Morrell David - Kompleks winy
Szczegóły |
Tytuł |
Morrell David - Kompleks winy |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Morrell David - Kompleks winy PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Morrell David - Kompleks winy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Morrell David - Kompleks winy - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
DAVID MORRELL
KOMPLEKS WINY
Z angielskiego przełożył ROBERT WALIŚ
Książkę dedykuję Richardowi Schoeglerowi oraz Elizabeth
Gutierrez, którzy zapoznali nas z Innym Miastem.
Jak cię kocham? Poczekaj, wszystko ci wyłożę.
Elizabeth Barret Browning
Denial is not a River In Egypt**
napis na zderzaku
* Miłość jest wszystkim, co istnieje: w tłumaczeniu Stanisława
Barańczaka [w:] 300 najsłynniejszych angielskich i amerykańskich
wierszy miłosnych, Wydawnictwo „a5”, Poznań, 1992.
** Dosł. Zaprzeczenie nie jest rzeką w Egipcie -
nieprzetłumaczalna gra słów oparta na homonimie: denial i the Nil,
nawiązująca do tytułu oryginału - Extreme denial.
Rozdział pierwszy
1
Decker poinformował przedstawiciela włoskiego urzędu
imigracyjnego, że przyjechał w interesach.
- Jakiego rodzaju?
- Handel nieruchomościami.
Strona 2
- Jak długo potrwa wizyta?
- Dwa tygodnie.
Urzędnik podstemplował paszport.
- Grazie - rzekł Decker.
Z walizką w ręku opuścił lotnisko imienia Leonarda da Vinci.
Choć bez problemu mógł załatwić, aby ktoś po niego wyjechał, wolał
pokonać dwadzieścia sześć kilometrów dzielących go od Rzymu
autobusem. Kiedy ten, zgodnie z przewidywaniami, utknął w gęstym
śródmiejskim ruchu, Decker poprosił kierowcę, aby go wypuścił, po
czym zaczekał, aż autobus ruszy w dalszą drogę i z zadowoleniem
stwierdził, że nikt więcej nie wysiadł. Wszedł do metra, wybrał pociąg
na chybił trafił i pojechał do następnej stacji, gdzie wyszedł na
powierzchnię i wezwał taksówkę. Dziesięć minut później wysiadł z
niej i powrócił do metra, znów przejechał jedną stację, a następnie
złapał kolejną taksówkę, tym razem każąc się zawieźć do Panteonu.
Prawdziwym celem podróży był hotel znajdujący się pięć ulic dalej.
Podjęte środki ostrożności zapewne nie były potrzebne, jednak Decker
wierzył, że pozostał tak długo przy życiu jedynie dzięki zasadzie
skrupulatnego zacierania za sobą śladów.
Niestety, takie zachowanie coraz bardziej go męczyło. Uznał, że
pozostawanie przy życiu to nie to samo co życie. Następnego dnia, w
sobotę, miał skończyć czterdzieści lat i w nieprzyjemnie dobitny
sposób zaczął sobie zdawać sprawę z upływu czasu. Nie miał żony,
dzieci ani domu. Dużo podróżował, ale wszędzie czuł się obco. Miał
Strona 3
niewielu przyjaciół i rzadko ich widywał. Jego życie ograniczało się
do pracy, a to przestało mu już wystarczać.
Kiedy tylko zameldował się w swoim hotelu pełnym kolumn i
pluszowych dywanów, zagłuszył skutki zmiany strefy czasowej,
biorąc prysznic i zakładając świeże ubranie. Adidasy, dżinsowe
spodnie i koszula oraz błękitna sportowa kurtka wydały mu się
odpowiednie na ten łagodny czerwcowy rzymski dzień. Był to także
typowy strój amerykańskich turystów w jego wieku, co pozwalało nie
zwracać na siebie uwagi. Wyszedł z hotelu, wmieszał się w tłum
przechodniów i przez pół godziny wędrował ruchliwymi ulicami,
starając się upewnić, że nikt go nie śledzi. Dotarł do najbardziej
zatłoczonego miejsca w Rzymie, na plac Wenecki, gdzie zbiegają się
główne ulice miasta. Zgiełk ulicznego korka stanowił tło dla
rozmowy, którą przeprowadził z ulicznego aparatu telefonicznego.
