4848
Szczegóły |
Tytuł |
4848 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4848 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4848 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4848 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Rivelv
�ycie za �ycie
1.
Gdy wicher ponownie uderzy� w korony drzew, na go�ciniec sfrun�y miliardy
��kn�cych li�ci. Wszystkie mi�kko
opad�y na ziemi�, by zn�w potem, zm�cone nag�ym powiewem wiatru, zmiesza� si� ze
wzbitym nagle tumanem
kurzu i ulecie� w g�r�, ku zasnutemu chmurami niebu.
Zbli�a�a si� burza. Z oddali dochodzi�y gniewne pomruki grom�w a horyzont coraz
cz�ciej rozb�yskiwa� �wiat�em
b�yskawic.
- St�j Sztygar!- kto� wrzasn��- St�j do jasnej cholery!
Niebo przeci�a linia b�yskawicy.
- Zatrzymaj si�! Ludzieeee!
Uderzy� grom.
Sztygar zar�a�. P�dzi� przed siebie, chrapa�. Uderza� kopytami w zbit�
powierzchni� go�ci�ca: galopowa�.
Falko de Schorche przywar� do karku rumaka, obur�cz trzymaj�c rw�ce si� wodze;
�ciska� je z ca�ej si�y mokrymi
od potu d�o�mi. Wbi� buty w strzemiona, naci�gn�� pu�lisko i �ci�gn�� wodze z
ca�ej si�y.
Nic to nie da�o. Pr�b� zatrzymania tarantowatego diab�a powtarza� kilka razy.
Sztygar ni�s� go ju� dobre pi�� staj.
Niezmordowane z niego by�o bydle. Cicha woda; on jedyny wydawa� si� by� na tyle
spokojny, �eby wozi� Falka de
Schorche na zlecone wyprawy. Ka�dy inny ko�, czy to siwek czy kasztan, nie
tolerowa� mo�ci de Schorcha na
swym grzbiecie.
A setnik, jakim by� Falko, piechot� i�� nie m�g�. Jego prze�o�eni z Borviku nie
mogli tak�e pozwoli� na to, �eby
przedstawiciel ich miasta (kt�re bujnie rozkwita�o) podr�owa� wozem.
Falko de Schorche nigdy nie radzi� sobie z ko�mi. Kr�tko m�wi�c nienawidzi� ich
i zawsze twierdzi�, �e na koniu
mo�na wjecha� tylko do grobu. M�wi� te� zawsze, �e przeczuwa i� jaka� paskudna
koby�a wy�le go kiedy� do
za�wiat�w. Nazywa� konie swoim osobistym przekle�stwem, kt�re zosta�o na niego
rzucone tu� po narodzinach.
W �yciu chcia� robi� jedno: dowodzi�, czu� �e ma do tego smyka�k� i �e to tylko
do tego w�a�nie si� nadaje. Status
spo�eczny jego ojca da� mu tak� mo�liwo�� i ju� jako m�odzian coraz cz�ciej
marzy� o dniu, w kt�rym stanie w
szeregi jakiej� armii i ruszy w b�j na jej czele. Marzy�, �e pod jego komend�,
�o�nierze wydadz� ten przewspania�y,
budz�cy przera�enie okrzyk, wrzask rycerskiego zjednoczenia i ca�kowitego
oddania, pop�dz� na wroga ile si� w
nogach; �e przelej� krew, a on b�dzie na czele. ... B�dzie p�dzi� na samym
czele.
Pomy�le�, �e jego nadzieje i ambicje rozwia�y zwyk�e czworono�ne koniska. Od
pierwszego zetkni�cia z tymi
zwierzakami widzia�, �e bogowie nie chc�, by sta� si� dow�dc�; �e nie chc� go
widzie� w roli genera�a. Ka�dy
wierzchowiec na kt�rego go wsadzono, stawa� si� nagle bardzo niespokojny i
wyj�tkowo agresywny.
Nie ponosi�y tylko klacze. Na klaczach m�g� je�dzi� w niesko�czono��. Pech
chcia�, �e tradycja miasta z kt�rego
pochodzi� g�osi�a, i� prawdziwy w�dz musi je�dzi� na prawdziwym, bojowym
ogierze. Zwyk�y dziesi�tnik, musia�
dosiada� przystrojonego ogiera, �eby by� powa�anym i zdoby� reputacj�. Genera�
za�, je�dzi� musia� na czystej
krwi koniu, przystrojonym lwi� sk�r�.
Falko de Schorch, sko�czy� dosiadaj�c tarantowate konisko, nazywane przez
miejscowych "Sztygar" . Nie zosta� te�
genera�em. Po dwudziestu kilku latach stara� i udowadniania swej przydatno�ci
dla wojska, zosta� setnikiem.
A jego przekle�stwo? Niemo�liwe do spe�nienia pragnienie? Marzenie kt�rego nie
mo�na zrealizowa�?
Wszystkiemu winne by�y konie.
- Na pooomooc!- wrzeszcza�.- Ko� poni�s�!! Bogowie mi�osierni!
Sztygar ani my�la� zwolni�. Nie interesowa�o go czy dosiadaj�cy go g�upiec wo�a
do ludzi czy do wszechmocnych
Pan�w Krain, kt�rzy tak cz�sto zsy�aj� na ziemi� wielkie kataklizmy. Poczu�
niebezpiecze�stwo i interesowa�a go
teraz tylko ucieczka. Wyci�ga� �eb i p�dzi� przed siebie. Gdy gna�, kot�uj�ce
si� za nim li�cie mieni�y si� kolorowo,
wolno opada�y na zbit� ziemi�.
Ca�y czas p�dz�c, �mign�li przez rozdro�e, gdzie Falko dojrza� pas�cego si�
karego wierzchowca. Nie dojrza�
w�a�ciciela, zbyt szybko znikn�li w lesie i g�sto rosn�ce drzewa zas�oni�y mu
widok. Odzyska� jednak nadziej�.
Wydar� si� tak g�o�no, �e omal nie wypad� z siod�a. Echo ponios�o wrzask a� po
kra�ce targanego wichrem lasu.
Gdy po nied�ugiej chwili us�ysza� za sob� t�tent kopyt, wiedzia�, �e jest
uratowany.
Ale pewno�ci nie mia�. Czy mo�na mie� pewno�� w sytuacji takiej jak ta?
Sztygar gna� do przodu jak rozw�cieczony buhaj p�dz�cy by staranowa� ofiar�. Nie
interesowa�o go nic co dzia�o
si� wok�. Istnia�a dla niego tylko droga.
- Pomocy!- krzykn�� setnik maj�c nadziej� �e p�dz�cy za nim je�dziec go s�yszy.
Odleg�o�� mi�dzy nimi wynosi�a
dobre dziesi�� metr�w i gwa�townie mala�a. Sztygar by� piekielnie zm�czony,
bieg� coraz wolniej, a ko� p�dz�cego
za nimi je�d�ca musia� by� wypocz�ty, bo bez wi�kszego k�opotu dogania�
tarantowatego ogiera setnika.
Falko przezwyci�y� strach i odwr�ci� g�ow�. Chcia� dostrzec swego niedosz�ego
wybawiciela. Zobaczy� gnaj�c� w
jego stron� czarn�, okropnie wychudzon� szkap� o odrapanej sier�ci i paskudnie
naci�gni�tej sk�rze. Na niej, na
oklep jecha�a przedziwna posta� wygl�dem przypominaj�ca cz�eka.
Na g�owie posta� mia�a obity kapalin z daszkami policzkowymi i zas�on� na nos, a
reszt� twarzy kry�a jej szeroka
brudna chusta. Na torsie napier�nik, kt�ry od ramienia przecina� gruby pas,
wi�zany po�rodku sznurem ze
splecionych rzemieni.
Posta� p�dzi�a za nim jeszcze przez d�u�sz� chwil�, potem niczym zjawa, zaton�a
w tle.
Przeszy� go strach. Po galopuj�cej szkapie nie zosta�o nic. Nawet �lad na ziemi.
By�o s�ycha� tylko szmer.
Gdy wszed�e� do lasu �mier� na si� sprowadzi�e�.
W jednej chwili przesta� si� martwi� tym, �e Sztygar poni�s� i jego umys�
zaprz�tn�a inna my�l. Zanim opu�ci�
Borvik, m�wiono mu, �e podejmuje si� trudnej wyprawy. �e w tym lesie dziej� si�
dziwne, niewyt�umaczalne
rzeczy. One jednak si� tym nie przejmowa�: "Go�ciniec jest bezpieczniejszy ni�
�ono matki"- m�wi�. A teraz by�o za
p�no. Zgodzi� si� na to wszystko �eby tylko podliza� si� prze�o�onym.
Zastanawia� si�, jak bardzo b�dzie tego
�a�owa�.
Odpowied� nadesz�a znienacka. Na drog�, tu� przed nim, wypad� niespodziewanie
kary ogier. Sztygar stan�� na
tylnich nogach, zar�a�. Falko naci�gn�� wodze, wyci�gn�� si� do ty�u i
zakrzykn�� przera�liwie. Wodze strzeli�y
donio�le, �emie� p�k� i setnik zwali� si� z hukiem na ziemi�.
