Roald Dahl - Czarownice
Szczegóły |
Tytuł |
Roald Dahl - Czarownice |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Roald Dahl - Czarownice PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Roald Dahl - Czarownice PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Roald Dahl - Czarownice - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROALD DAHL
Czarownice
ILUSTROWAŁ QUENTIN BLAKE
Przełożył TOMASZ WYŻYŃSKI
PRIMA
Tytuł oryginału: THE WITCHES
Copyright (c) Roald Dahl Nominee Ltd. 1983 Ali rights reserved
Illustrations (c) Quentin Blake 1983
Copyright (c) for the Polish edition by Wydawnictwo PRIMA 1997 Copyright (c) for the Polish translation by Tomasz Wyżyński 1997
MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA
im. H. Sienkiewicza
05-800 w Pruszkowie, ul. K, Puchatka 8 758-88 91
filia Nr 2 Wypożyczalnia dla dzieci
Ilustracja na okładce: Quentin Blake
Redakcja: Helena Klimek
Redakcja techniczna: Janusz Festur
Opracowanie graficzne okładki: Plus 2
ISBN 83-7152-065-4
Wydawnictwo PRIMA
Adres dla korespondencji: skr. poczt. 55, 02-792 Warszawa 78 tel./fax 624-89-18
Dystrybucja/informacja handlowa: INTERNOVATOR sp. z o.o. ul. Postępu 2, 02-676 Warszawa, tel. 431-161 w. 323, tel./fax 430-420
Sprzedaż wysyłkowa: PDUW "Stańczyk" sp. z o.o. Warszawa, ul. Kolejowa 15/17, tel. 632-20-51 w. 155
Dla Liccy
Warszawa 1997. Wydanie I
Objętość 7 ark. wyd., 12 ark. druk.
Skład: Zakład Poligraficzny "Kolonel"
Druk: Białostockie Zakłady Graficzne
4
SŁOWO O CZAROWNICACH
W bajkach wiedźmy zawsze ubierają się na czarno, noszą ekscentryczne czarne kapelusze i latają na miotłach.
Ale to nie bajka, tylko opowieść o prawdziwych czarownicach.
Za chwilę zdradzę wam ich sekrety. Słuchajcie uważnie i zapamiętajcie moje słowa.
Prawdziwe wiedźmy noszą zwyczajne ubrania i do złudzenia przypominają zwyczajne kobiety. Mieszkają w zwyczajnych domach i zwyczajnie pracują.
Dlatego tak trudno je rozpoznać.
Czarownice śmiertelnie nienawidzą dzieci, tak bardzo, że wprost trudno to sobie wyobrazić.
Każda wiedźma bez przerwy snuje okrutne plany rozprawienia się ze wszystkimi dziećmi w okolicy. Marzy, by je unicestwić, pozbyć się ich, doszczętnie wytępić. Nie myśli o niczym innym, nawet jeśli pracuje jako sprzedawczyni w sklepie, sekretarka w biurze albo jeździ eleganckim sportowym ferrari (a wszystko to się zdarza). W jej głowie
7
Ą
kłębią się coraz to nowe pomysły: krwiożercze, podstępne, mściwe, jeden potworniejszy od drugiego.
Którego bachora rozdeptać teraz jak karalucha? - zastanawia się od rana do wieczora.
Kiedy czarownica rozprawi się z kolejnym dzieckiem, jest szczęśliwa jak łakomczuch, co zjadł talerz truskawek z bitą śmietaną.
Szanująca się wiedźma powinna upolować przynajmniej jedno dziecko tygodniowo. Inaczej ma chandrę.
Jedno dziecko tygodniowo, czyli pięć-dziesięcioro i dwoje rocznie.
Złapać wstrętnego bachora i rozdeptać jak karalucha!
Oto dewiza czarownic.
Ofiarę wybiera się bardzo, bardzo starannie. Wiedźma tropi nieszczęsne dziecko jak kot polujący na małego ptaszka. Stąpa ostrożnie, skrada się bezszelestnie. Jest coraz
bliżej i bliżej. Wreszcie, gdy wszystko jest gotowe... hyc!... rzuca się na ofiarę! Buchają płomienie i skry! Wrze oliwa! Dreszcz przebiega po ciele! I dziecko znika...
Pamiętajcie: czarownice nie rozbijają dzieciom główek, nie dźgają ich nożami ani nie strzelają z pistoletów. Ludzi, którzy to robią, łapie policja.
Czarownicy nie można złapać. Wiedźmy słyną ze sprytu i są mistrzyniami czarnej magii. Potrafią sprawić, by kamienie skakały jak żaby, a woda płonęła niesamowitym ogniem.
Ich czary są doprawdy przerażające...
Na szczęście nie ma dziś na świecie wielu prawdziwych wiedźm, jest ich jednak dostatecznie dużo, by się niepokoić. W Anglii żyje zapewne ze sto, w jednych krajach więcej, w innych mniej. Ale nie ma na świecie takiego miejsca, gdzie w ogóle nie byłoby czarownic.
Czarownice są zawsze kobietami.
Nie chcę źle się wyrażać o kobietach. Większość z nich to kochane istoty, ale fakt pozostaje faktem: wiedźmy to bez wyjątku kobiety. Nie istnieją wiedźmy płci męskiej.
Z drugiej strony gule-trupojady są zawsze płci męskiej, podobnie jak psy widma. Zarówno gule-trupojady, jak i psy widma to bardzo niebezpieczne demony, lecz nawet w połowie nie dorównują czarownicom.
Wiedźmy są dla dzieci najgroźniejsze. Szczególnie dlatego, że wcale nie wyglądają groźnie. Nawet jeśli znacie ich sekrety (bądźcie cierpliwi, za chwilę je wam zdradzę), i tak nie możecie być pewni, czy macie przed sobą czarownicę czy sympatyczną starszą panią. Gdyby tygrysy umiały przybierać postać dużych ładnych psów merdających wesoło ogonami, zapewne z chęcią podeszlibyście do któregoś z nich, by go pogłaskać po łbie. I zniknęlibyście w jego
paszczy. To samo z czarownicami. Wszystkie wyglądają jak sympatyczne panie.
Przyjrzyjcie się uważnie powyższemu rysunkowi. Która z tych pań jest wiedźmą? Trudne pytanie, ale każde dziecko musi umieć na nie odpowiedzieć.
Przecież czarownicą może być nawet miła pani sąsiadka z waszego domu.
Albo kobieta o jasnych oczach, która dziś rano siedziała naprzeciwko was w autobusie.
Albo pani o promiennym uśmiechu, która przed obiadem częstowała was cukierkami z białej papierowej torebki.
A nawet - tylko się nie przeraźcie! - nawet wasza miła pani nauczycielka, która akurat w tej chwili czyta wam te słowa. Przyjrzyjcie się jej uważnie. Uśmiecha się, zażenowana absurdalnym podejrzeniem. Ale wy nie dajcie się zwieść. Może to tylko perfidna gra?
Nie twierdzę oczywiście, że wasza pani jest na pewno czarownicą. Po prostu może być. To mało prawdopo-
dobne, ale nie niemożliwe, i w tym właśnie leży sedno sprawy.
