14226

Szczegóły
Tytuł 14226
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

14226 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 14226 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 14226 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

14226 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

R.L. Stine Śmierć uderza z półobrotu Przełożył Jan Jackowicz Siedmioróg rozdział 1 Jenny Simpson po raz pierwszy zobaczyła nowego chłopaka na dwa tygodnie przed morderstwem. Był przystojny. Jego spokojny, pełen wdzięku sposób poruszania się znamionował wrodzoną zręczność i siłę. Był wysoki i smukły. Na szczupłej twarzy, ocienionej opadającą na czoło, ciemną, kędzierzawą czupryną, malował się wyraz powagi. Jenny zastanawiała się, czy kiedykolwiek zagościł na niej uśmiech. Przyglądając mu się badawczo, Jenny nie mogła oderwać wzroku od jego oczu. Ciemnych, zamyślonych, chmurnych. Jakby czymś zaniepokojonych, przemknęło jej przez głowę. Pełnych jakiejś dziwnej melancholii. Musiała zamrugać, aby oderwać się od nich. Poczuła, że za chwilę-jej twarz spłonie gorącym rumieńcem. Poważna sprawa. Chłopak ma naprawdę fantastyczne oczy, pomy ślała odwracając głowę w kierunku swej szarej szafki dokładnie w chwili, gdy „nowy" przechodził za jej plecami. Ale dlaczego zrobi łam się taka sentymentalna? " ' ' Korytarzem przeszły dwie czołowe klakierki drużyny „Tygrysów", ubrane w krótkie, biało- brązowe spódniczki i bluzki. Jenny rozpoznała Corky Corcoran i jej przyjaciółkę Kimmy Bass. Szły chichocząc i popychając się wesoło. Obróciła głowę w drugą stronę, w sam czas, aby jeszcze dojrzeć znikającego za rogiem chłopaka. Zwrócił na nią uwagę? Chyba nie. — Jenny, musisz coś wreszcie z sobą zrobić — mruknęła do siebie tonem wymówki. Tuż nad rzędem szafek zadzwonił nagle dzwonek, przyprawiając ją o dreszcz. Książki wypadły jej z rąk na dno schowka. Korytarz prawie zupełnie opustoszał. Większość uczniów poszła do domu albo na pozalekcyjne zajęcia. Jenny także chciałaby być już w domu, aby móc pouczyć się trochę 5 « do kwartalnego egzaminu z nauk społecznych. Musiała jednak wykonać przedtem pewną robotę. Miała już zatrzasnąć drzwi schowka, w ostatniej chwili wstrzymała się jednak. Otworzyła je jeszcze szerzej i z niepokojem przejrzała się w wiszącym na nich lusterku. Szybkimi ruchami dłoni przygładziła swe proste, lekko rudawe włosy. Ich długie sploty opadały jej aż na ramiona. Potarła dłonią bladokremową skórę policzka, aby zetrzeć z niej jakąś brudną plamkę. Z głębi lustra wpatrywała się w nią bez przekonania para niebieskich oczu. Wygładziła niebieską bluzkę, włożoną na luźną żółtą podkoszulkę. Jenny była niezbyt wysoka i bardzo szczupła. Zwykle wkładała mnóstwo różnych ciuchów. Dopiero mając na sobie kilka warstw zaczynała wyglądać tak, jak lubiła. Jednak jej przyjaciółki Faith i Eve wytykały jej to bezustannie, twierdząc, że w ten sposób chce powiększyć swą figurkę. — Chłopcy nie zwracają na ciebie uwagi, ponieważ prawie cię nie widać — żartowała Faith. W uszach Jenny brzmiał jak żywy kpiący głosik Faith. — Masz figurę modelki, a ubierasz się jak jakiś brzuchaty babsztyl, w dodatku przy nadziei. Sama Faith miała w sobie wiele naturalnego wdzięku. Była blondynką o żywym, ruchliwym usposobieniu, po prostu idealnym typem amerykańskiej nastolatki. Nic nie było w stanie zniechęcić jej do udzielania Jenny porad na temat ciuchów i makijażu. Jenny nigdy jednak nie pacykowała niczym swej buzi. Tak naprawdę nie chciała wyglądać jak marna kopia Faith. Pragnęła być w swym zewnętrznym wyglądzie po prostu sobą. Tyle że nie bardzo wiedziała, na czym właściwie ma polegać ta jej odrębność. Ale, ale, gdzie też mogą się podziewać Faith i Eve, pomyślała obrzucając spojrzeniem pusty korytarz, a potem zatrzasnęła drzwi schowka. Może czekają już w biurze pana Hernandeza? I być może rozpoczęły już liczenie pieniędzy beze mnie? Lekkim truchtem zaczęła biec w kierunku położonej od frontu kancelarii dyrektora. Po drodze minęła dwóch nauczycieli, którzy dopinali guziki płaszczy w drodze na szkolny parking. Z dołu doszły ją wesołe śmiechy uczestników kursu dla inicjatorów sportowych owacji, organizowanego w sali gimnastycznej na parterze. Mam nadzieję, że szybko uwiniemy się z liczeniem tych pieniędzy, przemknęło jej przez głowę. Muszę dziś odrobić tyle zadań. Wraz ze swymi dwiema przyjaciółkami Jenny została wybrana do komitetu, który urządzał szkolne zabawy i bale. Dziś miały policzyć wpływy kasowe i wręczyć pieniądze nowemu dyrektorowi, panu Hernandezowi. Pieniędzy było mnóstwo. Bal okazał się prawdziwym sukcesem. Ale tylko sukcesem finansowym, nie osobistym, pomyślała z lekkim żalem Jenny. Zarówno Eve, jak i Faith spotykały się z chłopcami. Faith przyszła oczywiście z Paulem Gordonem. Chodzili ze sobą już od wielu tygodni. Także Eve przyprowadziła na bal swoją sympatię, lana Smitha, Skręcając na rogu, z którego widać już było kancelarię dyrektora, Jenny westchnęła ciężko. Tylko ona z całej trójki nie miała jeszcze chłopaka. Mimo wszystko przyszła na ten bal. Musiała to zresztą zrobić z racji swych funkcji w komitecie. Parę razy zatańczyła nawet z jakimiś chłopcami. Ale tak naprawdę nie bawiła się dobrze. Przez cały czas obserwowała, jak Faith i Eve tańczą ze swoimi sympatiami, i starała się nie poddawać ogarniającym ją uczuciom zazdrości i osamotnienia. To było w ostatnią sobotę wieczorem. A dziś był już poniedziałek. Pierwszy dzień całego życia, jakie mi jeszcze pozostało, pomyślała. Ile by nie miało jeszcze trwać. Minęła tabliczkę z napisem: PETER HERNANDEZ, DYREKTOR, pociągnęła za klamkę i z rozpędu wpadła do obszernego przedpokoju. — Przepraszam za spóźnienie, dziewczyny... Nagle zdała sobie sprawę, że w pokoju nie ma nikogo. Gdzie mogą być Eve i Faith? Zrobiła kilka kroków w kierunku gabinetu dyrektora. Ze szczeliny uchylonych drzwi padał snop światła. — Czy jest tam ktoś? Cisza. Założę się, że Faith umówiła się z Paulem, pomyślała. Prawdopodobnie Paul spóźni się przez nią na trening koszykówki. 