4734

Szczegóły
Tytuł 4734
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4734 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4734 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4734 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STEVEN BRUST YENDI Wst�p Kiedy by�em m�ody, uczono mnie, �e ka�dy obywatel Imperium rodzi si� w jednym z siedemnastu wielkich Dom�w bior�cych swe nazwy od zwierz�t. Uczono mnie, �e ludzie tacy jak ja, "pochodz�cy ze Wschodu", to nic niewarte �miecie. Uczono mnie, �e mamy tylko dwie mo�liwo�ci zostania obywatelami Imperium i doj�cia do czego� - albo z�o�y� przysi�g� lenn� kt�remu� lordowi i do��czy� do ch�opstwa w Domu Teckli, albo - tak jak m�j ojciec - kupi� sobie tytu� szlachecki w Domu Jherega. Potem dorobi�em si� jherega, wyszkoli�em go i zaj��em si� odciskaniem w�asnego �ladu na ciele dragaeria�skiego spo�ecze�stwa. Kiedy przyby�o mi lat i do�wiadczenia, przekona�em si�, �e wi�kszo�� tego, czego mnie uczono, to k�amstwa. Cykl Feniks ponownie rozpada si� w kurz, Smok gro�ny na ��w wyrusza ju�. Lyorn dzi� warczy, opuszcza r�g, Przed tlassy snami umyka wr�g Soko�a na niebie znak wartownika, Dzur cieniem przez noc przenika. Issola uderza zdradziecko i cicho, Tsalmoth jak �yje, wie tylko licho. Yalista na zmian� niszczy i stwarza, Cichy iorich zna, nie powtarza, Jhereg tym �yje, co ma po innych, Chreotha plecie sie� na niewinnych. Yendi wystrzela zab�jczym splotem, Jhegaala co robi, dowiesz si� potem. Athyra w my�li milczkiem si� wkrada, Strachliwa teckla w trawach jak zjawa. Orka przemierza podmorskie gaje, A szary Feniks z popio��w wstaje. Rozdzia� 1 "Nie pokazuj si�, na wypadek gdyby zrobi�o si� naprawd� niemi�o" Kragar twierdzi, �e �ycie jest jak cebula, z czym si� zgadzam, ale obaj rozumiemy przez to co innego. Jemu chodzi o to, �e przechodzi si� kolejno przez wszystkie warstwy, jakby obieraj�c je, a� dociera si� w ko�cu do samego �rodka - i tam nic nie ma. Nie m�wi�, �e nie ma w tej kwestii racji, ale przez te wszystkie lata, kiedy m�j ojciec mia� restauracj�, nigdy nie obiera�em cebuli, zawsze j� kroi�em. Dlatego analogia Kragara �rednio do mnie trafia. Kiedy por�wnuj� �ycie do cebuli, mam na my�li to, �e je�li si� z nim nic nie zrobi, to si� po prostu zepsuje. W tym sensie mo�na je por�wna� z ka�dym warzywem. Cebula ma jednak pewn� specyficzn� cech� - mo�e zacz�� si� psu� od zewn�trz i od wewn�trz. Dlatego spotyka si� takie, kt�re wygl�daj� normalnie, a s� od wewn�trz zepsute, albo takie, na kt�rych wida� plamk�, ale je�li si� j� wytnie, okazuje si�, �e reszta jest zdrowa. Mo�e cebula nie ma najlepszego smaku i podczas jedzenia �zy staj� w oczach, ale taka ju� jej uroda. Lordowie z Domu Dzura uwa�aj� si� za kucharzy wycinaj�cych zepsute cz�ci cebul, tyle �e nader rzadko potrafi� rozr�ni� dobr� cebul� od zepsutej. Lordowie z Domu Smoka s� dobrzy w wyszukiwaniu zepsutych miejsc, ale kiedy takie znajd�, maj� sk�onno�� do wyrzucania ca�ego koszyka. Lord z Domu Soko�a zawsze znajdzie zepsute miejsca i b�dzie si� przygl�da�, jak cebul� z tak� plamk� si� gotuje i zjada, po czym pokiwa g�ow� z min� m�wi�c� "to by�o do przewidzenia", widz�c, jak jedz�cy krzywi si� i pluje. Je�liby go zapyta�, dlaczego nic nie powiedzia�, bardzo si� zdziwi i wyja�ni, �e nikt go o to nie pyta�. Mo�na tak przeanalizowa� wszystkie domy, tylko po co? W Domu Jherega nikogo nie obchodz� takie plamki - my nie zajmujemy si� kuchni�, my sprzedajemy cebule. Mnie natomiast od czasu do czasu rozmaite osoby p�ac� za usuni�cie takiej w�a�nie plamki. Dzi�ki tej dzia�alno�ci zarobi�em w�a�nie trzy tysi�ce dwie�cie imperiali w z�ocie i dla odpr�enia uda�em si� w odwiedziny do Czarnego Zamku, gdzie trwa praktycznie nieustaj�ce przyj�cie. Poniewa� znajduj� si� na li�cie p�ac w�a�ciciela - lorda Morrolana - jako konsultant do spraw bezpiecze�stwa zamku, mam otwarte sta�e zaproszenie. Kiedy m�j �o��dek uspokoi� si� po teleportacji i wkroczy�em do zamku, podesz�a do mnie lady Teldra wyst�puj�ca w roli komitetu powitalnego. Drog� do sali bankietowej odnalaz�em ju� samodzielnie i stan��em w drzwiach, przygl�daj�c si� t�umowi go�ci w poszukiwaniu znajomej twarzy. Nie musia�em d�ugo szuka�, by zauwa�y� wysok� posta� Morrolana. Ruszy�em ku niemu. Go��mi byli wy��cznie Dragaerianie - by�em tu jedynym cz�owiekiem, tote� przyci�ga�em uwag�. Ci, kt�rzy mnie nie znali, komentowali to rozmaicie - rozs�dni po cichu, g�upi g�o�no. A powod�w mieli sporo - nie do��, �e by�em jedynym cz�owiekiem, to r�wnie� jedynym przedstawicielem Domu Jherega, a na dodatek w�a�cicielem �ywego Jherega imieniem Loiosh, kt�ry siedzia� mi na ramieniu i z w�a�ciw� gadom oboj�tno�ci� przygl�da� si� obcym. - Mi�e przyj�cie - powita�em Morrolana. - Tak? - wtr�ci� telepatycznie Loiosh. - To gdzie p�misek zdech�ych teckli? - Zamknij si� z �aski swojej. - Dzi�ki za uznanie, Vlad. Mi�o mi, �e wpad�e� - odpar� uprzejmie Morrolan. On ju� taki jest. I mam mocne podejrzenia, �e nic na to nie mo�e poradzi�. Podeszli�my do sto�u, przy kt�rym jeden z jego s�u��cych nalewa� do niewielkich szklaneczek odrobin� rozmaitych win, jednocze�nie komentuj�c ich zalety i zastosowanie. Wzi��em naczynie z czerwonym darloscha�skim i spr�bowa�em. By�o mile cierpkie, ale znacznie lepsze by�oby sch�odzone. To naturalnie nikomu tu nawet do g�owy nie przysz�o, ale c�: Dragaerianie nie znaj� si� na winach... - Dobry wiecz�r wam obu - us�ysza�em za plecami i pospiesznie odwr�ci�em si�, k�aniaj�c r�wnocze�nie. Nie by�o sensu by� nieuprzejmym wobec Aliery e'Kieron, kuzynki Morrolana i aktualnego nast�pcy tronu z ramienia Domu Smoka, poniewa� zawsze by�a wobec mnie uprzejma i mi�a, cho� dot�d nie mia�em poj�cia dlaczego. Morrolan tak�e si� uk�oni� i z u�miechem uj�� jej d�o�. Ja te� si� u�miechn��em i spyta�em: - Dobry wiecz�r. Mia�a� ju� jaki� pojedynek? - Sk�d wiesz? - Nie wiem, �artowa�em. Rzeczywi�cie pojedynkowa�a� si� dzi�? - Dzi� nie, ale jestem ju� um�wiona na jutro. Jaki� cham niemyty z Domu Dzura bezczelnie komentowa� to, jak chodz�. - Jak si� nazywa ten pechowiec? - spyta�em, robi�c zbola�� min�. - Poj�cia nie mam. - Aliera wzruszy�a pogardliwie ramionami. - Jutro si� dowiem. Morrolan, widzia�e� mo�e