Ach, gdyby tylko istniał niezawodny sposób rozpoznawania czarownic, można by je zgromadzić w jednym miejscu i wytępić raz na zawsze! Niestety, nie ma takiego sposobu. Ale istnieją drobne oznaki, na które możecie zwracać uwagę, wspólne cechy wszystkich czarownic, i jeśli je znacie, być może nie zostaniecie rozdeptani jak karaluchy.
r,
r- .'i
;_!-., > \
10
MOJA BABCIA
Zanim skończyłem osiem lat, zetknąłem się z czarownicami dwukrotnie. Za pierwszym razem nic mi się nie stało, lecz drugie spotkanie zakończyło się mniej szczęśliwie. Kiedy poznacie moje przygody, ze strachu zjeżą się wam włosy na głowie. Trudno. Muszę napisać prawdę. Ocalenie zawdzięczam tylko swojej mądrej babuni: dzięki niej żyję i mogę opowiedzieć o tym, co mi się przytrafiło (choć przyznaję: wyglądam w tej chwili nieco dziwnie).
Moja babcia była Norweżką. Norwegowie wiedzą o czarownicach bardzo dużo, bo pochodzą one właśnie z mrocznych lasów i gór Norwegii. Mój tatuś i mamusia również byli Norwegami, ale ja urodziłem się w Anglii, ponieważ ojciec prowadził tam interesy. Wychowywałem się w Wielkiej Brytanii i poszedłem do angielskiej szkoły. Dwa razy do roku, na gwiazdkę i w lecie, odwiedzaliśmy babcię w Norwegii. Starsza pani była naszą jedyną żyjącą krewną, matką mojej matki, i szczerze ją uwielbiałem. Rozmawialiśmy po angielsku albo po norwesku - nie robiło nam to żadnej różnicy. Mówiliśmy równie płynnie w obu językach i muszę przyznać, że czułem się z nią bliżej związany niż z matką.
12
Wkrótce po moich siódmych urodzinach pojechaliśmy jak zwykle spędzić gwiazdkę u babuni. Był siarczysty mróz i gdy ruszyliśmy z Oslo na północ, nasz samochód wpadł w poślizg i stoczył się do kamienistego wąwozu. Oboje rodzice zginęli, ale ja, mocno przypięty pasami do siedzenia z tyłu, wyszedłem bez szwanku, jeśli nie liczyć wielkiego guza na czole.
Nie chcę opisywać tego straszliwego popołudnia. Kiedy o nim myślę, przejmują mnie dreszcze. Oczywiście w końcu znalazłem się w ramionach babci i oboje przepłakaliśmy całą noc.
- Co teraz będzie? - spytałem przez łzy.
- Zostaniesz ze mną i będę się tobą opiekować.
- Nie wrócę do Anglii?
13
- Nie. Nie mogłabym opuścić rodzinnych stron. Moja dusza pójdzie do nieba, ale kości spoczną w Norwegii.
Następnego dnia babcia zaczęła opowiadać mi bajki, abyśmy oboje zapomnieli o smutku. Robiła to wspaniale i słuchałem ich oczarowany. Ale prawdziwych emocji dostarczyły mi dopiero opowieści o czarownicach. Najwyraźniej świetnie się na nich znała i uprzedziła mnie, że historie
0 wiedźmach nie są zwykłymi zmyśleniami i bajkami. Wszystkie były prawdziwe, autentyczne, rzeczywiste. To, co opowiadała o czarownicach, zdarzyło się naprawdę
1 powinienem w to wierzyć. A co najgorsze, wiedźmy ciągle istnieją. Żyją pośród ludzi i w to także powinienem wierzyć.
- Mówisz prawdę, babuniu? Szczerą prawdę?
- Jeśli nie będziesz umiał rozpoznać czarownicy, ser-deńko, długo nie pożyjesz.
- Sama powiedziałaś, że czarownice wyglądają jak zwyczajne kobiety, więc jak je rozpoznać?
- Posłuchaj mnie i zapamiętaj wszystko, co powiem. Poza tym możesz tylko się modlić i ufać w swoje szczęście.
Siedzieliśmy wieczorem w przestronnym salonie jej domu pod Oslo. Byłem już w piżamie, gotów do snu. Babcia nigdy nie zaciągała zasłon i za oknami widać było wielkie płatki śniegu opadające na czarny świat. Babcia, stara, pomarszczona i gruba, miała na sobie szarą koronkową suknię. Siedziała majestatycznie w fotelu, wypełniając go tak szczelnie, że nawet mysz nie wcisnęłaby się między jej plecy a oparcie. Ja, siedmiolatek, przykucnąłem na podłodze u jej stóp, w piżamie, szlafroku i kapciach.
- Dajesz słowo, że mnie nie nabierasz? - pytałem. - Dajesz słowo, że to prawda?
14
- Znałam pięcioro dzieci, co zniknęły jak kamfora. Porwały je czarownice.
- Na pewno chcesz mnie nastraszyć!
- Ależ skąd! Ja tylko troszczę się o to, by nie spotkał cię taki sam los. Kocham cię i chcę, żebyś zawsze był ze mną.
- Opowiedz o tych dzieciach, co zniknęły - poprosiłem.
Babcia paliła cygara: nie spotkałem nigdy drugiej babci mającej owo dziwne przyzwyczajenie. Zapaliła długie czarne cygaro śmierdzące paloną gumą i zaczęła:
- Pierwsza zniknęła Ranghilda Hansen. Miała osiem lat i bawiła się z siostrzyczką na podwórku. Ich matka piekła chleb w kuchni i wyszła przed dom zaczerpnąć tchu. "Gdzie Ranghilda?" - spytała. "Poszła z wysoką panią" - odpowiedziała siostrzyczka. "Z jaką wysoką panią?" - zdziwiła się matka. "Z wysoką panią w białych rękawiczkach - wyjaśniła siostra. - Wzięła Ranghildę za rękę i odeszła z nią". Nikt więcej nie zobaczył już małej Ranghildy.
- Nie szukano jej?
- Szukano w promieniu wielu mil. W poszukiwaniach brali udział wszyscy mieszkańcy miasteczka, lecz dziewczynka przepadła jak kamień w wodę.
- A co się stało z czworgiem pozostałych dzieci?
- Zniknęły tak samo jak Ranghilda.
- Jak, babuniu? Jak zniknęły?
- Za każdym razem widziano przedtem nieznajomą panią.
- Ale jak to było?
- Drugi przypadek jest bardzo dziwny. W salonie państwa Christiansenów, mieszkających pod Holmenkol-
16
len, wisiał stary obraz olejny, z którego gospodarze byli bardzo dumni. Przedstawiał kaczki chodzące koło domu. Nie było na nim ludzi, tylko stadko kaczek na trawiastym podwórku, a w tle dom. Był to spory, dość ładny obraz. Otóż pewnego dnia ich córeczka Solveg wróciła ze szkoły jedząc jabłko. Powiedziała, że dostała je od sympatycznej pani na ulicy. Nazajutrz rano okazało się, że łóżeczko małej Solveg jest puste. Rodzice szukali jej wszędzie, ale zniknęła bez śladu. Nagle pan Christiansen krzyknął: ,,Tu jest! Sol-veg karmi kaczki!" Wskazał obraz i rzeczywiście było na nim widać Solveg. Stała na podwórku i rzucała kaczkom chleb z koszyka. Ojciec podbiegł do obrazu i dotknął jej, ale to nic nie pomogło. Solveg była po prostu częścią obrazu, postacią namalowaną na płótnie. -v
- Czy widziałaś kiedykolwiek ten obraz, babciu?
2 -- Czarownice
17
- Wiele razy. I dziwna rzecz: mała Solveg zmieniała na nim miejsce. Raz była w domu i wyglądała przez okno, a innym razem znajdowała się na lewym brzegu płótna i niosła na rękach kaczkę.
