4848

Szczegóły
Tytuł 4848
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4848 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4848 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4848 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Rivelv �ycie za �ycie 1. Gdy wicher ponownie uderzy� w korony drzew, na go�ciniec sfrun�y miliardy ��kn�cych li�ci. Wszystkie mi�kko opad�y na ziemi�, by zn�w potem, zm�cone nag�ym powiewem wiatru, zmiesza� si� ze wzbitym nagle tumanem kurzu i ulecie� w g�r�, ku zasnutemu chmurami niebu. Zbli�a�a si� burza. Z oddali dochodzi�y gniewne pomruki grom�w a horyzont coraz cz�ciej rozb�yskiwa� �wiat�em b�yskawic. - St�j Sztygar!- kto� wrzasn��- St�j do jasnej cholery! Niebo przeci�a linia b�yskawicy. - Zatrzymaj si�! Ludzieeee! Uderzy� grom. Sztygar zar�a�. P�dzi� przed siebie, chrapa�. Uderza� kopytami w zbit� powierzchni� go�ci�ca: galopowa�. Falko de Schorche przywar� do karku rumaka, obur�cz trzymaj�c rw�ce si� wodze; �ciska� je z ca�ej si�y mokrymi od potu d�o�mi. Wbi� buty w strzemiona, naci�gn�� pu�lisko i �ci�gn�� wodze z ca�ej si�y. Nic to nie da�o. Pr�b� zatrzymania tarantowatego diab�a powtarza� kilka razy. Sztygar ni�s� go ju� dobre pi�� staj. Niezmordowane z niego by�o bydle. Cicha woda; on jedyny wydawa� si� by� na tyle spokojny, �eby wozi� Falka de Schorche na zlecone wyprawy. Ka�dy inny ko�, czy to siwek czy kasztan, nie tolerowa� mo�ci de Schorcha na swym grzbiecie. A setnik, jakim by� Falko, piechot� i�� nie m�g�. Jego prze�o�eni z Borviku nie mogli tak�e pozwoli� na to, �eby przedstawiciel ich miasta (kt�re bujnie rozkwita�o) podr�owa� wozem. Falko de Schorche nigdy nie radzi� sobie z ko�mi. Kr�tko m�wi�c nienawidzi� ich i zawsze twierdzi�, �e na koniu mo�na wjecha� tylko do grobu. M�wi� te� zawsze, �e przeczuwa i� jaka� paskudna koby�a wy�le go kiedy� do za�wiat�w. Nazywa� konie swoim osobistym przekle�stwem, kt�re zosta�o na niego rzucone tu� po narodzinach. W �yciu chcia� robi� jedno: dowodzi�, czu� �e ma do tego smyka�k� i �e to tylko do tego w�a�nie si� nadaje. Status spo�eczny jego ojca da� mu tak� mo�liwo�� i ju� jako m�odzian coraz cz�ciej marzy� o dniu, w kt�rym stanie w szeregi jakiej� armii i ruszy w b�j na jej czele. Marzy�, �e pod jego komend�, �o�nierze wydadz� ten przewspania�y, budz�cy przera�enie okrzyk, wrzask rycerskiego zjednoczenia i ca�kowitego oddania, pop�dz� na wroga ile si� w nogach; �e przelej� krew, a on b�dzie na czele. ... B�dzie p�dzi� na samym czele. Pomy�le�, �e jego nadzieje i ambicje rozwia�y zwyk�e czworono�ne koniska. Od pierwszego zetkni�cia z tymi zwierzakami widzia�, �e bogowie nie chc�, by sta� si� dow�dc�; �e nie chc� go widzie� w roli genera�a. Ka�dy wierzchowiec na kt�rego go wsadzono, stawa� si� nagle bardzo niespokojny i wyj�tkowo agresywny. Nie ponosi�y tylko klacze. Na klaczach m�g� je�dzi� w niesko�czono��. Pech chcia�, �e tradycja miasta z kt�rego pochodzi� g�osi�a, i� prawdziwy w�dz musi je�dzi� na prawdziwym, bojowym ogierze. Zwyk�y dziesi�tnik, musia� dosiada� przystrojonego ogiera, �eby by� powa�anym i zdoby� reputacj�. Genera� za�, je�dzi� musia� na czystej krwi koniu, przystrojonym lwi� sk�r�. Falko de Schorch, sko�czy� dosiadaj�c tarantowate konisko, nazywane przez miejscowych "Sztygar" . Nie zosta� te� genera�em. Po dwudziestu kilku latach stara� i udowadniania swej przydatno�ci dla wojska, zosta� setnikiem. A jego przekle�stwo? Niemo�liwe do spe�nienia pragnienie? Marzenie kt�rego nie mo�na zrealizowa�? Wszystkiemu winne by�y konie. - Na pooomooc!- wrzeszcza�.- Ko� poni�s�!! Bogowie mi�osierni! Sztygar ani my�la� zwolni�. Nie interesowa�o go czy dosiadaj�cy go g�upiec wo�a do ludzi czy do wszechmocnych Pan�w Krain, kt�rzy tak cz�sto zsy�aj� na ziemi� wielkie kataklizmy. Poczu� niebezpiecze�stwo i interesowa�a go teraz tylko ucieczka. Wyci�ga� �eb i p�dzi� przed siebie. Gdy gna�, kot�uj�ce si� za nim li�cie mieni�y si� kolorowo, wolno opada�y na zbit� ziemi�. Ca�y czas p�dz�c, �mign�li przez rozdro�e, gdzie Falko dojrza� pas�cego si� karego wierzchowca. Nie dojrza� w�a�ciciela, zbyt szybko znikn�li w lesie i g�sto rosn�ce drzewa zas�oni�y mu widok. Odzyska� jednak nadziej�. Wydar� si� tak g�o�no, �e omal nie wypad� z siod�a. Echo ponios�o wrzask a� po kra�ce targanego wichrem lasu. Gdy po nied�ugiej chwili us�ysza� za sob� t�tent kopyt, wiedzia�, �e jest uratowany. Ale pewno�ci nie mia�. Czy mo�na mie� pewno�� w sytuacji takiej jak ta? Sztygar gna� do przodu jak rozw�cieczony buhaj p�dz�cy by staranowa� ofiar�. Nie interesowa�o go nic co dzia�o si� wok�. Istnia�a dla niego tylko droga. - Pomocy!- krzykn�� setnik maj�c nadziej� �e p�dz�cy za nim je�dziec go s�yszy. Odleg�o�� mi�dzy nimi wynosi�a dobre dziesi�� metr�w i gwa�townie mala�a. Sztygar by� piekielnie zm�czony, bieg� coraz wolniej, a ko� p�dz�cego za nimi je�d�ca musia� by� wypocz�ty, bo bez wi�kszego k�opotu dogania� tarantowatego ogiera setnika. Falko przezwyci�y� strach i odwr�ci� g�ow�. Chcia� dostrzec swego niedosz�ego wybawiciela. Zobaczy� gnaj�c� w jego stron� czarn�, okropnie wychudzon� szkap� o odrapanej sier�ci i paskudnie naci�gni�tej sk�rze. Na niej, na oklep jecha�a przedziwna posta� wygl�dem przypominaj�ca cz�eka. Na g�owie posta� mia�a obity kapalin z daszkami policzkowymi i zas�on� na nos, a reszt� twarzy kry�a jej szeroka brudna chusta. Na torsie napier�nik, kt�ry od ramienia przecina� gruby pas, wi�zany po�rodku sznurem ze splecionych rzemieni. Posta� p�dzi�a za nim jeszcze przez d�u�sz� chwil�, potem niczym zjawa, zaton�a w tle. Przeszy� go strach. Po galopuj�cej szkapie nie zosta�o nic. Nawet �lad na ziemi. By�o s�ycha� tylko szmer. Gdy wszed�e� do lasu �mier� na si� sprowadzi�e�. W jednej chwili przesta� si� martwi� tym, �e Sztygar poni�s� i jego umys� zaprz�tn�a inna my�l. Zanim opu�ci� Borvik, m�wiono mu, �e podejmuje si� trudnej wyprawy. �e w tym lesie dziej� si� dziwne, niewyt�umaczalne rzeczy. One jednak si� tym nie przejmowa�: "Go�ciniec jest bezpieczniejszy ni� �ono matki"- m�wi�. A teraz by�o za p�no. Zgodzi� si� na to wszystko �eby tylko podliza� si� prze�o�onym. Zastanawia� si�, jak