5328
Szczegóły |
Tytuł |
5328 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5328 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5328 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5328 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARCIN OSIKOWICZ-WOLFF
Car ne vale
- Aglie, Aglie.
Wo�anie odbija�o si� od przegni�ych �cian i czarnego
lustra wody, przenika�o sine, gru�licze opary unosz�ce si�
znad kana��w. Echo przebiega�o pod mostami i wydostawa�o na
lagun�.
- Aglie, Aglie.
G�os by� monotonny, �piewny i bolesny. Nie dotyka�
nikogo z przechodni�w, op�ywa� sparszywia�ego kundla
cierpliwie grzebi�cego w wilgotnych �mieciach. Nie s�yszeli
go sprzedawcy ryb, w �wietle kagank�w pakuj�cy na �odzie
resztki towaru. Uderza� we mnie. W czubku mojej czaszki
tkwi� wkr�cony od �rodka stalowy haczyk. Drugi - taki sam -
tkwi� w ko�ci ogonowej. Pomi�dzy nimi naci�gni�ta by�a
miedziana struna i to ona dr�a�a, za ka�dym razem rani�c
wszystkie organy.
- Aglie, Aglie.
G�os mojej matki.
Bulwarem przebieg�a grupa ludzi w bia�ych, batystowych
maskach i czarnych kapeluszach. Pod r�wnie czarnymi
p�aszczami pobrz�kiwa�y sztylety. Niekt�rzy nie�li
pochodnie. Znikn�li w zau�ku i wtedy dopiero podnios�em si�
z ziemi.
Sprzedawca ostryg rzuci� mi ciekawe spojrzenie.
- Nie widzia�em, kto ci to zrobi�. Nie b�d� �wiadkiem.
Dotkn��em skroni.
- Masz, przemyj ran�.
Poda� mi butelk� samogonu, kt�ry wszyscy handlarze rybami
p�dz� nie wiadomo z czego i pij� niczym grapp�. Zrobi�em,
jak m�wi�.
- Za miesi�c nie b�dziesz pami�ta�. Id� do domu. Nie
b�d� �wiadkiem.
�mia� si�.
Dzwon na Campanili wybi� do�y kolejn� godzin�.
- Dlaczego mnie wo�a�a�?
Le�a�em w �wie�ej po�cieli, umyty i opatrzony. Matka w
kuchni przygotowywa�a ros� z m�odej, zdrowej kury. �wiat�o
znad sto�u wpe�ga�o na moje nogi przez zas�on� z pask�w
aksamitu.
- Matko?
- Nie wo�a�am. To musia�a by� inna matka innego Aglie.
Odwr�ci�em g�ow� w stron� okna, ale okiennice by�y
zamkni�te. Zamkn��em oczy, ws�uchuj�c si� w g�osy na
podw�rku i postukiwanie naczy�. By�o tak dobrze.
Drzwi sklepu sukienniczego pana Pigafetty przy Ruga di
Speciali by�y ju� otwarte. Pod�oga wewn�trz zamieciona, bele
pouk�adane na ladzie w zwyczajnym porz�dku. Pan Pigafetta
zasapany przysiad� na krze�le w oczekiwaniu pierwszego
klienta.
- Jak si� masz, Aglie, drogi ch�opcze. Napijesz si� kawy?
Mo�e bia�� bu�eczk� z mozarell�? - szydzi�, a jego twarz
by�a czerwona. - Wiesz, kt�ra godzina? Sam musia�em nosi� te
bele! Nie my�la�e�, �e to mnie zabija?
- Chcia�em prosi� pana o wolne dni.
Pryncypa� a� sapn��.
- Wykluczone!
- B�d� pracowa� jeszcze tylko dzisiaj.
- �askawco!
- Wr�c� do pracy, kiedy sytuacja si� wyklaruje.
Pan Pigafetta bez s�owa wyszed� na zaplecze.
Dzwon przebrzmia� wyznaczaj�c jedenast�, kiedy wszed�
p�atnerz Vasaletti, rysuj�c pod�og� podkutymi butami.
- Kupi�em u was cztery metry b��kitnego jedwabiu.
- Tak, czy�by nie by� pan zadowolony?
Spojrza� na mnie badawczo i mi�nie na karku napi�y mu
si�, prawie rozrywaj�c ciasno zapi�ty ko�nierzyk.
- Zadowolony... he, he - pogrozi� upier�cienionym palcem.
- Chytrusek z ciebie. Wiem, co masz na my�li. Chc� jeszcze
sze�� metr�w.
- Co� jeszcze?
Nie odpowiedzia�. Wychodz�c z paczk� odwr�ci� si� w
drzwiach.
- Nie interesuj si� - powiedzia�.
- Chcia�am kupi� materia� na sukni�. Czerwon�.
B�yszcz�c�. Tak�, jak ma kelnerka w Al Pescatore. Ile to
b�dzie?
- Jeste� praczk�?
Schowa�a r�ce za siebie, ale za p�no.
- I co z tego.
- Nic. To jest materia�, z jakiego Adela z La Pescatore
uszy�a sobie sukni�. At�as o bardzo niezwyk�ym splocie
w�tkowym pi�cionitkowym. Masz w�skie biodra, wi�c wystarczy
dwa i p� �okcia po czterdzie�ci siedem, czyli...
- Sto siedemna�cie i p� - powiedzia�a.
Spojrza�em na ni� inaczej. By�a drobna, ale wystarczaj�co
silna, r�ce szybko si� zagoj� i prawie nie b�dzie zna�.
- Od jutra b�dziesz pracowa� tutaj. Za mnie.
- Co? - cofn�a si� o krok, gotowa do ucieczki.
- B�dziesz sprzedawa� materia�y bogatym damom i
politykom. Pan Pigafetta nie bije, a w niedziele b�dziesz
je�� kr�lika u niego w domu.
Rozp�aka�a si�.
- Sp�jrz na moje r�ce.
- Zap�ac� doktorowi Paolo. Zna si� na chorej sk�rze.
Potrafi te� zrobi� ze srebra sztuczne paznokcie, dop�ki nie
wyrosn� ci w�asne.
- Uwa�aj na siebie - powiedzia� pan Pigafetta wieczorem.
- Kontaktowa�em si� z innymi kupcami. Wiele os�b kupuje
czerwony, zielony, czarny i b��kitny jedwab. P�atnerz
Vasaletti nie tylko b��kitny, a inni wi�cej ni� p�atnerz.
Rozumiesz?
Skin��em g�ow�.
Dzwon na Campanili bije dla do�y co godzin�. Jeden z
miejscowych poet�w nazwa� to "Wielkim Odliczaniem".
- Sp�jrz - powiedzia�a matka - pewien cz�owiek zapisa� to
dla mnie.
Siedzia�a przy piecu, wrzucaj�c w ogie� stare papiery.
Wzi��em ��t� kartk�.
- To fragment komiksu. Topornik o nagim torsie, w he�mie
z rogami, stoj�cy na szczycie g�ry. Nie znam.
Niecierpliwie przekr�ci�a stronic�.
- Z drugiej strony!
- To po niemiecku.
- Oczywi�cie - wzruszy�a ramionami. - Przet�umacz� ci.
Kiedy si� zakochasz
Nie b�dziesz m�g� pi� ani je��.
Twoje oczy b�d� �wieci� w ciemno�ci
Zwabia� nocne owady.
W �o��dku zamieszka g�odny szczur.
W�osy zaczn� strzela� iskrami
Przyci�ga� kurz jak bursztyn.
Wi�c si� zakochaj, hej!
- Co to jest "bursztyn"?
- Nie wiem. To piosenka rybak�w z P�nocy. A ten
m�czyzna wyni�s� si�, zanim zd��y�am zapyta�.