- Widziałaś, jak się rusza?
- Nikt tego nie widział. Czy karmiła kaczki na podwórku, czy siedziała w domu i patrzyła przez okno, zawsze była nieruchoma jak postać na normalnym obrazie. Było to bardzo dziwne... Doprawdy, wyjątkowo dziwne. A co najdziwniejsze, w miarę upływu czasu Solveg stawała się coraz starsza. Po dziesięciu latach wyrosła na młodą kobietę. Po trzydziestu była w średnim wieku. Aż nagle, pewnego ranka, pięćdziesiąt cztery lata po swoim zniknięciu, przestała się pokazywać na obrazie.
- Myślisz, że umarła?
- Kto wie? W świecie czarownic dzieją się bardzo dziwne rzeczy.
- Opowiedziałaś mi o dwojgu dzieciach. A co z trzecim?
^w
18
- Trzecie to mała Birgit Svenson - odrzekła babcia. - Mieszkała tuż koło nas, po drugiej stronie drogi. Pewnego dnia zaczęły jej wyrastać pióra na całym ciele. Po miesiącu zmieniła się w dużą białą kurę. Jej rodzice przez długie lata trzymali ją w kurniku w ogrodzie. Znosiła nawet jajka.
- Jakiego koloru?
- Brązowe. Największe jajka, jakie w życiu widziałam. Jej matka robiła z nich omlety. Były pyszne.
Spojrzałem na babcię, która siedziała na fotelu jak królowa na tronie. Spoglądała w dal szarymi przymglonymi oczyma, a jej głowę otaczał obłok błękitnego dymu z cygara.
- Ale ta dziewczynka, co zmieniła się w kurę, nie zniknęła? - spytałem.
- Nie, Birgit nie. Znosiła jajka przez wiele lat.
- A mówiłaś, że wszystkie dzieci zniknęły.
- Pomyliłam się - westchnęła babcia. - Chyba się starzeję. Mam kłopoty z pamięcią.
- A co stało się z czwartym dzieckiem? - spytałem.
- Czwartym był chłopiec imieniem Harald. Pewnego ranka jego skóra zrobiła się szarożółta i twarda jak łupinka orzecha. Do wieczora zamienił się w kamień.
- Kamień? Prawdziwy kamień?
- Granit. Jeśli chcesz, mogę ci go pokazać. Rodzice ciągle trzymają go w domu. Mały kamienny posążek stoi w przedpokoju. Goście opierają o niego parasole.
19
Chociaż miałem dopiero siedem lat, nie byłem skłonny wierzyć w każde słowo, które padło z ust babci. Ale mówiła z takim przekonaniem, z taką śmiertelną powagą, bez uśmiechu na twarzy czy błysku w oczach, że zaczęło mnie to zastanawiać...
- Opowiadaj dalej, babuniu - poprosiłem. - Mówiłaś, że było pięcioro dzieci. Co się stało z ostatnim?
- Chcesz się zaciągnąć cygarem? - spytała babcia.
- Przecież mam dopiero siedem lat.
- Nie obchodzi mnie, ile masz lat! Jak będziesz palił cygara, nigdy nie złapiesz kataru. ;
- A piąte dziecko, babciu?
- To dość interesujący przypadek - zaczęła staruszka, żując cygaro, jakby było smakowitym szparagiem. -
20
Dziewięcioletni Leif spędzał z rodziną wakacje na fiordach: któregoś dnia rozbili obóz na małej skalistej wysepce i pływali w otaczającym ją morzu. Mały Leif dał nurka do wody i bardzo długo nie wypływał na powierzchnię, co zaniepokoiło jego ojca. Kiedy się w końcu wynurzył, nie był już chłopcem.
- A czym?
- Morświnem.
- Niemożliwe!
- Był ślicznym młodym morświnem - upierała się staruszka. - I do tego bardzo sympatycznym.
- Babuniu... - zacząłem.
- Tak, serdeńko?
- Czy Leif naprawdę zmienił się w morświna?
- Naturalnie. Dobrze znałam jego matkę, która mi o tym opowiadała. Morświn Leif spędził koło wysepki całe popołudnie, wożąc na grzbiecie swoje rodzeństwo. Jego bracia i siostry fantastycznie się bawili. Wreszcie pomachał płetwą i odpłynął: nigdy więcej go nie zobaczyli.
- Ale skąd właściwie wiedzieli, że to Leif?
- Rozmawiał z nimi. Kiedy woził ich na grzbiecie, przez cały czas śmiał się i żartował.
- Na pewno było o tym głośno w całej Norwegii!
- Niespecjalnie - rzekła babcia. - Nie zapominaj, że przywykliśmy tu do takich rzeczy. Czarownice są wszędzie: prawdopodobnie jedna z nich mieszka w tej chwili na naszej ulicy. No, pora spać.
- Ale nie wejdzie w nocy przez okno do mojego pokoju, prawda, babuniu? - spytałem, drżąc lekko.
- Nie. Czarownice nigdy nie wspinają się po rynnach ani nie włamują do cudzych domów. Nie są takie głupie. W łóżku nic ci
21
im. H. Sienkiewicza
05-800 w Pruszkowie, ul. K. Puchołlto 8
łel. 58 8S 91
Filia Nr 2 Wypożyczalnia dla dzieci
JAK ROZPOZNAĆ CZAROWNICĘ
Następnego wieczoru, wykąpawszy mnie, babcia znów usiadła ze mną w salonie.
- Dziś nauczę cię rozpoznawać czarownice - powiedziała.
- Czy zawsze można je rozpoznać?
- Niestety nie, i w tym cały szkopuł.
Babcia strząsnęła popiół z cygara prosto na swoją suknię; przestraszyłem się, że się zapali, zanim mi powie, jak rozpoznawać czarownice.
- Po pierwsze, prawdziwe wiedźmy zawsze noszą rękawiczki - ciągnęła.
- Na pewno nie zawsze! A w lecie, jak jest upał?
- Nawet w lecie. Muszą je nosić. Chcesz wiedzieć, dlaczego?
- Dlaczego?
- Bo nie mają paznokci, tylko zakrzywione kocie pazury, i noszą rękawiczki, by je ukryć. Ale pamiętaj: wiele normalnych miłych pań również nosi rękawiczki, zwłaszcza zimą, więc łatwo można się pomylić.
- Mama też często nosiła rękawiczki - zauważyłem.
22
- Ale nie w domu, a czarownice noszą rękawiczki nawet w domu. Zdejmują je tylko do spania.
- Skąd to wszystko wiesz, babuniu?
- Nie przerywaj, tylko słuchaj. Musisz także pamiętać, że prawdziwe czarownice są łyse.
- Łyse?! - zdziwiłem się.
- Łyse jak kolano - potwierdziła poważnie staruszka.
Byłem wstrząśnięty. Wyobraziłem sobie łysą kobietę i poczułem niesmak.
- A dlaczego są łyse, babciu?
- Nie zadawaj głupich pytań! Są łyse i już: taką mają naturę, możesz mi wierzyć.
- Okropne!
- Rzeczywiście, niezbyt estetyczne.
- Skoro są łyse, powinny być łatwe do rozpoznania.
- Bynajmniej - zaprzeczyła babcia. - Czarownice zawsze noszą peruki. I to doskonałe peruki, których prawie nie da się odróżnić od normalnych włosów, chyba że się je szarpnie.
- Wobec tego zacznę teraz ciągnąć wszystkie kobiety za włosy.
