13225
Szczegóły |
Tytuł |
13225 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13225 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13225 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13225 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kazimierz Korkozowicz
ostatni zwycięzca
WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ
Obwolutę, okładkę, stroną tytułową projektowa? KONSTANTY M. SOPOĆKÓ
Radaktor EWA MARKOWSKA
Redaktor techniczny JADWIGA JEGOROW
Copyright by Wydawnictwo Ministerstw! Obrony Narodowej, Warszawa 1984
ISBN 83-01 -06850-X
Żonie mojej
poświęcami
Ak
rc
a: Rok
dop
i h.
d
us
a
z \ Bai
Spuściznę po Bohdanie Chmielnickim objął Piotr Doroszeńko, pułkownik czerkaski, dążąc do tego samego celu: samodzielnej Ukrainy.
Zdał sobie jednak sprawę, że własnymi, kozackimi siłami nie idola oderwać się od Polski, zabiegał więc o opiekę turecką, mając już w ręku część zamków i miast Ukrainy, a nawet i Podola,
Aby osłabić pozycję Doroszeńki, kanclerz Olszowski mianował atamanem nad kozaczyzną Haneńkę, a hetman wielki koronny Sobieski, w letniej kampanii 1671 roku, odbiera Humań, Raczków, Bracław, Winnicę, Mohylów, Stanisławów.
W grudniu przybył do Warszawy turecki czaus Achmet z posianiem sułtana Mehrneda IV do Michała, króla Polski.
„Hetman Doroszeńko we wspaniałomyślności Naszej otrzyma! buńczuk i bęben i wstąpił wraz z całym narodem Kozaków w poczet niewolników Wysokiego Progu Naszego, przez to samo ziemia ich do obszernych państw Naszych wcielona została..."
Z kolei domagał się sułtan wycofania polskich załóg z Ukrainy i Podola. Była to więc zapowiedź wojny.
I nic nie wróżyło zmiany takiego biegu wypadków. Ani poselstwo do Konstantynopola, gdzie buńczuczną i głupią postawą poseł Wysocki tylko pogarsza sytuację, ani wymiana pism pomiędzy sułtanem i królem, w czasie której pierwszy nazywa Kozaków uciśnionym narodem, a drugi — buntownikami.
Kraj nie zagoił jeszcze blizn po szwedzkim potopie, nie wszystkie spalone łniasta i wsie odbudowano, nie wszyscy ich mieszkańcy wrócili do swoich domów. Wiele zamków i twierdz stało nadal w ruinie, bo nikt nie dbał o ich odbudowę. Panowie staro-
oo 9 <x>
stówie tym, co zdołają wycisnąć z ludności, napełniają przede wszystkim własne kieszenie, szlachta wprawdzie z wolna gospodaruje się od nowa, ale głównie zajmują ją waśnie, burdy, zajazdy i strzeżenie na sejmikach i sejmach praw i przywilejów swojej złotej wolności. Była niczym morze otaczające falami zaślepienia i bezmyślności dumne zręby magnackich rodów, gdzie pogarda dla wszelkiej władzy i żądza znaczenia zaślepiały trzeźwą myśl polityczną. A nad tym pejzażem górował niczym stołp nie do zdobycia, bo broniony zaciekle, symbol wolności i głupoty — liberum veto.
Skłócenie polityczne, zażarte, nie przebierające w środkach R i sposobach, imające się wszelkich podstępów, kłamstw, kalumnii
i intryg, skupiało się wokół dwóch nurtów: stronnictwa austriacki kiego, dworskiego, z popularną w kraju królową Eleonorą na czele, którą wspierali liczni wielmoże i dygnitarze, oraz drugiego, francuskiego, zwanego malkontentami, któremu przewodzili prymas Prażmowski i marszałek, hetman wielki koronny, Jan Sobieski. Byli oni popierani przez równie znamienitych dygnitarzy, a dzięki osobie hetmana — i przez licznych dowódców wojskowych.
Już w styczniu 1672 roku zebrał się sejm, by radzić nad środkami obrony* ale został zerwany. Następny, majowy, również. Jedynie stronnictwo dworskie, wobec groźby tureckiej, wymogło na królu zwołanie pospolitego ruszenia, choć wiedziano, jak małą Wartość bojową ono przedstawia.
Natomiast Mehmed IV Awdży — Myśliwy — gromadził siły ogromne. Defterderowie ściągali daniny, przyspieszali u hołdowni-ków nadsyłanie haraczy i cisnęli poborców podatków, gromadzono żywność, ściągano sprzęt, broń, armaty, środki transportu. W Gra-dysce i Pożedze budowano siedemset szkut, by postawić most na Dunaju dla przeprawy na drugi brzeg. Ciągnęły z hassów i tima-rów lenne drużyny spahów. Anatolia, Rumelia, Bośnia, Karamania, Haleb, Maresz, Adany, Sivasz wysyłały żołnierzy, gotowali się jan-czarowie, zwani „dęli" — szaleńcy, spahowie czerwonej i żółtej chorągwi, akindżijowie — jazda lekka, używana do zwiadów i pogoni, artyleria z ponad trzystu działami, azabowie •— wojsko saperskie i pomocnicze, ciągnęły kontyngenty z Wołoszy i Multan, a z Krymu tatarskie ordy Selim Gireja. Szykował swoich kozaków Doroszeńko.
30 kwietnia przed pałacem sułtańskim rozwinęły się na wietrze włosy końskiego ogona — znak, że wyruszył do obozu sam padyszach, a 5 czerwca armia turecka rozpoczęła marsz na północ, wzdłuż Morza Czarnego. Ciągnęły pułki za pułkami, konne i piesze, i zdawało się, że nie ma im końca. Ogromne obłoki kurzu szły w górę, przysłaniając słońce i błękit nieba, skrzypiały wozy
cv 10 cvs
ładowne żywnością i sprzętem, kolebały się na potężnych kołach wielkie cielska armat, tłoczyły się za wojskiem niezliczone stada bydła i owiec, otoczone pierścieniem konnych pastuchów. Armia pełzła wolno, bez pośpiechu, w całej potędze swej ogromnej masy.
W Isakczy czekał już na nią przerzucony przez Dunaj most na szkutach. Po przeprawie sułtan skierował się do Jass, a stamtąd obrócił ku Chocimowi.
Pierwszą klęskę ponieśli Polacy pod Ładażynem, gdzie 18 lipca kasztelan podlaski Łużecki, mianowany regimentarzem na rozkaz króla, wódz zły, gdyż zbytnio zapalczywy,- został rozbity przez oddziały tureckie. Poniósł wielkie straty, bo w niektórych regimentach nieomal do ostatniego żołnierza.
Spod Chocimia armia turecka ruszyła na Kamieniec, gdzie stanęła 18 sierpnia, rozciągając się szeroko od Żabińca aż po Cioł-kowice. Tatarzy i kozacy Doroszeńki rozłożyli się poza nią osłaniając tyły.
Położenie twierdzy kamienieckiej w swojej przyrodzonej obronności stanowiło prawdziwy cud natury. Stała bowiem na skalistym cyplu o ścianach mocno stromych, oblanym z jednej strony Dniestrem, a z drugiej Smotryczem, który tu do niego wpada, tak powstały półwysep łączył z lądem tylko wąski skrawek ziemi. Rzeki płynęły wśród prostopadłych ścian litej skały tworząc naturalną, nie do przebycia fosę.