bardzo b�dzie tego �a�owa�. Odpowied� nadesz�a znienacka. Na drog�, tu� przed nim, wypad� niespodziewanie kary ogier. Sztygar stan�� na tylnich nogach, zar�a�. Falko naci�gn�� wodze, wyci�gn�� si� do ty�u i zakrzykn�� przera�liwie. Wodze strzeli�y donio�le, �emie� p�k� i setnik zwali� si� z hukiem na ziemi�. Czarny ogier zata�czy� w miejscu dzwoni�c kopytami. De Schorche przetar� czo�o. Poczu�, �e powy�ej brwi ma w�sk� ran�, kt�ra powoli zaczyna�a krwawi�. Sztygar zar�a� g�o�no i nie zwracaj�c ju� uwagi na swego w�a�ciciela pogalopowa� dalej. Ko� kt�ry wypad� na go�ciniec z lasu nie by� tym samym, kt�ry p�dzi� za setnikiem i niespodziewanie znik�. Tamten by� ko�cisty i zaniedbany a ten mia� zdrow� i l�ni�c� sier��. Je�dziec spogl�da� na setnika z g�ry. Siedzia� w du�ym, ciemno barwionym siodle przy kt�rym w specjalnej pochwie trzyma� kusz�. Za tylnim ��kiem mia� zwini�t� derk� i z�o�ony w cztery, obwi�zany czarny p�aszcz. Odziany by� na czarno. Spi�ty szerokim pasem, u kt�rego opr�cz prymitywnego no�a o r�koje�ci z rogu jeleniego mia� ma�� owini�t� w sk�r� manierk�. Mia� na sobie ciemn� tunik� z wi�zanymi r�kawami wsuni�tymi w sk�rzane, je�dzieckie r�kawice z wyci�ciami na palce. Tors okryty mia� podbijan� sk�rzan� kamizel� przeci�t� dwoma grubymi pasami spi�tymi zszorowan� srebrn� klamr�. Na plecach mia� dwie szable wieszane na krzy� w pochwach. Falko chcia� krzykn�� ale wyda� z siebie tylko ciche charkni�cie. - Ɯ���.... - nieznajomy przy�o�y� palec do ust i zeskoczy� z kulbaki. Mia� spokojn� twarz naznaczon� d�ug� blizn�, id�c� przez prawe oko; zaczyna�a si� na policzku a ko�czy�a lekko ponad brwi�. Czarne, poskr�cane w nie�adzie w�osy muska�y mu ramiona. Najdziwniejsze mia� oczy: czarne i nieprzeniknione jak to� wody o �renicach zdaj�cych mie� kolor ciemno��ty. - B�d� cicho- powiedzia� do setnika. Falko by� cicho. Jeszcze nigdy w �yciu nie siedzia� tak cicho jak w obecno�ci tego cz�owieka. Nieznajomy zdawa� si� nas�uchiwa�, jednak jedyne co da�o si� us�ysze� to hulaj�cy wiatr, szepcz�ce li�cie i zduszone huki grom�w w�r�d chmur. - Jeste� z karawany?- zapyta� nieznajomy. Falko zawaha� si�. Ale tylko na chwil�. - Tak. A wy kim jeste�cie? - Nie tym, za kogo mnie masz. To nie ja za tob� jecha�em. Polowa�em tutaj i us�ysza�em twoje wo�anie. - A wi�c kim by�.. - Ten kt�ry ci� goni�? - Podobni jemu napadli nasz� karawan�. - Wiem. Daleko st�d? - Pi�� staj drog�. - Dziwi� si� �e �yjesz, nastaw si� na to �e nie zobaczysz ju� przyjaci�. - Nazywam si� Falko de Schorche i pochodz� z Borviku. Jestem znamienitym setnikiem. Zosta�em wys�any z karawan� do Talikardu, z dobrym s�owem i oczywi�cie zaufaniem mego dobrego w�adcy. Musz� dowie�� towary na miejsce. Wchodz�c do lasu, �mier� na si� sprowadzi�e�. - C���... - nieznajomy zn�w przy�o�y� palec do ust.- Wracaj�. Niebo by�o ciemnogranatowe. Chmury ostatnimi si�ami przytrzymywa�y deszcz. Wiatr wia� jak szalony. �mier� na si�... . Nieznajomy wsta�, po czym stan�� na �rodku drogi. Wicher targa� jego w�osami. Spory kawa� drogi przed nim, na �rodku go�ci�ca ni st�d ni zow�d pojawi�a czarna szkapa. Sta�a tam bez ruchu, g�ow� trzymaj�c spuszczon� przy ziemi. Nieznajomy nawet nie drgn��. Spodziewa� si� tego. Je�dziec- zjawa siedz�cy na szkapie patrzy� w ich stron� zza zas�ony kapalinu. W obu r�kach trzyma� wodze. Chwilk� potem poci�gn�� za nie i skierowa� szkap� w ich kierunku. �owco... . Nieznajomy zmarszczy� brwi: - Wsta� i zejd� na pobocze, mo�ci Falko. Tylko ogl�daj si� za siebie, Oni s� wsz�dzie. De Schorche zerwa� si� z ziemi i powi�d� wzrokiem woko�o. W chwil� potem ju� siedzia� w przydro�nym rowie. Wychud�a szkapa jecha�a w ich kierunku. Na drodze pozosta� ju� tylko nieznajomy i je�dziec. Wiatr rozrzuca� zsypuj�ce si� z drzew wielobarwne li�cie. Ani jeden ani drugi nie zwraca� na to uwagi. Nieznajomy sta�, a je�dziec siedzia� w siodle bez ruchu. �mier� na si� sprowadzi�e� �owco! W chwil� potem je�dziec spi�� koby�� do galopu. Zwierze zar�a�o dziko i pu�ci�o si� na prz�d �rodkiem drogi. Nieznajomy przygarbi� si� lekko i chwyci� za r�koje�ci szabel przewieszonych przez plecy. Nie wyci�gn�� ich. Czeka�. Je�dziec pu�ci� wodze i wydoby� miecz z pochwy przy pasie. W nast�pnej chwili jego wychud�y wierzchowiec niczym mgie�ka rozp�yn�� si� pod nim, a on sam powoli sfrun�� na ziemi� trzepocz�c zdart� peleryn�. Stan�� o dwadzie�cia krok�w od nieznajomego. Zakr�ci� mieczem w d�oni i ruszy� przed siebie. Nieznajomy wyrwa� szable z pochew, w trzech susach doskoczy� do zjawy i jednym p�ynnym ci�ciem �ci�� jej d�o� wznosz�c� si� do g�ry wraz z mieczem. Po chwili drug� szabl� ci�� przez korpus, od do�u do g�ry, zakr�ci� si� w miejscu i p�askim machni�ciem skr�ci� zjaw� o chroniony kapalinem �eb. Bezg�owe cia�o run�o na wy�cielon� li��mi ziemi� rozdmuchuj�c je na wszystkie strony swym upadkiem. Zakot�owa�o si� i zamieni�o kolorowo. Falko de Schorche prze�kn�� �lin�. Nigdy nie widzia� czego� podobnego. Ogl�da� ju� walki a nawet w kilku uczestniczy�, ale �adna nie rozstrzyga�a si� w tak szybkim tempie. Za to w ka�dej la�y si� potoki krwi a tutaj nawet jedna kropelka nie splami�a �wiec�cych szabli nieznajomego. Sta� tam, nad zw�okami pokonanej, bezg�owej ju� zjawy. Sta� jakby zastanawiaj�c si� co teraz zrobi�. Spojrza� na Falka, a ten a� podskoczy�. - Uciekaj st�d, panie De Schorche. Uciekaj i nie wracaj. W nast�pnej chwili schowa� szable do pochew i �ci�gn�� z prawej d�oni r�kawice. Strach rozdar� serce setnika, gdy le��ce na ziemi cia�o zacz�o si� wi� i przera�liwie charcze�. Nieznajomy brutalnie przytrzyma� je nog�, roz�o�y� praw� d�o�, zamkn�� oczy i uderzy� w wij�ce si� cielsko. Nagle mleczny blask o�lepi� mo�ci De Shorcha i tysi�ce li�ci zaszemra�o z�owrogo. Zdawa�o si� s�ysze� szale�cze r�enie ko�cistej szkapy i miliony szept�w nale��cych jakby do niewidocznych pobratymc�w bezg�owego je�d�ca. Nieznajomy zaciska� z�by i zmaga� si� z niewidzialn� dla �miertelnika si��. B�ysk przemkn�� jego d�oni� i pomkn�� za podbijan� kamizel�. Nie min�a d�u�sza chwila, jak i spod niej b�ysn�o o�lepiaj�ce �wiat�o. Wtedy m�czyzna oderwa� r�k� od korpusu bezg�owego i run�� w ty�. Opad� ci�ko na ziemi�. Zn�w si� zakot�owa�o. Zn�w si� zamieni�o kolorowo. Zapad�a cisza. Tylko wiatr smaga� ta�cz�ce wierzcho�ki drzew. Po je�d�cu zosta�o tylko wspomnienie i pami�tki w postaci jego sk�pego odzienia. Falko nigdy nie widzia� czego� podobnego. Ba� rusza� si� z miejsca. Nie wiedzia� co stanie si�, gdy wejdzie na go�ciniec. Mo�e zjawa powr�ci? A mo�e powr�c� Oni. A kim u licha s� Oni? Nieznajomy wybawiciel ostrzega� go. Czy�by chodzi�o o zjawo podobne stwory jak ten tutaj? Stwory kt�re zaatakowa�y jego karawan�? - Falko- us�ysza�.