2594

Szczegóły
Tytuł 2594
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2594 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2594 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2594 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KORNEL MAKUSZY�SKI AWANTURA O BASI� I Jeden poci�g przychodzi, a drugi odchodzi 3 II S�owa wa�ne nale�y ry� na miedzi, a nie na papierze 12 III Polowanie na pana z ulicy Chmielnej 22 IV Wielki pisarz i ma�a dziewczynka 31 V �owy na grubego zwierza 41 VI Nowy s�d Salomona 51 VII Tak si� musia�o sko�czy� 61 VIII Oj, Basiu, Basie�ko 72 IX U�miech krwawego Heroda 83 X "Intryga i mi�o��" 92 XI G�os zza �wiata 101 XII Szukanie duszy 112 XIII Narodziny cz�owieka 124 XIV Znowu zaczyna si� wiosna 132 I JEDEN POCI�G PRZYCHODZI, A DRUGI ODCHODZI Opowie�� t�, tak prawdziw� jak wiosna i tak pe�n� radosnych u�miech�w jak pogodny dzie�, musimy - z serdecznym �alem serca - rozpocz�� wspomnieniem zdarze� bolesnych i smutnych. Jak spoza ci�kich, czarnych, burzliwych chmur s�o�ce wreszcie jasn� smug� wytry�nie i oz�oci �lady kl�ski i zniszczenia, tak i w tej opowie�ci przewali� si� musz� chmury przez pierwsze stronice jak przez czyste obszary nieba. Jak w �yciu, jak w �yciu... Jedna szcz�liwa godzina rodzi nast�pn�, znaczon� �zami, a� smutek zel�eje i znowu jasn� godzin� przywo�a. Nie ceniliby�my rado�ci, gdyby by�a wiecznotrwa�a i snu�a si� nieprzerwanie. Gorycz b�lu i dotkliwo�� cierpienia tym s�odsz� nam czyni� rado��, co si� zjawi. Nie by�oby rado�ci bez smutku. Nikt by nie wiedzia�, �e to rado�� w�a�nie. Tym skwapliwiej witamy dzie�, �e przed nim snu�a si� mroczna, o�lep�a noc. To co si� zdarzy�o przed rozpocz�ciem tej niezwyk�ej historii, by�o noc�, smutkiem i �mierteln� przygod�. Poniewa� serce nasze dr�y jeszcze na wspomnienie tego, co si� sta�o, opowiemy kr�tko o wszystkim. Wystarczy niewiele s��w, a ka�de, b�dzie mia�o kszta�t �zy. Nigdy nie mo�na by�o odgadn��, kim by�a m�oda pani w �a�obnej sukni, wiod�ca za r�k� ma��, mo�e pi�cioletni� dziewczynk�. Wysiad�a z poci�gu na w�z�owej stacji kolejowej, po kt�rej w r�ne strony czo�ga�y si� poci�gi jak olbrzymie g�sienice. �wiadkowie opowiadali, �e �pieszy�a si� bardzo, pragn�c zd��y� do bufetu, gdzie chcia�a nakarmi� dziewczynk�; m�wili inni, �e w czasie podr�y by�a dziwnie milcz�ca, a w du�ych jej oczach zna� by�o niepok�j; wioz�a roze�miane dziecko i jak�� wielk� zgryzot�. Samotne kobiety w czerni nie w�druj� zazwyczaj ze szcz�ciem w sercu. Nikt nie umia� powiedzie� wiele wi�cej o tej smutnej pani, bo chocia� wsp�towarzysze podr�y odznaczaj� si� nadmiern� ciekawo�ci�, jej nie zadawano pyta�. Jej blada, pi�kna twarz i oczy zamglone, jakby w pustk� patrz�ce, onie�miela�y ludzi. Przys�uchiwano si� jej rozmowie z dzieckiem, kt�ra by�a w�a�ciwie nieustann� gadanin� dziewczynki przerywan� rzadko jej cichym s�owem: "Tak, Basie�ko!" albo: "Nie, moja male�ka!" Ostatnie jej powiedzenie, kt�re s�yszano, by�o zapowiedzi�, �e na najbli�szej stacji dziewczynka dostanie mleka. Zaraz potem zdarzy�o si� nieszcz�cie. W skis�ym, zadeszczonym mroku wieczornym pani ta z�y obra�a kierunek, by� te� mo�e, �e zamy�lona, nie zdawa�a sobie sprawy, �e wychodzi z poci�gu przez drzwi niew�a�ciwe. O, Bo�e mi�osierny! Jak grzmot po ziemi si� tocz�cy, jak zwierz straszliwy, dudni�cy straszliwo�ci� �elaznego zgie�ku, wypad� z mroku poci�g. Kobieta w czerni ostatnim, okropnym wysi�kiem zdo�a�a odrzuci� dziewczynk�... Odm�wmy wszyscy cichutko modlitw� za bohatersk� matk�, co ostatnim ruchem wyrwa�a swoje dziecko �mierci jak tygrysowi. - Pr�dko! O��wka i kawa�ka papieru! - zawo�a� duszonym g�osem lekarz, blady ze wzruszenia. Marszcz�c czo�o, jak gdyby chcia� sobie dok�adnie przypomnie� zas�yszane s�owa, pisa� co� na kartce, kt�r� poda� urz�dnikowi. - To zdo�a�a wyszepta� - rzek� g�ucho. - Jaki� adres? - Tak. Tam nale�y skierowa� dziecko. Biedna male�ka... Gdzie ona jest? - W drugim pokoju. - Co robi? - Nie rozumie, co si� sta�o... Wci�� pyta o matk�. - Chod�my tam do niej - rzek� bardzo cicho. Dziewczynka spojrza�a na wchodz�cych, jakby zdziwiona, �e w�r�d nich nie by�o matki. Siedzia�a na krze�le, odziana w niebieski p�aszczyk. Spod mi�kkiej czapeczki wymyka�y si� jasne, kr�tko przystrzy�one w�oski. Gdyby nie sukieneczka, mo�na by mniema� w pierwszej chwili, �e to jasnooki, puco�owaty ch�opczyk. Trzech pan�w, jakby onie�mielonych, zatrzyma�o si� przy drzwiach, kt�re szybko za sob� zamkn�li, a lekarz zbli�y� si� do dziewczynki. Patrzy� na ni� d�ugo i d�ugo nie przemawia�, jak gdyby s�owa nie mog�y przecisn�� si� przez jego gard�o. Wreszcie po�o�y� r�k� na jej g��wce i lekko j� pog�adzi�. - Jak ci na imi�, male�ka? Dziewczynka spojrza�a na niego zal�k�ym spojrzeniem i nie odpowiedzia�a. - Nie b�j si�, kochanie - m�wi� lekarz dr��cym, mi�kkim g�osem. - My wszyscy bardzo ci� kochamy... Bardzo, bardzo... Pewnie si� nazywasz Marysia? - Nie Marysia... - odpowiedzia�a cichutko. - Wi�c Jadzia? - Jadzia te� nie... - Mo�e Basia? Dziewczynka u�miechn�a si�. - Tak. Basia nazywa si� Basia. - A jak dalej? - Dalej nie wtem. Mamusia wie. Niech pan zawo�a mamusi�! Lekarz przymkn�� oczy. - Basie�ko kochana... - zacz�� m�wi� z trudem. - Twoja mamusia. . Och, jaki Basia ma �liczny p�aszczyk! A jakie w�oski... - Jak ch�opczyk! - o�wiadczy�a z powag� dziewczynka. - Mamusia mi obci�a. - Tak, tak... Pochyli� si� nad ni� i otoczy� ramieniem. - Pos�uchaj, Basie�ko... Twoja mamusia odesz�a... - Ale zaraz przyjdzie? - Nie, male�ka. Ju� nie przyjdzie... - Czemu nie przyjdzie? Ja chc� spa�! - Bo twoja mamusia posz�a daleko, bardzo daleko... - Czemu daleko? Gdzie to jest daleko? - Posz�a a� do nieba... - Teraz przecie ciemno - m�wi�a dziewczynka patrz�c na niego podejrzliwie. Lekarz stropi� si� i nieporadnie roz�o�y� r�ce. W ten spos�b mo�na by�o wie�� z dzieckiem rozmow� bez ko�ca. Tar� r�k� czo�o i w ten starodawny spos�b wygrzeba� w stroskanej g�owie my�l bardzo rozs�dn�. - Zatelefonuj� po �on� - rzek� do trzech pan�w przys�uchuj�cych si� w milczeniu. Nie. up�yn�o p� godziny, a pani doktorowa znalaz�a si� na miejscu smutnych wypadk�w. Obja�niona zwi�z�ym szeptem o nieszcz�ciu i niedoli dziecka, za�atwi�a spraw� ze wzruszaj�c� prostot�. - P�jdziemy spa�, male�ka! - rzek�a do Basi g�osem