4806

Szczegóły
Tytuł 4806
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4806 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4806 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4806 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MARCIN CZYNSZAK pi�tno W g��wnej sali niewielkiego zameczku kasztelana by�o zimno. Ch�odny jesienny wiatr wciska� si� wszystkimi szczelinami. Opatulony grubym p�aszczem w�adyka siedzia� na rze�bionym krze�le, kt�re lubi� nazywa� tronem. Ponuro obserwowa� zmarzni�tych wielmo��w, zasiadaj�cych po obu stronach ci�kiego sto�u, przy kt�rym zwykli zbiera� si� na radach. Wielmo�e setnie si� nudzili, kontempluj�c rozwieszone na �cianach zakurzone sztandary, zdobyte na zapomnianym wrogu i drzemi�cych gwardzist�w opartych o halabardy. W sali panowa�a cisza, przerywana czasem kaszlni�ciem lub westchnieniem. Czekali. Kasztelan z uwag� obserwowa� drog� p�omyczka zachodz�cego s�o�ca, kt�ry wpad� do sali przez w�skie okno. Kiedy promyczek mozolnie dotar� do okutych drzwi sali narad, w korytarzu rozleg�y si� dalekie kroki i brz�k blach. Gwardzi�ci ockn�li si� i wypr�yli, wielmo�e wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Wkr�tce kroki ucich�y. Zebrani us�yszeli z korytarza kilka cichych s��w i ci�kie odrzwia skrzypi�c otwar�y si�. Stary kasztelan uni�s� si� z trudem, zerwali z miejsc wielmo�e. Wszystkie zwr�cone w kierunku drzwi oczy nagle zmru�y�y si�. Promyk w�druj�cy po matowej powierzchni drzwi natrafi� na g�adk� i wypolerowan� blach� zbroi, rozb�yskuj�c z ca�� moc�. W tej jednej chwili stoj�cy w drzwiach wysoki, jasnow�osy rycerz o stalowych oczach wyda� si� zebranym istot� z innego, lepszego �wiata. - Zaszczyt to dla nas wielki go�ci� najwi�kszego z paladyn�w kr�lestwa, pogromc� smoka - powita� przyby�ego kasztelan. - S�awa twoja, panie, opowie�ci o twej odwadze i sile twego miecza dawno ju� dotar�y i na nasz� odleg�� od stolicy prowincj�. - Nie dla s�awy walcz� ze z�em i wszelkimi jego dzie�ami - mocnym g�osem odpar� rycerz. - A smoka, panie w�adyko, nie da si� pokona� mieczem, cho�by mocarnym i �wi�tym. Sercem czystym dokona� tego mo�na i umys�em nieugi�tym, na chwa�� dobra. Wielmo�e ciekawie spogl�dali na �yw� legend� kr�lestwa - paladyna Lucisa. Zaiste, gotowi byli uwierzy� we wszystkie traktuj�ce o nim opowie�ci: jak to na czele zast�p�w kr�lewskich zwyci�a� trzykro� liczniejszego wroga, jak z dwoma innymi rycerzami odzyska� �wi�te relikwie zagrabione przez barbarzy�skich nomad�w ze wschodu, jak wreszcie sam wkroczy� do jaskini starego, z�ego smoka w G�rach Krwi, aby po trzech dniach wyj�� stamt�d jako zwyci�zca. Tak, teraz wierzyli, �e on m�g� tego dokona�. Na jego twarzy wida� by�o zdecydowanie, w oczach si��, w g�osie brzmia�o dobro. Gdy tak sta� opromieniany blaskiem zachodz�cego s�o�ca, oni - obwieszeni z�otymi �a�cuchami, bogato odziani, starzy i otyli - czuli si� przy nim mali i �mieszni. To, co by�o dla nich ca�ym �yciem, a wi�c intrygi na prowincjonalnym dworze, nowe i stare �ony, nieudane dzieci, z trudem zdobywane pieni�dze, nieustannie powi�kszany maj�tek - wszystko blad�o wobec tego rycerza, kt�ry �ycie po�wi�ci� Idei. Go�� zaj�� miejsce u szczytu sto�u, pozostali tak�e usiedli, kasztelan ci�ko osun�� si� na swoje krzes�o. - Czemu zawdzi�czamy twoj� wizyt� w naszej prowincji, panie? - zapyta�. - Dosz�y mnie s�uchy, �e tu uszed� z�oczy�ca i odmieniec Morthir, zwany tak�e Jaszczurem. - Czy to prawda? - odpowiedzia� pytaniem Lucis. Kasztelan westchn�� w duchu. A jednak o to chodzi�o. Mia� nadziej�, �e Jaszczur szybko i cicho przejedzie przez jego krain�, aby schroni� si� na zim� w p�nocnych g�rach. Tymczasem szykowa�o si� co� wi�kszego. W�adyka nie chcia� k�opot�w. - Tak, panie - odpar� Lucisowi. - To zapewne on i jego kompania. Przybyli od po�udnia jaki� tydzie� temu. Z�upili chyba ze dwie wsie i jednego kupca... Nic wielkiego. - Nic wielkiego?! - �achn�� si� rycerz. - A co na to twoja dru�yna?! Kasztelan skurczy� si� na my�l o kilkudziesi�ciu ospa�ych osi�kach, kt�rzy ju� kilka lat nie mieli �adnego zaj�cia poza piciem, �arciem i ob�apianiem karczemnych dziewek. - No c�, zb�jcy... uszli im - sk�ama� i odwr�ci� wzrok nie mog�c wytrzyma� spojrzenia paladyna. - Ale s� na twe us�ugi, panie. - To zbyteczne - rzek� Lucis - przywiod�em w�asny oddzia�. - Je�li wolno, panie - zdoby� si� na odwag� jeden z wielmo��w - czemu� to tak znamienity rycerz zajmuje si� �ciganiem zwyk�ego zbira i infamisa? - Morthir nie jest zwyk�ym zbirem - zgromi� Lucis pytaj�cego. - By� kiedy� rycerzem, ale w swej dumie porwa� si� na co� straszliwszego, ni� m�g� sobie wyobrazi�. Zmierzy� si� z besti�, z t� sam� besti�, kt�r� bogowie pozwolili mi pogromi�. On okaza� si� za s�aby. Odt�d �yje w nim smok. Morthir nie jest ju�... cz�owiekiem. To wcielone z�o. Dlatego go �cigam. - Czy to prawda, panie, �e jego twarz pokry�a si� �usk� i �e ma gadzi j�zyk? - spyta� podniecony wielmo�a. - Takie rzeczy powiadaj� pijane obie�y�wiaty po karczmach. Ich pytaj o bzdury, kupcze - uci�� paladyn. - Wyruszam za nim o �wicie. Przy�lijcie mi przewodnika. Lucis