4806
Szczegóły |
Tytuł |
4806 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4806 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4806 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4806 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARCIN CZYNSZAK
pi�tno
W g��wnej sali niewielkiego zameczku kasztelana by�o
zimno. Ch�odny jesienny wiatr wciska� si� wszystkimi
szczelinami. Opatulony grubym p�aszczem w�adyka siedzia� na
rze�bionym krze�le, kt�re lubi� nazywa� tronem. Ponuro
obserwowa� zmarzni�tych wielmo��w, zasiadaj�cych po obu
stronach ci�kiego sto�u, przy kt�rym zwykli zbiera� si� na
radach. Wielmo�e setnie si� nudzili, kontempluj�c rozwieszone
na �cianach zakurzone sztandary, zdobyte na zapomnianym
wrogu i drzemi�cych gwardzist�w opartych o halabardy. W
sali panowa�a cisza, przerywana czasem kaszlni�ciem lub
westchnieniem. Czekali.
Kasztelan z uwag� obserwowa� drog� p�omyczka
zachodz�cego s�o�ca, kt�ry wpad� do sali przez w�skie okno.
Kiedy promyczek mozolnie dotar� do okutych drzwi sali
narad, w korytarzu rozleg�y si� dalekie kroki i brz�k blach.
Gwardzi�ci ockn�li si� i wypr�yli, wielmo�e wymienili
porozumiewawcze spojrzenia. Wkr�tce kroki ucich�y. Zebrani
us�yszeli z korytarza kilka cichych s��w i ci�kie odrzwia
skrzypi�c otwar�y si�. Stary kasztelan uni�s� si� z trudem,
zerwali z miejsc wielmo�e. Wszystkie zwr�cone w kierunku
drzwi oczy nagle zmru�y�y si�. Promyk w�druj�cy po matowej
powierzchni drzwi natrafi� na g�adk� i wypolerowan� blach�
zbroi, rozb�yskuj�c z ca�� moc�. W tej jednej chwili stoj�cy w
drzwiach wysoki, jasnow�osy rycerz o stalowych oczach
wyda� si� zebranym istot� z innego, lepszego �wiata.
- Zaszczyt to dla nas wielki go�ci� najwi�kszego z
paladyn�w kr�lestwa, pogromc� smoka - powita� przyby�ego
kasztelan. - S�awa twoja, panie, opowie�ci o twej odwadze i
sile twego miecza dawno ju� dotar�y i na nasz� odleg�� od
stolicy prowincj�.
- Nie dla s�awy walcz� ze z�em i wszelkimi jego dzie�ami -
mocnym g�osem odpar� rycerz. - A smoka, panie w�adyko,
nie da si� pokona� mieczem, cho�by mocarnym i �wi�tym.
Sercem czystym dokona� tego mo�na i umys�em nieugi�tym,
na chwa�� dobra.
Wielmo�e ciekawie spogl�dali na �yw� legend� kr�lestwa
- paladyna Lucisa. Zaiste, gotowi byli uwierzy� we wszystkie
traktuj�ce o nim opowie�ci: jak to na czele zast�p�w
kr�lewskich zwyci�a� trzykro� liczniejszego wroga, jak z
dwoma innymi rycerzami odzyska� �wi�te relikwie zagrabione
przez barbarzy�skich nomad�w ze wschodu, jak wreszcie
sam wkroczy� do jaskini starego, z�ego smoka w G�rach
Krwi, aby po trzech dniach wyj�� stamt�d jako zwyci�zca.
Tak, teraz wierzyli, �e on m�g� tego dokona�. Na jego twarzy
wida� by�o zdecydowanie, w oczach si��, w g�osie brzmia�o
dobro. Gdy tak sta� opromieniany blaskiem zachodz�cego
s�o�ca, oni - obwieszeni z�otymi �a�cuchami, bogato odziani,
starzy i otyli - czuli si� przy nim mali i �mieszni. To, co by�o
dla nich ca�ym �yciem, a wi�c intrygi na prowincjonalnym
dworze, nowe i stare �ony, nieudane dzieci, z trudem
zdobywane pieni�dze, nieustannie powi�kszany maj�tek -
wszystko blad�o wobec tego rycerza, kt�ry �ycie po�wi�ci�
Idei.
Go�� zaj�� miejsce u szczytu sto�u, pozostali tak�e usiedli,
kasztelan ci�ko osun�� si� na swoje krzes�o.
- Czemu zawdzi�czamy twoj� wizyt� w naszej prowincji,
panie? - zapyta�.
- Dosz�y mnie s�uchy, �e tu uszed� z�oczy�ca i odmieniec
Morthir, zwany tak�e Jaszczurem. - Czy to prawda? -
odpowiedzia� pytaniem Lucis.
Kasztelan westchn�� w duchu. A jednak o to chodzi�o.
Mia� nadziej�, �e Jaszczur szybko i cicho przejedzie przez jego
krain�, aby schroni� si� na zim� w p�nocnych g�rach.
Tymczasem szykowa�o si� co� wi�kszego. W�adyka nie chcia�
k�opot�w.
- Tak, panie - odpar� Lucisowi. - To zapewne on i jego
kompania. Przybyli od po�udnia jaki� tydzie� temu. Z�upili
chyba ze dwie wsie i jednego kupca... Nic wielkiego.
- Nic wielkiego?! - �achn�� si� rycerz. - A co na to twoja
dru�yna?!
Kasztelan skurczy� si� na my�l o kilkudziesi�ciu ospa�ych
osi�kach, kt�rzy ju� kilka lat nie mieli �adnego zaj�cia poza
piciem, �arciem i ob�apianiem karczemnych dziewek.
- No c�, zb�jcy... uszli im - sk�ama� i odwr�ci� wzrok
nie mog�c wytrzyma� spojrzenia paladyna. - Ale s� na twe
us�ugi, panie.
- To zbyteczne - rzek� Lucis - przywiod�em w�asny
oddzia�.
- Je�li wolno, panie - zdoby� si� na odwag� jeden z
wielmo��w - czemu� to tak znamienity rycerz zajmuje si�
�ciganiem zwyk�ego zbira i infamisa?
- Morthir nie jest zwyk�ym zbirem - zgromi� Lucis
pytaj�cego. - By� kiedy� rycerzem, ale w swej dumie porwa�
si� na co� straszliwszego, ni� m�g� sobie wyobrazi�. Zmierzy�
si� z besti�, z t� sam� besti�, kt�r� bogowie pozwolili mi
pogromi�. On okaza� si� za s�aby. Odt�d �yje w nim smok.
Morthir nie jest ju�... cz�owiekiem. To wcielone z�o. Dlatego
go �cigam.
- Czy to prawda, panie, �e jego twarz pokry�a si� �usk� i
�e ma gadzi j�zyk? - spyta� podniecony wielmo�a.
- Takie rzeczy powiadaj� pijane obie�y�wiaty po
karczmach. Ich pytaj o bzdury, kupcze - uci�� paladyn. -
Wyruszam za nim o �wicie. Przy�lijcie mi przewodnika.
Lucis wsta�, sk�oni� si� lekko kasztelanowi i wyszed� z sali.
Wielo�e milczeli jak zakl�ci.
- Zaraz podadz� wieczerz�... panie - cicho powiedzia�
stary kasztelan, ale rycerz nie m�g� go ju� us�ysze�.
