248
Szczegóły |
Tytuł |
248 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
248 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 248 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
248 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henry Kuttner Dwur�ka maszyna
Zawsze od czas�w Orestesa istnieli ludzie, kt�rych �ciga�y Furie.
Dopiero jednak w Dwudziestym Drugim Wieku ludzko�� stworzy�a dla siebie ze
stali zesp� prawdziwych Furii. Przedtem ludzko�� przesz�a kryzys. By�
wi�c sensowny pow�d do budowy cz�ekokszta�tnych Furii, chodz�cych krok w
krok za lud�mi, kt�rzy zabijali innych ludzi. Za nikim wi�cej. Nie by�o
ju� w�wczas �adnych innych przest�pstw, kt�re mia�yby jakiekolwiek
znaczenie.
Rzecz by�a prosta. Bez �adnego ostrze�enia cz�owiek, kt�ry czu� si�
ca�kowicie bezpieczny, nagle s�ysza� za sob� ciche st�panie. Ogl�da� si� i
widzia� id�c� ku niemu maszyn� o dw�ch r�kach, wygl�daj�c� jak cz�owiek ze
stali, bardziej nieprzekupn�, ni� m�g�by by� jakikolwiek cz�owiek
zbudowany z czego� innego ni� stal. Wtedy dopiero morderca wiedzia�, �e
zosta� os�dzony i skazany przez wszechwiedz�ce, elektroniczne umys�y,
znaj�ce spo�ecze�stwo lepiej, ni� m�g�by je pozna� jakikolwiek umys�
ludzki.
Przez reszt� swoich dni cz�owiek s�ysza� za sob� owe ciche kroki,
krocz�c� klatk� o niewidzialnych pr�tach, kt�ra odgradza�a go od �wiata.
Ju� nigdy w �yciu nie mia� by� samotny. A pewnego dnia - nigdy nie
wiedzia�, kiedy stra�nik zmienia� si� w kata.
Danner siedzia� wygodnie rozparty na profilowanym, restauracyjnym
krze�le i smakowa� j�zykiem kosztowne wino. Przymkn�� oczy, by lepiej czu�
jego smak. Czu� si� absolutnie bezpieczny. Och, by� chroniony, chroniony w
spos�b doskona�y. Ju� blisko godzin� tu siedzia�, zamawiaj�c najdro�sze
potrawy, ws�uchuj�c si� w cich� muzyk� i szmer rozm�w przy s�siednich
stolikach. To by�o mi�e miejsce. I by�o bardzo mi�o mie� tak du�o
pieni�dzy - teraz.
To prawda, musia� zabi�, by je zdoby�. Nie masz poczucia winy, je�li
ci� nie wykryj�, a Danner by� chroniony. Chroniony u samego �r�d�a, co
by�o czym� nowym w tym �wiecie. Danner zna� konsekwencje zab�jstwa. Gdyby
Hartz nie przekona� go, �e jest absolutnie bezpieczny, nigdy by nie
poci�gn�� za spust...
Przez jego umys� przemkn�o wspomnienie jakiego� archaicznego s�owa.
Grzech. Nic nie znaczy�o. Kiedy�, w jaki� niezrozumia�y spos�b, ��czy�o
si� z win�. Teraz ju� nie. Ludzko�� przesz�a zbyt wiele. Grzech by� s�owem
pozbawionym znaczenia.
Przesta� o tym my�le� i skosztowa� sa�aty "heart-ofpalms". Nie
smakowa�a mu. No c�, z takimi rzeczami trzeba si� liczy�. Nic nie jest
doskona�e. Znowu �ykn�� wina. Lubi�, jak szk�o, niby co� �ywego, wibrowa�o
w jego r�ku. To by�o dobre wino. Zastanawia� si�, czy nie zam�wi� jeszcze.
Nie, pomy�la�, zostawmy to na nast�pny raz. Tak wiele by�o jeszcze przed
nim, tak wiele czeka�o na niego. To by�o warte ka�dego ryzyka. A on,
oczywi�cie, nie ryzykowa�.
Danner by� cz�owiekiem, kt�ry urodzi� si� w niew�a�ciwym czasie. By�
wystarczaj�co stary, by pami�ta� ostatnie dni utopii, wystarczaj�co m�ody,
by schwyta�y go w pu�apk� nowe prawa ekonomii niedostatku, kt�re maszyny
narzuci�y swoim tw�rcom. We wczesnej m�odo�ci mia� dost�p do ka�dego
zbytku, tak jak wszyscy. Pami�ta� dni, kiedy dopiero dorasta�, a ostatnie
Maszyny Ucieczki jeszcze pracowa�y, pami�ta� cudowne, jaskrawe, przedziwne
wizje �wiat�w, kt�re nigdy nie istnia�y i istnie� nie mog�y. Potem
ekonomika niedostatku zlikwidowa�a te przyjemno�ci. Teraz dostaje si�, co
konieczne - i nic wi�cej. Teraz trzeba pracowa�. Danner nienawidzi� ka�dej
minuty tych nowych czas�w.
Gdy nadesz�a gwa�towna zmiana, by� zbyt m�ody i niedo�wiadczony, by
wzi�� udzia� w wy�cigu. Dzisiejsi bogacze byli lud�mi, kt�rzy zbudowali
swe fortuny na kontrolowaniu nielicznych rozkoszy, zapewnianych jeszcze
przez maszyny. Wszystko, co pozosta�o Dannerowi, to pi�kne wspomnienia i
ponure, gniewne uczucie, �e go oszukano. Jedyne, czego pragn��, to, by
wr�ci�y jasne dni i nie mia�o znaczenia, jak to osi�gn��.
C�, teraz to osi�gn��. Przesun�� palcem po brzegu kieliszka,
ws�uchuj�c si�, jak cicho d�wi�czy pod jego dotkni�ciem. Dmuchane szk�o? -
zastanawia� si�, Zbyt ma�o wiedzia� o przedmiotach zbytku, by zrozumie�.
Ale nauczy si�. Mia� ca�e �ycie, �eby si� uczy�. I by� szcz�liwym.
Popatrzy� na sal�. Poprzez przezroczysty dach widzia� st�oczone wie�e
miasta. Tworzy�y kamienny las ci�gn�cy si� dalej, ni� si�ga� wzrokiem. A
to by�o tylko jedno miasto. Kiedy si� nim zm�czy, b�d� inne. Wok� kraju,
wok� planety le�a�a sie� ��cz�ca miasto z miastem, podobna do olbrzymiej,
spl�tanej, na wp� �ywej monstrualnej paj�czyny. Mo�na j� nazwa�
spo�ecze�stwem.
Poczu� nagle, jak zadr�a�a.
Si�gn�� po wino i wypi� szybko. Cie� niepokoju, kt�ry, jak mu si�
zdawa�o, wstrz�sn�� fundamentami miasta, by� czym� nowym. To dlatego...
tak, z pewno�ci� powodem by� nieznany dot�d l�k.
To dlatego, �e nie zosta� odkryty.
To nie mia�o sensu. Oczywi�cie, miasto by�o tworem z�o�onym.
Oczywi�cie, pracowa�o w oparciu o niezawodne maszyny. One i tylko one
sprawia�y, �e cz�owiek nie stawa� si� - i to szybko - kolejnym wymar�ym
gatunkiem. Z maszyn komputery analogowe, elektroniczne komputery by�y
�yroskopem wszelkiego �ycia. Stwarza�y prawa i wymusza�y ich stosowanie,
prawa konieczne, by utrzyma� ludzko�� przy �yciu. Danner niewiele rozumia�
z pot�nych zmian, kt�re przetoczy�y si� nad spo�ecze�stwem za jego �ycia,
ale tyle wiedzia� nawet on...
Wi�c by� mo�e s�usznie poczu� dr�enie podstaw porz�dku spo�ecznego, bo
siedzia� tu, w wygodnym fotelu z pianogumy, popija� wino, s�ucha� cichej
muzyki, a �adna Furia nie sta�a za nim, by dowie��, �e kalkulatory wci��
strzeg� ludzko�ci...
