13638

Szczegóły
Tytuł 13638
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13638 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13638 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13638 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Adam Wiśniiwwski Snenq ORO Ilustracja na okładce Otomi znaczy wysłaniec I Kiedy poprosiłem o klucz od pokoju, recepcjonista podał go razem z kopertą. - Telegram do pana- oznajmił. - Przyniesiono przed godziną - dodał. W telegramie były trzy słowa: „Natychmiast wracaj! - Andre". Andre był moim szefem, a ja już od dwu tygodni byłem w Rzymie. Sprawy, na których załatwienie miałem sześć dni, przeciągnęły się. Firma zatęskniła za mną, pomyślałem. Trzeba wracać. Dochodziła czternasta. Zacząłem układać plan powrotu: zaraz zjem obiad, za godzinę wyjadę. Do Wenecji jest sześćset osiemdziesiąt kilometrów, powinienem dotrzeć tam nie później niż o północy. Należy jednak uwzględnić korki na ulicach Rzymu, myślałem. Przejazd przez miasto zajął mi więcej niż godzinę. Gdy wjeżdża- łem na autostradę, było po szesnastej. Nie utrzymam się w założo- nym czasie, pomyślałem. Muszę przecież gdzieś na trasie zrobić prze- rwę, odpocząć. Nacisnąłem pedał gazu. Wóz skoczył do przodu. Na liczniku było sto, sto dziesięć, po chwili wskazówka stanęła na stu trzydziestu. Wystarczy, pomyślałem. Ruch na autostradzie był minimalny, przynajmniej w kierunku w którym jechałem. Włączyłem radio. Właśnie nadawali komunikat dla kierowców: „.. .na wschodnim wybrzeżu gwałtowny spadek tem- peratury, do czterech stopni Celsjusza. Wystąpią mgły i zamglenia. Zalecamy ostrożną jazdę. Słońce zajdzie o godzinie osiemnastej, jest to dzień równonocy, od dzisiaj mamy astronomiczną wiosnę". Wyłączyłem radio. Zapowiadała się jazda nocą i we mgle. Go- rzej być nie mogło. Może nie wszędzie będzie mgła, usiłowałem się pocieszyć. Do Pescary wjechałem o zachodzie. Postanowiłem zrobić prze- rwę i kupić upominek dla Jane. Chciałem kupić coś oryginalnego i niezbyt drogiego: pierścionek, bransoletkę, może broszkę. Coś ta- kiego, co ucieszyłoby dziewczynę. Nie było to proste. W najbliż- szym sklepie jubilerskim oferowano albo złotą biżuterię, ładnie wy- konaną, ale bardzo drogą, albo tanią seryjną tandetę spod sztancy. Wpadłem na pomysł, aby poszukać w antykwariatach. Zaczepiłem nobliwie wyglądającego staruszka, prosząc go o wskazanie najbliż- szego antykwariatu. - Proszę iść dalej tą ulicą - odpowiedział. - Potem skręci pan w pierwszą poprzeczną w lewo, tam obok kościoła jest mała ulicz ka. Po prawej stronie znajdzie pan w suterenie antykwariat. Do antykwariatu schodziło się po kilkunastu stopniach, odgro- dzonych od ulicy metalową barierą. Pchnąłem drzwi. Przeciągle za- klekotał nad nimi sprężynowy dzwonek. Był to mały sklepik, za- pchany do granic możliwości przeróżnymi starociami. Piętrzyły się na podłodze, półkach, wisiały na drutach, przemyślnie uczepionych pod sufitem. Pozostało jedynie wąskie przejście prowadzące w głąb kiszkowatego pomieszczenia, przedzielonego na końcu małą ladą. Zrobiłem w kierunku lady kilka kroków, gdy poza nią uchyliła się kotara. Wyszedł spoza niej stary, garbaty człowiek w okularach, o nie- sympatycznym wyglądzie. Stanął za ladą i spojrzał na mnie pytająco. - Czym mogę służyć? - spytał. - Chcę kupić coś z biżuterii - wyjaśniłem. - Prezent dla młodej kobiety. Szukam czegoś oryginalnego i niezbyt drogiego. Rozgląda- łem się w sklepach, ale tam nie ma nic ciekawego. Wie pan, seryjna produkcja, bez wyobraźni. Moja dziewczyna jest artystką, nie mogę podarować jej tandety. Obrzucił mnie taksującym spojrzeniem. - Ma pan rację - potwierdził. - Współczesne wyroby wołająo pom- stę do nieba, zupełny upadek sztuki. - Czego pan konkretnie szuka? - Nie jestem zdecydowany, może to być pierścionek, bransole- ta, broszka lub naszyjnik. - Ta pani jest brunetką? - Nie, blondynką. - Skąd pochodzi? - Jest Wenecjanką, ale co to ma do rzeczy? - Ma, bo miejsce urodzenia wiąże się z pewnymi tradycjami. Pana dziewczyna, jako Wenecjanką, styka się z biżuterią wysokiej klasy już od dzieciństwa. Powszechnie wiadomo, na jakim pozio- mie stoi kunszt weneckich mistrzów. Muszę znaleźć dla pana coś naprawdę wyj ątkowego. - Proszę, pan usiądzie! - wskazał mi j edy- ne krzesło. Usiadłem. A on po chwili namysłu zaczął przeglądać szuflady, schowki, pudełka. Czas płynął, a on wciąż grzebał. Oglądał jakieś pierścionki, naszyjniki, medaliony, wisiorki. Krzywił się, wrzucał je z powrotem do pudełek i szukał dalej. Wreszcie, gdzieś po dwudzie- stu minutach poszukiwań, podał mi pierścionek. - Sądzę, że jest odpowiedni - powiedział. Pierścionek był wykonany z białego metalu, nie byłem nawet pewny, czy to srebro. Rubin wielkości ziarnka grochu, o bardzo in- tensywnej barwie, otaczała metalowa obwódka, z której promieni- ście biło sześć stylizowanych błyskawic. Każda z błyskawic uderzała w maleńką okrągłą tarczę z wyrytym na niej znakiem. Całość była okolona jeszcze jedną obwódką. Tłem dla błyskawic, tarcz i rubinu była mikroskopijna siateczka o oczkach w kształcie miniaturowych rombów. Pierścionek był rzeczywiście oryginalny, miałem jednak wątpliwości, czy nie będzie za duży. Przymierzyłem go; wchodził na najmniejszy palec mojej ręki. Powinien być dobry, pomyślałem. - Ile kosztuje? - spytałem. - Pięćdziesiąt tysięcy lirów. - Mogę dać trzydzieści - odpowiedziałem. - Panie, ten pierścionek jest unikatem, pochodzi z kolekcji Me- dyceuszy i jest wart sto tysięcy - targował się antykwariusz. - Dam czterdzieści i ani lira więcej - powiedziałem stanowczo. - Nie stać mnie w tej chwili na większy wydatek. - Dobrze, niech go pan bierze, ale sprzedaję go za tę cenę tylko dlatego, że zyskał pan moją sympatię. Cenię ludzi, którzy w dzisiej- szych czasach szukają prawdziwej