Poza tym nigdy nie potrafiłabymskrzywdzićtego małego chłopca. - Och! - Francesca gwizdnęła przeciągle. -Więc Jednak to prawda. Coś masz do niego. - Tak - powiedziała Natalia z zawziętością i podsunęłaFrancesce dłoń zaciśniętą w pięść. - Tomam do niego. A teraz,czymogłybyśmy trochę zmienić temat? Czymożemy pomówić choć przez chwilęo czymś,co nie JestJordanemBrennerem? - Wydaje mi się, że jest to temat, który bardzo cięinteresuje. -Ostrzegam cię, Lucchesl- Natalia podniosła palecdo góry. -Jeszcze jednosłowo o nim, awsadzę cl tę pizzęna głowę. Francescauśmiechnęłasię. - Powiem jeszcze tyle, że wszystko wskazuje na to, iżzwróciłaś na siebie jego uwagę. Natalia schwyciła to, co zostało zpizzy i rzuciła wstronę Franceskl. Dziewczyna uchyliła się, lecz długikawałek sera przyczepił się je] do szlafroka. Francescazerwała się na równenogi i popatrzyła na Natalię,którasiedziała ze zmarszczonymi brwiami i ustami mocnozaciśniętymi. - Czy powiedziałam coś złego? - spytała zdumiona. AAA Następnegodnia w pracyod samego ranaNatalia czułasię dziwnie lekko i swobodnie. Prawdopodobnie było tozwiązanez faktem, żeJordan Brenner wybrał śledzisiajna żaglówkę ze swoim synem. To pozwoliło Natalii zająćsię wreszcie czymś innym niż bieganiem bez przerwydoJego pokoju z jakimiś papierami. Sądziła, że przyjętoją CHAPEL HlLL 235 tutaj jako archiwistkę, a tymczasem z każdym dniemumacniało się wnie)podejrzenie, że spełniatu rolęosobistej niewolnicy Jordana Brennera, Lisa i Carolyn śmiejąc się przezywałyJą Kopciuszkiem. PrzedrzeźniałyJordana,jak mówił: "Natalio, czy mogłabyś to zrobić dla mnie? ", "Natalio, proszę, znajdź to dlamnie". Wszystko, czego ci teraz potrzeba, mówiły, todobrej wróżki, aby uchroniła cię przednim. Jeśli zachcemu sięsprzątać całe biuro. - Przysięgam, że czasem przechodzą mnie dreszcze,kiedy widzę, jak ten facet naciebie patrzy - powiedziałaCarolyn. - On się ostatnio dziwnie zachowuje. - Dlaczego dziwnie? - spytałaNatalia,Wszystkie trzy jadły lunch, siedząc przy Jej biurku. Lisa skończyłajeść kanapkę i wytarła serwetkąusta. - Pracuję tu Już od bardzodawna. Mówię cl, Brennerwygląda ostatnio tak, jakby wchodząc do biura pośliznąłsię na skórce od banana. - AlboJakby przechodził pod palmą i został trafionyprzez orzechkokosowy. -Albo jakbysam spadł z drzewa. Ostatnio Jestzabójczowprost słodki. Natalia nie wierzyła własnymuszom. - Powiedziałaś: słodki? - spytała niepewnie. - Tak - Carolyn pokiwała głową ze zdecydowaniem. -Właśnie słodki. Zachowuje się czasem jak dziecko. Lisa wyciągnęła w jejkierunku palec wskazujący. - Właśnie. Jak dziecko. Dokładnie tak chciałam powiedzieć. Zachowujesię czasami jak mały chłopiec. ' Natalia niemogła wytrzymać już dłużej, -Co się zwami dzieje? - spytała zdumiona. -Czy wynapewno mówicie o tym samym facecie? - Mówimy o Jordanie Brennerze- powiedziała Carolyn z naciskiem. - Nigdynie widziałam go na takim luzie. Chciałam powiedzieć nigdy przedtem, zanim ty nie przyszłaś do naszego biura. Myślę, że wyjaśnienie tego problemu jestproste. -rzuciła Natalii znaczące spojrzenie. DIANA MORGAN 236 Natalia pożałowała w duchu, że nie ma pod ręką pizzy,aby rzucić nią tym razem w Carolyn. - Co tywygadujesz,Carolyn Brady! Nieżyczę sobie,żeby biurowe plotki zaczęły mnie łączyć z żonatym mężczyzną. Lisa roześmiała się. - Och. on Jest żonaty, oczywiście,ale tylko na papierze. - To było prawdziwe zaskoczeniedla wszystkich, tenich ślub - dodała Carolyn. Obydwie dziewczyny zachichotaly patrząc na siebie lNataliaprzyjrzała Im się uważnie. - Szef kazał mi kiedyś odszukaćJakieś stare dokumenty - wyjaśniła Lisa. - Trafiłam wtedy przypadkiemna. ach, jakbytu powiedzieć. dowód pewnejdelikatnejsprawy. - Powiedz Jej, Jak bardzo delikatnej - Carolyn zrobiłagłupią minę. Lisa rozejrzała się wokoło, aby upewnić się, czy napewno są same w pokoju. - Sheila Riken urodziła dzieckoprzed ślubem - powiedziała zniżonymgłosem. -Nie chcę o tym nawet słuchać - powiedziałaNatalia. - Ależ dlaczego, o tym wiedząwszyscy. Cale miasto otym wie. Woziła to dziecko wszędzie ze sobą, nie przejmując się wcale, że nie jest jeszcze mężatką. Lisa roześmiała się. - Wyjechała wtedy w wyjątkowo długą podróż. Kiedywróciła, trzymała Adamana ręku. - A gdzie był przez tencały czas Jordan? - spytaładrwiąco Carolyn. - Zaciągnął się do Jednostki SitPokojowych ONZ isiedział w Jakiejś zabitejdeskami wiosce w Peru. wsamym środku dżungli. Ludzie, dużo bym dała za to, bymóc zobaczyć jego minę, kiedy jakiś brudny Indianinwręczyłmu ten telegram. CHAPEL HlLL 237 Natalia słuchała z uwagą. JordanBrenner iSiły Pokojowe? Uśmiechnęła się. Jednak znalazło sięw tym faceciecoś, co potrafiło ją zaskoczyć. Lisa wycelowała w ścianę z wyimaginowanej strzelby. - Bangl Bang! Bangl Żonaty! - Co? - Natalia ocknęła się zzamyślenia. -Och, ale. W końcu okazał siębyć Jednak człowiekiem honoru -powiedziała i dodała cicho: - Nie tak, jak mój ojciec. Obie dziewczyny umilkły nagle. Patrzyły zaskoczonena Natalię, która wydawała się patrzeć wIch stronę, niewidząc ich wcale. Natalia powoli uniosła rękę doust. Myśli bezładniekłębiły się wjej głowie, poczuta jakiśniepokój icoś jakby lekkie mdłości. - Przepraszam, że to powiedziałam - szepnęła. -Czy nic cl nie jest? - Słucham? - pochyliła się do przodu, gwałtowniełapiąc powietrze. Lisa zerwałasię i objęła jąza ramiona. - Czy dobrze się czujesz? -Kręci mi się w głowie. Trochę mnie mdli. Alewydaje mi się, że przypominam sobie coś. Coś bardzoważnego. Natalia ujrzała nagleprzed oczymaswoją matkę. Niebyła to matka ze zdjęć, które pokazywatjej doktor Parad. Nie, to były jej własne wspomnienia, prawdziwe, żywewspomnienia. Poczuła sięnagle tak. Jakby uchylono dlaniejbramę raju. - Widzę moją matkę, widzę jasno i wyraźnie - szepnęłazachwycona. Carolyni Lisa wymieniły spojrzenia. Nataliapoczuła. że powinna Jakoś wyjaśnić im swoje zachowanie, lecznagle Lisa uderzyła się otwartą dłonią w czoto. - Oczywiście, wiem, kimjesteś. przypomniałam sobieteraz - postukała się znówkilkakrotnie w czoło. - Niemogę uwierzyć, jak mogłam tego nie skojarzyć. PrzecieżJudd gadał o tym cały miesiąc. Kazał mi wyszukaćwszystkie papiery z tej sprawy. DIANA MORGAN 238 - Co takiego? - Carolyn popatrzyła na Llsę, a potemna Natalię, następnie wzrok jej powędrował znowu kuLisie. -To ona Jest tą ofiarą wypadku na Jeziorze, tak? - spytała. Natalia pokiwałagłową. - Jest rzeczą całkiem prawdopodobną, ze wiecie na ten temat więcej ode mnie. - Wiem tylko tyle, Ile wyczytałam w papierach - powiedziałaLisa. - Niemogę wprost uwierzyć, że towłaśnie ty. Natalia uśmiechnęła się smutno. - To ja. Aletylko ciałem, nie umysłem. - Ale teraz przypomniałaś sobie swoją mamę - Carolyn była pełna optymizmu. - I to wszystko przez nas. Jednak i plotki biurowe mogą się czasami na coś przydać. Lisa przyglądała się Nataliize współczuciem. - Czy jesteś pewna, że dobrze się czujesz? Natalia pokiwała głową. - Nawetlepiej niż dobrze - uśmiechnęła się do wspomnień, które teraz przesuwały się przed oczyma. Boże Narodzenia, wakacje, wspólne obiady przykuchennym stole ikłótnie, głośne, pełne młodzieńczej zapalczywości kłótnie z mamą. które zawsze kończyły sięporozumieniem. We wszystkich tych wspomnieniach obecna była matka. Carolyn i Lisa byłypodekscytowane. - Mój Boże! - wykrzyknęłaCarolyn. - To zupełnie jakw "Sybilll" lub w "Trzech twarzach Ewy". -Niejestem wariatką - sprostowała Natalia,- Cierpię tylko na selektywnąamnezję. - Spowodowaną urazem doznanym podczas wypadku? - zainteresowała się Lisa; zawahała się przez sekundę i dodała: - Czypamiętasz sam wypadek? Natalia potrząsnęła zdecydowanie głową. Nie. Nic a nic. - Dlaczego nie spróbujesz sobie przypomnieć? - zasugerowała Carolyn. -Czy próbowałaś w ogóle kiedyś? CHAPEL HlLL 239 Lecz Natalia nie musiałaJuż próbować. Jejpamięćpracowała teraz na zwiększonych obrotach. Hasło rzucone przez Lisęspowodowało, że jakieś zamknięte drzwiotworzyły się nagle. Nie stało sięto od razu. Obrazynadpływały do niej stopniowo, Jakby wyłaniając sięzmroku. Widziała srebrzystekaskady -wody, płynącej korytem potoku, którywpadat do jakiegoś Jeziora. Widziałaprzez chwilę Jasnewody tego Jeziora, połyskujące wsłońcu i żaglówkę przechylaną podmuchem wiatru. Tobyła jej żaglówka,miała smukły kształt i białe żagle. Zasterem siedział chłopakl przechylając się do tyłu, patrzyłw góręna żagiel. - Dennis? - Natalia znów poczuła gwałtowny zawrótgłowy. Lisa chwyciła Natalię za ramię. - Hej, może daj Już spokój? Może nie powinnaś próbować przypominać sobie tak gwałtownie? Obie dziewczyny czekały, ażNatalia powróci zeswejkrainy marzeń. - Kto to jest Dennis? - spytała Carolyn. Lisa potrząsnęła głową, z niepokojem patrząc na Carolyn. Nagle Natalia otworzyła oczy i uśmiechnęła się. - Wszystko w porządku, Llso, nic mi nie jest- popatrzyła na Carolyn. - Chodziłamkiedyś z chłopakiem,który nazywałsię Dennis Parker. - Czy on był z tobą podczas wypadku na Jeziorze? -zapytała Lisa. Natalia zamrugała powiekami. - Nadalnie pamiętam samego wypadku - wyjaśniła zzakłopotaniem. - Jeśli mam być szczera, nie pamiętamrównież Dermlsa - popatrzyła naobie dziewczyny iuśmiechnęła się słabo. -Koniecprzedstawienia nadzisiaj. Lecz nie była to prawda. Zbyt wiele tam zostało dziśprzerwanych w jejpamięci i obrazy tłoczyły się przed Jej'^ oczyma natrętnie powodując, że stała się niespokojna. B Nieuszło to uwadze Lisy. 240 DIANA MORGAN - Co się stało, Natalio? Przypomniałaś sobie coś Jeszcze? Natalia spróbowała to zlekceważyć. - Nie, to gtuple. Tylkojakieś wariackie marzenia,które kiedyś musiały przychodzić mi do głowy. Nic, comiałoby jakikolwiek sens - Natalia poczuła nagle, że wpokoju jest Jej duszno; nagle zapragnęła być sama. - Nie,czuję się zupełnie dobrze. Naprawdę dobrze. Za chwilę wrócę. Wstała i wyszła, kierującsię w stronę damskiej ubikacji. W chwili, kiedyznalazła siępoza zasięgiem wzrokuobydwu przyjaciółek, oparła się ciężko o ścianę. Jeśli wogóle miała dzisiaj wrócić do pracy, musiała choć nachwilę zostać sama. Potrzebowałatego, aby zebrać rozproszone myśli. Wciąż powracały do niej na nowo lzaczęłają ogarniaćpanika, gdy wydało jej się, że jużnigdy nie zdoła Ich powstrzymać. Czuła, jak gdyby głowajej miałaeksplodować, jeśli nie zdoła się natychmiast opanować. Ostatnia rzecz, której mogła się spodziewać teraz,to że ktoś trzymałją właśnie namuszce plastikowej strzelbyabawkl. Stojący na korytarzu Adam Brennerwycelował starannie i. - Bangl Natalia podskoczyła jak oparzona. Zaszokowana straciła równowagę i rozciągnęła się jakdługa na dywanie. - Proszę parni Hej. proszę pani. - siedmioletni AdamBrenner stal tuż przy nie) zezmieszaniem malującym sięna dziecinnej twarzy. -To nie jest prawdziwa strzelba-wyjaśniłz zakłopotaniem. Natalia uśmiechnęła sięz ulgą ujrzawszy, co było przyczyną Je) przestrachu. - Nie jest prawdziwa, hę? - spytała. -W takim razieoddycham z ulgą. Myślałam, że Już po mnie. Natalia wstała i otrzepała ubranie. W gruncie rzeczypotrzebowała właśnie czegoś takiego, jak klasyczny policzekwymierzany w filmach histerykom. Nagły przestrach, którego doświadczyła, odsunął nieco w cień CHAPELHlLL 241 uprzednie przeżycia i czuła, że odzyskuje równowagępsychiczną. - Przepraszam, że cięzastrzeliłem. Bawiłem się właśnie w Indian i kowbojów. - Naprawdę? W takim razie masz,stary, szczęście. Udało clsię zastrzelić prawdziwego Indianina. - Jakto? Natalia pokiwała z powagą głową, - Żebyświedział. Jestem Indianką, kolego. Co prawdatylko półkrwi Indianką, ale zawsze lepsze to niż nic,Adamgapił się na nią szeroko otwartymi oczyma. - Zgrywasz się ze mnie? -Nigdy w życiu. Chcesz zobaczyć dowody? Chodź zemną do mojego pokoju. - Dowody? Trzymasz tam swoje skalpy, tomahawkilfajkę pokoju? Natalia roześmiała się. - Przykro mi, ale wydaje misię, że skalpów tam niema. Ale mam za to kachlnę -ujęła chłopca za rękę iposzła z nim w kierunku swegopokoju. - Coto Jestkachlna? -To jest lalka, którejużywa się, aby przywołać duchy. Znlknęllza rogiem korytarzaw te)samej chwili, wktórej Sheila wyszła energicznym krokiem z pokoju Jordana. Była ubrana dzisiaj w skórzaną spódnicę i białą,satynową bluzkę. Carolyn właśnie skończyła pisanielistu i zamierzała nieco odpocząć, lecz kiedyujrzałaShellę, włączyła na powrót komputer i wpatrzyła się wmonitor. Jak gdyby pochłonięta była wykonywaniem niezwykle ważnychi skomplikowanych czynności. - Nie zapomnij, że Jesteśmydzisiaj zaproszeni nadrinka do Rosenbergówl - krzyknęła Sheila na odchodnymw kierunkupokoju Jordana; zawahała się przezchwilę i dodała: - Proszę cię, Jordan, nie spóźnij się tymrazem. Pan Rosenbergjestw komitecie kwalifikacyjnym. Sheila rozejrzała się wokoło. - Adam? - zawołała. DIANA MORGAN 242 Carolyn nie odezwała się, stukając zawzięcie w klawiaturę komputera. - Carolyn, gdzie może byćAdam? Sekretarkawykonala bezradny gest rękami. - Pewnie poszedł na spacer. Sheila popatrzyła na nią zirytowana. - Prosiłam cię. żebyś uważała naniego. AdamiCarolyn stłumiła zniecierpliwione westchnienie. Niebyła niczyją niańką. W zupełności wystarczało Jej to, żebyta sekretarką. Otwierała właśnie usta, aby wypowiedzieć się w tej sprawie, kiedy nagle wkroczył Jordan, ratując sytuację. - Znajdę go za chwilę - oznajmił i wybiegł nakorytarz. -Adam! Sheila rzuciłaostre spojrzenie Carolyn, lecz ta wydawała siębyć całkowicie pochłonięta pisaniem. Już po raztrzeci przepisywałaten sam list. Postanowiła sobie wduchu, że Jeśli będzie trzeba, przepisze gojeszcze l dziesięć razy. - Czy tobyła twojalalka? - spytał Adam Natalię; siedzielirazemw jej pokojui Nataliazdążyłajuż zrobićmu pióropusz na głowę z kolorowegopapieru. Adam co chwila dotykał ostrożnie papierowych piórsprawdzając, czy są na swoim miej scu. Natalia podałamu lalkę, aby mógł przyjrzeć jej się bliżej. - Po pomyślnym polowaniucały/ szczep zbierał sięprzy ognisku,aby podziękować duchom - opowiadałapowoli ściszonym głosem. - Każda częśćupolowanegozwierzęcia miała swoje przeznaczeń le, nic nie mogło sięzmarnować. Ze skórwykonywano ubrania, mięso byłodo Jedzenia, a z kości robiono narzędzia i biżuterię. - Ado czego służyła lalka? -Indianie używali jej, aby przywołać duchy przodków - wyjaśniła Natalią. -Czy w tej lalce jest teraz Jakiś duch? - Czasami myślę,że tak - uśmiechnęła się Natalia. -Adami - zabrzmiałw pobliżu gkos Jordana. - Jesttutaj. CHAPEL HlLL 243 : Jordan wsunął głowę do pokoju. l- Twojamatka cię szuka - ujrzał pióropusz na głowies syna tuśmiechnął się. -Widzę, że dostałeś nowenakryI,cle głowy - zwrócił się doNatalii. - Czy nie ma pani. ;'jeszcze jednego, wtrochę większymrozmiarze? i Nataliamilczała nieco zmieszana. -Ona jest Indianką, tatusiu! - Doprawdy? - spytał Jordan śmiertelnie poważnymtonem. - Jej babcia była siuksówką. Jordan roześmiał się. - Chciałeś powiedzieć chyba, że należała do plemieniaSiuksów. Tak. to widać na pierwszyrzut oka -uśmiechnął się w stronę Natalii. - Czy ty teżmasz w sobie krewindiańską, tatusiu? -Może. - powiedział Jordan, patrząc cały czasnaNatalię. Adam rozpromienił się. - Jeśli mój tatuśma, to ja też, prawda? Oczy Jordana i Natalii spotkałysię i zapadła chwilamilczenia. Jordan, nadalnie spuszczając wzrokuz Natalii, poprawił nerwowym ruchem pióropusz na głowiesyna. Nadal nikt nic nie mówił. Adam zdecydował sięnareszcieprzerwaćto milczenie. - Hej. tato, czy też chcesz mieć taki pióropusz? Adam popatrzyłna Natalię Jakby upewniając się, czy nie zechciałaby ona wykonać jeszcze jednego nakrycia głowy. - Dlaczego nie? Wkllka chwil później Jordanwyglądałjuż jak prawdziwy wojownik Siuksów. - Witaj w naszym plemieniu, blaty bracie. Adam roześmiał się. - Świetnie! - wykrzyknął. -Chodź, zastrzelimy terazkilku kowbojów -dodał i pobiegł wzdłuż korytarza,strzelając naokoło jak szalony. Jordan spojrzał na Natalię. DIANA MORGAN 244 - Zastrzelić kilku kowbojów? - uniósł brwi ze zgorszeniem. -Cóż takiego nauczyła pani mego syna? Natalia uśmiechnęła się przekornie. - Po prostu kilku faktów z życia. Jordan chciał cośodpowiedzieć, lecz otworzył tylkousta i następnie zamknął je z powrotem, patrząc całyczas na Natalię szeroko otwartymi oczyma. Natalia patrzyła na mego. zastanawiając się przez caty czas,czy onwie, jak śmiesznie wygląda w tym pióropuszu na głowie. I nagle szeregbłyskawicznie zmieniających sięobrazówprzemknął jej przed oczyma. Było to tak nieuchwytne,jak setna część błysku flesza i znikło, zanim zdołałapojąć,co właściwie przedstawiało. Czuła tylko, że były tojakieś pomieszane ze sobą wspomnienia. Nie dotyczyłyżadnegokonkretnego tematu, tylko były to. jakgdybyzdjęcia Dennisa Parkeraw różnych ujęciach. Wszędziebyt na nich Dennls Parker. Ale. to nie był przecieżDennls Parker. Czy tobył. - Nie! -Nie? - spytał Jordan. -Co: nie? Natalia patrzyła wprost naniego niewidzącymioczyma. - Natalio? Czy pani dobrzesię czuje? Ten sposób, w jaki wymawiał jejimię. Natalia wzdrygnęła się. Dlaczego robiło tona niej takie wrażenie? - Natalio? - powtórzył Jordan. Wewszystkichtych wspomnieniach widziała przecieżJego. - Jakie to dziwne - powiedziała na głos. -Wydawałomi się przez chwilę, jakbym znała już pana przedtem. - Doprawdy,powinienemjuż Iść - stchórzył Jordan tnatychmiast ugryzł się w język ze złości na samegosiebie. -Bardzo przepraszam - powiedziała Natalia, czującsię bardzo głupio. - Byłam tak bliskaprzypomnieniasobie czegoś. ale to umknęło mi natychmiast. Jordan przyglądał jej się z niedowierzaniem malującym się na twarzy. CHAPELHILL 245 "Pewnie myśli, żezwariowałam" - pomyślała Natalia. Dlaczego wtajemniczała tego obcego człowieka w swojenajbardziej osobiste sprawy? - Wydawało mi się, że pana znałam - powtórzyłapowoli, patrząc na Jordana. Jordan postąpił krok naprzód. - Tak? - powiedział wyczekująco. - Nie jestem pewna. - czuła sięgłupio pod uważnymspojrzeniem Jordana; zdawała sobiesprawę z tego, że'chaos, który teraz zapanował w Jej myślach,musiałmalować się na Jej twarzy. -To w gruncie rzeczy nicważnego - powiedziała usiłując wzruszyć ramionami. -Jateż Już muszę Iść- poruszyłasię nerwowo i łokciemzrzuciła książkę z biurkana podłogę- Ojej. Obydwoje schylilisię po nią Jednocześnie. Ręka Jordana chwyciła książkę pierwsza i Natalia dotknęła jego ręki. Wra^ z dotykiem tej dłoni nowewspomnienieprzeszyłoJej mózg, tymrazem jasne i wyraźne. Nieznikło błyskawicznie. tak jak tamte, lecz trwało przed je) oczyma, żyjącwłasnym życiem. To byt Jordan Brenner. Znajdował sięw czytelni prawniczej. Nie, nie w tejtutaj, w biurze, tobyła Inna czytelnia, dużo większa niż tatutaj i starsza, ibardziejpełna ludzi. Byłatam mała nisza pośród pólekz książkamiw korytarzul on stal tam. Stał tam z nią icałował ją namiętniel Natalia spojrzała w dół,na swoją dłoń, któranadaldotykała dłoniJordana. Nie poruszył sięnawet, niezaprotestował i nie usunął ręki. Czekał. Natalia popatrzyła na niego. Włosy opadły mu na czoło,aw oczach czaiłosię coś więcej niż tylko zwykłe zainteresowanie. Na głowie miał śmieszny pióropusz z papieru. Serce Natalii zabiło mocno. On był cudowny. Klęczeliobydwoje napodłodze, tak blisko siebie. Natalia zacisnęła dłoń na dłoni Jordana. Nie poruszył się nawet. Nataliiwydawało się. że czuje, co dzieje się teraz wjego umyśle,lecz,do diabla, on nadal klęczał bez ruchu jak sparaliżowany. 