Sethr�? - Nie. Podejrzewam, �e jest w G�rze Dzur. Mo�e zjawi si� p�niej. To co� wa�nego? - Niespecjalnie. Wydaje mi si�, �e wyizolowa�am nowy gen recesyjny w e'Mondaar. To mo�e poczeka�. - Ciekawe - zainteresowa� si� Morrolan. - B�dziesz uprzejma mi o tym opowiedzie�? - Nie jestem pewna, czy... - zacz�a Aliera i oboje odeszli. To jest Morrolan odszed�, a Aliera odlewitowa�a. By�a najni�sz� Dragaeriank�, jak� zna�em - mo�na by�o j� nawet wzi�� za wyj�tkowo wysok� przedstawicielk� mojego gatunku. Poniewa� takie pomy�ki nieodmiennie j� irytowa�y, nosi�a d�u�sze suknie i zamiast chodzi�, lewitowa�a nad pod�og�, co ukrywa�a ci�gn�ca si� po niej suknia. Mia�a te� z�ote w�osy i zielone oczy - z zasady zielone. Oraz miecz d�u�szy od niej samej, kt�rego tym razem nie zabra�a ze sob�. Kiedy oddalili si� wystarczaj�co, po��czy�em si� z Imperialn� Kul� i �ci�gn��em troch� energii, przy u�yciu kt�rej magicznie och�odzi�em swoje wino. Smakowa�o znacznie lepiej. Rozejrza�em si� i stwierdzi�em, �e zrobi�o si� nudno. Popatrzy�em na Loiosha i poinformowa�em go telepatycznie: - Loiosh, mamy problem. Problem jest nast�puj�cy: jak by tu si� z kim� przespa� tej nocy. - Stary zbere�nik. - Nie prosz� o komentarze, tylko o rad�! - C�, nie wiem, co dla w�a�ciciela czterech burdeli... - Stwierdzi�em, �e nie lubi� bywa� w burdelach. - O?! A co si� sta�o? - Nie zrozumiesz. - Na pewno. Jak mi nie powiesz... - Prosz� bardzo. Seks z Dragaeriank� to prawie zoofilia. A z dziwkami... p�acenie za to to ju� czysta perwersja. - Przecie� nie p�acisz. - Nie o to chodzi... m�wi�em, �e nie zrozumiesz. - Pewnie. Tak jak nie zauwa�am, �e kiedy kogo� zabijesz, robisz si� strasznie napalony, tak? - Ano robi� si� - przyzna�em samokrytycznie. - Na to jest prosty spos�b: szefie, potrzebujesz �ony. - Wypchaj si�. Albo jeszcze lepiej id� se do Bramy Umar�ych. - Ju� raz tam byli�my. Pami�tasz? - Pami�tam. I pami�tam te�, jak pr�bowa�e� si� przystawia� do tej wielkiej samicy. - Szefie! Tylko znowu nie zaczynaj! - To przesta� mi dawa� g�upie rady w kwestii po�ycia seksualnego. - Sam zacz��e�! I to ma by� wdzi�czno��! Poniewa� nie by�o sensu tego komentowa�, da�em spok�j i zaj��em si� winem. Po chwili poczu�em owo specyficzne wra�enie, jakby co� natarczywie chcia�o mi si� przypomnie�, co oznacza�o po prostu, �e kto� pr�buje nawi�za� ze mn� kontakt telepatyczny. Poszuka�em czym pr�dzej spokojnego k�ta i pozwoli�em, by nawi�za�. - Jak impreza, szefie? - �rednia, Kragar. Co si� porobi�o, �e nie mo�e poczeka� do rana? - Gwardia przys�a�a umy�lnego z pytaniem, czy szef nie chce si� zaci�gn��. - Cholernie �mieszne. Pyta�em powa�nie. - Powa�nie to jest tak: czy otworzyli�my nowy salon gier na Malak Circle? - Oczywi�cie �e nie, inaczej dawno bym o tym wiedzia�. - Tak mi si� wydawa�o. No to mamy problem. - Rozumiem. Jaki� cwaniaczek liczy� na to, �e nie zauwa�ymy? Czy kto� pr�buje si� wepchn��? - Wygl�da profesjonalnie, szefie. I ma ochron�. - Ilu? - Trzech. Znam jednego: chodzi� na "robot�". - Aha. - I co? - Wiesz, co si� robi w nocniku, kt�rego par� dni si� nie opr�nia? - Nie wiem. Bo co? - Jak go opr�nisz, na dnie zostaje taki g�wniany osad. - No... I co? - No to ja w�a�nie mam takie samo odczucie, jak patrz� na takie pozosta�o�ci i s�ysz� o takich pr�bach. - Aha, rozumiem! - Zaraz si� zjawi�. Morrolana znalaz�em w k�cie pogr��onego w rozmowie z Alier� i wysok� Dragaeriank� o rysach wskazuj�cych na pochodzenie z Domu Athyry, ubran� w le�n� ziele�. Od pierwszego momentu spogl�da�a na mnie z g�ry: dos�ownie i w przeno�ni. Czasami bycie cz�owiekiem i nale�enie do Domu Jherega bywa frustruj�ce - Dragaerianie gardz� tob� jak nie z obu powod�w, to na pewno z jednego z nich. - Vlad - przedstawi� nas Morrolan. - To Adeptka w Zieleni. Adeptko, oto baronet Vladimir Taltos. Kiwn�a mi g�ow� ledwie zauwa�alnie, wi�c wykona�em dworski uk�on a� do przeci�gni�cia wierzchem d�oni po pod�odze i oznajmi�em uprzejmie: - Pani, jestem r�wnie zachwycony poznaniem pani co pani poznaniem mnie. Prychn�a dystyngowanie i odwr�ci�a wzrok. W oczach Aliery b�ysn�y radosne ogniki. Morrolan wygl�da� na zmartwionego, lecz po sekundzie wzruszy� ramionami. - Adeptka w Zieleni... - powiedzia�em z namys�em. -C�, to wiele m�wi�ce... nigdy nie spotka�em �adnej przedstawicielki Domu Athyry, kt�ra nie by�aby adeptk�, za� co do zieleni, ci�nie mi si� na usta stary dowcip w formie pytania: jakie s� dwa najstarsze zawody i dlaczego ich przedstawicielki ubieraj� si� na zielono... - To chyba wystarczy, Vlad - wtr�ci� si� Morrolan. -A ona nie jest... - Przepraszam. Tak w og�le to chcia�em ci tylko powiedzie�, �e w zwi�zku z nieoczekiwanymi wypadkami jestem zmuszony ci� opu�ci� - przerwa�em mu i doda�em pod adresem Adeptki: - Jest mi niewypowiedzianie przykro, moja droga, �e musz� ci zrobi� co� takiego, ale mam nadziej�, �e nie zrujnuje ci to ca�kowicie reszty wieczoru. Zaszczyci�a mnie spojrzeniem, u�miechn�a si� s�odko i spyta�a: - Nie chcia�by� zosta� �ab�? - Loiosh sykn��. A ja przygotowa�em niepostrze�enie Spellbreakera i odpar�em: - W r�wnym stopniu co ty... - Prosi�em, aby� przesta�, Vlad - przerwa� mi ostro Morrolan. No to przerwa�em. - W takim razie pa�stwo wybacz�, �e ich po�egnam -powiedzia�em z lekkim uk�onem. - Skoro musisz... - Morrolan jak zwykle zachowa� si� na poziomie. - Daj mi zna�, gdybym m�g� ci jako� pom�c. Skin��em g�ow� i odszed�em. Pechowo dla niego mam dobr� pami�� i zapami�ta�em t� propozycj�. Najwi�ksz�, wr�cz podstawow� r�nic� mi�dzy Dragaerianami a lud�mi bynajmniej nie jest to, �e oni s� wy�si czy silniejsi - jestem �ywym dowodem na to, �e wzrost i si�a nie s� a� takie istotne. Ani te� to, �e �yj� �rednio dwa do trzech tysi�cy lat, a my - pi��dziesi�t do sze��dziesi�ciu - w kr�gach, w kt�rych si� obracam, i tak nikt nie spodziewa si� umrze� ze staro�ci. I nawet nie to, �e oni maj� wrodzone po��czenie z Imperialn� Kul�, dzi�ki czemu mog� u�ywa� magii. Ludzie (tacy jak m�j zmar�y a nie op�akiwany tatu�) mog� kupi� sobie tytu� w Domu Jherega albo z�o�y� przysi�g� jakiemu� arystokracie, przenie�� si� na wie� i zosta� cz�onkiem Domu Teckli. Oba sposoby zapewniaj� zostanie obywatelem Imperium i uzyskanie po��czenia. Z tym �e pierwszy jest znacznie