wsta�, sk�oni� si� lekko kasztelanowi i wyszed� z sali. Wielo�e milczeli jak zakl�ci. - Zaraz podadz� wieczerz�... panie - cicho powiedzia� stary kasztelan, ale rycerz nie m�g� go ju� us�ysze�. Morthir potrz�sn�� g�ow�, odp�dzaj�c z�e my�li i przys�oni� r�k� oczy, a w�a�ciwie oko - lewe, bo prawego, ukrytego pod czarn� przepask�, prawie nikt nigdy nie ogl�da�. Ostri, jego m�ody, dwudziestodwuletni s�uga, by� jednym z nielicznych, kt�rym si� to uda�o i mimo to �yli nadal. Teraz patrzy� z niepokojem na swego pana, kt�ry przez ostatnie lata bardzo si� zmieni�. Wysoki i barczysty Morthir zgarbi� si� i przygas�. Na twarzy pojawi�y si� zmarszczki i bruzdy, w kr�tkich czarnych w�osach - pasma siwizny. To ju� nie by� ten dumny niespe�na trzydziestoletni szlachcic i rycerz, kt�rego zna� Ostri jeszcze trzy lata wcze�niej. Teraz, szczeg�lnie w swoim zniszczonym kubraku i czarnym p�aszczu, pod strugami zimnego deszczu wygl�da� na starego, zm�czonego herszta rozb�jnik�w, kt�rym przecie� by�, skonstatowa� z rozpacz� s�uga. - Wie�ci! On ma dla nas wie�ci! - g�o�no szydzi� �ysy Krijja, jeden ze szpetniejszych cz�onk�w bandy Jaszczura. - Czy pos�uchamy jego wie�ci, zanim poder�niemy mu spasione gard�o? Patrzcie, zla� si� ze strachu. - Zabij go, niepotrzebnie tracimy czas - warkn�� Hers No�ownik. - Nie... panie, b�agam... nic... nic im nie powiem... przysi�gam... wie�ci... panie... dla was... - be�kota� p�przytomny ze strachu poborca, kt�rego zdybali we wsi na jego robocie. Kl�cza� teraz w ka�u�y na �rodku pustego placu. Zebrani doko�a ch�opi w ciszy obserwowali ry�ego, �ysiej�cego urz�dnika. Krew ciek�a mu z rozbitego nosa i ust, kapi�c na zielon� kurtk� i w b�oto. Pr�bowa� podejmowa� �ysego pod nogi, ale ten ze z�o�ci� kopn�� go w brzuch odrzucaj�c w ka�u��. Hers wyj�� n�. - Zostaw! - rozkaza� Morthir. - Niech m�wi. M�w, cz�owiecze, a ciekawie, je�li chcesz jeszcze po�y�. Krijja i Hers natychmiast odst�pili. Czasy niepos�usze�stwa i bunt�w w bandzie sko�czy�y si� dawno. Wszyscy widzieli, jak Jaszczur walczy. I zabija. Poborca �ypn�� z dzik� nadziej�. - �cigaj� was, panie... Jaszczurze. Do dziedziny naszego kasztelana jecha� rycerz Lucis ze sw� dru�yn�. Pono� za wami. Pewnikiem wczoraj dotarli - nerwowo zerkn�� na przebijaj�ce zza chmur, nisko stoj�ce poranne s�o�ce. - Ilu? - kr�tko spyta� Jaszczur. - Nnie wiem... Gadaj�, �e ze dwa tuziny. Ostri zas�pi� si�. Nie �udzi� si�, �e licz�ca czterna�cie g��w banda mia�aby szanse w otwartym starciu z dwoma tuzinami kr�lewskich knecht�w. Pozostawa�o to, co zawsze - ucieczka. Imi� rycerza Lucisa przypomnia�o Ostriemu, dlaczego tu si� znalaz� i co go tu przywiod�o. Przypomnia�o mu chwile najwi�kszego strachu, jaki prze�y�. Zb�jowanie po go�ci�cach nie by�o dla niego niczym nowym. Od dzieciaka by� z�odziejem. Pi�� lat temu znalaz� miejsce w bandzie takiej, jak ta. Szcz�cie mu sprzyja�o i polubi� to �ycie, bo nie zna� innego. Kiedy� jednak - dok�adnie cztery lata temu - jego banda wpad�a w zasadzk� stra�y kr�lewskiej. Po�ow� bandy stra�nicy ut�ukli od razu, pozosta�ych mieli publicznie powiesi� w stolicy, ku przestrodze, bowiem Ostri i jego kamraci mieli na sumieniu ci�kie zbrodnie. Ostriego od stryczka uratowa� kaprys znacznego szlachcica i wielkiego rycerza imieniem Morthir. Ten to cz�owiek za�yczy� sobie mie� zb�jc� za s�ug� i por�czy� za niego p�katym mieszkiem z�ota. Ostri nigdy nie dowiedzia� si�, dlaczego, ale by� na sw�j spos�b honorowy, nie znikaj�c przy pierwszej okazji, przeciwnie, wiernie s�u��c nowemu panu, dbaj�c o jego zbroj�, bro�, dogl�daj�c koni. Ze zdziwieniem spostrzeg�, �e to lepsze �ycie ni� rzezimieszka, s�u�ba bowiem nie by�a specjalnie ci�ka. Towarzyszy� Morthirowi w ka�dej podr�y i wyprawie, dwakro� walczy� u jego boku przeciw takim samym ludziom, jak dawni kamraci z go�ci�ca. By� te� przy nim na ostatniej wyprawie w G�ry Krwi trzy lata temu. Pami�ta�, jak ufny w sw� nieprzeci�tn� si�� i niesamowit� zr�czno�� Morthir samotnie ruszy� do odleg�ej jaskini, aby zabi� smoka. Ostri ba� si�. Nie tyle chodzi�o mu o rycerza, ale wiedzia�, �e gdy jego zabraknie, to on, Ostri - niechybnie da g�ow�. Stra� kr�lewska nie zapomnia�a o nim, bynajmniej. Pami�ta� go szczeg�lnie jeden z setnik�w, kt�rego c�rk�... hm, potraktowali kiedy� do�� brutalnie, nawet jak na obyczaje zb�jeckie. Dlatego Ostri ba� si�, gdy Morthir nie wraca� przez kolejne trzy dni, zw�aszcza �e jedyn� drog� ucieczki przez g�rk� �cie�k� zagradzali nieprzychylni pocztowi. Namawia� ich, by poszli sprawdzi�, co sta�o si� z panem. Odpowiedzi� by�o ponure milczenie. Ale on bardziej ba� si� �mierci pewnej - stryczka, ni� niepewnej (bo w ko�cu kto widzia� smoka?). Dlatego Ostri, najwi�ksza kanalia w orszaku rycerza Morthira, okaza� si� jedynym, kt�ry wyruszy� na pomoc swojemu panu. - Co z nim zrobi�, Jaszczurze? - przerwa� te rozmy�lania ostry g�os Hersa. - Niewa�ne - machn�� r�k� Morthir. Poborca, nie zatrzymywany przez zb�jc�w, przesuwa� si� na czworakach w stron� milcz�cej ci�by ch�opskiej. - We�cie jego w�z i za�adujcie zapasami ze spichrza wioski. Musimy znikn�� na jaki� czas. - Panie, ulitujcie