5487

Szczegóły
Tytuł 5487
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5487 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5487 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5487 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ABSOLWENCI Erich Segal Erich Segal, znakomity wsp�czesny pisarz ameryka�ski, jest autorem ciesz�cych si� ogromn� popularno�ci� powie�ci, mi�dzy innymi: Love story. Opowie�� Olivera, Doktorzy, M�czyzna, kobieta i dziecko. Absolwenci. Wszystkie one zajmowa�y czo�owe miejsca na listach bestseller�w. Absolwenci to panoramiczna saga o �yciu pi�ciu niezwyk�ych absolwent�w Uniwersytetu Harvarda, a zarazem fascynuj�cy portret ca�ego pokolenia Amerykan�w. W tle opowie�ci rozgrywaj� si� prawdziwe wydarzenia i pojawiaj� si� autentyczne postacie np. Henry Kissin-ger, Zbigniew Brzezi�ski. Erich Segal z du�ym talentem prezentuje r�ne koleje losu bohater�w, stawia ich w trudnych sytuacjach, w kt�rych musz� podejmowa� wa�ne �yciowe decyzje, b�d�ce jednocze�nie sprawdzianem wyznawanych przez nich zasad. Czy wszyscy oka�� si� godni miana wybitnego absolwenta Uniwersytetu Harvarda? Erich Segal ABSOLWENCI T�umaczy� Jaros�aw Sok� ZYSK I S-KA WYDAWNICTWO Tytu� orygina�u THE CLASS Copyright (c) 1985 by Dewsbury International, Inc. Ali rights reserved Copyright (c) 2000 for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c., Pozna� Opracowanie graficzne serii i projekt ok�adki Lucyna Talejko-Kwiatkowska Fotografia na ok�adce Piotr Chojnacki Redaktor serii Tadeusz Zysk Pierwsze wydanie tej ksi��ki ukaza�o si� nak�adem Wydawnictwa Podsiedlik- Raniowski i Spotka w 1996 roku ISBN 83-7150-492-6 Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c. ul. Wielka 10,61-774 Pozna� tel. (0-61) 853 27 51, 853 27 67, fax 852 63 26 Dzia� handlowy, ul. Zgoda 54,60-122 Pozna� tel. (0-61) 864 14 03, 864 14 04 e- mail: [email protected] nasza strona: www.zysk.com.pl DRUKARNIA GS: Krak�w, tel. (012) 65 65 902 Musi by�... jakie� logiczne wyt�umaczenie szale�czej rado�ci z powodu tego, ze jest si�, absolwentem Harvardu, a nie-przez jakie� tragiczne zrz�dzenie losu - Yale albo Cornell. WilliamJamesMD, 1869 Dla Karen i Franceski - absolwentek mojego �ycia NOTA WYDAWCY Jest to powie�� o fikcyjnych przedstawicielach harwardzkiego rocznika 1958. W tle opowie�ci autor osadzi� rodzin� Eliot�w, kt�r� ��czy�y d�ugoletnie i napawaj �ce dum� wi�zy z Uniwersytetem Harvarda. Posta� Andrew Eliota jest ca�kowicie fikcyjna i nie by�o zamys�em autora sportretowanie jakiegokolwiek rzeczywistego cz�onka tej rodziny, �yj�cego czy zmar�ego. Wszystkie g��wne postaci tej powie�ci s� dzie�em wyobra�ni autora. Maj� one zilustrowa� rozmaite zachowania m�odych ludzi tego pokolenia w dziedzinie polityki, sztuki, �ycia intelektualnego, w procesie kszta�towania osobowo�ci. W nawi�zaniu do ich lat sp�dzonych na Harvardzie i p�niej - a� do dwudziestgeo pi�tego Zjazdu Absolwent�w - autor przedstawia pewn� liczb� zdarze�, w kt�rych pojawiaj� si� publiczne postaci, znane z ameryka�skiego �ycia politycznego i artystycznego. W��cza portrety tych osobisto�ci jako symbole pewnych wp�yw�w z minionych dwudziestu pi�ciu lat. Czytelnik powinien jednak pami�ta�, �e zar�wno specyficzne dialogi, jak i zdarzenia zwi�zane z tymi postaciami s� dzie�em wyobra�ni autora. DZIENNIK ANDREW ELIOTA 12 maja 1983 W przysz�ym miesi�cu odb�dzie si� dwudziesty pi�ty Zjazd Absolwent�w mojego rocznika z Harvardu i boj� si� tego panicznie. Boj� si� stan�� twarz� w twarz z kolegami, kt�rym si� powiod�o i kt�rzy przyjad� opromienieni chwa��, podczas gdy ja b�d� m�g� si� pochwali� najwy�ej kilkoma siwymi w�osami. Dzisiaj nadesz�a poczt� gruba ksi�ga w czerwonej oprawie, kt�ra opisuje wszystkie osi�gni�cia rocznika 1958. U�wiadomi�o mi to rozmiar mojej �yciowej pora�ki. Nie spa�em przez p� nocy, wpatruj�c si� w twarze facet�w, kt�rzy kiedy� studiowali ze mn� na jednym roku, a teraz s� senatorami, gubernatorami, naukowcami o �wiatowej s�awie i pionierami medycyny. Kto wie, mo�e kt�ry� z nich znajdzie si� jeszcze na podium w Sztokholmie? Albo na trawniku przed Bia�ym Domem? Najciekawsze jest to, �e niekt�rzy nadal �yj� ze swoimi pierwszymi �onami. Kilka najbardziej b�yskotliwych postaci to moi byli przyjaciele. Pewien m�j wsp�lokator, kt�rego kiedy� uwa�a�em za szajbusa, jest dzi� najpewniejszym kandydatem na stanowisko sekretarza stanu. Przysz�y rektor Harvardu to z kolei go��, kt�remu po�ycza�em ubrania. Jeszcze inny, kt�rego ledwie zauwa�ali�my, sta� si� muzyczn� sensacj� naszych czas�w. Najdzielniejszy z nich wszystkich po�wi�ci� �ycie sprawie, w kt�r� wierzy�. Jego bohaterstwo zawstydza mnie. Wracam wi�c w przesz�o��, przepe�niony rozczarowaniem. Jestem ostatnim m�czyzn� z d�ugiej linii Eliot�w, kt�rzy studiowali na Harvardzie. Wszyscy moi przodkowie byli zas�u�onymi lud�mi. Wyr�nili si� w czasie wojny i pokoju, na polu nauki i o�wiaty. Nie tak dawno, w 1948 roku, m�j kuzyn Tom dosta� Nagrod� Nobla w dziedzinie literatury. Moj� osob� przy�miewa jednak blask rodzinnej tradycji. Nie mog� si� nawet r�wna� z Jaredem Eliotem, rocznik 1703, cz�owiekiem, kt�ry sprowadzi� do Ameryki rabarbar. Z moimi szlachetnymi przodkami ��czy mnie jednak pewna w�t�a ni�. Wszyscy byli pami�tnikarzami. M�j imiennik, wielebny Andrew Eliot, rocznik 1737, przewodz�c dzielnie swoim parafianom, prowadzi� dziennik, w kt�rym opisywa� realia wojny o niepodleg�o�� podczas obl�enia Bostonu w 1776 roku; dokument ten przetrwa� do naszych czas�w. Kiedy tylko miasto zosta�o wyzwolone, Andrew Eliot po�pieszy� na zebranie Rady Nadzorczej Harvardu, �eby zg�osi� wniosek o przyznanie genera�owi Jerzemu Waszyngtonowi doktoratu honoris causa. Jego syn odziedziczy� po nim parafi� i talent pisarski, pozostawiaj�c barwny opis pocz�tk�w �ycia w niepodleg�ej Ameryce. Oczywi�cie, nie por�wnuj� si� do nich, ale tak samo jak oni przez ca�e �ycie prowadz� osobiste zapiski. By� mo�e to jedyna rzecz, kt�ra po mnie pozostanie. Jestem �wiadkiem tocz�cej si� historii, nawet je�li nie potrafi� tego w �aden spos�b wykorzysta�. Na razie wiem tylko, �e panicznie si� boj�. STUDENCKIE LATA �wiat po prostu istnia�. Papierosy - po dwadzie�cia cent�w paczka, tak samo galon benzyny. Seks - owini�ty w gum� i metafizyczne skrupu�y pod nazw� rycersko��... Psychologia - rzecz istniej�ca w g�owie. Abstrakcje chwyta�y nas w mieszkaniu; �y� warto by�o tylko na w�asn� r�k�; wreszcie - najgorszy rys w tym opisie - nie wiedzieli�my, �e jeste�my pokoleniem. John Updike, rocznik 1954 �ypali na siebie jak tygrysy oceniaj�ce zagro�enie ze strony nowego rywala. W tej d�ungli nie by�o jednak wiadomo, gdzie czai si� prawdziwe niebezpiecze�stwo. By� poniedzia�ek 20 wrze�nia 1954 roku. Tysi�c stu sze��dziesi�ciu dw�ch najlepszych, najzdolniejszych m�odzie�c�w z ca�ego �wiata sta�o w kolejce przed pokracznym gmachem o nazwie Memoria� Hali, zbudowanym w stylu wiktoria�skiego gotyku. Czekali, aby wpisa� si� na list� przysz�ych cz�onk�w rocznika 1958. Pojawili si� w ca�ej gamie ubior�w, od eleganckich szat z firmy Brooks Brothers do wytartych �ach�w, a panowa�o w�r�d nich na przemian zniecierpliwienie, przera�enie, zblazowanie i odr�twienie. Niekt�rzy przebyli tysi�ce mil, inni tylko kilka przecznic. Wszyscy jednak wiedzieli, �e jest to dopiero pocz�tek najwi�kszej podr�y ich �ycia. ; Shadrach Tubman, syn prezydenta Liberii, przylecia� z Mon-rovii przez Pary� na nowojorskie lotnisko Idlewild, sk�d przywieziono go do Bostonu limuzyn� nale��c� do ambasady. John D. Rockefeller IV przyjecha� zwyczajnym poci�giem z Manhattanu, a potem szarpn�� si� na taks�wk� od Stacji Po�udniowej na dziedziniec uniwersytecki. Natomiast Aga Khan najwyra�niej po prostu si� ukaza�. (Inne wersje g�osi�y, �e przylecia� na zaczarowanym dywanie albo prywatnym odrzutowcem). W ka�dym razie sta� w kolejce do rejestracji jak zwyk�y �miertelnik. Ci nowicjusze ju� od pocz�tku byli znakomito�ciami. Od razu po urodzeniu znale�li si� w �wietle reflektor�w. Lecz tego ostatniego dnia lata 1954 roku na firmamencie mia�o rozb�ysn�� jeszcze tysi�c innych komet, na razie pogr��onych w anonimowym mroku. W�r�d nich by li: Daniel Rossi, Jason Gilbert, Theodore Lam-bros i Andrew Eliot. To oni, wraz z pi�t� postaci�, kt�ra wci�� przebywa�a wtedy na drugim ko�cu �wiata, s� bohaterami tej opowie�ci. DANIEL ROSSI Rankiem �piew wr�bla na olchy szczycie Rozbrzmiewa� niebia�sko w koronie drzewa; O zmroku, gdy w mym domu zacz�f nowe �ycie, Ptak kwili smutnie, jakby si�. gniewa�, Ze go pozbawi�em i rzeki, i nieba. Raiph Waldo Emerson, rocznik 1821 Od wczesnego dzieci�stwa Daniel Rossi mia� jeden obsesyjny cel - przypodoba� si� ojcu. Prze�ladowa� go te� jeden i ten sam koszmar - �e nigdy mu si� to nie uda. Z pocz�tku wierzy�, �e za mask� oboj�tno�ci doktora Rossiego kryje si� jaki� istotny pow�d. Danny by� przecie� chudym, pozbawionym musku��w bratem najtwardszego futbolisty w historii kalifornijskiego Orange County. Przez ca�y czas gdy Frank Rossi zdobywa� punkty i interesowali si� nim trenerzy z college'�w, tata po�wi�ca� mu tak wiele uwagi, �e nie znajdowa� ju� czasu dla swojego m�odszego syna. Fakt, �e Danny dostaje dobre stopnie - co Frankowi nigdy si� nie przytrafia�o - nie robi� na nim �adnego wra�enia. Przecie� Frank mia� ca�e sze�� st�p i dwa cale (by� o g�ow� wy�szy od Danny'ego)! Wystarczy�o, �e pojawi� si� na boisku, by ca�y stadion zacz�� wiwatowa� na stoj�co. C� takiego m�g� zrobi� ma�y okularnik i rudzielec Danny, �eby zas�u�y� sobie na podobne oklaski? By�, co prawda - tak przynajmiej twierdzi�a jego matka - utalentowanym pianist�. Prawie geniuszem. Wi�kszo�� rodzic�w by�aby z tego dumna. Doktor Rossi nigdy jednak nie przyszed� na �aden z jego publicznych wyst�p�w. Rzecz zrozumia�a, Danny odczuwa� silne przyp�ywy zazdro�ci. I gorycz zamieniaj�c� si� powoli w nienawi��. Frank nie jest Bogiem, tato. Ja te� istniej�. Pr�dzej czy p�niej zauwa�ysz to. Potem, w roku 1950, Frank, kt�ry s�u�y� w wojsku jako pilot my�liwca, zosta� zestrzelony nad Kore�. T�umiona bole�nie za- zdro�� Danny'ego przerodzi�a si� teraz w �al, a potem w poczucie winy. Czu� si� w jaki� spos�b odpowiedzialny. Jak gdyby �yczy� bratu �mierci. Na uroczysto�ci nadania szkolnemu stadionowi imienia Franka ojciec nie m�g� powstrzyma� �ez. Danny patrzy� z udr�k� na cz�owieka, kt�rego tak bardzo podziwia�. Przysi�g� sobie, �e b�dzie dla niego pociech�. Ale jak m�g� przywr�ci� ojcu rado�� �ycia? Arthura Rossiego dra�ni� sam d�wi�k pianina, na kt�rym gra� Danny. Dzie� pracy dentysty up�ywa przecie� w dr�cz�cym ha�asie wierte�. Wybudowa� wi�c w piwnicy wy�cie�ane korkiem studio dla swojego jedynego syna, kt�ry pozosta� przy �yciu. Danny zrozumia�, �e nie jest to �aden gest szczerego serca i �e ojciec chce si� uwolni� nie tylko od jego pianina, lecz tak�e od jego widoku. A jednak Danny postanowi� nie poddawa� si� w walce o uczucia ojca. Czu�, �e jedynie przez sport uda mu si� wydoby� z g��bi ojcowskiej nie�aski. Dla ch�opca o jego budowie cia�a istnia�a tylko jedna mo�liwo�� - bieganie. Znalaz� odpowiedniego trenera i nie�mia�o poprosi� o rad�. Wstawa� teraz codziennie o sz�stej rano, nak�ada� trampki i wybiega� z domu na trening. Przez pierwsze tygodnie trenowa� tak gorliwie, �e nabawi� si� odcisk�w i ledwo m�g� pow��czy� nogami. Ale wytrwa�. I zachowa� wszystko w tajemnicy. A� b�dzie mia� czym pochwali� si� przed tat�... Pierwszego dnia wiosny trener kaza� przebiec ca�ej dru�ynie mil�, �eby sprawdzi� form�. Danny by� zdziwiony, �e przez pierwsze trzy okr��enia udawa�o mu si� trzyma� w pobli�u najlepszych biegaczy. Niespodziewanie jednak poczu� pieczenie w ustach i b�l w piersiach. Zacz�� zwalnia�. Nagle us�ysza� g�os trenera ze �rodka boiska: - Trzymaj tak dalej, Rossi. Nie poddawaj si�! Nie chc�c narazi� si� na niezadowolenie swojego przybranego rodzica, Danny przepchn�� swe znu�one cia�o przez ostatnie okr��enie. Wycie�czony rzuci� si� na traw�. Nie zd��y� jeszcze z�apa� tchu, kiedy trener stan�� nad nim ze stoperem w r�ku. - Nie�le, Danny. �adnie mnie zaskoczy�e� - pi�� minut czterdzie�ci osiem sekund. Trenuj dalej, a b�dziesz biega� jeszcze lepiej. Zreszt� pi�� minut mo�e z czasem da� ci trzecie miejsce na zawodach. Id� do magazynu po str�j i kolce. Przeczuwaj�c blisko�� swojego celu, Danny na jaki� czas zarzuci� popo�udniowe �wiczenia na pianinie, �eby trenowa� razem z dru�yn�. Zazwyczaj oznacza�o to dziesi�� lub dwana�cie morderczych okr��e� boiska. Niemal po ka�dym treningu wymiotowa�. Kilka tygodni p�niej trener oznajmi�, �e w nagrod� za wytrwa�o�� Danny we�mie udzia� w pojedynku z dru�yn� Yalley High. Tego wieczoru powiedzia� ojcu. Doktor Rossi postanowi� przyj�� na zawody, nie zwa�aj�c na ostrze�enia syna, kt�ry m�wi�, �e prawdopodobnie zostanie sromotnie pokonany. W sobot� po po�udniu Danny'emu uda�o si� prze�y� trzy najszcz�liwsze minuty swojego dzieci�stwa. Kiedy niespokojni biegacze ustawiali si� na �rodku wysypanej �u�lem bie�ni, Danny zobaczy� swoich rodzic�w w pierwszym rz�dzie na trybunie. - Dalej, synu - zagrzewa� go do wa�ki ojciec. - Poka� im, co potrafi prawdziwy Rossi. Danny tak si� przej�� tymi s�owami, �e zapomnia� o wskaz�wkach trenera, by oszcz�dza� si�y i nie podkr�ca� tempa. Zamiast tego, ledwo wystrzeli� pistolet startowy, Danny rzuci� si� do przodu i prowadzi� przez ca�e pierwsze okr��enie. Chryste - pomy�la� doktor Rossi - ten ch�opak to mistrz. Cholera - pomy�la� trener - ten ch�opak to wariat. Opadnie z si�. Po pierwszym okr��eniu Danny spojrza� w stron� ojca i zobaczy� co�, co dot�d wydawa�o mu si� niemo�liwe - u�miech dumy z jego powodu. - Siedemdziesi�t jeden sekund! - zawo�a� trener. - Za szybko, Rossi. O wiele za szybko. - Dobra robota, synu! - zawo�a� doktor Rossi. Nast�pne okr��enie Danny przelecia� na skrzyd�ach ojcowskiej �aski. W po�owie dystansu by� wci�� w czo��wce. Teraz jednak zacz�o go pali� w p�ucach. Na kolejnym zakr�cie zabrak�o mu powietrza. Prze�ywa� co�, co biegacze nie bez racji nazywaj� rigor mortis - st�enie po�miertne. Umiera� w biegu. Rywale �mign�li obok i wysforowali si� daleko przed niego. Z drugiego ko�ca boiska us�ysza� okrzyk ojca: - Dalej, Danny, we� si� w gar��! Kiedy w ko�cu dotar� do mety, nagrodzono go oklaskami. By�y to pe�ne wsp�czucia oklaski, kt�rymi wita si� beznadziejnie zdeklasowanego zawodnika. S�aniaj�c si� na nogach, spojrza� w stron� trybun. Matka u�miecha�a si� pocieszaj�co. Ojca nie by�o. Przypomina�o to koszmarny sen. Z jakiego� niewyt�umaczalnego powodu trener by� zadowolony. - Rossi, nie widzia�em bardziej upartego faceta. Zmierzy�em ci czas: pi�� minut pi�tna�cie sekund. Masz ogromne mo�liwo�ci. - Ale nie na bie�ni - odpar� ku�tykaj�cy Danny. - Rzucam to. Zrozumia� ze smutkiem, �e wszystkie starania tylko pogorszy�y sytuacj�. Ca�e to �enuj�ce przedstawienie odby�o si� bowiem na stadionie imienia Franka Rossiego. Poni�ony Danny wr�ci� do swego dawnego �ycia. Klawiatura pianina sta�a si� uj�ciem dla wszystkich jego frustracji. �wiczy� teraz dzie� i noc, zapominaj�c o bo�ym �wiecie. Odk�d sko�czy� sze�� lat, pobiera� lekcje u miejscowej nauczycielki. Teraz jednak ta czcigodna, siwow�osa matrona powiedzia�a otwarcie jego matce, �e nie mo�e go ju� niczego wi�cej nauczy�. Napomkn�a te� pani Giseli Rossi, �e jej syna powinien przes�ucha� Gustave Landau, by�y wiede�ski solista, a teraz, w jesieni �ycia, dyrektor muzyczny pobliskiego college'u San Angelo. Staruszek by� pod wra�eniem tego, co us�ysza�, i przyj�� Danny'ego na swojego ucznia. - Profesor Landau m�wi, �e Danny gra bardzo dobrze jak na sw�j wiek - donios�a Gisela m�owi przy obiedzie. - Uwa�a, �e m�g�by nawet zosta� zawodowym muzykiem. Doktor Rossi skwitowa� to jedn� g�osk�: "O". Znaczy�o to, �e powstrzymuje si� od wszelkich komentarzy. Profesor Landau by� �yczliwym, cho� wymagaj�cym mentorem. A Danny idealnym uczniem. Mia� nie tylko talent, lecz tak�e ch�tnie poddawa� si� naukom. Kiedy Landau kaza� �wiczy� mu etiudy Czerny'ego codziennie po godzinie, Danny �wiczy� trzy albo cztery godziny. - Czy robi� szybkie post�py? - dopytywa� si� niecierpliwie. - Och, Danielu, m�g�by� nawet pracowa� troszk� mniej. Jeste� m�ody. Powiniene� czasem si� rozerwa�. Danny nie mia� jednak czasu i wiedzia�, �e nic nie potrafi go "rozerwa�". �pieszy� si�, �eby dorosn��. Ka�d� chwil�, kiedy nie by� w szkole, sp�dza� przy pianinie. Doktor Rossi zdawa� sobie spraw�, �e jego syn staje si� odludkiem. Denerwowa�o go to. - M�wi� ci, Gisela, to niezdrowe. Za bardzo si� stara. Mo�e chce w ten spos�b zrekompensowa� sw�j niski wzrost albo co� innego. Ch�opak w jego wieku powinien umawia� si� z dziewcz�tami. Frank by� ju� wtedy prawdziwym Casanov�. Art Rossi zadr�cza� si� my�l�, �e jego w�asny syn jest taki... zniewie�cia�y. Pani Rossi z kolei uwa�a�a, �e gdyby obaj zbli�yli si� do siebie, jej m�� pozby�by si� zarzut�w wobec syna. Nast�pnego wieczoru pod koniec obiadu zostawi�a ich samych. �eby mogli sobie porozmawia�. Jej m�� by� tym wyra�nie rozdra�niony, jako �e rozmowa z Dannym zawsze wytr�ca�a go z r�wnowagi. - W szkole wszystko w porz�dku? - spyta�. - I tak, i nie - odpar� Danny, tak samo niespokojny jak ojciec. Doktor Rossi przypomina� zdenerwowanego piechura, kt�ry boi si�, �eby nie wej�� na pole minowe. - O co chodzi? - Tato, wszyscy w szkole uwa�aj� mnie za dziwaka. Przecie� mn�stwo muzyk�w jest do mnie podobnych. Doktorowi Rossiemu zrobi�o si� gor�co. - Jak to, synu? - No, naprawd� kochaj� to, co robi�. Ja te� taki jestem. Chc�, �eby muzyka sta�a si� moim �yciem. Nast�pi�a chwila milczenia, podczas kt�rej doktor Rossi szuka� w�a�ciwej odpowiedzi. - Jeste� moim synem - wykrztusi� w ko�cu, wybieraj�c unik zamiast s��w wyra�aj�cych szczere uczucie. - Dzi�ki, tato. P�jd� po�wiczy�. Kiedy Danny wyszed�, Art Rossi nala� sobie drinka i pomy�la�: "Chyba powinienem by� wdzi�czny losowi. Zami�owanie do muzyki jest w ko�cu lepsze ni� zami�owanie do wielu innych rzeczy, kt�re �atwo sobie wyobrazi�". Tu� po szesnastych urodzinach Danny zadebiutowa� jako solista w szkolnej orkiestrze. Pod batut� swojego mentora i przy pe�nej sali, w kt�rej siedzieli tak�e jego rodzice, zagra� trudny technicznie drugi Koncert fortepianowy Brahmsa. Kiedy Danny, blady z przera�enia, wszed� na scen�, blask prymitywnych reflektor�w niemal o�lepi� go przez okulary. By� jak sparali�owany, gdy w ko�cu dotar� do fortepianu. Profesor Landau podszed� do niego i szepn��: - Nie martw si�. Danielu, jeste� dobrze przygotowany. Strach znikn�� w cudowny spos�b. Oklaskom