sprytnie udaj�cym g�os bardzo weso�y. Dziewczynka da�a zna� u�miechem, �e nie mog�c doj�� do �adu z j�kaj�cym si� m�czyzn�, ch�tnie i bez protest�w gotowa jest do gor�cej przyja�ni z t� pani�, odzian� podobnie jak jej matka. Serduszko wiedzia�o o tym, �e to kto� inny i kto� obcy, senne spojrzenie jednak nie umia�o ju� da� sobie rady z mglisto�ci� zarys�w. Pani doktorowa, kobieta za�ywna i energiczna, czerstwo�ci� zdrowia zaszczyt przynosz�ca lekarskiej sztuce m�a, wzi�a j� na r�ce i ze wzruszaj�c� tkliwo�ci� przytuliwszy do piersi wynios�a j� z kolejowego budynku. - �pij, biedactwo - szepn�a patrz�c na dziecko. Z nies�ychanym zasobem mi�kkich s��w, por�wna�, przeno�ni i przyk�ad�w, z ca�ym arsena�em sposob�w, znanych jedynie kobiecemu sercu, zdo�a�a nazajutrz wyja�ni� dziewczynce, �e jej matka nigdy ju� nie powr�ci. Basia poj�a tylko tyle, �e j� okropnie skrzywdzono, o czym oznajmi�a d�ugim p�aczem. Pani doktorowa usi�owa�a sca�owa� �zy z jej ocz�t, co musia�o by� prac� uci��liw�, gdy� i w jej oczach zacz�y si� one gromadzi�, gwa�towne i niepowstrzymane. Dwie kobiety p�aka�y cichutko, przytulone do siebie tak, �e nie mo�na by powiedzie� dok�adnie, do kt�rej z nich kt�ra �za nale�y. Innych jednak rzeczy te� nie mo�na by�o odgadn��. Naj�ci�lejsze poszukiwania do niczego nie doprowadzi�y; nie znaleziono �adnych dokument�w w torebce nieszcz�liwej kobiety, a w wagonie �adnych walizek ani zawini�tek. Najrozs�dniejsze wydawa�o si�, przypuszczenie, �e albo j� w drodze okradzione, albo biedna ta pani, g��boko jak�� trosk� przej�ta, pogubi�a to, co ze sob� wioz�a. Wiele s�uszno�ci mog�o tkwi� w przypuszczeniu, �e jecha�a tam, gdzie j� wszystko oczekiwa�o. Nie znaleziono ani �wistka papieru, tylko niewielk� ilo�� bezimiennych pieni�dzy i bilet kolejowy do Warszawy. - Jakie� nieszcz�cie gna�o t� nieszcz�liw� - m�wi� lekarz. - Albo zapomnia�a o wszystkim, albo nie mog�a my�le� o niczym innym. Niech j� B�g przyjmie mi�osiernie, bo bardzo musia�a cierpie�. Ca�e szcz�cie, �e mia�a jeszcze tyle si�, aby wyszepta� kilka s��w. Patrzy� na kartk�, na kt�rej zanotowa� kilka wyraz�w. - Do�� znane nazwisko - m�wi� jakby do siebie. - Jak my�lisz? - zwr�ci� si� do �ony, na kt�rej kolanach siedzia�a dziewczynka. - Co teraz nale�y zrobi�? Pani doktorowa spojrza�a na Basie zamy�lona. Zdawa�o si� jej, �e dziecko pojmuje roztropnie, i� o nim jest mowa, rzek�a wi�c szybko: - Pom�wimy o tym p�niej.. Do�� niezdarn� by�a dyplomacja dobrej kobiety, wida� bowiem by�o, �e umy�lnie odwleka chwil� rozstania si� z dziewczynk�. Usi�owa�a wm�wi� we wszystkich, �e nale�y czeka� jakich� wie�ci od krewnych nieszcz�liwej pani w �a�obie, kt�rzy po przeczytaniu w gazetach wiadomo�ci o okropnym wypadku zg�osz� si� niew�tpliwie poj�wszy z opis�w, kim by�a ta matka podr�uj�ca z dzieckiem. Nikt si� jednak nie zg�asza�. Min�o dni kilka, a znik�d nie nadszed� ani list, ani depesza. - Trzeba dziecko odes�a� pod tym adresem - rzek� lekarz. - Rzecz dziwna, �e ta osoba nie zg�osi�a si� sama. Przecie czyta chyba gazety. - Je�li jest osob� rozs�dn�, to nie czyta - mrukn�a jego �ona. - Wszystko jedno. Dziecka przetrzymywa� nie mo�emy. - Czy tak bardzo ci przeszkadza? To rozkoszne dziecko? - Bynajmniej! Wcale mi nie przeszkadza. C� za przypuszczenie! Ty by� je, oczywi�cie, zatrzyma�a na zawsze. - Och! Z najwi�ksz� rado�ci�! - Wiem o tym, bo od kilku dni wyprawiasz przedziwne sztuki. Nie, moja kochana... Ca�ym sercem do niego przylgn��em, ale czas najwi�kszy, aby je odes�a�. jutro napisz� list wedle adresu, aby Basi oczekiwano na dworcu w Warszawie, a pojutrze dziewczynka pojedzie. - Jak to "pojedzie"? Sama? - Do Warszawy niedaleko. Wsadzi si� j� do wagonu, odda pod opiek� podr�nych, a w Warszawie j� odbior�. Adres jest wyra�ny. - Czy nie lepiej b�dzie wys�a� j� poczt�? - zapyta�a pani doktorowa z irytacj�. - W Anglii zdarzy� si� taki wypadek... - Ty by� nawet mnie wys�a� poczt�... - Niemo�liwe. Poczta przyjmuje pakunki jedynie do dwudziestu kilogram�w. Ci�ary o wadze osiemdziesi�ciu wysy�a si� ci�arowym poci�giem... - odrzek� on z powag�. Basia nie wiedz�c o tym, �e jest przedmiotem burzliwych konferencji, przebrn�wszy przez kilka dni, jakich� ponurych, rozp�akanych, bardzo dziwnych i strasznych, powr�ci�a ju� do swego b��kitnego kraju, nad kt�rym u�miecha si� czyste nieb�g Przez kilka dni szuka�a matki zdziwionymi oczami i czu�a trwog� w serduszku. Wieczorem, zanim usn�a w ramionach pani doktorowej, zdawa�o si� jej, �e s�yszy kroki mamusi; zdawa�o si� jej raz jeden, �e j� widzi. Potem, powoli, znana posta� zacz�a si� rozp�ywa� w srebrzyst� mg��, zamazywa� i nikn��. Zwalista postura tej pani, co j� ca�uje i pie�ci, zas�oni�a swoim ogromem to wszystko, co si� dot�d ukazywa�o tu� przed jej oczkami. Znowu si� na �wiecie uczyni�o niebiesko. Wielkie zdarzenia nie mog�y si� zmie�ci� w jej serduszku; najmniej j� obchodzi�y d�ugie narady tego pana z t� pani�. Dopiero kiedy ta pani chwyci�a j� nagle w obj�cia i zacz�a g�o�no p�aka�, Basia, uznawszy, �e przez kobiec� solidarno�� nale�y to r�wnie� uczyni�, bekn�a te�, bole�nie pochlipuj�c. P�akanie jest tak� sam� dobr� zabaw� jak ka�da inna, je�li tylko nie trwa zbyt d�ugo, bo to nie ma wielkiego sensu. Troch� jednak pop�aka� zawsze mo�na, tym bardziej, skoro to tej dobrej pani zdaje si� robi� przyjemno��. �zy pani doktorowej pada�y jak deszcz z burzliwej chmury. Pan doktor wys�a� list, dok�adny, obszerny, wszystkie smutne wypadki naj�ci�lej opisuj�cy, i prosi� osob�, kt�rej Basia zosta�a powierzona, aby we �rod� o godzinie pi�tej po po�udniu oczekiwa�a na dworcu, gdy� dziewczynka pojedzie sama. List by� polecony, osobi�cie przez lekarza nadany, adres za� podkre�lony czerwonym o��wkiem, aby zwr�ci� uwag� poczty na jego wa�no��. Zachowane zosta�y wszystkie �rodki ostro�no�ci. - Dziecku nic si� sta� nie mo�e - uspokaja� �on�. - Dziecko jest nadzwyczaj roztropne i da sobie rad�. A ty nie pojedziesz... Trzy razy by�a� w Warszawie. Dwa razy ci� okradli, raz wpad�a� pod auto i z�ama�a� nog�. Teraz nie usz�aby� z �yciem. Pan doktor mia� o stolicy wyobra�enie zgo�a ponure. Pani doktorowa, zamkn�wszy si� z Basi� na tajnej naradzie gabinetowej, usi�owa�a jej wyja�ni�, jakie ogromne czekaj� j� przedsi�wzi�cia. Uspokaja�a j� wymownie, �e