6 ? Ale co się stało z Eve? Nie może łazić teraz z Ianem, ponieważ Ian po lekcjach pracuje. Spojrzała na wiszący przy ścianie wielki zegar. Prawie za kwadrans trzecia. Przeciągnęła obiema dłońmi po swych długich, rudawych włosach, a potem potrząsnęła głową, aby przywrócić im ich naturalne ułożenie. Drzwi na korytarz otworzyły się nagle i do środka wpadła Eve. Miała nachmurzoną minę, zdradzającą wewnętrzne wzburzenie. W sztucznym, płynącym z góry świetle jej długie, błyszczące włosy lśniły prawie granatowym odcieniem. Oliwkowozielone oczy ciskały błyski kipiące podekscytowaniem. — Słyszałaś już? — rzuciła jednym tchem. — Deena Martinson zerwała z Garym Brandtem! — Co takiego? — Jenny otworzyła ze zdziwienia usta. — W sobotę wieczorem byli razem na balu. Skąd o tym wiesz? — Dopiero co rozmawiałam z Deeną — odparła Eve odrzucając przez ramię swe ciemne włosy, które rozsypały się po cytrynowozielo-nym sweterku. — Trocheja to zdenerwowało, ale nie za bardzo. Mówi, że nadal pozostali przyjaciółmi. Jenny w zamyśleniu kiwnęła głową. — Jak ty to robisz, że dowiadujesz się o wszystkim jako pierwsza? — To żadna sztuka dowiedzieć się czegoś przed tobą — odcięła sięEve. — Ty nigdy nic nie wiesz! Jenny parsknęła wymuszonym śmiechem. — No cóż, chyba nie będziemy czekać na Faith — powiedziała podchodząc do stojącego przy ścianie owalnego stołu. — Zabieramy się do roboty. Gdzie są te pieniądze? — Jak to? — zaskoczona Eve wybałuszyła ma koleżankę oczy. — Pieniądze — powtórzyła z odcieniem niecierpliwości Jenny. — Gdzie one są? _, — Byłam pewna, że to ty masz je ze sobą — wykrzyknęła Eve. Jenny poczuła nagle, że serce podchodzi jej do gardła. — Nie żartuj, Eve — powiedziała starając się zachować spokój. — Przecież to ty miałaś odebrać pieniądze od pani Fritz po ostatniej lekcji. Oczy Eve przestały ciskać wesołe iskierki. Jej twarz spoważniała nagle. — Dziś rano Faith odebrała pieniądze zamiast mnie — powiedziała. — Włożyła je do swojego schowka. Ale ponieważ nie znalazła ich tam po zajęciach, pomyślała, że tyje wzięłaś. Jenny poczuła, że nogi uginają się pod nią. — Ale ja tego nie zrobiłam! — krzyknęła przeraźliwie. — Och, nie! — jęknęła Eve potrząsając głową. — To oznacza... to oznacza, że ktoś je ukradł! rozdział 2 Jenny ze ściśniętym gardłem wpatrywała się w przyjaciółkę. Przełknęła ślinę, próbując zebrać się jakoś w sobie. — Ależ, Eve — krzyknęła. — My... my przecież jesteśmy za to odpowiedzialne. To jest ponad tysiąc dolarów. Jeżeli... Poczuła nagle, że cały pokój wiruje wokół niej. Nie mogła pozbierać myśli. Eve pociągnęła ją za rękaw. — Chodź. Musimy znaleźć Faith. Szybko. Jenny pobiegła za nią pustym korytarzem. Z dołu nadal dochodziły skandowania zgromadzonych w sali gimnastycznej uczestników kursu. Przed fontanną w głównym holu stało śmiejąc się paru nauczycieli. Jenny wcale nie było do śmiechu. Czuła się tak, jakby się miała za chwilę rozpłakać. Jeśli rzeczywiście ktoś ukradł pieniądze, to w jaki sposób one zdołają je zwrócić? I czy to one zostaną oskarżone o kradzież? Nie. Nigdy. To w żaden sposób nie mogło się wydarzyć, próbowała podnieść się na duchu. Znalazły Faith stojącą przed jej własnym schowkiem. Czesała swe jasne włosy. — Faith, te pieniądze! — krzyknęła Jenny przeraźliwym, pełnym strachu głosem. — Znalazłaś je? Masz je? — Oczywiście — odparła obojętnym tonem Faith, a potem wyjęła ze schowka zieloną, płócienną torbę. — Są tutaj. 8 9 Odłożywszy torbę Faith posłała Eve spojrzenie pełne wyrzutu. — Och, Eve, obiecałaś przecież, że nie zrobisz Jenny takiego głu piego kawału. Eve parsknęła śmiechem. W jej oczach znowu pojawiły się wesołe iskierki. — To było zbyt podłe! — krzyknęła Faith. — Postanowiłyśmy, że nie zrobimy tego. — Ja... ja nie mogłam się po prostu powstrzymać — stwierdziła Eve zanosząc się ciągle od śmiechu, a potem wyciągnęła obie ręce do Jenny i zawisła na jej szczupłych ramionach. — Przepraszam. Naprawdę przepraszam cię za to. Ale... ta twoja mina. Warto było to zrobić, żeby zobaczyć tę minę na twojej twarzy! — Znowu zatrzęsła się od śmiechu, tuląc jednocześnie Jenny w ramionach. Faith pokręciła głową z wyrazem dezaprobaty, w końcu jednak i ona zaczęła się śmiać. — Takie z was przyjaciółki — powiedziała cicho Jenny, a potem ze złością odskoczyła od Eve. — Obie jesteście okropne. Nie mogę uwierzyć, że zdobyłyście się na taką podłość. — To był tylko żart — powiedziała Eve, wycierając załzawione od śmiechu oczy. — Też mi coś! — odparła cierpko Jenny. — Nie powinnaś była jednak tego robić — zwróciła się Faith do Eve, upychając szczotkę do włosów w małej kieszonce plecaka. — Wiesz przecież, jaka Jenny jest wrażliwa. — Przepraszam cię, Jenny — powtórzyła Eve, próbując zmusić swą śniadą buzię do przyjęcia poważnego wyrazu. — Naprawdę. Chodźmy wreszcie policzyć te pieniądze — powiedziała niecierpliwym tonem Jenny, a potem sięgnęła po zieloną torbę. — Im prędzej przekażemy je panu Hernandezowi, tym lepiej. Nie czekając na odpowiedź koleżanek ruszyła w kierunku kancelarii. Faith i Eve pospieszyły za nią. Tuż za zakrętem korytarza Jenny zobaczyła go znowu. Najpierw ujrzała ciemne, zatroskane czymś oczy. Dopiero potem zdała sobie sprawę, że jego blada twarz jest dziwnie wykrzywiona. Omal się nie zatchnęła, ujrzawszy na podłodze koło jego stóp małą