Je�eli nawet Furie nie s� nieprzekupne, to w co mo�e wierzy� cz�owiek?
I dok�adnie w tym momencie przyby�a Furia.
Danner us�ysza�, jak szmery wok� cichn�. Zamar� z widelcem w po�owie
drogi do ust. Spojrza� ku drzwiom. Furia by�a wy�sza ni� cz�owiek. Sta�a
przez chwil� nieruchomo, popo�udniowe s�o�ce rzuca�o o�lepiaj�ce b�yski,
odbijaj�c si� w jej ramieniu. Nie mia�a twarzy; mimo to zdawa�a si� wolno
bada� wzrokiem jeden stolik po drugim. Potem wesz�a i s�oneczny refleks
znik� z jej ramienia; wygl�da�a jak zakuty w sta� cz�owiek, powoli id�c
mi�dzy jedz�cymi.
- Nie do mnie - powiedzia� do siebie Danner, odk�adaj�c pe�ny widelec.
- Wszyscy si� zastanawiaj�. Ja w i e m. I, jak do ton�cego umys�u,
nap�yn�o czyste, ostre, skoncentrowane w jednej chwili, a przecie� z
wyra�nym ka�dym szczeg�em, wspomnienie tego, co m�wi� Hartz. Tak, jak
kropla wody mo�e odbija� obraz szerokiej panoramy skupiony w male�kim
ognisku, czas zdawa� si� skupia� w jednej sekundzie p� godziny, kt�re
Danner i Hartz sp�dzili razem w biurze Hartza, gdzie �ciany stawa�y si�
przezroczyste za naci�ni�ciem guzika.
Zn�w zobaczy� Hartza, pulchnego, jasnow�osego, ze smutnie opuszczonymi
brwiami. Cz�owiek, kt�ry wydawa� si� spokojny, p�ki nie zacz�� m�wi�;
wtedy czu�o si� wok� niego jakby p�omie�, atmosfer� tak silnego napi�cia,
i� zdawa�o si�, �e powietrze dr�y bezustannie. Danner, w swojej wizji,
sta� przed jego biurkiem, czuj�c przez podeszwy but�w wibracj� pod�ogi -
uderzenia serc komputer�w. Widzia� je przez szyby - g�adkie, l�ni�ce
przedmioty z migaj�cymi na p�ytach czo�owymi �wiate�kami podobnymi do
p�omyk�w p�on�cych w barwach, szklanych zniczach. S�ysza� ich daleki
terkot, kiedy wch�ania�y fakty, analizowa�y je i odpowiada�y j�zykiem
liczb, wydaj�c tajemne decyzje. Trzeba by�o takich ludzi jak Hartz, by
zrozumie� znaczenie ich wyrok�w.
- Mam dla ciebie robot� - powiedzia� Hartz. - Chc�, �eby zgin�� pewien
cz�owiek.
- Och, nie - odpar� Danner. - Za jakiego durnia mnie pan bierze?
- Chwileczk�. Umiesz wydawa� pieni�dze, prawda? - Na co? - spyta�
gorzko Danner. - Na elegancki pogrzeb?
- �ycie w luksusie. Wiem, �e nie zrobisz tego, o co prosz�, je�li nie
dostaniesz pieni�dzy i ochrony. I w�a�nie to chc� ci zaproponowa�.
Ochron�.
Danner popatrzy� przez przezroczyst� �cian� na komputery.
- Jasne - powiedzia�.
- Nie, naprawd�. Ja... - Hartz zawaha� si�, rozejrza� po pokoju
niespokojnie, jakby nie dowierzaj�c �rodkom, podj�tym przez siebie dla
zapewnienia tajno�ci tej rozmowy. - To co� nowego. Je�eli zechc�, mog�
przesterowa� Furi�. - Jasne - powiedzia� znowu Danner.
- To prawda. Poka�� ci. Mog� odci�gn�� Furi� od dowolnie wybranej
ofiary.
- Jak?
- To m�j sekret. To chyba oczywiste. Kr�tko m�wi�c, znalaz�em spos�b,
�eby fa�szowa� dane tak, �e maszyny wydaj� b��dny werdykt przed os�dzeniem
albo b��dne rozkazy po os�dzeniu.
- Ale to jest... niebezpieczne, prawda?
- Niebezpieczne? - Hartz spojrza� na Dannera spod swoich smutno
opuszczonych brwi. - No c�, tak. Tak my�l�. Dlatego nie robi� tego
cz�sto. Prawd� m�wi�c, do tej pory zrobi�em to tylko raz. Opracowa�em
metod� teoretycznie. Potem j� sprawdzi�em, ten jeden raz. Zrobi� to znowu,
�eby ci udowodni�, �e m�wi� prawd�. A potem jeszcze raz, �eby ci�
ochroni�. I to wszystko. Nie chc� irytowa� komputer�w bardziej, ni� musz�.
Jak za�atwisz swoj� robot�, nie b�d� ju� musia�.
- Kto ma zgin��?
Hartz mimowolnie spojrza� w g�r�, w kierunku wy�szych pi�ter, gdzie
pracowali najwy�si rang� urz�dnicy.
- O'Reilly - powiedzia�.
Danner tak�e spojrza� w g�r�, jakby poprzez pod�og� m�g� zobaczy�
podwy�szone obcasy but�w O'Reilly'ego, kontrolera komputer�w, depcz�ce
kosztowny dywan.
- To bardzo proste - wyja�ni� Hartz. - Chc� dosta� jego stanowisko.
- Wi�c dlaczego sam go pan nie wyko�czy, je�li jest pan taki pewny, �e
potrafi powstrzyma� Furie?
- Bo wtedy wszystko by si� wyda�o - odpar� niecierpliwie Hartz. -
Pomy�l troch�. Mam oczywisty motyw. Nie potrzeba komputera, �eby wymy�li�,
kto najbardziej skorzysta� na �mierci O'Reilly'ego. Je�li uratuj� si� od
Furii, ludzie zaczn� si� zastanawia�, jak to zrobi�em. Ale ty nie masz
�adnego motywu. Nikt nie b�dzie wiedzia�, pr�cz komputer�w, a nimi ja si�
zajm�.
- Sk�d mam wiedzie�, �e pan to potrafi?
- To proste. Patrz.
Hartz wsta� i przeszed� szybko po elastycznym dywanie, kt�ry nadawa�
jego krokom pozory spr�ysto�ci. Pod pr2eciwleg�� �cian�, na wysoko�ci
piersi, umocowano pulpit z nachylonym sko�nie ekranem. Hartz nerwowo
wdusi� przycisk i na jego powierzchni ukaza�a si� wyrysowana wyra�nie mapa
jednej z dzielnic miasta.
- Musz� znale�� sektor, w kt�rym aktualnie operuje jaka� Furia -
wyja�ni�. Mapa zamigota�a i Hartz zn�w nacisn�� guzik. Linie ulic
zafalowa�y i znik�y, kiedy szybko, nerwowo bada� dzielnic�. Potem
rozb�ysn�� fragment planu z zaznaczonymi trzema barwnymi promieniami.
Przecina�y si� w jednym punkcie w pobli�u �rodka. Punkt na planie
przemieszcza� si� wolno, z pr�dko�ci� odpowiadaj�c� pr�dko�ci pieszego,
zmniejszonego do skali ulicy, po kt�rej szed�. Wok� barwne linie wirowa�y
powoli, ci�gle zogniskowane na tym jednym punkcie.
- Jest - rzuci� Hartz pochylaj�c si�, by odczyta� z mapy nazw� ulicy.
Kropla potu upad�a mu z czo�a. Zmieszany, star� j� palcem ze szklanej
powierzchni. - Tam jest cz�owiek z przypisan� mu Furi�. Dobra. Teraz ci
poka��. Patrz tutaj.