dzieci cz�sto podr�uj� same, nawet na ogromnych przestrzeniach, �e dziecka nikt nie skrzywdzi, a w Warszawie zajm� si� ni� serdecznie Dziewczynka s�ucha�a uwa�nie i nie zg�osi�a �adnego sprzeciwu. Owszem, to mo�e by� zabawne. Narada trwa�a dwie bite godziny; uczestnicy wyprawy do bieguna p�nocnego mniej s� przewiduj�cy ni� pani doktorowa. Om�wione zosta�y wszystkie, nawet najmniej prawdopodobne, wypadki, jak: porwanie u�pienie podr�nego za pomoc� zatrutych papieros�w i zepsucie si� lokomotywy. Czarne s�owa pani doktorowej przelecia�y jak burza przez jasn� g�owin� i po chwili nie by�o z nich �ladu. Jeden tylko kolorowy ptaszek polata� nad dziewczynk� i �piewa� o nadzwyczajnej podr�y. Dobra kobieta zaprowadzi�a Basi� na dalekie miejsce poza miastem, gdzie ros�y drzewa i krzy�e, i tam kazawszy jej ukl�kn��" d�ugo do niej m�wi�a szeptem cudownie serdecznym. S�o�ce �wieci�o bladoz�oci�cie a czerwone li�cie pada�y z drzew cichutkim szelestem. Basia powiedzia�a tak samo cichutko: - B�d� zdrowa, mamusiu! We �rod�, nakarmiwszy dziewczynk� na zapas tak obficie, jak gdyby mia�a przep�yn�� Atlantyk, przezorna pani zawiesi�a na jej szyi tabliczk� z tektury i atramentowym o��wkiem napisa�a na niej adres "odbiorcy". Ofiarowa�a jej ma�� torebk� nadzian� do rozpuku cukierkami, czekolad� i wszelk� s�odk� pociech� ciel�cych lat cz�owieka, potem, na godzin� przed odej�ciem poci�gu, rozpocz�a uroczysto�� po�egnania. Tych czu�o�ci, tych okrzyk�w, tym napomnie�, tych �ez i poca�unk�w, poca�unk�w i �ez ludzkie pi�ro nie opisze. Ma�ym urozmaiceniem tej ceremonii by� okrzyk burzliwy, nag�y, hucz�cy i najmniej spodziewany: - M�u! Je�li temu dziecku co� z�ego si� stanie, b�dziesz przekl�ty! Powiedziane, raczej zakrzykni�to by�o to z tak� moc� �e pan doktor zadr�a�. - C� mu si� mo�e sta�, u Boga Ojca! rzek� nie do�� niepewnie. "Wy�szych dziesi�� tysi�cy" miasteczka w skromnej liczbie o�miu najwa�niejszych obywateli podziela�o roztropne to zdanie. Wprawdzie Warszawa jest miastem �ar�ocznym, ale dzieci tam nie jedz�. Starano si� �artobliwie uciszy� niepokoje pani doktorowej i doda� jej ducha, co by�o niejak� przesad�, s�dz�c bowiem z nadmiaru cielesnej pow�oki i duch jej musia� mie� poka�ne rozmiary. Wszyscy znali niedawne dzieje dziewczynki, wi�c tkliwo�� dla osieroconego dziecka, kt�re - s�dz�c z �a�obnego stroju jej matki - nie mia�o ju� zapewne i ojca, przywiod�a wszystkich dobrych ludzi na dworzec kolejowy. Brak by�o jedynie pana starosty i fotografa, gdyby bowiem uda�o si� te osobisto�ci zaanga�owa� do zespo�u zebranego na dworcu, odjazd Basi nie r�ni�by si� niczym od uroczystego wyjazdu ministra. Sprawiedliwie jednak przyzna� nale�y, �e jeszcze �adnego ministra na �wiecie nie �egna�o tyle �ez, ile ich pop�yn�o z ocz�w pani doktorowej. Poniewa� umys�y zr�wnowa�one przestrzegaj� dok�adnych termin�w wszystkich czynno�ci, zacna kobieta zacz�a roni� �zy o godzinie drugiej pi�tna�cie, na kwadrans przed odej�ciem poci�gu; przedtem postanowi�a bacznym suchym okiem obejrze� wszystko, co mog�o mie� zwi�zek z podr�. Energicznym krokiem pobieg�a w stron� dychawicznie sapi�cej lokomotywy, na �elaznego potwora pobie�ne tylko rzuci�a spojrzenie, lecz d�ugim i przenikliwym zajrza�a w oczy maszynisty. Zdumia� si� nieco poczciwy ten cz�owiek, na wskro� bystrym wzrokiem, jak ostrym gromieniem, przewiercony. Potem uczyni� to, co mu si� wyda�o najrozs�dniejsze: wzruszy� ramionami. A pani doktorowa dojrzawszy zapewne w jego oczach powag�, pozbawion� wszelkiej lekkomy�lno�ci i sk�onno�ci do burzliwych awantur, pocz�a przebiega� wagony i zagl�da� we wszystkie przedzia�y. Wreszcie, po d�ugim wahaniu wybra�a jeden. Nie chcemy nara�a� na nag�e p�kni�cie ani w�asnego, bardzo czu�ego serca, ani tkliwych serc czytelnik�w, dlatego nie opiszemy sceny po�egnania. Mia�o ono by� wprawdzie uroczysto�ci� zbiorow�, ca�y jednak ceremonia� pogruchota�a pani doktorowa. Nie mia�a w�asnego dziecka, wi�c wszystk� niezmierzon� mi�o��, wype�niaj�c� jej zacne serce, chcia�a da� na drog� biednej dziewczynce. Wyrywa�a j� z ka�dych ramion, nikomu nie pozwoli�a jej poca�owa�, przerywaj�c wszystkie czu�o�ci okrzykiem: "Czy chcecie zam�czy� dziecko?" - tuli�a j� i �ciska�a, z nadej�ciem za� w�a�ciwej pory wybuchn�a p�aczem. Na w�asnych r�kach zanios�a j� do wagonu. Otar�szy wielkie �zy, aby nie kapa�y na s�owa, rzek�a do zgromadzonych w przedziale: - Prosz� pa�stwa! Ta dziewczynka jedzie sama do Warszawy! Sama! A dlatego sama, �e jest sierot�. Adres ma na piersi, na tekturowej kartce... Jedzenie w torebce. W Warszawie po ni� si� zg�osz�... Prosz� na ni� uwa�a�, prosz� si� ni� zaopiekowa�... Niech si� nie zbli�a do okna! Niech si� nie zazi�bi1. Prosz� pana, aby pan nie pali� papieros�w! Przecie� przez dwie godziny mo�e si� pan powstrzyma�! O, pani jako� przyzwoicie wygl�da... Niech pani na ni� uwa�a... Prosz� jej nie dawa� owoc�w, bo pewnie nie umyte, a m�j m�� m�wi, �e o cholera �atwo... Czy mog� liczy� na wszystkich tu zebranych! - Dobrze, dobrze, prosz� pani - b�kn�� kto� w imieniu spo�ecze�stwa. Pani doktorowa jednak�e postanowi�a zastosowa� na wszelki wypadek lekk� gro�b�: - Bo inaczej Pan B�g by was pokara�! Zdumia�a si� zebrana gromadka, lecz pani doktorowa nie zwr�ci�a na to uwagi. - Male�ka - zwr�ci�a si� do dziewczynki. - Ci pa�stwo zaopiekuj� si� tob�. Ale jedz tylko to, co ja ci da�am, i nie bierz od nikogo. Nikomu dzisiaj wierzy� nie mo�na. Aha! Gdyby ci si� chcia�o... (nachyli�a si� do ucha Basi i t�umaczy�a jej co� bardzo zawile) - to powiesz o! tej pani, a ta pani ci� zaprowadzi. Pan konduktor! Dobrze, �e pan tu przyszed�, panie konduktorze. Uchwyciwszy go palcami za guzik od munduru, obja�ni�a dok�adnie o jego straszliwej odpowiedzialno�� i zakl�a na wszystkie moce niebia�skie i piekielne aby co kwadrans zajrza� do przedzia�u. Zirytowany gwizd lokomotywy i nawo�ywania wszystkich zebranych przed wagonem da�y zna� pani doktorowej, �e rozpoczyna si� akt ostatni. Kto� uni�s� dziewczynk� na r�kach, tak �e mog�a wyjrze� przez okno. Pani doktorowa chcia�a jeszcze krzykn��, ale nie mog�a. Co� j� d�awi�o w. gardle, wi�c tylko spojrzeniem wo�a�a tak serdecznie... tak serdecznie... �liczna, jasna g��wka mign�a tak jak b�ysk odbity z lusterka. Zdawa�o si�, �e kto� postawi� kwiatek za