si�! Z g�odu pomrzemy, to� zima idzie! - podnios�y si� g�osy, gdy banda zacz�a opr�nia� bez trudu odnalezione ziemianki. - Cicho, chamy! - sykn�� Ostri. - To taka wasza wdzi�czno��, �e�my was od podatku ocalili? Cisn�� odebrany poborcy mieszek z kilkoma miedziakami na ziemi�. Wie�niacy natychmiast rzucili si� do zbierania cienkich monet. Rozb�jnicy ryczeli ze �miechu. - Nie zabierzemy wam wszystkiego, g�upcy - powiedzia� herszt zm�czonym g�osem. - Tylko tyle, ile nam potrzeba. Ciemny, brudny i bosy t�um patrzy� nic nie rozumiej�c na ponurego zb�ja z czarn� przepask�. Po jego twarzy sp�ywa�y krople deszczu. Swym jedynym okiem patrzy� gdzie� daleko, jakby dostrzega� rzeczy niewidzialne dla innych. Jasnow�osy rycerz przechyli� si� w siodle, aby dok�adniej obejrze� le��ce w ka�u�y nagie cia�o. Twarz by�a tak zmasakrowana, �e rozpoznano poborc� w�a�ciwie tylko po rudych, rzadkich w�osach. - Bestie - szepn�� Lucis. - Zabili go maczugami albo kamieniami. Morthir zapomnia� ju�, jak morduje si� w ludzki spos�b. - Sk�d wiecie, �e to by�a banda Jaszczura, ludzie? - rzuci� Odredd, pot�ny w�saty �o�nierz, kapitan Lucisa, w stron� gromadki zmokni�tych ch�op�w, wygonionych z chat. - Ano... tak jako� gadali do niego... panie Gadzie czy Jaszczurze - rzek� sepleni�c jeden z wie�niak�w, ubrany w zielon� kurtk� pokryt� ciemnymi plamami. - Co jeszcze gadali?... Ty m�w! - Odredd wskaza� na jedynego obutego wie�niaka, bo nikt nie kwapi� si� z odpowiedzi�. - A... �e uchodzi� im trza... bo ktosik goni... i �e dobrze, �e... eee... poborc� ubili - odpar� tamten wbijaj�c wzrok w ziemi�. - Gdzie uchodzi�? Gadaj�e wreszcie! - pyta� kapitan ocieraj�c twarz z zimnego deszczu. - Zapasy nam wzi�li... - wyduka� tylko ch�op wzruszaj�c ramionami. - Trafimy za nimi, Odredd. B�d� spokojny - powiedzia� paladyn do kapitana, kt�ry zamierza� potrz�sn�� porz�dnie ch�opem. Z jego g�osu bi�a pewno��. - Koniec Jaszczura ju� bliski. - Czemu�cie nie zabrali cia�a tego biedaka z go�ci�ca, gdy zb�je odjechali? - spyta� surowo. - Bali�my si�, jasny panie, �e... �e wr�c�... wszyscy po chatach siedzieli... - wyj�ka� wypchni�ty przez ci�b� wie�niak, wyr�niaj�cy si� lepszymi, sukiennymi gaciami. Odwa�y� si� unie�� g�ow�. Napotkawszy wzrok rycerza zblad� momentalnie i wycofa� si� w t�um. - Po chatach... - Lucis ogarn�� wzrokiem kilkana�cie rozpadaj�cych si�, brudnych lepianek. Trudno by�o oceni�, co �mierdzi bardziej: chaty czy ich w�a�ciciele. - ��ecie jak psy, kmiecie... Ale�cie od ps�w g�upsi - powiedzia� rycerz i wyci�gn�� z pochwy miecz. T�um ochn�� i cofn�� si�. - Ten, ten, ten i ten - wskaza� mieczem posiadaczy kurtki, but�w, gaci oraz sk�rzanego pasa z torb� i miedzian� sprz�czk�. - Bra� ich! O�miu knecht�w wywlek�o usi�uj�cych uciec przera�onych wie�niak�w na �rodek placu. Pozostali utworzyli p�kole zagradzaj�c dost�p reszcie ch�opstwa. - Ograbili�cie zmar�ego z ostatniej koszuli - m�wi� paladyn twardym, dono�nym g�osem. - Pozostawili�cie cia�o wilkom i krukom, a mnie wyszli�cie powita� przybrani w jego szaty! G�upcy! Powiadam wam, �e sprawiedliwo�ci nie ujdziecie, a kara dzi� jeszcze wymierzona b�dzie! - Lito�ci... panie rycerzu, na mi�o��... - p�akali kl�cz�cy na rozmok�ej ziemi ch�opi - to� gdy my do lochu, to dzieci nasze... i �ony... panie najja�niejszy, oka� mi�osierdzie w dobrym sercu swoim... my biedni ch�opi... - Milcze�! - Lucis uni�s� si� w siodle. Wydawa�o si�, �e jego jasne, szare spojrzenie przygniot�o czterech �otr�w do ziemi. Gestem przywo�a� kapitana knecht�w. Odredd zna� dobrze fa�szywy wiejski lud. Wiedzia�, czemu cia�a zbierane z p�l bitwy by�y ju� cz�sto nagie i bose. W pe�ni si� zgadza�, �e tym tutaj nale�y si� par� bat�w, a mo�e i loch w zamku kasztelana. A gdy spojrza� na mokr� od deszczu twarz swego pana, wpatrzonego w p�aszcz�cych si� przed nim ch�op�w, to poczu� si� dziwnie. Jak wtedy, po bitwie pod Giram�, gdy... nie, nie. To z�udzenie. Deszcz zdawa� si� ustawa�. Jaszczur j�kn�� przez sen. Stoj�cy na stra�y Ostri obejrza� si� przez rami�. Morthir znowu zamamrota� do siebie. Ale m�g� spa� spokojnie. Kryj�wka, kt�r� znalaz� znaj�cy teren Kozik, by�a naprawd� nie do odkrycia, a na pewno nie w nocy i po takim deszczu. G�sty las, �cie�ki i �cie�ynki u podn�a g�r, doskonale ukryta kotlina zapewnia�y im bezpiecze�stwo, przynajmniej tej nocy. Jutro trzeba ruszy� dalej, wy�ej. Teren troch� przypomina� Ostriemu podn�e G�r Krwi. Te �cie�ki, kt�rymi ruszy� kiedy� po swego pana. Zbli�a� si� wtedy do jaskini potwora i ba� si� coraz bardziej. Pami�ta�, �e dwa razy zawraca� i dwa razy strach przed pewnym stryczkiem kaza� mu i�� dalej. Wreszcie dotar�. Ostatnie ska�ki, d�ugie, �agodne podej�cie. Kilkana�cie metr�w wy�ej ziej�ca w �cianie skalnej ciemna, wielka dziura. I ta cisza, niesamowita, ci�ka. G�ste powietrze, kt�re sprawia, �e chce si� krzycze�, chce si� wy�! I zatykaj�cy gard�o strach, nie - raczej zwierz�ce przera�enie, aby nie poruszy� nawet kamyczka, nie ha�asowa�, bo TO si� obudzi! Ostri ju� nie w�tpi� w istnienie smoka, o nie. Czu� go ca�ym st�amszonym jestestwem. Nie smoka w�a�ciwie, ale