przyjemniejszy. Najwa�niejsz� r�nic� (przynajmniej dla mnie) jest to, �e Dragaerianin mo�e teleportowa� si� bez �adnych sensacji �o��dkowych i to dowoln� liczb� razy w kr�tkim czasie. I jest to jedyne, czego im zawsze zazdro�ci�em. Zjawi�em si� na ulicy przed biurem prawie got�w zwymiotowa� i to mimo �e samego teleportu dokona� jeden z mag�w Morrolana. Wiem, �e mam wybitnie czu�y �o��dek i nie jestem zbyt dobrym magiem, dlatego je�li mog�, staram si� nie teleportowa� samodzielnie. Twarde l�dowanie z zasady nie pomaga przy k�opotach z �o��dkiem. Poczeka�em, a� ochota na zwrot ostatniego posi�ku mi przejdzie, i by si� g�upio nie gapi� w �cian�, rozejrza�em si� po znajomej okolicy. Moje biuro mie�ci�o si� przy Copper Lane, na ty�ach niewielkiego salonu gry dzia�aj�cego na zapleczu psychodelicznej zielarni. Sk�ada�o si� z trzech pomieszcze�: sekretariatu, w kt�rym urz�dowa� Melestav, m�j sekretarz-recepcjonista-ochroniarz w jednej osobie, gabinetu Kragara i mojego. Ka�dy wchodz�cy trafia� do sekretariatu; gabinet Kragara i archiwum znajdowa�y si� na prawo, m�j na wprost. W sekretariacie sta�o du�e biurko i cztery wygodne krzes�a, w pokoju Kragara biureczko i jedno niewygodne krzes�o (na wi�cej miejsca nie by�o), w moim za� biurko �redniej wielko�ci, obrotowy fotel i dwa normalne fotele, z czego jeden przy samych drzwiach. By�o to zwyczajowe siedzisko Kragara, ilekro� si� u mnie zjawia�. Wszed�em, powiedzia�em Melestavowi, �eby poinformowa� Kragara o moim powrocie, i z ulg� klapn��em w sw�j fotel. I czeka�em. - Szefie? - rozleg�o si� po paru minutach. - Co?... Aha! - westchn��em, widz�c go w fotelu: zn�w w�lizn�� si� nie zauwa�ony. Co prawda Kragar twierdzi�, �e nigdzie si� nie w�lizguje i nie robi tego z premedytacj�, tylko ma w sobie co� takiego, �e nikt go nie zauwa�a, ale nie jestem do ko�ca pewien, czy mu w tej kwestii wierzy�. - Czego si� dowiedzia�e�? - od razu przeszed�em do rzeczy. - Niczego ponad to, co ju� ci powiedzia�em telepatycznie. - Dobrze. No to idziemy przysporzy� komu� strat. - Obaj? - Nie. Nie pokazuj si�, na wypadek gdyby zrobi�o si� naprawd� niemi�o. - Jasne. Wychodz�c, przeczesa�em d�oni� w�osy, dzi�ki czemu przesun��em lew� r�k� po skraju peleryny, sprawdzaj�c, czy rozmaite elementy uzbrojenia s� na miejscu, po czym poprawi�em ko�nierz, robi�c to samo. Zadowolony skierowa�em si� do drzwi. Po wyj�ciu na ulic� rozejrza�em si� szybko - wsz�dzie spok�j i nic podejrzanego, tote� spokojnie skr�ci�em w lewo i pow�drowa�em ku oddalonemu o p�torej przecznicy Malak Circle. Copper Lane jest do�� szerok� ulic� - tak� na p�tora wozu - ale budynki stoj� przy niej ciasno upakowane, a wi�kszo�� ma okna tylko na pi�trze. Malak Circle to rondo z fontann� w �rodku - nie dzia�aj�c�, odk�d si�gam pami�ci�. Na rondo wychodzi Copper Lane, z lewej Lower Kieron Road, a z prawej najszersza ze wszystkich Kieron Road. - Dobra, Kragar - o�wiadczy�em - gdzie... Kragar? - Prosto przed tob�. - Ty nie r�b takich numer�w, bo ci� kiedy� stratuj�. Gdzie to jest? - Pierwsze drzwi na lewo od tawerny Fountain. W g�r� schodami i na prawo. - Dobra. Uwa�aj na wszystko. - Jasne. - Loiosh, spr�buj znale�� jakie� okno. Je�li ci si� nie uda, b�d� w pobli�u. - Ju� si� robi, szefie. Loiosh odlecia�, ja za� wspi��em si� po w�skich, pozbawionych por�czy schodach na pi�tro, wzi��em g��boki oddech i zaklaska�em. Drzwi otworzy�y si� natychmiast. Stan�� w nich szeroki w barach i mierz�cy prawie siedem i p� stopy olbrzym z d�ugim rapierem przy boku, ubrany w czer� i szaro�� - barwy Domu Jherega. Spojrza� na mnie z g�ry i oznajmi� �rednio uprzejmie: - Przykro mi, W�saty. Tylko dla ludzi. Niekt�rzy Dragaerianie maj� dziwne k�opoty z rozr�nieniem, kto tu rzeczywi�cie nale�y do gatunku ludzkiego, zw�aszcza je�li chodzi o u�ycie liczby mnogiej. Wyzywanie od "W�satego" ma�o mnie wzrusza�o - poniewa� Dragaerianie nie mog� nosi� br�d czy w�s�w z powodu braku ow�osienia w tych rejonach twarzy, nazywaj� tak cz�sto wszystkich ludzi p�ci m�skiej. Dlatego specjalnie zapu�ci�em i piel�gnowa�em w�sa - w ten spos�b wyzwisko sta�o si� przezwiskiem. Wkurzy�o mnie co innego - to, �e nie zosta�em wpuszczony do spelunki, kt�rej w og�le nie mia�o prawa tu by� bez mojej zgody. Sprawdzi�em drzwi: tak jak si� spodziewa�em, by�y magicznie zablokowane, wi�c kr�tkim, wprawnym ruchem prawego nadgarstka rozwin��em Spellbreakera i maj�c w d�oni dwie stopy z�otego �a�cuszka, chlasn��em nim po drzwiach, �ami�c zabezpieczenie. Ledwie zd��y�em go zwin�� na nadgarstku, gdy drzwi si� otwar�y. Tym razem znacznie energiczniej. Ochroniarz zmru�y� oczy, widz�c, �e robi� krok ku niemu. U�miechn��em si�. - Chcia�bym rozmawia� z w�a�cicielem. A poza tym to do ludzi nale�� ja, nie ty, elfie. U�ycie tego ostatniego okre�lenia dawa�o gwarancj�, �e si� w�cieknie. - Cwaniak - warkn�� przez zaci�ni�te z�by. - Widz�, �e trzeba pom�c ci zej��. I ruszy� na mnie. Potrz�sn��em g�ow� ze smutkiem. - Taki du�y, a nie potrafi spe�ni� prostej pro�by. Ju� si� niczego nie nauczysz, truposzu. W prawej d�oni mia�em ju� sztylet, tyle �e on tego nie widzia�. Zanurkowa�em pod jego ramieniem i mijaj�c go, pchn��em w g�r�. Sze�� cali uczciwej stali znalaz�o si� mi�dzy jego czwartym a pi�tym �ebrem skierowane ku g�rze i nieco ku kr�gos�upowi. Wszed�em do pokoju, s�ysz�c za plecami cichy charkot, po kt�rym nast�pi� g�o�ny �omot wal�cego si� bezw�adnie cia�a. Wbrew powszechnemu przekonaniu nie by�o martwe - jeszcze nie. Po takim ciosie ugodzony �yje z zasady kilkana�cie minut, ale jest w zbyt wielkim szoku, by m�c zrobi� cokolwiek, aby przy �yciu pozosta�. Pok�j by� niedu�y i mia� tylko jedno okno. Wewn�trz sta�y trzy sto�y do gry w s'yang - przy jednym siedzia�o pi�ciu graczy, przy dw�ch pozosta�ych po czterech. Wi�kszo�� wygl�da�a na cz�onk�w Domu Teckli, a jeden na Tsalmotha. Opr�cz nich by�o jeszcze dw�ch ochroniarzy z Domu Jherega, tak jak powiedzia� Kragar. Obaj szli na mnie, a jeden nawet ju� wyci�ga� rapier. Zapowiada�a si� niez�a zabawa. Uskoczy�em za st� i w odpowiednim momencie kopn��em go, rozsypuj�c monety, kamienie i klient�w. Ten z rapierem w gar�ci zatrzyma� si� na stole i zacz�� dziko wywija� broni�, wi�c ci��em go w nadgarstek, �eby komu� krzywdy