szyb� wagonu. Kiedy zach�anny las po�kn�� poci�g, pani doktor�w sta�a jeszcze, patrz�c spojrzeniem smutnym i jakby roz�alonym. - Chod�my ju� - rzek� lekarz. - Przedtem jednak za�yj jaki� proszek na u�pienia sumienia. Mam takie przeczucie, �e pos�ali�my to dziecko na zgub�, a moim przeczuciom mo�esz wierzy�. Czy przed trzema laty nie powiedzia�am ci, �e ci� spotka nieszcz�cie, i czy nie z�ama�e� wtedy nogi? - Z�ama�em nog�, bo na chodniku le�a�a pestka �liwki. Czemu nie przeczu�a�, �e kto� b�dzie jad� �liwki Twoje przeczucia s� mizerne. Dziewczyna zajadzie zdrowa, bo ja mam takie przeczucie. - A czemu ci, do kt�rych wys�a�e� list, wcale ci nie odpisali? - Najpierw dlatego, �e s� to Polacy, a Polacy ma�o kiedy odpisuj� na listy, a nast�pnie dlatego, �e nie mieli na co odpisywa�. - I Basia jedzie do takich barbarzy�c�w, co nie odpisuj� na listy! Kto nie odpisuje na listy, mo�e r�wnie dobrze zag�odzi� dziecko albo bi� je przy ka�dej sposobno�ci. No! Niechby co� podobnego dosz�o do mojej wiadomo�ci! Uprzedzam ci�, �e za jaki� miesi�c pojad� do Warszawy, aby si� przekona�, co tam wyprawiaj� z dziewczynk�. Czego ta figura chce od ciebie? - Jaka figura? A, ten... Z uni�onym uk�onem zbli�y� si� do lekarza m�odzian zapowietrzony omdlewaj�cym zapachem zab�jczych perfum. - W�a�nie szed�em do pana doktora - m�wi� z przej�ciem. - Czy pan doktor nie by�by �askaw odwiedzi� babuni? - Przecie� by�em u niej onegdaj - odrzek� lekarz bez entuzjazmu. - Babunia zdrowa jak grenadier. - By� mo�e. Babunia jednak dosz�a do przekonania, �e ma solitera, bo j� bardzo mdli. - Chyba nie soliter, tylko te perfumy - mrukn�a doktorowa. - To siedemdziesi�ta si�dma przypad�o�� w tym roku - rzek� doktor. - Wi�c o co idzie? - O jaki� �rodek na md�o�ci. Babunia od dw�ch dni niczego nie bierze do ust, opr�cz kapusty i kawa�ka wieprzowiny. Czy pan doktor b�dzie �askaw? - B�d� �askaw - rzek� doktor niecierpliwie. - Czekaj pan! Zaraz panu zapisz�. Zacz�� grzeba� w kieszeniach i znalaz�szy jak�� kartk�, szybko na niej pisa�, u�ywszy torebki pani doktorowej jako podk�adki. - Ma pan, do nast�pnej choroby wystarczy... Zapowietrzony wnuk zn�kanej babuni wzi�� t� osobliw� recept� na jaki� niewinny �rodek i zdziwi� si�, �e na odwrotnej stronie karteczki wypisany by� jaki� warszawski adres. Pan doktor znany by� jednak�e z roztargnienia. A przed chwil� wydawa� si� jeszcze bardziej roztargniony ni� zwykle. II S�OWA WA�NE NALE�Y RY� NA MIEDZI, A NIE NA PAPIERZE Basia siedzia�a w przedziale wagonu jak skowronek w�r�d puchacz�w. Podr�ni zawsze na pocz�tku podr�y s� napuszeni i dopiero po niejakim czasie uk�adaj� pi�ra, aby je nastroszy� znowu, ile razy nowy podr�ny wchodzi do przedzia�u. Wtedy wszyscy, jak gdyby zm�wieni, milkn� i staraj� si� przybysza odstraszy�. Poniewa� o tych obyczajach wszyscy wiedz�, nikt sobie przeto wiele nie robi z gro�nych min i bezwstydnie zajmuje wolne miejsce. Podr�ni zazwyczaj przypatruj� si� sobie spode �ba, wedle ceremonia�u zachowanego od czasu wynalezienia kolei �elaznej. Tym razem zaniedbano lekkomy�lnie tego roztropnego obyczaju, gdy� wszyscy obserwowali dziewczynk�. Zaj�cie si� t� okruszyn� by�o tak �ywe, �e zaniedbano r�wnie� wzajemnych zapyta�: "Czy pan(i) daleko jedzie?" Z podnieconego przem�wienia pani doktorowej wiedziano, �e ta ma�a jedzie do Warszawy, nie mia�o wi�c sensu pytanie jej o cel podr�y. Wiele jednak w tym wszystkim by�o punkt�w nie wyja�nionych: dlaczego ten berbe� jedzie sam, kim jest ta wymowna mama, kt�ra im grozi�a boskim skaraniem, sk�d ta gwa�towna troska o dziecko nazwane sierot�? Z tych tajemnych zagadnie� wyp�ynie oczywi�cie jeszcze kilka innych. W przedziale siedzia�y dwie panie i jeden pan. Basia skulona w k�ciku, by�a czwarta. Panie nie wygl�da�a na wielkie panie i r�ni�y si� zaledwie tym, �e jedna mia�a czerwony kapelusz, a druga zielony. Poza tym nie posiada�y cech wybitnych i jaskrawych, kt�rymi mog�y si� odr�ni� w gromadzie stu tysi�cy pa�. Obie mia�y oblicza pomazane margaryn� u�miechu i te same musia�y mie� przyzwyczajenia, nie up�yn�o bowiem p� godziny, a obie wydoby�y z koszyczk�w smakowite zapasy i zacz�y je��. Jest to sprawa godna podziwu filozofa, o ile nam jednak wiadomo, �aden dot�d filozof nie usi�owa� rozwik�a� zagadnienia, dlaczego ludzie podr�uj�cy zawsze jedz�. S� dane, �e jedzenie, szczeg�lnie jajek na twardo, znakomicie skraca podr� i jest wybornym lekarstwem na jej rozci�gliw� nud�. Nale�y przyzna�, �e obie panie - i kapelusz zielony, i kapelusz czerwony - jad�y z mniejszym entuzjazmem, ni�by si� tego mo�na by�o spodziewa�. Czyni�y to raczej w celu podtrzymania dobrego zwyczaju. Tajemnicza dziewczynka pozbawia�a je apetytu. Naprzeciwko Basi, tu� przy oknie, siedzia� jedyny w tym damskim zgromadzeniu m�czyzna. By�oby przesad� nazwanie go egzemplarzem okaza�ym. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e wielki rze�biarz grecki Fidiasz nie zatrzyma�by si� na widok tej postaci i nie z�apa�by si� z zachwytu za g�ow�. Jegomo�� by� mocno za�ywny, tak �e przy ka�dym gwa�towniejszym ruchu twarz jego oblewa�a si� czerwieni�. Na twarzy tej malowa�a si� �ywa niech�� do ca�ego �wiata i niezadowolenie z jego urz�dze�; wzrokiem, wyra�nie jadowitym, spojrza� na obie damy i wzruszy� ramionami, z czego mo�na by�o domy�li� si�, �e wzruszenie prawego ramienia przeznaczone by�o dla kapelusza czerwonego, lewe za� skrzywi�o si� na obra�liw� intencj� kapelusza koloru szpinaku; nast�pne spojrzenie by�o t�pym sztyletem, kt�ry zagrozi� morderstwem Basi, reszt� za� spojrze�, chmurnych i zabarwionych smo�� piekieln�, rozdzieli� sprawiedliwie pomi�dzy okno, drzwi, lamp�, lustro i hamulec bezpiecze�stwa. Uko�czywszy t� rewi� oddzieli� si� od �ycia i jego ma�ych spraw, nieczu�y na wszystko, i z pasj�, godn� lepszej sprawy, chwyci� gazet�, obok le��c�. Mo�na by�o oczekiwa�, �e po chwili gazeta, dotkni�ta jego spojrzeniem, zatli si� i zacznie dymi� albo si� zacznie roi� od straszliwych morderstw i nieszcz�liwych wypadk�w. �w dziwny jegomo�� przypomina� �ywo �elazny imbryk, w kt�rym bulgoce ukrop wody. Nale�y doda�, �e wprawdzie do�� rzadko, ale za to gwa�townie zgrzyta� z�bami. Kapelusz czerwony, zauwa�ywszy bystrze te wewn�trzne niepokoje miotaj�ce jegomo�ciem, spojrza� wymownie na kapelusz