9004
Szczegóły |
Tytuł |
9004 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9004 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9004 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9004 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stephen Barr
J�dro krystalizacji
Kiedy wr�ci�em z biura do domu, by�em nie tyle zm�czony, co rozbity, lecz skutek by� ten sam. Wszed�em do mieszkania, w kt�rym zna� by�o nieobecno�� �ony, i wzi��em zimny prysznic. Temperatura w �r�dmie�ciu, wed�ug radia, wynosi�a trzydzie�ci stopni, ale na moim termometrze by�o trzydzie�ci sze��. Ubra�em si� i przeszed�em do saloniku - mocno �a�owa�em, �e nie ma mojej �ony, Molly, aby mi powiedzia�a, dlaczego dom sprawia wra�enie tak zaniedbanego.
Co one takiego robi�, my�la�em, czego ja nie zrobi�em? Odkurzy�em dywan, sprz�tn��em wsz�dzie, poprawi�em poduszki. Co jeszcze? A, popielniczki! Wypr�ni�em je, umy�em, postawi�em z powrotem, ale w pokoju nadal zna� by�o nieobecno�� kobiety.
Mia�em w og�le z�y dzie�. Zapomnia�em nakr�ci� budzik, musia�em si� wi�c bardzo spieszy�, aby zd��y� na dyskusj� w sprawie opowiada� w studio stacji telewizyjnej, dla kt�rej pisz�. Nie zwr�ci�em uwagi, �e nadci�ga burza, wi�c i�cie podzwrotnikowa ulewa zaskoczy�a mnie bez parasola. By�bym wr�ci� do domu, ale podjecha�a akurat taks�wka, kt�r� zwolni�a w�a�nie jaka� kobieta, wi�c pop�dzi�em w�r�d deszczu i wsiad�em.
- R�g Madison i Pi��dziesi�tej Czwartej - powiedzia�em.
- Dobra - odpar� kierowca. Us�ysza�em zapuszczanie motoru. Kierowca zapuszcza� motor, zapuszcza�, ale bez skutku.
- Bardzo mi przykro - rzek� po chwili - ale musi pan znale�� inn� taks�wk�. Powodzenia.
Deszcz, je�li to mo�liwe, pada� jeszcze wi�kszy. Rozwin��em gazet�, przykry�em ni� kapelusz i pobieg�em do kolejki podziemnej. Trzy przecznice. Ruch zatrzymywa� mnie na ka�dym skrzy�owaniu, wi�c gdy zbieg�em na peron - tu� po odej�ciu kolejki - by�em przemoczony do nitki.
Po d�ugim czekaniu wsiad�em do nast�pnej kolejki, kt�ra sp�ni�a si� na po��czenie w �r�dmie�ciu. To samo zdarzy�o si� przy nast�pnych dw�ch przesiadkach, ale kiedy wyszed�em wreszcie na ulic�, przekona�em si�, �e deszcz usta�.
Zbli�aj�c si� do biura min��em d�ugi wykop, kt�ry szykowano pod fundamenty nowego budynku. Gromadka gapi�w, jak zwykle, przygl�da�a si� spychaczom i robotnikom, w szczeg�lno�ci za� cz�owiekowi ze �widrem pneumatycznym, kt�ry rozwala� ogromn� grud� skamienia�ej gliny. W chwili gdy na to spojrza�em, odpad� du�y kawa� grudy i spod spodu ukaza�a si� jakby bry�a brudnego szk�a wielko�ci sporej skrzyni. Rozb�ys�a w promieniach s�o�ca i w tym samym momencie trafi� w ni� �wider.
Rozleg� si� szklisty d�wi�k i bry�a rozpad�a si�. Jeden z kawa��w uderzy� robotnika w plecy, najwyra�niej nie robi�c mu �adnej krzywdy. W tej samej chwili, w chwili wybuchu, je�li to mo�na tak nazwa�, poczu�em jakby uk�ucie w twarz i dotkn�wszy policzka zobaczy�em na palcach krew. Wytar�em twarz chustk�, zadra�ni�cie by�o nieznaczne, mimo to krwawienie nie ustawa�o. Wst�pi�em wi�c do apteki, kupi�em plaster i zaklei�em rank�. Gdy wreszcie przyszed�em do studia, okaza�o si�, �e jest ju� po konferencji.
By� to typowy przyk�ad tego, co si� dzieje w �rodowisku zwanym, zale�nie od tego, czy stoi si� wysoko, czy nisko w hierarchii, �wiatem reklamy, gr� reklamow� czy te� reklamowym kanciarstwem.
W drodze powrotnej znowu gubi�em po��czenia i wr�ci�em p�no. W bramie mojego bloku spotka�em znajomego policjanta rozmawiaj�cego z dozorc�.
- Dzie� dobry, panie Graham - odezwa� si� - co to by�o u was w Telewizji? - Spojrza�em pytaj�co, wi�c wyja�ni�: - S�yszeli�my przed chwil�, �e w pa�skim biurze wszystkie sze�� wind stan�o r�wnocze�nie. Zwariowana historia. Pan by� przy tym?
- Nie, nie by�em - odpar�em, a w duchu pomy�la�em, �e u nas w reklamie wszystko jest mo�liwe. Poszed�em wprost do siebie.
Psychiatrzy twierdz�, �e s� ludzie podatni na wypadki. Co do mnie, ostatnio jestem podatny na zbiegi okoliczno�ci - rz�dzi mn� po prostu przypadek i, z wyj�tkiem budzika, kt�ry podlega mojej w�adzy, nie mam wp�ywu na to, co si� dzieje.
Wszed�em do kuchenki, by si� czego� napi�, i aby raz jeszcze odczyta� wskaz�wki Molly, co mam robi� do czasu jej powrotu (wyjecha�a do matki i mia�a wr�ci� za dziesi�� dni). Molly zapisa�a dok�adnie, jak mam robi� kaw�, jak otwiera� puszki, kogo wezwa�, gdybym zachorowa�, itd. Moja �ona jest piel�gniark� i wierzy �wi�cie, �e bez niej nie umia�bym nawet oddycha�. Ma racj�, ale z innych powod�w, ni� s�dzi.
Otworzy�em lod�wk�, by wyj�� troch� lodu, i spostrzeg�em kartk�: �Mleko i mas�o chowaj zaraz z powrotem do lod�wki i zamykaj szczelnie drzwiczki�.
Speszony t� uwag�, zabra�em szklank� z whisky do saloniku i siad�em do pisania. Przejrza�em rozdzia� powie�ci, kt�ra mia�a mnie uwolni� od pracy w Telewizji, i zauwa�ywszy b��d, si�gn��em po o��wek. Kiedy go od�o�y�em, o��wek spad� z biurka, ja za� nie spuszczaj�c oczu z maszynopisu si�gn��em d�oni� pod fotel. Nast�pnie spojrza�em w d�: o��wek sta� sztorcem.
Oto, pomy�la�em, jest ten jeden wypadek na milion, o jakich czasem s�yszymy. Podnios�em o��wek, wr�ci�em do powie�ci i wypi�em �yk whisky w poszukiwaniu natchnienia i ulgi od wilgotnego upa�u - ale nic mi to nie pomog�o. Przeczyta�em ca�y rozdzia� dla nabrania rozp�du, ale na ostatnim zdaniu utkn��em.
Do licha z upa�em, z o��wkiem, z Telewizj� i reklamami! Szklanka by�a ju� pusta, poszed�em wi�c do kuchni i znowu przeczyta�em notatki Molly. Spostrzeg�em jeszcze jedn�, kt�rej dot�d nie zauwa�y�em, przypi�t� do suszarki: ��mieci zabieraj� o sz�stej trzydzie�ci, wi�c trzeba wynie�� w przeddzie� wieczorem. Kocham ci�. C� mo�na zrobi�, kiedy kobieta kocha?
Przygotowa�em sobie now� szklank� whisky z lodem, wr�ci�em do saloniku i zagapi�em si� przez okno na dach domu naprzeciw. S�o�ce znowu �wieci�o i jaki� cz�owiek z dr�giem pora� si� ze stadem go��bi. Kr��y�y wko�o chc�c opa�� na dach, a cz�owiek im nie dawa�.
Go��bie lataj� zawsze w okre�lonym szyku i zawracaj� tak, �e ich skrzyd�a jednocze�nie chwytaj� promienie s�o�ca. My�la�em w�a�nie o tym, gdy spostrzeg�em, �e w chwili zawracania ptaki zdawa�y si� skupia� w jednym punkcie. Jakim� dziwnym przypadkiem chcia�y wszystkie zawraca� w tym samym miejscu na niebie, zderza�y si� i spada�y na d�.