nie by�o ko�ca. K�aniaj�c si� publiczno�ci i �ciskaj�c d�o� nauczyciela, Danny ze zdziwieniem dostrzeg� w oczach staruszka �zy. Landau obj�� swego protegowanego. - Wiesz, Da�, by�em dzi� z ciebie naprawd� dumny. W normalnych okoliczno�ciach spragniony ojcowskiej mi�o�ci syn wpad�by w zachwyt, s�ysz�c podobny komplement. Lecz tego wieczoru Danielowi Rossiemu szumia�o w g�owie od nowego do�wiadczenia: uwielbienia t�um�w. Od pierwszej klasy liceum Daniel my�la� o Harvardzie, gdzie m�g�by studiowa� kompozycj� pod kierunkiem Randalla Thompso-na, eksperta muzyki ch�ralnej, i Waltera Pistona, muzycznego wirtuoza. Dzi�ki tej perspektywie udawa�o mu si� jako� przebrn�� przez nauki �cis�e, przyrodnicze i spo�eczne. Z sentymentalnych powod�w doktor Rossi wola�by widzie� swojego syna na uniwersytecie w Princeton, os�awionym przez F. Scotta Fitzgeralda. Princeton mia� si� te� sta� uczelni� Franka. Lecz Danny by� g�uchy na wszelkie argumenty. W ko�cu Art Rossi da� za wygran�. - Nie mog� z nim doj�� do �adu. Niech ju� idzie, gdzie chce. Zdarzy�o si� jednak co�, co wystawi�o na pr�b� liberalizm dentysty. W roku 1954 gorliwy senator McCarthy wzi�� pod lup� Harvard jako "�wi�tyni� komunizmu". Cz�� profesor�w odm�wi�a wsp�pracy z komisj� senatora, nie chc�c rozmawia� o pogl�dach politycznych swoich koleg�w. Co gorsza, rektor Haryardu, uparty profesor Pusey, odm�wi� zwolnienia ich z pracy, czego ��da� Joe McCarthy. - Synu - coraz cz�ciej mawia� doktor Rossi - jak cz�owiek, kt�rego brat zgin��, broni�c nas przed komunistami, mo�e nawet pomy�le�, �eby p�j�� na tak� uczelni�? Danny trwa� w milczeniu. Po co mia� m�wi�, �e muzyka nie ma nic wsp�lnego z polityk�? Podczas gdy doktor Rossi podtrzymywa� swoje zastrze�enia, matka stara�a si� zaj�� neutralne stanowisko. Jedyn� osob�, z kt�r� Danny m�g� porozmawia� o swoim �yciowym problemie, pozostawa� wi�c profesor Landau. Staruszek by� ostro�ny w s�owach. Wyzna� jednak Danny'e-mu: - Przera�a mnie ten McCarthy. Wiesz, w Niemczech zacz�o si� podobnie. Urwa�, jakby pod wp�ywem wci�� bolesnych wspomnie�. Po chwili odezwa� si� cicho: - Danielu, ca�y kraj pogr��a si� w strachu. Senator McCarthy my�li, �e mo�e rozkazywa� w�adzom Haryardu, m�wi� im, kogo maj� zwolni� i tak dalej. Moim zdaniem, rektor wykaza� si� niezwyk�� odwag�. Mam zamiar przekaza� mu wyrazy mojego podziwu. - Jak, panie profesorze? Staruszek pochyli� si� lekko w stron� swojego b�yskotliwego ucznia i powiedzia�: - Wy�l� im ciebie. Nadesz�y idy majowe, a wraz z nimi zawiadomienia o przyj�ciu na studia. Princeton, Harvard, Yale, Stanford - wszystkie te uczelnie chcia�y widzie� u siebie Danny'ego. Nawet doktor Rossi by� tym poruszony - cho� obawia� si�, �e jego syn mo�e dokona� fatalnego wyboru. S�dny dzie� nadszed� podczas weekendu, kiedy doktor wezwa� Danny'ego do swojego wy�cie�anego kurdybanem gabinetu. Zada� mu zasadnicze pytanie. - Tak, tato - pad�a nie�mia�a odpowied�. - Id� na Uniwersytet Harvarda. Zapanowa�a �miertelna cisza. Do tej chwili Danny po cichu liczy� na to, �e kiedy ojciec pozna jego stanowczo��, w ko�cu ust�pi. Ale Arthur Rossi by� niewzruszony jak kamie�. - Da�, �yjemy w wolnym kraju. Masz prawo i�� na studia tam, gdzie chcesz. Aleja te� mam prawo wyrazi� sw�j sprzeciw. Postanawiam wi�c, �e nie dam ani grosza na twoje rachunki. Gratuluj� ci, synu, jeste� teraz samodzielny. W�a�nie og�osi�e� swoj� niezale�no��. Przez kr�tk� chwil� Danny poczu� paniczny zam�t. Kiedy jednak przyjrza� si� uwa�nie twarzy ojca, zacz�� u�wiadamia� sobie, �e ca�a ta sprawa z McCarthym pos�u�y�a tylko za pretekst. Arta Rossiego po prostu wcale nie obchodzi� los syna. Zrozumia� te�, �e musi wznie�� si� ponad dziecinn� potrzeb� zaimponowani a temu cz�owiekowi. Teraz bowiem wiedzia� ju�, �e nigdy mu si� to nie uda. Nigdy. - W porz�dku, tato - wyszepta� ochryp�ym g�osem -je�li tego sobie �yczysz... Odwr�ci� si� i bez s�owa wyszed� z pokoju. Przez masywne drzwi s�ysza� podobne do partii kot��w w symfonii walenie w pulpit ojcowskiego biurka. A jednak, z jakie� dziwnego powodu, poczu� si� wolny. JASON GILBERT junior rado�� mu byta hymnem i pie�ni� zdoln� poruszy�piasty gwiazd czy sta jak teraz teraz i tak szcz�liwym nadgarstkiem �witu. dato mia� z cia�a a krew z krwi: g�odny odda�by mu sw�j chleb; kaleka pia�by si�, za� pod g�r�, by tylko dojrze� jego u�miech. e.e. cummings, rocznik 1915 By� Z�otym Ch�opcem. Wysoki, jasnow�osy Apollo, obdarzony tym rodzajem magnetyzmu, kt�ry wywo�uje uwielbienie kobiet i podziw m�czyzn. Wyr�nia� si� w ka�dej dyscyplinie sportu, jak� uprawia�. Nauczyciele uwielbiali go, bo mimo swej powszechnej popularno�ci okazywa� im pos�usze�stwo i respekt. Kr�tko m�wi�c, by� tym rzadko spotykanym rodzajem m�odzie�ca, kt�rego ka�dy rodzic chcia�by mie� za syna. A ka�da kobieta za kochanka. Mo�na wr�cz powiedzie�, �e Jason Gilbert junior by� uosobieniem ameryka�skiego mitu. Z pewno�ci� wielu tak uwa�a�o. Pod ol�niewaj�c� zewn�trzn� pow�ok� kry�a si� pewna rysa. Tragiczna skaza odziedziczona po przodkach. Jason Gilbert urodzi� si� �ydem. Jego ojciec ci�ko si� napracowa�, �eby ukry� ten fakt. Jason Gilbert senior wiedzia� bowiem z do�wiadcze� dzieci�stwa sp�dzonego na Brook�ynie, �e �ydowskie pochodzenie oznacza�o tyle, co fizyczna lub duchowa u�omno��. �ycie by�oby o wiele prostsze, gdyby ka�dy m�g� by� po prostu Amerykaninem. D�ugo rozwa�a�, czy nie uwolni� si� od ci�aru, jakim by�o jego nazwisko. W ko�cu, pewnego jesiennego popo�udnia 1933 roku, s�dzia s�du obwodowego podarowa� Jacobowi Gruenwal-dowi nowe �ycie pod nazwiskiem Jason Gilbert. Dwa lata p�niej, na wiosennej zabawie w swoim klubie, pozna� Betsy Newman, drobn�, piegowat� blondynk�. Mieli ze sob� wiele wsp�lnego. Na przyk�ad, zami�owanie do teatru, ta�ca, sportu na �wie�ym powietrzu. Co nie mniej wa�ne, ��czy�a ich te� g��boka oboj�tno�� w stosunku do wiary ich przodk�w. Z�by unikn�� nacisk�w ze strony swoich bardziej religijnych krewnych, kt�rzy nalegali na "w�a�ciw�" ceremoni� za�lubin, postanowili ulotni� si� razem. By�o to udane ma��e�stwo, a jego szcz�cie powi�kszy�o si� jeszcze bardziej w 1937 roku, kiedy Betsy urodzi�a syna, kt�remu dali na