5279
Szczegóły |
Tytuł |
5279 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5279 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5279 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5279 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
S�AWOMIR MRUGOWSKI
krew z krwi
I Trzask przerwa� monotonny szum ulewy. W powietrzu rozleg� si� g�uchy �oskot,
jakby kamienny firmament skruszy� si� i osypa� lawin�. Krwawe rysy rozdar�y
zas�on� ci�kich chmur. Strugi deszczu zal�ni�y odbijaj�c blask. Jesienna burza
przetacza�a si� nad trz�sawiskiem w szaro�ci wieczoru.
Ko�skie p�ciny nurza�y si� w rozmi�k�ej ziemi. Kopyta �lizga�y si� na zgni�ych
li�ciach. Od chrap karogniadej klaczy unosi�y si� strz�pki pary. Horz
przystan��. Potrz�sn�� niespokojnie �bem. Z szar�wki rozja�nionej piorunami
wy�oni�y si� drapie�nie wyci�gni�te palce konar�w i w�z�y korzeni poskr�cane
niczym martwe cia�a. Zwierz� prychn�o kiedy bagniste pod�o�e ust�pi�o pod
ci�arem. W g��binie czeka�y r�ce utopc�w. Klacz nie poganiana st�pa�a wolno.
Je�dziec kiwa� si� zgarbiony, owini�ty w przemoczony koc. Jego broda poro�ni�ta
szczeciniastym zarostem opiera�a si� o pier�. Zmoczone wiechcie w�s�w i
rozpuszczone, d�ugie w�osy przyklejone by�y do sk�rzanego kubraka. Poza tym
twarz gin�a pod kapturem. Mimo snu, m�czyzna mocno trzyma� si� w strzemionach.
Ko� cofn�� nog�. Obr�ci� si� i spr�bowa� znale�� sta�e pod�o�e. Ko�czyna
ugrz�z�a wpadaj�c po przegub. Klacz wyrwa�a j� z trudem. Rozejrza�a si�. Nie
znajduj�c drogi, opu�ci�a �eb. Sta�a tak d�ugo.
Ucich�a burza i zel�a� deszcz, przechodz�c w lekk� m�awk�, a w ko�cu usta�
zupe�nie. Na niebie pojawi�o si� kilka gwiazd. M�czyzna wstrz�sn�� si� z zimna.
Siorbn�� i uni�s� g�ow�. Chwil� mocowa� si� z sennymi widziad�ami. Kr�tka
drzemka nie da�a odpoczynku. Od wielu dni nie zatrzymywa� si� na popas. W
drodze, w szale�czym po�cigu, pozwala� sobie tylko na kr�tki sen w siodle.
Przetar� twarz i zgarn�� z niej mokre, kasztanowe w�osy. Otar� krople z w�s�w
zas�aniaj�cych usta. Z westchnieniem wyprostowa� si�. By� wysoki, barczysty,
lecz smuk�y. Spod zmru�onych jeszcze powiek rozejrza� si� doko�a. W blasku
ksi�yca, kt�ry wychyn�� zza chmur, zal�ni�y ostre rysy poci�g�ej twarzy o
wydatnych ko�ciach policzkowych i orlim nosie. Do�wiadczenie, zarost i
niewyspanie dodawa�y mu lat, ale nie m�g� ich liczy� wi�cej ni� trzy dziesi�tki.
Je�dziec odrzuci� po�� przemoczonego koca. Odwi�za� worek z ko�lej sk�ry od
grubego pasa. Poci�gn�� spory �yk. Nap�j rozgrza� przyjemnie. Kasztanow�osy
poklepa� klacz po karku oblepionym grzyw� i zsun�� si� z siod�a. Chrupn�y
ko�ci. Po chwili b�l min��.
- Cholerna �l�gwa! - Splun�� w b�oto. Bada� pod�o�e zanurzaj�c w bagnie kawa�
u�amanego dr�ga. Dno nie by�o g��boko. Chwyci� uzd� i poci�gn��. Klacz z oporem
wesz�a w trz�sawisko si�gaj�ce jej po brzuch.
Gwiazd przybywa�o i noc zrobi�a si� widna. Jasne punkty l�ni�y ponad
wierzcho�kami nagich drzew. Ich �wiat�o odbija�o si� od tafli bagniska. Skierki
miga�y, jak okiem si�gn��, pomi�dzy pniami zatopionego lasu. Unosi�y si� i
opada�y w ta�cu. M�czyzna tar� powieki. Chwyta� si� wystaj�cych korzeni. Coraz
cz�ciej zamyka� oczy. Obiecywa� sobie, �e tylko na moment. W ko�cu mi�nie
pocz�y ustawa� i coraz cz�ciej dopiero parskanie konia budzi�o go z u�pienia.
Kiedy otwiera� powieki, widzia� b�yszcz�ce punkty. Kiedy je zamyka�, tak�e
wirowa�y wok�. W ko�cu nie umia� ju� rozr�ni� snu od jawy. Tu i tam zrywa�
si�, budzi� i zasypia�. Takie same by�y tylko iskry. Coraz ich wi�cej. L�ni�y,
jak odbicia gwiazd w tafli wody. Coraz bli�ej...
...Fale miga�y refleksami. Buja�y si� pod dotykiem wiatru. M�czyzna �ni� o ��ce
sk�panej w s�onecznym blasku. Rozfalowana p�aszczyzna traw rozpo�ciera�a si� od
zielonej �ciany lasu po ��ty piasek pla�y. Dalej, na �agodnej fali, p�ywa�y
�wi�te ptaki Ledy - �ab�dzie.
Kasztanow�osy le�a� po�r�d wonnych zi� i spogl�da� ku wyspie na jeziorze. Tam,
ponad wa�y grodu, ponad korony drzew, wznosi�y si� smu�ki dymu. Palono ofiary w
chramie Nijo�y. Z ostrowu dobiega�y d�wi�ki g�li i skrzypiec. Grajkowie bawili
ludzi na placu przy mo�cie. K�adk� z wyspy szed� Barwin. Kap�an kiwa� r�k� i
chyba co� krzycza�, ale le��cy m�czyzna nie m�g� ju� oprze� si� znu�eniu.
Klacz zar�a�a niespokojnie. Szarpn�a uprz��. Cz�owiek ockn�� si� kiedy jego
twarz k�ad�a si� na tafli. Prys�o z�udzenie. Nie znikn�y refleksy. By�o ich
coraz wi�cej. Do uszu zacz�y dobiega� szmery.
Ko� nerwowo rzuci� �bem. Wyrwa� nogi nad powierzchni�. Pr�bowa� przyspieszy�.
M�czyzna rozbudzi� si� zupe�nie. Uspokaja� klacz. Nie reagowa�a. P�omyki
zbli�a�y si� i odskakiwa�y. G�osy dobiegaj�ce z ciemno�ci uk�ada�y si� w
melodi�. Kasztanow�osy poczu� strach.
�piew wibrowa�. �wiate�ka podchodzi�y do zadu szalej�cego konia. Ten kwicza�
�a�o�nie i wpada� g��biej w bagno. Ju� ca�y brzuch zapad� si� w b�oto. Wtedy
rzuci�y si� ogniki. M�czyzna szarpn�� uprz��. Pr�bowa� ratowa� zwierz�. Wydoby�
miecz. Us�ysza� k�apni�cia szcz�k. Klacz rzuci�a si� na bok. Wierzga�a tylnymi
ko�czynami. Bezskutecznie.
Cz�owiek pu�ci� uzd�. Za plecami s�ysza� d�wi�ki krwawej uczty. Brn�� nie
ogl�daj�c si�. Po chwili b�oto si�ga�o ju� tylko do kolan, do kostek. Wyszed� na
twardy grunt. Oddycha� ci�ko. W miejscu gdzie pad�a klacz, k��bi�y si�
dziesi�tki istot. Inne pe�z�y w jego stron�.
- Boginki przekl�te! Nie na�ar�y�cie si� koniem?! Mnie chcecie?! Nie tak
pr�dko, kurwie c�ry! - By�y ju� blisko. Dostrzega� ich nagie cia�a oblepione
mu�em. Czu� strach. Strach i rozpacz.
J�ki i szmery z bagna brzmia�y jak muzyka �mierci. Gasi�y nadziej� i ch�� oporu.
M�czyzna opu�ci� bro�. Nagle poczu� si� zm�czony i s�aby. Wtedy rozdar�a si� w
nim �wiadomo��. Poruszy� si� demon. Wype�zn�� z mrok�w zapomnienia i opl�t�
kr�gos�up. Wbi� pazury w m�zg. Kasztanow�osy wypr�y� si� w b�lu. Opiekunka
szarpn�a trzewiami. By�a rozbudzona i w�ciek�a. M�czyzna otrz�sn�� si� z
odr�twienia. Z jego ust wydoby� si� ryk. Strzyga wo�a�a krwi.
Kasztanow�osy rzuci� si� w topiel. Boginki otoczy�y go. Zimne cia�a spi�trzy�y
si� nad g�ow�. Stworzenia oplot�y jego r�ce i nogi w�t�ymi, ko�cistymi d�o�mi.
