4734
Szczegóły |
Tytuł |
4734 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4734 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4734 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4734 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEVEN BRUST
YENDI
Wst�p
Kiedy by�em m�ody, uczono mnie, �e ka�dy obywatel Imperium rodzi si� w jednym z
siedemnastu wielkich Dom�w bior�cych swe nazwy od zwierz�t. Uczono mnie, �e
ludzie tacy jak ja, "pochodz�cy ze Wschodu", to nic niewarte �miecie. Uczono
mnie, �e mamy tylko dwie mo�liwo�ci zostania obywatelami Imperium i doj�cia do
czego� - albo z�o�y� przysi�g� lenn� kt�remu� lordowi i do��czy� do ch�opstwa w
Domu Teckli, albo - tak jak m�j ojciec - kupi� sobie tytu� szlachecki w Domu
Jherega.
Potem dorobi�em si� jherega, wyszkoli�em go i zaj��em si� odciskaniem w�asnego
�ladu na ciele dragaeria�skiego spo�ecze�stwa.
Kiedy przyby�o mi lat i do�wiadczenia, przekona�em si�, �e wi�kszo�� tego, czego
mnie uczono, to k�amstwa.
Cykl
Feniks ponownie rozpada si� w kurz, Smok gro�ny na ��w wyrusza ju�.
Lyorn dzi� warczy, opuszcza r�g, Przed tlassy snami umyka wr�g
Soko�a na niebie znak wartownika, Dzur cieniem przez noc przenika.
Issola uderza zdradziecko i cicho, Tsalmoth jak �yje, wie tylko licho.
Yalista na zmian� niszczy i stwarza, Cichy iorich zna, nie powtarza,
Jhereg tym �yje, co ma po innych, Chreotha plecie sie� na niewinnych.
Yendi wystrzela zab�jczym splotem, Jhegaala co robi, dowiesz si� potem.
Athyra w my�li milczkiem si� wkrada, Strachliwa teckla w trawach jak zjawa.
Orka przemierza podmorskie gaje, A szary Feniks z popio��w wstaje.
Rozdzia� 1
"Nie pokazuj si�,
na wypadek gdyby zrobi�o si� naprawd� niemi�o"
Kragar twierdzi, �e �ycie jest jak cebula, z czym si� zgadzam, ale obaj
rozumiemy przez to co innego. Jemu chodzi o to, �e przechodzi si� kolejno przez
wszystkie warstwy, jakby obieraj�c je, a� dociera si� w ko�cu do samego �rodka -
i tam nic nie ma. Nie m�wi�, �e nie ma w tej kwestii racji, ale przez te
wszystkie lata, kiedy m�j ojciec mia� restauracj�, nigdy nie obiera�em cebuli,
zawsze j� kroi�em. Dlatego analogia Kragara �rednio do mnie trafia.
Kiedy por�wnuj� �ycie do cebuli, mam na my�li to, �e je�li si� z nim nic nie
zrobi, to si� po prostu zepsuje. W tym sensie mo�na je por�wna� z ka�dym
warzywem. Cebula ma jednak pewn� specyficzn� cech� - mo�e zacz�� si� psu� od
zewn�trz i od wewn�trz. Dlatego spotyka si� takie, kt�re wygl�daj� normalnie, a
s� od wewn�trz zepsute, albo takie, na kt�rych wida� plamk�, ale je�li si� j�
wytnie, okazuje si�, �e reszta jest zdrowa. Mo�e cebula nie ma najlepszego smaku
i podczas jedzenia �zy staj� w oczach, ale taka ju� jej uroda.
Lordowie z Domu Dzura uwa�aj� si� za kucharzy wycinaj�cych zepsute cz�ci cebul,
tyle �e nader rzadko potrafi� rozr�ni� dobr� cebul� od zepsutej. Lordowie z
Domu Smoka s� dobrzy w wyszukiwaniu zepsutych miejsc, ale kiedy takie znajd�,
maj� sk�onno�� do wyrzucania ca�ego koszyka. Lord z Domu Soko�a zawsze znajdzie
zepsute miejsca i b�dzie si� przygl�da�, jak cebul� z tak� plamk� si� gotuje i
zjada, po czym pokiwa g�ow� z min� m�wi�c� "to by�o do przewidzenia", widz�c,
jak jedz�cy krzywi si� i pluje. Je�liby go zapyta�, dlaczego nic nie powiedzia�,
bardzo si� zdziwi i wyja�ni, �e nikt go o to nie pyta�.
Mo�na tak przeanalizowa� wszystkie domy, tylko po co? W Domu Jherega nikogo nie
obchodz� takie plamki - my nie zajmujemy si� kuchni�, my sprzedajemy cebule.
Mnie natomiast od czasu do czasu rozmaite osoby p�ac� za usuni�cie takiej
w�a�nie plamki. Dzi�ki tej dzia�alno�ci zarobi�em w�a�nie trzy tysi�ce dwie�cie
imperiali w z�ocie i dla odpr�enia uda�em si� w odwiedziny do Czarnego Zamku,
gdzie trwa praktycznie nieustaj�ce przyj�cie. Poniewa� znajduj� si� na li�cie
p�ac w�a�ciciela - lorda Morrolana - jako konsultant do spraw bezpiecze�stwa
zamku, mam otwarte sta�e zaproszenie.
Kiedy m�j �o��dek uspokoi� si� po teleportacji i wkroczy�em do zamku, podesz�a
do mnie lady Teldra wyst�puj�ca w roli komitetu powitalnego. Drog� do sali
bankietowej odnalaz�em ju� samodzielnie i stan��em w drzwiach, przygl�daj�c si�
t�umowi go�ci w poszukiwaniu znajomej twarzy. Nie musia�em d�ugo szuka�, by
zauwa�y� wysok� posta� Morrolana. Ruszy�em ku niemu.
Go��mi byli wy��cznie Dragaerianie - by�em tu jedynym cz�owiekiem, tote�
przyci�ga�em uwag�. Ci, kt�rzy mnie nie znali, komentowali to rozmaicie -
rozs�dni po cichu, g�upi g�o�no. A powod�w mieli sporo - nie do��, �e by�em
jedynym cz�owiekiem, to r�wnie� jedynym przedstawicielem Domu Jherega, a na
dodatek w�a�cicielem �ywego Jherega imieniem Loiosh, kt�ry siedzia� mi na
ramieniu i z w�a�ciw� gadom oboj�tno�ci� przygl�da� si� obcym.
- Mi�e przyj�cie - powita�em Morrolana.
- Tak? - wtr�ci� telepatycznie Loiosh. - To gdzie p�misek zdech�ych teckli?
- Zamknij si� z �aski swojej.
- Dzi�ki za uznanie, Vlad. Mi�o mi, �e wpad�e� - odpar� uprzejmie Morrolan.
On ju� taki jest. I mam mocne podejrzenia, �e nic na to nie mo�e poradzi�.
Podeszli�my do sto�u, przy kt�rym jeden z jego s�u��cych nalewa� do niewielkich
szklaneczek odrobin� rozmaitych win, jednocze�nie komentuj�c ich zalety i
zastosowanie. Wzi��em naczynie z czerwonym darloscha�skim i spr�bowa�em. By�o
mile cierpkie, ale znacznie lepsze by�oby sch�odzone. To naturalnie nikomu tu
nawet do g�owy nie przysz�o, ale c�: Dragaerianie nie znaj� si� na winach...
- Dobry wiecz�r wam obu - us�ysza�em za plecami i pospiesznie odwr�ci�em si�,
k�aniaj�c r�wnocze�nie.
Nie by�o sensu by� nieuprzejmym wobec Aliery e'Kieron, kuzynki Morrolana i
aktualnego nast�pcy tronu z ramienia Domu Smoka, poniewa� zawsze by�a wobec mnie
uprzejma i mi�a, cho� dot�d nie mia�em poj�cia dlaczego. Morrolan tak�e si�
uk�oni� i z u�miechem uj�� jej d�o�. Ja te� si� u�miechn��em i spyta�em:
- Dobry wiecz�r. Mia�a� ju� jaki� pojedynek?
- Sk�d wiesz?
- Nie wiem, �artowa�em. Rzeczywi�cie pojedynkowa�a� si� dzi�?
- Dzi� nie, ale jestem ju� um�wiona na jutro. Jaki� cham niemyty z Domu Dzura
bezczelnie komentowa� to, jak chodz�.
- Jak si� nazywa ten pechowiec? - spyta�em, robi�c zbola�� min�.
- Poj�cia nie mam. - Aliera wzruszy�a pogardliwie ramionami. - Jutro si� dowiem.
Morrolan, widzia�e� mo�e Sethr�?
- Nie. Podejrzewam, �e jest w G�rze Dzur. Mo�e zjawi si� p�niej. To co�
wa�nego?
- Niespecjalnie. Wydaje mi si�, �e wyizolowa�am nowy gen recesyjny w e'Mondaar.