246 DIANA MORGAN Chciała, żeby poruszy! się wreszcie. Takbardzo chciała. aby wziąłją w ramiona i pocałował mocno. I abyprzytulił ją do siebie z całych sil. Tak bardzo potrzebowała tego,aby ktoś ją przytulił. Czy miał tojednak być Jordan Brenner? Nagle Natalia poczuła się straszliwie samotna. Nie miała nikogo naświecie, nie miałaanidomu, ani rodziny, ani nawetstałego adresu. Tylko te chwile,które przeżyła,należałydo niej, ata, którawłaśnie minęła, zapadła głęboko wjej serce. To była ważna chwila. I nagle przypomniała sobie, że on jest żonaty. Z matką Adama. - Och, nie - szepnęła Natalia;puściła jego dłoń jak oparzona lwstała, cofając się o krok. Jordan pozostał, klęcząc na podłodze, wciąż w tej samej pozycji. - Takmi przykro - wyszeptała Natalia. - Samanie wiem, co mam o tym myśleć. - Ja wiem - powiedział Jordan. Podniósł książkę z podłogi i położył ją z powrotem nabiurku. Wychodząc z pokoju odwróciłsię Jeszczenachwilę i rzucił Natalii jeszcze jedno długie spojrzenie. Kiedy wkraczał do swego biura, gdzie Carolyn już poraz siódmy przepisywała dobrze sobie znany list, wciążmiał na głowie indiański pióropusz. Sheila stała odwróconado okna. bębniąc nerwowo palcami po szybie. Zanim zdążyła się odwrócić,Carolyn zdołała błyskawicznym ruchem zerwać pióropusz z głowy swego szefa l ukryćgo pod blatem biurka. l Rozdział 23 - Niech mi pan cośpowie, doktorze - powiedziałapewnego dnia Natalia, siedząc z Paradem wswym szpitalnym pokoju. - Dlaczego pamiętam tylko niektórerzeczy, a innych nie? Czasami czuję się, jak gdybym była poszatkowana na kawałki. Pokój, któryprzydzielono Natalii na czas rehabilitacji był mały, lecz wygodny. Natalia zrobiła co mogła, abynadaćtemu wnętrzu bardziej osobisty charakter. Miałatuswoje fatałaszkl, które nabyta już w czasie powrotu dozdrowia, miała zdjęcia, które dostała od Franceski, małeradio z budzikiem i elegancki, kwiecisty pled ze sklepuLaury Ashley, który dostała w prezencie od Judda Rtkena. - Powinnaś się cieszyć, że w ogóle zaczynaszcoś sobie przypominać - odpowiedziałlekarz. - Na wszystko przyjdzie czas. - Czynaprawdę na wszystko? -Prawdopodobnie tak - doktor Paradwyłączył swój podręczny magnetofon i zbadał puls Natalii. Natalia wyciągnęła sięna szpitalnym łóżku i czekała,aż Parad zakończy swe zwykle, rutynowe czynności, dziśJednak lekarz wydawał się byćdziwnie roztargniony,jakby myślał zupełnie o czymś innym. Przytrzymał jej i dłoń w swojej pozbadaniu pulsu. J" - Muszę cię o coś spytać - powiedział w końcu. - Tak? 248 DIANA MOROAN - Sprawa Jest raczej delikatna. Natalia poczuła. Jak serce bije jej mocniej. Nieuszło jejuwagi,że doktor Parad był dziś wyjątkowo nerwowy l dziwnie mało pewny siebie. - Cokolwiek by to nie było, proszę, aby pano to spytał, doktorze. Uśmiechnął śle, lecz nie puścił Jejręki. Widać było, żezastanawia się usilnie, jakich słów ma użyć. W końcuodwrócił dłoń, którą trzymał iwskazałmałą bliznę,położoną o pół cala od małego palca. Natalia popatrzyłarównież wto miejsce i wzruszyła ramionami. - Wygląda Jak małe skaleczenie- powiedziała. Doktor Parad uśmiechnął się i pokiwał głową. - Widziałem już nieraz takie skaleczenia. Założę się,że skaleczyłaś się nożem w kuchni. Nataliapróbowała przypomnieć sobie cokolwiek na tentemat, lecz napróżno. Doktor Parad sięgnął teraz po jej-lewą stopę lująwszy ją, pokazał inny niewielki śladpo skaleczeniu. - A tutaj. Założę się, że jako dziecko spadłaś z roweru. Nataliaroześmiała się. - Cóż to ma być, historia upadków i skaleczeń w życiu Natalii Pamell? Parad nie roześmiał się. Zwykle śmiał stę zje) żartów. lecz tym razem nie uśmiechnął sięnawet. Popatrzył nanią uważnie i podwinąwszy górę od Jej piżamy,wskazałdługą bliznę, biegnącą w poprzek dolnej części jej brzucha. - Zastanawiam się nad tąblizna - powiedział. - Moje gratulacje dla chirurga, którytozszywał. Jest prawie niedo zauważenia. Musiał to być mistrz w swoim fachu. - Co tobyło, wyrostekrobaczkowy? Doktor Paradpotrząsnął głową. - Nie,nadal masz Jeszcze wyrostek robaczkowy. -Woreczek żółciowy? - spróbowała znowu Natalia. I znów doktorParad potrząsnął głową przecząco. CHAPELHlLL 249 B - Wszystkie twoje organy wewnętrzne są całe i nienaE ruszone. B: - Może upadłam kiedyś na Jakieś szkło. -Natalia ^ wzruszyła ramionami. - To nie Jest blizna poskaleczeniu. To było cięcie, wykonane fachowo przez chirurga - podał Jej plastikową teczkę wypełnioną dokumentami lzdjęciami. - Myślę, żei- jesteś Już gotowa, aby to zobaczyć. Natalia nie domyślała się ani trochę, do czego takiego j ma byćgotowa, lecz sam ton głosu Paradasprawił, że ^poczuła się nieswojo. f - Kiedy trafiłaś po wypadku do szpitala stanowego, '':- zostałaś poddanadokładnym badaniom. ; - Tak. -Bardzo dokładnym badaniom - wyjął plik fotografiii przerzucił kilka znich, zerkając cochwila uważnie naNatalię. - Nie miałaś tejblizny, kiedy siedem lat temuprzewieziono ciędo tego szpitala. Widaćto aż nadtowyraźnie na zdjęciach, które Judd Riken załączył do akttwojej sprawy, kiedy starał się o odszkodowanie z towarzystwa ubezpieczeniowego. Natalia pomyślała przez chwilę. - Może zrobiono mi operację w sanatorium ŚwiętegoJudy? DoktorParad przecząco potrząsnął głową. ' . - Dokumenty, które wypełniano, przyjmując cię doł' sanatorium, zawierają już opis tej blizny. Musiałaś mieć^,operację w czasie,kiedy opuściłaśJuż szpital stanowy, aH zanim trafiłaś do sanatorium. Doktor Parad milczał przez chwilę, wyraźnie ważąc wf myślach Jakieś słowa. Następnie wziął głęboki oddech lł opowiedział: j 'i - Wszystko,czego pragnę, Natalio, to abyś przypoI mniała sobieniektóre rzeczy. Mógłbym pomóc ci w tym,^, ale jest tobardzo specyficzny rodzaj pomocy. jB; Natalianigdyniewtdziałagojeszcze takiegoskupioneSgo i mówiącego z taką powagą. Patrzyła na bliznę, o którejmówił idotykała Jej lekko palcami. Była ledwo wyczuwal. 250 DIANA MORGAN na i prawie niezauważalna, zupełnie jak cienka, jaśniejsza nieco linia na skórze, wykonana ołówkiem. Podniosła wzrok na lekarza. - Jaki rodzą) operacji może zostawić taki ślad. doktorze? Parad patrzyłje) prosto w oczy. - Abyuzyskać odpowiedź nato pytanie,musiałbym cię zahipnotyzować - powiedział powoli. Natalia roześmiałasię krótko. - Zahipnotyzować. mnie? Myślałam zawsze, że totylko takie oszukańcze sztuczki. - Nie tylko - pokręcił poważnie głową. - W niektórychprzypadkach psychoterapii Jestto bardzo użytecznenarzędzie. Wwielu wypadkach musiałemposługiwać sięhipnoząw mojejpracy, kiedy sytuacja stawała się krytyczna. Nataliawzruszyła ramionami. - Jeśli tylko przyrzeknie mi pan, żewszystko niezakończy siędla mnie tak, jak dla kurczaka zahipnotyzowanego przez kobrę. Parad roześmiał się, lecztwarz jego pozostała nadal poważna. - Jeśli się zgodzisz, będzie przy tym także doktor Rosen. Rozmawiałem z nią o tym dzisiaj ranol stwierdziła. że to całkiemdobry pomysł. - Pewnie - Natalia ufała Barbarze Rosen, szpitalnemupsychologowi, Jak własne)matce. Doktor Parad podniósł rękę do góry w ostrzegawczym geście. - Natalio - powiedział. - Powinnaświedzieć, że będę musiał sięgnąć w głąb twojej podświadomości, w rejony,z których istnienia nie zdajesz sobie nawet sprawy. - Jak to? -Jak wiesz, miałem już dużo do czynienia z ofiarami śpiączki. Natalia odczekała chwilę, leczkiedy doktorParad nie odzywałsię, wydając się szukać odpowiednich słów dlawyrażenia tego, co chciałpowiedzieć, odezwałasię: CHAPEL HlLL251 - Jeśli decyduje się pan iść na całość, musi panmipowiedzieć wszystko. -Oto Jasne postawienie sprawy -uśmiechnął sięParad i objąwszy dłońmi kolana odchylił siędo tylu nakrześle. - Jestem więcej niż przekonany, że pacjencipozostający w stanie śpiączki mogą słyszeć niektórerzeczy. - Mogą słyszeć? Nawetjeśli są całkiem nieprzytomni? - Układ słuchowy pracuje niezależnie. Faledźwiękowe wpadają do ucha i uderzają w membranębębenka, nerwy słuchowe przesyłająimpulsy do mózgu,a mózg jak magnetofon jest w stanie zarejestrować tedźwięki - doktor Parad podniósł palec do góry. - To, cobędę chciał zrobić, przypomina do złudzenia odtwarzanienagrań z magnetofonu. Natalia wydawała sięnie wierzyć własnymuszom. - To trwało przecież siedem lat. Zamierza pan odtworzyć wszystko, co słyszałam przezte siedem lat? Czy tow ogóle jest możliwe? Doktor Parad milczał przez chwilę, apotem wyjaśnił: - Każdy wstrząs zawsze pozostawia długotrwałe śladyw organizmie, nie tyle w sensie fizycznym,ilew sferzepsychicznej. Sądzę,że wypadek byt Jednym wstrząsem. - A drugim ta dziwna,tajemnicza operacja - dokończyła Natalia. -Tak. Natalia pomyślała przez chwilę. - A pan, doktorze, co pan myśli na ten temat? Cotomogło być? Parad popatrzył naniąuważnie i znów ujął ją za rękę. - Musisz mi zaufać, Natalio - pochylił się ku nie)bliżej. - Przyrzekam, że nie zrobię cl krzywdy. Muszętylko spróbowaćdowiedziećsię. co takiegomogłaś słyszeć. - Co mogłam słyszeć o czym i kiedy? Parad uniósł oczy do góry. - Jeśli kiedykolwiekbędę potrzebował prawnika, Na1 talio, będziesz na pewnopierwszą osobą, do której się. 252 DIANA MORGAN zwrócę. Doktor Rosen będzie tu za parę minut. Czy masz jeszcze jakieś pytania? - Niewiele z tego wszystkiego rozumiem, ale niech stanie siętak, jak pan postanowił. - Wspaniale. A teraz uważaj: po sesji sprawię, że będzieszspala głęboko przez całą noc. Mogą śnić clsięróżnedziwnerzeczy lub możesz być przekonana o tym,że one cl się śnią. Oboktwojego łóżka zostawię włączonymagnetofon. Jeśli obudzisz się w środku nocy pod wpływem jakiegoś snu. proszę, żebyś natychmiast nagrała to, co się śniło, dobrze? Natalia pokiwała głową. - Niechbędzie - zgodzlla śle. - Ale niech pan pamięta, copan przyrzekł;żadnej kobry, żadnych kurczaków. A A Komendant Wolfer czekał w gabinecie doktora Paradajuż od dwóch godzin. Kiedy le^karz pojawił się wreszcie,policjant mial już najwyraźniej dosyć. Bez ceremoniisięgnąl do szalki w biurku i wyciągnął butelkę, po czym nalał sobie sporego drinka. - Cóżmy tammamy, doktor/e? Wykładaj pan karty na stoi. Parad nalał sobie również i pociągnął spory łyk bourbona. zanim udzielił Wolferowiodpowiedzi. - Co my tu mamy? - potrząsnął głową Jakby próbując odgonlć od siebie zmęczenie i wydal westchnienie ulgi. -To, co my tu mamy, komendancie, znajdzie się wkrótcena czołowych miejscach w czasopismach medycznych, zajmującychsiępsychoterapią. - To wspaniale, doktorze, lecz mnie bardziej interesują czasopisma, które zajmują się prawem i utrzymywaniem porządku. Co ona panu powiedziała? - Nic jeszcze nie powiedziała. Ta metoda nie działa tak od razu. - Czy ta metoda w ogóle działa? CHAPEL HlLL 253 DoktorParad pcrzeclągnął dłonią po czole i znużonyzamknął oczy. - Podczas gdy ISTtlatalla Parnell znajdowała się w stanieśpiączki, słyszała cróżne rzeczy, lecz nie była w stanie Ichzidentyfikować. Too, co usłyszałem dzisiaj wystarczy Jednak, aby potwierdiszlć moje podejrzenia. Sądzę, że niedługobędzie pan móggł rozpocząćśledztwo w sprawiezakazanych praktyk lel-Aarsklch,kldnapingu,fałszowania dokumentów i wymuaszanla na drodze szantażu. Być możerównież wyjdą na- jaw Innesprawy, których teraz niejestem nawet w staniesobie wyobrazić - usiadł ciężko nakrześle i spojrzał iia teczkę,zawierającą historię chorobyNatalii. -To. że ta . dziewczyna żyjepo tymwszystkim, toprawdziwy cud. : Czy to oznacz. -,a, że do listy popełnionych przestępstwmogę dołączyć i u-^siłowanie morderstwa? Doktor Parad pr-rzyjrzał się Wolferowi uważniel powolipokręcił głową. - I tak, i nie potarł czołodłonią, krzywiąc się zezmęczenia. -Wte^j chwiliNatalia Parnell stanowi jedyniepołowę naszych z-. rnartwień. ^ Wolfer pochylił stędo przodu. ;. - A kto jest dn^igą polową? 'J. - To bardzodobre pytanie - Parad pokiwał głową. ' Podczas gdy ogaowladał, codziało się podczas hipnotyzowania Natalia,Wolfer słuchał zrosnącym niedowieJMzaniem. Umysł . B ego notowałskrzętnie wszystkie uwagifeo przestępstwacli, naktórych ślad wpadł doktor Parad,SHecz nic nie wstrząsnęło nimbardziej niż wiadomość, że:sNatalia Parnelliajprawdopodobniej urodziła w czasie Btrwania śpiączki dziecko. ^ Kończąc swojąt. opowieśćdoktor Parad powiedział: II - Jeśli mam r^-ację, ten chłopiec ma teraz około siedmiulat. Jest syriem Natalii i Jordana Brennera. I Wolfer gwizdnął przeciągle iwyprostował sięna swymkrześle. Jego uniysł zaczął natychmiast analizować tyC ślące rozmaitycli możliwości, poczynając od pomysłu, że. DIANA MORGAN 254 maczaiawtym palce organizacja, zajmująca się handlemdziećmi. - Sądzę, żektóryśz lekarzy musi mieć powiązania zmafią, zajmującą się kidnaplnglem i sprzedażą dzieci -oznajmił, podczas gdy myśli jego wciąż krążyly wokółdoktora Lane. - Mam nawet kogośkonkretnego na myśli. - Zgadzam się z panem zupełnie wpana podejrzeniach - powiedział doktor Parad. -I to Jest jeszcze Jednaprzyczyna, dla której niemożemy teraz powiedzieć Natalii prawdy. Jeszcze nie teraz. To mogłoby ją zniszczyć. Obydwaj mężczyźni zaczęli rozstrząsać ten problemcałkowicie nieświadomi faktu, żew tej właśniechwilipodświadomość Natalii Pamell zaczynała właśnie rozwikływać całą zagadkę. Doktor Parad nie mylił się. Mimo iż NataliaParnellpozostawała w stanie śpiączki, słuchJej rejestrowałwszystkie dźwięki, jakie docierały do niej przez siedemlat. Jej ciało doznało dwóch poważnychwstrząsów; każdy z nich spowodował serię wspomnień, które wryty sięgłębokow podświadomość Natalii, tak głęboko, że nawetw czasie najgłębszego snu nie zdołały wydobyć się na powierzchnię. Lecz teraz wszystko nagle uległo zmianie. Poprzezhipnozę doktor Parad wywołał w niej pamięćdoznań,które spoczywały uśpione w najdalszych zakamarkachpodświadomości Natalii. Było to tak. jak gdyby wspomnieniatych wydarzeń spoczywały zamknięte w muszli o grubych ściankach. Teraz ta muszla zostałarozbita i wydobyły sięna światłodzienne, prostującskrzydła Jak motyl wychodzący ze swego kokonu. Niebyło to jednak takie proste. Wspomnienia te potrafiłyprzybierać różne,myląceformy i różne były też drogi,którymi przedostawały się z podświadomości do świadomości Natalii. Kiedy tak nadpływały falami do jej zwojów mózgowych,Natalia Pamellleżała pogrążona we śnie na swoim szpitalnym łóżku. Zaczęła śnić. a nowoobudzone wspomnieniawtargnęły do świata Jej snów. wktórym pomieszały CHAPEL HILL 255 K się z faktami znanymi Jej z obecnego życia. Nie była wstanie rozróżnićjuż co byłoprawdą, a cotylko snem. I Ktoś był w pokoju i Natalia rozpoznała go. "Znam ciebie" - chciała powiedzieć Natalia, lecz usta {jej nie poruszyły się;słowa, które chciaławypowiedzieć,pozostały uwięzione w Je) myślach. ^ Obraz pokoju zatarł się nagle i Natalia spostrzegła, żel znajduje się zupełnie w innym miejscu. Widziała tego3K przystojnego prawnika, Jordana Brennera, jak siedzi naf swoim miejscu przy biurku,był Jednak ledwo widoczny spoza kłębówpary, która-wydobywając się nic wiadomoi6 skąd -wypełniała cały pokój. Ubranie Natalii było jużfe całe wilgotne odrosy, leżała zziębnięta i drżącana^ skórzanej kozetce. Po całym pomieszczeniu, wszędzie. [ gdzie tylko rzuciło się okiem, fruwały i łaziłyrozmaite owady. Natalia czuła również naswoim ciele myszkujące: czutki i oplatające ją zwoje delikatnychpajęczych nici. Jeden z robaków o wyjątkowo olbrzymich rozmiarach usiłował wepchnąćpysk wprost do Jej gardła. Nie była w stanie, go powstrzymać. Jordan podszedł do niej, lecz kiedypochylił się, aby Ją pocałować, robak odepchnął go. Twarz Jordana znikła sprzedoczu Natalii i ustyszałajego głos, wołający jej imię Jakby z głębi jakiejś otchłani. - Naaaataallooo! Okrzyk ten odbił się wielokrotnym echem od setek;zielonych kloszy lamp,w których tłukły się małe ćmy. Unosiła się nad jasnymi wodami jeziora-Potem nagle^znalazła się na tej samej skórzanej kozetce, lecz na'-Samym środku Jeziora. Wąż ogrodowy podłączony doje)H-Ust pompowałwodę z Jeziora do Jej żołądka, żołądek wisposób widocznyzwiększał wciąż swoją objętość. Miałai jivrażenie, że napięte ścianki jej brzuchapękną zachwilęS? trzaskiem. 1 Jordan stal przy niej i mówił do niej. -Nie mogę Jużtego dłużej wytrzymać. Taktrudno Eli widzieć ciebie tak zmienioną. dzień po dniu. Mówićo ciebie niewiedząc nawet, czy mnie słyszysz. DIANA MORGAN 256 Natalia uniosła oczy ku niemu i ledwo dojrzała gopoprzez zwoje Jakichś rurek i sznurków. - Słyszę ciebie, lecz ty nie możesz mnie słyszeć -Jordanpopatrzył na nią z rozpaczą w oczach. - Gdybyśtylko mogła daćmi jakiś znak. Natalia nie była w stanie mu odpowiedzieć. Była sparaliżowana. Próbowała coś powiedzieć, lecz na próżno. Jordan potrząsnął głową. - Odchodzę stąd tylko na chwilę. Muszę załatwićcośważnego. Kocham cię, Natalio. - Jordan! Leżała bezsilna, tęskniąc za nim całym sercem i całąduszą. Jordan pochyliłsię i pocałował ją. Lecz tonie był Jordanl Kiedy pochylił się bliżej spostrzegła, że taknaprawdę to byłlekarz. Byłubranywblaty kiteli wysoką czapkękucharza. Wokół tłoczyło sięmnóstwo ludzi, brzęcząc i mrucząc jak stado dziwnychowadów. Wydawali się na coś czekać, leczNatalia niebyła w stanie powiedzieć, na kogo czekali. - Musiałam się chybapomylić - powiedziała. -Nie, nie pomyliłaś się. twójżołądek jest już całkiempełny. Zdumiona popatrzyła wdół na swój olbrzymi żołądek. który wznosił się jak góra nad jej ciałem, spoczywającymna kozetce. - Chyba wypiłam trochę za dużowodyz tego jeziora. Lekarz roześmiał się głośno. - To nie woda, moja droga. Przyjrzy) siędobrze. Spojrzała jeszcze raz w dół i stwierdziła, że lekarz się nie mylił. Tonie był żołądek pełen wody. lecz olbrzymi, wspaniały tort urodzinowy. - Będę musiał cię operować. Natalia była wstrząśnięta. - Teraz? Przy tych wszystkich ludziach? - Tak. teraz. Muszę operować tu. przy pełnym audytorium - lekarz zwrócił się do otaczających ich ludzi. -Proszę, aby wszyscy pozostali na swoich miejscach, dopóki krojenie niezostanie zakończone. CHAPEL HlLL 257 - Dlaczego nie słychać muzyki? - spytałaNatalia. - Nie szkodzi, nie jest to dzisiajniezbędne. Leż terazspokojnie. To będzie bardzo krótki koncert. Nagle okazało się, że tort Jest przekrojony na pół. Ludzie wokołonagrodzili ten fakt oklaskami. "To wcale nie musiało być takie łatwe" - pomyślałaNatalia, lecz najwyraźniej byłjuż przekrojony. Oklaski lżywiołowe owacje! Nataliaspojrzała kpiąco na zielone niebo, które rozpościerało się nad Jej głową. - Czy to oni takklaszczą, czy to może słychać wodospad? Poprzez szumspadającej wody Natalia usłyszałainnydźwięk, bardzo słabyl nieśmiały, ale jednak rozróżnlalny. Był tosygnał karetki pogotowia. Ze swojego miejscanakozetce mogła widzieć ludzi tłoczących sięwokółlekarza, który unosił w górę tort urodzinowy, pokazującgo wszystkim- Nikt nie zwracał uwagi na Natalię, tylkoJudd Riken podszedł do niej i uśmiechnął się. był tojednak cierpki, nieprzyjemny uśmiech. - Tynadal żyjesz. Natalia uśmiechnęła się do niego. Rozejrzał się wokół, jakbywzywając wszystkich naświadków. - Ona nadal żyje! Lekarz podszedł do niej i połaskotał ją w piętę, lecz nieodczuwała nic. - Pomyliliśmy się Jednak. -Zamknij się. Tort trzymała teraz w dłoniach pielęgniarka, wydawałasię cieszyć ztego, co się stało, w przeciwieństwie doJudda ilekarza. - Gratuluję cl, Natalio - powiedziała i przysunęła tortbliżej doNatalii. -Jaki to pięknytort - wyszeptała Natalia. Wyciągnęła rękę, aby wziąć kawałek, lecz dłoń jejchwyciła tylko powietrze i w tym momencie obudziła sięw swym szpitalnym pokoju z ręką wyciągniętą przed. 258DIANA MORGAN siebie, jakby wciąż usiłując coś pochwycić. Cała byłapokryta potem. Zmięte prześcieradła i pledleżały wnieładzie na podłodze obok łóżka. Je) serce biło mocno. Rozejrzałasię wokół po pokoju, jakby wciąż jeszcze niemogła uwierzyć własnym oczom. - To był sen - stwierdziła w końcu. - To był tylko złysen. Uznała, że powinna natychmiast zmienić piżamę. Ta,którą miała nasobie, była zupełniezmięta i mokra. Usiadła na łóżku i wtedyzauważyła mały magnetofon,leżący nanocnym stoliku. Zawahała się przezchwilę. Zacisnęła powlekł, usiłującodtworzyć w pamięci to. co śniło jej się przed chwilą. Wclążjeszcze mogła opisać każdy z widzianych obrazów,niepomijająckolorów i dźwięków. Włączyła przycisk zapisu w magnetofonie. Przez kilkachwilzbierała jeszcze myśli, a potem zaczęła mówićpowoli i uważnie: - Unosiłam się na skórzanej kozetce na wodach jeziora. Wokół latały owady brzęcząc nerwowo, a JordanBrenner mówił mi . do widzenia". Nagle Natalia wzdrygnęła sięi wyłączyłamagnetofon. Wszystko, co robiła teraz, wydało jej się zupełnie bezsensu. Pamiętała przecież, że została zahipnotyzowanaprzez doktora Parada. Uznała, że nagrywanie tych bzdurjest głupie i nikomu na nicsię nie przyda, lecz przecieżParad prosił ją o to. Tak, zależało mu na tym, była tego pewna. Znówwłączyłamagnetofon. - Było tam przyjęcie urodzinowe - przerwała i zamyśliła się przez chwilę. - Nie. to nie było przyjęcie urodzinowe, to była Jakaś wielkauroczystość - uśmiechnęłasię. - Wszyscy byli tacy szczęśliwi. To Ja sprawiłam, żebyli szczęśliwi. Taśma magnetofonowa przesuwała się bezszelestnie. - Tak, to Ja tego dokonałam - powtórzyła Natalia; wierzchemdłoni starła kropelki potu z czoła, czuła, jaklepi się całal jednocześnie było Jej zimno. - Byłam czymś CHAPEL HlLL 259 napełniona. Mój żołądek byt takipełny. Jadłam widocznie zbyt dużo l. "Nie, nie mam racji. " - pomyślałachwilę i przypomniała sobie. -Piłam dużo wody. Mój żołądek rósł lrósł, aż w końcustałam się strasznie gruba. W takich okolicznościachjedyną naturalnąrzeczą wydawało się wydanie przyjęcia. Myślałam,że mój żołądek jest wielkim tortem urodzinowym. Przyszedł kucharz, przekroił tort lcala woda uciekła z mojego żołądka. Natalia wyłączyła magnetofon i popatrzyła na swojedłonie. Same bzdury, bezodrobiny sensu. Powoli wyszłaz łóżka i podeszła do szafy, aby zmienić piżamę. Obrazy kłębiły się jeszcze przedJejoczyma,jak gdybynieopuściła Jeszcze na dobre świata snów. Wydawało jejsię, że pali ją twarz, podeszła więc do zlewu, aby obmyćJą wzimnejwodzie. Nagle uslosta głowę. Wydawało jejsię, że coś usłyszała. Nasłuchiwała przez chwilę, lecz nierozpoznała żadnego innego dźwięku oprócz szumu wodylecącej z kranu. Wzruszyła ramionamiuznając,że musiała się przesłyszeć i pochyliła się, chcącobmyć twarz; w momencie, gdyschyliła głowę, usłyszała to znowu. Zdecydowała się więcpozostaćw tej pozycji i zaczęła nasłuchiwać pilnie. Pochwili dźwiękpowrócił. Poczuta nagły przypływ podniecenia, dumna z tego, żeudało Jej się zidentyfikować ten dźwięk. To byłdźwięksyreny karetki pogotowia z Jejsnu! Tylko, że to nie byłdźwięksyreny, tobył płacz dziecka. Znowu schyliła głowę i usłyszała to tym razemwyraźniej. Poczekała jeszcze chwilę, lecz nicwięcej sięnie zdarzyło. Może to tylko Jakaś pozostałość tych wariackichsnów, które miałaprzed chwilą. Zaczęła przemywać twarz zimną wodą i nagle dźwiękpłaczu powtórzył się całkiem wyraźnie i jakby bliżej. Falagorąca ogarnęła nagle Jej twarzi spłynęła w dół poramionach. Natalia