Cz�owiek na dachu by� r�wnie zdziwiony jak ja. Podszed� do jednego z le��cych ptak�w, wzi�� go do r�ki i g�adzi� mu pi�rka kr�c�c ze zdumieniem g�ow�.
Moje rozwa�ania o tym dziwnym wypadku w ruchu napowietrznym przerwa�y dono�ne g�osy p�yn�ce z korytarza. Poniewa� ca�y nasz dom to ludzie bardzo dobrze wychowani, by�em zdumiony t� wrzaw�. W�r�d podniesionych g�os�w pozna�em g�os mego s�siada, Nata, dziennikarza, bardzo spokojnego cz�owieka, u kt�rego nigdy, o ile wiem, nie by�o ha�a�liwych zebra�, zw�aszcza po po�udniu.
- Jak pan mo�e twierdzi� co� podobnego?! - krzycza� Nat. - M�wi� panu, �e dopiero dzisiaj kupi�em te karty i odpakowa�em tali�, dopiero gdy zaczynali�my gra�.
Kilka innych g�os�w wrzasn�o nagle w odpowiedzi:
- Nikomu nie trafia si� kolor pi�� razy pod rz�d!
- I to wtedy, kiedy pan rozdaje!
Sp�r stawa� si� coraz gor�tszy, wi�c otworzy�em drzwi, by w razie potrzeby pom�c Natowi. Na wprost niego sta�o czterech m�czyzn, wyra�nie niezdecydowanych, czy wyj��, czy pozosta� i obi� Nata.
- Prosz�! - wo�a� czerwony ze z�o�ci Nat podaj�c tali� kart. - Sprawd�cie sami, czy s� znaczone!
- Dobrze, magiku! - zawo�a� jeden z m�czyzn wydzieraj�c mu karty. - Powiedzmy, �e nie s� znaczone! Ale pi�� razy pod rz�d...
Urwa� i wszyscy wpatrzyli si� w rozsypane po ziemi karty. Po�owa le�a�a grzbietem do g�ry - wszystkie odkryte by�y to karo lub kier.
W tej samej chwili nadesz�a winda i czterej m�czy�ni, z wyrazem zdumienia i przera�enia, wsiedli do niej w milczeniu i zjechali na d�. Nat wpatrywa� si� ci�gle w dziwnie u�o�one karty.
- Do licha! - zawo�a� zbieraj�c je z ziemi. - Niech pan patrzy! M�j Bo�e, co za poker...
Pomog�em mu zebra� karty, prosz�c, by wst�pi� do mnie na szklaneczk� l opowiedzia� ca�� histori�, cho� domy�la�em si�, co us�ysz�.
Nat stopniowo si� uspokaja�, nie mog�c jednak och�on�� ze zdumienia.
- Nigdy nie widzia�em nic podobnego - rzek�. - Tamci nie wierzyli i zreszt� nikt by nie uwierzy�. Wszystkie rozdania zwyczajne: tu tr�jka, tam s�aby sekwens czy co� w tym rodzaju, raz tylko kt�ry� mia� trzy damy i dziesi�tki - dop�ki ja nie zacz��em rozdawa�. Panie! Raz po raz kolor od kr�la! I za ka�dym razem kto� inny mia� cztery asy.
Oddycha� ci�ko, wi�c wsta�em, by mu nala� jeszcze szklaneczk�. Zosta� mi jeden syfon wody, ale gdy nacisn��em, g�ra p�k�a i od�amki szk�a wpad�y do �rodka.
- Musz� zej�� na d� po wod� - powiedzia�em.
- Te� zejd�. Musz� wyj�� na powietrze. W delikatesach na rogu sprzedawca da� mi trzy butelki wody. W�o�y� je zapewne do wilgotnej torby, bo kiedy mi je wr�cza� poprzez lad�, dno torby rozdar�o si� i butelki upad�y na kamienn� posadzk�. �adna si� jednak nie rozbi�a, cho� spad�y z wysoko�ci co najmniej pi�ciu st�p. Nat zbyt by� pogr��ony w my�lach, by to spostrzec, a ja przyzwyczai�em si� ju� do cud�w. Opuszczaj�c sklep i sprzedawc� z otwartymi ustami, natkn�li�my si� na mojego znajomego policjanta zagl�daj�cego do �rodka r�wnie� w os�upieniu.
Na chodniku jaki� cz�owiek id�cy przed Natem pochyli� si� nagle, aby poprawi� sznurowad�a. Nat, nie chc�c na niego wpa��, zszed� z kraw�nika i w tej samej chwili nadje�d�aj�ca taks�wka skr�ci�a, by nie wpa�� na Nata. Jezdnia wci�� by�a mokra, taks�wk� zarzuci�o i tylny zderzak lekko stukn�� o prz�d ma�ego wozu jad�cego z du�� szybko�ci�. W�z skr�ci� w bok, wjecha� na podjazd domu naprzeciwko i stan�� z mask� w drzwiach frontowych, kt�re w tym samym momencie kto� otworzy�.
Nadje�d�aj�cy kierowca, chc�c unikn�� zderzenia, wpad� w po�lizg i kiedy wreszcie on i taks�wkarz przestali manewrowa� po jezdni, znale�li si� na wprost siebie, a w poprzek ulicy. W rezultacie �aden nie m�g� ruszy� si� ani naprz�d, ani w ty�, gdy� taks�wka dotyka�a ty�em latarni, a w�z hydrantu.
Ulica, cho� w�ska, jest dwukierunkowa i w mgnieniu oka ruch z obu stron zosta� zakorkowany a� do najbli�szych magistrali. Wszyscy kierowcy naciskali klaksony.
Danny, policjant, by� w�ciek�y; jego z�y humor wzm�g� si� jeszcze bardziej po nieudanej pr�bie zadzwonienia do komisariatu z najbli�szej budki.
Telefon nie dzia�a�.
U mnie na g�rze by� przeci�g, wi�c zamkn��em okno. Chcia�em tak�e odci�� si� od ha�as�w i wrzask�w z ulicy. Nat rozpogodzi� si�.
- Wypij� z panem jeszcze szklaneczk�, a potem musz� i�� do redakcji - rzek�. - Wie pan, to b�dzie dobry materia� dla gazety. - U�miechn�� si� i skinieniem g�owy wskaza� ulic�.
Gdy wyszed�, spostrzeg�em, �e robi si� ciemno, wi�c zapali�em lamp� na biurku. Wtedy te� zwr�ci�em uwag� na firanki. Wszystkie powi�zane by�y w w�z�y. A jedna mia�a a� trzy.
No tak, pomy�la�em, to pewnie wiatr. Uzna�em jednak, �e warto zasi�gn�� czyjej� opinii, i podszed�em do telefonu, by zadzwoni� do McGilla. McGill jest zast�pc� profesora na uniwersytecie na wydziale matematyki i mieszka W pobli�u. Ma bujn� wyobra�ni�, ale uwa�am, �e zna si� na wszystkim.
W s�uchawce by�o jednak g�ucho. Jeszcze jeden k�opot, pomy�la�em. Wtem us�ysza�em, �e kto� kaszle; powiedzia�em �Halo!� Odezwa� si� g�os McGilla:
- To ty, Alec? Musia�e� podnie�� s�uchawk� w momencie, kiedy byli�my po��czeni. Szczeg�lny zbieg okoliczno�ci.
- Wcale nie - odpar�em. - Przyjd� do mnie, mam co� dla ciebie do rozszyfrowania.
- Prawd� m�wi�c, w�a�nie dzwoni�em, by zaprosi� ciebie i Molly...
- Molly wyjecha�a na tydzie�. Czy mo�esz przyjecha� zaraz? Sprawa pilna.
- Ju� jad� - odrzek� McGill i odwiesi� s�uchawk�. Czekaj�c na niego chcia�em napisa� cho�by ma�y fragmencik mojej powie�ci - mo�e teraz przyjdzie mi co� do g�owy. Istotnie, jako� mi posz�o, ale w pewnej chwili, gdy mia�em napisa� s�owo �bulgot�, wyda�o mi si�, nie wiem dlaczego, �e brzmi to pretensjonalnie, i zatrzyma�em si� na literze �l�. Wtedy spostrzeg�em, �e bezwiednie uderzy�em trzy razy z kolei w s�siedni klawisz zamiast we w�a�ciwy. Zaczerwieni�em si� i podar�em stron�. Ju� taki fatalny dzie�.