To mo�e poczeka�.
- Ciekawe - zainteresowa� si� Morrolan. - B�dziesz uprzejma mi o tym
opowiedzie�?
- Nie jestem pewna, czy... - zacz�a Aliera i oboje odeszli.
To jest Morrolan odszed�, a Aliera odlewitowa�a. By�a najni�sz� Dragaeriank�,
jak� zna�em - mo�na by�o j� nawet wzi�� za wyj�tkowo wysok� przedstawicielk�
mojego gatunku. Poniewa� takie pomy�ki nieodmiennie j� irytowa�y, nosi�a d�u�sze
suknie i zamiast chodzi�, lewitowa�a nad pod�og�, co ukrywa�a ci�gn�ca si� po
niej suknia. Mia�a te� z�ote w�osy i zielone oczy - z zasady zielone. Oraz miecz
d�u�szy od niej samej, kt�rego tym razem nie zabra�a ze sob�.
Kiedy oddalili si� wystarczaj�co, po��czy�em si� z Imperialn� Kul� i �ci�gn��em
troch� energii, przy u�yciu kt�rej magicznie och�odzi�em swoje wino. Smakowa�o
znacznie lepiej.
Rozejrza�em si� i stwierdzi�em, �e zrobi�o si� nudno. Popatrzy�em na Loiosha i
poinformowa�em go telepatycznie:
- Loiosh, mamy problem. Problem jest nast�puj�cy: jak by tu si� z kim� przespa�
tej nocy.
- Stary zbere�nik.
- Nie prosz� o komentarze, tylko o rad�!
- C�, nie wiem, co dla w�a�ciciela czterech burdeli...
- Stwierdzi�em, �e nie lubi� bywa� w burdelach.
- O?! A co si� sta�o?
- Nie zrozumiesz.
- Na pewno. Jak mi nie powiesz...
- Prosz� bardzo. Seks z Dragaeriank� to prawie zoofilia. A z dziwkami...
p�acenie za to to ju� czysta perwersja.
- Przecie� nie p�acisz.
- Nie o to chodzi... m�wi�em, �e nie zrozumiesz.
- Pewnie. Tak jak nie zauwa�am, �e kiedy kogo� zabijesz, robisz si� strasznie
napalony, tak?
- Ano robi� si� - przyzna�em samokrytycznie.
- Na to jest prosty spos�b: szefie, potrzebujesz �ony.
- Wypchaj si�. Albo jeszcze lepiej id� se do Bramy Umar�ych.
- Ju� raz tam byli�my. Pami�tasz?
- Pami�tam. I pami�tam te�, jak pr�bowa�e� si� przystawia� do tej wielkiej
samicy.
- Szefie! Tylko znowu nie zaczynaj!
- To przesta� mi dawa� g�upie rady w kwestii po�ycia seksualnego.
- Sam zacz��e�! I to ma by� wdzi�czno��!
Poniewa� nie by�o sensu tego komentowa�, da�em spok�j i zaj��em si� winem. Po
chwili poczu�em owo specyficzne wra�enie, jakby co� natarczywie chcia�o mi si�
przypomnie�, co oznacza�o po prostu, �e kto� pr�buje nawi�za� ze mn� kontakt
telepatyczny. Poszuka�em czym pr�dzej spokojnego k�ta i pozwoli�em, by nawi�za�.
- Jak impreza, szefie?
- �rednia, Kragar. Co si� porobi�o, �e nie mo�e poczeka� do rana?
- Gwardia przys�a�a umy�lnego z pytaniem, czy szef nie chce si� zaci�gn��.
- Cholernie �mieszne. Pyta�em powa�nie.
- Powa�nie to jest tak: czy otworzyli�my nowy salon gier na Malak Circle?
- Oczywi�cie �e nie, inaczej dawno bym o tym wiedzia�.
- Tak mi si� wydawa�o. No to mamy problem.
- Rozumiem. Jaki� cwaniaczek liczy� na to, �e nie zauwa�ymy? Czy kto� pr�buje
si� wepchn��?
- Wygl�da profesjonalnie, szefie. I ma ochron�.
- Ilu?
- Trzech. Znam jednego: chodzi� na "robot�".
- Aha.
- I co?
- Wiesz, co si� robi w nocniku, kt�rego par� dni si� nie opr�nia?
- Nie wiem. Bo co?
- Jak go opr�nisz, na dnie zostaje taki g�wniany osad.
- No... I co?
- No to ja w�a�nie mam takie samo odczucie, jak patrz� na takie pozosta�o�ci i
s�ysz� o takich pr�bach.
- Aha, rozumiem!
- Zaraz si� zjawi�.
Morrolana znalaz�em w k�cie pogr��onego w rozmowie z Alier� i wysok�
Dragaeriank� o rysach wskazuj�cych na pochodzenie z Domu Athyry, ubran� w le�n�
ziele�. Od pierwszego momentu spogl�da�a na mnie z g�ry: dos�ownie i w
przeno�ni. Czasami bycie cz�owiekiem i nale�enie do Domu Jherega bywa
frustruj�ce - Dragaerianie gardz� tob� jak nie z obu powod�w, to na pewno z
jednego z nich.
- Vlad - przedstawi� nas Morrolan. - To Adeptka w Zieleni. Adeptko, oto baronet
Vladimir Taltos.
Kiwn�a mi g�ow� ledwie zauwa�alnie, wi�c wykona�em dworski uk�on a� do
przeci�gni�cia wierzchem d�oni po pod�odze i oznajmi�em uprzejmie:
- Pani, jestem r�wnie zachwycony poznaniem pani co pani poznaniem mnie.
Prychn�a dystyngowanie i odwr�ci�a wzrok. W oczach Aliery b�ysn�y radosne
ogniki. Morrolan wygl�da� na zmartwionego, lecz po sekundzie wzruszy� ramionami.
- Adeptka w Zieleni... - powiedzia�em z namys�em. -C�, to wiele m�wi�ce...
nigdy nie spotka�em �adnej przedstawicielki Domu Athyry, kt�ra nie by�aby
adeptk�, za� co do zieleni, ci�nie mi si� na usta stary dowcip w formie pytania:
jakie s� dwa najstarsze zawody i dlaczego ich przedstawicielki ubieraj� si� na
zielono...
- To chyba wystarczy, Vlad - wtr�ci� si� Morrolan. -A ona nie jest...
- Przepraszam. Tak w og�le to chcia�em ci tylko powiedzie�, �e w zwi�zku z
nieoczekiwanymi wypadkami jestem zmuszony ci� opu�ci� - przerwa�em mu i doda�em
pod adresem Adeptki: - Jest mi niewypowiedzianie przykro, moja droga, �e musz�
ci zrobi� co� takiego, ale mam nadziej�, �e nie zrujnuje ci to ca�kowicie reszty
wieczoru.
Zaszczyci�a mnie spojrzeniem, u�miechn�a si� s�odko i spyta�a:
- Nie chcia�by� zosta� �ab�? - Loiosh sykn��.
A ja przygotowa�em niepostrze�enie Spellbreakera i odpar�em:
- W r�wnym stopniu co ty...
- Prosi�em, aby� przesta�, Vlad - przerwa� mi ostro Morrolan.
No to przerwa�em.
- W takim razie pa�stwo wybacz�, �e ich po�egnam -powiedzia�em z lekkim uk�onem.
- Skoro musisz... - Morrolan jak zwykle zachowa� si� na poziomie. - Daj mi zna�,
gdybym m�g� ci jako� pom�c.
Skin��em g�ow� i odszed�em.
Pechowo dla niego mam dobr� pami�� i zapami�ta�em t� propozycj�.
Najwi�ksz�, wr�cz podstawow� r�nic� mi�dzy Dragaerianami a lud�mi bynajmniej
nie jest to, �e oni s� wy�si czy silniejsi - jestem �ywym dowodem na to, �e
wzrost i si�a nie s� a� takie istotne. Ani te� to, �e �yj� �rednio dwa do trzech
tysi�cy lat, a my - pi��dziesi�t do sze��dziesi�ciu - w kr�gach, w kt�rych si�
obracam, i tak nikt nie spodziewa si� umrze� ze staro�ci. I nawet nie to, �e oni
maj� wrodzone po��czenie z Imperialn� Kul�, dzi�ki czemu mog� u�ywa� magii.
Ludzie (tacy jak m�j zmar�y a nie op�akiwany tatu�) mog� kupi� sobie tytu� w
Domu Jherega albo z�o�y� przysi�g� jakiemu� arystokracie, przenie�� si� na wie�
i zosta� cz�onkiem Domu Teckli. Oba sposoby zapewniaj� zostanie obywatelem
Imperium i uzyskanie po��czenia. Z tym �e pierwszy jest znacznie przyjemniejszy.
Najwa�niejsz� r�nic� (przynajmniej dla mnie) jest to, �e Dragaerianin mo�e
teleportowa� si� bez �adnych sensacji �o��dkowych i to dowoln� liczb� razy w
kr�tkim czasie. I jest to jedyne, czego im zawsze zazdro�ci�em.