nie zrobi�. W tym momencie okno rozlecia�o si� z trzaskiem i do �rodka wpad� Loiosh, zajmuj�c si� natychmiast drugim. Mog�em przez par� minut nie bra� tego przeciwnika pod uwag�. Ci�ty przeze mnie wypu�ci� rapier, nim zd��y�em obej�� st�. Mimo to dosta� zdrowego kopa w podbrzusze. J�kn�� i zgi�� si� �adnie, wi�c trzasn��em go w nadstawiony �eb ga�k� znajduj�c� si� na ko�cu r�koje�ci mojego rapiera. Jak to si� poetycko okre�la, "pad� jak ra�ony gromem". I ruszy�em na drugiego, polecaj�c r�wnocze�nie Loioshowi: - Wystarczy. Zostaw go i pilnuj moich plec�w. - Si� robi, szefie. Kiedy Loiosh przesta� go atakowa�, pr�bowa� wyci�gn�� bro�, ale ja ju� mia�em rapier w d�oni - dotkn��em ko�cem g�owni jego gard�a i u�miechn��em si�. - Chcia�bym rozmawia� z w�a�cicielem - powt�rzy�em. Przesta� si� rusza�, ale przygl�da� mi si� zimno, bez cienia strachu. - Nie ma go. - Opowiadasz?! - zdziwi�em si� uprzejmie. - M�w kto on, a prze�yjesz. Nie powiesz, umrzesz. Poniewa� milcza�, przesun��em koniec ostrza tak, i� mierzy�em w jego lewe oko. Je�li pchn�, a cios b�dzie szed� z do�u, zniszcz� mu m�zg, a wtedy �adna si�a go nie wskrzesi. Nadal w jego oczach nie by�o �ladu strachu, ale powiedzia�: - Laris. - Serdeczne dzi�ki. A teraz k�ad� si� na pod�odze. Grzecznie wykona� polecenie. Skierowa�em si� ku drzwiom i oznajmi�em pozosta�ym: - Lokal zamkni�ty do odwo�ania. Przy drzwiach zrobi� si� t�ok. W tym momencie poczu�em ca�kiem silny ruch powietrza i w pomieszczeniu znalaz�o si� nast�pnych pi�ciu ochroniarzy w barwach Domu Jherega. Wszyscy mieli dobyt� bro�. Loiosh wyl�dowa� na moim ramieniu. Sko�czy�y si� �arty, zacz�y si� schody, jak to kto� �adnie uj��. - Kragar, pryskaj - poleci�em telepatycznie. - Ju�. Spr�bowa�em teleportu, ale nie wysz�o - kto� za�o�y� blok teleportacyjny wok� budynku. W takich wypadkach zawsze �a�uj�, �e nie jest to zakazana praktyka. Zamar-kowa�em atak na najbli�szego, rozsypa�em na pod�odze gar�� kolc�w lew� r�k� i skoczy�em przez wybite okno. Za plecami us�ysza�em wrzask b�lu i wi�zank� - kt�ry� musia� wle�� na kolce, a by�y one przemy�lne, jakkolwiek bowiem by upad�y, zawsze jeden ostry koniec stercza� w g�r�. Spr�bowa�em lewitacji i musia�o mi si� uda�, bo nie r�bn��em o ziemi� jak worek kartofli. Zamortyzowa�em uderzenie o grunt zgi�tymi nogami i natychmiast pu�ci�em si� biegiem, na wypadek gdyby kt�ry� z nich umia� rzuca� no�em, shurikenem czy czym� podobnym. Po paru krokach ponownie spr�bowa�em teleportacji i tym razem mi si� uda�o. I wyl�dowa�em na ty�ku przed drzwiami zielarni. Wsta�em, zwymiotowa�em i wszed�em. Zielarz spojrza� na mnie dziwnie. - Narzygali ci na wycieraczk� - poinformowa�em go w rewan�u. - Posprz�taj z �aski swojej. - Laris, tak? - powt�rzy� Kragar. - Czyli jeden z naszych s�siad�w. Kontroluje z dziesi�� kwarta��w, ale tylko kilka jego lokali jest w pobli�u naszego terenu. A raczej by�o. Po�o�y�em nogi na biurku. - Ma dwukrotnie wi�kszy teren ni� ja - oceni�em. - I wygl�da na to, �e spodziewa� si� k�opot�w - doda� Kragar. Przytakn��em ruchem g�owy i spyta�em: - Testuje nas czy naprawd� pr�buje zaj�� m�j teren? Kragar wzruszy� ramionami i odpar� po chwili: - Trudno powiedzie�, ale s�dz�, �e pr�buje opanowa� tw�j teren. - No dobrze - powiedzia�em, sil�c si� na spok�j, kt�rego nie czu�em. - Pr�bujemy z nim rozmawia� czy od razu idziemy na wojn�? - A jeste�my gotowi ma wojn�? - Oczywi�cie �e nie i doskonale o tym wiesz! Mam sw�j teren ledwie od p� roku i, cholera, nie spodziewa�em si� czego� takiego, a powinienem. Pokiwa� g�ow�, ale rozs�dnie milcza�. Wzi��em g��boki oddech, wypu�ci�em powoli powietrze i spyta�em spokojnie: - Dobra. Ilu silnor�kich dla nas pracuje? - Sze�ciu, nie licz�c tych, kt�rzy s� na sta�e przydzieleni jako ochrona do r�nych lokali. - A jak wygl�daj� nasze finanse? - Doskonale. - Cho� jedna mi�a wiadomo��. Masz jakie� sugestie? - Pytanie go nie uszcz�liwi�o i nie ukrywa� tego. - Nie wiem... - odpar� w ko�cu. - Czy rozmowa z nim co� da? - Sk�d mam wiedzie�? Nigdy go nie widzia�em i prawie nic o nim nie wiem. - No to od tego powinni�my zacz�� - oceni�. - Nale�y dowiedzie� si� o nim wszystkiego, czego tylko zdo�amy. - Je�eli da nam na to czas. Kragar pokiwa� sm�tnie g�ow�. - Mamy te� inny problem, szefie - wtr�ci� si� Loiosh. - Jaki? - Teraz to dopiero jeste� napalony. - Zamknij si�. Rozdzia� 2 "B�d� potrzebowa� ochrony" Kiedy jakie� trzy lata temu wst�pi�em do organizacji, zacz��em od pracy dla jegomo�cia imieniem Nielar jako inkasent opornych d�u�nik�w. Nielar mia� salon gry przy North Garshos Street, po�o�ony na terenie nale��cym do Weloka zwanego Kling�. Teren Weloka rozci�ga� si� od Potter's Market Street na p�nocy do Millennial Street na po�udniu i od France Street na zachodzie do One Claw Street na wschodzie, przy czym nale�y pami�ta�, �e granice te by�y raczej umowne i p�ynne. Kiedy rozpocz��em prac� dla Nielara, najbardziej p�ynna by�a p�nocna granica biegn�ca wzd�u� Potter's Market Street. Moja pierwsza "robota", podobnie jak trzecia, zosta�a zlecona przez Kling� pragn�cego ustabilizowa� t� granic�. Jego p�nocnym s�siadem by� niejaki Rolaan, jednostka pokojowo nastawiona. Chcia� on Potter's Market Street, ale nie chcia� wojny, wi�c spr�bowa� negocjowa� z Welokiem. Sta� si� jeszcze bardziej pokojowy, kiedy wypad� pewnego pi�knego dnia z okna swego znajduj�cego si� na trzecim pi�trze biura. Jego nast�pca, a dotychczasowy zast�pca Feet Charno by� jeszcze bardziej pokojowo nastawiony, bo nie chcia� Potter's Market Street - i w ten spos�b problem sam si� rozwi�za�. Zawsze podejrzewa�em, �e to on zorganizowa� �mier� Rolaana, ale nigdy si� tego nie dowiedzia�em. Mniej wi�cej w tym czasie przesta�em pracowa� dla Nielara, a zacz��em bezpo�rednio dla Weloka. Jego szefem by� Toronnan, rz�dz�cy terenem od dok�w na wschodzie do Ma�ej Bramy �mierci na zachodzie i od rzeki na po�udniu do Issola Street na p�nocy. Jakie� p�tora roku po locie Rolaana Welok wda� si� w dysput� z kim� z Lewej R�ki Jherega. Wydaje mi si�, �e �w kto� dzia�a� na tym samym co on terenie, co akurat nie musia�o by� powodem konfliktu, gdy� interesy obu cz�ci organizacji z zasady nie koliduj� ze sob�. Tym razem musia�o by� inaczej, ale nie