przygniataj�c�, pot�n� obecno��. Czego� - nie mia� w�tpliwo�ci - potwornego ponad wyobra�enie. Przykucni�ty za ska�k�, szybko i p�ytko oddychaj�cy zb�jca widzia� swego pana. Widzia� Morthira w wej�ciu do jaskini nieruchomego jak pos�g. I wiedzia�, �e nigdy i za nic w �wiecie nie wejdzie tam do niego, na g�r�. Wola� ju� �mier�, ale �mier� znan�, swojsk�, z kt�r� obcowa� przez ca�e kr�tkie �ycie, kt�ra by�a tania jak dziewka z zamtuza. Tu czai�o si� co� niesamowitego, ponad wyobra�enia zb�ja z go�ci�ca. Nie pami�ta�, jak d�ugo kuli� si� za ska�kami pod jaskini�, kilka minut czy mo�e p� dnia. Do��, �e wreszcie us�ysza� odg�os burz�cy �wi�t� cisz� miejsca. By�y to kroki - kto� nadchodzi� z do�u. "Id� po mnie", pomy�la� w�a�ciwie z ulg�, ale instynktownie ukry� si� g��boko w za�omie skalnym. �cie�k� szed� jeden cz�owiek. By� to wysoki rycerz w pi�knej, b�yszcz�cej zbroi. D�ugie, jasne w�osy opada�y mu na ramiona. W stalowych oczach Ostri dojrza� zaci�cie i zdecydowanie. Lucis - bowiem to by� on, o czym zb�jca dowiedzia� si� p�niej - otar� pot z czo�a, za�o�y� niesiony dot�d w r�ce he�m i doby� miecza. Na chwil� opu�ci� g�ow�, szepn�� co� do siebie i ruszy� w g�r�. Wkr�tce zr�wna� si� ze stoj�cym w wej�ciu Morthirem. Wtedy r�wnocze�nie zdarzy�o si� bardzo wiele. - Wyyyy... - zacz�� Lucis, zach�ysn�� si� i zamar�. Ostri nigdy si� nie dowiedzia�, co chcia� powiedzie�. Potem sztywny dot�d Morthir nagle upad� jak trup, niczym bezw�adny worek szmat staczaj�c si� po �lebie. I w tej straszliwej chwili, najd�u�szej chwili swego �ycia, przera�ony zb�jca dostrzeg� w ciemno�ci b�ysk oczu, kt�rych nigdy ju� nie zapomni, kt�re wracaj� w najgorszych snach. Wielkie, pa�aj�ce, czerwone �lepia, pe�ne nieludzkiej m�dro�ci, nieludzkiej wiedzy i nieludzkiego z�a, spojrza�y. Ale nie zatrzyma�y si� na struchla�ym zb�ju, pow�drowa�y dalej, by schwyci� unosz�cego or� rycerza. I nagle miecz wypad� z d�oni Lucisa, z brz�kiem obijaj�c si� o kamienie, a on sam zamar�, jak kamienna figura, w nienaturalnej pozycji z uniesion� r�k�. J�cz�c ze zgrozy Ostri uni�s� bezw�adne, ci�kie cia�o pana i uciek� jak najszybciej, jak najdalej od tego potwornego miejsca. Dalsze wydarzenia pami�ta� jak przez mg��. Pacho�k�w uciekaj�cych na widok dawnego pana i krzycz�cych bez sensu o op�taniu i potworze. Pami�ta� w�asne zdumienie, bo na strach nie by�o ju� miejsca, gdy sam spojrza� w twarz Morthira, w oczy, w jego... prawy oczod�, kt�ry chowa� dzi� pod przepask�. Pami�ta� t�pe zrezygnowanie, kt�re go ogarn�o, gdy osun�� si� na kolana i czeka� na �mier� pytaj�c cicho: "Dlaczego? Dlaczego?". Pami�ta�, jak Morthir wyja�nia� mu zawile i niezrozumiale problemy kary, pychy, przebieg�o�ci i perfidnej zemsty. Nie wiedzie� czemu, nie porzuci� swego pana tam, w g�rach, ale wr�ci� z oszo�omionym i nie do ko�ca przytomnym rycerzem do miasta. Tylko po to, by si� dowiedzie�, �e trybuna� ju� si� zebra�, �wiadkowie z�o�yli zeznania i przysi�gi, wyrok zosta� wydany i szafot te� jest gotowy. Dumny i niezale�ny Morthir nie mia� rodziny ani wielu przyjaci�, co tylko upro�ci�o spraw�. Wydano zaoczny wyrok - odmieniec, gad, jaszczur, smok - musia� umrze�. Wygl�d rycerza umocni� s�dzi�w w przekonaniu o sprawiedliwo�ci decyzji. Nikt nie chcia� wyja�nie� oskar�onego... w zasadzie skazanego. Ostri pami�ta�, jak samowt�r uciekli zau�kami, wykorzystuj�c strach i niezdecydowanie stra�y na widok strasznego pi�tna, kt�rym naznaczy� rycerza smok lub cokolwiek, co �y�o w samotnej jaskini. Potem by�a ucieczka w lasy, spotkanie z band� grasant�w, z kt�r� ju� pozostali. Morthir, jak my�la� Ostri, nie potrafi� otrz�sn�� si� z szoku; nie by� ju� przecie� rycerzem, jego miecz zosta� z�amany; bardzo si� zmieni�, sta� si� ponury i ma�om�wny. W ko�cu jednak silna osobowo�� zatriumfowa�a - wywalczy� sobie przyw�dztwo w grupie, nie przebieraj�c w �rodkach. Sta� si� hersztem bandy, Jaszczurem, o kt�rym nie bez powodu m�wiono "Okrutny". Pozornie hersztem bandy, jakich wiele. Ale to tylko za nim niemal natychmiast ruszy� w po�cig paladyn Lucis, kt�ry powr�ci� z jaskini smoka w glorii zwyci�zcy. Jego tryumf potwierdzi�o trzydziestu pacho�k�w ci�gn�cych z g�r wielkie, straszliwe �cierwo. Ju� bardzo d�ugo udawa�o im si� wywodzi� Lucisa w pole. Nigdy nie by� tak blisko za nimi. Ostri czu�, �e mi�dzy tymi dwoma, Morthirem i Lucisem, jest co�, czego jego prosty umys� nigdy nie pojmie. Zrozumia� te�, �e koniec tej rozgrywki jest bliski. Nieub�agany deszcz znowu zaczyna� pada�. Zb�jca szczelniej otuli� si� p�aszczem. Jego uwag� zwr�ci� drobny ruch na kraw�dzi pola widzenia. Jaszczur dalej mamrota� przez sen. - Ale dlaczego, panie? Dlaczego kaza�e� obwiesi� tych nieszcz�nik�w? - powtarza� kapitan Odredd, jakby mniejszy i zgarbiony. - Za kilka szmat, kt�re zdarli z trupa? - Zas�u�yli na �mier� - zdecydowanym tonem odpar� Lucis. - Zbezcze�cili zw�oki cz�owieka. A kto wie? Mo�e i sami go ubili - jakby cie� u�miechu przemkn�� po jego twarzy. - S� pewne prawa, pewne warto�ci, kt�rych depta� i opluwa� nie wolno. Zaufaj mi i spr�buj dostrzec prawd� i sprawiedliwo��, m�j kapitanie. Odredd potrz�sn�� g�ow�. Nawyk� do