kałużę jasnoczerwonej krwi. 10 — Pomóż mi, proszę — odezwał się cicho. W tym momencie zobaczyła krew kapiącą z jego ramienia. rozdział 3 Rzuciła się ku niemu ze zduszonym krzykiem. Za nią podbiegły obie jej przyjaciółki. Chłopiec ciężko łapał powietrze, krzywiąc się z bólu. Na białym rękawie jego koszuli widać było powiększającą się plamę krwi. — Co się stało? — krzyknęła Eve. — To... to nie jest takie straszne, jak się wydaje — powiedział chłopiec podciągając rękaw. — Naprawdę. — Ale ta krew... — zaczęła Faith. Jenny cofnęła się o krok, trzymając torbę z pieniędzmi na wysokości bioder, jakby się chciała nią osłonić. — Może byście pomogły mi znaleźć gabinet pielęgniarki — powiedział chłopiec. — Jestem tu nowy. Nie wiem, gdzie go szukać. — Zaprowadzę cię — oświadczyła Faith, ujmując go za niezra-nioną rękę. — Ja też z wami pójdę — powiedziała szybko Eve. — Gabinet jest na górze, trzeba iść tymi schodami. Pielęgniarka powinna jeszcze być. Co ci się stało? — Głupi wypadek — odparł chłopiec potrząsając głową. Jego cie-mnokasztanowa czupryna opadła mu przy tym na czoło. — Chciałem pomóc jakiejś dziewczynie — powiedział zerkając w stronę Jenny. — Na dworze. Rąbnęła rowerem w płot. Wiecie, tam, za parkingiem. Powiedziawszy to chłopiec skrzywił się z bólu. Jenny spojrzała na kałużę krwi na podłodze. — Jej rower utkwił w płocie — ciągnął z zakłopotaną miną. — Wyciągnąłem go, ale jakiś drut skaleczył mi ramię. Przeciął skórę. — Chodźmy zobaczyć, czy jest jeszcze pielęgniarka — ponagliła ich Faith, ciągle trzymając chłopca za rękę. — Jak masz na imię? — Ross. Ross Gabriel — powiedział. 11 Faith i Eve poprowadziły go na górę. — Ja... ja zaniosę lepiej te pieniądze do kancelarii — krzyknęła za nimi Jenny. Zajęte rozmową z Rossem przyjaciółki nie odpowiedziały jej. — Przyjdźcie tam zaraz, dobrze? — krzyknęła za nimi. Cała trójka zniknęła za zakrętem schodów. Jenny włożyła ciężką torbę pod pachę i ostrożnie okrążywszy jasno-czerwoną kałużę, ruszyła z chmurną miną w stronę kancelarii. — To nie było fair — mruknęła pod nosem. — Ja zobaczyłam go pierwsza. Kiedy Faith i Eve dotarły do kancelarii, Jenny zajęta już była sortowaniem banknotów, których cały stos leżał na owalnym stole. — Zastałyście pielęgniarkę? — zapytała zerkając znad leżących przed nią pieniędzy. Faith z uśmiechem skinęła głową. — Tak. Uratowałyśmy Rossowi życie. Powinien być wdzięczny. — Czuję, że się w nim zakochałam! — westchnęła Eve. — On rzeczywiście ma w sobie coś oryginalnego — przyznała bez namysłu Faith siadając przy stole. — Jak myślisz, czy on w ogóle potrafi się uśmiechać? — Co za różnica? — odparła Eve, a potem wzięła do ręki plik jednodolarówek i powoli przepuściła je przez palce. — On jest po prostu kapitalny. Nie wiesz, skąd przyjechał? Faith odpowiedziała jej wzruszeniem ramion. — Podobają mi się jego oczy — stwierdziła po chwili. — Miałam wrażenie, jakby przenikały mnie na wylot. Patrzył na mnie nie odrywając... — No wiecie, ja zobaczyłam go pierwsza! — palnęła nagle Jenny, zaskoczoną ostrością swego głosu. Faith otworzyła ze zdumienia oczy. — Jenny, tobie też się spodobał? Nie odezwałaś się do niego nawet jednym słowem. — Dlaczego nie poszłaś z nami do pielęgniarki? — zapytała Eve przysiadając się do stołu. 12 — Sa... sama nie wiem — wyjąkała cicho Jenny. Poczuła, że zaczynają ją palić policzki. — Ojej, aleś się zaczerwieniła! — powiedziała ze złośliwym uśmieszkiem Eve, wyciągając wskazujący palec w jej stronę. — Musisz przestać wreszcie zachowywać się tak nieśmiało wobec chłopaków — pouczyła ją Faith, obojętnie bawiąc się stosem pięcio-dolarówek. — Chłopakom trudno jest zgadnąć, że ci się podobają. — Posłuchaj specjalistki w tych sprawach — dodała Eve przewracając oczami. Faith odrzuciła z ramion kłąb swych jasnych włosów. — Mogłabym może podejść po prostu do niego i powiedzieć: „Pój dziemy po lekcjach na coca-colę?" Albo poprosić go, żeby poszedł ze mną w sobotę wieczorem do kina. Eve upuściła plik banknotów, które rozsypały się po stole. — Co takiego? Umówiłabyś się z Rossem? Nie zapominasz przy padkiem o Paulu? Po twarzy Faith przemknął demoniczny uśmieszek. — Paul jest taki denny — powiedziała Eve, unikając wzroku przyjaciółki. — Naprawdę nie wiem, co ty właściwie w nim widzisz? — Nie wystarcza ci, że jest wysoki, miły i przystojny, a poza tym jeździ najfajniejszym samochodem w całym Shadyside, no i w zeszłym roku świetnie wypadł na olimpiadzie — próbowała wybronić się Faith. Jenny chętnie dodałaby coś jeszcze do tej wyliczanki. Paul był obiektem jej sekretnych westchnień. — Musisz jednak przyznać, Faith, że on sam jest swoim najwięk szym wielbicielem — powiedziała Eve, nadal unikając spojrzenia przyjaciółce w oczy. — Co za zarozumialec! Mówiąc otwarcie, robi mi się niedobrze, kiedy widzę, jak latasz za nim niczym mały piesek, który dawno nie widział swojego pana. Z ust Faith wyrwał się groźny pomruk. Zdusiła go jednak i wzięła głęboki oddech. — Nie mam zamiaru pozwolić ci, Eve, żebyś doprowadziła mnie do białej gorączki — powiedziała cicho. — Jesteś zbyt nędzną kreaturą. — Co takiego? Ja? Nędzną kreaturą? — krzyknęła Eve. — Jesteś po prostu zazdrosna o Paulą — powiedziała oskarży- 13 cielskim tonem jej przyjaciółka. — To ty jesteś tym oszalałym małym pieskiem. Przyglądałam ci się, jak się przylepiałaś w sobotę na balu do lana. Tańczyłaś tak blisko niego, że wołami nie można by cię było oderwać. Eve wybałuszyła na nią oczy. Jenny roześmiała się. — Całe szczęście, że jesteśmy tak dobrymi przyjaciółkami — powiedziała. — W przeciwnym razie ktoś mógłby powiedzieć, że się po prostu nienawidzimy! — Ian nie jest może wysportowany, jak Paul — ciągnęła