wiem dok�adnie, o co posz�o. Wiem, �e pewnego dnia Welok po prostu znikn��, a jego miejsce zaj�� jeden z dotychczasowych zast�pc�w - niejaki Tagichatn, kt�rego imienia do tej pory nie potrafi� poprawnie wym�wi�. Welok by� ze mnie zadowolony, ale wiedzia�em, �e nowy szef nie ma zbyt dobrej opinii o ludziach, dlatego od razu pierwszego dnia poszed�em do jego biura. Mie�ci�o si� przy Copper Lane mi�dzy Malak Circle a Garshos Street. Wyja�ni�em mu, czym si� zajmowa�em, i zapyta�em, czy mam mu m�wi� "szefie", "lordzie" czy te� kombinowa�, jak si� wymawia jego imi�. Powiedzia�, �e mog� mu m�wi� "Bo�e", a najlepiej per "szefie" - i zacz�li�my wsp�prac�. Po tygodniu go znienawidzi�em. Po miesi�cu inny z zast�pc�w Weloka od��czy� si� i zacz�� dzia�a� samodzielnie w samym �rodku jego terenu. Nazywa� si� Laris. Dwa miesi�ce by�y granic� mojej wytrzyma�o�ci. Tagichatn nawet nie spr�bowa� spacyfikowa� Larisa, co wszyscy uznali za oznak� s�abo�ci. Wiadomym by�o, �e w ko�cu kto� albo z jego podw�adnych, albo s�siad�w wykorzysta to, �e jest s�aby, i prawd� m�wi�c, nie wiem, co by si� sta�o, gdyby nie zdecydowa� si� pope�ni� samob�jstwa. D�gaj�c si� sztyletem w lewe oko i m�zg. Zrobi� to p�n� noc�. Tej samej nocy skontaktowa�em si� z Kragarem, z kt�rym zaczyna�em, gdy pracowa�em dla Nielara i czasami, gdy pracowa�em dla Weloka. W tym czasie Kragar zatrudnia� si� jako wykidaj�o w tawernie na Pier Street. Zapyta�em go: - W�a�nie odziedziczy�em kawa�ek terenu. Nie chcia�by� mi pom�c go zatrzyma�. Zapyta�: - To niebezpieczne? Odpowiedzia�em: - Jak cholera. Odpowiedzia�: - To serdeczne dzi�ki za pami��, Vlad. Nie. Powiedzia�em: - Zaczniesz od pi��dziesi�ciu sztuk z�ota tygodniowo. Je�li b�dziemy �yli po dw�ch tygodniach, dostaniesz siedemdziesi�t pi�� plus dziesi�� procent z tego, co zarobi�. - Sto po dw�ch tygodniach plus pi�tna�cie procent dochodu. - Siedemdziesi�t pi�� i pi�tna�cie procent mojego zysku. - Dziewi��dziesi�t i pi�tna�cie procent z tego co przed podzia�em z g�r�. - Siedemdziesi�t pi�� i dziesi�� procent przed podzia�em. - Zgoda. Nast�pnego dnia sekretarz Tagichatna przyby� do pracy i zasta� nas prawie blokuj�cych wn�trze. Zaproponowa�em mu: - Je�li chcesz, mo�esz pracowa� dla mnie. Powiesz "tak" i dostajesz dziesi�� procent podwy�ki. Powiesz "nie" i wychodzisz st�d �ywy. Powiesz "tak" i spr�bujesz mnie zdradzi� - nikt nigdy nie zdo�a ci� o�ywi�. Powiedzia� "nie". No to ja mu powiedzia�em "do widzenia". A potem poszed�em do silnor�kiego, kt�ry tak�e serdecznie nienawidzi� naszego by�ego szefa, a z kt�rym kilkakrotnie pracowa�em. S�ysza�em, �e Melestav, bo tak mu by�o na imi�, wykonywa� ju� "robot�", a z w�asnego do�wiadczenia wiedzia�em, �e jest dok�adny. Powiedzia�em mu: - Szef chce, �eby� zosta� jego sekretarzem i ochron� osobist�. - Szef zidiocia�. - Szef to ja. - To ja wchodz�. Potem wzi��em plan miasta i zaznaczy�em na nim teren nieboszczyka, pomy�la�em troch� i wyrysowa�em w jego wn�trzu mniejszy prostok�t. Z jakiego� nie znanego mi powodu w tym rejonie miasta granice teren�w przebiegaj� �rodkiem ulic i dlatego w rozmowach nie s�yszy si� na przyk�ad: "Ja mam Daylond Street, a ty Nebbit", tylko "M�j teren ko�czy si� na zachodniej stronie Daylond Street, a tw�j zaczyna si� od wschodniej strony Daylond Street". Dlatego prostok�t, kt�ry narysowa�em, przebiega� od po�owy Pier Street, gdzie ko�czy� si� teren Larisa, do Daylond Street, potem wzd�u� Glendon Street, dalej wzd�u� Undauntra Street a� do Solom Street i wreszcie Solom Street do Kieron Road i wzd�u� Kieron Road do Pier Street. Poleci�em Melestavowi skontaktowa� si� z zast�pcami Tagichatna i przekaza� im, by spotkali si� ze mn� o przecznic� od biura Toronnana - szefa Tagichatna. Tam poleci�em, by poczekali, i poprosi�em, by Toronnan mnie przyj��. Przyj�� mnie. Mia� kr�tko obci�te jasne w�osy i ubrany by� w kaftan w barwach Domu Jherega. Tak fryzura, jak i ubranie by�y starannie wykonane i doskonale utrzymane. Jak na Dragaerianina nie by� wysoki - nie mia� siedmiu st�p - i by� drobnej budowy. Og�lnie sprawia� wra�enie archiwisty z Domu Lyorna. Reputacj� zyska� dzi�ki doskona�emu opanowaniu topora bojowego. Przedstawi�em si�, wyj��em plan i pokaza�em mu wi�kszy zaznaczony przez siebie obszar, m�wi�c: - Za pa�skim pozwoleniem chwilowo zarz�dzam tym terenem, ale s�dz�, �e na sta�e poradzi�bym sobie z tamtym - i pokaza�em mu mniejszy. - Panowie czekaj�cy za drzwiami z pewno�ci� b�d� szcz�liwi, mog�c podzieli� reszt� mi�dzy siebie tak, jak uzna pan to za stosowne. Nie rozmawia�em z nimi na ten temat. I uk�oni�em si� �adnie, ale bez przesady. Przyjrza� mi si� uwa�nie, potem obejrza� plan, a na ko�cu skupi� wzrok na Loioshu, kt�ry ca�y czas siedzia� na moim ramieniu. - Je�li utrzymasz go, W�saczu - powiedzia� w ko�cu - teren jest tw�j. Podzi�kowa�em i wyszed�em, pozostawiaj�c mu wyja�nienie reszcie nowego uk�adu si�. Wr�ci�em do biura, zabra�em si� do ksi�g i odkry�em, �e jeste�my prawie bankrutami. Swoich mia�em pi��set sztuk z�ota, co rodzinie zapewni�oby utrzymanie i jedzenie przez rok, ale poza tym by�o kiepsko. Na moim terenie znajdowa�y si�: cztery burdele, dwa salony gry, dw�ch lichwiarzy i jeden paser. Mia�em jednego zast�pc� - Kragara - i sze�ciu silnor�kich na pe�nych etatach. Zna�em te� kilku innych, pracuj�cych dot�d niezale�nie. Odwiedzi�em ka�de z wy�ej wymienionych miejsc i z�o�y�em tak� sam� propozycj�, k�ad�c na stole sakiewk� z pi��dziesi�cioma z�otymi imperia�ami. - Jestem nowym szefem, a to jest premia albo odprawa. Wyb�r nale�y do ciebie. Je�li potraktujesz to jako premi� i spr�bujesz mnie oszuka�, sporz�d� list� �a�obnik�w. B�dzie potrzebna. Gest �adny i potrzebny, tyle �e zosta�em prawie bez pieni�dzy. Zostali wszyscy, wi�c wstrzyma�em oddech i czeka�em na koniec tygodnia. W ostatni dzie� tygodnia - zwyczajowy termin tego rodzaju p�atno�ci - pojawi� si� tylko Nielar, dzia�aj�cy teraz na moim terenie. Reszta, jak s�dz�, czeka�a, co zrobi�. Za�atwi�em spraw� w�asnor�cznie, poniewa� nie mia�em got�wki, by wynaj�� wykonawc�w, a �adnego ze swoich silnor�kich nie chcia�em u�y� - no bo i niby co bym mu zrobi�, gdyby nie wykona� polecenia? Mog�em go tylko zabi�, przez co poni�s�bym jeszcze wi�ksze