13994
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 13994 |
Rozszerzenie: |
13994 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 13994 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 13994 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
13994 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
J�zef Ignacy Kraszewski
Skarb
BIOGRAFIA SOKALSKIEGO ORGANISTY
Z tego to magazynu g��bokich zaciek�w
Dobyt� pi�kno�� hojn� rozsiewa�em d�oni�
W dzie�ach, kt�re nast�pne pokolenia wiek�w
Uwielbiaj�c ich tw�rc� wawrzynem os�oni�.
Bezimienny.
Treny nad utrat� licencji poetyckiej.
S� ludzie, kt�rzy utrzymuj�, �e wysokie powo�anie, niezaprzeczone zas�ugi oddane
krajowi, zalety osobiste i �ycie, kt�re si� nie tylko krajowi, lecz ca�emu
�wiatu nale�a�o, maj�
wy��czne prawo do biografii; ja za� utrzymuj�, �e ka�dy cz�owiek raz
przynajmniej w swym
�yciu sta� na stopniu, na kt�rym by si� nie zl�k� oczu �wiata ca�ego.
Wielkich tylko ludzi zajmowa� mog� opisy dzie� wielkich, kt�re cz�owieka, w
niskim
urodzonego stanie i �yj�cego pod star� ojc�w swych strzech�, na przodk�w
zagonie, o�lepiaj�
niejako wielko�ci� swoj� i bardziej mu upokarzaj�cy stan jego czu� daj�, ni�eli
wznosz� i
poprawuj� jego sk�onno�ci i umys�. Dla takich ludzi trzeba pisa� biografie
m��w, na widok
kt�rych powiedzie� by mogli sami o sobie: Jeste�my im r�wni lub nimi by�
mo�em.
Pan Prosper Stokrotko urodzi� si� z ojca introligatora, bardzo uczonego
cz�owieka (w
Sokalu), kt�ry nawet, jak niekt�rzy utrzymuj�, nie�le umia� po niemiecku, a w
gronie kum�w
i kumoszek uchodzi� za cud m�dro�ci i nauk. Mia� biblioteczk� z�o�on� z ksi�g
danych a nie
odebranych z oprawy, z tych wiele by�o w polskim j�zyku, mi�dzy kt�rymi ulubione
mu by�y:
Historia o Elefantynie, o Magiellonie, Mi�ostki Agnulja i Floretty; Alfons
Arago�ski i
Orystella Krete�ska1 itp. Stary pan Stokrotko mia� sobie za prawid�o, nigdy
takich ksi�g nie
bra� do oprawy, kt�rych by czyta� nie m�g�, a taniej od innych oprawuj�c i nie
�a�uj�c
pi�knej sk�rki i lipskiego papieru, powoli zebra� dostateczny na utrzymanie si�
fundusik. Nie
porzuci� jednak rzemios�a, boby z nim musia� i ksi��ki porzuci�, na co nigdy z
d�ugiego
nawyknienia odwa�y� si� nie m�g�.
�ona jego, zacna kobieta, c�rka ekonoma, czynna i niezmordowana w pracy, umia�a
dobrze czyta�, czasem nawet uda�o si� jej nakre�li� kilka ko�ysz�cych si� liter,
a co do ceny i
rodzaju rob�t introligatorskich, m�a nawet w erudycji przewy�sza�a.
Jegomo�� ubiera� si� co dzie� w papucie sfabrykowane ze starych but�w, w d�ugie
domowej roboty niemieckie po�czochy i kr�tki nankinowy podw�o�nik, krajk�
przepasany;
u�ywa� na koniec mycki, kt�ra wedle pory roku niciana by�a lub flanelowa. Na
twarzy
przezacnego mieszczanina malowa� si� rodzaj dumy; oczy mia� okryte spuszczonymi
brwiami, w�osy z ty�u naprz�d zaczesywa� dla pokrycia po�yskuj�cej �ysiny;
fartuch za�,
wisz�cy na trz�s�cym si� brzuchu, tyle mu nadawa� powagi, ile staro�ytna toga
Rzymianom.
Gdy obowi�zki jego stanu zatrzymywa�y go nad sto�em, jejmo�� tymczasem gadatliwa
i
ruchawa wszystkie w domu k�ty zwiedzi�a kolej�. W l�ni�cym od u�ywania
szlafroczku, w
przydeptanych trzewikach, o kt�rych kolorze przez hipotez� tylko s�dzi� by�o
mo�na, w
czepku i chustce od niechcenia zarzuconej na w�osy, ukazywa�a si� jak straszliwe
zjawisko z
miot�� lub dzbankiem w r�ku, to w sieniach, to w spi�arni, to w alkierzu. Tam
wygna�a
mrukliwego kota; gdzie indziej zagrzmia�a nad s�u��c� rozmawiaj�c� z ch�opakiem;
przechodz�c mimo, duser2 jaki szepn�a m�owi na ucho i niewstrzymana w swym
biegu,
jakby jaki zapalony zwolennik filozofii, z ha�asem, szumem, wrzaskiem, lecia�a
dalej a dalej.
Przeciwnie stary Stokrotko nie poruszony siedzia� przed swoim sto�em, zarzuconym
ksi�gami, zrzynkami i kawa�kami papier�w, z okularami na nosie, z ig�� w r�ku,
trawi�
godziny, nieruchomy.
�adna okoliczno�� najwa�niejsza od roboty go oderwa� nie mog�a, � je�li s�siad
przychodzi� radzi� go si� lub pyta�, ca�ymi czasem godzinami oczekiwa� musia� na
�askaw�
odpowied�. Ta stoicka wytrwa�o�� zjedna�a mu wiele wzi�to�ci mi�dzy mieszczanami
i
nierzadko by�o us�ysze�, jak go filozofem nazywano.
Pytam tedy moich czytelnik�w: Czy Pitagoras3 nie mia� s�uszno�ci?
M�j bohater, syn introligatora, od lat dziesi�ciu okazywa� zacz�� wielk� do nauk
sk�onno��, a gdy r�wie�nicy jego na r�wninach i pag�rkach Sokala uganiali si� za
motylami
lub p�atali figle, on szed� do ojcowskiego stolika i zg�oskowa� na rozrzuconych
kartkach. Ta
ch�� do nauki by�a ojcu przepowiedni� wielkich nadziei, powolno�� za� jego nie
bardzo
matce przypada�a do smaku. Tymczasem z lat post�pem ros�y wiadomo�ci i nauki w
g�owie
Prospera, kt�ry w szesnastym roku przybra� posta� pe�n� powagi nauczycielskiej,
zacz�� nosi�
grub� lask�, spor� tabakier�, zacz�� si� t�umaczy� niepoj�tym stylem, nosi�
d�ugi po pi�ty
surdut i ze starszymi tylko obcowa� lubi�. Towarzysze i r�wie�nicy mimowolnie
zacz�li go
szanowa�, a nauczyciel parafialnej szk�ki, osoba powa�na, uwa�a� go za
m�odzie�ca
wielkich zdolno�ci. Ojciec si� nim chlubi�, matka nawyk�a powoli do uczonych
jego
grymas�w, a skutkiem tego nasz Prosper wbi� sobie w g�ow�, �e jest czym� wi�cej
od
drugich. �acin�, kt�r� cokolwiek pomaza� g�b�, do reszty zawr�ci�a mu g�ow�, bo
jak tylko
nauczy� si� przypadkowania i czasowania, zacz�� pisa�, jak mo�na domy�la� si�,
bardzo
pi�kn� �acin�. Pokoik jego by� zupe�nie uczony: �ciany zdobi�o mn�stwo map i
jeometrycznych figur, a po k�tach spoczywa�y stosy ksi�g r�nego rodzaju.