To wyjątkowo dogodne do obrony miejsce opasywały poza tym potężne mury, broniły wieże i baszty, a dostać się do miasta można było tylko przez dwie bramy: Ruską i Lacką, które wzmocnione były na przedpolu przez forty i bastiony. Ale prócz tych wszystkich budowli — nadwątlonych jednak przez czas i niedbalstwo — istniały również śluzy, które pozwalały podnieść wody Smotrycza i zalać całą okolicę.
Ale i najmocniejsza twierdza pada, jeśli nie ma odważnego dowódcy i dostatecznej załogi. Toteż taki los spotkał i Kamieniec, który poddał się Turkom już 27 sierpnia.
Z kolei sułtan zwrócił oczy na Lwów. Dla zdobycia tego miasta wysłał tatarskiego chana Selim Gireja i baszę Halebu Kapłana, sam zaś udał się do Żwańca, by zabawić się polowaniem. Stamtąd rusza z resztą wojsk pod Buczacz, gdzie zakłada obóz.
Cóż w tym czasie dzieje się w kraju? Kto może stanąć w jego obronie?
Było wojsko kwarciane, ale częściowo stało za Wisłą, bo król Michał bał się własnych żołnierzy nie mniej niż Turków, wierzył bowiem plotkom, że, oddani Sobieskiemu, chcą siłą pozbawić go tronu.
Przy sobie miał około trzech tysięcy, nieco piechoty łanowej
11
d
z E
i pięciuset dragonów przysłanyc-h przez kurfursta. Mimo nalegań hetmana nie skierował ich do Kamie.ńca, lecz pozostawił dla ochrony własnej osoby. W starostwie samborskim znajdowało się cztery tysiące żołnierzy, które wyjął spod komendy Sobieskiego. Sam hetman; miał przy sobie dziesięć chorągwi, przybyłych spod Husiatyna. Łużecki ciągnął od Białej Cerkwi z jazdą, ale ze względu na straty, o których wspomniano, nie było jej więcej jak dwa tysiące. Razem więc mogło bronić Rzeczypospolitej niewiele ponad dziesięć tysięcy żołnierzy.
Pozostawało jeszcze owo poopolite ruszenie szlachty — war-cholskiej, nie uznającej żądnyph regulaminów wojskowych, kłótliwej, nieskorej do szabli, stroniącej od stawania w obozie, gdyż tam musiałaby podlegać władzy i strażnika polnego, i obozowego profosa.
Król Michał nieświadom ani właściwej potęgi armii tureckiej, ani jej ruchów, wyjechał 12 sierpnia z Warszawy, by udać się do Lublina i stanąć na czele pospolitego ruszenia. Ale że tam nikt jeszcze nie przybył, zatrzymał się w Janowcu, skąd wzywał i błagał pismami szlachtę, by prędzej kierowała się na punkt zborrfy pod Gołąb. Przybywa Łużecki z niedobitkami i Haneńko z dwoma zaledwie tysiącami kozaków. Te siły król zatrzymuje bliżej siebie, w Hrubieszowie i Zamościu, a to równe dla swojej ochrony, jak i dlatego, by udaremnić Sobieskiemu skupienie zbyt dużych sił pod swoją komendą.
Płonęły wsie i miasteczka, bo ruszyły zagony tatarskie, bij W niebo krzyk mordowanych i uprowadzanych w niewolę, szlachta w panicznej ucieczce opuszczała dwory, magnad zamki, ruszano na Śląsk lub ku Gdańskowi. Zapełniały się trakty i gościńce brykami, kolasami, wozami, Wisłą płynęły szkuty i komiegi pełne uciekających i ich dobytku.
WSród tego powszechnego rozprzężenia, niedołęstwa, trwogi, tylko hetman wielki nie uległ panice, nie stracił głowy, nie upadał na duchu. Tylko on troszczył się o Kamieniec i byłby go na czas opatrzył, gdyby nie opieszałość i tchórzostwo króla.
Uniwersałem z Krasnobrodu ostrzega ludność przed niebezpieczeństwem, wysyła pisma wzywające do umacniania nawet i Krakowa, a wreszcie udaje się do Lwowa, gdzie ogląda mury, organizuje obronę, ustanawia komendantem dzielnego generała Łąckiego, po czym 20 sierpnia staje w swoim Jaworowie — siedem mil na zachód od Lwowa — skąd śledzi ruchy nieprzyjaciela.
12
Jaworów
Była szósta rano, kiedy mały oddział pancernych w ciągu kilkunastu minut przeleciał przez miasteczko. Minął drewnianą cerkiew Sw. Grzegorza świecącą w porannym słońcu trzema baniastymi kopułami, a potem bramę w wałach obronnych.
Na ulicy pozostał jeszcze z wolna opadający kurz, kiedy, pancerni już znikali za domami przedmieścia, by po chwili ukazać się na gościńcu wiodącym ku jawoirowskiemu pałacowi.
Jego dach z przysadzistymi kominami widać byio zza szczytów otaczających go drzew. Dołem ciągnęły się wały i palisada z potężnych' dębowych bali, wzmocnione regularnymi szańcami, zz? których wyglądały na równinę czarne oka armatnich wylotów.
Pajac stał nad rozległym stawem odbijając swój obraz w jego zielonym lustrze.
Jeźdźcy dopadli bramy okopu, która podobna rozwartej paszczy zaraz ich połknęła. Na majdanie zdarli konie, a dowódca rzucił krótko, zeskakując na ziemię:
— Rozkulbaczyć, wytrzeć i nakarmić! Potem na kwaterę! Wokół majdanu z trzech stron stały budynki stajni, wozowni,
magazyny i składy, a na samym środku studnia z dwoma długimi, drążonymi w kłodach,, korytami. Czwarty bok stanowiła palisada okalająca pałac, z piętrową bramą wiodącą z majdanu na jego teren.
Panował już ruch rozpoczynającego się dnia. Kręcili się służebni, pachołkowie poili konie, a kilku towarzyszjy pancernych w koszulach i szerokich hajdawerach wpuszczonych w cholewy butów myło się przy studni. Na widok spieszącego ku pałacowej bramie porucznika krzyknęli:
— Mości Bogusz, jest coś nowego?! Ten machnął ręką z determinacją.
— Nic dobrego! Dowiecie się niedługo!
Porucznik minął bramę, a strzegący ją hajducy unieśli halabardy na znak powitania.
Szeroki podjazd prowadził ku pałacowi. Budynek był drewniany, piętrowy, znacznych rozmiarów. Na ganku ukazała się przysadzista postać strażnika polnego Michała Zbirożka.
— Cześć, panie strażniku — rzucił Bogusz podchodząc do ganku. — Zgłaszam powrót z podjazdu!
-V Czołem, poruczniku! ©ostrzegłem was przez okno. Są wieści?
— Są, ale z'e.
— Mówcie, innych teraz nie mamy...