- Mo�ci De Schorche... . Pom� mi wsta�. Podbieg� i pom�g�, cho� ba� si� bardzo. Nie by� pewny tego co zobaczy�. Nie wierzy� w�asnym oczom. - Co si� wydarzy�o?- zapyta� r�kawem przecieraj�c krwawi�ce czo�o.-Kim oni byli? - Pytasz o te stwory? To przez ludzi zwani Mroczni �owcy, powiniene� to wiedzie�, setniku Falko. - Ale szczerze m�wi�c nie wiem. Cho� przyznaj�, ostrzegano mnie, zanim wyruszy�em. Dziwi� si� troch�: czemu nie zaatakowa�y jak jecha�em do Talikardu, tylko w drodze powrotnej? - Sp�jrz na niebo, mo�ci De Schorche- m�wi� nieznajomy ca�y czas trzymaj�c spuszczon� g�ow�.- Mroczni �owcy nie cierpi� �wiat�a s�onecznego. Atakuj� tylko wtedy, gdy s�o�ca nie wida�. - Gdy s�o�ca nie wida�? A niech to... . A wy kim jeste�cie? Jestem wam winien podzi�kowania mo�ci... . - Naytrel. - Dzi�kuj�, mo�ci Naytrelu. Bardzo dzi�kuj�. Na pocz�tku obawia�em si�, �e to wy jeste�cie jednym z tych �owc�w. Nikt si� tu nie zapuszcza� ostatnimi czasy; go�ciniec obr�s� traw�... . Musicie by� bardzo odwa�nym cz�owiekiem, skoro polujecie w tym lesie. Cho� to co tutaj widzia�em, nie przypomina�o mi polowania. - Wiem. - A wi�c? Kim �e jeste�, wybawicielu? Naytrel spojrza� na setnika i kolejne s�owo utkwi�o Falkowi w gardle. Oczy nieznajomego wygl�da�y przera�aj�co. T�cz�wki sta�y si� czarne, a w samym ich �rodku zab�ys�y ��te �renice. Naytrel nie odpowiedzia�. Z oddali dobieg� ich g�o�ny t�tent kopyt. - Na Boga! Wracaj�!- zakwicza� De Schorche i czmychn� na pobocze drogi. Jego wyzwoliciel ponownie chwyci� za szable, ale ich nie wyci�gn��. Sta� i czeka�, a� konni si� zbli��. Jak si� po chwili okaza�o nie byli to kolejni Mroczni �owcy. Na trzech podkutych i osiod�anych koniach zbli�ali si� do nich trzej rycerze z herbem Borviku na piersi. Jeden by� ranny, trzyma� si� za bok. Dwaj pozostali byli wydawa�o by si� w doskona�ej kondycji, z czego jeden bez w�tpienia obydw�m dowodzi�. A by� to m�� z w�osami rudymi jak ogie�, sci�gni�tymi w kit�, z twarz� nosz�c� d�ug� blizn� id�c� od k�cika ust i nikn�c� za koszul�. U boku mia� d�ugi miecz z g�owic� w kszta�cie kr�tkiego j�zyka ognia. - Ale� to Savro!- wykrzykn�� Falko i wylecia� na go�ciniec staj�c obok Naytrela.- To m�j dziesi�tnik i dwaj moi rycerze! Ah mo�ci Naytrelu, jak mam wam dzi�kowa�? Zostan� wam d�u�nikiem a� do �mierci. Uratowali�cie mi �ycie! Macie wdzi�czno�� Falka de Schorche, znamienitego setnika Borviku. Je�eli kiedykolwiek pojawicie si� w Borviku, liczcie na m� go�cin�! - Dzi�kuj�. Ale raczej nie skorzystam. - Wasz wyb�r.- wzruszy� ramionami setnik i zerkn�� w stron� podje�d�aj�cych rycerzy. - Nic wam si� nie sta�o mo�ci Falko?- zapyta� ten z kit�. - Nic Savro, dobrze �e jeste�. P�d�my do domu czym pr�dzej. Chc� zapomnie� o tym lesie. Niech armia si� tym zajmie, ja mam do��. - Jak sobie �yczysz, mo�ci Falko. A on ? - To m�j wybawiciel i od dzisiaj jestem jego d�u�nikiem. Naytrel milcza�. - Dzi�kuj� za pomoc, panie Naytrel- Savro wychyli� si� w siodle, wyci�gn� r�k�.- Mo�ecie mie� �wiadomo�� �e pomagacie �o�nierzowi z Borviku. �o�nierz pozostanie d�u�ny a� do �mierci. Naytrel poda� mu r�k�. W chwil� potem Savro pom�g� setnikowi przy wsiadaniu na konia. Nast�pnie sam na� wskoczy� i zapyta� przez rami�: - Gdzie teraz panie?- wojownik napi�� wodze.- Wspom�c ludzi na polanie? Te znikaj�ce demony wybij� naszych w pie�. - To Mroczni �owcy, Savro. A i ka�da bitwa musi mie� trupy. To tylko robaki, a ja stoj� na ich �cierwach z �opocz�c� flag� w r�ku. - Czyli do Borviku panie? - Do Borviku. Ale wstrzymaj si� jeszcze, m�j dobry Savro. Mo�ci Naytrelu, czy na pewno nie chcecie jecha� ze mn� i zakosztowa� mej go�ciny? - Wska� mi drog� na t� polan�.- powiedzia�- Pojad� wspom�c twoje "robaki"... . - �o�nierzy znaczy? Ale� nie, nie musisz wy�wiadcza� mi kolejnej przys�ugi. Oni zapewne sami poradz� sobie doskonale. Z reszt� wynaj��em te� ma�� band� do ochrony mojej karawany. Daj spok�j, dobry Naytrelu. - Ale� to by�by problem- powiedzia� Savro.- Musicie by� piekielnie odwa�nym cz�ekiem, skoro walczycie z tymi zjawami. Nas dw�ch nie da�o rady jednej. - Trzeba wiedzie� jak z nimi walczy�- odpar� spokojnie Naytrel. Savro u�miechn�� si� kpi�co i pokiwa� g�ow�: - Albo by� rivelvem- rzek�.- Ruszajmy! Naytrel powi�d� za nim wzrokiem. Poczeka� a� d�gnie ostrogami konia, a� ruszy. Poczeka� a� odjad� i znikn�� za najbli�szym zakr�tem. Wtedy to za�o�y� na d�o� r�kawiczk�, rozprostowa� palce i ruszy� dosi��� swego wierzchowca. Nie chcia� nigdy wi�cej widzie� Falko de Schorcha na oczy, gdy� by� naprawd� pod�ym cz�owiekiem. 2. Przegalopowa� pi�� staj jak zwierze staraj�ce si� umkn�� przed po�arem lasu. Ju� z daleka widzia� ci�gn�ce si� w niebo smugi dymu, mkn�ce w g�r� zza ta�cz�cych koron drzew. Dym rozmywa� si� w nico��, rozwiewany silnymi podmuchami wiatru. Go�ciniec bieg� ca�y czas prosto, a� do momentu opuszczenia lasu, gdzie skr�ca� na zach�d. W tym w�a�nie miejscu znajdowa�a si� olbrzymia polana, na kt�rej toczy� si� �miertelny b�j. Na samym �rodku pobojowiska, gdzie najwi�cej si� dzia�o, st�oczy�y si� wszystkie wozy z karawany. Wi�kszo�� przewalona na bok a kilka ko�ami do g�ry. Jeden z p�on�c� plandek� i z�aman� osi� le�a� na poboczu wraz z dw�jk� zabitych koni. Na pobojowisku nie panowa� chaos. Obro�cy trzymali si� blisko siebie, nie oddalali si� od powalonych woz�w. By�o ich niewielu. Naytrel naliczy� dziewi�ciu, lecz mo�e si� myli�, wiatr zmienia� kierunek i dym z p�on�cego wozu otula� polan�. Zas�ania� widoczno��. W�r�d obro�c�w dostrzeg� czterech krasnolud�w, dw�ch m�czyzn, trzy kobiety i zaciekle ujadaj�cego psa. Mroczni �owcy nadchodzili z ka�dej strony. Kolejno pojawiali si� w�r�d drzew. Na ziemi le�a�o ich paru, kilku pozbawionych cz�onk�w. Ale wstawali. Budzili si�. Jeden za drugim. Budzili si� i z g�o�nym charkotem dalej p�dzili by przela� krew. Da�o si� te� dostrzec wielu innych cz�onk�w karawany. Ich trupy le�a�y porozsiewane po ca�ej polanie. Wiele cia� by�o brutalnie zmasakrowanych. Ze wszystkich tam obecnych, najwi�ksz� trze�wo�� zachowa�y krasnoludy. To musia�a by� ta banda od ochrony, o kt�rej wspomina� Falko de Schorche. Krasnoludy zapala�y pochodnie i odstrasza�y �owc�w �wiat�em ognia. Wiedzia�y chyba, �e ich wielkie topory na nic si� tutaj nie zdadz�. Wiedzia�y, �e stal jest tutaj bezu�yteczna. - Nie wejd� za wozy!