Poniewa� ma�e
nawet rysy charakter okazuj�, musz� tu przywie�� kilka przypis�w, w�asn� jego
r�k�
nakre�lonych. Na jednym starym egzemplarzu Kosmopolity dopisa�: Ksi�ga uczona,
erudycji mn�stwo; przy jednym z list�w w Polaku Sensacie zrobi� uwag�, i�
autorowi nie brak by�o tw�rczej imaginacji; a na poezjach Twardowskiego4,
gdzie autor wspomnia� Europ�, wielkimi literami doda�: Europa graniczy z Azj�.
Te
i tym podobne zarysy wprawnego pi�ra wiele okazuj� zdatno�ci i ducha. W m�odo�ci
jeszcze
widzia�em pochy�ymi literami zacz�te przez niego dzie�o, pod tytu�em: Heroizm
mi�o�ci
w�asnej, czyli wyg�rowane sentymenta ludzko�ci. Szczerze bior�c rzeczy, m�j
umys� nadto
jest p�aski, aby m�g� poj�� my�l tak g��bok�, lecz to wcale jej doskona�o�ci nie
ubli�a, i� jej
zrozumie� nie mo�na.
W ten spos�b up�ywa�o �ycie tego m�a wielkich nadziei, a coraz nowe zapasy
przybywa�y w jego g�owie. W miar� za� jak si� rozumniejszym coraz by� s�dzi�,
zmienia�
powierzchown� swoj� posta�.
Ci�g�e siedzenie twarz jego do przyzwoitego stopnia wybledzi�o; na jarmarku
kupi� sobie
okulary, do kija przyda� rzemyk z kutasem, powi�kszy� obj�to�� tabakiery, surdut
pod�u�y�,
coraz rzadziej usta otwiera�, a w ko�cu dla nieodbitej tylko potrzeby wyraz
jaki� z ust jego
wychodzi�. W tym to czasie dosy� wa�na w sposobie jego �ycia zasz�a odmiana; �w
milcz�cy, ponury i powa�ny literat zakocha� si�, ujrzawszy przypadkiem Marysi�,
c�rk�
m�ynarza. Niepoj�te jakie� ogarn�o go uczucie na widok r�anych ustek,
niebieskich ocz�t i
zarumienionej twarzyczki. Z podziwieniem i zapa�em przypatrywa� si� ma�emu
trzewiczkowi,
gorsecikowi, jej sukni, wst��kom i najmniejszym szczeg�om; a to wszystko ze
skrupulatno�ci�, z jak� staro�ytnik ogl�da pi�kny r�kopis dawnych wiek�w.
Pierwszy mo�e
raz w �yciu niezgrabnym ust ruszeniem na u�miech dziewczyny odpowiedzia� a ta,
czy to z
pr�no�ci, czy z upodobania, postanowi�a korzysta� z uczynionego wra�enia i
pozyska� serce
Prospera.
Wchodz�c do swojej izdebki po tym widzeniu, pierwszy raz uczu� pan Prosper, �e
mu
czego� brakowa�o; pierwszy raz uda� si� prosz�c o rad� zaniedbanego lusterka i
pierwszy raz
mi�o�� w�asna protestowa�a si� przeciw d�ugiemu surdutowi, okularom, tabakierce
i kijowi.
Niespokojny chodzi� wzd�u� i wszerz po izbie, chwyta� za zbutwia�e folia�y,
kt�re dawniej
czyta� i przerzuca� lubi�, ale nic mu smakowa� nie mog�o; obraz nadobnej Marysi
wszystkie
zamiary niweczy�. T�umaczenie ulotnych Anakreonta5 poezji wpad�o mu do r�k i raz
pierwszy
zrozumia� prawdziwe znaczenie i postrzeg� pi�kno�� jego pie�ni. By�a to chwila
stanowcza.
Prosper uczu�, �e jego dusza chce si� wyla� na papier, siad� i napisa� wiersz,
kt�remu da�
tytu�: Zat�sknienie si�! Geniusz jego, na przemian chwytaj�c si� polszczyzny i
�aciny, zbiera�
kwiat obu j�zyk�w i u�o�y� co� tak mistycznego i skomplikowanego, i� ludzie
ograniczeni nie
przyznaliby nawet sensu temu g�rnemu kawa�kowi poezji.
Po u�o�eniu tego utworu natchnienia, poeta z�o�y� pi�ro zwyci�skie i chcia�
wyj�� na
przechadzk�, ale g��bsze zastanowienie si� nad samym sob� ukaza�o mu, i� jego
ubi�r i
postawa nie przystoj� wcale zalotnikowi; postanowi� tedy siedzie� w domu, p�ki
by powoli
nie odmieni� powierzchowno�ci. Powiadaj�, i� sama tylko mi�o�� daje pop�d
geniuszom; nasz
Prosper nowym jest tego dowodem, od czasu, bowiem, jak si� zakocha�, zacz��
wi�cej pisa� i
to rzeczy zabawniejszych, jako to: logogryf�w6, akrostychon�w7, triolet�w8 itp.
Marysia by�a
to zupe�na Ewa po zjedzeniu fatalnego jab�ka, kt�ra tylko szuka�a, z kim by si�
ostatkiem
zakazanego owocu podzieli�. Dowcip jej zadziwi�by ka�dego, zr�czna w udawaniu,
�agodna i
gniewliwa, powolna i trzepiotowata, umia�a sw�j charakter przystosowa� do
charakteru
kochanka i jak wyblak�y at�as, kt�ry z ka�dej strony innym po�yskuje kolorem,
tak ona przy
ka�dym odmienn�, przybiera�a posta�. S�ucha�a uczonych rozpraw i komplement�w
pana
Prospera z dziwn� cierpliwo�ci� i niekiedy nawet lubi�a okazywa�, �e z jego
rozm�w
korzysta, a to do reszty podbi�o serce uczonego.
Z odmian� stanu serca, zmienia� si� tak�e zacz�a i powierzchowno��; Prosper
porzuci�
okulary, Marysia kij mu odebra�a; kaza� podci�� po�y swego surduta, a gdy mu
odkradziono
tabakierk�, nie pyta� si� o ni�. Z rado�ci� uwa�a�a matka t� odmian�; ojciec jej
nie
spostrzega�, a Marysia �mia�a si� w duchu i pyszni�a ze swojej w�adzy.
Przebieg�a ta dziewczyna tyle wymog�a na powolnym sercu uczonego, i� ten jednego
poranku przyszed� do ojca zatrudnionego zwyk�� swoj� robot� (czego ju� od dawna
nie
czyni�), siad� i zacz�� g�o�no czyta� napisane wczoraj przez siebie Pochwa�y
ma��e�stwa.