Wieczorem przyszed� pos�aniec i przypomnia� mi s�owa
zobowi�zania. Zabra�em m�j sztylet i poszed�em za nim. Po
drodze dosta�em fioletowy we�niany p�aszcz z kapturem,
lakierowan� papierow� mask� tego samego koloru, a tak�e
rapier, kt�ry okaza� si� t�py i zardzewia�y. W tajnej sali
gildii kupc�w b�awatnych do��czy�em do reszty identycznie
ubranych postaci. By�o nas trzydziestu sze�ciu. Cho�
niew�tpliwie by� to przypadek, wielu �artowa�o sobie z tej
liczby. Poszli�my za dow�dc� - kupcem Lungo z Calle del
Lion. Wsiedli�my do czterech �odzi i u�o�yli�my si� na dnie,
a potem przysypano nas sianem. P�yn�li�my w ciszy i
ciemno�ciach. Wio�larze dla niepoznaki �miali si� i �piewali
wulgarne kuplety o pewnej kobiecie z Werony. W ko�cu dano
nam znak i mogli�my si� podnie��. By� to w�ziutki kanalik i
nie mog�em rozpozna� miejsca, nie by�o bowiem wida� wie� ani
most�w. Wychodzili�my w�r�d szeptanych przekle�stw i
cichych potkni�� wprost do bramy z bia�ego marmuru. W sieni
dow�dca wydawa� rozkazy. Przez bram� wychodzi�o si� na
uliczk�, przy kt�rej sta�a ta kamienica z jasnego kamienia.
Dwaj kusznicy wyle�li na dach naprzeciwko, dziesi�ciu posz�o
do tylnego wyj�cia, dziesi�ciu na dach, a reszta - w tym i
ja - czai�a si� w bramie. Ju� wcze�niej przywieziono tam
osiemnasto�okciowy stempel, kt�ry mia� s�u�y� jako taran.
Stali�my po obu jego stronach przygi�ci, z ko�cami liny
ciasno owini�tymi na spoconych d�oniach.
- I ju� - powiedzia� Lungo, kiedy doszed� nas d�wi�k
dzwonu.
Poderwali�my stempel i ruszyli�my biegiem przez ulic�.
Pot�ny huk musia� poderwa� do lotu wszystkie go��bie w
dzielnicy. Drzwi wpad�y do �rodka, a my za nimi, puszczaj�c
liny i dobywaj�c broni. Dwaj stra�nicy, kt�rzy przysn�li
zaraz za drzwiami na taboretach zostali przywaleni i
stratowani. Bieg�em jako trzeci za dow�dc� i jeszcze jednym
zakapturzonym. Za nami dysz�c t�oczyli si� nast�pni. Dow�dca
zna� drog� i p�dzili�my najpierw korytarzem, potem po
schodach na g�r�, nie napotykaj�c oporu. Zauwa�y�em tylko
jedn� posta� w bieli�nie i �ci��em jej g�ow�, nawet nie
zwalniaj�c. Jasny ksi�yc by� naszym sprzymierze�cem. Na
pi�trze dow�dca pobieg� w kierunku drzwi, wkopa� je do
wewn�trz i pad� trzymaj�c si� za szyj�. Krew pulsuj�cym
strumieniem sika�a na jego p�aszcz. Ze �rodka z krzykiem
wysypa�a si� gromada m�czyzn w szlafmycach i z broni�. Na
szcz�cie, wi�kszo�� z nich mia�a pa�ki, a tylko nieliczni
no�e i rapiery. Zgin�li wszyscy. Dw�ch naszych pad�o od
no�y, jeden od ciosu pa�k� w nos.
Na dole by�a drukarnia. Przy prasie le�a�a pryzma r�wno
przyci�tych, �wie�o zadrukowanych stronic. Si�gn��em po
jedn� z nich. M�czyzna jad�cy na o�le, witany przez t�um
rzucaj�cy na drog� p�aszcze i �wie�e ga��zki. Zgin�li przez
ten komiks.
Wszed� cz�owiek przepasany zakrwawion� szarf� dow�dcy,
odebra� mi pochodni� i mocno popchn�� do wyj�cia. Widzia�em,
jak oblewa papier oliw� i rzuca pochodni� na stos.
Nast�pny dzie� sp�dzi�em bezczynnie, le��c w zaciemnionym
pokoju z mokr� tkanin� na twarzy. Nas�uchiwa�em odg�os�w na
zewn�trz, got�w do natychmiastowej ucieczki, gdyby przyszli
po mnie towarzysze zabitych. Nic takiego jednak nie
nast�pi�o. Matka przynios�a wie�ci z targu. Sp�on�� dom
drukarza Ruffio, ale ludzie przyj�li to oboj�tnie.
Wypytywa�em j� o nastroje, ale nie potrafi�a odpowiedzie�.
- Targ to targ - powiedzia�a.
Wieczorem spotka�em si� w tawernie z kilkoma
przyjaci�mi. Byli w�r�d nich ludzie mojego zawodu, ale nie
zdradzili si� s�owem, czy tak�e brali udzia� w nocnej rzezi.
Pili�my zesz�oroczne prosecco. Szynkarz z jakiego� powodu
bardzo zadowolony obni�y� cen� - nie dowiedzieli�my si�
dlaczego. By�o jeszcze przed p�noc�, kiedy do naszego sto�u
podszed� bladolicy ch�opiec - ucze� rze�nicki i po�o�y�
przed Aleksandrem Perrugio po�ow� salami a� zielonego od
zi�, po czym wyszed�. Aleksander zesztywnia�, chocia�
pr�bowa� zachowa� pozory dobrego humoru. Przesta� jednak pi�
i siedzia� milcz�cy. W ko�cu po�egna� si� zdawkowo.
Zrozumia�em, jak wszyscy przy stole, �e i od niego kto�
wymaga wype�niania przyrzecze�. Niekt�rzy z nas poczuli si�
nieswojo. Godzin� - mo�e dwie - p�niej zostali�my tylko w
czw�rk�. Wtedy przysiad� si� oczyszczacz kana��w imieniem
Pellagio, z kt�rym przyja�nili�my si� dla jego niezwyk�ych
opowie�ci (typowych dla ludzi, kt�rzy widz� wszystko od
do�u), ale kt�rego wszyscy starali�my si� mie� od
zawietrznej. Po chwili oboj�tnej zdawa�oby si� rozmowy,
wr�czy� mi rulon tak, �eby inni tego nie widzieli. Chcia�em
zapyta�, dlaczego post�puje tak dziwacznie, ale spojrzeniem
nakaza� mi milczenie. By go uspokoi�, wcisn��em zwitek za
pasek spodni i pi�em dalej, a� do wyczerpania dzban�w i
cierpliwo�ci szynkarza.
Rulon wypad�, kiedy zdejmowa�em spodnie. Lampka dawa�a
s�abe �wiat�o, a moja g�owa pragn�a tylko worka g�siego
puchu. Mimo to rozwin��em go. Podarek Pellagia okaza� si�
cienk� ksi��eczk� z najgorszego gatunku papieru. By�a to
rysunkowa historia o niewolniku imieniem Spartakus, kt�ry
zorganizowa� bunt w Italii i zosta� za to ukrzy�owany.
Opowie�� odnosi�a si� chyba do przesz�o�ci, poniewa� nie
by�y mi znane imiona postaci w niej wyst�puj�cych. By� mo�e
by�a fikcyjna, bo takie te� si� ostatnio pojawiaj�.
Zasn��em.
