10023
Szczegóły |
Tytuł |
10023 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10023 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10023 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10023 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Zimniak
List z�Dune
Drogi Arturze!
Lato, a�wraz z�nim wakacje, maj� si� ku ko�cowi, a�ja ci�gle nie mog� si� zdecydowa� na opuszczenie Dune, tego sennego nadmorskiego miasteczka. Niewielkie murowane domki stoj� roz�amanymi szeregami wzd�u� brukowanych uliczek, kt�re zalega cisza i�zat�ch�y cie�. Uparte zielsko wdar�o si� wsz�dobylskimi p�dami pomi�dzy p�yty chodnik�w i�w szczeliny sp�kanych �cian, wsz�dzie tam, gdzie wiatr nawia� cho� troch� ziemi. Niekt�re z�okiennych jam s� zabite surowymi deskami, w�inne wprawiono od�amki szyb, zapewne odkopane w�starych �mietnikach. Za tymi smutnymi witra�ami wida� zniekszta�cone twarze, a�wieczorami ��te, rozmigotane �wiat�o wskazuje na gnie�d��ce si� tam �ycie. Tak z�zewn�trz wygl�da Dune, uczepione �yznego j�zora ziemi naniesionej przez dawno wyschni�ty strumie�, wci�ni�te pomi�dzy kopne wydmy, z�domami rozsypanymi jak gar�� klock�w na dnie doliny uchodz�cej do morza, kt�re w�pogodne dni jest zwodniczo niebieskie.
Na pewno kiedy� wspomina�em ci o�moich planach podr�y na p�noc. Wszystko zacz�o si� dawno temu, jeszcze w�szczeni�cych latach - przypadkowo wpad�a mi w�r�ce pewna ksi��ka, przesadnie wychwalaj�ca uroki dziwnych, cichych las�w. Wynios�e sosny kr�lowa�y tam nad rzadkimi zaro�lami krzew�w, kt�re dawa�y si� �atwo przemierza� bez u�ywania maczety. Ponad dywanami wrzosowisk wonne powietrze rozwiewane bywa�o nag�ym podmuchem od strony morza i�wtedy korony strzelistych drzew poczyna�y ta�czy� powoli i�dostojnie. Nie by�o szelestu i�trzepotu li�ci, tylko narasta� i�pot�nia� g�uchy szum, na kt�ry sk�ada� si� �piew milion�w sosnowych igie�, tn�cych powietrze. Tam za�, gdzie ob�e wzg�rza opada�y �agodnie, nastroszone m�odym zagajnikiem, na samym dnie niecki b�yszcza�a powierzchnia wody.
Te opisy, zbyt pi�kne, aby mog�y by� prawdziwe, ch�on��em wtedy z�wypiekami na twarzy. Zafascynowa�a mnie niezrozumia�a cisza le�nych ost�p�w. Przecie� cichy las - to martwy las! Gdzie przepad�o mrowie cykad i��wierszczy, daj�cych nieustanny koncert? Musia�em sam do�wiadczy� dziwnej ciszy w��ywym, zielonym lesie, w�kt�rym by�o tak zawsze - milczenie bor�w nie by�o tutaj wynikiem dzia�alno�ci cz�owieka.
Niespe�nione marzenia dzieci�stwa, m�cz�ce jak ma�a, lecz dokuczliwa zadra, wywo�uj�ce �al za czym� zaprzepaszczonym i�utraconym, i�utrudniaj�ce rozs�dne my�lenie, kaza�y mi chwyci� plecak i�jecha� na p�noc. Nareszcie znalaz�em si� w�cichych, lecz �yj�cych lasach. Jednak�e okaza�o si�, jak to zwykle bywa, �e spe�nienie dawnych roje� nie by�o warte nawet cz�ci wysi�ku, w�o�onego w�trud ich urzeczywistnienia. C�, wci�� uwa�am, �e w�takich przypadkach ka�dy musi przekona� si� o�tym na w�asnej sk�rze.
Mo�esz uwierzy� lub nie, ale poda�em ci g��wny pow�d wyboru tych niego�cinnych okolic na miejsce moich wakacji. W�najbli�szym s�siedztwie Dune od wiek�w rozci�ga�y si� pot�ne ost�py le�ne. Spokojne, ciche i�bezpieczne bory sosnowe. Tak przynajmniej s�dzi�em; nie mog�em przypuszcza�, nikt z�zewn�trz zreszt� nigdy nie podejrzewa�, co dzieje si� w�Dune i�w otaczaj�cych je lasach. Wkr�tce sam mia�em si� o�tym przekona�.
Ju� na stacji czeka�a mnie niespodzianka. Przyjecha�em parow� ciuchci�, kursuj�c� raz na tydzie�; by�em jedynym pasa�erem. Na ozdobnym krze�le, ustawionym wprost na peronie, drzema� stary cz�owiek. Kosmyki siwych, pozlepianych w�os�w opada�y mu bez�adnie na twarz i�czerwony kark. Na d�wi�k gwizdka poruszy� si� i�sennie spojrza� w�kierunku poci�gu. Gdy opu�ci�em wagon, powsta� nagle i�z niespodziewan� energi� poku�tyka� w�moj� stron�.
- Witam pana serdecznie u�nas, panie...- zaj�kn�� si�, wlepiwszy wzrok w�moj� tabliczk� identyfikacyjn� - ...panie Frank. Jestem naprawd� rad.
Rzeczywi�cie u�miecha� si� szeroko, ukazuj�c ��te z�by. Fizjonomi� mia� dosy� odpychaj�c�: czerwona, pe�na przebarwie� sk�ra z�ospowat� wysypk� zwyk�ych guz�w i�naro�li, jedno oko nabrzmia�e i�otwieraj�ce si� z�trudem, drugie pokreskowane sieci� fioletowych �y�ek. Kiedy� by�a to na pewno standardowa twarz zadbanego inteligenta, podobna do tych, kt�re mo�na wyszuka� w�starych encyklopediach. Kiedy�, zanim nie pokry�a jej ta odpychaj�ca maska.
- Pan pomyli� mnie z�kim� innym - g�os mia�em schrypni�ty, jak zwykle, kiedy by�em speszony lub zdenerwowany. Chcia�em wymin�� go, lecz powstrzyma� mnie zdecydowanym ruchem r�ki.
- Nie, Frank. W�a�nie na pana czeka�em.
- To niemo�liwe. Znalaz�em si� tutaj zupe�nie przypadkowo, jedynie dlatego, �e najbli�szy poci�g odchodzi� w�a�nie do Dune. Chcia�em jedynie dotrze� do wybrze�a. Wi�c...
- Prosz� mi uwierzy�. Przypadkami tak�e rz�dzi prawid�owo��. Kiedy� musia� tutaj przyby� cz�owiek podobny do pana.
- Ach tak... - Sta�em niezdecydowany.
- Wska�� panu kwater�. Chyba nie ma pan nic przeciwko temu?
- Niee... B�dzie mi to nawet bardzo na r�k�. Nie znam tutaj nikogo.
Poprowadzi� mnie w�sk�, cienist� uliczk�. By�em przyzwyczajony do widoku ruin i�opuszczonych dom�w, lecz to, co zobaczy�em, zrobi�o na mnie wyj�tkowo przygn�biaj�ce wra�enie. Szeregi rozsypuj�cych si�, zmursza�ych ruder ci�gn�y si� wzd�u� zarastaj�cej zielskiem ulicy.
- Czy pan... rzeczywi�cie jest Efem? - spyta� niepewnie, obserwuj�c z�nie ukrywanym zadowoleniem tabliczk� na mojej piersi.
Podobne pytania zadawano mi ju� setki razy, mia�em wi�c z�g�ry przygotowany szereg wariant�w odpowiedzi. Spo�r�d nich wybiera�em za ka�dym razem najbardziej pasuj�c� do rozm�wcy.
- Czy pan naprawd� s�dzi, �e to co� - uj��em swoj� tabliczk� - tak �atwo podrobi�? A�nawet gdybym spr�bowa�, to czy zadawa�bym sobie tyle trudu tylko w�tym celu, �eby na�o�y� na siebie wiele w�ko�cu uci��liwych obowi�zk�w?
- Prosz� mi wybaczy�, tak niezr�cznie postawi�em pytanie. A�tych... obowi�zk�w, to wielu ludzi ich panu zazdro�ci.
- Ch�tnie zamieni�bym si� z�nimi. l�robi�bym te rzeczy tylko wtedy, kiedy mia�bym na nie ochot�.