- wrzeszcza� siwobrody krasnolud b�d�cy bez w�tpienia przyw�dc�.- Ogniem ich! A kt�ra� si� zbli�y to z topora jej! - Narsen!- zawo�a� do niego jeden z ludzi.- Konie si� p�osz�! - Ka� babom je przytrzyma�!- wrzasn� krasnolud.- Dajcie ognia jeszcze! Bo si� przedr�! - Tam! Tam! Jeden prze�azi! - Barn!- wrzasn�� Narsen do jednego z krasnolud�w.- Z topora skurwiela! Dobrze! I ogniem ! - Konie si� p�osz�!- wrzeszcza�a kt�ra� kobieta. - Nie pu��!!! - D�ugo tu nie wytrzymamy!- przekrzycza� go m�czyzna. - Zamknij mord�!- oplu� si� Narsen.- Pilnuj ty��w! - Nie.. . Nie mog�! Ten charkot jest nie do wytrzymania!! - Nie szczaj w gacie! Pilnuj ty��w! - Naaarseeeen! AAAAAAAA!! - Barn! Na ty�y! Przedarli si�!! Baaarn! - Konie!!! Panie!! Nie dam rady!!! - Na Bog�w! - Baaaaarn! Z topora! - Dajcie tu ognia!!! Przedzieraj� si�!! Jest ich za du�o! - Thorno i Ferth zosta�cie tu! Barn chod� ze mn�! - Id�! - A to co za diabe�?! - Gdzie?! - Tam! Zobacz! Naytrel galopowa� w ich stron�. Wychyli� si� w siodle i zasiek� kilka stoj�cych po drodze zjaw. Schowa� szabl� i chwyci� mocniej wodze. Drog� taranowa� wywr�cony w�z. Pop�dzi� wierzchowca i przeskoczy� go w d�ugim skoku. Opadli zaraz za wozem, tu� obok krasnolud�w. - Ty tu dowodzisz?- zapyta� siwobrodego o imieniu Narsen; jednocze�nie �ci�gaj�c wodze szarpi�cego si� konia. - Ja, bo co?- burkn�� krasnolud. - Chc� pom�c. D�ugo nie wytrzymacie, musicie czeka� a� wyjdzie s�o�ce. Do tego czasu, pomog� wam przytrzyma� ich poza waszym zasi�giem. - Co� ty za jeden? - Nazywam si� Naytrel- powiedzia�.- Z Dharmonu pochodz�. Narsen zmarszczy� brwi. - Ka�da bro� si� przyda.- raczej krzykn�� ni� powiedzia�.- Zw� mnie Narsen! Ale nie mam na to czasu! Chod� z nami na ty�! Szybko!! Min�li rycz�cego z bezsilno�ci ch�opa i dwie panikuj�ce kobiety. Jedna z nich ca�y czas mocowa�a si� z zaprz�onym w w�z koniem. Kto w las wejdzie wbrew naszej woli, ten �mier� swym duchem jeno zaspokoi! �owca pojawi� si� nagle. Wyr�s� przed nimi jak spod ziemi i si�gn�� po miecz. Zareagowali b�yskawicznie. Biegn�cy z przodu Narsen powali� go kopniakiem, Barn zatopi� w nim top�r a Naytrel odr�ba� �eb. Zjawa upad�a i zaszamota�a si� silnie, przewracaj�c z boku na bok. - Pozbawcie ich wi�kszo�ci cz�onk�w, a b�d� praktycznie bezsilni.- powiedzia� powa�nie Naytrel.- B�d� �y�, ale nie ju� tacy gro�ni. - S�ysza�e� Barn?! Zarzynamy! Atakowali razem. Jeden obok drugiego. Siekli ka�d� pojawiaj�c� si� przed nimi zjaw�. Uderzali bez wytchnienia, nie pozwalali si� przedrze�. Nie dopuszczali nawet takiej mo�liwo�ci. Zaraz obok wrzeszcza�a kobieta, targaj�cy si� w powrozach ko� nie dawa� jej �adnych szans. Na dodatek, nieszcz�nica zapl�ta�a d�o� w wodze. Nie by�o ratunku. Wierzchowiec stan�� d�ba i ruszy� przed siebie. Kobieta chwyci�a lejce obiema d�o�mi, resztkami si� stara�a si� wci�gn�� na grzbiet rozszala�ego ogiera. Nie da�a rady. Ko� poci�gn�� za sob� w�z, pop�dzi� naprz�d taranuj�c po drodze par� Mrocznych �owc�w. - Zosta�cie sami!- wrzasn�� Naytrel chowaj�c szable.- Zaraz wracam! Rzuci� si� biegiem w stron� swego wierzchowca. Dopad� go, spi�� do galopu i pop�dzi� za oddalaj�cym si� wozem. Kobieta ostatkiem si� trzyma�a si� trzeszcz�cych wodzy, czubkami but�w ry�a ziemi�, zaciska�a z�by. By�a bezsilna, mog�a si� tylko trzyma�. Przera�ony ko� p�dzi� na o�lep przed siebie. Naytrel gna� tu� za nimi. Ca�y czas pop�dza� konia. Dop�dzi� ich, wychyli� si� w siodle i przygotowa� go skoku. W�z natrafi� na kamie�, obi� si�, podskoczy� i zakoleba� niebezpiecznie. Wierzchowiec zar�a�. Kobieta wrzasn�a przera�liwie, wodze strzeli�y i zerwa�y si� z trzaskiem.. . Run�a prosto pod ko�a. Ko� Naytrela zarwa� �bem. Rivelv cudem unikn�� upadku. W�z zatrzeszcza�, podskoczy� jeszcze kilka razy, zakoleba� si� ponownie, przechyli�, przejecha� chwil� na jednym kole i przewali� si� na bok. Naytrel zci�gn�� wodze, jego wierzchowiec stan�� d�ba, zar�a�. Rivelv zeskoczy� z kulbaki, spad� na kolana, na czworaka dopad� le��cej twarz� do ziemi kobiety. - Nie!... -zacisn�� z�by, nachyli� si� nad ni�. Oddycha�a. - Spokojnie- powiedzia�.- Le� tutaj. Kobieta kaszln�a. Ci�ko oddycha�a. - N... . Nie... nie odchod�.. . - Zostan� tu!- zmarszczy� brwi i zerkn�� w stron� walcz�cych: Barn i Narsen doskonale dawali sobie rad�. Podobnie te� ich kompani: Thorno i Ferth, walcz�cy z drugiej strony. - Zaczekaj jedn� chwil�- m�wi�.- Zaraz wyjdzie s�o�ce i te demony znikn��. - N�g nie czuj�... .- powiedzia�a.- Mam k.. k.. Krew mam w ustach... . Milcza�. - Obr�� mnie, chc� zobaczy�... . Obr�ci� j�. Delikatnie. Twarz mia�a spokojn�, lekko pomarszczon�. Przyjemne spojrzenie b��kitnych oczu. S�dz�c po odzieniu pochodzi�a z jakiej� ma�ej wioski. Na pewno nie by�a mieszczank�. - Masz �agodn� twarz... . Nieznajomy.