— Ta wiadomość jest gorsza od innych. Kamieniec padł.
oo 13 cv
— To zgolą niemożliwe! — Twarz Zbrożka zbladła, a oczy rozszerzyła zgroza. Po tym okrzyku zamilkł z wpółotwartymi ustami i dopiero po chwili powtórzył już nieomal szeptem:
— Padł Kamieniec?, Mówicie, że Turcy zdobyli Kamieniec?!
— Nie zdobyli, mości strażniku. Z tego, com usłyszał, Potocki go poddał.
— Poddał...? Toć to nie do uwierzenia!
— Zaraz wszystko opowiem.
— Chodźmy do środka! — Zbrożek opanował się. — Należy wspólnie was wysłuchać! Nie wydaje mi się, aby to mogło być prawdą! Hetman wprawdzie jeszcze w swoich pokojach, ale tylko go patrzeć, bo już na nogach!
Na jednej ze ścian wielkiej sieni wisiał szereg jelenich rogów służących za wieszaki, drugą obok ogromnego komina zajmowała licznie rozwieszona broń z rzędem muszkietów ustawionych w stelażu. Z sieni prowadziło troje drzwi. Oficerowie skierowali się w prawo, do obszernej sali jadalnej. Stał w niej długi na dwadzieścia łokci stół z marmurowym blatem i pięknie rzeźbionymi nogami, a w głębi ogromny kredens roboty gdańskiego mistrza. Przy ścianach obitych kolorowymi oponami z jedwabiu i kemhy * ciągnęły się ławy, przykryte czamletami i kobiercami z Brussy i Stambułu.
Jaworów był bowiem ulubioną siedzibą hetmana i tu głóv«nie, a nie w Żółkwi, gromadził zdobycze wojenne i zakupione dobro.
W sali kręciła się służba ustawiając nakrycia do śniadania. Obok wielkiego komina stała grupa znaczniejszych dowódców, a nie opodal oficerowie ordynansowi. Widać było barczystą, wysoką postać strażnika koronnego Bidzińskiego, równie wysoką, ale tęższą rotmistrza Miączyńskiego. Obok stał szczupły, o sokolim oku chorąży koronny Mikołaj Sieniawski, następnie pułkownicy Siekie-rzyński, Łaźnicki, Polanowski i Łaszko.
Kiedy Zbrożek wszedł na salę z postępującym w tyle porucznikiem, wszyscy obrócili się ku niemu. Już z zasępionej twarzy strażnika musieli domyślić się, że nowiny z podjazdu nie są dobre, czemu dał wyraz rotmistrz Miączyński rzucając swym tubalnym głosem:
— Niewesołą macie twarz, mości strażniku. Złe wieści?
— Bardzo złe, mości panowie...
W tej chwili drzwi prowadzące na pokoje sypialne otworzyły się i stanął w nich sam marszałek koronny i hetman wielki, So-bieski. Był to mąż wysoki, o silnej budowie, co jeszcze podkreślała skłonność ku otyłości, pełnej twarzy, czarnym wąsie i ciemnych,
* Brokat przetykany złotem.
cv 14 cv
dumnie spoglądających oczach. Ubrany był w sięgający kostek żupan mieniący się niebieską materią i przepasany szerokim, jedwabnym pasem. Podgoloną na sposób szlachecki głowę obrócił w stronę grupy.
— Czołem, panowie bracia! — powitał zebranych, podchodząc ku nim. Za nim postępował towarzyszący mu przyjaciel i zaufany, starosta starogardzki, rotmistrz Gorzeński.
— Widzę, że Bogusz powrócił — zwrócił się z kolei do Zbroż-ka. — Przywiózł jakieś nowiny?
— Są nowiny, ale złe... — Zbrożek urwał.
— Mówże prędzej! — przynaglił go Sobieski. — Od dobrych jużem odwykł!
— Ponoć Kamieniec został poddany...
— Poddany...? — Twarz hetmana zaczęła czerwienieć. Brwi zmarszczyły się, a oczy błysnęły groźnie. — Nie może to być! — wybuchnął nagle. — Bogusz, gadaj, skąd wiesz?!
Jednocześnie rozległ się gwar i okrzyki zebranych dowódców:
— Toć dwa '" ii temu były wieści, że Turcy dopiero rozłożyli się tam obozem! To zgoła niemożliwe! Coś nam za bajdy przywiózł! Znać z babami jenoś gadał!
Z kolei porucznik poczerwieniał, ale nie odzywał się, czekając na dalsze pytania hetmana.
— Spokojnie, panowie — rzucił już opanowanym głosem Sobieski. Podszedł do stołu i ciężko opadł na krzesło. — Mów, skąd to wiesz?
— Od zbiegów spod Smotrycza i Husiatyna. A i z samego Kamieńca takoż...
— Nic nie rozumiem! Gdzieżeś ich spotkał?!
— Dotarłem podjazdem za Brzeżany. Na drodze od Podhajec już ich było pełno. Wszyscy mówili to samo.
— Kiedyż to się stało? Przecież ostatnie języki doniosły, że osiemnastego sierpnia Turcy dopiero rozłożyli się tam obozem. Dziś mamy drugi września, czyżby więc Kamieniec się zgoła nie bronił?
— Bronił się, ale niedługo, bo dwudziestego siódmego kapitu-lował.
— Mówisz, że gadałeś z samymi mieszkańcami? Skąd się wzięli?
— Turcy.zezwolili opuszczać miasto.
-— Ot, hańba! Biednaś, Polsko, skoro -takich masz obrońców! Hetman oparł łokcie na stole i ujął się za głowę. Milczał przez chwilę, a zebrani towarzysze stali wokoło nie przerywając jego milczenia.
Kamieniec uważano bow;em za twierdzę nie do zdobycia, nie-
15 cv
jako za symbol władania Rzeczypospolitej nad całą tamtą krainą, aż po Dzikie Pola. Trudno też było pojąć, że znaleźli się ludzie, którzy wybrali hańbę uległości, a nie śmierć w jego obronie. Łatwiej by już przyszło znieść zdobycie twierdzy w walce niż jej poddanie.
Zapanowała cisza. Jedynie zza kredensu, który zasłaniał przejście do następnej izby zwanej stołową, dochodził gwar głosów. To domownicy szlacheckiego stanu, a więc rezydenci, rękodajni, sekretarze, pokojowcy i inni dworzanie, rozpoczęli już poranny posiłek.
Ukazał się pałacowy marszałek i przyłożywszy dłoń do ust, lekko chrząknął. Hetman uniósł głowę i spojrzał w jego stronę. ..— Zezwolicie podawać, wasza miłość?
— A podawaj... — Sobieski obojętnie machnął ręką, po czym spojrzał na stojącego w wyczekującej pozie porucznika.
— Wracając nie zawadziłeś waść o Pomorzany?
— Bytem tam, mości hetmanie.
— I co? Działyński nie ładował wozów?- Nie gotował stadniny do drogi?
— - Nie bardzo wierzył wieściom. Alem. mu własnym rozumem przykazał zabierać co cenniejszy dobytek, ciągnąć do Lwowa i tam czekać dalszych rozkazów, stadninę zaś przygnać tu do nas. Przykazałem też posłać gońców z ostrzeżeniem do Zborowa, Oleska iZłoczowa. ¦¦¦ , ¦
— A Brzeżany? I mości chorąży Sieniawski chciałby wiedzieć, co tam się dzieje!
