10653

Szczegóły
Tytuł 10653
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10653 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10653 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10653 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ERLE STANLEY GARDNER SPRAWA ODŁOŻONEGO MORDERSTWA Przełożyła: Anna Rojkowska Wydanie polskie: 2000 ROZDZIAŁ PIERWSZY Perry Mason odsunął się nieco od biurka i usiadł tak, by być twarzą w twarz z młodą kobietą, która siedziała naprzeciwko w skórzanym fotelu dla klientów. Della Street, zaufana sekretarka, wręczyła adwokatowi kartkę, na której było napisane na maszynie: NAZWISKO I IMIĘ Sylwia Farr WIEK dwadzieścia sześć lat ADRES North Mesa, Kalif., 694 Chestnut St. Tymczasowo zamieszkała w Palmcrest Rooms. Telefon: Hillview 6-9390 CEL WIZYTY chodzi o siostrę UWAGI gdy, sięgając po puderniczkę, otworzyła torebkę, zauważyłam plik banknotów i kilka kwitów z lombardu. D.S. Mason położył kartkę czystą stroną do góry i odezwał się: - Panno Farr, chciała się pani ze mną widzieć w sprawie swojej siostry? - Tak. - Pani pali? - spytał, unosząc wieko kasetki na papierosy. - Dziękuję, wolę własne. Wyjęła z torebki nowe opakowanie, oddarła róg i wyjęła papierosa. Mason podał jej ogień. - A co się dzieje z siostrą? - spytał adwokat, opierając się w fotelu. - Zniknęła. - Czy kiedyś już się to jej zdarzyło? - Nie. - Jak ma na imię? - Mae. - Mężatka? - Nie. - I co z tym zniknięciem? Sylvia Farr nerwowo się zaśmiała. - Trudno mi mówić, jak pan bombarduje mnie pytaniami. Mogę opowiedzieć po swojemu? - spytała. - Oczywiście. - Mieszkamy w NorthMesa i... - Gdzie to jest? - przerwał jej Mason. - Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek słyszał o takiej miejscowości. - Na pewno pan nie słyszał. Leży w północnej części stanu, z dala od głównych dróg. To zapadła dziura. Od lat nic się tam nie buduje. Udało się nam postawić nową pocztę, ale to niczego nie zmienia. - To tyle o North Mesa - powiedział Mason z uśmiechem. - A co z Mae? - Mae wyjechała z domu ponad rok temu. To odwrotność typowej historii. Mae była popychadłem domowym. Ja... mnie uważało się za tę ładniejszą, choć w North Mesa to nie znaczy wiele - uśmiechnęła się z dezaprobatą. - Wie pan, jak to zazwyczaj jest. To ja powinnam mieć dość małomiasteczkowego zacofania i wyjechać do dużego miasta, starać się o pracę w filmie, a skończyć jako kelnerka w taniej knajpie i w końcu wyjść za mąż. Albo stracić wszystkie pieniądze, a wróciwszy do domu, rozczarowana, zgorzkniała i cyniczna, dowiedzieć się, że nieładna siostra poślubiła miejscowego grabarza, ma troje dzieci i słynie na całą okolicę z miłego usposobienia i doskonałej szarlotki. - Mae odstawała od wzoru? - spytał Perry Mason z błyskiem w oku. - I to jeszcze jak. Znudziła się North Mesa, postanowiła wyjechać i poznać świat. - Gdzie jest teraz? Oczy Sylwii Farr posmutniały. - Nie wiem - odparła. - Gdzie była ostatnio? - Tutaj. - Pracowała? - Kilka razy zmieniała pracę - odparła ostrożnie Sylwia. - Myślę, że próbowała nadrobić czas stracony w North Mesa. Zawarła znajomości i bardzo się nimi cieszyła. Zrobił się z niej lekkoduch. - Jest od pani starsza czy młodsza? - Półtora roku starsza. Proszę mnie dobrze zrozumieć, panie Mason. Ona wiedziała, co robi... Mnie chodzi o to, że zmienił się jej charakter. W North Mesa była apatyczna. Rzadko się śmiała. Czuła, że czas płynie, a życie przecieka jej przez palce, i to nastawienie widać było we wszystkim, co robiła. Gdy wyjechała do miasta, najwyraźniej wszystko się zmieniło. Z listów przebijała radość. Były dowcipne i... No cóż, nie wszystkie odważyłam się pokazać mamie. Pamiętam, że Mae powiedziała, że w mieście dziewczyna musi nauczyć się igrać z ogniem tak, żeby nie poparzyć palców, i sztuka polega nie na tym, żeby uważać na ogień, ale na palce. - Kiedy otrzymała pani ostatni list? - Nieco ponad dwa miesiące temu. - Co wtedy robiła? - Pracowała jako sekretarka u kogoś z branży papierniczej, ale nie podała mi adresu firmy. Mieszkała w Pixley Court Apartments i wydawało się, że nie narzeka na nudę. - Ma pani jakiś jej list? - spytał Mason. - Nie, wszystkie zniszczyłam... to znaczy prawie wszystkie. Niektóre pisała do mnie w tajemnicy. Czasem przysyłała listy, które mogła przeczytać Mama. Te były zazwyczaj bardzo krótkie. - Czy odwiedziła was po wyjeździe do miasta? - Tak, około pół roku temu. Ogromnie się zdziwiłam, kiedy ją ujrzałam. Nigdy wcześniej nie widziałam tak kompletnej zmiany. Mae miała brzydką cerę i suche, szorstkie włosy. Rysów twarzy też nie można było nazwać pięknymi. A jak przyjechała!!! Eleganckie ubranie, o wiele lepsza cera, śmiejące się oczy, zadbane włosy i dłonie, stała się dowcipna i znała najnowsze powiedzonka. My, dziewczyny z North Mesa, poczułyśmy się beznadziejnie nie na czasie. Widzi pan, panie Mason, nie jestem chimeryczką. Biorę, co mi życie przynosi, i nie narzekam, ale proszę mi wierzyć, nigdy nie czułam się tak przygnębiona, jak wtedy, gdy Mae wyjechała i musiałam wrócić do dawnego życia. Dopóki była, nie było tak źle. Wystarczyło jej towarzystwo, żeby wszystkie dziewczyny czuły się wytwornie i wielkoświatowo, ale gdy wyjechała, oklapłyśmy, zupełnie jak balon, z którego zeszło powietrze. Trudno było to wytrzymać... - Chyba rozumiem - odparł Mason. - Zdaje się, że tyle wystarczy tytułem wstępu. - Miesiąc temu lub coś koło tego - zaczęła pospiesznie Sylwia Farr - napisałam do siostry, ale nie odpowiedziała. Dwa tygodnie temu wysłałam następny list i ten wrócił z adnotacją, że lokatorka przeprowadziła się, nie podając adresu. - Wydaje mi się, że pani siostra doskonale nauczyła się dawać sobie radę - odparł Mason. - Nie widzę powodu do zmartwienia. - W ostatnim liście - wyjaśniła Sylwia Farr - wspomniała