Matka, przej�ta wdzi�kiem kwiecistej jego mowy, pierwszy raz w �yciu ca�y
kwadrans usta�a
spokojnie na miejscu, a potem ruszy�a z ha�asem i krzykiem, nagrodzi� po�piechem
op�nienie. Czyta� tymczasem dalej Prosper, ojciec go w ko�cu zapyta�:
� C� to? Czy nie my�lisz wst�pi� w stan ma��e�ski?
� Tak jest � odpowiedzia� syn, przerywaj�c czytanie � oczekuj� tylko pozwolenia.
� A tego w�a�nie nie dostaniesz � zawo�a� poruszony ojciec, pierwszy raz w �yciu
porwawszy si� ze sto�ka tak szybko, i� Prosper odskoczy� na kilka krok�w.
Wieczorem tego samego dnia, nasz m�odzieniec milcz�c, z rozpacz� na twarzy,
lecia� jak
szalony przez miasto. Zapal jego by� tak wielki, i� nic przed sob� nie widzia�
ani s�ysza�, po�y
od surduta powiewa�y ko�o niego, kij mia� w r�ku, zgrzyta� z�bami i nieczu�y ani
na �miechy,
ani na wo�ania, wstrzyma� si� nie chcia�. Oczy jego ob��kane by�y w g�r�
wlepione; jako�
wkr�tce nogi pozbawione swoich przewodnik�w, wpad�y prosto na stragan przekupki.
Run�y na ulic� jab�ka i gruszki przywalone ci�arem Prospera, pad�a broni�c
swego
towaru przekupka, a gdy zapalony m�odzieniec wzni�s� si� i lecia� dalej, par�
tysi�cy
przekle�stw pos�a�a w pogo� za nim.
Nic to jednak nie pomog�o, bo bardziej jeszcze swoim przypadkiem rozj�trzony,
coraz
pr�dszym krokiem z miasta ucieka�. Kij jego unosz�c si� w powietrzu st�uk� kilka
okien i
kilku �ydom spore guzy na pami�tk� podawa�; uciekano od niego jak od op�tanego,
a t�um, z
ca�ego miasta zgromadzony, z okrzykami bieg� za nim w przyzwoitym oddaleniu. Na
drodze
spotka� si� w�a�nie z Marysi�, ale na jej czu�e wyrazy nie odpowiedzia�,
uciekaj�c dalej a
dalej. Policja, nie chc�c go pu�ci� z miasta, rozkaza�a zamkn�� rogatk�; jednym
spojrzeniem
dostrzeg� on zawad� i jakby wy�sz� si�� natchni�ty, uni�s� si�, machn�� kijem
ponad g�owami
i przeskoczy�. Od niepami�tnych wiek�w nie widziano w Sokalu takiego skoku; lud
zdumiony stan��, a gdy z podziwienia przyszed� do siebie, ju� Prosper by�
daleko.
Ot� to skutki �lepej mi�o�ci i odm�wienia ojca, kt�rym rozgniewany uczony
postanowi�
nigdy wi�cej nie zajrze� do rodzinnego miasta. Tantae ne animis caelestibus
irae?9
� P�jd� sobie acani precz ze swoj� nauk�!
� A wasze� id� szukaj syna, kt�rego� wyp�dzi�!
� Niech leci cho�by na koniec �wiata! Nie �al mi tego szale�ca.
� Pami�taj wasze�, �e ten szaleniec by� synem wa�pana.
� Tak� � rzek� rozgniewany introligator, gdy wtem przyby�y ojciec Marysi
przerwa�
spory ma��e�skie.
� Dobry wiecz�r, panie Stokrotko.
� Dobry wiecz�r.
� Sk�d�e to waszeci przysz�o tak ostro zabroni� synowi swemu �eni� si� z moj�
Marysi�?
C� to my�lisz, �e pan Pytel nie da jej posagu? He?
Introligator sta� jak wryty i w ko�cu na nalegania m�ynarza odpowiedzia�:
�Mo�e si� to jeszcze u�o�y�.
� Tak�e mi i gadaj � rzek� powa�nie pan Pytel. � O�wiadczam tedy, �e daj� mojej
c�rce pi�� tysi�cy z�otych posagu, a Prosperowi wyrobi� miejsce organisty i
nauczyciela
naszej szk�ki. Zgoda?
� Zgoda! � zawo�a� ucieszony pomy�lnym rzeczy obrotem pan Stokrotko. � Ale
gdzie�
m�j syn? On uciek� podobno z miasta.
� Z�apiem my go � rzek� m�ynarz � i woda ucieka, a jednak ja �api� j� do moich
m�yn�w.
To m�wi�c wyszed�, a �ona introligatora stan�a przed m�em, zabieraj�c si� do
dotykalnej
wym�wki, gdy tymczasem widz�c gro��ce niebezpiecze�stwo, m�� schwyci� czapk� i
wyszed� incognito.
W kilka dni potem wynaleziony Prosper zosta� m�em swojej kochanki, kt�ra b�d�c
g�ow�
domu, stawa�a si� powa�niejsz� i surowsz� dla m�a. Ten za� nawzajem wr�ci�
powoli do
dawnych zwyczaj�w, zacz�� nosi� okulary, kij i tabakierk�, sprawi� d�ug� kapot�
i zosta�
organist�, nauczycielem i kantorem w Sokalu. Umys� jego, nabrawszy wi�cej
j�drno�ci, wyla�
si� teraz w dzie�ach r�nego rodzaju. Tu on, op�akuj�c porywczo�� swojej �ony,
napisa�:
Lament po utracie dobrej my�li. S� tak�e jego r�ki �piewy duchowne pod tytu�em:
Spirytualny kancjonalik10 ku u�yciu kantor�w11 wszelkiej kondycji12, i �wieckie
pod r�wnie
stosownym nazwaniem: Wieniec pe�nych odoru kwiat�w dla czystych piersi ku
zabawie,
czyli zbi�r pie�ni �wiatowych. W takich to i tym podobnych pracach, �y�
jednostajnie �w m��
uczony i zajmowa� si� napisaniem Historii Sokala, opieraj�c si� na wykrzykniku
Szymonowicza13, O Sykulskie14 Muzy, kt�re on usi�owa� przemieni� w Sokalskie.
Im bardziej w lata post�pujem, tym wi�cej doznawajmy przykro�ci; do�wiadczy�
tego
zacny Prosper Stokrotko, kt�remu �ona ku ko�cowi niezno�n� si� sta�a; z tego to
powodu,
jako te� dla licznych k��tni z plebanem, zacz�� nastawa� na ludzi, a st�d znowu
przysz�o do
tego, i� ca�y si� odda� malowaniu z�o�liwemu charakter�w. Pierwsz� pr�b� pi�ra
uczyni� na
okre�lenie charakteru �ony, ale si� to pismo nam nie dosta�o, bo go jejmo��
przezorna, nie
chc�c si� w z�ym sposobie dosta� potomno�ci, spali�a. Inne p�ody, zale��ce w
kilkunastu
satyrycznych i bardzo dziwnych powie�ciach, zrz�dzeniem losu wpad�y w moje r�ce,
z
kt�rych mo�e kiedy� na �wiat wyjd�. Umar� m�� �w zacny w 54 roku swego �ycia, a
po nim
d�ugo nie zaj�ta katedra sokalskiej szk�ki dzi� pono upad�a. Przyjaciele,
ceni�cy jego zalety,
w miejscu, gdzie pochowanym zosta�, po�o�yli kamie� z napisem:
D. O. M.15
Pod. tym. g�azem, odpoczywaj�. ko�ci.