poczuła nagle, żenie obudziła sięchyba Jeszcze całkowicie, tak jakbyjakaśjej część pozo. 260DIANA MORGAN stawała nadal w stanie uśpienia. Zakręciła krani zamarła w bezruchu. Patrzyła w dół,a kroplewody spadały zJej twarzy na umywalkę. Chciała,aby to dziecko odezwało sięjeszcze raz,lecz nic się nie działo. Tylko ciszawokoło i toniesamowicie dziwne uczucie, którego doznała już przedtem, że jej mózgjest częściowo nadal uśpiony. Sama już nie wiedziała, co Jest snem, a cootaczającą jąrzeczywistością. Rzeczywistość i świat snówstopiły sięw Jedno. Byłaskłonna teraz uwierzyć we wszysto, cokolwiek ujrzała iprzysiąc potem, że zdarzyło się to naprawdę. Wytarłastarannie twarz ręcznikiem, podeszła do nocnego stolikal znowu włączyła magnetofon. - Chciałam coś jeszcze dodać na temat tego tortuurodzinowego - powiedziała po chwili wahania. -Wydajemisię,ze on się poruszał. Wydaje mi się, że to byłodziecko. -pomyślałaprzezchwilę, a potem uśmiechnęłasię. - Sądzę, że można przypuszczać, że to mojedziecko. Natalia nacisnęła guzik zatrzymujący taśmę i wdrapała się z powrotem na łóżko. Poczuła się nagle bardzosenna i myślała otym, Jak niesamowicie dziwny był tenjej sen. Zastanawiała się,czy był to Jeden wielki stekbzdur, czy też doktor Parad doszukasię w tym Jutrojakiegoś sensu. Zamknęła oczyl poczuła. Jak zaczyna znów odpływaćw krainęsnów, lecz zanim opadły ostatnie więzy łączącejaz rzeczywistością wydawało śle J e), że znów słyszy płacznowonarodzonego dziecka. To było na pewnojej dziecko. Tymrazemniemiała żadnych wątpliwości. Rozdział 24 Adam Brenner balansował właśnie taca wypełnionąhamburgerami, frytkami i puszkami z coca-colą, kierując się wstronęswego stolika. Zamyślona Natalia prawieże wpadła na niego, zatrzymując sięgwałtownie w ostatniejchwili. - Uważaj, jeszcze chwila i cały twój lunch wylądowałby na mojej sukience! Adam spojrzał w górę i rozpoznawszy ją, rozjaśnił sięcaływ uśmiechu. - Cześć, Natalia. -Pomóc ci? - Poradzę sobie. Natalia towarzyszyłamuw drodze między stolikami. - Czy pracujesz gdzieś w pobliżu tegobaru, Adamie? -spytała z powagą. Starał sięJak mógł, aby utrzymaćtacę w równowadze,lecz Jedna z puszek z coca-colą zaczęła właśnie zjeżdżaćna jej kraniec. Natalia schwyciła ją wporę. - JestemJeszcze w szkole - oznajmił tonem, przeznaczonym specjalnie dlaniezbyt rozgarniętych dorosłych, -Doprawdy? I co tam robisz? Grasz w hokeja? Adam zulgą odstawił tacęnastół. - Teraz sąwakacje. -Cóż zaspotkanie! - rozległ się z tyłu głos JordanaBrennera. -Ze wszystkich rajówhamburgerowych wokolicy wybrała pani właśnie ten. 262 DIANA MORGAN Natalia roześmiała się. - Obawiam się, że Jest to jedyny raj hamburgerowy wpromieniu mili od naszego biura. -W takim raziedziwne, że jeszczenigdy się tu nie spotkaliśmy. - Tak, bardzo dziwne. -Czy ona możejeść z nami? - Adam skakał wokół ojca. - Nie chciałabym przeszkadzać - powiedziała Natalia. Jordan pomachał przecząco ręką. - Możepani zostać, lecz pod jednym warunkiem - żepozwoli mi pani zafundować sobie lunch. Natalia zgodziła się i kiedy już zasiedli przystoliku, zprzyjemnością dała się wciągnąć w lekką i opartą obezpieczny grunt rozmowę. Jordanopowiadało swojejostatniej sprawiel namawiał Natalię, aby w wolnej chwilizapoznałasię z jej aktami. Następnie Jordanzauważyłmimochodem, że Natalia wciąż ma na sobie Jakieś nowerzeczy i pochwalił dobór fasonów i kolorów. Natalia była zdumiona jego spostrzegawczością. Adamowi udało się rozlać połowę puszki z coca-colą; podczasgdy Jordan zrzędził na temat gapiostwa Adama. Nataliawycierała go swoją serwetką. - Nie będzie żadnegośladu stwierdziła izwinąwszywilgotną serwetkę w kulkę, rzuciłają w stronę stojącegopod ścianą kosza, trafiając bezbłędnie. Adam byt zachwycony. - Świetny rzut Czy grasz może w kosza? Natalia wzruszyła ramionami. - Być może, że w moim przeszłymżyciu byłam zawodnikiem Lakers'ów. -Wszystko Jestmożliwe- uśmiechnął się Jordan. - Naprawdę? - spytała Natalia; powiedziała to ot, taksobie, aby podtrzymać rozmowę, lecz po chwili stwierdziła, że topytaniemożna było różniezrozumieć. Spojrzała na Jordana i przypomniała sobie wszystko. co zdarzyło się wczoraj w jej pokoju w biurze. Nagle dotych wspomnieńdołączyły sięl inne. Też dotyczyły JorCHAPEL HlLL 263 l dana, lecz tymrazem nie ujrzała go w miejscu, w którympracowalioboje. Przez kilka ułamków sekundy przedoczyma jej pojawił się obraz Jordana, siedzącego zasterem małej żaglówki. - Czy czuje się panidobrze? - usłyszała Jego głos. - Słucham? - Natalia spojrzała na niego dziwnie. -Pan dużożegluje, prawda? - Och, tak, oczywiście. Uwielbiam żeglowanie - odpowiedział Jordan;nagle wydał się jakby z czegoś niezadowolony. Adam podskoczył na krześle. - Tatuś jest najlepszym żeglarzem nacałym jeziorze. Prawda,tato? - Jeśli ty tak mówisz. Chłopiec zwrócił się doNatalii: - Natalio, a ty żeglujesz? - spytał. Było to pytaniezadane w samą porę. Natalia już oddłuższejchwili zastanawiała się nad tym samym. Pomyślała jeszcze przez chwilę, a potem pokręciłapowoligłową. - Nie. -Nie? - w głosie Jordana brzmiało Jakbyrozczarowanie. - Tak myślę, że może. Doprawdy, samanie wiem. Adam rzucił jej zdziwione spojrzenie. - Albo żeglujesz, albo nie. Jak możesz nie wiedzieć? Jordan milczał. Przyglądał się Natalii uważnym wzrokiem i zdawał się czekać w napięciu najej odpowiedź. - Nie, nie mam żadnych wspomnień z żeglowania wmoim przeszłym życiu - powiedziała. - Czasamitylkomam takie dziwne wrażenie. Jakby nie było mito obce. Jordanw zamyśleniu pokiwał głową, a później spojrzałszybko nazegarek. - Sądzę, że pora Już kończyć lunch - spojrzał naAdama. -Twoja matka powinna się zjawić za parę minut,aby zabrać cię na lekcję pływania. DIANA MORGAN 264 - O rany, moja lekcja pływania! - z tymistówamiAdam zerwał się z miejsca i wypadł z baru na ulicę,kierując się w stronę biura Jordana. Przez chwilę stal przed budynkiembiura patrząc, czyNatalia lJordan podążająza nim, potemzniknął wewnętrzu szklanych, obrotowych drzwi. - Och. nie! - powiedział Jordan zatrzymując się tużprzed drzwiami. Adam zdecydował się bowiem pozostać wewnątrzdrzwi i drepcząc w kółko, rozpędzał jecoraz bardziej ibardzie]. Jordan wyglądał, jakby tazabawa niezbyt przypadła mu do gustu. - Ostrożnie. Adamie! - zawołał. -To nie jest zabawka. Adam! W następne) chwili chłopiec zręcznie uskoczył na bok. Stal teraz wewnątrz budynku, uśmiechając się do nichspoza migających szyb. Natalia lJordan jednocześnierzucili sięku drzwiom i trafili razem do tej samejprzegródki. - Ojej. -Och, przepraszam! Nagledrzwi zatrzymały się gwałtownie, zamykając Ichwpułapce pomiędzy ścianką o walcowatym kształcie adwiema szklanymi płytami. Natalia poczuta rękęJordana na swoich plecach,nie zaprotestowała Jednak. - Hejl -zawołał Jordan do syna. Adam nie posiadał się z radości; specjalnie wetknąłswoją plastikową strzelbęmiędzy ścianęa drzwi, abyuwięzić wewnątrzJordana i Natalię. - Jesteście jeńcami wodza Adama PrzebiegłegoNiedźwiedzia- oznajmił nie zwróciwszy nawet uwagi nato, że przeddrzwiami zebrałasię już spora kolejka tych. którzy chcieli przejść. W końcu zorientował się jednak w sytuacji, lecz kiedyspróbował wyciągnąć strzelbę, która blokowała drzwi,nieoczekiwanie napotkał nakłopoty. Spojrzał bezradniena Jordana i Natalię, apotemuspokajająco machnąwszyręką zaczął coś majstrować przy blokadzie. Natalia CHAPEL HlLL 265 stwierdziła, że ręka Jordana obejmuje teraz ją w taili,Stali uwięzieni w ciasnej przegródce drzwi obrotowychtak blisko siebie, że Natalia czulą oddech Jordana naswoich włosach. - Chciałbym,żebyśmy byli teraz całkiem sami, chciałbym całować cię do utraty tchu - usłyszała Jego cichyszept tuż przyswoim uchu. -Udało się! - wykrzyknął Adam;obrotowe drzwi ruszyły z miejsca, pchnięte czyjąś niecierpliwądłonią iwyrzuciłyich do wnętrza budynku. Było to tak nagle i niespodziewane, że Natalia straciłarównowagę i Jordan w ostatniej chwili chwycił ją w pół,ratując przedupadkiem. Stall tak naprzeciw siebie wmilczeniupatrząc sobie w oczy. aż w końcu Nataliaodsunęłasię o krok do tyłu. Wiedziała,że w zasadziepowinna być oburzona tym, co powiedział przed chwilą,lecz ku swemu zakłopotaniuodkryła, że wcale tak niejest. Jego słowajakoś dziwnie pasowały do całe) sytuacji. Przypominało jejto. Sama nie wiedziała właściwie, co. Był Jednak oprócz Adama ktoś Jeszcze, kto był świadkiem całej tej sceny, która w sumie nietrwała dłużej niżdwieminuty. W hallu, o parę krokówod nich stała ShellaBrenner. - Hej, mamusiu! - powiedział rozpromieniony Adam. - Patrz, kogozłąpatem. Prawdziwą Indiankę. Sheila zlustrowała Natalię wzrokiem. - I łowcę Indian na dodatek - powiedziała, patrzącostrona Jordana. Jordan podszedł do niej, patrząc na zegarek. - Za piętnaścieminut Adam ma lekcjępływania. Proponuję, żebyśmy się wreszcie stąd ruszyli. Muszę wracaćdo pracy. Shellarzuciła mu długie, przenikliwe spojrzenie. - Czy wróciszdzisiaj do domu na obiad? Lecz Jordan nie słyszałjuż tegopytania, skierował sięw stronę windy, w której już stała Natalia i widząc, żedrzwi zaraz się zamkną, wskoczył dośrodka w ostatnie)chwili. 266DIANA MORGAN AA Srebrny bentley Judda Rikena zatrzymał się bezszelestnie przed restauracją LA RESIDENCE. Było Już po! doslódmiej i Judd dawno powinien był siedzieć na zebraniu, które zaczęło sięo szóstej, lecz tym razem zebraniemogło poczekać. Kiedy wszedł do giównej sali Maurlce,główny kelnerwyszed} mu na spotkanie. Wokół baru zgromadził się jużtłumek wieczornych gości i dwie lub trzy osoby zauważyły już Judda, machając do niego zapraszająco. Judd pozdrowił ich skinieniem głowy,lecz wezwanytutaj pilnym telefonemmiał teraz inną sprawę do załatwienia. Kelner poprowadził go w głąbsali, gdzieJuddujrzał Jednego zpomocników kelnerskich, sprzątającychz podłogi resztki rozbitych talerzy. Na stole leżała otwarta, czarna torebka damska i stała opróżniona do polowyszklanka martinl. Judd podniósł torebkę, zamknął ją. apotem ukrył troskliwie pod pachą. Popatrzył pytająco nakelnera, który gestem wskazał mu drzwi damskiejubikacji, na których widniałatabliczka "CHWILOWO ZAMKNIĘTE Z POWODU AWARII". - Czy ona tam Jest? - spytałJuddcicho. Kelner skinął głową. ZanimJudd skierował się w tęstronę,wyciągnął z portfela banknot studołarowy lwręczył go Maurice'owl ze słowami: - Będę wdzięczny, jeżeliprzez kilka minut nikt niebędziemi przeszkadzał. Nie zawracając sobie głowy pukaniemJudd Rikenwśliznął się do damskiej ubikacji, gdzieJego córka siedziała na koszu dośmieci przy umywalce, łkając rozpaczliwie. Wyglądała okropnie:włosy w kompletnym nieładzie, cały makijaż spłynął wraz ze łzami, znacząc ciemnesmugina twarzy, żakiet był pogniecionyi przekrzywiony. Trzymała wpalcach zapalonego papierosa, a wokół napodłodze poniewierały sięJużdwa tlące się niedopałki. Judd położył jej rękę na ramieniu, leczShella niezareagowała zupełnie na ten gest. Pochyliwszysię nad CHAPEL HlLL 267 nią nieco Rikendoszedł do wniosku,że jest kompletniepijana. - Sheila. -Odejdź. Zostaw mnie samą. Judd przysiadł bokiemna jednej z umywalek i nachy[ llwszy się, odgarnąłcórce włosy z twarzy. Urwał Jedną z ; papierowych serwetek iwręczyłjąShelli. - Urządziłaśtu niezłeprzedstawienie - powiedziałironicznie. -Domyślam się,że coś cl musiało niesmakować. - Wszystkomi nie smakowało - zatkała Sheila. - I Myślisz, że naraziłam naszwank dobre imię rodziny? -dodała po chwili z Ironią. I Judd puścił to mimo uszu. -Maurice wykazałwyjątkową przytomność umysłu, S że zadzwonił do mnie, anie do Jordana - ujął Jej twarz }w dłoń i przemocą skierowałku sobie. -Popatrzna i siebie, jak ty wyglądasz! '., - Całe moje życie tak wygląda. - Byćmoże,ale przypominamci, że jest totwojeprywatne życie - Judd nadal trzymał Jejpodbródek wswojej dłoni. - I nie życzę sobie, abyś robiła z tegopubliczne przedstawienie. Sheila roześmiała sięgorzko i uwolniła się z Jegouścisku. - Ty sobie nie życzysz? Wydaje cisię,że możesz sięwtrącać do wszystkiego, tak? - A cóżtakiego się stało? - spytał zimno Judd. -Czy, rzucił cię ten twój tenisowy goguś? - Wynoś się stądtZostaw mnie samą! - krzyknęłal Sheila piskliwym głosem, którego nigdy dotąd u niej niesłyszał. Lecz Judd wcale nie miał zamiaru wychodzić, spróbował zatem innego podejścia: ' - Co się stało, kochanie? Przecież ojcu możesz powleS dzleć. Sheila zamknęła oczy,lecz łzy ciekły jej popoliczkach. 268 DIANA MORGAN - Straciłam go - powiedziała głosem, który brzmiał jak cichy jęk. Judd pokiwał głową. - A więc to tak. Chciałaś ukarać mnie, bo wydawało ci się, że straciłaś Jordana. Położyłobie ręce na ramionach córki i potrząsną) nią lekko. - A teraz mnie posłuchaj, tylko słuchaj uważnie. Chciała odwrócić głowę, lecz zmusił ją,aby spojrzała mu w twarz. - Kiedy ja prowadzę grę. Jest to zawsze gra, która prowadzimnie prosto do zwycięstwa. Pozwól Jordanowiprzejść przez to wszystko. Zapewniam cię, że wrócidociebie szybciej niż się tego spodziewasz. Do diabła, maszprzecież w ręku wszystkieatuty. Sheila wzruszyła ramionami, lecz w oczach Jej pojawił się błysk zainteresowania. - Jakie, na przykład? -Macie wspaniały dom i cudownegosyna. Wszystko będzie dobrze, jeślitylko poświęcisz temudostatecznąilość uwagi i przestaniesz przepraszać za to, że żyjesz. - Ale Jordan mnie nie chce! - zatkała. Judd znowu ujął Shellę za ramiona i odwrócił jej twarzku sobie. Wyglądałatak żałośnie, że przez chwilę poczułbolesne ukłucie w sercu. Nie tyle było mu żal Sheill, ilebyt zły na siebie, że pozwoliłsprawom posunąćsię aż takdaleko. Cały czas przecież kontrolował sytuację. Terazstwierdził, że może działał Jednak zbyt powoli. - Jordan wkrótce zacznie żałować swego postępowania - mówił łagodnym głosem. - Uważaj, żebyśnie przegapiła tej szansy. On nigdy nie zdecydowałby sięrozbićwaszej rodziny dla dobra Adama. Czy mam rację? Sheila rzuciła ojcu przerażone spojrzenie. - Jeśli on kiedykolwiek dowie się o Adamie. -Nie dowiesię! - uciął ostro Judd. -l jeśli nadalbędzieszwyglądać takjak teraz, nie oczekuj, że jakikolwiek mężczyzna wróci do ciebie - ani Jordan, ani ten twój tenisowy laluś. CHAPEL HlLL 269 Te słowa otrzeźwiły ją nieco, wyprostowała się i przetarłazapuchnięte oczy. - Na miłość boską, Sheilo, weź się w garść. Niemożeszpozwolić, aby Jordanzobaczył cię w takim stanie! - A co będzie z Natalią? Judd uśmiechnąłsię półgębkiem. - Jeśli to poprawici trochę samopoczucie, topowiemcl, że właśnie odbyłem długą rozmowę z Natalią. Odprzyszłego semestru chcepójść do szkoły prawniczej-przerwał na chwilę, unosząc palec w górę. - Do szkołyprawniczejw Nowym Yorku. l Sheila podniosła na niego oczy pełne nadziel. l- W Nowym Yorku? Onachce wrócić napółnoc? - Tak, ponieważ poleciłem Jej tam kilka dobrych firm,j które będą mogły przyjąć ją w każdej chwili. Oczywiście przy poparciu, którego Jej udzielę. ' Sheila przetarła oczy. -Dlaczego nic mi otym nie mówiłeś? I Judd wzruszył ramionami. ;- Właśnie to zrobiłem - spróbował się uśmiechnąć. - Sądzę, żepowinienem powiedzieć cljuż wszystko dokońca. Sheila patrzyła na niego wyczekująco. Judd odchyliłsię do tyłu i oznajmił, uważnie śledząc Jej reakcję: - Chcę, żeby Jordan został moim wspólnikiem. Sheila była wstrząśnięta. - Wspólnikiem! Czy on już wie o tym? - Jeszcze nie. Miałem zamiar powiedzieć mu o tymdzisiaj w biurze. Przygotowujemy z tej okazjimałe przyjęcie na jego cześć. - Czyja też będę mogła przyjść? Judd potrząsnął przecząco głową. - Tonie jest dobry pomysł. W gruncie rzeczy lepiejbędzie, jeśli pozwolisz, by sam cl o tym powiedział. Atymasz wtedy wyglądać na zaskoczonąi uszczęśliwioną. Sheila uśmiechnęła się. - Świetnie - powiedziała już zupełnie Innym tonem. 270DIANA MORGAN - Dobrze, a teraz obmyj sobie twarz i Ed zawiezie ciędo domu. Sheila przytuliłasię doniego impulsywniel pocałowałago w policzek. - Och,tato, Jak to dobrze, że przyszedłeśtutajlJudd uścisnął ją serdecznie. -Czy ufasz mi teraz, kochanie? - Tak. Tak jak ufałam cl zawsze. l Jak zawsze będęci ufać. Rozdział 25 J Drzwi biuraJudda Rikena otworzyły się i wyszedł Jordan Brenner: naJego twarzy malowało się oszołomieni nie izaskoczenie. Lisa opuściła głowę, usiłując ukryć^ uśmiech. Wszyscy wokoło dawnojuż o tymwiedzieli. '3 Jordan, oczywiście, dowiedział się ostatni. ;1- Dobranoc, panie Brenner - powiedziała. 1- Och. Tak, rzeczywiście, dobranoc. Lisaśledziła go wzrokiem, kiedy niepewnym krokiem 31 wychodziłz sekretariatu. Gdy upewniłasię, że nie może ; Już Jej słyszeć, podniosła słuchawkę tnterkomu i połą czyła się z Carolyn. f- Już Idzie. I Carolyn odłożyłasłuchawkę w tej same) chwili, kiedy ujrzała Jordana idącego korytarzem. s Uważajcie, Już idzie. Cillcho, przygotujcie się. ::' - Dobranoc, Carolyn - powiedział Jordan wchodząc. 5,!- Do zobaczenia Jutro rano. jf Carolyn wstała ze swego miejsca za biurkiem. -Zanim pan pójdzie do domu, panieJordanie, chclajjiabym, abyrzuciłpan okiem na coś, co znajduje się wK sali konferencyjnej. B Spojrzawszy na nią ze zdumieniem. Jordan nacisnąłklamkę drzwi prowadzących do sali konferencyjnej. - Co takiego. S:- -Niespodzianka! 272DIANA MORGAN Rozbłysły nagle wszystkie światła i zanim Jordan zdążył zaprotestować, wetknięto mu w dłoń kieliszek z szampanem i ustawiła się do niego kolejka gratulujących mutego, że zostat wspólnikiem firmy. Poklepywany cochwila po plecach,uścisnąłkilka tuzinów rąk, podczas gdychórek niezbytzgranych głosówodśpiewał trzykrotnie. Sto lat". Wszyscy pracownicy biurazebrali się na tej uroczystości. Judd Riken uwijałsię między nimi, pełniącrolęgospodarza przyjęcia. PoklepującJordana serdecznie poplecach poprosił obecnych o chwilę ciszy, ponieważ bohater dzisiejszego wieczoru wygłosi teraz przemówienie. Zaskoczony Jordan wybąkał kilka stów podziękowanial uśmiechnął siędo wszystkich obecnych. Oczy miałJednak roztargnione, ponieważ zupełnie coinnego zaprzątałoteraz jego myśli. Rozglądał się wokół uważnie,lecz nigdzie nie mógł dostrzec Natalii. Było mu przykro,a jednocześnie wduszy jego zrodziło się podejrzenie, czyNatalia nie poczuła się urażona tym, copowiedział dzisiaj, stojąc z niąw drzwiach obrotowych. "Do diabła z tym! " -pomyślał. - "Przecież kochała mniekiedyś. Może więc pokochać mnie i teraz. " Judd Rikenznowu poklepałgopo plecach. - Nie ma wśród nas jeszcze jednej osoby, która taksamo Jak my ucieszysię z nowiny, którą jejsam oznajmisz - powiedział. -Tak - zgodziłsię z nim Jordan. - Chciałbym mócpowiedzieć jej o tym Jaknajszybciej. Judd klepnąłgo znowu. - Dawno już marzyłem o tymdniu, Jordanie. -Ja też- odpowiedział Jordan z głębi serca, myślącjednakżezupełnie o czymśinnym. - Ja też. A ft Tegowieczoru Natalia dłużej została w pracyl Jordandoskonale o tymwiedział - specjalnie dorzucił Je) pilną,dodatkową pracęw późnychgodzinachpopołudniowych, CHAPEL HILL 273 aby zmuszona była zostać pogodzinach. Siedział terazw swym pokoju bezczynnie czekając, aż wszyscyrozejdąsię do domów i w całym biurzezostanie tylko on i Natalia. Przez cały czas swegooczekiwania planował spokojnie,co dokładnie powinienpowiedzieć. Rozważając w myślach różne warianty popijał szampana i ani się spostrzegł, jak butelka była pusta. Niewiele myśląc sięgnąłdo lodówki, wydobył następną butelkę i wziął z półki dwieczysteszklanki. Tak zaopatrzonywyszedł nakorytarz lskierował się dopokoju, w którympracowała Natalia. Cóż takiego ważnego zamierzał jej dzisiaj powiedzieć? Nadał nie był tego całkowiciepewien. Zawsze przecieżmógł spróbować powiedziećjej prawdę. Była to jedynarzecz, której nie próbował robić do tej pory. Była w swoim pokoju, odwrócona do niego plecamiiprzeglądała pękatą teczkę z dokumentami. Rzucił nanią zachwycone spojrzenie i -jak zawsze na Jej widok poczuł rozkoszny ból w sercu. Przypomniałymu sięte wszystkie chwile, które spędzili razem wczytelniszkoły prawniczej. Miała wtedy zabawne przyzwyczajenie -jeśli chciała skoncentrować się na czytaniu lubnauce, zawsze lubiła miećpodręką kartkę papieru,którą zaginała bezwiednie na kształtmałego samoloclka. Czasami nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Kiedy Już skończyła wykonywanie kolejnego samoloclka, zazwyczaj natychmiast wypróbowywala jegosprawność wlataniu na miejscu,w czytelni. Jeślipotrafiły latać, rzucałaje wysoko, pod sam sufit pomieszczenia. Krążyły w powietrzu niezauważone, ponieważ studenci prawa zazwyczaj trzymali nosy w książkach i nie zwracali uwagina takie głupstwa. Jak papierowe samolociki, latające wokół nich. Lecz Jordanzauważał to. Podobało mu się zestawienie papierowej,dziecinnej zabawkiz poważna,naukową atmosferączytelni. Natalia tymczasem uczyła się dalej i ręce jejbezwiednie wykonywały następny samolocik. Mówiła,że czasami'sama nie wie. co robi. Jordan nie miałpowodu,by jej nie wierzyć. 