Nad pulpitem wisia� monitor. Hartz w��czy� go niecierpliwie i czeka�,
a� wyostrzy si� wizja ulicznej sceny. T�umy, ruch, ludzie dok�d�
spiesz�cy, ludzie spaceruj�cy bez celu. A w samym �rodku ma�a oaza
izolacji, wyspa w morzu g��w. Ta ruchoma wyspa mia�a dw�ch mieszka�c�w,
jakby Cruzoe i Pi�taszka - tylko dw�ch. Pierwszy, wyn�dznia�y m�czyzna
szed� ze wzrokiem wbitym w ziemi�. Drugim mieszka�cem tej wyspy bezludnej
by� wysoki, l�ni�cy, ludzki kszta�t, id�cy krok w krok za pierwszym.
Szli w pustej przestrzeni zamykaj�cej si� tu� za nimi i otwieraj�cej
przed nim, jakby otacza�y ich niewidzialne �ciany rozpychaj�ce t�um na
boki. Niekt�rzy przechodnie przygl�dali si� im, inni odwracali si�
zmieszani czy zaniepokojeni. Cz�� obserwowa�a bacznie, jakby w nadziei,
�e w�a�nie w tej chwili Pi�taszek uniesie swe stalowe rami� i zada
Robinsonowi �miertelny cios.
- Patrz teraz - rzuci� podenerwowany Hartz. - Za chwil�. Mam zamiar
odci�� Furi� od tego cz�owieka. Czekaj - podszed� do biurka, otworzy�
szuflad� i pochyli� si� nad ni� tajemniczo. Danner us�ysza� seri�
szcz�kni��, potem stuk wciskanych klawiszy. - Teraz - powiedzia� Hartz,
zamykaj�c szuflad�. Przesun�� grzbietem d�oni po czole. - Gor�co tu,
prawda? Przyjrzyjmy si� bli�ej. Zobaczysz, co si� stanie za par� minut.
Skoczy� z powrotem do monitora; pstrykn�� prze��cznikiem ogniskowej i
scena rozszerzy�a si�. M�czyzna i jego stra�nik ukazali si� w zbli�eniu.
Twarz cz�owieka jakby przyj�a od robota beznami�tny wyraz. Mo�na by
s�dzi�, �e d�ugi czas �yli razem. By� mo�e naprawd� tak by�o. Czas jest
elastyczny, bywa, �e wyd�u�a si� bardzo w minimalnej przestrzeni.
- Czekam, a� wyjd� z t�umu - powiedzia� Hartz. To nie mo�e budzi�
podejrze�. O, teraz skr�caj�. M�czyzna, pozornie id�cy bez celu, skr�ci�
na rogu i ruszy� w�skim, ciemnym przej�ciem, oddalaj�c si� od ulicy. Oko
kamery pod��a�o za nim. Robot tak�e.
- Wi�c macie kamery, kt�re mog� to zrobi�? - spyta� Danner z
zainteresowaniem. - Zawsze to podejrzewa�em. Jak to dzia�a? S� umieszczone
na ka�dym rogu, czy promie� jest trans...
- Niewa�ne - odrzek� Hartz. - Tajemnica zawodowa. Po prostu patrz.
Trzeba b�dzie zaczeka�, a�... nie, nie! Patrz, on ma zamiar spr�bowa�
teraz!
M�czyzna obejrza� si� ukradkiem. Robot w�a�nie mija� akr�t. Hartz
rzuci� si� do biurka i szarpni�ciem otworzy� szuflad�. R�ka zawis�a w
oczekiwaniu, oczy bacznie �ledzi�y ekran. Interesuj�ce by�o, jak
m�czyzna, cho� nie m�g� mie� poj�cia, �e obserwuj� go czyje� oczy, uni�s�
g�ow� ku niebu i przez chwil� patrzy� wprost w ukryty, uwa�ny obiektyw
kamery, wprost w oczy Hartza i Dannera. Zobaczyli, jak gwa�townie, g��boko
nabiera tchu i rzuca si� do ucieczki.
Z szuflady Hartza dobieg�o metaliczne szcz�kni�cie. Robot, kt�ry
zaczyna� przyspiesza� w tym samym momencie co cz�owiek, hamowa� niezdarnie
i chyba przez chwil� chwia� si� na stalowych nogach. Zwolni�. Zatrzyma�
si�, jak trac�cy obroty silnik. Sta� nieruchomo.
Na granicy pola widzenia kamery wida� by�o odwr�con� do ty�u twarz
m�czyzny z otwartymi w zdumieniu ustami. Robot sta� w alei, robi�c
niezdecydowane ruchy, jak gdyby nowe rozkazy, wt�oczone przez Hartza do
jego mechanizm�w walczy�y z wbudowanymi poleceniami w ka�dym posiadanym
efektorze. Potem odwr�ci� do cz�owieka swoje stalowe plecy i ruszy� wzd�u�
ulicy g�adko, niemal dostojnie, jakby wykonywa� jedynie s�uszne
instrukcje, a nie rozrywa� swym niezwyk�ym zachowaniem najsilniejszych
spo�ecznych wi�zi.
I jeszcze jedno spojrzenie na twarz cz�owieka, dziwnie przera�onego,
jakby opu�ci� go ostatni przyjaciel na �wiecie.
Hartz wy��czy� ekran. Znowu otar� czo�o. Podszed� do szklanej �ciany i
spojrza� w d�, na komputery, jakby boj�c si�, �e mog� si� dowiedzie�, co
uczyni�. Na tle tych metalowych gigant�w zdawa� si� ca�kiem ma�y.
- Dobrze, Danner? - rzuci� przez rami�.
Czy by�o dobrze? Jasne, by�y jeszcze rozmowy, przekonywanie,
podnoszenie ceny. Ale Danner wiedzia�, �e decyzja zosta�a podj�ta w�a�nie
w owej chwili. Kalkulowane ryzyko, op�acalne. Z pewno�ci� op�acalne. Tyle,
�e...
W martwej ciszy sali restauracyjnej zamar� wszelki ruch. Furia sz�a
spokojnie mi�dzy stolikami, l�ni�ca, nie dotykaj�c nikogo. Zwr�cone ku
niej twarze blad�y. W ka�dym m�zgu p�on�a my�l: "Czy to mo�liwe, �eby
przysz�a po mnie?". Nawet zupe�nie niewinni my�leli: "To pierwszy b��d,
jaki pope�nili. I chodzi o mnie! Pierwsza pomy�ka, ale nie ma apelacji i
nic nie mog� zrobi�". Bo cho� wina nie mia�a znaczenia w tym �wiecie, kara
je mia�a, a kara mo�e uderza� jak grom, na �lepo.
Przez zaci�ni�te z�by Danner powtarza� sobie znowu:
- Nie po mnie. Jestem bezpieczny. Jestem chroniony. To nie przysz�o po
mnie.
A przecie�, my�la�, jakie to dziwne, co za zbieg okoliczno�ci, prawda?
Dw�ch morderc�w pod tym kosztownym, szklanym dachem, akurat dzisiaj. On -
i ten, po kt�rego przysz�a Furia.
Upu�ci� widelec i us�ysza�, jak brz�kn�� o talerz. Popatrzy� na
jedzenie i nagle jego umys� odepchn�� od siebie wszystko, co dzia�o si�
dooko�a. Metod� strusia, chowaj�cego g�ow� w piasek, zacz�� my�le� o
jedzeniu. Jak rosn� szparagi? Jak wygl�da �ywno�� na surowo? Nigdy takiej
nie widzia�. Przybywa�a w stanie gotowym do spo�ycia z restauracyjnych
kuchni, albo automatycznych podajnik�w. We�my ziemniaki. Jak wygl�da�y?
Wilgotna, bia�a masa? Nie, czasem by�y owalnymi plasterkami, wi�c ca�e te�
musz� by� owalne. Ale nie kuliste. Czasami podaj� je jako d�ugie paski,
kwadratowe na ko�cach. Co� d�ugiego, owalnego, potem poci�tego r�wno. No i
bia�e oczywi�cie. I ros�y w ziemi, by� prawie pewien. D�ugie cienkie
korzenie rozci�gaj�ce swe bia�e rozga��zienia w�r�d rur i kana��w, kt�re
widzia� kiedy� ods�oni�te, gdy naprawiano ulic�. Jakie to dziwne, �e jad�
co� podobnego do chudych, bezw�adnych ludzkich ramion, obejmuj�cych
trzewia miasta, blado ci�gn�cych si� tam, gdzie robaki mia�y swe siedziby.