Lodowate palce dziwo�on dotkn�y twarzy. Zostawi�y krwawi�ce zadrapania. Z�by
boginek rozrywa�y odzienie. Kaleczy�y. Usta dopycha�y si� do ran. M�czyzna nie
zwa�a� na b�l. Nie czu� nic pr�cz w�ciek�o�ci. Krew za krew. Siek� mieczem.
Szarpa� k�ami. Dusi� �akome stworzenia. Zabija�. Upiorzyca w nim, syci�a si�
konaniem. Za�lepia�a w�ciek�o�ci�.
Kasztanow�osy pami�ta� noc, dawno temu. Jego my�li splot�y si� z szale�stwem
Strzygi. Opiekunka przyj�a krew. Zosta�a. Przera�enie zmieni�o go. Od tamtej
chwili min�y lata. Znienawidzi� cz�owieka, kt�ry mu to uczyni�. Znienawidzi�
Barwina, kap�ana, prawie ojca. Nigdy nie przywyk�. Upiorzyca ilekro�
przychodzi�a, zostawia�a po sobie poskr�cane, martwe cia�a. Sam musia� da� sobie
rad� z zapachem �mierci, zawsze tak blisko. Musia� zmaga� si� z niepewno�ci� i
strachem, kiedy Strzyga obudzi si� znowu.
Ci, kt�rzy widzieli jak zabija� i prze�yli, przezwali go Strzygonia. Nikt z nich
nie zna� tajemnicy.
Walcz�c nie spostrzeg�, kiedy �piew wrog�w zmieni� si� w pisk. Pewno�� ofiary w
strach. Dziwo�ony ucieka�y w bagno. Pierzcha�y mi�dzy korzenie, pod powierzchni�
mazi. Martwe cia�a zapada�y si� w bagno. Po chwili ju� tylko gwiazdy b�yska�y na
niebie. Ich nieruchome odbicia by�y jedynym �wiat�em skrz�cym si� po�r�d
trz�sawiska.
Strzygonia �apa� oddech. Czu� pieczenie. Powi�d� r�k� po poszarpanym kubraku z
grubej sk�ry szytej rzemieniami. By� �miertelnie zm�czony. Siad� na mokrej
ziemi, opar� g�ow� o korze� i usn��.
�ni�a mu si� bitwa, jeszcze jedna po�r�d setki, kt�re prze�y�. Nie wiedzia�, co
by�o przywidzeniem z braku spoczynku, a co zdarzy�o si� naprawd�. W ko�cu zapad�
w ciemno��.
*
Obudzi� si� gdy s�o�ce dochodzi�o po�udnia. Nerwowo ogarn�� r�k� otoczenie.
Uspokoi� si� czuj�c zimn� stal miecza. Spr�bowa� si� poruszy�. Zapiek�y
otwieraj�ce si� rany. Opar� si� plecami o pie� i zanurzy� twarz w d�oniach.
G�owa bola�a go jak wszyscy diabli. Pewny znak, �e �yje. Po chwili, kulej�c,
ruszy� w b�r.
II S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi i tam niebosk�on zatopi� si� w krwawej
po�odze. Ponad drzewami, ku granitowemu niebu, unosi� si� warkocz dymu.
Osada z trzech stron otoczona by�a lasem. Na obszernej ��ce sta�o kilka, lu�no
rozstawionych, niskich cha�up. Pomi�dzy nimi �wieci�a ka�u�ami b�otnista droga.
Pod �cian� drzew, opodal wioski, pas�o si� byd�o.
Dom z d�bowych bierwion na zr�b stoj�cy po�rodku wyr�nia� si� mocn�
konstrukcj�. Nad drzwiami wznosi� si� trzem wsparty na rze�bionych s�upach. Z
murowanego, kamiennego komina unosi�a si� smu�ka dymu. Niedaleko, po�rodku
ok�lnika, wierzga�y konie.
Strzygonia wyszed� na pastwisko zryte kretowiskami. Pierwsze zauwa�y�y go
dzieciaki. Przerwa�y gonitw�. Z wrzaskiem pu�ci�y si� w stron� zagr�d. Z kilku
dom�w wyszli m�czy�ni. Z niepokojem spogl�dali na miecz w �mijowej pochwie, u
pasa nieznajomego. Strzygonia kierowa� si� w stron� najwi�kszej z sadyb.
Przed podcieniem sta� prosty st�. Przy nim siedzia� starzec. Zgarbiony,
przebiera� zio�a u�o�one w bez�adny stos. Rude w�osy przypr�szone siwizn�
opada�y mu na plecy i ramiona. Za nim kl�cza�a kobieta. Rozwi�zywa�a supe� na
chustce, w kt�r� zawini�te by�y �odygi. Raz po raz podnosi�a do ust gliniany
garniec. Pacholik o rozczochranych w�osach ni�s� z szopy nast�pny wieche�.
Gospodarz podni�s� g�ow�. Dostrzeg� go�cia. Na wysuszonej twarzy, usianej
rdzawymi plamami i pooranej zmarszczkami, pojawi� si� wyraz zaciekawienia.
Obliza� w�sy ponad warg�.
- Co ci� sprowadza, w�drowcze?! - Oczy b�ysn�y spod krzaczastych brwi.
Zatrzyma� wzrok na mieczu przybysza.
- G��d i rany.
- Jeszcze jeden. - Westchn�a kobieta.
- S�owia�ski zwyczaj, go�� w dom... - Dziad skarci� kobiet� spojrzeniem. -
Szykuj zio�a, babo.
- Nie wygl�da �eby mia� czym p�aci�? - Podnios�a wzrok. Chabrowe oczy nie
pasowa�y do szpetnej reszty. Wpatrzy�a si� w przybysza. Ubranie Strzygoni by�o w
strz�pach. Si�gn�� pod kubrak. Zdj�� z szyi rzemie�. Na nim nanizane l�ni�y
srebrne grudy. Pacholik wytrzeszczy� �lepia.
- Szykuj zio�a, babo - powt�rzy� starzec. - Te lepsze. - Doda�. Kobieta
burkn�a pod haczykowatym nosem si�gaj�cym brody. Wsta�a. Strzygonia dostrzeg�
garb na jej plecach i splun�� przez rami�. Znikn�a w ciemnym otworze drzwi. Za
ni� wszed� ch�opak.
- Jak ci� zwa�? - Spyta� dziad. - Dla �atwo�ci porozumienia...
- Strzygonia.
- Gdzie?! - Wrzasn�a baba wychylaj�c si� z otworu. Powiod�a wko�o przera�onym
i nieco m�tnym wzrokiem.
- Tak na mnie wo�aj�. - Wycedzi� m�czyzna.
- Faktycznie, szczeg�lnie urodziwi nie jeste�cie. - Uspokoi�a si�. Poci�gn�a z
p�katego g�siorka. - Ale na to zi� u nas nie najdziecie. - Prychn�a i na
powr�t znikn�a w sieni.
- Mnie nazywaj� Jaruh. - Gospodarz wskaza� miejsce za sto�em. Kasztanow�osy
odpi�� pas i po�o�y� wraz z broni� na �awie.
- Ta kobieta, to moja baba, Jaga. - Starzec kiwn�� g�ow� ze smutkiem. - Ma
swoje zalety. - Strzygonia nie uwierzy�. - Wieszczy.
- Co?!
- Przysz�e zdarzenia zna.
- Da si� z tego wy�y�?
- Prawd� widzi, nie �artuj�.
- Przysz�o��... to przysz�o��. - Odpar� kasztanow�osy. - Jak dobrej gorza�ki
popij�, to i ja wiem, �e b�dzie kac.
- Oho. R�ni tu po rad� przychodz�, ale pierwszy raz m�drzec. - Jaga wysz�a z
sieni. Lekko si� zatoczy�a.
- Ja nie po rad�. - Rzek� Strzygonia. Jaruh spojrza� pytaj�co. - Zbiega szukam.
- Mo�e lepiej nie znale��... - Wtr�ci�a starucha. Strzygonia spojrza� na ni� z
ukosa. - K�piel gotowa. - Doda�a kiwaj�c na kasztanow�osego.
Pod�oga izby wy�o�ona by�a bierwionami i glin� stwardnia�� na kamie�. Krwawe
b�yski ognia skacz�cego w palenisku roz�wietla�y domowe sprz�ty i �ciany pokryte
sk�rami. Usch�e �odygi, powi�zane w p�ki, wisia�y uwi�zane do belek powa�y. Po
lewej, na �o�u, le�a� m�czyzna. Spa� przykryty sk�rzanym radnem. Jego g�owa
zawi�zana by�a krwawym giez�em. Pod �o�em le�a� wielki, kud�aty pies.
Z wn�trza wysokiej beczki ustawionej po�rodku pomieszczenia, unosi�a si� para.
Ch�opak wla� tam garniec z wrz�tkiem. Wok� rozesz�a si� wo� zi�. Strzygonia
pozna� mi�t�, pi�ciornik, rdest i jaskier.
- W�a�. - Jaga wskaza�a na ukrop. Kasztanow�osy zawaha� si� - No... wody si�
boisz, czy mnie... - Za�mia�a si�. - Niejednego ch�opa nago widzia�am.
Zdj�� hajdawery i poda� jej.
- Ubranie naprawi� ile si� da. - wyja�ni�a speszona. W po�piechu zebra�a
odzienie i wysz�a.