sztuki. Zapłaciłem. Antykwariusz włożył pierścionek w przezroczyste, plastykowe etui. Po kilkunastu minutach byłem już na autostradzie prowadzącej do Padwy. Na razie jechało się znośnie. Mgły jeszcze nie było. Je- chałem już z godzinę, gdy na tablicy zapaliła się czerwona lampka kontrolki. Kończyła się benzyna, zapomniałem napełnić zbiornik w Pescarze. Żaden problem. Wkrótce zauważyłem znaki zapowia- dające stację benzynową. Z dala widniał oświetlony pawilon stacji. Zjechałem z autostrady. W trakcie tankowania w snack-barze wypi- łem kawę. Gdy powróciłem na autostradę, miejscami było już trochę mgły. Przejechałem przez krótki tunel, co mi przypomniało, że na trasie jest czterokilometrowy tunel gigant. Paskudztwo, pomyślałem. Nie znosiłem tuneli. Mgła zgęstniała. Zwolniłem, ze wszystkich stron otaczało mnie morze „mleka". Gdyby nie biały pas, przedzielający jezdnię, zgubiłbym kierunek jazdy. Jechałem pięćdziesiątką, nawet czterdziestką, widoczność nie przekraczała sześciu metrów. Modli- łem się, aby nie stanął na mojej drodze jakiś zepsuty samochód. W pewnej chwili stwierdziłem, że jestem w tunelu. O dziwo, tu też była mgła i na dodatek nie paliły się światła. Już po kilku minutach jazdy poczułem się bardzo źle - odezwała się moja tunelowa fobia. Nagle tuż przed maską samochodu wyłonił się czerwony kształt. Nacisnąłem hamulec, ale było już za późno. Pisk opon, trzask łama- nej blachy i rozbijanych reflektorów zlały się w jeden odgłos. Szarp- nęło mną do przodu, ale uratowały mnie pasy. Silnik zgasł, wokół panowała nieprzenikniona ciemność i cisza. Siedziałem chwilę nie- ruchomo. Potem wyłączyłem stacyjkę, schowałem do kieszeni klu- czyki i brzydko zakląłem. Otworzyłem schowek, wyjąłem latarkę i wysiadłem z samochodu. W poprzek jezdni leżała czerwona cysterna. Cienkim strumie- niem wylewał się z niej brunatny płyn o mdłym, odurzającym zapa- chu. Musiałem wspiąć się na maskę, aby zajrzeć do kabiny kierow- cy. W świetle latarki zobaczyłem kierowcę leżącego na wznak na prawych drzwiach kabiny. Oczy miał otwarte, szkliste, z głowy są- czyła się krew. Muszę wezwać pomoc, pomyślałem. W tunelu są telefony, ale gdzie ich szukać? W którą stronę iść? Samochód nie nadawał się do jazdy. W stronę, z której przyjechałem, lepiej nie iść, myślałem, może ktoś nadjechać, a wtedy w tej mgle... Wyjąłem z bagażnika trójkąt ostrzegawczy i ustawiłem go na jezdni, pięćdziesiąt metrów od miej- sca wypadku. To powinno wystarczyć. Przecisnąłem się pod ścianą obok cysterny i świecąc latarką, szedłem tunelem szukając telefonu. Znalazłem, ale nie działał. Może trafię na inny, pomyślałem. Mgła zrzedła. W pewnej chwili stwierdziłem, że już nie jestem w tunelu. Kilkadziesiąt metrów dalej mgły już nie było. W niewielkiej odle- głości od autostrady zauważyłem światło dochodzące z jakiegoś domu. Przeskoczyłem przez siatkę oddzielającą autostradę i po ła- godnym stoku wzgórza zszedłem na wiejską drogę. Domek stał w pobliżu drogi. Było dość ciemno, ale bez trudu odnalazłem prowadzącą do niego ścieżkę. W jednym oknie paliło się światło. Zapukałem do drzwi. - Proszę wejść! - usłyszałem starczy głos. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do małej izby, sądząc po ume- blowaniu i palenisku - kuchni. Pośrodku stał stół, przy którym star- szy siwy człowiek jadł coś z brązowego talerza. Przy palenisku stała stara kobieta. - Dobry wieczór - powiedziałem wchodząc. - Przepraszam za najście, ale na autostradzie w tunelu zdarzył się wypadek. W tunelu nie działają telefony, czy można stąd wezwać pomoc? - Dobry wieczór - odpowiedział starzec, gdy skończyłem mó- wić. - U nas nie ma telefonu. Najbliższy jest w sklepie, to dość da- leko, zaprowadzę pana. Jak tylko skończę kolację - dodał. - Proszę, niech pan usiądzie! - wskazał mi krzesło. Usiadłem. Musiałem cierpliwie poczekać. - Czy mogę zapalić? - spytałem gospodarza. - Proszę. Nam to nie przeszkadza - odpowiedział. Zaciągnąłem się papierosem. Poczułem, że twarz mam mokrą od potu. Wyjąłem z kieszeni chusteczkę. Nie zauważyłem, że plątało się w niej etui z pierścionkiem kupionym w Pescarze. Otworzyło się, pier- ścionek wypadł na stół i potoczył się w kierunku gospodarza. Sięgną- łem już przez niego, gdy zastanowiła mnie dziwna zmiana w zacho- waniu starca. Z napiętą uwagą przyglądał się pierścionkowi. Przestał jeść, podniósł klejnot, obejrzał go dokładnie i przyłożył sobie rubi- nem do czoła. Zamknął oczy i przez chwilę zastanawiał się czy nasłu- chiwał. Położył wreszcie pierścionek na stole i spojrzał na mnie. - Jesteś Otomi! - stwierdził raczej, niż spytał. - Słucham? - spytałem, bo nie dotarło do mnie, o co pyta. - Dobrze już, dobrze - odpowiedział - Wiem, że się nie doga damy. Z wami tak zawsze. Przychodzi, pokazuje znak, a potem uda je, że o niczym nie wie. Stary wstał i wyprostował się. Był nieco wyższy niż ja. Rozległ się przenikliwy, wibrujący dźwięk i za moimi plecami otworzyły się drzwi.. Z przyległego pomieszczenia wyszło dwóch młodych, wysokich ludzi w jednakowych kombinezonach. Stanęli za moimi plecami. - Mamy transfer z Alfy! Pogotowie pierwszego stopnia! - wydawał rozkazy stary. - Przygotować adapt! Pełna gotowość za trzy minuty! - O co wam chodzi? Kim wy jesteście? - krzyknąłem oszoło- miony. - Jestem ANUS numer 280/1 - przedstawił się. - Co znaczy: android niestandardowy, uniwersalny, samoregulujący. Bliższe dane: niezawodność klasy A-12. Moc maksymalna: 16 KM. Zasilanie: ogniwo niobowe. Aktywność zasilania dwadzieścia siedem tysięcy lat ziemskich. Mózg: krzemowy, molekularnie jednorodny. Przezna- czenie: zadania o dużym stopniu komplikacji. - Gdzie jestem? -jęknąłem, bo zacząłem podejrzewać się o pa- ranoję. - Jesteś Otomi na punkcie transferowym Alfa-Ziemia-Oro. - Dużo mi to mówi, pocałuj mnie w