I gdzie on sam, kiedy Furie go wykryj�, b�dzie by� mo�e...
Odsun�� talerz.
Poruszenia i szmery na sali sprawi�y, �e jak automat podni�s� wzrok.
Furia by�a w po�owie drogi i by�o niemal �mieszne widzie� ulg� tych,
kt�rych min�a. Dwie czy trzy kobiety zakry�y twarze d�o�mi, jeden z
m�czyzn zsun�� si� bezw�adnie z krzes�a, gdy Furia przechodz�c pozwoli�a
ich ukrytym strachom powr�ci� w ciemne g��bie pod�wiadomo�ci.
By�a ju� ca�kiem blisko. Wygl�da�a na jakie� siedem st�p wysoko�ci.
Jej ruchy by�y niezwykle p�ynne. Je�li si� dobrze zastanowi�, by�o to do��
nieoczekiwane. Bardziej p�ynne ni� ludzkie. Jej stopy odmierza�y na
dywanie ci�kie, miarowe kroki. Bum, bum, bum, Danner pr�bowa� obliczy�,
ile mo�e wa�y�. S�ysza�o si� zawsze, �e nie wydaj� �adnego d�wi�ku poza
tym strasznym st�paniem, lecz ta zgrzyta�a gdzie� leciutko. Nie mia�a
twarzy, lecz ludzki wzrok mimowolnie szkicowa� na g�adkiej, stalowej
powierzchni jakie� wznios�e rysy, przeszukuj�ce sal� oczy.
Zbli�a�a si�. Wszystkie spojrzenia skierowa�y si� na Dannera. A Furia
sz�a wprost na niego. Wygl�da�o to prawie jak...
- Nie! - powiedzia� sobie Danner. - Och nie, to niemo�liwe - czu� si�
jak cz�owiek w�r�d koszmaru, na kraw�dzi jawy. - Niech si� szybko obudz� -
pomy�la�. Niech si� obudz�, j u �, zanim to tu podejdzie.
Ale ucich�o. S�ysza� najcichszy z mo�liwych zgrzyt, kiedy tak wznosi�o
si� nad jego stolikiem, nieruchome, twarz� bez twarzy zwr�cone ku niemu.
Danner poczu� zalewaj�c� go fal� gor�ca nie do wytrzymania - poczu�
wstyd, gniew, niedowierzanie. Serce bi�o tak mocno, �e czu�, jak ko�ysze
si� pod nim pod�oga. B�l jak b�yskawica przeszy� mu g�ow� od skroni do
skroni.
Sta� wyprostowany i krzycza�.
- Nie, nie! - dar� si� do nieczu�ej stali. - Pomyli�a� si�! To
pomy�ka! Zje�d�aj st�d, durna! Pomyli�a� si�, pomyli�a�!
Nie patrz�c, si�gn�� na st�, wymaca� talerz i rzuci� go wprost w
pancern� pier�. Porcelana rozbryzn�a si�, jedzenie rozmaza�o si� na
stalowej p�ycie, znacz�c j� bia�ymi zielonymi i br�zowymi plamami.
Danner potkn�� si� o krzes�o, okr��y� st� i min�� metalow� posta�.
Szed� do drzwi.
Wszystkim, o czym m�g� teraz my�le�, by� Hartz. Morze twarzy falowa�o
dooko�a, kiedy wytacza� si� z restauracji. Niekt�rzy patrzeli z zach�ann�
ciekawo�ci�, �ci�gaj�c go wzrokiem. Inni wcale nie patrzeli, wbijaj�c oczy
w talerze lub zakrywaj�c twarze r�kami. Za sob� s�ysza� miarowe kroki i
cichy, rytmiczny zgrzyt dobiegaj�cy gdzie� spod pancerza.
Twarze po obu stronach znik�y. Przeszed� przez szklane drzwi, nie
pami�taj�c, by je otwiera�. By� na ulicy. By� zlany potem, powietrze
zdawa�o si� lodowato zimne, cho� dzie� nie by� ch�odny. Spojrza�
niewidz�cymi oczyma w lewo, potem w prawo, po czym rzuci� si� do budek
telefonicznych, p� bloku od miejsca, gdzie sta�. Obraz Hartza widzia� tak
wyra�nie, �e zderza� si� z lud�mi, nie dostrzegaj�c ich. Za sob� s�ysza�
poirytowane g�osy, kt�re nagle milk�y, zal�knione. Przej�cie w magiczny
spos�b otwiera�o si� przed nim. W nowo powsta�ej wysepce swojej izolacji
zmierza� do najbli�szej budki.
Kiedy zamkn�� szklane drzwi, grzmot uderze� serca wprawi� w dr�enie
ma��, d�wi�koszczeln� kabin�. Widzia� robota czekaj�cego beznami�tnie z
rozmazanym ci�gle na piersi jedzeniem. Wygl�da�o jak jaka� robocia wst�ga
honorowa przypi�ta do stalowego torsu.
Danner spr�bowa� wykr�ci� numer. Palce mia� jak z gumy. Oddycha�
g��boko i ci�ko, staraj�c si� wzi�� w gar��. Bezsensowna my�l przemkn�a
mu przez g�ow�: zapomnia�em zap�aci� za obiad. A potem: du�o mi teraz
przyjdzie z forsy. Och, przekl�ty Hartz, niech go diabli, niech go diabli!
Wykr�ci� numer.
Dziewcz�ca twarz wyp�yn�a na ekran, nabieraj�c ostrych, czystych
kolor�w. Dobre, drogie ekrany montuj� w publicznych budkach w tej cz�ci
miasta, zanotowa� automatycznie jego m�zg.
- Biuro Kontrolera flartza. Czym mog� s�u�y�? Dopiero po trzeciej
pr�bie Danner zdo�a� wykrztusi� swoje nazwisko. Zastanawia� si�, czy
dziewczyna widzi go, a za nim, niewyra�n� przez szyb�, wysok�, oczekuj�c�
figur�. Nie dowiedzia� si�, gdy� natychmiast opu�ci�a wzrok na co�, co
musia�o by� list� le��c� przed ni� na niewidocznym stoliku.
- Przykro mi, ale pan Hartz wyszed�. Dzisiaj ju� go nie b�dzie.
�wiat�o i barwy znik�y z ekranu.
Danner rozsun�� drzwi i wyprostowa� si�. Kolana mu dr�a�y. Robot
zostawi� tylko tyle miejsca, by drzwi mog�y si� otworzy�. Przez chwil�
stali naprzeciw siebie. Danner us�ysza� nagle sw�j niekontrolowany
chichot, kt�ry - nawet on zdawa� sobie z tego spraw� - graniczy� z
histeri�. Robot z plamami jedzenia podobnymi do wst�gi honorowej wygl�da�
tak �miesznie! Ku swemu zaskoczeniu Danner stwierdzi�, �e jego lewa r�ka
ca�y czas �ciska restauracyjn� serwetk�.
- Cofnij si� - powiedzia� do robota. - Pozw�l mi wyj��. Och, ty
durniu, nie wiesz, �e to pomy�ka?
G�os mu dr�a�. Robot zgrzytn�� cicho i odst�pi�.
- Jest wystarczaj�co fatalne, �e za mn� �azisz - powiedzia� Danner. -
Przynajmniej m�g�by� by� czysty. Brudny robot to zbyt wiele... zbyt
wiele...
W jaki� idiotyczny spos�b ta my�l by�a nie do zniesienia. Us�ysza�
szloch w swoim g�osie. P� �miej�c si�, p� �kaj�c, wytar� stalow� pier�
do czysta i rzuci� serwetk� na ziemi�.