- Halo - odezwał się męski głos.
- Czy to Anatole? - spytał Decker po włosku.
- Nie znam nikogo takiego.
- A on mi powiedział, że znajdę go pod tym numerem. - Decker
podał numer inny od tego, pod który zadzwonił.
- Pomylił pan dwie ostatnie cyfry. Tu jest pięć siedem. -
Połączenie przerwano.
Odłożył słuchawkę, upewnił się, że nikt go nie obserwuje, po
czym wmieszał się w tłum. Jak dotąd żadnych problemów. Słysząc
ustalone cyfry, Decker dowiedział się, że może przyjść. Gdyby
Strona 4
odpowiedź brzmiała „To pomyłka”, byłby to sygnał do trzymania się
z dala, znak, że coś poszło nie tak.
2
Mieszkanie przy Via Salaria znajdowało się na trzecim piętrze.
Nie było ani zbyt eleganckie, ani zbyt pospolite.
- Jak minął lot? - Głos mężczyzny, naznaczony lekkim akcentem
z Nowej Anglii, brzmiał tak samo jak przez telefon.
Decker wzruszył ramionami i rzucił okiem na skromne meble.
- Znasz ten stary kawał: dobry lot to taki, po którym można o
własnych siłach wyjść z samolotu - odrzekł, uzupełniając kod
rozpoznawczy. - Przez większość czasu spałem.
- A więc nie odczuwasz dolegliwości z powodu zmiany czasu?
Decker pokręcił głową.
- Nie chciałbyś się zdrzemnąć?
Decker wzmógł czujność. Czemu ten facet tak się przejął zmianą
czasu? Drzemka? Czy z jakiegoś powodu nie chce, abym mu
towarzyszył przez resztę dnia?
Jeszcze nigdy nie współpracował z tym człowiekiem. Brian
McKittrick miał trzydzieści lat, sto osiemdziesiąt pięć centymetrów
wzrostu i potężną budowę ciała, a także krótkie blond włosy,
masywne ramiona i kwadratową szczękę, która kojarzyła się
Deckerowi z futbolem amerykańskim. Faktycznie, wiele z cech
McKittricka przywodziło na myśl futbolistę - nagromadzona energia i
chęć rzucenia się w wir działań.
Strona 5
- Żadnej drzemki - odparł Decker. - Chcę nadrobić zaległości. -
Zerknął na lampy i kołki rozporowe w ścianach, postanawiając nie
brać niczego za pewnik. - Jak ci się tu mieszka? W niektórych z tych
starych budynków są problemy z pluskwami.
- Nie tutaj. Codziennie sprawdzam, czy nie ma robactwa.
Sprawdziłem tuż przed twoim przyjściem.
- To dobrze. - Zadowolony, że pokój jest wolny od
elektronicznego podsłuchu, Decker kontynuował: - Twoje raporty
wskazują na wyraźne postępy.
- O tak, znalazłem tych drani.
- Chciałeś powiedzieć, że twoje kontakty ich znalazły.
- Racja, to właśnie chciałem powiedzieć.- jak? - spytał Decker. -
Nasi ludzie szukali ich dosłownie wszędzie.
- Wszystko jest w moich raportach.
- Przypomnij mi.
- Semtex. - McKittrick podał nazwę wyrafinowanego materiału
wybuchowego. - Moi informatorzy odwiedzali miejsca, w których ci
dranie lubią się spotykać, i dawali cynk, że mogą zdobyć semtex dla
każdego, kto jest gotów wystarczająco dużo zapłacić.
- A jak znalazłeś swoje kontakty?
- W podobny sposób. Rozpuściłem wieści, że będę bardzo hojny
wobec każdego, kto dostarczy mi informacji, których potrzebuję.
- Czy to Włosi?
- Pewnie, że tak. Czyż właśnie nie o to chodzi? Zaufani
pośrednicy. W razie czego mam szansę wyprzeć się wszystkiego.
Strona 6
Amerykanin, taki jak ja, puszcza całą machinę w ruch, ale po pewnym
czasie zespół musi się składać z miejscowych, aby operacji nie można
było z nami powiązać.
- Tak jest napisane w podręcznikach.
- A co ty o tym sądzisz?
- Miejscowi muszą być godni zaufania.