— Mało kto pozostał. Zamek opróżniony, ponoć zarządca w sześćdziesiąt wozów pod eskortą załogi ruszył ku Lwowu.
' " ¦ • Na" twarzy słuchającego z napięciem Sieniawskiego ukazał się wyraz ulgi. Sobieski zaś spojrzał tylko na porucznika spod oka i'aprobująco .skinął głową. Dopiero po chwili rzucił:
'," — Wybierzcie sobie z tej stadniny dwa konie dla siebie. A teraz zwalniam.
Porucznik, uradowany podarkiem, skłonił się hetmanowi, z kolei pułkownikom i opuścił salę dzwoniąc ostrogami.
Służba zaczęła wnosić półmiski i misy z potrawami. Obecni zajęli miejsca wyciągając puzdra z nożenkami *, które zwykle, noszono przy sobie, bo nawet podczas uroczystych biesiad używano w'asnych sztućców. Za krzesłami starszyzny stanęli oficerowie ordynansowi.
Nastrój posiłku nie był wesoły. W milczeniu spożywano po-
* Nóż i widelce.
16
dawane potrawy. Co i raz sięgano też po kufle z grzanym piwem doprawianym żółtkami, imbirem i cukrem.
Padały tylko krótkie, zdawkowe słowa, gdyż wszystkim nieskoro było do wymiany ponurych myśli.
Dopiero kiedy posiłek miał się ku końco.wi i dzbany z piwem zamieniono na wino i miód, milczący dotąd hetman obtarł wąsy, przeżegnał się wolno dziękując Stwórcy za strawę, po czym odezwał się:
— A zatem, panowie bracia... Przede wszystkim chcę podziękować tym, co przybyli na moje wezwanie z samborskiej ziemi. I żal, i gniew wzbudziły w mym sereu otrzymane wieści, mimo że takiego obrotu rzeczy oczekiwałem. Potwierdza się teraz, jak słuszne było moje marcowe votum do sejmu! Domagałem się obsadzenia zawczasu Kamieńca mocną załogą, przezornego zaopatrzenia, naprawy murów, bo od lat nikt o nie nie zadbał. Takoż przydania wszelkiej strzelby, a zwłaszcza podesłania puszkarzy, bo tych bardziej jeszcze brakowało niż armat. Ale znać nasz król mało co z mego pisania zrozumiał...
— Bo do czynów nie tak skpry, jak do żarcia... — mruknął ze złością Miączyński.
— Wojsko przy sobie trzyma, a i wasze, panowie, chorągwie spod mojej wyjął komendy i do swego starostwa posłał, aby lepszą niźłi moja spyżą żołnierza ku" sobie skłonić...
Słowa hetmana przerwał nagły wybuch strażnika koronnego Bidzińs^iego.
— Krew mnie nagła zalewa, jak pomyślę, wiele złego ten niezguła krajowi czyni! I takiego miłościwym panem musimy zwać i cześć powinna królowi okazywać! Wolę już tureckie brody oglądać niż na tę jego tłustą gębę patrzeć i honory mu czynić. A o sam-borskie chorągwie nie troszczcie się, mości hetmanie, bo to żołnierz, cq z wami na polach Podhajec i Bracławia walczył! Pszennym chlebem i kiełbasą przekupić się nie da!
— Nie ty jeden, mości strażniku, za niecnotę go. masz, nie ty jeden! — roześmiał się gorzko Miączyński. — Tuszę, że wszyscy, jak tu jesteśmy, tego opasłego, leniwego...
Tu rotmistrz machnął tylko ręką i urwał, bo obraźliwe słowo mając na myśli, wolał zamilknąć, by królewskiego majestatu nie postponować.
Rozległ się wysoki, nieco piskliwy głos pułkownika Łasko. Zabrzmiał komicznie po tubalnym głosie rotmistrza, ale nikogo nie kusiło do śmiechu, zresztajJ.śm.iąesie z pułkownika nie było bezpiecznie, bo znano gc^^ilfJAnHśSrflą^s^ władaniu szablą i żołnierza niepospolitej odv
— Pomocy cesarg&Je^
'i — Ostatni zwycięzca
bał się księcia Karola. Ponoć przepowiedziano mu, że Lo.taryń-czyk królem w ciągli roku ostanie, jeśli nogę postawi na poł-skiej ziemi. "** — Na głupców u nas urodzaj... — mruknął Zbrożek.
— Tak to jest, panowie bracia — znów zabrał głos hetman, rc z powagą i bez pośpiechu. — Jeśli sami obronić się nie zdołamy,
nikt nas nie uratuje. A myśmy są jako żeglarze, co na wątłej łódeczce muszą walczyć z potęgą morskiej burzy. Nie d tym jednak chcę mówić, jeno radzić, co czynić należy. Bo jakie jest status militari? Turcy, po zdobyciu Kamieńca, ani chybi russią na Lwów. Jeśli Kamieniec bronił się tylko dni dziewięć, to jak długo zdoła 3 utrzymać się Łącki za tymi pokruszonymi murami i fasami pełny-
Ro! mi śmieci? Potem zaś przyjdzie kolej na Kraków...
Hetman urwał i zapanowała cisza. Znów dały się' słyszeć głosy
. i brzęk naczyń z sali stołowej. Zza okien doleciało odległe rżenie
konia. Po chwili Sobieski ciągnął dalej:
— Przykro to rzec, ale na naszego króla nie ma co liczyć. A czymże my rozporządzamy przeciw tureckiej potędze? Ja mam przy sobie te dziesięć czy jedenaście chorągwi, co je Prusinowski przyprowadził spod Husiatyna, a więc niespełna dwa tysiące, was w samborskim stoi cztery i to wszystko. Wprawdzie wojewoda Jabłonowski robi u. siebie zaciągi, wezwał też pospolite ruszenie z ziemi przemyskiej, san<v?kiej i lwowskiej, ale mało tam już kto ze szlachty ostał. Panowie bracia pouciekali, a zaciągi wiele nie dadzą, zresztą sam Lwów bardziej teraz ich potrzebuje niźli my.
— A co z Łużeckim? — odezwał się czyjś głos.
— Pewnie już jest gdzieś blisko, ale ku królowi ciągnie. Może będzfe miał ze dwa tysiące szabel, gdyż poniósł duże straty, a piechotę ostawił, ale dotychczas mnie się nie opowiedział. Zresztą prowadzi żołnierza zbiedzonego marszem i bez bojowego ducha po ładożyńskiej klęsce.
— Poselstwo siać? Może nie tyle do sułtana, co Sełim Gireja? To światły Tatar i ceni was wysoko, mości hetmanie — rzekł Zbrożek.