zielony, kt�ry wyda� westchnienie, jak gdyby chc�c powiedzie�: - �wiat, moja pani, przepe�niony jest wariatami! Obie damy wykre�li�y natychmiast owego mruka z towarzyskiego zespo�u i uznawszy, �e ju� wielki czas zaj�� si� dziewczynk�, rozpocz�y wywiady: - Mo�e zdejmiesz p�aszczyk, kochanie - zaproponowa�a czerwona papryka. - Tak, tak, tu bardzo gor�co - oznajmi� zielony szpinak. - Dobrze! - zgodzi�a si� Basia. Oba zab�jcze kolory pochyli�y si� nad ni�, pomagaj�c jej w zdejmowaniu okrycia, co spowodowa�o nag�e zbiegowisko przed wrogiem ca�ego �wiata. Rzuci� on na obie damy spojrzenie nadziane siark�, dynamitem i gazem truj�cym, po czym z trzaskiem zmi�� gazet�, czym ca�ej ludzko�ci da� do poznania, �e uczciwy cz�owiek w tych warunkach czyta� nie mo�e, wi�c czyta� nie b�dzie. - Przecie panu nie przeszkadzamy! - rzek�a cierpko dama na czerwono. - To si� tylko pani tak zdaje - odrzek� cz�owiek ponury. Zdawa�o si�, �e wydoby� z gard�a nie g�os, lecz nastroszonego je��. - Dziecko ma swoje prawa! - og�osi� szpinak. - Dziecko nie ma �adnych praw, bo dziecko nie spe�nia �adnych obowi�zk�w! - krzykn�� cz�owiek ponury. Zdawa�o si�, �e nie s�owa pad�y na obie damskie urocze g�owy, lecz grad wielko�ci kurzych jaj. Oba wspaniale barwne kapelusze pomin�y milczeniem straszliwie g��bok� uwag� nied�wiedzia, uwag� ich bowiem -zaj�o odkrycie owej tajemniczej kartki, zawieszonej na mocnym sznureczku na piersiach dziewczynki. - To ten adres... - szepn�a papryka. - Ciekawe, bardzo ciekawe! - odszepn�� szpinak. Szpinak jest to jarzyna, kt�ra nie jest zdolna do uwag godnych uwiecznienia. Obie damy odczyta�y kilka s��w z niecierpliw� ciekawo�ci�, zgo�a zach�annie, od razu jednak okaza�y sobie wzajemne rozczarowanie. Nazwisko i adres nie by�y czym� nadzwyczajnym. - To ty, male�ka, nie masz rodzic�w? - zapyta�a jedna dama. Basia spojrza�a na ni� jakby nie rozumiej�c pytania. Jegomo��-chmura gradowa ni st�d, ni zow�d zacz�� b�bni� palcami o szyb�, daj�c tym do poznania wszystkim obecnym, �e zaczyna si� w nim przewraca� zirytowana w�troba. - Pewnie nie ma - obja�ni�a druga dama. - Przecie� ta pani m�wi�a, �e to sierota. A powiedz mi, dziecko, czy ta pani, co ci� tu przyprowadzi�a, to twoja ciocia? - Ciocia! - zgodzi�a si� dziewczynka. Zielone spojrza�o na czerwone. - Jacy to dzisiaj ludzie, moja pani - rzek�a dama do damy. - Najbli�sza krewna, a dziecko samo puszcza w dalek� podr�. Z kartk�, prosz� pani, wysy�a jak zaj�ca... Ale krzycze� to umie, �e nie daj Bo�e! Czarny jegomo�� wpad� bez rozumnego powodu w jakie� nag�e delirium, gdy� przejecha� r�k� po w�osach zburzywszy ich przyrodzon�, leniw� spokojno��, i zacz�� gwa�townie porusza� szcz�kami, jak gdyby �u� kawa�ek kalosza lub twardy rzemie�. Czynno�� ta by�a tak zajmuj�ca, �e Basia, spojrzawszy na niego, nie mog�a ju� oderwa� wzroku od tej maszynerii. Nagle, ku niezmiernemu zdumieniu obu pa�, nastrojonych sm�tnie jak smutno graj�ce basetle, za�mia�a si� jasnym, rozperlonym �miechem i pisn�a: - Ja te� tak! Poniewa� m�ode osoby posiadaj� w wysokim stopniu ma�pie zdolno�ci na�ladowania, zacz�a porusza� szcz�kami, wcale zgrabnie marszczy� czo�o, po czym zerwawszy z g�owy berecik przejecha�a r�czk� po jasnych w�osach. By�a to zabawa tak wspania�a, �e ca�y �wiat razem z dam� na czerwono i z dam� na zielono nie by� wart ju� uwagi. Jegomo��-widmo znieruchomia� na moment i rozwar� oczy w przera�liwym zdumieniu, co przez dziewczynk� zosta�o przyj�te z zachwytem, bo i ona stara�a si� wydoby� z ocz�t wzrok dziki i straszliwy. Zgrzytn�� z�bami, a Basia uczyni�a to samo, zreszt� do�� marnie i bez nale�ytego efektu, ze wzgl�du na mizeracki stan uz�bienia. Jegomo��-upi�r st�a� nagle i znieruchomia�. - Jeszcze, jeszcze! - prosi�a dziewczynka. - Dziwne dziecko - o�wiadczy� kapelusz czerwony. - Pomylone dziecko! - krzykn�� cz�owiek-cmentarz. - C� dziwnego? Dziewczyna! S�owem tym, rzuconym pogardliwym ruchem, dotkn�� obie damy jak rozpalonym �elazem. - Wi�c c� z tego, �e dziewczyna? Co si� panu w tym nie podoba? Nie wolno si� dziecku �mia�? - Wolno, ale nie ze mnie. Nie wypowiedzia� tych s��w, lecz je ulepi� z gor�cej smo�y. - Korona panu z g�owy nie spadnie! Dobry cz�owiek sam zabawi�by dziewczynk� i u�mia�by si� razem z ni�. Nie b�j si�, male�ka... - Ja si� nie boj�! - oznajmi�a Basia. - Zr�b to jeszcze... - zaproponowa�a serdecznie mordercy niewinnych dzieci. Herodes w okularach �achn�� si� i chcia� zazgrzyta� pe�nym uz�bieniem, ale zatrzyma� si� w sam� por�. - Powiedz tym paniom, aby si� one te� troch� pokrzywi�y! - rzek� zjadliwie. Zdawa�o si�, �e nie powiedzia� tych s��w, lecz je z wielkim sykiem wypu�ci� z syfonu sodowej wody. Obie damy spojrza�y z najwi�kszym niesmakiem na zgrzytaj�cego awanturnika, potem porozumiewawczo na siebie; czerwony kapelusz dotkn�� nieznacznie palcem czo�a, z czego kapelusz zielony �atwo poj��, �e ponurego jegomo�cia nale�y uwa�a� za cz�owieka, kt�remu brak pi�tej klepki. Jak wszystkim wiadomo, do prawid�owego rozporz�dzania rozumem konieczna jest pe�na liczba klepek pi�ciu. Zatrwo�one tym odkryciem i przej�te wsp�czuj�c� trosk� o dziewczynk�, stara�y si� nak�oni� j� do zerwania wszelkich towarzyskich stosunk�w z tym Madejem-zb�jem. Kapelusz czerwony rzek� bardzo przymilnie: - Odsu� si�, moje dziecko, bo pewnie przeszkadzasz temu panu... - Nie trzeba dra�ni� tego pana - pouczy� Basie kapelusz zielony. Wida� by�o od razu, �e dobre rady zosta�y zmarnowane; dziewczynka by�a zachwycona cz�owiekiem poruszaj�cym szcz�kami i wci�� rzuca�a w niego u�miechy w b�ogiej nadziei, �e i on wreszcie, wedle sprawiedliwych regu� gry, te� si� roze�mieje. On jednak patrzy� w okno i zdawa� si� liczy� s�upy telegraficzne; tak si� w tym zapami�ta�, �e Basia postanowi�a zwr�ci� na siebie jego uwag�, wi�c go poci�gn�a za po�� ubrania. - Skaranie boskie! - wrzasn�� �w jegomo��. - Czego ten p�drak chce ode mnie? - �mia� si�! - pisn�a nieustraszona Basia. Zmartwia�y obie panie, prze�wiadczone, �e ten Iwan Gro�ny jednym uderzeniem pi�ci zamorduje dziewczyn�. Istotnie �mier� mia� w oczach, ale jej nie zabi�. Najpierw prychn�� jak nosoro�ec, gdy �eb z wody wynurzy, potem spojrza� spode �ba na dwa kolorowe kapelusze. Uderzywszy z�bami o z�by wykrzesa� z nich iskry, kt�re prysn�y w kszta�cie s��w. - Takie dzieci