imi� Jason junior. Kiedy tylko starszy Gilbert us�ysza� t� wspania�� wiadomo�� w zadymionej poczekalni, poprzysi�g� co� sobie. Postanowi� chroni� nowo narodzonego syna przed najmniejsz� trudno�ci�, jak� m�g� napotka� z tego powodu, �e jego rodzice byli formalnie �ydami. Nie, ten ch�opiec zostanie w przysz�o�ci pe�nowarto�ciowym cz�onkiem ameryka�skiego spo�ecze�stwa. Gilbert senior by� ju� w tym czasie wiceprezesem szybko rozwijaj�cego si� Krajowego Przedsi�biorstwa Telekomunikacji. Mieszkali z Betsy w rozleg�ej posiad�o�ci o powierzchni trzech akr�w w ci�gle rozbudowywanej - i pozbawionej gett - miejscowo�ci Syosset na Long Island. Trzy lata p�niej do ch�opca do��czy�a siostra Julie. Podobnie jak brat, odziedziczy�a po matce jasnoniebieskie oczy i blond w�osy - oraz piegi, kt�re tylko jej przypad�y w udziale. Ich dzieci�stwo by�o prawdziw� sielank�. Oboje wydawali si� rozkwita� dzi�ki programowi samodoskonalenia opracowanemu dla nich przez ojca. Zawiera�o si� w nim p�ywanie, jazda konna i lekcje gry w tenisa. I oczywi�cie jazda na nartach podczas ferii zimowych. M�ody Jason by� przygotowywany w pe�nej mi�o�ci dyscyplinie na kr�la kort�w tenisowych. Z pocz�tku trenowa� w pobliskim klubie. Kiedy jednak okaza� znamiona talentu, dok�adnie tak jak oczekiwa� tego ojciec, starszy Gilbert zacz�� osobi�cie zawozi� swojego przysz�ego mistrza do Forest Hilis na lekcje z Ricardem Lopezem, by�ym mistrzem Wimbledonu i Stan�w Zjednoczonych. Ojciec nie opu�ci� ani minuty z tych lekcji, wykrzykuj�c do Jasona s�owa zach�ty i napawaj�c si� jego post�pami. Gilbertowie zamierzali wychowa� dzieci bez pomocy �adnej religii. Wkr�tce jednak odkryli, �e nawet w tak swobodnym otoczeniu jak w Syosset nikt nie mo�e istnie� w bezwyznaniowej pr�ni. Okaza�o si� to gorsze ni� bycie obywatelem drugiej kategorii. Los u�miechn�� si� do nich ponownie, gdy w s�siedztwie wybudowano nowy ko�ci� unitaria�ski. Przyj�to ich do niego serdecznie, cho� pojawiali si�'tam, ogl�dnie m�wi�c, sporadycznie. Rzadko kiedy przychodzili na niedzieln� msz�. Bo�e Narodzenie sp�dzali w g�rach, a Wielkanoc nad morzem. Przynajmniej jednak gdzie� nale�eli. Rodzice byli na tyle inteligentni, �eby wiedzie�, i� pr�buj�c wychowa� dzieci na rasowych Anglosas�w, wp�dz� je w ko�cu w psychiczne rozterki. Uczyli wi�c syna i c�rk�, �e ich �ydowskie pochodzenie jest jak strumyk p�yn�cy ze Starego Kraju po to, by po��czy� si� z pot�n� rzek� ameryka�skiego spo�ecze�stwa. Julie posz�a do szko�y z internatem, lecz Jason wola� zosta� w domu i zapisa� si� do Akademii Hawkinsa-Atwella. Kocha� Syosset, a my�l o zaniechaniu randek z dziewcz�tami wydawa�a si� mu szczeg�lnie nieprzyjemna. By� to, obok tenisa, jego ulubiony sport. Odnosi� w nim r�wnie wielkie sukcesy. Co prawda, jako ucze� nie by� �adnym asem. Mia� jednak na tyle dobre stopnie, �eby bez obaw my�le� o przyj�ciu na uczelni�, o kt�rej, marzyli razem z ojcem - Yale. Za Yale przemawia�y argumenty racjonalne i emocjonalne. Absolwent Yale wydawa� si� potr�jnym artyst� - d�entelmenem, uczonym i sportowcem. A Jason po prostu wygl�da� tak, jakby urodzi� si� po to, �eby tam studiowa�. Lecz koperta, kt�ra nadesz�a rankiem 12 maja, by�a podejrzanie cienka, jakby zawiera�a tylko kr�tkie zawiadomienie. Bolesne w tre�ci. Yale odrzuci�o jego kandydatur�. Konsternacja Gilbert�w przerodzi�a si� we w�ciek�o��, gdy dowiedzieli si�, �e Tony Rawson, kt�ry mia� stopnie wcale nie lepsze od Jasona i z ca�� pewno�ci� gorszy backhand, zosta� przyj�ty. Ojciec Jasona postanowi� zobaczy� si� z dyrektorem jego szko�y, absolwentem Yale. - Panie Trumbull - zagrzmia� - czy m�g�by mi pan wyja�ni�, dlaczego odrzucono kandydatur� mojego syna, a przyj�to m�odego Rawsona? Posiwia�y na skroniach pedagog pykn�� dymem z fajki i odpar�: - Musi pan zrozumie�, panie Gilbert, �e Rawson ma za sob� rodzinn� tradycj�. Jego ojciec i dziadek studiowali na Uniwersytecie Yale. To bardzo si� tam liczy. Przywi�zanie do tradycji jest na Yale bardzo silne. - Dobrze, dobrze - odpar� starszy Gilbert- ale czy mo�e mi pan da� jakie� wyja�nienie, dlaczego ch�opiec taki jak Jason, prawdziwy d�entelmen, wybitny sportowiec... - Tato, prosz� - przerwa� mu Jason, coraz bardziej za�enowany. Lecz ojciec upar� si�. - Czy mo�e mi pan powiedzie�, dlaczego pa�ska uczelnia nie chce ch�opca? Trumball opar� si� plecami o krzes�o i powiedzia�: - C�, panie Gilbert, nie znam rzeczywistych motyw�w komisji uczelnianej. Wiem jednak, �e przy przyjmowaniu na Yale obowi�zuje zasada "zr�wnowa�onych proporcji" na ka�dym kroku. - Proporcji? - Widzi pan - t�umaczy� dyrektor rzeczowym tonem - bierze si� pod uwag� kwesti� rozproszenia geograficznego, czy kto� z rodziny by� absolwentem uczelni, tak jak w przypadku Tony'ego. Poza tym chodzi o proporcje uczni�w szk� pa�stwowych i prywatnych, muzyk�w, sportowc�w... Ojciec Jasona zd��y� si� ju� zorientowa�, co Trumbull chce powiedzie�. - Panie Trumbull - spyta�, z najwy�szym wysi�kiem zdobywaj�c si� na spok�j - czy te "proporcje", o kt�rych pan m�wi, dotycz� r�wnie� spraw wyznania? - Prawd� m�wi�c, tak - odpar� uprzejmie dyrektor. - Na Yale nie ma w tym wzgl�dzie tak zwanych norm procentowych. Do pewnego stopnia kontroluje si� jednak liczb� przyjmowanych student�w �ydowskiego pochodzenia. - To niezgodne z prawem! - Nie powiedzia�bym tego - odpar� Trumbull. - �ydzi stanowi�, prosz� mnie poprawi�, dwa i p� procent ludno�ci ca�ego kraju. Id� z panem o zak�ad, �e na Yale przyjmuje si� czterokrotnie wy�szy procent. Gilbert senior nie chcia� i�� z Trumbullem o zak�ad. Co� m�wi�o mu, �e tamten zna dok�adn� liczb� �yd�w przyjmowanych co roku do swej almae matris. Jason ba� si�, �e ojciec wybuchnie gniewem i pragn�� za wszelk� cen� go powstrzyma�. - Tato, nie chc� studiowa� na uczelni, kt�ra mnie nie chce. Niech si� wypchaj�. Potem zwr�ci� si� do dyrektora i przeprosi�: - Prosz� mi wybaczy�. - Nic nie szkodzi - odpar� Trumbull. - Ca�kiem zrozumia�a reakcja. Zastan�wmy si� teraz konstruktywnie. W ko�cu uczelnia, kt�r� wskaza�e� na drugim miejscu, jest te� bardzo dobra. Niekt�rzy uwa�aj� nawet, �e Harvard to najlepszy uniwersytet w kraju. TED LAMBROS Bo�e, wys�uchaj mego b�agania, l