jakiegoś pana Wentwortha, który ma jacht. Z tego, co napisała, zrozumiałam, że jest hazardzistą i ma dużo pieniędzy. Siostra pływała z nim jachtem. List zakończyła jakoś tak: „Boże drogi, siostro, kiedy przyjedziesz do dużego miasta, unikaj ludzi w rodzaju Penna Wentwortha. To, co mówiłam ci o igraniu z ogniem, nie sprawdza się w stosunku do niego. On idzie przez życie, biorąc wszystko, na co ma ochotę, i wcale o to nie prosząc. Z mężczyznami takimi jak on nie da się uważać ani na ogień, ani na palce”. - Pani siostra nie jest pierwszą dziewczyną, która przekonała się, że - jak to określiła - w zabawie z ogniem nie ma dobrych, pewnych reguł. Nie potrzebuje pani prawnika, panno Farr. Jeśli w ogóle kogoś pani potrzebuje, to detektywa. Proszę posłuchać mojej rady, wrócić do North Mesa i o wszystkim zapomnieć. Pani siostra doskonale potrafi o siebie zadbać. Nie komunikuje się z panią zapewne dlatego, że nie chce, żeby pani się dowiedziała, gdzie jest. Policja może pani powiedzieć, że to często się zdarza. Jeśli chce pani dobrego detektywa, mogę polecić pani Agencję Detektywistyczną Drake’a. Mieści się w tym samym budynku. Agencja zatrudnia kilku niezłych detektywów i można mieć absolutne zaufanie do uczciwości i dyskrecji jej szefa, Paula Drake’a. Pracuje dla mnie. Mason obrócił się, dając znak zakończenia rozmowy. Sylwia Farr podniosła się z fotela i, stojąc przy biurku, rzekła z rozpaczą w głosie: - Panie Mason, bardzo pana proszę! Wiem, że to, co mówiłam, brzmiało niepoważnie. Nie umiałam dobrze naświetlić sprawy. Nie potrafię przedstawić siostry tak, jak ją widzę. Widzi pan, ja wiem, że to coś poważnego. Myślę... wydaje mi się, że została zamordowana. - Dlaczego tak pani myśli? - Z kilku powodów. Po pierwsze znam ją, a jeszcze to, co napisała w ostatnim liście... - Nie zachowała pani tego listu? - Nie. - Jeśli jest pani absolutnie przekonana, że to coś naprawdę poważnego, proszę iść na policję. Zbadają sprawę. Ale może pani nie być zadowolona z tego, co wykryją. - Chcę, żeby pan to zbadał, panie Mason. Pragnę, żeby pan... - Wszystko, co bym zrobił, ograniczyłoby się do wynajęcia detektywa - odparł prawnik. - Może pani zaoszczędzić pieniędzy i sama to zrobić. Sądzę, że kwestia finansowa nie jest dla pani obojętna, prawda? - Ma pan rację, ale siostra znaczy dla mnie więcej niż pieniądze, a wiem, że coś jest nie w porządku. - Proszę iść do Paula Drake’a. Najprawdopodobniej będzie w stanie zlokalizować pani siostrę w ciągu dwudziestu czterech godzin. Jeśli okaże się, że siostra ma kłopoty i potrzebuje prawnika, może pani przyjść do mnie. - Proszę za mną, panno Farr - odezwała się Della Street. - Zaprowadzę panią do biura pana Drake’a. ROZDZIAŁ DRUGI Paul Drake, wysoki i niezgrabny, wszedł do prywatnego biura z familiarnością zrodzoną z długiej zażyłości. - Cześć Perry. Cześć Dello - powiedział. - Jak się macie? Ulokował się w poprzek w fotelu dla klientów, opierając plecy o jedną poręcz, a nogi przewieszając przez drugą. - Dziękuję za klientkę, Perry. - Jaka klientkę? - Dziewczynę, którą mi wczoraj przysłałeś. - Masz na myśli pannę Farr? - Uhm. - Zarobiłeś coś? - Tak sobie. Tyle co za wstępne rozpoznanie i raport. Pomyślałem, że znalezienie tej dziewczyny nie powinno zająć więcej niż trzy czy cztery godziny. - Znalazłeś ją? - Nie, ale dużo się o niej dowiedziałem. Mason uśmiechnął się i sięgnął do kasetki po papierosa. - Zapalisz, Paul? - Nie, dziękuję. Dziś żuję gumę. Mason odwrócił się do Delli Street i rzekł: - Coś go gryzie, Dello. Kiedy jest w wirze spraw, pali papierosy i siada w fotelu jak człowiek cywilizowany. Natomiast kiedy zwija się jak wąż cierpiący na ból brzucha, to oznacza, że coś go gryzie. Żucie gumy to następny niechybny znak. Drake rozdarł celofanowe opakowanie, włożył do ust trzy kawałki gumy, a papierki zmiął w kulkę, którą wrzucił do kosza na śmieci. - Perry - rzekł - chcę ci zadać pytanie. Mason puścił oko do Delli. - Zaraz się przekonasz, Dello - powiedział. - Nie żartuję, Perry. - Wiem, Paul. A o co chodzi? - Po co, do diabła, zainteresowałeś się tą sprawą? - Niczego takiego nie zrobiłem. - Nie wziąłeś jej - przyznał Drake - ale z tego, co dziewczyna mi powiedziała, musiałeś poświęcić jej dużo czasu. - Tak powiedziała? - Nie - odparł detektyw. - Była rozżalona. Uważała, że wyrzuciłeś ją z biura. Wyjaśniłem jej, że jesteś jednym z najdroższych adwokatów w mieście i niewiele osób może w ogóle dostać się do twojego biura. To ją trochę ugłaskało. - Prawdę mówiąc, omal nie wziąłem tej sprawy, Paul - rzekł Perry Mason. - Tak mi się wydawało. Dlaczego? Mason uśmiechnął się i powiedział: - Okazało się, że siostra jest w niezłych tarapatach, prawda, Paul? Detektyw skinął głową, uważnie obserwując prawnika. - Ukrywa się przed policją? - Nie. Chodzi o fałszerstwo. - Tak myślałem. Della Street, zaciekawiona, spojrzała na szefa. - No, Perry, nie bądź taki tajemniczy - rzekł Paul. - Zdradź nam, jak do tego doszedłeś. Mason zmrużył oczy i, utkwiwszy wzrok w jakiś punkt za Drakiem, rzekł: - Czasem żałuję, że tak pasjonuję się ludźmi i tajemnicami. Gdyby ta sprawa była trochę bardziej zagadkowa, wziąłbym ją i okazałoby się, że za pięćdziesiąt dolarów odwalam robotę wartą pięć tysięcy. - Co to za tajemnica? - zainteresował się Drake. - Znalazłeś Mae Farr? - spytał Mason. - Nie, nie możemy jej znaleźć. Mason wykonał gest, jakby rzucał coś przed siebie na biurko. - To właśnie jest odpowiedź. - Co masz na myśli, Perry? - Popatrz na okoliczności. Dziewczyna przychodzi w sprawie siostry. Siostra zniknęła. Ona myśli, że siostra ma kłopoty, nie wie, co to mogą być za kłopoty, ale ma niejasne przeczucia, że stało się coś złego. Zwróć uwagę, jak była ubrana: buty w najlepszym gatunku, spódnica i żakiet świetne w kroju, acz nie