Czarny ogier zata�czy� w miejscu dzwoni�c kopytami.
De Schorche przetar� czo�o. Poczu�, �e powy�ej brwi ma w�sk� ran�, kt�ra powoli
zaczyna�a krwawi�.
Sztygar zar�a� g�o�no i nie zwracaj�c ju� uwagi na swego w�a�ciciela pogalopowa�
dalej.
Ko� kt�ry wypad� na go�ciniec z lasu nie by� tym samym, kt�ry p�dzi� za
setnikiem i niespodziewanie znik�.
Tamten by� ko�cisty i zaniedbany a ten mia� zdrow� i l�ni�c� sier��.
Je�dziec spogl�da� na setnika z g�ry. Siedzia� w du�ym, ciemno barwionym siodle
przy kt�rym w specjalnej
pochwie trzyma� kusz�. Za tylnim ��kiem mia� zwini�t� derk� i z�o�ony w cztery,
obwi�zany czarny p�aszcz.
Odziany by� na czarno. Spi�ty szerokim pasem, u kt�rego opr�cz prymitywnego no�a
o r�koje�ci z rogu jeleniego
mia� ma�� owini�t� w sk�r� manierk�. Mia� na sobie ciemn� tunik� z wi�zanymi
r�kawami wsuni�tymi w sk�rzane,
je�dzieckie r�kawice z wyci�ciami na palce. Tors okryty mia� podbijan� sk�rzan�
kamizel� przeci�t� dwoma
grubymi pasami spi�tymi zszorowan� srebrn� klamr�. Na plecach mia� dwie szable
wieszane na krzy� w pochwach.
Falko chcia� krzykn�� ale wyda� z siebie tylko ciche charkni�cie.
- Ɯ���.... - nieznajomy przy�o�y� palec do ust i zeskoczy� z kulbaki.
Mia� spokojn� twarz naznaczon� d�ug� blizn�, id�c� przez prawe oko; zaczyna�a
si� na policzku a ko�czy�a lekko
ponad brwi�.
Czarne, poskr�cane w nie�adzie w�osy muska�y mu ramiona. Najdziwniejsze mia�
oczy: czarne i nieprzeniknione jak
to� wody o �renicach zdaj�cych mie� kolor ciemno��ty.
- B�d� cicho- powiedzia� do setnika.
Falko by� cicho. Jeszcze nigdy w �yciu nie siedzia� tak cicho jak w obecno�ci
tego cz�owieka. Nieznajomy zdawa�
si� nas�uchiwa�, jednak jedyne co da�o si� us�ysze� to hulaj�cy wiatr, szepcz�ce
li�cie i zduszone huki grom�w
w�r�d chmur.
- Jeste� z karawany?- zapyta� nieznajomy.
Falko zawaha� si�. Ale tylko na chwil�.
- Tak. A wy kim jeste�cie?
- Nie tym, za kogo mnie masz. To nie ja za tob� jecha�em. Polowa�em tutaj i
us�ysza�em twoje wo�anie.
- A wi�c kim by�..
- Ten kt�ry ci� goni�?
- Podobni jemu napadli nasz� karawan�.
- Wiem. Daleko st�d?
- Pi�� staj drog�.
- Dziwi� si� �e �yjesz, nastaw si� na to �e nie zobaczysz ju� przyjaci�.
- Nazywam si� Falko de Schorche i pochodz� z Borviku. Jestem znamienitym
setnikiem. Zosta�em wys�any z
karawan� do Talikardu, z dobrym s�owem i oczywi�cie zaufaniem mego dobrego
w�adcy. Musz� dowie�� towary na
miejsce.
Wchodz�c do lasu, �mier� na si� sprowadzi�e�.
- C���... - nieznajomy zn�w przy�o�y� palec do ust.- Wracaj�.
Niebo by�o ciemnogranatowe. Chmury ostatnimi si�ami przytrzymywa�y deszcz. Wiatr
wia� jak szalony.
�mier� na si�... .
Nieznajomy wsta�, po czym stan�� na �rodku drogi. Wicher targa� jego w�osami.
Spory kawa� drogi przed nim, na �rodku go�ci�ca ni st�d ni zow�d pojawi�a czarna
szkapa. Sta�a tam bez ruchu,
g�ow� trzymaj�c spuszczon� przy ziemi.
Nieznajomy nawet nie drgn��. Spodziewa� si� tego.
Je�dziec- zjawa siedz�cy na szkapie patrzy� w ich stron� zza zas�ony kapalinu. W
obu r�kach trzyma� wodze.
Chwilk� potem poci�gn�� za nie i skierowa� szkap� w ich kierunku.
�owco... .
Nieznajomy zmarszczy� brwi:
- Wsta� i zejd� na pobocze, mo�ci Falko. Tylko ogl�daj si� za siebie, Oni s�
wsz�dzie.
De Schorche zerwa� si� z ziemi i powi�d� wzrokiem woko�o. W chwil� potem ju�
siedzia� w przydro�nym rowie.
Wychud�a szkapa jecha�a w ich kierunku. Na drodze pozosta� ju� tylko nieznajomy
i je�dziec. Wiatr rozrzuca�
zsypuj�ce si� z drzew wielobarwne li�cie. Ani jeden ani drugi nie zwraca� na to
uwagi. Nieznajomy sta�, a je�dziec
siedzia� w siodle bez ruchu.
�mier� na si� sprowadzi�e� �owco!
W chwil� potem je�dziec spi�� koby�� do galopu. Zwierze zar�a�o dziko i pu�ci�o
si� na prz�d �rodkiem drogi.
Nieznajomy przygarbi� si� lekko i chwyci� za r�koje�ci szabel przewieszonych
przez plecy. Nie wyci�gn�� ich.
Czeka�.
Je�dziec pu�ci� wodze i wydoby� miecz z pochwy przy pasie. W nast�pnej chwili
jego wychud�y wierzchowiec
niczym mgie�ka rozp�yn�� si� pod nim, a on sam powoli sfrun�� na ziemi�
trzepocz�c zdart� peleryn�. Stan�� o
dwadzie�cia krok�w od nieznajomego. Zakr�ci� mieczem w d�oni i ruszy� przed
siebie.
Nieznajomy wyrwa� szable z pochew, w trzech susach doskoczy� do zjawy i jednym
p�ynnym ci�ciem �ci�� jej d�o�
wznosz�c� si� do g�ry wraz z mieczem. Po chwili drug� szabl� ci�� przez korpus,
od do�u do g�ry, zakr�ci� si� w
miejscu i p�askim machni�ciem skr�ci� zjaw� o chroniony kapalinem �eb.
Bezg�owe cia�o run�o na wy�cielon� li��mi ziemi� rozdmuchuj�c je na wszystkie
strony swym upadkiem.
Zakot�owa�o si� i zamieni�o kolorowo.
Falko de Schorche prze�kn�� �lin�. Nigdy nie widzia� czego� podobnego. Ogl�da�
ju� walki a nawet w kilku
uczestniczy�, ale �adna nie rozstrzyga�a si� w tak szybkim tempie. Za to w
ka�dej la�y si� potoki krwi a tutaj nawet
jedna kropelka nie splami�a �wiec�cych szabli nieznajomego.
Sta� tam, nad zw�okami pokonanej, bezg�owej ju� zjawy. Sta� jakby zastanawiaj�c
si� co teraz zrobi�.
Spojrza� na Falka, a ten a� podskoczy�.
- Uciekaj st�d, panie De Schorche. Uciekaj i nie wracaj.
W nast�pnej chwili schowa� szable do pochew i �ci�gn�� z prawej d�oni r�kawice.
Strach rozdar� serce setnika, gdy le��ce na ziemi cia�o zacz�o si� wi� i
przera�liwie charcze�. Nieznajomy brutalnie
przytrzyma� je nog�, roz�o�y� praw� d�o�, zamkn�� oczy i uderzy� w wij�ce si�
cielsko.
Nagle mleczny blask o�lepi� mo�ci De Shorcha i tysi�ce li�ci zaszemra�o
z�owrogo. Zdawa�o si� s�ysze� szale�cze
r�enie ko�cistej szkapy i miliony szept�w nale��cych jakby do niewidocznych
pobratymc�w bezg�owego je�d�ca.
Nieznajomy zaciska� z�by i zmaga� si� z niewidzialn� dla �miertelnika si��.
B�ysk przemkn�� jego d�oni� i pomkn��
za podbijan� kamizel�. Nie min�a d�u�sza chwila, jak i spod niej b�ysn�o
o�lepiaj�ce �wiat�o. Wtedy m�czyzna
oderwa� r�k� od korpusu bezg�owego i run�� w ty�. Opad� ci�ko na ziemi�.
Zn�w si� zakot�owa�o. Zn�w si� zamieni�o kolorowo.
Zapad�a cisza. Tylko wiatr smaga� ta�cz�ce wierzcho�ki drzew.
Po je�d�cu zosta�o tylko wspomnienie i pami�tki w postaci jego sk�pego odzienia.
Falko nigdy nie widzia� czego�
podobnego. Ba� rusza� si� z miejsca. Nie wiedzia� co stanie si�, gdy wejdzie na
go�ciniec. Mo�e zjawa powr�ci? A
mo�e powr�c� Oni. A kim u licha s� Oni? Nieznajomy wybawiciel ostrzega� go.