Morthir potrz�sn�� g�ow�, odp�dzaj�c z�e my�li i przys�oni�
r�k� oczy, a w�a�ciwie oko - lewe, bo prawego, ukrytego pod
czarn� przepask�, prawie nikt nigdy nie ogl�da�. Ostri, jego
m�ody, dwudziestodwuletni s�uga, by� jednym z nielicznych,
kt�rym si� to uda�o i mimo to �yli nadal. Teraz patrzy� z
niepokojem na swego pana, kt�ry przez ostatnie lata bardzo
si� zmieni�. Wysoki i barczysty Morthir zgarbi� si� i przygas�.
Na twarzy pojawi�y si� zmarszczki i bruzdy, w kr�tkich
czarnych w�osach - pasma siwizny. To ju� nie by� ten dumny
niespe�na trzydziestoletni szlachcic i rycerz, kt�rego zna� Ostri
jeszcze trzy lata wcze�niej. Teraz, szczeg�lnie w swoim
zniszczonym kubraku i czarnym p�aszczu, pod strugami
zimnego deszczu wygl�da� na starego, zm�czonego herszta
rozb�jnik�w, kt�rym przecie� by�, skonstatowa� z rozpacz�
s�uga.
- Wie�ci! On ma dla nas wie�ci! - g�o�no szydzi� �ysy
Krijja, jeden ze szpetniejszych cz�onk�w bandy Jaszczura. -
Czy pos�uchamy jego wie�ci, zanim poder�niemy mu spasione
gard�o? Patrzcie, zla� si� ze strachu.
- Zabij go, niepotrzebnie tracimy czas - warkn�� Hers
No�ownik.
- Nie... panie, b�agam... nic... nic im nie powiem...
przysi�gam... wie�ci... panie... dla was... - be�kota�
p�przytomny ze strachu poborca, kt�rego zdybali we wsi na
jego robocie. Kl�cza� teraz w ka�u�y na �rodku pustego placu.
Zebrani doko�a ch�opi w ciszy obserwowali ry�ego,
�ysiej�cego urz�dnika. Krew ciek�a mu z rozbitego nosa i ust,
kapi�c na zielon� kurtk� i w b�oto. Pr�bowa� podejmowa�
�ysego pod nogi, ale ten ze z�o�ci� kopn�� go w brzuch
odrzucaj�c w ka�u��. Hers wyj�� n�.
- Zostaw! - rozkaza� Morthir. - Niech m�wi. M�w,
cz�owiecze, a ciekawie, je�li chcesz jeszcze po�y�.
Krijja i Hers natychmiast odst�pili. Czasy
niepos�usze�stwa i bunt�w w bandzie sko�czy�y si� dawno.
Wszyscy widzieli, jak Jaszczur walczy. I zabija. Poborca
�ypn�� z dzik� nadziej�.
- �cigaj� was, panie... Jaszczurze. Do dziedziny naszego
kasztelana jecha� rycerz Lucis ze sw� dru�yn�. Pono� za
wami. Pewnikiem wczoraj dotarli - nerwowo zerkn�� na
przebijaj�ce zza chmur, nisko stoj�ce poranne s�o�ce.
- Ilu? - kr�tko spyta� Jaszczur.
- Nnie wiem... Gadaj�, �e ze dwa tuziny.
Ostri zas�pi� si�. Nie �udzi� si�, �e licz�ca czterna�cie g��w
banda mia�aby szanse w otwartym starciu z dwoma tuzinami
kr�lewskich knecht�w. Pozostawa�o to, co zawsze -
ucieczka.
Imi� rycerza Lucisa przypomnia�o Ostriemu, dlaczego tu
si� znalaz� i co go tu przywiod�o. Przypomnia�o mu chwile
najwi�kszego strachu, jaki prze�y�. Zb�jowanie po go�ci�cach
nie by�o dla niego niczym nowym. Od dzieciaka by�
z�odziejem. Pi�� lat temu znalaz� miejsce w bandzie takiej, jak
ta. Szcz�cie mu sprzyja�o i polubi� to �ycie, bo nie zna�
innego. Kiedy� jednak - dok�adnie cztery lata temu - jego
banda wpad�a w zasadzk� stra�y kr�lewskiej. Po�ow� bandy
stra�nicy ut�ukli od razu, pozosta�ych mieli publicznie
powiesi� w stolicy, ku przestrodze, bowiem Ostri i jego
kamraci mieli na sumieniu ci�kie zbrodnie. Ostriego od
stryczka uratowa� kaprys znacznego szlachcica i wielkiego
rycerza imieniem Morthir. Ten to cz�owiek za�yczy� sobie
mie� zb�jc� za s�ug� i por�czy� za niego p�katym mieszkiem
z�ota. Ostri nigdy nie dowiedzia� si�, dlaczego, ale by� na sw�j
spos�b honorowy, nie znikaj�c przy pierwszej okazji,
przeciwnie, wiernie s�u��c nowemu panu, dbaj�c o jego
zbroj�, bro�, dogl�daj�c koni. Ze zdziwieniem spostrzeg�, �e
to lepsze �ycie ni� rzezimieszka, s�u�ba bowiem nie by�a
specjalnie ci�ka. Towarzyszy� Morthirowi w ka�dej podr�y i
wyprawie, dwakro� walczy� u jego boku przeciw takim samym
ludziom, jak dawni kamraci z go�ci�ca. By� te� przy nim na
ostatniej wyprawie w G�ry Krwi trzy lata temu. Pami�ta�, jak
ufny w sw� nieprzeci�tn� si�� i niesamowit� zr�czno�� Morthir
samotnie ruszy� do odleg�ej jaskini, aby zabi� smoka. Ostri ba�
si�. Nie tyle chodzi�o mu o rycerza, ale wiedzia�, �e gdy jego
zabraknie, to on, Ostri - niechybnie da g�ow�. Stra� kr�lewska
nie zapomnia�a o nim, bynajmniej. Pami�ta� go szczeg�lnie
jeden z setnik�w, kt�rego c�rk�... hm, potraktowali kiedy�
do�� brutalnie, nawet jak na obyczaje zb�jeckie. Dlatego Ostri
ba� si�, gdy Morthir nie wraca� przez kolejne trzy dni,
zw�aszcza �e jedyn� drog� ucieczki przez g�rk� �cie�k�
zagradzali nieprzychylni pocztowi. Namawia� ich, by poszli
sprawdzi�, co sta�o si� z panem. Odpowiedzi� by�o ponure
milczenie. Ale on bardziej ba� si� �mierci pewnej - stryczka,
ni� niepewnej (bo w ko�cu kto widzia� smoka?). Dlatego
Ostri, najwi�ksza kanalia w orszaku rycerza Morthira, okaza�
si� jedynym, kt�ry wyruszy� na pomoc swojemu panu.
- Co z nim zrobi�, Jaszczurze? - przerwa� te rozmy�lania
ostry g�os Hersa.
- Niewa�ne - machn�� r�k� Morthir. Poborca, nie
zatrzymywany przez zb�jc�w, przesuwa� si� na czworakach w
stron� milcz�cej ci�by ch�opskiej. - We�cie jego w�z i
za�adujcie zapasami ze spichrza wioski. Musimy znikn�� na
jaki� czas.
- Panie, ulitujcie si�! Z g�odu pomrzemy, to� zima idzie! -
podnios�y si� g�osy, gdy banda zacz�a opr�nia� bez trudu
odnalezione ziemianki.
- Cicho, chamy! - sykn�� Ostri. - To taka wasza
wdzi�czno��, �e�my was od podatku ocalili?
Cisn�� odebrany poborcy mieszek z kilkoma miedziakami
na ziemi�. Wie�niacy natychmiast rzucili si� do zbierania
cienkich monet. Rozb�jnicy ryczeli ze �miechu.