jednym tchem Eve nie zwracając uwagi na próbę rozładowania napięcia, podjętą przez Jenny. — Ale mam dla niego dużo uznania. — Wiecie o tym, że on pracuje po lekcjach w dwóch miejscach, żeby odłożyć sobie pieniądze na studia? A Paulowi wystarczy to, że dobrze rzuci piłką, i już ma pod domem bandę werbowników, którzy oferują mu stypendia. To nie jest fair. — A rodzice lana nie mogą mu pomóc? — spytała Jenny. — Mogliby, gdyby chcieli — odparła cierpko Eve. — Ale jego ojciec jest taki beznadziejny. Uważa, ze jeżeli Ian zatyra się na śmierć, żeby zdobyć te pieniądze, poprawi w ten sposób swój charakter. — Zawiesiła na chwilę głos i westchnęła cicho. — A zresztą może i poprawi — dodała — jeżeli po drodze nie odwali kity! Widuję go już tylko na lunchu albo w przerwach między lekcjami. Eve wskazała kciukiem drzwi do gabinetu dyrektora. — Mam nadzieję, że nie ma tam Hernandeza — powiedziała szeptem. — Jeszcze nie przyszedł. — No to możemy czuć się swobodnie — stwierdziła, kładąc rozciągnięte dłonie na rozrzuconych po stole pieniądzach. — Nie myślałam, że będzie tego tak dużo. Jak sądzicie, ile jest tej forsy? — No, jeśli doliczyć wpływy na koncesje — zaczęła szybko obliczać w myśli Jenny — powinno być w sumie co najmniej tysiąc dwieście dolarów. Może nawet więcej. — Tysiąc dwieście dolców! — zdziwiona Eve otworzyła szeroko oczy. Jenny przyjrzała się swej przyjaciółce. Wiedziała o tym, że i ojciec, i matka Eve byli bez pracy. Ale nawet wtedy, gdy oboje pracowali, rodzinie Mullerów wcale się nie przelewało. Dziurawe kolano w wytartych dżinsach Eve nie świadczyło wcale o jej zamiłowaniu do ostatnich nakazów mody. Faith zrobiła nagle poważną minę i zmrużyła oczy. — Ej, dziewczyny, podzielmy te pieniądze i dajmy stąd nogę! — szepnęła. Jenny rzuciła w jej stronę podejrzliwe spojrzenie. Różowe policzki Faith przybrały nagle buraczkowy odcień. Czyżby Faith mówiła poważnie? Nie. Jenny dobrze wiedziała, że Faith ma nadzianych rodziców. Pozwalali sobie nawet na rozpieszczanie córki. Faith miała wszystko, co tylko sobie zamarzyła. Może jednak zrobiłaby to dla Rossa? Jenny zabrała się do układania pięciodolarówek. Drzwi na korytarz otworzyły się cicho. Jenny spojrzała w ich stronę, spodziewając się ujrzeć pana Hernandeza. Jednak to nie był dyrektor. Do kancelarii weszli Ian i Paul. Ich uwagę natychmiast przykuły piętrzące się na stole banknoty. — Forsa! — wykrzyknął Ian zacierając ochoczo dłonie i mlaskając językiem. — Ho, ho! Jesteśmy bogaci! — zawtórował mu Paul, a potem rzucił na podłogę swój ekwipunek do koszykówki, porwał ze stołu plik banknotów i zaczął upychać je w kieszeni na piersiach. — Muszę zmienić skrzynię biegów w moim samochodzie. Powinno wystarczyć! — Odczep się! To wszystko moje! — krzyknął Ian, a potem zabrał się do wrzucania banknotów w zanadrze swej koszulki z krótkim rękawem. — To moje stypendium! Dzięki, dziewczyny! — Oddajcie to! — wrzasnęła Eve, a potem podbiegła do lana i zaczęła wyciągać mu zza pazuchy zielone banknoty. Ian próbował się wywinąć z głośnym śmiechem. — Daj spokój, co robisz? Zabierz te ręce! Łaskoczesz mnie! Faith i Jenny rzuciły się w pogoń za Paulem, uciekającym wokół stołu. — Oddaj to, Paul! Oddaj to! > 14 15 Przygwoździły go do ściany w chwili, gdy wzrok Paula padł na plik banknotów, przeliczonych już i obwiązanych opaską przez Jenny. Jenny rzuciła się, aby je osłonić. Paul był jednak szybszy. Pochylił się nad stołem i złapał pieniądze. — Uciekaj, Ian! — krzyknął radośnie. — Zaraz dostaniesz ode mnie bombową piłkę! Ian wyrwał się z uścisku Eve i pokładając się ciągle ze śmiechu popędził ku drzwiom gabinetu dyrektora. Paul cisnął mu, niczym futbolową piłkę, małą paczuszkę banknotów, które przeleciały nad wyciągniętymi ramionami Eve. W tym samym momencie drzwi gabinetu otworzyły się nagle, Ian podskoczył, aby złapać pieniądze. Nie dosięgną! ich jednak. W drzwiach gabinetu ukazała się łysiejąca głowa pana Hernandeza. Ciśnięta energicznie paczka uderzyła go w czoło. Łup! Jenny rozdziawiła szeroko usta. Jej koleżanki zamarły z przerażenia. Pan Hernandez powoli uniósł dłoń i dotknął nią czoła. Jego twarz przybrała odcień amarantowy, tu i ówdzie pojawiły się intensywnie fioletowe plamki. Zmrużył oczy i obrzucił wszystkich przenikliwym spojrzeniem, przenosząc wzrok z jednej twarzy na drugą. — Wszyscy jesteście zawieszeni aż do końca roku — powiedział. rozdział 4 Jenny nie mogła złapać powietrza przez ściśnięte gardło. Wyraźnie czuła, jak krew pulsuje w jej skroniach. Przed oczami natychmiast stanęli jej rodzice. Przyszło jej do głowy, że bardzo by ich to zdenerwowało. Sprawiłaby im ogromny zawód. Utkwiła wzrok w twarzy lana. Biedny Ian. Był tak zapracowany. Tyrał za dwóch, aby zdobyć pieniądze na studia w Yale od następnej jesieni. A teraz wszystkie jego plany legły w gruzach. To nie jest w porządku! Miała już te słowa na końcu języka, ale nie odważyła się ich wypowiedzieć. 