nowe, i płaszcz - najmodniejszy model, ale uszyty z najtańszego materiału, z futrzanym kołnierzem, który wyglądał, jakby był zdarty z wyliniałego kota. Mason urwał. - I czego to dowodzi? - spytał Drake. Prawnik niecierpliwie machnął ręką. - Miała bardzo staranny manikiur. Włosy gładko zaczesane do tyłu. Na twarzy ledwie ślad makijażu, a na ustach nie było prawie wcale szminki. A do tego miała portfel wypchany banknotami... i kwitami z lombardu. Drake, nerwowo żując gumę, spojrzał na Dellę, potem na Masona, i rzekł: - Widzę, Perry, że do czegoś zmierzasz, ale nie rozumiem, do czego. - Po prostu: te rzeczy nie pasują do siebie. Co robi dziewczyna, jak przyjeżdża ze wsi do miasta? Przede wszystkim wkłada najlepsze ciuchy i robi się na bóstwo. Ładne dziewczyny ze wsi zawsze starają się zrobić z siebie eleganckie kobiety. Kiedy udają się po poradę do prawnika, mocno się malują. I idą do fryzjera od razu po przyjeździe do miasta. - Ta nie miała czasu na fryzjera. Martwiła się o siostrę. - Miała czas na manikiurzystkę - odparował Mason. - I była u fryzjera. Zaczesała włosy do tyłu, żeby wyglądać niemodnie i jak najmniej atrakcyjnie. Dziewczyna ze wsi zaoszczędziłaby na butach, żeby kupić jak najlepszy płaszcz, chyba że akurat taki płaszcz by się jej podobał. Ale wówczas nie kupiłaby takich butów, jakie miała panna Farr. Płaszcz nie pasował do reszty ubrania ani do butów. Włosy nie pasowały do dłoni. Twarz nie pasowała do historyjki, jaką dziewczyna nam opowiedziała. Drake przez chwilę żuł nerwowo gumę, po czym gwałtownie wyprostował się w fotelu. - Do diabła, Perry, nie chcesz chyba powiedzieć, że... że... - Ależ tak. Ukrywa się przed policją. Potrzebowała prawnika, który wyciągnąłby za nią kasztany z ognia. Nie odważyła się posłużyć prawdziwym nazwiskiem, zatem udawała siostrę Sylwię. - Cholera - powiedział powoli i uroczyście Drake. - Wygląda na to, że masz rację. - Naturalnie, że mam rację - odparł Mason niecierpliwie, jakby była to kwestia oczywista. - Dlatego właśnie niemal wziąłem jej sprawę. Byłem ciekaw, jaka ta dziewczyna jest, w co się wpakowała, co spowodowało, że wybrała taki sposób wybrnięcia z kłopotów. Większość kobiet uciekłaby się do płaczu lub histerii albo próbowałyby nadrabiać bezczelnością. Ona sprawiała wrażenie osoby doświadczonej. Bała się, ale nie płakała. Wyglądała na niezależną i pomysłową. Zastawiła wszystkie cenne rzeczy, kupiła rzucający się w oczy płaszcz, uczesała się tak, żeby wyglądać jak najmniej atrakcyjnie, ale całkowicie zapomniała o butach i o świeżo zrobionych paznokciach. Drake wrócił do żucia gumy. Powoli pokiwał głową. - Zgadza się - odparł. - Ma kłopoty. - Jakie? - Przede wszystkim podrobiony czek na osiemset pięćdziesiąt dolców. - Kto inkasował? - Dom Towarowy Stylefirst. - Miała tam kredyt? - Kredyt do wysokości dziewięciuset pięćdziesięciu dolarów - odparł Drake. - Do domu towarowego czek przysłano pocztą, tam przeszedł przez księgowość, nie zwracając większej uwagi, po czym wrócił z banku z adnotacją, że jest podrobiony, co naturalnie zdenerwowało księgową. W tym czasie Mae Farr najwyraźniej zwąchała, co się święci, i dała nogę. Mason odsunął krzesło od biurka, wstał i zaczął chodzić po pokoju, w skupieniu wpatrując się w dywan. - Paul - rzekł. - Chcę cię o coś zapytać i mam nadzieję, że powiesz „nie”. Ale obawiam się, że usłyszę „tak”. Czy ten czek podpisał mężczyzna, który nazywa się Penn Wentworth? - Owszem, Penn Wentworth. Jego podpis był podrobiony bardzo prymitywnie. Mason gwałtownie odwrócił się do detektywa. - Co powiedziałeś? - Że był prymitywnie podrobiony. Mason jeszcze raz wyrzucił dłonie w górę, w typowym dla siebie geście. - No i proszę, Paul. Jeszcze jedna rzecz, która do niczego nie pasuje. Ta dziewczyna nie popełniłaby kiepskiego fałszerstwa. Zwróciłeś uwagę na jej dłonie, palce? Długie, szczupłe, zwężające się, artystyczne, zgrabne w ruchach. Kiedy tu przyszła, była bardzo zdenerwowana, ale z jaką gracją otworzyła torebkę, wyjęła paczkę papierosów, oddarła róg i włożyła papierosa do ust! Ona umie grać na fortepianie, prawdopodobnie maluje, i nigdy, absolutnie nigdy nie popełniłaby prymitywnego fałszerstwa. - Tym razem to jednak zrobiła - upierał się Drake. - Widziałem czek. Wystawiony na Mae Farr, a na odwrocie było napisane: „wpłata na konto Domu Towarowego Stylefirst, Mae Farr”. - A co z jej podpisem? - spytał Mason. - Co masz na myśli? - Był w porządku? - Dlaczego miałby być nie w porządku? - spytał Drake, unosząc ze zdziwieniem brwi. - Do diabła, Perry, nikt nie będzie podrabiał czeku na osiemset pięćdziesiąt dolarów tylko po to, żeby dostarczyć rozrywki pracownikom domu towarowego! - A co mówi Wentworth? - Najwyraźniej bardzo się zmartwił. No i tu jest coś dziwnego. Wyobraź sobie, że kiedy Mae Farr otwierała ten rachunek kredytowy, Wentworth był poręczycielem. - I mówisz, że poczuł się dotknięty fałszerstwem? - Jeszcze jak! Mówi, że dziewczyna okazała się niewdzięcznicą i że zamierza wsadzić ją za kratki, na nic nie zważając. Perry Mason westchnął głęboko. - Paul - rzekł - ta cała sprawa jest pokręcona. Drake rzucił Delli Street spojrzenie. - Mnie zainteresowała. A co z nim, jak myślisz? Della uśmiechnęła się. - Cały czas go intryguje, ale dopiero teraz przyznał się do tego przed sobą. - Chyba masz rację, Dello - zauważył prawnik. - Okay, Paul, poinformuj pannę Farr, że wezmę jej sprawę. Kiedy przyjdzie, powiedz, że fałszerstwo to poważna sprawa i że powinniśmy zrobić coś, żeby bronić jej siostry. Nie wygadaj się, że rozgryźliśmy mistyfikację. Chcę ją zaskoczyć wtedy, kiedy będzie najmniej się tego spodziewała. - W porządku, Perry - zgodził się Drake. - Jeszcze jedno - ciągnął Mason. - Czy mógłbyś dla mnie zdobyć fotokopię tego czeku? - Bez kłopotu. Bank zrobił