Nast�pnego dnia dowiedzia�em si� od matki o bitwie dw�ch
zamaskowanych grup. Cz�onkowie jednej nosili szkar�atne
kostiumy i bia�e maski. Ich przeciwnicy mieli granatowe
p�aszcze, zielone kapelusze przyozdobione kogucimi pi�rami i
pomalowane na czarno twarze tak, �e nie mo�na by�o rozpozna�
rys�w. Zdarzenie mia�o miejsce tu� przed �witem, wynik
starcia nie by� jasny. Obydwie strony uprz�tn�y cia�a
swoich zabitych. Przypomnia�em sobie wypadki dnia
poprzedniego i zadr�a�em o los Aleksandra. Kiedy obmywa�em
w miednicy cia�o z karczemnego plugastwa, matka odnalaz�a
komiks o Spartakusie i spali�a go w piecu, zanim zd��y�em
zareagowa�. Szkoda, ledwie go bowiem przerzuci�em.
Jeszcze przed po�udniem wyszed�em na ulic� odwiedzi�
miejsca, gdzie rozegra�a si� bitwa. Na Campo di Fava zebra�o
si� ju� sporo ludzi, a wci�� nap�ywali nast�pni. Na �cianach
i bruku by�o sporo krwawych plam. Niekt�rzy sypali s�l w te
miejsca, inni po prostu pluli. Od pluj�cego starca
dowiedzia�em si�, �e granatowi byli legionem powsta�c�w, a
szkar�atni zamaskowan� gwardi� do�y. Nie wiem, jak gapie
rozpoznawali, kt�ra krew nale�y do gwardzist�w. Chcia�em
zapyta�, ale staruch zacz�� podejrzewa� we mnie szpicla i
znikn�� w t�umie. Chwil� potem wydarzy�o si� co� bardzo
dziwnego. Na dach straganu wspi�� si� m�ody ch�opak, chudy i
brudny. Nikt nie zwraca� na niego uwagi a� do momentu, kiedy
zakrzykn��: "Ja jestem Spartakus!"
T�um umilk� i zafalowa�. Wszyscy - mo�e z wyj�tkiem
kieszonkowc�w - patrzyli na obdartusa. Wydawa�o si� to tak
zabawne, �e ju� chcia�em g�o�no si� roze�mia�, kiedy z
drugiego ko�ca placu dobieg� nast�pny okrzyk: "Ja jestem
Spartakus!"
Wszystkie g�owy zwr�ci�y si� w tamt� stron�, chocia� nikt
w pobli�u mnie nie mia� szansy zobaczy�, kto krzyczy tym
razem. Wydawa�o si�, �e to ju� koniec, gdy nagle starszy
jegomo��, kt�ry do tej pory sta� obok mnie i sapa�
astmatycznie, wzi�� oddech i rykn�� nosowo: "Ja jestem
Spartakus!" Potem ju� potoczy�o si� jak skalna lawina, kt�r�
widzia�em jako dziecko. Rozlega�y si� coraz to nowe okrzyki,
pozostali kr�cili g�owami, a� w ko�cu sami zaczynali
krzycze�. Po chwili ca�y plac wype�nia� jeden skandowany
rytmicznie okrzyk i las wyci�gni�tych do g�ry zaci�ni�tych
pi�ci. Jako� przebi�em si� do wylotu uliczki i uciek�em
maj�c za plecami nie ustaj�ce wyznanie.
Wieczorem upewni�em si�, �e Aleksander ma si� dobrze
(zapewni� mnie o tym przez drzwi) i poszed�em do pewnego
domu. Rosa przyj�a mnie jak zwykle mi�kko i mog�em
wy�adowa� na jej ciemnym ciele moje przera�enie. Potem
le�a�em z g�ow� na jej brzuchu, a ona g�aszcz�c mnie po
g�owie opowiedzia�a pewn� histori�, kt�ra w jej intencji
mia�a mnie u�pi�, ale w ko�cu tylko pobudzi�a moje nerwy:
- Ot� ka�dego dnia do naszego miasta zd��a Przybysz.
Czasem jest to m�czyzna, czasem kobieta, niekiedy nawet
dziecko. Cz�owiek ten idzie na og� pieszo, rzadko jednak
niesie baga�. Do�� cz�sto podpiera si� kijem. Je�eli wejdzie
do miasta, wszystko si� zmieni. Nie sprecyzowa�a co
dok�adnie. Dlatego miasto ma sowicie op�acanego Stra�nika,
kt�rego jedynym zadaniem jest wykrycie Przybysza, zanim
przekroczy lini� mur�w. Nie wiadomo bli�ej, jak Stra�nik
radzi sobie z tym obowi�zkiem, ale ka�dego dnia dzi�ki jego
umiej�tno�ciom Przybysz zostaje schwytany i zar�ni�ty na
kamiennym stole przez samego do��. Urz�d Stra�nika jest
tajny i dziedziczny po mieczu. Ten stan trwa od pocz�tku.
Nie powiedzia�a od pocz�tku czego.
Zapyta�em, czy czasem nie odwiedza jej r�wnie� Stra�nik.
Przesta�a si� u�miecha�, dostrzegaj�c z�o tego pytania i
przez to zmian� mojego humoru. Odpowiedzia�a, �e nie wie,
ale trzy dni temu odwiedzi�o j� dw�ch klient�w zwi�zanych z
dworem, z kt�rych jeden powiedzia� do drugiego, zanim
weszli: "To nie mog�o trwa� wiecznie", a drugi si�
rozp�aka�. Potem byli bardziej okrutni ni� zwykle.
Zawstydzony zap�aci�em wi�cej ni� to by�o ustalone i
wyszed�em cicho. Nie czu�em si� lepiej ni� przedtem.
Przed za�ni�ciem zastanawia�em si� nad legend� o
Przybyszu i Stra�niku. Doszed�em do wniosku, �e pierwotnie
odnosi�a si� ona do innego miasta, kt�re otoczone by�o murem
z kilkoma bramami i po�o�ne na l�dzie, a nie na wodzie.
Tej nocy w kompletnej ciszy zgin�o skrytob�jczo wielu
�yd�w, w�r�d nich Rosa.
Rano matka powiedzia�a mi, co si� sta�o. Pobieg�em do
tego domu, bowiem Rosa by�a jedyn� osob� pochodzenia
�ydowskiego, z kt�r� utrzymywa�em kontakty. W jej mieszkaniu
stare kobiety przeszukiwa�y szuflady, grabi�c sukienki i
pachnid�a. Cia�a ju� nie by�o - bia�a, �a�obna ��d� zapewne
wioz�a je ju� w kierunku bezdrzewnej wyspy Murano. Tylko
krew na po�cieli i porozcinane kawa�ki sznura, kt�rym j�
zwi�zano. Usiad�em na skraju ��ka. Szabrowniczki patrzy�y
na mnie, jakbym to ja - a nie one - pope�nia� przest�pstwo.
Pod kap� wymaca�em jaki� p�aski przedmiot. Si�gn��em tam i
wyci�gn��em gruby zeszyt. Znowu komiks. Zabra�em go do domu
razem z jej perfumami, kt�re si�� wydar�em jednej z bab.
Wieczorem poszed�em odwiedzi� mojego pracodawc�. Jak
zwykle narzeka� na kr�gos�up. Wci�� zabawia� si�
wyliczaniem, kto i jaki materia� kupowa� ostatnio i co mo�e
z tego wynikn��. W ko�cu gestem zapyta�em o zast�pczyni�,
kt�ra przez ca�y czas naszej rozmowy sta�a ty�em,
porz�dkuj�c pr�bki. Najpierw - co oczywiste - wskaza� na jej
po�ladki. Potem ogarn�� r�k� sklep i dopiero teraz
zauwa�y�em, �e zmieni� si� uk�ad, w jakim od zawsze u�o�one
by�y bele materia��w. Nareszcie le�a�y tak, jak od dawna
proponowa�em - to znaczy ciep�e po jednej, a zimne po
drugiej stronie. Pokiwa�em z podziwem g�ow�, bo zmuszenie
pana Pigafetty do zmiany porz�dku w jego statycznym (za
dnia) �yciu by�o niezwykle trudne. Potem dotkn�� znacz�co
swojej sakiewki. A na ko�cu wykona� gest, kt�rego wtedy nie
zrozumia�em, ale by� w nim gniew po��czony ze s�odycz�.