- W�a�ciwie - rzek� McGill - nic z tego, co mi opowiedzia�e�, nie jest niemo�liwe ani nadprzyrodzone. Tylko po prostu bardzo, bardzo nieprawdopodobne. Je�li chodzi o tego pokera, to te� podejrzewa�bym Nata, cho� dobrze go znam. Ale ��cznie z ca�� reszt� zdarze�...
Wsta�, podszed� do okna i wyjrza� w upalny zmierzch, ja za� czeka�em. Nast�pnie odwr�ci� si� z wyrazem zatroskania.
- Jeste� rozs�dny ch�op, Alec, wi�c my�l�, �e nie obrazisz si� o to, co ci powiem. Wszystko, co od ciebie us�ysza�em, jest tak bezgranicznie nieprawdopodobne, �e albo mnie nabierasz, albo podlegasz jakim� halucynacjom. - Chcia�em mu przerwa� i wyja�ni�, ale nakaza� mi milczenie. - Wiem, co powiesz, ale rozumiesz chyba, �e takie wyja�nienie jest mo�liwsze ni�... - urwa�, pokiwa� g�ow�, zamy�li� si�, wreszcie twarz mu si� rozja�ni�a. - Mam my�l. Mo�e zrobimy pr�b�.
Zastanawia� si� d�u�sz� chwil�, pe�n� napi�cia, wreszcie spyta�:
- Czy masz przy sobie jakie� drobne?
- O, tak, nawet sporo. - Si�gn��em do kieszeni. Musia�o tego by� ze dwa dolary srebrem i drobniakami. - Czy mo�e przypuszczasz, �e wszystkie b�d� mia�y t� sam� dat�?
- Czy wszystkie te monety dosta�e� dzisiaj?
- Nie, zebra�o si� przez tydzie�.
- W takim razie nie mog� by� tej samej daty. Odrzucaj�c mo�liwo��, �e przygotowa�e� to z g�ry, by�oby to nawet niepodobie�stwem, je�li moja niejasna, prowizoryczna teoria jest s�uszna. Wymaga�oby to odwr�cenia czasu. P�niej ci to wyt�umacz�. A teraz rzu� po prostu monety. Zobaczymy, czy wszystkie padn� or�em na wierzch.
Zszed�em z dywanu i cisn��em gar�� monet na pod�og�. Zad�wi�cza�y, odbi�y si�, otar�y o siebie i u�o�y�y si� jedna na drugiej w r�wniutki s�upek.
Spojrza�em na McGilla. Przymru�y� oczy. Bez s�owa wyj�� z kieszeni gar�� monet i rzuci� na ziemi�.
Nie u�o�y�y si� w s�upek. Upad�y, jedna przy drugiej, tworz�c lini� prost�.
- Widzisz - rzek�em - czego jeszcze chcesz?
- M�j Bo�e! - zawo�a� i usiad�. - Przypuszczam, �e znasz dwie pozornie sprzeczne zasady rz�dz�ce �wiatem: przypadek i plan. Piasek na pla�y jest przyk�adem rozmieszczenia przypadkowego, a �ycie przyk�adem planu. Ruchy cz�steczek gazu nazywamy przypadkowymi, ale jest ich tak wiele, �e ujmujemy je w Drugie Prawo Termodynamiki, na kt�rym mo�na ca�kowicie polega�. Jest to sprawa olbrzymiego prawdopodobie�stwa. �yciem, z drugiej strony, zdaje si� wcale nie rz�dzi� �adne prawdopodobie�stwo. W przeciwnym razie nie by�oby tylu zjawisk przypadkowych.
- Czy rozumiesz przez to - zapyta�em speszony - �e jaka� forma �ycia sprawuje w�adz� nad tymi drobniakami i reszt� rzeczy?
- Nie. S�dz� tylko, �e zjawiska nieprawdopodobne maj� nieprawdopodobne uzasadnienie. Kiedy widz� �amanie praw natury, nie m�wi� sobie: �O, to cud�, ale poddaj� rewizji moje dotychczasowe na ten temat pogl�dy. Dzieje si� co� - nie wiem, jak to nazwa� - co na zasadzie dziwnego prawdopodobie�stwa wi��e si� z tob�. Czy by�e� jeszcze w gmachu Telewizji, czy w pobli�u, kiedy windy stan�y?
- To si� chyba sta�o zaraz po moim wyj�ciu z biura.
- Hm. Wi�c jeste� o�rodkiem. Tak, ale dlaczego?
- Przede wszystkim czego? - spyta�em. - Czuj� si�, jakbym by� o�rodkiem burzy elektrycznej. Co� we mnie dzia�a.
- Nie b�d� zabobonny - u�miechn�� si� McGill. - A przede wszystkim nie antropomorfizuj.
- Ale je�li to przeciwie�stwo przypadku, to musi to by� jaka� forma �ycia.
- Na jakiej podstawie tak s�dzisz? Wiemy tylko, �e ruchy przypadkowe s� porz�dkowane, i to jedno jest pewne. Ale na przyk�ad kryszta� nie jest form� �ycia, lecz nieprzypadkowym uk�adem cz�steczek. Zastanawiam si�... - Urwa� i zamy�li� si� g��boko. Poczu�em g��d, a alkohol te� przesta� dzia�a�.
- Chod�my co� zje�� - zaproponowa�em. - W kuchni nic nie ma i nie wolno mi nic gotowa� pr�cz kawy i jaj.
W�o�yli�my kapelusze i wyszli�my na ulic�. Zewsz�d s�ycha� by�o, jak wozy ratunkowe holuj� unieruchomione auta. Gromada znu�onych policjant�w kierowa�a ruchem. Us�yszeli�my, jak jeden z nich m�wi do Danny�ego:
- Nie rozumiem, co si� tu dzieje, ale co� si� zrobi�o z ka�dym z tych przekl�tych aut. Z jakiego� powodu �aden z nich nie mo�e ruszy� z sensem. Nigdy nic podobnego nie widzia�em.
Tu� ko�o nas dw�ch przechodni�w wyprawia�o jakie� dziwne �ama�ce, usi�uj�c si� wymin��. Gdy tylko jeden odst�powa� na bok, by przepu�ci� drugiego, tamten podskakiwa� w t� sam� stron�. Obaj mieli na twarzach u�miechy zak�opotania, wkr�tce jednak w miejsce u�miech�w zjawi�o si� podejrzenie, a potem gniew.
- Dowcipni�! - krzykn�li obaj naraz i ruszyli wpadaj�c na siebie. Odskoczyli natychmiast i wystawili pi�ci, kt�re spotka�y si� r�wno w po�owie drogi. Rozpocz�a si� zupe�nie niezwyk�a b�jka - w kt�rej pi�� uderza�a zawsze tylko o pi��, a� przeciwnicy rozeszli si� wreszcie mamrocz�c te same wyja�nienia, miotaj�c te same pogr�ki.
Wzburzony Danny zbli�y� si� do nas.
- Jak pan si� czuje, panie Graham? - zapyta�. - Nie mam poj�cia, co si� tu dzieje, ale od chwili, kiedy obj��em s�u�b�, wszystko wariuje. Bartley! - zawo�a� do m�odszego kolegi - przeprowad� tamte panie na t� stron�!
Trzy kobiety, zbite we wrzaskliw� gromadk� i szarpi�ce za r�czki splecione ze sob� parasolki, przeprowadzono na nasz� stron� ulicy, co by�o niemal r�wnoznaczne ze wspinaniem si� po b�otnikach aut. Bartley, przystojny m�ody policjant, by� mocno zak�opotany - w przeciwie�stwie do pa�.
- Chyba ju� wystarczy, pani MacPhilip! - wo�a�a jedna. - Niech pani wreszcie pu�ci moj� parasolk�!
- Znowu pani wyje�d�a z jak�� MacPhilip! Co to za dowcip?! - odpar�a jej przeciwniczka.
Trzecia kobieta, stoj�ca do nas ty�em, z wygl�du m�odsza, poci�ga�a za r�czk� swej parasolki, chc�c j� wyrwa� z k��bowiska. Spiorunowana wzrokiem, pu�ci�a r�czk�, kt�ra jednak zahaczy�a o jej r�kawiczk�. Kobieta odwr�ci�a si� do nas; by�a to Molly, moja �ona.
- A, to ty, Alec! - zawo�a�a uwalniaj�c si� wreszcie. - Jak si� czujesz? Jak j a si� czuj�!
- Molly! A ty co tu robisz?