widoku �mierci, ale... te p�acz�ce, bezz�bne i �mierdz�ce kobiety rzucaj�ce si� do n�g, te krzycz�ce wniebog�osy brudne dzieciaki, ten ciemny szumi�cy t�um napieraj�cy na knecht�w... Razy spadaj�ce na ch�op�w. Cztery grube sznury na ga��ziach starego drzewa. P�tle na szyjach skr�powanych winowajc�w. Ich krzyk, przepe�niony ostatecznym przestrachem, krzyk przed�miertny. Krzyk zmieniaj�cy si� w charkot, gdy na znak Lucisa knechci podci�gaj� sznury. Ostatnie drgawki umieraj�cych ch�op�w, kt�rych przecie� skrycie uwa�a� za inny, gorszy rodzaj ludzki. Po wydawa�oby si� niesko�czenie d�ugim czasie rycerz opuszcza r�k�. Cztery cia�a wal� si� na ziemi�. Cisza. Potem rozpaczliwe �kania kobiet le��cych na klepisku. Kapitan czu� si� podle. By� �o�nierzem, nie katem. Nie taka mia�a by� s�u�ba u paladyna Lucisa, kt�rego pierwszy raz zobaczy�, gdy ten wr�ci� z G�r Krwi, wspania�y, zwyci�ski, triumfuj�cy. Zwyci�zca najwi�kszego, wcielonego z�a - smoka, kt�rego sam martwy zew�ok budzi� groz�. Rycerz przem�wi� wtedy tak pi�knie, prawi� zas�uchanym o czysto�ci ducha, o nieugi�to�ci serca, o sile umys�u, o dobroci, kt�rymi to przymiotami i tylko nimi pozwolili mu bogowie pokona� besti�. - Smoka nie mo�na pokona� ogniem i �elazem - wo�a� paladyn - cho�by i wyst�pi�a przeciw niemu ca�a armia. On bowiem wydaje wojn� naszym my�lom, szukaj�c tam tego, co m�g�by przeciw nam obr�ci�. Biada s�abym, kt�rzy o�miel� si� rzuci� mu wyzwanie. Biada tym, kt�rzy nieprawo�� g��boko w sercu ukryj�, albowiem jej najpierw szuka� b�dzie. Trzy dni zmaga�em si� straszliwie z potworem nie unosz�c nawet miecza. I gdy bliski ju� by�em upadku i poddania si�, on nie wytrzyma� pierwszy; plugawa pot�ga jego woli nieludzkiej p�k�a pod naporem dobra i my�li czystych, s�owem wszystkiego, w co odrzuconym wierzy�em. Smok ducha wyzion��, ujrzawszy swoje z�o i zepsute gadzie serce. Com ja wtedy ujrza�, s�owami wyrazi� si� nie da. Ale walka moja z besti� jeszcze nie sko�czona. Duch jego zepsuty zdo�a� zaw�adn�� jednym z nas, rycerzem Morthirem. Porwa� si� on sam na smoka, ale serce jego brudne by� musia�o, a wola s�aba i bestia ws�czy�a mu jad sw�j do duszy zatruwaj�c j� na zawsze, a i �lady pozostawiaj�c zewn�trzne, kt�re�cie sami widzieli. Nie zd��y�em mu z pomoc�, przyby�em za p�no. Teraz rycerz ten zewn�trznie tylko przypomina dawnego Morthira. Co wewn�trz, nie pytajcie, bom to oczyma duszy przez trzy dni ogl�da�. B�j z jaszczurem jeszcze nie sko�czony. Ruszam na jego poszukiwanie. Patrz�c wtedy na Lucisa Odredd pokocha� go ca�ym sercem. Uwierzy�, �e Lucis mo�e uratowa� ich wszystkich, zabija� smoki i potwory, wyplenia� mrok z ludzkich serc, przynosi� cierpi�cym spok�j i ukojenie. Nie by� bowiem taki jak inni rycerze, kt�rych kapitan pozna�: pr�ny, pusty, walcz�cy tylko w absolutnej konieczno�ci lub dla materialnych korzy�ci, z jawnie okazywan� pogard� odnosz�cy si� do wszystkich ludzi ni�szego stanu. Nie. Lucis by� po prostu... dobry. I Odredd bardzo zapragn�� dopom�c mu w jego dziele. Kiedy paladyn zgodzi� si� przyj�� go, kapitanowi wyda�o si�, �e �wiat za�piewa�. Przez trzy lata wsp�lnej w�dr�wki Lucis, Odredd i jego �o�nierze prze�yli bardzo wiele. Wiele drobnych i wi�kszych zdarze�, jak ziarenka piasku wpadaj�ce do oka, coraz bardziej uwiera�o kapitana, psuj�c obraz rycerzy, kt�rych chcia� podziwia�. Tak jak dzisiaj we wsi. T�umaczy� sobie, �e przecie� nikt nie jest doskona�y, �e czasem trzeba by� okrutnym na chwa�� sprawiedliwo�ci i prawdy. Rozpaczliwie chcia� wierzy�, �e trzy lata temu dokona� w�a�ciwego wyboru. Ale by�o coraz trudniej. Lucis po�o�y� mu r�k� na ramieniu. - Nie my�l tyle o nich, Odredd. Byli nasionami z�a. Trzeba je t�pi� w zarodku, bo rozwin� si� w gro�ne chwasty. W imi� dobra. "A czym�e jest dobro, o kt�re podobno walczymy?!" chcia� rzuci� kapitan, ale w milczeniu kiwn�� g�ow�. Po�r�d ksi�ycowej nocy widzia� tylko jasne oczy i twarz paladyna. Rycerz zdj�� sw� b�yszcz�c� zbroj�, aby go nie zdradzi�a. W kilku cichych s�owach wyda� Ordreddowi rozkazy dotycz�ce rozmieszczenia ludzi na obrze�ach kotlinki, do kt�rej podobno si� zbli�ali. Lucis s�owem nie wspomnia�, sk�d zna drog�, sk�d w og�le wie, �e znajd� tam Jaszczura i jego band�. - Przygotujcie kusze - m�wi� szybko i cicho w szumie zaczynaj�cego pada� zimnego deszczu. - Strzelajcie do le��cych, gdy z mojej r�ki padnie pierwszy trup, potem rzucajcie kusze i do boju. Jest ich tylko kilkunastu. Nie dawa� pardonu. Jaszczura bra� �ywcem - sko�czy� bior�c kusz� z r�k knechta. - Jak go poznamy? - zapyta� jeden z �o�nierzy. - Poznacie. Jego nie spos�b nie pozna� - rzek� rycerz z wysi�kiem naci�gaj�c kusz�. - Ruszajcie. Co� w Odreddzie krzycza�o bardzo g�o�no, �e co� tu jest nie w porz�dku, �e to nie tak mia�o wygl�da�... Milcz�c wzi�� swoj� kusz� i ruszy� w stron� kotlinki. Ostri odwr�ci� si� od majacz�cego Morthira i nagle przez deszcz dostrzeg� w ciemno�ci b�ysk oczu. Poderwa� si�, aby krzykiem zbudzi� towarzyszy, ale ziemia zachwia�a si� i upad� w ka�u�� brudnej wody z be�tem w piersi. Krzyk zamar� mu w gardle. Cicha kotlinka wype�ni�a si� nagle j�kiem rannych