Nast�pnie ja gestami obja�ni�em swoje zamiary wobec niej,
co spotka�o si� z ojcowskim b�ogos�awie�stwem pryncypa�a.
Po tej milcz�cej, ale owocnej chwili podszed�em do
dziewczyny i zaproponowa�em, �e przyjd� po ni� po
zamkni�ciu. Spojrza�a ponad moim ramieniem i - po oczywistej
ju� teraz zgodzie Pigafetty - przysta�a. Dopiero wtedy
zorientowa�em si�, �e nie wiem, jak ma na imi�.
- Magdalena.
Pili�my wino i jedli�my kolacj� na ciep�ych kamiennych
schodkach przystani przy Canal Grande. Gorgonzola nie by�a
najlepszej jako�ci, ale nie wybrzydza�em. A ona mia�a ju� t�
sukienk�.
- Od dawna chcia�em tak u�o�y� materia�y - powiedzia�em.
- Tak. Zauwa�y�am pierwszego dnia - wtedy, kiedy ju�
nauczy�am si� rozmawia� z klientami - �e dziel� si� oni na
ciep�ych i zimnych ludzi, w r�nych odcieniach oczywi�cie.
Kiedy u�o�y� bele wed�ug takiego uk�adu, klienci z obu grup
stoj� po przeciwnych ko�cach lady i �atwiej ich kontrolowa�.
Poza tym nie maj� wtedy okazji zderza� si� ze sob� w t�oku i
nie doprowadza to do konflikt�w. Oczywi�cie s� wyj�tki -
zwykle dotycz� os�b o ��tych i czerwonych duszach.
Zaproponowa�am to panu Pigafetcie, a on si� zgodzi�.
- Bez zastrze�e�?
- Bez. My�l�, �e mnie kocha.
Zastanowi�em si� nad tym, co powiedzia�a.
- Jakiego koloru jest moja dusza?
- Granatowego, jak twoje oczy. Obejmij mnie.
W pokoiku, kt�ry odst�pi� jej pan Pigafetta na ty�ach
kamienicy, Magdalena wyci�gn�a spod ��ka szkatu�k�, a z
niej ��tawy rulon.
- Czyta�e� to ju�? - spyta�a, widz�c m�j grymas.
- Przegl�da�em.
Patrzy�a na mnie, jakbym powinien powiedzie� co� jeszcze.
- Opowiedz mi dok�adnie, jak wygl�da�o twoje spotkanie ze
Spartakusem - za��da�a zaskakuj�co stanowczo i z napi�ciem
twarzy, kt�rego nie widzia�em u niej wcze�niej. Wyja�ni�em
jej sytuacj� z pewnym za�enowaniem. Widzia�em, jak rozlu�nia
si� ca�a jej sylwetka. Roze�mia�a si� jak dziecko.
- Nic nie wiesz - rozprostowa�a komiks na ��ku. - Karty
tej ksi��eczki nas�czone s� narkotykiem. Kiedy ogl�dasz go w
nocy, przy �wiecy, z twarz� blisk� arkuszy, �lini�c palec
przy przewracaniu, a przecie� tak spiskowcy czytaj� zakazane
broszury, narkotyk uwalnia si� i - zrobi�a r�k� nieokre�lony
gest. - Tw�j kanalarz mia� egzemplarz zaczytany ju� na
�mier�, narkotyk ulotni� si�, a ty w dodatku ledwie go
przejrza�e�, p�przytomny z opicia. - Zn�w si� roze�mia�a.
- Czytaj. Czytaj teraz.
- My�la�em, �e b�dziemy...
- To te�. Teraz czytaj.
Zacz��em uwa�nie, obrazek po obrazku, odczytywa� s�owa w
dymkach. �wieca migota�a, nadaj�c ruchliwo�� postaciom.
Drga�y te� p�omienie odbijaj�ce si� w miedzianej zbroi
bohatera.
- Witaj, Aglie - powiedzia� heros. Siedzia� przy ognisku
rozsznurowuj�c puklerze i zrzucaj�c je w py�. Giermek
zbiera� je z czci� i zanosi� do swojego namiotu - b�dzie
pewnie polerowa� je potem do �witu.
- Niezwyk�e - powiedzia�em, usadawiaj�c si� obok na
pniaku - ty jeste� Spartakus.
- No - potwierdzi� i splun�� do ognia.
- I co teraz?
- To zale�y od ciebie, Aglie. Mo�esz zrzuci� kajdany jak
my - zrobi� ruch r�k� i zobaczy�em, �e jeste�my w �rodku
ogromnego obozowiska, kt�rego ogniska by�y liczniejsze ni�
gwiazdy na bezchmurnym niebie - albo dalej, no wiesz -
Spartakus zn�w odchrz�kn�� i splun��.
- Zgaga - wyja�ni�.
- Zajrza�em na koniec opowie�ci. Zostaniesz z�apany i
ukrzy�owany przy drodze do Kapui, a wraz z tob� siedem
tysi�cy innych.
- Tak. To smutne. Ale musisz co� zrozumie�, Aglie.
Wszyscy, kt�rzy przy��czyli si� do mnie, s� mn�. Gin� na
krzy�u z rozkazu konsula Krassusa - siedem tysi�cy
Spartakus�w. To tylko metafora, ale chodzi o idea�. Tu
zostaniemy pokonani, mimo �e jutro zdob�dziemy Roum -
wskaza� palcem i zobaczy�em ciemne mury miasta, o kt�rym
dotychczas tylko s�ysza�em, a kt�re poniek�d uwa�a�em za
zmow� kartograf�w. - Tam w twoim mie�cie to mo�e sko�czy�
si� zupe�nie inaczej. Czy musz� m�wi� ci to, co sam wiesz...
Do�a umiera bezdzietnie, Campanila odlicza jego godziny i
rozgrzewa serca niewolnik�w. Gildie i cechy walcz� z gwardi�
o prawo wyboru nast�pcy. Walcz� te� mi�dzy sob� o lepsze
miejsca startowe. Tworz� si� sojusze, kontrsojusze i spiski.
Chaos, zam�t, skrytob�jstwa, rzezie. Zamaskowani bandyci z
d�ugimi no�ami. Maski, kostiumy i antykostiumy, a tak�e
fa�szywe kostiumy. Wielki wy�cig rydwan�w zacznie si�
wkr�tce i to my pojedziemy po zwyci�stwo. Przy��cz si� do
nas, Aglie...
Wsta� i podni�s� w g�r� miecz legionisty z nabitym na
koniec kawa�kiem pieczystego. Jego g�os od pewnej chwili by�
nies�ychanie dono�ny. Czu�em, �e sp�ywa na mnie jego si�a.
- Dlaczego gin� �ydzi? - zapyta�em.
Opu�ci� miecz.
- Ach, �ydzi. G�upia sprawa.
Czeka�em, ale nie powiedzia� ju� nic.
- A Przybysz? S�ysza�e� o nim?
Spartakus machn�� lekcewa��co r�k�.
- To tylko legenda - powiedzia�. - To nic nie znaczy. A
teraz id� na stron�. Za du�o wo�owiny.
Podnios�em g�ow�. Kark bola� mnie okrutnie, jakbym
sp�dzi� nieruchomo co najmniej godzin�. Mo�e zreszt� tak
by�o. Magdalena poda�a mi szklank� wina. Wypi�em jednym
haustem.
- I co? - zapyta�a, a wzrok jej b�yszcza�. - Czy� nie
jest wielki?
- Tak - odpowiedzia�em. - Ale u nas nie ma niewolnik�w.
Nawet czy�ciciele kana��w s� wolni.
- Nie rozumiesz - powiedzia�a.