nie powinny znajdowa� si� w przedziale... Takie dzieci powinno si� wiesza� za nog� na sznurku poza oknem wagonu... Je�li ta pannica natychmiast nie zaprzestanie swoich igraszek... - To co b�dzie?! - krzykn�a pierwsza dama. - B�dzie nieszcz�cie! - warkn�� on. - Niech pan to powie jej, nie nam! - krzykn�a druga dama. - Dlaczego pan zwraca si� do nas? - M�wi� g�o�no i po polsku, a kto chce, niech s�ucha. - Pan nie jest zbyt uprzejmy... Zreszt�, do�� spojrze�... Pan utopi�by to niewinne dziecko w �y�ce wody. - Trzeba by�o t� operacj� zrobi� znacznie wcze�niej, bo teraz ju� za p�no. Chi�czycy s� m�drym narodem, bo topi� dziewcz�ta zaraz po urodzeniu. Szkoda, �e szanowne panie nie urodzi�y si� przypadkiem w Chinach... - Gbur! - krzykn�� kapelusz czerwony, kt�ry od nag�ych wzrusze� wydawa� si� jeszcze czerwie�szy. Kapelusz zielony nie rzek� ani s�owa, lecz z lodowat� powag�, zacisn�wszy usta, chwyci� Basie i posadzi� j� przy sobie. Basie bawi�y serdecznie te niewinne przekomarzania si� starych, wi�c u�miecha�a si� bez przestanku. Ponury cz�owiek, uwolniony od wszelkich napa�ci, zgrzytn�� raz jeszcze, aby mie� ostatnie s�owo, i znowu wetkn�� nos w gazet�. Poniewa� poci�g zatrzyma� si� na stacji i krzykliwe ch�opaki dr�c si� wniebog�osy oznajmia�y ca�emu jad�cemu �wiatu, �e mog� mu zaofiarowa� mleko, herbat�, pomara�cze i lemoniad�, czerwony kapelusz orzek�, �e trzeba dziewczynk� napoi� ciep�ym mlekiem. - Pij pr�dko! - rzek�a dama. - Kiedy gor�ce - odpowiedzia�a Basia. - Nie gryma�... pr�dko... pr�dko! Basia uj�a szklank� i chcia�a j� podnie�� do ust. Wtedy sta�o si� ma�e na poz�r, lecz wielkie w rzeczywisto�ci, nieszcz�cie: ca�� szklank� mleka wyla�a na kartk� zapisan� chemicznym o��wkiem. Szklanka upad�a na pod�og� wagonu, a Basia w nag�ej rozpaczy, chc�c zetrze� mleko z sukienki, przejecha�a r�k� po kartce, �cieraj�c i pracowicie rozmazuj�c litery. Nikt tego nie zauwa�y� w pierwszej chwili, jegomo�� bowiem zapad� w zadum� jak w czarn� smo��, oba za� damskie kapelusze zaj�te by�y biadaniem i trajkotaniem na temat niezgrabnego gapiostwa dziewczynki. - Ach, ty niezdaro! - krzykn�a jedna dama. Poniewa� Basia przera�ona by�a i nieszcz�snym wypadkiem, i ostrym krzykiem, uczyni�a w zamieszaniu rzecz najstraszliwsz�: przelaz�szy szybko po �awce, przytuli�a si� nag�ym ruchem do po�eracza dzieci, jak gdyby oddaj�c si� pod jego opiek�. - Ma pani wdzi�czno��! - krzykn�a dama numer dwa. Czarny jegomo�� - o dziwo! - wcale nie wybuchn�� ani nie wyrzuci� Basi przez otwarte okno, lecz zachichota� jak puszczyk albo jak mizerny szatan. - To wcale roztropne dziecko - rzek� zjadliwie. Damy spojrza�y ponuro, lecz zachowuj�c rozpraw� na najbli�sz� przysz�o�� zaj�y si� tera�niejszo�ci�. - Odje�d�amy! - og�osi�a dama zielona. - Niech pani zap�aci za mleko... No i za szklank�. - Dlaczego ja? - Dlatego, �e to by� pani pomys�. Ja nie dawa�abym dziecku gor�cego mleka. Licho wie, co to za mleko. - Najpewniej kozie! - zauwa�y� k��liwie Herod. - Mog� zap�aci� za mleko - gniewnym g�osem oznajmi�a czerwona. - Owszem, bardzo prosz�. Sta� mnie jeszcze, aby nakarmi� sierot�, ale za szklank� niech pani zap�aci. Cudowna zapowiada�a si� awantura, bo dama, zielona na kapeluszu, uczyni�a si� zielona i na obliczu, ca�� jednak zabaw� popsu� jadowity jegomo��, kt�ry najniespodziewaniej wpad� w humor wisielczy i zacz�� si� �mia�. Wprawdzie tych bulgota�, r�enia, pomruk�w i ryk�w w najni�szej, jakiej� grobowej tonacji nie mo�na by�o uwa�a� za �miech ludzki, obie damy jednak spostrzeg�szy, �e impertynencki barbarzy�ca czyni sobie z nich szata�skie igraszki, pogodzi�y si� czym pr�dzej. Tak sk��ceni Grecy zawierali przymierze, gdy Pers nadci�ga�. Zap�aci�y szybko po po�owie i usiad�y zdyszane. - Wr�� tutaj! - krzykn�a dama, kt�ra zap�aci�a za mleko. - Po co? - rzek�a dama, kt�ra zap�aci�a za szklank�. - Niech tam siedzi... Sw�j zawsze swego znajdzie... Stropiona dot�d dziewczyna nagle za�mia�a si� g�o�no, co obie panie przej�o zgroz�; �adna z nich nie dostrzeg�a, �e cz�owiek-nied�wied� tr�ci� Basie nieznacznie �okciem w bok. Niewinne dziecko w b�ogiej nie�wiadomo�ci zawar�o pakt z czortem. By� to czort przemy�lny, kt�rego z�odziejskiemu spojrzeniu nic, widocznie, uj�� nie mog�o, nagle bowiem zacz�� z wielkim zainteresowaniem przygl�da� si� tekturowej tabliczce zawieszonej na piersiach dziewczynki. Tabliczka ta przedstawia�a widok �a�osny. Z wielu liter ocala�y tylko niekt�re, inne sp�yn�y w �zawych czarno niebieskich smugach; aby odczyta� tre�� tych s��w, trzeba by by� takim wielkim uczonym, co umie odczyta� egipskie hieroglify. Na tabliczce pozosta�y zniekszta�cone nonsensy, ca�y za� sens, jako rozmazana plama, mie�ci� si� na r�kawie dziewczynki. - To bardzo zabawne! - mrukn�� czarny charakter. Damy spojrza�y na siebie, aby sobie oznajmi� bez s��w, �e do pomieszania zmys��w, jako bezp�atny, nadprogramowy dodatek, nale�y gadanie z samym sob�. - Co zabawne? Powiedz! - pisn�a Basia. Upi�r z poci�gu nie zaszczyci� jej jednak odpowiedzi�, lecz zmru�ywszy oczy patrzy� na obie damy. Przez czas d�u�szy miesza� arszenik z ��ci�, z sokiem z cebuli i wielu innymi �r�cymi p�ynami; uznawszy wreszcie, �e trucizna gotowa, nala� j� w ka�de wym�wione s�owo. - Szanowne panie - rzek� g�ucho, jakby m�wi� z trumny - obieca�y zaj�� si� t� pannic�? Damy usi�owa�y nie odpowiedzie�, wymowna jednak natura nie mog�a zdzier�y�. - I c� z tego? - zapyta� kapelusz czerwony z wyra�nym lekcewa�eniem gadaj�cego diab�a. - Do Warszawy niedaleko - mrucza� wilko�ak. - Kt� si� ni� zajmie na dworcu? - Co to pana obchodzi? Sk�d si� pan zrobi� nagle taki troskliwy? - Przyjd� po ni�! - powiedzia�a twardo dama zielona. - Aha! przyjd�... A je�eli nie przyjd�? Cz�owiek-koszmar milcza� przez chwil�, a potem rzek� z nie tajon� rado�ci�. - Je�eli nie przyjd�, b�d� szanowne panie mia�y �adny bal, powiadam! Ca�a rodzina b�dzie si� mog�a u�mia�... Ha, ha! Gratuluj� szanownym paniom... - Co to wszystko ma znaczy�? Mo�e pan �askawie obja�ni? - Ja nie jestem encyklopedia - zachichota� pomylony pasa�er. Istotnie, ma�o przypomina� powa�n� encyklopedi�, raczej ksi��k� o diab�ach i czarownicach. Damy znowu spojrza�y po sobie, jak gdyby jedna chcia�a zapyta� drug�, o czym m�wi ten dziki narwaniec. Dlaczego ma by� "�adny