I w�a�nie w tym momencie, kiedy czu� jeszcze dotyk twardej stali,
�wiadomo�� tego, co si� sta�o, ostatecznie przebi�a ochronn� barier�
histerii. Przypomnia� sobie prawd�. Ju� nigdy w �yciu nie b�dzie sam.
Nigdy, p�ki oddycha. A kiedy umrze, umrze w tych stalowych ramionach, mo�e
na tej stalowej piersi, z pochylon� nad nim beznami�tn� twarz�, ostatni�
rzecz�, jak� zobaczy w �yciu. Nie cz�owieka, ale czarn� czaszk� Furii.
Osi�gni�cie Hartza zaj�o mu prawie tydzie�. W ci�gu tego tygodnia
zmieni� swoj� opini� na temat tego, ile czasu potrwa, zanim cz�owiek
�cigany przez Furi� oszaleje. Ostatni� rzecz�, kt�r� widzia� w nocy, by�y
uliczne �wiat�a o�wietlaj�ce poprzez zas�ony drogiego, hotelowego
apartamentu metalowe ramiona jego stra�nika. Ca�� d�ug� noc, gdy budzi�
si� z niespokojnej drzemki, s�ysza� cichy zgrzyt jakiego� mechanizmu,
pracuj�cego pod pancerzem. I za ka�dym razem budz�c si� my�la�, czy obudzi
si� jeszcze kiedykolwiek, czy cios spadnie w czasie snu? I jaki cios? Jak
Furie wykonuj� �gzekucje? Zawsze czu� ulg�, widz�c s�abe �wiat�o poranka
o�wietlaj�ce wartownika przy jego ��ku. Przynajmniej t� noc prze�y�. Ale
czy to by�o �ycie? I czy warte by�o tej m�ki?
Zatrzyma� sw�j apartament. By� mo�e dyrekcja hotelu wola�aby, �eby si�
wyprowadzi�, ale nie powiedzieli ani s�owa. Mo�liwe, �e nie mieli odwagi.
�ycie nabra�o dziwnej przejrzysto�ci, jakby ogl�dane przez niewidzialn�
�cian�. Poza pr�bami kontaktu z Hartzem nie by�o nic, na co Danner mia�by
ochot�. Odp�yn�y gdzie� dawne marzenia o luksusie, rozrywkach, podr�ach.
Nie m�g�by podr�owa� sam.
Godzinami przesiadywa� w bibliotece, czytaj�c wszystko co by�o
osi�galne na temat Furii. To w�a�nie tutaj odkry� dwa nawiedzone,
przera�aj�ce wersy Miltona napisane wtedy, kiedy �wiat by� jeszcze ma�y i
prosty - tajemnicze linie, nie maj�ce �adnego sensu dla nikogo - dop�ki
cz�owiek nie stworzy� Furii ze stali, na sw�j obraz i podobie�stwo.
Lecz ta u drzwi stoj�ca maszyna o dw�ch r�kach,
Gotowa, by cios zada� i nie uderza� wi�cej...
Danner obejrza� si� na swoj� w�asn� maszyn� o dw�ch r�kach, stoj�c�
nieruchomo za jego ramieniem. Pomy�la� o Miltonie i o tych dalekich
czasach, gdy �ycie by�o proste i �atwe. Spr�bowa� wyobrazi� sobie
przesz�o��. Dwudziesty wiek, kiedy wszystkie cywilizacje wsp�lnie run�y
majestatycznie w chaos. I czasy jeszcze wcze�niejsze, kiedy ludzie byli...
jako� inni. Ale jak? Nie umia� sobie wyobrazi� czas�w sprzed maszyn.
Po raz pierwszy jednak dowiedzia� si�, co naprawd� zdarzy�o si� w tych
dawnych dniach, gdy radosny �wiat znikn�� ostatecznie i gdy zacz�a si�
jednostajna har�wka. I kiedy po raz pierwszy, na podobie�stwo cz�owieka,
wykuto Furie.
Zanim zacz�y si� naprawd� wielkie wojny, technika osi�gn�a poziom,
na kt�rym maszyny, jak �ywe stworzenia, rodzi�y maszyny. M�g� wtedy nasta�
Eden, raj na Ziemi, mo�na by�o w pe�ni zaspokoi� potrzeby ka�dego
cz�owieka. Niestety, nauki spo�eczne zbyt daleko odsta�y od nauk
technicznych. Gdy nadesz�y dziesi�tkuj�ce ludzko�� wojny, ludzie i maszyny
walczyli rami� w rami�, stal przeciw stali, cz�owiek przeciw cz�owiekowi.
Tyle, �e ludzie gin�li �atwiej. Wojny sko�czy�y si�, gdy nie istnia�y ju�
dwa spo�ecze�stwa, kt�re mog�yby ze sob� walczy�. Spo�ecze�stwa rozpad�y
si� na grupy coraz to mniejsze i mniejsze, a� do stanu bardzo bliskiego
anarchii.
Maszyny tymczasem liza�y swoje metalowe rany i leczy�y si� nawzajem
tak, jak zosta�y skonstruowane. Nie potrzebowa�y nauk spo�ecznych.
Spokojnie reprodukowa�y si� i dostarcza�y ludzko�ci wszelkich zbytk�w,
kt�rych dostarczania nauczy� je okres Edenu. Niedoskonale, oczywi�cie.
Nieca�kowicie, poniewa� niekt�re ich rodzaje zosta�y wyniszczone zupe�nie
i nie zosta�o ani jednego egzemplarza, by si� rozmna�a� i reprodukowa�
sw�j gatunek. Niemniej jednak wi�kszo�� z nich wydobywa�a surowce,
rafinowa�a je, wytwarza�a niezb�dne cz�ci, produkowa�a paliwo, naprawia�a
uszkodzenia i przystosowywa�a potomstwo do dzia�ania ze sprawno�ci�, do
jakiej cz�owiek nigdy si� nawet nie zbli�y�.
W tym czasie ludzko�� dzieli�a si� coraz bardziej. Przesta�y istnie�
jakiekolwiek grupy, nawet rodziny. Ludzie ju� nie potrzebowali si�
nawzajem. P�ka�y wi�zi emocjonalne. Ludzie przyzwyczaili si� do
akceptowania najprzer�niejszych surogat�w i eskapizm sta� si� tragicznie
prosty. Cz�owiek skierowa� swoje uczucia na Maszyny Ucieczki karmi�ce go
cudownymi, niemo�liwymi przygodami i sprawiaj�ce, �e �wiat po przebudzeniu
wydawa� si� zbyt nudny, by si� nim przejmowa�. A procent urodze� mala� i
mala�. To by�y dziwne czasy. Zbytek i chaos sz�y r�ka w r�k�, anarchia i
inercja sta�y si� tym samym. A procent urodze� ci�gle mala�...
W ko�cu kilka os�b poj�o, co si� dzieje. Cz�owiek jako gatunek
wymiera�. I nic nie m�g� na to poradzi�. Mia� jednak pot�nego s�ug�.
Przyszed� wi�c dzie�, gdy jaki� zapomniany geniusz zaprogramowa� nowe
wzorce w najwi�kszych z ocala�ych elektronicznych komputer�w. Wprowadzi�
nowy cel: "Ludzko�� musi si� znowu sta� za siebie odpowiedzialna. To
b�dzie wasze jedyne zadanie, a� do jego ca�kowitej realizacji".
To by�o proste, lecz zmiany ogarn�y ca�y �wiat. Ludzkie �ycie
zmieni�o si� drastycznie. Maszyny by�y zintegrowanym spo�ecze�stwem, nawet
je�li ludzie nim nie byli. A teraz mia�y jeden zbi�r instrukcji i
wszystkie je wype�nia�y. Dni darmowego zbytku sko�czy�y si�. Maszyny
Ucieczki zamkn�y sw�j sklepik. Ludzie, aby prze�y�, musieli podj�� prac�,
kt�r� maszyny porzuci�y. Musieli znowu zbiera� si� w grupy i poma�u,
poma�u wsp�lne potrzeby i wsp�lne interesy zacz�y odradza� zagubione
niemal zupe�nie poczucie jedno�ci ludzi.