My�la�em, �e wypchnie mnie za drzwi albo, co gorsza,
rzuci si� na mnie ze sztyletem, ale nie. Westchn�a tylko i
przytuli�a si� do mnie, pozwalaj�c, bym zaj�� si� reszt�.
Wcze�niej da�em jej perfumy Rosy, a ona wypr�bowa�a je od
razu. By� to podst�p z mojej strony, ale dzi�ki temu... do
diab�a.
- Kto� o ciebie pyta� - powiedzia�a matka, kiedy tylko
wszed�em. Poca�owa�em j� w czo�o i siad�em do sto�u, gdzie
ju� sta�o �niadanie, przykryte bia�� szmatk� dla ochrony
przed muchami.
- Martwi� si�, Aglie - powiedzia�a, kiedy zjad�em.
- Jak wygl�da�?
- Starszy mia� siwe w�osy i szpiczast� br�dk�, jak
gondolier. M�odszy - niew�tpliwie jego syn - by� jeszcze
dzieckiem. Bardzo niespokojni, ale dziwnie rado�ni. Jakby
przed wej�ciem do naszego domu kto� wr�czy� im po sakiewce
gulden�w. Ale nie to mnie martwi. Obaj mieli oczy jak pan
Matau.
Nie odpowiedzia�em, bo i co by�o m�wi�. Zacz��em pakowa�
torb�. Potem po�egna�em si� z matk� i ostro�nie wyszed�em
przez podw�rko.
Pan Matau by� rze�nikiem.
Oczywi�cie poszed�em do pana Pigafetty. Wszed�em od
zaplecza i da�em mu dyskretny znak tak, �eby nie zauwa�y�a
mnie Magdalena. Pan Pigafetta spojrza� na mnie i wskaza�
wzrokiem magazyn na dole. Siedzia�em w ciemno�ci chyba p�
godziny, nas�uchuj�c szurania st�p nade mn�, zanim nie
zszed� tam ze �wieczk�.
- Kto� na mnie poluje. Potrzebuj� pomocy gildii -
powiedzia�em szeptem, kiedy zamkn�� za sob� klap�.
- M�czyzna i ch�opiec o oczach grabarzy? Byli tu ju�
wczoraj.
- Czego chcieli?
Pan Pigafetta spojrza� martwym wzrokiem. Sprawia�
wra�enie nieobecnego, a jego twarz w tym �wietle mia�a
chorobliwy odcie�.
- Synu - powiedzia� - gildia nie mo�e ci pom�c. Ten
komiks o rybaku z Nazaretu... kto� widzia�, jak wynosi�e�
egzemplarz z drukarni, zanim sp�on�a. Teraz to kr��y po
mie�cie. Gildia daje nagrod� za twoj� g�ow�.
- Kto� ma rozdwojony j�zyk. Nie zabra�em stamt�d niczego,
poza krwi� na r�kach.
- Wierz� ci, Aglie. Cholerna �wieczka. Poczekaj.
Pan Pigafetta schyli� si� po zgubiony ogarek. W ciemno�ci
przesun��em si� na s�siedni� bel�, by u�atwi� mu zadanie.
Wtedy us�ysza�em d�wi�k prutego materia�u i �omot.
- Aglie? Gdzie jeste�, ch�opcze? Nie mog� znale�� tej
�wieczki.
�wist powietrza, g�uche uderzenie w materia�. Znowu
�wist.
Na mi�kkich nogach posuwa�em si� wzd�u� �ciany. Pan
Pigafetta odgradza� mnie od wyj�cia. Trafnie przypuszcza�, w
kt�rej cz�ci piwnicy mog� by�, i posuwa� si� w moim
kierunku, zapewne trzymaj�c przed sob� n�. Czu�em oliw�,
kt�r� nasmarowane by�o ostrze. Czu�em pot Pigafetty. Kiedy
ponownie us�ysza�em szelest jego ubrania i �wist powietrza,
zaatakowa�em. Wymaca�em jego praw� r�k� i wbi�em mu w usta
jego w�asny sztylet, podczas gdy on drug� r�k� pr�bowa�
wyd�uba� mi oczy. Wtedy otworzy�a si� klapa i ujrza�em w
g�rze sylwetk� Magdaleny.
- I co teraz? - zapyta�a.
Nie odpowiedzia�em. By�a pora sjesty. Po raz drugi tej
doby znalaz�em si� w jej pokoju. Obmy�a mnie z krwi pana
Pigafetty i wypra�a koszul�.
- Znam jeden adres - powiedzia�a ostro�nie. - Ober�a "Pod
Gard�em". Ober�ysta jest g�uchy i niemy. P�jd� tam i wymie�
moje imi�, a dostaniesz pok�j.
- Jak mam porozumie� si� z g�uchoniemym?
U�miechn�a si�.
- On umie czyta�, tak jak ty.
Je�eli kto� pragnie, aby jego ober�a skupi�a wszystkich
zbieg�ych skaza�c�w, spiskowc�w, tajnych agent�w,
skrytob�jc�w i z�odziei w mie�cie, niech zatrudni
g�uchoniemego ober�yst�. Je�eli nie znajdzie takiego, niech
wynajmie g�uchego, a potem ka�e ober�n�� mu j�zyk, jak to
odby�o si� w tym przypadku. Niech pomaluje �ciany na
zielono, a sufit na czerwono, �eby ci, kt�rzy wchodz� do
�rodka, od razu tracili zmys�y. Niech ka�e podawa� tylko
m�tne wino i rum, a do jedzenia prawie nie wytrz�sion�
ka�amarnic�, kt�ra zaczerni go�ciom podniebienia. Go�cie
za� b�d� ceni� dyskrecj� obs�ugi, a zamawia� b�d� wskazuj�c
palcem - a to na beczk�, a to na dzban, a to na p�misek.
Uprzywilejowani w rozmowie z ober�yst� b�d� zbiegowie, jako
ci, kt�rzy w wi�zieniu nabrali wprawy w mowie gest�w.
Stan��em przy szynkwasie, wskaza�em na dzban i dosta�em
to, co w nim by�o. Razem z miedzian� monet� wsun��em do r�ki
grubasa zwini�t� kartk�. Po chwili przyni�s� mi klucz i
wskaza� na schody. Wi�cej nie spojrza� w moj� stron�.
Rzuci�em si� na trzeszcz�c� prycz�. By�o jeszcze jasno,
ale ba�em si� wychodzi�. Rozpakowa�em torb�, k�ad�c obok
siebie nagi sztylet. Znalaz�em komiks Rosy i li�� d�bu
wetkni�ty mi�dzy kartki. By� jeszcze zielony. Rosa musia�a
niedawno opuszcza� miasto albo kto� przyni�s� jej go jako
prezent. To by�o mo�liwe. Miewa�a dziwnych klient�w. Sam
zeszyt przypomina� rozmiarem i grubo�ci� ksi�g� rachunk�w i
weksli. Papier by� znacznie bielszy i g�adszy ni� ten w
broszurce o Spartakusie, ale r�ni� si� te� od kart, kt�re
zniszczyli�my w drukarni pana Ruffio.
- Witaj - powiedzia� brodaty m�czyzna siedz�cy na
p�askim kamieniu.
Byli�my sami na chropawej pustyni. S�o�ce sta�o wysoko, a
horyzont dr�a�. Pochyli�em si�. Obok kamienia siedzia�o
dziwaczne zwierz�tko, podobne do jaszczurki polnej, ale o
kr�tkim pysku. Nie mia�o koloru, a raczej by�o koloru py�u,
w kt�rym pe�za�o. Jedno oko tego stworzenia obserwowa�o moj�
r�k�, a drugie ma�ego insekta, kr�c�cego si� ko�o uda
tamtego m�czyzny.
- Masz dobry wzrok, Przybyszu.
- Nazwa�e� mnie Przybyszem. Dlaczego?