straty. Przespacerowa�em si� do biura najbli�szego przybytku, a by� nim burdel, i odszuka�em w�a�ciciela. Zanim zd��y� si� odezwa�, przybi�em mu peleryn� do �ciany dwoma no�ami i umie�ci�em po shurikenie przy ka�dym uchu tak, by wbijaj�c si� w �cian�, nieco go drasn�y. Potem Loiosh zabra� si� do jego g�by, ale bez trucizny. Kiedy sko�czy�, pocz�stowa�em go�cia porz�dnym ciosem w splot s�oneczny, a gdy si� uprzejmie zgi��, kolanem w nos. Zacz�� rozumie�, �e nie jestem zachwycony. - Masz minut� wed�ug wskaza� Imperialnego Zegara na danie mi do r�ki moich pieni�dzy - oznajmi�em. - Potem Kragar zajmie si� twoimi ksi�gami i pogada z twoimi panienkami. Je�li dasz mi o miedziaka za ma�o, jeste� trupem. Tak si� spieszy�, �e zostawi� na �cianie peleryn�. Kiedy liczy� pieni�dze, skontaktowa�em si� telepatycznie z Kragarem i powiedzia�em mu, by si� zjawi�. Dosta�em sakiewk� i czekali�my na Kragara w spokoju, ale gospodarzowi zacz�y puszcza� nerwy i zacz�� co� mamrota�, �e w�a�nie si� do mnie wybiera�, wi�c mu powiedzia�em, �eby si� zamkn��, bo mu wytn� struny g�osowe i b�dzie si� musia� uczy� j�zyka migowego. Zamkn�� si�. Kiedy Kragar si� zjawi�, poszed�em do biura i nadal czeka�em, tyle �e w ciszy i spokoju. Kragar wr�ci� po dw�ch godzinach. Ksi�gi zgadza�y si� z faktycznymi obrotami. W burdelu by�o dziesi�� "panienek" - sze�� �e�skich, cztery m�skie. Ka�da z regu�y mia�a dziennie pi�ciu klient�w po trzy imperiale od g�owy i zarabia�a cztery sztuki z�ota dni�wki. Plus wy�ywienie za jakie� p� imperia�a. Pe�noetatowy wykidaj�o dostawa� osiem sztuk z�ota, a na rozmaite drobne wydatki szed� jeszcze jeden imperia�. Ka�da "panienka" mia�a jeden dzie� w tygodniu wolny, wi�c ��cznie interes przynosi� sto trzydzie�ci pi�� imperiali dziennie przy kosztach wynosz�cych pi��dziesi�t jeden. Dzienny zarobek w zwi�zku z tym kszta�towa� si� nieco powy�ej osiemdziesi�ciu sztuk z�ota. Poniewa� tydzie� mia� pi�� dni (na Wschodzie siedem, cho� do tej pory nie mam poj�cia dlaczego), dawa�o to razem jakie� czterysta dwadzie�cia sztuk z�ota. Czwarta cz�� z tego nale�a�a do w�a�ciciela, reszta do mnie. Czyli powinienem dosta� jakie� trzysta pi�tna�cie imperiali. Dosta�em trzysta osiemna�cie oraz troch� srebra i miedziak�w. By�em usatysfakcjonowany. Moje zadowolenie znacznie wzros�o, gdy w ci�gu najbli�szej godziny zjawili si� wszyscy pozostali. Ka�dy si� m�tnie t�umaczy� i przeprasza� za op�nienie, ale ka�dy przyni�s� kas�. �adnemu nic nie zrobi�em, ale wszystkim zapowiedzia�em, �e nie lubi� sp�nialskich. Pod koniec dnia zebra�em ponad dwa i p� tysi�ca imperiali. Po zap�aceniu Kragarowi, Melestavowi, silnor�kim i innych kosztach zosta�o mi troch� ponad dwa tysi�ce. Po�ow� przekaza�em Toronnanowi, a po�owa by�a moja. Przyznaj�, �e by�em z siebie zadowolony. Jak na cz�owieka, kt�ry za m�odu urabia� sobie r�ce po �okcie w restauracji daj�cej na czysto osiem sztuk z�ota tygodniowo, by�a to niez�a sumka. Zacz��em si� zastanawia�, dlaczego nie zaj��em si� tym wcze�niej. Nast�pnych par� miesi�cy up�yn�o mi na zadomawianiu si� i gromadzeniu got�wki. Kupi�em zielarni� handluj�c� narkotykami i psychodelikami, �eby mie� jaki� oficjalny front swojej dzia�alno�ci i dochod�w. Wynaj��em ksi�gowego, �eby dba� o porz�dek w papierach, i kilku silnor�kich, kt�rzy nie dostali sta�ego przydzia�u. Na wypadek k�opot�w z w�a�cicielami albo z cwaniakami pr�buj�cymi wepchn�� si� na m�j teren. No i po to, �eby posprz�ta� okolic�. Tak si� bowiem z�o�y�o, �e by�a ona nader popularna w�r�d m�odocianych opryszk�w - g��wnie z Domu Orki - kt�rzy pa��tali si� po ulicach i wymuszali od mieszka�c�w drobne na wydatki. Kto nie chcia� dawa�, zostawa� pobity, wi�c dawali wszyscy. A mieszkali tu przede wszystkim niezbyt zamo�ni cz�onkowie Domu Teckli, gdy� by�o blisko do dok�w, no i �y�a tu spora spo�eczno�� Teckli. Sprz�tanie okolicy polega�o na pa��taniu si� po ulicach i solidnym obijaniu ka�dego obiecuj�cego m�odzie�ca przy�apanego na tym procederze. Oraz na wykopaniu go z terenu z zapowiedzi�, �e jak wr�ci, to nie do��, �e mu g�b� obij�, to jeszcze r�ce i nogi po�ami�. Kiedy dorasta�em, obrywa�em od podobnych im, tyle �e poluj�cych na ludzi dla rozrywki. Wi�kszo�� nale�a�a do Domu Orki. I dlatego moi pracownicy otrzymali takie a nie inne polecenia co do tego, jak post�powa� ze z�apanymi na recydywie. Wykonywali je tak sumiennie, �e efekty zacz�y by� widoczne po trzech tygodniach. A po trzech miesi�cach m�j teren nale�a� do najbezpieczniejszych w ca�ym mie�cie. Tak�e po zapadni�ciu zmroku. Dosz�o do tego, �e prawie uwierzy�em we w�asn� propagand� - rozg�aszali�my bowiem tak�e stosown� reklam� w stylu, �e o p�nocy mo�e si� tu przechadza� dziewica z workiem z�ota i nie straci� ani cnoty, ani got�wki. Wed�ug moich oblicze� na czwarty miesi�c zwi�kszone wp�ywy pokry�y koszty zwi�zane z wynaj�ciem dodatkowych silnor�kich. W tym czasie parokrotnie chodzi�em "na robot�", by zwi�kszy� zapas got�wki i pokaza� �wiatu, �e nadal dzia�am, co dodatnio wp�ywa�o na moj� reputacj�. Poza tym nic specjalnego si� nie dzia�o. A potem m�j dobry s�siad Laris pokaza� mi, dlaczego nie zaj��em si� tym wcze�niej. Nast�pnego dnia po pr�bie zamkni�cia nielegalnej jaskini hazardu zako�czonej zarzyganiem wycieraczki wys�a�em Kragara, by poszuka� kogo�, kto pracowa� dla Larisa albo go zna�. Sam zabija�em czas, siedz�c w biurze, rzucaj�c no�ami do celu i opowiadaj�c sobie z Melestavem dowcipy w stylu: "Ilu ludzi trzeba, by naostrzy� rapier? Czterech: jeden trzyma rapier, trzech przesuwa ose�k�". Kragar wr�ci� tu� przed dwunast�. - I czego si� dowiedzia�e�? - powita�em go ciep�o. Siad�, otworzy� notes i posi�kuj�c si� tym, co zapisa�, zabra� si� do referowania. - Laris zacz�� jako inkasent u lichwiarza, jeszcze kiedy istnia�a stara stolica. Zajmowa� si� tym ze trzydzie�ci czy czterdzie�ci lat, zanim nie wyrobi� sobie dostatecznych uk�ad�w, by otworzy� w�asny interes. W tym czasie r�wnie� raz lub dwa wykona� "robot�" w ramach obowi�zk�w inkasenta. Przez oko�o sze��dziesi�t lat zajmowa� si� lichwiarstwem i wiod�o mu si� niezgorzej. Potem wydarzy�a si� Katastrofa Adrona i nast�pi�o Bezkr�lewie, tote� s�uch o nim zagin��, podobnie jak o wielu innych. Pojawi� si� w