Zjawi�em si� na ulicy przed biurem prawie got�w zwymiotowa� i to mimo �e samego
teleportu dokona� jeden z mag�w Morrolana. Wiem, �e mam wybitnie czu�y �o��dek i
nie jestem zbyt dobrym magiem, dlatego je�li mog�, staram si� nie teleportowa�
samodzielnie. Twarde l�dowanie z zasady nie pomaga przy k�opotach z �o��dkiem.
Poczeka�em, a� ochota na zwrot ostatniego posi�ku mi przejdzie, i by si� g�upio
nie gapi� w �cian�, rozejrza�em si� po znajomej okolicy.
Moje biuro mie�ci�o si� przy Copper Lane, na ty�ach niewielkiego salonu gry
dzia�aj�cego na zapleczu psychodelicznej zielarni. Sk�ada�o si� z trzech
pomieszcze�: sekretariatu, w kt�rym urz�dowa� Melestav, m�j
sekretarz-recepcjonista-ochroniarz w jednej osobie, gabinetu Kragara i mojego.
Ka�dy wchodz�cy trafia� do sekretariatu; gabinet Kragara i archiwum znajdowa�y
si� na prawo, m�j na wprost. W sekretariacie sta�o du�e biurko i cztery wygodne
krzes�a, w pokoju Kragara biureczko i jedno niewygodne krzes�o (na wi�cej
miejsca nie by�o), w moim za� biurko �redniej wielko�ci, obrotowy fotel i dwa
normalne fotele, z czego jeden przy samych drzwiach. By�o to zwyczajowe
siedzisko Kragara, ilekro� si� u mnie zjawia�.
Wszed�em, powiedzia�em Melestavowi, �eby poinformowa� Kragara o moim powrocie, i
z ulg� klapn��em w sw�j fotel. I czeka�em.
- Szefie? - rozleg�o si� po paru minutach.
- Co?... Aha! - westchn��em, widz�c go w fotelu: zn�w w�lizn�� si� nie
zauwa�ony.
Co prawda Kragar twierdzi�, �e nigdzie si� nie w�lizguje i nie robi tego z
premedytacj�, tylko ma w sobie co� takiego, �e nikt go nie zauwa�a, ale nie
jestem do ko�ca pewien, czy mu w tej kwestii wierzy�.
- Czego si� dowiedzia�e�? - od razu przeszed�em do rzeczy.
- Niczego ponad to, co ju� ci powiedzia�em telepatycznie.
- Dobrze. No to idziemy przysporzy� komu� strat.
- Obaj?
- Nie. Nie pokazuj si�, na wypadek gdyby zrobi�o si� naprawd� niemi�o.
- Jasne.
Wychodz�c, przeczesa�em d�oni� w�osy, dzi�ki czemu przesun��em lew� r�k� po
skraju peleryny, sprawdzaj�c, czy rozmaite elementy uzbrojenia s� na miejscu, po
czym poprawi�em ko�nierz, robi�c to samo. Zadowolony skierowa�em si� do drzwi.
Po wyj�ciu na ulic� rozejrza�em si� szybko - wsz�dzie spok�j i nic podejrzanego,
tote� spokojnie skr�ci�em w lewo i pow�drowa�em ku oddalonemu o p�torej
przecznicy Malak Circle. Copper Lane jest do�� szerok� ulic� - tak� na p�tora
wozu - ale budynki stoj� przy niej ciasno upakowane, a wi�kszo�� ma okna tylko
na pi�trze. Malak Circle to rondo z fontann� w �rodku - nie dzia�aj�c�, odk�d
si�gam pami�ci�. Na rondo wychodzi Copper Lane, z lewej Lower Kieron Road, a z
prawej najszersza ze wszystkich Kieron Road.
- Dobra, Kragar - o�wiadczy�em - gdzie... Kragar?
- Prosto przed tob�.
- Ty nie r�b takich numer�w, bo ci� kiedy� stratuj�. Gdzie to jest?
- Pierwsze drzwi na lewo od tawerny Fountain. W g�r� schodami i na prawo.
- Dobra. Uwa�aj na wszystko.
- Jasne.
- Loiosh, spr�buj znale�� jakie� okno. Je�li ci si� nie uda, b�d� w pobli�u.
- Ju� si� robi, szefie.
Loiosh odlecia�, ja za� wspi��em si� po w�skich, pozbawionych por�czy schodach
na pi�tro, wzi��em g��boki oddech i zaklaska�em.
Drzwi otworzy�y si� natychmiast. Stan�� w nich szeroki w barach i mierz�cy
prawie siedem i p� stopy olbrzym z d�ugim rapierem przy boku, ubrany w czer� i
szaro�� - barwy Domu Jherega. Spojrza� na mnie z g�ry i oznajmi� �rednio
uprzejmie:
- Przykro mi, W�saty. Tylko dla ludzi.
Niekt�rzy Dragaerianie maj� dziwne k�opoty z rozr�nieniem, kto tu rzeczywi�cie
nale�y do gatunku ludzkiego, zw�aszcza je�li chodzi o u�ycie liczby mnogiej.
Wyzywanie od "W�satego" ma�o mnie wzrusza�o - poniewa� Dragaerianie nie mog�
nosi� br�d czy w�s�w z powodu braku ow�osienia w tych rejonach twarzy, nazywaj�
tak cz�sto wszystkich ludzi p�ci m�skiej. Dlatego specjalnie zapu�ci�em i
piel�gnowa�em w�sa - w ten spos�b wyzwisko sta�o si� przezwiskiem. Wkurzy�o mnie
co innego - to, �e nie zosta�em wpuszczony do spelunki, kt�rej w og�le nie mia�o
prawa tu by� bez mojej zgody.
Sprawdzi�em drzwi: tak jak si� spodziewa�em, by�y magicznie zablokowane, wi�c
kr�tkim, wprawnym ruchem prawego nadgarstka rozwin��em Spellbreakera i maj�c w
d�oni dwie stopy z�otego �a�cuszka, chlasn��em nim po drzwiach, �ami�c
zabezpieczenie. Ledwie zd��y�em go zwin�� na nadgarstku, gdy drzwi si� otwar�y.
Tym razem znacznie energiczniej.
Ochroniarz zmru�y� oczy, widz�c, �e robi� krok ku niemu.
U�miechn��em si�.
- Chcia�bym rozmawia� z w�a�cicielem. A poza tym to do ludzi nale�� ja, nie ty,
elfie.
U�ycie tego ostatniego okre�lenia dawa�o gwarancj�, �e si� w�cieknie.
- Cwaniak - warkn�� przez zaci�ni�te z�by. - Widz�, �e trzeba pom�c ci zej��.
I ruszy� na mnie.
Potrz�sn��em g�ow� ze smutkiem.
- Taki du�y, a nie potrafi spe�ni� prostej pro�by. Ju� si� niczego nie nauczysz,
truposzu.
W prawej d�oni mia�em ju� sztylet, tyle �e on tego nie widzia�. Zanurkowa�em pod
jego ramieniem i mijaj�c go, pchn��em w g�r�. Sze�� cali uczciwej stali znalaz�o
si� mi�dzy jego czwartym a pi�tym �ebrem skierowane ku g�rze i nieco ku
kr�gos�upowi. Wszed�em do pokoju, s�ysz�c za plecami cichy charkot, po kt�rym
nast�pi� g�o�ny �omot wal�cego si� bezw�adnie cia�a. Wbrew powszechnemu
przekonaniu nie by�o martwe - jeszcze nie. Po takim ciosie ugodzony �yje z
zasady kilkana�cie minut, ale jest w zbyt wielkim szoku, by m�c zrobi�
cokolwiek, aby przy �yciu pozosta�.
Pok�j by� niedu�y i mia� tylko jedno okno. Wewn�trz sta�y trzy sto�y do gry w
s'yang - przy jednym siedzia�o pi�ciu graczy, przy dw�ch pozosta�ych po
czterech. Wi�kszo�� wygl�da�a na cz�onk�w Domu Teckli, a jeden na Tsalmotha.
Opr�cz nich by�o jeszcze dw�ch ochroniarzy z Domu Jherega, tak jak powiedzia�
Kragar. Obaj szli na mnie, a jeden nawet ju� wyci�ga� rapier.
Zapowiada�a si� niez�a zabawa.
Uskoczy�em za st� i w odpowiednim momencie kopn��em go, rozsypuj�c monety,
kamienie i klient�w. Ten z rapierem w gar�ci zatrzyma� si� na stole i zacz��
dziko wywija� broni�, wi�c ci��em go w nadgarstek, �eby komu� krzywdy nie
zrobi�.
W tym momencie okno rozlecia�o si� z trzaskiem i do �rodka wpad� Loiosh,
zajmuj�c si� natychmiast drugim. Mog�em przez par� minut nie bra� tego
przeciwnika pod uwag�.