oszcz�d� mi w �yciu rozczarowania; Daj mi osi�gn�� szczyty wysokie, Kt�re dzi� jasnym dostrzegam wzrokiem. Henry David Thoreau, rocznik 1837 Wszyscy rozs�dni ludzie s� egoistami. Raiph Waldo Emerson, rocznik 1821 Ted doje�d�a� codziennie na zaj�cia. Nale�a� do tej ma�ej, prawie niewidzialnej mniejszo�ci, kt�ra mia�a zbyt skromne �rodki finansowe, �eby pozwoli� sobie na luksus mieszkania razem z kolegami na terenie uniwersytetu. Studenci ci byli wi�c harwardczykami tylko w ci�gu dnia; nale�eli i jednocze�nie nie nale�eli do uczelnianej spo�eczno�ci dlatego, �e wieczorami musieli wraca� autobusem lub metrem do prawdziwego �wiata. Jakby na przek�r losowi, Ted Lambros urodzi� si� prawie w cieniu uniwersyteckiego dziedzi�ca. Jego ojciec, Socrates, kt�ry wyemigrowa� do Ameryki z Grecji na pocz�tku lat trzydziestych, by� powszechnie znanym w�a�cicielem restauracji Maraton na Massachusetts Avenue, po�o�onej kilka krok�w od Biblioteki Widenera. Ojciec cz�sto przechwala� si� przed swoim personelem (to znaczy, przed rodzin�), �e w jego lokalu co wiecz�r zbiera si� wi�cej wybitnych umys��w ni� na kt�rymkolwiek z "sympozj�w" w Akademii Platona. I nie byli to tylko filozofowie, lecz tak�e laureaci Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki, chemii, medycyny i ekonomii. W��cznie z pani� Juli� Child, kt�ra kiedy� okre�li�a przygotowane przez jego �on� jagni� w cytrynach jako "urocze danie". Co wi�cej, jego syn Theodore ucz�szcza� do �aci�skiego Liceum Cambridge, po�o�onego tak blisko terenu uniwersytetu, �e by�o niemal jego cz�ci�. Poniewa� starszy Lambros �ywi� do profesor�w Harvardu szacunek granicz�cy z ba�wochwalstwem, by�o rzecz� naturaln�, �e jego syn od dziecka szczerze pragn�� zosta� studentem tej uczelni. W wieku szesnastu lat wysoki, smag�y, przystojny Theodore awansowa� na kelnera, co pozwala�o mu na bli�szy kontakt z akademickimi luminarzami. Ted odczuwa� dreszcz emocji, ilekro� kt�ry� z nich skin�� mu g�ow� na powitanie. Zastanawia� si�, dlaczego tak reaguje. Na czym w�a�ciwie polega ta harwardzka charyzma, kt�r� wyczuwa� w ka�dym najdrobniejszym ge�cie podczas obiadu? Pewnego apokaliptycznego wieczoru w ko�cu sta�o si� to dla niego jasne. Od wszystkich tych dygnitarzy promieniowa�a pewno�� siebie przypominaj�ca aureol� - bez wzgl�du na to, czy dyskutowali na tematy metafizyczne, czy omawiali wdzi�ki �ony nowego wyk�adowcy. Ted, jako syn niepewnego siebie emigranta, podziwia� zw�aszcza ich zdolno�� do samouwielbienia i do wysokiej oceny w�asnej inteligencji. Da�o mu to cel w �yciu. Zapragn�� si� sta� jednym z nich. Nie tyle zwyk�ym studentem, co samym profesorem. Jego ojciec podziela� to pragnienie. Cz�sto ku niezadowoleniu reszty rodze�stwa, Daphne i Ale-xandra, papa wyg�asza� przy obiedzie peany na cze�� �wietlanej przysz�o�ci Teda. - Nie wiem, dlaczego wszyscy uwa�aj�, �e on jest taki wspania�y - odpowiada� z przek�sem m�ody Alex. - Bo jest - m�wi� Socrates g�osem pe�nym proroczego ognia. - Teo to prawdziwy lampros tej rodziny. - U�miechn�� si�, rozbawiony �artem ze swojego nazwiska, kt�re po grecku znaczy�o "po�ysk", "blask". Z ma�ego pokoiku Teda przy Prescott Street, gdzie wkuwa� do p�nej nocy, wida� by�o �wiat�a z dziedzi�ca Harvardu, oddalonego o niespe�na dwie�cie jard�w. Tak blisko, tak bardzo blisko. Ilekro� traci� koncentracj�, pobudza� si� do wysi�ku s�owami: "Trzymaj si�, LambrosJu� niedaleko". Jak Odyseusz na wiruj�cym feackim morzu, widzia� ju� cel swoich d�ugotrwa�ych zmaga�. W jego epickich fantazjach by�o te� dziewcz� czekaj�ce na niego na zaczarowanej wyspie Harvardu. Z�otow�osa ksi�niczka, na przyk�ad o imieniu Nauzykaa. Cho� uniwersyteckie marzenia Teda nie wyklucza�y dziewcz�t z college'u Radcliffe. Kiedy potem, w starszej klasie liceum, czyta� Odysej�,, �eby dosta� zaliczenie z literatury, i doszed� do Ksi�gi VI, opisuj�cej przemo�ne zauroczenie Nauzykai przystojnym greckim rozbitkiem na jej brzegu, uzna� to za zapowied� ob��dnego przyj�cia, jakie czeka go po dotarciu na miejsce. Lecz pi�tka z literatury by�a jedn� z niewielu, jakie dosta� w ci�gu roku. Przewa�nie otrzymywa� co najwy�ej mocne czw�rki. By� raczej kujonem ni� or�em. Czy m�g� zatem mie� nadziej� na przyj�cie w czcigodne progi Harvardu? Uko�czy� liceum z zaledwie si�dm� lokat�, z liczb� punkt�w tylko nieznacznie wy�sz� od przeci�tnej. Co prawda, Harvard zazwyczaj preferowa� wszechstronnych kandydat�w. Ale Ted uwa�a� sam siebie za nieciekaw� osobowo��. W jego �yciu, wype�nionym nauk� i kelnerstwem, nie by�o ani odrobiny spontaniczno�ci. Trwa� w tej ponurej samoocenie i usi�owa� przekona� ojca, �eby nie spodziewa� si� po nim rzeczy niemo�liwych. Nic jednak nie mog�o podwa�y� optymizmu papy Lambrosa. Ojciec Teda wierzy�, �e listy polecaj�ce od "gigantycznych osobisto�ci", kt�re go�ci�y w restauracji Maraton, zdzia�aj � cuda. W pewnym sensie tak te� si� sta�o. Ted zosta� przyj�ty - cho� nie przyznano mu pomocy finansowej. Oznacza�o to, �e jest skazany na dalsze przebywanie w swojej celi przy Prescott Street, bez mo�liwo�ci zakosztowania urok�w harwardzkiego �ycia poza sal� wyk�adow�. Wieczory musia� bowiem sp�dza� na niewolniczej pracy w restauracji, �eby zarobi� sze��set dolar�w na czesne. Ted nie zra�a� si� jednak. Cho� sta� tylko u podn�a Olimpu, przynajmniej by� w jego pobli�u, gotowy do wspinaczki. Ted wierzy� w ameryka�ski mit sukcesu. Wierzy�, �e kiedy cz�owiek pragnie czego� gor�co i po�wi�ci si� temu bez reszty, w ko�cu to osi�gnie. On za� pragn�� Harvardu z si�� tego samego "nie�miertelnego ognia", kt�ry pchn�� Achillesa do zdobycia Troi. R�nica polega�a tylko na tym, �e Achilles nie musia� co wiecz�r obs�ugiwa� go�ci w restauracji. ANDREWELIOT Nie, nie jestem ksi�ciem Hamletem ani by � my�la�em; Jestem cz�onkiem orszaku, to ten Co sprzyja wydarzeniom, otwiera jedn� czy dwie ze scen, Doradza ksi�ciu, bez. w�tpienia por�czne narz�dzie, Nader uleg�y, ch�tny poleceniom, Polityczny, roztropny, skrupulant; Pe�en wznios�ych sentencji, ale t�py nieco... T.S.Eliot, rocznik 1910 (t�um. M. Sprusi�ski) Ostatni z d�ugiej linii przyj�tych na Harvard Eliot�w, linii, kt�ra rozpocz�a si� w roku 1649. W dzieci�stwie