Adrilance jakie� sto pi��dziesi�t lat temu i zarabia�, sprzedaj�c ludziom tytu�y w Domu Jherega. - Czy to od niego... - Nie wiem, Vlad. Przysz�o mi do g�owy, �e tw�j ojciec kupi� tytu� w�a�nie od niego, ale nie by�em w stanie tego sprawdzi�. - Nie szkodzi. To w sumie nie jest takie wa�ne. M�w dalej. - Jakie� sto pi��dziesi�t lat temu zacz�� pracowa� dla Weloka jako silnor�ki. Wszystko wskazuje na to, �e w tym czasie wykona� te� kilka "rob�t" i dwadzie�cia lat temu rozpocz�� kierowanie w�asnym terenem podleg�ym bezpo�rednio Welokowi, gdy ten przej�� interesy K'tanga zwanego Hakiem. Kiedy Welok znikn��... - To ju� znam z autopsji. - Dobra. I co teraz? Zastanawia�em si� przez chwil�. - Jak rozumiem, nigdy dot�d nie spotka�o go �adne powa�ne niepowodzenie? - spyta�em. - Nie. - I nigdy nie prowadzi� wojny. - To niezupe�nie prawda. Powiedziano mi, �e praktycznie to on kierowa� wojn� z Hakiem i za to Klinga da� mu teren. - Skoro by� w�wczas tylko silnor�kim, to... - Nie wiem - przerwa� mi Kragar. - Mam przeczucie, �e tam by�o co� wi�cej, ale nie wiem co. - Hmm... Czy�by ju� wtedy kierowa� nieoficjalnie jakim� terenem? Albo zajmowa� si� czym� innym dla Weloka, a oficjalne zaj�cie by�o tylko przykrywk�? - Mo�e. A mo�e mia� co� na Weloka - zasugerowa� Kragar. - W to akurat trudno mi uwierzy�: Welok by� twardy kawa� sukinsyna. Kragar wzruszy� ramionami. - S�ysza�em, �e to Laris zaproponowa� mu przej�cie terenu Haka, pod warunkiem �e Welok uzna, �e da sobie rad� z jego zarz�dzaniem. Pr�bowa�em to zweryfikowa�, ale mi si� nie uda�o. - Od kogo to s�ysza�e�? - Od niezale�nego silnor�kiego, kt�ry w czasie tej wojny pracowa� dla Larisa. Nazywa si� Ishtvan. - Ishtvan? To cz�owiek?! - Nie, tylko ma takie imi�. Podobnie jak Mario. - Je�eli jest podobny do Maria, to chc� go mie� u siebie! - Nie jest - zapewni� mnie Kragar. - Wiesz, o co mi chodzi�o. - Wiem. No dobra, wy�lij kogo� do Larisa i przeka� mu, �e chcia�bym si� z nim spotka�. - B�dzie chcia� wiedzie� gdzie. - Fakt. Sprawd�, kt�ra dobra restauracja nale�y do niego, i um�w tam spotkanie na jutrzejsze po�udnie. - Dobrze. - I wy�lij tam paru naszych. B�d� potrzebowa� ochrony. - Jasne. - No to bierz si� do roboty - zako�czy�em. Wzi�� si�. - Szefie, o co chodzi z t� ochron�? - Zaciekawi� si� Loiosh. - W�a�nie. O co ci chodzi? Przecie� masz mnie, nie? To po co ci te b�azny? - �eby mie� spokojne sumienie. Zdrzemnij si� p�ki co. Jednym z silnor�kich, kt�rzy byli ze mn� od chwili obj�cia terenu, by� N'aal zwany Uzdrowicielem. Sw�j przydomek zawdzi�cza�, jak wie�� nios�a, pewnej sytuacji, gdy to wraz z innym silnor�kim zosta� wys�any, by zainkasowa� sp�nion� nale�no�� od pewnego lorda z Domu Chreothy. Dotarli pod wskazany adres, zaklaskali pod drzwiami, a kiedy znale�li si� wewn�trz, poprosili o pieni�dze. Gospodarz prychn�� i spyta� bezczelnie, dlaczego niby i za co ma im p�aci�. N'aal pokaza� mu ca�kiem spory m�otek i oznajmi�: - Widz�, �e masz pan powa�ne problemy z pami�ci� i ca�y �eb. No to ja jestem uzdrowiciel i zaraz si� zajm� t� dolegliwo�ci�. S�owa te wywar�y w�a�ciwy skutek - gospodarz zachowa� ca�� g�ow�, oni odzyskali z�oto, a partner N'aala by� pod takim wra�eniem, �e rozpowiedzia� ca�� histori�, i tak N'aal zosta� Uzdrowicielem. To w�a�nie on zjawi� si� w moim biurze jakie� dwie godziny po tym, jak poleci�em Kragarowi skontaktowa� si� z Larisem. Widz�c go w progu, zapyta�em uprzejmie, czego chce. - Kragar kaza� mi dostarczy� wiadomo��. - Dostarczy�e�. - Ano. Znalaz�em jednego z pracownik�w Larisa i powt�rzy�em mu, co kaza� Kragar. - Dosta�e� mo�e jak�� odpowied�? - No. �e si� zgadza na czas i miejsce. - Doskonale. Jakby si� jeszcze Kragar pokaza�, to mo�e bym si� i ja dowiedzia�, gdzie... - Przecie� tu jestem, szefie! - Co...?! O szlag... Dobra, N'aal, sprawd�, czy ci� nie ma w sekretariacie. - Przecie� wiem �e nie - burkn�� i wyszed�. Kragar zamkn�� za nim drzwi delikatnym kopniakiem i przeci�gn�� si�. - I gdzie ustali�e� spotkanie? - spyta�em. - W restauracji zwanej "The Terrace". Dobra i niezbyt tania: posi�ek przynajmniej za imperia�a od g�owy. - Sta� mnie. - Maj� naprawd� ostre par�wki pieprzowe. Dobre - wtr�ci� niespodziewanie Loiosh. - A ty sk�d wiesz? - Bo regularnie odwiedzam ich �mietnik. - Jak si� zadaje g�upie pytania... - Dobra - zwr�ci�em si� do Kragara. - Kogo wybra�e� mi na obstaw�? - Yarga i Temeka. - Mog� by�. - No i ja tam b�d�. W�tpi�, �eby mnie zauwa�yli - doda� z krzywym u�mieszkiem. - Racja. Chcesz mi co� poradzi� albo podpowiedzie�? Potrz�sn�� przecz�co g�ow� i doda� nieco bezradnie: - Jestem r�wnie nowy w tym interesie co ty... - Zgadza si�. C�, b�d� improwizowa�. Co� jeszcze? - Nie. Wszystko dzia�a tak doskonale jak zwykle. - I oby tak zosta�o - mrukn��em z przekonaniem i postuka�em w sp�d blatu. Kragar spojrza� na mnie zaskoczony. - Taki ludzki zwyczaj, �eby nie zapesza� - wyja�ni�em. Nadal wygl�da� na zdziwionego, ale nic nie powiedzia�. Wyci�gn��em n� i zacz��em go podrzuca�. Varg by� z gro�niejszej szko�y ni� ja. Nale�a� do tych os�b, kt�re roztaczaj� wok� siebie atmosfer� zagro�enia, i to z uzasadnionych powod�w: r�wnie �atwo m�g� zabi�, jak si� u�miechn��. By� nieco niski jak na Dragaerianina i mia� lekko sko�ne oczy, co wskazywa�o, �e w�r�d jego przodk�w musia� by� przynajmniej jeden Dzur. Ciemne w�osy nosi� �ci�te kr�cej ni� wi�kszo�� i zaczesane do ty�u. Kiedy si� do niego m�wi�o, sta� zupe�nie nieruchomo i przygl�da� si� rozm�wcy b��kitnymi oczyma zupe�nie pozbawionymi wyrazu. Jego twarz by�a r�wnie nieodgadniona - tylko je�li kogo� bi�, zmienia�a wyraz. Pojawia� si� na niej najlepszy grymas jherega, jaki w �yciu widzia�em. Emanowa� te� wtedy tak skondensowan� nienawi�ci�, �e sk�oni�aby do b�yskawicznej ucieczki armi� Teckli. No i absolutnie nie mia� poczucia humoru. Temek by� wysoki i tak chudy, �e patrz�c z boku, mo�na go by�o nie zauwa�y�. Mia� br�zowe, przyjazne oczy o g��bokim spojrzeniu. I by� mistrzem w pos�ugiwaniu si� broni�. Top�r, pa�ka, sztylet, n� do rzucania, rapier, szpada, miecz, shuriken, strza�ki, lina, trucizny czy nawet jaki� przedmiot codziennego u�ytku - wszystko w jego d�oniach stawa�o si� �miertelnie gro�n� broni� i wszystkim pos�ugiwa� si� z