- By�am tak zaniepokojona... A kiedy zobaczy�am, co si� tu dzieje, nie wiedzia�am po prostu, co my�le�. - Wskaza�a unieruchomione wozy. - Naprawd� nic ci nie jest?
- Oczywi�cie, �e nie. A dlaczego...?
- Telefonistka powiedzia�a, �e kto� wykr�ca� ci�gle numer mamy i wcale si� nie odzywa�. Wi�c kaza�y�my sprawdzi� i okaza�o si�, �e to z naszego telefonu. Pr�bowa�am dzwoni�, ale nasz numer by� ci�gle zaj�ty. Kochanie, czy na pewno nic si� nie sta�o?
Obj��em j� ramieniem i spojrza�em na McGilla: by� pogr��ony w my�lach. R�wnocze�nie zauwa�y�em, �e Danny przygl�da mi si� bacznie i podejrzliwie.
- Wci�� ko�o pana s� jakie� k�opoty - powiedzia�. Poszli�my do nas.
- Wyt�umacz to wszystko Molly - zwr�ci�em si� do McGilla. - No i mnie. Bo dot�d nic jeszcze nie rozumiem.
McGill zacz�� obja�nia�, ale kiedy przyst�pi� do wysnuwania wniosk�w, odnios�em wra�enie, �e Molly lepiej si� orientuje od niego.
- To znaczy my�lisz, �e to co� organicznego?
- W�tpi� - odpar� McGill. - W�a�nie zastanawiam si� nad jakim� innym wyja�nieniem. Ale nic mi nie przychodzi do g�owy - przyzna�.
- Je�eli dobrze rozumiem - rzek�a Molly - to s� to tylko zbiegi przypadk�w, bez �adnej regularno�ci.
- No nie, te zjawiska maj� swoje centrum. Tym centrum jest Alec. Molly przyjrza�a mi si� uwa�nie.
- A czy rzeczywi�cie czujesz si� dobrze, kochanie? - spyta�a. Potwierdzi�em z zapa�em. - Mo�e to g�upie - zwr�ci�a si� do McGilla - ale czy to nie jaki� uwi�ziony duszek?
- Naci�gana koncepcja - odpar�. - �adnego na to dowodu.
- Magnetyzm?
- Stanowczo nie. Po pierwsze dzia�a to z regu�y na przedmioty amagnetyczne. Poza tym musisz pami�ta�, �e magnetyzm jest si��, a nie form� energii, kt�rej du�e ilo�ci wchodz� tu w gr�. To prawda, �e dostarczy�y jej g��wnie same przedmioty, dotkni�te tymi zjawiskami, ale w polu magnetycznym mamy do czynienia wy��cznie ze zmagazynowan� energi� kinetyczn� - na przyk�ad kiedy magnes przyci�ga kawa�ek �elaza. Przyci�gni�te �elazo nieruchomieje, jak waga w zegarze, kt�ry stan��. A tu - zupe�nie inaczej - wszystko si� porusza.
- Dlaczego wi�c wspomnia�e� o krysztale? Dlaczego nie mo�e to by� jaka� forma �ycia?
- To tylko dla analogii - odpar� McGill. - Kryszta� przypomina �ycie przez to, �e ma okre�lony kszta�t i tendencj� wzrostu. Ale to wszystko. Owa tajemnicza rzecz nie ma uchwytnego kszta�tu - w gr� wchodzi niew�tpliwie ruch. Ale to jeszcze nie dow�d - ro�liny nie maj� zdolno�ci ruchu, a ameby nie maj� kszta�tu. Poza tym kryszta� wch�ania, nie przetwarzaj�c tego, co wch�ania, a tylko nadaj�c temu pewn� nieprzypadkow� struktur�. Tu mamy do czynienia ze zmian� uk�adu przypadkowych ruch�w; istota zjawiska polega na j�drze, kt�re zdaje si� rosn��.
- Wi�c co to jest? - spyta�a z namys�em Molly. - Z czego to zrobione?
- Mo�na powiedzie�, �e jest to zrobione z ruch�w. Podobnie wyobra�amy sobie atom. A do kryszta�u upodabnia to fakt, �e zdaje si� to formowa� wok� j�dra - z odmiennej od siebie substancji - tak jak ziarnko piasku wrzucone do przesyconego roztworu staje si� j�drem krystalizacji.
- Niby per�a w ostrydze - rzek�a Molly spogl�daj�c na mnie ironicznie.
- Dlaczego - spyta�em McGilla - powiedzia�e�, �e monety nie mog� mie� tej samej daty? Oczywi�cie pomijaj�c mo�liwo�� przypadku.
- Bo nie s�dz�, �eby to co� zacz�o dzia�a� wcze�niej ni� dzisiaj. Daty by�y ju� na monetach i zmiana ich wymaga�aby dzia�ania wstecz, odwr�cenia czasu. A to jest, wed�ug mnie, niemo�liwe. Co za� do telefonu...
Przy wej�ciu odezwa� si� dzwonek. By� to monter od telefon�w. Rozebra� aparat i zacz�� gdera�.
- Musia� go pan upu�ci� na ziemi� - powiedzia� z wyrzutem.
- Z ca�� pewno�ci� nie - odpar�em. - A czy co� si� pot�uk�o?
- Nie pot�uk�o, ale... - monter pokiwa� g�ow�. McGill podszed� do niego i zacz�li p�g�osem omawia� spraw�. Wreszcie monter wyszed�, a Molly zadzwoni�a do matki, aby j� uspokoi�. Przez ten czas McGill usi�owa� mi wyja�ni�, co si� sta�o z telefonem.
- Musia�e� co� obluzowa�. Poza tym od�o�y�e� s�uchawk� w taki spos�b, �e obw�d nie by� ca�kowicie zamkni�ty.
- Ale� Molly powiada, �e dobijano si� bardzo d�ugo. A ja dzwoni�em tylko do ciebie, i to dopiero przed chwil�, kiedy ona ju� dawno musia�a by� w drodze - to prawie dwie godziny jazdy.
- W takim razie musia�e� dotyka� aparatu wcze�niej. Tylko za kt�rym� razem drgania w pod�odze, czy co� w tym rodzaju, musia�y wywo�a� w�a�ciwe impulsy indukcyjne. Wiem, rozumiem ci� - doda� spogl�daj�c na mnie. - Wyobra�am sobie jak to m�czy.
Molly sko�czy�a rozmow� i zaproponowa�a, aby�my poszli na obiad. Tak by�em zadowolony z jej przyjazdu, �e ju� ca�kowicie zapomnia�em o g�odzie.
- Nie jestem w nastroju do gotowania - rzek�a Molly. - Chod�my gdzie�, �eby si� z tego wyrwa�.
- Je�eli - wtr�ci� McGill z pow�tpiewaniem - to co? zechce nas wypu�ci�.
Na dole spotkali�my Nata. Wygl�da� na bardzo zadowolonego.
- B�d� o tym pisa�. Nic dziwnego, przecie� tu mieszkam. P�ki co - nic z tego nie rozumiem. Rozpytywa�em Danny�ego, ale niewiele umia� mi powiedzie�. Zdaje mi si� jednak, �e jeste� w to wpl�tany w jaki� mistyczny spos�b. O, McGill, jak si� masz!
- McGill ma swoj� teori� - o�wiadczy�a Molly. Mo�e pan p�jdzie zje�� co� z nami, a przy okazji pogadamy i o tym.
Zdecydowali�my si� na przyjemn�, klimatyzowan� restauracj� w s�siedztwie, wi�c poszli�my piechot�. Korek samochodowy wcale si� nie zmniejszy�, Danny by� nadal czynny. Rozmawia� w�a�nie z porucznikiem policji. Kiedy nas spostrzeg�, powiedzia� mu co�, a porucznik przyjrza� nam si� z zaciekawieniem. Szczeg�lnie mnie.
- Pani parasolka - Danny zwr�ci� si� do Molly - jest do odebrania w komisariacie. A raczej to, co z niej zosta�o...
Molly podzi�kowa�a, nast�pi�a chwila milczenia i zn�w poczu�em badawcze spojrzenie porucznika. Wydoby�em paczk� papieros�w i oddar�em, jak zwykle, u g�ry. Ale niechc�cy odwr�ci�em paczk� i wszystkie papierosy wypad�y. Nim zd��y�em poruszy� nog�, aby je rozrzuci�, porucznik i Danny odczytali wyraz, w jaki papierosy u�o�y�y si� na chodniku. Porucznik spojrza� na mnie niech�tnie, ale nic nie powiedzia�. Szybko str�ci�em papierosy do �cieku.