Kiedy� m�wi�em ci o�tym, Arturze, i�teraz powtarzam z�ca�� moc�: by� p�odnym m�czyzn�, oznakowanym jak byd�o zarodowe liter� F, to mo�e jeszcze nie nieszcz�cie, ale ju� co� bardzo bliskiego. Spe�nianie obowi�zk�w dawcy mo�na jeszcze wytrzyma�, ofiarowywanie zakapsu�kowanych plemnik�w potrzebuj�cym lub wytrwale ponawiaj�cym pr�by kobietom jest r�wnie� do zniesienia. Najgorsze s� jednak spojrzenia, zar�wno m�czyzn, jak i�kobiet, pe�ne niech�ci i�zawi�ci, a�nierzadko jawnej wrogo�ci, i�cichn�ce na m�j widok rozmowy. My, Efy, czujemy si� na tyle inni wobec milcz�cej solidarno�ci En�w, �e r�wnie� najch�tniej przebywamy we w�asnym towarzystwie. Nie wiem, czy zdajesz sobie z�tego spraw�, ale wielokro� unikn��em �mierci tylko dzi�ki odstraszaj�co ostremu ustawodawstwu. Wszak s�d wymierza kar� g��wn� ka�demu, kto zagrozi mojemu �yciu czy zdrowiu. I�to jest logiczne - jeste�my teraz zbyt cenni dla rodzaju ludzkiego. Jednak�e szczerze zazdroszcz� Ci twojej litery N.
M�j przewodnik przydzieli� mi zupe�nie przyzwoit� kwater� przy samym rynku. Wy�o�ony sp�kanymi, betonowymi p�ytami plac otacza�y kamienice; ich fasady zachowa�y �lady dawnego pi�kna. Po�rodku rynku dumnie wznosi�a si� uszkodzona wie�a ratuszowa. Zaiste, smutny to by� widok. Przywodzi� mi na my�l pewn� zadban� staruszk�, zapami�tan� z�t�umu przypadkowo napotkanych postaci, kt�rej sina i�zmi�ta twarz zachowa�a wci�� jeszcze regularno�� rys�w i�niepokoj�cy blask niegdy� uwodzicielskiego spojrzenia.
Moj� gospodyni� by�a Juana. Jej pi�cioletni syn, jedyne dziecko w�miasteczku, stanowi� namacalny dow�d p�odno�ci tej niezwyk�ej kobiety. Zgrabna, ale jednocze�nie ros�a i�silna, by�a wprost stworzona do macierzy�stwa. Jasne w�osy, szarozielone oczy i�wydatne ko�ci policzkowe wskazywa�y na nordyckie pochodzenie jej przodk�w. Lecz najwi�ksze wra�enie zrobi�a na mnie sk�ra tej kobiety: by�a doskonale g�adka, bez skaz, wysypek czy najcz�ciej wyst�puj�cych owrzodze�, o�lekko ��tawej karnacji i�fakturze tak drobnej, �e w�dotyku przypomina�a jedwab. Przekona�em si� o�tym jeszcze pierwszej nocy - przysz�a do mnie bez �adnych ceregieli, nawet bez uprzedzenia, zrzuci�a sukienk�, odchyli�a koc i�wesz�a do ��ka. Zupe�nie tak, jakby nie by�o nic innego do roboty, je�li spotykaj� dwa r�nop�ciowe Efy. Zrozumia�em wtedy, dlaczego Godwin, tak bowiem nazywa� si� oczekuj�cy na stacji starszy cz�owiek, zaprowadzi� mnie prosto do niej. C� by�o robi�, podporz�dkowa�em si� ich woli. Zn�w ten zakichany nadrz�dny interes! Mija�y ci�kie, nabrzmia�e senno�ci� godziny tej ch�odnej nocy, wiatr �omota� obluzowanymi futrynami, w�s�siednim domu hucza�o palenisko w�miejskiej destylarni wody, a�jej wci�� by�o ma�o. Gdzie� o�szarym �wicie nareszcie odci��one pos�anie unios�o si� o�kilka cali, a�ja zapad�em w�kamienny sen.
Nast�pnego dnia chcia�em wraca�. Drzwi nie zamyka�y si� - chyba wszyscy, a�miasteczko liczy oko�o czterystu mieszka�c�w, przyszli obejrze� to dziwne zwierz� o�nazwie Frank. Ludzie w�r�nym wieku, ale wi�kszo�� starych, pokracznych, poobsypywanych liszajami i�niedomytych. Gdy ju� pakowa�em plecak, odwiedzi� mnie Godwin i�uprosi� o�par� dni zw�oki. Jego pe�na godno�ci determinacja zrobi�a na mnie wra�enie, tak �e w�ko�cu da�em za wygran�, wszak�e pod warunkiem, �e przynajmniej do wieczora b�d� mia� czas wy��cznie dla siebie.
Zaopatrzony w�wysokie gumowe buty i�parasol, wybra�em si� nad morze. Szed�em oko�o mili, najpierw gliniast� drog� po�r�d upraw warzywnych, potem spopiela�ym ugorem, w�ko�cu przedar�em si� przez ochronne zadrzewienia. Wtedy zobaczy�em spokojne, martwe morze.
Szary przestw�r wodny wlewa� si� na pla�e ma�ymi falami; przez zm�con� powierzchni�, odbijaj�c� s�abo �wiat�o o�owianego nieba, nie dostrzeg�em �adnych kontur�w dna. Cofn��em si� na wydmy, zdj�ty nag�ym l�kiem przed tym gro�nym bezmiarem, w�kt�rym czyha�a �mier�. Ze szczytu pobliskiego wzniesienia patrzy�em d�ugo na rozmazan� lini� widnokr�gu, wyobra�aj�c sobie brzegi tych dalekich wysp, wok� kt�rych jeszcze p�ywaj� �ywe ryby.
Widok oceanu zawsze wprowadza mnie w�refleksyjny nastr�j. Ogrom w�d przyt�acza swoj� pot�g� i�ka�e wygasi� my�l o�drobnych, codziennych sprawach; pozostaje wiec kontemplacja. Jestem p�niej z�y na siebie za te tragikomiczne uniesienia, ale przyznasz, Arturze, �e ka�dy z�nas od kiedy og�oszono hipotez� o�istnieniu nieska�onej po�aci Pacyfiku, co pewien czas w�skryto�ci ducha rozwa�a mo�liwo�ci dotarcia na pe�ne �ycia wyspy. Podobno zamkni�ty uk�ad pr�d�w morskich tego akwenu pozwala tylko na bardzo powoln� wymian� w�d. Zreszt�, nawet je�li owe wyspy nie istniej�, dla niekt�rych ludzi rozmy�lanie o�nich ma niew�tpliwe funkcje terapeutyczne. Banalna kwestia zale�no�ci zdrowia psychicznego od wiary. Ale musze przyzna� ci racj� w�naszym dawnym sporze: u�podstaw ka�dego bana�u le�y jaka� fundamentalna prawda, i�nie wolno wstydliwie nie bra� jej pod uwag�.
Wieczorem zn�w przyszed� Godwin. Jego obecno�� nie by�a dla mnie przykra, nawet polubi�em tego starego, spokojnego cz�owieka, kt�ry, jak ju� zd��y�em zauwa�y�, by� kim� w�rodzaju duchowego przyw�dcy mieszka�c�w Dune. Juana zrobi�a nam herbaty i�posz�a do destylarni po wod� do mycia.
Od pocz�tku tej wizyty wiedzia�em, �e Godwin ma mi co� do powiedzenia, lecz nie u�atwia�em mu zadania. D�ugo nie m�g� si� zdecydowa�, pyta� o�r�ne g�upstwa lub opowiada� o�miasteczku. By�em zm�czony i�nawet nie stara�em si� ukrywa� ziewania.
- Pan jest wykszta�cony, Frank, mo�e wi�c...
- Nie przesadzajmy - przerwa�em mu - dopiero rozpocz��em studia. Chcia�bym po prostu zrozumie� jak najwi�cej.
- No tak, ale i�tak pan... - wyra�nie gra� na zw�ok�.
- Mam pro�b�, niech pan m�wi po prostu: Frank. Nie s�dz�, abym w�swoim kr�tkim �yciu zd��y� zapracowa� na tytu�y.
- Zgoda - u�miechn�� si�. - Chcia�em ci� o�co� zapyta�, Frank.
- S�ucham pilnie od samego pocz�tku.
- Czy m�g�by�... - Na czo�o wyst�pi�y mu krople potu. - Jak to jest naprawd� z�t� p�odno�ci�? Dlaczego prawie wszyscy nale�� do En�w?
Spojrza�em na niego z�os�upieniem. Nie do��, �e nie m�g� zdecydowa� si� na wyjawienie w�a�ciwego celu wizyty, to jeszcze zadawa� �mieszne pytania.
- No bo widzisz - t�umaczy� si� - kiedy� twierdzono, �e b�d� rodzi� si� same kaleki. �e �wiat zaludni si� kalekami!