dupę! - krzyknąłem. - Chcę stąd wyjść. Mam tego dosyć! Podniosłem się z krzesła. Młodzieńcy stojący za mną posadzili mnie łagodnie z powrotem na krześle. - Niestety, Otomi, nie jest to już możliwe - wyjaśnił ANUS 280/1. - Po ogłoszeniu pogotowia transfer musi się odbyć. Tak prze- widuje instrukcja. - Dokąd ten transfer? - spytałem. - Do Oro - wyjaśnił. - Nic nie wiem o żadnym Oro, jadę do Wenecji! Odpieprzcie się, do nagłej cholery! Stary nic nie odpowiedział. Tych dwóch chwyciło mnie za ręce, a on zbliżył się ze strzykawką. Zacząłem się szarpać, ale to było beznadziejne. Młodzieńcy mieli siłę bawołów. - Nie denerwuj się, Otomi, wszystko będzie dobrze - powie dział ANUS 280/1. - Zaraz zrobię ci zastrzyk uspokajający. Nie bój się - powtórzył. - Nie będzie bolało, mam wykształcenie medyczne. ANUS 280/1 sprawnie wbił mi igłę w żyłę przedramienia, de- zynfekując miejsce ukłucia. Przez chwilę nie odczuwałem nic, a po- tem zaczęło mi się robić ciepło i mgliście. Nic mi się już nie chciało, ani mówić, ani krzyczeć. Wszystko stało się dalekie i obojętne, ale nie straciłem przytomności. Słyszałem, co mówili do siebie, i wi- działem jak przez mgłę ich sylwetki. - Dlaczego Otomi tak dziwnie reagują? - spytał któryś z nich. - Z Alfy na Ziemię jest daleko, trzeba kilku kolejnych wcieleń, aby dotrzeć do nas. Po prostu zapominają, że są wysłannikami - odpowiedział ANUS 280/1, czyli gospodarz. - Ten był jeszcze dość spokojny, a pamiętacie tego poprzedniego? - Oczywiście - odezwał się jakiś głos. - Niewiele brakowało, a byłby mnie wyłączył. Jego miecz przeciął mi pancerz głowy. Pa- miętam jak krzyczał, że jest księciem i nie boi się szatana. Ciął mie- czem na wszystkie strony. Ledwie go obezwładniliśmy. - Tak, przypominam sobie - dołączył do rozmowy trzeci. - A pa- miętacie, kiedy to było? -Chyba w roku 1480. - Nie, to było w 1478. Akurat pięćset lat temu. - Zamknijcie głośniki, gamonie, i weźcie się do pracy! - wark- nął na nich gospodarz. - Otomi są wysyłani w odstępach pięciuset- letnich, stąd prosty wniosek, że upłynęło właśnie pięćset lat. - Rozbierzcie go! Damy go na dobę do adaptu, to sobie wszyst- ko przypomni, a jutro o tej porze zrobimy transfer. Umilkli. Wyczuwałem obok siebie ich milczącą i celową obec- ność. Rozebrali mnie i wynieśli do drugiego pomieszczenia. Odsunęli szafę, za którą była wnęka wypełniona aparaturą i wąskie łóżko po- dobne do noszy. Położyli mnie na nim, zakładając mi na głowę coś, co przypominało hełm. Od niego do aparatury biegł gruby kabel. ANUS 280/1 podszedł do aparatury. Poczułem w mózgu falę przepływającego ciepła i ogarnął mnie sen. Dotarły do mnie jeszcze słowa: -.. .jutro prześlemy cię na Oro. Budziłem się. Leżałem chwilę bezwładny, na tej nieuchwytnej granicy pomiędzy wolą a niemocą, czymś, co nie jest j eszcze świa- domością, a nie jest już snem. Zdecydowałem się. Czas płynął - należało działać. Nacisnąłem czerwony przycisk. Natychmiast po tym usłyszałem głos ANUSA. - Co rozkażesz, Otomi? - Odłącz mnie od adaptu! Przygotuj kąpiel, golenie, strzyżenie i kolację. Przygotuj też moje wyposażenie i zapas papierosów. - Przepraszam, Otomi, ale papierosów instrukcja nie przewiduje. - Nie przewiduje, bo jest przestarzała. Czasy się zmieniają, Oto- mi również. To, co było dobre pięćset lat temu, nie jest już dobre dzisiaj. Rozumiesz, ANUS? - Tak jest - odpowiedział. - Wykonaj moje polecenia! O której transfer? - O północy czasu Oro, czyli za trzy godziny. - To dobrze, bo nie lubię się śpieszyć. Zacząłem od kolacji, bo byłem bardzo głodny. Potem kolejno: golenie, strzyżenie, kąpiel. Usiadłem, aby wypalić papierosa. - Jak dawno tu jesteście? - spytałem ANUSA. - Już dwadzieścia tysięcy lat. Zaraz po ataku na Tolimana zbu- dowano na Ziemi sześć przetrwalni. Byłem wtedy w remoncie. W czasie wojny dowodziłem krążownikiem galaktycznym. Kae trafili nas, miałem urwaną rękę i uszkodzoną nogę. Już myślałem, że pójdę na złom, ale miałem zasługi i to mnie uratowało. Naprawili i przysłali tutaj, na ten punkt transferowy. - Opowiedz o tej wojnie. - Jestem androidem, myślę szybciej i precyzyjniej niż wy. Mój mózg ma o wiele większe możliwości niż mózg ludzki, ale nigdy nie potrafiłem objąć wyobraźnią wszechświata. Wszechświat to nieskoń- czona przestrzeń i nieskończony czas. Logiczną konsekwencją tego było powstanie istot rozumnych i ich cywilizacji. Nigdy nie byłem w stanie zrozumieć, dlaczego te cywilizacje tak bardzo się nienawi- dziły. Nienawiść jest uczuciem czysto ludzkim, obcym dla andro- idów. To prawda, że różnili się anatomicznie, ale czy jest to dosta- teczny powód do nienawiści? Nie wiem. Im nie chodziło o przestrzeń życiową, w Kosmosie jest dużo miejsca dla wszystkich. Chcieli się totalnie zniszczyć. Zapewne nieraz w nocy patrzyłeś w niebo i na jasnym tle Drogi Mlecznej widziałeś czarne pola, pozornie pozbawione gwiazd. Lu- dzie nazywają ją „mgłą międzygwiezdną". Ta mgła, składająca się z obłoków pyłu kosmicznego, jest jedyną pozostałościąz planet, na których żyły istoty rozumne. Kae systematycznie niszczyli planety zamieszkane przez ludzi i ich sojuszników. Ludzie nie pozostawali im dłużni. W tej galaktyce mało jest słońc, które mają swoje planety. Gdy obie strony były już bliskie totalnej zagłady, Surji - nasz wódz - zdecydował, aby w układach na krańcach galaktyki, najmniej narażonych na zagładę, wybudować przetrwalniki. Na Ziemi, a ra- czej w Ziemi, wybudowano ich sześć. Oro jest jednym z nich. Peł- nią rolę jaja-ziarna. Surji powiedział: „Ocalmy rozum i intelekt. Ocalmy gatunek ludzki. Niech trwają w przetrwalnikach. Kiedyś, gdy przyjdzie czas, zapłodnią wszechświat". Wojna trwa dalej, co pewien czas zapala się w galaktyce gwiazda. - Powiedz mi, ANUS, czy wtedy, gdy zakładaliście przetrwal niki, Ziemia była zamieszkana