274 DIANA MORGAN Jordan stal i patrzył z niedowierzaniem na dłonieNatalii, przeglądającej dokumenty: samolocik był jużprawie gotów. Natalia byłatak pochłonięta swoją pracą,że nie zauważylanawet Jordana, który stal patrząc jakzahipnotyzowany na Jej dłonie, które - przewracając odczasu do czasu kilka kartek - zawsze wracały do swojej nieświadomej czynności. Jordan śledził ją, drżąc ze wzruszenia. Zagląwszyodpowiednio ostatnią ostatnią lotkę na skrzydle samolocika ujęta gow prawą dłoń i puściła wprost przedsiebie; roześmiałasię cicho widząc, jak samolocik łagodnym łukiemsfrunąłku ścianie,a potem zawrócił iposzybował w stronę drzwi. Jordan uskoczył za futrynędrzwi i kiedy samolocik wyfrunął na korytarz, schwyciłgo delikatnie w locie i skierował z powrotem do pokoju Natalii. Natalia otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i zaśmiałasię sądząc, że udało Jej się wyprodukować samolot,którypowracajak bumerang. Znów puściła papierowy pociskw stronę drzwi i Jordan, z ledwością powstrzymującśmiech odrzuciłgo tak, że wylądował wprost na jej biurku. Natalia wybuchnęla tak dobrze znanym mu niegdyś, srebrnym śmiechem. - W porządku, mądralo - powiedziała głośno. - Możesz Już wyjść. Wiem, że tamJesteś. Rzuciła samolocik prosto w jego kierunku, a on wysunąłrękę ze swe)kryjówki i złapał gow locie. Nataliapatrzyła na Jordana. a lekko kpiący uśmieszek czaiłsię w kącikach jej ust. -Od jak dawna ukrywa się pan za tymi drzwiami? Jordan wzruszył ramionami. - Kilka chwil. Patrzyłem sobie na ciebie. Wszedł do pokoju, postawił obydwie, trzymane w rękuszklanki na biurku, wyciągnął korek i rozlał szampana. Obserwując go spod oka Natalia domyślała się, że ma onJuż przynajmniejjedną butelkę szampana zasobą. Cośmówiłojej, że nie powinna być tutaj z nimteraz sama l CHAPEL HlLL 275 serce zabito Jej mocniej. Zamknęła z trzaskiem książkęleżącą na biurku i zajęła się uprzątaniem swoich rzeczy. Jordan przyglądał je]się uważnie. - Tak? - spytał. -O co chodzi? - Domyślam się. że oczekuje pan ode mnie gratulacji- powiedziała Natalia. - Gratulacji? Z jakiego powodu? - Jest panteraz wspólnikiem Rikena. Jordanzaśmiał się cicho. - Jestem, a jakże. Natalią wyłączyła lampkę stojącą na biurku. - Czyżby nie byłoto właśnie to. czego pan pragnął"? - I tak, lnie. -Toznaczy? Jordan podszedł do okna, przez chwilę patrzy ^ -y^ noc,potem odwrócił się nagle. - Naprawdę tegonierozumiesz? - spytał. - Nie bardzo - uśmiechnęła sięuprzejmie; patrzyła naniego w Jakiś szczególny sposób, co sprawiło, %g serceJordana zaczęło bićcoraz szybciej. -Po prostu zastanawiam się, czy zostałemjeg,^ wspólnikiemdlatego,że na to zasłużyłem, czy dlatego, że. Jestem jego zięciem. - To nie powinno mieć żadnego znaczenia. -Naprawdę? Natalią zrobiła krok w Jego stronę. JordanodłVrocit sięznów dookna. lecz każdym nerwem swego ciała czul, żeona podeszła bliżej i stanęła tużza Jego plecami. - Może to nie jest mój interes - powiedziała Umyślnieobojętnym tonem. - Wydajemi się jednak, że ma panteraz dwa wyjścia. Jedno - todać się zadręczyć ty"imyślom. ale byłaby towielka strata. Jordan słuchał Jej zrosnącą uwagą. - A drugie wyjście? Natalia ożywiła się w sposób widoczny, oczy błyszczałyl jej, kiedy mówiła: - Drugie wyjście to użyć swej nowej pozycji spróbować wreszcie coś zmienić.i 276 DIANA MORGAN - Co mam próbować zmienić? Masz namyśli coś. cosię dziejew tym biurze czy tak w ogóle? - wskazał na czarną pustkę za oknem. Natalia również wskazała na okno,kiwając znacząco głową. Jordanroześmiał się krótko. - Wciąż jesteś niepoprawną ideallstką? -Słucham? - spytała Natalia zdziwiona. Jordan wypił sporytyk szampana. - Zawsze marzyłaś, aby dokonywać rzeczy wielkich. Małe i przyziemne ludzkie sprawynigdy cię nie interesowały. Natalia patrzyła na niegopodejrzliwymwzrokiem. - O czym pan mówi, panie Brenner? Poczuł, że nie zniesie tej sytuacji ani chwili dłużej. - Natalio,nie nazywaj mnie, proszę,"panie Brenner". Mów mi po imieniu. Jesteśmyw tym samym wieku,mamy takie samo wykształcenie, pochodzimy z takiegosamego środowiska. Proszę, daj sobie spokój z tymi formalnościami. Natalia czuła się nieco speszona. Z jednej strony coś mówiło Jej, że powinna natychmiast wyjść ztego pokojutrzaskając drzwiami, lecz jednocześnie Jakaś druga strona jej natury podpowiadała jej, aby rzucić się temuczłowiekowi w ramiona i już nigdy nie pozwolić mu odejść. - Jest już bardzo późno. Jordanie. - powiedziała niepewnie i zrobiła dwa kroki w stronę drzwi. Odwrócił się gwałtowniel Jednymskokiemstanął tużprzed nią, blokując jej drogę do wyjścia. - Posłuchaj mnie. Natalia stalą milcząc i wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczyma. - Powiedzmi. Natalio, czy pamiętasz, kiedy ostatni raz dotykał cię mężczyzna? - Słucham? Jordan ująłją za ramiona. CHAPELHlLL 277 - Siedem lat bezmężczyzny to długo, bardzo długo. Czy pamiętasz, co to jestmiłość? Czy pamiętasz, wkimbyłaś zakochanaprzed wypadkiem? Natalia zadrżała. Próbowała go odepchnąć od siebie,lecz trzymał ją mocno. - Możejestpan. hmm. chyba Jesteś trochę przepracowany, Jordanie? - Nie,nigdy nie jestem. Znam granice swoich możliwości. Natalia roześmiała się, - A teraz czy również je znasz? Jordan uśmiechnął sięw odpowiedzi, lecz był topoważny uśmiech. - Mam do tego prawo - powiedział powoli. -Do czego masz prawo? - widział tużprzed sobą jejbłyszczące oczy, fascynujące oczy niezwykłej kobiety,jaką była zawsze. - Do tego - nachylił się, aby ją pocałować, lecz odwróciła twarz; zdołałJedynie pocałować Ja delikatniew policzek. -Jesteś żonaty! - Jesteś taka piękna. Natalia czuła, że kręci Jej się w głowie, lecz nie ruszyłasię z miejsca. Ośmielony tymJordan stwierdziłzewzruszeniem, że czuje, jak onadrży, - Zdaje misię, że zaczynam rozumieć twój kłopot -powiedziała nagle. -Mój kłopot? - nadal trzymał ja za ramiona, leczNatalia zdawała się przyzwalać na to i nie usiłowała jużsię cofnąć. -Tak, przyszło mi to do głowy już pierwszegodnia, kiedy cię tu spotkałam. Problem nie leży w tym,czyzasłużyłeś na to, aby zostać wspólniK-lem lirmy. Prawdziwym pytaniem jest to, czy ty tu v/ "g016powinieneśpracować -spojrzała mu odważnie prosto w oczy. Jakby szukając potwierdzenia. Jordan poczuł zimny dreszcz na plecach. Nie mógłwprost uwierzyć, jak mogła trafićtiiik w dziesiątkę, jakmogta głośnowypowiedziećpytanie-,którego starał się. DIANA MORGAN 278 nie zadawać sobie przez cale siedem lat. Tobyła wciąż tasama NataliaParnell. Jego stracona miłość, jego dawnadziewczyna. Jedyna utracona szansa na szczęśliwą przyszłość. - Nie wiem Jeszcze, kimsama Jestem, Jordanie -usłyszał Jej cichy głos. - A kim jesteś ty? Jordan ciężko nabrał powietrza w płuca. - Co takiego? -Kimty jesteś? - powtórzyła Natalia łagodnie. Jordan poczuł, że traci kontrolęnad sobą. Tak bardzochciałmóc powiedzieć jejprawdę. Ostatkiem sił starałsię zapanować nad sobą. Myśl, że to, czego pragnął jesttak blisko, przyprawiała go niemal o utratę zmysłów. Natalia patrzyła naniego wyglądająctak, jakby również zmagała się sama ze sobą. - Kim ty jesteś? - powtórzyła prawie niedosłyszalnymszeptem. Strasznym wysiłkiem,jakby dźwigał na plecach tonękamieni, udało mu sięwzruszyć ramionami. - Jestem Jordan Brenner. nowy wspólnik firmy l. - Nie- powiedziała Natalia zaskakująco stanowczymtonem. - Dajspokój. Dobrze wiesz, co mam na myśli. Poprzeznarastający szum w uszach Jordan zdołałpomyśleć tylko, że chyba traci zmysły. - Naprawdę chcesz wiedzieć, kim Jestem? - powiedziałchrapliwym szeptem. Przytulił ją delikatniedo siebie. Nie opierała się. - Natalio. Natalia uniosła wzrok, aby mu odpowiedzieć. Naglewydało jej się, że na miejscu twarzy Jordana pojawiła sięprzed Jej oczyma zupełnie Inna twarz. - Dennis. To znaczy. Jordan. - umilkła nagle. Jordan ucałował jej włosy nad uchem. - Dennis był twoim chłopakiemw szkole średniej. Jestjużdawno żonaty i ma troje dzieci, mieszka w Teaneck,wNew Jersey. Natalia zesztywnlałai spojrzałamu prosto w oczy. CHAPEL HlLL 279 - Skądwieszo tym? Czy doktor Lane opowiadał cl onim? Jordan, wciąż patrząc Jej w oczy. powolipokręcił głową. Ujął jej twarz w swoje obiedłonie i Jegowargi dotknęłyJej ust. Przez głowę przebiegła mu myśl, żeJeśli ona goteraz odepchnie, nie wytrzyma tego i padnie tuchybamartwy. Nie odepchnęła go. Ichpocałunek, z początkuczuły lnieśmiały, przedłużył się. Jak gdyby obydwojgunie zależało na tym, aby kiedykolwiek się zakończył. Natalia była wstrząśnięta. Jego ramiona otaczały ją takczule,tak delikatnie, jak gdyby chciały osłonićją odwszelkiego bólu i cierpienia, Jakie niosło ze sobą życie. Lecz czy Istniało w ogóleJakieś cierpienie? Świat wydawał się być teraz Jedynie nadzieją i radością. - Nie powinniśmy tego robić - wyszeptała, lecz nieporuszyła się nawet, a on wcale nie miał ochoty jejpuścić. -Naprawdę tak myślisz? Spróbuj sobie coś przypomnieć, Natalio. Pocałował ją znowu. Wszystkobyło w tym pocałunku,jego zachwyt. Jego namiętność. Każde Jego dotknięcierozpalało w niej nowe, ajednak Jakby już skądś znanedoznania. Całowatją przez długą, rozkosznie długą chwilę modląc się, aby mogło to trwać w nieskończoność labypozwoliło jej przywrócić pamięćo nim. Lecz wspomnieniao razemprzeżytych chwilach niepowróciły do niej. Wprawdzie Natalia oddawała mu pocałunki znamiętnością,która dorównywałajegoi namiętności, leczdla niej był to jedynie nowo odkryty brzeg. Dlaniego zaś był to ostateczny krok ku wolności, za którątęsknił już od tak dawna. Rozdział 26 Kiedy Jordan wysiadt z samochodu ujrzał, że w progudomu, w otwartych drzwiach stoi Sheila w koronkowym,czarnym szlafroku. - Cześć bohaterowi -pozdrowiła go patetycznymgestem wyciągniętej ręki, w drugiej dłoni trzymając opróżnioną dopotowy szklankę. -Och, nie. -jęknął widząc, że Jest znowupijana. - Mój mąż dostałdzisiaj awans i nawet nie przyszłomu do głowy, żeby zadzwonić dodomu ipowiedziećmio wszystkim - podeszła do niego, ostrożnie odmierzająckażdy krok. - Czy powróciłeś wreszcie dodomu, aby touczcić? -zajrzała mu w twarz. - Z kim podzieliłeś sięnajpierw tą radosną wiadomością? ZJakąś dziwką wbiurze? - Dość tego-Jordan spróbował j ąwyminąć. Nieoczekiwanie szybkim ruchem odcięła mu drogę dowyjścia, a potem uderzyła gow twarzz całej siły. - Nie skończyłam Jeszcze, ty draniu! Pójdziesz sobie,kiedy wysłuchasz, comamdo powiedzenia! - Pozwól mi wejść do domu - Jordanspróbował jąodsunąć, leczchwyciła go za klapy marynarki. - Zejdźmi z drogi! - Nie, dopóki nie wysłuchasz wszystkiego, co mam cldo powiedzenia. 282DIANA MORGAN Nagle poczuł się śmiertelnie znużony tą całą sytuacją. Dzisiejszej nocynie miał wcale ochoty przechodzić jeszcze raz przez to wszystko. Spojrzat na nią z rezygnacją. - W porządku, Shello, o co ci więc chodzi? Uśmiechnęła się. - Tak lepiej. Jordan usiadł na schodach,a Sheilaprzysunęła się doniego i wzięła go pod rękę. - Dużomyślałam na nasz temat - powiedziała prawiecałkiemnormalnymgłosem. - Potrzebujemy więcejczasu. Więcej czasu, który moglibyśmy spędzić tylko wedwoje - dodała po chwili, Będziemy mogli zacząć wszystko od nowa. Jeśli tylko poświęcimy sobie nawzajemwięcej czasu, wszystko odmieni się na lepsze. Wiem. żetak będzie. W związku z tym podjęłam pewną decyzjęWysylam Adama do szkoły z Internatem. - Co? Tak, to szkoła dla chłopców pod wezwaniem ŚwiętejAnny. - Święte) Anny? -Tak, wiesz, to jest właśnieta szkolą w North Hllls,do której Sarah Gregor poslala swoichdwóch chłopców. Jordan był zaszokowany. - Przecieżto idiotka! Sheila roześmiała się mu prosto w twarz, aż odwróciłsię od zapachu alkoholu, któryowionął go gorącą falą. - Jestzachwycona tą szkolą i zaproponowała,że. -Zaproponowała? - roześmiał sięgorzko. -Kim ona,dodiabla. Jest. żeby się wtrącać do wychowania mojegosyna? Glos Sheill stal sięzrzędliwy. - Powiedziałam, że wyślemy Adama do szkoły z internatemi nie zmienię zdania! -Nigdy, dopóki ja żyję! - Jordan zerwał się unoszącrękę, jakby chciał uderzyć Sheilę; powstrzymał się wostatniejchwili. -Nigdzienie wyśleszAdama. Zapomnijo tym. CHAPEL HlLL 283 (Lecz Sheila przez całe życie dostawałazawsze to, czegopragnęła i zawsze ostatnie słowo musiało należeć do niej. [Byłapewna, że i tym razem postawi na swoim. Spojrzałana niego wyzywająco. 1 Spróbuj mnie zatrzymać! Jordan zacisnął bezradnie pięści -miał już dosyć. ,( - Idę do łóżka- Do mojego łóżka - dodał. -Sam! Odwrócił się na pięcie i wszedł do domu. Obydwojenie'zdawali sobie sprawy ztego, że byt ktoś, kto słyszałkażde',wypowiedziane przez nich słowo. Za firanką uchylonego^ okna salonu, zaciskającspocone zestrachu dłonie na;i delikatnej tkaniniezasłon, stal Adam. Najego dziecinnejf buzi malowało się przerażenie, z oczu płynęły łzy. Resztę' nocy spędził prawie bezsennie skulony podkoldrą,sze, roko otwartymioczyma patrząc w mrok. Nie rozumiał - prawie nic z tego, co zobaczył, leczwiedział, że stało się'coś bardzo, bardzo złego; drżącmodlił się rozpaczliwie,; żeby tatuś przybył mu na ratunek. ',, 'A A Tejnocy Natalii śnił się Adam; nie Jordan ani nie;:, Dennis. żadne żaglówki,żadneprzyjęcia urodzinowe,p tylko Adam. Obudziła się nagle, pod wpływem jakiegośl,niepokoju, lecz wkrótce wszystko minęło. Mały magne^ tofon doktora Parada leżał na jej nocnymstoliku. Wlali czyłago i zaczęła mówić bez żadnychwstępów: B: - Miałam sen. który powtórzył się kilka razy. Śnił mi się Adam Brenner. Byliśmy razem w górach i wspinaliśmy się na stromą skałę. Obydwoje byliśmy przywiązanil linamido haków, które wbiłam w ścianę. Nagle Adaml poślizgnął się i spadł w dół, lecz Jegosznur wytrzymał lK chłopiec zawisnął w powietrzu tuż obok mnie. I wtedy f ściana skalna stała się naglę ścianą w Jakimświelkiml pokoju. Opuszczałam się w dół potym samym sznurze. l który ocalił Adama Brennera. Jacyś ludzie usiłowalil wyrwać ten sznur z mojego ciała. 284 DIANA MORGAN Natalia sięgnęła i nagłym ruchem wyłączyła magnetofon. Sama nie wiedząc dlaczego, poczuta nagły przypływstrachu. Opadła zpowrotemna poduszkę czując. Jak Jejpowlekł stają się ciężkie i powoli zapada w sen. znowu wten samsen, tylkoże tym razem ci sami ludzie usiłowaliwyciągnąć z jej ciała jakąś giętką rurę, śliską, elastycznąrurę. Wspinała się terazpo łóżku, a nie pościanie i clludzie śmiali się z niej. Ciągnęlitę rurę tak długo, dopókinie natrafili na coś twardego, co nie chciało wyjść z jej ciała. Ciągnęli coraz mocniej i mocniej, lecz to coś wciąż pozostawało w ciele Natalii. Wreszcie wyciągnęli Natalię z łóżka na podłogę. Tp byłotakie dziwne,stać tutaj i patrzeć na znajomesprzęty w szpitalnympokoju wiedząc, że to wszystkonie Jest prawdą. - Totylko sen - stwierdziła Natalia. Czuła podbosymistopami zimną podłogę, lecz naglepodłoga stała się ciepła, a potem gorąca,zbyt gorącalNatalia zaczęta biegać rozpaczliwie po pokoju w poszukiwaniu chłodniejszego miejsca. W drzwiach stanęła jakaś kobieta i Nataliarozpoznała ją natychmiast. - Mama? Uśmiechnęła się doniej. - Ślicznie wyglądasz, Natalio. Natalia popatrzyła w dół i ujrzała, że ubrana jest wpiękną, długąaż do ziemi, białą suknię. - Zarazbędzie rozdanie świadectw. Czekam tylkona Dennisa. - Wtem - odpowiedziałajej matka. - Chciałabym, abyś miała to na sobie dzisiejszego wieczoru. Podała jej zloty łańcuszek z pięknie oprawionym zielonym kamieniem. - Ależ, mamo, nie powinnaśmltego dawać. Przecież to twój szmaragd. - Twojababka dała roi go, kiedy zdałam maturę. Niedługo później umarła. Chcę. żebyś to miała. CHAPELHlLL 285 Natalia zadrżała. - Czy dlatego, że także musisz umrzeć? -Co takiego? Czy powiedziałaś"umrzeć"? Ja?Córeczko, czy ty się dobrze czujesz? - Mamo! Nie odchodź! Hej!To ja, Francesca. Co ciJest. Hej, Natalio! - Nieodchodź j eszczel. Francesca chwyciła Natalię za ramiona i potrząsnęłamocno. - Hej, czy ty Jesteś lunatyczką, czy co? Natalia patrzyła na przyjaciółkęz prawdziwą trwogą woczach. - Wydarzył się wypadek! Francesca rozejrzała się wokoło niepewnie. - Wypadek? Gdzie? - Muszę natychmiast Jechać do szpitala! Francesca poczuła na plecach zimny dreszcz strachu. - Tu jestszpital. -Gdzie jest moja matka? - Co? -Moja matka. Ona uczestniczyła w tym wypadku. Wktórym pokoju ona leży? - Już wszystko w porządku. Natalio. To ci się śniło. Obudź się! - Niel Nie! -Siostro! - krzyknęła Francesca głośno. - Siostro,prędkol Natalii wydawało się, że widzi przykryte prześcieradłem ciało matki, wiezionena wózku wzdłuż korytarza. - Mamo. Och, mamo. - Siostro! Proszę tu przyjść, szybko! Wbiegł doktor Paradz siostrą dyżurną i obojgu udałosię położyć Natalię z powrotem do łóżka. - Ona bredzi - powiedziała Francesca. -To trans somnabuliczny - odpowiedziałParad. -Proszę podać jej podwójną porcję relanlum. 286DIANA MORGAN Natalii śniło się, że została obudzona. Czyjeśręceprzytrzymywały ją na łóżku. Spojrzała w dót i ujrzała, żejej żołądek piętrzy się jak olbrzymia góra. - Mój Boże! Ja rodzę! - Teraz? Tutaj? - Francescawytrzeszczyła oczy zezdumienia. - Cicho! - odsunął ją doktor Parad. -Ona i tak terazpani nie rozumie! - zapalił śwlatto i podszedł do łóżka. -Do diabła, nigdynie widziałem tak ostrej reakcji! Natalia zaczęła rzucać się gwałtownie na łóżku i krzyczeć, a doktorParad wraz z pielęgniarką usiłowali jąuspokoić. Ich wysiłki nie przynosiły Jednak żadnychefektów. W końcu musieliprzytrzymaćją siłą. Nataliabyła bliska histerii. - Nie mogę się poruszyć. Dlaczego mi to robicie? - To dla twojego dobra. Niechcemy, abyśzrobiła sobiekrzywdę - doktor Parad sam wstrzyknął Jej relanium,lecz na efekt Jego działania trzeba było trochę zaczekać. -Trzymajmy ją, dopóki się nie uspokoi. Lecz Natalia Parnell przestała już się wyrywać. - Nie możecie mi tego zrobić. To moje ciało. Tomojedziecko. Prancesca nie posiadała się zezdumienia. - Co? Ona będzie rodzić - teraz? Parad rzucił jej wściekłe spojrzenie. - Niech panistądnatychmiast wyjdzie! Nataliauniosła głowę patrząc, jak Francesca podchodzi do drzwi. - Moje dziecko! Ona zabrała moje dziecko] - z nieoczekiwaną siłą spróbowała uwolnić się z uścisku przytrzymujących ją rąk. - Oddaj mii moje dziecko! Francesca spojrzała na Natalięzdumiona. - Jakie dziecko? -Niech pani natychmiast wyjdzie! - Sheila. Sheila! - krzyknęła przeraźliwie Nataliawidząc, że Francesca wychodzi. CHAPEL HlLL 287 Francesca odwróciła się lujrzała w oczach Nataliirozpacz, rozpaczliwą tęsknotę matki za swoim dzieckiem. - Oddaj -mi - moje dziecko. - powtórzyłaNataliapowoli; środekuspokajający zaczynał działać. Parad odczekał jeszcze pięćminut, zanim odezwał siędo niej. - Natalio, to ja. doktor Parad. Czy mnie słyszysz? Byłabardzo słaba, leczudało Jej się rozpoznać go. Jegodobrze znanygłos podziałałna nią kojąco. - Słyszę pana. -Czy wiesz, gdzie jesteś? - Tak, w moim pokoju. -Dobrze - uśmiechnął się Parad. - A czy wiesz, jakidzień dzisiajmamy? Pochwilimilczenia Nataliaodpowiedziała słabo: - Środa. -Tak, świetnie. A ile masz lat? - Trzydzieści J eden. Doktor Parad spojrzał z ulgą na pielęgniarkę, a następnie okrył Natalię starannie kwiecistym pledem. Przypuszczał, że zapadnie ona teraz w sen, który potrwa aż dorana. Był już w połowiedrogi do drzwi, kiedyusłyszał, jakNatalia woła go słabym głosem. - Doktorze? - zamruczała sennie. -Czy może panpowiedzieć mi Jedną rzecz? Zawrócił lstanął tuż przy Jej łóżku. - Spróbuję. Co takiego chcesz wiedzieć? Natalia milczała przez chwilę, a potem spytała: - Czy może pan mi powiedzieć, gdzie Jest teraz mojedziecko? Doktor Parad poczuł się nagletak, jakby wzdłużkręgosłupa spłynął mu strumień zimnej wody. Nie mógł Jejodpowiedzieć na to pytanie, nie chciał. Przynajmniej nie teraz, dopókinie uzyska pewności, że odpowiedź, którejE będzie musiał Jej udzielić. Jest na pewno właściwą odpo wledzlą. 288DIANA MOROAN - Zaśnijteraz, proszę. Porozmawiamy o tym rano. - Przyrzeka pan? Nie chciał wahać się zbyt długo z odpowiedzią, leczobawiał się jednocześnie, że jej czule, prawnicze uchorozpozna każdą fałszywą nutę brzmiącą w jego glosie. - Tak - odpowiedział. - Przyrzekam. Wyszedł z pokoju, czując się jak ogłuszony. Tak, Natalio. " - myślał. - "Sądzę, że potrafię odpowiedzieć na pytanie, gdzie Jestteraz twoje dziecko. Postawię o to w zakład cale moje życie i całą moją karieręzawodową. " Doktor Parad minął zakręt korytarza 9i nagle stanął jakwryty, ujrzawszy niemal tuż przed sobą Judda Rikena. Prawnik stałopartyo ścianę z rękamizałożonymi wgeście pełnympewności siebie imierzył Parada uważnymwzrokiem. "Tak, zrobię to" - pomyślał Parad z nagłą determinacją. - "Postawię wszystko na tę Jedną kartę. " Rozdział 27 Wczesnymrankiem w gabinecie doktora Parada zjawiłsię komendant Wolfer. - Myśli pan, doktorze, że mamy już odpowiedzi nawszystkie nasze pytania? - spytał w kilka minut później,siedząc nad filiżanką kawy, zaparzonej przez Parada; sięgnął po leżącąna biurku książkę, abyją przejrzeć, leczokazała się być pełna niezrozumiałych wykresów i diagramów, więc Wolferskrzywił się. - Tutajniechodzi Już o nas- powiedział Parad pochwili namysłu. - Teraz osobą stawiającą pytania jestNatalia. Kilka godzin temu sprawata przestała byćprzypadkiem interesującym jedynie z medycznego punktuwidzenia. Sytuacja stała się tak skomplikowana, żeprawdopodobnie okaże się niezbędne rozwiązaniejej nadrodze prawnej. Chciałbym, żeby pan zajął się tą sprawąl podjął swoje obowiązki. O ile dobrze rozumiem sytuację,wktórej się znajduję, to zdaje się, że będęmusiał złożyćniezbędne oświadczenia. Wolferroześmiał się. - Mówi pan tak,jakby niedawno rozmawiałpan zsamym JuddemRikenem. -A żeby pan wiedział- roześmiał się Parad. -Nieprzepada pan, zdaje się, za tym facetem, mamrację? - Judd Riken to stary, szczwany lis. Przywykł rządzićsię własnymi prawami, lecz tym razem posunął się zadaleko. Popełniłbłąd. który może go drogokosztować. 