- Ach, o�to panu chodzi. Po prostu, sta�o si� inaczej. Jeszcze jedna nietrafna prognoza. I�z pewno�ci� nie ostatnia.
- Ale dlaczego?
- Cz�owiek nie jest zrobiony z�plasteliny. Nie mo�na przyklei� mu dw�ch g��w lub czterech r�k. Taki tw�r nie b�dzie �y�, zginie w�embrionalnej fazie rozwoju lub jeszcze wcze�niej, jako kom�rka p�ciowa. Ziemskie �ycie to proces, kt�ry mo�e toczy� si� jedynie w�bardzo w�skim przedziale warunk�w zar�wno zewn�trznych, jak i�wewn�trznych. - Czu�em si� troch� nieswojo, pouczaj�c cz�owieka trzy razy starszego ode mnie. A�mo�e on zwyczajnie sobie drwi? - pomy�la�em i�zaczerwieni�em si� a� po czubki uszu.
- Chyba masz racj� - mrukn��, my�l�c ju� o�czym� innym. - Ale w�a�ciwie nie o�to chcia�em ci� zapyta�. Mam... pro�b�.
- Chodzi o�zap�adnianie waszych kobiet? To nale�y do moich obowi�zk�w.
- Nie, to nie to - machn�� niecierpliwie r�k�. - P�odnych kobiet jest u�nas tylko kilka. Chodzi o�co� innego; przychodz� w�imieniu wszystkich mieszka�c�w. I, oczywi�cie, w�swoim w�asnym.
- Nie rozumiem. - Moja ciekawo�� ros�a.
- Chcia�bym prosi� ci� o... pozostanie w�Dune przez jaki� miesi�c, mo�e dwa.
- To ca�e moje wakacje! Ale po co?
- Chodzi o... - Sapa� z�wysi�kiem. - O�drobn� pomoc dla nas.
- Na czym ma ona polega�? Co jeszcze potrafi�, czego sami nie mo�ecie zrobi�?
- Co pewien czas zbieramy si�, rozmawiamy, radzimy - m�wi�, patrz�c gdzie� w�bok, jakby ze wstydem. - Chcieliby�my, aby w�tych spotkaniach uczestniczy� kto� m�ody spoza naszego grona. - Spojrza� na mnie zaczerwienionymi oczyma, nawet opuchni�ta powieka unios�a si� nieco. - Frank, bardzo mi na tym zale�y. Chocia� na miesi�c.
- No dobrze... - powiedzia�em z�oci�ganiem, my�l�c o�d�ugich dniach, podobnych do siebie jak szare krople deszczu. I�nocach... Chocia� te zawsze i�wsz�dzie by�y podobne.
- Dzi�kuj� ci w�imieniu mieszka�c�w - rzek� Godwin nieco pompatycznie, wstaj�c i��ciskaj�c mi d�o�. By� wzruszony. Ju� wtedy poczu�em si� nieswojo i�przez my�l przemkn�� mi cie� podejrzenia.
- Nie rozumiem jednak, do czego przyda wam si� taki m�odzik jak ja. - Nie dawa�em za wygran�. - Starsi, do�wiadczeni ludzie powinni radzi� i�rozstrzyga�, m�odzi natomiast najlepiej sprawdzaj� si� w�rolach �o�nierzy lub kochank�w.
- Jestem przekonany, �e nam pomo�esz. - U�miechn�� si� wymijaj�co. - Chodzi przede wszystkim o�- szuka� przez chwil� w�a�ciwego okre�lenia - �wie�o�� my�li. O�nowy punkt widzenia.
Wzruszy�em ramionami i�mrukn��em co� w�rodzaju �oka�e si�. Nie mam �adnych w�tpliwo�ci, drogi Arturze, �e wtedy zdecydowanie odm�wi�bym, gdybym zna� cel i�przebieg owych �narad�. Dlatego sprytny Godwin wi�cej przemilcza� ni� powiedzia�, przypuszczaj�c, �e mimowolnie zostan� wpl�tany w�tok wydarze�. Po wyj�ciu go�cia zasun��em zas�ony i�z lubo�ci� wyci�gn��em si� na ��ku. Prawie natychmiast rozleg�o si� energiczne stukanie do drzwi.
- Nagrza�am ci wody do mycia! - wo�a�a Juana.
- Dzi�kuj�, ale umyj� si� jutro rano!
Chcia�em odpocz��, wyspa� si� porz�dnie. To by�o zagwarantowane ustaw� - szkoda, �e nie wzi��em ze sob� jej tekstu, m�g�bym przybi� go na zewn�trznej stronie drzwi. Co druga noc z�mocy prawa by�a moja i�tylko moja.
Potem jeszcze raz rozleg�o si� pukanie, lecz nie zwr�ci�em na nie �adnej uwagi. Nie dotar� wtedy do mnie fakt, �e jak na Juan� by�o ono zbyt s�abe i�nie�mia�e.
Nast�pne dni rzeczywi�cie okaza�y si� podobne do siebie jak krople deszczu, kt�ry spada� regularnie ko�o po�udnia. Niepomny przestr�g, uzbrojony w�pot�ny parasol i�gumowe buty, wyrusza�em na d�ugie spacery do cichych las�w lub, gdy pogoda by�a bezwietrzna, wzd�u� wybrze�a morskiego. Z�wolna zacz�o mnie to nu�y�; samotne w�dr�wki po milcz�cych zaro�lach i�widok o�owianej tafli oceanu nie pobudza�y ju� wyobra�ni.
Coraz cz�ciej opanowywa�o mnie uczucie pesymizmu. Zastanawia�em si�, czy lepiej nudzi� si� po�r�d las�w i�w towarzystwie zdziwacza�ych mieszka�c�w Dune, czy te� nad szarymi stronicami podr�cznik�w akademickich. Pragn��em chocia� raz do�wiadczy� uczucia mi�o�ci lub rado�ci tworzenia, co tak pi�knie zosta�o opisane w�starych, ocala�ych ksi��kach. Niestety, teraz chodzi nam wy��cznie o�prze�ycie; w�okresie zerowej lub nawet ujemnej ekspansji brak jest miejsca i�czasu na uniesienia tw�rc�w, za� mi�o�� ca�kowicie podporz�dkowano rozpaczliwym pr�bom podtrzymania gatunku. Tak rozmy�laj�c wa��sa�em si� godzinami bez celu, os�aniaj�c si� od ska�onego deszczu imponuj�cych rozmiar�w parasolem, i�coraz bardziej �a�owa�em przyrzeczenia danego Godwinowi. Skrupulatnie liczy�em dni pozosta�e do wyjazdu.
Regularnie wywi�zywa�em si� z�obowi�zk�w m�skiego Efa. Zaraz na pocz�tku pobytu w�Dune kt�rego� wieczora niespodziewanie wszed�em na sejmik pi�ciu nieznajomych kobiet oraz Juany, odbywaj�cy si� w�moim pokoju. Poniewa� wtedy w�a�nie przypada� wiecz�r s�u�by prokreacyjnej, nawet nie mog�em wyrazi� swojego niezadowolenia. Panie ustala�y harmonogram wizyt u�mnie, z�kalendarzykami w�r�kach dowodz�c jedna przez drug� swoich racji. Uda�o mi si� nieco uspokoi� wzburzone umys�y, rozdaj�c fiolki z�kapsu�kami pe�nymi konserwowanych plemnik�w oraz przynale�ne do nich instrukcje i�utensylia. Na koniec wypili�my butelk� jednorocznego wina z�jab�ek i�panie posz�y sobie z�wyj�tkiem jednej. Tej, kt�ra najg�o�niej krzycza�a. Mia�a ona oko�o czterdziestki i�wa�y�a sto osiemdziesi�t funt�w! To wszystko wydaje Ci si� na pewno zabawne, ale mnie wcale nie jest do �miechu. Ty masz swoj� Teres�, do waszego ma��e�stwa nikt si� nie wtr�ca, mo�ecie robi�, co wam si� �ywnie podoba. Mnie nie wolno kocha�, �eni� si�, czy �y� w�odosobnieniu. Jestem w�asno�ci� spo�eczn�, chocia� t� prawd� maskuje si� �adnymi sloganami.
Juana, chyba prawem kontrastu, wydawa�a mi si� teraz mi�a i�poci�gaj�ca. Cz�sto wsp�lnie jadali�my kolacje.
- Dlaczego masz takie dziwne imi�? - spyta�em j� kiedy�.
- Nie ja je wybiera�am - odpar�a ze �miechem. - Moi rodzice pewnie naczytali si� jakich� ksi��ek.
- A�tw�j synek?
- Ja jestem Marcin - wyrecytowa� rumiany ch�opiec, ledwie wygl�daj�c ponad blat wysokiego sto�u.