- powiedzia�a. - Pomog� ci, pani. Musimy tylko zaczeka� na �wiat�o. - Ja zobacz� �wiat�o. Ju� wkr�tce. - Pani... . Kaszln�a. Z k�cika ust pociek�a jej krew. - �ci�gnij mi z palca pier�cionek.... . �ci�gn��. - Oddaj go mej c�rce na Wierzbowych dolinach. B�agam ci�... . Jedyna pami�tka.. . To ma�a.. ma�a... Trafisz tam.. Nieznajomy? Kaszln�a znowu. Kropelki krwi chlupn�y mu na twarz. �mier�... . - Obiecaj mi. Nie zawaha� si�. - Obiecuj�- powiedzia�. - Dobrze- szepn�a; prawie niedos�yszalnie. Kl�cza� tam jeszcze przez d�u�sz� chwil�. Zdawa� si� p�aka�, ale nie p�aka�. Nie potrafi�. P�aka� b�d� inni. ... �owco... Uni�s� si� z ziemi chowaj�c pier�cie� za pazuch�. Nie powsta� jednak do pionu. Tu� za nim pojawi� si� kolejny Mroczny �owca. Wzni�s� miecz nad g�ow� i charkn�� gro�nie. Rivelv w ostatniej sekundzie zdo�a� uskoczy� w bok i przeturla� si� pod nogi swego wierzchowca. Nie uda�o mu si� jednak go dosi���. Ko�cista r�ka z�apa�a go za ko�nierz i odci�gn�a na bok. Daleko na bok. Ogier zar�a� i odbieg� na bezpieczn� odleg�o��. Pojawili si� nagle i by�o ich wielu. Otoczyli go z ka�dej strony. Nie mia� szans. Ca�y czas kt�ry� rwa� go za ko�nierz, odci�ga� od wierzchowca. Byli wsz�dzie, z ka�dej strony. Wsz�dzie s�ycha� by�o piekielne charczenie. �mier� �owco! �mier� �owco!! Zakl��. Nie m�g� wyrwa� si� z silnego u�cisku ko�cistej d�oni. Z pochwy przy pasie wyci�gn� n� o r�koje�ci z rogu jeleniego. Przebi� trzymaj�c� go �ap� na wylot, przekr�ci� i poci�gn��. D�o� rozerwa�a si� wp�, u�cisk pu�ci�. Wsta� do pionu, cisn�� no�em w najbli�ej stoj�cego �owc� i chwyci� za szable. Nie zd��y� wyci�gn��. Jeden dopad� go w d�ugim skoku, zwali� go z n�g. Znowu przygni�t� siadaj�c na piersi. Szybkim ruchem wyci�gn�� miecz i zamachn�� si� pot�nie. Naytrel zacisn�� pi�ci, uderzy� praw� w obwi�zan� szmat� paszcz� zjawy. Natrafi� na daszki policzkowe; pie�� zabola�a. Uderzy� jeszcze raz, z lewej. Potem z prawej i znowu z lewej. Str�ci� j� z siebie, odebra� miecz i zata�czy� wko�o tn�c wszystko i wszystkich. Nic to nie dawa�o, Mroczni wracali. �mier� na si� sprowadzi�e�, �owco. �mier� na si�. Jedyn� nadziej� by�o �wiat�o kt�rego i tak wida� nie by�o. Na niebie pojawia�y si� pierwsze dziury w�r�d chmur. By�a wi�c nadzieja. Wsz�dzie le�a�y trupy cz�onk�w karawany. By�o ich wielu. Bardzo wielu. Wsz�dzie trupy! Wsz�dzie zjawy! Wielu. Bardzo wielu. - Narsen!- wydar� si� Naytrel wymachuj�c na o�lep zjawim mieczem.- Pomocy! Oberwa� p�azem prosto w g�ow�. Pu�ci� bro� i opad� bezsilnie na ziemi�. Upad� pomi�dzy dwoma trupami na twarde, wystaj�ce spod ziemi kamienie. Plecy zabola�y. Zjawy nadesz�y. Otoczy�y go i spojrza�y na� z g�ry. Ze wszystkich stron. Wszystkie z mieczami w d�oniach, wszystkie gotowe by zabi�. Spogl�da�y na niego z ciemno�ci kapalin�w. Przesta�y charcze�. Przesta�y wydawa� jakiekolwiek odg�osy. Patrzy�y. Wydawa�o mu si� �e widzi ich oczy. Przera�aj�ce, nieludzkie, jakby w�owe. Wydawa�o mu si� �e chc�, �eby je widzia�. �e chc� go przerazi�. Jeden z nich stan�� dok�adnie przed nim. To by� ten z roztrzaskan� d�oni�. Wzi�� miecz od kompana i zbli�y� si� do nieruchomego teraz rivelva. Przykl�k� przy nim i przy�o�y� ostrze do jego piersi. Za braci... . - Mam was w dupie!- warkn�� z pogard�. Za braci... . Nagle, le��ce obok zw�oki m�czyzny zacz�y dygota�. Zacz�y wstrz�sa� nimi piekielnie silne drgawki. �owcy zwr�cili na to uwag�. Wszyscy, nawet ten kl�cz�cy przy Naytrelu. Z trupem le��cym z drugiej strony dzia�o si� dok�adnie to samo. Zacz�� dygota� a po d�u�szej chwili drgawki sta�y si� o wiele silniejsze, do tego stopnia, �e cia�o zacz�o podskakiwa�. Naytrel zmarszczy� brwi. Nie wiedzia� co si� dzieje. Cia�o zab�ys�o nagle i momentalnie przesta�o drga�. Zacz�o napina� si� i p�ka� jak stara, znoszona kurtka. W sekund� potem z ludzkiego trupa szarpni�ciem wyrwa� si� ludzki szkielet. Opleciony by� krwawi�cymi �ci�gnami z kt�rych uwalnia� si� szamotaniem. W jego czarnych oczodo�ach zap�on�o jaskrawo zielone �wiat�o, roz�wietlaj�c wn�trze czaszki. Naytrel zmarszczy� brwi. Widok by� ohydny. Przyzywacz powraca.. .Powraca! Ni st�d ni zow�d pojawi� si� wysoki, ko�cisty m�czyzna w upa�kanej szarej pelerynie, o twarzy spokojnej i skupionej. Mia� na sobie znoszon�, bia�� koszul� z mankietami, na kt�rej nosi� przepi�t� pasem kolczug�. Do spinanego klamr� w kszta�cie czaszki pasa przyczepiony mia� opr�cz toporka, sporej kiesy i kilku medalik�w z ptasimi pi�rami, niewielki mieszek, o tajemniczej zawarto�ci. Przez plecy przewieszon� mia� kusz�, a ko�czan z pociskami, przytwierdzony paskiem powy�ej kolana. Obuty by� w je�dzieckie sztylpy z obcasem i bez ostr�g. - Thorerasternalat!- wrzasn��. Przyzywacz powr�ci�! Ko�ciotrupy jak na rozkaz schyli�y si� po zakrzywione miecze krucho zgrzytaj�c stawami. Chwyci�y bro� w d�ugie, bia�e szkielety d�oni i powsta�y do pionu. Wszystkie r�wno, razem. - Mo�esz ju� wsta�, �ywiaku- powiedzia� ko�cisty m�czyzna z kusz� na plecach. Naytrel zmarszczy� brwi. M�czyzna mia� spokojny i mi�y dla ucha g�os. - Blask roz�wietli polan�- m�wi�.- Zaraz znikn�� w lesie, a pojawi� si� dopiero w nocy. Wsta�. Wsta�- bardzo szybko. Nie ufa� mu. M�czyzna mia� szare jak proch w�osy, d�ugie, zwi�zane w jeden gruby warkocz rozdwajaj�cy si� przy ko�cu w dwie kitki. - Zw� mnie Nirvec- przedstawi� si�.- Witaj. Zaraz po tych s�owach zza chmur wymkn�y si� pierwsze promienie s�o�ca. Mroczni �owcy pocz�y znika�. Jeden za drugim. A gdy blask s�oneczny okry� polan�, rozp�yn�y si� w nico�� i nic po nich nie zosta�o. Nawet �lad na ziemi. - He hej!!- wrzasn�� Narsen zza woz�w.- Wytrzymali�my sukinsyn�w!! Mog� nas teraz w dup� cmokn��! - Jeste� czarownikiem jak przypuszczam?- zapyta� Naytrel. - Jestem. I wiem, �e nie przypuszczasz, a czujesz to, �ywiaku. - Hm? - Jeste� Rivelvem, rozpozna�em ci� od razu tak jak ty rozpozna�e� mnie. Myl� si�? - Nie. - Polowa�e� na Mrocznych w tym lesie h�? Nie�le te� si� ob�owi�e�, ale ma�o brakowa�o, a sam sta�by� si� zwierzyn�. - Dzi�kuj� za pomoc.-poda� mu r�k�.- Nazywam si� Naytrel. - Naytrel? Ciekawe. Zawsze zastanawia�em si� jak to jest spotka� rivelva. Jeste� zapewne jednym z Sze�ciu? Uni�s� brwi w podziwie: - Wiele wiesz, Nirvecu- powiedzia�. - Wiem- u�miechn�� si�.- Chod�my. Narsen i jego kompani na pewno zaprosz� nas do ogniska. - A wi�c znasz Narsena.- powiedzia� szukaj�c w trawie swojego no�a o r�koje�ci z rogu jeleniego. - Owszem. Ale to d�uga historia i nie chce mi si� jej przypomina�, �ywiaku. - Nie prosz� o to. - I dobrze. Musimy wyjecha� z tego lasu. Znam ciekawe miejsce na obozowisko. Czego szukasz? - Mojego no�a. Ju� znalaz�em. - M�wi�em �e znam ciekawe miejsce na obozowisko. - Oby nie jaki� cmentarz!- zadudni� Narsen nadchodz�c. - Bez obaw, wredny krasnoludzie. - Oberwali w ciry jak trzeba!- zarechota� krasnolud.