Kasztanow�osy powoli zanurzy� si� w ukropie. Czu� jak do sk�ry przylepiaj� si�
li�cie. Po chwili zacz�� odczuwa� ulg�. Opar� si� r�koma o brzeg beki i zamkn��
oczy.
Obudzi�o go kas�anie. Woda by�a ju� ch�odna. M�czyzna le��cy na �o�u
powstrzymywa� spazmy. Z ust ciek�a mu �lina zmieszana z krwi�. Do izby wpad�a
Jaga. Za ni� ch�opak, jak cie�. Pies uciek� pod st�. Baba u�o�y�a m�czyzn� na
bok i poda�a kubek z naparem.
- Ju� lepiej. -Powiedzia� wreszcie tamten.
- Poznajomcie si�. Macie du�o wsp�lnego. - Rzek�a stara. - B�dziecie mie�
jeszcze wi�cej... - Doda�a szeptem. - ...nici przeznaczenia splataj� si�... -
Pogoni�a pacholika do gara. Zdj�� naczynie z ognia. Strzygonia poczu� zapach
polewki. Wyszed� z k�pieli. Dopina� ju� pas, gdy do izby wszed� Jaruh.
- Zjem, zap�ac� i ruszam - rzek� do niego Strzygonia.
- Niebezpiecznie i�� noc�. Boginki na bagnie to nic. Z dziupli drzew wy�a��
borowiki, biesy boruty i rokity. Na drodze nietrudno o w�pierza, albo poluj�cego
rysia. Jak szcz�cie nie dopisze, na�re si� waszym �cierwem sk�rzasty gryf, albo
inna przygoda spotka. Ot, jak wielmo�nego pana... - Stary kiwn�� na le��cego pod
sk�rami.
- Do��. Starczy, �e mi konia sprzedacie. - Przerwa� kasztanow�osy. Jaruh
podrapa� si� po brodzie.
- Je�li dobrze zap�acicie..., ale po ciemku kupowa�, to lepiej wcale nie
kupowa�. Zosta�cie do rana. Goni was co?
- Zbiega �cigam.
- A tak, robota..., gorsze to od sraczki. - Jaga pokiwa�a g�ow� z politowaniem.
- Sraczka to skutek i jak wszystko ma swoj� przyczyn�. Usu� pow�d a nie stanie
si� nic. - Namaca�a r�k� glinian� ampu�k� wisz�c� na sznurze u pasa. Dola�a do
nalewki. - Dla smaku. - Szepn�a pod nosem.
Le��cy m�czyzna o�ywi� si�. Podni�s� g�ow�. - Jakiego zbiega?!
- Jaksa go wo�aj�... czasem te� Smok.
Jaga przerwa�a nalewanie do mis. Starzy popatrzyli na siebie.
- Smoki, elfy, czarownice... nie wierzym tu w baje - odezwa� si� Jaruh.
- Cz�eka szukam. Wyrok na niego jest.
- �y� tu niedaleko, taki jeden. - Jaga wskaza�a paluchem w bli�ej nie
okre�lonym kierunku. - Smok o nim m�wili. Pi� okrutnie, z g�by mu �mierdzia�o -
chocia� nie siark� zgo�a. Ogniem te� zia�, po przy�o�eniu pochodni do rzyci.
Pad� struty przez swego pacho�ka, pastucha. Ch�opak wiele smokowej �onie w
stodole pomaga�... - Stara u�miechn�a si� oble�nie. - Razu jednego zjad� Smok
nie�wie�e baranie mi�so.
- I co?
- �yli d�ugo i szcz�liwie... Znaczy si� pastuch i wdowa.
- M�j dziewk� porwa�.
- Pewno kniazi�wn� jak��?! - Jaga splun�a pod st�. Z rozrzewnieniem spojrza�a
na g�siorek ustawiony na �awie.
- Sk�d wiecie?! - Strzygonia �ci�gn�� brwi.
- Zawsze to smocze bydle na kniazi�wny �ase. Pi�kne, wypieszczone...
- Ta akurat szpetna by�a.
- Ka�da potwora znajdzie swego... - Jaruh pokiwa� g�ow�. - Pewnie m�dra
okrutnie?
- G�upia raczej.
- To na pewno bogata.
- W�a�nie.
- Hilda, c�ra grafa marchii marsenburskiej Saxo von Kostryna. - Doda� le��cy.
Strzygonia �achn�� si�. - S�ysza�em - ci�gn�� tamten - o uprowadzeniu. Biedny
b�dzie Saxo je�li nikt Smoka nie ubije, a to zrobi� nie�atwo. Jaksa niejednego
ju� pozbawi� �ywota na zlecenie grafa. Ja mia�em du�o szcz�cia. Nie dobi� mnie,
bo si� spieszy�. Je�li przed wami ucieka�, mo�ci...
- Strzygonia.
- ...to chyl� czo�a. Wiele postawi� Saxo za nagrod�, je�li wolno spyta�?
- Kop� dukat�w, nie obrzynanych.
- Ile?! -Jaga wytrzeszczy�a oczy.
- Za ma�o. Chyba, �e Smok porwa� dziewk� dla okupu. Wtedy mo�na by si� z nim
u�o�y�. - Skwitowa� le��cy.
- A ty, co masz do niego?
- Nie za nagrod� go �cigam. - Odrzek� m�czyzna z owini�t� g�ow�. - Ja z
pobudek... osobistych. - Urwa�. Podni�s� si� i siad� na sk�rach. P�omie� z
ogniska o�wietli� jego twarz o delikatnych rysach i prostym, szpiczastym nosie.
W�skie szparki oczu gin�y w cieniu brwi. - Jestem Gralonne. Franko�czyk, ale
cz�sto w tych stronach. St�d znam j�zyk. - Podkr�ci� w�sika i z odraz� powi�d�
d�oni� po szczeciniastym zaro�cie brody. - M�j piastun, �wie� Panie nad jego...,
by� S�owianin znad �aby.
- Nie lubim tu Po�ab�w. - Skrzywi� si� Jaruh.
- Nagroda jest za Smoka martwego. - Przerwa� mu kasztanow�osy. Jaga rozla�a
zupy. Jaruh poblad�.
- To pech... - Gralonne wdzia� buty z cholewkami za kolana. Wsta�. Obci�gn�� na
sobie at�asowy dublet wyszywany w z�ote lwy. Usiad� przy stole. Pies poruszy�
si� i po�o�y� �eb na jego nogach. - ...a wi�c nie chodzi o Hild�...
- Nikomu o ni� nie chodzi. Ojciec j� wykl��. C�ra, wiadomo, tylko dla wydania.
Z b�kartem ju� nic nie warta.
- No. - Przyzna� Franko�czyk. Chwyci� drewniana �ych� i zamiesza� w misce. Na
dnie zupy p�ywa�y skwarki. M�czyzna wy�awia� je i podawa� pod st�. Pies
delikatnie chwyta� i jad�.
- Kniazi�wna urodziwa nie by�a. Bez maj�tku �aden jej bra� nie chcia�. Cnot�
zachowa�a d�ugo. Nie w czas zachcia�o si� Smokowi. Akurat kiedy ojciec musia� j�
wyda�, bo go s�siad najecha�. Ju� wtedy Jaksa by� �cigany... -Gralonne
zmarszczy� brwi. - ...ale, �e by� te� zabijak� na s�u�bie grafa, zosta� dobrze
przyj�ty. Knia� nie �a�owa� mu niczego, ale ten... I jak ju� wspomnieli�cie,
ka�da potwora... Do��, �e nied�ugo potem wzd�o Hild� ponad przyrodzeniem.
- Niekt�rym niewiele trza. P�jdzie taka za stodo�� za potrzeb�. Gacie zdejmie i
bach... Wiatropylne, cholera. - Westchn�� Jaruh. Zach�ca� do jedzenia. Sam
skuba� kromk� chleba.
- Macie, wida�, spore do�wiadczenie. - Franko�czyk u�miechn�� si� kwa�no.
Podni�s� �y�k� do ust, ale cofn��.
- Tuzin bachor�w mi da�a. Wy�y�o trzech... -Jaruh spojrza� na Jag�. Skrzywi�
si�. - Dw�ch po prawdzie. Ch�opy jak d�by, bli�niaki. Silni, ale g�upi jak dr�gi
d�bowe. Cho� to krew z krwi w�asnej, wygna�em. Niech na siebie robi�. Wy�cie
bywali, mo�e s�yszeli�cie. Momot i Go�ot.
- Nie spotka�em. - Odpar� Gralonne lekcewa��co. - Zaraz po tym, jak Saxo si�
spostrzeg�, kochanek c�ry straci� ca�� �ask�. Czarn� polewk� mu dali. Biedak
ustatkowa� si� chcia�, do rodziny wej��. Zupy nie skosztowa�, cho� go w niej
pyskiem maczali.
- Ha, tak ze Smokami trzeba! - Za�mia� si� pacholik.
- Stru� go chcieli?! - J�kn�a przera�ona baba. Nie wytrzyma�a napi�cia i
si�gn�a po g�siorek.