- Nie bądź niemądry! - skarciła mnie babcia. - Nie możesz ciągnąć za włosy każdej spotkanej pani, nawet jeśli nosi rękawiczki. Tylko spróbuj, a zobaczysz, co będzie!
- Więc to też na nic... - westchnąłem z żalem.
- Nie ma pewnego sposobu rozpoznawania czarownic - pouczyła mnie babcia. - Musisz zwracać uwagę na liczne drobne oznaki. Widzisz - ciągnęła - peruki przysparzają czarownicom wielkich cierpień.
- Dlaczego?
- Strasznie je swędzi skóra na głowie. Aktorki albo
23
normalne kobiety wkładają peruki na własne włosy, a czarownice noszą je na gołej skórze. Spód peruki jest zawsze bardzo szorstki: wywołuje nieprzyjemne swędzenie, otarcia, a nawet rany. Czarownice nazywają to chorobą perukową.
- Po czym jeszcze można poznać wiedźmy, babuniu?
- Zwracaj uwagę na dziurki od nosa. Czarownice mają je trochę większe niż zwykli ludzie. Brzeg każdej dziurki jest różowy i falisty jak krawędź muszli morskiej.
- Dlaczego ich dziurki od nosa są większe?
- Dzięki temu mają zadziwiająco dobry węch. Nawet w bezksiężycową noc potrafią wyczuć dziecko po drugiej stronie ulicy.
- Mnie by nie wyczuły. Przed chwilą się kąpałem.
- Wyczułyby, wyczuły! - zaprzeczyła babcia. - Im jesteś czystszy, tym silniejszy zapach czują czarownice.
- To niemożliwe!
- Czarownicom wydaje się, że czyste dzieci okropnie cuchną. Im jesteś brudniejszy, tym mniej dla nich śmierdzisz.
- Przecież to nie ma sensu, babciu!
- Ależ ma, ma! Czarownice nie czują brudu, tylko twój naturalny zapach, który doprowadza je do furii. Wydziela go twoja skóra, a czarownice chwytają go nozdrzami, gdy się rozchodzi w powietrzu. Jest dla nich tak okropny, że dostają mdłości.
- Zaczekaj, babuniu...
- Nie przerywaj! Rzecz w tym, że jeśli się nie myłeś od tygodnia i jesteś cały pokryty brudem, twój zapach staje się siłą rzeczy mniej intensywny.
- Nigdy więcej się nie wykąpię! •%!'?.;
24
- Po prostu nie rób tego za często - stwierdziła staruszka. - Najzupełniej wystarczy raz na miesiąc.
W takich chwilach kochałem babcię z całego serca.
- A kiedy jest ciemno, jak wiedźmy wyczuwają różnicę między dziećmi a dorosłymi?
25
- Dorośli nie śmierdzą, tak przynajmniej wydaje się czarownicom.
- Ale ja w tej chwili nie cuchnę, prawda, babuniu? - spytałem.
- Nie dla mnie. Dla mnie pachniesz jak pączek róży. Ale dla czarownicy śmierdziałbyś odrażająco.
- Jak co?
- Jak psie łajno. /j Byłem oszołomiony. Zakręciło mi się w głowie.
- Jak psie łajno?! - zawołałem. - Przecież nie śmierdzę jak psie łajno! Nigdy w to nie uwierzę, nigdy!
- Co więcej - ciągnęła babcia z nutką dziwnego zadowolenia - dla czarownicy śmierdziałbyś jak świeże psie łajno.
- To nieprawda! Na pewno nie śmierdzę jak psie łajno, stare ani świeże!
- Nie ma się o co sprzeczać. To po prostu fakt. Byłem wstrząśnięty. Nie mogłem uwierzyć w rewelacje
babci.
- Jeśli więc jakaś kobieta mija cię na ulicy i zatyka nos, nie można wykluczyć, że to czarownica - ciągnęła bezlitośnie starsza pani.
Postanowiłem zmienić temat.
- Na co jeszcze powinienem zwracać uwagę, babuniu? - spytałem.
- Na oczy. Przyglądaj im się uważnie, bo czarownice mają inne oczy niż normalne kobiety. Źrenica przypomina zwykle małą czarną kropeczkę, a u czarownic stale zmienia kolor i w jej środku widać płomyki ognia i lśniące sople lodu. Kiedy człowiek na to patrzy, ciarki chodzą mu po plecach.
Babcia rozparła się w fotelu i z zadowoleniem wydmu-
26
chiwała kłęby cuchnącego czarnego dymu. Ja klęczałem na podłodze i wpatrywałem się w nią zafascynowany. Nie uśmiechała się. Miała śmiertelnie poważną minę.
- Jest jeszcze coś? - spytałem.
- Mnóstwo rzeczy. Najwyraźniej jeszcze nie rozumiesz, że czarownice w ogóle nie są kobietami. One tylko wyglądają jak kobiety, mówią jak kobiety i mogą się zachowywać jak kobiety. Ale w rzeczywistości są demonami w ludzkiej postaci. Właśnie dlatego mają pazury, łyse czaszki, cudaczne nosy i dziwne oczy, które muszą ukrywać, żeby ich nie poznano.
- Czym jeszcze się różnią od ludzi?
- Stopami. Nie mają palców u nóg.
- Nie mają palców! - zawołałem. - A co w takim razie mają?!
- Nic. Stopy czarownic są kwadratowe i tępo zakończone.
- Nie utrudnia im to chodzenia?
- Nie, ale mają przez to kłopoty z butami. Kobiety chętnie noszą wąskie spiczaste pantofelki, a czarownice, których stopy są szerokie i kwadratowe, przeżywają w takich bucikach straszne męki.
- A dlaczego nie noszą wygodnych szerokich butów z kwadratowymi noskami?
- Boją się. Muszą ukrywać swoje paskudne stopy, podobnie jak łyse czaszki, i dlatego noszą ciasne eleganckie pantofelki.
- Na pewno jest im okropnie niewygodnie?
- Tak, koszmarnie niewygodnie, ale nie mają wyjścia: muszą cierpieć.
- Skoro noszą zwykłe buty, nie można ich rozpoznać po stopach, prawda, babciu? ..
27
f
V
- Niestety nie. Z bliska mógłbyś prawdopodobnie zauważyć, że nieznacznie kuleją.
- Czy wiedźmy mają jeszcze jakieś cechy szczególne?
- Tylko jedną, ostatnią.
- Co to takiego, babuniu?
- Ich ślina jest granatowa. ~:;
- Granatowa?! - zawołałem. - Nie wierzę! Nikt nie ma granatowej śliny! >
- Ślina czarownic ma kolor czarnych jagód - upierała się babcia.
- Wykluczone! Ślina nie może być granatowa! fi:
- U czarownic jest. :
- Granatowa jak atrament?
-- Właśnie. Używają jej nawet do pisania. Posługują się staroświeckimi piórami ze stalówkami, które po prostu liżą. r
- Gdybym rozmawiał z czarownicą, babciu, zauważyłbym tę granatową ślinę?
- Tylko gdybyś patrzył bardzo uważnie. Dostrzegłbyś wtedy, że jej zęby mają delikatne fioletowe zabarwienie. Ale to prawie niewidoczne.
- Gdyby czarownica splunęła, zobaczyłbym, że jej ślina jest granatowa?
- Czarownice nie plują. Nigdy by się nie odważyły.
Babcia na pewno nie kłamała. Chodziła x co rano do kościoła
28
i odmawiała modlitwę przed każdym posiłkiem: tacy pobożni ludzie nigdy nie kłamią. Zaczynałem wierzyć w każde jej słowo.