- Zawsze tak nazywam ludzi, kt�rych nie by�o, a potem
nagle s�.
- Zatem wszyscy jeste�my przybyszami. Co to za miejsce?
- Pustynia.
- A ty co tu robisz?
- Poszcz�. Od czterdziestu dni.
- �aden cz�owiek nie prze�y�by tyle czasu na pustyni bez
jedzenia.
M�czyzna wzruszy� ramionami.
- Nie samym chlebem cz�owiek �yje, Aglie.
- Kim jeste�? Nie czyta�em od pocz�tku. Otwar�em na tej
stronie przez przypadek.
- Jestem Jezus. Syn cie�li z Nazaretu. B�g. Umr� na
krzy�u i zmartwychwstan� za grzechy ludzi. Jestem nadziej�.
- Moj�?
- Mo�e kiedy�.
- Czy ja umr�?
- Niestety, tak.
Zastanowi�em si�.
- Nie o to pyta�em. Czy umr� wkr�tce? Od no�a albo
trucizny, albo od miecza.
- B�dzie gorzej, je�li si� dowiesz. Uwierz mi.
- Wi�c jeste� Bogiem? Znam kilku kupc�w, kt�rzy
odprawiaj� mod�y do pos��k�w, aby zapewni� sobie wi�ksz�
sprzeda�. Czy o to chodzi?
- W twoim mie�cie nie ma �wi�ty�, nie ma mojego ko�cio�a?
Nie bij� dzwony w niedziel�?
- Nie wiem, co znacz� te s�owa. Ale dzwon na Campanili
bije co godzin� na znak, �e do�a jeszcze �yje. Ka�de
uderzenie to jeden trup w walce o sched� po nim.
- A �ydzi? S� w twoim mie�cie �ydzi?
- Niewielu ich zosta�o po ostatniej rzezi. Z jakich�
wzgl�d�w nikt ich nie lubi.
- Paskudna rana na twojej g�owie.
- Tak. Nawet nie wiem, komu za to podzi�kowa�.
M�czyzna pochyli� si� i dotkn�� mojej g�owy. Wodzi�
palcem wzd�u� brzeg�w rany, jakby czyta�.
- Niezwyk�e - powiedzia� w ko�cu.
- Co?
- Pewien cz�owiek, w pewnym sensie podobny do mnie,
szuka� �mierci, ale nie m�g� jej znale��. Oszala�y rzuci�
si� na ciebie i rozbi� twoj� g�ow� d�bow� ga��zi�.
- Dlaczego moj�?
Jezus nie patrzy� ju� na mnie.
- Wiele rzeczy si� pomiesza�o. Chocia� mo�e jeszcze nie
wszystko stracone. Ale z drugiej strony...
- Czy ta ga��� mia�a li�cie? - zapyta�em.
- Mia�a, czy to wa�ne?
- Dla Rosy tak. Musz� ci co� powiedzie�. Jeste� tylko
postaci� z politycznej broszury - komiksu nas�czonego
narkotykiem z zi�. Nie jeste� Bogiem.
- Tak. Wiem. - Wygl�da� na zmartwionego, ale nie tym, co
mu powiedzia�em. - B�ogos�awi� ci� - doda� po chwili.
Zrobi� znak nad moj� g�ow�. Zwierz� u jego boku
obserwowa�o nas oboma niezale�nymi ga�kami. Potem na
mgnienie oka wysun�o niewiarygodnie d�ugi j�zyk i po�kn�o
t�ust� much�.
Obudzi�em si�, ale by�o tak, jakbym wci�� doznawa� wizji.
Wok� panowa�a ciemno�� tak g�sta, �e nie mog�em wykona�
�adnych ruch�w ponad te, jakie czyni mucha oklejona paj�cz�
sieci�. Wpad�em w panik�, zacz��em krzycze�, by�o mi duszno.
Us�ysza�em ha�as, a potem na moje plecy spad�o kilka
uderze�. Znieruchomia�em. By�em zawini�ty w materia�, by�
mo�e w dywan z mojego pokoju w ober�y. Le�a�em na pod�odze.
Dwa g�osy rozmawia�y niespiesznie, przerywaj�c co chwil�.
Jeden z nich nale�a� do m�czyzny, drugi do kobiety lub
ch�opca.
- Zaczynaj.
- A je�li sznury puszcz�?
- Nie puszcz�. Zaczynaj. Tylko nie patrz w jej oczy.
Us�ysza�em d�wi�k, od kt�rego co� naros�o mi w gardle.
- Podstaw naczynie, szybko!
Wiedzia�em ju�, co si� dzia�o. Ci, kt�rzy mnie uwi�zili,
w�a�nie poder�n�li gard�o ofiarnemu zwierz�ciu - zapewne
kozie lub owcy. Krew szybko, a potem coraz wolniej skapywa�a
do cynowej miski.
- Dobrze. Teraz sk�ra. Odegnij brzegi. Podci�gnij mocno
do g�ry.
- Wy�lizgn�a mi si�.
- Nie szkodzi. Podaj no�yce - rozetn� jej �ebra. S� do��
mi�kkie. Teraz usun� jelita. Daj tu r�k�. Dotknij - to
serce.
- Jakie gor�ce!
- W�a�nie. Trzeba uwa�a�, �eby nie uszkodzi� �adnych
cz�ci. To by�by niepomy�lny znak. Na razie wszystko wygl�da
�adnie. Teraz uwa�aj - w�troba.
Mimo okr�caj�cej moj� g�ow� tkaniny czu�em ju� ten
zapach. Niekt�rym przypomina on wo� �wie�ego orzecha.
- Co to jest?
- Woreczek ��ciowy. Bardzo �atwo go rozerwa�.
Nast�pi�a chwila ciszy. S�ycha� by�o tylko posapywanie
m�czyzny.
- Ojcze! Dlaczego zamilk�e�?
- Do�a umrze tej nocy.
- Sk�d wiesz?
- W�troba nie ma g�owy.
- Jak to g�owy? Ona ma g�ow�.
M�czyzna za�mia� si� chrapliwie.
- G�owa w�troby. �ydzi pod wp�ywem Babilo�czyk�w nazywaj�
to palcem. Odstaj�ca od ca�o�ci, piramidalnego kszta�tu
cz�� tego narz�du. Tutaj jej nie ma!
- Czy to z�y znak?
- Najgorszy z mo�liwych.
- Mo�e ponowimy ofiar�?
- Mo�emy spr�bowa�, ale w�tpi�...
Rozleg�o si� walenie do drzwi.
- Stra�niku! Jeste� tam?
- Czego?
- Do�a chce zobaczy� przybysza. Teraz! Ju�!
- Rozkaz! - warkn�� g�os. - Rozwi� go.
Poczu�em szarpni�cie i zakr�ci�o mi si� w g�owie.
Obija�em si� o pod�og� raz lew�, raz praw� stron�.
Potraktowano mnie jak rulon p��tna na worki. W nast�pnej
chwili le�a�em nagi na zimnych kamieniach i mru�y�em oczy
odzwyczajone od �wiat�a. Przede mn� sta�o dw�ch m�czyzn.
Jeden z nich by� w�a�ciwie ch�opcem. Matka mia�a racj�. Obaj
mieli oczy pana Matau.
- Wsta�, Przybyszu.
- Nie macie poj�cia, kto ostatnio nazwa� mnie w ten
spos�b. On r�wnie� si� myli�.
- Damy mu jakie� ubranie? - zapyta� ch�opiec.
- Ten, kt�rego nazywacie Przybyszem, rozbi� mi g�ow�
lask�. Sam chcia�bym go znale��.
Nawet na mnie nie spojrzeli.
- Po co mu ubranie?
- Do�a...
- Do�a widzia� wielu nagich m�czyzn. Mi�dzy innymi
dlatego umrze bez potomka.