- Sugerujesz, że moje kontakty takie nie są? - zirytował się
McKittrick.
- Powiedzmy, że ich lojalność opiera się na pieniądzach.
- Na Boga, przecież my tu polujemy na terrorystów! Chcesz,
żebym zachęcał informatorów do współpracy, odwołując się do ich
poczucia obywatelskiego obowiązku?
Decker pozwolił sobie na uśmiech.
- Nie, wierzę w staroświeckie metody, czyli odwoływanie się do
ludzkich słabości.
- Sam więc widzisz.
- Jednak chciałbym się z nimi spotkać. McKittrick nie wyglądał
na zachwyconego.
- Żeby mieć pojęcie o tym, z czym mamy do czynienia - dodał
Decker.
- Wszystko jest w moich raportach.
- Owszem, to fascynująca lektura. Jednak ja zawsze byłem
praktykiem. Na kiedy możesz nam zorganizować spotkanie?
McKittrick przez chwilę się zastanawiał.
- Na jedenastą dziś wieczorem.
Strona 7
- Gdzie?
- Później dam ci znać.
Decker wręczył McKittrickowi kawałek papieru.
- Zapamiętaj ten numer telefonu. Już? Dobrze. - Zaniósł poddaną
specjalnej obróbce karteczkę do kuchni, polał ją wodą i patrzył, jak się
rozpuszcza, po czym znika w otworze odpływowym. - Aby
potwierdzić spotkanie, zadzwonisz pod ten numer dziś o ósmej.
Możesz też telefonować później, równo co pół godziny, aż do
dziesiątej. Potem nie ma sensu, gdyż uznam, że nie udało ci się zebrać
swoich ludzi. W takim wypadku możesz spróbować jutro lub pojutrze.
Każdego wieczoru według tego samego schematu. Spytaj o Baldwina.
Mój odzew to Edward.
- To telefon w twoim hotelu? Decker zmierzył go wzrokiem.
- Zaczynasz mnie martwić. Nie, ten telefon nie znajduje się w
moim hotelu. Nie powinieneś także dzwonić z tego mieszkania.
- Znam zasady.
- Zadzwoń z automatu, z którego nigdy wcześniej nie
korzystałeś.
- Powiedziałem, że znam zasady.
- Tak czy inaczej, nie zaszkodzi je sobie przypomnieć.
- Wiem, co teraz myślisz - rzekł McKittrick.
- Doprawdy?
- To pierwsza operacja, jaką prowadzę. Chcesz się upewnić, że
mnie to nie przerasta.
- Masz rację, rzeczywiście wiesz, o czym myślę.
Strona 8
- Nie musisz się przejmować.
- Czyżby? - spytał Decker sceptycznie.
- Potrafię sobie radzić.
3
Decker opuścił budynek, przeszedł przez ruchliwą ulicę,
zauważył przejeżdżającą taksówkę i zasygnalizował kierowcy, aby ten
poczekał na niego za rogiem. Tam, ukryty przed wzrokiem
McKittricka, który mógł obserwować go ze swojego mieszkania,
powiedział taksówkarzowi, że zmienił zdanie i chce się przejść. Gdy
kierowca odjechał, mrucząc coś pod nosem, Decker cofnął się na róg
ulicy, wciąż pozostając w ukryciu. Okna kawiarni wychodziły na
główną i boczną ulicę. Stojąc w bocznej uliczce, Decker mógł
pozostawać niewidoczny, a jednocześnie przez obie szyby
obserwować budynek, w którym mieszkał McKittrick. Światło
słoneczne odbijające się od witryny dodatkowo go ukrywało.
McKittrick opuścił swoje mieszkanie wcześniej, niż można się
było spodziewać. Potężny agent przeczesał palcami krótkie blond
włosy, nerwowo rozejrzał się po ulicy, zobaczył wolną taksówkę,
energicznie ją przywołał i wsiadł do środka.
Decker musiał się czymś zająć, aby nie wzbudzać podejrzeń.
Odpiął więc od latarni wynajęty motocykl. Otworzył bagażnik,
schował do niego złożoną sportową kurtkę, wyjął natomiast brązową
skórzaną oraz kask z ciemną osłoną, po czym je włożył. Zmieniwszy
swój wygląd na tyle, aby zmylić McKittricka, włączył silnik
motocykla i ruszył w ślad za taksówką.