przez istoty rozumne? -Nie. Żyły tu tylko zwierzęta i człekokształtne małpy. Jeden z tych małpich gatunków zaczynał już myśleć, posługiwał się ogniem i ka- mieniem, ale do istot rozumnych było im tak daleko, jak stąd do Alfy. - Więc skąd pochodzą Ziemianie? - Ziemianie to skutek luk w instrukcji. - Nie rozumiem. - Zaraz wyjaśnię. Instrukcja nakazuje całkowitą izolację prze- trwalnika od świata zewnętrznego. Wynika to z kilku powodów. Gdyby zamieszkujący przetrwalnik ludzie dowiedzieli się, że świat, w którym żyją, jest tworem sztucznym- na pewno chcieliby się z nie- go wydostać. Po wydostaniu się na powierzchnię planety stworzyli- by cywilizację techniczną, łatwo zauważalną dla Kae. Wtedy Kae mogliby zaatakować i zniszczyć Ziemię. Otóż w przetrwalniku są miejsca, w których jest zainstalowana aparatura informacyjna. Umieszczono ją tam po to, aby gdy przyjdzie czas, wyjaśniła lu- dziom ich misję, zorientowała w rzeczywistości i udzieliła instruk- cji co do sposobu postępowania. Tymczasem już w drugim pokole- niu wśród mieszkańców przetrwalnika znalazła się para wścibskich inżynierów - mężczyzna o imieniu Adamach i kobieta o imieniu Eve, którzy przypadkowo znaleźli i uruchomili aparaturę. Z aparaturą mam sprzężenie zwrotne, ale zanim zdążyłem transferować się do Oro, wysłuchali już prawie wszystkiego. Poraziłem ich paralizatorem i za- brałem do przetrwalnika, aby się nie wygadali. Instrukcja takiego przypadku nie przewidywała. Nie wiedziałem, co mam z nimi zro- bić. Nie mam bezpośredniej łączności z Alfą, a Otomi przybywają tu raz na pięćset lat. Jakiś czas Adamach i Eve żyli w pobliżu, pod naszym nadzo- rem. Błagali mnie, abym ich wpuścił do Oro, ale to nie było możli- we. Po pewnym czasie uciekli. Nie szukałem ich, i był to błąd. Skrzy- żowali się z tym małpim, myślącym gatunkiem i stworzyli nową rasę Ziemian. Do ubiegłego wieku było wszystko w porządku. Nie znali radia, rakiet nuklearnych. Jako cywilizacja byli w galaktyce niezau- ważalni. Teraz jest już zupełnie źle. Lada moment mogą być zauwa- żeni przez Kae. A wtedy wiesz, co się stanie... - Dobrze, że mi o tym powiedziałeś, ANUS, zgłoszę tę sprawę po powrocie na Alfę. Teraz podaj mi ubranie! Po chwili, ubrany, przejrzałem siew lustrze. Wyglądałem wspa- niale, tak jak powinien wyglądać Otomi, kolejne wcieleni Pierwsze- go Bytu. Talię owinąłem szerokim pasem, haftowanym w złote lwy. Za pas zatknąłem psychon w obudowie imitującej kość słoniową. W psychonie mieściła się cała władza i moc Otomi - miniaturowy fonom do łączności z ANUSEM i generator ultradźwięków, działa- jący zależnie od wytwarzanej częstotliwości, na całą gamę ludzkich odczuć: chwilowy paraliż, strach, szczęście, zachwyt, ekstaza. - Gdzie macie kabinę transferu? - Spytałem ANUSA. - W piwnicy. - Jak z czasem? - Za pięć minut. - Idziemy! Usiadłem w kabinie transferu. Walizkę z osobistymi rzeczami i pa- pierosami wsunięto mi pod siedzenie. Byłem gotowy do transferu. - Rejestrujcie dokładnie przebieg inspekcji! - zaleciłem. - Za- równo wizję, jak i fonię, bo to najistotniejsza część raportu. - Bądź spokojny, Otomi, wszystkiego dopilnuję- obiecał ANUS. - No to bywajcie! Zamknąć drzwi i zaczynać! Transfer nie był przyjemny. W każdym ułamku sekundy jakaś olbrzymia siła rozbijała moje ciało na atomy, ale ja już tego nie czu- łem. Odczułem tylko pierwsze uderzenie. Potem ogarnęła mnie noc. II Łjm aterializowałem się w identycznej kabinie i w tej samej pozy- cji. Wstałem i nacisnąłem przycisk zamka. Drzwi otworzyły się bez- szelestnie. Odsunąłem kotarę i wszedłem do krótkiego korytarza. Wie- działem, że kończy się on automatycznymi drzwiami, do których prowadzą trzy stopnie. Gdy stanąłem na pierwszym, dwuczęściowe drzwi rozsunęły się, a wnętrze świątyni zalało jaskrawe światło. Jed- nocześnie wstrząsnęły nią wybuchy imitujące uderzenia gromu. Zgromadzony tłum padł na twarze. Wyjąłem zza pasa psychon i uruchomiłem generator na zakresie „strach". Skierowałem go na zgromadzonych. Ogarnęło ich przerażenie; wili się na posadzce w pa- roksyzmie lęku. Gromy umilkły. Pod sklepieniem świątyni zadudnił potężny głos: - Jestem tym, który nie ma imienia! Jestem Pierwszym Bytem i Pierwszą Przyczyną, wieczną i doskonałą, bez materii i bez formy. Po raz czterdziesty uchylam zasłonę swej natury i wysyłam do was nieomylnąjedność swego ja- Otomi, który jest mym ludzkim wcie- leniem. Otomi oświeci wasze dusze i umysły wasze. Będzie wśród was, a potem powróci do wieczności. Zabrzmiały potężne trąby. Stopniowo cichły, przechodząc w ła- godną, melodyjną muzykę. Nastawiłem generator na zakres „szczę- ście", a po chwili przesunąłem na „zachwyt". Tłum wpadł w ekstazę. Zewsząd wyciągały się do mnie ręce. Na wszystkich twarzach widniała radość i zachwyt. Z oczu płynęły łzy szczęścia. i /r - Otomi! Otomi! - skandował tłum. Stałem na stopniach sanktuarium i patrzyłem na nich, wodząc po tłumie psychonem. W pobliżu stopni klęczała władczyni Oro, Amate, tuż za nią pięciu asarów - książąt, za nimi trzydziestu amri - dostojników. Z prawej strony Amate klęczał hid - Najwyższy Ka- płan, za nim, według hierarchii, grupa niższych kapłanów. W głębi świątyni wielobarwny tłum mężczyzn i kobiet z kasty Tanę - arystokracji i Siri - rycerstwa. - Witajcie, mieszkańcy Oro! - przywitałem ich wyłączając ge- nerator. - Byt Pierwszy, który jest Pierwszą Przyczyną, to światło, a wasz proces poznania jest iluminacją; osiąganą za pomocą Otomi z gór- nych sfer wieczności. Idee i rzeczy są światłością i ciemnością. Świa- tło i ciemności skłaniają się ku sobie. Droga oczyszczania się z ciem- ności pozwala stopniowo wznosić się do światła. Byt Pierwszy stworzył esencję świetlną. Tej esencji nadał trzy atrybuty: poznanie Pierwszej Przyczyny, poznanie siebie i poznanie tego, co jest