— To jużem zrobił. Wysłany w tymże celu przez króla starosta nurski Petrykowski ciężko zaniemógł, toteż będąc we Lwowie uprosiłem częśnika poznańskiego Złotnickiego, któregom tam spotkał, by podjął się tej misji. Człek to niegłupi i z poselstwami obyty. Ale jechać nie chciał bez podarków dla chana, wiedząc, że bez tego nie będą z. nim gadać. Toteż z własnej szkatuły zakupiłem dwa'kosztowne zegary i jeszcze coś niecoś, co chana mogłoby uradować, i cześnik pojechał. Obaczymy, co potrafi zdziałać, to jednak' nie zwalnia nas od szukania żołnierza, bo samym gadaniem wiele nie zwojujemy.
oo ii cv
¦
—' Skoro jednak wojska nie staje i możliwości innych nie ma? — spytał półgłosem Sieniąwski.
— Musimy krajać takim nożem, jaki dzierżym w ręku — odpowiedział chorążemu Bidziński.
— Ba! W sześć tysięcy przeciw trzystu! Kpiny, mości strażniku!
— Co zatem zamyślacie? . ' .
— Co myślę? Ano to, że ma rację mości chorąży koronny. Jakże wychodzić w pole, nie mając dość żołnierza? Toż na zgubę powiodę tych, co ze mną pójdą...
Znów nastała cisza, bo ci ludzie, wszyscy wojennego rzemiosła, rozumieli $•%L%& dowódcę. Toteż w tej ciszy pytanie zdawało się brzmieć nadal, bo każdy miał je w myślach.
— My mamy nad tym radzić?! — rozległ się wreszcie pełen oburzenia dyszkant pułkownika Łasko. — A to królewskie niebożę będzie się jeno obżerać? On król, on włada krajem, a jeśli głupi, to niech mu doradzą inni! Ma przy sobie Wiśniowieckiego, Andrzeja Potockiego, Paca, Czarnieckiego!
— On włada, ale ojczyzna takoż jego, jak i nasza... — zaoponował Polanowski, po czym obrócił twarz w stronę Sobieskie-go. :— Jakie będą wasze rozkazy, mości hetmanie?
Ten obrzucił zebranych spojrzeniem, po- czym sięgnął po kufel i upiwszy nieco miodu odezwał się:
— Widzę, mości panowie, że. wy jako i ja nie znajdujecie wyjścia. Zatem nie pozostaje nic innego, jak czekać. Może Bóg w swojej łaskawości wskaże nam drogę przez dalsze wypadki. .Teraz cała w nim nadzieja i ufność, bo rozum ludzki tu _na nic. Musimy jednak znać dzia'ania tureckie i zachować czujność: Dlatego nakazuję wam, mości chorąży Sieniawski, jako mającemu zwierzchność nad chorągwiami stojącymi w samborskim, a tu wam, mości strażniku Zbrożek, słać każdego dnia podjazdy, i to po dwa albo i trzy w różne strony, dla zdobywania wieści. Chorąży Sieniawski ma zwłaszcza dobrze baczyć, bo prędzej na niego niż na nas wyjdą tureckie wojska. Na pierwszą wieść o. zbliżaniu się ich do Lwowa ściągać chorągwie i cofać się na- Gródek, Nie-mirów, ku Zamościowi, pod osłonę tej twierdzy, utrzymując łączność ze mną. To wszystko. Dziękuję wam, panowie, i zwalniam,
. ale kto chętny, zapraszam na obiad. A pana, mości rotmistrzu Miączyński, i pana, mości Gorzeński, poproszę jeszcze do gabinetu. Panie Gałecki — obrócił się ku stojącemu za plecami adiutantowi — proszę też wezwać Żegonia.
Hetman wstał z krzesła i skłoniwszy się lekko zebranym skierował się .ku drzwiom, a rotmistrzowie Miączyński i Gorzeński ruszyli za nim.
cv> 19 oo
Gabinet hetmański był wielkim pokojem o trzech oknach wychodzących na park, którego drzewa sięgały zieloną grzywą ponad Ak koronę murów. Ich wierzchołki widać było dobrze przez okienne
szyby, które jak i w innych, dolnych pomieszczeniach były tak cienkie, że nieomal zupełnie przejrzyste, ale też i bardzo kosztowne.
Podniebienie * gabinet miał piękne, całe w kwadratowe kasety, a tło, czyli pawiment **, było ułożone w ozdobne desenie z czarnych i żółtych płyt drewnianych, polerowanych do lustrzanego połysku. Pośliźnięcie się na nich uważano za dowód prostac-,a twa, nieobeznania z dworskimi komnatami.
oj Nieco bokiem do okien stał duży stół o nogach rzeźbionych
w wygięte, smocze cielska. Ich głowy o otwartych paszczach podpierały blat. Był pokryty rozrzuconymi papierami. Wokół rżnię-"°I tego w szkle kałamarza leżało kilka przyciętych gęsich piór i sta-
1 ła miseczka z drobnoziarnistym piaskiem, nie pozostawiającym py-
łu po strząśnięciu z zapisanego papieru. Obok, na mniejszym stole, leżały mapy, a na specjalnym postumencie tkwił wielki globus.
Dwie boczne ściany zajmowały szafy pełne książek. Grube tomy, przeważnie oprawne w skórę, stały równymi rzędami na półkach, ale znać było, że po nie sięgano. Niektóre zaś, jak hetmana Tarnowskiego „Rada sprawy wojennej", Sarnickiego „Księgi hetmańskie", Siemionowicza, Andrzeja deU'Aqua, Diego Uffano — dzieła o artylerii, Dorohostroyskiego „Hippika", Schneebergera „O dobrym zdrowiu żołnierzy", Freytaga „Budownictwo wojenne", nosiły ślady częstego używania, świadcząc o głównych zainteresowaniach, ich właściciela.
I tu resztę ścian pokrywały barwne, mieniące się opony, ale zamiast ław stały krzesła o wysokich oparciach, z poręczami dla rąk.
— Proszę, panowie bracia. — Sobieski wskazał dłonią miejsca, sam siadając za stołem.
Miączyński z sapnięciem ulokował otyłą postać na krześle i zwrócił ku hetmanowi mięsistą twarz o dużym nosie. Szczuplejszy i niższy, o tymże samym imieniu — Anastazy — rotmistrz Go-rzeński miał ściągłą, suchą twarz, okoloną ciemną łopatą brody. Spojrzenie czarnych oczu opuścił w dół i bawiąc się rapciami ' szabli, w milczeniu ocaekiwał na zagajenie rozmowy przez gospodarza.
Ten jednak zamiast ją rozpocząć sięgnął po srebrny dzwonek stojący na podręcznym stoliku.
* sufit ** podłoga
cv> 20 cSS
Na progu stanął dworzanin — pokojowiec.
— Przynieś waść wina — polecił, obracając się ku drzwiom, gdyż na progu ukazali się Gałecki i Żegoń. Hetmański adiutant wycofał się zaraz, a. jego towarzysz czekał w milczeniu na wyjaśnienie,powodu wezwania.