Czy�by chodzi�o o zjawo podobne
stwory jak ten tutaj? Stwory kt�re zaatakowa�y jego karawan�?
- Falko- us�ysza�.- Mo�ci De Schorche... . Pom� mi wsta�.
Podbieg� i pom�g�, cho� ba� si� bardzo. Nie by� pewny tego co zobaczy�. Nie
wierzy� w�asnym oczom.
- Co si� wydarzy�o?- zapyta� r�kawem przecieraj�c krwawi�ce czo�o.-Kim oni byli?
- Pytasz o te stwory? To przez ludzi zwani Mroczni �owcy, powiniene� to
wiedzie�, setniku Falko.
- Ale szczerze m�wi�c nie wiem. Cho� przyznaj�, ostrzegano mnie, zanim
wyruszy�em. Dziwi� si� troch�: czemu
nie zaatakowa�y jak jecha�em do Talikardu, tylko w drodze powrotnej?
- Sp�jrz na niebo, mo�ci De Schorche- m�wi� nieznajomy ca�y czas trzymaj�c
spuszczon� g�ow�.- Mroczni �owcy
nie cierpi� �wiat�a s�onecznego. Atakuj� tylko wtedy, gdy s�o�ca nie wida�.
- Gdy s�o�ca nie wida�? A niech to... . A wy kim jeste�cie? Jestem wam winien
podzi�kowania mo�ci... .
- Naytrel.
- Dzi�kuj�, mo�ci Naytrelu. Bardzo dzi�kuj�. Na pocz�tku obawia�em si�, �e to wy
jeste�cie jednym z tych
�owc�w. Nikt si� tu nie zapuszcza� ostatnimi czasy; go�ciniec obr�s� traw�... .
Musicie by� bardzo odwa�nym
cz�owiekiem, skoro polujecie w tym lesie. Cho� to co tutaj widzia�em, nie
przypomina�o mi polowania.
- Wiem.
- A wi�c? Kim �e jeste�, wybawicielu?
Naytrel spojrza� na setnika i kolejne s�owo utkwi�o Falkowi w gardle. Oczy
nieznajomego wygl�da�y przera�aj�co.
T�cz�wki sta�y si� czarne, a w samym ich �rodku zab�ys�y ��te �renice.
Naytrel nie odpowiedzia�. Z oddali dobieg� ich g�o�ny t�tent kopyt.
- Na Boga! Wracaj�!- zakwicza� De Schorche i czmychn� na pobocze drogi.
Jego wyzwoliciel ponownie chwyci� za szable, ale ich nie wyci�gn��. Sta� i
czeka�, a� konni si� zbli��.
Jak si� po chwili okaza�o nie byli to kolejni Mroczni �owcy.
Na trzech podkutych i osiod�anych koniach zbli�ali si� do nich trzej rycerze z
herbem Borviku na piersi. Jeden by�
ranny, trzyma� si� za bok. Dwaj pozostali byli wydawa�o by si� w doskona�ej
kondycji, z czego jeden bez w�tpienia
obydw�m dowodzi�. A by� to m�� z w�osami rudymi jak ogie�, sci�gni�tymi w kit�,
z twarz� nosz�c� d�ug� blizn�
id�c� od k�cika ust i nikn�c� za koszul�. U boku mia� d�ugi miecz z g�owic� w
kszta�cie kr�tkiego j�zyka ognia.
- Ale� to Savro!- wykrzykn�� Falko i wylecia� na go�ciniec staj�c obok
Naytrela.- To m�j dziesi�tnik i dwaj moi
rycerze! Ah mo�ci Naytrelu, jak mam wam dzi�kowa�? Zostan� wam d�u�nikiem a� do
�mierci. Uratowali�cie mi
�ycie! Macie wdzi�czno�� Falka de Schorche, znamienitego setnika Borviku. Je�eli
kiedykolwiek pojawicie si� w
Borviku, liczcie na m� go�cin�!
- Dzi�kuj�. Ale raczej nie skorzystam.
- Wasz wyb�r.- wzruszy� ramionami setnik i zerkn�� w stron� podje�d�aj�cych
rycerzy.
- Nic wam si� nie sta�o mo�ci Falko?- zapyta� ten z kit�.
- Nic Savro, dobrze �e jeste�. P�d�my do domu czym pr�dzej. Chc� zapomnie� o tym
lesie. Niech armia si� tym
zajmie, ja mam do��.
- Jak sobie �yczysz, mo�ci Falko. A on ?
- To m�j wybawiciel i od dzisiaj jestem jego d�u�nikiem.
Naytrel milcza�.
- Dzi�kuj� za pomoc, panie Naytrel- Savro wychyli� si� w siodle, wyci�gn� r�k�.-
Mo�ecie mie� �wiadomo�� �e
pomagacie �o�nierzowi z Borviku. �o�nierz pozostanie d�u�ny a� do �mierci.
Naytrel poda� mu r�k�.
W chwil� potem Savro pom�g� setnikowi przy wsiadaniu na konia. Nast�pnie sam na�
wskoczy� i zapyta� przez
rami�:
- Gdzie teraz panie?- wojownik napi�� wodze.- Wspom�c ludzi na polanie? Te
znikaj�ce demony wybij� naszych w
pie�.
- To Mroczni �owcy, Savro. A i ka�da bitwa musi mie� trupy. To tylko robaki, a
ja stoj� na ich �cierwach z
�opocz�c� flag� w r�ku.
- Czyli do Borviku panie?
- Do Borviku. Ale wstrzymaj si� jeszcze, m�j dobry Savro. Mo�ci Naytrelu, czy na
pewno nie chcecie jecha� ze mn�
i zakosztowa� mej go�ciny?
- Wska� mi drog� na t� polan�.- powiedzia�- Pojad� wspom�c twoje "robaki"... .
- �o�nierzy znaczy? Ale� nie, nie musisz wy�wiadcza� mi kolejnej przys�ugi. Oni
zapewne sami poradz� sobie
doskonale. Z reszt� wynaj��em te� ma�� band� do ochrony mojej karawany. Daj
spok�j, dobry Naytrelu.
- Ale� to by�by problem- powiedzia� Savro.- Musicie by� piekielnie odwa�nym
cz�ekiem, skoro walczycie z tymi
zjawami. Nas dw�ch nie da�o rady jednej.
- Trzeba wiedzie� jak z nimi walczy�- odpar� spokojnie Naytrel.
Savro u�miechn�� si� kpi�co i pokiwa� g�ow�:
- Albo by� rivelvem- rzek�.- Ruszajmy!
Naytrel powi�d� za nim wzrokiem. Poczeka� a� d�gnie ostrogami konia, a� ruszy.
Poczeka� a� odjad� i znikn�� za
najbli�szym zakr�tem.
Wtedy to za�o�y� na d�o� r�kawiczk�, rozprostowa� palce i ruszy� dosi��� swego
wierzchowca. Nie chcia� nigdy
wi�cej widzie� Falko de Schorcha na oczy, gdy� by� naprawd� pod�ym cz�owiekiem.
2.
Przegalopowa� pi�� staj jak zwierze staraj�ce si� umkn�� przed po�arem lasu. Ju�
z daleka widzia� ci�gn�ce si� w
niebo smugi dymu, mkn�ce w g�r� zza ta�cz�cych koron drzew. Dym rozmywa� si� w
nico��, rozwiewany silnymi
podmuchami wiatru.
Go�ciniec bieg� ca�y czas prosto, a� do momentu opuszczenia lasu, gdzie skr�ca�
na zach�d. W tym w�a�nie miejscu
znajdowa�a si� olbrzymia polana, na kt�rej toczy� si� �miertelny b�j.
Na samym �rodku pobojowiska, gdzie najwi�cej si� dzia�o, st�oczy�y si� wszystkie
wozy z karawany. Wi�kszo��
przewalona na bok a kilka ko�ami do g�ry. Jeden z p�on�c� plandek� i z�aman�
osi� le�a� na poboczu wraz z dw�jk�
zabitych koni.
Na pobojowisku nie panowa� chaos. Obro�cy trzymali si� blisko siebie, nie
oddalali si� od powalonych woz�w.
By�o ich niewielu. Naytrel naliczy� dziewi�ciu, lecz mo�e si� myli�, wiatr
zmienia� kierunek i dym z p�on�cego
wozu otula� polan�. Zas�ania� widoczno��.
W�r�d obro�c�w dostrzeg� czterech krasnolud�w, dw�ch m�czyzn, trzy kobiety i
zaciekle ujadaj�cego psa.
Mroczni �owcy nadchodzili z ka�dej strony. Kolejno pojawiali si� w�r�d drzew. Na
ziemi le�a�o ich paru, kilku
pozbawionych cz�onk�w. Ale wstawali. Budzili si�. Jeden za drugim. Budzili si� i
z g�o�nym charkotem dalej
p�dzili by przela� krew.
Da�o si� te� dostrzec wielu innych cz�onk�w karawany. Ich trupy le�a�y
porozsiewane po ca�ej polanie. Wiele cia�
by�o brutalnie zmasakrowanych.