Post�p by� jednak tak powolny. I �adna maszyna nie mog�a odtworzy� w
cz�owieku tego, co utraci� - wewn�trznego sumienia. Indywidualizm osi�gn��
ostateczne granice i przez d�ugi czas nie istnia�y �adne �rodki
zapobiegaj�ce przest�pstwom. Ludzie pozbawieni wi�zi rodzinnych i
grupowych nawet nie odwzajemniali nienawi�ci. Sumienie znik�o, gdy� �aden
cz�owiek nie identyfikowa� si� z �adnym innym.
Dla ocalenia cz�owieka przed wygini�ciem, prawdziwym zadaniem maszyn
sta�o si� odtworzenie w cz�owieku jego realistycznego superego.
Spo�ecze�stwo wsp�zale�ne by�oby autentycznie odpowiedzialne za siebie.
Sumienie mia�oby zakazywa� pope�niania i kara� za "grzechy" - czyny
przynosz�ce szkod� grupie, z kt�r� cz�owiek si� identyfikuje.
I wtedy zjawi�y si� Furie.
Maszyny uzna�y morderstwo pope�nione w dowolnych okoliczno�ciach za
jedyne przest�pstwo. By�o to do�� trafne, gdy� jako jedyne dzia�anie
nieodwracalnie niszczy�o jednostk� - cz�stk� spo�ecze�stwa.
Furie nie mog�y zapobiec przest�pstwom. Kara nigdy nie leczy
zbrodniarza. Lecz inni mog� zrezygnowa� z pope�niania zbrodni ze strachu,
gdy zobacz�, jaka jest kara. Furie by�y jej symbolem. Otwarcie chodzi�y po
ulicach, ka�da za sw� ofiar�, widoczny i wyra�ny znak tego, �e morderstwo
zawsze zostaje ukarane i to ukarane publicznie - i strasznie. By�y
sprawne. Nigdy si� nie myli�y. Przynajmniej w teorii nigdy si� nie myli�y,
a bior�c pod uwag� gigantyczn� ilo�� informacji zmagazynowan� w maszynach
analogowych, zdawa�o si� prawdopodobnym, �e ich prawo dzia�a�o o wiele
bardziej skutecznie, ni� mog�oby dzia�a� prawo ludzkie.
Kt�rego� dnia cz�owiek ponownie odkryje poj�cie grzechu. Bez niego
zbli�a� si� niebezpiecznie do granicy ca�kowitego znikni�cia, z nim
odzyska by� mo�e w�adz� nad sob� i nad ras� mechanicznych s�ug
pomagaj�cych mu zrekonstruowa� gatunek. P�ki jednak ten dzie� nie
nadejdzie, Furie b�d� kroczy� ulicami miast - ludzkie sumienie zakute w
metal kierowane przez maszyny, kt�re cz�owiek stworzy� dawno, dawno temu.
Danner nie bardzo pami�ta�, co robi� przez ca�y ten czas. Wiele my�la�
o owych dniach, kiedy pracowa�y jeszcze Maszyny Ucieczki, a luksus nie by�
racjonowany. Wspomina� te czasy z �alem, gdy� nie widzia� �adnych powod�w
dla eksperymentu, w kt�ry wpl�ta�a si� ludzko��. Naprawd�, wtedy podoba�o
mu si� du�o bardziej. I nie by�o �adnych Furii.
Sporo pi�. Raz opr�ni� kieszenie do kapelusza beznogiego �ebraka,
gdy� by�, tak samo jak on, oderwany od �wiata przez co� nowego i
strasznego. Dla Dannera tym czym� by�a Furia. Dla �ebraka by�o to samo
�ycie. Trzydzie�ci lat temu �y�by i umar� niezauwa�ony, piel�gnowany tylko
przez maszyny. To, �e dzisiaj m�g� w og�le wy�y� z �ebrania, znaczy�o, �e
w spo�ecze�stwie zaczyna si� budzi� wsp�czucie dla jego cz�onk�w. Dla
Dannera nie znaczy�o to nic. Nie b�dzie go tu na tyle d�ugo, �eby
zobaczy�, jak si� sko�czy ta historia.
Chcia� porozmawia� z �ebrakiem, mimo �e tamten stara� si� odtoczy� na
swoim ma�ym w�zku.
- S�uchaj - powtarza�, id�c za nim i przeszukuj�c kieszenie. - Chc� ci
wyt�umaczy�. To nie jest tak, jak ci si� wydaje. To jest...
Owej nocy by� zupe�nie pijany. Szed� za �ebrakiem, a� tamten rzuci� w
niego jego pieni�dzmi i odjecha� szybko, podczas gdy Danner oparty o
�cian� usi�owa� uwierzy� w jej realno��. Ale realny by� tylko cie� Furii
padaj�cy na niego od strony ulicznej latarni.
P�niej, tej nocy, w ciemno�ciach zaatakowa� Furi�. Jak przez mg��
pami�ta�, jak znalaz� jak�� rur� i wykrzesa� snopy iskier, wal�c ni� we
wznosz�ce si� nad nim nieczu�e ramiona. Potem pobieg�, klucz�c po alejach,
a� w ko�cu ukry� si� w ciemnej bramie i czeka�, kiedy r�wne kroki znowu
zabrzmi� w mroku.
Potem wyczerpany zasn��.
Nast�pnego dnia uda�o mu si� wreszcie zobaczy� z Hartzem.
- Co jest nie tak? - zapyta�. W ci�gu ostatnich tygodni zmieni� si�
bardzo. Jego kamienna twarz zdawa�a si� by� odbiciem metalowej maski
robota.
Hartz nerwowo uderzy� d�oni� o kraw�d� biurka. Skrzywi� si�.
Pomieszczenie zdawa�o si� wibrowa� nie rytmem pracy maszyn, ale jego
w�asn� spi�t� energi�.
- C o � jest nie tak - powiedzia�. - Jeszcze nie wiem co. Ja...
- Ty nie wiesz! - Danner utraci� nieco ze swojej niewzruszono�ci.
- Zaczekaj - Hartz uspokajaj�co machn�� r�k�. Wytrzymaj jeszcze
troch�. Wszystko b�dzie w porz�dku. Mo�esz...
- Ile mam jeszcze czasu? - przerwa� mu Danner. Obejrza� si� przy tym
na stoj�c� za nim Furi�, jakby to jej zadawa� to pytanie, nie Hartzowi.
Czu�o si� ze sposobu, w jaki wypowiedzia� te s�owa, �e zadawa� je ju�
wiele razy, patrz�c w t� pust�, stalow� twarz i �e b�dzie je powtarza�, a�
w ko�cu otrzyma odpowied�. Ale to nie b�d� s�owa...
- Nie mog� sprawdzi� nawet tego - odpar� Hartz. Do diab�a, Danner, w
tym by�o ryzyko. Wiedzia�e� o tym. - Powiedzia�e�, �e mo�esz kontrolowa�
komputer. Widzia�em, jak to robisz. Chc� wiedzie�, dlaczego teraz tego nie
zrobi�e�, tak jak mi obieca�e�.
- Co� si� zepsu�o, m�wi� ci. Powinno dzia�a�. W momencie, kiedy ten...
interes zosta� za�atwiony, wprowadzi�em dane, kt�re powinny ci� chroni�.
- Ale co si� sta�o?
Hartz wsta� i zacz�� nerwowo przechadza� si� po pokoju. - Nie wiem. Po
prostu nie wiem. Nie znamy wszystkich mo�liwo�ci maszyny, to wszystko.
My�la�em, �e potrafi� to zrobi�, ale...
- My�la�e�!
- Wiem, �e potrafi� to zrobi�. Ci�gle pr�buj�. Sprawdzam wszystko. W
ko�cu dla mnie to te� jest wa�ne. Pracuj� tak szybko, jak mog�; dlatego
nie mog�em si� z tob� zobaczy� wcze�niej. Jestem pewien, �e mi si� uda,
je�li tylko b�d� m�g� pracowa� na sw�j spos�b. Do diab�a, Danner, to
skomplikowana sprawa. To nie to samo, co nastawia� komptometr. Popatrz
tam, na te wszystkie maszyny.