Był to młody mężczyzna o wysokiej postaci. Twarz miał pociągłą, o lekko zapadniętych policzkach i prostym nosie. Para jasnych oczu pod wyniosłym czołem miała jakby nieco senne, ale jednocześnie i badawcze, uporczywe spojrzenie. Ubrany był w długie, obcisłe spodnie, kończące się miękkimi trzewikami o rozciętej cholewce, i krótki kabat z szarego, cienkiego sukna. Na zapraszający gest Sobieskiego zbliżył się do stołu i zajął jedno z krzeseł, a ten zagaił: -
— Sprawa jest polityczna, wezwałem więc tylko was, jako tych, których dotyczy. Najpierw, w niedługich słowach, chcę przedstawić położenie: całe południe w ogniu i tylko patrzeć, jak pożoga dotrze do Lwowa, Krakowa, a może i Lublina. My zaś gotowi jesteśmy chwytać za szable, ale nie przeciw wrogowi, jeno na siebie, bo jedni chcą sojuszu z Francją, drudzy z Austrią. Mniemam jednak, że nie pora teraz na waśnie.
Hetman urwał na chwilę i przesunął spojrzeniem po słuchaczach, ale że siedzieli milczący i uważni, oświadczył krótko:
— Chcę, Gorzeński, wysłać waćpana i mości Żegonia do Lublina, na królewski dwór.
Dopiero teraz rotmistrz uniósł głowę.
— Aby nas usiekli? — uśmiechnął się sceptycznie.
— Pojedziecie jako moi wysłannicy, rzekomo na rozmowy z podskarbim o pieniądze dla wojska. Wiem, że Szumowski wam ich nie da, bo skarb pusty, ale to będzie tylko pozór waszego przybycia. Zaraz zaś wyłożę, co w rzeczywistości macie czynić i o co zabiegać. Waszym zadaniem, mości rotmistrzu, będzie dążyć do hamowania wrogości, okazywać, gdzie trzeba, moją chęć zaniechania waśni przynajmniej na czas tych trudnych dni, jakie nadeszły. Do naszych sporów można będzie wrócić, i tak się też ¦zapewne stanie., wówczas, kiedy wygnamy już wroga. Mówię to nie z politycznej chytrości, ale z serca, bo bez zespolenia wysiłków zginiemy. Musisz o tym przekonać nie tych zbyt zawziętych, jak pan pisarz polny Czarniecki czy uparty boćwina Pac, ale bardziej statecznych i o dobro Rzeczypospolitej dbających. Mówcie zwłaszcza z wicekanclerzem Olszowskim, z biskupem Trzebickim, bo mężowie to mądrzy i mnie zgoła nie wrodzy. Niech przyczynią się do uspokojenia Michała. Na szczęście prymas Prażmowski umknął do Łowicza, więc przeszkadzać wam nie będzie, bo po prawdzie wolę dziesięciu wrogów niż jednego takiego sojusznika.
21 cv>
Hetman przerwał, upił łyk wina i znów zabrał głos.
— Doszła mnie ostatnio wieść o sprawie, którą takoż będziesz musiał, rotmistrzu, poruszyć. Otóż niejaki Kłodnicki, zdaje się pułkownik lekkiej chorągwi, z tych, co to stoją za Wisłą, przesłał królowi pismo z ostrzeżeniem, że z Tatarami wszedłem w porozumienie, by go pozbawić tronu. Uroczyście temu neguj, z tym przekonaniem, że kłamstwo to paskudne. Postaraj się też zbliżyć do barona Stoma. Wprawdzie to cesarski rezydent, ale Leopoldowi powinno zależeć, by Turek nie miał z nami za łatwej, przeprawy.
— A Francja? Pisaliście do Ludwika, żądając pomocy?
— Pisałem, ale bez wielkich nadziei. I nadal ich nie mam, bo ten przeciw. Turcji, mając z nią sojusz, pomocy nie da. Dla Ludwika XIV pokonanie Austrii to cel najważniejszy, a Turcja i jej potęga więcej dla tego osiągnięcia mogą być pomocne niż skłócona Polska. Niech zatem i Stom przez królowę Eleonorę działa na uspokojenie umysłów, bo królowa większy ma posłuch niż król. Jednocześnie badaj i próbuj nacisków na Michała, by skłonić go do oddania mi chorągwi, które bezużytecznie trzyma przy sobie, a takoż i kozaków Haneńki. Wiem, że bov się on, bym za dużych sił nie skupił w swym ręku, ale zbyt drogo już Rzeczpospolita za ten strach płaci. To jest wszystko, com chciał rzec. Żadnych pism nie otrzymasz, a ustne zlecenie, jakie daję, tylko dla waści uszu. Ten krok ku zgodzie z własnej tylko czynię woliN i własnym rozumem, ale w przyszłości mógłby posłużyć wrogom do siania nieufności wśród naszego, francuskiego stronnictwa. Nie omieszkają głosić, że Sobieski zdradził wpierw króla, a potem i własnych popleczników, pertraktując z dworem.
— Rozumiem. — Gorzeński skinął głową. — Kiedy mam jechać?
— Jutro. Dam wam poczet, -jeno \v kilku ludzi, by uwagi na siebie nie skupiać, no i nieco groszd na potrzeby. Wiele tego nie będzie, gdyż i moja szkatuła ma dno, ale ekspensów dużych nie przewiduję, bo staniecie kwaterą w moim pałacu.
— Imć Żegoń jedzie ze mną?
— Tak. Przydzielam ci go jako sekretarza, ale takoż tylko dla pozoru. Będzie on miał inne, własne zadanie, o którym zaraz powiem. Otóż, mając swoich życzliwych ludzi u dworu, dowiedziałem się, że takoż i moi przeciwnicy nie zaniedbują starań, by wiedzieć, co dzieje się wokół mnie, co robię i co robić zamierzam. Ostatnio pan Czarniecki podchmieliwszy sobie miał rzec, że Sobieski mu niegroźny, bo on baczy dobrze, co w jego zagrodzie się dzieje. Znaczy to, że dwór ma tu swoich ludzi. Trzeba więc, abyśmy doszli, kto u nas jest na królewskim żołdzie i jakich sposobów używa do przesyłania wiadomości. Musimy to uczynić dwojako:
cv> 22 c
bacząc na ludzi z mego otoczenia, jak i dociec na dworze królewskim, kogo tu u mnie opłacają. To właśnie poruczam tobie, Damianie, bo oceniam, że sprostasz temu. zadaniu. Dam ci teraz wskazania, do kogo w razie potrzeby będziesz mógł zwrócić się o pomoc. Pierwszy Brunetti, francuski opat, wysłannik króla Ludwika. Zwykłe przebywa u boku prymasa, ale teraz jest na dworze, bo ważniejsze mu, co dzieje się wokół królewskiej osoby niż w prymasowskim pałacu w Łowiczu. Drugi to Joachim Świrski, dworzanin królowej. Hasła na znak, że ode mnie przybywasz, są takie: Brunettiemu powiesz w rozmowie, żeś miał go już honor widzieć w czasie majowego sejmu, a to dwudziestego drugiego maja. w kościele Karmelitów. Swifskiemu zaś wspomnisz, żeś amator łowów, a na ostatnich ubiłeś dwa dziki i jednego jelenia. Szukaj sobie też przyjaciół, abyś wiedział, co wokół się dzieje.
Żegoń słuchał poleceń hetmana, nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Kiedy ten skończył, odezwał się:
— Ważniejsze jest chyba wykrycie zdrajców z naszego grona?
— Zajmiemy się tym wspólnie z panem Miączyńskim, bo wierzę w jego znajomość ludzi i bystre oko. A wysłać go na dwór nie mogę, gdyż zbyt jest tam znany, by nie przyglądano się jego poczynaniom. Tobie łatwiej będzie działać w roli niepozornego kancelisty.