- No cóż - rzekła. - To właściwie wszystko, co mogę powiedzieć. Żadna cecha, o której mówiłam, nie ma decydującego znaczenia: nigdy nie możesz być całkowicie pewny, czy jakaś kobieta jest czarownicą. Ale jeśli nosi rękawiczki, jeśli ma duże dziurki od nosa, dziwne migotliwe oczy, perukę i fioletowe zęby - jeśli zauważysz te wszystkie cechy, to uciekaj, gdzie pieprz rośnie!
- Czy jak byłaś mała, spotkałaś kiedyś czarownicę?
- Jeden jedyny raz.
- I co?
- Nie powiem ci. Posikałbyś się ze strachu i miałbyś złe sny.
- Powiedz, proszę!
- Nie. Są rzeczy zbyt straszne, by o nich mówić.
- Czy to ma coś wspólnego z twoim brakującym kciukiem?
Stare, pomarszczone wargi babci mocno się zacisnęły, a dłoń, w której trzymała cygaro (brakowało przy niej kciuka), zaczęła leciutko drżeć.
Czekałem. Staruszka nie patrzyła na mnie i nie odzywała się. Nagle znalazła się w innym świecie. Rozmowa była skończona.
Wstałem i pocałowałem ją w policzek.
- Dobranoc, babuniu.
Nie poruszyła się. Wymknąłem się z pokoju i poszedłem do sypialni.
WIELKA ARCYWIEDZMA
Nazajutrz do domu przyszedł pan w czarnym garniturze. Przyniósł czarną teczkę i długo rozmawiał z babcią w salonie. Wyprosiła mnie stamtąd, ale gdy w końcu sobie poszedł, przyczłapała do mojego pokoju. Powłóczyła nogami i miała bardzo nieszczęśliwą minę.
- Ten pan odczytał mi testament twojego ojca - powiedziała.
- Co to takiego testament?
- Dokument, który sporządza się przed śmiercią, żeby nie było wątpliwości, kto ma odziedziczyć majątek, a co najważniejsze, kto będzie się opiekował dziećmi w razie śmierci rodziców.
Poczułem przypływ trwogi.
- Prawda, że ty, babciu? - zawołałem. - Nie muszę iść do obcych?!
- Nie. Twój ojciec nie zrobiłby takiego świństwa. Zlecił mi opiekować się tobą, dopóki żyję, ale prosi także, abym cię zabrała z powrotem do domu w Anglii. Chce, żebyśmy tam zamieszkali.
30
- Ale dlaczego?! Czemu nie możemy zostać w Norwegii? Przecież nie chcesz mieszkać nigdzie indziej! Sama to powiedziałaś!
- Owszem, ale są także pewne bardzo skomplikowane sprawy związane z pieniędzmi i domem. Jesteś za mały, żeby to zrozumieć. Poza tym testament głosi, że chociaż cała twoja rodzina pochodzi z Norwegii, ty urodziłeś się w Anglii i zacząłeś tam edukację, toteż powinieneś dalej chodzić do angielskiej szkoły.
- Och, babciu! Przecież nie chcesz mieszkać w Anglii, dobrze o tym wiem!
- Naturalnie, że nie chcę, ale obawiam się, że będę musiała. Z testamentu wynika, że twoja matka uważała tak samo, a wolę zmarłych trzeba szanować.
Nie było wyjścia: musieliśmy wrócić do Anglii i babcia od razu rozpoczęła przygotowania do wyjazdu.
- Za kilka dni dni zaczyna się nowy rok szkolny, więc nie ma czasu do stracenia - powiedziała.
Wieczorem w przeddzień wyjazdu do Anglii znów wróciła do swego ulubionego tematu.
- W Anglii jest mniej czarownic niż w Norwegii - zauważyła.
- To może żadnej nie spotkam.
- Mam nadzieję, bo czarownice angielskie są chyba najgroźniejsze na świecie.
Paliła śmierdzące cygaro i nie przestawała mówić, a ja nie mogłem oderwać oczu od jej dłoni, przy której brakowało kciuka. Ogarnęła mnie niezdrowa fascynacja i ciągle się zastanawiałem, co się stało, gdy babcia spotkała czarownicę. Musiało to być coś absolutnie makabrycznego, bo inaczej by mi przecież o tym opowiedziała. Może wiedźma
31
ukręciła jej kciuk? Albo wcisnęła go do dzióbka czajnika z wrzącą wodą? A może kciuk wyrwano z ręki jak ząb? Gubiłem się w domysłach.
- Opowiedz, co robią angielskie czarownice, babuniu - poprosiłem.
- No cóż... - zaczęła, zaciągając się cuchnącym cygarem. - Ich ulubiony fortel to dodawanie do potraw magicznego proszku, który zmienia dzieci w istoty znienawidzone przez dorosłych. .,,.,"..
- Jakie istoty, babuniu? v: ")
- Na przykład ślimaki. Czarownice bardzo lubią to robić. Później dorośli rozdeptują takiego ślimaka, nie wiedząc, że to dziecko.
- Co za potwory! - zawołałem.
- Albo zmieniają dzieci w pchły - ciągnęła babcia. - Stajesz się pchłą i twoja własna matka truje cię proszkiem na pchły.
- Przestraszyłaś mnie, babciu. Chyba nie chcę wracać do Anglii.
- Znałam czarownice angielskie, które zmieniły dzieci w bażanty i wpuściły do lasu na dzień przed polowaniem.
- I co? Zastrzelono je?? ^> *
32
- Oczywiście. A potem oskubano, upieczono i zjedzono na kolację.
Wyobraziłem sobie, że jestem bażantem fruwającym w popłochu nad ludźmi ze strzelbami: że kluczę i nurkuję, słysząc grzmot wystrzałów.
- Tak, angielskie czarownice uwielbiają patrzeć, jak dorośli zabijają własne dzieci.
- Nie chcę jechać do Anglii, babciu.
- Naturalnie, że nie chcesz, podobnie jak ja. Ale niestety musimy tam pojechać.
- Czy czarownice są w każdym kraju inne?
- Zupełnie inne, ale ja znam tylko wiedźmy z Norwegii i Anglii.
- A czarownice amerykańskie?
- Nie wiem o nich zbyt wiele, ale podobno są w stanie sprawić, że dorośli zjadają własne dzieci.
- Nie wierzę, babciu! To niemożliwe!
- Nie wiem, czy to prawda. Słyszałam takie pogłoski.
- Jak to się dzieje, że rodzice jedzą własne dzieci? - spytałem.
- Czarownice zmieniają dzieci w hot dogi. Dla sprytnej wiedźmy to fraszka.
- Czy czarownice są na całym świecie?
- Gdziekolwiek są ludzie, są i wiedźmy. W każdym kraju istnieje ich tajne stowarzyszenie.
- A czy znają się nawzajem?
- Nie. każda czarownica zna tylko wiedźmy we własnym kraju. Nie wolno jej nawiązywać kontaktów z za-
3 - Czarownice
33
granicznymi czarownicami. Ale każda angielska czarownica zna wszystkie czarownice w Anglii. Są przyjaciółkami, telefonują do siebie, wymieniają śmiercionośne receptury. Bóg jeden wie, o czym jeszcze rozmawiają. Nawet nie chcę o tym myśleć.
Siedziałem na podłodze i patrzyłem na babcię. Odłożyła kopcące cygaro na popielniczkę i splotła dłonie na brzuchu.