Wtedy rozleg�o si� ciche pukanie i�wesz�a Emma. By�a to drobna, sucha kobieta, nie wyr�niaj�ca si� niczym szczeg�lnym.
- Dzi� Frank ma wolne - pospieszy�a z�wyja�nieniem Juana. Ale przecie�... ty jeste� niep�odna! Po co tu przysz�a�? - Jej g�os zabrzmia� ostro.
- Ja... - Emma zmiesza�a si� i�opu�ci�a g�ow�, lecz po chwili odrzuci�a w�osy do ty�u i�spojrza�a prosto na mnie z�wyzywaj�cym uporem. - Przysz�am zobaczy� Franka. Czy to zabronione?
- On nie jest ma�p� w�zoo! - Juana parskn�a �miechem. By�a ju� troch� podchmielona jab�ecznikiem.
- On jest naszym Str�em - odpar�a powa�nie Emma, zaciskaj�c w�skie wargi. Oczy mia�a g��bokie i�b�yszcz�ce, podci�te ostrymi zmarszczkami. Tak, Arturze, s�owo �Str� wypowiedzia�a w�tak szczeg�lny spos�b, �e musia�em napisa� je z�du�ej litery.
- Dopiero ma by�. - Juana wesz�a jej w�s�owo i�nagle zaczerwieni�a si�. - Kto upowa�ni� ci� do rozmawiania z�nim na ten temat? - spyta�a zachrypni�tym g�osem, wstaj�c.
- Nikt - odpowiedzia�a spokojnie. - Po prostu twoje pytania s� zbyt natarczywe. Przepraszam, musz� ju� i��. Do widzenia - odwr�ci�a si� i�wysz�a, zak�adaj�c szeroki kaptur. M�y� rzadki deszcz.
Nie pyta�em o�nic Juany tego wieczora, ale za dwa dni wym�wi�em si� od kolejnej wsp�lnej kolacji. Lecz Emma nie przysz�a.
Kilka dni p�niej prze�y�em swoj� pierwsz� przygod� w�Dune. Trudno powiedzie�, abym nie najad� si� strachu.
Tego dnia s�o�ce m�tnym blaskiem o�wietla�o sosnowe bory, w�kt�rych obudzi�y si� jakie� szepty i�westchnienia. Nie by� to ju� nieruchomy, cichy las, czasami tylko graj�cy dalekim porywem wiatru. Ptaki kot�owa�y si� w�koronach drzew, a�w g�stym poszyciu szele�ci�y drobne zwierz�ta. �ycie nieporadnie lecz uparcie gnie�dzi�o si� w�zakamarkach tych ost�p�w, kurczowo czepia�o si� ka�dej szansy przetrwania.
Szed�em dobrze znan� �cie�k�, pogwizduj�c weso�o; po raz pierwszy od pocz�tku wakacji odczuwa�em zadowolenie. Do wszystkiego mo�na si� przyzwyczai�, m�wi�em g�o�no do siebie, pozostaje tylko kwestia czasu, potrzebnego do adaptacji. Wtedy w�a�nie us�ysza�em gwa�towny szelest w�g�stym m�odniaku tu� przy drodze. Jakie� du�e zwierze poderwa�o si� ci�ko i�uciek�o, �ami�c po drodze ga��zie.
Serce podesz�o mi do gard�a, ale po chwili roze�mia�em si�. Musia�em wyp�oszy� sarn� lub jelenia z�legowiska w�mateczniku. Przestraszy� mnie nag�y, g�o�ny trzask ga��zi. Swoj� drog� to ciekawe, bo dotychczas by�em przekonany, �e tak du�e zwierz�ta nie uchowa�y si� na wolno�ci.
Zaklaska�em g�o�no w�d�onie, aby wyp�oszy� innych ewentualnych mieszka�c�w okolicznych krzak�w, i�uspokojony ruszy�em w�dalsz� drog�. Nie przysz�o mi wtedy na my�l, �e mo�e powinienem by� zawr�ci�.
Uszed�em mo�e jeszcze z�p� mili. Dalej droga zw�a�a si�, meandruj�c w�cienistym lasku, z�o�onym z�li�ciastych krzew�w. I�wtedy zobaczy�em je.
Jakie� ob�e kszta�ty przeci�y w�szybkim biegu �cie�k� niedaleko przede mn�, nikn�c natychmiast w�g�stych zaro�lach. Stan��em jak wryty.
Jelenie? Nie, to nie mog�y by� jelenie. Niskie zwierz�ta o�d�ugich, czarnych tu�owiach nie by�y podobne do niczego, co dotychczas widzia�em w�naturze lub na fotografiach. I�te nogi! Pokraczne, szeroko rozstawione, stawiaj�ce drobne, lecz zawrotnie szybkie kroki, pchaj�ce masywne kad�uby naprz�d bez wdzi�ku, ruchem pocisku. A�mo�e rzeczywi�cie... by�y to sztuczne twory? Jakie� fragmenty dawnych instalacji wojskowych? Na nogach?! Co za bzdury! Lecz nie dostrzeg�em �adnych szczeg��w, zwierz�ta mign�y mi tylko w�szybkim biegu.
Teraz wola�em ju� zawr�ci�. Najpierw szed�em szybkim krokiem, bezustannie rozgl�daj�c si� woko�o, potem bieg�em, a� p�ytki oddech zacz�� pali� mnie w�piersiach, p�niej zn�w szed�em na mi�kkich nogach. Nie ma co, te ciche lasy te� dostarczaj� swoich atrakcji!
W miejscu, z�kt�rego wyp�oszy�em nieznane zwierz� lub zwierz�ta na pocz�tku spaceru, spomi�dzy ga��zi patrzy�y na mnie wielkie, ��te �lepia. Nic wi�cej nie widzia�em, reszta ton�a w�cieniu, w�mroku fosforyzowa�y tylko te dziwnie, podzielone na odr�bne fragmenty, obce oczy. Gdy przystan��em, czuj�c nagle o��w w�nogach, zjawisko znik�o. Rozleg� si� cichy szelest, jakby podmuch wiatru musn�� najwy�sze chojaki zagajnika. Mo�e to tylko strach podsuwa� mi dziwaczne wizje?
Do skraju lasu nie by�o daleko. Bez tchu wpad�em pomi�dzy d�ugie zagony warzywne i�pracuj�cych przy nich mieszka�c�w Dune. Jeszcze nigdy nie pragn��em tak mocno znale�� si� w�grupie ludzi.
Jak widzisz, Arturze, trudno zaliczy� opisane zdarzenie do przyjemnych, a�by� to dopiero pocz�tek. Zapewne domy�lasz si�, �e od tego dnia zaprzesta�em wycieczek do lasu.
Wieczorem przysz�a Emma. By�em wci�� zdenerwowany, a�w�a�ciwie z�y na samego siebie za tch�rzostwo. Ucieka� jak dziecko przed byle le�nym bydl�ciem? Przecie� wiadomo, �e �adne wi�ksze drapie�niki nie prze�y�y w�p�nocnych lasach.
Sam nie wiem dlaczego, ale wpu�ci�em j�. Ostro�nie zdj�a szeroki p�aszcz i�op�uka�a r�ce w�misce z�destylowan� wod�.
By�a zwyczajna. W�ska twarz, szare w�osy, pomi�dzy kt�re wkrad�y si� ju� pasemka siwizny, szczup�a, nawet sucha sylwetka. Sk�ra naznaczona licznymi przebarwieniami. Tak samo jak moja, pomy�la�em, niezbyt grzecznie le��c na ��ku. Milcza�em.
- Panie Frank - m�wi�a z�wysi�kiem, trzymaj�c pochylon� g�ow�, tak �e nie mog�em dostrzec wyrazu jej twarzy - chc� pana prosi� o�przys�ug�.
- Nar�ba� drzewa?
- Niech pan ze mnie nie �artuje - poprosi�a, spogl�daj�c niemal b�agalnie. Tak, te oczy nie pasowa�y do jej w�gruncie rzeczy pospolitej twarzy.
- No dobrze - usiad�em na ��ku - ale pani nale�y do En�w? To wida� z�daleka na pani tabliczce.
- Wiem - powiedzia�a cicho - ale... to nieprawda. Teraz jest ju� inaczej.
U�miechn��em si� z�politowaniem. Rozmawia�em ju� z�setkami takich kobiet; �adna z�nich nie by�a w�stanie wyrzec si� beznadziejnych i�upokarzaj�cych pr�b. Dla nich esencj� �ycia by�o macierzy�stwo, bez niego dalsze istnienie nie mia�o sensu. Niestety, tylko jeden jedyny raz od uderzenia laski z�pustynnej ska�y trysn�a woda.
- Droga Emmo - stara�em si�, aby moje s�owa zbytnio jej nie zabola�y - niech pani z�o�y pro�b� o�przekwalifikowanie. Jedno badanie zupe�nie wystarczy.