16 W chwilę potem spostrzegła, że pan Hernandez się uśmiecha. — Przestraszyłem was — powiedział chichocząc dyrektor szkoły. Jego ogromny brzuch unosił się i opadał rytmicznie, jakby był zawie szony na sprężynach. Jenny nie zareagowała. Także całe jej towarzystwo milczało wyczekująco. — No, dobrze już, dobrze. Niektórzy mówią, że mam spaczone poczucie humoru — powiedział śmiejąc się ciągle pan Hernandez. — Przepraszam. Dyrektorzy też mają prawo zażartować sobie czadami, nieprawdaż? — Cha, cha, cha! Świetny żart! — zaśmiał się Paul, który jako pierwszy odważył się przerwać milczenie. Zawtórowały mu niezdecydowane, wymuszone śmiechy pozostałych. Dzień podłych żartów, pomyślała smutno Jenny. Nie wiadomo dlaczego przed oczami stanął jej Ross. Zadała sobie pytanie, jaki też on jest. Chyba w porządku. Ciekawe, czy jest jeszcze w szkole. — Żadną miarą nie mógłbym was zawiesić, moje drogie — powiedział dyrektor, utkwiwszy wzrok w Jenny. — Dopiero co zorganizowałyście we trójkę najbardziej udany bal w całej historii liceum w Shadyside. — Fantastycznie! — wykrzyknęła Eve. — Ojej! Udało się! — zawtórowała jej Faith, a potem otwartą dłonią klepnęła Jenny po plecach. Pan Hernandez zwrócił się do Paula i lana. Jego twarz spochmur-niała nagle. — A wy dwaj, co tu właściwie robicie? — Och... szedłem właśnie na zajęcia z koszykówki — powiedział Paul, przeciągając dłonią po swych kędzierzawych i gęstych, jasnych włosach. Na jego policzkach pojawiły się różowe plamy. — Więc dlaczego jeszcze cię tam nie ma? — zapytał pan Hernandez. — Pani Fritz poprosiła mnie, żebym to przekazał jednej z tych koleżanek — powiedział Paul, a potem sięgnął do kieszeni. Wypadło z niej kilka banknotów. Wywinąwszy na nice jedną kieszeń, Paul zrobił to samo z drugą. Na podłogę posypały się następne dolarowe banknoty. — Och... gdzie to może być? — mruknął. W chwilę potem w jego dłoni błysnął mały kluczyk. Paul wręczył go Eve. Jenny rozpoznała go. Był to kluczyk od szafki, w której komitet organizacyjny balu przechowywał kwity i inne dokumenty. Pan Hernandez utkwił surowe spojrzenie w twarzy lana. — A ty, co masz do powiedzenia? — Myślałem, że... że będę mógł im pomóc — wyjąkał Ian, a potem wyciągnął ze spodni koszulkę, spod której wysypały się banknoty. — Zdaje się, że byłbyś bardziej pomocny, gdybyś stąd wyszedł — stwierdził sucho pan Hernandez. — Żegnam was — powiedział Ian, machając ręką dziewczętom i Paulowi. — Wiesz, no... zaczekam na ciebie — dodał zwracając się do Eve, a potem odwrócił się i zniknął za drzwiami. W chwilę po nim wymknął się również Paul. — Przepraszam pana za te szaleństwa, panie dyrektorze — powiedziała nieśmiało Eve. — Ian miał mnie podwieźć do domu handlowego przy Division Street po przeliczeniu tych pieniędzy. Ale potem zjawił się Paul... — To była moja wina — przerwała jej Faith. — Kiedy odbierałam pieniądze od pani Fritz, całkiem zapomniałam o kluczu... Dyrektor Hernandez przesunął wzrokiem po rozrzuconych na podłodze banknotach. — Widzę, że jeszcze nie dokończyłyście liczenia. Dziewczęta milcząco kiwnęły głowami. — A więc pospieszcie się, żebyśmy jak najprędzej mogli pójść do domu. — Powiedziawszy to dyrektor ciężko westchnął, a potem znik nął za drzwiami swego gabinetu. Wychylił jeszcze na moment głowę i dodał: — Uprzedzam was, dziewczęta, że jeżeli coś znajdę na podło dze, to będzie moje! W dziesięć minut później robota była skończona. Wszystkie pieniądze leżały na stole, ułożone w małe, zgrabne kupki. Obok banknotów — zwinięte w rulony monety. — Wszystkiego razem jest tysiąc dwieście czterdzieści jeden dola rów i sześćdziesiąt centów — oznajmiła Jenny, a potem na kartce pa- pieru napisała wynik liczenia. — Wprost nie mogę uwierzyć, że udało nam się zebrać aż tyle! Wiecie co, poszło tak chyba dzięki prawdziwej orkiestrze. To było lepsze od disk-jockeya i taśm z nagraniami. — Te pieniądze wystarczyłyby na zapłacenie mnóstwa rachunków u mnie w domu — westchnęła Eve. — Dałoby się dzięki nim zrobić całkiem przyzwoity wypad po zakupy do Domu Towarowego Dalby'ego — wykrzyknęła Faith z błyskiem w oczach. — Trzymaj swoje łapy z daleka! — rzuciła ostro Jenny odpychając wyciągnięte dłonie Faith. Następnie włożyła pieniądze z powrotem do płóciennej torby, nie zapominając umieścić tam kartki z zapisaną sumą. Eve otworzyła szafkę z szufladami i włożyła torbę do środka. Jenny zapukała lekko do drzwi gabinetu dyrektora. — Proszę. Cała trójka weszła do gabinetu. Pan Hernandez siedział ze znudzoną miną przy biurku, rozmawiając przez telefon. Bezradnie przewrócił oczami, zapraszając dziewczęta wymownym ruchem głowy, aby usiadły. — Panie Jefferson, gdyby zechciał pan mnie posłuchać... — po wiedział do słuchawki. Eve pochyliła się w stronę Jenny. — Mam przeczucie, że Ian wciąż na mnie czeka w holu — sze pnęła cicho. — Może pójdę i powiem mu, żeby lepiej już poszedł. Nie chciałbym, żeby się spóźnił do pracy. Jenny kiwnęła lekko głową. Eve podniosła się z krzesła i na palcach wyszła z gabinetu. W parę minut później była już z powrotem. Dyrektor nadal trzymał przy uchu słuchawkę telefonu, bezustannie błagając tejemniczego pana Jeffersona, aby pozwolił mu dojść do słowa. Faith spojrzała na zegarek, a potem pochyliła się ku Jenny. — Powinnam zadzwonić do domu i uprzedzić, że się spóźnię. Jenny odpowiedziała jej skinieniem głowy i Faith cichutko wym knęła się z pokoju. Jenny zaczęła się rozglądać po gabinecie dyrektora w nadziei, że w ten sposób czas oczekiwania upłynie jej prędzej. Spostrzegła zdjęcie trzech młodych mężczyzn w piłkarskich strojach, prawie całkowicie 18 . 