bal"? Ten z�o�liwy pawian albo wie o czym�, albo wymy�li� g�upi� jak�� sztuczk�. - B�dzie przedstawienie! - krzykn�� on nagle takim g�osem, �e Basia pocz�a trz��� si� w napadzie niepowstrzymanej rado�ci. - To z�e dziecko - szepn�a dama do damy. - Mam do�� tej ca�ej zabawy. Poniewa� w tkliwym jej sercu zrodzi� si� dziwny niepok�j, druga dama zauwa�y�a to bystrym spojrzeniem i zarazi�a si� nim jak odr�. - Ten dzikus wpl�cze nas w jak�� awantur�, zobaczy pani. �ebym tak zdrowo dojecha�a do Warszawy! - My�li pani, �e to nieczysta historia? - Nie my�l�, tylko jestem pewna. Dziecko z kartk� na piersi, krzykliwa jaka� opiekunka... Dziwne i niezbyt przyjemne... A sk�d mo�na wiedzie�, czy ten tu nie jest jak�� podstawion� figur�? Czemu pani wstaje? Warszawa dopiero za jaki� kwadrans... - Przy wyj�ciu zawsze jest t�ok... Wol� czeka� na korytarzu. - W takim razie ja z pani�... Udaj�c, �e si� nie �piesz�, zebra�y swoje manatki i przygotowa�y si� do wyj�cia. - Do widzenia, dziecinko! - rzek�a dama. - B�d� zdrowa - rzek�a druga. - Do widzenia! - zawo�a�a Basia, mi�uj�ca ca�y �wiat. - Moje uszanowanie! - rykn�� cz�owiek z czarnym sercem. - Nikt od pana nie ��da uszanowania - rzek�a jedna pani stanowczo i dobitnie. - Cofam, cofam! - wrzasn�� cz�owiek-skorpion. Gdy poci�g zacz�� podskakiwa� na skrzy�owaniach szyn przed stacj�, ponury jegomo�� podni�s� si� i mrukn��: - Niech si� panna ubiera... - Daj mi p�aszczyk! - rzek�a Basia. Wilko�ak chcia� zgrzytn�� z�bami, ale nie zgrzytn��. - Czy wiesz, �e m�g�bym ci� udusi�? - Udu�! - krzykn�a Basia z zachwytem. - Wdziewaj p�aszcz! - mrukn��. - Teraz beret... Ju� wszystko? - Dzi�kuj� - rzek�a dziewczynka i do s�owa doda�a u�miech. - Idziemy? - Ja z tob�? - zdumia� si� herszt zb�jc�w. - Chod� - szczebiota�o dziecko uj�wszy go za r�k�. Tak go to zdumia�o, �e zapomnia� wrzasn��. W niebotycznym roztargnieniu zni�s� j� w morderczych r�kach z wagonu i postawi� na ziemi. Podr�ni opu�cili poci�g w po�piechu, nikt jednak nie zdo�a� prze�cign�� czerwonego i zielonego kapelusza, kt�re gwa�townie zmierza�y ku wyj�ciu. Cz�owiek-potw�r, trzymany za r�k� przez Basie, pocz�� szuka� doko�a spojrzeniem tego kogo�, co ma zabra� dziewczynk�. Doko�a by�o pusto. Ostatni podr�ny podrepta� d�wigaj�c ci�k� waliz�. - Chod� - wo�a�a Basia. - Tu zimno! - Poczekamy! - zawo�a� krokodyl. - Mnie zaczyna by� gor�co. Wr�s� w ziemi� i szuka� oczami. - Ha, ha! - zawy� nagle. - �adny bal! Przechodz�cy urz�dnik kolejowy spojrza� na niego z weso�ym zaciekawieniem. - Kto tutaj mia� czeka� na ciebie? - zapyta� cz�owiek-straszyd�o. - Nie wiem, kto mia� czeka�... - Pan czy pani? Odpowiadaj! Basia zrobi�a obra�on� min�, uwa�aj�c to niem�dre pytanie za napa�� na g�adkiej drodze. - Nie odpowiadasz? Oczywi�cie... To najwygodniej! Udaje dziecko, a sprytna jak stara baba. Zosta�e tutaj sobie i czekaj. Za stary jestem na nia�k�. Wyrwa� r�k� z jej r�czki i uczyni� dwa kroki. Basia pobieg�a za nim i chwyci�a go obiema r�kami za po�y p�aszcza. Pasja, ta kt�r� nauka przypisuje nie wiadomo czemu szewcom, nazywaj�c j� "szewsk� pasj�", usi�owa�a zatrz��� nim gwa�townie. Obejrza� si� i ujrza� niebieskie ocz�ta, pe�ne ogromnego zdumienia i �a�osnego wyrzutu. Ach, c� za przewrotna istota, jakie chytre dziewczynisko! Przytuli�a twarzyczk� do jego szorstkiej r�ki, a on nie znosi �adnych tkliwo�ci i g�upich przymila�. Jest z�y, w�ciek�y, roz�arty, i gdyby nie by�o na �wiecie piwa, pi�by ludzk� krew. Dlatego krzykn�� gro�nie: - Je�li si� rozp�aczesz, to ci� zmia�d��! Potem zgrzytn�wszy z�bami obj�� j� ramieniem i ni�s�, bo do wyj�cia by�o daleko. Lew� r�k� d�wiga� walizk�. Tak okropnie by� rozgniewany, �e nawet nie zauwa�y�, jak przytuli� swoj� krokodyl� g�b� do jej zzi�bni�tej twarzyczki. - Drapiesz! - rzek�a Basia. - Na twoj� intencj� nie b�d� si� goli�, ty... ty... Jak ci na imi�? - Basia. - Ty... ty... Basiu! III POLOWANIE NA PANA Z ULICY CHMIELNEJ Cz�owiek-upi�r by� zasadniczo cz�owiekiem nieszcz�liwym, a na dodatek aktorem w teatrze. Nic mu si� w �yciu nie udawa�o, co go nastroi�o wojowniczo wobec ca�ego �wiata, jak gdyby ca�y �wiat by� temu winien. Dlatego stroi� takie okropne miny, aby przerazi� Europ� i Ameryk�. Ca�e szcz�cie, �e ani Europa, ani Ameryka nie wiedzia�y o tym, �e �ci�gn�y na siebie niech�� tego m�a. W teatrze te� mu si� nie wiod�o; nieforemna jego posta� nie nadawa�a si� do r�l znakomitych bohater�w, odznaczaj�cych si� zawsze w teatrze wspania�o�ci� gestu i pi�kno�ci� oblicza. Jedynie kr�l Ryszard III w tragedii Szekspira ma prawo nosi� garb i chroma� na jedn� nog� i w tej roli pan Walicki, gdy� takie by�o jego miano, m�g�by odnie�� zwyci�stwo, cokolwiek posta� swoj� odmieniwszy. Nigdy jednak nie dano mu jej odegra�. Dawano mu do odgrywania role ma�e, ale nale�ycie krwawe; poniewa� mia� w spojrzeniu �mier�, a g�os wychodzi� z niego jak z grobu, grywa� wszystkich opryszk�w, zb�jc�w, morderc�w i innych przera�liwc�w. Wiadomo by�o powszechnie, �e skoro Walicki uka�e si� na scenie, musi si� w sztuce zdarzy� nieszcz�cie i �e b�dzie mia� na rozk�adzie dwa lub trzy trupy. S�odkim i tajemnym jego marzeniem by�o odegranie postaci szlachetnej, nadobnie m�wi�cej wierszami, ale nie do�y� tego. "Czy� pan zmys�y postrada�? - m�wiono mu. - Z t� diabelsk� g�b� chce pan gra� anio�a?" Pan Walicki j�cza� g�ucho i wychodzi� na scen� ze sztyletem lub trucizn�, kt�r� komu� wsypywa� do napoju. Grywa� w drugorz�dnych teatrach, w srogich i krwi� ociekaj�cych sztuczyd�ach lub wa��sa� si� po dalekiej prowincji. Historia teatru zanotuje jednak�e jedn� jego rol�, w kt�rej go nikt nie zdo�a� przewy�szy�. Do tej roli po�yczano Walickiego do najwi�kszych nawet teatr�w, gdy grano wspania�� i nie�mierteln� tragedi� Szekspira pod tytu�em Hamlet. Hamletowi w tym utworze ukazuje si� duch jego zamordowanego ojca i przemawia do niego. Tego ducha odgrywa� Walicki niepor�wnanie: wydawa� z siebie g�os tak ponury, tak czarny, tak grobem pachn�cy, tak przejmuj�cy, �e trwo�ny dreszcz przebiega� po s�uchaczach. Zdarzy�o si� jednego razu, �e stoj�cy za kulisami stra�ak, us�yszawszy z nag�a przy sobie ten g�os, zemdla� z przera�enia. By� to najwi�kszy w �yciu triumf Walickiego. Z lubo�ci� przeto u�ywa� tego �miertelnego g�osu i na codzienny u�ytek, co by�o z jego strony