i rz�eniem umieraj�cych. Kilka innych jeszcze be�t�w dosi�g�o celu. Pozostali zb�je zerwali si� zdezorientowani, nie przygotowani, z niedowierzaniem patrz�c na zbiegaj�ce ze zbocza kotlinki ciemne sylwetki. Ksi�yc blado o�wietla� walcz�ce, kln�ce i modl�ce si� postacie. Przewracali si� i niezdarnie wstawali na �liskiej i mokrej ziemi. Krew z podrzynanych garde� i przebijanych serc miesza�a si� z lej�cym deszczem. Le��cy w b�ocie Ostri ci�gle nie umiera�. Widzia� �mier� kamrat�w, widzia� Morthira, kt�ry stawa� trzem knechtom, rozdaj�c ciosy z dzik� zawzi�to�ci�. Widzia�, jak pot�ny i szpetny �ysy Krijja zwar� si� w �miertelnym u�cisku z prawie r�wnie wielkim w�saczem - �o�nierzem, chyba oficerem. �o�nierz s�ab�, nie dawa� rady. Krijja z w�ciek�ym rykiem rzuci� go o ziemi� i miotaj�c przekle�stwa z�apa� za morgenstern, aby roztrzaska� mu g�ow�. - Panie, dopom� mi! - krzykn�� �o�nierz do nadbiegaj�cego rycerza Lucisa, kt�rego Ostri rozpozna� od razu. Ale paladyn tylko przelotnie na niego spojrza�, bowiem w�a�nie stan�� nad usi�uj�cym odpe�zn��, przytrzymuj�cym jedn� r�k� wyp�ywaj�ce jelita Hersem No�ownikiem. Rycerz uni�s� sw�j wspania�y miecz i pi�knym, czystym ci�ciem pozbawi� g�owy umieraj�cego bandyt�. W ostatnim momencie �ycia przez g�ow� Odredda przelecia�a my�l, �e to ju� widzia�, kiedy Lucis po bitwie pod Giram� chodzi� i dobija� b�agaj�cych o lito�� rannych wrog�w. Na chwa�� dobra, niemal u�miechn�� si� w duchu kapitan, gdy dosi�gn�� go cios wielkiego, �ysego zb�ja. M�zg kapitana rozbryzn�� si� na wszystkie strony. �ysy Krijja tocz�c pian� z ust rzuci� si� na paladyna. Lucis z �atwo�ci� unikn�� pierwszego ciosu. Okr�ci� si� w miejscu i markuj�c ci�cie w brzuch, chlasn�� �ysego po twarzy, tworz�c kolejny znak na pokrytej szramami czaszce. Krijja jednak otrz�sn�� si�, bo rana w istocie nie by�a gro�na, otar� krew z oczu i ponownie zaatakowa� rycerza. Lucis podczas uniku nagle po�lizn�� si�, na b�ocie czy mo�e na jelitach bezg�owego Hersa i pad� jak d�ugi. Krijja rykn�� triumfalnie i straszliwie zamachn�� si� morgensternem. Rycerz os�oni� g�ow� ramionami. Cios dosi�gn�� celu, g�o�no chrupn�y p�kaj�ce ko�ci. Krijja zamachn�� si� ponownie, aby doko�czy� dzie�a. Jednak morgenstern wypad� mu z r�k, a on sam z wyrazem bezbrze�nego zdumienia na twarzy patrzy� na tkwi�cy we w�asnym brzuchu miecz paladyna. Lucis jeszcze raz popchn�� obur�cz ostrze i pot�ny zb�jca zwali� si� martwy, gdy klinga dosi�g�a serca. Rycerz wsta�. Wyci�gn�� z cia�a miecz. Uni�s� r�ce. Zacisn�� najpierw jedn�, potem drug� d�o�. Otar� twarz z b�ota i krwi. - Bogowie, ulitujcie si� - za�ka� ze strachu Ostri, kt�ry dot�d w nic nie wierzy�. W drugiej cz�ci kotlinki przera�eni knechci pierzchali przed Morthirem. �piewa� niezrozumia�� pie��, stoj�c z roz�o�onymi r�kami, jakby chcia� obj�� ca�y �wiat... Na jego g�owie nie by�o ju� czarnej przepaski. I cho� jego pan sta� ty�em, Ostri wiedzia�, co zobaczyli. Zamiast zwyk�ego, prawego oka - okr�g�e, zielone, gadzie, z pionow� �renic�. Nie gadzie nawet, ale smocze, kt�re zdawa�o si� wci�ga� w straszn� czelu�� ka�dego, kto w nie spojrza�. Wcale si� im nie dziwi�, �e uciekali. K�tem oka zobaczy� kamrata z bandy, Kozika, kt�ry szybko wczo�giwa� si� do jednej z dw�ch jaskinek w zboczu kotlinki. Podobno mo�na by�o nimi uciec do las�w. Kozik tak�e go dostrzeg� i przywo�ywa� gestami. Ostri uni�s� si� na kolana. Oddycha� z trudem. Czu� ciep�o w�asnej krwi, powoli, ale systematycznie j� traci�. Wtedy zobaczy� Lucisa, kt�ry najwyra�niej zamierza� zaatakowa� Morthira podst�pnie, od ty�u. Ostri tak bardzo si� ba�. I tak bardzo chcia� �y�! Wiedzia�, �e jaskinka to dobre wyj�cie, uciekn� i nikt nie zauwa�y. Opatrzy ran� i b�dzie �y�, to chyba tylko przebite p�uco. Podni�s� morgenstern �ysego i z ochryp�ym wrzaskiem rzuci� si�, a raczej zatoczy� na paladyna. Unosz�c ju� miecz Lucis da� si� zaskoczy�. Impet ciosu zwali� go z n�g, ale natychmiast wsta�, z w�ciek�o�ci� wytr�ci� bro� z r�ki s�abemu ju� zb�jcy i kopniakiem podci�� mu nogi. Ostri pad� na ziemi� pachn�c� �mierci�. Lucis z�apa� go za w�osy i wyszarpn�� z pochwy mizerykordi�. Ch�opak dr�a�. Jego �zy miesza�y si� z krwi� i deszczem. - Poniechaj go, w imi� mi�osierdzia i honoru rycerskiego! - zawo�a� rozpaczliwie Morthir, ostrze�ony szamotanin� za plecami. Rycerz szybkim ruchem poder�n�� gard�o m�odemu zb�jcy, nie patrz�c w twarz Jaszczurowi. Cia�o Ostriego zwiotcza�o. Morthir z nieludzkim rykiem natar� na paladyna. Lucis i Morthir starli si� w pojedynku. Wyprowadzali i parowali wspania�e ciosy, ich miecze miga�y w deszczu niczym b�yskawice. Mijali si� w piruetach, cudem unikali upadku na �liskiej ziemi, przeskakiwali cia�a zb�jc�w i �o�nierzy, pokazuj�c kunszt i zr�czno��. Nawet knechci obserwuj�cy niesamowit� walk� niecz�owieka ze swoim panem nie mogliby wskaza� lepszego. Pozornie niemo�liwy do zatrzymania cios trafia� w zas�on�, finezyjny zw�d sprawia�, �e pi�kny atak trafia� w pustk�. W kotlince zn�w panowa�a cisza, zak��cana szybkim oddechem walcz�cych, metalicznym brz�kiem mieczy i wszechobecnym szumem deszczu. O�wietlany bladym �wiat�em ksi�yca pojedynek wygl�da� jak starcie dw�ch nieludzkich, nieziemskich istot. Morthir wygl�da� jak potw�r. Umazany b�otem i krwi� Lucis - jak anio� zemsty. Po kolejnej wymianie cios�w zwarli si� w klinczu. I wtedy po raz pierwszy zetkn�y si� ich spojrzenia, pod��aj�ce dot�d raczej za or�em przeciwnika. Zb�jca krzykn�� ze strachem, zachwia� si�. Rycerz odepchn�� go i w�ciek�ym machni�ciem miecza wytr�ci� mu bro� z r�ki. Kolejny, szybszy ni� my�l cios spad� na g�ow� Jaszczura. Wydawa�o si�, �e rozp�ata� j� na p�, ale nadgarstek Lucisa drgn�� w ostatniej chwili i celu dosi�g�o uderzenie p�azem. Morthir bez przytomno�ci zwali� si� na rozmok�� ziemi�. Ksi�yc b�yszcza� w kroplach deszczu. Wiadro lodowatej wody obudzi�o przykutego do �ciany lochu Jaszczura. Natychmiast poczu� wracaj�c� udr�k�. B�l wy�amywanych staw�w i obijanych ko�ci, gdy wlekli go na powrozie za ko�mi. Impet kamieni rzucanych przez dzieci i kobiety rozbudzone r�eniem koni. Wspomina� pe�ne strachu i nienawi�ci okrzyki, gdy jechali noc� przez podgrodzie. Wreszcie loch, �a�cuchy, kat i rozpalone �elazo powoli zbli�aj�ce si� do oka, do bezsilnie, szarpni�ciami odsuwanej twarzy. Ostra ig�a b�lu wwiercaj�ca si� g��boko w czaszk�. T�umiony krzyk. I ciemno��. Wreszcie b�ogos�awiona, koj�ca ciemno��... Teraz b�l powr�ci�, ogarniaj�c zmaltretowane cia�o. - Pobudka, �cierwo! - kat wion�� mu w twarz �mierdz�cym oddechem z bezz�bnych ust. - Wielmo�ny rycerz chce z tob� gada�! Morthir z wysi�kiem uni�s� g�ow�. Jego twarz nie przypomina�a oblicza ludzkiego. Wypalony, czarny oczod� w miejscu lewego oka, rozbita czaszka, z�amany nos, wsz�dzie zaschni�ta krew, zmasakrowane usta, powybijane z�by. Bezradnie �ypi�ca zielona, gadzia �renica. Lucis, ju� obmyty i w bia�ym p�aszczu, przygl�da� mu si� bez s�owa. Ruchem r�ki odes�a� oprawc�. - Jutro umrzesz, smoku - powiedzia� wreszcie. - Ukorz si� i pro� o przebaczenie. Przyznaj si�, a b�dziesz mia� szybk� �mier�. Inaczej czekaj� ci� publiczne tortury. - Przyzna� si�? - zakaszla� Morthir nie mog�c si� �mia�. - Do czego? Do tego, �e� mnie �ciga� jak dzikie zwierz� przez ostatnie lata? �e zmusi�e� mnie, �ebym �y� jak ostatni zbir i �ajdak? �e nigdy nie da�e� mi szansy obrony wyt�umaczenia? Tak, jestem winny. Zabija�em i krad�em, napada�em na mo�nych i kupc�w. Z rycerza sta�em si� zb�jc�, �eby prze�y� i by� mo�e za to zas�u�y�em na �mier�. Ale ty nie chcesz mnie skaza� jako zb�ja, tylko jako potwora, odmie�ca. Kaza�e� mi wypali� ludzkie oko, aby jutro nikt nie mia� w�tpliwo�ci, �e mia�e� racj�. I nikt nawet nie przypu�ci, �e to we mnie zosta�o wi�cej z cz�owieka ni� w tobie. Jeste�my sami, nie musisz udawa�. - Nie wiem, o czym m�wisz. Ale �adne sztuczki ci nie pomog� - niezwzruszenie odpar� Lucis. - Nie pr�buj ze mn� czar�w. - Do dzisiaj... Do dzisiaj nie wiedzia�em. Nie chcia�em wierzy� - niewyra�nie i z wysi�kiem cedzi� Morthir. - Ale gdy spojrza�em w twoje oczy, zrozumia�em wszystko. Wiesz, co w nich ujrza�em? To samo, co wtedy w G�rach Krwi. Chaos, krew, m�dro��, z�o. Ujrza�em prawdziw� besti�. Mnie pozostawi� oko, smocze pi�tno. Tobie du�o wi�cej. My�la�e�, �e go wtedy zabi�e�? Tego nie mo�e dokona� �aden cz�owiek. Zrozumia�em to ju� w pierwszej sekundzie kontaktu z... nim. Z tob�? - Co ty bredzisz? - sykn�� zirytowany Lucis. - Wszyscy widzieli martwego potwora. - Tak, jego poprzednie, stare cia�o. Starsze ni� g�ry i morze. Tak stare, �e skrzyd�a nie mog�y go ju� unie��. Nie m�g� ju� polecie�, a to dla smoka najgorsze. Dlatego zdecydowa� zmieni� rodzaj egzystencji na inny. Na �ycie w ludzkim ciele. - I wybra� ciebie! - ze z�o�ci� krzykn�� rycerz. - Ot� nie, dobry i sprawiedliwy paladynie - szepn�� wi�zie�. - Czasami �ni� o nim w najgorszych koszmarach. Wspominam go, jak mami� mnie pot�g� i wiedz�, ale przel�k�em si� jego mrocznej duszy i zacz��em walczy�. Niechybnie bym przegra�, gdyby� nie zjawi� si� ty, na w�asn� zgub�. Tak, czasami �ni� o tym, ale to moje sny, ludzkie. On jest ju� dla mnie tylko z�ym snem, tylko wspomnieniem. A ty, czy przypadkiem nie miewasz wizji? Czy nie widzisz rzeczy odleg�ych, zakrytych przed innymi? Czy nie nachodz� ci� dziwne, nie twoje my�li? Bo chyba do ko�ca jeszcze tob� nie zaw�adn��. Lucis z j�kiem zatoczy� si� na �cian� obejmuj�c g�ow�. Nagle natar�y na niego wszystkie dziwne sny, obrazy, wizje, o kt�rych chcia� zapomnie�. Niesamowite, jakby cudze my�li, my�li tak dzikie, �e nawet jego przera�a�y. Wszystko, co chcia� wyrzuci� z pami�ci sk�adaj�c na karb zm�czenia czy z�ych urok�w. Wspomnienia lotu nad dziwn� czerwon� pustyni�, w zadymionym, ledwo przejrzystym powietrzu, p�kaj�ce i p�yn�ce ska�y, wybuchaj�ce g�ry, ogie�, szum... Ryk i szum skrzyde�, a wsz�dzie doko�a... - Nieee... - zakwili� rycerz osuwaj�c si� na wilgotne kamienie. - Bogowie - westchn�� ci�ko Morthir. - Jak bardzo chcia�bym si� myli�. - Nie. To nie tak. W szalonych oczach Lucisa zamigota�a nadzieja. - Mo�e i zostawi� w mojej g�owie co�... Demona, ducha, kt�ry zsy�a na mnie z�e sny i wizje. To zemsta smoka za to, �e przegra� walk�, za to, �e go zabi�em, to pewnie ostatni akt jego