- B�d� si� trzyma� z daleka, kozie boby w dup� kopane! Dzi�ki, rivelvie, dzi�ki. A i tobie, stary Nirvi! Twoje wychud�e szkielety zawsze si� na co� przydaj�. - Jestem do us�ug Bareevanie Narsen- uk�oni� si� nekromanta. - To chyba ja powinienem raz jeszcze podzi�kowa�- powiedzia� Naytrel.- W ko�cu to mnie uratowa�e� �ycie. Aczkolwiek, jak znam nekromant�w...-zawaha� si�.- Chc� powiedzie� �e nigdy nie przypuszcza�em �e kt�ry� mi pomo�e. Nirvec westchn�� i klepn�� go w rami�. Nic nie powiedzia�. - Ruszajmy.- powiedzia� Bereevan Narsen.- Idziesz z nami Naytrel? - P�jd� z wami. 3. Przygotowania do opuszczenia lasu nie trwa�y d�ugo. Ka�dy chcia� opu�ci� to piekielnie z�e miejsce. �yj�ce jeszcze konie zaprz�gli wi�c szybko do trzech nieuszkodzonych woz�w na kt�re za�adowali rzeczy niezb�dne, oraz te, kt�re wyda�y si� im najwa�niejszymi przedmiotami wywiezionymi z Talikardu. Ca�a "banda od ochrony karawany", w kt�rej sk�ad wchodzi�y same krasnoludy, prze�y�a jatk� na polanie i w szybkim tempie za�adowa�a wozy. Gorzej wygl�da�a sytuacja w�r�d innych uczestnik�w wyprawy. Zgin�li prawie wszyscy, a cz�� towaru zosta�a na polanie na kt�r� niewiadomo czy ktokolwiek kiedykolwiek wr�ci. Nie licz�c krasnolud�w, ocala�y jedynie dwie kobiety i m�czyzna. Ca�a tr�jka ukry�a si� na jednym z woz�w i przez ca�� drog� nie wychyla�a stamt�d g�owy. Prze�y� jeszcze pies, olbrzymi, srebrzystop�owy dog, kt�rego Bereevan Narsen nazywa� "�mierdziwiatrem". Po nieca�ej godzinie wyjechali z lasu. Nirvec powi�d� ich w rozleg�� dolin�, gdzie mieli sp�dzi� noc. Znajdowa�a si� tam opleciona winoro�lami ruina ma�ego ko�ci�ka, kt�ry najwyra�niej sp�on�� wiele lat temu. Pozosta�y tu tylko poro�ni�te pokrzywami zgliszcza i przednia cz�� budynku, dzi�ki kt�rej mo�na by�o si� zorientowa� co wybudowano tu dawniej. *** Gdy ksi�yc wznosi� si� nad dolin�, ognisko ju� p�on�o. Ogie� dawa� ciep�o, a jego blask sprawia�, �e wok� malowa�y si� ta�cz�ce cienie siedz�cych przy nim postaci. - Je�li nie b�dzie pada� to nie b�d� narzeka�.- powiedzia� Bereevan.- A je�eli si� rozpada, to ty Nirvec b�dziesz pierwszym kt�ry zarobi kopa w dup�. - A to czemu?- zapyta� nekromanta. - Temu �e jestem przeciwnikiem spania pod go�ym niebem. - Wydaje mi si� �e miejsce jest dobre �ywiaku, a pada� nie powinno. Nie widz� chmur. - He he... . On nie widzi chmur.-zakpi� krasnolud.- Jest jesie�, bratku. Rano b�dzie parzy� s�o�ce a ju� w po�udnie mo�e la� jak z cebra. I nie nazywaj mnie �ywiakiem!! - Wybacz Narsen. - Ale najbardziej to mnie zje�y� ten sukinsyn de Schorche! Mog� si� za�o�y� �e wiedzia� co� o tych duchach. Wiedzia� ze mog� nas zaatakowa� a mimo to nic nie powiedzia�. Niech no ja tylko dorw� tego jebaka le�nego! Zobaczy co znaczy zakpi� z Bereevana Narsen! Kurwa jego ma�! Niech go tylko z�api�! Naytrel siedzia� z boku na niewielkim wzg�rku. Plecami opiera� si� o wysoki s�up, kt�ry musia� by� cz�ci� zrujnowanego ko�ci�ka. W r�kach obraca� ma�y z�oty pier�cionek i my�la�. Przed oczami mia� wyraz twarzy umieraj�cej przed nim kobiety. S�ysza� jej pro�by, s�ysza� g�os. - Oddaj go mej c�rce na Wierzbowych Dolinach. B�agam ci�... . B�agam.... . W palcach obraca� pier�cionek. My�la�. Dlaczego jeden musi umrze� przez drugiego? Dlaczego cz�owiek mo�e wyda� rozkaz, przez kt�ry innych dopadnie �mier�. Kto da� ludziom takie przyzwolenie? Kim jest cz�owiek, �eby pozwala� i patrze�, jak ginie niewinna kobieta? Jakim jest cz�owiekiem ten, kt�ry ucieka z pola bitwy pozostawiaj�c na pastw� losu tych, kt�rzy bezgranicznie mu ufali? Kim jest taki cz�owiek? Czy jest Wielki i stoi z flag� �opocz�c� na wietrze? Czy jest robakiem, i zostaje zadeptany przez innych? - Co robisz Naytrel? To by� Nirvec. - Khmmm... .- odchrz�kn�� i schowa� pier�cie� do kieszeni.- Nic. Rozmy�la�em. - Dlaczego nie siedzisz przy ognisku? - Nie chce mi si�. - Nie lubisz towarzystwa krasnolud�w? - Nie, po prostu nie chce mi si� tam siedzie�. Potrzebowa�em chwili samotno�ci. - Rozumiem.- rzek� nekromanta siadaj�c na ziemi i wpatruj�c si� z g�ry w siedz�cych przy ognisku. - Sk�d wiedzia�e� o Sze�ciu?- zapyta� w ko�cu Naytrel. Nirvec u�miechn�� si� pod nosem i zerkn�� na niego. - Dowiedzia�em si� w paru miejscach. W�druj�c po �wiecie cz�owiek dowiaduje si� wielu ciekawych rzeczy. - A sk�d dowiedzia�e� si� w�a�nie o Sze�ciu? - Szczerze m�wi�c nie pami�tam. Wiem jednak, �e w Dharmonie trenuje si� takich jak ty. Sprowadzani s� tam umieraj�cy z pola bitwy i ludzie cz�sto b�d�cy ju� na skraju �mierci. W Dharmonie w jaki� spos�b doprowadza si� ich do zdrowia, co wydaje si� by� zupe�nie niemo�liwe, a jednak wykonalne. Wtedy, rozpoczyna si� trening. Po jego zako�czeniu cz�owiek staje si� Rivelvem. Z tego co wiem, znaczy to tyle co "stra�nik", ale w jakim� starym, pokr�conym jak cholera j�zyku. - Ciekawe- u�miechn�� si� Naytrel.- Zadziwiasz mnie. - A o Sze�ciu wiem niewiele. Pono� wytrenowanych rivelv�w jest co roku tylko sze�ciu. Tych sze�ciu zostaje wys�anych w �wiat w jakiej� misji. Je�li si� nie myl�, ka�dy ma jak�� inn�. Naytrel milcza�. - Jaka jest twoja misja?- zapyta� powa�nie Nirvec. Rivelv pokr�ci� g�ow�. - Rzeczywi�cie wiesz wiele, ale z t� misj�, to lekka przesada. W ko�cu ka�dy ma jak�� tam misj� do spe�nienia. - Z tym si� zgodz�.- kiwn�� g�ow� nekromanta. Siedzieli przez chwil� w ciszy. Dochodzi� ich cichy trzask drewna w ognisku i szum wiatru, przemykaj�cego si� w�r�d ruin starego ko�ci�ka. - Co ci� zawiod�o w te strony?- zapyta� Naytrel prostuj�c r�ce. Nirvec ziewn�. - Nie rozumiem- powiedzia�. Rivelv u�miechn�� si� pod nosem: - Ja te� wiem co nieco o nekromantach. - Ciekawe. - C�. Ta srebrna czaszka na twoim pasie oznacza �e pochodzisz ze Wschodniej �wi�tyni Ter'sun, gdzie ucz� takich jak ty. Z tego co wiem wasza �wi�tynia le�y w miejscu nazywanym Cmentarzem Smok�w. Uczycie si� tam o�ywia� martwych i to w pe�nym tego s�owa znaczeniu. Celem Ter'sunu jest stworzenie "idealnych uzdrowicieli", jak si� nie myl�. Takich, kt�rzy pokonaj� �mier�. Dlatego te�, b��dnym jest nazywanie was nekromantami. - Teraz to ty mnie zadziwiasz, Naytrel. Doprawdy. - Wydaje mi si�, �e jeste� w tej chwili bardziej zaawansowanym czarownikiem. Potrafisz u�y� magii i zdoby� w�adz� nad ko�ciotrupami. Cho� jak dobrze wiemy, ko�ciotrupy chodz� i poruszaj� si� tylko dzi�ki ingerencji twojej magii. - To si� zgadza. Ale nie wszystko jest prawd�. Naytrel roze�mia� si� g�o�no. - Przypuszcza�em �e to powiesz. - Naprawd�? - Tak. A czy legenda o Wielkim Ershu jest prawdziwa? - Nie wiem. Pono� tak. Jednak w�tpi� aby jaki� czarownik potrafi� o�ywi� czarnego smoka. - Ja te� szczerze m�wi�c. - Hej!