Ci�ty przeze mnie wypu�ci� rapier, nim zd��y�em obej�� st�. Mimo to dosta�
zdrowego kopa w podbrzusze. J�kn�� i zgi�� si� �adnie, wi�c trzasn��em go w
nadstawiony �eb ga�k� znajduj�c� si� na ko�cu r�koje�ci mojego rapiera. Jak to
si� poetycko okre�la, "pad� jak ra�ony gromem".
I ruszy�em na drugiego, polecaj�c r�wnocze�nie Loioshowi:
- Wystarczy. Zostaw go i pilnuj moich plec�w.
- Si� robi, szefie.
Kiedy Loiosh przesta� go atakowa�, pr�bowa� wyci�gn�� bro�, ale ja ju� mia�em
rapier w d�oni - dotkn��em ko�cem g�owni jego gard�a i u�miechn��em si�.
- Chcia�bym rozmawia� z w�a�cicielem - powt�rzy�em. Przesta� si� rusza�, ale
przygl�da� mi si� zimno, bez cienia strachu.
- Nie ma go.
- Opowiadasz?! - zdziwi�em si� uprzejmie. - M�w kto on, a prze�yjesz. Nie
powiesz, umrzesz.
Poniewa� milcza�, przesun��em koniec ostrza tak, i� mierzy�em w jego lewe oko.
Je�li pchn�, a cios b�dzie szed� z do�u, zniszcz� mu m�zg, a wtedy �adna si�a go
nie wskrzesi. Nadal w jego oczach nie by�o �ladu strachu, ale powiedzia�:
- Laris.
- Serdeczne dzi�ki. A teraz k�ad� si� na pod�odze. Grzecznie wykona� polecenie.
Skierowa�em si� ku drzwiom i oznajmi�em pozosta�ym:
- Lokal zamkni�ty do odwo�ania. Przy drzwiach zrobi� si� t�ok.
W tym momencie poczu�em ca�kiem silny ruch powietrza i w pomieszczeniu znalaz�o
si� nast�pnych pi�ciu ochroniarzy w barwach Domu Jherega. Wszyscy mieli dobyt�
bro�. Loiosh wyl�dowa� na moim ramieniu.
Sko�czy�y si� �arty, zacz�y si� schody, jak to kto� �adnie uj��.
- Kragar, pryskaj - poleci�em telepatycznie.
- Ju�.
Spr�bowa�em teleportu, ale nie wysz�o - kto� za�o�y� blok teleportacyjny wok�
budynku. W takich wypadkach zawsze �a�uj�, �e nie jest to zakazana praktyka.
Zamar-kowa�em atak na najbli�szego, rozsypa�em na pod�odze gar�� kolc�w lew�
r�k� i skoczy�em przez wybite okno. Za plecami us�ysza�em wrzask b�lu i wi�zank�
- kt�ry� musia� wle�� na kolce, a by�y one przemy�lne, jakkolwiek bowiem by
upad�y, zawsze jeden ostry koniec stercza� w g�r�.
Spr�bowa�em lewitacji i musia�o mi si� uda�, bo nie r�bn��em o ziemi� jak worek
kartofli. Zamortyzowa�em uderzenie o grunt zgi�tymi nogami i natychmiast
pu�ci�em si� biegiem, na wypadek gdyby kt�ry� z nich umia� rzuca� no�em,
shurikenem czy czym� podobnym. Po paru krokach ponownie spr�bowa�em teleportacji
i tym razem mi si� uda�o.
I wyl�dowa�em na ty�ku przed drzwiami zielarni. Wsta�em, zwymiotowa�em i
wszed�em. Zielarz spojrza� na mnie dziwnie.
- Narzygali ci na wycieraczk� - poinformowa�em go w rewan�u. - Posprz�taj z
�aski swojej.
- Laris, tak? - powt�rzy� Kragar. - Czyli jeden z naszych s�siad�w. Kontroluje z
dziesi�� kwarta��w, ale tylko kilka jego lokali jest w pobli�u naszego terenu. A
raczej by�o.
Po�o�y�em nogi na biurku.
- Ma dwukrotnie wi�kszy teren ni� ja - oceni�em.
- I wygl�da na to, �e spodziewa� si� k�opot�w - doda� Kragar.
Przytakn��em ruchem g�owy i spyta�em:
- Testuje nas czy naprawd� pr�buje zaj�� m�j teren? Kragar wzruszy� ramionami i
odpar� po chwili:
- Trudno powiedzie�, ale s�dz�, �e pr�buje opanowa� tw�j teren.
- No dobrze - powiedzia�em, sil�c si� na spok�j, kt�rego nie czu�em. - Pr�bujemy
z nim rozmawia� czy od razu idziemy na wojn�?
- A jeste�my gotowi ma wojn�?
- Oczywi�cie �e nie i doskonale o tym wiesz! Mam sw�j teren ledwie od p� roku
i, cholera, nie spodziewa�em si� czego� takiego, a powinienem.
Pokiwa� g�ow�, ale rozs�dnie milcza�. Wzi��em g��boki oddech, wypu�ci�em powoli
powietrze i spyta�em spokojnie:
- Dobra. Ilu silnor�kich dla nas pracuje?
- Sze�ciu, nie licz�c tych, kt�rzy s� na sta�e przydzieleni jako ochrona do
r�nych lokali.
- A jak wygl�daj� nasze finanse?
- Doskonale.
- Cho� jedna mi�a wiadomo��. Masz jakie� sugestie? - Pytanie go nie
uszcz�liwi�o i nie ukrywa� tego.
- Nie wiem... - odpar� w ko�cu. - Czy rozmowa z nim co� da?
- Sk�d mam wiedzie�? Nigdy go nie widzia�em i prawie nic o nim nie wiem.
- No to od tego powinni�my zacz�� - oceni�. - Nale�y dowiedzie� si� o nim
wszystkiego, czego tylko zdo�amy.
- Je�eli da nam na to czas. Kragar pokiwa� sm�tnie g�ow�.
- Mamy te� inny problem, szefie - wtr�ci� si� Loiosh.
- Jaki?
- Teraz to dopiero jeste� napalony.
- Zamknij si�.
Rozdzia� 2
"B�d� potrzebowa� ochrony"
Kiedy jakie� trzy lata temu wst�pi�em do organizacji, zacz��em od pracy dla
jegomo�cia imieniem Nielar jako inkasent opornych d�u�nik�w. Nielar mia� salon
gry przy North Garshos Street, po�o�ony na terenie nale��cym do Weloka zwanego
Kling�. Teren Weloka rozci�ga� si� od Potter's Market Street na p�nocy do
Millennial Street na po�udniu i od France Street na zachodzie do One Claw Street
na wschodzie, przy czym nale�y pami�ta�, �e granice te by�y raczej umowne i
p�ynne.
Kiedy rozpocz��em prac� dla Nielara, najbardziej p�ynna by�a p�nocna granica
biegn�ca wzd�u� Potter's Market Street. Moja pierwsza "robota", podobnie jak
trzecia, zosta�a zlecona przez Kling� pragn�cego ustabilizowa� t� granic�. Jego
p�nocnym s�siadem by� niejaki Rolaan, jednostka pokojowo nastawiona. Chcia� on
Potter's Market Street, ale nie chcia� wojny, wi�c spr�bowa� negocjowa� z
Welokiem. Sta� si� jeszcze bardziej pokojowy, kiedy wypad� pewnego pi�knego dnia
z okna swego znajduj�cego si� na trzecim pi�trze biura. Jego nast�pca, a
dotychczasowy zast�pca Feet Charno by� jeszcze bardziej pokojowo nastawiony, bo
nie chcia� Potter's Market Street - i w ten spos�b problem sam si� rozwi�za�.
Zawsze podejrzewa�em, �e to on zorganizowa� �mier� Rolaana, ale nigdy si� tego
nie dowiedzia�em.
Mniej wi�cej w tym czasie przesta�em pracowa� dla Nielara, a zacz��em
bezpo�rednio dla Weloka. Jego szefem by� Toronnan, rz�dz�cy terenem od dok�w na
wschodzie do Ma�ej Bramy �mierci na zachodzie i od rzeki na po�udniu do Issola
Street na p�nocy.
Jakie� p�tora roku po locie Rolaana Welok wda� si� w dysput� z kim� z Lewej
R�ki Jherega. Wydaje mi si�, �e �w kto� dzia�a� na tym samym co on terenie, co
akurat nie musia�o by� powodem konfliktu, gdy� interesy obu cz�ci organizacji z
zasady nie koliduj� ze sob�. Tym razem musia�o by� inaczej, ale nie wiem
dok�adnie, o co posz�o. Wiem, �e pewnego dnia Welok po prostu znikn��, a jego
miejsce zaj�� jeden z dotychczasowych zast�pc�w - niejaki Tagichatn, kt�rego
imienia do tej pory nie potrafi� poprawnie wym�wi�.