290DIANA MORGAN Problem leży w tym, że nie wiemy, jak daleko sięga Jegowładza i w jaki sposób mógłby zaszkodzić takim ludziomJak pan albo Ja. Doktor Paradzasępiłsięwyraźnie. - Ten facet ma wyraźnie mnóstwo znajomości -westchnął ciężko i przetarł oczy. - Prawdopodobnie jest wstanie nie dopuścić do publikacji mojej książki. - Na pewno mógłbyto zrobić. Nikt w tym stanie niemógłby opublikować niczego, co nie podobałoby się Rikenowl. Leczcoma pan do stracenia, doktorze? TylkoJeden ze swoich bestsellerów. Miał Już pan Ich tyle, będziemiał pan następne. Paradroześmiał się, wzruszając ramionami. W gruncierzeczy była to przecież prawda. - Nie może pan mieć wszystkiego na raz. Albozdecydujesię pan obronić przed Rikenem Natalię Pamell, albowydaje pan następny bestseller. Cóż więc pan wybiera? - Widzę, że nie obejdzie się bez walki. Wolfer gwałtownie nabrałpowietrza. - Nie musi pan wcale walczyć, doktorze. Po prostunienapiszepan tej książki. Niech pan pozwoli tej dziewczynie wrócić do świata, w którym nikt niebędzie znałszczegółów tej brudnej sprawy. - A Rikenowl wszystko ujdzie na sucho? - Paradzmarszczył brwi. - Bez obaw, doktorze. Pozostaje przecież jeszcze sprawa tych zgubionych czterech miesięcy, nielegalnegohandlu dziećmi i tej dziwnej blizny na brzuchu NataliiParnell - Wolfer przysunął swoje krzesło bliżej i spojrzałParadowl prosto w oczy. - Niech sprawiedliwości staniesięzadość, doktorze. Może tym razem nie trafi pan napierwsze strony gazet, ale proszę pamiętać, że nie trafitam również Natalia i. być możeodzyska swojego syna. ,- Nie może pan przecieżtego zagwarantować, komendancie. Wolferzdawał się być przygotowany na odparcie każdego argumentu. CHAPEL HlLL 291 k - Jeśli potrafi pan mnie przekonać, że ShellaRikenukradła dzieckoNatalii Pamell, wtedy zagwarantujępanu, żeNatalia odzyska dziecko z powrotem. Okay? Doktor Parad milczał. - Niech pan się zdecyduje, doktorze. Teraz. W końcu doktor Parad spojrzał na Wolfera i westchnąłciężko. -A więcżegnaj,kolejny bestsellerze. To mógł byćnumer pierwszy na mojej liście. Komendant Wolfer podniósł sięl poklepał Parada poplecach. - Jest pan dobrym człowiekiem,doktorze. -A Riken jest człowiekiem, którego należy się obawiać. - Powiedział pan: człowiekiem. Jest tylko człowiekiemi ma swoje słabe strony - policjant podszedł do drzwi, pochwilizawrócił jednak i przystanął, w zamyśleniu przeczesując palcami włosy. -Jest jedna rzecz, która nie dajemi spokoju, doktorze. - Cóż takiego? -Przecież ten facetmógt dostać dla swoje) córki każdedziecko z czarnego rynku, jakiego tylko by zapragnął. Mógł też odkręcić wszystko tak. żeby w końcu wyszło nato,że zrobił to legalnie. Mógłprzecież, do diabła, adoptowaćdziecko legalnie, bez pośrednictwa czarnegorynku. Dlaczego więcsamwrobił się tak głupio i ukradłdziecko właśnie Natalii Parnell? Doktor Parad wzruszył ramionamil potrząsnął głową. - Myślę, że najwyższyJuż czas, abyśmy zadali tepytaniawłaściwym osobom. -To znaczy pani Brenner? - bardziej stwierdził niżspytał Wolfer. - Tak - Parad spojrzałna zegarek: było dopiero pół dosiódmej. - Zadzwonię do pani Brenner do domu za dwielub trzy godziny. Do tego czasu chciałbym jednaksiętrochę przespać. - Wtakimrazie dobrego snu. doktorze. Ja w tymczasie wpadnę w Jedno miejsce, w które już dawno. 292DIANA MORGAN powinienem był się wybrać - Wolfer roześmiał się chytrze. - Myśli pan, że gdybym poprosi! ładnie,Judd Rikenpozwoliłby mi zajrzeć do swojej prywatne) kartoteki podliterę P i R? Doktor Paradzaśmiał się cicho. - Życzę szczęścia, komendancie. I dziękuję. Wolfer skinął mu przyjaźnie dłonią i wyszedł na korytarz. W drodze do wyjścia zatrzymał sięnachwilę przydrzwiach do pokoju Natalii Parnell. Chciał tylko sprawdzić, czy wszystko u niej jest w porządku. Zapukał lnacisnął klamkę, lecz gdy zajrzą} do pokoju okazało się. że Je) łóżko było puste. Wpokoju było ciemno, łóżko byłonieposłane,a mały magnetofon,który Natalia trzymałazawsze na nocnym stoliku, zniknął. Wolfer spojrzał nazegarek. - Może poszła dopracy? - mruknął sam do siebie. -Ale dlaczegotakwcześnie? Czyjaś ręka dotknęła delikatnie Jego ramienia. Było totakniespodziewane, że Wolferaż podskoczył. Ujrzawszy,kto był sprawcąJego nagiegoprzestrachu, wydal westchnienie ulgi. - Niech pani Już tego nigdy nie robi, panno Pamell-powiedział, łapiącsię za serce. Nataliapokiwała głowąze skruchą. - Przepraszam pana bardzo. Szlam właśnie do pracy. kiedy zauważyłam,jak pan zagląda do mojego pokoju. - Do pracy? O pół do siódmej? -Wolfer spojrzał nazegarek. - Czy to trochę nie za wcześnie? - Nie dlaprawników, a zwłaszcza niedla takich,którzy zajmują się prowadzeniem śledztwa w pewnymbiurze. Wolfer roześmiał się. Powoli zaczynałkojarzyć fakty. - Śledztwo, mówi pani? Ja także prowadzę pewneśledztwo i teżprowadzę je w pewnym biurze. Natalia przyjrzałamu się z zainteresowaniem. - W pewnym biurze? Wolfer uśmiechnął się przekornie. CHAPELHll-L 293 - Wie pani co, Natalio? Myślę, żeobydwoje podążamyw tym samym kierunku. Może mógłbym w czymś panipomóc? A może pani mogłaby pomóc mnie? Czy mógłbymwięc podwieźć panią do. hmm. biura? - rękąwskazał wstronę wyjścia. Natalia skinęła głową. - Proszę, niechpan mi coś powie, komendancie -powiedziała po chwili. -Wszystko, co panizechce. - Dlaczegociągle mam takie dziwne wrażenie, że panmnie śledzi? -Śledzę panią? Nie, tym razem Jestpani wbłędzie. Powiedziałem Już przecież pani, że podążamyw tymsamym kierunku - Wolfer spojrzał na zegarek. - O którejpracownicy zaczynająprzychodzić do biura? - Zazwyczaj tuż przedósmą - Natalia spojrzałanazegar wiszący wkorytarzu. - Będziemymieli dużo czasu. - Co pani ma na myśli, mówiąc: my? - zapytał Wolfer. Natalia nie odpowiedziała. Wyprzedziła go, a wychodząc przytrzymała drzwi, abymógł wyjść za nią. Wolferpodążał za nią, pełenwątpliwości. Wydawało mu się,żewtajemniczając ją w cały przebieg śledztwa popełnianiewybaczalnybłąd. Nie mógłjednak nie wykorzystaćjedynejszansy dostania się do akt. z którymi musiał sięprzecież zapoznać. Nie musiał zastanawiać sięjuż, wjaklsposób dostanie się do prywatnej kartoteki Judda Rikena. Jego główną troską było teraz to. w Jaki sposób zdołaodwieść Natalię Pamell od zapoznaniasięz tą kartoteką. Mogła przecieżwykryć coś, co spowodowałobyu niejfatalny w skutkach szok. Tak bardzo chciał zawiadomićdoktora Parada o planach Natalii, lecznie mógł przecież tego dokonać, nietracąc Jej z oczu. Gorączkowo próbował znaleźć jakieśwyjściez tej sytuacji, lecz gdy Jechał wraz z Nataliąswympolicyjnym wozem ulicami miasta, jedyną rzeczą, któraprzychodziła mu do głowy, była myśl, że jeśli to wszystkosię nie uda, będzie musiał poszukać sobie innej pracy. aby wyżywićswoich siedmioro dzieci. 294DIANA MORGAN ti A Sheila Brenner siedziała na kanapie w salonie, oglądając sobie nerwowo paznokcie. Siedzący naprzeciw ni ejdoktor Paradprzeglądał niespiesznie jakieś swoje nota. tki. Między Jednym a drugim tykiem kawy Sheila rzucałamu co chwilę niecierpliwe spojrzenia. Komendant Wolfer. przechadzając się zrękami założonymi do tyłu,przyglądałsiętymczasem fotografiom rodzinnym, wiszącymna ścianie. W końcu wskazał jedno ze zdjęć, na którymroześmiani Jordan i Adam wubraniach wędkarskichunosili wspólnie do góry olbrzymiego okonia. - Kto ztowit tę rybę, pani mąż czy syn? - zapytałWolfer. Sheila zignorowała Jego pytanie. WciążJeszcze nieprzyszła do siebie po wydarzeniach wczorajszego wieczoru. Zwróciła siędo doktora Parada: - Czy z Nataliąwszystkow porządku? -Tak,oczywiście - Parad sięgnął po filiżankę z kawąl wypił powoli jej zawartość. - Musimy jedynieustalićkilka niejasności. Sheila zesztywnlala. - Jakich niejasności? -Raczej dziwnych zbiegów okoliczności. Jeśli paniwoli - doktorParad odstawi} filiżankę po kawie na stótlzaprezentował Sheili jeden ze swoich najlepszych, profesjonalnych uśmiechów. - To bardzo dobra kawa - dodai. Rozejrzał się wokół po ścianach, na których wszędzieporozwieszane były rodzinnefotografie. Wstał i zbliżył siędojednej z nich, przedstawiającej Adama siedzącegowfotelu. Przyglądał się uważnie twarzychłopca przez dłuższą chwilę,a potem odwrócił się do Sheili. - On Jest bardzo podobny do ojca. -Tak- uśmiechnęła się Sheila, skubiącnerwoworąbek spódnicy. - Jest bardzo doniego podobny. - Ten sam zarys policzków, te same usta, taki samnos. Ale te oczy i włosy. - Parad potrząsnął głową. CHAPEL HlLL 295 Zamierzał ciągnąć to dalej, śledząc uważnie reakcjęSheili. Ciekaw był. czy Wolfer zorientował się. Jaką taktykę zdecydował się obrać i czy uważał to za słuszne. - Proszę mi powiedzieć, kto w panirodzinie miałtakieoczy i włosy? Sheila wzruszyła ramionami. - Chyba mój dziadek, ale nie pamiętam dobrze. Doktor Parad powrócił naswoje miejscenaprzeciwkoB Sheili. Chwilę wahał się przed zadaniem następnego pytania. Postanowił iść na całość, nie było sensu owijaćsprawy w bawełnę. - Czy Natalia wspominała pani kiedykolwiek o. dziecku? - spytał patrząc jej prosto w twarz. Pytanie wywarło zamierzony efekt i Sheila,aby zyskaćnaczasie, powtórzyła Jepowoli: - O dziecku? Czy Natalia mówiła mi o dziecku? - Ona twierdzi, że przypomina sobie. Iż miała kiedyśdziecko - oznajmił Wolfer bezbarwnym tonem, odwracając się od oglądanych fotografii. - Biednamała, wydaje; Jej się, żezaczynaodzyskiwać pamięć. Może kiedyś ' przypomni sobie wszystko. Wszystko, prawda, doktorze? l - Być może - zgodził się z nim doktor Parad. - LeczE terazwbiła sobie w głowę, że urodziła niegdyś dziecko. (Na jej ciele są blizny, które mogłyby ewentualnie wskazywać na to, żeprzeszła kiedyś cesarskie cięcie. Możet potrafiłaby pani wyjaśnić nam coś w tej sprawie. Sheila wstała nagle i odwróciłasię w stronę okna. Jej twarz była kredowo biała. - Ja. hnim". ja nie powinnam o tym z panem rozmaf wlać, doktorze. Wielelat temu przyrzekłam Natalii, że? nikomu otym nie powiem. '', - Tak, lecz zważając na niezwykłe okoliczności tej sprawy, należałoby ustalić prawdę dladobra Natalii. ' Myślę, że zgodzisię panize mną iv tej sprawie. Nastąpiła długa chwila ciszy, w czasie której Sheila wydawała się zmagać z własnymmyślami. Potem odwróS ciła się ku nim i uśmiechnęła się w sposób, którypowl'. nien byt ichprzekonaćojej całkowitej szczerości. DIANA MORGAN 296 - Sądzę, że ma pan rację. Dobrze,powiemwięc-popatrzyla na nich uważnie. - Tak, Natalia miała dziecko. Było to. zanim spotkałaJordana. Oddala Je doadopcji Jakiejś rodzinie. Nie chciała, aby Jordan kiedykolwiek się o tym dowiedział. Przez dłuższąchwilę doktor Parad nie odzywał sięjakby czekając, że Sheila zechce jeszcze coś dodać. Potem rzucił szybkie spojrzeniena Wolfera, który przecieżbył pomysłodawcą tego przesłuchania. Wolfer w prawieniedostrzegalny sposób skinął głową. - Dziękuję bardzo, pani Brenncr- powiedział Parad. -Doceniam pani szczerość i jestem za nią niezmierniewdzięczny- przerwał nachwilę. - A przyokazji. KiedyNatalia urodziła to dziecko? Oczy Shelll stały się niespokojne. - Ja. ja nie wiem dokładnie. Doktor Paradnie ustępował jednak. - Miałem na myśli to, czyto było w średniej szkole,czy w college'u? -Och, tak. Ja.. ja sądzę, że to byłotuż przed tym. zanim przyjechała do Chapel Hlll. Tak,to było w czasiewakacji. Zanim przyjechała tutaj - Sheila pomyślałaprzez chwilę,a potem kilkakrotnie kiwnęła głową. -Tak,na pewno. Była w ciąży, kiedy kończyła college. - Jeszcze raz dziękuję pani, pani Brenner, bardzonam panipomogła. I zapewniam panią, żezachowamywszystko w tajemnicy. - Tak. hmm. dziękujemy bardzo - dodał Wolfernieco gburowatym gtosem: spojrzał jeszcze raz na zdjęcieAdama. - Fajny chłopak -uśmiechnął się do Shelli. -Wiepani co? On mi przypomina kogoś, kogo znam. - Tak? - Sheila obdarzyła go sztucznym, uprzejmymuśmiechem. Wolfer uśmiechnął się do niej również, lecz jego oczypozostały zimne. - Zobaczymy się Jeszcze - powiedział powoli. Obydwaj mężczyźni pożegnali się pospiesznie i wyszli,a Sheila zamknęła za nimidrzwi z głębokim westchnieCHAPEL HlLL 297 niern ulgi. Jej ojciec miał rację, przygotowując ją dotejrozmowy. Dobry, stary ojciec. Wszystko umiał przewidzieć. Lecz w głębi duszy tkwiła jej wciąż dręcząca niepewność. Podeszła dobaru. Było kilka minut po dziewiąte). lecz nie stanowiło to dla niej przeszkody. Szybko przyrządziła sobie poranny koktajl spiesząc się. aby zabićpoczucie winy i zagrożenia, które widziała przed sobącoraz jaśniej. Miała wrażenie, jakby ściany pokoju zaciskały się wokół niej. JeśliNatalia odzyska pamięć wpełni,historyjkawymyślona przez jej ojca nie będziewarta funta kłaków. Sheila spojrzała na wiszące na ścianie zdjęcie Adama. Tak. był bardzo podobny do swego ojca. Tensam nos,zarys policzków i uszy, lecz jego uśmiech, jego włosy. były dokładnie takie same, jak jegomatki. tRozdział 28 Jordan Brenner niewiele spal tej nocy. Jego żona niespała również z powodu straszliwego kaca, większośćczasu spędziwszy w łazience. Ranowyglądała jak zmora. O siódmej Jordan zdecydowałsię wstaćz łóżka i zacząłprzypominać sobie,Jakie też obowiązki czekają go dzisiejszego dnia. O dziesiątej było zaplanowanezebranie wsiedzibie związku zrzeszającego księgowych w sprawiezawarcianowej umowy. Ojedenastej miał stawić się wsądzie na wstępnej rozprawie, a jeśli zostanie mu trochęczasu na lunch. Nie, nie mamowy. Sprawa tych architektówo naruszeniepraw autorskich wyznaczoną byłana pierwszą. Judd mówit coś wczoraj, że planuje zwołaćzebranie wszystkich stron zainteresowanych sprawąofałszerstwo wbiurze odrugiej. Jordan chwyciłswój notesi nerwowo przerzucił kilka kartek. Judd powierzył mu tęsprawę, wymóglszy na nimuprzednio przyrzeczenie, żeuwinie się ze wszystkim dzisiajdo piątej. W przeciwnymraziesprawą wejdzie na wokandę dopiero w piątek, a topodobno byłonie na rckę klientowi, który był dobrymS znajomym Juddą. B"Jakby tego wszystkiegobyto jeszcze mało, musiał zawieźć dzisiaj Adama na lekcjękonnej jazdy. Jordanpogratulował sobie w duchu tego, żewstał dziś takwcześnie. Zbyt dużo czasu stracił wczoraj przez to przyjęcie,zorganizowane w biurzez okazjlljegoawansu. I cóżz tego, żebył teraz wspólnikiem Rikena? Nie była to rzecz,. 300DIANA MORGAN która zdołałaby choć w części wynagrodzić mu spustoszenia, które dokonały się w jego życiu przez ostatniesiedem lat. W gruncie rzeczy splendor, który przypadłmuw udziale, wydawał musie teraz rzeczą odległą i małoważną. Myśli Jego krążyły wciąż wokót kobiety, którąkochał niegdyś lktóra znów zaczynała stanowićtreść lsens Jego życia. Jedzącśniadanie rozłożył wokół siebie notatki, którepowinienbyt przejrzeć wczoraj,lecz nie był wstaniesięskoncentrować. Krótkie, treściwie napisane zdania, wykonane przecież niedawnojego wtasną ręką, nic mudzisiajnie mówiły. Projektykontraktów, konspekty mówobrończych skakały mu przed oczyma, stając sięjednąwielką, niestrawną masą prawniczych bzdur. W końcuze zniecierpliwieniem zebrał notatki, rzuciłJe na krzesłoobokl wypiłdo końca swoją kawę. Niebyłe sensu oszukiwać się dłużej. Prawdabyła taka,że zarównojego małżeństwo. Jak i Jegopraca były sprawąstraconą. Terazliczyła się Jedynie Natalia. Musiał wreszcie stanąć twarzą w twarz ze swoimi prawdziwymi uczuciami. Nie chciał stracić jejpo raz drugi w życiu. Zrozumiał, że tylkoto liczyłosię teraz naprawdę - tylkoto i Adam. Adam. którego Jordan tak bardzo chciałobronić przed gorszącym widowiskiem. Jakim stało sięmałżeństwoz Shellą. Gdy w kilka kwadransów później Jordan wchodziłdobiura, zszyi zwieszał mu się rozwiązany krawat, teczkawypchana była jakimiś przypadkowymi papierami, aspod marynarki widać byto wystający brzeg białej koszuli. Carolyn i Lisa, które właśnie kończyły swą porannąkawę, odprowadziły go zdumionym wzrokiem, kiedy minął Je bezsłowa, kierując się w stronę umywalni i nierzucając imnawet zdawkowego pozdrowienia. Kiedy Jordan zniknął za drzwiami umywalni,popatrzyły nasiebie znacząco. To. co działo się wostatnichdniach w biurze, nie mieściło imsię w głowach. Bezsłowa CHAPEL HlLL 301 wstały, zrobiły szybko porządek po swoim śniadaniu i wpośpiechu zasiadły na swoich miejscach. Carolynprzygotowywała właśnie dokumenty,któremiał zabrać ze sobą Jordan na zebranie o dziesiątej,kiedy usłyszała, jak drzwi do biura szefazatrzaskująsięz hukiem. Był to dźwięk tak gwałtowny i niespodziewany,że aż podskoczyła na krześle. Westchnęła ciężko. Tylkojednaosoba na świecie mogła doprowadzić Jordana dotakiegostanu. Carolyn miała nadzieję, żeShelląokażedziś choć trochę zdrowego rozsądku i będzie trzymać sięz dala odbiura. Zapowiadał się ciężki dzień, jeden z tych,które zdarzały się ostatnio coraz częściej. Jordan cisnął teczkę przez cały pokój, aż wylądowałana półce pod oknem. Jednym gwałtownym ruchem zdarłz siebie marynarkę i rzucił ją w doniczkę z palmą, stojącąobok drzwi. - Dzieńdobry, panie radco- na dźwięk głosu NataliiJordan zatrzymał się wmiejscu jak rażony gromem. Siedziała za Jego biurkiemrozparta wygodnie na obrotowymfotelu, oparłszy stopy o dębowy blat. Na jej twarzyniebyło uśmiechu, oczy wpatrywały się w niego uważnie, - Co? Och, dzień dobry - Jordan nie starał się nawetukryć uśmiechu, który rozjaśniłmutwarz. - Tak sięcieszę,żecię widzę. Obszedł biurko wokoło,aby ją pocałować, lecz rzuciłamu takie spojrzenie, że stanął w miejscu jak wryty. Przezchwilę przyglądał jej się w milczeniu,z zaskoczeniemmrugając powiekami. - Co się stało? - spytał niepewnym głosem. - Ty draniu! - powiedziała cicho, marszczącbrwi izaciskając pięści. Jordan wyglądał na ogłuszonego. - Jeśli zrobiłem coś. -Dlaczego nie powiedziałeś mi, że mieliśmy się pobrać? W umyśle Jordana pojawiło się nagle tak wiele pytańnaraz, że w tymzgiełku nie byt w stanie sformułowaćżadnej rozsądnej myśli. Cofnął się o krok, przyglądając. 