Strona 9
Spotkanie nie zrobiło na nim dobrego wrażenia. Problemy, które
wyczuł podczas lektury raportów, teraz wydawały mu się
wyraźniejsze i bardziej niepokojące. Nie chodziło jedynie o to, że był
to debiut McKittricka na kierowniczym stanowisku. Jeżeli ten agent
miał zrobić karierę, to w końcu musiał nastąpić ten pierwszy raz, tak
jak to kiedyś miało miejsce w jego przypadku. Jednak niepokojące
wydały mu się zbytnia pewność siebie McKittricka oraz wyraźnie
niedostateczne wyszkolenie. W połączeniu z brakiem pokory
uniemożliwiały przyznanie się do swoich ograniczeń. Przed udaniem
się do Rzymu Decker zaproponował przełożonym, aby przydzielili
McKittricka do innej, mniej delikatnej operacji, ale najwyraźniej takie
przetasowanie w przypadku syna prawdziwej legendy w tej branży
(pracownika Biura Służb Strategicznych, członka założyciela CIA,
byłego wicedyrektora operacyjnego) nie mogłoby się obyć bez
interwencji tejże legendy, domagającej się wyjaśnienia, dlaczego jego
syn nie otrzymuje szansy awansu.
Dlatego na miejsce posłano Deckera, aby się rozejrzał i upewnił,
że wszystko jest tak, jak być powinno. Aby pobawił się w niańkę, jak
to określał sam Decker. Podążał za taksówką w gęstym ulicznym
ruchu, aż w końcu zatrzymał się, kiedy McKittrick wysiadł w pobliżu
Schodów Hiszpańskich. Decker szybko przypiął motocykl do latarni i
udał się za agentem. Wokół było tylu turystów, że McKittrick
powinien bez problemu wtopić się w tłum, ale jego blond włosy, które
należałoby raczej ufarbować na mniej efektowny czarny kolor, od
razu rzucały się w oczy. Kolejny błąd w sztuce, pomyślał Decker.
Strona 10
Mrużąc oczy w jaskrawym popołudniowym słońcu, poszedł za
McKittrickiem, mijając kościół Trinita dei Monti, a następnie
schodząc po Schodach Hiszpańskich na plac Hiszpański. Miejsce to,
niegdyś rozsławione przez kwiaciarki, dziś zajmowali uliczni
handlarze rozkładający przed sobą biżuterię, wyroby ceramiczne i
obrazy. Ignorując wszystko, co mogło go rozproszyć, Decker trzymał
się McKittricka, skręcając w prawo za fontanną z łódką Berniniego,
lawirując w tłumie, mijając dom, w którym w 1821 roku umarł Keats,
i w końcu dostrzegając, że obiekt wchodzi do kawiarni.
Jeszcze jeden błąd w sztuce, pomyślał Decker. Szukanie
schronienia w miejscu otoczonym takim tłumem to głupota, gdyż
trudno zauważyć kogoś, kto nas obserwuje. Decker wybrał częściowo
osłonięty punkt i przygotował się na dłuższe czekanie, jednak
McKittrick znów pojawił się nadspodziewanie szybko. Towarzyszyła
mu kobieta, dwudziestokilkuletnia Włoszka, wysoka i szczupła,
zmysłowa, o owalnej twarzy otoczonej krótkimi ciemnymi włosami i
z okularami przeciwsłonecznymi zatkniętymi na czubku głowy. Miała
na sobie kowbojskie buty, obcisłe dżinsy i czerwoną koszulkę
podkreślającą biust. Nawet z odległości prawie trzydziestu metrów
Decker widział, że nie miała stanika. McKittrick obejmował ją
ramieniem. Ona z kolei trzymała mu dłoń na biodrze, kciukiem
zahaczając o tylną kieszonkę spodni. Udali się wzdłuż Via dei
Condotti, przeszli na zacienioną prawą stronę ulicy, zatrzymali się na
schodach prowadzących do jednego z budynków, łapczywie się
pocałowali i weszli do środka.