— A kto mnie tu zastąpi?
— Drugi sekretarz, Tuczaba. Jego chyba mogę być pewny. Ale pisarzy nie znam. — Sobieski spojrzał pytająco na Żegonia.
— Mam ich trzech: Hołowa, Taszrnir i Kęsicki, kto skarbnikiem, to' wiecie, bo daje rozliczenia osobiście. Ale głównie polecałbym waszej uwadze gońców, bo oni przede wszystkim mają styczność z obcymi.
— Jak się zwą?
. — > Są to Haraś, Michałowski, Żerdowicz, Jedlina.
— Dawno pełnią swą funkcję? — zabrał głos Miączyński.
— Haraś i Żerdowicz już od kilku.lat, Michałowski mało co później, a Jedlina dopiero od wiosny.
— Poza kancelarią przyjrzyjcie się i innym — wtrącił hetman, spoglądając porozumiewawczo na rotmistrza, po czym znów zwrócił się do Żegonia. — Znasz zatem swoje zadanie. Nie potrzebuję cię chyba ostrzegać, abyś zachował ostrożność i nikomu nie ufał.
— Istotnie niepotrzebne to, mości hetmanie. Ale teraz, jeśli zezwolicie, chciałbym coś rzec,
— Słucham. — Sobieski spojrzał uważnie na Żegonia.
— Nie powinienem zatrzymywać się wraz z mości panem rot-mistrzpm, a do tego jeszcze na waszym dworze.
cv 23
— Dlaczego?
— Bo wówczas nikt z zamku nie będzie chciał ze mną gadać, a cóż mówić o komitywie!
— Ma' rację... — mruknął Miączyński.
— Słusznie — zgodził się Sobieski. — Co zatem proponujesz?
— Stanąć w gospodzie.
— Lublin będzie teraz pełny. Wątpię, czy znajdziesz kwaterę.
— Może wasz burgrabia coś zaradzi?
— Dobrze. Pieniądze na gospodę dostaniesz. To wszystko?
— Nie, wasza miłość. Trzeba też, abyśmy rozstali się w gniewie. Powiedzcie Tuczabie, żeście mnie wygnali, bo do oczu wam" stanąłem. To wystarczy, resztę powiem mu od siebie.
— Zatem, skoro już wszystko uzgodniliśmy, szykujcie się do drogi. — Hetman dał tymi słowami do zrozumienia, że rozmowę uważa za zakończoną.
Kiedy wyszli, Miączyński potarł palcami wygoloną brodę i rzuciwszy spod oka spojrzenie na swego dowódcę, mruknął od niechcenia:
— Nie za młody ten Żegoń do zadania, jakieście mu powierzyli? Chociaż trzeba przyznać, że rozsądku mu nie brak...
— Ma już dwadzieścia sześć lat. Był czas na poznanie ludzi. To człowiek, który umie w każdą sprawę głęboko wejść myślą. Bywało, że przy naradzie nad pismem potrafił mi wskazać inne, lepsze rozwiązanie sprawy, niżem to sam obmyślił. Przyznaję, że początkowo cholera mnie brała i wymyślałem mu od przemądrzałych smarkaczy, ale jak raz i drugi sprawdziły się jego ostrzeżenia, już gniew mnie nie nachodził.
— Dawno on u waszej mości?
Sobieski sięgnął po kryształową karafkę, dopełnił kielichy, po czym swój wzniósł w stronę rotmistrza.
— Od maleńkości. Jego rodzic, ubogi zagonowy szlachcic, służył w mojej chorągwi, com ją miał pod Beresteczkiem. W bitwie ' uratował mi życie, ale własne przy tym postradał. Toteż mać moja. Teofila wdowę z pięcioletnim chłopakiem zabrała do Żółkwi, gdzie zrobiła ją zaufaną klucznicą. W rok zaś potem zginął brat Marek, ścięty przez Tatarów, a nieco później ja zostałem ciężko ranny w' pojedynku. Zrozpaczona do reszty matka w trwodze przed utratą i drugiego syna ślubowała, że jeśli odobrzeję, zajmie się gorliwie" małym Damianem. A że widać Bóg przyjął tę ugodę, jam ozdrowiał, a chłopak poszedł najpierw do szkoły parafialnej w Żółkwi, potem do katedralnej we Lwowie, a wreszcie ukończył filozofię na Jagiellońskim Uniwersytecie. Kiedy zaś w sześćdziesiątym piątym zostałem marszałkiem wielkim koronnym, a w sześćdziesiątym szóstym po Czarnieckim i hetmanem polnym, miano-
24 oo
wałem go swoim sekretarzem i do dziś tę godność przy mnie piastuje.
O niego zatem można się nie troszczyć. Ale tu trzeba rozejrzeć się nieco baczniej. Niesposobna to wprawdzie pora, bo w gorączce żyjemy i zapewne długo tu bezczynnie stać nie będziemy, ale i w marszu, i stając obozem musimy oczy mieć otwarte.
— Wtedy czasu na- to nie będzie! Tu zaś pomoże waści pałacowy marszałek Klejnowski.' Jużem mii mówił, aby w razie potrzeby radą służył. Wkrótce też oczekuję człeka, com go posłał na Selima dwór. Ma te lata co i Żegoń i takoż bystry, tylko większa gorączka jak ten.
— Dc -Tatarów? — zdziwił się rotmistrz. — Musi znać dobrze ich obyczaje i język.
. — A zna. Obliczam, że za dni kilka powinien powrócić.
— Kto to jest?
— Zwie się Zawieja, herbu Sreniawa. Ród rozpierr ;hły i już zubożały. Tego rodzic ma jeszcze kilka wsi gdzieś za Łuckiem, w okolicy Klewania czy Ołyki.
¦— Nie przypominam go sobie.
— Słusznej postaci i ciemny niby Tatar.
Jako że rozmowa urwała się, obaj znów upili nieco. wina. Hetman spojrzał w okno, westchnął i zmienił temat:.
— Dawno już nie pisała moja gołąbeczka... Ckni mi się bez niej...
Miączyński zerknął na zatroskaną twarz dowódcy i uśmiechnął się lekko.
— Listy długo idą, bo Gniew daleko. — Po czym dorzucił po chwili: — Jednakowoż bez pocieszenia przecież nie zostajecie...
Sobieski raptownie odwrócił ku rotmistrzowi głowę.
— Co masz na myśli?
— A to, com dziś widział o piątej rano. Jakowyś ptaszek z waszych pokoi wyfrunął i to całkiem piękny, taki o czarnych, piórkach...
Hetman jakiś czas . spoglądał z zakłopotaniem na swjgo towarzysza, po czym obaj roześmieli się.
Następny tydzień minął na oczekiwaniu wieści wciąż dostarczanych przez podjazdy. I mimo że nie pierwszy raz najeżdżali Tatarzy Polskę, przerażały od nowa, bo mówiły o pożarach wsi ? dworów szlacheckich, paleniu, wycinaniu w pień mieszkańców, a zwłaszcza ludzi niezdatnych do trudów pieszej wędrówki, strumieniach przelewanej krwi, gwałtach nad niewiastami, pętaniu setek i tysięcy ludu, by gnać pod batogami do koszów, gdzie sorto-
c\a 25 ev>
wano i dzielono jak każdy handlowy towar na transporty i odsyłano dalej, do miast czarnomorskich, na niewolnicze targi.