zdjęcie. Ilekroć odmawiają realizacji czeku na podstawie podejrzenia o fałszerstwo, ubezpieczają się, robiąc kopie fotograficzne. Mam zdjęcie. - Świetnie, Paul. Zadzwoń do Wydziału Komunikacji, żeby zrobili fotokopię prawa jazdy Mae Farr. Będzie na nim między innymi jej podpis. Kiedy go zdobędziesz, wyślę kopię czeku i jej podpis do grafologa. - Do licha, Perry - zaoponował Drake - nie potrzeba eksperta, żeby zauważyć, że czek jest podrobiony. Podpis został przekalkowany i to się rzuca w oczy. Widać drżenie ręki, co jest charakterystyczne przy takim sposobie podrabiania. - Nie będę go pytał o podpis Wentwortha - odparł Mason. - Chcę poznać jego opinię na temat podpisu Mae. Detektyw uniósł brwi do góry. - Nie rozumiesz? - zdziwił się prawnik. - Mae Farr ma kredyt z limitem na ponad dziewięćset dolarów w domu towarowym, przy czym poręczycielem jest Penn Wentworth. Sklep otrzymuje czek, wystawiony jak się wydaje przez Wentwortha, na Mae Farr, który ona przepisuje na dom towarowy. Przy realizacji okazuje się, że jest sfałszowany. Wraca do domu towarowego. Oni powiadamiają Wentwortha, który dostaje szału. Naturalnie, podejrzana jest Mae Farr, ponieważ wygląda na to, że ma z tego największe korzyści. - No i co? Nie uda ci się temu zaprzeczyć - zauważył Paul. Mason uśmiechnął się. - Przypuśćmy - rzekł - że podpis Mae jest również sfałszowany. - Nie rozumiem. Mason wyszczerzył zęby od ucha do ucha. - Przemyśl to, Paul. Ta sytuacja kryje w sobie wiele możliwości. Po czym skinął głową w kierunku Delli Street i powiedział: - Podyktuję ci list, Dello. Sekretarka wyjęła notes do stenografowania i zasiadła w gotowości, z piórem zawieszonym nad kartką. - „Do pana Penna Wentwortha” - podyktował Mason - Jego adres dostaniesz od Drake’a. „Szanowny panie, panna Sylwia Farr z North Mesa w Kalifornii zwróciła się do mnie z prośbą o odnalezienie jej siostry, Mae Farr, poprzednio zamieszkałej w Pixley Apartments, oraz o reprezentowanie jej w każdej sytuacji, jaka mogłaby wyniknąć z podjętych działań”. Nowy akapit. „Wnioskując na podstawie niektórych listów Mae Farr do siostry wnoszę, że może być pan w stanie udzielić mi potrzebnych informacji na temat aktualnego miejsca przebywania osoby, o której wspomniałem. Gdyby był pan z nią w bezpośrednim kontakcie, proszę ją poinformować, że siostra zaangażowała mnie, bym reprezentował ją, jak mogę najlepiej”. Nowy akapit. „Dziękuję z góry za pomoc w tej sprawie i łączę wyrazy szacunku”. Skończywszy dyktować, Mason rzucił okiem na Paula Drake’a. - Jeśli się nie mylę - powiedział - ten list dostarczy nam trochę zajęcia. ROZDZIAŁ TRZECI Wchodząc do biura Perry’ego Masona z poranną pocztą, Della Street zauważyła: - Czasami pieczone gołąbki przylatują same. - Jakie gołąbki? - zdziwił się jej szef. - Wysłałeś wczoraj list do Penna Wentwortha. - Ten gołąbek jest bardzo tłusty - powiedział prawnik. - Tłusty? - Bogaty - wyjaśnił. - Od kiedy Wentworth czeka? - Od pół godziny. Powinnam go związać. - Poproś go. Penn Wentworth był już po pięćdziesiątce, ale dbałością o wygląd najwyraźniej próbował zrekompensować swe lata. Garnitur miał nienagannie odprasowany. Obwód w pasie, w porównaniu z objętością klatki piersiowej, sposób, w jaki leżało na nim ubranie, i ruchy wskazywały, że opadający brzuszek jest podtrzymywany elastycznym pasem. Dłonie miał zadbane, wymanikiurowane paznokcie. Twarz, zaróżowiona i aksamitna po goleniu w zakładzie fryzjerskim, kontrastowała z szarozielonymi oczami. Końce małego, starannie przyciętego wąsika, były dokładnie wywoskowane. - Dzień dobry panie Mason - powiedział Wentworth. - Dzień dobry. Niech pan siada. Wentworth usiadł na wskazanym fotelu. Wzrokiem oceniał Masona, jak brydżysta ocenia karty przed pierwszym wistem. - Ładną mamy pogodę - zauważył. - Myśli pan, że będzie padać? - spytał Mason z kamienną twarzą. - Nie. To tylko takie zagajenie. Otrzymałem pana list. - Jeśli o mnie chodzi, jestem przekonany, że będziemy mieli deszcz. A co w związku z listem? - Winien jestem panu wyjaśnienie. - Świetnie - odparł Mason z powaga. - Lubię otrzymywać to, co ludzie są mi winni. - Niech mnie pan źle nie zrozumie, panie Mason. - Postaram się - przyrzekł prawnik. - Chciałem powiedzieć, że niewątpliwie został pan nabrany. Człowiek o pańskiej pozycji, reputacji i zdolnościach z pewnością nie zgodziłby się reprezentować Mae Farr, gdyby znał wszystkie fakty. - Zapali pan? - Tak. Dziękuję. Wentworth sięgnął do kasetki, która podał mu Mason, i wybrał papierosa. Wydawał się zadowolony z przerwy. Mason przypalił papierosa, wrzucił zapałkę do kosza, i rzekł: - Proszę dalej. - Przypuszczalnie zdziwi się pan, kiedy się pan dowie, że Mae Farr uciekła przed wymiarem sprawiedliwości. - Naprawdę? - powiedział prawnik bez wyrazu. - Policja wydała nakaz jej aresztowania. - O co jest oskarżona? - O fałszerstwo. - Czego? - Czeku. Sfałszowała czek, wykorzystując podle nasza przyjaźń - odparł z oburzeniem Wentworth. - To niewdzięcznica, egoistka, intrygantka... - Chwileczkę - rzekł Mason, przyciskając guzik. - Jak mówiłem - ciągnął Wentworth - ta kobieta... Prawnik uniósł w gorę dłoń. - Chwileczkę - powiedział. - zadzwoniłem po sekretarkę. - Po co? - Chcę, żeby zanotowała to, co pan ma do powiedzenia o charakterze mojej klientki. - Zaraz, zaraz - zawołał zaniepokojony Wentworth - nie chce pan chyba tego użyć! W drzwiach gabinetu pokazała się Della. - Chcę, żebyś zapisała uwagi pana Wentwortha o Mae Farr - wyjaśnił prawnik. Della rzuciła okiem na skrępowanego gościa, podeszła do biurka i położyła przed szefem karteczkę. Prawnik przeczytał: „W sekretariacie czeka Harold Anders. Przyszedł zobaczyć się z Pennem Wentworthem w sprawie osobistej, o której nie chce nic powiedzieć. Mieszka w North Mesa. Podobno dowiedział się, że Wentworth