Ze wszystkich tam obecnych, najwi�ksz� trze�wo�� zachowa�y krasnoludy. To
musia�a by� ta banda od ochrony, o
kt�rej wspomina� Falko de Schorche. Krasnoludy zapala�y pochodnie i odstrasza�y
�owc�w �wiat�em ognia.
Wiedzia�y chyba, �e ich wielkie topory na nic si� tutaj nie zdadz�. Wiedzia�y,
�e stal jest tutaj bezu�yteczna.
- Nie wejd� za wozy!- wrzeszcza� siwobrody krasnolud b�d�cy bez w�tpienia
przyw�dc�.- Ogniem ich! A kt�ra� si�
zbli�y to z topora jej!
- Narsen!- zawo�a� do niego jeden z ludzi.- Konie si� p�osz�!
- Ka� babom je przytrzyma�!- wrzasn� krasnolud.- Dajcie ognia jeszcze! Bo si�
przedr�!
- Tam! Tam! Jeden prze�azi!
- Barn!- wrzasn�� Narsen do jednego z krasnolud�w.- Z topora skurwiela! Dobrze!
I ogniem !
- Konie si� p�osz�!- wrzeszcza�a kt�ra� kobieta.
- Nie pu��!!!
- D�ugo tu nie wytrzymamy!- przekrzycza� go m�czyzna.
- Zamknij mord�!- oplu� si� Narsen.- Pilnuj ty��w!
- Nie.. . Nie mog�! Ten charkot jest nie do wytrzymania!!
- Nie szczaj w gacie! Pilnuj ty��w!
- Naaarseeeen! AAAAAAAA!!
- Barn! Na ty�y! Przedarli si�!! Baaarn!
- Konie!!! Panie!! Nie dam rady!!!
- Na Bog�w!
- Baaaaarn! Z topora!
- Dajcie tu ognia!!! Przedzieraj� si�!! Jest ich za du�o!
- Thorno i Ferth zosta�cie tu! Barn chod� ze mn�!
- Id�!
- A to co za diabe�?!
- Gdzie?!
- Tam! Zobacz!
Naytrel galopowa� w ich stron�. Wychyli� si� w siodle i zasiek� kilka stoj�cych
po drodze zjaw. Schowa� szabl� i
chwyci� mocniej wodze. Drog� taranowa� wywr�cony w�z. Pop�dzi� wierzchowca i
przeskoczy� go w d�ugim
skoku. Opadli zaraz za wozem, tu� obok krasnolud�w.
- Ty tu dowodzisz?- zapyta� siwobrodego o imieniu Narsen; jednocze�nie �ci�gaj�c
wodze szarpi�cego si� konia.
- Ja, bo co?- burkn�� krasnolud.
- Chc� pom�c. D�ugo nie wytrzymacie, musicie czeka� a� wyjdzie s�o�ce. Do tego
czasu, pomog� wam przytrzyma�
ich poza waszym zasi�giem.
- Co� ty za jeden?
- Nazywam si� Naytrel- powiedzia�.- Z Dharmonu pochodz�.
Narsen zmarszczy� brwi.
- Ka�da bro� si� przyda.- raczej krzykn�� ni� powiedzia�.- Zw� mnie Narsen! Ale
nie mam na to czasu! Chod� z
nami na ty�! Szybko!!
Min�li rycz�cego z bezsilno�ci ch�opa i dwie panikuj�ce kobiety. Jedna z nich
ca�y czas mocowa�a si� z
zaprz�onym w w�z koniem.
Kto w las wejdzie wbrew naszej woli, ten �mier� swym duchem jeno zaspokoi!
�owca pojawi� si� nagle. Wyr�s� przed nimi jak spod ziemi i si�gn�� po miecz.
Zareagowali b�yskawicznie.
Biegn�cy z przodu Narsen powali� go kopniakiem, Barn zatopi� w nim top�r a
Naytrel odr�ba� �eb. Zjawa upad�a i
zaszamota�a si� silnie, przewracaj�c z boku na bok.
- Pozbawcie ich wi�kszo�ci cz�onk�w, a b�d� praktycznie bezsilni.- powiedzia�
powa�nie Naytrel.- B�d� �y�, ale nie
ju� tacy gro�ni.
- S�ysza�e� Barn?! Zarzynamy!
Atakowali razem. Jeden obok drugiego. Siekli ka�d� pojawiaj�c� si� przed nimi
zjaw�. Uderzali bez wytchnienia,
nie pozwalali si� przedrze�. Nie dopuszczali nawet takiej mo�liwo�ci.
Zaraz obok wrzeszcza�a kobieta, targaj�cy si� w powrozach ko� nie dawa� jej
�adnych szans. Na dodatek,
nieszcz�nica zapl�ta�a d�o� w wodze. Nie by�o ratunku.
Wierzchowiec stan�� d�ba i ruszy� przed siebie. Kobieta chwyci�a lejce obiema
d�o�mi, resztkami si� stara�a si�
wci�gn�� na grzbiet rozszala�ego ogiera. Nie da�a rady. Ko� poci�gn�� za sob�
w�z, pop�dzi� naprz�d taranuj�c po
drodze par� Mrocznych �owc�w.
- Zosta�cie sami!- wrzasn�� Naytrel chowaj�c szable.- Zaraz wracam!
Rzuci� si� biegiem w stron� swego wierzchowca. Dopad� go, spi�� do galopu i
pop�dzi� za oddalaj�cym si� wozem.
Kobieta ostatkiem si� trzyma�a si� trzeszcz�cych wodzy, czubkami but�w ry�a
ziemi�, zaciska�a z�by. By�a bezsilna,
mog�a si� tylko trzyma�. Przera�ony ko� p�dzi� na o�lep przed siebie.
Naytrel gna� tu� za nimi. Ca�y czas pop�dza� konia. Dop�dzi� ich, wychyli� si� w
siodle i przygotowa� go skoku.
W�z natrafi� na kamie�, obi� si�, podskoczy� i zakoleba� niebezpiecznie.
Wierzchowiec zar�a�. Kobieta wrzasn�a
przera�liwie, wodze strzeli�y i zerwa�y si� z trzaskiem.. . Run�a prosto pod
ko�a.
Ko� Naytrela zarwa� �bem. Rivelv cudem unikn�� upadku.
W�z zatrzeszcza�, podskoczy� jeszcze kilka razy, zakoleba� si� ponownie,
przechyli�, przejecha� chwil� na jednym
kole i przewali� si� na bok.
Naytrel zci�gn�� wodze, jego wierzchowiec stan�� d�ba, zar�a�. Rivelv zeskoczy�
z kulbaki, spad� na kolana, na
czworaka dopad� le��cej twarz� do ziemi kobiety.
- Nie!... -zacisn�� z�by, nachyli� si� nad ni�. Oddycha�a.
- Spokojnie- powiedzia�.- Le� tutaj.
Kobieta kaszln�a. Ci�ko oddycha�a.
- N... . Nie... nie odchod�.. .
- Zostan� tu!- zmarszczy� brwi i zerkn�� w stron� walcz�cych: Barn i Narsen
doskonale dawali sobie rad�. Podobnie
te� ich kompani: Thorno i Ferth, walcz�cy z drugiej strony.
- Zaczekaj jedn� chwil�- m�wi�.- Zaraz wyjdzie s�o�ce i te demony znikn��.
- N�g nie czuj�... .- powiedzia�a.- Mam k.. k.. Krew mam w ustach... .
Milcza�.
- Obr�� mnie, chc� zobaczy�... .
Obr�ci� j�. Delikatnie.
Twarz mia�a spokojn�, lekko pomarszczon�. Przyjemne spojrzenie b��kitnych oczu.
S�dz�c po odzieniu pochodzi�a
z jakiej� ma�ej wioski. Na pewno nie by�a mieszczank�.
- Masz �agodn� twarz... . Nieznajomy.- powiedzia�a.
- Pomog� ci, pani. Musimy tylko zaczeka� na �wiat�o.
- Ja zobacz� �wiat�o. Ju� wkr�tce.
- Pani... .
Kaszln�a. Z k�cika ust pociek�a jej krew.
- �ci�gnij mi z palca pier�cionek.... .
�ci�gn��.
- Oddaj go mej c�rce na Wierzbowych dolinach. B�agam ci�... . Jedyna pami�tka..
. To ma�a.. ma�a... Trafisz tam..
Nieznajomy?
Kaszln�a znowu. Kropelki krwi chlupn�y mu na twarz.
�mier�... .
- Obiecaj mi.
Nie zawaha� si�.
- Obiecuj�- powiedzia�.
- Dobrze- szepn�a; prawie niedos�yszalnie.
Kl�cza� tam jeszcze przez d�u�sz� chwil�. Zdawa� si� p�aka�, ale nie p�aka�. Nie
potrafi�.
P�aka� b�d� inni.
... �owco...
Uni�s� si� z ziemi chowaj�c pier�cie� za pazuch�. Nie powsta� jednak do pionu.
Tu� za nim pojawi� si� kolejny
Mroczny �owca. Wzni�s� miecz nad g�ow� i charkn�� gro�nie.