- Ju� z�o�y�am - odpar�a cicho.
- Doskonale! Wi�c trzeba cierpliwo�ci...
- Wyznaczono mi termin za osiem lat! - W�jej wielkich, szklistych oczach pojawi� si� b�ysk.
Opad�em zm�czony na poduszki. Tak, zna�em te sprawy. Spo�r�d odwo�uj�cych si� p�odna okazywa�a si� jedna kobieta na dziesi�� tysi�cy. Powt�rne badania nie mia�y po prostu sensu, lekarze byli potrzebni gdzie indziej.
- Mia�em dzisiaj naprawd� ci�ki dzie�, prosz� to zrozumie�. Nic nie mog� dla pani zrobi�. - Zmusi�em si� do tych s��w wiedz�c, �e gasz� jej ostatni� nadziej�. - Mo�e... ale nie, to bezcelowe. Naprawd�, szczerze wsp�czuj�. Czy... gra pani na jakim� instrumencie? A�mo�e przys�a� pani troch� ksi��ek?
Us�ysza�em zgrzytni�cie klamki i�stukot lekkich bucik�w na schodach. Nie podnios�em nawet g�owy. Wyci�gn��em si� wygodnie, lecz sen niepr�dko przyszed� tego wieczora.
Dwa dni p�niej dos�ownie wpad�em na ni� na ulicy, gdy wybiega�a z�destylarni z�wiadrem pe�nym wody. Odbi�a si� ode mnie jak dziecko, przewracaj�c naczynie i�wylewaj�c na bruk jego zawarto��.
Podnios�em j�, b�kaj�c s�owa przeprosin. Wzi��em wiadro i�nape�ni�em je �wie��, jeszcze ciep�� wod�. Zapad�o niezr�czne milczenie, wi�c �eby je przerwa�, zaprosi�em t� niepogodzon� kobiet� na herbat�.
Dr�a�a, kiedy rozpina�em jej bluzk�. Cia�o mia�a drobne, kszta�tne, sk�r� na piersiach, brzuchu i�udach prawie bez przebarwie�, such� i�szorstk� w�dotyku. Ta szorstko�� sprawi�a mi niespodziewan� przyjemno��; w�dotyku nie klei�a si�, by�a tylko gor�ca i�jakby obsypana drobnym piaskiem.
P�niej, gdy pili�my przyrzeczon� herbat�, w�u�miechni�tej kobiecie z�roziskrzonym wzrokiem nie mog�em pozna� przygaszonej, smutnej Emmy sprzed dw�ch dni. Naprawd�, niewiele im trzeba do szcz�cia, pomy�la�em i�zachcia�o mi si� �mia�. Tr�ci�em j� lekko w�rami�, puszczaj�c oko.
- No, jak to by�o naprawd� z�t� destylarni�?
Zachichota�a jak dziewczynka.
- Czeka�am na ciebie z�p� godziny, a� wreszcie wyszed�e�. Efy te� potrzebuj� wody.
- Przyjd� jutro... nie, jutro pracuj� z�Elspet. No to pojutrze. A�na jutro we� to. - Wr�czy�em jej fiolk�.
- Nie. - Odsun�a moj� d�o�, otaczaj�c j� drobnymi, cienkimi palcami. - Nie trzeba. Wystarczy, jak przyjd� za dwa dni.
Tak to by�o z�Emm�, Arturze. Nie uwierzysz, ale m�j nieracjonalny impuls op�aci� si� ludzko�ci - rzeczywi�cie zasz�a w�ci���! A�ja... od pocz�tku czu�em si� jej bardzo potrzebny. To jest pi�kne by� komu� tak potrzebnym, �e niemal niezast�pionym. I�mo�e w�a�nie po to, aby �w stan utrzyma�, ona potem sta�a si� potrzebna r�wnie� mnie. Czy to nazywa si� mi�o�ci�, Arturze? Czy to samo odczuwasz wobec swojej Teresy? Na pewno jestem �mieszny, poza tym g�upio mi pyta� Ci� o�tak intymne sprawy - ale ja spe�nia�em dotychczas jedynie rol� instrumentu. Nikt nie interesowa� si�, co sprawia mi przyjemno�� i�co m�g�bym polubi�.
W dalszym ci�gu tej relacji chcia�bym opisa� ci dramatyczne wypadki, jakie rozegra�y si� w�Dune w�po�owie sierpnia. Wtedy dopiero wysz�a na jaw przyczyna zatrzymania mnie w�miasteczku. Zdaj� sobie w�pe�ni spraw� ze znaczenia tych wydarze� i�chcia�bym, aby� poni�sze sprawozdanie potraktowa� r�wnie powa�nie, udost�pniaj�c jego tre�� opinii publicznej. S�dz�, �e sam potrafisz oceni�, co i�komu nale�y dalej przekaza�; ufam Ci ca�kowicie.
Kt�rego� pogodnego dnia Godwin zabra� mnie na przechadzk�. Spacerowali�my w�skimi, pustymi uliczkami, omijaj�c k�py traw i�chwast�w. Rozmowa nie klei�a si�, wyczuwali�my, �e �aden z�nas nie m�wi o�tym, co go naprawd� interesuje. Ju� chcia�em zakomunikowa�, �e mam zamiar w�najbli�szym czasie opu�ci� Dune, zabieraj�c jeszcze kogo� ze sob�, gdy niespodziewanie wyszli�my na rynek. Wok� samotnie stercz�cej wie�y ratusza zgromadzi�o si� kilkana�cie os�b. Jeden z�oczekuj�cych spostrzeg� nas i�wskaza� innym. Wtedy zrozumia�em, �e nie znale�li�my si� w�tym miejscu przypadkowo.
- Chod�my do nich - powiedzia� Godwin, bior�c mnie pod rami�. - Czekaj� na nas.
- Po co? - Opiera�em si� odruchowo. Nigdy nie lubi�em zgromadze� i�t�umu.
- Zobaczysz. Chcia�em powiedzie� ci o�tym wcze�niej, ale... to nie jest takie proste. Najlepiej b�dzie, je�li przekonasz si� o�wszystkim sam.
- Jest pan dzisiaj niezwykle tajemniczy. Mo�e dowiem si� chocia�, po co oni tam stoj�?
- Czekaj�. Dzisiaj urz�dzamy zebranie mieszka�c�w.
- Aha. Czy... jest jaki� specjalny pow�d?
- Zawsze jest jaki� pow�d - odpowiedzia� wymijaj�co, pozdrawiaj�c zebranych szerokim gestem. Wszed� na w�skie schody, wiod�ce na szczyt ratusza i�poci�gn�� mnie za sob�. Od omsza�ych kamiennych �cian powia�o wilgoci�.
Ludzie wygl�dali z�g�ry jak stado kaczek. Widz�c nas na galerii rozproszyli si� i�uformowali wok� podstawy wie�y do�� regularny pier�cie�.
Godwin nachyli� si� do mnie, staraj�c si� przekrzycze� wiatr.
- Ty b�dziesz prowadzi�! Czy mnie s�yszysz?!
Wicher �wiszcza� w�pr�tach zardzewia�ej balustrady, szumia� w�uszach.
- S�ysz�! Ale dlaczego akurat ja?!
- Jeste� m�ody i�pe�en nadziei. - Z�wysi�ku twarz mu poczerwienia�a, a�na czole uwypukli�y si� �y�y. - No i�jeste� Efem! Ludzie zaufali ci! A�bez ich zaufania nie mo�esz by�... Str�em.
- Str�em? - powt�rzy�em, nie b�d�c pewien, czy dobrze us�ysza�em ostatnie, ciszej wypowiedziane s�owo.
- Patrz. - Godwin m�wi� szybko, wykorzystuj�c przerw� w�p�yn�cych znad morza podmuchach. - To nasi ludzie. S� teraz twoi, ufaj� ci.
- Przykro mi, ale nie wiem, jak wam pom�c. Nigdy nie potrafi�em wyg�asza� przem�wie� - powiedzia�em, kieruj�c si� ku schodom.
- Poczekaj! - warkn��, przytrzymuj�c mnie z�niespodziewan� si�� za r�kaw. - Popatrz - wskaza� na dalekie lasy, wzbieraj�ce zielonobur� fal� g�szczu poza granicami p�l uprawnych - stamt�d nadejdzie niebezpiecze�stwo. Spr�buj... wypatrze� je... mo�e usun��. Tych ludzi - wskaza� na g�stniej�cy na dole t�um - mo�esz zawsze zwo�a�. Wystarczy, �e tutaj wejdziesz.
- No tak, ale... - wci�� niewiele rozumia�em.