Welok by� ze mnie zadowolony, ale wiedzia�em, �e nowy szef nie ma zbyt dobrej
opinii o ludziach, dlatego od razu pierwszego dnia poszed�em do jego biura.
Mie�ci�o si� przy Copper Lane mi�dzy Malak Circle a Garshos Street. Wyja�ni�em
mu, czym si� zajmowa�em, i zapyta�em, czy mam mu m�wi� "szefie", "lordzie" czy
te� kombinowa�, jak si� wymawia jego imi�. Powiedzia�, �e mog� mu m�wi� "Bo�e",
a najlepiej per "szefie" - i zacz�li�my wsp�prac�.
Po tygodniu go znienawidzi�em. Po miesi�cu inny z zast�pc�w Weloka od��czy� si�
i zacz�� dzia�a� samodzielnie w samym �rodku jego terenu. Nazywa� si� Laris.
Dwa miesi�ce by�y granic� mojej wytrzyma�o�ci. Tagichatn nawet nie spr�bowa�
spacyfikowa� Larisa, co wszyscy uznali za oznak� s�abo�ci. Wiadomym by�o, �e w
ko�cu kto� albo z jego podw�adnych, albo s�siad�w wykorzysta to, �e jest s�aby,
i prawd� m�wi�c, nie wiem, co by si� sta�o, gdyby nie zdecydowa� si� pope�ni�
samob�jstwa. D�gaj�c si� sztyletem w lewe oko i m�zg.
Zrobi� to p�n� noc�. Tej samej nocy skontaktowa�em si� z Kragarem, z kt�rym
zaczyna�em, gdy pracowa�em dla Nielara i czasami, gdy pracowa�em dla Weloka. W
tym czasie Kragar zatrudnia� si� jako wykidaj�o w tawernie na Pier Street.
Zapyta�em go:
- W�a�nie odziedziczy�em kawa�ek terenu. Nie chcia�by� mi pom�c go zatrzyma�.
Zapyta�:
- To niebezpieczne?
Odpowiedzia�em:
- Jak cholera.
Odpowiedzia�:
- To serdeczne dzi�ki za pami��, Vlad. Nie.
Powiedzia�em:
- Zaczniesz od pi��dziesi�ciu sztuk z�ota tygodniowo. Je�li b�dziemy �yli po
dw�ch tygodniach, dostaniesz siedemdziesi�t pi�� plus dziesi�� procent z tego,
co zarobi�.
- Sto po dw�ch tygodniach plus pi�tna�cie procent dochodu.
- Siedemdziesi�t pi�� i pi�tna�cie procent mojego zysku.
- Dziewi��dziesi�t i pi�tna�cie procent z tego co przed podzia�em z g�r�.
- Siedemdziesi�t pi�� i dziesi�� procent przed podzia�em.
- Zgoda.
Nast�pnego dnia sekretarz Tagichatna przyby� do pracy i zasta� nas prawie
blokuj�cych wn�trze. Zaproponowa�em mu:
- Je�li chcesz, mo�esz pracowa� dla mnie. Powiesz "tak" i dostajesz dziesi��
procent podwy�ki. Powiesz "nie" i wychodzisz st�d �ywy. Powiesz "tak" i
spr�bujesz mnie zdradzi� - nikt nigdy nie zdo�a ci� o�ywi�.
Powiedzia� "nie".
No to ja mu powiedzia�em "do widzenia".
A potem poszed�em do silnor�kiego, kt�ry tak�e serdecznie nienawidzi� naszego
by�ego szefa, a z kt�rym kilkakrotnie pracowa�em. S�ysza�em, �e Melestav, bo tak
mu by�o na imi�, wykonywa� ju� "robot�", a z w�asnego do�wiadczenia wiedzia�em,
�e jest dok�adny. Powiedzia�em mu:
- Szef chce, �eby� zosta� jego sekretarzem i ochron� osobist�.
- Szef zidiocia�.
- Szef to ja.
- To ja wchodz�.
Potem wzi��em plan miasta i zaznaczy�em na nim teren nieboszczyka, pomy�la�em
troch� i wyrysowa�em w jego wn�trzu mniejszy prostok�t. Z jakiego� nie znanego
mi powodu w tym rejonie miasta granice teren�w przebiegaj� �rodkiem ulic i
dlatego w rozmowach nie s�yszy si� na przyk�ad: "Ja mam Daylond Street, a ty
Nebbit", tylko "M�j teren ko�czy si� na zachodniej stronie Daylond Street, a
tw�j zaczyna si� od wschodniej strony Daylond Street". Dlatego prostok�t, kt�ry
narysowa�em, przebiega� od po�owy Pier Street, gdzie ko�czy� si� teren Larisa,
do Daylond Street, potem wzd�u� Glendon Street, dalej wzd�u� Undauntra Street a�
do Solom Street i wreszcie Solom Street do Kieron Road i wzd�u� Kieron Road do
Pier Street.
Poleci�em Melestavowi skontaktowa� si� z zast�pcami Tagichatna i przekaza� im,
by spotkali si� ze mn� o przecznic� od biura Toronnana - szefa Tagichatna. Tam
poleci�em, by poczekali, i poprosi�em, by Toronnan mnie przyj��.
Przyj�� mnie. Mia� kr�tko obci�te jasne w�osy i ubrany by� w kaftan w barwach
Domu Jherega. Tak fryzura, jak i ubranie by�y starannie wykonane i doskonale
utrzymane. Jak na Dragaerianina nie by� wysoki - nie mia� siedmiu st�p - i by�
drobnej budowy. Og�lnie sprawia� wra�enie archiwisty z Domu Lyorna. Reputacj�
zyska� dzi�ki doskona�emu opanowaniu topora bojowego.
Przedstawi�em si�, wyj��em plan i pokaza�em mu wi�kszy zaznaczony przez siebie
obszar, m�wi�c:
- Za pa�skim pozwoleniem chwilowo zarz�dzam tym terenem, ale s�dz�, �e na sta�e
poradzi�bym sobie z tamtym - i pokaza�em mu mniejszy. - Panowie czekaj�cy za
drzwiami z pewno�ci� b�d� szcz�liwi, mog�c podzieli� reszt� mi�dzy siebie tak,
jak uzna pan to za stosowne. Nie rozmawia�em z nimi na ten temat.
I uk�oni�em si� �adnie, ale bez przesady.
Przyjrza� mi si� uwa�nie, potem obejrza� plan, a na ko�cu skupi� wzrok na
Loioshu, kt�ry ca�y czas siedzia� na moim ramieniu.
- Je�li utrzymasz go, W�saczu - powiedzia� w ko�cu - teren jest tw�j.
Podzi�kowa�em i wyszed�em, pozostawiaj�c mu wyja�nienie reszcie nowego uk�adu
si�.
Wr�ci�em do biura, zabra�em si� do ksi�g i odkry�em, �e jeste�my prawie
bankrutami. Swoich mia�em pi��set sztuk z�ota, co rodzinie zapewni�oby
utrzymanie i jedzenie przez rok, ale poza tym by�o kiepsko. Na moim terenie
znajdowa�y si�: cztery burdele, dwa salony gry, dw�ch lichwiarzy i jeden paser.
Mia�em jednego zast�pc� - Kragara - i sze�ciu silnor�kich na pe�nych etatach.
Zna�em te� kilku innych, pracuj�cych dot�d niezale�nie.
Odwiedzi�em ka�de z wy�ej wymienionych miejsc i z�o�y�em tak� sam� propozycj�,
k�ad�c na stole sakiewk� z pi��dziesi�cioma z�otymi imperia�ami.
- Jestem nowym szefem, a to jest premia albo odprawa. Wyb�r nale�y do ciebie.
Je�li potraktujesz to jako premi� i spr�bujesz mnie oszuka�, sporz�d� list�
�a�obnik�w. B�dzie potrzebna.
Gest �adny i potrzebny, tyle �e zosta�em prawie bez pieni�dzy.
Zostali wszyscy, wi�c wstrzyma�em oddech i czeka�em na koniec tygodnia.
W ostatni dzie� tygodnia - zwyczajowy termin tego rodzaju p�atno�ci - pojawi�
si� tylko Nielar, dzia�aj�cy teraz na moim terenie. Reszta, jak s�dz�, czeka�a,
co zrobi�. Za�atwi�em spraw� w�asnor�cznie, poniewa� nie mia�em got�wki, by
wynaj�� wykonawc�w, a �adnego ze swoich silnor�kich nie chcia�em u�y� - no bo i
niby co bym mu zrobi�, gdyby nie wykona� polecenia? Mog�em go tylko zabi�, przez
co poni�s�bym jeszcze wi�ksze straty.