W restauracji by�o t�oczno, lecz ch�odno, cho� ch�odek nie mia� trwa� d�ugo. Usiedli�my przy bocznym stoliku, blisko wej�cia, i przed obejrzeniem karty zam�wili�my cocktaile. Przy s�siednim stoliku siedzia�a t�usta paniusia w d�ugiej wspania�ej zielonej sukni wieczorowej i chudy, skwaszony jegomo�� w smokingu. Kiedy zbli�y� si� kelner, zatrzymali go i zam�wili z wielkim namys�em obiad: zimne mi�so dla jegomo�cia, a dla t�ustej paniusi zup� neapolita�sk�, ryb� i krem truskawkowy.
Skosztowa�em cocktailu. Mia� dziwny smak, jakby w nim by�a s�l zamiast cukru. Spyta�em moich towarzyszy. To samo.
Kelner, bardzo speszony, przeprasza� i zabra� szklanki do baru, w drugim ko�cu sali. Barman spojrza� na nas i skosztowa� napoj�w. Zrobi� zdumion� min�, wyla� wszystko do zlewu i wla� do miksera now� mieszanin�. Ustawi� nowy rz�d szklanek, powk�ada� l�d i zacz�� nalewa�.
�ci�lej m�wi�c, potrz�sn�� mikserem nad pierwsz� szklank�, ale nic z tego nie wysz�o. Uderzy� mikserem o blat i znowu spr�bowa� - zn�w z tym samym wynikiem. Zdj�� zakr�tk� i - ca�y czerwony z wysi�ku - usi�owa� wbi� do wewn�trz d�ugi szpikulec.
Pomy�la�em, �e zawarto�� miksera musia�a zamarzn�� na ko��. No c�, l�d jest tak�e kryszta�em.
Drugi barman poda� pierwszemu nowy mikser, ale zn�w by�o to samo. Dalej nic ju� nie widzia�em, bo klienci st�oczyli si� przy barze udzielaj�c porad. Nasz kelner, os�upia�y, podszed� do stolika, zapewni�, �e zaraz poda cocktaile, i znikn�� w kuchni. Wr�ci� nios�c neapolitank� dla naszych s�siad�w, ustawi�, poda� bu�eczki i uda� si� do baru, gdzie t�ok robi� si� coraz wi�kszy.
- My�l� - odezwa�a si� Molly zapalaj�c papierosa - �e to dalszy ci�g tego samego... Tu si� robi dziwnie gor�co... - doda�a.
Istotnie. Mia�em przy tym wra�enie, �e zrobi�o si� ciszej. Po chwili u�wiadomi�em sobie, �e nie s�ycha� ju� lekkiego brz�czenia klimatyzatora nad drzwiami. Wspomnia�em o tym i wskaza�em urz�dzenie palcem. R�ka moja zderzy�a si� z r�k� Molly, kt�ra w�a�nie strz�sa�a popi� do popielniczki, i papieros jej wyl�dowa� w neapolitance s�siadki.
- Co to za dowcipy?! - warkn�� skwaszony jegomo��.
- Ogromnie przepraszam - powiedzia�em. - To czysty przypadek.
- Rzuca� w ludzi papierosami! - oburzy�a si� gruba paniusia.
- Doprawdy nie chcia�em - zapewni�em zrywaj�c si�.
W obrusie s�siad�w musia�a z brzegu by� dziura, o kt�r� zaczepi�em spink� od mankiet�w, bo kiedy zrobi�em krok mi�dzy ciasno ustawionymi stolikami, poci�gn��em za sob� wszystko - obrus, nakrycia, szklanki z wod�, popielniczki i neapolitank� - na ziemi�.
Gruba paniusia skoczy�a i wymierzy�a mi t�gi policzek. Jej towarzysz zacisn�� pi�ci i zacz�� si� zgrywa� na boksera. Z ko�ca sali podbieg� do nas w�a�ciciel, t�gi m�czyzna o g�stych, czarnych brwiach. Stara�em si� wyja�ni� nieszcz�liwy wypadek, ale zakrzyczano mnie, a w�a�ciciel pos�pnie zmarszczy� brwi.
W tym samym momencie podbieg� do niego jeden z kelner�w i powiedzia�, �e klimatyzator nie dzia�a. Odwr�ci�o to chwilowo uwag� wszystkich - poza grub� paniusi�.
- Pijany! - odezwa�a si� do swego towarzysza, kt�ry pogardliwie kiwn�� g�ow�. Od strony kuchni nadszed� cz�owiek ze sk�adan� drabink�. Wpatrzony w klimatyzator, uderzy� w plecy w�a�ciciela, w momencie gdy ten odwraca� si� ode mnie.
Uderzenie by�o w�a�ciwie lekkie, w�a�ciciel jednak straci� r�wnowag� i mimo woli uchwyci� si� kelnera, po czym zwr�ci� si� do mnie, wyra�nie przekonany, �e to ja go uderzy�em. Sala podzieli�a si� teraz na dwie grupy. My - i reszta. W tej drugiej grupie wyr�nia� si� monter z drabink�, zaj�ty wy��cznie klimatyzatorem, oraz w�a�ciciel, wyra�nie na mnie w�ciek�y.
- Panie! - zawo�a�. - Lepiej b�dzie, jak pan opu�ci lokal!
- Nic podobnego! - powiedzia�a Molly. - To by� czysty przypadek, a pani - doda�a pod adresem t�ustej paniusi szykuj�cej si� do jakiego� nowego przem�wienia - niech si� uspokoi. Zap�acimy za pani zup�!
- Mo�e to by� i przypadek, jak pani m�wi - o�wiadczy� w�a�ciciel - ale to nie pow�d, �eby mnie pcha�! Prosz� st�d wyj��! Za cocktaile nic nie policzymy.
- Nie dostali�my ich jeszcze - odpar�em. - Poprzednie by�y z sol�.
- Co pan opowiada?! Moi barmani...
Klimatyzator rykn�� nagle i odruchowo spojrza�em w g�r�. Drabinka, na kt�rej sta� monter, zacz�a nagle rozsuwa� si� niczym tancerka robi�ca szpagat. Skoczy�em, omijaj�c w�a�ciciela, by przytrzyma� drabink�. Ale w tej samej chwili spinaj�ca j� metalowa poprzeczka pu�ci�a ostatecznie i drabina run�a z ha�asem, wywracaj�c ca�y rz�d stolik�w. Monter padaj�c poci�gn�� za sob� trzyman� w�a�nie cz�� instalacji klimatyzatora; ta�ma wewn�trz p�k�a, a motor zacz�� szale�. Buchn�� czarny dym.
- Co pan wyprawia! - j�kn�� w�a�ciciel usi�uj�c przekrzycze� wycie motoru. - M�j Bo�e, do�� ju� pan chyba narobi�!
Cofn��em si� o dwa kroki, oburzony nies�usznym pos�dzeniem, i przydepta�em sukni� grubej paniusi. Zrobi�a dwa kroki w przeciwn� stron� i - jak gdyby wysz�a z sukni.
Dotychczasowe zamieszanie by�o niczym w por�wnaniu z tym, co nast�pi�o teraz. Dym stawa� si� coraz g�stszy. Wtem otwar�y si� drzwi; ku memu przera�eniu wszed� Danny z porucznikiem i wzrok ich od razu pad� na mnie.
W tej samej chwili zacz�a gwa�townie dzia�a� ga�nica po�arowa.
Cela by�a czysta, cho� bardzo duszna, i traktowano mnie nie�le. Nawet, powiedzia�bym, z jakim� zabobonnym szacunkiem. Jeden z policjant�w da� mi do czytania tygodniki, a nawet, wbrew przepisom, ostatnie wydanie dziennika. Nie by�o tam jednak jeszcze opisu zaj�cia w restauracji. By�o natomiast przekr�cone sprawozdanie z wydarze� na ulicy i wiadomo�� o windach w gmachu Telewizji, chocia� bez podkre�lenia zwi�zku mi�dzy tymi wypadkami.
By�em jednak zbyt roztrz�siony, aby m�c czyta�, i przechadza�em si� tylko po celi. Wiele ju� godzin min�o, odk�d McGill wezwa� mego adwokata Vinelliego, a zatem jakie� niezwyk�e zupe�nie przeszkody musia�y go zatrzyma�. Chodz�c po celi szybkim krokiem, potr�ci�em w pewnej chwili drzwi i przekona�em si�, �e zatrzask nie zaskoczy�.