Pomieszczenie by�o wysok�, ale w�sk� izb� wy�o�on�
heblowanymi deskami, z galeryjk� w po�owie wysoko�ci i z
okr�g�ymi okienkami przy suficie. Przez te okienka wpada�o
bledziutkie jeszcze �wiat�o poranka. Ponadto pali�y si�
wci�� dwa wieloramienne �wieczniki, stoj�ce po obu stronach
kamiennego ofiarnego sto�u.
Zacz��em krzycze� i rzuci�em si� na starszego m�czyzn�.
W tym momencie ch�opiec uderzy� mnie kantem d�oni w szyj� i
pchn�� w ty�. �ciana, kt�ra znajdowa�a si� tam przed chwil�,
nie da�a oparcia moim plecom. Upad�em, odruchowo zamykaj�c
oczy. Kiedy je otworzy�em, znajdowa�em si� - a razem ze mn�
moi oprawcy - w w�ziutkim korytarzu. Za�o�ono mi sznur na
szyj� i powleczono naprz�d. Korytarz nie by� d�ugi. Wkr�tce
uchyli�y si� drzwi i znale�li�my si� w ogromnej sali, �ciany
i sufit pokryte by�y freskami opiewaj�cymi chwa�� miasta.
Tajne przej�cie zd��y�o si� ju� zamkn�� i patrz�c na
zastawione broni� gabloty nie mog�em odgadn��, kt�ra z nich
ma wmontowane zawiasy.
Stra�nik i jego syn poprowadzili mnie do stoj�cego na
�rodku �o�a. Zapewne z powodu przeci�gu pod�oga z
marmurowych p�yt by�a zimna jak w piwnicy. �o�e wykonano z
hebanu - prawdopodobnie jedynego gatunku drewna odpowiednio
wytrzyma�ego, by unie�� ci�ar w�adcy miasta. Burty
pokrywa�y rze�bione motywy pn�cego si� bluszczu. Z lewej
strony �o�a sta�a na tr�jnogu miedziana tuba, kt�rej
powykr�cany lej nikn�� w�r�d kotar baldachimu. Przy
baldachimie sta� starzec w czarnym p�aszczu i czapce
zas�aniaj�cej oczy. Gdy podprowadzono mnie bli�ej, bez s�owa
odchyli� ci�kie zas�ony. Na �rodku z�otej po�cieli le�a�o
t�uste cia�o do�y. Brzuch wznosi� si� i opada�
nieregularnie. Zapuchni�te oczy rozszerzy�y si� na moment i
palec do�y wykona� drobny gest. Starzec pochyli� si� do ust
pana.
- On pyta, dlaczego Przybysz p�acze.
Stra�nik wzruszy� ramionami.
- Zobaczy� swoj� kochank� wypatroszon� na stole ofiarnym.
Nie powinien p�aka�. Ta praczka wyda�a go nam prawie
dobrowolnie.
- Czy wr�by wypad�y pomy�lnie?
- Zale�y dla kogo. On - wskaza� na le��cego - umrze
szybko.
Oczy do�y spojrza�y uwa�nie na Stra�nika. Brzuch podni�s�
si� i opad� z mocnym �wistem.
- Pu��cie go i odsu�cie si� - poleci� zausznik. -
Za�atwimy to szybko.
Stra�nik u�miechn�� si� i obliza� wargi. Pu�cili mnie
obaj. Sta�em na kwadratowej marmurowej p�ycie. Stra�nik
chwyci� syna za rami� i odci�gn�� go tak, �e znajdowali si�
na s�siednim bloku. Spojrza�em za okna. Poranny wiatr
przep�ywaj�cy swobodnie przez sal� owiewa� moje nagie cia�o
i wyrwa� zas�ony na zewn�trz. Wygl�da�y teraz jak z�ote
sztandary, a wschodz�ce s�o�ce muska�o ich brzegi. W dole
otwarta laguna przyjmowa�a ju� jego blask. Wci�� p�aka�em,
ale nie czu�em strachu. By�o tak pi�knie. Z daleka
us�ysza�em ten g�os.
- Aglie, Aglie.
Zapadnia - zrozumia�em, gdy by�o za p�no na cokolwiek.
Zausznik schyli� si� i przekr�ci� jeden z drewnianych
li�ci z boku �o�a. Stra�nik i ch�opiec znikn�li. W miejscu,
gdzie stali, zia�a czarna studnia. Po chwili na tyle
d�ugiej, �e wprawny w rachowaniu cz�owiek doliczy�by do
czterech, us�yszeli�my odg�os uderzenia. S�uga ponownie
przekr�ci� li�� i p�yta wr�ci�a na swoje miejsce.
- Wybacz, Panie, pomyli�em zapadnie. To si� wi�cej nie
powt�rzy - spazmatyczny chichot wstrz�sa� jego wysuszonym
cia�em.
Do�a przekr�ci� opuchni�t� twarz w kierunku s�ugi i da�
znak, �e chce m�wi�. Starzec uchwyci� ko�c�wk� tuby i
przemy�lnie ruchome urz�dzenie zawis�o tu� przed ustami
pana.
- Marcufio, zostaw nas samych - wyszepta� do�a. Jego
szept dzi�ki tubie zabrzmia� w ca�ej sali.
Starzec oddali� si� sztywno i po chwili znikn�� za
niewielkimi drzwiczkami.
W�adca patrzy� na mnie i s�ysza�em jego zwielokrotniony
�wiszcz�cy oddech.
- Nie jestem Przybyszem - powiedzia�em w ko�cu. - Jestem
Aglie, czeladnik u kupca b�awatnego. Wszyscy to wiedz�.
- Nie zabi�em ci� - za�wiszcza�a tuba. - Nie zabi�em.
Pierwszy raz. Robi�em to codziennie. A teraz Stra�nik le�y
tam w dole, a ty �yjesz.
Spojrza�em przez �opocz�ce firany na wyp�ywaj�ce z Canal
Grande czarne, matowe w powszechnym blasku �odzie.
- Umieram - brzmia� szept. - To jest jak sraczka.
Trzymasz j� w �rodku si�� woli, ale kiedy� musisz pu�ci�.
Masz pi�kn� lini� ramion.
Umilk� i obliza� spierzchni�te wargi.
- Marcufio przyni�s� mi wczoraj komiks o magiku z
Nazaretu, kt�ry marnie sko�czy�. Podobno czyta to ju� ca�e
miasto. Ten magik ci� uratowa�.
Zamkn�� oczy i przez d�ug� chwil� milcza�, a ja my�la�em,
�e umar�. Namaca�em palcami w�ze� i wyswobodzi�em szyj� z
p�tli.
- I co teraz, Przybyszu? Co zrobisz? - Patrzy� na mnie
nieruchomo. - Wszystko si� zmieni - westchn��.
Wszed� Marcufio i rzuci� mi zniszczone spodnie i koszul�
z drapi�cej, lnianej tkaniny. Potem wskaza� uchylone
drzwiczki. Ubra�em si� czym pr�dzej. Zausznik przykl�kn��
przy swoim panu i szepta� co� do niego, trzymaj�c jego bia��
mokr� d�o�. Nie zwr�cili uwagi, kiedy wyszed�em.
- Aglie, Aglie.
Nie mia�em pieni�dzy, a �aden gondolier nie zechce zabra�
bosego �achmaniarza jedynie za parol zap�aty. Wlok�em si�
wi�c piechot�, czuj�c pod stopami coraz gor�tsze kamienie.
Kilkakrotnie musia�em nadk�ada� drogi, poniewa� niekt�re
kwarta�y kamienic zd��y�y pozamienia� si� w fortece z
murowanymi barykadami si�gaj�cymi czwartego pi�tra. Kiedy
podszed�em do jednej z nich - blokuj�cej drog� do mojego
domu - i pr�bowa�em wyprosi� prawo przej�cia, spotka�y mnie
tylko gro�by i wyzwiska. W otworach strzelniczych wida� by�o
twarze w maskach o d�ugich zakrzywionych nosach.