- Nie zabierzemy wam wszystkiego, g�upcy - powiedzia�
herszt zm�czonym g�osem. - Tylko tyle, ile nam potrzeba.
Ciemny, brudny i bosy t�um patrzy� nic nie rozumiej�c na
ponurego zb�ja z czarn� przepask�. Po jego twarzy sp�ywa�y
krople deszczu. Swym jedynym okiem patrzy� gdzie� daleko,
jakby dostrzega� rzeczy niewidzialne dla innych.
Jasnow�osy rycerz przechyli� si� w siodle, aby dok�adniej
obejrze� le��ce w ka�u�y nagie cia�o. Twarz by�a tak
zmasakrowana, �e rozpoznano poborc� w�a�ciwie tylko po
rudych, rzadkich w�osach.
- Bestie - szepn�� Lucis. - Zabili go maczugami albo
kamieniami. Morthir zapomnia� ju�, jak morduje si� w ludzki
spos�b.
- Sk�d wiecie, �e to by�a banda Jaszczura, ludzie? - rzuci�
Odredd, pot�ny w�saty �o�nierz, kapitan Lucisa, w stron�
gromadki zmokni�tych ch�op�w, wygonionych z chat.
- Ano... tak jako� gadali do niego... panie Gadzie czy
Jaszczurze - rzek� sepleni�c jeden z wie�niak�w, ubrany w
zielon� kurtk� pokryt� ciemnymi plamami.
- Co jeszcze gadali?... Ty m�w! - Odredd wskaza� na
jedynego obutego wie�niaka, bo nikt nie kwapi� si� z
odpowiedzi�.
- A... �e uchodzi� im trza... bo ktosik goni... i �e dobrze,
�e... eee... poborc� ubili - odpar� tamten wbijaj�c wzrok w
ziemi�.
- Gdzie uchodzi�? Gadaj�e wreszcie! - pyta� kapitan
ocieraj�c twarz z zimnego deszczu.
- Zapasy nam wzi�li... - wyduka� tylko ch�op wzruszaj�c
ramionami.
- Trafimy za nimi, Odredd. B�d� spokojny - powiedzia�
paladyn do kapitana, kt�ry zamierza� potrz�sn�� porz�dnie
ch�opem. Z jego g�osu bi�a pewno��. - Koniec Jaszczura ju�
bliski.
- Czemu�cie nie zabrali cia�a tego biedaka z go�ci�ca, gdy
zb�je odjechali? - spyta� surowo.
- Bali�my si�, jasny panie, �e... �e wr�c�... wszyscy po
chatach siedzieli... - wyj�ka� wypchni�ty przez ci�b� wie�niak,
wyr�niaj�cy si� lepszymi, sukiennymi gaciami. Odwa�y� si�
unie�� g�ow�. Napotkawszy wzrok rycerza zblad� momentalnie
i wycofa� si� w t�um.
- Po chatach... - Lucis ogarn�� wzrokiem kilkana�cie
rozpadaj�cych si�, brudnych lepianek.
Trudno by�o oceni�, co �mierdzi bardziej: chaty czy ich
w�a�ciciele.
- ��ecie jak psy, kmiecie... Ale�cie od ps�w g�upsi -
powiedzia� rycerz i wyci�gn�� z pochwy miecz. T�um ochn�� i
cofn�� si�.
- Ten, ten, ten i ten - wskaza� mieczem posiadaczy kurtki,
but�w, gaci oraz sk�rzanego pasa z torb� i miedzian�
sprz�czk�. - Bra� ich!
O�miu knecht�w wywlek�o usi�uj�cych uciec przera�onych
wie�niak�w na �rodek placu. Pozostali utworzyli p�kole
zagradzaj�c dost�p reszcie ch�opstwa.
- Ograbili�cie zmar�ego z ostatniej koszuli - m�wi�
paladyn twardym, dono�nym g�osem. - Pozostawili�cie cia�o
wilkom i krukom, a mnie wyszli�cie powita� przybrani w jego
szaty! G�upcy! Powiadam wam, �e sprawiedliwo�ci nie
ujdziecie, a kara dzi� jeszcze wymierzona b�dzie!
- Lito�ci... panie rycerzu, na mi�o��... - p�akali kl�cz�cy
na rozmok�ej ziemi ch�opi - to� gdy my do lochu, to dzieci
nasze... i �ony... panie najja�niejszy, oka� mi�osierdzie w
dobrym sercu swoim... my biedni ch�opi...
- Milcze�! - Lucis uni�s� si� w siodle. Wydawa�o si�, �e
jego jasne, szare spojrzenie przygniot�o czterech �otr�w do
ziemi. Gestem przywo�a� kapitana knecht�w.
Odredd zna� dobrze fa�szywy wiejski lud. Wiedzia�, czemu
cia�a zbierane z p�l bitwy by�y ju� cz�sto nagie i bose. W pe�ni
si� zgadza�, �e tym tutaj nale�y si� par� bat�w, a mo�e i loch
w zamku kasztelana. A gdy spojrza� na mokr� od deszczu
twarz swego pana, wpatrzonego w p�aszcz�cych si� przed nim
ch�op�w, to poczu� si� dziwnie. Jak wtedy, po bitwie pod
Giram�, gdy... nie, nie. To z�udzenie. Deszcz zdawa� si�
ustawa�.
Jaszczur j�kn�� przez sen. Stoj�cy na stra�y Ostri obejrza�
si� przez rami�. Morthir znowu zamamrota� do siebie. Ale
m�g� spa� spokojnie. Kryj�wka, kt�r� znalaz� znaj�cy teren
Kozik, by�a naprawd� nie do odkrycia, a na pewno nie w nocy
i po takim deszczu. G�sty las, �cie�ki i �cie�ynki u podn�a
g�r, doskonale ukryta kotlina zapewnia�y im bezpiecze�stwo,
przynajmniej tej nocy. Jutro trzeba ruszy� dalej, wy�ej.
Teren troch� przypomina� Ostriemu podn�e G�r Krwi.
Te �cie�ki, kt�rymi ruszy� kiedy� po swego pana. Zbli�a� si�
wtedy do jaskini potwora i ba� si� coraz bardziej. Pami�ta�, �e
dwa razy zawraca� i dwa razy strach przed pewnym
stryczkiem kaza� mu i�� dalej. Wreszcie dotar�. Ostatnie ska�ki,
d�ugie, �agodne podej�cie. Kilkana�cie metr�w wy�ej ziej�ca w
�cianie skalnej ciemna, wielka dziura. I ta cisza, niesamowita,
ci�ka. G�ste powietrze, kt�re sprawia, �e chce si� krzycze�,
chce si� wy�! I zatykaj�cy gard�o strach, nie - raczej
zwierz�ce przera�enie, aby nie poruszy� nawet kamyczka, nie
ha�asowa�, bo TO si� obudzi! Ostri ju� nie w�tpi� w istnienie
smoka, o nie. Czu� go ca�ym st�amszonym jestestwem. Nie
smoka w�a�ciwie, ale przygniataj�c�, pot�n� obecno��.
Czego� - nie mia� w�tpliwo�ci - potwornego ponad
wyobra�enie. Przykucni�ty za ska�k�, szybko i p�ytko
oddychaj�cy zb�jca widzia� swego pana. Widzia� Morthira w
wej�ciu do jaskini nieruchomego jak pos�g. I wiedzia�, �e
nigdy i za nic w �wiecie nie wejdzie tam do niego, na g�r�.