Strona 11
4
Telefon zadzwonił o dziewiątej wieczorem. Decker powiedział
McKittrickowi, że podany numer nie połączy go z aparatem w jego
hotelu. Jednak był to numer automatu telefonicznego w innym hotelu
przy tej samej ulicy, gdzie Decker mógł spokojnie zaczekać w holu,
czytając gazetę i nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.
Co pół godziny, poczynając od ósmej, podchodził do automatu,
czekał przez pięć minut, po czym wracał na wygodny fotel. O
dziewiątej, gdy telefon w końcu zadzwonił, był już na miejscu, aby go
odebrać.
- Halo?
- Baldwin? - W słuchawce odezwał się głos McKittricka ze
znajomym lekkim akcentem z Nowej Anglii.
- Edward?
- Spotkanie odbędzie się dziś wieczorem o jedenastej.
- Gdzie?
McKittrick mu powiedział.
Pod wpływem jego słów Decker zmarszczył brwi.
- Do zobaczenia. - Zaniepokojony odwiesił słuchawkę, po czym
wyszedł z hotelu. Choć wcześniej powiedział co innego
McKittrickowi, tak naprawdę odczuwał trudy podróży i wolałby tego
wieczoru nie pracować, zwłaszcza że nie próżnował przez resztę
popołudnia, zgłaszając się do siedziby międzynarodowej agencji
handlu nieruchomościami, dla której rzekomo pracował, aby
potwierdzić swoją przykrywkę. Jego kontakt w agencji miał mu do
Strona 12
przekazania paczkę wielkości książki w twardej oprawie. Po powrocie
do hotelu Decker otworzył pakunek i sprawdził, czy znajdujący się w
niej pistolet, półautomatyczny Walther.380, jest sprawny. Mógł
wybrać potężniejszą broń, jednak wolał niewielkie wymiary walthera.
Pistolet był niewiele większy od dłoni i miał w zestawie kaburę
przypinaną po wewnętrznej stronie dżinsów, przy kręgosłupie.
Wybrzuszenie nie było widoczne spod rozpiętej kurtki. Jednak nie
dodało to Deckerowi pewności siebie.
5
Było ich pięcioro - wysoka, atrakcyjna kobieta, którą Decker
widział z McKittrickiem, oraz czterej mężczyźni, sami Włosi, między
dwudziestym i trzydziestym rokiem życia, szczupli, z zaczesanymi do
tyłu włosami. Ich wygląd wskazywał na to, że tworzyli swoisty klub -
kowbojskie buty, dżinsy, klamry do pasków z motywami Dzikiego
Zachodu, dżinsowe kurtki. Nawet palili ten sam gatunek papierosów -
Marlboro. Jednak łączyło ich coś ważniejszego. Podobieństwo rysów
było uderzające. Byli rodzeństwem.
Siedzieli w prywatnym pomieszczeniu nad kawiarnią w pobliżu
Piazza Colonna, jednej z najpopularniejszych handlowych enklaw
Rzymu, a taki wybór miejsca spotkania martwił Deckera. Nie tylko
było ono zdecydowanie zbyt ruchliwe, ale ponadto McKittrick nie
zdołałby w tak krótkim czasie wynająć pokoju w równie popularnej
okolicy. Liczne puste butelki po winie i piwie stojące na stole
wyraźnie wskazywały na to, że grupa przebywała tu już od dłuższego
czasu.
Strona 13
Podczas gdy McKittrick obserwował sytuację z narożnika
pokoju, Decker zapoznał się z obecnymi, po czym przeszedł do
rzeczy.
- Ludzie, których ścigamy, są niezwykle niebezpieczni - odezwał
się po włosku. - Nie róbcie niczego, co mogłoby wam zagrozić. Jeśli
macie choćby najmniejsze podejrzenia, że zwróciliście na siebie ich
uwagę, odpuśćcie. Złóżcie raport mojemu przyjacielowi. - Wskazał na
McKittricka. - Potem znikajcie.
- Czy wtedy też dostaniemy obiecaną premię? - spytał jeden z
braci.- Oczywiście.
- Bardzo uczciwy układ. - Młody mężczyzna dopił szklankę
piwa.
Deckera zaczynało nieprzyjemnie drapać w gardle od gęstego
papierosowego dymu wypełniającego pomieszczenie. Coraz bardziej
dokuczał mu także ból głowy wywołany zmęczeniem podróżą.
