10016

Szczegóły
Tytuł 10016
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10016 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10016 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10016 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MIECZYS�AW LEPECKI PAMI�TNIK ADIUTANTA MARSZA�KA PI�SUDSKIEGO Edycja komputerowa: Maciej Hus dla: www.zrodla.historyczne.prv.pl Mail: [email protected] MMIV� ROK 1930 ROZPOCZYNAM S�U�B� W lecie 1926 r., w par� dni po powrocie z podr�y do Paragwaju i Boliwii, dok�d je�dzi�em z kpt. Mieczys�awem Fularskim. spotka�em na placu Trzech Krzy�y swego koleg� por. Jerzego Nowackiego. Obaj ucieszyli�my si� bardzo z tego spotkania, gdy� od dawna �yli�my w przyja�ni. Z rozmowy wynik�o, �e Nowacki pracuje w Ministerstwie Spraw Wojskowych i, �e widzi mo�liwo��, abym i ja tam si� dosta�. Zacz�� mnie nawet namawia�, aby si� o ten przydzia� stara�. Pocz�tkowo projekt ten wyda� mi si� z jednej strony zbyt trudny do przeprowadzenia, a z drugiej mia�em w�a�nie idee f i x e na punkcie pracowania gdzie indziej. Gdy jednak p�niej przekona�em si�, �e moje projekty spali�y na panewce, zdecydowa�em si� na prac� w ministerstwie. W ten spos�b pewnego dnia sierpniowego zosta�em referentem w Gabinecie Ministra Spraw Wojskowych, w wydziale, na kt�rego czele sta� nie �yj�cy ju� dzisiaj, nieod�a�owanej pami�ci major dyplomowany Andrzej Na��cz-Korzeniowski. Ani mi przez my�l w�wczas nie przesz�o, �e oto gdybym pewnego letniego dnia nie spotka� swego starego przyjaciela Nowackiego na placu Trzech Krzy�y, �ycie moje mog�oby si� potoczy� zupe�nie innymi kolejami, a ju� zapewne nie by�bym nigdy adiutantem Marsza�ka Pi�sudskiego oraz towarzyszem � je�li mi tak wolno powiedzie� � Jego kilku podr�y. Dopiero w wiele lat p�niej u�wiadomili�my sobie z Nowackim to zwrotne w moim �yciu z nim spotkanie. Mniej wi�cej przez p�tora roku pracowa�em spokojnie, za�atwiaj�c r�ne kawa�ki. Marsza�ka Pi�sudskiego widzia�em przez ten czas z bliska tylko raz w lecie 1927 r., z okazji dor�czania Mu ksi��ki o wojnie polsko-bolszewickiej, kt�r� w�a�nie wtedy wyda�em. 15 Adiutantowa� w Belwederze w�wczas m�j przyjaciel i kolega z wojny, mjr Zygmunt Wenda, kt�ry mi to widzenie u�atwi�. By�o ono prawie rekordowo kr�tkie. Marsza�ek obejrza� ksi��k�, u�cisn�� mi r�k� i powiedzia�: � Dzi�kuj� wam, dziecko. Spieszy� si� dok�d�, gdy� samoch�d czeka� przed wej�ciem. Nie by�o to moje pierwsze bezpo�rednie zetkni�cie z Marsza�kiem Pi�sudskim. Pierwszy raz mia�em zaszczyt rozmawia� z Nim w ko�cu roku 1923, w�wczas, gdy porzuciwszy wszystkie godno�ci pa�stwowe, zamieszka� w ustronnym Sulej�wku pod Warszaw�. Wr�ci�em wtedy ze swojej pierwszej dwuletniej podr�y do Ameryki Po�udniowej, gdzie pracowa�em du�o w tamtejszych organizacjach polskich, a w szczeg�lno�ci jako komendant g��wny Zwi�zku Strzeleckiego w Brazylii, przekszta�conego p�niej przeze mnie ze wzgl�d�w politycznych na Zwi�zek Towarzystw Sportowo- Wychowawczych �Junak". Ot� powr�ciwszy z Ameryki Po�udniowej, chcia�em z�o�y� Marsza�kowi Pi�sudskiemu raport ze swej pracy. Jako oficer l dywizji piechoty Legion�w mia�em drzwi do Sulej�wka nieco uchylone. �wczesny adiutant osobisty, porucznik Jerzy Jab�onowski uchyli� mi je jeszcze szerzej i pewnego dnia zimowego stan��em przed Komendantem i zameldowa�em: � Panie Marsza�ku, porucznik Mieczys�aw Lepecki z l pu�ku piechoty Legion�w melduje si� pos�usznie z raportem o Brazylii. Jak dzisiaj pami�tam t� chwil�. Pami�tam wzruszenie, jakie na widok postaci Marsza�ka mnie ogarn�o. Nigdy nie nale�a�em do ludzi �atwo si� konfunduj�cych, ale w�wczas straci�em ca�� swoj� zwyk�� pewno�� siebie i kontenans. Marsza�ek, ubrany w sw�j zwyk�y, siwy str�j, bez odznak � wyda� mi si� podobny nie wiem czemu do wspania�ego ptaka: or�a lub jastrz�bia. Smuk�o�� postawy, przenikliwy wzrok i ostro�� s��w mia�y w sobie co� zniewalaj�cego, hipnotyzuj�cego. Do owej chwili widywa�em Marsza�ka tylko z daleka, przelotnie. Teraz, po raz pierwszy spojrza�em w Jego oczy i On patrzy� w moje. Gdy w wiele lat p�niej rozpami�tywa�em t� chwil�, skojarzy�em j� ze s�owami m�drego wroga � Karola Radka. Powiedzia� on raz do mnie: �Pi�sudski i Stalin mog� rz�dzi� jak chc�, bo ci kt�rymi rz�dz�, chc� czy nie chc� � uwa�aj� ich za najlepszych, najm�drzejszych i najbardziej godnych rz�dzenia". W�wczas, gdy sta�em w Sulej�wku przed Marsza�kiem Pi�sudskim 16 i meldowa�em swoje przybycie z Brazylii, ani nie wiedzia�em o istnieniu Karola Radka, ani tym bardziej nie analizowa�em uczu�, kt�re mn� w�wczas miota�y. Jednego by�em pewny: gdyby mi ten cz�owiek w siwym mundurze kaza� skoczy� w przepa��, nie po�a�owa�bym swoich dwudziestu pi�ciu lat �ycia bez chwili wahania. Marsza�ek wys�ucha� pilnie i cierpliwie mego sprawozdania, naj-pilniej i najcierpliwiej ze wszystkich dygnitarzy, jakim kiedykolwiek d�ugie sprawozdania sk�ada�em, zada� mi szereg pyta�, a w ko�cu zagadn�� o znanych na terenie Parany dzia�aczy: dr. Szymona Kossobudzkiego, dr. Juliana Szyma�skiego, Konrada Jeziorowskiego i Romualda Krzesimowskiego. Wszystkich zna�, zdaje si�, z dzia�alno�ci w PPS, w Polsce. By�em w�wczas m�ody, wiele rzeczy wydawa�o mi si� tak �atwe, �e wystarczy�o tylko chcie�, aby je osi�gn��. Do nich te� zalicza�em kwesti� uzyskania kolonii dla Polski, kt�rym to problematem bardzo si� interesowa�em ju� w�wczas. Nie potrzebuj� dodawa�, �e realizacj� uzyskania posiad�o�ci zamorskich przedstawia�em sobie do�� naiwnie. Ju� z g�ry planowa�em, �e zagadn� na ten temat Marsza�ka. Gdy jednak zag��bi�em si� w zawi�y wyw�d o r�nych mo�liwo�ciach kolonialnych. Marsza�ek przerwa� mi go s�owami: � Zapominacie o jednym. � O czym, panie Marsza�ku. � Zapominacie, �e droga do kolonii to flota. Bez floty ani nie zdob�dziecie, ani nie utrzymacie kolonii. Zamilk�em. Bo i oczywi�cie, �wczesna flota polska sk�ada�a si� z kilku paruset tonowych poniemieckich torpedowc�w, kt�rych by si� nawet Gda�sk nie przestraszy�, a co dopiero m�wi� o jakim� agresorze na ewentualne kolonie polskie. Tak wi�c pierwsza rozmowa z Marsza�kiem Pi�sudskim sko�czy�a