Andrew korzysta� z licznych przywilej�w. Nawet po eleganckim rozwodzie rodzice nadal obdarowywali go wszystkim, czego mo�e potrzebowa� dorastaj�cy ch�opiec. Mia� angielsk� niani� i ca�� rzesz� pluszowych misi�w. Odk�d tylko pami�ta�, wysy�ano go do najdro�szych szk� z internatem i na letnie obozy. Rodzice utworzyli nawet specjalny fundusz, �eby zabezpieczy� jego przysz�o��. Kr�tko m�wi�c, dawali mu wszystko, pr�cz swego zainteresowania i mi�o�ci. Oczywi�cie, kochali go. To by�o zrozumia�e. By� mo�e z tego powodu nigdy nie m�wili tego na g�os. Po prostu za�o�yli, �e wie, jak bardzo doceniaj� niezale�no�� swego wspania�ego syna. Andrew by� jednak pierwszym cz�onkiem rodziny, kt�ry czu� si� niegodny przyj�cia na Harvard. Cz�sto �artowa� sam z siebie: - Przyj�li mnie, bo moje nazwisko brzmi Eliot i potrafi� je przeliterowa�. Najwyra�niej rodzinna tradycja rzuca�a przyt�aczaj�cy cie� na jego pewno�� siebie. A to, co nazywa� brakiem polotu, w zrozumia�y spos�b pogarsza�o tylko jego kompleks ni�szo�ci. W rzeczywisto�ci by� do�� zdolnym m�odzie�cem. Potrafi� pisa� prostym stylem, co wida� w dzienniku, kt�ry prowadzi� od �redniej szko�y przez ca�e �ycie. Dobrze gra� w pi�k� no�n�. By� skrzyd�owym, z jego do�rodkowa� pada�o wiele bramek. By�o to charakterystyczne dla jego osobowo�ci - zawsze cieszy� si�, kiedy m�g� pom�c w czym� koledze. Poza boiskiem by� uprzejmy, powa�ny i rozs�dny. Przede wszystkim jednak wielu koleg�w uwa�a�o go za "strasznie mi�ego go�cia", cho� nigdy nie ro�ci� sobie pretensji do podobnego miana. Harvard przyj�� go z otwartymi ramionami. Andrew Eliot odznacza� si� jednak cech�, kt�ra zdecydowanie wyr�nia�a go spo�r�d pozosta�ych cz�onk�w rocznika 1958. By� pozbawiony ambicji. Dwudziestego wrze�nia, tu� po pi�tej rano, autobus linii Grey-hound zajecha� na obskurny dworzec w centrum Bostonu i wysypa� t�um pasa�er�w, a w�r�d nich zm�czonego i lepi�cego si� od potu Daniela Rossiego. M�odzieniec mia� kompletnie wymi�te ubranie i zmierzwione w�osy. Nawet jego okulary zasz�y brudn�, transkontynentaln� mg��. Trzy dni wcze�niej wyruszy� z Zachodniego Wybrze�a z sze��dziesi�cioma dolarami w kieszeni, z kt�rych pozosta�y mu tylko pi��dziesi�t dwa. Nie mia� bowiem ochoty g�odzi� si� podczas podr�y przez Ameryk�. Kompletnie wycie�czony, ledwo ci�gn�� za sob� swoj� jedyn� walizk� (by�y w niej nuty, kt�re studiowa� po drodze, oraz jedna albo dwie koszule) w stron� kolejki metra zmierzaj�cej na Harvard Square. Zabm�� pod adres Holworthy 6, gdzie sta� jego akademik, i zarejestrowa� si� czym pr�dzej, �eby zaraz potem wraca� do Bostonu i odszuka� miejscowy oddzia� Stowarzyszenia Muzyk�w. - Nie r�b sobie wielkich nadziei, ch�opcze - ostrzeg�a sekretarka. - Mamy tu mn�stwo bezrobotnych pianist�w. W�a�ciwie s� tylko posady organist�w w ko�cio�ach. Widzisz, Wszechmog�cy p�aci stowarzyszeniu minimalne stawki. - Wskazuj�c d�ugim, pomalowanym paznokciem na bia�e karteczki przypi�te do tablicy og�oszeniowej, doda�a cierpko: -Wybierz sobie wyznanie, ch�opcze. Danny przestudiowa� uwa�nie wszystkie mo�liwo�ci i zdj�� z tablicy dwie kartki. - To b�dzie mi odpowiada� - oznajmi�. - Posada organisty w pi�tek wieczorem i w sobot� rano w �wi�tyni Malden, a w niedziel� rano w tym ko�ciele w Quincy. Czy te oferty s� aktualne? - Dlatego w�a�nie tam wisz�, ch�opcze. Ale sam widzisz, �e chlebek z tego b�dzie cieniutki jak krakersy. - Tak - westchn�� Danny - ale przyda mi si� ka�dy cent. Du�o dostajecie zlece� na sobotnie pota�c�wki? - Rany, ty naprawd� jeste� w potrzebie. Masz du�� rodzin� na utrzymaniu czy co? - Nie. Jestem na pierwszym roku na Harvardzie i potrzebuj� pieni�dzy na czesne. - Jak to, taka nadziana buda nie da�a ci stypendium? - To d�uga historia - uci�� kr�tko Danny. - B�d� pani wdzi�czny za pami��. Tak czy inaczej, pojawi� si� tu jeszcze. - Nie w�tpi� w to, ch�opcze. Poprzedniego dnia, tu� przed �sm� rano, m�ody Jason Gilbert obudzi� si� w Syosset na Long Island. Wydawa�o mu si�, �e w jego sypialni s�o�ce zawsze �wieci ja�niej ni� w innych miejscach. By� mo�e dlatego, �e odbija�o si� w jego licznych pucharach sportowych. Ogoli� si�, w�o�y� �wie�� koszul�, po czym zaci�gn�� sw�j baga� razem z ca�ym zestawem rakiet do tenisa i squasha do swojego kabrioletu mercury coupe z 1950 roku. Nie m�g� si� doczeka�, a� pogna wzd�u� Post Road swoim ukochanym wozem, kt�ry przebudowa� w�asnymi r�kami, podrasowuj�c silnik i zak�adaj�c podw�jn� rur� wydechow� z w��kna szklanego. Wszyscy domownicy - mama, tato, Julie, ich gospodyni Jenny i jej m��, ogrodnik Maxwell - zgromadzili si�, �eby go po�egna�. Ceremonii tej towarzyszy�o wiele u�cisk�w i poca�unk�w. I kr�tkie przem�wienie ojca. - Synu, nie �ycz� ci szcz�cia, bo go nie potrzebujesz. Urodzi�e� si�, �eby zawsze by� pierwszy - i to nie tylko na korcie tenisowym. Chocia� Jason nie da� tego po sobie zna�, po�egnalne s�owa ojca odnios�y skutek odwrotny od zamierzonego. Ju� od pewnego czasu przera�a�a go perspektywa opuszczenia rodzinnego domu i zmierzenia si� z prawdziwymi asami z grona r�wie�nik�w. Przypominaj�c mu w ostatniej chwili o swoich wysokich oczekiwaniach, ojciec tylko powi�kszy� jego niepok�j. By� mo�e pocieszy�oby go to, �e takie samo pe�ne uwielbienia przem�wienie wyg�asza�o tego dnia kilkuset rodzic�w, kt�rzy r�wnie� wysy�ali swoje wybitnie uzdolnione potomstwo do Cambridge w stanie Massachusetts. Pi�� godzin p�niej Jason sta� naprzeciwko przydzielonego mu akademika o nazwie Straus A-32. Na drzwiach znalaz� przyklejony ta�m� kawa�ek ��tej kartki: "Do mojego wsp�lokatora: zawsze �pi� po po�udniu, wi�c prosz� mi nie przeszkadza�. Dzi�kuj�". W podpisie widnia�y tylko dwie litery: "D.D." Jason po cichu przekr�ci� klucz w zamku i niemal na palcach wni�s� sw�j baga� do wolnej sypialni. Po�o�y� walizki na ��ku z �elazn� ram� (zaskrzypia�o lekko) i wyjrza� przez okno. Pok�j wychodzi� na o�ywiony - i ha�a�liwy - Harvard Square. Ale Jasonowi to nie przeszkadza�o. By� w doskona�ym nastroju, poniewa� zosta�o mu jeszcze do�� czasu, �eby przej�� si� na korty Soldier's Fieid i zagra� kilka gem�w z przypadkowym partnerem. Przebra� si� w bia�y str�j, chwyci� swoj� kosztown� rakiet�, zestaw