Wola� ju� �mier�, ale �mier� znan�, swojsk�, z kt�r� obcowa�
przez ca�e kr�tkie �ycie, kt�ra by�a tania jak dziewka z
zamtuza. Tu czai�o si� co� niesamowitego, ponad
wyobra�enia zb�ja z go�ci�ca. Nie pami�ta�, jak d�ugo kuli� si�
za ska�kami pod jaskini�, kilka minut czy mo�e p� dnia. Do��,
�e wreszcie us�ysza� odg�os burz�cy �wi�t� cisz� miejsca. By�y
to kroki - kto� nadchodzi� z do�u. "Id� po mnie", pomy�la�
w�a�ciwie z ulg�, ale instynktownie ukry� si� g��boko w
za�omie skalnym. �cie�k� szed� jeden cz�owiek. By� to wysoki
rycerz w pi�knej, b�yszcz�cej zbroi. D�ugie, jasne w�osy
opada�y mu na ramiona. W stalowych oczach Ostri dojrza�
zaci�cie i zdecydowanie. Lucis - bowiem to by� on, o czym
zb�jca dowiedzia� si� p�niej - otar� pot z czo�a, za�o�y�
niesiony dot�d w r�ce he�m i doby� miecza. Na chwil� opu�ci�
g�ow�, szepn�� co� do siebie i ruszy� w g�r�. Wkr�tce zr�wna�
si� ze stoj�cym w wej�ciu Morthirem. Wtedy r�wnocze�nie
zdarzy�o si� bardzo wiele.
- Wyyyy... - zacz�� Lucis, zach�ysn�� si� i zamar�. Ostri
nigdy si� nie dowiedzia�, co chcia� powiedzie�. Potem
sztywny dot�d Morthir nagle upad� jak trup, niczym
bezw�adny worek szmat staczaj�c si� po �lebie. I w tej
straszliwej chwili, najd�u�szej chwili swego �ycia, przera�ony
zb�jca dostrzeg� w ciemno�ci b�ysk oczu, kt�rych nigdy ju�
nie zapomni, kt�re wracaj� w najgorszych snach. Wielkie,
pa�aj�ce, czerwone �lepia, pe�ne nieludzkiej m�dro�ci,
nieludzkiej wiedzy i nieludzkiego z�a, spojrza�y. Ale nie
zatrzyma�y si� na struchla�ym zb�ju, pow�drowa�y dalej, by
schwyci� unosz�cego or� rycerza. I nagle miecz wypad� z
d�oni Lucisa, z brz�kiem obijaj�c si� o kamienie, a on sam
zamar�, jak kamienna figura, w nienaturalnej pozycji z uniesion�
r�k�. J�cz�c ze zgrozy Ostri uni�s� bezw�adne, ci�kie cia�o
pana i uciek� jak najszybciej, jak najdalej od tego potwornego
miejsca. Dalsze wydarzenia pami�ta� jak przez mg��.
Pacho�k�w uciekaj�cych na widok dawnego pana i
krzycz�cych bez sensu o op�taniu i potworze. Pami�ta� w�asne
zdumienie, bo na strach nie by�o ju� miejsca, gdy sam spojrza�
w twarz Morthira, w oczy, w jego... prawy oczod�, kt�ry
chowa� dzi� pod przepask�. Pami�ta� t�pe zrezygnowanie,
kt�re go ogarn�o, gdy osun�� si� na kolana i czeka� na �mier�
pytaj�c cicho: "Dlaczego? Dlaczego?". Pami�ta�, jak Morthir
wyja�nia� mu zawile i niezrozumiale problemy kary, pychy,
przebieg�o�ci i perfidnej zemsty. Nie wiedzie� czemu, nie
porzuci� swego pana tam, w g�rach, ale wr�ci� z
oszo�omionym i nie do ko�ca przytomnym rycerzem do
miasta. Tylko po to, by si� dowiedzie�, �e trybuna� ju� si�
zebra�, �wiadkowie z�o�yli zeznania i przysi�gi, wyrok zosta�
wydany i szafot te� jest gotowy. Dumny i niezale�ny Morthir
nie mia� rodziny ani wielu przyjaci�, co tylko upro�ci�o
spraw�. Wydano zaoczny wyrok - odmieniec, gad, jaszczur,
smok - musia� umrze�. Wygl�d rycerza umocni� s�dzi�w w
przekonaniu o sprawiedliwo�ci decyzji. Nikt nie chcia�
wyja�nie� oskar�onego... w zasadzie skazanego. Ostri
pami�ta�, jak samowt�r uciekli zau�kami, wykorzystuj�c strach
i niezdecydowanie stra�y na widok strasznego pi�tna, kt�rym
naznaczy� rycerza smok lub cokolwiek, co �y�o w samotnej
jaskini. Potem by�a ucieczka w lasy, spotkanie z band�
grasant�w, z kt�r� ju� pozostali. Morthir, jak my�la� Ostri, nie
potrafi� otrz�sn�� si� z szoku; nie by� ju� przecie� rycerzem,
jego miecz zosta� z�amany; bardzo si� zmieni�, sta� si� ponury i
ma�om�wny. W ko�cu jednak silna osobowo�� zatriumfowa�a
- wywalczy� sobie przyw�dztwo w grupie, nie przebieraj�c w
�rodkach. Sta� si� hersztem bandy, Jaszczurem, o kt�rym nie
bez powodu m�wiono "Okrutny". Pozornie hersztem bandy,
jakich wiele. Ale to tylko za nim niemal natychmiast ruszy� w
po�cig paladyn Lucis, kt�ry powr�ci� z jaskini smoka w glorii
zwyci�zcy. Jego tryumf potwierdzi�o trzydziestu pacho�k�w
ci�gn�cych z g�r wielkie, straszliwe �cierwo. Ju� bardzo d�ugo
udawa�o im si� wywodzi� Lucisa w pole. Nigdy nie by� tak
blisko za nimi. Ostri czu�, �e mi�dzy tymi dwoma, Morthirem i
Lucisem, jest co�, czego jego prosty umys� nigdy nie pojmie.
Zrozumia� te�, �e koniec tej rozgrywki jest bliski.
Nieub�agany deszcz znowu zaczyna� pada�. Zb�jca
szczelniej otuli� si� p�aszczem. Jego uwag� zwr�ci� drobny
ruch na kraw�dzi pola widzenia. Jaszczur dalej mamrota� przez
sen.
- Ale dlaczego, panie? Dlaczego kaza�e� obwiesi� tych
nieszcz�nik�w? - powtarza� kapitan Odredd, jakby mniejszy i
zgarbiony. - Za kilka szmat, kt�re zdarli z trupa?
- Zas�u�yli na �mier� - zdecydowanym tonem odpar�
Lucis. - Zbezcze�cili zw�oki cz�owieka. A kto wie? Mo�e i
sami go ubili - jakby cie� u�miechu przemkn�� po jego twarzy.
- S� pewne prawa, pewne warto�ci, kt�rych depta� i opluwa�
nie wolno. Zaufaj mi i spr�buj dostrzec prawd� i
sprawiedliwo��, m�j kapitanie.
Odredd potrz�sn�� g�ow�. Nawyk� do widoku �mierci,
ale... te p�acz�ce, bezz�bne i �mierdz�ce kobiety rzucaj�ce si�
do n�g, te krzycz�ce wniebog�osy brudne dzieciaki, ten
ciemny szumi�cy t�um napieraj�cy na knecht�w... Razy
spadaj�ce na ch�op�w. Cztery grube sznury na ga��ziach
starego drzewa. P�tle na szyjach skr�powanych winowajc�w.