si� dla mnie wielk� kl�sk� kolonialn�. Gdy jednak ma si� 25 lat, kl�ski nie s� straszne, tote� jeszcze przed opuszczeniem dworku sulej�wkowskiego duma z racji osobistego zetkni�cia si� z Wielkim Marsza�kiem i rozmowy z Nim o wiele przewy�szy�a poczucie pora�ki. Prac� w Gabinecie mia�em do�� monotonn� i nie nazbyt zaspokajaj�c� moj� ambicj�. Niemniej jednak pracowa�em ch�tnie, do czego niema�o przyczyni�y si� mi�e stosunki s�u�bowe. Szefem Gabinetu by� podpu�kownik dyplomowany artylerii konnej J�zef Beck, jego zast�pc� mjr Feliks Kami�ski, a poza tym, opr�cz wymienionego ju� mjr. Na��cz-Korzeniowskiego, p�niejszy senator p�k Tadeusz Petra�ycki i nieszcz�liwy rtm. dypl. Stanis�aw Pr�chnicki, kt�ry w kilka lat p�niej sko�czy� samob�jstwem. Kpt. Franciszek Sobolta i por. Nowacki odeszli potem na inne stanowiska, pozostali natomiast kpt. Kazimierz W�jcicki, kpt. Jerzy Ros� i por. Karol Ko�mi�ski, p�niejszy naczelny redaktor �Polski Zbrojnej" i autor ksi��ki o Su�kowskim. Porucznik Seweryn Soko�owski, p�niejszy wicedyrektor Gabinetu ministra spraw zagranicznych, by� oficerem do zlece� pp�k. Becka i jego zaufanym. Wszyscy ci ludzie zachowywali do dzisiaj wspomnienie wsp�lnie przepracowanych lat w jak najwdzi�czniejszej pami�ci. Szczeg�lnie ciekawa w Gabinecie by�a posta� mjr. dypl. Andrzeja Korzeniowskiego. Ju� w Legionach sta� blisko osoby Marsza�ka Pi�sudskiego, kt�ry zachowa� o nim pami�� jako o najweselszym i najdowcipniejszym ze swoich adiutant�w. Pewnego razu powiedzia� mi to osobi�cie. Ta weso�o�� i pogoda ducha by�a zastanawiaj�ca u cz�owieka fizycznie nadzwyczaj s�abego i chorowitego. W latach 1926�1929 by� jeszcze w jakim takim stanie fizycznym, ale ju� i wtedy nieuleczalna gru�lica kr�gos�upa nie pozwala�a rokowa� mu d�ugiego �ycia. Ot� Na��cz by� z uzdolnie� i usposobienia artyst�-malarzem. Jego prace odznacza�y si� wielk� wyrazisto�ci� i si�� ekspresji. W przeciwie�stwie do jego �kawa��w", kt�rymi zawsze sypa� jak z r�kawa, by�y powa�ne i najcz�ciej dotyczy�y spraw wojny i armii. Jego to dzie�em jest, o czym ma�o kto wie, rysunek na klamrze oficerskiego pasa salonowego. Wra�liwy, weso�y, o ujmuj�cym sposobie bycia by� powszechnie lubiany. Jego przedwczesna �mier� w 1932 r. okry�a nas wszystkich, na czele z p�k. Beckiem, kt�rego by� przyjacielem, smutkiem i �a�ob�. Pozosta�a po nim wdowa Jadwiga i syn. Siedzenie �za biurkiem" zawsze by�o dla mnie prawdziw� zmor�, tote� nic dziwnego, �e gdy pod koniec 1927 r. gen. Roman G�recki, prezes Banku Gospodarstwa Krajowego, zapyta� mnie, czy nie zechcia�bym pojecha� do Peru jako kierownik techniczny ekspedycji badawczej wysy�anej przez rz�d polski, a cz�ciowo przez bank finansowanej, zgodzi�em si� bez chwili wahania. W ten spos�b czwart� swoj� wielk� podr� w �yciu mia�em odby� ju� nie za z trudem oszcz�dzane grosze, lecz na koszt rz�du. 18 Nie przypuszcza�em jeszcze w�wczas, �e b�dzie to wielu ludziom sol� w oku, i, �e b�d� mi to d�ugo wypomina�, przeto radowa�em si� bardzo i nieomal pl�sa�em z rado�ci. Sprawa z t� podr� do Peru przedstawia�a si� tak: rz�d peruwia�ski ofiarowa� obywatelom polskim wielkie koncesje terenowe nad rzekami Ucayali, Tambo i Perene, o og�lnym obszarze oko�o 18 tysi�cy kilometr�w kwadratowych, z warunkiem osadzenia na nich pewnej liczby rodzin rolniczych. Ca�� spraw� zainteresowa� si� Bank Gospodarstwa Krajowego, kt�ry z jednej strony zamierza� udzieli� na akcj� osadnicz� kredyt�w, z drugiej za� zamierza� za�o�y� ewentualnie w�asne plantacje kauczuku, kt�ry Polska importuje corocznie za znaczne sumy. St�d wynik�a konieczno�� wys�ania odpowiedniej ekspedycji badawczej. Dnia 2 stycznia 1928 r. ekspedycja ta wyruszy�a w drog�. W jej sk�adzie znajdowa�y si� nast�puj�ce osoby: in�. Feliks Gadomski, dr Apoloniusz Zarychta, dr Aleksander Freyd, Micha� Pankiewicz1, Kazimierz Warcha�owski i ja. Ponadto towarzyszy� nam na sw�j koszt pewien ziemianin z Pi�szczyzny � pan W�odzimierz Orda. Wyprawa trwa�a 8 miesi�cy. Przebyli�my 4500 km Amazonk�, 2000 km rzek� Ucayali, 200 km rzek� Tambo i oko�o 1000 km l�dem, przecinaj�c ca�� Ameryk� Po�udniow� w poprzek, od Atlantyku do Pacyfiku, w najszerszym miejscu. Powr�t nast�pi� przez kana� Panamski. W ci�gu dw�ch lat wyda�em o tej podr�y trzy ksi��ki: Na Amazonce i w Peru, Wschodnie Peru czyli Montania oraz Polskie tereny kolonizacyjne w Peru. Moje i dr. Zarychty zdanie o wi�kszo�ci teren�w by�o ujemne. Pod koniec lata 1928 r. znowu znalaz�em si� w Gabinecie ministra spraw wojskowych, gdzie obj��em poprzedni� swoj� funkcj�. Zmian wiele nie zasta�em. P�k Beck po staremu by� szefem Gabinetu, po staremu �ci�le wsp�pracuj�c z Marsza�kiem Pi�sudskim. Z pocz�tku pracowa�o mi si� nie�le, ale gdy min�� rok, pocz��em si� znowu dusi� i szuka� nowych mo�liwo�ci odetchni�cia szersz� piersi�. U�o�y�em w�wczas plan odbycia gigantycznej, na moje stosunki, podr�y naoko�o Ameryki Po�udniowej. Mia�a ona prowadzi� przez Ziemi� Ognist�, Wyspy Robinsona, republiki Przesmyku 1 P�niejszy te�� premiera Os�bki-Morawskiego. 19 Panamskiego a� do Meksyku. I znowu mi si� uda�o. Dzi�ki wielkiej wyrozumia�o�ci i �yczliwo�ci p�k. Becka otrzyma�em z armii urlop bezp�atny na 10 miesi�cy, i na pocz�tku 1930 r. wyruszy�em w now�, pi�t�, wielk� podr� zamorsk�. Nie b�d� tu opisywa� swych wra�e� i przyg�d z tej podr�y, kt�rej marszrut� wype�ni�em co do joty, gdy� pomie�ci�em znaczn� ich cz�� w swych ksi��kach. W ci�gu dziesi�ciu miesi�cy jej trwania zwiedzi�em Brazyli�, Argentyn�, Ziemi� Ognist�, Chile, Boliwi�, Peru, Panam�, Costa Ric�, Guatemal� i Meksyk. W pa�dzierniku powr�ci�em do Warszawy, do Gabinetu, i obj��em w nim teraz dzia� prasowy. W tym czasie w Polsce wiele si� zmieni�o, ale u steru w�adzy sta� jak dawniej Marsza�ek Pi�sudski. W czasie mej wyprawy do Peru odbywa�y si� wybory do sejmu, w kt�rym Bezpartyjny Blok Wsp�pracy z Rz�dem zorganizowany przez Walerego S�awka uzyska� du�e, aczkolwiek jeszcze nie decyduj�ce znaczenie. Gdy znajdowa�em si� w podr�y gdzie� pomi�dzy Patagoni� i wyspami Archipelagu Chonos czy Chiloe � sejm ten zosta� rozwi�zany, a