Jeszcze jeden zbieg okoliczno�ci. Tylko w�a�ciwie nie mia�o sensu ucieka�. Dok�d m�g�bym p�j��. Zreszt� musia�bym przej�� przez s�u�b�wk�, w kt�rej siedzieli dy�urny oficer i podoficer. Ale ciekaw by�em, co b�dzie, je�eli ich zawo�am i powiem o zamku.
- Hej! - krzykn��em, ale g�os m�j zag�uszy� wybuch melodii z radia w dalszym pokoju, gdzie dy�urowa� patrol. Zaraz potem nast�pi�a cisza: kto� pewnie kr�ci� ga�k�. Nasun�a mi si� nowa my�l.
- Hej! - krzykn��em znowu i zn�w mnie zag�uszono. Otworzy�em zakratowane drzwi i spojrza�em w g��b korytarza. Nie wida� nikogo. Nie robi�c zb�dnego ha�asu, ale i nie ukradkiem, krokiem zupe�nie naturalnym, podszed�em do pokoju patrolu, gdzie wszyscy policjanci siedzieli ty�em do drzwi, skupieni wok� radia, kt�re nadawa�o sensacyjne wypowiedzi znanego radiowego plotkarza, Billa Barta:
- ...I zdaniem waszego komentatora ten cz�owiek jest niebezpieczny! Napad� kobiet� w restauracji, wznieci� tam po�ar, zosta� zatrzymany i siedzi teraz w areszcie, ale przypuszczam, �e uczeni pocz�stuj� nas znowu jakim� naukowym ple-ple, w rezultacie czego my wszyscy, zwykli obywatele, nadal nie b�dziemy wiedzieli, jak i dlaczego Graham urz�dza wszystkie te sztuczki. Jak dot�d, na szcz�cie, nie by�o wi�kszych szk�d, ale przepowiadam...
Poszed�em korytarzem dalej.
Wi�c Bili Bart u�ywa sobie na m�j rachunek! Trudno po prostu przewidzie�, jakie jeszcze brednie wm�wi publiczno�ci. My�l�c o tym, wszed�em do s�u�b�wki. W drzwiach przystan��em i rozejrza�em si�. W jednym rogu dy�urny sier�ant rozmawia�, odwr�cony, z dwojgiem starszych ludzi. Przy biurku siedzia� szpakowaty porucznik. W chwili gdy wszed�em, upu�ci� okulary na ziemi�. St�uk�y si� na drobny mak.
- Matko Boska! - mrukn�� porucznik, po czym spojrza� na mnie przelotnie. - Dobranoc, doktorze - powiedzia�. - Co prawda nie bardzo dobra. - Zacz�� grzeba� w biurku, ja za� wyszed�em.
Po drugiej stronie ulicy sta� w cieniu jaki� m�czyzna, kt�ry podszed� do mnie, gdy schodzi�em ze schod�w. By� to McGill.
- Mia�em przeczucie, �e tak b�dzie - odezwa� si� ujmuj�c mnie za rami�. - W�z zaparkowa�em troch� dalej. Vinelli by�by tu dawno, ale po�lizn�� si� na chodniku i z�ama� nog� w kostce.
- Ha, Judasz! - zawo�a�em. - Przepraszam! To w�a�ciwie wszystko przeze mnie. Dok�d idziemy?
McGill nie odpowiedzia�, tylko wci�� mnie pogania�. Gor�cy wiatr udawa�, �e ch�odzi miasto. Za rogiem ulicy dojrza�em zaparkowany stary w�z McGilla z w��czonymi �wiat�ami postojowymi. Zamykano w�a�nie jaki� bar j. kilku sp�nionych klient�w wysz�o kieruj�c si� w nasz� stron�. Jeden z nich stan�� na m�j widok i zwr�ci� si� do pozosta�ych.
- To ten facet, o kt�rym wam m�wi�em! Graham!
By� to monter, kt�ry po po�udniu naprawia� nasz telefon. Wygl�da� na trze�wego - w przeciwie�stwie do swych koleg�w.
- Tak? - spyta� jeden z nich patrz�c na mnie zaczepnie. - Przecie� Bili Bart m�wi� przed chwil�, �e go zamkn�li.
- Tak - odpar� drugi - ale widocznie uciek�. S�uchajcie, ja go przytrzymam, a wy id�cie do baru i dzwo�cie na policj�.
- Bar zamkni�ty - rzek� monter. - Ale komisariat jest zaraz za rogiem. Ty id� i daj zna�, a my go przytrzymamy.
Jeden z pijak�w pobieg� za r�g, a monter z trzema pozosta�ymi zacz�li ostro�nie do nas podchodzi�. Wtem us�yszeli�my gwa�towne szczekanie: w nasz� stron� p�dzi� ma�y piesek goni�c kota. Kot trzyma� w pyszczku �eb ryby i z impetem wpad� w sam �rodek grupy m�czyzn upuszczaj�c przy okazji zdobycz. Pies, p�dz�c jego �ladem, wpad� pod nogi monterowi, kt�ry run�� jak d�ugi. Monter chwyci� si� odruchowo s�siada, kt�ry pad� na niego. Trzeci pijak po�lizn�� si� na rybim �bie.
- Czarny kot - krzykn�� padaj�c obok tamtych - przebieg� mi drog�!
Wsiedli�my do wozu McGilla, kt�ry natychmiast odjecha�. Obejrza�em si�, zauwa�y�em, �e monterzy jeszcze si� nie podnie�li, ale spostrzegli kierunek naszej jazdy. R�wnocze�nie wyda�o mi si�, �e latarnia za nami zgas�a.
- To by� szcz�liwy przypadek - powiedzia�em. - Ten pies z kotem.
- Jasne - rzek� McGill. - Co� czuwa nad tob� i wyra�nie ci� chroni. Mo�emy bez obawy rozwin�� najwi�ksz� szybko��. Pojedziemy do mojej pracowni i naradzimy si�. Podejrzewam, �e to co� po prostu si� ciebie trzyma. Ale kto wie, czy nie uda nam si� tego usun��.
- Trzyma si� mnie?
- Tak, ty jeste� teraz j�drem.
Wyjechali�my na autostrad� zachodni� i McGill doda] gazu. Ruchu prawie nie by�o.
- Ale co to w�a�ciwie jest? - dopytywa�em si�. - Jak to dzia�a? I dlaczego upatrzy�o sobie mnie?
- Nie wiem, ale by� mo�e upatrzy�o sobie ciebie na j�dro, bo by�e� ofiar� r�nych zbieg�w okoliczno�ci - w taks�wce, w kolejce... Wi�c niejako reprezentujesz istot� tego zjawiska: zbiegi okoliczno�ci. Przeczuwam, �e nadal b�dziesz podlega� ochronie.
- A czy s�ysza�e�, co Bili Bart m�wi� przez radio?
- Tak, to nie najlepiej. Ale...
Spojrza�em w lusterko i dostrzeg�em, �e goni nas w�z policyjny, kt�ry si� stale zbli�a�, cho� jechali�my dobr� setk�.
- Policj� ju� mamy na karku - przerwa�em McGillowi. Nim jednak zd��y� odpowiedzie�, us�yszeli�my lekki wybuch, w�z policyjny zarzuci� i ostro zahamowa�, a po chwili stracili�my go z oczu.
- D�tka - powiedzia�em.
- Wiesz teraz, co mia�em na my�li... - odpar� McGill i wjecha� p�dem w g��wn� alejk� uniwersyteckiego miasteczka. - Molly czeka na nas w pracowni - doda�.
Poczu�em si� znacznie lepiej.
McGill zwolni� i wjechali�my w jak�� staro�wieck� bram�. W�z stan�� przed zupe�nie ciemnym budynkiem. Weszli�my na schody. By�o tu ch�odniej i wia�o. McGill si�gn�� do klamki, ale drzwi by�y zamkni�te. Zacz�� przeszukiwa� kieszenie; brzydko zakl��.
- Zapomnia�e� kluczy? - spyta�em.
Potrz�sn�� g�ow�, potem zacz�� szarpa� drzwi i zn�w pr�bowa� szuka� po kieszeniach. Wyci�gn��em r�k� i uj��em za klamk�. Zamek szcz�kn�� i weszli�my do �rodka. Spojrza�em przepraszaj�co na McGilla, kt�ry uni�s� tylko brwi. Weszli�my na pi�tro po zupe�nie ciemnych schodach.
Z zewn�trz wpada� tylko s�aby odblask latarni. Mrocznym korytarzem, w kt�rym nasze kroki dudni�y g�ucho, dostali�my si� do pracowni, gdzie czeka�a Molly. Na biurku sta�o radio, kt�re Molly wy��czy�a, gdy weszli�my.