straszliwej woli. Ale przecie� nie kieruje moj� r�k�. Nie zmieni�em si� jak ty. Wci�� jestem rycerzem, paladynem! Wszystko, co robi�, robi� w imi� wiecznego dobra! Walcz� ze z�em, ratuj� ludzi... - Paladyn... Dobry paladyn... - �miech Morthira przeszed� w kaszel; z rozci�tej wargi p�yn�a krew. - Rycerz, kt�ry napada noc� jak zb�jca. Rycerz atakuj�cy z zasadzki! Rycerz, kt�rego knechci strzelaj� z kusz, broni wykl�tej! Rycerz zadaj�cy cios w plecy! Rycerz, kt�ry podcina gard�a rannym! Rycerz, kt�ry nie ma lito�ci... - Milcz, psie! - uderzenie ci�k� r�kawic� uciszy�o na chwil� wi�nia. - Rycerz, bij�cy skr�powanego wroga... - wyszepta� Morthir rozbitymi ustami. - Nie mo�esz znie�� prawdy, Lucisie. Ale ty nie jeste� ju� rycerzem. Z�ama�e� kodeks, �amiesz go co dnia. Smok... Nale�ysz ju� do niego, to tylko kwestia czasu, kiedy on sam b�dzie kierowa� twoj� r�k�. - Skoro� taki m�dry i wiesz o mnie tyle, powiedz: dlaczego ja? - krzycza� paladyn. - Dlaczego? Przecie� ty by�e� tam trzy dni przede mn�! Te� by�e� rycerzem, by�e� w jego mocy! Dlaczego wybra� mnie?! - Kim�e ja by�em? - odpowiedzia� Morthir. - Dumnym i biednym szlachcicem, szukaj�cym s�awy i pieni�dzy. Bez wi�kszych ambicji. Ty, co innego. Wiem, wiem, �e walczysz tylko dla sprawy i idei. Ale kr�l jest ju� stary i nie ma potomstwa. To ciebie zapewne naznaczy na nast�pc�. Jego dalsi krewni nie odwa�� si� przeciwstawi�, bo ciebie kocha ju� i lud, i wojsko. Jeste� wspania�ym dow�dc�, umiesz zwyci�a�, dla ludu zawsze jeste�... by�e� dobry. Nigdy nie splami�e� si� wi�kszym �ajdactwem. Oni niczego si� nie domy�l�, tym bardziej, �e smok jutro ostatecznie zginie, po�wiartowany, spalony czy mo�e �amany ko�em, co tam dla mnie wybierzesz. Widzisz, jak sprytnie to sobie bestia obmy�li�a? Nic nie by�o pozostawione przypadkowi. Wszyscy b�d� �wi�towa�, kiedy zostaniesz kr�lem. Na ich zgub�. Nie wiem, jak b�dziesz rz�dzi�, ale mog� im tylko wsp�czu�. Nie znaj� tego, co ja zobaczy�em w G�rach Krwi. Pozw�l, �e pierwszy ci� pozdrowi�, kr�lu. Wybacz, potem nie b�d� mia� chyba okazji. Spr�bowa� splun�� Lucisowi w twarz, ale nie trafi�. Paladyn miota� si� po celi jak zwierz� po klatce, zatykaj�c uszy. Nie chcia� s�ucha� s��w Morthira, kt�re ch�osta�y niczym bicz. - A wiesz, co jest dla mnie najgorsze, Lucisie? - pyta� zb�jca. - �e wiem wszystko i nic nie b�d� m�g� zrobi�. Przejrza�em ci�, ale za p�no. Zapewne wyrwiesz mi przed jutrzejszym theatrum j�zyk albo mo�e ukatrupisz tu, od razu? Nie boj� si� ciebie, smoku. Ju� wszystko mi jedno. Tylko �al tych ludzi, kt�rzy b�d� cierpie� pod twoimi rz�dami. Tego morza krwi, kt�re pewnie przelejesz dla cel�w, kt�rych resztki twojej ludzkiej natury nawet nie b�d� w stanie poj��. A ja wiem i nic, nic nie mog�... Ale ja, Morthir Jaszczur, kiedy� rycerz, teraz zb�j, �otr i morderca, przeklinam ci�. S�yszysz mnie, bestio? Przeklinam ci�! Lucis uciek� na g�r� be�kocz�c bez sensu. Wi�zie� zawis� bezw�adnie na �a�cuchach, wstrz�sany spazmami bezsilnego p�aczu. P�aka� cicho, bezg�o�nie i bez �ez, bo nawet to zosta�o mu odebrane. Wybieg� na zewn�trz, poza zamek. �wita�o. Chciwie wystawi� twarz na k��liwe uk�ucia pierwszego �niegu. Ale drobne p�atki nie mog�y zgasi� trawi�cej go gor�czki. Mia� uczucie straszliwego zam�tu, chaosu. Przez g�ow� paladyna przewala�y si� tysi�ce my�li, o kt�rych wiedzia� ju�, �e nie wszystkie s� jego - w�asne. Dobro, dobro, dobro! Imperium i ogie�, smoki i robaki, z�o i czysto��, kr�l i s�uga, si�a i s�abo��, m�dro�� i zadufanie, rycerz i �otr, dym i krew, �ycie i �mier�, �mier�, �mier�... Ba� si� jej, ale zrozumia�, �e s� losy gorsze od �mierci. Cicho szepcz�c modlitwy doby� miecza. Stan�� twarz� do wschodz�cego s�o�ca i uni�s� sw�j �wi�ty or�. Ale promienie jakby go omija�y, by� ciemn� plam� na skrz�cym si� kobiercu zmarzni�tych �niegowych kryszta�k�w. Powoli, pokonuj�c wewn�trzny op�r, uj�� miecz za kling�, przyk�adaj�c sobie czubek ostrza do piersi. Pochyla� si� centymetr po centymetrze, tocz�c walk� ci�sz� ni� kiedykolwiek. Walczy� z tym czym� krzycz�cym, strasznie krzycz�cym pod czaszk�, walczy� z w�asnymi d�o�mi, kt�re z ca�ych si� stara�y si� rozchyli�, z w�asnymi ustami, kt�re tak bardzo chcia�y g�o�no zawo�a� o pomoc, z plecami, kt�re nie chcia�y si� ugi��. Wygra�. Zgi�� si� wp� i rzuci� do przodu. Na twarzy le��cego w ka�u�y krwi martwego rycerza malowa� si� dziwny spok�j i ukojenie. Cia�o z wolna pokrywa� �wie�y, bia�y �nieg. Promyk s�o�ca, kt�ry cudem przebi� si� przez chmury, malowa� na nim pi�kne wzory mieni�ce si� wszystkimi barwami. Gdyby kto� m�g� go teraz zobaczy�, powiedzia�by pewnie, �e wygl�da wspaniale, jakby by� z innego, lepszego �wiata. L�bork, lipiec 1996 Marcin Czynszak MARCIN CZYNSZAK Gda�szczanin, rocznik 1975. Absolwent Politechniki Gda�skiej, informatyk, pracuje w polskiej filii mi�dzynarodowej korporacji komputerowej. Fan niefanatyczny, cho� szcz�liwy (pozna� �on� na Polconie), nami�tny czytacz - z polskich fantast�w najwy�ej ceni Zimniaka i �erdzi�skiego. Interesuje si� tak�e grami fabularnymi, a zw�aszcza - metafizycznym, gnostyckim �wiatem gry kult. Debiutant "NF".