nowe wybory rozpisane. Gdy wi�c w jesieni 1930 r. przyby�em znowu do Polski, kraj ca�y sta� pod znakiem rozgrywki wyborczej. Jako �o�nierz nie interesowa�em si� tymi sprawami zbytnio, po staremu dominowa�y we mnie zainteresowania kolonialne, tym �ywsze, �e zyska�y tak �wietnego ich propagatora, jakim stawa� si� w�wczas genera� Gustaw Orlicz-Dreszer. Niestety, niewiele lat cieszyli�my si� ja i moi przyjaciele, �e uda�o nam si� do tej idei pozyska� cz�owieka tej miary i tak wielkiego serca, jakim by� genera� Dreszer. Przez ca�y ten czas widywa�em Marsza�ka Pi�sudskiego tylko z daleka, lub podczas specjalnych przyj��. Od 1927 r. nie rozmawia�em z Nim ani razu. Wr�ciwszy w ko�cu 1930 r. z Meksyku s�dzi�em, �e zabawi� w Polsce co najmniej rok lub dwa. Mia�em mn�stwo materia�u opisowego i przelanie go na papier wymaga�o du�o czasu. Okaza�o si� jednak, �e si� pomyli�em. Ju� w kilka tygodni po powrocie zosta�em wezwany do p�k. Becka, do jego mieszkania prywatnego. Pu�kownik mieszka� w�wczas w gmachu Ministerstwa Spraw Wojskowych. Za�o�y�em pas i poszed�em. P�k. Becka zasta�em w ��ku. By� niezdr�w. Zaraz na wst�pie 20 zapyta� mnie, czy nie chcia�bym pojecha� na jaki� czas za granic�. Bez wahania odpowiedzia�em, �e tak, �e wyjad� ch�tnie. Pu�kownik zada� mi wtedy pytanie, czy znam j�zyk portugalski. Zdumia�o mnie to, lecz oczywi�cie, odpowiedzia�em, �e znam. Wtedy pu�kownik przyst�pi� do sedna sprawy. � Najpierw � m�wi� � musicie dobrze sobie zapami�ta�, �e to co wam teraz powiem jest tajemnic�, z kt�rej przed nikim nie wolno wam si� zwierza�. � Rozkaz! � Jest taka sprawa: Marsza�ek Pi�sudski wyje�d�a wkr�tce na urlop, na Mader� ... Czy znacie t� wysp�? � Tak jest, by�em na niej cztery razy. � To dobrze. Ot� trzeba, aby�cie towarzyszyli Komendantowi w tej podr�y i pomogli dr. Woyczy�skiemu w adiutantowaniu. Tylko widzicie, jest w tej sprawie taki s�k, �e Komendant nie chce s�ysze� o zabieraniu z sob� w drog� kogokolwiek. � Wi�c jak�e to b�dzie, panie pu�kowniku? � B�dzie tak: pojedziecie na razie �cichcem", a w Funchalu musi was Woyczy�ski jako� wkr�ci�. Ostrzegam was przy tym, �e w �aden spos�b nie mo�ecie si� wsypa�. Nie my�la�em wtedy ani o �wsypie", ani nawet o tym, �e mam posiedzie� na �licznej Maderze, lecz jedynie o tym, �e b�d� m�g� przys�u�y� si� i by� u�yteczny Marsza�kowi Pi�sudskiemu. Dzi�kowa�em wi�c te� serdecznie p�k. Beckowi i ze skrzyd�ami u ramion opuszcza�em jego mieszkanie. Uda� si� na zim� w strony cieplejsze, gdzie m�g�by po trudach i k�opotach, zwi�zanych z prowadzeniem nawy pa�stwowej, odpocz�� i nabra� si� do dalszej pracy, postanowi� Marsza�ek Pi�sudski ju� w lecie. Z sumienno�ci� i �cis�o�ci� sobie w�a�ciw� rozpocz�� ju� w�wczas zaznajamia� si� z wszelkimi mo�liwymi terenami, kt�re odpowiada�yby temu celowi. Po d�u�szym wertowaniu przewodnik�w i ksi��ek doszed� do przekonania, �e najodpowiedniejszym miejscem b�dzie Egipt albo Madera. I w�wczas, jak o�wiadczy� p�niej Prezydentowi Portugalii, gen. Carmonie, zda� si� na instynkt swych ukochanych c�reczek, Wandzi i Jag�dki. � Porad�cie ojcu � rzek� do nich. Nie wiem, czym dziewczynki si� powodowa�y, doradzaj�c Mader� 21 a nie Egipt. Mo�e s�dzi�y, �e w Egpicie s� lwy, a na Maderze nie ma, mo�e po prostu d�wi�k nazwy lepiej si� im podoba� � nie wiem. Do��, �e wybra�y Mader�. Do drogi nie potrzebowa�em przygotowywa� si� d�ugo. Czas mi�dzy wizyt� u p�k. Becka i wyjazdem wype�ni�y mi do�� szczelnie rozmowy z lud�mi wtajemniczonymi w podr�. Do nich nale�eli opr�cz dr. Marcina Woyczy�skiego, szef oddzia�u II � p�k dypl. Tadeusz Pe�czy�ski, p�k Aleksander Prystor, pp�k Stefan Mayer i �ekipa" ochrony, przeznaczona do eskortowania Marsza�ka do Lizbony, sk�d mia�a powr�ci� do Warszawy. Do niej nale�a� mjr Stanis�aw Kucharski, p�niejszy dyrektor biura usprawnienia administracji w Prezydium Rady Ministr�w i kpt. Boles�aw Ziemia�ski, wieloletni komendant ochrony osobistej Marsza�ka. Ponadto, wiedzia� o wyje�dzie Pan Prezydent oraz Jego syn p. Micha� Mo�cicki, kt�ry ju� we wrze�niu wyje�d�a� do Funchalu w celu wynaj�cia odpowiedniej willi. Pan Micha� Mo�cicki udzieli� mi dok�adnych wiadomo�ci o dokonanych przygotowaniach. Wszystkie te osoby nurtowa� g��boki niepok�j o bezpiecze�stwo Marsza�ka. Wszelkie jednak pr�by, zmierzaj�ce do uzyskania zgody na wys�anie na Mader� ochrony, spe�z�y na niczym. Marsza�ek mia� na te �podchody" tylko jedn� odpowied�: �nie chc�". Jednocze�nie, gdy ja przygotowywa�em z dr. Woyczy�skim wyjazd do Funchalu, Marsza�ek Pi�sudski dokonywa� ostatnich posuni�� przedwyborczych. W ca�ym kraju wrza�a agitacja. Partie z jednej strony, ob�z rz�dowy z drugiej przygotowywa�y si� do walnej rozgrywki o wi�kszo�� w ostatnim sejmie, maj�cym by� wybranym wed�ug konstytucji marcowej. Marsza�ek Pi�sudski objawi� w�wczas po raz ostatni w swym �yciu bardzo �yw� dzia�alno�� publicystyczn�. W prasie ukazywa�y si� jeden po drugim obszerne �wywiady", a raczej artyku�y, id�ce szerokim echem po kraju i przygotowuj�ce wielkie zwyci�stwo wyborcze. O tym okresie swej pracy Marsza�ek Pi�sudski opowiada� mi p�niej niejednokrotnie i zawsze wspomina� go jako okres szczeg�lnie ci�ki i trudny. Jego g��wnym wsp�pracownikiem w tej dzia�alno�ci by� Bogus�aw Miedzi�ski, p�niejszy marsza�ek senatu. W�wczas, przed wyjazdem na Mader�, nie wiedzia�em jeszcze tego, co p�niej sta�o si� dla mnie jasne. Koniec 1930 r. by� prze�omowy w �yciu Marsza�ka Pi�sudskiego. Z jednej strony zbiega� 22 si� z ostatecznym Jego tryumfem osobistym w Polsce, z drugiej za� by� niestety, pocz�tkiem post�puj�cego coraz szybciej upadku si� fizycznych. A wi�c szczytowy punkt dzie�a Jego �ycia by� jednocze�nie kresem Jego mo�liwo�ci fizycznych. Jedynie �elazna wola sprawi�a, �e ster w�adzy m�g� dzier�y� i dzier�y� nieomal do chwili zamkni�cia oczu na wieki. Wtedy jednak, w jesieni 1930 roku, nikt, a ju� na pewno nie ja, nie my�la� o mo�liwym kresie Jego w�dr�wki. Posta� Marsza�ka by�a tak wielka, tak bardzo niezwi�zana ze sprawami ziemskimi, �e Jego �mier� wydawa�a si� czym� nierealnym, niemo�liwym. Wybory przynios�y