istnieniem. Z poznania Pierwszej Przyczyny rodzi się dobro i piękno. Z po- znania siebie rodzi się pragnienie. Z poznania tego, co jest istnie- niem - rodzi się niepokój i tęsknota. Przybywam do was, aby wyjaśnić wam tajemne znaczenie świę- tych ksiąg, bo słowo podobne jest do zasłony. Jestem tu po to, aby spłynęło na was światło poznania. Włączyłem generator na zakres „zachwyt" i chwilę emitowałem, a gdy dotarła już do nich zawarta w mych słowach treść, wyłączyłem. Podnieśli się z klęczek. Amate nieśmiało zbliżyła się do mnie. - Witaj w Oro, Otomi - przywitała mnie. - Jestem władczynią Oro, a twoim najniższym sługą. Przyjmij moje usługi. - Wiem, ty jesteś Amate - odpowiedziałem. - Ty wiesz wszystko, Otomi - stwierdziła z nutą zdziwienia. - Tak - potwierdziłem. - Wiem nawet to, że przygotowaliście powitalną ucztę. Rozkaż, Amate, aby przyniesiono moją lektykę! Skinęła na siudry - sługi i wydała polecenie. W Oro była pogodna noc pełni księżyca. W jego srebrnych pro- mieniach niesiono moją lektykę do stojącego po drugiej stronie je- ziora pałacu Amate. Pochód szedł nadbrzeżnym bulwarem, wysa- dzonym pierzastymi palmami. Za mną niesiono lektyki Amate i asarów. Zatrzymaliśmy się przed frontonem pałacu, strzeżonym przez oddział przybocznej gwardii gwardii Amate, składający się z dziewcząt kasty Siri. Gwardzistki prezentowały broń, oddając honory, a Amate przyjęła mnie na progu pałacu pucharem wina. Taki był obyczaj powitania dostojnego gościa. Wprowadzono mnie do komnaty, gdzie przy niskich stołach sta- ły szerokie łoża. Przy centralnym, rozległym stole stało ich osiem. Jedno z nich szczególnie pięknej roboty. Podszedłem do niego i usiadłem. Zapaliłem papierosa. Zauwa- żyłem, że wywołało to zdziwienie wśród otaczających mnie dostoj- ników, ale nikt nie śmiał o nic pytać. Obok mnie zajęła łoże Amate, pięciu asarów i hid. Z galerii nad komnatą popłynęły ciche tony muzyki. Przy każdym łożu stanął usłużny siudra. Przez drzwi wbie- gła grupa apsar - towarzyszek. Ich strój składał się z przepaski bio- drowej i wieńca kwiatów, zawieszonego na szyi. Sześć apsar podbiegło do mojego łoża. Uklękły, pokornie schy- lając głowy. - Jest ich sześć - zwróciła się do mnie Amate. - Sześć dziewic, każda o innych przymiotach ciała i ducha. Wszystkie są piękne, wy brane z najdoskonalszych cór Oro. Są twoje. Będą osładzać swymi wdziękami, miłościąi młodością twój pobyt tutaj. Wybierzjednąz nich na towarzyszkę do uczty i łoża na dzisiejszą noc. Wstańcie, dziew częta, i zrzućcie opaski. Otomi musi was ocenić, aby wybrać! - rozka zała apsarom. Wstały, a ich opaski opadły na posadzkę. Stały nagie, patrząc na mnie z nadzieją. Były piękne, młode, świeże, ale... - Czy już wybrałeś, Otomi? - spytała po chwili Amate. - Tak. - Która z nich zostanie wyróżniona dzisiejszej nocy? - Amatel Jej oczy zapłonęły, a twarz oblał rumieniec. - Dziękuję, Otomi - wyszeptała. - Będę dzisiaj twoją apsarą. Wstała i zrzuciła szatę. Przez chwilę stała naga, abym mógł oce- nić jej wdzięki. Podniosła jedną z przepasek leżących na posadzce i owinęła ją wokół bioder. Położyła się obok mnie na łożu. Moje apsary stanęły wokół, pełniąc rolę siudrów. Uczta trwała. Wino lało się obficie do pucharów, gwar w kom- nacie wzrastał. Siudrowie zapalili kadzidło, komnatę wypełnił błę- kitny, wonny dym. Jego zapach odurzał i podniecał. Mężczyźni i ko- biety zaczęli tulić się do siebie i całować. Spojrzałem na Amate. Leżała przy mnie nieruchomo, w jej oczach odbijał się blask świateł. Nad nami unosiła się błękitna mgiełka. Była wysoka, dość szeroka w biodrach. Długie włosy koloru kasztana 1 o spadały jej na plecy. Oczy miała zielone, nieco skośne, małe usta, wystające kości policzkowe. Jeśli nie liczyć przepaski, była naga. Jej pełne piersi i brązowa skóra podnieciły mnie. Położyłem rękę na udzie Amate. Drgnęła. Dotknąłem jej piersi. Wstała z łoża i ująw- szy mnie za rękę, pociągnęła za sobą. Minęliśmy kilka komnat, aż doszliśmy do sypialni. Nie wiedziałem, jej, czy mojej? W komnacie paliła się maleńka lampka, nie rozpraszająca panującego w niej mro- ku. Stało tam łoże, na którym zmieściłoby się czworo ludzi. Rozebrałem się i położyłem na łożu z Amate u boku. Milczeli- śmy. Poczułem dłoń Amate na swojej piersi, a potem niżej, na brzu- chu. Jej palce docierały do każdego zakątka mojego ciała. Nie powie- działa przy tym ani słowa. Ja też milczałem. Wsunąłem ręce pod jej ramiona i biodra i przyciągnąłem jądo siebie. Leżałem z twarzą przy- tuloną do jej piersi. Dziwnie pachniała- kadzidłem, dymem i jeszcze czymś podniecającym. Rozchyliłem jej uda i wszedłem w nią. Gło- śno krzyknęła; potem oddychała coraz szybciej i głośniej, aż wreszcie przyciągnęła mnie do siebie z całej siły, wydając przeciągły jęk w na- rastaj ącym spazmie rozkoszy. Pieściłem j ą dalej. Na ramieniu czułem dotyk jej włosów, patrzyłem w jej szeroko otwarte, skośne oczy. Pod ciepłą, miękką skórą czułem ruch mięśni ud i brzucha. Wreszcie - w pa- roksyzmie orgazmu - odkryłem, że nigdy nie miałem takiej kobiety. Zsunąłem się z niej i zasnąłem. Obudziłem się, czując jej rękę na piersi. Podała mi puchar wina. Gdy piłem, nie spuszczała ze mnie oczu. Poczekała, aż skończę i położyła mi rękę na ramieniu, przy- ciągając mnie do siebie. Jej pośpiech był niezrozumiały, ale byłem zbyt podniecony, aby zwlekać. Znalazłem się na niej i w niej. Amate znów krzyknęła, znów dyszała, a potem wydała przeciągły jęk. Za oknami był już świt, gdy zasnąłem po raz drugi. Obudziłem się w pełni dnia. Sprawiły to promienie słońca, wpa- dające przez okna sypialni. Amate już nie było. Przeciągnąłem się leniwie, wspominając minioną noc. Ja, Otomi, czterdzieste wcielenie Pierwszego Bytu, byłem w Oro. Oro jest przetrwalnikiem trzeciej kategorii, typu XHE-87, prze- znaczonym dla