- Raz w roku - podjęła - wszystkie czarownice z danego kraju spotykają się na dorocznej tajnej konferencji. Zbierają się w jednym miejscu, by wysłuchać wykładu Wielkiej Arcywiedźmy.
- Czyjego?! - zawołałem.
- Wielkiej Arcywiedźmy - powtórzyła babcia. - Jest najpotężniejsza i nie zna litości. Wszystkie czarownice śmiertelnie się jej boją. Widzą ją tylko podczas dorocznego zlotu czarownic, gdy Arcywiedźma wygłasza mowę i wydaje rozkazy: podróżuje z kraju do kraju i przewodniczy tym spotkaniom.
- Gdzie się one odbywają?
- Krążą różne pogłoski na ten temat. Podobno czarownice po prostu zatrzymują się w hotelu jak uczestniczki jakiejś normalnej konferencji. Słyszałam, że w tych hotelach dzieją się bardzo dziwne rzeczy. Pościel w łóżkach jest nie tknięta, jakby nikt w niej nie spał, pokojówki znajdują dziurki wypalone w dywanach i ropuchy w wannach, a kiedyś kucharz zobaczył w kuchni małego krokodyla pływającego w kotle zupy.
Babcia uniosła cygaro i głęboko zaciągnęła się śmierdzącym dymem.
- Gdzie mieszka Wielka Arcywiedźma? - spytałem.
- Nikt tego nie wie. Gdybyśmy to wiedzieli, można by
34
ją osaczyć i unicestwić. Wiedźmolodzy na całym świecie od wielu lat próbują odkryć tajną siedzibę Wielkiej Arcywiedźmy.
- Co to takiego wiedźmolog, babuniu?
- Osoba, która prowadzi badania nad czarownicami i dużo o nich wie.
- Czy ty też jesteś wiedźmologiem?
- Emerytowanym wiedźmologiem - uściśliła babcia. - Jestem już za stara, by działać aktywnie. Ale za młodu podróżowałam po całym świecie, próbując wytropić Wielką Arcywiedźmę. Niestety, nigdy mi się to nie udało.
- Czy Arcywiedźma jest bogata? - spytałem.
- O tak! Wprost śpi na pieniądzach! Podobno ma w swojej siedzibie dokładną kopię maszyny używanej do drukowania banknotów. Cóż, banknoty to w końcu tylko
35
I
kawałki papieru ze specjalnymi znakami i obrazkami. Jak ktoś ma odpowiednią maszynę i papier, może je produkować do woli. Domyślam się, że Arcywiedźma drukuje tyle pieniędzy, ile chce, i rozdaje czarownicom na całym świecie.
- A zagraniczne pieniądze? - spytałem.
- Może drukować nawet chińskie pieniądze. To tylko kwestia wciśnięcia odpowiedniego guzika.
- Ale skoro nikt nigdy nie widział Wielkiej Arcy-wiedźmy, skąd masz pewność, że ona w ogóle istnieje?
Babcia obrzuciła mnie przeciągłym, surowym spojrzeniem.
- Nikt nigdy nie widział diabła, a jednak wiemy, że istnieje - odrzekła.
Nazajutrz rano popłynęliśmy statkiem do Anglii i wkrótce zamieszkaliśmy w starym domu w hrabstwie Kent. Potem skończyły się ferie i zacząłem znowu chodzić do szkoły. Wydawało się, że wszystko wróciło do normy.
Na skraju naszego ogrodu rósł ogromny kasztan. Wysoko w jego koronie ja i mój najlepszy przyjaciel Tomek zaczęliśmy budować drewnianą budkę. Mogliśmy pracować tylko w weekendy, ale szło nam dobrze. Najpierw wybraliśmy dwa grube konary leżące w pewnej odległości od siebie i przybiliśmy do nich szerokie deski stanowiące szkielet podłogi. Po miesiącu podłoga była gotowa. Później otoczyliśmy ją drewnianą balustradą i do zrobienia pozostał tylko dach, najtrudniejsza część konstrukcji.
Pewnej soboty Tomek leżał w łóżku chory na grypę, a ja postanowiłem zacząć dach samodzielnie. W koronie kasztana, w plątaninie gałęzi i listowia, było naprawdę fantastycznie. Czułem się jak w wielkiej zielonej jaskini, a dodat-
36
kową atrakcję stanowiło to, że znajdowałem się tak wysoko. Babcia powiedziała, że jeśli spadnę, to złamię nogę, i za każdym razem, gdy patrzyłem w dół, po plecach przebiegał mi dreszczyk.
38
Przybijałem właśnie pierwszą deskę dachu, gdy wtem dostrzegłem kątem oka kobietę stojącą wprost pode mną. Patrzyła na mnie i dziwnie się uśmiechała. Kiedy ludzie się uśmiechają, najczęściej rozciągają wargi na boki, ona zaś rozchylała je w górę i w dół, ukazując przednie zęby i dziąsła w kolorze surowego mięsa.
Człowiek, który myśli, że jest sam, zawsze przeżywa wstrząs, gdy zdaje sobie sprawę, iż ktoś go ukradkiem podgląda.
A poza tym co robiła w naszym ogrodzie ta dziwna kobieta? Zauważyłem, że ma na głowie mały czarny kapelusik, a na rękach czarne rękawiczki sięgające prawie do łokci.
Rękawiczki! Nosiła rękawiczki!...
Zdrętwiałem.
- Mam dla ciebie podarunek - rzekła, wciąż mi się przyglądając, wciąż się uśmiechając, wciąż ukazując zęby i czerwone dziąsła.
Nie odpowiedziałem.
- Zejdź na dół, chłopczyku, a dostaniesz cudowny prezent.
Głos nieznajomej był dziwnie zgrzytliwy, metaliczny, jakby trzymała w ustach garść monet.
Nie odrywając oczu od mojej twarzy sięgnęła do torebki i wyjęła małego zielonego węża. Uniosła go, żebym mu się przyjrzał.
- Jest oswojony - powiedziała. Wąż owinął jej się wokół przedramienia. Był jasnozielony i lśniący. - Jeśli zejdziesz, dam ci go.
"Och, babciu, ratuj!" -jęknąłem w duchu. Nagle wpadłem w panikę. Upuściłem młotek, z małpią zręcznością
39
zacząłem się wspinać po konarach, aż wreszcie zatrzymałem się na szczycie drzewa, drżąc ze strachu. Nie widziałem już nieznajomej kobiety. Rozdzielało nas gęste listowie.
Wiele godzin siedziałem nieruchomo na czubku kasztana. Wreszcie zaczęło się ściemniać i usłyszałem wołanie babci.
- Jestem na górze! - odkrzyknąłem.
- Złaź natychmiast! Pora na kolację!
- Czy ta pani już sobie poszła, babuniu? . ? .
- Jaka pani?
- Pani w czarnych rękawiczkach! , , Babcia umilkła. Chyba zaniemówiła ze zdumienia. ,
- Czy już sobie poszła?! - zawołałem znowu.
- Tak - odrzekła w końcu. - Poszła sobie. Jestem sama i nic ci nie grozi. Możesz zejść.
Zszedłem, dygocąc na całym ciele, a staruszka wzięła mnie w ramiona.
- Widziałem czarownicę! Widziałem czarownicę! - powtarzałem.
- Chodźmy do domu. Ze mną nic ci nie grozi. Babcia zaprowadziła mnie do domu i dała mi filiżankę
słodkiego kakao.
- Opowiedz mi wszystko - poprosiła.