zwyci�stwo. W dwa lata p�niej, w ich rocznic�, Marsza�ek powiedzia� do mnie: � Gdybym ja w�wczas przegra�, nie rz�dzi�bym wami durnymi, d�u�ej. Ale przedtem powiesi�bym stu... Marsza�ek by� tym wspomnieniem podniecony, m�wi� g�osem twardym. Nie w�tpi�em ani na chwil�, �e by�o to swego czasu obmy�lone dok�adnie i, �e na pewno by�oby co do joty wykonane. Pomimo �cis�ego zachowania tajemnicy, wie�ci o wyje�dzie Marsza�ka Pi�sudskiego na dalek� wysp� przedosta�y si� do wiadomo�ci prasy. Ju� na kilka tygodni przed dat� wyjazdu ukaza�y si� obszerne na ten temat artyku�y, a plotka dodawa�a, �e Marsza�ek jest chory i �e na Mader� musi pojecha�. W rzeczywisto�ci jednak nie by� chory, a jedynie zm�czony i wyczerpany nerwowo. M�wi� p�niej, �e w Polsce nie znalaz�by takiego miejsca, gdzie by Go nie odnaleziono i nie zasypano sprawami do rozstrzygni�cia. Dlatego w�a�nie wybra� odleg�� Mader�, bo jak si� p�niej wyrazi�: �nie ka�dy Polak czuje w sobie Czarnieckiego", robi�c aluzj� do wyprawy dzielnego hetmana na wysp� Rugi�. PODRӯ DO FUNCHALU Dnia 15 grudnia 1930 r. o godzinie 19.30 poci�g wioz�cy Marsza�ka opu�ci� dworzec G��wny i potoczy� si� w kierunku zachodniej granicy pa�stwa. Tak zwana salonka, czyli wagon specjalny przeznaczony dla Marsza�ka Pi�sudskiego, przedstawia�a si� wprawdzie do�� skromnie, ale przyzwoicie. Jedynie brak przewod�w elektrycznych, kt�re pozwala�yby si� w��cza� do poci�g�w elektrycznych, dawa� si� nieco we znaki. Ze wzgl�du na ten brak, wagon Marsza�ka musia� jecha� przez ca�� Szwajcari� jako ostatni, co, jak wiadomo, powoduje w tym g�rskim kraju trz�sienie i �rzucanie". Do granicy szwajcarskiej poci�g przyby� w nocy. Na pierwszej stacji oczekiwa� pose� Modzelewski i przedstawiciel w�adz federalnych. R�wnie� dalsza droga do granicy francuskiej nie obfitowa�a w nic szczeg�lnego, wa�nego do zanotowania. Zaraz na pierwszej stacji francuskiej zameldowa� si� prefekt departamentu granicznego oraz pose� Ch�apowski wraz z attache wojskowym p�k. dypl. Ferek-B�eszy�skim, p�niejszym wiceministrem o�wiaty. W Lyonie zg�osi� si� dow�dca miejscowego okr�gu korpusu wraz z gronem wysokich dygnitarzy wojskowych, oraz przedstawicieli w�adz. Do Bordeaux poci�g przyby� wczesnym rankiem. Poniewa� dalsz� drog� mia�a odby� salonka w sk�adzie poci�gu Sud- Express, ��cz�cym Pary� z Madrytem i Lizbon�, trzeba by�o czeka� a� do godziny sz�stej wieczorem. Oko�o godziny dziesi�tej, gdy Marsza�ek ubra� si� ju� i zjad� �niadanie, przyby� na stacj� dow�dca okr�gu korpusu z kilku wy�szymi oficerami. Marsza�ek rozmawia� z nimi d�u�sz� chwil�, po czym uda� si� na miasto, wsiad� w ofiarowany Mu przez wojskowo�� samoch�d i uda� si� na przeja�d�k�, w czasie kt�rej zwiedzi� port. 24 Z Bordeaux przez Biarritz i Henday przybyli�my o godzinie dziewi�tej do Irun, stacji granicznej w Hiszpanii. Tutaj zameldowa� si� Komendantowi jaki� t�gi oficer Jego Kr�lewskiej Mo�ci Alfonsa XIII, a ponadto pose� polski w Hiszpanii, minister Per�owski. Od Irunu prowadzi szeroki tor kolejowy, gdy� Hiszpanie podobnie jak Rosjanie ho�duj� zasadzie tor�w szerszych, ani�eli to jest przyj�te w reszcie Europy. Z tego powodu trzeba by�o zostawi� salonk� polsk� i przenie�� si� do salonki hiszpa�skiej, szerokotorowej, oddanej przez rz�d madrycki do dyspozycji Marsza�ka. Aby jednak t� salonk� dosta�, minister Per�owski musia� z Madrytu telefonowa� do Pary�a, aby dopiero przy pomocy Quinonesa de Leon spraw� za�atwi�. �wiadczy to o �lotno�ci" kr�lewskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, kt�re chcia�o Marsza�ka traktowa� jako ministra ... W salonce polskiej pozosta�a przez nieuwag� szabla Marsza�ka, co p�niej mia�o szerokie echo w prasie �wiatowej, jako jej �zagini�cie" wzgl�dnie �zrabowanie". By�o to tak. Na razie nikt braku szabli nie zauwa�y� i dopiero przed przybyciem do Lizbony, gdzie na stacji mia� powita� Marsza�ka minister spraw wojskowych i minister spraw zagranicznych, a wi�c zachodzi�a konieczno�� w�o�enia stroju oficjalnego, rozpocz�o si� szukanie. Tymczasem Marsza�ek ubra� si� w mundur i zapi�� pas, a nie widz�c ko�o siebie szabli, zapyta�: �Gdzie moja szabla?". Szabli nie by�o. Zrobi� si� gwa�t. Przeszukano ca�y wagon na pr�no. Marsza�ek musia� wysi��� na stacji w Lizbonie bez szabli. Echo tych �zdarze�" z szabl� dosz�o do prasy lizbo�skiej w zniekszta�conej formie, jako jej zagini�cie, wzgl�dnie zrabowanie. Wiadomo�� t� podchwyci�y w swoje r�ce wielkie agencje telegraficzne i pocz�y ni� po swojemu �onglowa�. Depesze o tym wypadku rozbieg�y si� na falach kr�tkich i d�ugich po wszystkich kontynentach i po wszystkich bodaj krajach. Dzienniki, drukowane w setce [!] j�zyk�w i odbijane w milionach egzemplarzy roznios�y t� wie�� do najbardziej nawet zapad�ych k�t�w globu. Sta�o si� to jeszcze w grudniu i trwa�o kr�tko. Fajerwerk wypali� si�. Po kilku dniach wszystko ucich�o i, zdawa�o si�, �e nikt wi�cej o tym nie b�dzie wspomina�, ale gdzie tam... W miesi�c p�niej wiadomo�� odrodzi�a si�. Dlaczego � tego na pewno nikt nie wiedzia�. Do��, �e znowu zadrga�y fale: �Policja mi�dzynarodowa, jak r�wnie� policja portu- 25 galska i hiszpa�ska dok�adaj� wszelkich stara�, aby odnale�� zrabowan� szabl� Marsza�ka Pi�sudskiego". Na Maderze pocz�li mnie ludzie pyta�, co s�ycha� z szabl�? Jak ta szabla w�a�ciwie wygl�da�a czy r�koje�� mia�a wysadzan� brylantami, czy te� tylko szafirami? I znowu ucich�o. � No tym razem � pomy�la�em sobie � to ju� chyba koniec z histori� o szabli. Rachuby ludzkie zawodz� jednak cz�sto. Zawiod�y mnie i teraz. Nie wzi��em pod uwag� ciekawo�ci dziennikarskiej, kt�ra, jak to okaza�o si� na tym przyk�adzie, jest niewyczerpana. W lutym znowu zacz�to pisa� o tym, �e �spraw� zagini�cia szabli Marsza�ka Pi�sudskiego komentuje �ywo prasa ameryka�ska". Po prostu nie mog�em wzi�� do r�ki pisma portugalskiego, aby nie natkn�� si� na histori� o szabli. P�niej szabl� t� odes�ano z Warszawy do Funchalu, gdzie sta�a sobie niewinnie w k�cie Marsza�kowskiej sypialni, A co najciekawsze, to fakt, �e przed-miot tak wysokiego zainteresowania by� najzwyklejsz� oficersk� szabl� bez