Urodzonego. Pana.
PROSPERA. STOKROTKI.
Organ. Pleb. Sokal. Nauczy. Kantor.
Auth. dzie�. licznych. �y�. lat. 54. umar�. roku. 1759. 4. maij.
Amici. posuerunt.
Anno. 1781. 4. maij.16
1830
IMIENINY
(Obrazek historyczny)
II n�y a point de heros pour
son valet de chambre.
Prov. Fran�ais1
By� to sobie dzie� 19 marca 179� pogodny, mro�ny; s�o�ce ju� by�o zesz�o, �sma
godzina
wybi�a, kiedy hrabina Emilia, przeciw zwyczajowi swemu, obudzi�a si� i nawet
wstawa�
my�la�a, co w �yciu kobiety wielkiego tonu by�o je�li nie cudem, to arcywielk�
rzadko�ci�.
Ledwie pi�kne czarne oczy otworzy�a i bia�� r�czk� przetar�a je od niechcenia,
poci�gn�a za
sznurek dzwonka, wisz�cego nad ozdobnym jej ��kiem i podnios�a si� z u�miechem
na
ustach.
W chwil� lekki, ale szparki ch�d odezwa� si� w przedpokojach, s�ycha� by�o
otwieranie
drzwi i �adne dziewcz�, garderobiana pani hrabiny, wesz�o do pokoju, ubrana od
niechcenia w
bia�y ranny szlafroczek.
� Dzie� dobry pani.
� Dzie� dobry, moje dzieci�. Podejmij firank� tego okna do po�owy i powiedz mi,
kt�ra
godzina.
Lizetka spojrza�a na zegareczek zawieszony u pasa i potrz�saj�c g��wk�, zbli�y�a
si� do
hrabiny. � C� to �sma? � �sma! Dawno to ju� pani o tej godzinie wstawa�a, ale
dzi�� �
S�u��ca l�ka�a si� doko�czy� s�owami, figlarnym tylko u�miechem, maj�cym w sobie
ziarenko pochlebstwa, zamkn�a mow�
� Jak�e te� dzi� wygl�dam, Lizetko?
� Przedziwnie, jakby o o�mnastym roku; je�li mi pani nie uwierzy, mo�e si�
zapyta�
zwierciad�a�
� Czy przyniesiono ju� kwiaty z oran�erii ministra P� � przerwa�a hrabina,
odsuwaj�c
r�k� zwierciad�o, jakby go si� l�ka�a.
� Jeszcze nie�
� Jeszcze nie! � powt�rzy�a troch� nieukontentowana hrabina. � Prawdziwie ci
ludzie
nigdy nic w czas nie robi�!
Lizetka u�miechn�a si� nieznacznie, zakrywaj�c si� szlafrokiem, kt�ry podawa�a
swej
pani i pobieg�a po �niadanie.
Hrabina posz�a do zwierciad�a, ziewn�a par� razy, spojrza�a po pokoju i od
niechcenia
rzuci�a si� na sof�, przed kt�r� sta� ogromny st� mahoniowy, zastawiony r�nego
rodzaju
zbytkowymi przedmiotami. Par� serwis�w japo�skiej porcelany, kryszta�y, srebro,
zadziwiaj�cej roboty alabastrowe urny i mn�stwo mniejszych rzeczy, le�a�o na nim
bez �adu,
obok wida� by�o nie rozpakowane jeszcze pud�a na ziemi. Hrabina spojrza�a na to
wszystko i
u�miech po pi�knych jej ustach przelecia�.
Wesz�a Lizetka, w jednym r�ku trzyma tac�, z wrz�c� czekolady fili�ank�, w
drugim
male�ki bilecik.
� A to� co? � zawo�a�a hrabina pokazuj�c na list.
� To od przyjaci�ki pani.
� Przyjaci�ki? � rzek�a, podnosz�c si� nieco hrabina, troch� zmarszczona, jak
gdyby
chcia�a strofowa� swoj� s�u��c�. Pi�kne kobiety nie maj� przyjaci�ek, ale za to
tylu
przyjaci�
Lizetka chcia�a �artowa�, a hrabina �art�w nie lubi, bo si� ich l�ka.
� Od kog�?
� Od hrabiny Palmiry!
� Od Palmiry! � powt�rzy�a hrabina z niecierpliwo�ci� wyci�gaj�c r�k�. � Podaj�e
go,
dawaj!
I zacz�a czyta� z wielkim nat�eniem umys�u, a list by� zapisany na wszystkie
cztery
strony. Czasami w�r�d czytania, rusza�a g�ow� lub ramionami, czasem si�
u�miecha�a
dumnie, a Lizetka sta�a tylko i spogl�daj�c po suficie, niecierpliwie czeka�a
przeczytania listu,
wreszcie nabra�a odwagi i odezwa�a si� z cicha.
� Czekolada ostygnie.
W kilka minut gor�cy nap�j i kilka biszkopt�w znikn�y z tacy, lice hrabiny
zaja�nia�y
�ywszym rumie�cem� turkot pojazdu da� si� s�ysze�.
� Zobacz, zobacz, Lizetko, mo�e to Palmira.
� Nie � odpowiedzia�a s�u��ca spuszczaj�c nazad zielon� firank�, kt�r� by�a
podj�a,
�eby oknem zobaczy�. � To pan hrabia wyje�d�a zapewne do miasta lub do kr�la na
ranne
wstanie (petit lever).
� Mniejsza o to, niech jedzie, b�dzie tam pewno pochlebia� biskupowi jak
wczoraj! Ca�e
miasto o tym gada�o! Prawdziwie � doda�a pogardliwym tonem � mizerne starostwo
takiego poni�enia si� niewarte!
� Ale bo te� pan hrabia�! � odezwa�a si� Lizetka kiwaj�c g�ow�.
Znowu turkot na dziedzi�cu. Lizetka wyjrza�a.
� O, to paryska zielona kareta hrabiny!
� Chwa�a� Bogu � przerwa�a Emilia, poprawiaj�c nieco szlafroka i przelotnie
spojrzawszy w zwierciad�o. � Przygotuj czekolady, moje dzieci�!
� Ot� idzie, idzie! � i to m�wi�c, ogromny woal czarny zarzuci�a na st� i
pokry�a nim
roz�o�one wytworne cacka.
Wesz�a hrabina Palmira; by�a to kobieta wysokiego wzrostu, ale ju� nie bardzo
m�oda;
twarz jej, nieco podobna do portretu pani de Maintenon2, przetrwa�a m�odo�� bez
wielkiego
szwanku. Czarne oczy, nos ma�y, usta �ci�ni�te, wszystkie rysy twarzy
niezmiernie regularne,
nadawa�y jej min� bardziej nakazuj�c� poszanowanie ni� mi�o��. Hrabina Palmira
by�a �adna,
bardzo �adna, jak na sw�j wiek, ale zawsze by�y to tylko pi�kne ruiny Palmiry.