Ich krzyk, przepe�niony ostatecznym przestrachem, krzyk
przed�miertny. Krzyk zmieniaj�cy si� w charkot, gdy na znak
Lucisa knechci podci�gaj� sznury. Ostatnie drgawki
umieraj�cych ch�op�w, kt�rych przecie� skrycie uwa�a� za
inny, gorszy rodzaj ludzki. Po wydawa�oby si� niesko�czenie
d�ugim czasie rycerz opuszcza r�k�. Cztery cia�a wal� si� na
ziemi�. Cisza. Potem rozpaczliwe �kania kobiet le��cych na
klepisku.
Kapitan czu� si� podle. By� �o�nierzem, nie katem. Nie taka
mia�a by� s�u�ba u paladyna Lucisa, kt�rego pierwszy raz
zobaczy�, gdy ten wr�ci� z G�r Krwi, wspania�y, zwyci�ski,
triumfuj�cy. Zwyci�zca najwi�kszego, wcielonego z�a -
smoka, kt�rego sam martwy zew�ok budzi� groz�. Rycerz
przem�wi� wtedy tak pi�knie, prawi� zas�uchanym o czysto�ci
ducha, o nieugi�to�ci serca, o sile umys�u, o dobroci, kt�rymi
to przymiotami i tylko nimi pozwolili mu bogowie pokona�
besti�.
- Smoka nie mo�na pokona� ogniem i �elazem - wo�a�
paladyn - cho�by i wyst�pi�a przeciw niemu ca�a armia. On
bowiem wydaje wojn� naszym my�lom, szukaj�c tam tego, co
m�g�by przeciw nam obr�ci�. Biada s�abym, kt�rzy o�miel�
si� rzuci� mu wyzwanie. Biada tym, kt�rzy nieprawo��
g��boko w sercu ukryj�, albowiem jej najpierw szuka� b�dzie.
Trzy dni zmaga�em si� straszliwie z potworem nie unosz�c
nawet miecza. I gdy bliski ju� by�em upadku i poddania si�, on
nie wytrzyma� pierwszy; plugawa pot�ga jego woli nieludzkiej
p�k�a pod naporem dobra i my�li czystych, s�owem
wszystkiego, w co odrzuconym wierzy�em. Smok ducha
wyzion��, ujrzawszy swoje z�o i zepsute gadzie serce. Com ja
wtedy ujrza�, s�owami wyrazi� si� nie da. Ale walka moja z
besti� jeszcze nie sko�czona. Duch jego zepsuty zdo�a�
zaw�adn�� jednym z nas, rycerzem Morthirem. Porwa� si� on
sam na smoka, ale serce jego brudne by� musia�o, a wola
s�aba i bestia ws�czy�a mu jad sw�j do duszy zatruwaj�c j� na
zawsze, a i �lady pozostawiaj�c zewn�trzne, kt�re�cie sami
widzieli. Nie zd��y�em mu z pomoc�, przyby�em za p�no.
Teraz rycerz ten zewn�trznie tylko przypomina dawnego
Morthira. Co wewn�trz, nie pytajcie, bom to oczyma duszy
przez trzy dni ogl�da�. B�j z jaszczurem jeszcze nie
sko�czony. Ruszam na jego poszukiwanie.
Patrz�c wtedy na Lucisa Odredd pokocha� go ca�ym
sercem. Uwierzy�, �e Lucis mo�e uratowa� ich wszystkich,
zabija� smoki i potwory, wyplenia� mrok z ludzkich serc,
przynosi� cierpi�cym spok�j i ukojenie. Nie by� bowiem taki
jak inni rycerze, kt�rych kapitan pozna�: pr�ny, pusty,
walcz�cy tylko w absolutnej konieczno�ci lub dla materialnych
korzy�ci, z jawnie okazywan� pogard� odnosz�cy si� do
wszystkich ludzi ni�szego stanu. Nie. Lucis by� po prostu...
dobry. I Odredd bardzo zapragn�� dopom�c mu w jego
dziele. Kiedy paladyn zgodzi� si� przyj�� go, kapitanowi
wyda�o si�, �e �wiat za�piewa�.
Przez trzy lata wsp�lnej w�dr�wki Lucis, Odredd i jego
�o�nierze prze�yli bardzo wiele. Wiele drobnych i wi�kszych
zdarze�, jak ziarenka piasku wpadaj�ce do oka, coraz bardziej
uwiera�o kapitana, psuj�c obraz rycerzy, kt�rych chcia�
podziwia�. Tak jak dzisiaj we wsi. T�umaczy� sobie, �e
przecie� nikt nie jest doskona�y, �e czasem trzeba by�
okrutnym na chwa�� sprawiedliwo�ci i prawdy. Rozpaczliwie
chcia� wierzy�, �e trzy lata temu dokona� w�a�ciwego wyboru.
Ale by�o coraz trudniej.
Lucis po�o�y� mu r�k� na ramieniu.
- Nie my�l tyle o nich, Odredd. Byli nasionami z�a. Trzeba
je t�pi� w zarodku, bo rozwin� si� w gro�ne chwasty. W imi�
dobra.
"A czym�e jest dobro, o kt�re podobno walczymy?!"
chcia� rzuci� kapitan, ale w milczeniu kiwn�� g�ow�. Po�r�d
ksi�ycowej nocy widzia� tylko jasne oczy i twarz paladyna.
Rycerz zdj�� sw� b�yszcz�c� zbroj�, aby go nie zdradzi�a. W
kilku cichych s�owach wyda� Ordreddowi rozkazy dotycz�ce
rozmieszczenia ludzi na obrze�ach kotlinki, do kt�rej podobno
si� zbli�ali. Lucis s�owem nie wspomnia�, sk�d zna drog�,
sk�d w og�le wie, �e znajd� tam Jaszczura i jego band�.
- Przygotujcie kusze - m�wi� szybko i cicho w szumie
zaczynaj�cego pada� zimnego deszczu. - Strzelajcie do
le��cych, gdy z mojej r�ki padnie pierwszy trup, potem
rzucajcie kusze i do boju. Jest ich tylko kilkunastu. Nie dawa�
pardonu. Jaszczura bra� �ywcem - sko�czy� bior�c kusz� z
r�k knechta.
- Jak go poznamy? - zapyta� jeden z �o�nierzy.
- Poznacie. Jego nie spos�b nie pozna� - rzek� rycerz z
wysi�kiem naci�gaj�c kusz�. - Ruszajcie.
Co� w Odreddzie krzycza�o bardzo g�o�no, �e co� tu jest
nie w porz�dku, �e to nie tak mia�o wygl�da�...
Milcz�c wzi�� swoj� kusz� i ruszy� w stron� kotlinki.
Ostri odwr�ci� si� od majacz�cego Morthira i nagle przez
deszcz dostrzeg� w ciemno�ci b�ysk oczu. Poderwa� si�, aby
krzykiem zbudzi� towarzyszy, ale ziemia zachwia�a si� i upad�
w ka�u�� brudnej wody z be�tem w piersi. Krzyk zamar� mu w
gardle. Cicha kotlinka wype�ni�a si� nagle j�kiem rannych i
rz�eniem umieraj�cych. Kilka innych jeszcze be�t�w dosi�g�o
celu. Pozostali zb�je zerwali si� zdezorientowani, nie
przygotowani, z niedowierzaniem patrz�c na zbiegaj�ce ze
zbocza kotlinki ciemne sylwetki. Ksi�yc blado o�wietla�
walcz�ce, kln�ce i modl�ce si� postacie. Przewracali si� i
niezdarnie wstawali na �liskiej i mokrej ziemi. Krew z
podrzynanych garde� i przebijanych serc miesza�a si� z
lej�cym deszczem. Le��cy w b�ocie Ostri ci�gle nie umiera�.