19 oblepionych błotem. Stali trzymając się za ramiona, a ich szerokie uśmiechy dawały do zrozumienia, że przed chwilą wygrali właśnie jakiś ważny mecz. Jenny ze zdumieniem rozpoznała w jednym z nich dyrektora Her-nandeza. Przyszło jej do głowy, że wtedy, mając jeszcze wszystkie włosy, musiał być niezłym przystojniakiem. Do gabinetu wróciła na palcach Faith i usiadła obok Jenny. Spojrzawszy na zegarek, Jenny uświadomiła sobie, że Faith była nieobecna przez ponad pięć minut. Pan Hernandez z ciężkim westchnieniem odłożył w końcu słuchawkę. Przeciągnął dłonią po łysinie, a potem spojrzał w stronę czekających dziewcząt. — No więc? Ile tego było w sumie? — Tysiąc dwieście... — Starając się przypomnieć sobie dokładną liczbę, Jenny odwróciła się do Eve i Faith. — Ile się doliczyłyśmy? Koleżanki odpowiedziały jej wzruszeniem ramion. — Zapisałaś to przecież — prychnęła Faith. — Przepraszam pana, panie dyrektorze — Jenny podniosła się z krzesła. — Zapisałam dokładną sumę na kartce, którą włożyłam do torby z pieniędzmi. Zaraz wrócę. Szybkim krokiem skierowała się do drzwi i wyszła, zamykając je cicho za sobą. Ku swemu zaskoczeniu spostrzegła, że w sąsiednim pokoju znajduje się Paul. Posłał jej uśmiech zdradzający pewne zakłopotanie i uniósł w górę parę trampek do koszykówki. — Zapomniałem je zabrać. Bez nich nie mogę wyjść na boisko. Wsunął trampki do worka i przewiesił go przez ramię. — Powiedz Faith, że zadzwonię później — dodał kierując się w stronę drzwi. Jenny otworzyła szufladę, do której kilkanaście minut temu włożyła pieniądze. Już miała po nie sięgnąć, kiedy zdała sobie sprawę, że szuflada jest pusta. — O! — mruknęła do siebie. — Chyba to nie ta. Pociągnęła sąsiednią. Były w niej jakieś fiszki i karteczki. Następną szufladę wypełniały książki do ćwiczeń z matematyki. Znów więc podeszła do tej szuflady, do której z całą pewnością włożyła zieloną torbę, i zamarła, wybałuszywszy z niedowierzaniem oczy. Pusto. Zupełnie pusto. Poczuła, że przejmuje ją zimny dreszcz. Kolana zatrzęsły się pod nią. — Panie dyrektorze! — Z jej ust wyszedł prawie niesłyszalny szept. Wzięła głęboki oddech i spróbowała znowu. — Panie dyrektorze! — krzyknęła ostrym, pełnym przerażenia głosem. — Niech pan tu prędko przyjdzie! Błagam! Nie ma ich! Pieniądze gdzieś zniknęły! Tym razem rzeczywiście zniknęły bez śladu. rozdział 5 Tego dnia wieczorem, po kolacji, Jenny próbowała zmusić się do pracy nad materiałami do nauki o społeczeństwie. W końcu litery zaczęły rozmazywać się w jej oczach w wielką białą plamę. W ten sposób niczego się nie nauczę, stwierdziła z przerażeniem. Nie potrafię skoncentrować się na niczym. Moje myśli ciągle wracają do tego, co wydarzyło się po południu. Nie mogę zapomnieć o ukradzionych pieniądzach. Z bolesnym westchnieniem zamknęła książkę i wstała od stołu. Sięgnęła po rzuconą na podłogę bluzę i pędem zbiegła po schodach na dół. — Wychodzę! — krzyknęła w kierunku pokoju rodziców i wybiegła na dwór, zanim ojciec czy matka zdążyli ją zapytać, dokąd idzie i dlaczego nie uczy się przed jutrzejszymi zajęciami. Wsiadła do samochodu i pojechała do Faith, mieszkającej w dzielnicy North Hills. Faith powitała ją w progu swego domu ubrana w workowate dżinsy i zbyt obszerny sweter, z fryzurą w wielkim nieładzie. — Jenny? Co się stało? — zapytała z wyrazem zaskoczenia na twarzy. — Po prostu musiałam z kimś pogadać — powiedziała Jenny, a potem poszła za Faith przez lśniący i przestronny, pełen zabytkowych mebli salon, do wyłożonego ciemną boazerią, bocznego pokoju. 20 21 Przy kominku stał Paul, starając się podtrzymać ogień przy pomocy mosiężnego pogrzebacza. Wydawał się zaskoczony pojawieniem się Jenny. Jego okrągłe policzki i kręcone, jasne włosy lśniły w odblaskach padających od płomieni. — Och, cześć. Nie wiedziałem, że tu jesteś — powiedziała z lek kim zakłopotaniem Jenny. Także Paul wydawał się trochę skrępowany, co nie zdarzało mu się często. — Właśnie siedzieliśmy tu z Faith i... rozmawialiśmy o szkole — powiedział zerkając w stronę Faith. Wszyscy troje usiedli na długiej skórzanej kanapie, ustawionej naprzeciwko kominka, z którego dochodził wesoły trzask płomieni. Powietrze w pokoju przesycone było przyjemnym, żywicznym zapachem. — Cały czas myślę o tym, co się zdarzyło po południu. O tych skradzionych pieniądzach — powiedziała Jenny, opierając złożone dłonie na kolanach. — Na szczęście pan Hernandez nie posądza o to nas — odparła Faith rzucając nerwowe spojrzenie Paulowi. — Chyba możemy być spokojni, no nie? — Ale kto jeszcze mógł wiedzieć, że pieniądze znajdują się w tej szafce z szufladami? — spytała Jenny. — Ciągle zadaję sobie to pytanie. Prawdopodobnie Hernandez podejrzewa lana i mnie — stwierdził Paul, a potem zaśmiał się nerwowym, cienkim chichotem. — Chodzi o to, że Ian przez cały czas był w holu, czekając na Eve. A ja zajrzałem do kancelarii. Wiesz, po moje trampki dó koszykówki. — Nie mam pojęcia, co o tym myśli pan Hernandez — powie działa Jenny zagryzając dolną wargę. — I zupełnie nie wiem, co mam myśleć sama. Całkiem mnie to wytrąciło z równowagi. Nagle zaczęła żałować, że tu przyjechała. Paul i Faith zachowywali się tak jakoś dziwnie. Bez przerwy rzucali sobie ukradkowe spojrzenia. Sprawiali wrażenie bardzo czymś skrępowanych. — Nie mogę pozbyć się myśli, że jestem temu winna — stwier dziła ze wzrokiem utkwionym w ogniu. — Wiem, że to głupie. Ale czuję się winna. Wiesz, Faith, co mi to przypomina? Faith obróciła się ku niej marszcząc brwi. Na jej twarzy igrały idące od ognia cienie. — Co? — Przypomina mi tamten dzień, dawno temu, kiedy ty, ja i Eve włamałyśmy się do tego starego, zabitego na głucho domu na ulicy Strachu. Pamiętas z? — Tak, jasne. Wszyscy mówili, że tam straszy — odparła Faith przesuwając dłonią po skórzanym oparciu kanapy, — Pamiętasz? Przyjechała policja i złapała nas, zanim zdążyłyśmy dojść do połowy tych skrzypiących schodów — ciągnęła Jenny. —, Byłyśmy tak zaskoczone i przerażone. Przypominam sobie, że to nagłe pojawienie się policjantów trochę mnie nawet ucieszyło. Bo jeżeli w tym starym domu rzeczywiście były duchy, to w gruncie rzeczy wcale nie miałam ochoty zapoznawać się z nimi. Faith i Paul parsknęli krótkim, wymuszonym śmiechem. — Zachęcałaś nas, żebyśmy tam weszły — podjęła Jenny. — Eve i ja nie chciałyśmy tego zrobić. Ale ty starałaś się nas ośmielić. W końcu, jak przypuszczam, poczułyśmy się tak zawstydzone naszym brakiem odwagi, że musiałyśmy podjąć to wyzwanie. — A potem