Rivelv w ostatniej sekundzie zdo�a� uskoczy� w bok i przeturla� si� pod nogi
swego wierzchowca. Nie uda�o mu si�
jednak go dosi���. Ko�cista r�ka z�apa�a go za ko�nierz i odci�gn�a na bok.
Daleko na bok. Ogier zar�a� i odbieg� na
bezpieczn� odleg�o��.
Pojawili si� nagle i by�o ich wielu. Otoczyli go z ka�dej strony. Nie mia�
szans. Ca�y czas kt�ry� rwa� go za ko�nierz,
odci�ga� od wierzchowca. Byli wsz�dzie, z ka�dej strony. Wsz�dzie s�ycha� by�o
piekielne charczenie.
�mier� �owco! �mier� �owco!!
Zakl��. Nie m�g� wyrwa� si� z silnego u�cisku ko�cistej d�oni. Z pochwy przy
pasie wyci�gn� n� o r�koje�ci z rogu
jeleniego. Przebi� trzymaj�c� go �ap� na wylot, przekr�ci� i poci�gn��. D�o�
rozerwa�a si� wp�, u�cisk pu�ci�.
Wsta� do pionu, cisn�� no�em w najbli�ej stoj�cego �owc� i chwyci� za szable.
Nie zd��y� wyci�gn��. Jeden dopad�
go w d�ugim skoku, zwali� go z n�g. Znowu przygni�t� siadaj�c na piersi. Szybkim
ruchem wyci�gn�� miecz i
zamachn�� si� pot�nie.
Naytrel zacisn�� pi�ci, uderzy� praw� w obwi�zan� szmat� paszcz� zjawy.
Natrafi� na daszki policzkowe; pie��
zabola�a. Uderzy� jeszcze raz, z lewej. Potem z prawej i znowu z lewej. Str�ci�
j� z siebie, odebra� miecz i zata�czy�
wko�o tn�c wszystko i wszystkich. Nic to nie dawa�o, Mroczni wracali.
�mier� na si� sprowadzi�e�, �owco. �mier� na si�.
Jedyn� nadziej� by�o �wiat�o kt�rego i tak wida� nie by�o. Na niebie pojawia�y
si� pierwsze dziury w�r�d chmur.
By�a wi�c nadzieja.
Wsz�dzie le�a�y trupy cz�onk�w karawany. By�o ich wielu. Bardzo wielu. Wsz�dzie
trupy! Wsz�dzie zjawy!
Wielu. Bardzo wielu.
- Narsen!- wydar� si� Naytrel wymachuj�c na o�lep zjawim mieczem.- Pomocy!
Oberwa� p�azem prosto w g�ow�. Pu�ci� bro� i opad� bezsilnie na ziemi�. Upad�
pomi�dzy dwoma trupami na
twarde, wystaj�ce spod ziemi kamienie.
Plecy zabola�y.
Zjawy nadesz�y. Otoczy�y go i spojrza�y na� z g�ry. Ze wszystkich stron.
Wszystkie z mieczami w d�oniach,
wszystkie gotowe by zabi�. Spogl�da�y na niego z ciemno�ci kapalin�w. Przesta�y
charcze�. Przesta�y wydawa�
jakiekolwiek odg�osy. Patrzy�y.
Wydawa�o mu si� �e widzi ich oczy. Przera�aj�ce, nieludzkie, jakby w�owe.
Wydawa�o mu si� �e chc�, �eby je
widzia�. �e chc� go przerazi�.
Jeden z nich stan�� dok�adnie przed nim. To by� ten z roztrzaskan� d�oni�. Wzi��
miecz od kompana i zbli�y� si� do
nieruchomego teraz rivelva. Przykl�k� przy nim i przy�o�y� ostrze do jego
piersi.
Za braci... .
- Mam was w dupie!- warkn�� z pogard�.
Za braci... .
Nagle, le��ce obok zw�oki m�czyzny zacz�y dygota�. Zacz�y wstrz�sa� nimi
piekielnie silne drgawki.
�owcy zwr�cili na to uwag�. Wszyscy, nawet ten kl�cz�cy przy Naytrelu.
Z trupem le��cym z drugiej strony dzia�o si� dok�adnie to samo. Zacz�� dygota� a
po d�u�szej chwili drgawki sta�y
si� o wiele silniejsze, do tego stopnia, �e cia�o zacz�o podskakiwa�.
Naytrel zmarszczy� brwi. Nie wiedzia� co si� dzieje.
Cia�o zab�ys�o nagle i momentalnie przesta�o drga�. Zacz�o napina� si� i p�ka�
jak stara, znoszona kurtka. W
sekund� potem z ludzkiego trupa szarpni�ciem wyrwa� si� ludzki szkielet.
Opleciony by� krwawi�cymi �ci�gnami z
kt�rych uwalnia� si� szamotaniem. W jego czarnych oczodo�ach zap�on�o jaskrawo
zielone �wiat�o, roz�wietlaj�c
wn�trze czaszki.
Naytrel zmarszczy� brwi. Widok by� ohydny.
Przyzywacz powraca.. .Powraca!
Ni st�d ni zow�d pojawi� si� wysoki, ko�cisty m�czyzna w upa�kanej szarej
pelerynie, o twarzy spokojnej i
skupionej. Mia� na sobie znoszon�, bia�� koszul� z mankietami, na kt�rej nosi�
przepi�t� pasem kolczug�. Do
spinanego klamr� w kszta�cie czaszki pasa przyczepiony mia� opr�cz toporka,
sporej kiesy i kilku medalik�w z
ptasimi pi�rami, niewielki mieszek, o tajemniczej zawarto�ci. Przez plecy
przewieszon� mia� kusz�, a ko�czan z
pociskami, przytwierdzony paskiem powy�ej kolana. Obuty by� w je�dzieckie
sztylpy z obcasem i bez ostr�g.
- Thorerasternalat!- wrzasn��.
Przyzywacz powr�ci�!
Ko�ciotrupy jak na rozkaz schyli�y si� po zakrzywione miecze krucho zgrzytaj�c
stawami. Chwyci�y bro� w d�ugie,
bia�e szkielety d�oni i powsta�y do pionu. Wszystkie r�wno, razem.
- Mo�esz ju� wsta�, �ywiaku- powiedzia� ko�cisty m�czyzna z kusz� na plecach.
Naytrel zmarszczy� brwi. M�czyzna mia� spokojny i mi�y dla ucha g�os.
- Blask roz�wietli polan�- m�wi�.- Zaraz znikn�� w lesie, a pojawi� si� dopiero
w nocy. Wsta�.
Wsta�- bardzo szybko. Nie ufa� mu.
M�czyzna mia� szare jak proch w�osy, d�ugie, zwi�zane w jeden gruby warkocz
rozdwajaj�cy si� przy ko�cu w
dwie kitki.
- Zw� mnie Nirvec- przedstawi� si�.- Witaj.
Zaraz po tych s�owach zza chmur wymkn�y si� pierwsze promienie s�o�ca. Mroczni
�owcy pocz�y znika�. Jeden
za drugim. A gdy blask s�oneczny okry� polan�, rozp�yn�y si� w nico�� i nic po
nich nie zosta�o. Nawet �lad na
ziemi.
- He hej!!- wrzasn�� Narsen zza woz�w.- Wytrzymali�my sukinsyn�w!! Mog� nas
teraz w dup� cmokn��!
- Jeste� czarownikiem jak przypuszczam?- zapyta� Naytrel.
- Jestem. I wiem, �e nie przypuszczasz, a czujesz to, �ywiaku.
- Hm?
- Jeste� Rivelvem, rozpozna�em ci� od razu tak jak ty rozpozna�e� mnie. Myl�
si�?
- Nie.
- Polowa�e� na Mrocznych w tym lesie h�? Nie�le te� si� ob�owi�e�, ale ma�o
brakowa�o, a sam sta�by� si�
zwierzyn�.
- Dzi�kuj� za pomoc.-poda� mu r�k�.- Nazywam si� Naytrel.
- Naytrel? Ciekawe. Zawsze zastanawia�em si� jak to jest spotka� rivelva. Jeste�
zapewne jednym z Sze�ciu?
Uni�s� brwi w podziwie:
- Wiele wiesz, Nirvecu- powiedzia�.
- Wiem- u�miechn�� si�.- Chod�my. Narsen i jego kompani na pewno zaprosz� nas do
ogniska.
- A wi�c znasz Narsena.- powiedzia� szukaj�c w trawie swojego no�a o r�koje�ci z
rogu jeleniego.
- Owszem. Ale to d�uga historia i nie chce mi si� jej przypomina�, �ywiaku.
- Nie prosz� o to.
- I dobrze. Musimy wyjecha� z tego lasu. Znam ciekawe miejsce na obozowisko.
Czego szukasz?
- Mojego no�a. Ju� znalaz�em.
- M�wi�em �e znam ciekawe miejsce na obozowisko.
- Oby nie jaki� cmentarz!- zadudni� Narsen nadchodz�c.
- Bez obaw, wredny krasnoludzie.
- Oberwali w ciry jak trzeba!- zarechota� krasnolud.- B�d� si� trzyma� z daleka,
kozie boby w dup� kopane! Dzi�ki,
rivelvie, dzi�ki. A i tobie, stary Nirvi! Twoje wychud�e szkielety zawsze si� na
co� przydaj�.