- Zosta� tutaj, a� wr�c� - rzuci� rozkazuj�co i�zszed� po schodach. Po chwili do��czy� do stoj�cych kr�giem ludzi. W�r�d nich rozpozna�em tak�e Juan� z�synkiem i�Emm�.
Czu�em si� nieswojo. Czego oni chc� ode mnie? Wszystko to przypomina�o jaki� rytualny obrz�d dawnych, dzikich plemion, o�kt�rych czyta�em w�starych ksi��kach. Po plecach przebieg�y mi ciarki. Mo�e to ja mam by� ofiar�?
Niebezpiecze�stwo ma nadej�� z�lasu... Nagle przypomnia�em sobie swoj� niedawn� przygod�. Czy�bym mia� z�wie�y wypatrywa� tych dziwnych zwierz�t i�sygnalizowa� mieszka�com zbli�aj�ce si� zagro�enie?
Wbi�em wzrok w�dalek� �cian� lasu, ale widzia�em tylko ta�cz�ce na wietrze wierzcho�ki m�odych chojak�w. Oczy zacz�y zachodzi� �zami, otar�em je pi�ci�. I�wtedy zacz�o dzia� si� co� dziwnego.
Szaroniebieskie niebo poja�nia�o nad widnokr�giem, a�las przybli�y� si�, zrzednia�, sta� si� jakby przezroczysty, tak �e bez przeszk�d mog�em ujrze� jego wn�trze. Chocia� nie - raczej uni�s� si� ku niebu, ukazuj�c, jak podniesiony kamie�, rozbiegaj�cych si� mieszka�c�w ciemnych nor. Nie, te� nie tak, Arturze, g�szcz ani nie przybli�y� si� do mnie, ani nie ulecia� ponad ziemi�. To ja widzia�em inaczej, odczuwa�em przestrze� i�zawart� w�niej materi� jakim� nieznanym mi dotychczas zmys�em. M�j opis przypomina zapewne pr�by przedstawienia swoich wra�e� przez �lepca, kt�ry nagle odzyska� wzrok. No, mo�e przej�cie nie by�o a� tak drastyczne, bo jednak widzia�em o�b r�a z, kt�ry cho� tak r�ny od ogl�danych uprzednio widok�w, mog�em og�lnie przyporz�dkowa� zmys�owi wzroku. Nie musia�em wi�c uczy� si� wszystkiego od pocz�tku.
Po chwili zobaczy�em je. Biega�y szybko po lesie, zatrzymuj�c si� nagle i�r�wnie b�yskawicznie ruszaj�c w�dalsz� w�dr�wk�. Przypomina�y ogromne mr�wki o�wyd�u�onym, cylindrycznym tu�owiu. W�polu obserwacji znajdowa�o si� kilkana�cie tych niesamowitych stworze�, lecz nie tworzy�y skupisk, by�y rozproszone po ca�ym obszarze. W�pewnej chwili jedno z�nich, z�przodu wygl�daj�ce jak czarny paj�k, wypad�o z�lasu i�rzuci�o si� na samotnego robotnika rolnego, pracuj�cego w�polu.
Nag�a fala gor�ca uderzy�a mi na policzki i�obj�a g�ow�. Nie wiedzia�em, co robi�. Chcia�em krzycze�, potem usi�owa�em wskaza� kierunek zagro�enia ludziom, zebranym na dole. Lecz wszystkie pr�by spe�z�y na niczym; widzia�em tylko daleki, zewn�trzny obraz, jakby jedynie w�mojej wyobra�ni rozgrywa�a si� tragedia. A�na skraju lasu, w�zasi�gu wzroku, gin�� cz�owiek. To, �e mnie nie spotka� kilka dni temu podobny los, zawdzi�czam tylko szcz�liwemu przypadkowi.
Usi�owa�em odwr�ci� g�ow�. Nie mog� patrze� na krew, zawsze uciekam jak najdalej od ��dnego makabry t�umu, otaczaj�cego miejsce ka�dego wypadku. Lecz by�o ju� za p�no - wlepi�em wzrok w�ci�ko biegn�cego cz�owieka i�jego prze�ladowc�, nie mog�em tam nie patrze�, znieruchomia�em jak sparali�owany. Widzia�em dok�adnie, kiedy potw�r strzykn�� brunatn� ciecz�, jak potem chwyta� ofiar� w�przednie �apy i�si�ga� t�pym dziobem do jej szyi.
Przemo�ne uczucie obrzydzenia wt�oczy�o mi �o��dek do gard�a. By�em te� tak w�ciek�y, �e w�pierwszym odruchu m�g�bym chyba z�kijem w�r�ku rzuci� si� na obrzydliw� pokrak�, d�awi�c� cz�owieka jak paj�k much�.
M�j drogi Arturze! Zapewne nie wierzysz w�cuda; mog� Ci� zapewni�, �e i�ja nie jestem mistykiem. I�teraz ju� wiem z�ca�� pewno�ci�, �e tak�e wtedy w�b�yskawicznie zachodz�cych wypadkach nie by�o niczego nadnaturalnego. Ot, po prostu zdarzy�o si� jeszcze jedno z�tych zjawisk, nale��cych do zakresu oddzia�ywa� mi�dzy cz�owiekiem a��rodowiskiem. Ale musz� przyzna�, �e wtedy, gdy nieszcz�nik wyzwoli� si� nagle z�kosmatych obj�� i�ruszy� szalonym biegiem w�kierunku najbli�szych zabudowa�, nie mia�em takiej pewno�ci. A�by�o tak: jakby pod ciosem mojego nienawistnego wzroku zwierz cofn�� si�, og�uszony, wypuszczaj�c ofiar�, a�potem przewr�ci� si� na bok i�w gwa�townych drgawkach popl�ta� swoje owadzie nogi. Nag�y skurcz wygi�� tu��w najpierw na zewn�trz, potem za� do �rodka, tak �e monstrum w�ko�cu znieruchomia�o zwini�te w�ciasn�, martw� bry��.
Po kr�tkiej chwili och�on��em; nie by� to odpowiedni moment na dociekanie. Wytropi�em nast�pnego paj�ka. Z�rosn�c� odraz� �ledzi�em jego pozornie niezdarne, lecz niezwykle szybkie ruchy. Jednak�e impuls nie by� wystarczaj�co silny - zwierz znieruchomia� na par� sekund, po czym pogna� dalej. �ledz�c go wyobrazi�em sobie, �e goni i�dopada bezbronn� Emm�. Skutek przeszed� wszelkie oczekiwania: drapie�ca gwa�townie skoczy� w�g�r�, jakby wbieg� na roz�arzone w�gle. Na ziemi� spad� ju� martwy.
W podobny spos�b rozprawi�em si� z�tymi paj�kami, kt�re nie zd��y�y uciec poza pole obserwacji. Nie mia�em �adnych skrupu��w, czu�em, �e post�puj� s�usznie i��e tego w�a�nie ode mnie oczekiwano. Teraz zastanawiam si� czasem, czy zasadnicz� motywacj� nie by�y l�k i�odraza w�stosunku do wszelkich ca�kowicie od nas odmiennych form bytu. Lecz ilekro� o�tym my�l�, usprawiedliwiam nasze post�powanie prost� obron� w�asnego zdrowia i��ycia. Za� innego sposobu ni� ca�kowite unicestwienie wroga nie znali�my.
Na pewno jeste� ciekaw, dlaczego nazywam te drapie�niki paj�kami. Po prostu wydaj� mi si� one najbardziej podobne do paj�k�w, cho� w�istocie nimi nie s�. Zreszt� moje obserwacje s� zbie�ne z�wra�eniami innych mieszka�c�w Dune - i�w�r�d nich u�ywane jest to okre�lenie, obok czarta, diab�a lub ludojada. A�czym to zwierz� jest naprawd�, po prostu nie wiem. Rzeczywi�cie przypomina olbrzymiego owada, chocia� s�ysza�em kiedy�, �e wielko�� zwierz�t zaklasyfikowanych do tej gromady ograniczona jest ze wzgl�du na wydolno�� ich organ�w oddechowych. Kto wie, mo�e nast�pi�a tutaj jaka� zmiana, lub te� po prostu myl�cy jest wygl�d drapie�nik�w. A�mo�e s� to pierwsze zwiastuny fali gwa�townych mutacji, kt�re na przek�r naukowym prognozom, zalej� �wiat r�nego rodzaju potworami? Woda na m�yn zwolennik�w takich teorii! Osobi�cie nie wierz�, aby tak si� sta�o. Po prostu, jedna mutacja na miliardy mog�a spowodowa� wydanie na �wiat dziwol�g�w, lecz podobny zbieg okoliczno�ci powt�rzy si� zapewne niepr�dko. A�mo�e te ��dne ludzkiej strawy bestie s� dalekim pok�osiem prowadzonych bez opami�tania prac nad broni� biologiczn�? Lub s� to zjawy ca�kiem nie z�tej Ziemi? Nie wiem i�nie chc� traci� czasu na zb�dne spekulacje. Mo�e kiedy� dowiemy si� prawdy, lecz nie s�dz�, aby mia�a ona inne znaczenie opr�cz czysto poznawczego.