wybiera się do ciebie, przyszedł i postanowił czekać aż do skutku”. Mason powoli podarł liścik i wrzucił do kosza. - To, co mówiłem, było tylko między nami - zauważył Wentworth. - Podejrzewam, że nie rzucałby pan takich poważnych oskarżeń przeciwko tej młodej kobiecie, gdyby nie mógł ich pan udowodnić - rzekł Mason. - Proszę nie próbować mnie złapać na haczyk. Przyszedłem tu w dobrej wierze, ostrzec pana przed tą kobietą. Nie mam zamiaru narażać się na sprawę o zniesławienie. - Trochę późno pan o tym pomyślał, nieprawdaż? - Co pan ma na myśli? - Dello, wprowadź pana Andersa - rzekł Perry Mason - i powiedz mu, że pan Wentworth tutaj z nim porozmawia. Wentworth na wpół uniósł się z fotela i zmierzył prawnika zaniepokojonym i podejrzliwym wzrokiem. - Kto to jest Anders? - spytał. Della wyszła, a Mason rzekł uspokajająco: - Tylko facet, który chce się z panem spotkać w sprawie osobistej. Próbował pana odnaleźć, dowiedział się, że jest pan u mnie, więc tu przyszedł. - Nie znam żadnego Andersa i nie sądzę, żebym miał ochotę się z nim spotkać. Mógłbym wyjść stad prosto na korytarz... - Pan mnie nie zrozumiał. On przyjechał z North Mesa. Sądzę, że chce się z panem zobaczyć w sprawie panny Farr. Wentworth wstał, ale ledwie uczynił dwa kroki, Della otworzyła drzwi i wpuściła do gabinetu wysokiego, kościstego mężczyznę tuż po trzydziestce. - Który z panów nazywa się Wentworth? - spytał. Mason, z uprzejmym gestem dłoni, rzekł: - Ten mężczyzna, zmierzający właśnie do drzwi. Anders przeciął Wentworthowi drogę. - Panie Wentworth - powiedział - chciałbym z panem pomówić. Mężczyzna próbował go wyminąć, ale Anders złapał go za ramię. - Pan wie, kim jestem. - Nigdy w życiu pana nie widziałem. - Ale pan o mnie słyszał. Wentworth nic nie odparł. - Aresztowanie Mae to najpodlejszy z wszystkich śliskich, nieuczciwych chwytów. I to za nędzne osiemset pięćdziesiąt dolców. Proszę, oto osiemset pięćdziesiąt dolarów. Wyrównuję pańskie straty. Wyciągnął z kieszeni plik banknotów i zaczął odliczać dwudziestodolarówki. - Niech pan podejdzie do biurka, żebyśmy mogli policzyć pieniądze. Chce mieć świadka i pokwitowanie. - Nie może pan po prostu zwrócić mi tych pieniędzy. - Dlaczego? - Ponieważ cala sprawa trafiła już do prokuratora okręgowego. Gdybym wziął pieniądze, popełniłbym przestępstwo. Pan Mason jest prawnikiem i może panu wyjaśnić, że mam rację. - Zwraca się pan do mnie oficjalnie jako do prawnika? - spytał Mason. - Do licha, po prostu wspominam o czymś, o czym wszyscy wiedzą. - Niech pan schowa pieniądze, panie Anders - rzekł Mason - i niech pan usiądzie. Pan też, panie Wentworth. Kiedy już jesteście tu obydwaj, to chcę wam coś powiedzieć. - Nie mam nic więcej do powiedzenia - oświadczył starszy mężczyzna. - Przyszedłem tutaj w dobrej wierze, pragnąc zaoszczędzić panu żenującego doświadczenia. Nie przyszedłem po to, by mnie obrażano czy próbowano złapać w zasadzkę. Przypuszczam, że specjalnie przygotował pan to spotkanie z Andersem. - O czym pan mówi? - zdziwił się Anders. - Nigdy o tym facecie nie słyszałem. Wentworth tęsknie spojrzał na drzwi. - Nigdzie pan nie pójdzie. Ścigałem pana po całym mieście nie po to, żeby teraz puścić. Musimy sobie tutaj wszystko wyjaśnić. Jeśli będzie pan próbował wyjść, pożałuje pan tej zachcianki. - Nie może mnie pan powstrzymać. - Może nie - odparł z zaciętością Anders - ale mogę wybić to panu z głowy ręcznie. Mason uśmiechnął się do Delli Street i rozsiadł się wygodnie w fotelu, opierając stopy na biurku. - Nie przeszkadzajcie sobie, panowie - rzucił. - Proszę się mną nie przejmować. - Co to za pułapka? - spytał Wentworth. - To nie pułapka - zaprzeczył Anders, trzęsąc się z oburzenia. - Wywinął pan świński numer. Nie ujdzie ci to na sucho. Oto osiemset pięćdziesiąt dolarów. - Nie tknę ich. Nie chodzi o pieniądze, ale o zasadę - odparł Wentworth. Nagle skoczył na równe nogi i zawołał: - Tylko spróbujcie mnie powstrzymać, a zawołam policję. Wytoczę sprawę o zmowę, o... - Niech go pan nie zatrzymuje, panie Anders - poradził Perry Mason, a potem zwrócił się do Wentwortha: - Chce panu powiedzieć, że jestem adwokatem Mae Fair. Może to pana zainteresuje, że przestałem fotokopię czeku grafologowi. Wentworth, z ręką na klamce, odwrócił się i spojrzał na Perry’ego. Mason wyjaśnił: - Podejrzewam, że jeśli pański podpis jest sfałszowany, to również sfałszowany jest podpis Mae. - Zostałem słusznie ukarany - rzekł Wentworth - za to, że próbowałem zrobić panu uprzejmość. Powinienem przyjść tu z własnym prawnikiem. - Zapraszam. A kiedy pan go tu przyprowadzi, może pan mu wyjaśnić sprawę czeku i poprosić go o poradę. - Co pan ma na myśli? - Pan oskarżył Mae Farr o sfałszowanie czeku wyłącznie na tej podstawie, że miał pokryć rachunek za rzeczy kupione przez nią w domu towarowym Stylefirst. Zakładam, że nie ma pan żadnych dowodów na to, że to ona wysłała ten czek, ani że go wypisała, co zresztą udowodni grafolog. A zatem fałszerstwa dokonał ktoś inny. Wentworth zawahał się, po czym powiedział ostrożnie: - Naturalnie, jeśli to prawda... - Oczywiście, że to prawda - odparł niedbale Mason. - Jest pan winien zniesławienia. Czynił pan oszczercze uwagi, że panna Farr popełniła fałszerstwo i uciekła przed wymiarem sprawiedliwości. Uwagi te czynił pan na policji i w obecności innych osób. Pana świadectwo sprawiło, że została oskarżona o czyn kryminalny... Niech pan znajdzie sobie prawnika, panie Wentworth. Jestem pewien, że poradzi panu, aby polecił pan bankowi zrealizować ten czek. Zapraszam w przyszłości do biura. Wystarczy zadzwonić do mojej sekretarki i umówić się na spotkanie. Do widzenia. Wentworth spoglądał skonsternowany na Masona. Nagle szarpnął drzwi i wypadł na zewnątrz. Anders został, z niedowierzaniem przyglądając się