diament�w, czy te� szafir�w na r�koje�ci. Marsza�ek Pi�sudski, gdy si� dowiedzia� o szerokim zainteresowaniu Jego szabl�, �mia� si� serdecznie i, swoim zwyczajem, nie poleci� dawa� �adnych sprostowa�. Sud-Express przebiega Hiszpani� w noc, aby dotrze� do granicy portugalskiej oko�o �smej rano. Z ostatniej stacji hiszpa�skiej Marsza�ek Pi�sudski poleci� ministrowi Per�owskiemu wys�a� do �wczesnego hiszpa�skiego premiera, genera�a Berenguera, nast�puj�c� depesz�: �Po doskona�ej podr�y przez terytorium hiszpa�skie, �piesz� podzi�kowa� Rz�dowi J.Kr. Mo�ci za mi�e przyj�cie, kt�rego dozna�em". O godzinie dziewi�tej rano, dnia 19 grudnia, Sud-Express stan�� na pierwszej stacji portugalskiej, na kt�rej jaki� dygnitarz powita� Marsza�ka w imieniu Pana Prezydenta republiki � Carmony. Pod wiecz�r (poci�g przychodzi o godz. 18.42), ulice przed dworcem centralnym Rossio w Lizbonie by�y zat�oczone ciekawymi, chc�cymi ujrze� �najwi�kszego i najs�awniejszego Polaka" a jednocze�nie pogromc� �straszliwych bolszewik�w". Liczne kordony policji, bez kt�rych stacja by�aby zupe�nie odci�ta od normalnego ruchu, zaledwie by�y w stanie utrzyma� �ad i porz�dek. 26 Ka�dy zrozumie �atwo, �e skoro przyjazd Marsza�ka Pi�sudskiego wywo�a� tak wielkie zainteresowanie w�r�d publiczno�ci, to musia� on odbi� si� stokrotnie g�o�niejszym echem w�r�d miejscowych przedstawicieli prasy. Nic dziwnego te�, �e na peronie zjawi� si� t�um fotograf�w i dziennikarzy, przepychaj�cych si� gor�czkowo ku hiszpa�skiemu rz�dowemu wagonowi salonowemu, kt�rym niezwyk�y go�� nadje�d�a�. Pe�ne cztery dni m�cz�cej podr�y kolejowej niemal przez ca�� Europ� nie pozostawi�y na Marsza�ku najmniejszego �ladu. Przez dworzec szed� r�wnie spr�ystym i dziarskim krokiem, jak gdyby przejecha� z Belwederu do Mokotowa na rewi� wojskow�. Nast�pnego dnia Marsza�ek nie opuszcza� hotelu a� do godziny 11.50, o kt�rej uda� si� samochodem do �Palacio de Belem" z wizyt� do Prezydenta republiki gen. Carmony. W p� godziny p�niej odby�o si� tam�e �niadanie. �Palacio de Belem" jest to niski, lecz rozleg�y gmach, po�o�ony przy du�ym placu-ogrodzie w pobli�u rzeki Tag. W chwili przybycia Marsza�ka Pi�sudskiego powiewa�a na jego wie�y chor�giew prezydencka, oznaczaj�ca, �e g�owa pa�stwa znajduje si� wewn�trz. Posterunki wojskowe pe�ni�a gwardia w strojach galowych, na kt�re sk�adaj� si� barwne, pi�kne mundury, oraz he�my z ko�skimi ogonami i bia�e r�kawiczki. Po �niadaniu, w kt�rym wzi�o udzia� tylko nieliczne grono najwy�szych dostojnik�w pa�stwowych. Marsza�ek uda� si� na kr�tk� chwil� do hotelu, sk�d samochodem Prezydenta Carmony, oko�o godziny 14.30, wyjecha� do portu, na molo zwane �Cais de Areia". By� ubrany w zwyk�y sw�j mundur marsza�kowski i w maciej�wk�. Na Jego piersiach widnia� krzy� �Virtuti Militari" i wysoki order portugalski �Wie�y i Szpady", wr�czony Mu przed godzin� przez g�ow� pa�stwa. Na molo oczekiwa�a kompania honorowa 7 pu�ku strzelc�w z orkiestr�, oraz delegacja miejscowej kolonii polskiej. Marsza�ek odby� przegl�d kompanii, po czym uda� si� wraz z kilkunastoma dygnitarzami miejscowymi na pok�ad okr�tu �Angola", oczekuj�cego przy molo. W salonie okr�towym przyj�� delegacj� polsk�, kt�ra wr�czy�a Mu kwiaty i adres ho�downiczy. Tymczasem ja po�egna�em si� z mjr. Kucharskim i kpt. Ziemia�- 27 skim i jeszcze przed przybyciem Marsza�ka uda�em si� r�wnie� na pok�ad �Angoli", gdzie przezornie usadowi�em si� jak najdalej od Jego kajuty. Okr�t, kt�ry wi�z� Marsza�ka Pi�sudskiego z Lizbony do Funchalu, stolicy wyspy Madery, nazywa� si�, jak ju� wspomina�em, �Angola". By� to statek pasa�ersko-towarowy, odbywaj�cy sta�e rejsy z Lizbony przez wysp� Mader�, wyspy Zielonego Przyl�dka, wzd�u� zachodniego wybrze�a Afryki do przyl�dka Dobrej Nadziei, po czym, op�ywaj�c ten najdalej na po�udnie wysuni�ty cypel czarnego l�du, wp�ywa� na Ocean Indyjski i zawija� do Mozambiku. Po drodze odwiedza� porty w Gwinei Portugalskiej, w Angoli, w Kraju Przyl�dkowym i w szeregu innych kraj�w afryka�skich. By� to niew�tpliwie jeden z lepszych okr�t�w portugalskich, niemniej jednak w por�wnaniu z wielkimi parowcami transatlantyckimi, ��cz�cymi wybrze�a Europy z Ameryk� traci� bardzo wiele. Prawd� m�wi�c, by� to statek skromny, jednak, nale�y przyzna�, czysty i starannie utrzymany. W szczeg�lno�ci z racji jazdy Marsza�ka Pi�sudskiego, kapitan okr�tu, kt�ry o tej je�dzie wiedzia� ju� kilka dni wcze�niej, kaza� �Angol�" porz�dnie wyszorowa� i w niekt�rych miejscach podmalowa�. Po zaaplikowaniu odpowiedniej ilo�ci wody i farby okr�cisko nabra�o wygl�du wcale przyzwoitego i od biedy mog�o imponowa� wielu innym parowcom, nie goszcz�cym na swych pok�adach �adnej wysoko postawionej osobisto�ci, a wi�c, jak to bywa z regu�y we flocie portugalskiej, nieco zaniedbanym. Pomimo tego, �e w grudniu ocean u brzeg�w Europy jest zwykle do�� burzliwy i fale ko�ysa�y �Angol�" nie na �arty. Marsza�ek nie uleg� morskiej chorobie ani na chwil�. Steward, kt�ry przynosi� Mu do kajuty jedzenie i pe�ni� zwykle pos�ugi, opowiada�, �e Marsza�ek sp�dzi� ca�y pierwszy wiecz�r na czytaniu ksi��ek, i �e apetyt mia� dobry. Drugi dzie� podr�y przyni�s� wspania�� pogod�. B��kit nieba i ciep�e s�o�ce wywabi�o z kajut wszystkich pasa�er�w. Przyci�gaj�ca si�a tych element�w musia�a oddzia�a� r�wnie� i na Marsza�ka, gdy� oko�o godziny 9 rano zjawi� si� na pok�adzie i rozpocz�� przechadzk�. Pojawienie si� Jego wywo�a�o zrozumia�� sensacj� w�r�d za�ogi i pasa�er�w okr�tu, kt�rzy zbiegli si� zewsz�d, aby obejrze� wielkiego Polaka. Jednak nawet objawy zainteresowania, kt�rych Marsza�ek 28 tak nie lubi�, nie potrafi�y pozbawi� Go dobrego humoru i sp�dzi� wyrazu zadowolenia z twarzy. Zm�czony przymusowym kilkudniowym siedzeniem w wagonie i uroczysto�ciami w Lizbonie �rozprostowywa�" teraz nogi na pok�adzie �Angoli". Z werw� i �yciem przemierza� deptak okr�towy przez dobre trzy godziny. Wieczorem, podr�ni jad�cy �Angol�" mogli obserwowa� Marsza�ka Pi�sudskiego, stoj�cego na g�rnym pok�adzie i wpatruj�cego si� w mrok nocy. Podpar� si� r�kami o burt� i, jak