Wracam do przerwanej opowie�ci. Po unieszkodliwieniu wszystkich paj�k�w, znajduj�cych si� w�polu widzenia, zdo�a�em wy��czy� si� z�transu. Zatacza�em si� troch�, jak po raptownym powstaniu z���ka, lecz poza tym wszystko by�o w�porz�dku. S�o�ce obni�y�o si� bardzo, musia�em sp�dzi� na ratuszu kilka godzin. Podmuchy wiatru by�y ostre i�zimne, lecz nie odczuwa�em ch�odu; krew pulsowa�a szybko, jak po du�ym wysi�ku fizycznym.
Chcia�em zbiec po schodach, gdy na dole spostrzeg�em ciasno zbity kr�g ludzi. Oni stali tam przez ca�y czas! Wychyli�em si� przez balustrad� i�pomacha�em weso�o r�k�, szukaj�c wzrokiem Godwina. Lecz s�owa pozdrowienia zamar�y mi na wargach - na dole czeka� na mnie nieruchomy, skamienia�y t�um.
Ich twarze by�y blade i�skurczone, oczy obci�gni�te napi�tymi powiekami, usta sine, szyje rozd�te nabrzmia�ymi pod sk�r� �y�ami. Stali sztywno jak manekiny, wykonuj�c tylko nieznaczne ruchy kolanami w�celu utrzymania r�wnowagi. W�pierwszym, wewn�trznym szeregu sta� Godwin. Jego twarz zastyg�a w�sin�, odra�aj�c� mask�.
Cofn��em si� o�krok. Czu�em si� osaczony, zdany wy��cznie na siebie, bez szans. Po prostu ba�em si�.
Przez �elazne sztachety balustrady zobaczy�em, jak jeden cz�owiek z�t�umu osun�� si� na bruk. Chcia�em krzycze�, ale gard�o mia�em zaci�ni�te, a�na piersiach le�a� obezw�adniaj�cy ci�ar. Dopiero po d�ugiej chwili post�pi�em do przodu. Odetchn��em. Nie, to nie by�a Emma. Z�podkurczonymi ko�czynami, zwini�ty w�k��bek, na ziemi le�a� drobny, stary m�czyzna.
Na szarym od zmierzchu rynku powoli zacz�� si� ruch. Jak za dotkni�ciem r�d�ki ludzie kolejno budzili si� z�odr�twienia, poruszali si�, wychodzili ze zwartych szereg�w, p�g�osem prowadzili rozmowy. Po chwili przyszed� Godwin i�sprowadzi� mnie na d�.
- Widzia�e� je? - zagadn�� schrypni�tym g�osem. Jego twarz z�wolna przybiera�a zwyk�� barw�.
Skin��em g�ow�, bo nie by�em w�stanie wykrztusi� s�owa.
- I�co? Odesz�y? Ile ich jest?! - Tak gwa�townie wyrzuca� z�siebie pytania, �e a� poczu�em na twarzy kropelki �liny z�jego posinia�ych warg.
Ci z�do�u nie maj� rozeznania, chocia� musz� dawa� mi swoj� si��, pewnie s� tylko �r�d�em energii, pomy�la�em.
- Dziesi��, mo�e... wi�cej. - Wreszcie mog�em przem�wi�. - Zabi�em je.
Wynoszono zmar�ego. Cia�a nie mo�na by�o wyprostowa�, pozosta�o zwini�te w�k��bek.
- Dlaczego... on zgin��? - spyta�em z�trudem, przez zaci�ni�te gard�o. Godwin wzruszy� ramionami; grymas niech�ci, kt�ry przebieg� mu po twarzy, �wiadczy� o�tym, �e poruszy�em nieodpowiedni temat. W�milczeniu odprowadzi� mnie do domu i�na po�egnanie mocno u�cisn�� d�o�.
- Dzi�kuj� - powiedzia� zduszonym g�osem. - Nie zawiod�e� nas.
Wreszcie znalaz�em si� sam z�Emm� w�swoim pokoju.
- Kim byt ten cz�owiek? Czy to one go zabi�y? - Zasypa�em j� niecierpliwymi pytaniami. Skrzywi�a si� lekko.
- Czy to takie wa�ne?
- S�uchaj - zerwa�em si� nagle - mo�e wy my�licie, podejrzewacie, �e to ja...
- Nie ple� bzdur! - krzykn�a prawie, r�wnie� wstaj�c. - Jak mog�e� nawet tak przypuszcza� - doda�a z�wyrzutem, g�adz�c m�j policzek. Odsun��em j� nieco zbyt szorstko.
- Mo�e ty nie, ale inni...
- Nikt tak nie my�li, mog� ci przyrzec!
- Phi, przyrzec...
- Po prostu wiem. - Spojrza�a mi prosto w�oczy. - To zawsze si� zdarza�o, wiec i�teraz te�.
- Zawsze?
- Tak. Po ka�dym seansie. Zawsze ginie kto� z�nas. Nie wiemy ani dlaczego, ani kto b�dzie nast�pny. Mo�e to jaki� refleks, odbicie. Niekt�rzy m�wi�, �e to ofiara za ocalenie �ycia pozosta�ych.
- No wiesz - burkn��em. - Czy zawsze ginie jeden cz�owiek?
- Tak, tylko jeden.
- Wi�c kim on by�? - powt�rzy�em.
- To Tom, by� szewcem. Porz�dny cz�owiek, dla ka�dego mia� u�miech i�dobre s�owo.
- A... kto zgin�� poprzednio?
- Dlaczego mnie wypytujesz? - Obruszy�a si�.
- Czy to tajemnica?
- George - powiedzia�a po chwili, rumieni�c si� lekko. - Kiedy� by� dziennikarzem. R�wnie� spokojny cz�owiek, nikomu nie przeszkadza�. Wci�� pisa� i�pisa�, do ko�ca, jakby ktokolwiek jeszcze chcia� to czyta�...
- No tak - uci��em - a�gdzie jest wasz poprzedni Str�?
- Wygnali�my go. Straci� nasze zaufanie.
- To by�o bez sensu. Przecie� przyjecha�em zupe�nie przypadkowo.
- Nie wszystko jest zale�ne od naszej woli. Seanse po prostu nie wychodzi�y.
- Czego� nie rozumiem. - Przysun��em si� do niej. - Dlaczego po prostu st�d nie wyjedziecie? Nie przeniesiecie si� gdzie indziej?
- My�lisz, �e takie to proste? Kto nam da mieszkanie i�zaj�cie? Z�czego b�dziemy �y�?
- Gdzie� w��wiecie znajdziecie dom. Tutaj te paj�ki pr�dzej czy p�niej wys�cz� z�was krew.
- Frank, wsz�dzie s� jakie� paj�ki.
- Natkn��em si� po raz pierwszy na to zjawisko.
- Ka�dy cz�owiek i�ka�da spo�eczno�� ma swoj� gro�b�, swoje niebezpiecze�stwo, kt�re wisi nad nimi jak ci�ki but nad mrowiskiem. Czy jest wi�c sens ponosi� ofiary tylko po to, aby zamieni� znane zagro�enie na nieznan� gro�b�?
Umilk�em, zbity z�tropu. Dalsze t�umaczenie, �e nowe niebezpiecze�stwo mog�oby by� mniejsze, nie mia�o sensu, zepchn�oby bowiem dysput� na tory ja�owej retoryki. Bez s�owa wzi��em j� w�ramiona - takie zako�czenie rozmowy wyda�o mi si� najprostsze.
Nast�pne dwa tygodnie min�y spokojnie. Postanowili�my z�Godwinem czeka� na jak najwi�ksze nagromadzenie drapie�nik�w, �eby zg�adzi� je wszystkie za jednym zamachem przy minimalnych stratach w�asnych. My�leli�my obydwaj o�tym samym, chocia� �aden z�nas nie porusza� dra�liwego tematu. Wraz z�innymi mieszka�cami Dune uczestniczy�em w�skromnym pogrzebie szewca Toma. �al z�apa� mnie za gard�o, gdy ci�kie grudy ziemi zadudni�y na wieku trumny. Czy naprawd� musia� zgin��? Wiele da�bym za rozwi�zanie tajemnicy �mierci ka�dej z�tych niewinnych ofiar.