Widzia� �mier� kamrat�w, widzia� Morthira, kt�ry stawa� trzem
knechtom, rozdaj�c ciosy z dzik� zawzi�to�ci�. Widzia�, jak
pot�ny i szpetny �ysy Krijja zwar� si� w �miertelnym u�cisku
z prawie r�wnie wielkim w�saczem - �o�nierzem, chyba
oficerem. �o�nierz s�ab�, nie dawa� rady. Krijja z w�ciek�ym
rykiem rzuci� go o ziemi� i miotaj�c przekle�stwa z�apa� za
morgenstern, aby roztrzaska� mu g�ow�.
- Panie, dopom� mi! - krzykn�� �o�nierz do
nadbiegaj�cego rycerza Lucisa, kt�rego Ostri rozpozna� od
razu. Ale paladyn tylko przelotnie na niego spojrza�, bowiem
w�a�nie stan�� nad usi�uj�cym odpe�zn��, przytrzymuj�cym
jedn� r�k� wyp�ywaj�ce jelita Hersem No�ownikiem. Rycerz
uni�s� sw�j wspania�y miecz i pi�knym, czystym ci�ciem
pozbawi� g�owy umieraj�cego bandyt�.
W ostatnim momencie �ycia przez g�ow� Odredda
przelecia�a my�l, �e to ju� widzia�, kiedy Lucis po bitwie pod
Giram� chodzi� i dobija� b�agaj�cych o lito�� rannych wrog�w.
Na chwa�� dobra, niemal u�miechn�� si� w duchu kapitan, gdy
dosi�gn�� go cios wielkiego, �ysego zb�ja. M�zg kapitana
rozbryzn�� si� na wszystkie strony.
�ysy Krijja tocz�c pian� z ust rzuci� si� na paladyna. Lucis
z �atwo�ci� unikn�� pierwszego ciosu. Okr�ci� si� w miejscu i
markuj�c ci�cie w brzuch, chlasn�� �ysego po twarzy,
tworz�c kolejny znak na pokrytej szramami czaszce. Krijja
jednak otrz�sn�� si�, bo rana w istocie nie by�a gro�na, otar�
krew z oczu i ponownie zaatakowa� rycerza. Lucis podczas
uniku nagle po�lizn�� si�, na b�ocie czy mo�e na jelitach
bezg�owego Hersa i pad� jak d�ugi. Krijja rykn�� triumfalnie i
straszliwie zamachn�� si� morgensternem. Rycerz os�oni�
g�ow� ramionami. Cios dosi�gn�� celu, g�o�no chrupn�y
p�kaj�ce ko�ci. Krijja zamachn�� si� ponownie, aby
doko�czy� dzie�a. Jednak morgenstern wypad� mu z r�k, a on
sam z wyrazem bezbrze�nego zdumienia na twarzy patrzy� na
tkwi�cy we w�asnym brzuchu miecz paladyna. Lucis jeszcze
raz popchn�� obur�cz ostrze i pot�ny zb�jca zwali� si�
martwy, gdy klinga dosi�g�a serca. Rycerz wsta�. Wyci�gn�� z
cia�a miecz. Uni�s� r�ce. Zacisn�� najpierw jedn�, potem drug�
d�o�. Otar� twarz z b�ota i krwi.
- Bogowie, ulitujcie si� - za�ka� ze strachu Ostri, kt�ry
dot�d w nic nie wierzy�.
W drugiej cz�ci kotlinki przera�eni knechci pierzchali
przed Morthirem. �piewa� niezrozumia�� pie��, stoj�c z
roz�o�onymi r�kami, jakby chcia� obj�� ca�y �wiat... Na jego
g�owie nie by�o ju� czarnej przepaski. I cho� jego pan sta�
ty�em, Ostri wiedzia�, co zobaczyli. Zamiast zwyk�ego,
prawego oka - okr�g�e, zielone, gadzie, z pionow� �renic�.
Nie gadzie nawet, ale smocze, kt�re zdawa�o si� wci�ga� w
straszn� czelu�� ka�dego, kto w nie spojrza�. Wcale si� im nie
dziwi�, �e uciekali.
K�tem oka zobaczy� kamrata z bandy, Kozika, kt�ry
szybko wczo�giwa� si� do jednej z dw�ch jaskinek w zboczu
kotlinki. Podobno mo�na by�o nimi uciec do las�w. Kozik
tak�e go dostrzeg� i przywo�ywa� gestami. Ostri uni�s� si� na
kolana. Oddycha� z trudem. Czu� ciep�o w�asnej krwi, powoli,
ale systematycznie j� traci�. Wtedy zobaczy� Lucisa, kt�ry
najwyra�niej zamierza� zaatakowa� Morthira podst�pnie, od
ty�u. Ostri tak bardzo si� ba�. I tak bardzo chcia� �y�!
Wiedzia�, �e jaskinka to dobre wyj�cie, uciekn� i nikt nie
zauwa�y. Opatrzy ran� i b�dzie �y�, to chyba tylko przebite
p�uco.
Podni�s� morgenstern �ysego i z ochryp�ym wrzaskiem
rzuci� si�, a raczej zatoczy� na paladyna.
Unosz�c ju� miecz Lucis da� si� zaskoczy�. Impet ciosu
zwali� go z n�g, ale natychmiast wsta�, z w�ciek�o�ci� wytr�ci�
bro� z r�ki s�abemu ju� zb�jcy i kopniakiem podci�� mu nogi.
Ostri pad� na ziemi� pachn�c� �mierci�. Lucis z�apa� go za
w�osy i wyszarpn�� z pochwy mizerykordi�. Ch�opak dr�a�.
Jego �zy miesza�y si� z krwi� i deszczem.
- Poniechaj go, w imi� mi�osierdzia i honoru rycerskiego!
- zawo�a� rozpaczliwie Morthir, ostrze�ony szamotanin� za
plecami.
Rycerz szybkim ruchem poder�n�� gard�o m�odemu
zb�jcy, nie patrz�c w twarz Jaszczurowi. Cia�o Ostriego
zwiotcza�o. Morthir z nieludzkim rykiem natar� na paladyna.
Lucis i Morthir starli si� w pojedynku. Wyprowadzali i
parowali wspania�e ciosy, ich miecze miga�y w deszczu
niczym b�yskawice. Mijali si� w piruetach, cudem unikali
upadku na �liskiej ziemi, przeskakiwali cia�a zb�jc�w i
�o�nierzy, pokazuj�c kunszt i zr�czno��. Nawet knechci
obserwuj�cy niesamowit� walk� niecz�owieka ze swoim panem
nie mogliby wskaza� lepszego. Pozornie niemo�liwy do
zatrzymania cios trafia� w zas�on�, finezyjny zw�d sprawia�, �e
pi�kny atak trafia� w pustk�. W kotlince zn�w panowa�a cisza,
zak��cana szybkim oddechem walcz�cych, metalicznym
brz�kiem mieczy i wszechobecnym szumem deszczu.
O�wietlany bladym �wiat�em ksi�yca pojedynek wygl�da� jak
starcie dw�ch nieludzkich, nieziemskich istot. Morthir
wygl�da� jak potw�r. Umazany b�otem i krwi� Lucis - jak
anio� zemsty.