Danner nie pofatygowa� si�, by spojrze�.
- Lepiej to za�atw - powiedzia�. - To wszystko.
- Nie pr�buj mi grozi� - Hartz by� w�ciek�y. - Zostaw mnie w spokoju,
a rozpracuj� to. Ale nie pr�buj mi grozi�.
- Ty te� jeste� wpl�tany w t� histori� - stwierdzi� Danner.
Hartz usiad� na brzegu biurka.
- Jak? - zapyta�.
- O'Reilly nie �yje. A ty mi zap�aci�e�, �ebym go zabi�. Hartz
wzruszy� ramionami.
- Furia o tym wie - powiedzia�. - Komputery te� o tym wiedz�. Ale to
nie ma najmniejszego znaczenia. To tw�j palec nacisn�� spust, nie m�j.
- Obaj jeste�my winni. Je�eli co� mi si� stanie, to ty... -
Chwileczk�. Wyja�nijmy t� spraw� do ko�ca. My�la�em, �e wiesz. To jest
podstawa dzia�ania prawa, zawsze by�a. Nie jestem bardziej odpowiedzialny
za �mier� O'Reilly'ego ni� pistolet, z kt�rego strzela�e�.
- Ale ty mnie oszuka�e�! Ok�ama�e� mnie! Ja...
- Ty, je�li chcesz si� uratowa�, zrobisz to, co ci powiem. Nie
oszuka�em ci�, po prostu pope�ni�em b��d. Daj mi troch� czasu, a naprawi�
go.
- Jak d�ugo?
Tym razem obaj spojrzeli na Furi�. Sta�a nieruchomo. - Ja nie wiem,
jak d�ugo - odpowiedzia� sobie Danner. - Ty m�wisz, �e te� nie wiesz. Nikt
nawet nie wie, jak ona mnie zabije, kiedy przyjdzie czas. Przeczyta�em
wszystko, co mo�na dosta� na ten temat. Fakt, metody si� zmieniaj� tylko
po to, �eby tacy ludzie jak ja siedzieli jak na roz�arzonych w�glach. A
czas? Czy te� si� zmienia?
- To prawda. Ale istnieje minimum - jestem prawie pewien. Ty go
jeszcze nie przekroczy�e�. Uwierz mi, Danner, jeszcze nie potrafi� odwo�a�
Furii. Widzia�e�, jak to robi�. Widzia�e�, �e m�j spos�b dzia�a�. Teraz
musz� tylko odnale�� uszkodzenie. Ale im wi�cej czasu mi zajmujesz, tym
mniej mog� go po�wi�ci� na szukanie. Skontaktuj� si� z tob�. Nie pr�buj
wi�cej si� ze mn� spotka�.
Danner wsta�. Zaw�d i w�ciek�o�� przebi�y si� przez nieruchom� mask�,
kt�r� rozpacz uformowa�a na jego twarzy. Zrobi� kilka szybkich krok�w w
kierunku Hartza. Za sob� jednak s�ysza� powolne st�panie Furii. Zatrzyma�
si�. Obaj m�czy�ni popatrzeli na siebie.
- Daj mi troch� czasu - powiedzia� Hartz. - Zaufaj mi, Danner.
Kiedy si� mia�o nadziej�, by�o w pewien spos�b jeszcze gorzej. Do tej
chwili �y� w stanie jakiego� oszo�omienia, kt�re nie pozwala�o odczuwa�
zbyt wiele. Teraz jednak istnia�a szansa, �e mimo wszystko uda mu si�
uciec - uciec we wspania�e, nowe �ycie, dla kt�rego tyle ryzykowa� o ile
Hartz zd��y go ocali�.
Zn�w zacz�� si� bawi�. Podr�owa�, cho�, oczywi�cie, nigdy samotnie.
Szuka� nawet towarzystwa ludzi i - w pewien spos�b - znajdowa� je. Lecz
ludzie wi���cy si� z kim�, nad kim wisia� taki wyrok �mierci, nie byli
zbyt poci�gaj�cymi typami. Zauwa�y� na przyk�ad, �e sta� si� bardzo
atrakcyjny dla niekt�rych kobiet - nie ze wzgl�du na siebie czy swoje
pieni�dze, ale ze wzgl�du na swojego towarzysza. By�y zafascynowane
mo�liwo�ci� bliskiego, a przecie� bezpiecznego kontaktu z tym narz�dziem
losu. Czasami orientowa� si�, �e ponad jego ramieniem przygl�daj� si�
Furii w ekstazie oczekiwania. Reagowa� na to z dziwn� zazdro�ci� i
porzuca� je, gdy tylko dostrzega� pierwsze, pe�ne fascynacji spojrzenia,
rzucane na robota, stoj�cego za jego plecami.
Pr�bowa� dalszych podr�y. Zam�wi� rakiet� do Afryki, a wracaj�c,
zatrzyma� si� w d�unglach Ameryki Po�udniowej. Jednak ani nocne kluby, ani
egzotyka obcych miejsc nie wywar�a na nim �adnego g��bszego wra�enia.
S�o�ce tak samo odbija�o si� w op�ywowych, stalowych pow�okach jego anio�a
str�a, czy �wieci�o nad p�ow� sawann�, czy przebija�o si� przez wisz�ce
ogrody d�ungli.
Nowo�ci szybko go nudzi�y, bo przera�aj�cy, znajomy przedmiot zawsze
znajdowa� si� przy jego ramieniu. Nic nie mog�o go zabawi�.
Rytmiczny odg�os krok�w sta� si� nie do wytrzymania. U�ywa� zatyczek
do uszu, ale i tak wibracja przewierca�a mu czaszk� niby wieczna migrena.
Nawet gdy Furia sta�a nieruchomo, w wyobra�ni s�ysza� jej ci�kie
st�panie.
Kupowa� bro� i pr�bowa� zniszczy� robota, bez rezultatu, oczywi�cie.
Zreszt�, wiedzia�, �e gdyby mu si� uda�o, nied�ugo przyby�by nast�pny.
Coraz cz�ciej my�la� o samob�jstwie, lecz stara� si� odsun�� te my�li.
Hartz powiedzia�, �e ma jeszcze szans�.
W ko�cu wr�ci� do miasta. Tutaj by� bli�ej Hartza i bli�ej nadziei.
Zn�w sp�dza� wi�kszo�� czasu w bibliotece. Chodzi� tyle tylko, ile musia�,
by nie s�ysze� strasznego odg�osu krok�w. I w�a�nie w bibliotece pewnego
dnia znalaz� odpowied�...
Przeczyta� wszystkie dost�pne materia�y faktograficzne na temat Furii.
Przeczyta� wszystkie odno�niki w literaturze pi�knej, zdumiony tym, �e
by�o ich tak wiele i tak trafne sta�y si� niekt�re por�wnania - jak
maszyna o dw�ch r�kach Miltona - po up�ywie tylu wiek�w. "Te stopy, co
pod��aj�, pod��aj� za mn� - czyta� - ... w niespiesznym po�cigu, r�wnym
krokiem, powoli, zawsze obecne..." Odwr�ci� stron� i zobaczy� siebie i
swoje problemy wyra�one bardziej dos�ownie, ni� w jakiejkolwiek alegorii:
Zrzuci�em spi�trzone godziny
I wci�gn��em w siebie �ycie; zbrukany
Stoj� w�r�d stos�w py�u lat minionych...
Moja m�odo��, skruszona, martwa le�y pod nimi.
Kilka �ez �alu nad samym sob� pad�o na wersy, kt�re opisa�y go tak
dok�adnie.
Potem przeszed� od literatury do bibliotecznego magazynu film�w, gdy�
niekt�re ich indeksy by�y wyszczeg�lnione pod tematem, kt�ry bada�.