- wykrzykn�� Narsen.- Chod�cie tutaj! Pitrasicie si� tam, czy co?! - Zamknij si�, zboczony krasnoludzie!- odparowa� mu Nirvec.- Pitrasi� to ty mo�esz swojego �mierdziwiatra! Bereevan pog�aska� doga po �bie. - Nie martw si�. To by�o do mnie- powiedzia� do niego. Naytrel wybuch� �miechem. Nirvec zarechota�. - Ale� kretyni- skomentowa� ich cicho mo�ci Pierpen: opas�y i �ysy grzelarz z Borviku siedz�cy przy ognisku razem z innymi. - A niech si� �miej�.- machn�� r�k� Narsen. - Pheh.. . Co z was za krasnolud mo�ci Bereevanie, �e pozwalacie na to, �eby dwaj ch�ystkowie si� z was nabijali?! - Zamknij si� grubasie. B�d� pozwala� na �mianie si� ze mnie kiedy b�d� chcia� i komu b�d� chcia�. Na razie, to nie pozwalam wam gada�, mo�ci Pierpenie. A je�li cho� pi�niecie s��wko, to udowodni� wam moim toporem jaki ze mnie krasnolud. Grubas zmarszczy� si� i poczerwienia�. Chcia� co� powiedzie� ale pr�dko zrezygnowa�. Przerazi� go widok krasnoludzkiego ostrza. - No chod�cie tutaj!- krzykn�� Narsen do rivelva i nekromanty.- Przesta�cie rechota�! Zeszli na d� i usiedli przy ognisku. Otuli� ich ciep�y blask i zapach palonego �wierku. - Co wy�cie tam robili?- zapyta� Narsen. - Na pewno si� nie pitrasili�my- u�miechn�� si� krzywo Nirvec. - No wiem przecie�, g�upku. Umiecie gra� w karty? - Potrafi� gra� w karty.-kiwn�� g�ow� Nirvec.- A ty Naytrel? - Tak. - To dobrze. Barn, rozdaj. Zagramy o "�yki". - O "�yki"? Bereevan si�gn�� za siebie i wyci�gn�� butelk� pe�n� taniej ja�owc�wki. - O �yki w�dki, bracie. - W�tpi�, czy komukolwiek uda si� z wami wygra�- powiedzia� z humorem rivelv. - To znaczy?- dopyta� si� Narsen. - Jeste�cie pewnie w tym najlepsi, jak mamy wygra�? Krasnolud pokaza� mu zaci�ni�t� pi�� i szybko kiwn�� g�ow�. - Co to znaczy?- zapyta� Naytrel. - "Po�wi�cenie"- wyt�umaczy� mu Nirvec.- Chodzi mu chyba o po�wi�cenie. - Ciekawe czy tamten ch�op i te dwie baby chc� z nami zagra�?- zapyta� Narsen.-. Ferth, kopnij si� i spytaj ich czy chc�. A jak nie to chocia� baby zawo�aj. - Zostaw ich w spokoju- powiedzia� Naytrel.- Grajmy. *** Ja�owc�wk� wypi�y krasnoludy. Bo to one g��wnie wygrywa�y "�yki". Po godzinie trunku ju� nie by�o, a Narsen i jego kompani nawet nie odczuli dzia�ania alkoholu. Poczerwienia�y im tylko twarze i nasz�a ich ochota na zabaw� w g�upie gierki. - A teraz- powiedzia� ��to brody Ferth, najm�odszy z nich wszystkich.- Zabawimy si� w "Gdzie by� uciek�?". - Co to za g�wno?- zapyta� z ironi� Nirvec, kt�rego krasnoludzkie zabawy doprowadza�y do sza�u. - Wyobra�cie sobie, �e jeste�cie w wi�zieniu i pewnego dnia udaje si� wam wymkn�� niepostrze�enie przez dziur� w kracie. - No i co dalej? - No i zaczynamy zabaw�. Od Thorno zacznijmy. Gdzie by� uciek�? Czarnobrody Thorno u�miechn�� si� i strzeli� palcami: - Jak to gdzie? -zapyta�.- Szuka� innej bitwy i pakowa� si� w sam �rodek rozr�by!. He hee! Ferth si�gn�� za pazuch� i wyci�gn�� ma�y wi�zany mieszek, w kt�rym trzyma� trzy ma�e ko�ci z dziwnymi znakami na �ciankach. Rzuci� nimi obok siebie, popatrza� chwil� i powiedzia�: - Nie pakuj si� w �adne bitwy, kolego. W nast�pnej oberwiesz piekielnie mocno i cudem unikniesz �mierci. Nirvec parskn��: - Krasnolud wr�bita a to dopiero... . - Teraz ty, Narsen- m�wi� Ferth.- Gdzie by� uciek�? - Do starej i bachor�w. Dawno ich nie widzia�em. Ferth rzuci� ko��mi. Spojrza�. - Dobrze zrobisz. Oni te� za tob� t�skni�. - Teraz ja?- zapyta� Barn. - Tak. - Ja do najbli�szego zajazdu, �eby nabimba� si� jak dziadzio Zach�yst! - Ko�ci m�wi�, �e kt�rego� dnia tak si� zachlasz �e stracisz pami��, a z�odzieje okradn� ci� doszcz�tnie. Gacie ci nawet zabior�. - Nie my�l �e si� ogranicz�.- nadyma� si� Barn. - Spokojnie. Na�ogowych alkoholik�w najtrudniej nawr�ci� na dobr� �cie�k�. Ale jest to wykonalne i kiedy� mi si� to kurna uda. Nadesz�a kolej Nirveca. Ferth si� zawaha�. - Gram.- powiedzia� nekromanta.- Cho� uwa�am t� gr� za totaln� beznadziej�. - Gdzie by� uciek�? - Nigdzie. Uciekaj� tylko tch�rze. - A wi�c umrzesz- powiedzia� szybko Ferth. - Co? - Umrzesz. Wkr�tce. - Nawet �e� ko��mi nie rzuci�!- roz�o�y� r�ce Nirvec. - Nie musz�. - A to czemu niby? - W swoich podr�ach rzadko kiedy masz towarzysza z kt�rym mo�na porozmawia�. Nie ufasz te� nikomu. St�d ten wniosek. Nirvec parskn�� ponownie, wsta� i odszed�. - A wy mo�ci Pierpenie? - Mam was w dupie, t�pe krasnoludy!- warkn��.- Bawicie si� w g�upie gierki jakby�cie dopiero wczoraj z ko�yski powychodzili. - Zamknij t� �mierdz�c� paszcz�, opas�y �cierwojadzie!- w�ciek� si� Narsen i z�apa� top�r.- Chod� tu! No chod� tu m�wi�! Grzelarz zblad�: - B�agam o wybaczenie mo�ci Bereevanie... . Ja, ja nie rozumiem... . - Wynocha! Nie chc� ci� wi�cej dzisiaj ogl�da�. Wyno� si� bo ci dup� ogniem przypal�! Mo�ci Pierpen z trudem powsta� od ogniska i czmychn�� do woz�w z dziwnym grymasem na twarzy. Ferth nie zwa�aj�c na k��tni� kontynuowa� gr�: - A ty, rivelvie? Gdzie by� uciek�? - Mam przyjaciela w Talikardzie. Zosta� tam w tawernie "Kostka". Do niego bym pojecha�. Ferth rzuci� ko��mi. - Spotkasz go wkr�tce. B�dzie to spotkanie pe�ne przyg�d w kt�rych... . Chmmmm.... .W kt�rych kt�ry� z was zginie. Naytrel drgn�� niezauwa�alnie, zmarszczy� brwi. Nie spodziewa� si� takiej odpowiedzi. - Co? - Chmm... . Ko�ci nie zawsze m�wi� prawd�, ale uwa�a�bym... . - A przesta� ju� Ferth- wpad� mu w s�owo Narsen i zwr�ci� si� do Naytrela: - Dzieciak ma �wirka na punkcie tych wszystkich gwiazd i innych g�wien.- powiedzia�- Zaj��by si� wojaczk� jak jego ojciec. On chocia� czynami si� w pami�ci zapisa� a ten tutaj? B�dzie ko�ciami rzuca� i w gwiazdy si� lampi�.- i znowu do Fertha: - Od�� te ko�ci i przesta� ludzi straszy� tymi swoimi przepowiedniami! Ferth zebra� ko�ci do mieszka i schowa� za pazuch�. - Dobrze- m�wi� Narsen.