rzeczywiście wpadłyśmy w prawdziwe tarapaty — powiedziała Faith, odrzucając włosy na plecy. — Przez miesiąc byłam na dobre uziemiona — przytaknęła jej Jenny. — Policja potraktowała nas jak prawdziwych kryminalistów — dodała z westchnieniem. — Dziś czuję się zupełnie tak samo. Mam identyczne poczucie winy, jak wtedy... Nawet mimo tego, że jestem całkowicie pewna naszej niewinności. Nikt z nas nie mógł tego zrobić. Faith i Paul nie odpowiedzieli ani słowem. Przez dłuższą chwilę cała trójka w milczeniu wpatrywała się w ogień. Głośno trzasnęła jakaś iskra. Wszyscy troje podskoczyli, tak jakby usłyszeli huk wystrzału. Paul roześmiał się. — Zmieńmy temat — powiedziała Faith, a potem podniosła się, aby dorzucić do ognia nowe polano. — Paul ma jakieś informacje na temat Rossa. Wiesz, tego chłopaka, któremu pomogłyśmy dziś po południu. — Znasz go? — spytała trochę zbyt skwapliwie Jenny. — No wiesz, właściwie to nie, nie wiedziałem nawet, jak się nazywa — odparł Paul. — Chodzimy razem na matematykę. Ale pamiętam go z zeszłej jesieni, kiedy graliśmy przeciwko New Brighton. To był pierwszy mecz sezonu. 22 23 — Więc on przyjechał z New Brighton? — spytała Jenny. — Zastanawia mnie, dlaczego przeniósł się tutaj w środku roku szkolnego. Paul wzruszył ramionami. — Stał na pozycji runnera. Dobił nas po prostu. Pamiętacie, poprzedniej nocy była straszna ulewa. Boisko było grząskie i pełne błota, jak świńska breja. — Och, jakie to obrazowe! — wtrąciła sarkastycznym tonem Faith. — I ten Ross przebiegł w błocie jakieś osiemdziesiąt metrów, żeby dotknąć piłką ziemi — ciągnął Paul nie zwracając na nią uwagi. — Nasz obrońca rozciągnął się jak długi w tym błocie, a Ross biegł dalej. To był decydujący punkt meczu. — Paul skrzywił się pogardliwie, świecąc oczami w blasku padającym od ognia. — Prawdziwy bohater — mruknął na zakończenie. — Mnie on się wydaje całkiem do rzeczy — powiedziała Faith, sięgając pogrzebaczem do paleniska. — Zwykły narwaniec — stwierdził ostro Paul. — Dlatego, że zdobył się na taki wspaniały bieg przeciwko „Tygrysom"? — spytała Jenny. — Nie. Dlatego, że jest zarozumiałym pozerem — odparł Paul. — Po zdobyciu tego punktu przebiegł przed naszymi ławkami podskakując i wymachując pięściami. Co za wściekły pies! Próbuje też stawiać się na lekcjach matematyki. Zachowuje się tak, jakby zjadł wszystkie rozumy. Jakby był o parę klas lepszy od nas wszystkich. Straszny zarozumialec. — Może jest zbyt nieśmiały i stara się nadrabiać miną — powiedziała Jenny. — Nie, to zwykły pozer — upierał się Paul. — Nadal uważam, że to świetny chłopak — stwierdziła z uśmiechem Faith. Paul rzucił jej chmurne spojrzenie. — Nie masz odrobiny dobrego smaku. Wszyscy troje jak na komendę wybuchnęli śmiechem. Paul wyszedł parę minut po dziesiątej. Jenny zdawała sobie sprawę, że powinna także wrócić już do domu, coś jednak powstrzymywało ją od pożegnania się z Faith. Chciała pomówić z nią o ukradzionych pieniądzach, zapytać, czy 24 Faith ma na ten temat jakąś teorię. Poprosić o wyjaśnienie, dlaczego i ona, i Paul zachowywali się tak dziwnie i przez cały wieczór byli tak spięci. Nie była jednak pewna, czy wystarczy jej odwagi. Z głośnym ziewnięciem Faith dorzuciła drewna do ognia. — Przy ogniu zawsze chce mi się spać — powiedziała, zagłębiając się znowu w miękkiej kanapie. — Więc masz zamiar umówić się z Rossem, czy też ja mam to zrobić? — zapytała. W jej niebieskich oczach pojawiły się figlarne ogniki. — Co takiego? Umówić się z nim? — Pytanie zaskoczyło Jenny. — A ty, Faith, jak ty byś mogła spotkać się z nim na randce? Przecież ty i Paul... — Paul nie musi wcale o tym wiedzieć — odparła Faith szczerząc zęby w uśmiechu. — No wiesz, być może... — Jenny poczuła, że zaczynają palić ją policzki. — On cię interesuje — wycedziła Faith ze złośliwym uśmieszkiem w kącikach ust. — Wiesz co, może byśmy się założyły? Która z nas jako pierwsza umówi się z Rossem? — Chcesz się założyć? O pieniądze? Faith parsknęła śmiechem. — Niech będzie o pieniądze. Powiedzmy, o dziesięć dolców. Urzą dzimy sobie małe zawody. Pieniądze bierze ta, która pierwsza spotka się z Rossem. Jenny nie zdążyła odpowiedzieć. Zadzwonił bezprzewodowy telefon, leżący na stoliku koło kanapy. Faith sięgnęła po słuchawkę. — Och, cześć, Eve. Chcesz się przyłączyć do naszego zakładu? Jenny przysłuchiwała się wyjaśnieniom Faith, na czym ten zakład miałby polegać. — Ian o niczym się nie dowie. Przecież on spędza cały wolny czas w pracy — uspokajała przyjaciółkę Faith. — Tak, tak. Jenny też weźmie w tym udział. Przez chwilę Faith i Eve omawiały szczegóły, a potem Faith zwróciła się do Jenny: — Eve przyłącza się. A więc do jutra, Eve. Cześć, trzymaj się. — Pożegnawszy się z przyjaciółką, Faith odłożyła słuchawkę. — Dwa dzieścia dolarów za randkę z Rossem. Co ty na to? 25 Jenny westchnęła. Zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie okaże się zbyt nieśmiała, aby poprosić Rossa o spotkanie.Za to Faith nie powinna mieć żadnych problemów z zaproszeniem go do kina czy na jakąś imprezę. Tak samo Eve. — Na pewno przegram — powiedziała, cicho. — Ale zgoda, Faith. Przyjmuję ten zakład. W chwilę potem Jenny sięgnęła po swoją kurteczkę. Faith odprowadziła ją do drzwi. — A więc, do jutra — powiedziała Jenny. A potem słowa same popłynęły z jej ust. — Dlaczego ty i Paul zachowywaliście się dziś wieczorem tak dziwnie? — Co chcesz przez to powiedzieć? — Faith była wyraźnie zaskoczona. — Oboje byliście jacyś tacy... podenerwowani — powiedziała Jenny. — Macie jakieś problemy czy co? Faith zawahała się. — No... tak, coś w tym rodzaju — powiedziała w końcu bez przekonania, świdrując Jenny wzrokiem. — Ja nie... — teraz