Strzygonia usiad� za sto�em. Ch�on�� zapach polewki. Z ironi� patrzy� na
rozpieszczonego Franko�czyka marnuj�cego t�uste skwarki.
- Istotnie, na zdrowie by mu nie wysz�o. Pies, co si� potem do �arcia dobra�,
zdech� nie dojadaj�c do ko�ca. Ma�o sk�ry z Jaksy nie zdj�li. Mia� jednak Smok i
przyjaci�. Dla kilku mo�nych wcze�niej pracowa�. Do��, �e oboje z brzemienn�
ksi�niczk� znikn�li w tajemniczych okoliczno�ciach.
Dobrze ju� podchmielona Jaga czkn�a i otar�a �z�.
- A teraz wy za Smokiem ganiacie... - Gralonne zwr�ci� si� do Strzygoni. Poda�
kolejnego skwarka pod st�. Kundel nie chwyta�. Franko�czyk namaca� go nog�.
Kopn��. Pies le�a� bez ruchu.
- Trzeba z czego� �y�. - Strzygonia nabra� zupy i skierowa� do ust.
- Ci�ka praca i wielce ryzykowna. - Odezwa� si� Jaruh. W jego g�osie wyczu�
mo�na by�o napi�cie.
Gralonne poderwa� si�. Wydar� oniemia�emu Strzygoni �y�k�.
- Hej! - Kasztanow�osy krzykn�� zdziwiony.
- Zdrada! - Wrzasn�� Franko�czyk. - To trucizna!
- Kretyn! - Sykn�a Jaga w stron� Jaruha. - Trza ich by�o po jednemu wyk�u�, a
nie leczy�, nie czeka�. M�wi�am. Widzia�am! - Wybieg�a z izby nadzwyczaj pr�dko.
- Macie trzech syn�w, tak jake�cie si� zdradzili. - Gralonne szed� w kierunku
Jaruha stoj�cego pod �cian�. - Trzeci to w�a�nie Smok!
Od wej�cia zacz�y dobiega� wrzaski. Strzygonia rzuci� si� po miecz. Wydoby� go
z pochwy, gdy do izby wpad� pierwszy osi�ek z wid�ami i drewnianym ostrzem
rozerwa� kurt� kasztanow�osego. Potem pad� z rozci�t� krtani�. Inni nie
zdecydowali si� w�azi�. W zam�cie znikn�� Jaruh.
- Sk�d wiedzia�e�? - spyta� Strzygonia nie kryj�c podziwu dla Franko�czyka.
- Nie wiedzia�em - rzek� i splun��. Os�abiony odszuka� p�aszcz z wyszytymi
lwami, podbity futrem i miecz w pochwie zdobionej srebrem. - Masz jaki� pomys�?
- Chwyta� si� mebli, ale nie siada�.
- Podpalimy chat�. B�d� mi�li zaj�cie. Kiedy wyjdziemy, trzymaj si� moich
plec�w.
- A na znalezienie Smoka?
Strzygonia poszarpa� si� za brod�. Nagle us�ysza� g�uchy stuk i j�k. Spod sto�u,
masuj�c g�ow�, wylaz� pacholik. - Ja wiem gdzie poszed�.
Franko�czyk podni�s� ze sto�u n� i przy�o�y� do szyi ch�opaka. - No?! -
Docisn��.
- Co mi po �yciu, kiedy w n�dzy. Zap�a�cie to powiem. - Strzygonia zdj�� z
rzemienia srebrn� grud�. Ch�opak chwyci� zach�annie. Chuchn�� i schowa� pod
pazuch�. - Na Lednic�, do chramu Nijo�y. Bia�ka bliska rozwi�zania, nie ujd�
dalej. Teraz pu��cie.
Strzygonia wygarn�� �ar z kominka. Ch�opak z krzykiem wybieg� z chaty. Suche
zielsko zalegaj�ce pod �cianami zaj�o si� �atwo.
*
Ogie� wystrzeli� ponad strzech�. Roz�wietli� mrok. Strzygonia i Franko�czyk
posuwali si� wzd�u� �ciany domu. Przy drzwiach zostawili po sobie trzy trupy.
Gralonne zakl��, gdy krew jednego ubrudzi�a mu p�aszcz. Zapa� atakuj�cych s�ab�.
Jeszcze pr�bowano dosi�gn�� ich dr�gami. Bez skutku. Po chwili nikt ju� o nich
nie dba�. Wszyscy rzucili si� do studni.
Uciekaj�cy dopadli koni. Osiod�ali szybko dwa m�ode wierzchy. Gralonne by�
bliski omdlenia. Rana na g�owie krwawi�a. Kasztanow�osy chwyci� uprz�� jego
horza. Zostawili za sob� �un� po�aru i wrzeszcz�cych ludzi biegaj�cych z
kub�ami.
Za odje�d�aj�cymi spogl�da�a Jaga. Patrz�c w przysz�o�� widzia�a ich naprzeciw
swojego syna, Jaksy zwanego Smokiem. Blask p�omienia odbija� si� w ich �elaznych
mieczach. Z nieba zlatywa� czarny cie�. Jaga krzykn�a. Widzenie znik�o. Nici
przeznaczenia zaplot�y si� w w�ze�.
III Deszcz zacina� z ukosa. Woda wype�nia�a dziuple. Sp�ywa�a kaskadami po
hubach. Potoki kluczy�y mi�dzy uwi�d�ymi k�pami zi�, kikutami szczwaru i dawno
przejrza�ej rogo�y.
- Na pewno znasz t� drog�? - Gralonne nachyla� si� pod konarami. Chroni�
odzienie przed ubrudzeniem i spogl�da� niepewnie mi�dzy spl�tane krzewy
nurzaj�ce si� w wodzie. Pomi�dzy g�stwin� b�yska�y oczka jezior. Za nic nie m�g�
dostrzec �lad�w szlaku. - �l�zy, Polanie, Gopleani... pozna�em wiele lud�w
waszej mowy, dobrych grod�w. - Ci�gn��. - Ka�dy u was panem, a organizacji brak.
Dr�g ma�o. Handlowa� ci�ko, podr�owa�... Nieszybko do europejskiej wsp�lnoty.
- Podda�stwa. - Mrukn�� Strzygonia. Teraz dra�ni� go franko�ski elegancik.
- Do wiedzy i wiary. Pod cesarsk� opiek�.
- Widzia�em t� przyja��. - Westchn�� Strzygonia. - Nie w smak by�a Wilczanowi z
Obodryt�w - da� gard�o. Dra�ko g�upi, to i dobry. Przez franko�skiego kr�la
posadzony na tron, wszystkie dobra darmo daje. Swoich w niewol� wysy�a.
Zreszt�... z Frankami czy bez, zesz�ej wiosny ma�o pod �wi�cian� leg�.
- By�e�? - o�ywi� si� Gralonne.
- Tak.
- Po kt�rej stronie?
- W�a�ciwej. Przecie� �yj�. - splun�� kasztanow�osy. - Z Sasami i Wieletami.
- Z przekonania?
- Lepiej p�acili. Poza tym, Wieleci dobre wojaki. Wol� z nimi przegra� ni�
przeciw nim wygra�. Znajd� pod ziemi�. Waszych widzia�em po obu stronach...
Franko�czyk pokiwa� g�ow�.
- Polityka. Wiele si� k��bi si� w walce. Krew z krwi, krew przeciw krwi, krew
za krew. Nie wszyscy w cesarstwie kochaj� Karola.
Strzygonia spojrza� na Gralonne mru��c powieki. Ten wyprostowa� si� w siodle.
B�ysn�y mu oczy.
- Co zrobisz kiedy ubijesz Smoka?
- Pojad� po nagrod�.
- We�miesz dziewk�?
- Po co?
Franko�czyk zamy�li� si�. Chwil� trwa�a cisza. - To ja j� wezm�! - Na jego
bladej twarzy zap�on�� rumieniec. Strzygonia wstrzyma� horza. Spojrza� spod
�ci�gni�tych brwi.
- Z chramu na Lednicy nikogo si�� nie wyci�gniesz.
- Ty mi pomo�esz.
- Do czego ci ona... i to jeszcze z bachorem?
- Wezm� j� z bachorem. - Zamy�li� si�. - Powody to moje zmartwienie i d�uga
historia. Za pomoc dobrze zap�ac�.
- To nie kwestia ceny... - �achn�� si� kasztanow�osy.
Gralonne nie naciska�. Zamilk� zupe�nie. Spod brudnego opatrunku raz po raz
wycieka�y kropelki krwi. Ociera� je pospiesznie.
Dzie� by� kr�tki. S�o�ce zasz�o za wierzcho�ki drzew. Jechali jeszcze d�ugo. W
ko�cu Gralonne zacz�� chwia� si� w siodle. Strzygonia podtrzyma� go. Zatrzymali
si� na popas. Nie musieli si� spieszy�.
*
Obudzili si� zmarzni�ci. Zebrali si� szybko. Franko�czyk odszed� na bok.
- Co tak d�ugo?! - spyta� Strzygonia ju� z siod�a.