pi�ek i wyszed�. Szcz�liwym trafem natkn�� si� na znajomego studenta, kt�ry pokona� go dwa sezony wcze�niej podczas letniego turnieju. Ch�opak ucieszy� si� na widok Jasona i zgodzi� si� poodbija� kilka pi�ek, szybko przekonuj�c si�, �e nowicjusz zrobi� spore post�py. Po powrocie do Straus Hali Jason zasta� na drzwiach kolejn� ��t� kartk� oznajmiaj�c�, i� D.D. poszed� na obiad, po czym uda si� do biblioteki (do biblioteki! - przecie� nawet si� jeszcze nie zarejestrowali) i powr�ci oko�o dziesi�tej wieczorem. Je�li jego wsp�lokator zamierza wr�ci� po tej godzinie, proszony jest zachowywa� si� jak najciszej. Jason wzi�� prysznic, w�o�y� czyst�, sztruksow� marynark� z firmy Haspel, szybko przek�si� co� w barze na placu i ruszy� z piskiem opon do Radcliffe, �eby obejrze� studentki pierwszego roku. Wr�ci� oko�o wp� do jedenastej, traktuj�c z nale�ytym szacunkiem pro�b� niewidzialnego wsp�lokatora o spokojn) wypoczynek, l Nast�pnego ranka po przebudzeniu znalaz� kolejn� kartk�: ] "Poszed�em zarejestrowa� si�. Je�li zadzwoni moja matka,,! powiedz jej, �e zjad�em wczoraj dobry obiad. Dzi�ki". Jason zmi�� w r�ku naj�wie�szy komunikat i pomaszerowa�! w stron� d�ugiej kolejki, kt�ra ci�gn�a si� wzd�u� gmachu Me- morial Hali. Mimo bu�czucznego tonu pozostawionej notatki, nieuchwytny D.D. nie sta� si� pierwszym zarejestrowanym cz�onkiem rocznika 1958. Kiedy bowiem wybi�a godzina dziewi�ta, ogromne podwoje Memoria� Hali otworzy�y si�, �eby najpierw wpu�ci� Theodore'a Lambrosa. Trzy minuty wcze�niej Ted wyszed� z domu przy Prescott Street, by �mia�ym krokiem pozostawi� sw�j skromny, lecz niezatarty �lad w historii najstarszego uniwersytetu w Ameryce. W swojej wyobra�ni wkracza� do raju. Q'ciec przywi�z� Andrew Eliota z Maine du�ym samochodem ;ombi, za�adowanym starannie zapakowanymi kuframi, w kt�rych znajdowa�y si� marynarki z tweedu i szetlandzkiej we�ny, pantofle o bia�ych czubach, rozmaite mokasyny, eleganckie krawaty i semestralny zapas koszul o zwyczajnych i stercz�cych ko�nierzykach. Inaczej m�wi�c, jego szkolne mundurki. Jak zwykle, ojciec i syn prawie nie rozmawiali ze sob�. Zbyt wiele pokole� Eliot�w od stuleci przechodzi�o ten sam rytua�, �eby rozmowa by�a im do czego� potrzebna. Zaparkowali przy bramie wjazdowej, jak najbli�ej budynku Massachusetts Hali (w�r�d jego najstarszych mieszka�c�w byli �o�nierze Jerzego Waszyngtona). Andrew pobieg� na dziedziniec, �eby poprosi� swoich by�ych koleg�w z liceum o pomoc przy wy�adunku baga�u. Podczas d�wigania i przenoszenia znalaz� si� na chwil� sam na sam z ojcem. Pan Eliot skorzysta� z okazji, �eby udzieli� mu praktycznej rady. - Synu - zacz�� - b�d� ci wdzi�czny, je�li postarasz si�, �eby ci� st�d nie wyrzucono. W naszym wspania�ym kraju jest bowiem ogromna liczba wy�szych uczelni, ale tylko jeden Harvard. Andrew przyj�� t� wnikliw� uwag� ojca z wdzi�czno�ci�, u�cisn�� mu d�o� i pobieg� do akademika. Tymczasem jego dwaj wsp�lokatorzy ofiarnie rozpakowali ju� cz�� baga�u, to znaczy cz�� sk�adaj�c� si� z butelek. W�a�nie wznosili toast za ponowne spotkanie po letnich wakacjach w Europie, gdzie oddawali si� rozpu�cie. - Chwileczk�, ch�opaki - zaprotestowa� Andrew - mogli�cie mnie przynajmniej poprosi�. Poza tym, musimy i�� do rejestracji. - Daj spok�j, Eliot - skrzywi� si� Dickie Newall, zn�w poci�gaj�c z butelki. - Przechodzili�my tamt�dy przed chwil�. Kolejka ci�gnie si� wzd�u� ca�ego budynku. - Zgadza si� - potwierdzi� Michael Wiggiesworth - wszystkie kujony pchaj� si�, �eby by� na pierwszym miejscu. Jak dobrze wiemy, nie w ka�dym wy�cigu wygrywa najszybszy. - Na Harvardzie raczej tak - odpar� dyplomatycznie Andrew. - W ka�dym razie pijany na pewno nie wygra. Id�. - Wiedzia�em - zachichota� Newall. - Stary, jeste� na najlepszej drodze, �eby zosta� pierwszorz�dnym kujonem. Andrew nie zra�a� si� jednak drwinami koleg�w. - Id�, ch�opaki. - No to id� - rzuci� Newall tonem wy�szo�ci. - Je�li si� po�pieszysz, zostawimy ci troch� twojej whisky. A skoro ju� o tym mowa, gdzie schowa�e� reszt�? I tak oto Andrew Eliot ruszy� przez dziedziniec, by stan�� na ko�cu d�ugiej, kr�tej ludzkiej nici i wple�� si� w r�nobarwn� tkanin� rocznika 1958. Wszyscy studenci byli ju� na miejscu, w Cambridge, cho� oficjalna rejestracja mia�a jeszcze potrwa� kilka godzin. W przepastnym holu, pod ogromnym, mozaikowym oknem stali przyszli przyw�dcy �wiata, laureaci Nagrody Nobla, magna- 33 ci przemys�owi, chirurdzy m�zgu oraz kilkudziesi�ciu agentce ubezpieczeniowych. Najpierw wr�czono im du�e, eleganckie koperty z formu�a rzami do wype�nienia (cztery egzemplarze dla dzia�u finans�w pi�� egzemplarzy dla sekretariatu oraz, nie wiadomo dlaczego a sze�� egzemplarzy dla O�rodka Zdrowia). Wpisuj�c swoje dane siedzieli obok siebie przy w�skich sto�ach, kt�re ci�gn�y sil w niesko�czon� dal. W�r�d kwestionariuszy jeden przeznaczony by� dla doma mody Phillips Brooks House i zawiera� te� pytania dotycz�c! wyznania (mo�na by�o na nie nie odpowiada�), Cho� �aden z nich nie odznacza� si� szczeg�ln� religijno�ci�� Andrew Eliot, Danny Rossi i Ted Lambros postawili znaczki przyj. okre�leniach "Ko�ci� episkopalny - rzymskokatolicki - greckokatolicki". Jason Gilbert zaznaczy� natomiast brak jakiegokolwiek wyznania. Po formalnej rejestracji musieli przej�� przez r�ce niezliczonej! rzeszy p�omiennych agitator�w, kt�rzy wymachuj�c rozmaitymi broszurami, g�o�no wabili �wie�o upieczonych student�w Har- vardu w szeregi: m�odych demokrat�w, republikan�w, libera��w, konserwatyst�w. Klubu Wysokog�rskiego, Klubu P�etwonurk�w i innych organizacji. Liczni �ywio�owi handlowcy namawiali ich do subskrypcji l pisma "Crimson" ("jedyna gazeta w Cambridge do czytania przy i �niadaniu"), "Advocate" ("�eby�cie mogli powiedzie�, �e czyta- li�cie na studiach artyku�y facet�w, kt�rzy potem dostali Nagrod� l Pulitzera") albo satyrycznego magazynu "Lampoon" ("je�li si� postarasz, wyjdzie ci po cencie za u�miech"). Kr�tko m�wi�c, tylko urodzeni sk�pcy i skrajni n�dzarze przeszli przez to sito z nienaruszonymi portfelami. Ted Lambros nie m�g� zapisa� si� nigdzie, bo jego dni i wieczory by�y ca�kowicie wype�nione zaj�ciami na uniwersytecie