Przespacerowa�em si� do biura najbli�szego przybytku, a by� nim burdel, i
odszuka�em w�a�ciciela. Zanim zd��y� si� odezwa�, przybi�em mu peleryn� do
�ciany dwoma no�ami i umie�ci�em po shurikenie przy ka�dym uchu tak, by wbijaj�c
si� w �cian�, nieco go drasn�y. Potem Loiosh zabra� si� do jego g�by, ale bez
trucizny. Kiedy sko�czy�, pocz�stowa�em go�cia porz�dnym ciosem w splot
s�oneczny, a gdy si� uprzejmie zgi��, kolanem w nos. Zacz�� rozumie�, �e nie
jestem zachwycony.
- Masz minut� wed�ug wskaza� Imperialnego Zegara na danie mi do r�ki moich
pieni�dzy - oznajmi�em. - Potem Kragar zajmie si� twoimi ksi�gami i pogada z
twoimi panienkami. Je�li dasz mi o miedziaka za ma�o, jeste� trupem.
Tak si� spieszy�, �e zostawi� na �cianie peleryn�. Kiedy liczy� pieni�dze,
skontaktowa�em si� telepatycznie z Kragarem i powiedzia�em mu, by si� zjawi�.
Dosta�em sakiewk� i czekali�my na Kragara w spokoju, ale gospodarzowi zacz�y
puszcza� nerwy i zacz�� co� mamrota�, �e w�a�nie si� do mnie wybiera�, wi�c mu
powiedzia�em, �eby si� zamkn��, bo mu wytn� struny g�osowe i b�dzie si� musia�
uczy� j�zyka migowego.
Zamkn�� si�.
Kiedy Kragar si� zjawi�, poszed�em do biura i nadal czeka�em, tyle �e w ciszy i
spokoju. Kragar wr�ci� po dw�ch godzinach. Ksi�gi zgadza�y si� z faktycznymi
obrotami. W burdelu by�o dziesi�� "panienek" - sze�� �e�skich, cztery m�skie.
Ka�da z regu�y mia�a dziennie pi�ciu klient�w po trzy imperiale od g�owy i
zarabia�a cztery sztuki z�ota dni�wki. Plus wy�ywienie za jakie� p� imperia�a.
Pe�noetatowy wykidaj�o dostawa� osiem sztuk z�ota, a na rozmaite drobne wydatki
szed� jeszcze jeden imperia�. Ka�da "panienka" mia�a jeden dzie� w tygodniu
wolny, wi�c ��cznie interes przynosi� sto trzydzie�ci pi�� imperiali dziennie
przy kosztach wynosz�cych pi��dziesi�t jeden. Dzienny zarobek w zwi�zku z tym
kszta�towa� si� nieco powy�ej osiemdziesi�ciu sztuk z�ota. Poniewa� tydzie� mia�
pi�� dni (na Wschodzie siedem, cho� do tej pory nie mam poj�cia dlaczego),
dawa�o to razem jakie� czterysta dwadzie�cia sztuk z�ota. Czwarta cz�� z tego
nale�a�a do w�a�ciciela, reszta do mnie. Czyli powinienem dosta� jakie� trzysta
pi�tna�cie imperiali. Dosta�em trzysta osiemna�cie oraz troch� srebra i
miedziak�w.
By�em usatysfakcjonowany.
Moje zadowolenie znacznie wzros�o, gdy w ci�gu najbli�szej godziny zjawili si�
wszyscy pozostali. Ka�dy si� m�tnie t�umaczy� i przeprasza� za op�nienie, ale
ka�dy przyni�s� kas�. �adnemu nic nie zrobi�em, ale wszystkim zapowiedzia�em, �e
nie lubi� sp�nialskich.
Pod koniec dnia zebra�em ponad dwa i p� tysi�ca imperiali. Po zap�aceniu
Kragarowi, Melestavowi, silnor�kim i innych kosztach zosta�o mi troch� ponad dwa
tysi�ce. Po�ow� przekaza�em Toronnanowi, a po�owa by�a moja.
Przyznaj�, �e by�em z siebie zadowolony. Jak na cz�owieka, kt�ry za m�odu
urabia� sobie r�ce po �okcie w restauracji daj�cej na czysto osiem sztuk z�ota
tygodniowo, by�a to niez�a sumka. Zacz��em si� zastanawia�, dlaczego nie zaj��em
si� tym wcze�niej.
Nast�pnych par� miesi�cy up�yn�o mi na zadomawianiu si� i gromadzeniu got�wki.
Kupi�em zielarni� handluj�c� narkotykami i psychodelikami, �eby mie� jaki�
oficjalny front swojej dzia�alno�ci i dochod�w. Wynaj��em ksi�gowego, �eby dba�
o porz�dek w papierach, i kilku silnor�kich, kt�rzy nie dostali sta�ego
przydzia�u. Na wypadek k�opot�w z w�a�cicielami albo z cwaniakami pr�buj�cymi
wepchn�� si� na m�j teren.
No i po to, �eby posprz�ta� okolic�. Tak si� bowiem z�o�y�o, �e by�a ona nader
popularna w�r�d m�odocianych opryszk�w - g��wnie z Domu Orki - kt�rzy pa��tali
si� po ulicach i wymuszali od mieszka�c�w drobne na wydatki. Kto nie chcia�
dawa�, zostawa� pobity, wi�c dawali wszyscy. A mieszkali tu przede wszystkim
niezbyt zamo�ni cz�onkowie Domu Teckli, gdy� by�o blisko do dok�w, no i �y�a tu
spora spo�eczno�� Teckli. Sprz�tanie okolicy polega�o na pa��taniu si� po
ulicach i solidnym obijaniu ka�dego obiecuj�cego m�odzie�ca przy�apanego na tym
procederze. Oraz na wykopaniu go z terenu z zapowiedzi�, �e jak wr�ci, to nie
do��, �e mu g�b� obij�, to jeszcze r�ce i nogi po�ami�. Kiedy dorasta�em,
obrywa�em od podobnych im, tyle �e poluj�cych na ludzi dla rozrywki. Wi�kszo��
nale�a�a do Domu Orki. I dlatego moi pracownicy otrzymali takie a nie inne
polecenia co do tego, jak post�powa� ze z�apanymi na recydywie. Wykonywali je
tak sumiennie, �e efekty zacz�y by� widoczne po trzech tygodniach. A po trzech
miesi�cach m�j teren nale�a� do najbezpieczniejszych w ca�ym mie�cie. Tak�e po
zapadni�ciu zmroku. Dosz�o do tego, �e prawie uwierzy�em we w�asn� propagand� -
rozg�aszali�my bowiem tak�e stosown� reklam� w stylu, �e o p�nocy mo�e si� tu
przechadza� dziewica z workiem z�ota i nie straci� ani cnoty, ani got�wki.
Wed�ug moich oblicze� na czwarty miesi�c zwi�kszone wp�ywy pokry�y koszty
zwi�zane z wynaj�ciem dodatkowych silnor�kich.
W tym czasie parokrotnie chodzi�em "na robot�", by zwi�kszy� zapas got�wki i
pokaza� �wiatu, �e nadal dzia�am, co dodatnio wp�ywa�o na moj� reputacj�. Poza
tym nic specjalnego si� nie dzia�o.
A potem m�j dobry s�siad Laris pokaza� mi, dlaczego nie zaj��em si� tym
wcze�niej.
Nast�pnego dnia po pr�bie zamkni�cia nielegalnej jaskini hazardu zako�czonej
zarzyganiem wycieraczki wys�a�em Kragara, by poszuka� kogo�, kto pracowa� dla
Larisa albo go zna�. Sam zabija�em czas, siedz�c w biurze, rzucaj�c no�ami do
celu i opowiadaj�c sobie z Melestavem dowcipy w stylu: "Ilu ludzi trzeba, by
naostrzy� rapier? Czterech: jeden trzyma rapier, trzech przesuwa ose�k�".
Kragar wr�ci� tu� przed dwunast�.
- I czego si� dowiedzia�e�? - powita�em go ciep�o. Siad�, otworzy� notes i
posi�kuj�c si� tym, co zapisa�, zabra� si� do referowania.
- Laris zacz�� jako inkasent u lichwiarza, jeszcze kiedy istnia�a stara stolica.
Zajmowa� si� tym ze trzydzie�ci czy czterdzie�ci lat, zanim nie wyrobi� sobie
dostatecznych uk�ad�w, by otworzy� w�asny interes. W tym czasie r�wnie� raz lub
dwa wykona� "robot�" w ramach obowi�zk�w inkasenta. Przez oko�o sze��dziesi�t
lat zajmowa� si� lichwiarstwem i wiod�o mu si� niezgorzej. Potem wydarzy�a si�
Katastrofa Adrona i nast�pi�o Bezkr�lewie, tote� s�uch o nim zagin��, podobnie
jak o wielu innych. Pojawi� si� w Adrilance jakie� sto pi��dziesi�t lat temu i
zarabia�, sprzedaj�c ludziom tytu�y w Domu Jherega.
- Czy to od niego...