- Pi�kne widoki! - odrzek� Gralonne ze skraju nasypu. Przed nim grunt uskakiwa�
prawie pionowo ku w�skiej pla�y. Z piaszczystej �ciany zbocza wyrasta�y
korzenie. Nad tafl� jeziora wiesza�y si� mg�y. Z lewej, w dole, szumia� dawno
przejrza�y tatarak. Franko�czyk wpatrywa� si� w dal. W�r�d �my majaczy�y zarysy
wyspy poro�ni�tej przy brzegu drzewami.
Kasztanow�osy pokiwa� g�ow� z politowaniem.
- Rozmarzy�e� si�...
- Nie. Sikam. - Odpar� Gralonne. - O cholera! - Krzykn�� nagle.
- Zmoczy�e� buty?
Franko�czyk przypad� do pnia. Strzygonia ju� by� przy nim. Po drugiej stronie
zatoczki, przecink� wzd�u� brzegu, posuwa� si� oddzia� zbrojnych. Ich kolczugi
odbija�y promienie �witu. Je�d�cy zatrzymali si�. Jeden z nich wskaza� palcem w
kierunku skarpy. Po chwili grupa ruszy�a galopem.
- Na rany Jezu Krysta. - Gralonne dopad� konia. - Ciebie te� nie oszcz�dz�! -
Rzuci� za siebie. Strzygonia chwyci� pasek przy w�dzidle konia Franko�czyka.
- Zaraz! - Zmru�y� brwi. Woln� r�k� po�o�y� na g�owicy miecza. - Czego� tu,
kurwa, nie rozumiem! Najpierw ta rana od potyczki ze Smokiem. Potem dziewka.
Teraz ci... Przecie� to Franko�czyki. Twoje ziomki!
- S� tacy, co nie kochaj� Karola. Pami�tasz? - Gralonne by� przera�ony.
Strzygonia nie puszcza� konia. Ten grzeba� nogami w ziemi. - Powiem Ci.
Przyrzekam! - Blada twarz elegancika �ci�gn�a si� w strachu. Strzygonia
spojrza� mu w oczy. - Tylko nie teraz. B�agam... nie teraz! - Skamla� Gralonne.
- Powiesz. Przypilnuj� tego. - Kasztanow�osy wskoczy� na horza. Spi�li konie w
galop. �cie�ka prowadzi�a na przemian w d� i w g�r�. Poganiane konie r�a�y.
Kopyta �lizga�y si� na mokrych, zgni�ych li�ciach.
Strzygonia spogl�da� za siebie. Goni�cy zmniejszali odleg�o��. Gralonne nie
nad��a�. - Prosz�, nie zostawiaj mnie! - J�kn�� na wp� �wiadomie. - Prosz�!
Strzygonia zakl�� w my�lach. Ze �cigaj�cego zmienia� si� w ofiar�. Nie
odpowiada�a mu ta rola. Zwolni�.
�cie�ka skr�ci�a w las. Znikn�� blask wody po lewej. Wjechali na polan�. Po�r�d
roz�o�ystych d�b�w wznosi�y si� kurhany. W do�ach pomi�dzy nimi biela�y ko�ci.
- Cholernie pi�kne miejsce na umieranie... - sykn�� Strzygonia pod nosem.
Wstrzyma� konia. Za plecami mia� mogi�y.
Po�cig wyjecha� z lasu. By�o ich sze�ciu. Na czo�o wyjecha� ubrany dostatniej w
d�ugim p�aszczu spi�tym pod szyj� ozdobn� klamr�. Materia k�ad�a si� na zadzie
jego siwej klaczy. Podpar� si� pi�ci� pod bok. Krzykn�� w swoim j�zyku.
Gralonne tylko splun��.
- Mo�e ponegocjowa�? - Mrukn�� Strzygonia.
- To negocjuj...
Kasztanow�osy si�gn�� po miecz.
- Nie znam waszej mowy.
- Trzeba uczy� si� j�zyk�w. - Skwitowa� Frank. Te� wyj�� bro�.
Tamci ruszyli niczym b�yskawica. Strzygonia uderzy� horza p�azem po zadzie. Nie
patrzy� na Gralonne. By� na niego w�ciek�y. Wpad� pomi�dzy dw�ch napastnik�w.
Ci�� jednego przez pier�. Ostrze ze�lizgn�o si� po stalowych oczkach kolczugi.
Sam zas�oni� si� z trudem i uchyli� przed ciosem. Zawr�ci�. Spi�� wierzchowca.
Ko� wierzgn��. Kopni�cie zmia�d�y�o twarz przeciwnika. Na jego miejsce pojawi�o
si� trzech. Starli si�. Strzygonia nie mia� miejsca na cios. Zeskoczy� z siod�a.
Kl�kn�� i ci�� po p�cinach. Ko� zary� g�ow� w ziemi�. Kasztanow�osy uderzy�
je�d�ca pod gard�o. G�owa od��czy�a si� od tu�owia. K�tem oka dostrzeg�
nast�pnego. W ostatniej chwili przekozio�kowa� pod nogami jego wierzcha. Ci�ciem
zni�s� je�d�ca z siod�a. Ten j�cza�, ale podnosi� si� z ziemi. Zaatakowa�. Dwa
silne uderzenia omal nie z�ama�y obrony kasztanow�osego. Skr�ci� si� dystans.
Przeciwnicy zwarli si�. Frank rzuci� bro� i momentalnie zacisn�� d�onie na
krtani Strzygoni. Napar� cia�em. Upadli. Mocne d�onie niczym kowalskie c�gi
mia�d�y�y grdyk�. Strzygonia pr�bowa� si� uwolni�. Bezskutecznie. Konno
nadje�d�a� nast�pny. Pochylony, mierzy� sulic� w jego pier�.
- Pieprzone �ycie, pieprzona �mier�! - Sykn�� wojownik trac�c oddech.
W tej samej chwili atakuj�cy zsun�� si� z konia. Z jego oczodo�u stercza�
drzewiec strza�y. W��cznia wbi�a si� obok twarzy Strzygoni. U�cisk na gardle
zel�a�. Kasztanow�osy podci�gn�� nogi. W plecach dusz�cego te� tkwi� be�t.
Strzygonia dobi� go.
*
Mi�dzy nagimi kikutami leszczyn przystan�a sarna. Z g�szczu przygl�da�a si�
polanie, gdzie spokoju kurhan�w strzeg�y d�by o grubych pniach i roz�o�ystych
s�katych konarach. W blasku dnia �yska�y si� ko�ci rzucone w do�y i rozpadliny.
Sarna ruszy�a w stron� gaju. Po dw�ch krokach zamar�a na powr�t. Nagle zerwa�a
si� do ucieczki. Szum wiatru przeci�ty zosta� wizgiem. Be�t przeszed� ponad jej
grzbietem i ob�upuj�c bia�o kropkowan� kor�, wpad� w zaro�la.
Zwierz� znik�o mi�dzy drzewami.
- Ha! To �e� upolowa� mi�sisty krzak wilczyny. -Z zaro�li wyszed� ch�opak z
�ukiem w gar�ci. Jasne, proste w�osy opada�y lu�no na kamizel� z turzego futra.
Na rzemieniach, przy pasie, zwi�zane za skoki wisia�y trzy szaraki. - Nie
martwcie si� ludzie, oto kres m�czarni. Mo�na �re� i chla� ile wola. Kruczek
uwarzy wilczynowego syropu na sraczk�. - Krzykn��.
W�r�d trzasku �amanych ga��zi, z g�stwiny wy�oni� si� drugi. By� szczuplejszy. Z
czarnej czupryny, r�wno przyci�tej nad karkiem wyjmowa� ja�owcowe ig�y. Grubo
tkane giez�o, zwi�zane w pasie sznurem, nosi�o �lady walki z chaszczami.
- Chod�my do �odzi. Barwin ze sk�ry nas poodziera �e�my na noc nie wr�cili. -
Po chwili odnalaz� w krzakach strza��.
- P�jdziemy za �ladem rogaczy. Jak si� postarasz, to mo�e jeszcze jaki pie�
ustrzelisz. Z niego pann� idea� wystrugasz. Nie ruszona b�dzie, na innych nie
spojrzy, nie nawrzeszczy, zawsze ch�tna, nie zbrzydnie na staro��. Jak o ni�
zadbasz nawet li�cie wypu�ci, a jak si� znudzi sp�awisz w jeziorze. - Za�mia�
si�. - W las trzeba chodzi�, �wiczy� a nie g�upie znaki czyta�. Potem w chramie
�eb ci ogol�...
- Ale i czar�w naucz�. - Broni� si� Kruczek.
- Jak chwycisz �ab�, wraz krasn� pann� z niej uczynisz i nie drewnian�... Tak�
tylko Barwin potrafi wyczarowa�.
Kruczek nie wytrzyma�. Rzuci� si� na towarzysza. Potoczyli si� pod korzenie
d�bu. Nagle zamarli. Z g��bi lasu pobieg�y trzaski �amanych ga��zi i t�tent
ko�skich kopyt. Ch�opcy wdrapali si� na szczyt jednego z pag�rk�w. Przypadli do
ziemi i czekali.
Po chwili na ��k� wjecha�o dw�ch je�d�c�w. Jeden z nich mia� g�ow� owini�t�
brudnym p��tnem. S�abo trzyma� si� w siodle. Drugi rozgl�da� si� wok�. Za nimi
z le�nej przecinki wypad�o sze�ciu zbrojnych. Jedni i drudzy przygl�dali si�
sobie chwil�. Potem starli si� w walce.