zwykle, samotny i milcz�cy � marzy�. Z Jego powa�nej, chmurnej twarzy na pewno nikt nie wyczyta� � o czym. Mo�e my�la� o dwu drobnych istotkach, kt�re �egnaj�c Go p�aka�y rzewnie ... Pasa�erowie nie m�cili Mu tych rozmy�la�. Odeszli na bok i m�wili szeptem. Instynktownie odczuwali, �e temu cz�owiekowi przeszkadza� nie mo�na. W nocy zerwa� si� wiatr i rzuca� nasz� �upin� na wszystkie strony. Marsza�kowi nie przeszkadza�o to jednak zupe�nie. Nie zrobi� ani razu u�ytku z dzwonka, przy kt�rym czuwa� steward. Nast�pnego ranka ko�czy�a si� ju� podr� morska. Oko�o godziny 9 zawarcza� �a�cuch kotwiczny i �Angola" stan�a. W jednej chwili otoczy� j� r�j drobnych ��deczek z przekupniami owoc�w po�udniowych i osobliwo�ci miejscowych, jak koronki, wyroby koszykarskie itd. Pokazali si� te� natychmiast mali, nadzy ch�opcy, prosz�c natarczywie o rzucanie w morze drobnej monety, za kt�r� skakali do wody, jak jakie� ziemnowodne zwierz�tka i chwytali wcze�niej, ani�eli zd��y�a si� pogr��y� cho�by na kilka metr�w. W�a�nie �rzemios�o" ch�opaczk�w kwit�o w najlepsze, gdy ukaza� si� na pok�adzie Marsza�ek Pi�sudski. Wychyli� si� przez burt� i ciekawie obserwowa� niezwyk�� zr�czno�� dzieci. Marsza�ek dzieci lubi�, przygl�da�by si� im d�u�ej, ale do okr�tu przybi�a motor�wka z flag� urz�dow�, a z niej wysiad� przedstawiciel gubernatora. Mieszka�cy wyspy Madery s� przyzwyczajeni do r�nych niezwyk�ych go�ci. Funchal stanowi jedno z najmodniejszych zimowisk angielskich i gdyby nie konkurencja wysp Bermudzkich i Kanaryj-skich, by�by niew�tpliwie jedyn� miejscowo�ci�, gdzie Europejczyk mo�e bez odbycia d�ugiej podr�y sp�dzi� przyjemnie grudzie� i stycze�. 29 Nic dziwnego te�, �e ka�dego roku przyje�d�a tu tysi�ce naj powa�niejszych polityk�w, literat�w, milioner�w, a nawet g��w koronowanych. Jednak przyjazd Marsza�ka Pi�sudskiego zrobi� m Maderczykach, znudzonych r�nymi wizytami, wra�enie bardzo du�e. O Polsce wiedz� tam niewiele. Wydaje si� ona jakim� krajem odleg�ym, zawianym �niegiem, �ci�tym mrozem, a nade wszystko, s�siaduj�cym z bolszewi�. To s�siedztwo zw�aszcza wp�ywa niepokoj�co. Hm, zawsze� to o miedz�! I tu nagle z tego dziwnego kraju, z nad samej granicy Rosji, przybywa ten Pi�sudski, najs�awniejszy Polak. Przepasany w Lizbonie przez prezydenta wst�g� �Wie�y i Szpady", honorowany, poprzedzony depeszami wszystkich agencji prasowych, zjawia si� na kamiennym molu Funchalu w swoim jasnym mundurze i p�askiej czapce jak posta� z czarodziejskiej legendy. W dniu przyjazdu Marsza�ka Pi�sudskiego do Funchalu pogoda by�a prze�liczna. S�o�ce �wieci�o jasno i tak weso�o, jak gdyby nigdzie na �wiecie nie pada� w tym samym czasie �nieg i pod nogami nie chlupa�o na p� zmarzni�te b�oto. Nigdy nie mo�na by� pewnym tego, co drugi cz�owiek czuje i co piastuje w sercu, jednak patrz�c na twarz Marsza�ka Pi�sudskiego, gdy odje�d�a� z mola do swojej willi, wystawiaj�c plecy na s�o�ce, domy�la�em si�, �e przepe�nia Go rado��. ROK 1931 NA MADERZE Marsza�ek Pi�sudski zaj�� will� w ogrodzie, po�o�on� w p�nocno- zachodniej stronie miasta Funchalu, a w�a�ciwie ju� na jego przedmie�ciu, zwanym Sao-Martinho. Nie by�a to willa luksusowa, jakich na Maderze, a w szczeg�lno�ci w jej stolicy nie brakuje. By� to raczej skromny domek pi�trowy, kryty dach�wk�, o �cianach koloru jasnokremowego. Z zewn�trz nie rzuca� si� niczym szczeg�lnym w oczy. By� taki, jakich wiele spotyka si� na ka�dym kroku w tamtej skromnej dzielnicy. Le�a� w rozleg�ym ogrodzie, kt�ry w bezpo�redniej blisko�ci domu przepe�nia�y kwiaty i klomby, ale kt�ry w swoich dalszych cz�ciach przypomina� raczej jakie� zaro�la tropikalne, ani�eli park. Zar�wno cz�� pierwsza, jak i druga posiada�y swoje uroki i obie uzupe�nia�y si� �wietnie. Przy samym domu ros�a wysoka roz�o�ysta pinia, rodzaj sosny po�udniowej, kt�ra stercza�a jak wie�a i pozwala�a z wielu dalszych punkt�w miasta rozpozna� miejsce, w kt�rym mieszka� �protektor republiki polskiej", jak Marsza�ka Pi�sudskiego nazywali mieszka�cy Madery. Uliczka, przy kt�rej sta�a willa, stanowi jeden z wylot�w, prowadz�cych z miasta do wn�trza wyspy. Jak wszystkie mniejsze ulice Funchalu, r�wnie� i ona posiada po obu stronach wysokie mury, poza kt�rymi mieszcz� si� domy i domki mieszka�c�w. Jest to uliczka w�ska i skromna. Mieszkaj� przy niej g��wnie drobni w�a�ciciele sad�w i rzemie�lnicy, a ponadto paru bogatych ludzi w swoich quinta'ch, czyli willach w ogrodach. Zza jej mur�w wygl�daj� powoje i kwiaty, a na nich zieleni� si� kolczaste kaktusy. Panuje tam cisza i spok�j. Kroki przechodnia lub d�wi�k ko�atki metalowej u bramy, z rzadka tylko m�c� powag� tej dzielnicy. Will� wybudowano na niewielkim wzg�rku, g�ruj�cym nad dolin� 31 ma�ego strumienia Ribeira Secca, kt�ry o p� kilometra dalej wpada do morza. Dolinka ta stanowi jeden wielki gaj bananowy, poprzecinany niewielkimi p�lkami trzciny cukrowej i winnicami. Z ogrodu i okien willi roztacza� si� na te plantacje rozleg�y widok. Wprost u swoich st�p widzia�o si� czuby krzew�w bananowych i rozhu�tan� ziele� trzciny cukrowej. Od strony po�udniowej rozpo�ciera� si� dalszy ci�g dolinki strumienia Ribeira Secca, domy i wille, opadaj�ce ku brzegowi morskiemu, i wreszcie... morze. Willa le�a�a sto czterdzie�ci metr�w nad jego poziomem, a wi�c widok z niej by� bardzo rozleg�y. Z ogrodu mo�na by�o obserwowa� wielkie okr�ty, malej�ce w oddaleniu i zanurzaj�ce si� w toniach morskich; to znowu ma�e barki rybackie, ko�ysz�ce si� zabawnie na falach i zdaj�ce si� ur�ga� oceanowi swoj� pozorn� bezsilno�ci�. Marsza�ek Pi�sudski stawa� cz�sto w zadumie przed tym bezmiarem w�d i wybiega� wzrokiem hen, daleko, w �lad za okr�tami, kt�re st�d, z tych rozstajnych dr�g, rozbiega�y si� na wszystkie strony �wiata. Od zachodu oddziela� will� wysoki mur uliczny. Z poza jego kamieni wida� by�o tylko s�siedni szczyt g�rski, pokryty winnicami i zielonymi ��kami. W tym murze, maj�cym w sobie co� ze �redniowieczczyzny i co� ze wschodnich zagr�d haremowych, znajdowa�a si� obszerna brama wiod�ca do wn�trza ogrodu i do willi. Zaraz za ni� widnia�a pi�kna uliczka