Przeciwny
zupe�nie wyraz nosi�a twarz Emilii; jej wdzi�ki podobniejsz� j� czyni�y do Ninon
de
1�Enclos3 lub Marii Stuart4. Wiele dowcipu, wiele lubie�no�ci i troch� mi�ego
smutku,
rozlanego po ca�ej twarzy, nagradza�y sowicie mniej regularne rysy twarzy.
� Dzie� dobry!
� Dobry dzie�!
I obie u�cisn�y si� serdecznie, z u�miechem bardzo �agodnym, a potem rzuci�y na
siebie
ukradkiem wzrok zazdrosny, jakby si� zje�� chcia�y. I nie dziw: by�y to
pojednane rywalki.
� Jak�e dzi� pi�knie wygl�dasz!
� Jak �wie�� masz cer�!
Potem obie panie powt�rzy�y z ma�� odmian� znajom� scen� komedii Moliera5, a
Lizetka,
kt�ra uczy�a si� w przedpokoju hrabiny kursu znajomo�ci serca ludzkiego, �mia�a
si� z nich w
duchu.
� Wszystko si� doskonale sk�ada � odezwa�a si� nareszcie Palmira. � Ksi��� J�zef
nie
przyjmuje dzi� go�ci, wyjedzie gdzie mo�e sam na kilka godzin, potem wr�ci
wiecz�r do
domu. M�j Fran�ois6 nam�wi� kamerdynera, dadz� nam zna�.
� B�dzie to wyborna siurpryza7.
� Ach, doskona�a! � To m�wi�c Palmira rzuca wzrok ciekawy na st�, rada by
przebi�
oczyma okrywaj�c� go zas�on�, ale pani domu zwraca natychmiast rozmow� na
dworskie
nowiny�
� Kr�l czy zdr�w?
� M�wi�, �e chory po baraninie czwartkowego obiadu.
� A biskup? Nudny biskup? � Nie wspominaj mi o nim!
� A ksi��� C� czy zawsze w sporach z genera�em?
� Wiecznie�
� A nasz poeta?
� Napisa� od� do kr�la itd. itd. Przeleciawszy w czwa� po nowinach dworu,
pomy�la�y
dwie panie o swoim interesie�
� Co ty kupi�a� dla J�zia?
� Ja? Bagatele� kilka biust�w, dwa stoliki per�ow� macic� wyk�adane i inne
mniejsze
cacka; a ty co?
� Ja? Prawdziwie, jedno nic! Widzisz to na tym stoliku, ale prawdziwie i patrze�
nie
warto�
Palmira spojrza�a, zagryz�a usta, dygn�a i zwr�ci�a si� ku drzwiom. � B�d� wi�c
czeka�!
� Bardzo dobrze!
� Adieu!
� Adieu!
Oko�o godziny czwartej z po�udnia, kiedy Emilia le�a�a na sofie, rozmy�laj�c
zapewne o
pierwszym kochanku, turkot da� si� s�ysze� na dziedzi�cu. Palmira wesz�a do
pokoju.
� No, ju� czas, moja duszo, ka� spakowa� twoje sprawunki! Jedziemy! Ksi��� J�zef
jest
ju� w �azienkach! Dzi� obiad u kr�la by� bardzo wcze�nie!
S�u��ca wesz�a w tej chwili i przewodniczy�a kilku lokajom do zabrania rzeczy
rozrzuconych po stole; powynoszono paki, paczki, pude�ka, za�o�ono nimi ca��
karet� i drugi
pojazd jeszcze i dano zna� na koniec ze wszystko gotowe.
Obie panie wysz�y.
� Do pa�acu Pod Blach�! � wo�nic�.
� Do pa�acu Pod Blach�!
� Wiesz co? � doda�a ostatnia po chwili z westchnieniem. � Gdyby te� wiedziano,
co
my wyrabiamy! Oto, jedziemy same do domu ksi�cia, jak gdyby�my� Ach, Palmiro,
jaka
jest moc mi�o�ci!
� Prawda! � do�� ozi�ble odpowiedzia�a zagadniona. � Robimy szale�stwa,
szale�stwa
prawdziwe! Gdyby te� nasi m�owie wiedzieli!
� Nasi m�owie? Albo� nie wiedz�, �e go obie kochamy, �e obie mamy prawo do jego
serca! Zreszt�, trzeba gardzi� przes�dami!
� St�j! � odezwa� si� g�os na ulicy.
� Ach! � Palmira struchla�a i zakry�a oczy r�koma. By� to g�os jej m�a. Wo�nica
pos�uszny stan��; otwieraj� si� drzwiczki karety. Palmira mia�a czas przybra�
min� surow�.
Na ulicy pokazuje si� kilka os�b otaczaj�cych karet�.
Otwieraj�cy drzwiczki m�� Palmiry by� cz�owiek oko�o pi��dziesi�tletni, ma�ego
wzrostu,
ob�ysia�y, ko�o oczu mia� czerwon� obw�dk�, zwyk�y order pijak�w i lubie�nik�w.
Na
piersiach obwieszony by� wst�gami i orderami, dwie gwiazdy zabrudzone wisia�y mu
u boku;
min� mia� sowi�, a z otwartej g�by i porusze� �atwo pozna� by�o mo�na, �e wraca�
z obiadu,
na kt�rym wina nie brak�o.
Za nim d�ugi, suchy, ��ty, ko�cisty, w bia�ym p�aszczu hiszpa�skim sta�
m�czyzna,
nieruchomy jak kr�l Zygmunt na Krakowskim Przedmie�ciu. Piersi jego okrywa�y
tak�e
ordery, krajowe i zagraniczne, mi�dzy nimi wida� by�o order Malta�ski i Z�otej
Ostrogi.
Za tymi dwoma sta�o jeszcze kilka figur; ma�ych i wielkich, ��tych i
czerwonych, bez
order�w i z orderami; wszyscy wracali z obiadu, wszyscy byli pijani, i nie po
dzisiejszemu;
nie tymi winami, kt�re jak ptaszek przelec� tylko i lekk� mg�� m�zg okryj�, ale
mader�,
starym w�gierskim, napojami, kt�re obur�cz chwyciwszy za g�ow�, trzymaj� j� p�
dnia w
swoim u�cisku i ci��� na niej jak cetnar o�owiu.
� A, dobry wiecz�r! � odezwa� si� otwieraj�c drzwiczki karety m�� hrabiny
Palmiry. �
Dok�d�e si� to panie wybra�y?
� Na przeja�d�k�! � odpowiedzia�a pr�dko i niecierpliwie nieco pomieszana �ona,
spogl�daj�c na swoj� towarzyszk�.
� Ale� mo�cia dobrodziejko! � odmrukn�� m�� podchmielony, oblizuj�c si� ze
zwyczaju
i odwracaj�c si� do tych, kt�rzy za nim stali. � O takiej porze na przeja�d�k�?
Zimno i �nieg
pr�szy!
� Md�o mi by�o, wi�c� chcia�am u�y� �wie�ego powietrza � odpowiedzia�a Palmira.