By�em troch� zaskoczony, �e nie okaza�a zdziwienia na m�j widok.
- Mia�em racj� - odezwa� si� McGill. - Wydosta� si� z aresztu.
- W�a�nie widz� - odpar�a Molly u�miechaj�c si� i patrz�c na mnie z dum�. - Jakim sposobem? Znokautowa�e� dozorc�? Zaprzeczy�em i opowiedzia�em ca�� histori� - ��cznie z psem, kotem i policyjn� d�tk�.
- Nie zapominaj o drzwiach tu na dole - wtr�ci� McGill, a gdy i to opowiedzia�em, doda�: - Wygl�da mi na to, �e to co� coraz bardziej si� wtr�ca. Zaczyna coraz wyra�niej czuwa� nad swoim j�drem. Alec powinien teraz mie� stanowczo szcz�cie.
- Jako� tego nie czuj� - odpar�em. - Mam wra�enie, �e jestem osaczony. Molly spojrza�a na mnie z trosk�.
- Co teraz zrobimy? - spyta�a.
- Przede wszystkim, nim wydarzy si� znowu co� szczeg�lnego, chc� zrobi� kilka test�w i sprawdzi�, czy i jakie zasz�y w nim zmiany. Zbadam go nawet na SEM, �eby ci� uspokoi�.
- Na co? - spyta�em.
- Na si�� elektromagnetyczn�. Ty, Alec, wypocznij sobie, a ciebie, Molly, poprosz� o pomoc. Zawo�amy ci�, jak wszystko b�dzie gotowe. Byle tylko policja i gapie nie zwiedzieli si�, gdzie jeste�my.
Wyszli do s�siedniego pokoju, ja za� stan��em przy oknie. Wiatr unosi� papiery i kurz, tworz�c miniaturowe tr�by powietrzne. Wida� by�o w s�abym �wietle, jak wiruj�. Pomy�la�em, �e pewnie nadchodzi burza. Kilku zap�nionych student�w, wracaj�cych do internat�w, widocznie my�la�o to samo, bo wszyscy wpatrywali si� w niebo. Podszed�em do biurka i nastawi�em radio.
- ...Robi�, co mog�, a jest to, jak si� zdaje, niewiele - wywodzi� Bili Bart. - Po raz ostatni spostrze�ono go p�dz�cego autostrad� zachodni�, ale policjanci stracili go z oczu. Miasto jest w kleszczach zabobonnego strachu. Obecnie wiadomo, �e to Graham unieruchomi� windy w Telewizji dzi� rano, ale jak - nikt nie wie. I w jaki spos�b wy��czy� pr�d w ca�ej dzielnicy Greenwich? Zwr�ci�em si� o wyja�nienie do Elektrowni, ale pocz�stowali mnie jakimi� bzdurami, z kt�rych nic nie wynika. Powtarzam raz jeszcze: ten cz�owiek musi by� uj�ty! Jest...
Wy��czy�em odbiornik. Wi�c to dlatego wyda�o mi si�, �e latarnia zgas�a, kiedy ruszali�my. Po chwili wesz�a Molly.
- Chod� teraz, kochanie, i poddaj si� pomiarom. McGill ma przygotowane galwanometry i r�ne przyrz�dy elektronowe i b�dzie m�g� wykry�, je�li cokolwiek emanujesz, a� do miliw�oska.
Poszed�em za ni� do laboratorium, gdzie usadowiono mnie na fotelu, oblepiono plastrami i otoczono mn�stwem instrument�w. McGill wypr�bowywa� na mnie r�ne przyrz�dy i odczyta� bez liku r�nych wska�nik�w. Rozlega�y si� jakie� brz�czenia, zapala�y si� i gas�y kolorowe �wiate�ka, a� wreszcie McGill pokiwa� z rozczarowaniem g�ow�:
- Dos�ownie nic - obwie�ci�. - Molly, masz za m�a nie przewodz�cego, amagnetycznego i nic nie emanuj�cego cz�owieka.
- Magnetyczny to on jest! - wykrzykn�a Molly. A� zanadto!
- By� mo�e. W ka�dym razie nic nie emanuje. To piekielne co� najwidoczniej po prostu go lubi. Jako j�dro, rzecz jasna.
- Czy to co� z�ego? - spyta�a Molly. - Czy to mo�e by� niebezpieczne?
- Z�e to to jest! - wtr�ci�em ponuro.
- Ale mo�e by� tak�e i dobre - odpar� McGill z b�yskiem naukowego zapa�u. - Wiesz, Alec, wcale bym si� nie zdziwi�, gdyby� m�g� robi� wszystko, co zechcesz - przy pozorach przypadku.
Patrzy� na mnie jak na zwierz� do�wiadczalne, co wcale mi si� nie podoba�o. Powiedzia�em mu to wyra�nie i doda�em, �e z wyj�tkiem paru szcz�liwych przyg�d, jak ucieczka z - aresztu, wszystko razem by�o bardzo k�opotliwe.
- Nie chc� wygl�da� na niewdzi�cznika, ale wola�bym, �eby to co� da�o mi spok�j i zaj�o si� kim innym.
- Ale�, cz�owieku, czy nie rozumiesz, �e gdyby� jutro poszed� na wy�cigi, �aden z twoich koni by nie przegra�?
- Z pewno�ci� nie dojecha�bym do wy�cig�w - odrzek�em pos�pnie.
- I za�o�y�bym si� - ci�gn�� McGill ignoruj�c moj� uwag� - �e gdyby kto� rzuci� w ciebie no�em - nie trafi�by! Wiesz co, spr�bujemy ma�ego do�wiadczenia...
- No, no, dzi�kuj� bardzo! - zawo�a�em.
- McGill! Czy� zwariowa�?! - krzykn�a Molly. McGill, nie zwa�aj�c na nas, otworzy� szuflad� biurka i wyj�� z niej par� kostek do gry,
- Wyrzu� mi dwie si�demki - powiedzia� wr�czaj�c mi kostki.
- My�la�em, �e zebrali�my si� tu na narad� - odpar�em. - Nie wiem, czy wiesz, ale w ca�ym Greenwich nawali� pr�d i Bili Bart sk�ada win� na mnie.
- Masz, babo, placek! Sk�d wiesz?
- S�ysza�em przed chwil� przez radio. Poza tym Bart m�wi, �e ca�e miasto jest �w kleszczach zabobonnej trwogi�.
- To zupe�nie mo�liwe - przyzna� McGill. - Ludzko�� niewiele posun�a si� od czas�w �redniowiecza. Przypomnij sobie, co by�o, kiedy Orson Welles nada� audycj� o Marsjanach.
- Mo�e by�oby dobrze wyjecha� troch� z miasta? - zagadn�a Molly. - Pojechaliby�my do mojej matki czy gdzie� nad morze... - Nagle zacz�a nas�uchiwa�. - A to co za ha�as?
Przez okno, wraz z wyciem wiatru, dochodzi� teraz gwar wielu g�os�w. Wyjrzeli�my na zewn�trz. T�um kilkuset os�b sta� na uniwersyteckim dziedzi�cu i wpatrywa� si� w niebo.
- Co oni tam widz�? - spyta� McGill. - Nikt chyba nie wie, �e tu jeste�my.
Wychyli�em si� z okna i zadar�em g�ow�, by spojrze� w g�r�.
- Schowaj si�, Alec! Zobacz� ci�! - ostrzeg� McGill i wci�gn�� mnie do �rodka.
- Czy mo�na wyj�� na dach? - spyta�em, a Molly zawo�a�a nagle:
- Patrzcie, ju� s�!
Zajecha�y w�a�nie trzy radiowozy i zacz�li wysiada� z nich policjanci.
- Zga�my mo�e �wiat�o - zaproponowa�em.
Molly natychmiast przekr�ci�a wy��cznik przy lampie laboratoryjnej, kt�ra by�a jedynym tu o�wietleniem. Pali�o si� tylko w pracowni McGilla. Zajrza�em tam.
- A mo�e wyjdziemy? - odezwa�a si� Molly. Odpowiedzia�o jej g�o�ne dobijanie si� do drzwi frontowych na dole.
- Mam nadziej�, �e ten piekielny zatrzask tym razem nie ust�pi - szepn�� McGill.
- Ale mog� wy�ama� drzwi - przerazi�a si� Molly.
- Nic podobnego. To jest gmach uniwersytecki, a nakazu rewizji o tej porze tak �atwo nie dostan�.