302DIANA MORGAN się Natalii ze zdumieniem. Widząc jejbłyszczące oczy lzaciśnięte w gniewie usta, Jordan zrozumiał nagle. -Ty.. ty.. pamiętasz? Rzuciła na blat biurka starą, tekturową teczkę, którado tej pory leżałana Jej kolanach. -Ten, kto to ukrył, a zapewniam cię, żeukrył dobrze. wyobrażałsobie zapewne, że ja tego nigdy niezdołamznaleźć. Ale ja to właśnie znalazłam - porwała teczkę izamachała nią Jordanowi przed nosem. - Możezaciekawi cię to, że było to ukryte również przedtobą- dodałaz gryzącą Ironią w glosie. -Tę teczuszkę wzięłam sobiespośródprywatnych papierów Judda Rikena zbiurowego sejfu. OczyJordana rozszerzyły się ze zdumienia. - Z sejfu! W Jaki sposób dostałaśsię do sejfu? - Och. po prostu Jeden z moich przyjaciół, któregonazwiska nie wymienię, doskonale wie, jak otwierać sejfynie pozostawiając żadnego śladu. Z tym poradził sobie wgłupie pól godziny. Natalia nie dodała, że zdążyła również zrobić odbitkikserograficzne wszystkich dokumentów w dwóch egzemplarzach, jeden komplet odbitek umieszczając z powrotem w sejfie. Oryginalnedokumenty były teraz w rękachkomendanta Wolfera. Nie zamierzali jednak ujawniaćich, chyba że zmusiłby ich do tego Judd Riken lub teżWolfer albo doktor Parad zdecydowaliby sięwnieść sprawę do sądu. Natalia i komendant Wolfer zgodzili się codo tego, że byłoby to wyjście ostateczne. Riken niebędziemógłIm zaszkodzić wiedząc, żemają wrękach dowodyjego winy. Natalia wiedziała, żenie jest w stanie wytrzymaćdługiego, wyczerpującego procesu sądowegol bardziej niż czegokolwiek nie życzyła sobie, aby jej najbardziej prywatne sprawy stały się żerem dla wśclbsklchdziennikarzy. Chciałazakończyć tę sprawę Jak najszybciej, bez konieczności dramatycznych posunięć. - Nigdy nie miałem dostępu do biurowego sejfu -powiedział Jordan. - Leczteraz, kiedy już jestem wspólnikiem firmy, mam do tego prawo. Mogłaś przecież troCHAPEL H11. L 303 tl chę poczekać i dostać te papiery ode mnie całkowicielegalnie. - Nie mogłamczekać. Ani sekundy dłużej -Nataliarozpartasię znowu w obrotowym fotelu i powachlowalabeztrosko tekturową teczką. - Widzisz, ty i Judd postawiliście mnie w bardzo niezręcznej sytuacji - nagle wyprostowała się nafotelu i rzuciła Jordanowi ostre spojrzenie. -Jak mogłeś! Jak mogłeś rnl to zrobić? Jordan postanowił się bronić. - Chcieliśmy tylko clpomóc - powiedział. - DoktorParad powiedział,żepraca w biurzemoże pomóc ciodzyskać pamięć. - Ach, tak? Jak to miło zjego strony. A ty samzadecydowałeś, że pomożeszmi jeszcze trochębardziej,tak? Jordan spuścił głowę, milcząc. TwarzNatalii złagodniała nagle. - Zawsze na twój widok doświadczałam takich dziwnych uczuć. Nie rozumiałam tego ibyłam tym zakłopotana- nagle znowu zmarszczyła brwi i zacisnęła zęby. -Musiałeś miećniezłą zabawę. - Nie, nie, uwierz mi. Ja.. - Powinieneś był powiedzieć mi prawdę! - Natalia byłanieugięta. -Czuję się teraz jak głupia. Byłam Jak marionetka, którą każdy mógł manipulować. Musiałam wyglądać JakniezłaIdiotka. Zerwała się z krzesła i szybkim krokiempodeszła dookna. Jordanpatrzył, jak słońce padające przez szybęzapala złote ogniki wJej włosach. W gniewie odwróciłasię doniego plecami. Jordan wiedział, jak bardzo Je)uczucia zostały zranione. Zna! ją przecież tak dobrze. Tobyła przecieżta sama Natalia, którą kochał niegdyś, ateraz Jegomodlitwy zostały wysłuchane. Ona pamiętała,przypomniała sobie wszystko i teraz będzie jużmógłrozmawiaćz nią tak. Jakdawniej. Teraz wszystko będziedobrze. Lecz na razie wszystko zdawało się iść w złymkierunku. Nie takwyobrażał sobiedzień, wktórymNatalia przypomni sobie o nim. 304DIANA MORGAN Jordan westchnął ciężko i podszedł do Natalii. - Maszprawo złościć sięnamnie - powiedział cicho,- Ale gdybyś wiedziała, co czułem, kiedy musiałem. -urwał czując, że gardło zaciska mu się zewzruszenia; Natalia nie poruszyła śle nawet. - Tylerazymówiłemsobie, że to przecieżnie ma sensu. Moje własne uczuciabyłyprzeciwko mnie. Nie byłem już w stanie myślećlogicznie. Jordan ostrożnieujął Natalię dłońmi za ramiona. Nadalstała nieruchomo, leczon mówił dalej i każde jegosłowo trafiało prosto do Jejserca,kojąc ból i gniew. - Natalio. tak bardzocię kocham. Zadrżała. Poczuła tak dobrze sobie znany zapach wodykolońsklej, której używał i w pamięci Jej odżyły odległe,czule wspomnienia. Odwróciła się powoli i położyła Jordanowi głowę na ramieniu. Tak. teraz pamiętała dobrze. To bytten sam zapach, który towarzyszył imniegdyś wczułych sam na sam. - Nadal oblewasz się co rano tym okropnym FORESTPINE? - wyszeptała. - A więc i to pamiętasz? -Tak - Natalia zamknęła oczy. - Tak, pamiętam. Milczała przez chwilę, pozwalając obrazomz przeszłości przesuwać się powoli przed oczyma. Jordan zanurzył twarz w Jej włosach. - Czy pamiętasz, jak nazywałaś mnie wtedy? Natalia spróbowała sięgnąć w głąb swej pamięci. Przezchwilę miaładziwne wrażenie, że Jej pamięć jest jakuszkodzony układ zapłonowy w samochodzie, przez moment wydawało się Jej. że jeszcze trochę, a silnik zaczniepracować, lecz nadzieje te okazały się płonne. Silnikzgasł. Trafiła w swej pamięci znówna Jakiś mur, któregonie potrafiłapokonać. - Spróbuj,Natalio, spróbuj sobie przypomnieć. Przypomnij sobie ten stolik, stojący na końcu sali w czytelniprawniczej. Pamiętasz,zawszesiadałaś taml mówiłaś. że lubisz mieć oko na wszystko? CHAPEL HlLL 305 Starter zadziałał i silnik zaczął pracować. Z początkuprzed oczyma Natalii zaczęły pojawiać się tylko migawkowe ujęcia różnychprzedmiotów: czytelnia, półki z książkami. stolik stojący w rogu,bar, do którego lubili zaglądać zawsze po zajęciach. Natalia nie pamiętała. Jak sięnazywał, lecz potrafiła opisaćdokładnie, jak wyglądałowejście do niego. - Przypomnij sobie kawiarnię w remizie strażackiej -Jordan patrzył naniąw napięciu. - Zawsze powyjściu zczytelni wstępowaliśmy tam nakawę. Natalia uśmiechnęłasię. Obrazynie uciekały jużsprzedjej oczu tak szybko i mogła przyglądać Im siędłużej. Jeden z nich przedstawiał Jordana tak, jak goujrzała poraz pierwszy. By} wtedy trochę zalany, asposób,w jaki się ubierał,pozostawiał wieledo życzenia. - Czy maszjeszczetę okropną, tweedową marynarkęze skórzanymi łatami, naszytymi na łokciach? - spytałanagle, Jordan roześmiał się. - Nie. Zagroziłaś mi kiedyś, że spalisz ją. Jeśli jeszczeraz mniew niej zobaczysz. Nie pamiętasz, co stało się,kiedy mimo wszystko założyłem ją pewnego razu? Natalia zamknęła oczy i spróbowałaprzypomnieć sobie, lecz nicnie przychodziło Jejna myśl. Westchnęła zrozczarowaniem. - Nie, nie pamiętam. -Pomogę cl. Kiedy stanąłem w drzwiach, odwróciłaśsię bezsłowa iwzięłaś z półki nożyczki. Złapałaś mnie zarękaw l. Natalia wybuchnęła śmiechem. - Odcięłam cl te głupie laty i zostałeś z dziurami nałokciach! - Nigdy nieodpowiadał cimój sposób ubierania się -Jordan pokiwał głową. Nowe wspomnienia napłynęły obfitą falą i Nataliauśmiechnęła się. 306DIANA MORGAK - Tak, teraz pamiętam. Och, Jordan, ja zachowałamwtedy te odcięte laty. Trzymałam jezawsze w pudełeczkuze zdjęciami rodzinnymi. - A ja do dzisiaj mamwszystkie rzeczy, któredostałemkiedykolwiek od ciebie - Jordan objął ją ramionami iprzytulił twarz do jej wtosów. - Są tutaj wszystkie. Natalia nieodpowiedziała pogrążona głęboko w swoichmyślach. Odbywała teraz podróż wczasie, w sposóbwolny i nieskrępowany, samawybierając miejsce i czas. do którego chciała sięudać. Wspomnienia nie były jużulotnymiobrazami trwającymi ułamki sekund, lecz zaczęły splatać się w całe historie - historie, któremiałyzawsze początek i koniec- Stopniowo w jej pamięci wszystko zaczęło układać się w porządku chronologicznym,pasując Jedno do drugiego Jak drobne elementy skomplikowanej układanki. Z nadmiaru wrażeń zaczęto jej sięjuż kręcić w głowie, leczJordan trzymał ją mocno. - Spokojnie, spokojnie. Chyba za dużo było tego wszystkiego na dzisiaj. - Ale ja wcalenie mam dosyć. Och,Jordanie, japamiętam. Pamiętam! Jej umysł był teraz Jasny i sprawny Jakdawniej. Radość przepełniałają całą,chciała śmiać się i krzyczećze szczęścia. - Czy pamiętasz coś onas? - spytał Jordan, daremniepróbującukryć tęsknotę ukrytą wswoim głosie. - Tak, oczywiście- Natalia spojrzała naniego kątemoka zprzekornym uśmiechem na ustach. - Byłeś zawszetaki nerwowy i taki napięty. - Co? Czy to Jest właśnie to, copamiętasz? - Zawsze układałeś książki w prawym, górnym roguswegobiurka. Strasznie się wściekałeś. Jeśli ktokolwiekprzesunął je choćbyo cal. - Tak było tylko na początku. Przyznaję, byłem nerwowy, lecz tylkona początku pobytu tutaj. Na pierwszymrokuwszyscy żyliśmy nerwami, wiesz przecież. - Wiem - powiedziała Natalia rozmarzonym głosem. CHAPELHlI. L 307 - Pamiętasz więc? To wspaniale. Toby znaczyło, żejednak zauważałaś mniewtedy. O Ile dobrze sobie przypominam, sporo się wtedy napracowałem, aby zwrócićna siebie twoją uwagę. Natalia roześmiała się. - Jak można było nie zauważyć chodzącej doskonałości i punktualności? Twoje zeszyty miałyzawsze starannie poliniowane marginesy i. och. te pióra. - Dobrze już, dobrze. -Czy dobrze mi się przypomina, że nosiłeś przy sobiezawszetrzy pióra na wypadek, gdyby któreś śmiało cl sięzepsuć? - roześmiana spojrzała, mu prosto w twarz, takdobrze znaną i tak niegdyś Je) drogą, potem jej spojrzeniepowędrowało ku papierom rozrzuconym po całym biurku. -I cóż się stało z najporządniejszym studentem whistorii Chapel Hill? Cóż maznaczyć ten okropny bałagan natwoim biurku? Czyto Jest napewno ten samJordan Brenner,z którym chodziłam na wykłady? Jordanpocałował ją delikatnie w szyję i Natalia zamknęła oczy. - Nie pamiętasz? Już wkrótce przestałem być takiwściekle dokładny. Wyleczyłaś mnie z tegocałkowicie. - Ja? -Nie pamiętasz, w Jaki sposób? Natalia przeczącopotrząsnęła głową. - Było to tej nocy, kiedy odbywało się przyjęcie z okazjizakończenia roku- przerwał czekając, czy Natalia nieprzypomni sobie czegoś sama. - Wypłynęliśmy wtedyłódką na jezioro. Byłem ubrany wnowy garnitur,który oczywiście clsię nie podobał i wtedy. - Wrzuciłam cię w ubraniu do wody! - skończyła zaniego Nataliai roześmiała się tym srebrnym śmiechem. którego uwielbiał słuchać zawsze. - Tak. pamiętam. Apóźniej. - urwała i oczy jej zamgliły się na chwilę nawspomnienie tamtych chwil. - Och, Jordanie. Jordan przytulił jądo siebie. Oddychał szybko, jegooczy błyszczały jak w gorączce. 308DIANA MORGAN - Tak bardzo cię kochałem. Nauczyłaś mnie patrzećna świat w zupełnie inny sposób. Na początku, kiedy midokuczałaś i droczyłaś się ze mną. doprowadzałomnietodo szaleństwa. Nie mogłaś przejść koło mnie, żeby niepowiedzieć mi czegoś uszczypliwego - uśmiechnął się donie). - Lecz w końcu przecieżcię zdobyłem? - Tak -szepnęłapatrząc mu woczy. - Zdobyłeś mnie. A ja kochałam ciebie tak mocno, jak tylko potrafiłam. -Czypowiesz mi teraz, cozadecydowało o tym wtedy? Czyżby sitamojej perswazji? Natalia potrząsnęła głową, mrugając szybkopowiekami, aby powstrzymać łzy cisnące się Jej do oczu. - W gruncie rzeczy zadecydowały te laty. -Cotakiego? - Tak. Stwierdziłam wtedy, że najwyższy czas podjąćjakieś działanie - schyliłagłowę. - Zauważałamo wielewięcej, niż tobie się wtedy wydawało. Zadecydowałam, żektoś musicię wreszcie oświecić i odkryłam, żepragnębyć osobą, która tego dokona. - Ach, tak. I co,udało cl się to? - Nie mam pojęcia. A tyjak sądzisz? - I zakochałaś się we mnie właśnie wtedy, czy tak? Natalia rzuciła munieśmiałe spojrzenie. - Hmm. tak sądzę. - A więc mogłabyś zrobić toi teraz? -Comiałabym zrobić i teraz? Serce Jordana biłojak szalone. To była ta sama Natalia, którą znal tak dobrze. A on? Jakim on wydawał jejsię teraz? Milczał przez chwilę, apotem powiedziałcicho: - Przez tyle lat usiłowałem zapomnieć o swoich uczuciach myśląc, że wszelkie nadziejezostały już pogrzebane. Ten wypadekl to, co działosię później. to było straszne. Natalia patrzyła na niego zamyślona. - Opowiedz mi dokładnie, jak to było. Opowiedz mi wszystko. - Czy nie masz Już dosyćna dzisiaj? CHAPEL HILL 309 - Nie mam dosyć, do diabla. Muszę dostać kilkaodpowiedzi na dręczące mniepytania. Teraz, rozumiesz? Jordan poddał się. Wiedział, żekiedy Natalia coś sobiepostanowiła, nie było takiejmocy, która zdolna była jąodtegoodwieść. Domyślił się, że będzie musiał powiedzieć jej owszystkiml że jest toJedynewyjściez labiryntu. w którymbłądziliobydwoje. Jordan usiadł na swoim miejscu za biurkiemi gestemwskazał Jejkrzesło po przeciwne) stronie, przeznaczonedla klientów, lecz Natalia z uśmiechem pokręciła głowąl usiadła na innym krześle, stojącym tuż obok biurkatak, że siedzieli teraz bardzo blisko siebie. Podczas gdyJordan snuł swoją opowieść. Nataliasłuchała go uważnie, nie spuszczając z niego wzroku. - Kiedy minęły dwa tygodnie od wypadku, a tywciążleżałaś nieprzytomna, lekarze zaczęli mówić o tym, żemasz niewielkieszansę - westchnął ciężko. - Czyłem siętaki bezradny i taki samotny. Nie byłonikogo, do kogomógłbym się zwrócić. Były już przecież wakacje i wszyscyrozjechali się do domów. Byłem już spakowany i ladadzień moje rzeczy miałyzostać wystane. Mieliśmy przecież wyjechać do. - urwał i popatrzył na niąz nagłymprzestrachem. Natalia skończyła zaniego. Otworzyła tekturową teczkę,którą wciąż trzymała w rękach, wydobyła Jeden zdokumentów i przeczytała: - Do dyrektora Urzędu do Spraw Indian wTucson,Arizona. Podanie. Z prawdziwą przykrościąjestemzmuszony zawiadomić pana, żeNatalia Parnelluległa poważnemu wypadkowi i znajduje się obecnie w stanie śpiączkiw szpitalu stanowym. -Natalia uniosła oczy i spytaławskazując gestem na sprzęty stojące w pokoju: -Naprawdę zamierzałeśwyrzec się tegowszystkiego i pojechaćze mną do Jakiegoś rezerwatu Indian w samym środkupustyni? Jordan długo szukał właściwych słów. a potem powiedziałbez tchu:. 310DIANA MORGAN - Pojechałbym z tobą na biegun północny, jeśli tobyłoby konieczne. Natalia z niesmakiemrozejrzałasię jeszcze raz wokoto. - Właściwie masz rację. Tu Jest gorzej niż na bieguniepółnocnym. - Nie powinnaś wyśmiewać się z tego, co robiłem ipisałem wtedyl - wybuchnął nagle. - Byłem wtedynieprzytomny zrozpaczy. - Nie wyśmiewam się. Przeczytałam cl tylko twojepodanie. - A co miałemzrobić? - Jordan zerwał się lrąbnąłpięścią w stół. -Musiałem dać sobiez tym wszystkimradę. Zanim sięspostrzegłem, twoje rzeczy zostały wysłane do Tucson. Siedziałem przy tobie przez cały czas. Byłaś w śpiączce, leczja mialern nadzieję, że może. żepotrafisz. że jesteś w stanie usłyszeć cokolwiek. Mówiłem do ciebie wyobrażając sobie, że mniesłyszysz, choćsama nie jesteś w stanie odpowiedzieć. Dużo clczytałem. EmllyDlcklnson, Ellzabeth Barrett Browning, a nawetFerllnghettiego,chociażsporo sięprzy tym napociłem. - Przecież ja nie cierpięFerllnghettiego - Natalia spojrzała na niego zdumiona. - Nienawidziłam go, czy tak? Jordan roześmiałsię z satysfakcją. - Tak,zgadza się. I Ja pamiętałem o tym. Czytałemwięc clgokażdego dnia łudząc się nadzieją, że w końcunie zniesiesz tego, usiądziesz i rąbniesz mnie tą książkąw głowę. Z całego serca pragnąłem, abywłaśnietak sięstało. Natalia milczała, patrząc na swoje dłonie leżące nakolanach. Jordanwiedział, że nadchodzi teraz dla nichczaspróby. Postanowił jednak brnąć dale). - Powiedziałem ci,że bytem wtedy całkiem sam ibytem przerażony - zawahał się przez chwilę. - Bardzopotrzebowałem kogoś, kto by mnie zrozumiał- dodałcicho;po chwili wziął głęboki oddechi ciągną}dale): -Iwtedy pomogła mi Sheila. Pomagała mi, usiłowała mniepocieszyć, a ja pozwoliłem Je) na to. CHAPEL HlLL 311 Popatrzył na nią błagalnie. Jakby prosząc ozrozumienie, lecz Natalia nadal siedziała ze spuszczoną głową. - Opowiedz mi o tym - powiedziałapo chwili. Zzakłopotaniem przesunął dłonią po włosach. - Nie ma tu wiele do opowiadania. Starałasięmipomóc Jak mogła. W końcu prawie cały czas była ze mną. - A co ze mną? - spytała Natalia. -Czy opiekowała siętakżemną? Jordan zamrugał powiekami. - Nie. nie pamiętam. - Jak to: nie pamiętasz? - spytała Natalia ostro. -Czytakżeleżałeś w śpiączce? Jordan nie uśmiechnął się nawet. Natalia nie ustępowała tak łatwo. - Powiedz mi, co było wtedymiędzy wami. Czy to byłatylko jedną noc, czy. - Tak, to była tylko jedna noc - zapewnił ją szybko. -Bytem wtedy zupełnie załamany,a ona akuratbyła zemną. - A potem? Jordan spojrzał na niąbezradnie. - JuddRiken wiedział, w Jakim stanie się znajduję. Zdawał sobie z tego sprawę, że nie ma mowy, abym terazpracował dla niego. Uruchomił więc swoje znajomości izałatwił mi błyskawiczny przydział do Jednostki Sił Pokojowych w Peru. Tego samego dnia, kiedy leciałem doAmeryki Południowej, ciebie przenieśli ze szpitala stanowegodosanatorium. Miałem pozostać wPeru przez dwalata, lecz po mniej więcej rokuprzyszedł telegram, żeurodził się Adam. - A więc Adam urodził się, zanim ty wróciłeś z Peru? -Nataliapochyliła siędo przodu. - Tak - odpowiedział Jordan zamyślony. - Sheila niepisała do mnienic o tym. że była w ciąży. Sądzę, żeniechclata. abym czul się do czegokolwiekzobowiązany. Możesz mi wierzyćalbo nie. lecz następnego dniapootrzymaniu telegramu wróciłem tutaji poprosiłen-iją orękę. DIANA MORGAN 312 Natalia roześmiała się z niedowierzaniem. - Ty poprosiłeś jąo rękęl -Właśnie tak. Adam był przecież naszym synem. Sheila musiała przecież zdawać sobie sprawę z tego, żenie kocham Jej tak, jak kochałem ciebie, lecz powiedziałem Jej, że z czasem na pewno ją pokocham - skrzywiłsię i odwrócił głowę. -Jak widać,nie była todostateczniemocna podstawa do małżeństwa. - Nie, ty po prostu nie potrafiłbyś inaczej się zachować -Natalia potrząsnęła głową. - Sądzę, że właśniedlategozakochałam się wtobie, że jesteś taki, a nie inny. Podniósł na nią oczy pełne nadziei, - Sądzisz więc,że postąpiłem właściwie? -Nie - odpowiedziała Nataliazdecydowanym tonem. - Postąpiłeś tak, ponieważ zawsze byłeś cholernienaiwny w sprawach męskodamsklch. Każda kobieta mogłazawszezrobić z ciebie głupca. - Ale nie każda mogła sprawić, abym ją pokochał. Tylkoty mogłaś tego dokonać. Nataliadrgnęłai spojrzała na niego zaskoczona, lecznie odpowiedziała nic. Nastąpiła długa chwila ciszy, a imdłużej trwała, tym większy niepokój zaczął wkradać siędo serca Jordana. Widać było, że Nataliazmaga sięsamaze sobą, jej oczybyły pełne łez. Powoli, bardzo powoli uniosła się i podeszłado niegowyciągając rękę. aby dotknąć Jego twarzy. Kiedy głaskałagopo policzku poczuł, że Jej dłoń drży lekko. Odwróciłtwarz ku jej palcomi pocałowałje lekko,najczulej. Jaktylko potrafił. Natalia zacisnęła oczy Jakbypod wpływemJakiegoś wewnętrznego bólu i nagle przytuliłasię doniego z westchnieniempodobnymdojęku. Jego ramionaotoczyły ją silnie,przyciskającjeszcze mocniej do siebie. - Ostatniego wieczoruniewiedziałam Jeszcze, że towszystko Jesttylko przypomnieniem wspólnie przeżytych chwil. Byłam bardzo zaskoczona i zmieszana faktem, że jest mi ztobą tak dobrze. Jordanpocałował ją czując,Jak skrzydła rosnąmu uramion. Natalia była teraz z nim. w jego ramionach lon CHAPEL H]LL 313 i Już nigdy nie pozwolljejjuż odejść. Pocałunek przedłużałsię, lecz zanim przemówiła namiętność. Natalia odchyliłagłowę loswobodziłasię z ramion Jordana. - Jestemgotów rzucić towszystko już teraz, natychmiast - szepnął przytulając policzek do Jej twarzy. Natalia pocałowała go w czoło, leczw Jej zachowaniubyła teraz taka stanowczość, że Jordan poczuł w sercuukłucie niepokoju. - Nie, Jordanie - powiedziała cicho. - Niewchodzi siędwa razy do tej samej rzek). Ale teraz zrozumiałam. Jakto sięstało, że mogłam cię pokochać. - Natalio! - serce Jordanaścisnęło się nagłym, porażającym strachem. Natalia powoli pokręciłagłową. T Przykro mi, Jordanie, ale to już więcej nie może sięzdarzyć. -Nigdy nie przestanę cię kochać - powiedział z rozpaczą. Natalia spojrzała naniego ze smutkiem i uniósłszy sięna palcach, pocałowała go w policzek. - Wiem - powiedziała cicho. Odsunęłasię o krok istała przed nim ze spuszczonągłową,odruchowowygładzającspódniczkę, Jordanchciał znów zbliżyć się do niej. lecz ona ponowniecofnęłasię o dwa kroki. Patrzył z bólem. Jak odwróciła się powolil skierowała w stronę drzwi. Nagle przystanęłai spojrzałana niegoz uwagą. - Co się stało, Natalio? - spytał, podchodząc do niejszybko. - Jordan, posłuchaj, czymy. czyja byłam kiedyś ztobą w ciąży? Oczy Jordanarozszerzyły sięze zdumienia. - Cotakiego? Ty? Ze mną? Ależ skąd, studiowaliśmyprzecież. Nie pozwoliłabyś, aby cokolwiek przeszkodziłocl w ukończeniu szkoły prawniczej - nawet ja. niemówiąc Już o dziecku. Natalia powolipokręciła głową. On miał rację. Niemogła sobie pozwolić wtedy na dziecko. Ale przecież. DIANA MORGAN 314 kochała go wtedy i nieraz. Wspomnienia dawnoprzeżytych z Jordanem chwil napłynęły z taką mocą, żemusiała usiąść na krześle, aby się uspokoić. - O, Boże. -szepnęła nagle. - Co się stalo? -Jordanpodtrzymał ją. - Przypomniałaś sobie coś? - Ta noc na Jeziorze. - Natalia nie była w staniedokończyć. Jej pamięćpracowałacoraz szybciej. Kochali się przecież tyle razy, zawszepamiętając o tym, aby nie narobićsobie kłopotów. Lecz tamtejnocy, kiedy wypłynęli naJezioro, zapomnieli o wszystkim. Wszystko, cokolwiekuczynili wtedy, było całkowicie nieprzemyślane i spontaniczne. Data tamtego wydarzenia pasowała Idealnie dodaty urodzin Adama. Natalia sięgnęła do tekturowe)teczki, szukając świadectwa urodzeniachłopca. Jordan rzucił okiem na papiery, które trzymała w ręku. - Hej! Poczekaj sekundę -odebrał jej teczkęi przejrzałjej zawartość. - To niesą twojedokumenty. To są papierySheili. Natalia uczyniła ruch. Jakby chciała wyrwać mu je zręki, lecz Jordan był szybszy. Zaczęła więc prosić: - Oddaj mi to, Jordanie,słyszysz? Oddaj mi to natychmiast WidzącJejzdenerwowanie wyczul, że trzyma w rękucoś, czego nie powinien widzieć. Przycisnął więc teczkędo siebie,podszedł do biurkai usiadłszy otworzył ją. Natalia śledziłago wzrokiem, przerażona lzakłopotana. Powoli,starannie zapoznając się z treścią każdego dokumentu, dotarł wreszcie do końca. Jako ostatni wziął doręki opiskuracji hormonalnej, którą przeszła Sheila, aktóra została sporządzonaprzez Jej ginekologa. JuddRSken nie miałzwyczaju wyrzucać jakichkolwiek dokumentów i przechowywał wszystkie bardzo starannie. Jordan rzucił pobieżnie okiem na zawite medyczne opisy,lecz po chwili czytania oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia. CHAPELHlLL 315 Dla Natalii opis ten nie był żadnym zaskoczeniem. Kiedy mieszkała z Shellaw czasie studiów, wiele godzinspędziłyna wzajemnych zwierzeniach: Jak to dziewczyny, opowiadały sobie o swoich chłopakach, swoich przygodach miłosnych i oczywiście również o sposobachzapobiegania ciąży. Tylko, że Shellanie musiała obawiaćśle ciąży. Sheila niemogła zajść w ciążę. Mówiła przecież o tymnieraz i Natalia zapamiętała to dobrze. Była po prostufizycznie niezdolna do urodzenia dziecka. Jordan poczuł, jak zimnydreszcz przebiega mu wzdłużpleców. - Ona nie jestzdolna do zajściaw ciążę! - powiedziałgłośno samnie wiedząc, co mao tym myśleć. Błyskawiczne skojarzenia faktów doprowadziły wreszcie do tego, że czuł teraz w sobie dziwną mieszaninęgniewul uczucia ulgi. Natalia przyglądała mu się z dezaprobatą. - Przykro mi, że dopuściłam do tego, abyś toprzeczytał, lecz zdrugie) strony, może to i dobrze. ,Jordan spojrzałna nią z niedowierzaniem. - Miałaś rację. Zawsze byłem kompletnymidiotą, jeślichodzi o kobiety. - Sheila byłamoją najlepszą przyjaciółką. To byłoprzecież takie naturalne, najwygodniejsze wyjście z sytuacji,czy mam rację? Jordan nadal czul się Jak rażony gromem. - Jeśli chodzi o Adama, nic to nie zmieni z mojejstrony. Kochamgo i będęgo kochał nadal. Nie mogęJednak uwierzyć w to, że Sheila zdecydowała się gozaadoptować, żebyskłonić mnie do małżeństwa. Natalia roześmiała się krótkim, niewesołym śmiechempotrząsając głową i patrząc na Jordaną ze smutkiem. - Naprawdę tak myślisz? - patrzyła naniego z rozczuleniem. -Jakiś ty naiwny, Jordanie Brenner. - Dlaczego? - nie miał pojęcia, o co jej chodzi. -Powiedz mi, co masz na myśli. DIANA MORGAN 316 Lecz Natalia milczała. Stalą patrząc na niego nieobecnym wzrokiem, zatopiona w swoich myślach. Jakbywciąż nie mogąc uwierzyć w to. co udało jej się odkryć. Jordan