Kiedy skończyłem, drżała jak osika. Twarz miała szarą jak popiół i spoglądała na swoją dłoń z brakującym kciukiem.
- Wiesz, co to znaczy?! - rzekła wreszcie. - To znaczy, że jedna z nich mieszka w naszej okolicy! Odtąd nie pozwolę ci chodzić samemu do szkoły!
- Myślisz, że poluje specjalnie na mnie?
- Nie sądzę. Każde dziecko jest dla niej równie dobrym łupem. , ,,. . r u .'•;??
40
Nic dziwnego, że od tej pory zacząłem panicznie bać się czarownic. Jeśli szedłem gdzieś sam i zobaczyłem panią w rękawiczkach, czym prędzej zmykałem na drugą stronę ulicy. Robiłem to dość często, bo maj okazał się chłodny i prawie wszystkie kobiety nosiły rękawiczki. Co najdziwniejsze jednak, nie spotkałem już dziwnie uśmiechniętej nieznajomej z zielonym wężem.
Była to moja pierwsza czarownica. Ale bynajmniej nie ostatnia.
WAKACJE
Minęły ferie wielkanocne i znów zaczęła się szkoła. Babcia i ja postanowiliśmy spędzić letnie wakacje w Norwegii i wieczorami prawie o niczym innym nie rozmawialiśmy. Babcia zarezerwowała dla nas dwie kabiny na statku płynącym z Newcastle do Oslo: mieliśmy wyruszyć tuż po zakończeniu roku szkolnego. Później zamierzała zabrać mnie na wybrzeże, w okolice Arendal na południu kraju, gdzie sama spędzała wakacje jako dziewczynka prawie osiemdziesiąt lat temu.
- Całymi dniami pływałam z bratem po morzu łodzią wiosłową - opowiadała. - Na wybrzeżu jest mnóstwo małych bezludnych wysepek. Zwiedzaliśmy je i skakaliśmy do wody z gładkich granitowych skał, a czasami rzucaliśmy kotwicę i łowiliśmy dorsze i witlinki. Jak coś złapaliśmy, rozpalaliśmy na wyspie ognisko, smażyliśmy ryby na patelni i jedliśmy obiad. Nie ma na świecie lepszej ryby niż świeżutki dorsz.
- Czego używaliście jako przynęty, babuniu?
- Małży. W Norwegii wszyscy łowią na małże. A jak nic nie złapaliśmy, gotowaliśmy małże w garnku i jedliśmy.
42
- Były smaczne?
- Pyszne. Jak się je ugotuje w wodzie morskiej, są delikatne i słona we.
- Co jeszcze robiliście, babciu?
- Wypływaliśmy w morze i machaliśmy do rybaków na kutrach wracających do portu. Zatrzymywali się i dawali nam po garści gotowanych krewetek. Były jeszcze ciepłe, a my natychmiast je pożeraliśmy. Najlepiej smakowały główki.
- Główki?
- Trzeba je rozgryźć i wyssać. Są przepyszne. Przekonasz się o tym w lecie, serdeńko, gdy pojedziemy do Norwegii.
- Nie mogę się już doczekać, babuniu, po prostu nie mogę się doczekać.
- Ja także.
Na trzy tygodnie przed końcem roku szkolnego zdarzyło się nieszczęście. Babcia zachorowała na zapalenie płuc. Była w bardzo ciężkim stanie i musieliśmy zaangażować pielęgniarkę, która zamieszkała w domu i opiekowała się nią. Lekarz wyjaśnił mi, że zapalenie płuc nie jest dziś szczególnie groźne, bo leczy się je penicyliną, ale gdy chory ma ponad osiemdziesiąt lat, tak jak babcia, sprawa staje się naprawdę niebezpieczna. Nie odważył się nawet przewieźć staruszki do szpitala, więc leżała w swojej sypialni, a ja kręciłem się pod drzwiami, patrząc na sanitariuszy wnoszących butle z tlenem i inne przerażające urządzenia.
- Czy mogę wejść i zobaczyć babcię? - spytałem.
- Nie, mój drogi - odrzekła pielęgniarka. - Nie w tej chwili.
Gruba, wesoła pani Spring, która codziennie u nas sprzątała, zaczęła u nas nocować. Pani Spring opiekowała
43
się mną i gotowała posiłki. Bardzo ją lubiłem, ale nie potrafiła opowiadać tak ciekawie jak babcia.
Pewnego wieczoru, w jakieś dziesięć dni później, doktor zszedł na dół i powiedział:
- Możesz iść i zobaczyć się z babcią, ale tylko na chwilę. Pytała o ciebie.
Pognałem schodami na górę, wpadłem do sypialni babci i rzuciłem się jej w ramiona.
- Ejże, ostrożnie! - zaniepokoiła się pielęgniarka.
- Wyzdrowiejesz, babuniu? - spytałem.
- Najgorsze już minęło, synku. Wkrótce dojdę do siebie.
44
- Babcia naprawdę dojdzie do siebie? - zwróciłem się do pielęgniarki.
- O tak - odrzekła z uśmiechem. - Mówi, że po prostu musi wyzdrowieć, bo kto by się tobą opiekował?
Ucałowałem staruszkę w oba policzki.
- Nie pozwalają mi palić cygar! - burknęła. - Nie mogę się doczekać, żeby wreszcie sobie poszli!
- Twarda z niej kobieta - wtrąciła pielęgniarka. - Za tydzień będzie skakać jak młoda kózka.
Pielęgniarka miała rację. Po tygodniu babcia zaczęła chodzić po domu, postukując laską o złotej gałce i przeszkadzając pani Spring w gotowaniu.
- Dziękuję pani za pomoc, ale może już pani wrócić do siebie - powiedziała w końcu.
- O nie, nie mogę - odrzekła pani Spring. - Pan doktor kazał się pani oszczędzać przez kilka dni.
Lekarz powiedział coś jeszcze. Stwierdził, że tego lata pod żadnym pozorem nie wolno nam ryzykować podróży do Norwegii.
- Bzdury! - zawołała babcia. - Obiecałam wnuczkowi, że tam pojedziemy!
- To za daleko - odparł doktor. - Podróż byłaby zbyt niebezpieczna. Ale zamiast tego może go pani zabrać do miłego pensjonatu na południowym wybrzeżu Anglii. Morskie powietrze dobrze by pani zrobiło.
- Tylko nie to! - zawołałem.
- Chcesz, żeby twoja babcia umarła? - spytał doktor.
- Nie! - zaprzeczyłem gwałtownie.
- Więc nie pozwól jej wyruszyć w daleką podróż. Nie jest jeszcze dość silna. I namów ją, żeby przestała palić te wstrętne cygara.
45
W końcu postawił na swoim, jeśli chodzi o wakacje, choć nie skłonił babci do porzucenia cygar. Zarezerwowaliśmy dwa pokoje w hotelu "Magniflcent" w słynnym nadmorskim kurorcie Bournemouth. Babcia powiedziała, że w Bournemouth roi się od starych ludzi, którzy przenieśli się tam, będąc na emeryturze. Wierzą, że zdrowe morskie powietrze działa wzmacniająco i pozwoli im przeżyć jeszcze kilka lat.
- Czy to prawda? - spytałem.
- Skądże znowu! To stek bzdur. Ale tym razem chyba musimy posłuchać doktora.