- Jestem do us�ug Bareevanie Narsen- uk�oni� si� nekromanta.
- To chyba ja powinienem raz jeszcze podzi�kowa�- powiedzia� Naytrel.- W ko�cu
to mnie uratowa�e� �ycie.
Aczkolwiek, jak znam nekromant�w...-zawaha� si�.- Chc� powiedzie� �e nigdy nie
przypuszcza�em �e kt�ry� mi
pomo�e.
Nirvec westchn�� i klepn�� go w rami�. Nic nie powiedzia�.
- Ruszajmy.- powiedzia� Bereevan Narsen.- Idziesz z nami Naytrel?
- P�jd� z wami.
3.
Przygotowania do opuszczenia lasu nie trwa�y d�ugo. Ka�dy chcia� opu�ci� to
piekielnie z�e miejsce. �yj�ce jeszcze
konie zaprz�gli wi�c szybko do trzech nieuszkodzonych woz�w na kt�re za�adowali
rzeczy niezb�dne, oraz te, kt�re
wyda�y si� im najwa�niejszymi przedmiotami wywiezionymi z Talikardu.
Ca�a "banda od ochrony karawany", w kt�rej sk�ad wchodzi�y same krasnoludy,
prze�y�a jatk� na polanie i w
szybkim tempie za�adowa�a wozy. Gorzej wygl�da�a sytuacja w�r�d innych
uczestnik�w wyprawy. Zgin�li prawie
wszyscy, a cz�� towaru zosta�a na polanie na kt�r� niewiadomo czy ktokolwiek
kiedykolwiek wr�ci.
Nie licz�c krasnolud�w, ocala�y jedynie dwie kobiety i m�czyzna. Ca�a tr�jka
ukry�a si� na jednym z woz�w i
przez ca�� drog� nie wychyla�a stamt�d g�owy.
Prze�y� jeszcze pies, olbrzymi, srebrzystop�owy dog, kt�rego Bereevan Narsen
nazywa� "�mierdziwiatrem".
Po nieca�ej godzinie wyjechali z lasu. Nirvec powi�d� ich w rozleg�� dolin�,
gdzie mieli sp�dzi� noc. Znajdowa�a si�
tam opleciona winoro�lami ruina ma�ego ko�ci�ka, kt�ry najwyra�niej sp�on��
wiele lat temu. Pozosta�y tu tylko
poro�ni�te pokrzywami zgliszcza i przednia cz�� budynku, dzi�ki kt�rej mo�na
by�o si� zorientowa� co
wybudowano tu dawniej.
***
Gdy ksi�yc wznosi� si� nad dolin�, ognisko ju� p�on�o. Ogie� dawa� ciep�o, a
jego blask sprawia�, �e wok�
malowa�y si� ta�cz�ce cienie siedz�cych przy nim postaci.
- Je�li nie b�dzie pada� to nie b�d� narzeka�.- powiedzia� Bereevan.- A je�eli
si� rozpada, to ty Nirvec b�dziesz
pierwszym kt�ry zarobi kopa w dup�.
- A to czemu?- zapyta� nekromanta.
- Temu �e jestem przeciwnikiem spania pod go�ym niebem.
- Wydaje mi si� �e miejsce jest dobre �ywiaku, a pada� nie powinno. Nie widz�
chmur.
- He he... . On nie widzi chmur.-zakpi� krasnolud.- Jest jesie�, bratku. Rano
b�dzie parzy� s�o�ce a ju� w po�udnie
mo�e la� jak z cebra. I nie nazywaj mnie �ywiakiem!!
- Wybacz Narsen.
- Ale najbardziej to mnie zje�y� ten sukinsyn de Schorche! Mog� si� za�o�y� �e
wiedzia� co� o tych duchach.
Wiedzia� ze mog� nas zaatakowa� a mimo to nic nie powiedzia�. Niech no ja tylko
dorw� tego jebaka le�nego!
Zobaczy co znaczy zakpi� z Bereevana Narsen! Kurwa jego ma�! Niech go tylko
z�api�!
Naytrel siedzia� z boku na niewielkim wzg�rku. Plecami opiera� si� o wysoki
s�up, kt�ry musia� by� cz�ci�
zrujnowanego ko�ci�ka. W r�kach obraca� ma�y z�oty pier�cionek
i my�la�. Przed oczami mia� wyraz twarzy umieraj�cej przed nim kobiety. S�ysza�
jej pro�by, s�ysza� g�os.
- Oddaj go mej c�rce na Wierzbowych Dolinach. B�agam ci�... . B�agam.... .
W palcach obraca� pier�cionek. My�la�.
Dlaczego jeden musi umrze� przez drugiego? Dlaczego cz�owiek mo�e wyda� rozkaz,
przez kt�ry innych dopadnie
�mier�. Kto da� ludziom takie przyzwolenie?
Kim jest cz�owiek, �eby pozwala� i patrze�, jak ginie niewinna kobieta? Jakim
jest cz�owiekiem ten, kt�ry ucieka z
pola bitwy pozostawiaj�c na pastw� losu tych, kt�rzy bezgranicznie mu ufali? Kim
jest taki cz�owiek? Czy jest
Wielki i stoi z flag� �opocz�c� na wietrze? Czy jest robakiem, i zostaje
zadeptany przez innych?
- Co robisz Naytrel?
To by� Nirvec.
- Khmmm... .- odchrz�kn�� i schowa� pier�cie� do kieszeni.- Nic. Rozmy�la�em.
- Dlaczego nie siedzisz przy ognisku?
- Nie chce mi si�.
- Nie lubisz towarzystwa krasnolud�w?
- Nie, po prostu nie chce mi si� tam siedzie�. Potrzebowa�em chwili samotno�ci.
- Rozumiem.- rzek� nekromanta siadaj�c na ziemi i wpatruj�c si� z g�ry w
siedz�cych przy ognisku.
- Sk�d wiedzia�e� o Sze�ciu?- zapyta� w ko�cu Naytrel.
Nirvec u�miechn�� si� pod nosem i zerkn�� na niego.
- Dowiedzia�em si� w paru miejscach. W�druj�c po �wiecie cz�owiek dowiaduje si�
wielu ciekawych rzeczy.
- A sk�d dowiedzia�e� si� w�a�nie o Sze�ciu?
- Szczerze m�wi�c nie pami�tam. Wiem jednak, �e w Dharmonie trenuje si� takich
jak ty. Sprowadzani s� tam
umieraj�cy z pola bitwy i ludzie cz�sto b�d�cy ju� na skraju �mierci. W
Dharmonie w jaki� spos�b doprowadza si�
ich do zdrowia, co wydaje si� by� zupe�nie niemo�liwe, a jednak wykonalne.
Wtedy, rozpoczyna si� trening. Po
jego zako�czeniu cz�owiek staje si� Rivelvem. Z tego co wiem, znaczy to tyle co
"stra�nik", ale w jakim� starym,
pokr�conym jak cholera j�zyku.
- Ciekawe- u�miechn�� si� Naytrel.- Zadziwiasz mnie.
- A o Sze�ciu wiem niewiele. Pono� wytrenowanych rivelv�w jest co roku tylko
sze�ciu. Tych sze�ciu zostaje
wys�anych w �wiat w jakiej� misji. Je�li si� nie myl�, ka�dy ma jak�� inn�.
Naytrel milcza�.
- Jaka jest twoja misja?- zapyta� powa�nie Nirvec.
Rivelv pokr�ci� g�ow�.
- Rzeczywi�cie wiesz wiele, ale z t� misj�, to lekka przesada. W ko�cu ka�dy ma
jak�� tam misj� do spe�nienia.
- Z tym si� zgodz�.- kiwn�� g�ow� nekromanta.
Siedzieli przez chwil� w ciszy. Dochodzi� ich cichy trzask drewna w ognisku i
szum wiatru, przemykaj�cego si�
w�r�d ruin starego ko�ci�ka.
- Co ci� zawiod�o w te strony?- zapyta� Naytrel prostuj�c r�ce.
Nirvec ziewn�.
- Nie rozumiem- powiedzia�.
Rivelv u�miechn�� si� pod nosem:
- Ja te� wiem co nieco o nekromantach.
- Ciekawe.
- C�. Ta srebrna czaszka na twoim pasie oznacza �e pochodzisz ze Wschodniej
�wi�tyni Ter'sun, gdzie ucz� takich
jak ty. Z tego co wiem wasza �wi�tynia le�y w miejscu nazywanym Cmentarzem
Smok�w. Uczycie si� tam o�ywia�
martwych i to w pe�nym tego s�owa znaczeniu. Celem Ter'sunu jest stworzenie
"idealnych uzdrowicieli", jak si� nie
myl�. Takich, kt�rzy pokonaj� �mier�. Dlatego te�, b��dnym jest nazywanie was
nekromantami.
- Teraz to ty mnie zadziwiasz, Naytrel. Doprawdy.
- Wydaje mi si�, �e jeste� w tej chwili bardziej zaawansowanym czarownikiem.