r�wn� �atwo�ci�. By� te� ca�kiem dobrym magiem jak na kogo� nie nale��cego do Kurwiego Patrolu, jak popularnie zwano Lew� R�k� Jherega. I wiem, �e na pewno chodzi� na "robot�", bo Kragar mu j� zleca� z mojego rozkazu. Miesi�c przed pocz�tkiem k�opot�w z Larisem pewien Dzur-bohater po�yczy� spor� kwot� od kogo�, kto dla mnie pracowa�. �w Dzur-bohater zdoby� ten tytu� parokrotnie i by� te� dobrym magiem i bardziej ni� dobrym szermierzem. Wi�c wymy�li� sobie, �e nic mu nie zrobimy, je�li nie odda nam pieni�dzy. Pos�a�em do niego dw�ch pracownik�w, by po dobroci doszli z nim do porozumienia, a cham niemyty ich zabi�. Kosztowa�o mnie to tysi�c pi��set sztuk z�ota - po�ow� koszt�w wskrzeszenia jednego (drug� pokry�, ma si� rozumie�, lichwiarz) i pi�� tysi�cy imperiali odszkodowania dla rodziny drugiego, bo nie da�o si� go o�ywi�. Nie s� to drobne kwoty (przynajmniej dla mnie), poza tym lubi�em zabitego, wi�c poleci�em Kragarowi zaj�� si� Dzurem szybko i skutecznie. Kragar wynaj�� Temeka za trzy tysi�ce sze��set sztuk z�ota, co nie by�o wyg�rowan� cen�, bior�c pod uwag� umiej�tno�ci celu. Cztery dni p�niej - nie cztery tygodnie, a cztery dni - znaleziono owego cwaniaka przyszpilonego oszczepem do �ciany. Kto� wbi� mu go w ty� g�owy tak, �e przeszed� przez m�zg i wyszed� czo�em. Martwy Dzur-bohater nie mia� tak�e lewej d�oni. �ledztwo przeprowadzone przez w�adze wykaza�o, �e d�o� urwa�a mu eksplozja jego w�asnej r�d�ki magicznej, co spowodowa�o tak�e zanik ca�ej magii obronnej, jak� go�� si� pos�ugiwa�. �ledczy uzna�, �e to robota Mario. Temek nawet nie by� przes�uchiwany... Nast�pnego ranka zaprosi�em Temeka i Varga do swego gabinetu, kaza�em im zamkn�� drzwi i usi���. - Panowie, udaj� si� za kilka minut do restauracji zwanej "The Terrace", gdzie zjem co� i porozmawiam z pewnym jegomo�ciem - wyja�ni�em. - Istnieje du�a szansa, �e nic si� nie wydarzy, ale istnieje te� druga, �e on lub jego pracownicy b�d� chcieli mnie ciele�nie uszkodzi�. Wy p�jdziecie ze mn� i dopilnujecie, by ta druga mo�liwo�� si� nie uda�a. Rozumiecie? - Tak - odpar� Varg. - �aden problem, szefie - zapewni� Temek. - Spr�buje czego�, zostanie po nim wspomnienie. - I o to chodzi! - ucieszy�em si�. - B�dziecie mi towarzyszyli w drodze do i z restauracji. - Tak - przytakn�� Varg. - I to bez dodatkowej op�aty - zgodzi� si� Temek. - Wyjdziemy st�d za kwadrans dwunasta - doda�em. - B�dziemy na czas - zapewni� Temek i spyta� Varga. - Chcesz wcze�niej obejrze� lokal? - Tak. - Szefie, gdyby�my przypadkiem nie zjawili si� na czas, to moja kobieta mieszka nad "Caroon & Sons" i ma s�abo�� do ludzi - doda� Temek. Temek wyszed� natychmiast. Varg wbi� wzrok w pod�og�, co u niego zast�powa�o uk�on, i pod��y� jego �ladem. Odliczy�em wolno do trzydziestu i wyszed�em na ulic�. Obaj maszerowali we w�a�ciwym kierunku, ale to mnie nie powstrzyma�o. - Le� za nimi, Loiosh. Sprawd�, czy zrobi� to, co powiedzieli, �e zrobi�. - Co� si� ostatnio zrobi�e� podejrzliwy, szefie. - To nie podejrzliwo��. To paranoja. Le�. Polecia�. Obserwowa�em go chwil� i wr�ci�em do biura. Usiad�em w fotelu, wyj��em z szuflady zestaw dy�urny no�y do rzucania, obr�ci�em fotel przodem do tarczy i zacz��em rzuca�. Jeden... Drugi... Trzeci... Rozdzia� 3 "Ten teckla Laris to wcale nie teckla!" - Szefie! Wpu�� mnie. - Ju� otwieram, Loiosh. Przeszed�em przez sekretariat i sklep i otworzy�em drzwi. Loiosh wyl�dowa� na moim ramieniu. - I co? - Zrobili, jak powiedzieli, szefie. Weszli do �rodka, ale nie zamkn�li drzwi, wi�c wszystko widzia�em. Varg tylko sta� i si� rozgl�da�. Temek wypi� szklank� wody. Z nikim nie rozmawiali i nie wygl�da�o na to, �eby kontaktowali si� telepatycznie. - Doskonale. Dobra robota, Loiosh. Wr�ci�em do siebie, sprawdzi�em, kt�ra godzina na Imperialnym Zegarze, i okaza�o si�, �e mam jeszcze z pi��dziesi�t minut do zabicia. W tej pracy czekanie zaprawd� czasami dzia�a na nerwy! Usiad�em wygodnie, po�o�y�em nogi na st� i wgapi�em si� w sufit. By� drewniany i kiedy� pomalowany. Wystarczy zaraz po pomalowaniu do�o�y� magii utrwalaj�cej, co kosztowa�oby g�ra trzydzie�ci imperiali, i przez nast�pne dwadzie�cia lat wszystko wygl�da �wie�o i czysto. Tyle �e poprzednik, czyli m�j by�y szef, nie uzna� tego za stosowne i teraz farba z��k�a i �uszczy�a si� p�atami. Jeszcze nie zacz�a odpada�, ale w najbli�szym czasie z pewno�ci� zacznie. Kto� z Domu Athyry uzna�by to pewnie za omen. Ja nie nale�a�em do tego domu... niestety ludzie zawsze byli przes�dnymi durniami... - Szefie? Przyszli Varg i Temek - zameldowa� telepatycznie Melestav. - Wpu�� ich. Po sekundzie drzwi otworzy�y si�, wpuszczaj�c zapowiedzian� park�. - Dok�adnie o czasie, szefie - oznajmi� Temek. Varg tylko mi si� przyjrza�. - Dobra - wsta�em. - W takim razie w drog�. We tr�jk� przeszli�my przez sekretariat i sklep i doszli�my do drzwi. Z�apa�em za klamk�, gdy us�ysza�em w umy�le kategoryczne: - Moment, szefie! - Co si� sta�o, Loiosh? - Najpierw ja. - W porz�dku. Odsun��em si� od drzwi i ju� mia�em powiedzie� Vargowi, �eby je otworzy�, gdy podszed� i zrobi� to z w�asnej inicjatywy. Loiosh wylecia� i po sekundzie zameldowa�: - Czysto, szefie. - W porz�dku. Skin��em g�ow�. Varg wyszed� pierwszy, ja za nim, na ko�cu Temek. Skr�cili�my w lewo, poszli�my Copper Lane spokojnym krokiem, nie przyci�gaj�c niczyjej uwagi. M�j dziadek, ucz�c mnie fechtunku "ludzk� mod�", czyli tak jak ludzie, ostrzega� mnie, �ebym nie da� si� zdekoncentrowa� cieniom. Protestowa�em, �e w Imperium nie ma cieni, na co nieodmiennie s�ysza�em: "Wiem, Vladimir, wiem. Nie pozw�l si� zdekoncentrowa� cieniom. Skupiaj si� na celu". Sam nie wiem, dlaczego przypomnia�o mi si� to akurat w tym momencie. Doszli�my do Malak Circle i skierowali�my si� w prawo, a� wyszli�my na Kieron Road. Po kilkudziesi�ciu krokach znale�li�my si� na terenie wroga. A wygl�da�o zupe�nie jak w domu. Tu� za Kieron Road w pewnym miejscu odbija pod k�tem biegn�ca na po�udnie Stipple Road, a zaraz za tym odbiciem, po lewej stronie znajduje si� niski murowany budynek wci�ni�ty mi�dzy gospod� i sklep z obuwiem. Po przeciwnej stronie stoi trzypi�trowa kamienica podzielona na sze�� mieszka�. Niski budynek jest cofni�ty o jakie� czterdzie�ci st�p od ulicy. Pow