Wkrótce potem pojechaliśmy pociągiem do Bournemouth i zamieszkaliśmy w hotelu "Magniflcent". Ogromny biały budynek nad brzegiem morza wydał mi się śmiertelnie nudny. Miałem swoją oddzielną sypialnię, ale łączyła się ona z pokojem babci, tak że mogliśmy się odwiedzać nie wychodząc na korytarz.
Tuż przed wyjazdem do Bournemouth babcia dała mi na pociechę dwie białe myszki w małej klatce; naturalnie
zabrałem je ze sobą. Były fan-$,/~~7>:ź tastyczne. Nazwałem je Jaś '^{S-^^ i Małgosia, a w hotelu natych-^/ miast zacząłem je uczyć róż-
nych sztuczek. Najpierw nauczyłem je wpełzać do rękawa mojej marynarki i wychodzić spod kołnierzyka, później zaś wspinać się po karku na czubek głowy. Skłoniłem je do tego, umieszczając we włosach okruchy ciasta.
Zaraz pierwszego dnia po naszym przyjeździe, gdy pokojówka słała mi łóżko, jedna z myszek wychyliła łebek spod pościeli. Pokojówka narobiła takiego wrzasku, że natychmiast przybiegło kilkanaście osób, by zobaczyć, kogo mordują. Doniesiono o tym dyrektorowi, po czym nastąpiła niemiła scena w jego gabinecie.
Dyrektor, pan Stringer, był energicznym mężczyzną w czarnym fraku.
- Nie mogę pozwolić, by w moim hotelu harcowały myszy, proszę pani! - zwrócił się do babci.
- Jak pan śmie mówić coś takiego, skoro w pańskim dziadowskim hotelu roi się od szczurów?! - zawołała gniewnie staruszka.
- Szczurów?! - krzyknął pan Stringer, fioletowiejąc na twarzy. - W moim hotelu nie ma szczurów!
- Widziałam jednego dziś rano - odparła zimno babcia. - Biegł korytarzem do kuchni!
- To nieprawda! - krzyknął pan Stringer.
- Niech pan lepiej sprowadzi szczurołapa, nim zawiadomię o tym władze sanitarne. Podejrzewam, że szczury harcują po całej kuchni, podkradają jedzenie ze spiżarni i kąpią się w zupie!
- Niemożliwe! - zawołał pan Stringer.
- Nic dziwnego, że tost podany dziś rano na śniadanie miał oskubane brzegi - ciągnęła bezlitośnie babcia. - Nic dziwnego, że miał okropny szczurzy smak. Niech pan uważa, bo inspektorzy sanitarni zamkną pański hotel, żeby nikt nie dostał tyfusu!
46
47
- Pani nie mówi poważnie... - rzekł drżącym głosem pan Stringer.
- Nigdy w życiu nie mówiłam poważniej - odparła babcia. - Pozwoli pan mojemu wnuczkowi trzymać myszki w pokoju?
Dyrektor zrozumiał, że przegrywa.
- Czy mogę zaproponować pewien kompromis? Pozwolę mu je trzymać w pokoju pod warunkiem, że pozostaną w klatce. Zgadza się pani?
t>
- Bardzo nam to odpowiada - odparła godnie babcia, wstała i wyszła ze mną z gabinetu.
Nie można tresować myszy w klatce. Mimo to nie odważyłem się ich wypuścić, bo pokojówka stale mnie szpiegowała. Miała klucz do mojego pokoju i wpadała znienacka o różnych porach, próbując mnie nakryć, jak bawię się z myszkami. Powiedziała, że jeśli złamię umowę z dyrektorem, portier utopi moje myszy w wiadrze z wodą.
Postanowiłem poszukać bezpieczniejszego miejsca, gdzie mógłbym dalej je szkolić. W ogromnym hotelu musiało być jakieś puste pomieszczenie. Ulokowałem myszy w kieszeniach spodni i powędrowałem na dół w poszukiwaniu jakiegoś zacisznego kąta.
Na parterze hotelu znajdował się labirynt sal; złote napisy na drzwiach informowały, co się w nich mieści. Przeszedłem przez hol, palarnię, salę brydżową, czytelnię i salon, lecz wszędzie ktoś był. Ruszyłem długim, szerokim korytarzem i na koniec dotarłem do sali balowej. Prowadziły do niej wielkie dwuskrzydłowe drzwi, przed którymi umieszczono dużą planszę z napisem:
DOROCZNY ZJAZD
KRÓLEWSKIEGO TOWARZYSTWA
PRZYJACIÓŁ DZIECI
SALA ZAREZERWOWANA
-.-?.,:? OSOBOM OBCYM
WSTĘP WZBRONIONY
48
4 - Czarownice
49
Dwuskrzydłowe drzwi były otwarte. Zajrzałem do środka. W ogromnym pomieszczeniu znajdowało się kilkadziesiąt rzędów złotych antycznych krzeseł z małymi czerwonymi poduszeczkami. Krzesła stały zwrócone w stronę podium, ale sala była pusta. Ostrożnie wślizgnąłem się do środka. Cóż za znakomite miejsce! Zjazd Królewskiego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci zapewne już się skończył i uczestnicy rozeszli się do swoich pokojów. A nawet jeśli się nie rozeszli, nawet jeśli wejdą za chwilę do sali, są to z pewnością cudowni ludzie, którzy życzliwie potraktują młodego tresera myszy.
Z tyłu sali stał duży chiński parawan z namalowanymi smokami. Postanowiłem się za nim schować i szkolić myszy w bezpiecznym kąciku. Nie bałem się członków Królewskiego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, ale do sali mógł wszak zajrzeć dyrektor, pan Stringer. Gdyby zobaczył moje myszy, biedne stworzonka natychmiast wylądowałyby w wiadrze z wodą.
Przeszedłem na palcach przez salę i usiadłem na grubym zielonym dywanie za parawanem. Cóż za fantastyczne miejsce! Idealne do tresowania myszy! Wyjąłem z kieszeni Jasia i Małgosię, które grzecznie usiadły koło mnie.
Tego dnia miałem zamiar nauczyć je chodzenia po linie. Nie jest to wcale takie trudne, jeśli zna się właściwy sposób. Trzeba się po prostu zaopatrzyć w kawałek sznurka i trochę dobrego ciasta. Białe myszki przepadają za ciastem z rodzynkami: mają fioła na jego punkcie. Przyniosłem ze sobą kawałek, który poprzedniego dnia wsunąłem do kieszeni podczas podwieczorku.
Najpierw należy naciągnąć sznurek pomiędzy dłońmi, zaczynając od około siedmiu centymetrów długości. Na prawej dłoni kładzie się mysz, a na lewej kawałeczek ciasta.
51
Mysz znajduje się zaledwie siedem centymetrów od smakołyku, widzi go i czuje. Jej wąsy drżą z podniecenia. Wyciągnąwszy się może prawie dosięgnąć ciasta, ale jednak niezupełnie. Dzielą ją od niego zaledwie dwa niewielkie kroczki. Próbuje iść do przodu, stawiając na sznurku jedną łapkę, a potem drugą. Jeśli mysz ma dobre wyczucie równowagi - a jest to powszechne - przejdzie z łatwością. Zacząłem od Jasia. Przeszedł bez chwili wahania. Pozwoliłem mu tylko skubnąć ciasta dla zaostrzenia apetytu, po czym znów przełożyłem go do prawej ręki.
Tym razem wydłużyłem sznurek: rozciągnąłem go na jakieś piętnaście centymetrów. Jaś wiedział, co ma robić. Doskonale zachowując równowagę, przeszedł drobnymi
52
kroczkami po sznurku, aż dotarł do ciasta