Ogl�da� Orestesa we wsp�czesnym kostiumie, �ciganego z Argos do Aten
przez jednego siedmiostopowego robota - Furi�, zamiast trzech legendarnych
Erynii z w�ami zamiast w�os�w. Kiedy Furie wesz�y w u�ycie, nast�pi�
istny zalew sztuk na ich temat. Zatopiony w p�sennych wspomnieniach z
dzieci�stwa, z dni, gdy pracowa�y jeszcze Maszyny Ucieczki, Danner
zatraci� si� w akcji film�w.
Zamy�li� si� tak dalece, �e gdy pierwszy raz znajoma scena b�ysn�a na
ekranie, nie zdziwi� si�. Ca�y pokaz by� cz�ci� jego wspomnie� i
pocz�tkowo nie by� zaskoczony, �e jeden z obraz�w �ywiej co� przypomina
ni� inne. Ale potem jakby us�ysza� dzwoni�cy w m�zgu dzwon alarmowy.
Wyprostowa� si� gwa�townie i waln�� pi�ci� w przycisk stopu. Cofn�� ta�m�
i pu�ci� j� od pocz�tku.
Zobaczy� m�czyzn� i Furi� poruszaj�cych si� ulic� w male�kiej wysepce
pustki, kt�r� wytwarzali dooko�a siebie, podobnych do Cruzoe z Pi�taszkiem
za plecami.
Zobaczy�, jak m�czyzna skr�ca w alejk�, patrzy nerwowo w stron�
kamery, nabiera tchu i nagle rzuca si� do ucieczki. Zobaczy�, jak Furia
waha si�, porusza niezdecydowanie, w ko�cu odwraca i spokojnie, ch�odno
odchodzi w innym kierunku, a jej stopy dudni� g�ucho na trotuarze...
Danner przewin�� film i obejrza� t� scen� raz jeszcze, po prostu, �eby
si� upewni�. R�ce dr�a�y mu tak, �e z trudem radzi� sobie z projektorem.
- Co ty na to? - mrukn�� do Furii, stoj�cej przy nim w mrocznej
kabinie. Nabra� zwyczaju wypowiadania w jej kierunku cichych zda�,
naprawd� nie zdaj�c sobie z tego sprawy.
- Co z tym zrobimy? Widzia�a� to ju�, prawda? Znajome, prawda? Prawda?
Prawda! Odpowiedz, ty cholerny, durny kad�ubie!
Odwr�ci� si� i uderzy� robota w pier� tak, jakby bi� Hartza, gdyby
m�g�. Metal zad�wi�cza� g�ucho. Robot nie zareagowa�, cho�, kiedy Danner
popatrzy� na niego, zobaczy� w piersi i pozbawionej twarzy g�owie odbicie
nazbyt znajomej sceny, wy�wietlanej na ekranie po raz trzeci - jak gdyby
Furia tak�e sobie przypomnia�a.
Teraz zna� odpowied�. Hartz nigdy nie mia� w�adzy, o kt�rej m�wi�. A
je�li nawet, to nie mia� ch�ci jej u�y�, by pom�c Dannerowi. To, co mu
grozi�o, by�o ju� poza nim. Nic dziwnego, �e wtedy, w biurze, by� taki
nerwowy. Niepokoi� si� nie dlatego, �e robi�c to, co robi�, igra� z
niebezpiecze�stwem, ale dlatego, �e musia� dok�adnie zgra� swoje ruchy z
akcj� filmu. Ile� razy musia� powtarza� scen�, wyliczaj�c ka�dy ruch! I
jak potem musia� si� �mia�...
- Ile mam jeszcze czasu? - zapyta� Danner, wybijaj�c pi�ci� g�uchy
rytm na piersi robota. - 11e? Odpowiedz! Wystarczy?
Utrata nadziei by�a jak rozkosz. Nie musi ju� wi�cej czeka�. Nie musi
ju� wi�cej pr�bowa�. Musi tylko dosta� si� do Hartza i to dosta� si�
szybko, nim sko�czy si� jego czas. Z odraz� my�la� o wszystkich dniach,
kt�re zmarnowa� na podr�ach i szukaniu rozrywek, gdy tymczasem w�a�nie w
tej chwili mog�y up�ywa� ostatnie minuty jego �ycia. Zanim up�yn� ostatnie
minuty Hartza.
- Chod� - powiedzia� do Furii, ca�kiem niepotrzebnie. - Szybko!
Ruszy�a, dostosowuj�c swoj� pr�dko�� do niego. Ukryty stoper w jej
wn�trzu odmierza� sekundy pozosta�e do chwili, kiedy maszyna o dw�ch
r�kach uderzy raz, by nie uderza� wi�cej.
Hartz siedzia� przy nowiutkim biurku w biurze Kontrolera i spogl�da� w
d� z samego wierzcho�ka piramidy, sponad rz�d�w komputer�w
podtrzymuj�cych dzia�anie spo�ecze�stwa i trzymaj�cych bat nad ludzko�ci�.
Odetchn�� z g��bokim zadowoleniem.
Zauwa�y� tylko, �e zbyt cz�sto my�li o Dannerze. �ni� o nim nawet. Nie
czu� si� winny. Wina implikuje sumienie, a duch anarchistycznego
indywidualizmu by� zbyt g��boko zakorzeniony w ka�dym ludzkim umy�le. Czu�
si� raczej niespokojny.
Zwykle wtedy opiera� si� wygodnie, otwiera� niewielk� szuflad�, kt�r�
przeni�s� ze swojego starego biurka, wsuwa� do niej d�o� i pozwala� swym
palcom leciutko muska� prze��czniki. Ca�kiem leciutko.
Dwa ruchy - i Danner by�by uratowany. K�ama� mu wtedy w �ywe oczy. Z
�atwo�ci� m�g� kontrolowa� Furie. M�g� ocali� Dannera, lecz nigdy nie mia�
zamiaru tego robi�. Nie by�o potrzeby, a sprawa by�a niebezpieczna. Trudno
przewidzie� konsekwencje, gdy igra si� z mechanizmem tak z�o�onym, jak
ten, kt�ry steruje spo�ecze�stwem. Mo�e nast�pi� reakcja �a�cuchowa, kt�ra
ca�� organizacj� zepchnie z wytyczonego toru. Nie.
By� mo�e pewnego dnia b�dzie zmuszony do u�ycia ukrytego w szufladzie
urz�dzenia, mia� jednak nadziej�, �e to nie nast�pi nigdy.
Wepchn�� szuflad� z powrotem i us�ysza� ciche szcz�kni�cie zamka.
By� Kontrolerem. W pewnym sensie stra�nikiem maszyn tak wiernych, jak
wierny nie m�g�by by� �aden cz�owiek. Quis custodiet, pomy�la�. Stary
problem. A odpowied� brzmia�a: nikt. Dzisiaj ju� nikt. On sam nie mia�
ponad sob� nikogo. Jego w�adza by�a absolutna. Nikt nie kontrolowa�
Kontrolera, dop�ki istnia� ten niewielki mechanizm w szufladzie. �adne
sumienie wewn�trzne ani zewn�trzne. Nic nie mog�o go poruszy�.
Gdy us�ysza� kroki na schodach, przez chwil� zdawa�o mu si�, �e �ni.
Czasami �ni�, �e jest Dannerem i s�yszy za sob� nieub�agane dudnienie
krok�w. Lecz teraz by�a to jawa.
To dziwne, ale us�ysza� to nies�yszalne niemal st�panie metalowych
n�g, zanim dotar� do niego g�o�ny tupot krok�w Dannera p�dz�cego w g�r� po
jego prywatnych schodach. Wszystko odby�o si� tak szybko, �e czas zdawa�
si� nie mie� �adnego zwi�zku z rozwojem wydarze�. Najpierw ci�ki, ledwo
s�yszalny rytm, potem nag�y zgie�k, okrzyki, trzaskanie drzwiami i na
samym ko�cu tam-tamp Dannera wbiegaj�cego po schodach. Ci�kie kroki
robota by�y tak zgrane z krokami cz�owieka, �e metaliczne st�pania niemal
zag�usza�y tupanie ko�ci, cia�a