lekkomy�lno�ci�, gdy� trwo�liw� kobiet� lub dziecko m�g� doprowadzi� do konwulsji. Powraca� on w�a�nie z kilkudniowej wycieczki teatralnej, pozostawiwszy w ma�ych miasteczkach po dwa, a w wi�kszych po trzy trupy, ale wielki sobie zyska� rozg�os, chocia� teatr zbankrutowa�. Walicki mia� ma�e mieszkanko w Warszawie, zajmowane do sp�ki z m�odym aktorem Szotem; by� to aktor pocz�tkuj�cy i grywa� role nie wymagaj�ce zbytniego wysi�ku. Wchodzi� na scen� i m�wi� uroczy�cie: "Ja�nie panie, pow�z zajecha�!" I to by�o zazwyczaj wszystko. Z wdzi�kiem te� wnosi� tac� z kieliszkami lub list na tacy. M�wiono o nim, �e nigdy nie wchodzi na scen� z pr�nymi r�kami. Walicki nigdy nie zgrzyta� na niego z�bami ani nie mordowa� go spojrzeniem. Szot bowiem by� serdecznym, weso�ym ch�opcem, zawsze u�miechni�tym i zadowolonym z �ycia. Wierzy� w swoj� przysz�o�� i �mia� si�, chocia� cz�sto by� g�odny. W�a�nie przyszywa� sobie guzik do kamizelki, gdy us�ysza� gwa�towne kopni�cie nog� o drzwi i rozpacz� wyd�ty g�os Walickiego: - Otwieraj! - Otw�rz sam! - odkrzykn��. - Drzwi nie s� zamkni�te! Przyjaciel wrzasn�� raz jeszcze okropnym basem: - Otwieraj, �otrze! Szot ma�o sobie robi� ze zb�jeckich okrzyk�w, na jeden moment jednak przesta� szy�, bo inny g�osik, cienki jak jedwabna nitka, powt�rzy� z piskiem: - Otwieraj, �otrze! Wiedzia� o tym, �e Walicki potrafi sw�j g�os, gruby jak okr�towa lina, zmieni� w cienki sznurek, ale �eby a� tak... Zaciekawiony otworzy� drzwi i cofn�� si� o dwa kroki. Walicki patrzy� w niego ponuro, a dziewczynka na jego r�ku, we wszystkim go na�laduj�ca, usi�owa�a te� okrutn� min� da� wyraz swojemu niezadowoleniu. - Anto�! - krzykn�� Szot. - �ebym tak zdr�w by�... Gdzie�e� to znalaz�? - W poci�gu - odrzek� Walicki okopconym g�osem. - Bierz j�! Basia, ujrzawszy wyci�gni�te po siebie r�ce, otoczy�a ramieniem szyj� Walickiego, jako swego zaufanego opiekuna, obowi�zanego do obrony. - Nie b�j si� - m�wi� aktor jako tako ludzkim g�osem. - To dobry wujaszek. - Dobry... - przyzna�a Basia i po kr�tkim wahaniu zosta�a przyj�ta przez Szota i postawiona ostro�nie na ziemi. - Zmacha�em si�... - grzmia� Walicki. - P�drak jest ci�ki. - Kto p�drak? - zapyta�a Basia. - Kobieto, przesta� i daj mi odpocz��! Zajmij si� ni�... Zaraz ci wszystko opowiem. Weso�y Szot zdj�� z Basi p�aszczyk i posadzi� j� na krze�le; ujrzawszy zamazan� kartk� roze�mia� si� g�o�no. Dziewczyny nie trzeba by�o namawia� dwa razy do �miechu, wi�c wcale weso�o uczyni�o si� w sm�tnym pokoju na trzecim pi�trze. Walicki opowiedzia� towarzyszowi o ca�ej awanturze, rozdzielaj�c zdania sapaniem, pomrukami, okrzykami i zgrzytaniem. Basia za� pomaga�a z ca�ej duszy. __ To strasznie weso�y berbe�! - rzek� Szot z serdecznym uznaniem, patrz�c na puco�owat�, zarumienion� twarzyczk�. - A mo�e g�odna? Mam �ledzie i odrobin� w�dki. Nie r�b takich min, bo przestraszysz dziecko! - Ja? Przestraszy�? Zaraz ci poka��. Wybra� ze swego repertuaru tak� min�, kt�ra poczciwemu cz�owiekowi mog�a postawi� d�bem wszystkie w�osy na g�owie; wyszczerzy� z�by, oczy skrzywi� zezem i wyda� z siebie pomruk rozsro�onego nied�wiedzia. Basia pisn�a z zachwytu i podskoczywszy zbli�y�a twarz do jego poczwarnej twarzy udaj�c, �e go straszy. - Widzia�e�? Wcale si� mnie nie boi - rzek� z �alem w g�osie. - Wcale si� nie boj�! - potwierdzi�a Basia. - A kochasz tego pana? - zapyta� Szot. - Bardzo kocham! - og�osi�a z entuzjazmem. Stary aktor usi�owa� spojrze� na ni� czule, ale nadaremnie czyni� z g�b� rozmaite sztuki. Zdawa�o si�, �e si� zawstydzi�. - Dziecko musi by� zm�czone, niech si� prze�pi, a my pogadamy - powiedzia� cicho. Zdj�� nieszcz�sn� kartk� z jej szyi i razem z przyjacielem rozpocz�� usilne namowy, aby wyt�umaczy� dziewczynce, �e przyzwoite, rozs�dne osobisto�ci w jej wieku powinny snem pokrzepi� nadw�tlone w podr�y si�y. Basia jednak stara�a si� wyt�umaczy� im na sw�j spos�b, �e poznawszy tak mi�ego m�odzie�ca, jakim jest pan Szot, nie my�li czasu marnowa� na sen. Ma by� wielka, roze�miana zabawa i jaka� huczna awantura, po��czona ze skakaniem przez krzes�a i �apaniem za nog�. Pan Szot, m�odzieniec roze�miany i pe�en ochoty do �ycia, wybornie si� do tego nadaje. - Widzia�e� co� podobnego?! - krzykn�� Walicki. - Sam by�em taki! - zawo�a� Szot rado�nie. - Jaki by�e�? - zainteresowa�a si� ciekawa kobieta. - Basiu - rzek� Walicki usi�uj�c g�os uczyni� wielce przymilnym. - Czy p�jdziesz spa�, je�li ci opowiem bajk�? - P�jd�! - No, to jazda! - Miarkuj si� - za�mia� si� Szot. - Przemawiasz do kobiety! Walicki zabi� go na kr�tki czas morderczym spojrzeniem i czym pr�dzej przygotowa� pos�anie na ceratowej kanapie. U�o�y� na niej dziewczynk� i rzek�: - Spij teraz spokojnie! - A gdzie bajka? - zawo�a�a Basia z roz�aleniem. - Natychmiast opowiedz bajk�! - krzykn�� Szot. - Nie wolno cygani�! - Dam ja ci bajk�, ty koniu! - zamrucza� aktor. - Jak� chcesz bajk�, Basiu, weso�� czy smutn�? - I weso��, i smutn�! Walicki zerkaj�c w stron� przyjaciela, czy si� z niego nie naigrawa, zacz�� opowiada� ni w pi��, ni w dziewi��. Przypomniawszy sobie co pr�dzej kilka bajek, pomiesza� je jak groch z kapust�, zszywa� je niezr�cznie i stworzy� jaki� piekielny utw�r, nadziany diab�ami i gadaj�cymi zwierz�tami. Dziewczynka s�ucha�a uwa�nie, wkr�tce jednak wybitny jej umys� zrozumia�, �e mi�y wujaszek szachruje, a dobry jej smak okaza� wyra�ne zniech�cenie. - E! Taka bajka... - powiedzia�a sennie. - �pi! - szepn�� Szot. - Uwa�aj teraz, aby� nagle nie zazgrzyta�. - Powinienem ci kark skr�ci� - m�wi� Walicki, jak tylko umia� najciszej - bo mnie kompromitujesz przed dzieckiem, ale to sobie od�o�� na p�niej. Dawaj t� kartk�! Basia spa�a, zarumieniona, z rozchylonymi ustami; kr�tkie jasne w�osi�ta w straszliwym by�y nie�adzie. - Bo�e, jakie to �liczne! -. pomy�la� stary aktor z rozrzewnieniem, patrz�c na ni� r�wnocze�nie zb�jeckim wzrokiem. My�li pana Walickiego by�y zgo�a inne ni� jego okrutne spojrzenie. - Nic z tego nie mo�na odczyta� - m�wi� cicho Szot. - Przynajmniej, bardzo ma�o. Pochyli� si� nad kartk� pani doktorowej jak przyrodnicy nad mikroskopem. - Same �zy! - mrukn�� aktor. - Ty masz lepsze oczy... Jaka to mo�e by� litera? - W ka�dym razie wielka litera, bo i plama wi�ksza. Mo�e to by� T, mo�e by� P. Czekaj! To jest