- Alec Graham! - zawo�a� jaki� g�os z do�u. Jest pan tam?
- Nie odpowiadaj - ostrzeg� McGill. - I nie podchod� do okien. Zdaje si�, �e zauwa�yli �wiat�o w pracowni. Czego chcecie?! - krzykn�� wychylaj�c si� z okna.
- Tu policja. Prosz� otworzy�!
- Ani my�l�, chyba �e macie nakaz!
Krzyki usta�y. Policjanci naradzali si� widocznie, natomiast t�um przybiera� coraz gro�niejsz� postaw�. Nagle ostry snop �wiat�a wpad� przez okno o�wietlaj�c sufit: reflektor policyjny. Spostrzeg�em, �e Molly znik�a, i zrozumia�em, �e posz�a do pracowni.
- Energicznie zabieraj� si� do rzeczy - powiedzia� McGill. - Ale jak, u diab�a, trafili?
- Zapominasz, �e co� jest na dachu. Wszyscy tam si� wpatruj�. Powinni�my sprawdzi�, co to takiego.
- Dobrze, ale ty lepiej zosta�. Dach jest wprawdzie p�aski, ale bez okapu, wi�c musieliby ci� zobaczy�.
McGill podszed� do drzwi, a ja postanowi�em mu towarzyszy� a� do wyj�cia na dach. W tej chwili wesz�a z korytarza Molly. By�a wystraszona.
- O Bo�e! Posz�am schodami przeciwpo�arowymi i wyjrza�am na dach. Nad nami unosi si� ma�y cyklon - przynajmniej tona r�nych papier�w, kurzu i �mieci wiruje nad dachem. Na pewno wida� to z bardzo daleka!
- No tak - j�kn�� McGill. - Teraz to co� urz�dza sztuczki z wiatrem. Przez to nas wypatrzyli.
- Musimy si� st�d wydosta�, McGill - rzek�a Molly.
- Mo�e najlepiej b�dzie - wtr�ci�em - je�eli oddam si� w r�ce policji.
- W�tpi� - odpar� McGill - czy zdo�aliby ci� przeprowadzi� przez ten t�um. S�yszysz, co si� tam dzieje? Chcia�bym tylko znale�� jaki� spos�b zaspokojenia tego przekl�tego kryszta�u... Mam wra�enie, �e to co� czego� poszukuje. Nie mo�e wyprawia� tego wszystkiego bez �adnego powodu. Tylko nie wiadomo, czym si� to powoduje - poza jedynym pewnikiem, �e ci sprzyja. Od czego si� to zacz�o, chcia�bym wiedzie�.
Odruchowo zapali� lamp� laboratoryjn�. Wzruszy�em ramionami i potar�em policzek. Mimo woli zdrapa�em przy tym plasterek i ranka zacz�a zn�w krwawi�.
- Skaleczy�e� si� przy goleniu? - spyta�a Molly.
- Nie - odrzek�em. - W�a�ciwie to by� jaki� g�upi przypadek.
- O! - zainteresowa� si� McGill. - Wszelkie przypadki dotycz�ce ciebie bardzo mnie ciekawi�. Opowiedz.
Zacz��em opowiada�, a McGill s�ucha� z rosn�cym skupieniem.
- M�wisz, �e ta bry�a szk�a jakby si� nagle rozpad�a? Jak wygl�da�a? Du�a by�a?
- Widzia�em j� tylko przez moment. By�a brudna, mniej wi�cej okr�g�a, ale powierzchni� mia�a ca�� jakby oszlifowan�. Do�� spora, mo�e ze dwie stopy w przekroju.
McGill, bardzo podniecony, zbli�y� si� do mnie.
- Czy ten od�amek, kt�ry ci� uderzy� w policzek, tylko ci� zadrasn��, czy te� wbi� ci si� w cia�o? Je�eli si� wbi�... - McGill si�gn�� po butelk� alkoholu i wat�, z szuflady wyj�� szk�o powi�kszaj�ce. - Molly, w biurku znajdziesz pincetk�. Przynie� mi j�. - Skierowa� lamp� na moj� twarz i przemy� rank� spirytusem.
- Oj!
- Nie ruszaj si�! To tylko troch� szczypie... Tak, zdaje mi si�, �e widz�. - Molly wr�ci�a, McGill wzi�� od niej pincetk� i zr�cznie wydoby� co� z ranki. Trzymaj�c pod �wiat�o obejrza� to przez lup�. Nast�pnie sp�uka� pod kranem, wysuszy� na kawa�ku bibu�y i przyjrza� si� od�amkowi raz jeszcze. - Wygl�da na szk�o. Ciekawe. Mo�e to w�a�nie j�dro tej bry�y szk�a i... - umilk�, zamy�li� si� g��boko i po�o�y� bibu�� z okruchem na stole.
Wzi��em to do r�k. Wygl�da�o jak ziarnko piasku, ale by�o bardzo b�yszcz�ce.
Nowe odkrycie poch�on�o na kilka minut nasz� uwag�. Po chwili jednak Molly zacz�a kr��y� niespokojnie po laboratorium. Nic w�a�ciwie nie mogli�my na razie robi�, a czekanie bardzo j� denerwowa�o. Zacz�a si� przygl�da� r�nym s�oikom i butelkom stoj�cym na p�kach.
- Co to jest? - spyta�a wskazuj�c du�y s��j czarnego proszku z napisem �Grafit sproszkowany�. - Za�o�� si�, �e policjanci poszli po nakaz.
- Bardzo drobno zmielony w�giel - wyja�ni� McGill. - Psiako��, nie mam zielonego poj�cia! Bry�a szk�a... rozpada si�...
- Czy grafit jest w�glem? - spyta�a Molly. - Chyba nie mog� mu zrobi� nic z�ego...
- Inna posta� w�gla. A jeszcze inn� jest diament - to najrzadsza, krystaliczna posta�. Ten t�um - doda� - zdolny jest do wszystkiego.
- Tak, teraz przypominam sobie z chemii - rzek�a Molly. - Ale chyba policja powstrzyma ich, co?
- Przysz�o mi co� do g�owy... - pr�bowa�em wtr�ci�.
- Mog� nie da� rady - odpar� McGill.
- Musimy koniecznie si� st�d wydosta�! - zawo�a�a Molly.
- Je�eli diament... - zacz��em.
- Chyba helikopterem - powiedzia� McGill. - Bo jeste�my zupe�nie otoczeni.
- Mo�e go gdzie� schowamy? - zagadn�a Molly. - A sami udamy, �e nic nie wiemy.
- Nie chc�, �eby�cie mnie chowali - zaoponowa�em. - M�wi�em ju�, �e mam by�...
- Albo przyznamy si� do winy. To by�oby jeszcze lepiej. B�d� przynajmniej zadowoleni...
- Je�eli si� tu dostan� - mrukn�� McGill - rozedr� nas na kawa�ki.
Wyjrza�em ukradkiem przez okno. Wyda�o mi si�, �e McGill przesadza m�wi�c, �e jeste�my otoczeni: prawie ca�y t�um skupiony by� wok� radiowozu stoj�cego przed g��wnym wej�ciem. Postaw� mieli zaczepn� i, cho� nie mia�em ochoty si� oddala�, obawia�em si� r�wnocze�nie, �e moja obecno�� narazi Molly i mego najlepszego przyjaciela na atak t�umu. Policja bez nakazu nie wejdzie, ale t�um mo�e si� wedrze�. Postanowi�em wi�c znikn�� w nadziei, �e jakie� nowe zjawisko odci�gnie t�um od laboratorium. Co do mnie - nic gorszego nie mog�em ju� oczekiwa�. Najlepszy dla mnie spos�b to wci�� si� porusza�
Molly i McGill wci�� jeszcze omawiali po�o�enie, gdy ja na palcach wysun��em si� do korytarza. Chcia�em poszuka� zapasowego wyj�cia - gdzie� w suterenie - i zbieg�em trzy pi�tra w d�. Znalaz�em si� w ciemnym korytarzu o betonowej pod�odze. Przy pomocy zapa�ek trafi�em do drzwi wiod�cych na ty�y budynku. Uchyli�em je i wyjrzawszy na dw�r spostrzeg�em kamienne schodki wiod�ce wzd�u� niewysokiego murku na ziemi�. Zamkn��em za sob� drzwi, zatrzask szcz�kn�� i zrozumia�em, �e spali�em za sob� mosty, inaczej m�wi�c odci��em sobie powr�t. W r�ku nadal trzyma�em bibu�� z zawini�tym w ni� od�amkiem krysz