- Dlaczego sądzicie, że znaleźliście ludzi, o których nam chodzi?
Jeden z braci zachichotał.
- Czy powiedziałem coś zabawnego? - spytał Decker.
- Nie pan, ale oni, to znaczy ci, których mieliśmy szukać. Od
razu wiedzieliśmy, kim są. Chodziliśmy z nimi na uczelnię. Zawsze
wygadywali dziwne rzeczy.
- Włochy dla Włochów - wyjaśniła ich siostra. Decker spojrzał
na nią. Do tej pory prawie się nie odzywała.
Była inaczej ubrana niż po południu, miała na sobie nową,
niebieską koszulkę. Nawet pomimo częściowo zasłaniającej widok
Strona 14
dżinsowej kurtki, Decker był w stanie stwierdzić, że wciąż była bez
stanika.
- Tylko o tym mówili. Włochy dla Włochów. - Miała na imię
Renata. Okulary przeciwsłoneczne nadal tkwiły na jej chłopięco
krótkich, ciemnych włosach. - Ciągle narzekali na Wspólnotę
Europejską. Utrzymywali, że zniesienie granic spowoduje skażenie
Włoch obcokrajowcami. Obwiniali Stany Zjednoczone o popieranie
zjednoczenia Europy w celu stworzenia nowego rynku zbytu na
amerykańskie produkty. Jeśli reszta Europy chce się dać
skorumpować, proszę bardzo, ale Włochy muszą walczyć, aby
powstrzymać gospodarczą i kulturową dominację Stanów
Zjednoczonych. Kiedy więc amerykańscy dyplomaci zaczęli ginąć w
eksplozjach, od razu pomyśleliśmy o tej grupie, zwłaszcza po tym, jak
zamachowcy kilka razy zadzwonili na policję, nazywając się Dziećmi
Mussoliniego. Mussolini był jednym z ich bohaterów.
- Skoro ich podejrzewaliście, dlaczego nie zawiadomiliście
policji? - spytał Decker.
Renata wydmuchnęła papierosowy dym i wzruszyła ramionami.
- Dlaczego? Oni byli naszymi znajomymi. Nam nie uczynili
żadnej krzywdy. Ale mogliby to zrobić po wyjściu z aresztu, który by
opuścili z braku wystarczających dowodów.
- Może władzom udałoby się znaleźć dowody.
Renata parsknęła. Gdy poruszyła swoim szczupłym, zmysłowym
ciałem, pod koszulką zakołysały się jej piersi.
Strona 15
- Zapewniam pana, że oni nie są głupi. Nie pozostawiliby
dowodów swojej działalności.
- W takim razie spytam ponownie. Skoro nie istnieją dowody, to
skąd macie pewność, że znaleźliście właściwych ludzi?
- Bo po tym, jak Brian zaczął nam płacić - wskazała na
McKittricka, a Decker z niezadowoleniem stwierdził, że agent podał
jej swoje prawdziwe imię - zaczęliśmy uważniej obserwować naszych
znajomych. Pewnej nocy ich śledziliśmy. Jechali w odległości kilkuset
metrów za limuzyną waszego ambasadora, kiedy wybuch zabił go w
drodze powrotnej do ambasady, po wieczorze spędzonym w operze.
Musieli użyć zdalnego detonatora.
Decker ukrył napięcie, które na chwilę odebrało mu głos.
Zamach na ambasadora Robbinsa wywołał bardzo silną reakcję w
Waszyngtonie, gdzie wysoko postawione osoby na chwilę zapomniały
o zwyczajowej rozwadze i zaczęły się domagać, aby coś uczyniono w
celu powstrzymania tych potworów, i to nie przebierając w środkach.
To właśnie presja pośrednio wywierana na przełożonych Deckera
spowodowała, że z taką życzliwością spojrzeli na kandydaturę
McKittricka. Jeżeli jego informatorzy byli w stanie zidentyfikować
terrorystów odpowiedzialnych za to zabójstwo, rozwiązywało to
połowę problemu. Druga połowa to decyzja, co zrobić z tymi
informacjami.
- Może znaleźli się tam przypadkiem - odezwał się Decker.
- Śmiali się, odjeżdżając. Decker miał ściśnięte gardło.
- Czy wiecie, gdzie mieszkają?