� A, i pani tu?! � zawo�a� w tej chwili suchy i d�ugi m�� Emilii. � I pani
jedzie na
spacer! O, i pani! � powt�rzy�, za�ywaj�c tabak� z tabakiery emaliowanej, z
kr�lewskim
portretem.
� Jad�! � odpowiedzia�a cichute�ko Emilia.
� I dok�d�e przecie?
� Do� do� jeszcze�my si� nie namy�li�y, zapewne tak sobie� po mie�cie.
� Ha, to dobrze � rzek� t�usty hrabia � i nam w�a�nie potrzebne jest �wie�e
powietrze;
gotowi�my towarzyszy� paniom moim.
� Ale�! � pr�dko przerwa�a, uderzaj�c si� po kolanie hrabina Palmira. � Mamy
wst�pi�
do sklep�w, do magazyn�w, do ksi�garni, do ko�cio�a! B�g wiedzie� gdzie!
� O, o! To i my z wami! A przecie� wart mo�e z nas kt�ry, �eby dla nas to
wst�powanie
po wszystkich k�tach na inny czas od�o�y�!
� Nam pilno� bardzo pilno� to by� nie mo�e!
� Nie chcemy tego i kwita! � doda�a druga.
� Ba, ba! mo�cia dobrodziejko. A je�li nareszcie o wst�powanie chodzi, my, gdzie
b�dziem mogli, wst�pim lub podrzemiem, czekaj�c was w karecie.
� Wszystkie te projekta na nic si� nie zda�y � przerwa�a pop�dliwie Palmira. �
Mamy z
sob� zabiera� sprawunki, na kt�re miejsca nie b�dzie, je�li zechcecie powsiada�
i przykro��
nam wyrz�dzi�!
� No, moja duszko � rzek� t�usty � kiedy� bo mnie nogi bol�! �nieg pr�szy,
zamocz�
si� lub zazi�bi� i ca�� noc st�ka� b�d� na t� przekl�t� podagr�. Wszak wiesz
sama, moja
duszko!
� Na c� bo by�o odsy�a� swoj� karet�! Tymczasem we� najemn�.
� Nie mam pono pieni�dzy, mo�cia hrabino! Zgra�em si� w mariasza8 z ksi�dzem
biskupem. Wystaw sobie, �e w ostatniej partii mia�em kralk�9 �o��dn�, panfila10
i�
� Oto masz m�j woreczek � przerwa�a hrabina, z po�piechem podaj�c mu go. � A m��
wzi�� �apczywie, uk�oni� si� nisko i k�adn�c do kieszeni, mrugn�� na
towarzysz�w, szepcz�c.
� P�jdziem na w�grzyna.
Lokaj przymkn�� drzwiczki karety, furman zaci�� konie � mieli jecha�
� St�j! � odezwa� si� g�os drugiego m�a, z drugiej strony. � St�j! � Chudy m��
hrabiny Emilii otwiera drzwiczki.
� Mo�cia pani, kareta twoja, jak uwa�am, idzie z ty�u i zapewne ci nie
potrzebna, bo
jedziesz z hrabin�. Ja j� bior�!
� Ach, bro� Bo�e! Wioz� w niej sprawunki dla ksi�nej; pe�na ich kareta.
� A to, do diab�a! � krzykn��, trzaskaj�c drzwiczkami pan m��.
Polecieli czwa�em.
Odurzone jeszcze spotkaniem m��w, nie przem�wi�y ani s�owa przez ca�� drog�
dwie
pojednane hrabiny, rozmy�la�y tylko z oczyma wlepionymi w przednie okna karety.
Stan�y na koniec przed pa�acem.
Po cichu, ostro�nie, ogl�daj�c si�, wysiad�y obie panie, a naprzeciw nich
wybieg� zaraz na
wschody, u�miechaj�c si�, ulubiony kamerdyner ksi�cia.
Ubrany by� w galonowany i ca�kiem zahaftowany z�otem frak, w czarne spodnie, w
po�czochy i trzewiki z wielkimi kameryzowanymi11 sprz�czkami, �wie�o i wytwornie
ufryzowane mia� w�osy, a ca�y zlany by� perfumami, kt�re na kilka krok�w od
niego s�ycha�
by�o.
Nie mo�na policzy�, ile razy i jak rozmaicie uk�oni� si�, nim wprowadzi� obie
hrabiny na
szerokie, l�ni�ce marmurowe wschody.
� Wi�c wyjecha�? � zapyta�a Palmira.
� Wyjecha� do �azienek; powr�ci za godzin par� � odpowiedzia�, u�miechaj�c si�
bia�ymi z�bkami Francuz.
� Wybornie!
� Doskonale! � odezwa�y si� obie hrabiny, a grzeczny Francuz, ca�y w podskokach,
zast�puj�c swego pana, wprowadzi� i przyj�� go�ci.
Nie trac�c czasu, zacz�to natychmiast znosi� paki i paczki, wyrzuca� dawne
meble,
ustawia� nowe, now� porcelan�, zwierciad�a, obrazy, srebra, biusta i mn�stwo
tych
bezu�ytecznych a pi�knych drobnostek, kt�re nale�� do ubrania wytwornego
pokoj�w.
Obie panie rozkazywa�y z zapa�em, po�piechem, a co wi�ksza bez sporu, jak ich
kosztowne podarunki u�o�one by� mia�y.
� Tylko pr�dko!
� Tylko pr�dko! � odzywa�y si� obie, zawieszaj�c firanki, ustawiaj�c alabastry i
naczynia, a na sto�ach porz�dkuj�c porcelan� i imbryki, w kt�rych za chwil�
przygotowane
ju� napoje rozlane by� mia�y.
� Teraz, m�j drogi panie Alfonsie � odezwa�a si� zadyszana hrabina, obracaj�c
si� do
kamerdynera, kt�ry si� ci�gle ze swego obowi�zku u�miecha� � jak ksi���
przyjedzie, prosz�
mu nic a nic, ani s�owem nie m�wi�, �e�my tu by�y, �e jeste�my. Karety ka�
wci�gn�� do
wozowni. Tylko ksi�ciu prosz� nic nie m�wi�; daj mi s�owo honoru, panie
Alfonsie.
Pan Alfons da� s�owo honoru, uradowany, �e pani hrabina m�wi�a mu o honorze, o
kt�rym
on sam nigdy nie my�la�.
� O, ani s�owa! Bardzo dobrze! Bardzo dobrze! � powtarza�. � To pewno, za to
r�cz�!
I k�ania� si� uradowany i u�miechaj�cy, poprawiaj�c mankiety i karbowane �aboty
batystowej koszuli.
Teraz zobaczymy, co si� dzieje z drogim, oczekiwanym, kochanym i mi�ym
solenizantem.
Po obiedzie u kr�la, ksi��� z b�lem g�owy powr�ci� do pa�acu Pod Blach�,
spojrza� w
zwierciad�a ziewaj�c kilka razy i przypomniawszy sobie, �e si� znudzi� w wielkim
towarzystwie, usznurowanym w etykiet� � zadzwoni� na kamerdynera.
� Alfonsie � rzek� � po�lij natychmiast do mego kuzyna, ksi�cia biskupa, i
oznajm mu,
�e dla chwilowej s�abo�ci nie b�d� na wieczorze, kt�ry by� �askaw da� dla mnie.