adwokatowi. - Niech pan siada - zaprosił Mason. Anders ulokował się w wielkim skórzanym fotelu, który uprzednio zajmował Wentworth. - Problem ze mną polega na tym - zauważył Mason lekko - że jestem urodzonym aktorem. Moi przyjaciele mówią, że mam zamiłowanie do inscenizacji, adwersarze - że do oszustwa. Jeśli dodać do tego, że interesują mnie ludzie i wszystko, co choć trochę pachnie tajemnicą, to nic dziwnego, że zawsze pakuję się w kłopoty. A jakie są pańskie złe nawyki? Anders zaśmiał się i rzekł: - Zbyt szybko tracę panowanie nad sobą. Nie przyjmuję odmowy do wiadomości. Za bardzo kocham ziemię i wyglądam jak wieśniak. W oczach prawnika zapaliły się iskierki. - Ta lista wygląda trochę tak, jakby ułożyła ją kobieta, która opuściła North Mesa, żeby przenieść się do miasta. - To prawda. Tak było. - Zostałem zaangażowany - powiedział Mason - żeby reprezentować Mae Farr. O ile byłem w stanie się dowiedzieć, nie ma innych kłopotów prócz tych z podrobionym czekiem, o czym pan wie. Nie sądzę, żebyśmy mieli dalsze problemy z tego tytułu. - To pewne, że nie ona podrobiła ten czek. Mae by tego nigdy nie zrobiła. Niemniej ktoś to musiał zrobić. Pytanie, kto. - Wentworth - odparł Mason. - Wentworth? - Naturalnie. Prawdopodobnie nie będziemy w stanie tego udowodnić, ale to zrobił albo on sam, albo ktoś, kogo o to poprosił. - Ale po co? - Bardzo możliwe - odparł sucho Mason - że Wentworth to również ktoś, kto nie przyjmuje odmowy do wiadomości. Powoli twarz Andersa zaczęła przybierać wyraz zrozumienia. Raptem zerwał się na równe nogi. Zanim zrobił dwa kroki w stronę drzwi, zatrzymał go stanowczy głos prawnika. - Momencik, panie Anders. Jeszcze nie skończyłem. Chcę z panem porozmawiać. Młody człowiek zawahał się. Na twarz wystąpił mu rumieniec. - Proszę wrócić i usiąść na chwilę. Niech pan pamięta, że jestem prawnikiem panny Farr. Nie dopuszczę do niczego, co mogłoby jej zaszkodzić. Anders niechętnie zawrócił i usiadł na fotelu. Mason chwilę przyglądał się jego wzburzonej twarzy, opalonej skórze na obliczu i spalonemu karkowi. - Prowadzi pan gospodarstwo? - Mhm. - Co pan tam ma? - Głównie bydło, trochę lucerny i siana. - Duże jest to gospodarstwo? - Ponad sześćset hektarów - odparł z dumą Anders. - Wszystko ziemia uprawna? - Nie, kawałek zajmują zarośla. Duża część to teren pagórkowaty. Wszystko ogrodzone. - Nieźle - zauważył Mason. Przez chwilę mężczyźni milczeli, przyglądając się sobie. Anders, stopniowo się uspokajając, coraz przychylniej patrzył na prawnika. - Długo zna pan Mae? - Prawie piętnaście lat. - A jej rodzinę też pan zna? - Owszem. - Matka żyje? - Tak. - Ma rodzeństwo? - Jedną siostrę, Sylwię. - Gdzie ona jest? - W North Mesa, pracuje w sklepie cukierniczym. - Skąd się pan dowiedział, że Mae ma kłopoty? - Sylwia zaczęła się martwić. Od jakiegoś czasu nie miała żadnej wiadomości, a listy wracały z adnotacją, że adresatka przeprowadziła się, nie zostawiając adresu. - Nie pisze do pana regularnie? Anders zawahał się, potem odpowiedział krótko: - Nie. - Ale utrzymuje z nią pan kontakt przez Sylwię? - Właśnie. - Ton głosu Andersa wyraźnie sugerował, że Mason pyta o sprawy, które nie powinny go obchodzić. - Ale tym razem sama do mnie zadzwoniła i powiedziała, że wpadła w kłopoty z powodu sfałszowanego czeku na osiemset pięćdziesiąt dolarów. - Odnalazł pan pannę Farr? - Nie. Chciałem, żeby pan... Jestem jej przyjacielem. Chciałbym dostać jej adres. - Przykro mi - odparł Mason - nie mam go. - Mówił pan, że zatrudniła pana. - Kobieta, która mnie zaangażowała, wyjaśniła, że robi to w imieniu Mae Farr. Powiedziała, że nie ma pojęcia, gdzie jest Mae. Na twarzy Andersa odmalowało się rozczarowanie. - Ale sądzę, że odnalezienie jej nie sprawi szczególnych kłopotów. Kiedy wyjechał pan z North Mesa? - Dwa dni temu. - A gdzie jest jej siostra, Sylwia? Została w domu czy przyjechała z panem? - Nie, została w North Mesa. Pracuje. Mae i Sylwia muszą utrzymywać matkę. Większość kosztów ponosiła Mae. - A kilka miesięcy temu czeki przestały przychodzić? - Nie. Dlatego właśnie usiłowałem znaleźć Wentwortha. Sylwia otrzymała od niego trzy czeki. Powiedział, że Mae pracuje u niego i poprosiła, aby część jej zarobków przesyłał bezpośrednio Sylwii. - Rozumiem. - Panie Mason, sądzę, że nie powinniśmy zostawiać spraw własnemu biegowi. Powinniśmy zrobić coś z Wentworthem. - Zgadzam się z panem. - Więc? - Nie lubię wyciągać wniosków, nie mając dostatecznych podstaw, ale przypuszczam, że zdarzyło się coś takiego: jak rozumiem, Wentworth jest spekulantem. Nie wiem dokładnie, czym się zajmuje. Wygląda na to, że jest bogaty. Panna Farr zaczęła u niego pracować. Najwyraźniej nie chciała zdradzać przyjaciołom, gdzie pracuje. - Ten rachunek w domu towarowym... - zaczął z wysiłkiem Anders, próbując ukryć niepokój. - Wskazuje na to, że Mae pracowała jako hostessa gdzieś, gdzie Wentworth prowadził interesy albo że miała taką pracę, która wymagała od niej kontaktów z ludźmi. Jemu zależało, żeby była dobrze ubrana, i pewnie wysłał ją do tego domu towarowego z listem gwarancyjnym. Niech pan zwróci uwagę, że nie zgodził się od razu płacić za zakupy, a biorąc jeszcze pod uwagę fakt, że to on wysyłał czeki Sylwii, możemy przypuszczać, że zatrzymywał większość zarobków Mae, z czego część miała iść na płacenie rachunków w domu towarowym, a część być wysyłana siostrze. - Ale w listach pisała, że pracuje u niego i... - No właśnie. Ale nie napisała, na czym polega jej praca. Jeśli była hostessą w klubie nocnym, możliwe, że nie chciała informować o tym Sylwii. - Rozumiem - powiedział Anders. Zaraz jego twarz się rozjaśniła. - To by wszystko tłumaczyło! Mae bała się, ze matka dowie się, co ona robi. Jej matka jest bardzo staroświecka. Jest słabego zdrowia i Mae nie chciała, żeby się