Ba�em si� poprosi� o pomoc w domach znajomych. Nie by�o
pewno�ci, czy kto� jeszcze - poza panem Pigafett� - nie
poluje na mnie dla nagrody, jak� obieca�a moja w�asna
gildia.
Chocia� gromadz�cy si� na zacienionych rogach ulic
�ebracy jak zwykle rozmawiali wy��cznie o pogodzie, w
mie�cie wyczuwa�o si� zmian� nastroju, kt�rej sensu nie
stara�em si� nawet docieka�. Wielu przechodni�w patrzy�o na
mnie wprost. Na pocz�tku my�la�em, �e to z powodu wygl�du,
ale po wnikliwszej obserwacji zauwa�y�em, �e oni patrz� tak
na ka�dego. Patrz� bez strachu. Nie by�o ich tak wielu -
mo�e dwudziestu na mojej drodze do domu, ale takie
spojrzenie cechowa�o dotychczas wy��cznie gwardzist�w.
Przechodz�c przez jedno ze zdewastowanych podw�rek
natkn��em si� na osobliw� scen�. Na wrotach ograbionego
spichlerza wisia� nagi cz�owiek. Jego d�onie i stopy
przybite by�y bretnalami do desek. Kilkana�cioro dzieci
siedzia�o wko�o na ziemi, przygl�daj�c si� ciekawie i od
czasu do czasu leniwie ciskaj�c kamyk. Dw�ch
najodwa�niejszych ch�opc�w uwiesi�o si� na i tak ju�
przeci��onych wrotach. Odbijaj�c si� nogami od ziemi,
majestatycznie kr�cili nimi tam i z powrotem. Ukrzy�owany
cz�owiek przeklina� w�ciekle i plu� na swoich ciemi�ycieli.
W�a�nie po g�osie rozpozna�em w nim pana Vasalettiego -
p�atnerza. Nad jego g�ow� czyja� r�ka wyskroba�a w�glem
hebrajski napis. Zapyta�em jednego z ch�opc�w o jego tre��.
Najpierw przesylabizowa� z wysi�kiem z prawa na lewo, a
potem przet�umaczy�: "Nasi tu byli".
Do domu dotar�em w po�udnie. Matka opatrzy�a moje stopy i
posmarowa�a ma�ci� si�ce. Potem pozwoli�a mi spa�.
Obudzi�em si� wieczorem. Matka siedzia�a przy oknie z
oczami pe�nymi �ez.
- Co si� sta�o? - zapyta�em.
- Wiele rzeczy, m�j dobry Aglie. Campanila umilk�a.
Wi�c umar�.
- Co jeszcze?
- Wszyscy m�wi� o Przybyszu, kt�ry jest w mie�cie i
opowiada ludziom o nowym kr�lu, kt�ry nadejdzie wkr�tce i
nas wybawi. Wielu wierzy, �e tym kr�lem jest rybak z
komiksu. Inni m�wi�, �e to tylko �ydowska propaganda i kln�.
- Co to za d�wi�ki?
- Wielka bitwa, kt�ra zacz�a si� po sje�cie, ale nie
wiem, kto walczy. I jeszcze co�. Rana na twojej g�owie
znikn�a.
Dotkn��em czaszki.
- Matko - powiedzia�em. - Spakuj rzeczy. P�jd� wynaj��
��d�.
Wszystko si� zmienia. Patrzy�em na gin�ce miasto mojego
�ycia, odwracaj�c co chwil� g�ow�, p�yn�li�my bowiem w
przeciwnym kierunku. Po�ary roz�wietla�y niebo. Wydawa�o mi
si�, �e s�ysz� niesione wod� odg�osy walki i krzyki, ale
mog�o to by� z�udzenie. Co jaki� czas dochodzi� do naszych
uszu wybuch i za chwil� j�k wal�cej si� do wody kamienicy.
Najja�niejszy p�omie� otacza� sk�ady kupieckie w porcie.
Widocznie cz�� z nich nie zd��y�a zosta� rozgrabiona.
W pobli�u p�yn�y tak�e inne �odzie, ale nie by�o ich
zbyt wiele. Matka siedzia�a z przodu - na skrzyni z
dobytkiem, wpatruj�c si� w ciemny, cichy brzeg.
Marcin Osikowicz-Wolff
INSTRUKCJA
OBS�UGI
Kiedy uczyni�em kuglarsk� sztuczk�, pytano, jak pies,
kt�rego chwil� wcze�niej przeci��em na p� pi�� �a�cuchow�,
wci�� mo�e szczeka� i macha� ogonem. Odpowiedzia�em:
"Zrobi�em to tak delikatnie, �e nie zauwa�y�".
Zastanawiaj�ca jest w ludziach ch�� rozumienia do ko�ca
wszystkiego, co czytaj�, jakby wiedza by�a warto�ci�
nadrz�dn�. Okres najwi�kszego uwielbienia fantastyki
prze�y�em jako dziecko, do�wiadczaj�c podczas lektury
radosnego uczucia dezorientacji. Umyka�a mi
wi�kszo�� autorskiego przekazu, ale czu�em, �e ten przekaz
gdzie� ponad mn� istnieje. Teraz - kiedy wiem, czego si�
spodziewa� po tym gatunku - fantastyka nie b�yszczy dla mnie
jak wtedy. Odczuwam to jako strat�, ale pr�buj� j�
rekompensowa�. Ogl�dam filmy od �rodka i wychodz� przed
ko�cem, kupuj� "Literatur� na �wiecie", gdzie drukuj�
opowiadania pisane na przyk�ad przez Jamajczyka dla
Anglik�w; sam pisz� opowiadania.
cd. na str. 53
INSTRUKCJA
CD. ZE STR. 51
Scena z komiksem, kt�rego strony nas�czono narkotykiem
powoduj�cym przenikanie czytelnika do wewn�trz fabu�y, po
prostu mi si� przy�ni�a. Wyobrazi�em sobie zamkni�t�
spo�eczno�� �yj�c� w niezmiennym, nienaturalnym uk�adzie.
Jakby wahad�o zatrzyma�o si� w punkcie kra�cowym i nie
chcia�o ruszy� z powrotem. Miasto, kt�re funkcjonuje bez
poj�cia Boga. "Przybysz" jest zapowiedzi� zmiany -
poprzedza nadej�cie Jezusa, z kt�rym Aglie rozmawia na
pustyni. Spartakus te� jest zapowiedzi� zmiany - jej jakby
drug� �cie�k�. Spartakus i Chrystus - obaj ukrzy�owani za
bunt, ka�dy za inn� jego form�. Aglie nie tworzy tej
opowie�ci, nie ma wp�ywu na jej przebieg i zako�czenie. Po
prostu nagle wszyscy wok� zaczynaj� umiera�, a on stara si�
wyj�� z tego ca�o i ocali� przynajmniej jedn� osob�, kt�r�
kocha�. Udaje mu si�, mo�na to odczyta� jako �ask�. Nie tyle
bo��, co moj� w�asn�.
doko�czenie na str. 55
INSTRUKCJA
DOKO�CZENIE ZE STR. 53
Zabawne - cz�owiek pisze opowiadanie, a potem dzwoni do
niego Redaktor i m�wi, �e tekst jest postmodernistyczny.
Spartakusa wzi��em ze starego filmu Kubricka z Kirkiem
Douglasem - st�d jego dziura w podbr�dku. Z topografi�
Wenecji by� k�opot - tam prawie wszystkie ulice i place maj�
jakiego� �wi�tego w nazwie, wi�c musia�em si� gimnastykowa�,
�eby znale�� miejsca bez patron�w. W prawdziwej Campanili
oczywi�cie nie ma dzwonu.