Go�cie i beze
mnie wypij� moje zdrowie! Powiesz, �e jestem chory na g�ow�, na nogi, na bok�
powiesz,
co zechcesz! I ka�esz przeprosi�, pi�knie przeprosi�.
� Bardzo dobrze!
� Ka� mi poda� karet�, karet� bez herb�w! Pojedzie ze mn� s�u��cy bez liberii.
Nie lubi�,
�eby ca�e miasto wiedzia�o, gdzie si� tylko rusz�. Przejad� si� do �azienek; jak
ta zima trwa
szalenie d�ugo! Je�liby kto przyszed�, powiesz, �e jestem chory i nikogo nie
przyjmuj�,
cho�by samego kr�la. Chc� by� przecie sam jeden spokojny, bez tych ha�as�w, bez
tej ci�by,
kt�ra mi� goni wsz�dzie.
Kamerdyner wyszed�. Ksi��� si� zamy�li�. Ksi��� by� szlachetny, wspania�y,
ognisty,
odwa�ny; przyrodzenie da�o mu cia�o mog�ce w sobie utrzyma� dusz� wielk�, da�o
mu dusz�,
kt�r� on nie poni�y� nied�ugim, lecz chwalebnym �yciem swoim. Lecz mo�na� nazwa�
s�abo�ci�, �e lubi� kobiety! Dewotki tylko stare a brzydkie, fanatycy i
rygory�ci robi� z tego
wielkiej wagi przest�pstwo; gdy tymczasem w tym, jak w innym chwilowym kaprysie,
nie ma
nic z�ego.
Bywaj� przypadki � lecz pytam: Kt�r�dy przypadki nie przychodz�? Ludzie umieraj�
od
zapachu kwiat�w. K��tnie, nieszcz�cia zaczynaj� si� cz�sto od niegodnych uwagi
drobnostek. � O, i kobiety mog� poni�y� cz�owieka, zepsu� go, zrobi� go
nieszcz�liwym!
Lecz ksi��� nadto by� dumny i cnotliwy, aby go kto poni�y� potrafi�, nadto by�
sta�y, aby go
jedna kobieta popsu� mog�a, nadto nareszcie, dogadzaj�c swoim urojeniom,
pogardza� w
duszy kobietami, aby si� im a� do nieszcz�cia da� doprowadzi�. Ksi��� si� nigdy
nie o�eni�,
lubi� kobiet� jak potraw�, jak sukni�, jak konia, udawa�, �e kocha i �mia� si� �
by�a to cecha
owego czasu � z takimi uczuciami mo�na by�o by� bardzo szcz�liwym. Szkoda
ciebie, z�oty
wieku XVIII, wieku filozofii Woltera12 i Rejencji13, niedowiarstwa we wszystkim
i
wytwornej, dobrego tonu rozpusty.
Ksi��� lubi� kobiety; kobiety lubi�y ksi�cia: by� m�ody, bogaty, znacz�cy wiele,
mi�y i
uprzedzaj�cy. Dobijano si� o niego; on �mia� si� po cichu, a kocha� si� g�o�no,
w obliczu
ca�ego miasta. Zaczynano na�wczas wstyd przes�dem nazywa�!
Wyjechawszy do �azienek, ksi��� wst�pi� na chwil� do pewnego domu, na pewnej
ulicy, a
w tym domu na pierwszym pi�trze w ozdobnych pokojach, mieszka�a panna S. Mo�e
nie
wiecie, co to za jedna by�a ta panna S.? At sobie! Aktorka! Zreszt� bardzo �adne
i potulne
stworzenie.
Obwini�ty w d�ugi p�aszcz szary, w swojej czapeczce p�sowej z�otem wyszywanej,
nasuni�tej na oczy, ksi��� wbieg� do jej mieszkania. Ch�d jego pewny, trzaskania
drzwiami i
piosnka, kt�r� nuci�, od razu da�y pozna�, �e ten, co wchodzi�, by� musia�
ksi�ciem lub
przynajmniej hrabi�, albo nareszcie bogatym, bardzo bogatym liwerantem14.
Panna S. siedzia�a na kanapie z gitar�, ubrana w bia�� sukni�, spi�t� wst�g�
niebiesk�; a we
w�osach jej ponad bogatym grzebieniem powiewa�a tak�e niebieska wst��eczka. By�a
zupe�nie �adna, z noskiem zadartym, z min� figlarn�, podskakuj�ca, zwinna, mia�a
w sobie
co� po�redniego mi�dzy ptaszkiem a figurk� ta�cuj�c� w jase�kach.
Ksi��� wbieg� szybko, nie zdejmuj�c czapki ani p�aszcza i wpatruj�c si� w ni� z
zapa�em,
zapyta�:
� Czy grasz dzi� w teatrze?
� Ach, ach! � wykrzykn�a naprz�d udaj�c przestraszon� bardzo biegle aktorka. �
Ach!
Ale jak�e� wasza ksi���ca mo�� mi� przel�k�! Serce tak mi bi� zacz�o! My�la�am,
�e si� B�g
wie co sta�o!
� No! No! M�w pr�dzej! � zawo�a� ksi��� tupi�c nog� niecierpliwie. � Czy grasz w
teatrze?
� Gram, mo�ci ksi���.
� No, to niech ci� Zo�ka zast�pi albo kto inny, albo niech dzi� teatru nie
graj�!
� Ksi��� � m�j benefis15!
� A, mniejsza o to, niech diabli wezm� teatr i tw�j benefis! Pojedziesz ze mn�
do
�azienek � i ksi��� rzuci� rulonik dukat�w na stolik marmurowy.
Panna S. wybieg�a nic nie m�wi�c i powr�ci�a wkr�tce w kapeluszu i salopie.
� S�u�� ksi�ciu! M�wi�am pannie Zofii.
� Jedziemy! � podchwyci�, nie s�uchaj�c, ksi���. � Jedziemy!
I pobieg� tak pr�dko po wschodach, �e biedna aktorka ca�a zadyszana, ledwie w
kilka
minut drobnymi kroczkami zd��y�a za nim do karety.
� Do �azienek! � zawo�a� kamerdyner do wo�nicy i pojechali.
� Wiesz co, moja droga� rzek� ksi���, podsadzaj�c do karety pann� S�, kiedy ju�
wracali z �azienek � jed� ze mn� do pa�acu, do mnie. Napoj� ci� s�odziuchnym
winem jak
twoja buzia, pogadamy sobie, za�piewasz mi.
� Dobrze! Najch�tniej, mo�ci ksi��� �odpowiedzia�a z u�miechem panna S. �
byleby�
mnie wasza ksi���ca mo�� odes�a� nazad nie koczem, nie �adnym innym pojazdem,
ale
karet�.
� Cho�by dwoma! � rzek� ksi���.
Pojechali znowu, przez ulice do pa�acu Pod Blach� i zajechali szumnie na
dziedziniec.
Wiecz�r ju� by� p�ny, woko�o cicho��. Ksi��� wysiad� powoli.
� C� to jest? Tyle �wiat�a w oknach? We wszystkich oknach!
Ten Francuz upi� si� albo zwariowa�! A, rozumiem � doda� po chwili. � To zapewne
chcia� mnie tak �wietnie przyj�� dla imienin, chce kilka dukat�w!