Strona 16
- Renata przekazała mi tę informację - wtrącił się McKittrick. -
Ale oczywiście nie zostaną tam na zawsze. - Podkreślił swoje słowa
wymownym gestem. - Trzeba szybko się z nimi rozprawić.
Jeszcze jeden błąd, zauważył Decker z niepokojem.
Informatorzy nigdy nie powinni znać opinii koordynatora. No i co
McKittrick miał na myśli, mówiąc o „rozprawianiu się”?
- Renata twierdzi, że mają swój ulubiony klub - powiedział
McKittrick. - Jeśli uda nam się ich tam zebrać...
6
- Co ty wyprawiasz, do jasnej cholery? - spytał Decker ze
złością gdy razem z McKittrickiem wyszli na ulicę po zakończonym
spotkaniu.
- Nie wiem, o co ci chodzi.
Decker rozejrzał się niespokojnie. Mrużąc oczy pod wpływem
świateł przejeżdżających samochodów, zauważył boczną alejkę i
chwycił McKittricka pod lewe ramię, odciągając go od głównej ulicy
tętniącej hałaśliwym nocnym życiem.
- Naraziłeś na szwank całą operację - szepnął Decker ostro, gdy
tylko znaleźli się z dala od innych przechodniów. - Podałeś im swoje
prawdziwe imię.
McKittrick sprawiał wrażenie zakłopotanego i nic nie
odpowiedział.
- Sypiasz z tą kobietą - dodał Decker. - Czy twoi instruktorzy nie
wyjaśnili ci, że nigdy, ale to nigdy, nie wolno nawiązywać osobistych
relacji z informatorami?
Strona 17
- Dlaczego sądzisz, że sypiam z...?
- Widziałem, jak dziś po południu ćwiczyliście na stojąco
oddychanie usta-usta.
- Śledziłeś mnie?
- Nie było to zbyt trudne. Złamałeś tyle zasad, że straciłem
rachubę... Czuć od ciebie alkohol, więc zakładam, że z nimi piłeś,
zanim się pojawiłem.
- Chciałem, aby poczuli się swobodnie w moim towarzystwie.
- Pieniądze - odparł Decker. - To one sprawiają, że ci ludzie
czują się przy tobie swobodnie, a nie twoja ujmująca osobowość. To
jest biznes, a nie klub towarzyski. I co ty miałeś na myśli, mówiąc, że
trzeba się z nimi „rozprawić”?
- „Rozprawić?”. Nie pamiętam, żebym coś takiego mówił...
- Brzmiało to tak, jakbyś w obecności osób z zewnątrz
sugerował, że ludzie, których ścigamy, mają zostać... - Pomimo że
rozmawiali przyciszonym głosem w pustej alejce, Decker nie mógł się
zdobyć na wypowiedzenie niebezpiecznych słów.
- Usunięci ostatecznymi metodami - nie miał takich oporów
McKittrick.
- Słucham?
- Czy nie tak brzmi ten nowy eufemizm? Kiedyś mówiło się o
„eliminacji przy użyciu radykalnych środków”. Dziś nazywa się to
„usunięciem ostatecznymi metodami”.
- Gdzieś ty o tym, do cholery, usłyszał?
Strona 18
- A czy nie o to chodzi w tej całej operacji? Ci dranie będą dalej
zabijać, dopóki ktoś ich nie powstrzyma na dobre.
Decker szybko się odwrócił, z otchłani ciemnej alejki wpatrując
się w przechodniów na jasno oświetlonej ulicy, zaniepokojony, że
ktoś mógł coś usłyszeć.
- Czyś ty zwariował? Czy jeszcze komuś o tym powiedziałeś?
McKittrick się zawahał.
- Tej kobiecie? - spytał Decker z naciskiem. - Powiedziałeś jej?
- Cóż, musiałem jakoś zapoznać ją z całą sprawą. Jak inaczej
miałem ich skłonić, aby nam pomogli?
- Jezu - szepnął Decker.
- Nikt tego z nami nie połączy. Założyłem konkurencyjną siatkę.
Oni wyeliminują pierwszą grupę, po czym zadzwonią na policję i
przedstawią się jako Wrogowie Mussoliniego.
- Mów ciszej, do cholery.