ssaków naczelnych. Jest to kula, umieszczona dwa- dzieścia pięć regów pod powierzchnią planety, o średnicy stu dwu- dziestu tysięcy matów, chroniona tetronowym pancerzem, chłodzonym płynnym helem. Przetrwalnik jest całkowicie izolowany od środo- wiska planety. Obieg materii w obwodzie zamkniętym, z wyjątkiem energii, pobieranej termicznie z otaczającej przetrwalnik warstwy planety. Podział wewnętrzny: cztery poziomy wegetatywne. Trzy z nich są przeznaczone na osiedlenie, uprawy roślinne i hodowlę, czwarty - przetwórczo-regeneracyjny. Wszystkie poziomy są połączone systemem wind komunikacyj- nych i wyposażone w system wideo typu KAMT, tworzący sztucz- ne niebo i horyzont. Tyle wiedziałem o Oro z instrukcji. Znałem też fragmentarycz- nie raporty poprzedniej inspekcji, z której wynikało, że Oro zamiesz- kuje około półtora miliona mieszkańców. Istnieje wśród nich po- dział socjalny na cztery kasty: arystokrację - Tanę; rycerstwo - Siri; rzemieślników - Pehu; niewolników - Moo. Każda z-kast zamieszkuje oddzielny poziom: Tanę - poziom pierwszy, czyli Oro; Siri - poziom drugi, czyli Tollan; Pehu - po- ziom trzeci, czyli Anan; wreszcie Moo - poziom czwarty, czyli Iomi. Kastą panującą jest Tanę, która w sojuszu z Siri ujarzmiła kasty Pehu i Moo. Władzę nad wszystkimi poziomami Oro sprawuje wład- ca i Rada Pięciu - Dżama. Niższą instancją, reprezentującą interesy kast Tanę i Siri, jest Rada Trzydziestu - Wataru. Władza jest dzie- dziczna. Rząd dusz sprawuje Najwyższy Kapłan - hid, z podległy- mi mu kapłanami. Obowiązuje religia typu panteistycznego, o za- barwieniu idealistyczno-reinkarnacyjnym. Pozostałe szczegóły, znane mi z analizy raportu mego poprzed- nika, były już nieaktualne. Pięćset lat w życiu ludzkiej zbiorowości to bardzo długi okres. Przybyłem tu po to, aby wiedzę o tej zbioro- wości uaktualnić. Pociągnąłem za taśmę dzwonka, wiszącą nad łóżkiem. Do sy- pialni wbiegły moje apsary. Stanęły rzędem obok łoża, pokornie schy- lając głowy. - Witajcie, dziewczęta! - powiedziałem z miłym uśmiechem. - Musimy uprościć nasze wzajemne stosunki, są zbyt ceremonialne. Chodźcie tutaj i usiądźcie na łożu. Obsiadły mnie wianuszkiem, onieśmielone sytuacją, a ja, wciąż uśmiechając się, aby je ośmielić, zacząłem z nimi rozmawiać. - Moje drogie... moje, bo wczoraj mi was podarowano, a dro- gie, bo jest was tylko sześć, a jesteście cenne. Chcę was lepiej po- znać. Zacznijmy od waszych imion. Jak się nazywasz? - wskazałem na pierwszą z lewej. - Akl - przedstawiła się. Pozostałe też wymieniły swoje imiona: - Akii, Makul, Nur, Sir, Dahr. -Piękne macie imiona. Jak wiecie, ja jestem Otomi, czterdzieste wcielenie Pierwszego Bytu w ludzkim ciele. Jestem więc człowiekiem i odczuwam wszystko tak, jak wy odczuwacie. Muszę jeść, spać, ko- chać. Nic, co ludzkie, nie jest mi obce ani obojętne. Dlatego, gdy je- steśmy sami, nie musimy się silić na ceremonialność, która tak utrud- nia życie. Bądźmy po prostu przyjaciółmi. Inaczej będziemy się zachowywać, gdy znaj dąsie wśród nas osoby obce. Wtedy, ze wzglę- dów prestiżowych, musicie przestrzegać ceremoniału. Zrozumiałyście? - Tak, Otomi! - krzyknęły chórem. - Cieszę się - odpowiedziałem. - A teraz opowiedzcie, w jaki sposób zostałyście moimi apsarami? Chwile szeptały między sobą naradzając się, która ma mówić. Wybrały Sir. - Jeśli pozwolisz, Otomi, to ja opowiem - zwróciła się do mnie. - Mów, słucham. - W roku poprzedzającym przybycie Otomi ogłasza się konkurs na Święte Apsary. W konkursie mogą wziąć udział dziewczyny z kast Tanę i Siri, jest on trójetapowy. Uczestniczki muszą mieć nie mniej niż sie- demnaście, a nie więcej niż osiemnaście lat. Muszą być wysokiego wzrostu, określonej wagi i zupełnie zdrowe. Zazwyczaj do konkursu zgłasza się ponad tysiąc kandydatek. Ponieważ do pierwszego etapu dopuszcza się sto sześćdziesiąt dwie kandydatki, odbywają się elimina- cje wstępne. Pierwszy etap obejmuje: śpiew, opowiadanie, rysunek, ta- niec i gimnastykę. Drugi etap - jazdę konną biegi, pływanie, skoki, strzelanie z łuku i zapasy. Trzeci - wiadomości z historii, teologii, filo- zofii, sztukę masażu, seks teoretyczny i sprawdzian wytrzymałościowy. Do każdego następnego etapu przechodzi trzecia część kandydatek, tak że po trzech etapach pozostaje ich sześć. To właśnie my nimi jesteśmy. - Dzielne z was dziewczyny - pochwaliłem. - Ale powiedzcie mi, tylko szczerze: czy nie żałujecie, że zostałyście apsarami? - Nie, Otomi! - krzyknęły zgodnym chórem. - Otomi - zwróciła się do mnie Sir - zostać Świętą Apsarą to najwyższy zaszczyt, jaki może spotkać dziewczynę. To splendor dla niej i dla całego rodu, a może to nastąpić tylko raz na pięćset lat. Pomyśl, ile trzeba mieć szczęścia, aby wygrać konkurs, a jeszcze dodatkowo, aby się urodzić we właściwym czasie! Wszystkie pra- gną tego zaszczytu. Święta Apsara ma w rodzie głos równy naczel- nikowi. To nic, że nie dotknie jej nigdy żaden mężczyzna. Któż by się ważył na świętokradztwo? Wszystkie głowy chylą się przed nią, gdziekolwiek się znajdzie, a wszystkie oczy patrzą na nią z zazdro- ścią i szacunkiem. Jednego tylko boi się apsara. - Czego? - spytałem zaciekawiony. - Dziewictwa, Otomi, bo to oznacza odrzucenie i pogardę. - Kochane dziewczyny - powiedziałem. - Jeśli tylko będziecie mi wiernie służyć, to przyrzekam wam, że żadna z was nie pozosta- nie dziewicą. Ale nie ma nic za darmo, żądam od was całkowitej lojalności i współpracy. Czy się rozumiemy? - spytałem. - Tak, Otomi - odpowiedziała Sir, która wyraźnie obejmowała przywództwo. - Co rozumiesz, Sir, przez lojalność i współpracę? - Te pojęcia obejmują całkowitą uległość, dyskrecję, opiekę nad tobą, zaspokajanie wszystkich twoich pragnień i potrzeb oraz bez- względne wykonywanie poleceń. - Dobrze to określiłaś, Sir - pochwaliłem