- Po�aby. - Szepn�� Kruczek.
- Nie. Lepsi! - Odpar� jego towarzysz i na�o�y� strza��. Kruczek zrobi� to
samo.
- Chodzi o �ycie! - Wirgo naci�gn�� ci�ciw�.
- Trafi�. - Kruczek czu� jak pot wyst�puje mu na czo�o. Sp�ywa i piecze w oczy.
Strza�a poszybowa�a z j�kiem. Wesz�a w oko jednego z konnych. Potem szyli a� do
wyczerpania be�t�w.
*
Gralonne le�a� na ziemi. G�ow� opiera� na korzeniu. R�k� obejmowa� brzuch. �y�,
ale przez palce ciek�a krew.
Strzygonia kl�cza� przy Franko�czyku. Patrzy� na dw�ch wyrostk�w z �ukami w
r�kach. Ten z jasnymi w�osami opadaj�cymi na ramiona, by� wy�szy i szeroki w
barkach. Drugi mia� drobn� twarz, prawie dziewcz�c�. Na jego g�owie k��bi�o si�
sitowie czarnych w�os�w. Przyci�te by�y r�wno z ramionami.
- Sk�d wy?!
- Z Lednicy - odezwa� si� m�odszy.
- Ja jestem Wirgo, a on Kruczek - co wida�. - Rzuci� drugi.
- Daleko st�d do k�adki?
- K�adki?
- Na wysp�.
- Panie, zesz�ej wiosny spalona. Bitwa by�a. Gr�d sp�on��...
Strzygonia spojrza� pytaj�co, roz�o�y� r�ce.
- ...Po�aby uciekli nad Gop�o, pod opiek� swojej czarownicy z jeziora. -
Ci�gn�� Wirgo.
- A chram?!
- Obroni� si�. Barwin i inni zakl�ciami tak� burz� rozp�tali. Z Frankami by�
te� jaki� czarownik. Nie zm�g� Niji.
- Jak wygl�da�? - odezwa� si� Gralonne z wysi�kiem podnosz�c g�ow�.
- Ma�y. Karze� prawie. Nosi� czarn�, d�ug� brod�. Mia� kostur z kamieniem.
- Advari! -kaszln�� Gralonne. - Stra�nik pier�cienia... - Z ust posz�a mu krew.
- Wiele b�dziesz mi musia� powiedzie�... - Strzygonia szepn�� ku le��cemu. -
Pom�cie mi go zabra�! - Przywo�a� wyrostk�w. - S� chyba jakie� �odzie?
- Nasza. Tu, niedaleko.
*
- Wy�yje. - Powiedzia�a baba ko�cz�c opatrywanie Franka. W ciemnej izbie
krz�ta�y si� m��dki, pomocnice. Raz po raz zerka�y na siedz�cego opodal,
kasztanow�osego wojownika o ogorza�ej twarzy, wyra�nych rysach i orlim nosie.
U�miecha�y si� i ucieka�y wzrokiem.
- Rany b�d� goi� si� d�ugo. W ci�g� na �bie wda�o si� zaka�enie. - Doda�a
stara. Strzygonia poruszy� si�. Wsta� zza �awy, za kt�r� kaza�a mu siedzie�.
Podszed� bli�ej nieprzytomnego Gralonne. Skrzywi� si� czuj�c smr�d od starych
opatrunk�w.
Rzepicha podnios�a si� z zydla. By�a niska i chuda. Mia�a si�� w szarych oczach,
co kaza�a szanowa� jej zdanie.
- Musi spa�. - Wypchn�a Strzygoni� z chaty.
Na zewn�trz o�lepi�o go s�o�ce. Pierwszy raz od wielu dni przedar�o si� przez
zas�on� chmur. Nie dawa�o ciep�a. W�osy m�czyzny rozwia� zimny, mocny wiatr. Po
chwili jego oczy przywyk�y. Dostrzeg� posta� id�c� od strony nasypu grodu.
Suknia z szarego, lnianego p��tna si�ga�a do ziemi. Na ni� narzucona prosta
barania szuba. Posta� wspiera�a si� na kosturze.
- A wi�c wr�ci�e�... - Kap�an przystan��. Nie by�o w jego oczach rado�ci. Siwe
w�osy powiewa�y na wietrze. W�sy zas�ania�y usta i ��cz�c si� z obfit� brod�
opada�y na pier�. By� niem�ody, ale jego wiek trudno by�oby odgadn��. Strzygonia
zdziwi�o, �e tak niewiele si� zmieni�.
- Dobrze by� w domu. - Wojownik wykrzywi� twarz w pr�bie u�miechu. Inaczej
wyobra�a� sobie spotkanie. Wpatruj�c si� w oczy kap�ana nie potrafi� czu�
nienawi�ci. Chcia� znale�� w nich co� poza oboj�tno�ci�, �lad tego, czego
nie�wiadomie pragn��. Rozczarowa� si�. Zabola�o. Ukry� to nawet przed sob�.
- Tu nigdy nie by� tw�j dom. - Barwin opu�ci� wzrok. - Nawet zanim nie
wzgardzi�e� tym �yciem. Zanim rzuci�e� si� za wojskiem w kompani� innym
p�g��wkom ��dnym krwi...
- A co mia�bym tutaj? - Sykn�� kasztanow�osy rozdra�niony.
- M�dro��.
- Znaki, ksi�gi. To jest m�dro��? - Oczy Strzygoni b�ysn�y w z�o�ci.
- Masz racj�. Wi�cej jej na polu, po�r�d j�k�w zabijanych. Tam znajdziesz
samych my�licieli.
- To prawda o �yciu.
- Ty wiesz tylko, ile kosztuje czyja� krew.
- Na mojej nikomu nie zale�a�o. - Wojownik splun��. - Studiujesz ksi�gi, znasz
mow� kamieni, a jednak nie wiesz jak to jest czu� ci�gle strach, s�ysze� wci��
krzyk... tam, wewn�trz g�owy. - Strzygonia urwa�. Czu� jak krew zaczyna p�on��
mu w �y�ach.
Ich wzrok spotka� si�. Mierzyli si� chwil�. Barwin chcia� co� powiedzie�. Nie
potrafi�.
- Wydaj mi Smoka. - Uci�� Strzygonia.
- Ju� do�� krwi splami�o t� ziemi�.
- Tu, czy gdzie indziej, i tak go zabij�.
- Mo�e tak, mo�e nie...
- Nigdy nie �yczy�e� mi dobrze.
- �ycz� dziecku Smoka, aby zna�o ojca. �eby wiedzia�o z czyjej jest krwi. -
Odpar� Barwin z naciskiem.
- Kto wie, mo�e w moich �y�ach p�ynie twoja...
- Twoja matka mia�a tylu kochank�w, �e nie rozpozna�a ojca.
- By�e� jednym z nich. Kocha�e� j� i nienawidzi�e�. Nie umia�e� da� jej nic
cennego. - Strzygonia chcia� ugodzi� kap�ana. Tak, jak sam czu� si� zraniony. Na
chwil� zapad�a cisza. Tylko wiatr j�cza� po�r�d nagich konar�w, nad ich g�owami.
Barwin westchn��. M�wi� szeptem.
- By�a zwyk�� dziewk�, jakich wiele ci�gnie za wojskiem. Dawa�a si� ka�demu,
kto spoi� j� gorza�k�. -Zagryz� wargi. Wiedzia�, �e k�amstwo by�oby gorsze.
- By�a taka, bo z�ama�e� jej serce. Zabi�e� j�... wtedy, na polu bitwy.
Odebra�e� por�d. Nie by�e� pewien, czy aby nie jestem twoim synem. Ona nie by�a
ju� do niczego potrzebna. Da�e� jej umrze�!
- Nie mog�em jej pom�c.
- By�e� Uzdrowicielem! Zreszt�, zabi�e� j� du�o wcze�niej. Odrzuci�e� jej
mi�o�� dla fikcji.
- Mog�a przyj�� tu ze mn�.
- I by� jedn� z kap�a�skich na�o�nic! - Przerwa� Strzygonia. - A jednak czu�e�
si� winny. Zabra�e� mnie. Pr�bowa�e� wpoi� te k�amstwa o wy�nionej mi�o�ci,
pokorze bliskiej zniewoleniu. Po to, aby potem m�g� skrzywdzi� mnie ka�dy.
M�czy�e� si� patrz�c na mnie. By�em twoim wyrzutem sumienia. Kar� za wszystkie
grzechy. Za grzech najwy�szy. Za odrzucenie mi�o�ci. Za upadek mojej matki.
- Tak niewiele wiesz...
- Nienawidzi�e� mnie... tak mocno, jak bardzo kocha�e� moj� matk�. I oto
jestem. Oto ja - twoja kara za grzechy, Barwinie.
- A jak ty zap�acisz za swoje? Zabijasz, a krew wymaga innej krwi, bez ko�ca...
- P�ac� ca�y czas. Skaza�e� mnie na to. G��boka musi by� rana, aby cz�owiek
chcia� zosta� wojownikiem. Zaszczepi�e� we mnie ten krzyk i z�o��. To tw�j dar,
Strzyga kt�r� zbudzi�e�.