- Nie wiem, Vlad. Przysz�o mi do g�owy, �e tw�j ojciec kupi� tytu� w�a�nie od
niego, ale nie by�em w stanie tego sprawdzi�.
- Nie szkodzi. To w sumie nie jest takie wa�ne. M�w dalej.
- Jakie� sto pi��dziesi�t lat temu zacz�� pracowa� dla Weloka jako silnor�ki.
Wszystko wskazuje na to, �e w tym czasie wykona� te� kilka "rob�t" i dwadzie�cia
lat temu rozpocz�� kierowanie w�asnym terenem podleg�ym bezpo�rednio Welokowi,
gdy ten przej�� interesy K'tanga zwanego Hakiem. Kiedy Welok znikn��...
- To ju� znam z autopsji.
- Dobra. I co teraz? Zastanawia�em si� przez chwil�.
- Jak rozumiem, nigdy dot�d nie spotka�o go �adne powa�ne niepowodzenie? -
spyta�em.
- Nie.
- I nigdy nie prowadzi� wojny.
- To niezupe�nie prawda. Powiedziano mi, �e praktycznie to on kierowa� wojn� z
Hakiem i za to Klinga da� mu teren.
- Skoro by� w�wczas tylko silnor�kim, to...
- Nie wiem - przerwa� mi Kragar. - Mam przeczucie, �e tam by�o co� wi�cej, ale
nie wiem co.
- Hmm... Czy�by ju� wtedy kierowa� nieoficjalnie jakim� terenem? Albo zajmowa�
si� czym� innym dla Weloka, a oficjalne zaj�cie by�o tylko przykrywk�?
- Mo�e. A mo�e mia� co� na Weloka - zasugerowa� Kragar.
- W to akurat trudno mi uwierzy�: Welok by� twardy kawa� sukinsyna.
Kragar wzruszy� ramionami.
- S�ysza�em, �e to Laris zaproponowa� mu przej�cie terenu Haka, pod warunkiem �e
Welok uzna, �e da sobie rad� z jego zarz�dzaniem. Pr�bowa�em to zweryfikowa�,
ale mi si� nie uda�o.
- Od kogo to s�ysza�e�?
- Od niezale�nego silnor�kiego, kt�ry w czasie tej wojny pracowa� dla Larisa.
Nazywa si� Ishtvan.
- Ishtvan? To cz�owiek?!
- Nie, tylko ma takie imi�. Podobnie jak Mario.
- Je�eli jest podobny do Maria, to chc� go mie� u siebie!
- Nie jest - zapewni� mnie Kragar. - Wiesz, o co mi chodzi�o.
- Wiem. No dobra, wy�lij kogo� do Larisa i przeka� mu, �e chcia�bym si� z nim
spotka�.
- B�dzie chcia� wiedzie� gdzie.
- Fakt. Sprawd�, kt�ra dobra restauracja nale�y do niego, i um�w tam spotkanie
na jutrzejsze po�udnie.
- Dobrze.
- I wy�lij tam paru naszych. B�d� potrzebowa� ochrony.
- Jasne.
- No to bierz si� do roboty - zako�czy�em. Wzi�� si�.
- Szefie, o co chodzi z t� ochron�? - Zaciekawi� si� Loiosh. - W�a�nie. O co ci
chodzi?
Przecie� masz mnie, nie? To po co ci te b�azny?
- �eby mie� spokojne sumienie. Zdrzemnij si� p�ki co.
Jednym z silnor�kich, kt�rzy byli ze mn� od chwili obj�cia terenu, by� N'aal
zwany Uzdrowicielem. Sw�j przydomek zawdzi�cza�, jak wie�� nios�a, pewnej
sytuacji, gdy to wraz z innym silnor�kim zosta� wys�any, by zainkasowa�
sp�nion� nale�no�� od pewnego lorda z Domu Chreothy. Dotarli pod wskazany
adres, zaklaskali pod drzwiami, a kiedy znale�li si� wewn�trz, poprosili o
pieni�dze. Gospodarz prychn�� i spyta� bezczelnie, dlaczego niby i za co ma im
p�aci�. N'aal pokaza� mu ca�kiem spory m�otek i oznajmi�:
- Widz�, �e masz pan powa�ne problemy z pami�ci� i ca�y �eb. No to ja jestem
uzdrowiciel i zaraz si� zajm� t� dolegliwo�ci�.
S�owa te wywar�y w�a�ciwy skutek - gospodarz zachowa� ca�� g�ow�, oni odzyskali
z�oto, a partner N'aala by� pod takim wra�eniem, �e rozpowiedzia� ca�� histori�,
i tak N'aal zosta� Uzdrowicielem.
To w�a�nie on zjawi� si� w moim biurze jakie� dwie godziny po tym, jak poleci�em
Kragarowi skontaktowa� si� z Larisem. Widz�c go w progu, zapyta�em uprzejmie,
czego chce.
- Kragar kaza� mi dostarczy� wiadomo��.
- Dostarczy�e�.
- Ano. Znalaz�em jednego z pracownik�w Larisa i powt�rzy�em mu, co kaza� Kragar.
- Dosta�e� mo�e jak�� odpowied�?
- No. �e si� zgadza na czas i miejsce.
- Doskonale. Jakby si� jeszcze Kragar pokaza�, to mo�e bym si� i ja dowiedzia�,
gdzie...
- Przecie� tu jestem, szefie!
- Co...?! O szlag... Dobra, N'aal, sprawd�, czy ci� nie ma w sekretariacie.
- Przecie� wiem �e nie - burkn�� i wyszed�. Kragar zamkn�� za nim drzwi
delikatnym kopniakiem i przeci�gn�� si�.
- I gdzie ustali�e� spotkanie? - spyta�em.
- W restauracji zwanej "The Terrace". Dobra i niezbyt tania: posi�ek
przynajmniej za imperia�a od g�owy.
- Sta� mnie.
- Maj� naprawd� ostre par�wki pieprzowe. Dobre - wtr�ci� niespodziewanie Loiosh.
- A ty sk�d wiesz?
- Bo regularnie odwiedzam ich �mietnik.
- Jak si� zadaje g�upie pytania...
- Dobra - zwr�ci�em si� do Kragara. - Kogo wybra�e� mi na obstaw�?
- Yarga i Temeka.
- Mog� by�.
- No i ja tam b�d�. W�tpi�, �eby mnie zauwa�yli - doda� z krzywym u�mieszkiem.
- Racja. Chcesz mi co� poradzi� albo podpowiedzie�? Potrz�sn�� przecz�co g�ow� i
doda� nieco bezradnie:
- Jestem r�wnie nowy w tym interesie co ty...
- Zgadza si�. C�, b�d� improwizowa�. Co� jeszcze?
- Nie. Wszystko dzia�a tak doskonale jak zwykle.
- I oby tak zosta�o - mrukn��em z przekonaniem i postuka�em w sp�d blatu.
Kragar spojrza� na mnie zaskoczony.
- Taki ludzki zwyczaj, �eby nie zapesza� - wyja�ni�em. Nadal wygl�da� na
zdziwionego, ale nic nie powiedzia�. Wyci�gn��em n� i zacz��em go podrzuca�.
Varg by� z gro�niejszej szko�y ni� ja. Nale�a� do tych os�b, kt�re roztaczaj�
wok� siebie atmosfer� zagro�enia, i to z uzasadnionych powod�w: r�wnie �atwo
m�g� zabi�, jak si� u�miechn��. By� nieco niski jak na Dragaerianina i mia�
lekko sko�ne oczy, co wskazywa�o, �e w�r�d jego przodk�w musia� by� przynajmniej
jeden Dzur. Ciemne w�osy nosi� �ci�te kr�cej ni� wi�kszo�� i zaczesane do ty�u.
Kiedy si� do niego m�wi�o, sta� zupe�nie nieruchomo i przygl�da� si� rozm�wcy
b��kitnymi oczyma zupe�nie pozbawionymi wyrazu. Jego twarz by�a r�wnie
nieodgadniona - tylko je�li kogo� bi�, zmienia�a wyraz. Pojawia� si� na niej
najlepszy grymas jherega, jaki w �yciu widzia�em. Emanowa� te� wtedy tak
skondensowan� nienawi�ci�, �e sk�oni�aby do b�yskawicznej ucieczki armi� Teckli.
No i absolutnie nie mia� poczucia humoru.
Temek by� wysoki i tak chudy, �e patrz�c z boku, mo�na go by�o nie zauwa�y�.
Mia� br�zowe, przyjazne oczy o g��bokim spojrzeniu. I by� mistrzem w
pos�ugiwaniu si� broni�. Top�r, pa�ka, sztylet, n� do rzucania, rapier, szpada,
miecz, shuriken, strza�ki, lina, trucizny czy nawet jaki� przedmiot codziennego
u�ytku - wszystko w jego d�oniach stawa�o si� �miertelnie gro�n� broni� i
wszystkim pos�ugiwa� si� z r�wn� �atwo�ci�. By� te� ca�kiem dobrym magiem jak na
kogo� nie nale��cego do Kurwiego Patrolu, jak popularnie zwano Lew� R�k�
Jherega. I wiem, �e na pewno chodzi� na "robot�", bo Kragar mu j� zleca� z
mojego rozkazu.