z kolei Jenny poczuła się zakłopotana. — Problemy? Jakiej natury? Faith zawahała się znowu. — No, Jenny, jeśli już koniecznie chcesz wiedzieć... to ja i Paul jesteśmy pewni, że to ty zwędziłaś te pieniądze z balu! rozdział 6 — Co? Co takiego? — Ze zdumienia Jenny szeroko otworzyła usta. Oczy Faith oskarżycielsko błyszczały w ciemności. — Ty... ty myślisz, że ja...? — wyjąkała z niedowierzaniem Jenny. Faith parsknęła perlistym śmiechem. — Prima aprilis — powiedziała cicho. — Starałam się, ale nie byłam w stanie zachować powagi. Z ust Jenny wyrwał się wściekły krzyk. — Faith! Jeszcze daleko do pierwszego kwietnia! To wcale nie jest 26 śmieszne! — wrzasnęła na całe gardło. — Czy ty w ogóle jesteś zdolna do poważnego potraktowania czegokolwiek? Uśmiech znikł z twarzy Faith. — Mam zamiar poważnie potraktować nasz zakład o Rossa — powiedziała. Kiedy następnego dnia po południu rozpoczęła się lekcja chemii, Jenny otworzyła podręcznik do ćwiczeń chemicznych i zaczęła ustawiać probówki. Nie mogła jednak skupić się na przeprowadzanych analizach i reakcjach. Jej myśli krążyły wokół Rossa. Myślała o nim przez cały dzień, zadając sobie wciąż na nowo pytanie, dlaczego okazała się tak niemądra i założyła się z Faith i Eve. W żaden sposób nie mogę przecież rywalizować z żadną z nich, dumała ze smutkiem. — Jenny! — Wzdrygnęła się nagle na dźwięk głosu pana Man- cuso. Wszystkie jej myśli prysnęły gdzieś w ułamku sekundy. Pod niosła oczy i... była pewna, że to jakieś przywidzenie. Koło pana Mancuso stał Ross Gabriel. Spod okrywającej czoło ciemnokasztanowej czupryny patrzyły prosto na nią jego szare oczy. — Byłabyś tak łaskawa, żeby pracować razem z Rossem, dopóki Pam nie wyzdrowieje? — zapytał nauczyciel chemii. Pam Dalby, dotychczasowy partner Jenny na ćwiczeniach w laboratorium chemicznym, był nieobecny z powodu grypy. Pan Mancuso podszedł do tablicy, aby wyjaśnić, na czym ma polegać doświadczenie. — Cześć — powiedział Ross przysiadając obojętnie na wysokim stołku tuż obok niej. — Jesteś Jenny, tak? Serce Jenny zaczęło walić tak głośno, że przyszło jej do głowy, czy przypadkiem Ross tego nie słyszy. — Tak. Cześć — zdołała wydusić z siebie chrapliwy szept. — Jak tam twoja ręka? — Żadnych kłopotów. Zaraz zrobimy bingo z tym doświadczeniem — powiedział Ross sięgając ręką do probówek, aby ustawić je trochę inaczej. — Mam to przećwiczone. W mojej starej budzie. Zdaje się w siódmej klasie. To jest zabawa dla Myszki Mickey. — Tak, wiem — przytaknęła skwapliwie Jenny. Tak naprawdę 27 zdawała sobie sprawę, że zadanie wcale nie jest łatwe, ale przecież w żaden sposób nie mogła się do tego przyznać. — Uważaj na to. To jest amoniak — ostrzegła go, wskazując pal cem przezroczystą probówkę. — Kiedyś przez pomyłkę powąchałam probówkę z amoniakiem. Nos palił mnie przez tydzień! Miała nadzieję, że zareaguje na to śmiechem, on zachował jednak poważną minę. — Tak, wiem. Trzeba zachować ostrożność — powiedział przy glądając się probówkom. — Te wszystkie miksturki to dla mnie pest ka. Popijam je co rano na śniadanko! Jenny roześmiała się. Poczuła na sobie błysk jego oczu. Jednak i tym razem nie uśmiechnął się. — Zdaje się, że powinniśmy już zacząć — powiedziała odwracając się w kierunku probówek. — Czy to jest tlenek magnezu? — Wszystko jedno co — odparł Ross, spoglądając z uwagą w kierunku przedniej części laboratorium, gdzie pan Mancuso pochylał się nad stołem, starając się pomóc którejś z grup rozpocząć doświadczenie. Ross obrócił się do Jenny i położył rękę na jej dłoni, przeszkadzając jej w zamiarze sięgnięcia po jedną z probówek. — Chciałabyś zobaczyć coś naprawdę okropnego? — szepnął przykładając wargi do jej ucha, tak blisko, że wyraźnie poczuła na twarzy jego gorący oddech. Wzdrygnęła się. — Okropnego? Ross położył palec na ustach na znak, że powinna być cicho. Rozejrzał się jeszcze raz, aby się upewnić, czy nauczyciel chemii nadal odwrócony jest plecami, a potem jednym ruchem wlał zielonkawy płyn z jednej probówki do przezroczystego w drugiej. — Patrz, co się będzie działo — szepnął do Jenny. Oba płyny zaczęły się burzyć. Z zielonkawej mieszaniny uniósł się biały obłoczek. — Co to? — zapytała szeptem Jenny. — To jest bomba z cuchnącym ładunkiem ;— odparł Ross nie od rywając oczu od probówki. Zielonkawa mikstura zaczęła się przelewać przez brzegi probówki. W górę uniosła się biała mgiełka. — Pociągnij nosem. Jenny ostrożnie wciągnęła odrobinę powietrza i skrzywiła się z obrzydzeniem. — Ojej! Po klasie zaczął się rozchodzić kwaśny odór. Ozwały się protesty i pomruki niezadowolenia. Kilkoro uczniów i uczennic odwróciło głowy w stronę Rossa i Jenny, posyłając im badawcze spojrzenia. — Ojej, co tak śmierdzi? — krzyknął jeden z nich. — Ricky, to znowu ty? — zawołał ktoś w stronę Ricky'ego Schorra, uważanego przez całą klasę za coś w rodzaju błazna, którego zawsze obwiniano o wszystkie sprawki. — W żadnym wypadku! — odkrzyknął Ricky. Siedzący najbliżej uczniowie zaczęli kasłać i zatykać dłońmi usta. Jenny zsunęła się ze stołka i osIaniając ręką załzawione oczy oddaliła się od stołu. Pan Mancuso zorientował się w końcu, że coś jest nie w porządku. Uniósł głowę i pociągnął nosem. — Och! — sapnął z wyrazem obrzydzenia na twarzy. — Panie profesorze, to tutaj! — krzyknął Ross. — Zdaje mi się, że Jenny i ja musieliśmy coś pomylić! — Co? Ja? — jęknęła Jenny. — Ja niczego nie... Pan Mancuso podbiegł do stołu z dymiącą probówką. — Jenny i ja pomyliliśmy chyba składniki — powiedział Ross. — To śmierdzi jak... jak zgniłe jaja! — dodał, posyłając Jenny poro zumiewawcze spojrzenie. Pan Mancuso pochy

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!