dziewczynę. Zarumieniła się ze szczęścia, a ja zwróciłem się do Akl. - Powiedz, mi Akl... a gdybym ci kazał kogoś zabić? - Zabiłabym go, Otomi - odpowiedziała bez wahania. - A twoje sumienie? - Apsara nie ma sumienia. Jej sumieniem jest Otomi - odpo- wiedziała. - Apsara nie ma ojca, matki, rodziny; jej ojcem, matką, mężem, bratem, jest Otomi. Jest dla niej wszystkim i nic nie może być ponad nim. - Mądra z ciebie dziewczyna - pochwaliłem. - A teraz, dziew- częta, gdy już wszystko sobie wyjaśniliśmy, mam dla was dwa pole- cenia: po pierwsze, przeprowadźcie losowanie, w jakiej kolejności będziecie spały w moim łóżku. Myślę, że tak będzie sprawiedliwie. Gdybym ja zdecydował, byłybyście o siebie zazdrosne, no i mogły- byście mnie posądzić, że niektóre faworyzuję. Dla mnie jesteście jednakowo piękne. Druga sprawa: czy jadłyście już śniadanie? - Nie - brzmiała odpowiedź. - Nie bardzo to rozumiem. Czy chcecie, abym umarł wraz z wa- mi z głodu? Zarządzam tu, w tej sypialni, wspólne śniadanie! Wy- konać w ciągu piętnastu minut! Rzuciły się do drzwi, o mało nie wyrywając ich z futryną. Uśmiechnąłem się. Dziewczyny jak iskry, pomyślałem. Sama śmietanka, córy Oro. Nic dziwnego, po takich eliminacjach... Są wszechstronnie uzdolnione, mogą więc być mi bardzo przydatne, jeśli je odpowiednio ukształtuję. Apsary powróciły po kilku minutach z zastawą i ogromnym wyborem potraw. Zasiedliśmy wokół łoża. Dziewczęta odprężyły się, szczebiotały i chichotały. W końcu nie można być cały czas Świętą Apsarą, gdy ma się osiemnaście lub dziewiętnaście lat. - Chcę poznać bliżej waszą społeczność, interesują mnie plo- teczki o różnych wysoko postawionych osobach. Co na przykład sły- szałyście o Amate? - O Amate nie plotkują zanadto - podjęła temat Akii. - Jest taka jedna opowieść, powtarzana szeptem, o tym, j ak zagarnęła władzę w Oro. - To może być ciekawe. Opowiedz! - Gdy umierał ojciec Amate, stary władca Anaterasu, wezwał do siebie swoje dzieci: synów Rata i Iku oraz córkę Amatę. Gdy stanęli przed nim, powiedział: „Ty, Rat, weźmiesz za żonę Amate, bo nie ma w Oro nikogo innego godnego naszej krwi, i będziesz panował nad trzecim i czwartym poziomem. Taka jest moja wola i tak się stanie!". Powiedział tak i zakończył życie. Rat poślubił Amate i miesiąc po ślubie nagle umarł. Amate poślubiła drugiego brata, Iku, który też wkrótce zmarł. Posądza się Amate o otrucie obu braci. Została w ten sposób niepodzielną władczynią Oro. - Ciekawe, ile jest prawdy w tej opowieści? - spytałem, myśląc o Amate. - Być może cała jest zmyślona - odpowiedziała Sir. - Nikt nie zna szczegółów ani okoliczności. Plotka jest tylko plotką. Może, pomyślałem. - Koniec leniuchowania, dziewczyny, muszę zabrać się do pra- cy - powiedziałem, zapalając papierosa. - Przygotujcie kąpiel! - Co to jest, Otomi? - spytała Dahr, wskazując papieros. - To specjalny gatunek kadzidła, które wchłaniam, aby nie opu- ściła mnie moja boskość - skłamałem gładko. - Czy bez tego kadzidła nie byłbyś boski? - Byłbym boski, ale zły. Kadzidło powoduje, że jestem dobry. - Co z kąpielą, dziewczęta? - Już gotowa. Chodź, Otomi, wykąpiemy cię. - Sam potrafię to zrobić. - Nie możesz się sam kąpać, to nasz przywilej. Taki sam, jak golenie, strzyżenie, masaż i inne zabiegi, dotyczące twojego boskie- go ciała. Nie krzywdź nas, Otomi. Skapitulowałem. Po kąpieli i masażu udałem się do komnaty przyjęć, gdzie już czekał Najwyższy Kapłan - hid. Czułem się jak młody bóg. Na mój widok hid ukląkł i pokornie pochylił głowę. - Witaj, hidzie! - powitałem go. - Cieszę się, że przyszedłeś, miałem już po ciebie posłać. Powstań i usiądź, nie przystoi rozma- wiać w tej pozycji! - Pobłogosław mnie, Otomi - poprosił. - To pokrzepi moją duszę. Wyjąłem zza pasa psychon i na zakresie „zachwyt" skierowa- łem go na hida. Ogarnęła go ekstaza, twarz się mu rozpromieniła, oczy rozbłysły, zapłakał łzami szczęścia. -Usiądź, hidzie! - przerwałem seans. - Chcę z tobą porozma- wiać o sprawach wiary. Muszę sprawdzić, czy obowiązujące zasady religijne nie zostały przez was wypaczone. Usiadł posłusznie na wskazanym krześle i zaczął mówić cichym głosem: - Na początku wszechrzeczy - powstał Byt Pierwszy. Powstał on z Pierwszej Przyczyny, wiecznej i doskonałej... Mówił monotonnym, usypiającym głosem o tym, co doskonale znałem. Usadowiłem się wygodnie w krześle i udawałem, że słu- cham. Myślałem o apsarach i o Amate. Hid przemawiał bardzo dłu- go. Wreszcie skończył. - Czy wszyscy w waszym społeczeństwie znają zasady wiary, czyli batin? - spytałem. - Nie, Otomi - odpowiedział. - Nasz lud dzieli się na wtajemni- czonych i nieświadomych. - Dlaczego nie wtajemniczyliście wszystkich? - Wtajemniczyliśmy kasty: Tanę i Siri. Pehu i Moo to ciemni ludzie. Batin nie może być przekazany wszystkim; boimy się, żeby nie został źle zrozumiany i żeby go nie nadużywano. - Czy wszyscy z kast Tanę i Siri uznają batin? Zawahał się na chwilę. - Jest grupa z kasty Tanę, która odrzuca batin. - Kto do niej należy? - Z reguły ci, którzy sprawują najwyższą władzę, książęta i do- stojnicy, ale także niektórzy zwykli Tanę. - Co oni twierdzą? - Grupa nazywa się Mada - materia. Ci nieprawowierni mate- rialiści odrzucają wiarę w Byt Pierwszy i Pierwszą Przyczynę. Nie wierzą w stworzenie przez Byt Pierwszy wszechświata, w prawo jedności istnienia. Odrzucają dogmat o stworzeniu bytu, czasu i ma- terii. Wszystkie procesy zachodzące w przyrodzie przypisują pra- wom natury. Uznająjedynie materializm i naturalizm. Ich doktryną etycznąjest zaznanie w życiu jak najwięcej rozkoszy. Twierdzą, że celem istnienia jest wszystko to, co przyjemne, a głównym moty- wem działania powinno być uniknięcie przykrości i bólu. - Ilu ich jest? - spytałem. - Niezbyt wielu, może dwieście osób, ale są potężni, mają władzę. - Czy