- Powinni�my wzi�� przyk�ad ze �mierdziwiatra i k�a�� si� spa� bo ju� p�no. - Jestem za.- kiwn�� g�ow� Barn. - Idziesz spa� rivelvie?- zapyta� Bereevan Naytrela. - Tak. - A jutro? Jedziesz z nami? - Nie.-pokr�ci� g�ow� wstaj�c.- Ruszam do Talikardu. - Do "Kostki"? Przyjaciela chcesz odwiedzi�? - Mam taki zamiar.- powiedzia� id�c po derk� zwini�t� za tylnim ��kiem siod�a. - Nie przejmuj si� przepowiedniami tego m�odzika.- krasnolud spojrza� w ognisko.- Nigdy si� nie sprawdzaj�. - Nie obawiam si� o to.- odpowiedzia� rozk�adaj�c derk� na ziemi.- Chocia� nikt nie wie, co przyniesie przysz�o��. 4. Rankiem nast�pnego dnia by� znowu sam. By�o piekielnie zimno, wi�c za�o�y� na siebie p�aszcz. Samotnie opu�ci� dolin� wyje�d�aj�c zachodnim stokiem, podczas gdy wozy z krasnoludami i ocala�ymi lud�mi wyjecha�y na wsch�d. Nekromanta znikn�� wcze�nie rano, lub poprzedniego wieczora, bo nikt go nie widzia�. Nie zostawi� tez nic po sobie. Nie da� �adnego znaku, ani nie zostawi� �adnej wiadomo�ci. Rozp�yn�� si�, jak Mroczny �owca. S�o�ce ju� wsta�o i leniwie pi�o si� w g�r� na niebieskim tle czystego nieba. Godzina za godzin�. Co raz wy�ej i wy�ej. Rivelv wyjecha� z doliny i pod��y� na zach�d. Przecinaj�c ��k� i omijaj�c wiatro�omy, przeje�d�aj�c kr�tki odcinek lasem i kawa�ek torfowiska dotar� do wydeptanej drogi, przecinaj�cej niewielkie wzniesienie na kt�rym postanowi� si� zatrzyma� i zerkn�� na wszystko z g�ry. Droga ci�gn�a si� w d� wzniesienia i p�dzi�a brzegiem sporego jeziora; dalej wymija�a zaro�ni�t� kapliczk�, ogrodzon� omsza�ym i po�amanym p�otkiem, i znowu wje�d�a�a w las ci�gn�cy si� tutaj w�skim pasem od wschodu na zach�d. By� to jednak naprawd� kr�tki odcinek lasu, bo po pierwszym zakr�cie drzewa zast�powa�y ogrodzone p�otami pastwiska. Skoro wida� pastwiska, b�dzie te� wie� i schronienie, pomy�la� zerkaj�c w niebo. Nadci�gn�y granatowe chmurzyska i ca�y krajobraz zaton�� w cieniu. Mocniej zad�� wiatr i zata�czy�y czubki buk�w otaczaj�cych jezioro. - Trzeba si� spieszy�- powiedzia� do siebie i spi�� konia. *** Za pastwiskami sta�a wie�. Nazywa�a si� "Ma�e pole" i ca�e szcz�cie mia�a niewielk� karczm�. Ulewa by�a bardzo silna i utrudnia�a podr�. Ziemia rozmok�a i zmieni�a si� w prawdziwe bagno. Naytrel wprowadzi� konia pod dach gospody i przywi�za� wodzami do barierki. Sta�y tam jeszcze cztery osiod�ane wierzchowce i dwa inne, zaprz�gni�te do aksamitnie czarnej, okazale prezentuj�cej si� karety. Na drzwiczkach owej karety widnia� symbol klasztoru z Alandrii ( czarna g�ra z usytuowanym na niej ko�ciele, uwydatniaj�cym si� na jasnym, ��tym tle). W �rodku nikogo nie by�o. Nim wszed� do gospody �ci�gn�� p�aszcz i otrzepa� go solidnie z kropel deszczu. W �rodku by� niespotykany t�ok i zaduch. Wydawa�oby si�, �e w tym niedu�ym pomieszczeniu zebra�a si� ca�a wie� i okoliczni mieszka�cy; wszyscy stali, nikt nie siedzia�. Wiele os�b zajmowa�o krzes�a i sto�y, jednak zamiast na nich siedzie� stawali na nich i wychylali si� ponad wpatrzony w co� t�um. Ludzie w gospodzie gadali. Komentowali zaistnia�e wydarzenie. - Niech cyrulika sprowadz�- m�wili jedni.- Niech kto� powie �e w noszej wsi jest takowy. - A sam id��e powiedz m�dralo. Dobrze wiesz co si� stonie gdy tylko wmieszasz si� w sprawy ko�cio�a. Nam tylko na tac� dawa� i siedzie� cicho, nosa z cha�upy nie wychyla�! - A pomoc? A zas�uga u Najwy�szego za pomoc duchownemu? - Nam tylko na tac� dawa�, rzek�em. Nie miesza� si�. Z cha�upy nosa nie wystawia�. Naytrel zmarszczy� brwi, przetar� czo�o. By�o piekielnie gor�co. - Co mu tak ta jucha leci?- pytali zgromadzeni. - Ja st�d nic nie widz�... . A leci mu? - Jak z rynny kiedy pada. Niech mnie... . Co za diabe� go tak za�atwi�? - A nie wiem. Nic nie m�wi�, a ploty kr��� �e stw�r co go na rozdro�ach napotkali . - Jaki stw�r? - A �ebym to ja wiedzia�. Rivelv pokr�ci� g�ow� i wyszed�. Nie interesowa�o go to co dzieje si� w �rodku. Chcia� tylko znale�� suche miejsce i przeczeka� ulew�. Na zewn�trz la�o jak z cebra. Zaprz�gni�te do karety konie spija�y wod� ciekn�c� im po pyskach, nerwowo tupa�y kopytami. Naprzeciwko gospody sta�a jedna z chat. Otoczona by�a p�otem i mia�a zamkni�t� furtk�. Za p�otem lata� wypuszczony na podw�rze pies i ujada� jak szalony. W oknie Naytrel dojrza� ma�e dziecko, dziewczynk�. Przyk�ada�a r�ce do szyby i wpatrywa�a si� w padaj�cy deszcz. Rozdziawi�a buzi� i z podziwem zerka�a jak spore krople deszczu rozpryskuj� si� w ka�u�ach na zewn�trz. U�miechn�� si� lekko, zmru�y� oczy i westchn��. Dziewczynka zauwa�y�a go, pomacha�a. Nie odmacha� jej, nie zd��y�. W oknie pojawi�a si� matka i zabra�a dziecko w g��b cha�upy �ci�gaj�c obdarte firany. Wtedy przypomnia� sobie polan� w lesie. Przypomnia� sobie gnaj�cego przed siebie rumaka zaprz�gni�tego w w�z i kobiet�, usilnie staraj�c� si� prze�y�. Wyci�gn�� z kieszeni pier�cionek. Obejrza� go. Po wewn�trznej stronie, klejnot wygrawerowany mia� napis: "�ycie za �ycie". Dopiero teraz go zauwa�y�. Przez ca�y ten czas nie zwraca� na niego uwagi. Wydawa�oby si�, �e napis pojawi� si� dopiero teraz. Gdy wczoraj wieczorem ogl�da� pier�cie�, �aden wyraz nie zdobi� jego wewn�trznej strony; a mo�e go po prostu nie zauwa�y�? Niespodziewanie z karczmy wypadli duchowni w kapturach. Na ramionach nie�li rannego brata. Naytrel dopiero teraz zobaczy� rozerwane, nasi�kni�te krwi� szaty i czarn� krew, ciekn�c� na ziemi� w�sk� str�k�. Wida� namoczone wywarami kompresy, jakie mnich mia� nak�adane na ran� nic tu nie pomog�y. Wida� zwyk�a wiedza i zwyk�e, znane metody leczenia, by�y tutaj bezu�yteczne. Po d�u�szej chwili z karczmy wyszed� kolejny duchowny. Ten jednak by� znacznie spokojniejszy i nie utyt�any we krwi. Odziany by� wyj�tkowo bogato i czysto, cho� wida� by�o �e str�j jaki ma na sobie nie u�ywany by� do odprawiania mszy, ale tylko i wy��cznie do podr�y. By� to pyzaty i �ysiej�cy grubas, o nalanej twarzy i m�tnym spojrzeniu niebieskich oczu. Mia� wielkie d�onie, a na grube jak kie�basy palce, wci�ni�te mia� pot�ne sygnety, zdobione z�otem i drogimi kamieniami. Zaraz za nim pojawi�o si� trzech rycerzy. Byli to tak�e d