Kap�an przetar� twarz r�k�. Zgarbi� si�. Zmala�. Wspar� si� na kosturze. Zapad�a
cisza.
- Zabij� Smoka. Kiedy� wr�c� zabi� i ciebie. - W g�osie kasztanow�osego by�a
si�a. Zawsze tak bardzo obawia� si�, �e nie znajdzie w Barwinie �ladu mi�o�ci.
Pragn�� jej. Nie znalaz�. Zrzuci� z siebie ci�ar.
- Jedno �ycie jeste� mi winien - szepn�� kap�an. - Teraz wiem na pewno. Ucz�c
ci� straci�em zbyt du�o czasu, aby nie ��da� rekompensaty. Nie rozumiesz uczu�,
wi�c traktuj to jak zwyk�y handel...
- Nie spotka�em jeszcze nikogo, - przerwa� wojownik - kogo nienawidzi�bym tak
mocno.
- Opu�� wysp�. Nie wracaj tu wi�cej. Jeste� g�upcem. Nigdy nie zrozumiesz ile
trzeba by�o mi�o�ci aby da� ci dar. -W oczach kap�ana zal�ni�y ogniki.
- Nie chc� twojej go�ciny, ale odejd� kiedy zabij� Smoka!
Barwin westchn��. Strzygonia zakr�ci� si� na pi�cie. Ruszy� szybkim krokiem. Po
chwili patrzy� na fale uderzaj�ce o burt� d�ubanki. My�li k��bi�y si� w jego
g�owie.
Gdy ��d� przybi�a, wyszed� na brzeg. Nie patrzy� w stron� wyspy. Min�� chaty, w
kt�rych zwykle zamieszkiwali pielgrzymi, ranni, bezdomni lub chorzy. Za ostatni�
rozci�ga� si� w�ski pas traw i niskich zaro�li. Dalej wyrasta�a �ciana lasu.
Kasztanow�osy szed� �cie�k� w stron� drzew.
- Szuka�e� mnie?! - Us�ysza�. W zamy�leniu nie dojrza� m�czyzny siedz�cego na
g�azie pod lasem. Stan��. Wydoby� miecz.
- Zar�niesz mnie jak barana? -u�miechn�� si� tamten. - Nie mam broni.
Smok wsta� i roz�o�y� r�ce. Podszed� bli�ej. Strzygonia opu�ci� ostrze. Kr�cone,
rude w�osy na g�owie i brodzie Jaksy wygl�da�y jak ogie�. Twarz obsypana piegami
poznaczona by�a bliznami. Spod ry�ych brwi wygl�da�y chabrowe oczy. Nie pasowa�y
do reszty.
- Szuka�e� mnie. Znalaz�e�.
- Bierz bro� i bij si�! - Strzygonia splun��. Po rozmowie z Barwinem by� w
kiepskim nastroju. Chcia� zapomnie� o wszystkim, na t� kr�tk� chwil� kiedy
wygasa �wiadomo�� i budzi si� zwierz�.
- To nie takie proste. -zakaszla� Smok. Na ustach zosta�y kropelki krwi. Szybko
otar� je d�oni�.
- Stawaj psie! - �ci�gn�� brwi kasztanow�osy.
- Wiele si� zmieni�o. Dla mnie... nawet dla ciebie. Wplot�e� sw�j los w t�
histori�, obaj wpletli�my. Czy Gralonne opowiedzia� ci, dlaczego za mn� je�dzi?
To bardzo ciekawe...
- Wyrze�bi�e� dziewce bachora. Pewnie niejeden za tob� ruszy�. Pieni�dze nie
�mierdz�.
Smok zapl�t� r�ce. - Nie ja jestem ojcem. W tym w�a�nie problem... - Spowa�nia�.
Zani�s� si� od kaszlu. - Chocia� j� kocham. -Jego g�os za�ama� si�. - Nie wa�ne.
- Doda� ciszej. Podni�s� wzrok. W wyrazie oczu nie by�o strachu. - Dam ci pole.
Zaraz po rozwi�zaniu. Wtedy moja misja dobiegnie ko�ca. - Splun��. Kropelki krwi
zosta�y mu na ustach. Nie czeka� a� Strzygonia odpowie. Odwr�ci� si� plecami.
Stan�� na chwil� jakby czekaj�c na cios.
- Jednak czego� ci� Barwin nauczy�. - Odszed� w stron� brzegu.
IV Pierwszy �nieg spad� na zmarzni�t� ziemi�. Wiatr rozwiewa� rzadkie, lec�ce z
nieba p�atki. Z j�kiem wdziera� si� pomi�dzy przerwy w belkach chaty. Sadyba
nosi�a �lady po�aru.
Wewn�trz, w palenisku skaka�y iskry. Roz�wietla�y nocny mrok. Strzygonia
siedzia� przy ogniu. Na plecy narzucony mia� koc. Wyci�gn�� r�ce w stron�
p�omieni. Chwil� grza� si�. W ko�cu si�gn�� pod nakrycie. Wyj�� worek z ko�lej
sk�ry. Poci�gn�� i chuchn��. Poda� buk�ak Frankowi.
Gralonne zach�ysn�� si�. Moc trunku wycisn�a mu �zy. Min�a ju� pe�nia od czasu
kiedy przyby� na wysp� i ksi�yc zbli�a� si� do nowiu. Pod okiem starej Rzepichy
wr�ci� prawie do si�.
- Winienem ci �ycie. - Popi� gorza�ki. - Zap�ac�...
- Jeste� mi winien odpowiedzi na kilka pyta�... - rzek� Strzygonia
rozdra�niony. Wiele ich up�yn�o ju� od przybycia nad jezioro. Z czasem
przesta�y zajmowa� go �wiczenia z Wirgo, g�enie si� ze s�u�ebnymi dziewkami z
chramu i czekanie na Smoka. Coraz wi�cej w�tpliwo�ci rodzi�o si� w jego g�owie.
- Ta historia nie dotyczy ciebie. - Gralonne nie doko�czy�. Kasztanow�osy
cisn�� ze z�o�ci� polano w ognisko. Wok� posypa�y si� skry.
- Dwa razy ratowa�em ci rzy�. Ma�o nie straci�em swojej i m�wisz, �e mnie to
nie dotyczy?! - Po�o�y� d�o� na mieczu. - A gdybym ci� zabi�, tu i teraz, to
by�aby moja historia?
- Nie zrobisz...
- Zabija�em z lichszych powod�w.
Gralonne poblad�. Poci�gn�� jeszcze gorza�ki. - Jest zadanie... - J�ka� si�.
Strzygonia wiedzia�, �e b�dzie k�ama�. - ...kt�re musz� wykona�... Wiesz o
naszej wierze?
- Uboga wiara. W jednego boga...
- B�g mia� syna, Jeshua Ha Nocri. Zgin��...
- Syna Boga?! Nasi s� nie�miertelni.
- Ale zmartwychwsta�. Niekt�rzy m�wi�, �e odszed� do Nieba, do swojego ojca...
Inni, �e za�o�y� rodzin�. Mia� dzieci. One czyni�y cuda. Wielu by�o kr�lami. -
Zawiesi� g�os. Strzygonia spogl�da� na Franko�czyka spode �ba. - Jednym z nich
by� Merowech. - Ci�gn�� elegancik. - Wielki wojownik. Jego wnuk, Chlodwig sta�
si� kr�lem Frank�w. Zjednoczy� ich. Po �mierci Chlodwiga kr�lestwo Merowing�w
podzielono mi�dzy czterech jego syn�w. Ostatni z dynastii, Childeryk, zosta�
podst�pnie odsuni�ty od w�adzy przez majordoma Pepina i papie�a, kt�remu nie na
r�k� by�o istnienie innych namiestnik�w Boga ni� on sam. Pepin da� pocz�tek
nowej dynastii. Karolingowie wymordowali dziedzic�w krwi Merowecha. Ocala�a
jedna Alda. - Przerwa�. Chwil� waha� si�, ale zacz�� m�wi� dalej. - Po�lubi� j�
Saxo von Kostryn. Kobiety przenosz� krew, ale dziedzictwo przechodzi tylko na
syna. Jedyne dziecko Aldy, to Hilda, kt�r� uprowadzi� Smok. Hilda jest
brzemienna. Nosi w sobie �wi�t�, kr�lewsk� krew - sang real, zwan� Graalem.
- Nie s�ysza�em. - Strzygonia zastanowi� si�. - Nic mi do Hildy.
Gralonne pokiwa� g�ow� z zadowoleniem. - Mi te�. Musz� chroni� jej dziecko -
syna. Krew z krwi Boga.
- I dlatego mia�e� zgin��?!
- Nic nie rozumiesz. - Gralonne zirytowa� si�. - Ta krew, to w�adza. To kr�l
kr�l�w. Nie pojmujesz jak wielu nie na r�k� by�oby jego istnienie, jak wielu
chcia�oby wykorzysta� je dla w�asnych cel�w. Jeste�my tylko ma�ymi pionkami na
szachownicy przeznaczenia.
- Wierz� w z�oto, kt�re dostan� od ciebie w zamian za �ycie dzieciaka. Nie
wierz� w przeznaczenie. - Strzygonia pog�adzi� p�az miecza. Spojrza� na Franka.