Po kolejnej wymianie cios�w zwarli si� w klinczu. I wtedy
po raz pierwszy zetkn�y si� ich spojrzenia, pod��aj�ce dot�d
raczej za or�em przeciwnika. Zb�jca krzykn�� ze strachem,
zachwia� si�. Rycerz odepchn�� go i w�ciek�ym machni�ciem
miecza wytr�ci� mu bro� z r�ki. Kolejny, szybszy ni� my�l
cios spad� na g�ow� Jaszczura. Wydawa�o si�, �e rozp�ata� j�
na p�, ale nadgarstek Lucisa drgn�� w ostatniej chwili i celu
dosi�g�o uderzenie p�azem. Morthir bez przytomno�ci zwali�
si� na rozmok�� ziemi�. Ksi�yc b�yszcza� w kroplach
deszczu.
Wiadro lodowatej wody obudzi�o przykutego do �ciany
lochu Jaszczura. Natychmiast poczu� wracaj�c� udr�k�. B�l
wy�amywanych staw�w i obijanych ko�ci, gdy wlekli go na
powrozie za ko�mi. Impet kamieni rzucanych przez dzieci i
kobiety rozbudzone r�eniem koni. Wspomina� pe�ne strachu i
nienawi�ci okrzyki, gdy jechali noc� przez podgrodzie.
Wreszcie loch, �a�cuchy, kat i rozpalone �elazo powoli
zbli�aj�ce si� do oka, do bezsilnie, szarpni�ciami odsuwanej
twarzy. Ostra ig�a b�lu wwiercaj�ca si� g��boko w czaszk�.
T�umiony krzyk. I ciemno��. Wreszcie b�ogos�awiona, koj�ca
ciemno��... Teraz b�l powr�ci�, ogarniaj�c zmaltretowane
cia�o.
- Pobudka, �cierwo! - kat wion�� mu w twarz
�mierdz�cym oddechem z bezz�bnych ust. - Wielmo�ny
rycerz chce z tob� gada�!
Morthir z wysi�kiem uni�s� g�ow�. Jego twarz nie
przypomina�a oblicza ludzkiego. Wypalony, czarny oczod� w
miejscu lewego oka, rozbita czaszka, z�amany nos, wsz�dzie
zaschni�ta krew, zmasakrowane usta, powybijane z�by.
Bezradnie �ypi�ca zielona, gadzia �renica. Lucis, ju� obmyty i
w bia�ym p�aszczu, przygl�da� mu si� bez s�owa. Ruchem r�ki
odes�a� oprawc�.
- Jutro umrzesz, smoku - powiedzia� wreszcie. - Ukorz
si� i pro� o przebaczenie. Przyznaj si�, a b�dziesz mia� szybk�
�mier�. Inaczej czekaj� ci� publiczne tortury.
- Przyzna� si�? - zakaszla� Morthir nie mog�c si� �mia�. -
Do czego? Do tego, �e� mnie �ciga� jak dzikie zwierz� przez
ostatnie lata? �e zmusi�e� mnie, �ebym �y� jak ostatni zbir i
�ajdak? �e nigdy nie da�e� mi szansy obrony wyt�umaczenia?
Tak, jestem winny. Zabija�em i krad�em, napada�em na
mo�nych i kupc�w. Z rycerza sta�em si� zb�jc�, �eby prze�y�
i by� mo�e za to zas�u�y�em na �mier�. Ale ty nie chcesz mnie
skaza� jako zb�ja, tylko jako potwora, odmie�ca. Kaza�e� mi
wypali� ludzkie oko, aby jutro nikt nie mia� w�tpliwo�ci, �e
mia�e� racj�. I nikt nawet nie przypu�ci, �e to we mnie zosta�o
wi�cej z cz�owieka ni� w tobie. Jeste�my sami, nie musisz
udawa�.
- Nie wiem, o czym m�wisz. Ale �adne sztuczki ci nie
pomog� - niezwzruszenie odpar� Lucis. - Nie pr�buj ze mn�
czar�w.
- Do dzisiaj... Do dzisiaj nie wiedzia�em. Nie chcia�em
wierzy� - niewyra�nie i z wysi�kiem cedzi� Morthir. - Ale gdy
spojrza�em w twoje oczy, zrozumia�em wszystko. Wiesz, co w
nich ujrza�em? To samo, co wtedy w G�rach Krwi. Chaos,
krew, m�dro��, z�o. Ujrza�em prawdziw� besti�. Mnie
pozostawi� oko, smocze pi�tno. Tobie du�o wi�cej. My�la�e�,
�e go wtedy zabi�e�? Tego nie mo�e dokona� �aden cz�owiek.
Zrozumia�em to ju� w pierwszej sekundzie kontaktu z... nim. Z
tob�?
- Co ty bredzisz? - sykn�� zirytowany Lucis. - Wszyscy
widzieli martwego potwora.
- Tak, jego poprzednie, stare cia�o. Starsze ni� g�ry i
morze. Tak stare, �e skrzyd�a nie mog�y go ju� unie��. Nie
m�g� ju� polecie�, a to dla smoka najgorsze. Dlatego
zdecydowa� zmieni� rodzaj egzystencji na inny. Na �ycie w
ludzkim ciele.
- I wybra� ciebie! - ze z�o�ci� krzykn�� rycerz.
- Ot� nie, dobry i sprawiedliwy paladynie - szepn��
wi�zie�. - Czasami �ni� o nim w najgorszych koszmarach.
Wspominam go, jak mami� mnie pot�g� i wiedz�, ale
przel�k�em si� jego mrocznej duszy i zacz��em walczy�.
Niechybnie bym przegra�, gdyby� nie zjawi� si� ty, na w�asn�
zgub�. Tak, czasami �ni� o tym, ale to moje sny, ludzkie. On
jest ju� dla mnie tylko z�ym snem, tylko wspomnieniem. A ty,
czy przypadkiem nie miewasz wizji? Czy nie widzisz rzeczy
odleg�ych, zakrytych przed innymi? Czy nie nachodz� ci�
dziwne, nie twoje my�li? Bo chyba do ko�ca jeszcze tob� nie
zaw�adn��.
Lucis z j�kiem zatoczy� si� na �cian� obejmuj�c g�ow�.
Nagle natar�y na niego wszystkie dziwne sny, obrazy, wizje, o
kt�rych chcia� zapomnie�. Niesamowite, jakby cudze my�li,
my�li tak dzikie, �e nawet jego przera�a�y. Wszystko, co
chcia� wyrzuci� z pami�ci sk�adaj�c na karb zm�czenia czy
z�ych urok�w. Wspomnienia lotu nad dziwn� czerwon�
pustyni�, w zadymionym, ledwo przejrzystym powietrzu,
p�kaj�ce i p�yn�ce ska�y, wybuchaj�ce g�ry, ogie�, szum...
Ryk i szum skrzyde�, a wsz�dzie doko�a...
- Nieee... - zakwili� rycerz osuwaj�c si� na wilgotne
kamienie.
- Bogowie - westchn�� ci�ko Morthir. - Jak bardzo
chcia�bym si� myli�.
- Nie. To nie tak. W szalonych oczach Lucisa zamigota�a
nadzieja. - Mo�e i zostawi� w mojej g�owie co�... Demona,
ducha, kt�ry zsy�a na mnie z�e sny i wizje. To zemsta smoka
za to, �e przegra� walk�, za to, �e go zabi�em, to pewnie
ostatni akt jego straszliwej woli. Ale przecie� nie kieruje moj�
r�k�. Nie zmieni�em si� jak ty. Wci�� jestem rycerzem,
paladynem! Wszystko, co robi�, robi� w imi� wiecznego
dobra! Walcz� ze z�em, ratuj� ludzi...