martwiła. - Otóż to. Anders podniósł się. - Nie będę dłużej się panu naprzykrzać, panie Mason - rzekł. - Wiem, że jest pan zajętym człowiekiem. Chciałbym... Mieszkam w hotelu Fairview. Gdyby spotkał pan Mae, proszę jej powiedzieć, że jestem tam i bardzo chciałbym się z nią spotkać. - Na pewno jej powtórzę - przyrzekł Mason. Prawnik wstał i podał rękę Andersowi. Obydwaj mężczyźni mieli wyraziste rysy twarzy i podobne sylwetki: byli wysocy i muskularni. - Trudno mi wyrazić, jak bardzo jestem panu wdzięczny - zaczął Anders, ściskając dłoń Masona. - A jak z pańskim honorarium? Czy mógłbym... - Nie - przerwał mu prawnik. - Wydaje mi się, że panna Farr sama wolałaby je uregulować. A jak pan myśli? - Ma pan rację. Proszę jej nie mówić, że o to pytałem. Mason skinął głową. - I powie mi pan, jeśli się czegoś pan dowie? - Powiem jej, gdzie może pana znaleźć. - Och, panie Mason, cieszę się, że właśnie tu spotkałem Wentwortha. Inaczej pewnie zrobiłbym z siebie głupca. Do widzenia. - Do widzenia - odparł adwokat. Anders zawahał się, potem ukłonił się Delli Street, która cały czas siedziała w pokoju. - I pani też dziękuję, panno... - Street - wtrącił prawnik. - To Della Street, moja sekretarka. - Bardzo pani dziękuję, panno Street. Gdy za Andersem zamknęły się drzwi, Della spojrzała na szefa i spytała: - Wierzysz w te historyjkę? - Jaką historyjkę? - Tę, którą opowiedziałeś Andersowi, wyjaśniając zachowanie Mae. Mason wyszczerzył zęby. - Nie wiem, Dello. To było najlepsze, co udało mi się wyprodukować na poczekaniu. Do diabła, czasem żałuję, że tak interesują mnie ludzie i że współczuję im, gdy pakują się w kłopoty. - To była piękna historyjka - powiedziała Della z zadumą. ROZDZIAŁ CZWARTY Mason, zrelaksowany po prysznicu, w cienkiej jedwabnej piżamie, siedział w niskim fotelu, czytając kryminał. Złowieszcze chmury burzowe, przez całe popołudnie zbierające się nad górami na północy i wschodzie, zaczęły przesuwać się nad miasto. Coraz wyraźniej słychać było grzmoty. Wtem zadzwonił telefon. Mason, nie podnosząc oczu znad książki, wyciągnął ramię i przez chwilę macał wkoło, szukając słuchawki. Gdy mu się to w końcu udało, podniósł ją do ucha i rzekł: - Słucham? Tu Mason. - Dobrze by było szefie, gdybyś tu przyjechał - usłyszał głos Delli Street. - Gdzie? - Do mnie do domu. - Co się stało? - Jest u mnie dwoje dość zdenerwowanych klientów. - Rozmawiałaś z nimi? - Tak. - I uważasz, że powinienem przyjechać? - Jeśli tylko możesz. - W porządku, Dello. Będę za kwadrans. Pamiętaj, że ściany są cienkie, a podniesione głosy zawsze przyciągają uwagę. Niech trzymają buzie na kłódkę, dopóki się nie pojawię. - Zabroniłam im cokolwiek mówić. Myślę, że chciałbyś pierwszy poznać szczegóły. - Grzeczna dziewczynka. Już jadę. Zadzwonił do strażnika w garażu, żeby przygotował jego samochód, wbił się w ubranie i minutę i piętnaście sekund przed czasem pojawił się na progu mieszkania Delli. Della była ubrana tak, jakby miała wyjść do miasta, przez ramię przewieszony płaszcz przeciwdeszczowy, pod pachą ściskała notes do stenografowania i torebkę. Naprzeciw niej na tapczanie siedzieli koło siebie, bladzi i wystraszeni, Harold Anders i Mae Farr. Mason, widząc gotowość Delli, skinął z zadowoleniem głową i powiedział do Andersa: - Widzę, że znalazł ją pan. - Chce pan powiedzieć, że cały czas pan wiedział? - O tym, że pani jest Mae, a nie Sylwią? Kiwnęła głowa. - Oczywiście. Dlatego właśnie zainteresowała mnie ta sprawa. A o co teraz chodzi? Anders zaczął coś mówić, ale Mae położyła mu rękę na ramieniu i poprosiła: - Pozwól, że ja to powiem, Hal. Penn Wentworth nie żyje. - Co się stało? - Ktoś go zastrzelił. - Gdzie? - Na jego jachcie „Pennwent”. - Skąd pani wie? - Byłam tam. - Kto go zabił? Dziewczyna zawahała się. - Nie ja - odparł Anders. - Nie - poparła go szybko. - Nie on. - A kto? - Nie wiem. - Jak to się stało? - Walczyłam z nim, gdy ktoś pochylił się nad otwartym świetlikiem w mesie i strzelił do niego. - Spojrzała pani w górę? - spytał Mason. - Tak. - Widziała pani kogoś? - Nie. Błysk i strzał otępiły mnie. Nie widziałam... To znaczy zauważyłam tylko niewyraźną postać i to wszystko. Mason uporczywie wpatrywał się w nią ze zmarszczonymi brwiami. - Widzi pan - pospieszyła z wyjaśnieniem - w mesie było jasno. Tam, gdzie ta osoba stała, było ciemno. Świetlik został otwarty, ponieważ panowała duchota, i... miałam co innego na głowie. Penn próbował... próbował... - W porządku - przerwał Mason. - Nie musi pani wyjaśniać mi drobiazgowo. Co się potem stało? - Nie jestem pewna, czy to Penn, czy ktoś inny, ale słyszałam, że ktoś coś powiedział. Nie rozróżniłam słów. Penn spojrzał do góry. - W jakiej pani była pozycji? - Leżałam na poduszce jednego z siedzeń w mesie. On przygniatał mnie kolanem, przyciskając je do mojego brzucha, a prawą ręką próbował mnie dusić. Wykręciłam się tak, że złapałam zębami jego nadgarstek, dzięki czemu nie mógł chwycić mnie za gardło. Rękami odpychałam jego nagie ramię. - Gołe? - Tak. - Czy miał na sobie jakąś odzież? - Bieliznę. - I co dalej się stało? - Ktoś coś zawołał, myślę, że Wentworth spojrzał w świetlik, i usłyszałam strzał. - Zabito go na miejscu? - Zatoczył się i, zgięty w pół, z twarzą w dłoniach wybiegł z mesy. - I co? - Spojrzałam w górę i zobaczyłam jakąś poruszająca się postać. Usłyszałam kroki na pokładzie. Podbiegłam do drzwi prowadzących do afterpiku. Krzyknęłam: Penn, jesteś ranny? Nie odpowiedział. Próbowałam więc otworzyć drzwi, ale musiał leżeć tuż pod nimi, bo nie mogłam. - Drzwi afterpiku otwierają się do środka? - Tak. - I co dalej? - spytał Mason. - Wybiegłam na pokład. - Gdzie spotkała pani Andersa? - Na pokładzie - rzekła, odwracając oczy. Mason zmarszczył brwi i spojrzał na Andersa. - Mae, pozwól teraz mi coś powiedzieć - poprosił młody człowiek. - Bardzo proszę - zachęcił prawnik. - Nie dowierzałem temu Wentworthowi. Pomyślałem, że może wiedzieć, gdzie jest Mae albo że Mae może chcieć się z nim skontaktować. Pojechałem do klubu jachtowego, gdzie trzyma swój jacht. - I znalazł pan Mae? - Tak. Około wpół do dziesiątej przyjechała tam. - I? - Zostawiła samochód i weszła na jacht, a ja... no cóż, ja... - Cóż takiego pan zrobił? - przynaglił go Mason. - Straciłem głowę. Pomyślałem, że weszła na pokład z własnej woli i że przypuszczalnie wolałaby, żebym nie mieszał się w jej sprawy. - Mądre założenie. - Siedziałem tam, czując się jak łajdak, gorzej niż świnia... - Mój Boże - przerwał Mason - wiem, jak się pan czuł. Wyobrażam sobie, co mógł pan myśleć. Chcę faktów! Możliwe, że musimy szybko działać. Niech pan powie, co się stało, nie owijając w bawełnę. - Usłyszałem krzyki Mae. Wyskoczyłem z samochodu i pobiegłem do jachtu. Mae jeszcze raz krzyknęła. Jacht był przywiązany do pomostu. Wzdłuż pomostu biegnie chodnik, a dalej rząd przegród... - Wiem, jak to wygląda. Może pan pominąć szczegóły. - Ale to ważne - nalegał Anders. - Widzi pan, trochę byłem oślepiony przez ciągłe wypatrywanie świateł na jachcie, biegłem szybko... - I wpadł do wody - wtrąciła Mae Farr. - Wpadłem do wody. Mason obrzucił obydwoje ponurym spojrzeniem i rzekł: - I ja mam w to uwierzyć? - Tak właśnie było. Wpadłem do wody i właśnie wtedy musiał nastąpić wystrzał. Widzi pan, nic o nim nie wiedziałem. To się stało, kiedy byłem w wodzie. - Potrafi pan pływać? - Tak, dobrze pływam. - Doskonale. Zdobył nagrody - poprawiła Mae Farr. - Wygrałem kilka razy zawody, nie jakieś wielkie, tylko takie międzyszkolne. - A co stało się z pańskim ubraniem? - spytał prawnik, spoglądając na suchą odzież Andersa. - Przebrałem się, kiedy Mae dzwoniła do pańskiej sekretarki. - Gdzie? - W samochodzie. - Miał pan zapasowy garnitur w samochodzie? - zapytał z nutą sceptycyzmu w głosie Mason. - Wtedy byłem... w drelichach. - Widzi pan - wyjaśniła Mae - próbował śledzić Penna i postanowił zmienić wygląd. Penn już go przecież widział. Więc Hal założył drelichowy kombinezon i czapeczkę, jaką noszą robotnicy, i... - I to ubranie zostało w samochodzie? Anders skinął głową. - Miał pan w samochodzie broń? - Tak. - Gdzie jest teraz? - Ja... myśmy ją wyrzucili. - Gdzie? - W drodze powrotnej z klubu jachtowego. - Kiedy? - Jakieś pół godziny temu. Mason przeniósł spojrzenie na Mae Farr. - Zadzwoniła pani na policję? - spytał. Pokręciła głowa. - Dlaczego? - Ponieważ nikt oprócz Hala nie wie, że byłam na pokładzie jachtu, a kiedy zobaczyłam Hala, ociekającego wodą, było to już niemożliwe. - Po co pani poszła na ten jacht? - Chciałam przemówić Pennowi do rozsądku. - Już przedtem pani tego próbowała, nieprawdaż? - Tak. - Coś to dało? - Nie... ale pan nie rozumie. - To niech mi pani wytłumaczy. - Penn... chciał... chciał mnie. - Domyśliłem się tego - zauważył Mason. - Ale on był gotów zrobić wszystko, żeby to osiągnąć. Widzi pan, chciał się ze mną ożenić. - Pani się nie zgodziła? Skinęła głową. - Czy kiedykolwiek powiedziała mu pani „tak”? - Nie - odparła, z oburzeniem w głosie. - No, teraz narobiła pani sobie kłopotów. - Wiem - przyznała, mrugając szybko oczyma. - Tylko niech pani nie płacze - zażądał ostro Mason. - Nie mam zamiaru. Nigdy nie płaczę. Łzy są oznaką słabości, a ja nienawidzę słabości. Po prostu nienawidzę. - Aż tak bardzo? - zdziwił się prawnik. - O wiele bardziej. Mason zauważył, że Anders najwyraźniej zaczął czuć się nieswojo. - Kto wiedział, że ma pani zamiar pojechać na jacht na spotkanie z Wentworthem? - Nikt. - Ani jedna osoba? - Ani jedna. - Gdzie jest pani samochód? W oczach Mae pojawiło się nagłe przerażenie. - Boże! - zawołała. - Zostawiliśmy tam mój samochód! Hal zabrał mnie swoim autem i... - To pana samochód czy wynajęty? - Wynająłem go w agencji. Mason przymrużył oczy i rzekł: - W porządku. Jedziemy do klubu jachtowego. Pani wchodzi na pokład. Trochę poszarpie pani ubranie, żeby wyglądało tak, jak po walce. A propos. Ma pani jakieś sińce? - Powinnam mieć. Biliśmy się nie na żarty. - Proszę pokazać. Dziewczyna zawahała się, spojrzała na Andersa. - Nie ma czasu się wstydzić. Proszę iść do łazienki, jeśli pani woli, ale muszę obejrzeć te sińce. Mae podniosła spódnicę do połowy uda. - Proszę bardzo - powiedziała, pokazując siniec na lewej nodze. - To wszystko? - spytał prawnik. - Nie wiem. - Idź z panią do łazienki - polecił Delli Mason - i dobrze się przyjrzyj. Chcę być pewien, że ma sińce. Dziewczyny zniknęły w łazience. Mason, spojrzał na Andersa i rzekł: - Pańska historia śmierdzi na odległość. - Ale to prawda. - Nie szkodzi. Czegoś pan nie powiedział. Czego? - Mae uważa, że jestem słabeuszem. Nienawidzi mnie za to. - A jest pan słabeuszem? - Nie wiem. Chyba nie. - Dlaczego tak o panu myśli? - Ponieważ kręciłem się koło przystani z bronią w ręce. Ona uważa, że prawdziwy mężczyzna wypadłby z samochodu i nie pozwolił jej wejść na jacht albo wszedłby za nią na pokład i przyłożył Wentworthowi. - Może ma rację... - zauważył Mason. Drzwi łazienki otworzyły się i prawnik dostrzegł jak Mae Farr, w cielistej bieliźnie, walczy z sukienką. Zauważyła, że Mason przygląda się jej i spytała: - Chce pan zobaczyć? - I co? - spytał Mason Dellę. - Mnóstwo sińców. Nieźle ją poturbował. - Nie muszę ich oglądać. Może się pani ubrać. Della zamknęła drzwi łazienki. Adwokat podniósł się i zaczął chodzić w tę i we w tę. Kiedy Mae wyszła, powiedział: - Jeśli chodzi o was dwoje, to pan wraca do hotelu, porozmawia chwilę z recepcjonistą i przypilnuje, żeby zapamiętał, o której godzinie pan wrócił. Proszę mu powiedzieć, że nie może pan spać. Nie wracać do pokoju, tylko kręcić się po holu. Pani, Mae, wróci ze mną do klubu