potrafił jednak czytać w jej twarzy. Znat jąprzecież tak dobrze. Potrafił odczytać bez słów, cooznaczał smutek w jej oczach, taki, a nie inny sposóbpochylenia głowy, melancholijny uśmiech w kącikachust. l nagle błysk zrozumienia przeszył Jego świadomość. - Adam jest. - wzruszenie odebrało mu głos; tegobytozbyt wiele nawet dlaniego. -O, mój Boże! Nagle zapragnął krzyczeć,płakaćze szczęścia,lecz niebyt w stanie nawet się poruszyć, nieprzytomny ze szczęścia. W końcu zdołałwykrztusić: - Adam jest naszym synem? Natalia podniosła powoli na niegowzrok i teraz Jużwiedział, teraz już nie miał żadnych wątpliwości. - Ta noc na jeziorze w czasie przyjęcia. -Tak. Jordan zaczął liczyćmiesiące na palcach. Dziewiątymiesiąc przypadł na palec, na którymlśniła Jego ślubnaobrączka. - Tak - powtórzył, patrzącna Natalięrozjaśnionymwzrokiem. - Adamurodził sięw osiem miesięcy po tymdniu - palce Jego dotknęły obrączki, spojrzą! na nią zezłością. -1całyplan Sheili udał się bezbłędnie, czyż nie? Natalia potrząsnęła głową. - Tylko, że. -Tak? Natalia wzruszyła ramionamii odwróciła głowę. - Tylko, że Ja nie spełniłampokładanych we mnienadziel i nie byłam uprzejma umrzeć przy porodzie. Jordan podszedł doniej. - Myślę, że powinniśmy omówić wszystko dokładniej. Natalia skinęła głową. - Ta kawiarnia,do której chodziliśmy najczęściej, tokawiarnia w remizie strażackiej, prawda? Podłoga byłazawsze wysypana trocinami, a w powietrzu unosił się CHAPEL HILL 317 zapachpiwa. To było przyMalsonStreet, dobrze pamiętam? - Jest tak, Jak pamiętasz,trocinyl wszystko inne. Natalia zdecydowanym krokiem podeszła do drzwi. - Spotkajmy się tam w południe, -Dokąd teraz idziesz? - Wychodzę. -Co chcesz zrobić? - Tylko to, co powinnam. Jordan patrzyłza nią z żalem. - Przyrzeknij mi, żebędziesz tam o dwunastej napewno, -Żadnych przyrzeczeń. W tej chwili nie Jestem zdolnazobowiązywać się do czegokolwiek - z tymi słowamiNatalia zamknęła za sobą drzwi i przeszła przez sekretariat, nie spojrzawszy nawet na Lisę i na Carolyn. Obydwie sekretarki popatrzyły ze zdumieniemna siebie, a potem na drzwi biura Jordana Brennera zastanawiając się. co takiego zdarzyło się tam przed chwilą. W pokoju Jordana Brennera miało się zdarzyć jeszczewięcej. Jordan odczekałkilka chwil, aby zebrać rozproszone myśli. Wszystko stało się tak nagle. Tak samonagle i niespodziewanie. Jakwypadek, który siedem lattemu zniszczył Jego życie. Lecz teraz jego życie mogło sięzacząć na nowo. Zdecydowanym ruchem Jordan sięgnąłpo słuchawkę telefonu i wykręcił numer. Musiał odczekać dłuższą chwilę, zanim usłyszałglos Sheiliw słuchawce. - Dzieńdobry, Sheilo! Dokonany przez ginekologa opis kuracjihormonalnejleżał tuż przed nim na biurku i Jordan podniósł go bliżejdo oczu jakby upewniając się, że powinien powiedziećteraz to, copowinien był powiedzieć już dawno. - Nie wrócę dzisiaj na obiad -powiedział zdecydowanym głosem i urwał, aby wysłuchać Jejzwykłych wymówek - dzisiajna obiedzie mielibyć przecież ważni goście. -Tak,wiem otym. ale nie wrócę do domu. Jużnigdy. Po drugiej stronie słuchawkizapadła głęboka cisza. Olo - Tak, dobrze mnie słyszałaś - powiedział Jordan znagłym gniewem. - Jużnigdy więcejnie wrócę dotwojegodomu. To wszystko, co miałem cl do powiedzenia. Odkładając powoli słuchawkę na widełki Jordan styszat glos Sheilt, wołający go po drugiej stronie. Potemsluchawka opadla na miejsce i glos ucichł. Jordan przetarł oczy. Potem zdjąl z palca obrączkę i rzucll ją na blat biurka. Leżała tam, kiedy wyszedł z biura nie oglądając się za siebie. Rozdział 29 Sheila nie była jeszcze pijana, lecz już od godzinystarałasię usilnie, aby taksięstało. Przedgodzinąrozmawiałaz Jordanem przez telefon. Przed godzinąstraciła wszystko, co miała na tym świecie. Wciążpowracało do niej wspomnienieostrych, okrutnych stów, któreusłyszałaprzez telefon. Wciąż narastało wniej przeczucie, że tym razem wszystko jest stracone. Sheilarzuciła spojrzenie pełne nienawiścina telefon,który milczał jak martwy, ponieważ tuż po tym, jakJordan odłożył słuchawkę, wyrwała wtyczkę z gniazdka. Potem wpatrywała się przez dłuższą chwilę wzdjęcie, zktórego patrzylina nią Adam wraz z ojcem. Wykonała w Ich stronę przesadnyukłon. - Przyjemnej podróży, chłopcy - powiedziała z ironią. Odwróciła się od zdjęcia i skwapliwie podążyła wstronę baru. Dzbanek z martlnl był jużpusty i należałoprzyrządzić nowy koktajl. Brewsterowle mogli sobieprzyjść na obiad, kiedy chcieli. I tak wyśle ich dowszystkich diabłów. Jordan mógłwpaść do domu pokilka swoich rzeczy. Nie obchodziło jej to już ani trochę. A może wpadnieojciec,by znów przedstawić jej jakiś swój wspaniały pomysł? Amoże przyjdzie komen. : dantpolicji, aby aresztowaćją pod zarzutem kldnapin; gu? Wszystko mogło się dzisiaj zdarzyć. Nawet gdybyi pojawił się tu Jej nauczyciel tenisa, poczęstowałabygo drinkiem. DIANA MORGAN 320 Napełniała już swoją szklankę powtórnie nowo przyrządzonym koktajlem, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Już przyszli po mnie" - pomyślała mętnie i skierowałasię wstronę wejścia. Kiedy pukanie zabrzmiało ponownie, Sheila zatrzymała sięl przyglądała się drzwiom ze zmarszczonymi brwiami. Któżto mógł być, do diabła? Jej ojciec pukałzawszetylko raz. w bardzo charakterystyczny,energiczny sposób. Nie był to więc on. Sheila zawróciłado baru i zajęła się swoją szklanką zmartlnl. Opróżniwszy ją dopolowy zamknęła oczy czekając, ażpoczuje tak dobrzesobie znane odrętwienie,rozchodzące się wzdłuż jej ciała. Uwielbiała tenmomentbezwładnego odprężenia, który ogarniał jąpo wypiciupewnej Ilości alkoholu. Z niejasnym poczuciem winydoszła do wniosku, że ostatnio musiała pić coraz więcej. aby to osiągnąć. Znów rozległo się głośne pukanie do drzwi. Sheila nieporuszyła sięnawet. Nie mógł to byćjej mąż. toznaczy Jej bytymąż. Jordanpukał tylko wtedy, jeśli miał obie ręce zajęte papierami,któreprzyniósł z biura. Sheila wiedziała,że dzisiaj napewnonie przyniósłby ze sobą dodatkowej pracy do domu. Pukaniepowtórzyło się raz jeszcze. A potem znowu. Może, jeśli przestanie nato zwracać uwagę, ten ktośodejdziewreszcie. Leczpukanie powtórzyło sięznowu. głośniejsze i bardziej niecierpliweniż do tej pory. - Shellal -usłyszała głos z zewnątrz. Sheila nadstawiła uszu. Znałaten głos! - Otwórz,Shello. Wiem, że tam jesteś! Stojąca przeddrzwiami Natalia cofnęła sięo kilkakroków, aby przyjrzeć się uważnie domowi. Tuż obok niejleżał przewrócony dziecinny rowerek, nieco dalej porzucone kółko hula-hoop i kij baseballowy. Natalia westchnęłal pochyliła się, aby podnieść rowerek. Do ramyprzyczepionabyła karteczka z koślawo nabazgranymnapisem, który głosił:. Własność Adama Brennera-. CHAPEL HlLL 321 Wszyscy chłopcy zawsze przyczepiali sobie dorowerówtakie karteczki. A to byt rowerjej chłopca, jej małegosynka. Natalia poczuła, Jak oczy napełniają Jej się łzami. Obejrzała się i stwierdziła, że taksówka,która ją tuprzywiozła, czeka nadal. - Będę tylko kilka minut - zawołała w stronę kierowcy. Pochyliła się, podniosła kółko hula-hoop i westchnęłaznowu. Drzwi wejściowe uchyliłysię powoli. Natalia wzięła się w garść i wyprostowała się w oczekiwaniu na Shellę. Pamiętała przecież,po co tuprzyszła. Sheila Brenner stanęłaniepewnie w drzwiach domu. Ubranabyła w koszulę nocną, a kiedy Natalia podeszłabliżej zorientowała się, że Sheila piła. Zdecydowałasięod razu przejść do rzeczy. - Wcześniej czy później, Sheilo itak musiałyśmy sięspotkać. Sheila cofnęła się, aby przepuścić ją do wnętrza domu. - Proszę bardzo, pani pozwoli - powiedziała z powagą,a potem zachichotała i dodała: - Jak powiedział pewienpająk domuchy. Natalia spojrzała na Sheilę iwydało Jej się, że rozumiestan,w jakim znajdowała się teraz jej dawna przyjaciółka. Sheilaprzypominała jej teraz rannąłanię, którabezsilnie i z rezygnacją czeka na pożarcie przez lwa. LeczNatalia nie przybyła tu przecież, aby szukać zemsty. Chciała tylko poznać prawdę. - Nie musisz się mnie obawiać, Shello - powiedziałacicho. Sheila cofnęła się i oparła o gzyms kominka. - Co ty tu robisz? Nataliaspróbowała się uśmiechnąć. - Jak to, jestem przecież twoją przyjaciółką. Nie pamiętasz? Sheila zachwiałasię i byłaby upadła, gdyby nie przytrzymała się kominka. Patrzyła na Natalię z przestrachem w oczach. 322DIANA MORGAN - Ty pamiętasz? Natalia wydawała się na coś czekać. W gruncie rzeczyoczekiwała, że Sheila coś-powie, że przyzna się do winylub że zechce się bronić. Lecz Sheila powiedziała tylko: - Ty naprawdę pamiętasz? Natalia pokiwała głową, patrząc uważnie na znękanątwarz Shelll. - Tak, pamiętam. -Jak dużo pamiętasz? - Wszystko. Sheila osunęła się powoli na kamienne schodki, okalające kominek. Usiadłszy na nichoparła twarz na dłoniach i osłupiałym wzrokiem śledziła Natalię, która rozglądała się tymczasem po pokoju. - To Jest zupełnie jak sen - powiedziała Natalia. -Weszłamtutaj i znalazłamsię w czyimś śnie. To.. -podniosła rękęl zatoczyła niąkoło wskazując sprzęty wpokoju. - To Jest właśnie to, czymstał sięJordan Brenner. Jakże to odległe od tego, czymbyłby. - Gdyby ożenił się ztobą -skończyła Sheila gorzko. Nataliazrobiłakilka kroków w głąb pokoju. - Oto twoje życie, Jordanie Brenner. Życie mieszczanina z klasyśredniej - podeszła do ściany i zauważyłafotografię, przedstawiającą Adama lJordana nażaglówce. - Cóż, widzę, że niewiele się zmieniło. Czyżbyudałoclsięw końcu zwalczyć chorobę morską i czyżbyśzaczęłażeglować. Sheilo? Twarz Shelli była blada jak kreda. Widziała terazwyraźnie, żeNatalia rzeczywiście pamięta wszystko lpoczuta, jak ogarniają straszne, obezwładniające poczucie zagrożenia. - Nie. Nadal nie cierpię żeglowania. - Nawet najachcie twego ojca? -Zatopiłabym tę łódź, gdybym tylkomogła - szepnęłaSheila przez zaciśnięte zęby. - Przy pierwszej okazji. - Wierzę, że byłabyś do tegozdolna. Prawdę mówiącwierzę, że jesteś zdolna dowszystkiego. CHAPEL HlLL 323 Sheilaprzełknęła ciężko ślinę ispojrzała na Natalię zprzerażeniem. - Czego chcesz ode mnie? -Właściwie sama nie wiem. Może zapragnęłam ujrzećciebie przez wzglądna stare, dobre czasy. Ty lJordanJesteście wszystkim, co mam na świecie. - AJa odebrałam ci go, tak? -Myślisz, że winiecię o to? - spytała Natalia. -Wgruncierzeczy, nie. Cieszę się. że byłaś z nim. wtedy. Mógł przecież zapragnąćskończyćze sobą. A ja niemogłam żądać od niego przecież, żeby przezemnie zostałsam. Ty także, prawda? Natalia pojęła naglę,na czym polegał wtedy plandziałaniajej przyjaciółki. Celem życia Sheili byto przecież zdobycieodpowiedniego mężczyzny, a Jordan chodził przecież kiedyś z Sheila i byłw pełni akceptowanyprzez jej ojca. Sheila twierdziła zawsze, że to Już sprawa dawno zakończona. Ale gdy tylko Natalia zostaławyeliminowanaz gry,okazało się, że wcale tak nie było. Jordan znalazłsię wtedy w zasięgu ręki Sheili. takisłaby i bezbronny. - Postanowiłaś wtedy skorzystać po prostu z nadarzającejsię okazji, tak? - powiedziałagłośnoNatalia. Sheila próbowała zaprotestować,lecz Natalianie skończyła Jeszcze. - Och,nie próbujmydlić mi teraz oczu. Zawsze dobierałaś sobie mężczyzn, używając osobliwych kryteriów. Wgruncie rzeczy wybierałaś tylko tych, których akceptowałtwój ojciec. I to twój ojciec zadecydował o tym, żepasujecie do siebie z Jordanem. Czy nie mam racji? Sheila odwróciła gwałtownie głowę. Czuła, jak podwpływem stówNatalii wzbiera w niej gniew. To, comówiłaNatalia, było Jak rozdrapywaniebolesnej rany,którązawsze chciała ukryć głęboko przed światem, - Kochałam Jordana - powiedziała chrapliwym głosem, zaciskając dłoniew pięści. Natalia nie uwierzyła jej Jednak. 324 DIANA MORGAN - Nie, nigdy nie miałaś nawet takiego zamiaru. Byłaśposłuszna swojemuojcu. Aon zadecydował, że powinnaśwyjść zaJordana Brennera. - Nikt nigdy nie decydował za mnie! - wybuchnęła Sheila. - Mylisz siei Zawsze robiłaś wszystko po myśli swojegoojca. Wydawało mu się zawsze, że potrafi wszystko trzymać w garści. Rządził sięwłasnymi prawami i bladatemu, kto wszedłmuw drogę. Ale do czasu. W całym tymwspaniałym, wymyślonym przez niego planie Jedna rzeczokazała się chybiona - Natalia podeszła do Sheili. przyklękła obok niej ipowiedziała, patrząc jej prosto w twarz, - Ja nie umarłam. Przez dłuższą chwilę obie kobiety patrzyły na siebie wmilczeniu. A więc Natalia wiedziałao wszystkim. ,Ajeślinawet tak nie jest? " - pomyślała Sheila. - "Toja jej o tym powiem. Teraz nic ma to już żadnego znaczenia. " I tak straciła Jordana. Nigdy nie chciała Adama, którybył przecież dzieckiem Natalii, a nie jej. PosłużyłasięAdamem, ponieważ tylko w ten sposób mogła zdobyćJordana. Ale teraz wszystko było już stracone. - Nadal kochasz Jordana,prawda? - nie mogła powstrzymać się od tego pytania. Natalia uśmiechnęła się lekko, lecz oczy jej pozostały smutne. - Co masz na myśli mówiąc: "nadal"? Może dlaciebiebyło to siedem długich lat, lecz jeśli chodzi o mnie,wypadek na jeziorzezdarzył się wczoraj. I nagle Sheila Riken. która wydawała się być takasilna, która bez mrugnięcia okiem zgadzała się na wszystkie pokrętne plany swego ojca, ukryła twarz w dłoniach. Ramiona je) zadrgały od ciężkiego, stłumionego szlochu. - Tak mi przykro. -powiedziała stłumionym głosem. Natalia patrzyła na niąz bólem w oczach. - Wtem. Wierzę cl. CHAPEL HlLL 325 l Lecz Sheila nie słyszałajuż tychsłów. Szlochając. wyrzucała z siebie słowa, które musiały wreszcie zostaćwypowiedziane: - Nigdy niewysztabym za Jordana, gdyby dawano clwtedy chociaż cień szansy. Ty i Jordan znaczyliście dlamnie zawsze więcej niż ci się może wydawać. A jazniszczyłam twoje życie. Nie wierzę, abyś kiedykolwiek potrafiłami przebaczyć. - Naprawdę tak myślisz? Dlaczego miałabym cl nie przebaczyć? - Ty nic nie wiesz- Sheila ukryła twarz w dłoniach. -Jazrobiłamstraszną rzecz. Coś. czego nie wybacza sięnigdy. Przez chwilę Sheila milczała, zbierającresztki odwagiaby móc wyrzucić z siebie ostateczną prawdę. - Byłaś w ciąży - powiedziałaSheila głuchym głosem. -Byłaś w ciąży,kiedy zdarzył się ten wypadek. Lekarzeodkryli to już wtedy, kiedy Jordan odleciał do AmerykiPołudniowej. Nic nie wiedział o twojej ciąży. - Myliszsię, Shello. Byt ktoś. ktowiedziało tymdoskonale, zanim Jordan opuścił Chapel Hill. Ten ktośnie puścił pary z ust, dopóki nic upewnił się. że JordanJest dostatecznie daleko, aby nie przeszkodzić mu w jegoplanach. Powiedział cio wszystkim dopiero po uzgodnieniu z doktoremLane, że zostanę przeniesiona do prywatnej kliniki w Georgii aż do czasu rozwiązania. Tam miałodbyć się poród i moje ewentualne. odejście. Sheila patrzyła nanią oszołomiona. - Okłamał mnie - powiedziała złamanym głosem. -Pozwolił mi wierzyć, że tyumierasz. Chcieli utrzymać cięprzyżyciu tylko do czasu, aż urodzisz dziecko. - i urodziłam je. -Tak - powiedziała Sheila. potakując nerwowo. -Jordan powrócił, kiedy Adam byt już na świecie - przerwała, zwiesiwszy głowę. - Pozwoliłam mu myśleć,że tonasze dziecko - szepnęła z rozpaczą. Zapadło milczenie. Nagle dał się słyszeć dźwięk samochodu. hamującego napodjeździe. 326DIANA MORGAN - To Adam - Sheila zerwała się z miejsca, przesuwającrękami po włosach. - Ostatniej nocy spal u Jednegozprzyjaciół. W tym momencie drzwi frontowe otworzyły się z hukiem i do salonu wpadł Adam. -Mamo. patrz, co przehandlowatem odSteve'a dziś wnocyl -Adamzatrzyma} się nagle, widząc Natalię, potemrzucił się ku niej i uśclskalją z całej siły. - Cześć, Natallol - Cześć -odpowiedziała Natalia drżącym głosem. zmusiwszy się do uśmiechu; wzięła z Jego ręki coś, copodawał Jej z wyraźnądumą. - Co to jest? Stara legitymacja klubowaReggle Jacksona! Cóż to za gratka dlakolekcjonera! - Tak! - Adamskakał z radości. -Ty znasz się nabaseballu? - Trochę. Zdaje się, żepamiętam cały skład drużynynowojorskich Jankesów zroku 1980. Bo w ogólejaJestem Jankeską, wiesz? Z Nowego Yorku. Adam rozpromienił się cały. - Będziesz tu jeszczeprzez chwilę? - zapytałszybko. - Polecę tylko na górę i zaraz przyniosę ci mój album. Natalia potrząsnęła głową, mrużąc oczy jakby podwpływem bólu. - Nie, Adam. Przykro mi, ale muszę Jużwas pożegnać. Na zawsze -dodała ciszej. - Na zawsze? - spytała Sheila głośno. Dotej poryprzyglądała się radosnej wymianie zdańmiędzy Nataliąl Adamem z rezygnacją, lecz na słowaNatalii poderwała się zaskoczona. Adambył zdruzgotany. - Jak to? Myślałem, że pracujesz razem z moim tatusiem. - Pocałujesz mnie na pożegnanie? - spytała nieśmiałoNatalia i Adam skoczył w Jej ramiona z takąsilą, żeprzewrócili się obojena podłogę. Natalia przytuliła chłopca dosiebie Jedną ręką, drugągłaszcząc go delikatnie po włosach. CHAPEL HlLL 327 - Będęza tobą tęsknić, Adamie - szepnęła zdławionym głosem. - Zawsze. Zamknęła oczy. a dwie łzy stoczyły jej się popoliczkach. Adam zerwał się i bez słowawypadł z pokoju. Natalia podniosła się z podłogi patrząc za nim. a kiedyzniknął za drzwiami, zwróciła się do Sheili: - To dobry chłopiec, dbaj o niego. Sheila nadal nie mogła uwierzyć własnym uszom. - Ty odchodzisz? - spytała z niedowierzaniem. - Tak. -Nie rozumiem cię. - Adam nie należy już do mnie -powiedziała spokojnieNatalia. - Jest teraz twoim synem. Sheila cofnęła się kilka kroków kręcąc głową, aż wkońcu usiadła na brzegu jedwabnej sofy. Właściwie powinnabyć zadowolona, leczczuła, że coś tu nie Jestwporządku. Gdzieś w głębi niej narastało poczucie winy,o którym wiedziała, że nie ustąpi tak łatwo. Taki obrótsprawy wcale nie wydawał Je]się najlepszymwyjściem. Spojrzała na Natalię z niedowierzaniem połączonym zprzerażeniem. - Co ty będziesz terazrobić? Dokąd pójdziesz? Natalia patrzyła na swą byłą współlokatorkę w zamyśleniu. Przez te siedemlatSheila postarzała się wyraźnie. - Zamierzam odejść stąd lnigdy już nie powrócić. Pożegnaj ode mnie Jordana. Z tymi słowami Natalia Pamell odeszła. Sheila patrzyłaza nią. Jak zamykała za sobą frontowe drzwi. Potempodbiegła do okna, aby upewnić się, że to wszystko niebyło snem. Widziała, Jak Natalia podchodzi powoli doczekającej wciąż na nią taksówki i wsiada do samochodu. Usłyszałaszumwłączonego silnika, zgrzyt kół pożwirowej nawierzchni podjazdui po chwili zapadła cisza. Sheila wciąż nie mogła uwierzyć, że oto Natalia Pamellodeszła na zawsze z jejżycia. I wciąż nie byław stanie się z tym pogodzić. Rozdział 30 Po raz pierwszy od siedmiu lat Jordan wszedł dokawiarni w remizie strażackiej, która była niegdyś ulubionym miejscem spotkań jego i Natalii. Rozglądał sięwokół, wzruszony. Tyle wspomnień łączyło go z tymwnętrzem! Pod jedną ze ścian stał nadal ten okrągły,solidny, dębowy stół, który nigdy do niczego nie służył. leczktórego żaden ze stałych bywalców tego lokalu niepozwoliłby nawet ruszyć. Stół ten był bowiempomnikiem, namacalną pamiątkąpo tych, którzy bywali tukiedyś. Całypokryty był napisami wykaligrafowanymilub po prostu wyciętymi w drewnie scyzorykiem. Jordanpodszedł do niego szybko, dotknął z przyjemnościąJegochropowatej powierzchni i ukląkłszy, zajrzał pod spódblatu. W tym miejscu Natalia Parnell, nie mogąc kiedyśznaleźć już ani kawałkawolnego miejsca na wierzchustołu,wyrzeżblła niegdyś litery: "N. P.kochaj. B., 1980". Jordan przesunął pieszczotliwiepalcami powgłębieniach napisu. - Panie Brenner! Wyrwanyz zamyślenia, Jordan odwrócił się gwałtownie. W rogu przy stolikusiedzieli doktorParad i komendantWolfer. Machali teraz do niego rękami wyraźnieprosząc, aby podszedł donich. Początkowo Jordanmyślał, że to, iż spotkał ich tutajJest tylko zbiegiem okoliczności; później miał stwierdzić,jak bardzo jednak się mylił. 