- Paladyn... Dobry paladyn... - �miech Morthira przeszed�
w kaszel; z rozci�tej wargi p�yn�a krew. - Rycerz, kt�ry
napada noc� jak zb�jca. Rycerz atakuj�cy z zasadzki! Rycerz,
kt�rego knechci strzelaj� z kusz, broni wykl�tej! Rycerz
zadaj�cy cios w plecy! Rycerz, kt�ry podcina gard�a rannym!
Rycerz, kt�ry nie ma lito�ci...
- Milcz, psie! - uderzenie ci�k� r�kawic� uciszy�o na
chwil� wi�nia.
- Rycerz, bij�cy skr�powanego wroga... - wyszepta�
Morthir rozbitymi ustami. - Nie mo�esz znie�� prawdy,
Lucisie. Ale ty nie jeste� ju� rycerzem. Z�ama�e� kodeks,
�amiesz go co dnia. Smok... Nale�ysz ju� do niego, to tylko
kwestia czasu, kiedy on sam b�dzie kierowa� twoj� r�k�.
- Skoro� taki m�dry i wiesz o mnie tyle, powiedz:
dlaczego ja? - krzycza� paladyn. - Dlaczego? Przecie� ty
by�e� tam trzy dni przede mn�! Te� by�e� rycerzem, by�e� w
jego mocy! Dlaczego wybra� mnie?!
- Kim�e ja by�em? - odpowiedzia� Morthir. - Dumnym i
biednym szlachcicem, szukaj�cym s�awy i pieni�dzy. Bez
wi�kszych ambicji. Ty, co innego. Wiem, wiem, �e walczysz
tylko dla sprawy i idei. Ale kr�l jest ju� stary i nie ma
potomstwa. To ciebie zapewne naznaczy na nast�pc�. Jego
dalsi krewni nie odwa�� si� przeciwstawi�, bo ciebie kocha ju�
i lud, i wojsko. Jeste� wspania�ym dow�dc�, umiesz
zwyci�a�, dla ludu zawsze jeste�... by�e� dobry. Nigdy nie
splami�e� si� wi�kszym �ajdactwem. Oni niczego si� nie
domy�l�, tym bardziej, �e smok jutro ostatecznie zginie,
po�wiartowany, spalony czy mo�e �amany ko�em, co tam dla
mnie wybierzesz. Widzisz, jak sprytnie to sobie bestia
obmy�li�a? Nic nie by�o pozostawione przypadkowi. Wszyscy
b�d� �wi�towa�, kiedy zostaniesz kr�lem. Na ich zgub�. Nie
wiem, jak b�dziesz rz�dzi�, ale mog� im tylko wsp�czu�. Nie
znaj� tego, co ja zobaczy�em w G�rach Krwi. Pozw�l, �e
pierwszy ci� pozdrowi�, kr�lu. Wybacz, potem nie b�d� mia�
chyba okazji.
Spr�bowa� splun�� Lucisowi w twarz, ale nie trafi�.
Paladyn miota� si� po celi jak zwierz� po klatce, zatykaj�c
uszy. Nie chcia� s�ucha� s��w Morthira, kt�re ch�osta�y niczym
bicz.
- A wiesz, co jest dla mnie najgorsze, Lucisie? - pyta�
zb�jca. - �e wiem wszystko i nic nie b�d� m�g� zrobi�.
Przejrza�em ci�, ale za p�no. Zapewne wyrwiesz mi przed
jutrzejszym theatrum j�zyk albo mo�e ukatrupisz tu, od razu?
Nie boj� si� ciebie, smoku. Ju� wszystko mi jedno. Tylko �al
tych ludzi, kt�rzy b�d� cierpie� pod twoimi rz�dami. Tego
morza krwi, kt�re pewnie przelejesz dla cel�w, kt�rych resztki
twojej ludzkiej natury nawet nie b�d� w stanie poj��. A ja
wiem i nic, nic nie mog�... Ale ja, Morthir Jaszczur, kiedy�
rycerz, teraz zb�j, �otr i morderca, przeklinam ci�. S�yszysz
mnie, bestio? Przeklinam ci�!
Lucis uciek� na g�r� be�kocz�c bez sensu. Wi�zie� zawis�
bezw�adnie na �a�cuchach, wstrz�sany spazmami bezsilnego
p�aczu. P�aka� cicho, bezg�o�nie i bez �ez, bo nawet to zosta�o
mu odebrane.
Wybieg� na zewn�trz, poza zamek. �wita�o. Chciwie
wystawi� twarz na k��liwe uk�ucia pierwszego �niegu. Ale
drobne p�atki nie mog�y zgasi� trawi�cej go gor�czki. Mia�
uczucie straszliwego zam�tu, chaosu. Przez g�ow� paladyna
przewala�y si� tysi�ce my�li, o kt�rych wiedzia� ju�, �e nie
wszystkie s� jego - w�asne. Dobro, dobro, dobro! Imperium i
ogie�, smoki i robaki, z�o i czysto��, kr�l i s�uga, si�a i
s�abo��, m�dro�� i zadufanie, rycerz i �otr, dym i krew, �ycie i
�mier�, �mier�, �mier�... Ba� si� jej, ale zrozumia�, �e s� losy
gorsze od �mierci.
Cicho szepcz�c modlitwy doby� miecza. Stan�� twarz� do
wschodz�cego s�o�ca i uni�s� sw�j �wi�ty or�. Ale promienie
jakby go omija�y, by� ciemn� plam� na skrz�cym si� kobiercu
zmarzni�tych �niegowych kryszta�k�w. Powoli, pokonuj�c
wewn�trzny op�r, uj�� miecz za kling�, przyk�adaj�c sobie
czubek ostrza do piersi. Pochyla� si� centymetr po
centymetrze, tocz�c walk� ci�sz� ni� kiedykolwiek. Walczy� z
tym czym� krzycz�cym, strasznie krzycz�cym pod czaszk�,
walczy� z w�asnymi d�o�mi, kt�re z ca�ych si� stara�y si�
rozchyli�, z w�asnymi ustami, kt�re tak bardzo chcia�y g�o�no
zawo�a� o pomoc, z plecami, kt�re nie chcia�y si� ugi��.
Wygra�. Zgi�� si� wp� i rzuci� do przodu.
Na twarzy le��cego w ka�u�y krwi martwego rycerza
malowa� si� dziwny spok�j i ukojenie. Cia�o z wolna pokrywa�
�wie�y, bia�y �nieg. Promyk s�o�ca, kt�ry cudem przebi� si�
przez chmury, malowa� na nim pi�kne wzory mieni�ce si�
wszystkimi barwami. Gdyby kto� m�g� go teraz zobaczy�,
powiedzia�by pewnie, �e wygl�da wspaniale, jakby by� z
innego, lepszego �wiata.
L�bork, lipiec 1996
Marcin Czynszak
MARCIN CZYNSZAK
Gda�szczanin, rocznik 1975. Absolwent Politechniki
Gda�skiej, informatyk, pracuje w polskiej filii
mi�dzynarodowej korporacji komputerowej. Fan
niefanatyczny, cho� szcz�liwy (pozna� �on� na Polconie),
nami�tny czytacz - z polskich fantast�w najwy�ej ceni
Zimniaka i �erdzi�skiego. Interesuje si� tak�e grami
fabularnymi, a zw�aszcza - metafizycznym, gnostyckim
�wiatem gry kult. Debiutant "NF".