Miesi�c przed pocz�tkiem k�opot�w z Larisem pewien Dzur-bohater po�yczy� spor�
kwot� od kogo�, kto dla mnie pracowa�. �w Dzur-bohater zdoby� ten tytu�
parokrotnie i by� te� dobrym magiem i bardziej ni� dobrym szermierzem. Wi�c
wymy�li� sobie, �e nic mu nie zrobimy, je�li nie odda nam pieni�dzy. Pos�a�em do
niego dw�ch pracownik�w, by po dobroci doszli z nim do porozumienia, a cham
niemyty ich zabi�. Kosztowa�o mnie to tysi�c pi��set sztuk z�ota - po�ow�
koszt�w wskrzeszenia jednego (drug� pokry�, ma si� rozumie�, lichwiarz) i pi��
tysi�cy imperiali odszkodowania dla rodziny drugiego, bo nie da�o si� go o�ywi�.
Nie s� to drobne kwoty (przynajmniej dla mnie), poza tym lubi�em zabitego, wi�c
poleci�em Kragarowi zaj�� si� Dzurem szybko i skutecznie. Kragar wynaj�� Temeka
za trzy tysi�ce sze��set sztuk z�ota, co nie by�o wyg�rowan� cen�, bior�c pod
uwag� umiej�tno�ci celu. Cztery dni p�niej - nie cztery tygodnie, a cztery dni
- znaleziono owego cwaniaka przyszpilonego oszczepem do �ciany. Kto� wbi� mu go
w ty� g�owy tak, �e przeszed� przez m�zg i wyszed� czo�em. Martwy Dzur-bohater
nie mia� tak�e lewej d�oni.
�ledztwo przeprowadzone przez w�adze wykaza�o, �e d�o� urwa�a mu eksplozja jego
w�asnej r�d�ki magicznej, co spowodowa�o tak�e zanik ca�ej magii obronnej, jak�
go�� si� pos�ugiwa�. �ledczy uzna�, �e to robota Mario. Temek nawet nie by�
przes�uchiwany...
Nast�pnego ranka zaprosi�em Temeka i Varga do swego gabinetu, kaza�em im zamkn��
drzwi i usi���.
- Panowie, udaj� si� za kilka minut do restauracji zwanej "The Terrace", gdzie
zjem co� i porozmawiam z pewnym jegomo�ciem - wyja�ni�em. - Istnieje du�a
szansa, �e nic si� nie wydarzy, ale istnieje te� druga, �e on lub jego
pracownicy b�d� chcieli mnie ciele�nie uszkodzi�. Wy p�jdziecie ze mn� i
dopilnujecie, by ta druga mo�liwo�� si� nie uda�a. Rozumiecie?
- Tak - odpar� Varg.
- �aden problem, szefie - zapewni� Temek. - Spr�buje czego�, zostanie po nim
wspomnienie.
- I o to chodzi! - ucieszy�em si�. - B�dziecie mi towarzyszyli w drodze do i z
restauracji.
- Tak - przytakn�� Varg.
- I to bez dodatkowej op�aty - zgodzi� si� Temek.
- Wyjdziemy st�d za kwadrans dwunasta - doda�em.
- B�dziemy na czas - zapewni� Temek i spyta� Varga. - Chcesz wcze�niej obejrze�
lokal?
- Tak.
- Szefie, gdyby�my przypadkiem nie zjawili si� na czas, to moja kobieta mieszka
nad "Caroon & Sons" i ma s�abo�� do ludzi - doda� Temek.
Temek wyszed� natychmiast. Varg wbi� wzrok w pod�og�, co u niego zast�powa�o
uk�on, i pod��y� jego �ladem.
Odliczy�em wolno do trzydziestu i wyszed�em na ulic�. Obaj maszerowali we
w�a�ciwym kierunku, ale to mnie nie powstrzyma�o.
- Le� za nimi, Loiosh. Sprawd�, czy zrobi� to, co powiedzieli, �e zrobi�.
- Co� si� ostatnio zrobi�e� podejrzliwy, szefie.
- To nie podejrzliwo��. To paranoja. Le�.
Polecia�.
Obserwowa�em go chwil� i wr�ci�em do biura. Usiad�em w fotelu, wyj��em z
szuflady zestaw dy�urny no�y do rzucania, obr�ci�em fotel przodem do tarczy i
zacz��em rzuca�.
Jeden... Drugi... Trzeci...
Rozdzia� 3
"Ten teckla Laris to wcale nie teckla!"
- Szefie! Wpu�� mnie.
- Ju� otwieram, Loiosh.
Przeszed�em przez sekretariat i sklep i otworzy�em drzwi. Loiosh wyl�dowa� na
moim ramieniu.
- I co?
- Zrobili, jak powiedzieli, szefie. Weszli do �rodka, ale nie zamkn�li drzwi,
wi�c wszystko widzia�em. Varg tylko sta� i si� rozgl�da�. Temek wypi� szklank�
wody. Z nikim nie rozmawiali i nie wygl�da�o na to, �eby kontaktowali si�
telepatycznie.
- Doskonale. Dobra robota, Loiosh.
Wr�ci�em do siebie, sprawdzi�em, kt�ra godzina na Imperialnym Zegarze, i okaza�o
si�, �e mam jeszcze z pi��dziesi�t minut do zabicia. W tej pracy czekanie
zaprawd� czasami dzia�a na nerwy!
Usiad�em wygodnie, po�o�y�em nogi na st� i wgapi�em si� w sufit. By� drewniany
i kiedy� pomalowany. Wystarczy zaraz po pomalowaniu do�o�y� magii utrwalaj�cej,
co kosztowa�oby g�ra trzydzie�ci imperiali, i przez nast�pne dwadzie�cia lat
wszystko wygl�da �wie�o i czysto. Tyle �e poprzednik, czyli m�j by�y szef, nie
uzna� tego za stosowne i teraz farba z��k�a i �uszczy�a si� p�atami. Jeszcze
nie zacz�a odpada�, ale w najbli�szym czasie z pewno�ci� zacznie. Kto� z Domu
Athyry uzna�by to pewnie za omen. Ja nie nale�a�em do tego domu... niestety
ludzie zawsze byli przes�dnymi durniami...
- Szefie? Przyszli Varg i Temek - zameldowa� telepatycznie Melestav.
- Wpu�� ich.
Po sekundzie drzwi otworzy�y si�, wpuszczaj�c zapowiedzian� park�.
- Dok�adnie o czasie, szefie - oznajmi� Temek. Varg tylko mi si� przyjrza�.
- Dobra - wsta�em. - W takim razie w drog�.
We tr�jk� przeszli�my przez sekretariat i sklep i doszli�my do drzwi. Z�apa�em
za klamk�, gdy us�ysza�em w umy�le kategoryczne:
- Moment, szefie!
- Co si� sta�o, Loiosh?
- Najpierw ja.
- W porz�dku.
Odsun��em si� od drzwi i ju� mia�em powiedzie� Vargowi, �eby je otworzy�, gdy
podszed� i zrobi� to z w�asnej inicjatywy. Loiosh wylecia� i po sekundzie
zameldowa�:
- Czysto, szefie.
- W porz�dku.
Skin��em g�ow�. Varg wyszed� pierwszy, ja za nim, na ko�cu Temek. Skr�cili�my w
lewo, poszli�my Copper Lane spokojnym krokiem, nie przyci�gaj�c niczyjej uwagi.
M�j dziadek, ucz�c mnie fechtunku "ludzk� mod�", czyli tak jak ludzie, ostrzega�
mnie, �ebym nie da� si� zdekoncentrowa� cieniom. Protestowa�em, �e w Imperium
nie ma cieni, na co nieodmiennie s�ysza�em: "Wiem, Vladimir, wiem. Nie pozw�l
si� zdekoncentrowa� cieniom. Skupiaj si� na celu".
Sam nie wiem, dlaczego przypomnia�o mi si� to akurat w tym momencie.
Doszli�my do Malak Circle i skierowali�my si� w prawo, a� wyszli�my na Kieron
Road. Po kilkudziesi�ciu krokach znale�li�my si� na terenie wroga. A wygl�da�o
zupe�nie jak w domu.
Tu� za Kieron Road w pewnym miejscu odbija pod k�tem biegn�ca na po�udnie
Stipple Road, a zaraz za tym odbiciem, po lewej stronie znajduje si� niski
murowany budynek wci�ni�ty mi�dzy gospod� i sklep z obuwiem. Po przeciwnej
stronie stoi trzypi�trowa kamienica podzielona na sze�� mieszka�.
Niski budynek jest cofni�ty o jakie� czterdzie�ci st�p od ulicy. Pow