Była to organizacja sprawna, daleka od wszelkiej przypadkowości czy chaosu. Tak jak i sprawny był sam proceder rabunku i brania jasyru. Główne siły tatarskie wysyłały czambuły, czyli większe formacje wojskowe, które stawały obozem we względnie bezpiecznych miejscach. Z obozów tych,-zwanych koszami, szły z kolei w różnych kierunkach, niby palce od dłoni -— zagony. Były to grupy operacyjne, które następnie też się rozpraszały i napadały znienacka na osiedla, wzniecały pożary, i bądź wycinały mieszkańców,. bądź brały ich do niewoli. Po dokonaniu wielu takich napadów rozproszony zagon znów zbierał się razena i wracał z łupami i jasyrem do swego obozu.
Ostatnie wiadomości mówiły o upadku Buczacza, Halicza
-i Podhajec, a także o penetracji zagonów w okolicy Brzeżan. Cały
zachodni Wołyń od Baru, Płoskurowa, Wiśniowca i Jampola, jak
i Czerwona Ruś, uciekały na północ. Gościńce i trakty zapełniły
się wozami i pańskimi kolasami, a - i wielu bogatszych gospodarzy
chłopskich, których Ruś miała sporo, zebrawszy dobytek także
. uchodziło przed grozą tatarskiego jasyru. Co biedniejsi zaś szli
w lasy lub stawiali palisady, przygotowując się do obrony, która
dawała szansę ocalenia, bo zdobywać umocnień Tatarzy nie lubili.
A kiedy jeden z podjazdów, zagnawszy się bardziej na południe, przyprowadził i tureckich jeńców, wiadomo już było, że lada dzień przyjdzie ruszać. Nie wiedziano jednak, co zamierza pan hetman, który ukazywał się z ponurym obliczem. Widać było, że się trapi, ale ani słowem nie zdradzał swych myśli. Mówiono tylko, że tabory i chorągwie dostały rozkaz -pogotowia do wymarszu.
To napięcie oczekiwania, podsycane wieściami, których dostarczały podjazdy, wzmogło się jeszcze, kiedy przybył wracający od chana cześnik Złotnicki. Zatrzymał się w Jaworowie, by zdać hetmanowi relację o swoich rozmowach i nastrojach panujących we wrogif;i obozie, a potem podążać wraz z chanowym posłem do Lublina, gdzie przebywał obecnie wraz z dworem król Michał. ¦
Nie wiadomo jednak było, co mówił pan cześnik, bo hetman, przywoławszy Zbrożka i Miączyńskiego, zamknął się z nimi w gabinecie. Gadali do późna, ale nic z tego nie przedostało się do dworskich uszu. Z faktu jednak, że jechał i tatarski poseł, zaczęto snuć bardziej pomyślne wróżby.
Nastrój budzących się nadziei nie trwał niestety długo, gdyż tego samego dnia przyszła wiadomość, że pierwsze pułki tatarskie wraz z oddziałami tureckimi zbliżają się do Złoczowa. Stawało się jasne, że'celem tego marszu jest Lwów.
cv> 26 oo
Następnego dnia pan cześnik wyjechał wraz z murzą Abdy-manem i starostą Wieniawskim, którego hetman mu przydał, aby wiedzieć, co postanowił król i rada senatorska, a takoż z poleceniem, by potem udał się do Selima Gireja dla prowadzenia dalszych rozmów. Zarządził też, by pakowano i ładowano.na wozy wszystko, co cenniejsze w jaworowskim pałacu.
Rozpoczął się więc rwetes, krzątanina i wytężona praca całego dworu. Zdejmowano ze ścian opony, zwijano kobierce, pakowano w skrzynie książki, odzież, bieliznę, liczono skrupulatnie srebra pod czujnym dozorem paiacowego marszałka, ładowano na wozy worki ze zbożem, grochem, kaszami, beczki ze słonin4, kufy z winem i miodem, obszywano w płótno połcie wędzonego mięsa i kiełbasy.
Nazajutrz zaś, dwunastego września, nadleciał goniec z dwoma ważnymi pismami. Pierwsze od wicekanclerza Olszowskiego,-w którym biskup zawiadamiał, że za radą i pod'naciskiem senatu król wyznaczył posłów do sułtana w osobach podskarbiego Jana Szumowskiego, kasztelana wołyńskiego Jana Lubowieckiego i kasztelana czerskiego Gabriela Silnickiego, którzy szykują się już do drogi i rychło powinni wyruszyć.
Drugie, nie mniej ważne, było od regimentarza Łużeckiego. Znać naciskany przez innych dowódców, stojących za hetmanem, oddawał się kasztelan podlaski pod jego rozkazy, zawiadamiając, że stoi obozem pod Hrubieszowem.
Trzecia wiadomość nadeszła pod wieczór. Był to meldunek chorążego Sieniawskiego, że rusza chorągwie i zgodnie z rozkazem pójdzie na Gródek, jako że przednie straże turecko-tatarskie, ciągnąc wzdłuż Dniestru, minęły już Żurawno i zbliżają się do Chodorowa i Rozdołu.
Wołoska chorągiew pod porucznikiem Witwickim jako straż przednia, a za nią tabory pod eskortą dragonów poszły już z wieczora, trzynastego września.
Chorągwie zaś hetman rozdzielił na dwa pułki skracając odległość posuwania^się do pół dnia drogi. Straż tylną poruczył pancernej chorągwi rotmistrza Chełmskiego, drogę marszu do Hrubieszowa wyznaczył na Potylicę, Rawę Ruską, Rzeczycę.
Pierwsse chorągwie ruszyły wczesnym rankiem 14 września. Każdy z jeźdźców prowadził zapasowego konia, z tych, które hetman przydzielił z własnych stadnin, przygnanych z Pomorzan, Zło-czowa, Zborowa i Jeziorny.
Okres nużącego oczekiwania minął. Wprawdzie żołnierz wiedział, że idzie. w nieznane, bez wyraźnego celu wyprawy, ale wie-
27 cv
R
rzył w swego wodza i beztroski wobec losu, jaki mu gotuje wojenna potrzeba, rad był, że bezczynność się skończyła.
Dzień był słoneczny i ciepły. Płaszczyzna, pól rozciągała się burymi połaciami ściernisk, pocięta miejscami przez zielone zagony rzepy i okolona zewsząd granatowym pasem lasów. Z dala, tu i ówdzie woły ciągnęły pługi, za którymi szły drobne figurki pochylonych oraczy. Gdzieś w górze świergotał ptak, cały krajobraz tchnął spokojem i ciszą, jak gdyby straszni jeźdźcy Apokalipsy nie galopowali już tak blisko przez podobne zagony i pola.
Na skraju szerokiej drogi miejscami pochylały się rosochate wierzby skłaniając korony ku ciągnącym chorągwiom. Kopyta husarskich wierzchowców uderzały głucho o ziemię, jezdni połyski