obsadzona kwiatami i wybrukowana drobnymi kamyczkami, zbieranymi nad brzegiem morza. Ta uliczka sprawia�a, �e przechodzie�, kt�ry zajrza� z ciekawo�ci przez bram� do ogrodu, nastraja� si� dla jej mieszka�c�w przyja�nie. �Tutaj mieszkaj� zapewne dobrzy ludzie � m�g� pomy�le� � skoro tak pi�knie dobrali kwiaty i tak pi�knie przystroili nimi wej�cie do swojego home". Przed t� bram�, a cz�ciej w ch�odzie pi�knej alejki wysadzanej kwiatami, wylegiwa� si� ca�ymi dniami ma�y, czarny psiak i wystawa� ros�y policjant portugalski. Obaj �yli w wielkiej przyja�ni. Najbli�sze otoczenie willi by�o mi�e. Znajdowa�a si� tam i romantyczna altanka i par� �aweczek, a tak�e alejka, gdzie mo�na by�o przechadza� si� w s�o�cu i taka sama druga, po�o�ona w cieniu. Marsza�ek spacerowa� po ogrodzie codziennie. Z drugiej strony dolinki, z w�skiej uliczki, wiod�cej gdzie� mi�dzy ma�e domki podmiejskie, przychodnie widywali cz�sto Marsza�ka spaceruj�cego niez- 32 mordowanie wzd�u� muru. Jego wysoka, oryginalna sylwetka wyra�nie odbija�a od zielonych krzew�w bananowych, rzucaj�c charakterystyczny cie� na jasne �ciany willi. Mieszka�cy przeciwleg�ych dom�w, zdumieni niezwyk�ym zwyczajem �protektora republiki polskiej", opowiadali, �e czasem mija�o dwie godziny, a cie� Jego wci�� jeszcze migota� jednostajnymi ruchami przechadzki. Idealne powietrze, kt�re na Maderze znajduje si� na ka�dym miejscu, w Quinta Bettencourt na stosunkowo znacznym wyniesieniu ponad miastem i morzem, wydawa�o si� � trzeba tu u�y� koniecznie banalnego s�owa � balsamiczne. Tym darom natury, kt�re poczciwa staruszka rozsypa�a w tym miejscu tak hojnie, w ma�ej tylko mierze odpowiada�o urz�dzenie wn�trza willi. Wprawdzie nosi�o ono cechy wytworno�ci, szlachetno�ci linii itd., ale wszystkie przedmioty by�y ju� nieco dra�ni�te z�bami czasu. Dzie� Marsza�ka Pi�sudskiego rozpoczyna� si� na Maderze wcze�nie. Ju� o godzinie 8 rano opuszcza� ��ko, zjada� �niadanie, i o ile pogoda pozwala�a, udawa� si� do ogrodu. Tutaj albo odbywa� najpierw d�ug� przechadzk� na sw�j zwyk�y spos�b, to znaczy na ma�ej przestrzeni, a potem zabiera� si� do czytania francuskich dzie�, traktuj�cych o dzia�aniach wojennych, b�d� te� odwrotnie � najpierw czyta� a p�niej spacerowa�. O godzinie 11 przychodzi�a pokoj�wka Georginia (czytaj Zor�inia) i zawiadamia�a, �e drugie �niadanie jest ju� na stole. Marsza�ek udawa� si� wtedy do jadalni, gdzie wypija� herbat� z bu�eczkami lub ciastem. Przy drugim �niadaniu, podobnie jak przy innych posi�kach towarzyszy� Marsza�kowi dr Marcin Woyczy�ski. Czas mi�dzy 14 a 15, o kt�rej Marsza�ek mia� zwyczaj jada� obiad, wykorzystywa� podobnie jak godziny ranne na czytanie dzie� wojskowych, a niekiedy na robienie notatek, lub pisaniu pracy kt�r� wyda� p�niej pt. Poprawki historyczne. Dr Woyczy�ski w przewidywaniu tej pracy przywi�z� z Polski maszyn� do pisania zaopatrzon� w polski alfabet, kt�ra, jak si� p�niej okaza�o, bardzo si� przyda�a. Przyrz�dzaniem obiadu zajmowa� si� kucharz Teixeira, Maderczyk, kt�ry przez d�ugie lata praktyki w miejscowych hotelach przeznaczonych dla cudzoziemc�w, nauczy� si� przyrz�dza� jad�o na spos�b 33 francuski, przyj�ty cz�ciowo i u nas. Pewnego razu zapyta�em tego kucharza, czy Marsza�ek wyra�a� jakie �yczenie odno�nie do obiad�w, czy te� kolacji. Okaza�o si� jednak, �e Marsza�ek ma�o interesowa� si� kuchni� i �adnych �ycze� nie wyra�a�. Teixeira czu� si� nawet tym ura�ony. Jak wiadomo, ocean u brzeg�w Madery obfituje w doskona�e gatunki ryb. Wskutek tego st� wyspiarzy jest zwykle nimi prze�adowany. R�wnie� na obiad Marsza�ka sk�ada�y si� ryby, opr�cz mi�sa, prawie codziennie. Wielka ich r�norodno�� pozwala�a na t� pozorn� jednostajno��. Marsza�ek spo�ywa� zwykle obiad szybko i udawa� si� do swego pokoju. Oko�o godziny czwartej zjawia� si� ponownie w ogrodzie, gdzie wyci�ga� si� wygodnie na wiklinowym fotelu. Ten czas, po�wi�cony absolutnemu wypoczynkowi, by� jednak bardzo kr�tki. Zwykle ju� po godzinie Marsza�ek zaczyna� nudzi� si� bezczynno�ci� i poczyna� ogl�da� si� za swoimi ksi��kami i notatkami. Czasem tylko, gdy pi�kna pogoda a� ��apa�a za serce" odk�ada� prac� na p�niej i spacerowa� po ogrodzie, staj�c cz�sto w zadumie na miejscu, sk�d roztacza� si� niezr�wnany widok na bezmierny ocean. Wieczory sp�dza� Marsza�ek w swoim pokoju. W Jego oknach �wiat�o �wieci�o si� do p�na. Niekiedy d�ugo jeszcze po p�nocy prze�witywa�o poprzez listowie drzew rosn�cych przed will�. Jak wiadomo. Marsza�ek Pi�sudski nie lubi� fotografowa� si�. Przed obiektywem nigdy nie pozowa� i nie znosi�, gdy z okazji r�nych uroczysto�ci prztyka�y naoko�o Niego aparaty. Pomimo jednak tej niech�ci, odezwa� si� pewnego razu do zdumionego Jego s�owami dr. Woyczy�skiego: � Zdejmcie no mnie tu, w oknie, bez marynarki. Chc�, �eby moje dzieci widzia�y, jak to na Maderze mo�na sobie w styczniu drwi� z zimy. Listy adresowane do Marsza�ka Pi�sudskiego k�ad� kierownik poczty funchalskiej do du�ej koperty, zakleja� i przesy�a� do Ouinty Battencourt. Te du�e koperty by�y oczekiwane przez adresata z nieciepliwo�ci�, gdy� cz�sto przychodzi�y listy od �ony, lub te� Wandzi i Jag�dki. 34 Wszystkim znana jest g��boka mi�o��, jak� Marsza�ek Pi�sudski obdarza� swoj� rodzin� i dlatego nikogo te� ta niecierpliwo�� nie dziwi�a. Z drugiej strony oceanu, w Polsce, z tak� sam� bez w�tpienia niecierpliwo�ci� wygl�dano w Belwederze list�w z mark� portugalsk�, zaopatrzon� w stempel pocztowy z Funchalu. Poczciwa poczta spe�nia�a sw�j obowi�zek sumiennie. Kwadratowe, bia�e koperty kr��y�y mi�dzy Polsk� a Mader� niezmordowanie. Nie zawsze jednak poczta by�a zwiastunem list�w mi�ych. Cz�ciej zdarza�o si�, �e wielk� kopert� wype�nia�y pro�by r�nych spryciarzy, kt�rzy umieli ze swoimi �alami trafi� a� na Mader� i m�ci� nimi spok�j odpoczynku Marsza�ka. Prawdziwym utrapieniem by�y depesze. Przeci�tnie sze��, siedem, a czasem i pi�tna�cie razy dziennie rozlega� si� u furty Quinty Bettencourt przera�liwy g�os ko�atki, a na zapytanie, kto si� dobija, pada�a nieodmiennie odpowied�: � Telegram! Depesza, to czasami niemi�a rzecz. Kto