Ten uciek� wzrokiem.
- Nie obiecywa�em...
- W�a�nie obieca�e�! To tak�e rekompensata za twoje, nic nie warte �ycie.
- W przeznaczenie te� b�dziesz musia� uwierzy� -z trudem prze�kn�� �lin�
Franko�czyk i ucich�. Nagle z zewn�trz doszed� wrzask.
Strzygonia poderwa� si�. Wyj�� spod koca nagi miecz. Ruszy� ku drzwiom. Za nim
bieg� Gralonne. Chwyci� sztylet zatkni�ty za pas. Z�o�y� si� do pchni�cia ale
zrezygnowa�.
Z mroku, spo�r�d drzew wypad� cz�owiek. Dysza� ci�ko.
- Co si� sta�o? - Strzygonia pozna� Wirgo. - Dzisiaj nie �wiczymy. - Parskn��.
Zanim zamkn�� drzwi, Wirgo odetchn�� g��boko i powiedzia�. - Hilda rodzi.
W�skie szparki oczu Gralonne rozszerzy�y si� nagle. Schowa� n� w fa�dy
p�aszcza. Bez s�owa, nie zwa�aj�c na os�abienie, wypad� z chaty. Strzygonia
pokiwa� g�ow�. Poczu� �ywiej kr���c� krew. - Jeszcze dzi� zginiesz Smoku. -
Szepn�� k�ad�c d�o� na r�koje�ci miecza.
*
Gwiazdy mruga�y na wieczornym niebie. Od wschodu nadci�ga�y ci�kie chmury.
Zawieszony w ciemno�ci miesi�c dochodzi� do nowiu. Naraz, na kr�tk�, chwil�
czarny kszta�t przes�oni� jego w�ski sierp. Strzygonia poczu� niepok�j.
Stworzenie uderzy�o sk�rzastymi skrzyd�ami i przemkn�o nad wysp�. W chramie
zacz�y w�ciekle ujada� psy. Po chwili wszystko by�o jak wcze�niej.
*
�wiat�o �uczyw pulsowa�o w rytm podmuch�w przeci�gu. Pochodnie zatkni�te w
kunach pali�y si� czerwonym ogniem. Na szerokiej �awie po�rodku izby le�a�a
kobieta. Oddycha�a g�o�no i wy�a z b�lu. Rzepicha sta�a u jej n�g. Wydawa�a
komendy. Krzycza�a na pomocnice. Te biega�y z kub�ami podgrzanej wody. Inne
dziewki przytrzymywa�y nogi rodz�cej. W pomieszczeniu byli trzej m�czy�ni.
Barwin rozpostar� d�onie nad g�ow� le��cej. Monotonnie recytowa� s�owa modlitwy.
Jego r�ce przytrzymywa� Kruczek. Ch�opak by� przej�ty i p�przytomny. Smok
przypad� u wezg�owia. Trzyma� Hild� za r�k�. Z przera�eniem i fascynacj� patrzy�
jak kobieta zaciska z�by i spina twarz niczym wilczyca. Ociera� jej pot z czo�a.
Nie czu� jak jej paznokcie rw� sk�r� jego d�oni.
- Przyj! - Krzycza�a raz po raz Rzepicha. G�o�no oddycha�a wraz z rodz�c�.
Palcami rozszerza�a �ono.
- Teraz! - Wrzasn�a nagle. - Teraz! Mocno! - Skuli�a si�. Nachyli�a nad
przyrodzeniem. Smok poczu� mrowienie. Zakr�ci�o mu si� w g�owie. �y�y nabrzmia�y
mu od pulsuj�cej w�ciekle krwi. W�osy podnios�y si� na ca�ym ciele. Fascynacja
przesz�a w eufori�.
- Jest... jest. - Szepn�a Rzepicha. Us�yszeli j� wszyscy. Hilda zacz�a �ka�.
Po chwili rozp�aka�o si� dziecko. Pomocnice otar�y je i poda�y matce. Smok upad�
na kolana. P�aka�. Po chwili wr�ci�a mu przytomno��. Westchn�� z �alem. Nie m�g�
ucieszy� si� t� chwil�.
*
- Jest! - Krzykn�� Gralonne. Jego blada zwykle twarz, p�on�a. Skronia
pulsowa�y. Oczy zasz�y czerwieni�. - Syn, syn... - Szepta� w k�ko. Ruszy� do
drzwi chaty. Zanim doszed�, otworzy�y si� na o�cie�. Sta� w nich Smok.
- Nie przejdziesz. - Sykn��. Zakaszla� w pie��. Na ustach zosta�y kropelki
krwi.
- Oddaj dziecko! - Franko�czyk przes�oni� oczy. Blask z izby o�lepia� go.
- Musi wype�ni� si� jego przeznaczenie.
- Jestem jego cz�ci�... - Jaksa uni�s� miecz. Na ostrzu zagra�y ogniste
refleksy.
- Chcesz mi przeszkodzi�?! Wezm� ch�opaka i daruj� ci� zdrowiem. Co ci�
obchodzi ta dziwka, Hilda?!
Smok westchn�� i podni�s� wzrok. - Kocham j�. Kocham ich oboje.
- Ty? - Gralonne spojrza� zdziwiony. - Ty wiesz co to mi�o��... najemniku? -
Roze�mia� si� szyderczo. Si�gn�� r�k� do pasa. Odwi�za� kies�. Zabrz�cza�y
monety. - We� i odejd�. Jeszcze masz szans�. - Wyci�gn�� d�o�. W drugiej,
skrytej pod p�aszczem, trzyma� sztylet.
- Nic nie rozumiesz. - Smok wyszed� przed pr�g.
- To i tak za wiele za �ycie Hildy, mojej kochanej siostrzenicy, c�ry tej suki
Aldy. Ale je�li gardzisz... - Gralonne odwr�ci� si�. W mroku dostrzeg�
Strzygoni�. Wojownik sta� kilka krok�w dalej.
- Zabij go teraz! - Franko�czyk rzuci� worek w stron� kasztanow�osego. - To
ponad nagrod� jaka czeka ci� u Saxo von Kostryna, ponad umow�, kt�r� mi
wm�wi�e�. To cena �ycia b�karta, Pierwszej Krwi. Zap�ata za twoj� rol� w tej
ba�ni. - Krzykn�� Gralonne.
Strzygonia chwyci� kies�. Zawaha� si�. Z�oto ci��y�o przyjemnie. Podszed� wolno
do Franko�czyka. - Twoja siostrzenica, powiadasz, Hilda?! - Wa�y� z�oto w r�ce.
- Widzisz, znowu czego� nie rozumiem... A kiedy czego� nie rozumiem, wpadam w
z�o��... - Splun��. - ...jak ka�dy prostak. Ponadto nie cierpi� �garzy,
szczeg�lnie franko�skich zdechlak�w! Jestem zab�jc�... ale sam ustalam jak i
kiedy zar�n� ofiar�.
Frank przez chwil� sta� zaskoczony. Potem b�yskawicznie wyj�� miecz. Strzygonia
przyj�� postaw�. Gralonne natar� jednak na Smoka. Ten uchyli� si� w ostatniej
chwili. Przekozio�kowa�. Wstaj�c, wyj�� bro�. Stal uderzy�a o stal. Spi�li si� w
zwarciu.
- Warto ci gin�� za cudzego b�karta?! -Sykn�� Gralonne w twarz ry�emu.
- Wiem, �e nie ja jestem ojcem.
- Nienawidz� Hildy, mojej g�upiej siostrzenicy... - Frank u�miechn�� si�
nie�adnie. - ...ale jej cia�o by�o takie s�odkie. - Smok podni�s� na niego
chabrowe oczy. Gralonne ci�gn�� z szyderczym wyrazem. - By�a taka uleg�a, kiedy
j� gwa�ci�em. Co noc! I oto jest dziecko. Czysta krew! Moja krew. - Smok
polu�ni� uchwyt. Gralonne momentalnie wybi� mu bro�. Podni�s� miecz do jego
gard�a. - Nie powiedzia�a ci... Mo�e spodoba�o si� jej. Liczy�a na wi�cej. Ty
si� tego nie dowiesz. Dobranoc. - Przeci�gn�� ostrzem. Zgrzytn�a stal.
Strzygonia odepchn�� Franko�czyka. Gralonne spojrza� zaskoczony.
- Pro� swojego Boga o zmi�owanie. Tw�j czas si� wype�ni�. - Szepn��
kasztanow�osy.
- Jeste� �a�osny. B��dzisz jak �lepiec i nigdy nie poznasz prawdy. - Gralonne
chwyci� d�oni� g�owni� miecza Strzygoni. Nim ten zd��y� pchn��, Frank krzykn��.
- Advari! - Imi� rozbrzmia�o w ciszy nocy.
Uderzy� wiatr. Na bezchmurnym niebie cie� przes�oni� w�ski sierp ksi�yca. W
kr�g, na wa�ach grodu zap�on�y ognie. Na nasypie pokaza�y si� sylwetki z
pochodniami w d�oniach.
- Franko�czyki! - Krzykn�� przera�ony Wirgo. W tej samej chwili z chaty wy