330DIANA MORGAN - Nie wie pan nawet, doktorze, jak bardzo jestem panuwdzięczny - powiedział Jordan, przysiadając się do nich. -Natalia dokonała fantastycznych postępóww ciąguostatnich dni. Pamiętateraz prawie wszystko. - Wiem - odpowiedział doktor Parad. - Przyznam się,że oczekiwałem tego. Widziałem już kilka takich przypadków. Przychodzi moment, kiedy każdemu pacjentowipotrzebna jest dawkaodpowiedniej stymulacji. W przypadku Natalii efekty hipnozy wspomagane były przezoddziaływanie otoczenia i wszystko to sprawiło, że pamięć jej zaczęła pracować normalnie. Nie będę Jednakukrywał, żetego typu działanieniosło ze sobą sporądawkę ryzyka. Jordan przyglądał się uważnie obydwusiedzącymprzed nim mężczyznom i zastanawiał się usilnie, czynaprawdęznaleźli się oni tutajprzypadkowo i czy czasami nie Jest świadkiem Jakiegoś spisku. - Proszę mi powiedzieć, doktorze - zwrócił się doParada. - Czy widział pan ostatnio doktora Lane? Próbowałem dzwonić do niego przez cały ranek,lecz. Wolfer przerwał mu,unosząc rękę. - Doktor Lane zmuszony byłopuścić miasto z powodupewnej, nie cierpiącej zwłoki sprawy. Obawiamsię, żenie będzie on uchwytny przez Jakiś czas. - zachichotałl dodał: - Jeśli w ogóle kiedykolwiek będzie. - Rozumiem - powiedział powoliJordan, uśmiechającsię kącikiem ust, potem westchnął ciężko: -Obawiamsię, że bierzeciemniepanowie za kompletnego idiotę. -Ależ skądże, panie Jordanie! - zaprotestował żywodoktor Parad. -Ciekaw Jestem,Jak pan siędomyślił? Plan Juda Rikena był przecież niemal doskonały. - Był - przez siedemlat. -Zdemaskowaliśmy go jednak - powiedział z satysfakcją Wolfer. - Znamy już wszystkie jego karty. Czas, abyprawda wyszła na Jaw - spojrzałpytająco na Parada izwrócił siędo Jordana: - Wszystko, co panuteraz powiem Jest prawda. Lecz proszę nieżądać ode mnie CHAPEL HlLL 331 dowodów. Nie mogę, nie wolno mi ich panupokazać. Czyzgadzasię pan nato? - Obawiam się, żespóźnił się pan nieco. Wolfer -uśmiechnął się Jordan. - Wiemjuż wszystko. - Wszystko? - Wolfer wytrzeszczył oczy. - Wszystko - Jordan skinął głową. - Począwszyodtego,kto Jest prawdziwą matką mojego syna, a skończywszy na tym, kto najprawdopodobniej włamałsię dosejfu mojego teścia dziś rano - spojrzał na Wolfera zprzekornym uśmiechem. -Może pan sobie zatrzymać tepapiery. Jeślima pan ochotę. - Riken spaliłby Je niechybnie, gdybym go nie uprzedził - wzruszył ramionami Wolfer, patrząc na Jordanaz mimowolnym szacunkiem. - Jeśli udałobymu się tozrobić, wszyscy znaleźlibyśmy się w sytuacji bez wyjścia. - W sytuacji bez wyjścia? - Jordan potrząsnął głową. - Były przecież i inne dowody, które dawały nam przewagę -rozejrzał się niespokojniepo sali. - Czyto Nataliapowiedziała panom, abyście spotkali się z nami tutaj? - Z wami? - spytał doktor Parad zdziwiony. -Nie,mówiła tylko o panu - rzuciłszybkie spojrzenie Wolferowl. Wolfer wydawał siębyć zaskoczony. - Dostałem Jedynie wiadomość telefoniczną, przekazaną mi przez sekretarkę, żebym zjawił się tu o dwunastej , aby spotkać się z panem. Sądzę, żeNatalia powinnatu się pojawić w porze lunchu. W tym momencie w drzwiach wejściowych pojawiła siękobieca sylwetka. Doktor Parad rozpoznał ją na pierwszyrzut okai twarz mu się zmieniła. - Francesca? Dlaczego nieJest pani w szpitalu? Przecieżdopiero Jutromieliśmy panią wypisać. Francesca opadłaz ulgą na krzesło, rzucając swądużą,skórzanątorbę na blat stołu. - To wszystko przez Natalię, doktorze. -Gdzie Jest Natalia? - spytał Parad, nagle zaniepokojony. -Czy wszystko znią w porządku? DIANA MORGAN 332 Francesca skinęła głową. Łzy pokazały sięw jej oczachi aby je wytrzeć, sięgnęła po serwetkę. - Wszystko wporządku. Powiedziała mi tylko, że nienawidzi pożegnań. A więc. - Francescarozłożyła w rozpaczliwymgeściedłonie. -A więc odjechała bez pożegnania. W tym samym czasiew biurze Judda Rikena rozpętałosię prawdziwe piekło. Judd Riken,przyciskając słuchawkę ramieniem doucha. usiłował uspokoić rozwścieczonego klienta,grzebiąc jednocześnie nerwowo w papierach, które Lisa lCarolyn znosiły mu wciąż z biurka Jordana. - Tak. Przyrzekam panu, że nakaz będzie wydanyponownie. Tak, jutroz samego rana -bąkał Judd dotelefonu, ażnagle ze sterty papierów udało mu się wyłowićten właściwy; odetchnął z ulgą. - Mam Już go wrękach, panie Logan. Jutrorano, przyrzekam. Dopilnujętego osobiście. Lisa potrząsnęła gwałtownie głową, dając mu Jakieśznaki i podsunęła mu pod nos notesJordana, w którymzapisanebyły daty spotkań. - Och, to znaczy. Tak, oczywiście, zrobię toJeszczedzisiaj. Tak,za chwilę. Do mnie, osobiście - Riken odłożyłsłuchawkę i wyrwał notes z rąk Lisy. - Natychmiastzadzwońdo Alana - powiedział szybko, przewracającnerwowo kartki. -Nic z tego nie rozumiem. Możeudanam się choć część przełożyć na później. Wbiegła Carolynz nową porcją papierów. Judd krzyknął na niąpodniesionym głosem, którego obie sekretarkinigdyjeszcze od niego nie słyszały: - Gdzie, do diabła, jest Jordan? Kazałemci przecież go znależćl - Nie ma go tu - odpowiedziała bezradnie Carolyn. -Wyszedł dwiegodziny temu, nie mówiąc kiedy ani czywróci Jeszcze dzisiaj. Lecz. znalazłam to na jegobiurku CHAPEL HII. L 333 - spojrzała niepewnie na Rikenai podała mu złotąobrączkę. Judd patrzył na obrączkę, leżącąna Jej dłoni, jakbyujrzał grzechotnika. - Myślę, że stracił pan wspólnika - powiedziała Carolyn wciszy, która nastąpiła teraz. Sheila stanęła w drzwiach, kiedy Carolyn mówiłatesłowa. - Obawiam się,żeto nie wszystko,co stracił es dzisiaj,tato powiedziała kpiąco,wykrzywiając pogardliwieusta. -Sheila? - Judd zdawał sięnie słyszeć wypowiedzianychprzez nią słów. -Gdziejest ten twój mąż? Wyszedłl zostawił po sobie potworny bałagan. Sheila spojrzała ostro na obydwie sekretarki. - Czy mogłabym panie przeprosić na moment? - spytała lodowato uprzejmym tonem. Judd nakazał Im gestem, aby opuściły pokój. - Wyjdźcie, aletylko nachwilę - nie omieszkał wydaćim nowych poleceń. - Przynieście mi wszystkie segregatory z górnej półki nad biurkiem Jordana. Natychmiast. Lisa i Carolynopuściły pospiesznie pokój,przymykając za sobą drzwi. Shellazamknęła Je lepiej, trzaskając z rozmachem. - Muszę porozmawiać z tobą - powiedziała do ojca,patrząc na niego ponuro. -Nie teraz, Shello. Czynie widzisz, że wszystkonaokoło mniesięwali? - Porozmawiasz ze mną, teraz! - wrzasnęła Sheila. Zabrzęczał dzwonek interkomu i odezwał się głos Carolyn: - Pan Logan na drugiej linii. Judd podniósł słuchawkę, lecz zanim zacząłmówić,Sheila sięgnęła inacisnęła widełki, przerywając połączenie. Judd wpadł we wściekłość. - To był nasz najważniejszy klient! -Onizawsze sąnajważniejsi -powiedziała Sheila zironią;patrzyła na ojca wyzywająco. 334DIANA MORGAN - No, dobrze, o co ci więc chodzi? - Judd usiadł naswoim krześle za biurkiem i czekat. bębniąc niecierpliwiepalcami o blat. - Jakażto ważna sprawa nie może czekaćanichwili? Czy twój klub potrzebuje jakiejś nowej dotacji, czy może komuś zdarzyło się nie zaprosić cię dokomisji honorowej? Sheila zaśmiała się krótko i pokręciła głową z niedowierzaniem. - Czy to nie zabawne? - powiedziała jak gdyby samado siebie. -Wydaje ci się, że znasz mnie tak dobrze. Dogłowycl nawetnieprzyjdzie, żebyzapytać, czynie stałosię coś złego, prawda? Riken westchnął ciężko. Popatrzył na górę papierów. która piętrzyła się na jego biurku. - Niemam czasu na twoje neurotyczne zagrywki. Powiedz po prostu, o cocl chodzi tym razem! - Jestem wkłopotach,do cholery. Czy niemógłbyśprzynajmniej udawać, że cokolwiek cię to obchodzi? Nicdziwnego, że moja matkaporzuciła cię przed śmiercią. Była to zatruta strzała i osiągnęła swójcel, lecz Juddnie należał do tych, których można ranić bezkarnie. - Twojamatka była słabą, żałosną alkoholiczką, kompletnienieprzystosowaną do życia- syknął. - A ty, mojadrogą, wyraźnie zamierzasz wstąpić w Jej ślady. Pijeszprzecież, prawda? Wczoraj też piłaś. Bardzo mi przykro. ale w końcu zmusiłaś mnie, abym to powiedział. - Przykro? Tobie jestprzykro? - Sheila nie wierzyławłasnym uszom. -A co zemną? - krzyknęła histerycznym głosem, wskazując na siebie. -Co ze wszystkimitymi. którzynie mają szczęścianazywać się Judd Riken? Judd potrząsnąłgłową z niesmakiem. - Jeśli zamierzasz znowu winić mnie za wszystkiekłopoty, których sama sobie narobiłaś. -Dlaczego nie miałabym cię winić? - przerwała Sheila, drżącna całym ciele. -To ty zniszczyłeś całe mojeżycie! - Zawsze mówiłem, że niezaszkodziłoby ci, gdybyśodrobinępopracowała nad sobą. CHAPEL HlLL 335 E- Ty zawsze musisz mieć rację. Zabrzęczał Interkom. B- Pan Logan znowu na drugiej linii. Mówi,że połączenie zostało przerwane. E Riken nacisnął guzik Interkoniu i nachylił się do mikrofonu. p- Przytrzymaj go przez chwilę nalinii. Zaraz z nimigi porozmawiam - popatrzył na Sheilę. - Skończyłaś już? Mam teraz trochę ważniejsze rzeczy do roboty. g. Sheila patrzyła na niego,oddychającciężko, jak po'S długim biegu. Ogarnął ją taki żal i nienawiść, że zdawało się. Iż nie wytrzymategoani chwili dłużej. Zawahała się. ^w lecz tylko przez sekundę. '2- Zdecydowałam się powiedzieć Jordanowi całą pra; wdę o Adamie - powiedziała głośno. l Przez moment wydawało jej się. że widzi w oczach ojca1 osłupienie i niedowierzanie, potem twarz Jego stałą się] na powrót zimną, granitową maską. J -Zwariowałaś - stwierdził lodowatymtonem. ;, - Dlaczego? Dlatego, że niezamierzam żyć z tymi kłamstwem do końca życia? a - Chcesz wszystko stracić? Zdumiona Sheila stwierdziła,żejej ojciec przyjąłpoIstawę obronną. Było to coś zupełnie nowego i niezwykłego. Tym razem miął zbyt wiele do strącenia. Sheila 1 poczuła,że poraz pierwszy wżyciu Jest górą, że trzymajego los w swoich rękach. Mogła go uratować, lecz także , mogła go zniszczyć. Prawda, która stała sięteraz jej^- bronią mogłazniszczyć go tak,jak on niegdyś zniszczył to. co łączyło jąz Jedynymi ludźmi na świecie, którychkochała. - Awięc wykryłam wreszcie twojąwielką słabość -powiedziała powoli, rozkoszując się tym nieznanym dotąd uczuciem przewagi nad nim. - A więc działałeśzawszetylko z myślą o sobie. - Słabość? Nie znam tego słowa. - Nie znasz również słowa "prawda". DIANA MORGAN 336 - Naprawdę chcesz wszystko zniszczyć? - powtórzyłJudd. - Dlaczego nie? Tak jak ty zniszczyłeś życie trojgaludzi, którzy nic cl nie zawinili. - Przecież stworzyłaś dom dlaAdama. -Ukradłam Adama Jego matce. Trzymałam Jordanaprzy sobie, dręcząc go wmałżeństwie, wktórym nie byłomiłości. To wszystko za twoją sprawą - Sheilaprzerwałana chwilę. - Dziś ranoprzyszła do mnieNatalia. Onapamięta wszystko. - Czy podejrzewa coś natemat Adama? Sheila potrząsnęła głową. - Powiedziałam jejprawdę. -Jesteś śmiesznal - wybuchnął Judd, zrywając sięzmiejsca. - Zniszczyłaś w kilka minut wszystko, co zdobywałem dla ciebie z takim trudem! - Nie - powiedziała Sheila spokojnie, patrząc na niegozimno. -To dojrzewało powoli. Przez siedem długich lat. Czekała, aż coś odpowie, lecz Judd sięgnął posłuchawkę telefonu. W gruncie rzeczy nie słyszałostatniegozdania Sheili. Jego umysł pracował już na pełnych obrotach,obmyślając nowe warianty zaistniałej sytuacji. - Wszystko jeszcze da się uratować - mruknął dosiebie. - Na szczęście przewidziałem kiedyśl taki rozwójwypadków. Nachylił się doInterkomu. - Llsal Połącz mnie z doktorem I-ane ze szpitala stanowego. Judd popatrzyłspod oka na Sheilę. - Musimy ją powstrzymać. Nigdy nie dostanie mojegownuka. On jest mój. Sheila patrzyła na niego z bezsilną rozpaczą. - Nie pozwolę cl zniszczyćAdama - powiedziała ochrypłym głosem. Rikenrzucił Jej władcze spojrzenie. Jej opinie, jejuczucianie miały dla niego żadnego znaczenia. CHAPEL HILL 337 - Nie waż się mówić nic Jordanowi. Rozumiesz mnie? Nie możemypozwolić,aby teraz nam przeszkodził. Mogioby mu strzelić do głowy, aby zaskarżyć nas do sądu. - Czemu miałbyś się tego obawiać? - spytała Sheila. - Przecieżtwoje ręce są czyste. Jak zwykle. To ja byłamtą osobą, która zabrała dziecko. Lecz on znowu jej niesłuchał. Z interkomu odezwał sięglos Lisy: - Panie Riken, próbowałam dzwonić do doktora Lane. Jego numer nieodpowiada. Próbowałam złapać go wdomu, lecztamten numer nie odpowiadał. Czy mamzadzwonić do szpitala i poprosić, abygo odszukali? - Nie, dziękuję -odpowiedziałostro Riken-- JeśliLogan się rozłączył, połącz mnie z nim Jeszcze raz. Czekam - odłożył słuchawkę i zwrócił się do Shelll. starającsię mówić łagodniel spokojnie: -Kochanie, idź teraz dodomu i odpocznij trochę. Zapomnij o tej rozmowie. Natalia jest niezrównoważona psychicznie, tak powiedzielilekarze. Już Ja się wszystkim zajmę, dobrze? Nagle Judd spostrzegł, że Sheila zaciska coś kurczowow dłoni. Był to jego własny pistolet, który trzymał zawszew szufladzie biurka. Sheilauniosła brońpowoli i wycelowała prosto w ojca. - Nie pozwolę cl Jej skrzywdzić - powiedziałaprzezzaciśnięte zęby. Judd poczuł. Jakogarnia go fala gniewu. - Zwariowałaś chyba! Odłóż natychmiast ten pistolet! - Natalia była mojąjedyną przyjaciółką. A ty zniszczyłeś to tak. Jak zniszczyłeś i resztę mojego życia. Lecz janigdy nie pozwolęcl jej skrzywdzić. Żądam też, żebyśzabrał swoje brudne łapy od Adama. Sheilaodbezpieczyła pistolet i uniosła go, mierzącprosto między oczy Judda. - Nie odważysz się - powiedział Riken drwiąco, patrząc prosto wjej twarz. Miał rację, miał cholerną rację" - pomyślała Sheilaczując. Jakogarniają uczucie obezwładniającej bezsilności i wszystkowokoło zasnuwa gęstą, lepka mgła. 338DIANA MORGAN - Masz rację - powiedziała bezdźwięcznym głosem. -Nawet żebycię zastrzelić, nie starczy mi odwagi. Odwróciła się powoli i sztywnymkrokiem skierowaław stronę drzwi. Pistoletzwisał w Jej bezwładnej dłoni. Byłwciąż odbezpieczony, lecz Riken nie miał terazżadnychwątpliwości, że Sheila nie spróbuje po raz drugi celowaćdo niego. Chwilę później do pokojuweszły Lisal Carolyn, obładowane stertą segregatorów; podczas gdy układały jepieczołowicie na biurku, Judd wziął się w garść i otrząsnął z wrażeń ostatnich chwil. Histeryczne przedstawienie, które przed chwilą urządziła jego córka, nie mogłoprzecież zaburzyć jego dokładnie ustalonego planu dnia. Odetchnąwszygłęboko podniósłsłuchawkę telefonu iwłączył linię drugą. - Pan Logan? Przykro mi, że musiał pan tak długoczekać. Jak jużmówiłemwcześniej sądzę, że jesteśmy wstanie udowodnić, że mamy doczynienia ze złą wolądrugiejstrony i. Ogłuszający huk, który sprawił,że przerwał w pólsłowa, był niewątpliwie odgłosem wystrzału. Judd Rikendrgnął w nagłym przestrachu i serce zatłukło musię wpiersi jak szalone. Słuchawka wypadła z jego dłoni iuderzyła o podłogę. - O. mój Bożel - krzyknęła Lisa. stając w drzwiach. -Mój Boże. Jej głos załamał się, przechodząc w głośny,rozpaczliwypłacz. Judd próbował wstać,lecz nogi odmówiły muposłuszeństwa. Nie musiał już przecież spieszyć się zjakimkolwiek działaniem. Wiedział Już, że przegrał. I żetym razemstracił wszystko. Rozdział31 Jordan zawsze uważał,że nazwa "KRÓLESTWO NIEBOSIĘŻNYCH SZCZyTÓW". nadawana tymokolicom,zawierała sporo przesady. Teraz jednak, kiedy wjechałswym wynajętym samochodem na wąską, wykutą wskale drogę biegnącą przełęczą miedzy dwoma majestatycznymi szczytami,gotów byt przystaćnato określenie. Było to także królestwo wiatru, który wydawał się jednakbyć tu zjawiskiem taknaturalnym, Jakgdyby był przyjaznym duchem od dawna zamieszkałym w tejokolicy. Na sąsiednim fotelu siedział Adam, ubrany w dżinsy itrykotową koszulkę z obrazkiem, przedstawiającym indiańskiego wodzaw pełnym rynsztunku. Na tylnymsiedzeniuleżał nowiutki,kowbojskikapelusz chłopca. Adam z przejęciem kręciłgałką radia na tablicy rozdzielczej. lecz jedyną stacją, którą udało musięzłapać, byłaJakaś lokalna, którabez przerwy nadawała muzykę country. - Jakdaleko Jeszcze? - spytał Adam po raz dwudziestyw ciągu ostatniej godziny. - Już niedaleko -odpowiedział cierpliwie Jordan. Zerknął na mapę, rozłożoną tuż przed nimna kierownicy i wskazał synowi miejsce, wktórym się znajdowali. Adam zajrzał mu przez ramię i twarz rozjaśniła mu się,kiedy ujrzał. Jakniewielki odcinekdrogi pozostałimjeszcze do celu. Przed niespełna godziną opuścili Rapld. DIANA MORGAN 340 City,kierując się cały czas na południe, w kierunkumiasteczka Custer. - Czy to już tutaj? - dziesięć minut później Adampodskakiwał niecierpliwie na swym fotelu. Tym razem Jordan mógł z całą pewnością odpowiedzieć, żetak. Minęli zabudowania gazowni,potem Jakiśprzydrożny zajazd i znaleźli się nagle na głównej ulicyCuster, gdzie panowało coś. co od biedy można byłonazwać ruchem ulicznym. Wszystkie zabudowania miasteczka umiejscowiły się w dwóchrzędach po jednej ldrugiej stronie jedynej ulicy. Utrzymanebyły w stylupóźnowiktoriańskim i cała miejscowość wyglądała tak,Jakby przed chwiląstanowiła dekorację do jakiegoś starego filmu. - Ale fajniel - sapnął Adam, rozpłaszczając nosnaszybie. Jordan rozglądał się za jakimś stosownym miejscemdo zaparkowania samochodu. Zdecydował się w końcuzostawić wóz obokdrewnianegosłupka, którywyraźniesłużył do przywiązywania koni. Obydwaj z Adamem wysiedli z auta, wciągając w płucaczyste,górskie powietrze i czując się tak, Jakby przedchwiląodbyli podróż w czasie. Do sielankowego, jakbywyjętego prosto z westernu obrazu nie pasowały Jedyniesamochody, ustawione wzdłuż ulicy. Było tu wszystko,co w prawdziwym westernie znajdować się powinno: saloon, pocztą, fryzjer i sala bilardowa. Ludzie, awldzlatosię głównie mężczyzn, poruszali siępo ulicy niespiesznym krokiem, ubrani w dżinsy, kapelusze z szerokimrondem i długie, skórzane buty. - Ale fajnie, co. tato? - powiedziałzafascynowany Adam. Jordan pokiwał głową i poklepał Adama po plecach,rozglądał się jednak wokół ze zniecierpliwieniem. W końcu wzrokJego napotkał to. czego szukał: naddrzwiamiJednego z drewnianych budynków widniał napis, wykonany ręcznie na kawału deski: . BIURO PRAWNICZE-. CHAPEL HlLL 341 Jordanodetchnął głęboko, jakby przygotowywał się doskokuna głęboką wodę. - Czy mógłbyś poczekać na mnieprzez kilką minutprzy samochodzie? - spytał. Adam spojrzałna niego zdziwiony, lecz głos ojcabrzmiał tak pewnie,a chłopiec byłtaki szczęśliwy, żeojcieczabrał go na tę wycieczkę do Południowej Dakoty. Tak wiele zmieniło się w ciągu ostatnich trzech tygodni. Adam wyraził zgodęskinięciem głowy i wdrapał się nadrewniany słupek; usiadłszy na nim zajął się obserwacjąJakiegośsiedzącego opodal mężczyzny w kowbojskimkapeluszu, będącego właścicielem niewiarygodnie długiej brody. Biuro prawnicze wydawało siębyć najbardziej uczęszczanym miejscem w mieście. Przez szerokie, odsłonięteoknawidać było kłębiący się wewnątrz tłum. WszyscyInteresanci wydawali się mieć poniżej trzydziestki i wszyscy ubrani byli w dżinsy, koszulki trykotowe i skórzanebuty. Jordan popatrzył zsatysfakcją na swoje ubranie -po raz pierwszy w życiu był ubrany stosownie do sytuacji. Powoli wszedł do wnętrza biura, przystając w progu luważnie rozglądając się po pomieszczeniu. Pod ścianamiustawione były stoły, każdy znich wyposażony wtelefonl uginający się pod stertami papierów. Niebyło tu komputerówani Interkomów. Biuro przypominało raczejdziewiętnastowiecznąmanufakturę, pominąwszy możestarą, wysłużoną kopiarkę, stojącą w rogu sali i zezgrzytem wypluwającą ze swego wnętrza coraz to noweodbitki. Jordanstal w progu,przyglądając się uważnie twarzom ludzi obecnych w biurze. Szukał. I wtedy, nagle. zobaczył ją. Mówiła coś z wielkim ożywieniem dojakiegośmężczyzny ubranego w sfatygowany kombinezon roboczy. Mężczyzna zadawał cochwila jakieś pytania i słuchając odpowiedzi z wyraźnie natężoną uwagą kiwał cochwila głową. Następnieuścisnęli sobie ręce na pożegnaniel mężczyzna skierowałsię w stronę drzwi. 342DIANA MORGAN Jordan usunął się na bok, pozwalając mu przejść. Natalia podeszłą do Jednego z drewnianych stołów lusiadła, przerzucając z uwagą jakieś papiery. Jordanpodszedł do niej powoli czując, jak wzruszenie niemaltamuje mu oddech, lecz Natalia nie podniosła wzroku. "Oto cala Natalia"- pomyślał Jordan. Nigdy nieułatwiała mu podobnych sytuacji. Przyglądałjej sięprzez chwilę z czułością, rozpoznając każdy, takdobrze znany szczegół je) twarzy oraz sposób, w jaki jejdługie, Jedwabiste włosy opadały na ramiona. Sięgnąwszy do kieszeni wydobyłportfel, a z niegoswoją kartę wizytową. Bez słowapołożył ją przed Natalią,tużprzed samym Je)nosem. Zaskoczona, przyjrzała Jejsię uważnie i drgnęła. Jordan śledził z uwagą,jak Natalia powoli unosi głowę,aby na niego spojrzeć. Na jej twarzynie malowałosię nicoprócz nagłegozaskoczenia. - Dzieńdobry - powiedział Jordan swobodnie. - Nazywam sięJordan Brenner. Reprezentuj ę spółkę prawniczą Brenner i Brenner. Słyszałem, żemacie tu wolnemiejsca pracy. Wzruszenie odebrałomu głos. Natalia patrzyła naniego nadal, Jakby ujrzała ducha. - I chciałem zaoferować moje usługi - zakończył cicho,już mniej pewnym tonem. CośJakby uśmiech przemknęło przez twarz Natalii. - Dlaczego? - spytała łagodnie, ujmując jegokartęwizytową w dwa palce. - Ktoś powiedział mi. - powiedział Jordan drżącymgłosem. -Ktoś powiedział mikiedyś, że dobrze jestposiadać władzę. o ileużywa się jej dla czynienia dobra. - To prawda- powiedziała Natalia tak cicho, że Jordan ledwo ją usłyszał. Inagle jej twarz zaczęłasię stopniowo rozjaśniać się wczułym uśmiechu. Powoli uniosła się ze swego miejscaza stołem, aJordan zbliżył się do nie), patrząc Jejgłębokow oczy. Stall tak zapatrzeni w siebie pośród tłumu ludzi,jakby cały światwokół nich nagle przestał istnieć. CzuCHAPELHlLL 343 łym gestem Jordan ujął Natalięza ręk ęi poczuł, jak jejpalce obejmująjego dłoń w serdecznym uścisku. - Chodź zemną - powiedział i poprowadził ją kudrzwiom. Poszła za nimbez słowa. - Dokąd my. - urwała nagle,ujrzawszy Adama siedzącego na drewnianym słupku. Chłopiec zamaszyście wymachiwałnogami, jego kowbojski kapelusz zawadiacko przekrzywił mu się na Jednoucho. - Natalia! -krzyknął Adam, ujrzawszy Ich w drzwiach. Czym prędzej zeskoczył zesłupkai rzucił sięjej napowitanie. Natalia przyklękła najedno kolano i wyciągnęła ku synowi obieręce. Adam skoczył w jejramiona zrozpędem, obejmującją mocno za szyję. Natalia przytuliła go do siebie nagłym, zachłannym gestem, zaciskającsilnie powieki. Jordan przyglądał się tejscenie czując, jak wzruszenieogarnia go gorącą falą. Potemprzyklęknąłoboknichobejmując, jedną ręką Natalię, a drugą ich syna. Natalial Adam włączyli go do wspólnego uścisku i długoklęczelitak razem, spleceni ze sobą. milcząc. Widząc łzy w oczachNatalii Jordan dotknął delikatnie dłonią Jej policzka. Odpowiedziałamu jasnym, promiennymuśmiechem. I nikt nie zakłócił im tej najważniejszej chwili w ichżyciu. Nikt im nie przeszkodził. W końcubyliprzecież wdomu. Koniec.