wie, co mo�e zawiera�? Mo�e kto� z bliskich zachorowa�, mo�e kto� umar�? Polak z tradycji jest do depesz nastrojony nieufnie. Nic te� dziwnego, �e na twarzy dr. Woyczy�skiego odbieraj�cego je, odbija�o si� za ka�dym razem pewne zaniepokojenie. � A nu� co z�ego ... Na pocz�tku lutego rz�d lizbo�ski wyda� dekret, na podstawie kt�rego stawki celne dla wwozu zbo�a i m�ki zosta�y bardzo znacznie podwy�szone. Rozporz�dzenie to odbi�o si� tylko s�abym echem w Portugalii kontynentalnej, gdzie ziarna jest dostatek, a wi�c ograniczenie dowozu sz�o na r�k� du�ej cz�ci ludno�ci. Inaczej sprawa przedstawia�a si� na Maderze, kt�ra ro�lin chlebodajnych nie produkuje prawie wcale i gdzie �chleb powszedni" wypieka si� z m�ki, wzgl�dnie ziarna sprowadzanego z Kanady. Tutaj podniesienie stawek celnych oznacza�o jednocze�nie znaczn� podwy�k� cen chleba, tym bardziej, �e dekret wprowadza� c�o r�wnie� na zbo�e przywo�one z Portugalii kontynentalnej. 35 Nic te� dziwnego, �e w po�udnie tego samego dnia, w kt�rym prasa donios�a o podpisaniu nowego rozporz�dzenia, rozgorza�y przeciw niemu demonstracje na ulicach Funchalu. Pocz�tkowo nie zapowiada�o si� na nic szczeg�lnie gro�nego. W�adze pokpiwa�y sobie z zaj��, a komendant policji zapytany przeze mnie, co s�dzi o sytuacji, odpowiedzia�: � Jutro b�dziemy mieli spok�j. Jednak�e nadesz�o �jutro", a spokoju nie by�o. T�umy demonstrowa�y na g��wnym placu Funchalu, przy kt�rym wznosi si� stara cytadela z XVII wieku, mieszcz�ca obecnie biura gubernatorstwa wojskowego i cywilnego. Manifestacje odbywa�y si� na og� spokojnie, a w wielu wypadkach nawet �na weso�o". Marsza�ka Pi�sudskiego powiadomi� o rozruchach dr Woyczy�ski, dodaj�c, �e wszystko odbywa si� pokojowo i z humorem. Marsza�ek, wys�uchawszy relacji, pokiwa� g�ow� i mrukn��: � Mi�e z�ego pocz�tki � po czym zag��bi� si� w swoj� zwyczajn� prac� i przesta� si� ju� w og�le rewolucj� w mie�cie zajmowa�. Pod wiecz�r drugiego dnia sytuacja pocz�a stawa� si� coraz mniej weso�a. Gubernator wyspy, pu�kownik Jose Maria Freitas, schroni� si� do koszar, posterunki policyjne zosta�y z miasta wycofane, a na ulicach ukaza�y si� oddzia�y wojska. Trzeciego dnia rozruch�w rano uda�em si�, jak zwykle, do centrum miasta, aby zobaczy�, co si� dzieje. Dzia�o si� niedobrze. Na placu przed gubernatorstwem zgromadzi� si� kilkutysi�czny, podniecony t�um, wznosz�cy wrogie okrzyki ju� nie tylko przeciw dekretowi, ale r�wnie� przeciw gubernatorowi i policji. Jaka� �komisja" og�osi�a strajk powszechny, kt�ry te� niezw�ocznie wybuch�, ogarniaj�c wszystkie fabryki, zak�ady, sklepy i instytucje. Wszelki ruch zamar�. Do �rodka miasta nap�yn�y tysi�ce robotnik�w portowych, robotnik�w z licznych tu gorzelni itd. Do has�a na poz�r niewinnego i z ruchem spo�eczno-politycznym maj�cego lu�ny tylko zwi�zek, pocz�y przypl�tywa� si� zagadnienia inne. Coraz cz�ciej dawa�y si� s�ysze� okrzyki: �Abaixo dictatura" (precz z dyktatur�), a mury miasta pokry�y si� napisami antyrz�dowymi. Oko�o po�udnia 7 lutego dosz�o do star�. W pobli�u wielkiej gorzelni, mieszcz�cej si� opodal centrum miasta, t�um pocz�� napastowa� znaczny oddzia� policji i zmusi� go do schronienia si� poza 36 mury fabryki. Str�e bezpiecze�stwa publicznego zatarasowali si� i rozpocz�li strzelanie z okien do atakuj�cych. Na bruk pad�o kilku zabitych i rannych. Na widok masakrowanych cywil�w, uj�� si� za nimi jeden z oddzia��w wojskowych i rozpocz�� ogie� ... do policji. Noc z 7 na 8 lutego min�a w atmosferze niepewno�ci. Ani w�adze w Lizbonie, ani �lud" nie zamierzali ust�pi�. Nikt nie by� pewien co zrobi wojsko, ani jak si� zachowa nieobliczalna ulica. W niedziel�, dnia 8 lutego, w stolicy wyspy Madery panowa� wci�� jeszcze nastr�j bu�czuczny. T�umy wci�� jeszcze wykrzykiwa�y: �abaixo dictatura" i �abaixo decreto", lecz miny rzed�y z godziny na godzin�. Wojsko, kt�re z pocz�tku strzela�o do policji i zdradza�o niedwuznaczn� sympati� ku ruchowi, zmieni�o nagle chor�giewk� i rozpocz�o now� er� swej dzia�alno�ci od zaaresztowania pi��dziesi�ciu przyw�dc�w demonstracji. Tak post�pi�a piechota, ale nie trzeba zapomina�, �e w Funchalu stacjonuje r�wnie� bateria armat. Artylerzy�ci ani my�leli wyst�pi� przeciw �ludowi", zachowuj�c si� w stosunku do ruchu z przyjazn� neutralno�ci�. Tymczasem rz�d lizbo�ski zaalarmowany wiadomo�ciami z Madery, nadchodz�cymi drog� telegraficzn�, kt�ra nie uleg�a przerwie ani na chwil�, rozpocz�� przeciwdzia�anie. Pierwszym krokiem by�o kreowanie nowego urz�du dla wyspy, a mianowicie Delegatury Rz�du. Delegatem zosta� mianowany pu�kownik Silva Leal, kt�ry podobn� funkcj� w podobnych warunkach pe�ni� w swoim czasie na wyspach Azorskich. W celu zabezpieczenia presti�u dodano mu 120 �o�nierzy z 5 pu�ku strzelc�w, oraz cztery ci�kie karabiny maszynowe z obs�ug� licz�c� czterdziestu ludzi. Ca�a ta ekspedycja zosta�a za�adowana na okr�t pasa�erski �Pedro Gomez" i dnia 7 lutego o godzinie 13 wyruszy�a do Funchalu. Przed tym jeszcze odby�o si� na pok�adzie huczne po�egnanie z orkiestr� i szampanem, w kt�rym bra� udzia� szereg ministr�w, genera��w i admira��w. Sn�� wie�ci, kt�re nadesz�y do Lizbony po odje�dzie delegata rz�du nie by�y uspokajaj�ce, gdy� jeszcze tego samego dnia, w nocy, wys�ano w �lad za �Pedro Gomezem" statek wojenny, kontrtor-pedowiec �Guadiana". Dnia 11 lutego by�o ju� �po wszystkim". W starej cytadeli z XVII wieku urz�dowa� pu�kownik Silva Leal, kt�ry zaraz w pier- 37 wszym swoim rozporz�dzeniu udzieli� gubernatorowi Jose Maria Freitasowi ciep�ej pochwa�y, przyjmuj�c jednak�e jego dymisj�. Jeszcze tego samego dnia mieszka�cy Funchalu dowiedzieli si�, �e nowym panem wyspy zosta� mianowany kapitan Artur de Almeida Cabaco, pe�ni�cy dotychczas funkcje dow�dcy batalionu w 5 pu�ku strzelc�w pieszych, oraz �e ka�de wykroczenie przeciw porz�dkowi publicznemu ulegnie [!] surowej karze. Wykonanie s�awetnego dekretu, nak�adaj�cego wysokie c�o wwozowe na zbo�e i m�k� wstrzymano a� do czasu rozwa�enia s�usznych �ycze� ludu. Do Lizbony pomkn�y depesze radiowe i kablowe, obwieszczaj�ce rado�nie: �Na Maderze za