- Nikt nie udowodni, że mamy z tym cokolwiek wspólnego.
- Oprócz tej kobiety - stwierdził Decker.
- Ona też nic nie zrobi, kiedy zniknę, nie pozostawiając żadnych
konkretnych dowodów.- Wie, jak się nazywasz.
- Zna tylko moje imię - odparł McKittrick. - Ona mnie kocha.
Zrobi dla mnie wszystko.
- Posłuchaj... - Decker zbliżył się w ciemności, chcąc się
upewnić, że tylko McKittrick usłyszy jego wściekły szept. - Posłuchaj
mnie bardzo uważnie. Rząd Stanów Zjednoczonych nie zleca
Strona 19
zabójstw. Nie namierza i nie zabija terrorystów. Zamiast tego
gromadzi dowody i pozwala sądom na orzekanie właściwych kar.
- Tak, jasne. Zaraz mi powiesz, że Izraelczycy nie wysłali
oddziału specjalnego za terrorystami, którzy zabili jedenastu
żydowskich sportowców podczas Igrzysk Olimpijskich w Monachium
w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym drugim.
- To, co zrobili Izraelczycy, nie ma nic wspólnego z nami. Tamtą
operację przerwano, ponieważ jedna z zabitych przez nich osób
okazała się niewinna. Właśnie dlatego my nie zajmujemy się
zabójstwami.
- Dobrze. Teraz to ty mnie posłuchaj - odparł McKittrick. - Jeśli
pozwolimy tym bydlakom uciec, bo zabraknie nam odwagi, aby
zrobić to, co należy, to obaj stracimy pracę.
- Jutro w samo południe.
- Co?
- Idź do swojego mieszkania i tam siedź - powiedział Decker. -
Nic nie rób. Nie kontaktuj się z tą kobietą. Nie wychodź po gazetę.
Nie rób absolutnie nic. Zapukam do twoich drzwi dokładnie o
dwunastej w południe. Przekażę ci, co w twojej sprawie postanowili
przełożeni. Na twoim miejscu spakowałbym walizki.
7
Wszystkiego najlepszego z okazji czterdziestych urodzin,
powiedział sobie Decker. Na zmęczonej twarzy, której odbicie
obserwował w łazienkowym lustrze, widział skutki niespokojnego snu
spowodowanego kłopotami z McKittrickiem. Wciąż nie pozbył się
Strona 20
bólu głowy wywołanego wyczerpującą podróżą oraz dławiącym
dymem papierosowym, którego musiał się nawdychać. Zamówiony
późnym wieczorem do pokoju posiłek, złożony z makaronu fettuccine
i kurczaka w winie marsala, leżał mu na żołądku. Wydawało się, że
dorobił się kilku kolejnych zmarszczek na swojej surowej twarzy, a
wokół niebieskawozielonych oczu zauważył pierwsze oznaki kurzych
łapek. Jakby jeszcze tego było mało, znalazł siwy włos w dość długiej,
falującej, rudawozłotej fryzurze. Wyrwał go, mrucząc pod nosem.
Sobotni poranek. Dla większości ludzi to początek weekendu,
pomyślał Decker, ale nie w mojej branży. Nie pamiętał, kiedy ostatnio
doświadczył uczucia relaksu, kojarzonego z prawdziwym weekendem.
Z jakiegoś niezrozumiałego powodu przypomniał sobie wędrówkę
śladem McKittricka w dół Hiszpańskich Schodów, a potem obok
domu, w którym umarł Keats. Wyobraził sobie Keatsa wykasłującego
z siebie życie, wypełnionego gruźlicą która go dusi. Taki młody, a
jednak już zdążył osiągnąć wielkość.
Potrzebuję przerwy.
Decker włożył strój do joggingu i starając się ignorować mgiełkę
samochodowych spalin oraz tłumy na chodniku, pobiegł do siedziby
agencji handlu nieruchomościami, gdzie zgłosił się poprzedniego
dnia, przekonany, że chaotyczna trasa, którą obrał, nie pozwoli
nikomu go śledzić. Po okazaniu dowodu tożsamości został
wpuszczony do biura, w którym znajdował się telefon z
zamontowanym koderem. Pięć minut później rozmawiał ze swoim
przełożonym, przebywającym w podobnej agencji w Aleksandrii w