nikt im się nie przeciwstawia? - Nie ma tu takiej siły. - A Amate? - Amate? - zawahał się. - Myślę, że Amate j est pod ich wpływem. - Należy do Mady? - Nie. Nie w dosłownym sensie. Zauważyłem, że się zmieszał. - Mów prawdę! - zawołałem. - Sądzę, że Amate nic nie może. Ma tylko pozorną władzę. To Mada jest władcą Oro. Ona jest ich więźniem. Zaskoczył mnie. Tego się nie spodziewałem. - To aż tak daleko zaszło? - Tak, Otomi. Takie jest moje zdanie i obym się mylił. -Na razie nic ci nie mogę obiecać, ale przemyślę problem Mady. Odejdź w pokoju hidzie - zakończyłem podnosząc się z krzesła. Hid wyszedł. Należało się zastanowić nad uzyskanymi od niego informacjami. Atmosfera wokół mnie zaczęła się zagęszczać. Byłem wysłannikiem i wcieleniem Pierwszego Bytu. Istniejąca grupa orto- doksyjnych materialistów, władających za pośrednictwem bezwolnej Amate, na pewno nie pogodzi się z moim pobytem w Oro. Moje obja- wienie się w Oro było sprzeczne z ich doktryną i krzyżowało im pla- ny. Byłem dla nich zagrożeniem ideologicznym i politycznym. W tym układzie sił wniosek mógł być tylko jeden - likwidacja Otomi. Już wczoraj, w trakcie powitalnej uczty, zastanowił mnie jeden szczegół. Przy honorowym stole, wbrew zasadom ceremonii powitania, legło pięciu asarów i hid. A przecież przy tym stole mieli prawo spoczywać wyłącznie Otomi i Amate. Prawdopodobnie hida zaproszono dla ka- muflażu, a asarowie pilnowali Amate. Pewnie bali się, aby się z czymś nie wygadała, nie ostrzegła mnie. Mogła to wprawdzie zrobić w nocy, ale wtedy też nic nie mówiła. Dlaczego? Wniosek był prosty - w sy- pialni i w pozostałych komnatach jest podsłuch. Zadzwoniłem. Weszła Dahr. - Zbierz apsary! - poleciłem. - Pójdziemy na spacer, chcę po znać Oro. Wyszliśmy na pałacowy dziedziniec o wspaniałej architekturze. Otaczały go smukłe kolumny, podtrzymujące arkady rzeźbione w sub- telną ażurową koronkę. Pośrodku dziedzińca dwanaście wspiętych na tylne nogi koni otaczało okrągłą fontannę. - Pięknie tu - wyraziłem swój zachwyt. - Zaprowadźcie mnie teraz do pałacowych ogrodów. Szliśmy zwartą grupą, a za nami, w niewielkiej odległości, posu- wało się czterech ahlów - żołnierzy. Była to moja urzędowa ochrona. Ogrody pałacowe były bujne i zadbane. Aleje strzyżonych buksz- panów i cisów, tarasy i sadzawki, gęste gaje i bambusowe zarośla. Usiedliśmy na ławce w cieniu wielkiego drzewa. Widząc to, ahlo- wie zatrzymali się w sporej odległości. - Moje drogie - zacząłem. - Musimy poważnie porozmawiać, ale proszę, odzywajcie się cicho. Powiedzcie mi, czy w czasie po- przedzającym moje przybycie do Oro, lub teraz, ktoś rozmawiał z wa- mi o mnie? - Tak - potwierdziła Sir. - Wszystkie byłyśmy wezwane przez Dżamę i zobowiązano nas do udzielenia o tobie informacji. - Czy od momentu mojego przybycia aż do tej chwili pytali was o mnie? - Jeszcze nie. - A gdy was wezwą, jak zamierzacie się zachować? - Nic im nie powiemy. w - To byłby błąd. Będziecie ich informować, ale fałszywie. Zro- zumiałyście? - Tak, Otomi. Wprowadzimy ich w błąd. - Właśnie o to mi chodzi! - Przepraszam, Otomi, ale jest w tym dla nas coś niejasnego - odezwała się Sir. - Czy możesz nam to wytłumaczyć? Zastanowiłem się. Nie byłem ich pewien, ale wiedziałem, że jeśli nie będą lojalne, to i tak przegram. Musiałem na nie postawić. Działając samotnie nie miałem żadnych szans. - Asarowie chcą mnie zamordować - powiedziałem cicho. - W moich apartamentach jest ciągły podsłuch. Muszę się bronić. Li czę tylko na was. Oszołomiła je ta wiadomość. Otoczyły mnie kołem, jakby chciały osłonić mnie własnymi ciałami. - Jak mamy cię chronić, jak ocalić? Jesteśmy tylko dziewczęta mi. Jeśli trzeba będzie oddać za ciebie życie, to je oddamy, ale po wiedz, co mamy robić? - pytała walcząc ze łzami Sir. - Jeśli będziecie mi wierne, poradzimy sobie z asarami. Ja je- stem Otomi, a was jest sześć. To duża siła. Wykonujcie tylko moje polecenia. Wiem, co należy robić - odpowiedziałem. - Dysponuj nami, będziemy ci wierne aż do śmierci - powie- działa Dahr. - Słuchajcie, dziewczęta - zmieniłem temat. - Na pewno w tych ogrodach są jakieś budowle. Musicie się rozejrzeć. Potrzebny nam budynek o grubych murach, okratowanych oknach i dość obszernym, aby można było w nim zamieszkać. W pałacu nie możemy pozostać, za duże ryzyko. Gdy teraz tam wrócimy, na razie w sprawach taj- nych będziemy się porozumiewać na piśmie lub gestami. Poza tym zachowujmy się i rozmawiajmy jakby nic się nie stało. Musimy stwo- rzyć pozory normalności. Pamiętajcie, wróg słucha! - Kiedy mamy poszukać budynku? - spytała Nur. - Musicie to załatwić przed zapadnięciem zmroku. Jeśli macie jeszcze jakieś pytania, to słucham. Pytań nie było. - Stańcie wokół mnie, tak aby ahlowie mnie nie widzieli - zwró ciłem się do dziewcząt. Uruchomiłem fonom zainstalowany w psychonie. Zgłosił się ANUS. - Posłuchaj, ANUS! Potrzebuję natychmiast broni palnej. - Wykluczone, Otomi! Przecież wiesz, że wprowadzenie broni palnej do przetrwalnika jest zabronione przez instrukcję! - Zaistniał stan zagrożenia! Chcą mnie zamordować! Przeczy- taj załącznik do instrukcji numer KZ-54. W takim przypadku uchyla się zakaz. - Tak, masz rację - potwierdził po chwili. - Jakiej broni potrze- bujesz? - Potrzebne mi wyposażenie na dziesięć, dwanaście osób. Pi- stolety maszynowe, zwykłe, ręczny karabin maszynowy, granatnik bezodrzutowy, odpowiedni zapas amunicji, granaty ręczne. Poza tym lornetka, dziesięć fonomów, dwadzieścia ostrzegaczy biologicznych z centralką. Nie zapomnij o latarkach, środkach opatrunkowych i me- dykamentach. - Kiedy mam to wszystko dostarczyć? - Transfer dzisiaj o północy! - Wykonam - odpowiedział ANUS. Apsary patrzyły na mnie z lękiem, w Oro nie znano radia. - Nie bójcie się, dziewczęta - uspokoiłem je. - Musicie się przy