Kiedy wracali�my z�cmentarza, na skraju lasu pokaza�y si� czarne bestie. Utrzymali�my je w�bezpiecznej odleg�o�ci zapalonymi pochodniami i�wybuchami petard. Godwin wystrzeli� kilka razy z�my�liwskiego sztucera, ale kule nie przebija�y grubego pancerza paj�k�w. Pospiesznie wycofali�my si� w�obr�b zabudowa�. Zrozumia�em, �e zbli�a si� chwila ostatecznej rozgrywki. Kto b�dzie nast�pny?
Ludzie stali si� jeszcze bardziej milcz�cy i�napi�ci; rzadko i�tylko w�koniecznej potrzebie opuszczali swoje domy, rozgl�daj�c si� podejrzliwie i�chy�kiem przebiegaj�c puste ulice. Na warzywnych zagonach bujnie rozpleni�y si� chwasty, nikt w�tych trudnych dniach nie interesowa� si� upraw� roli. Nawet kobiety nale��ce do Ef�w nie zawsze zjawia�y si� u�mnie w�um�wionym dniu, tak �e mog�em wi�cej czasu po�wi�ca� Emmie. Sam r�wnie� odczuwa�em wzrastaj�ce napi�cie, nieraz bywa�em rozdra�niony i�opryskliwy. Gryz�em si� stale tym, �e by� mo�e przeze mnie zgin�� stary Tom i�niebawem �mier� poniesie kto� nast�pny. Kto� r�wnie niewinny.
Drogi Arturze, zbli�am si� do ko�ca mojej relacji z�Dune. Wybacz mi cz�st� zmian� temat�w i�enigmatyczno�� niekt�rych opis�w, ale chcia�em mo�liwie zwi�le przedstawi� Ci jak najwi�ksz� liczb� fakt�w, a�tak�e wprowadzi� w�atmosfer� tego dziwnego miejsca. Pragn��em r�wnie� opisa� zmian� swojego stosunku do tutejszych spraw i�problem�w, kt�re nieopatrznie sta�y si� moimi w�stopniu znacznie wi�kszym ni� mog�em przypuszcza�. Wtedy, po pierwszym starciu, jeszcze nie zna�em prawdy, chocia� przeczuwa�em ju�, o�co chodzi. Wielkie s�owo, prawda. Prawdy nie ma - mo�emy jedynie subiektywnymi ocenami zbli�a� si� lub oddala� od r�wnie� subiektywnej �redniej. Znasz moje pogl�dy na ten temat. A�ludzie s� ju� tacy, �e wszystko, cokolwiek dostan� w�r�ce, obr�c� przynajmniej w�cz�ci przeciwko sobie.
Pewnej nocy zbudzi�o mnie walenie do drzwi. Zerwa�em si� wystraszony. Na zewn�trz p�on�y ognie, biegali ludzie, rozlega�y si� krzyki. Hukn�y strza�y. Zrozumia�em, �e to ju�.
W mig znalaz�em si� na dworze. W�ciemnych wylotach uliczek przemyka�y czarne bestie, na razie odstraszane wybuchami petard i�rzucanymi w�ich stron� p�on�cymi pochodniami. Jeden paj�k uczepi� si� dachu i�tkwi� tam jak gigantyczny skorpion, obezw�adniaj�cy swoj� ofiar�. Jego pancerz po�yskiwa� czerwonym odblaskiem w�migotliwym �wietle ognisk.
Wok� wie�y ratusza p�on�� zwarty kr�g ognia. Przez w�skie przej�cie wbiegali ludzie i�ustawiali si� na swoich miejscach. Gdy wszyscy znale�li si� wewn�trz, zawalono przesmyk stertami suchych ga��zi i�w szarzej�ce od wschodu niebo buchn�y j�zory �wie�ych p�omieni.
Sta�em przy balustradzie i�spogl�da�em na kr�g st�oczonych na dole ludzi, na otaczaj�ce ich kolisko ognia i�na pokraczne drapie�niki, zbli�aj�ce si� niepewnie do trzaskaj�cych p�omieni. By�em napi�ty do ostatecznych granic, ale przez chwil� poczu�em si� wodzem tych ludzi, ca�kowicie teraz ode mnie zale�nych. By�em ich panem i�w�adc�. Zapomnia�em wtedy, �e m�j los w�r�wnej mierze zale�a� od nich, �e ja tylko kierunkowa�em i�ogniskowa�em na wybranym celu ich wsp�lny wysi�ek.
Wyt�y�em wzrok a� do b�lu i�nagle w�dalekich ciemno�ciach, kt�re rozjarzy�y si� niebieskaw� po�wiat�, dostrzeg�em dziesi�tki rozbieganych cieni. Rejestrowa�em tak�e obecno�� tych bliskich i�najbli�szych bestii, od kt�rych widoku serce nape�nia�o si� ch�odnym l�kiem. By�o ich tak wiele, �e przez chwil� zw�tpi�em, czy dam rad� wszystkim.
Powoli ogarn�a mnie zimna, zawzi�ta w�ciek�o�� - mog�em rozpocz�� dzie�o zniszczenia. Zabija�em je po kolei, a� czarne kad�uby utworzy�y zwa�y skr�conych cielsk, pokryte pl�tanin� kosmatych ko�czyn. Gdy upora�em si� z�paj�kami wewn�trz miasteczka, kontynuowa�em rze� na spowitych mrokiem polach, a�potem wysy�a�em cich� �mier� na pozosta�e w�lesie drapie�niki. Tylko kilka zdo�a�o unikn�� pogromu, lecz nie s�dz�, aby pr�dko powr�ci�y w�okolice Dune. Jeszcze przez tydzie� po tej dramatycznej nocy m�czy�ni wywozili i�zakopywali w�lesie cuchn�ce trupy potwor�w.
Wyswobodzi�em si� ze zbiorowej hipnozy i�wyczerpany opad�em na balustrad�. Wschodz�ce s�o�ce ciep�ymi promieniami wype�nia�o czysty przestw�r nieba, barwi�c na pomara�czowo dachy wyzwolonego miasteczka. Czu�em ogromn� ulg�, lecz zarazem piersi �ciska� mi b�l. Nie �mia�em spojrze� w�d�. Potykaj�c si� zszed�em po schodach, przecisn��em si� przez kordon budz�cych si� ludzi, rozrzuci�em butami �arz�ce si� jeszcze g�ownie. Omijaj�c skr�cone kad�uby paj�k�w poszed�em do siebie i�rzuci�em si� na ��ko.
Serce wali�o mi jak m�otem, g�uchy puls rozsadza� skronie. Liczy�em sekundy i�minuty. Wiedzia�em, �e je�li minie kwadrans i�nikt nie przyjdzie, moje przeczucie oka�e si� prawd�. Straszn� prawd�, z�kt�r� nigdy nie b�d� m�g� si� pogodzi�.
Wesz�a cicho, usiad�a na ��ku i�g�adzi�a mnie po w�osach. Nie od razu poczu�em ulg�, stopniowo zrzuca�a g�azy z�mojej piersi, uwalnia�a od kamiennego pancerza. A�wi�c jednak nie ona! Emma by�a przy mnie i�te� p�aka�a.
Zgin�� ma�y synek Juany. Gdy p�niej nie�li�my jego cia�ko na cmentarz, przysi�g�em sobie, �e trzeba zlikwidowa� przyczyn� tych tragicznych zgon�w. Dalej tak by� nie mo�e!
Pisa�em Ci ju�, co s�dz� o�prawdach ostatecznych. Lecz wydaje mi si�, �e pozna�em ju� troch� Dune, jego mieszka�c�w i�ich niesamowity spos�b obrony. Wierz mi, Arturze, to jest pot�na bro�, jeszcze jedna z�gro�nego arsena�u superbroni. Jednak teraz i�tutaj jest to ci�gle brzytwa w�r�ku dziecka.
Jestem coraz bardziej przekonany, �e to nie ja by�em przyczyn� tragedii, chocia� niczego nie mo�na wykluczy� w�spos�b definitywny. W�pe�ni kontroluj� sytuacj� a� do ko�ca... to znaczy do momentu, w�kt�rym sam wychodz� ze �wiadomego transu. Oni natomiast trwaj� jeszcze przez chwil� w�bezwolnym letargu, rozporz�dzaj�c przy tym straszliw� si�� niszczenia �ycia. Nie�wiadomi, nieodpowiedzialni, pot�ni... Rozumiesz ju�? Ludzka zawi��, drzemi�ca w�ka�dym z�nas, obraca si� zawsze przeciwko najlepszym. Nie mo�emy znie��, �e nie jeste�my tacy jak oni. Z�a, nieprzychylna my�l w�normalnych warunkach nie jest nawet wypowiadana, wstydziliby�my si� jej. Ale tutaj... Oni nie kontroluj� swoich odruch�w, s� nie�wiadomi. Rozumiesz? Dziennikarz, kt�ry pogr��a si� w�niedost�pnym dla innych, leps