Potrafisz u�y� magii i zdoby�
w�adz� nad ko�ciotrupami. Cho� jak dobrze wiemy, ko�ciotrupy chodz� i poruszaj�
si� tylko dzi�ki ingerencji twojej
magii.
- To si� zgadza. Ale nie wszystko jest prawd�.
Naytrel roze�mia� si� g�o�no.
- Przypuszcza�em �e to powiesz.
- Naprawd�?
- Tak. A czy legenda o Wielkim Ershu jest prawdziwa?
- Nie wiem. Pono� tak. Jednak w�tpi� aby jaki� czarownik potrafi� o�ywi�
czarnego smoka.
- Ja te� szczerze m�wi�c.
- Hej!- wykrzykn�� Narsen.- Chod�cie tutaj! Pitrasicie si� tam, czy co?!
- Zamknij si�, zboczony krasnoludzie!- odparowa� mu Nirvec.- Pitrasi� to ty
mo�esz swojego �mierdziwiatra!
Bereevan pog�aska� doga po �bie.
- Nie martw si�. To by�o do mnie- powiedzia� do niego.
Naytrel wybuch� �miechem. Nirvec zarechota�.
- Ale� kretyni- skomentowa� ich cicho mo�ci Pierpen: opas�y i �ysy grzelarz z
Borviku siedz�cy przy ognisku razem
z innymi.
- A niech si� �miej�.- machn�� r�k� Narsen.
- Pheh.. . Co z was za krasnolud mo�ci Bereevanie, �e pozwalacie na to, �eby
dwaj ch�ystkowie si� z was nabijali?!
- Zamknij si� grubasie. B�d� pozwala� na �mianie si� ze mnie kiedy b�d� chcia� i
komu b�d� chcia�. Na razie, to nie
pozwalam wam gada�, mo�ci Pierpenie. A je�li cho� pi�niecie s��wko, to udowodni�
wam moim toporem jaki ze
mnie krasnolud.
Grubas zmarszczy� si� i poczerwienia�. Chcia� co� powiedzie� ale pr�dko
zrezygnowa�. Przerazi� go widok
krasnoludzkiego ostrza.
- No chod�cie tutaj!- krzykn�� Narsen do rivelva i nekromanty.- Przesta�cie
rechota�!
Zeszli na d� i usiedli przy ognisku. Otuli� ich ciep�y blask i zapach palonego
�wierku.
- Co wy�cie tam robili?- zapyta� Narsen.
- Na pewno si� nie pitrasili�my- u�miechn�� si� krzywo Nirvec.
- No wiem przecie�, g�upku. Umiecie gra� w karty?
- Potrafi� gra� w karty.-kiwn�� g�ow� Nirvec.- A ty Naytrel?
- Tak.
- To dobrze. Barn, rozdaj. Zagramy o "�yki".
- O "�yki"?
Bereevan si�gn�� za siebie i wyci�gn�� butelk� pe�n� taniej ja�owc�wki.
- O �yki w�dki, bracie.
- W�tpi�, czy komukolwiek uda si� z wami wygra�- powiedzia� z humorem rivelv.
- To znaczy?- dopyta� si� Narsen.
- Jeste�cie pewnie w tym najlepsi, jak mamy wygra�?
Krasnolud pokaza� mu zaci�ni�t� pi�� i szybko kiwn�� g�ow�.
- Co to znaczy?- zapyta� Naytrel.
- "Po�wi�cenie"- wyt�umaczy� mu Nirvec.- Chodzi mu chyba o po�wi�cenie.
- Ciekawe czy tamten ch�op i te dwie baby chc� z nami zagra�?- zapyta� Narsen.-.
Ferth, kopnij si� i spytaj ich czy
chc�. A jak nie to chocia� baby zawo�aj.
- Zostaw ich w spokoju- powiedzia� Naytrel.- Grajmy.
***
Ja�owc�wk� wypi�y krasnoludy. Bo to one g��wnie wygrywa�y "�yki". Po godzinie
trunku ju� nie by�o, a Narsen i
jego kompani nawet nie odczuli dzia�ania alkoholu. Poczerwienia�y im tylko
twarze i nasz�a ich ochota na zabaw� w
g�upie gierki.
- A teraz- powiedzia� ��to brody Ferth, najm�odszy z nich wszystkich.- Zabawimy
si� w "Gdzie by� uciek�?".
- Co to za g�wno?- zapyta� z ironi� Nirvec, kt�rego krasnoludzkie zabawy
doprowadza�y do sza�u.
- Wyobra�cie sobie, �e jeste�cie w wi�zieniu i pewnego dnia udaje si� wam
wymkn�� niepostrze�enie przez dziur�
w kracie.
- No i co dalej?
- No i zaczynamy zabaw�. Od Thorno zacznijmy. Gdzie by� uciek�?
Czarnobrody Thorno u�miechn�� si� i strzeli� palcami:
- Jak to gdzie? -zapyta�.- Szuka� innej bitwy i pakowa� si� w sam �rodek
rozr�by!. He hee!
Ferth si�gn�� za pazuch� i wyci�gn�� ma�y wi�zany mieszek, w kt�rym trzyma� trzy
ma�e ko�ci z dziwnymi znakami
na �ciankach. Rzuci� nimi obok siebie, popatrza� chwil� i powiedzia�:
- Nie pakuj si� w �adne bitwy, kolego. W nast�pnej oberwiesz piekielnie mocno i
cudem unikniesz �mierci.
Nirvec parskn��:
- Krasnolud wr�bita a to dopiero... .
- Teraz ty, Narsen- m�wi� Ferth.- Gdzie by� uciek�?
- Do starej i bachor�w. Dawno ich nie widzia�em.
Ferth rzuci� ko��mi. Spojrza�.
- Dobrze zrobisz. Oni te� za tob� t�skni�.
- Teraz ja?- zapyta� Barn.
- Tak.
- Ja do najbli�szego zajazdu, �eby nabimba� si� jak dziadzio Zach�yst!
- Ko�ci m�wi�, �e kt�rego� dnia tak si� zachlasz �e stracisz pami��, a z�odzieje
okradn� ci� doszcz�tnie. Gacie ci
nawet zabior�.
- Nie my�l �e si� ogranicz�.- nadyma� si� Barn.
- Spokojnie. Na�ogowych alkoholik�w najtrudniej nawr�ci� na dobr� �cie�k�. Ale
jest to wykonalne i kiedy� mi si�
to kurna uda.
Nadesz�a kolej Nirveca. Ferth si� zawaha�.
- Gram.- powiedzia� nekromanta.- Cho� uwa�am t� gr� za totaln� beznadziej�.
- Gdzie by� uciek�?
- Nigdzie. Uciekaj� tylko tch�rze.
- A wi�c umrzesz- powiedzia� szybko Ferth.
- Co?
- Umrzesz. Wkr�tce.
- Nawet �e� ko��mi nie rzuci�!- roz�o�y� r�ce Nirvec.
- Nie musz�.
- A to czemu niby?
- W swoich podr�ach rzadko kiedy masz towarzysza z kt�rym mo�na porozmawia�.
Nie ufasz te� nikomu. St�d ten
wniosek.
Nirvec parskn�� ponownie, wsta� i odszed�.
- A wy mo�ci Pierpenie?
- Mam was w dupie, t�pe krasnoludy!- warkn��.- Bawicie si� w g�upie gierki
jakby�cie dopiero wczoraj z ko�yski
powychodzili.
- Zamknij t� �mierdz�c� paszcz�, opas�y �cierwojadzie!- w�ciek� si� Narsen i
z�apa� top�r.- Chod� tu! No chod� tu
m�wi�!
Grzelarz zblad�:
- B�agam o wybaczenie mo�ci Bereevanie... . Ja, ja nie rozumiem... .
- Wynocha! Nie chc� ci� wi�cej dzisiaj ogl�da�. Wyno� si� bo ci dup� ogniem
przypal�!
Mo�ci Pierpen z trudem powsta� od ogniska i czmychn�� do woz�w z dziwnym
grymasem na twarzy.
Ferth nie zwa�aj�c na k��tni� kontynuowa� gr�:
- A ty, rivelvie? Gdzie by� uciek�?
- Mam przyjaciela w Talikardzie. Zosta� tam w tawernie "Kostka". Do niego bym
pojecha�.
Ferth rzuci� ko��mi.
- Spotkasz go wkr�tce. B�dzie to spotkanie pe�ne przyg�d w kt�rych... .
Chmmmm.... .W kt�rych kt�ry� z was
zginie.
Naytrel drgn�� niezauwa�alnie, zmarszczy� brwi. Nie spodziewa� si� takiej
odpowiedzi.
- Co?
- Chmm... . Ko�ci nie zawsze m�wi� prawd�, ale uwa�a�bym... .
- A przesta� ju� Ferth- wpad� mu w s�owo Narsen i zwr�ci� si� do Naytrela:
- Dzieciak ma �wirka na punkcie tych wszystkich gwiazd i innych g�wien.-
powiedzia�- Zaj��by si� wojaczk� jak
jego ojciec. On chocia� czynami si� w pami�ci zapisa� a ten tutaj? B�dzie
ko�ciami rzuca� i w gwiazdy si� lampi�.- i
znowu do Fertha:
- Od�� te ko�ci i przesta� ludzi straszy� tymi swoimi przepowiedniami!
Ferth zebra� ko�ci do mieszka i schowa� za pazuch�.
- Dobrze- m�wi� Narsen.- Powinni�my wzi�� przyk�ad ze �mierdziwiatra i k�a�� si�
spa� bo ju� p�no.
- Jestem za.- kiwn�� g�ow� Barn.
- Idziesz spa� rivelvie?- zapyta� Bereevan Naytrela.
- Tak.
- A jutro? Jedziesz z nami?
- Nie.-pokr�ci� g�ow� wstaj�c.- Ruszam do Talikardu.
- Do "Kostki"? Przyjaciela chcesz odwiedzi�?
- Mam taki zamiar.- powiedzia� id�c po derk� zwini�t� za tylnim ��kiem siod�a.
- Nie przejmuj si� przepowiedniami tego m�odzika.- krasnolud spojrza� w
ognisko.- Nigdy si� nie sprawdzaj�.
- Nie obawiam si� o to.- odpowiedzia� rozk�adaj�c derk� na ziemi.- Chocia� nikt
nie wie, co przyniesie przysz�o��.
4.
Rankiem nast�pnego dnia by� znowu sam. By�o piekielnie zimno, wi�c za�o�y� na
siebie p�aszcz. Samotnie opu�ci�
dolin� wyje�d�aj�c zachodnim stokiem, podczas gdy wozy z krasnoludami i
ocala�ymi lud�mi wyjecha�y na
wsch�d. Nekromanta znikn�� wcze�nie rano, lub poprzedniego wieczora, bo nikt go
nie widzia�. Nie zostawi� tez nic
po sobie. Nie da� �adnego znaku, ani nie zostawi� �adnej wiadomo�ci.
Rozp�yn�� si�, jak Mroczny �owca.
S�o�ce ju� wsta�o i leniwie pi�o si� w g�r� na niebieskim tle czystego nieba.
Godzina za godzin�. Co raz wy�ej i
wy�ej.
Rivelv wyjecha� z doliny i pod��y� na zach�d. Przecinaj�c ��k� i omijaj�c
wiatro�omy, przeje�d�aj�c kr�tki odcinek
lasem i kawa�ek torfowiska dotar� do wydeptanej drogi, przecinaj�cej niewielkie
wzniesienie na kt�rym postanowi�
si� zatrzyma� i zerkn�� na wszystko z g�ry.
Droga ci�gn�a si� w d� wzniesienia i p�dzi�a brzegiem sporego jeziora; dalej
wymija�a zaro�ni�t� kapliczk�,
ogrodzon� omsza�ym i po�amanym p�otkiem, i znowu wje�d�a�a w las ci�gn�cy si�
tutaj w�skim pasem od wschodu
na zach�d. By� to jednak naprawd� kr�tki odcinek lasu, bo po pierwszym zakr�cie
drzewa zast�powa�y ogrodzone
p�otami pastwiska.
Skoro wida� pastwiska, b�dzie te� wie� i schronienie, pomy�la� zerkaj�c w niebo.
Nadci�gn�y granatowe
chmurzyska i ca�y krajobraz zaton�� w cieniu. Mocniej zad�� wiatr i zata�czy�y
czubki buk�w otaczaj�cych jezioro.
- Trzeba si� spieszy�- powiedzia� do siebie i spi�� konia.
***
Za pastwiskami sta�a wie�. Nazywa�a si� "Ma�e pole" i ca�e szcz�cie mia�a
niewielk� karczm�. Ulewa by�a bardzo
silna i utrudnia�a podr�. Ziemia rozmok�a i zmieni�a si� w prawdziwe bagno.
Naytrel wprowadzi� konia pod dach gospody i przywi�za� wodzami do barierki.
Sta�y tam jeszcze cztery osiod�ane
wierzchowce i dwa inne, zaprz�gni�te do aksamitnie czarnej, okazale
prezentuj�cej si� karety.
Na drzwiczkach owej karety widnia� symbol klasztoru z Alandrii ( czarna g�ra z
usytuowanym na niej ko�ciele,
uwydatniaj�cym si� na jasnym, ��tym tle). W �rodku nikogo nie by�o.
Nim wszed� do gospody �ci�gn�� p�aszcz i otrzepa� go solidnie z kropel deszczu.
W �rodku by� niespotykany t�ok i
zaduch. Wydawa�oby si�, �e w tym niedu�ym pomieszczeniu zebra�a si� ca�a wie� i
okoliczni mieszka�cy; wszyscy
stali, nikt nie siedzia�. Wiele os�b zajmowa�o krzes�a i sto�y, jednak zamiast
na nich siedzie� stawali na nich i
wychylali si� ponad wpatrzony w co� t�um.
Ludzie w gospodzie gadali. Komentowali zaistnia�e wydarzenie.
- Niech cyrulika sprowadz�- m�wili jedni.- Niech kto� powie �e w noszej wsi jest
takowy.
- A sam id��e powiedz m�dralo. Dobrze wiesz co si� stonie gdy tylko wmieszasz
si� w sprawy ko�cio�a. Nam tylko
na tac� dawa� i siedzie� cicho, nosa z cha�upy nie wychyla�!
- A pomoc? A zas�uga u Najwy�szego za pomoc duchownemu?
- Nam tylko na tac� dawa�, rzek�em. Nie miesza� si�. Z cha�upy nosa nie
wystawia�.
Naytrel zmarszczy� brwi, przetar� czo�o. By�o piekielnie gor�co.
- Co mu tak ta jucha leci?- pytali zgromadzeni.
- Ja st�d nic nie widz�... . A leci mu?
- Jak z rynny kiedy pada. Niech mnie... . Co za diabe� go tak za�atwi�?
- A nie wiem. Nic nie m�wi�, a ploty kr��� �e stw�r co go na rozdro�ach
napotkali .
- Jaki stw�r?
- A �ebym to ja wiedzia�.
Rivelv pokr�ci� g�ow� i wyszed�. Nie interesowa�o go to co dzieje si� w �rodku.
Chcia� tylko znale�� suche miejsce i
przeczeka� ulew�.
Na zewn�trz la�o jak z cebra. Zaprz�gni�te do karety konie spija�y wod� ciekn�c�
im po pyskach, nerwowo tupa�y
kopytami.
Naprzeciwko gospody sta�a jedna z chat. Otoczona by�a p�otem i mia�a zamkni�t�
furtk�. Za p�otem lata�
wypuszczony na podw�rze pies i ujada� jak szalony. W oknie Naytrel dojrza� ma�e
dziecko, dziewczynk�.
Przyk�ada�a r�ce do szyby i wpatrywa�a si� w padaj�cy deszcz. Rozdziawi�a buzi�
i z podziwem zerka�a jak spore
krople deszczu rozpryskuj� si� w ka�u�ach na zewn�trz.
U�miechn�� si� lekko, zmru�y� oczy i westchn��. Dziewczynka zauwa�y�a go,
pomacha�a. Nie odmacha� jej, nie
zd��y�. W oknie pojawi�a si� matka i zabra�a dziecko w g��b cha�upy �ci�gaj�c
obdarte firany.
Wtedy przypomnia� sobie polan� w lesie. Przypomnia� sobie gnaj�cego przed siebie
rumaka zaprz�gni�tego w w�z i
kobiet�, usilnie staraj�c� si� prze�y�.
Wyci�gn�� z kieszeni pier�cionek. Obejrza� go. Po wewn�trznej stronie, klejnot
wygrawerowany mia� napis: "�ycie
za �ycie". Dopiero teraz go zauwa�y�. Przez ca�y ten czas nie zwraca� na niego
uwagi. Wydawa�oby si�, �e napis
pojawi� si� dopiero teraz. Gdy wczoraj wieczorem ogl�da� pier�cie�, �aden wyraz
nie zdobi� jego wewn�trznej
strony; a mo�e go po prostu nie zauwa�y�?
Niespodziewanie z karczmy wypadli duchowni w kapturach. Na ramionach nie�li
rannego brata. Naytrel dopiero
teraz zobaczy� rozerwane, nasi�kni�te krwi� szaty i czarn� krew, ciekn�c� na
ziemi� w�sk� str�k�. Wida�
namoczone wywarami kompresy, jakie mnich mia� nak�adane na ran� nic tu nie
pomog�y. Wida� zwyk�a wiedza i
zwyk�e, znane metody leczenia, by�y tutaj bezu�yteczne.
Po d�u�szej chwili z karczmy wyszed� kolejny duchowny. Ten jednak by� znacznie
spokojniejszy i nie utyt�any we
krwi. Odziany by� wyj�tkowo bogato i czysto, cho� wida� by�o �e str�j jaki ma na
sobie nie u�ywany by� do
odprawiania mszy, ale tylko i wy��cznie do podr�y.
By� to pyzaty i �ysiej�cy grubas, o nalanej twarzy i m�tnym spojrzeniu
niebieskich oczu. Mia� wielkie d�onie, a na
grube jak kie�basy palce, wci�ni�te mia� pot�ne sygnety, zdobione z�otem i
drogimi kamieniami.
Zaraz za nim pojawi�o si� trzech rycerzy. Byli to tak�e d