Kamerdyner bieg� na spotkanie ksi�cia po wschodach i �mia� si� w duchu.
� Wysiadaj�e! � zawo�a� ksi��� do panny S. i pi�kna aktorka lekk� stop� spar�a
si�
niedbale na stopniach karety.
Kamerdyner spojrza� i struchla�, u�miech skona� na szeroko otwartych ustach,
oczy
otworzy�y si�, jakby mia�y wyskoczy� z g�owy � sta�, patrza� i nie wiedzia� co
pocz��.
� C� to ci jest, Alfonsie? � zapyta� ksi���. � Zwariowa�e� zapewne, wszak znasz
moj�
przyjaci�k�, pann� S.? C� to jest?
� Nic! nic! Na honor, mo�ci ksi���, nic! Tylko na honor! Honor!
I sta� zak�opotany, czy mia� z�ama� urodzony dnia tego honor sw�j i oznajmi�
ksi�ciu, �e
dwie hrabiny czeka�y go w sypialnym pokoju, i �e tym samym przytomno�� panny S�
by�a
zupe�nie zbyteczn�, czy mia� zamilcze� i dozwoli� rzeczom i�� wed�ug ich
przeznaczenia!
My�la� jeszcze, a ksi��� by� ju� na g�rze z pann� S.
� Siurpryza za siurpryz�! � pomy�la� kamerdyner, biegn�c za ksi�ciem na g�r�. �
Zdziwi� si� pi�knie! Na honor!
Ksi��� otworzy� drzwi i wszed�. Spojrza� na odmian� ozd�b i mebli, na nowy
przepych
pokoj�w, zmarszczy� brwi, obr�ci� si� pr�dko do kamerdynera wchodz�cego dopiero
i zapyta�
�ywo:
� Co to jest? Co to znaczy? Co to za meble? Co to za obrazy? Sk�d to? Na co?
� Ja, ja, ja, panie, nic nie wiem! Nic nie wiem � odpowiedzia� Francuz i �eby
nie by�
przymuszonym do dalszych t�umacze�, a tym samym do z�amania s�owa, uciek� jak
szalony.
Ksi���, nie mog�c si� wydziwi� odmianie, ruszaj�c ramionami i stawaj�c co chwila
przypatrze� si� nowym ozdobom, poszed� dalej.
Min�li razem z pann� S. kilka przepysznie przystrojonych pokoj�w i weszli
nareszcie do
sypialni. By� to male�ki salonik z wyz�acan� misternie alkow�, w kt�rej sta�o
��ko za
pi�knymi p�sowymi firankami. Ani si� domy�la� ksi���, �e za firankami ukry�y si�
dwie
hrabiny, chc�c korzysta� i przypatrze� si� podziwieniu swego kochanka.
Ledwie za ksi�ciem ukaza�a si� we drzwiach panna S., z dw�ch stron dwa
przera�liwe,
kobiece, ostre, gniewne dwa krzyki wylecia�y. Palmira pierwsza, ukryta d�ug�
firank�, urwa�a
j� pop�dliwie i z gniewem do szale�stwa dochodz�cym stan�a nagle przed
ksi�ciem.
Struchla� i on, widz�c za ni� wybiegaj�c� drug� hrabin� z r�wnym gniewem z
drugiej
strony ��ka � struchla� i pu�ci� r�k� aktorki, kt�ra sobie tak�e krzykn�a
przera�liwie, lecz
mniej arystokratycznie i wybieg�a ukry� si� w innych pokojach.
� Bo�e! � zawo�a�a jedna.
� C�em widzia�a! � krzykn�a druga.
� Aktorka! � podchwyci�a Palmira. � Aktorka! Niewdzi�czny! Kiedy my �yjem tylko
twoj� my�l�, kiedy si� jednamy dla ciebie, ty! O Bo�e! Aktorka!
Gniew zatamowa� jej mow�. Druga doko�czy�a filipiki.16
� Zdrajca! � zawo�a�a, zrzucaj�c serwis kryszta�owy ze stolika � On gardzi
naszymi
ofiarami, najdro�szymi ofiarami honoru i mi�o�ci w�asnej! O Bo�e! Aktorka!
I w gniewie porwa�a alabastrowy zegar nocny i strzaska�a go o przepyszne
zwierciad�o. To
uderzenie by�o has�em powszechnego zniszczenia. Co tylko znalaz�o si� pod r�k�:
drogie
sprz�ty sprowadzone z daleka, szk�o, porcelana, gipsy, zwierciad�a � wszystko
lecia�o,
p�ka�o, wywraca�o si�, gniot�o, trzaska�o na kawa�ki. Pod�oga pokry�a si�
szcz�tkami ozd�b,
kt�re wprz�dy pyszne ze swej nowo�ci i ceny oczekiwa�y ksi�cia.
A ksi��� sta� jak niemy i pr�no po kilkakro�, pomieszanym g�osem stara� si�
upami�ta�
dwie nieub�agane kochanki swoje.
� Ale pani! Prawdziwie! Na honor! Pani hrabino! Palmiro! Ale bo, w istocie! �Nic
nie
pomog�o i (prosz� wybaczy� za stare por�wnanie) jak w�r�d burzy morskiej i huku
ba�wan�w
nikn� s�abe majtk�w g�osy, tak w�r�d wrzasku, ha�asu, trzasku dw�ch
rozgniewanych pa�,
nikn�� s�aby g�os ksi�cia.
Nie sta�o co t�uc, nie by�o co m�wi�, nie mo�na by�o d�u�ej pozosta�, bo gniew
m�g� si�
u�mierzy�, obie wi�c wybieg�y; karety nie by�o na podw�rzu, musia�y czeka� na
ni�. Pr�no
stroskany ksi��� na kl�czkach prosi� o przebaczenie, wymawia� si�, zaklina�, one
upar�y si� i
przeb�aga� si� nie da�y. Zasz�y nareszcie karety, siad�y pr�dko i uwioz�y z sob�
zazdro�� i
gniew za nieszcz�liwym trafem wyrz�dzon� obelg�.
Turkot odje�d�aj�cych pojazd�w zgin�� by� w oddaleniu. Ksi��� sta� w sali i
patrza�
zdumiony, nie dowierzaj�c swym oczom, na ruiny �wietnych ozd�b, kt�re jak nagle
i
niespodziewanie przysz�y, tak dziwnie zniszczone zosta�y.
�wiece z d�ugimi knotami p�on�y po k�tach, inne osadzone w po�amanych
kandelabrach
gas�y na pod�odze, na sofach podarte firanki sztukami wisia�y, a we drzwiach do
drugiej sali
prowadz�cych wygl�da� nosek zadarty i bia�e z�bki panny S.
W pewnym oddaleniu sta� niemy i przel�kniony kamerdyner, za�ywaj�c po cichu
tabak� ze
z�otej male�kiej tabakiereczki.
Ksi��� po chwili podni�s� g�ow�, roz�mia� si� g�o�no sam do siebie i podaj�c
r�k� pannie
S., zawo�a�:
� Dawa� wieczerz�, Alfons! Chod�my, moja droga!
r. 1831 Wilno
MAJSTER I CZELADNIK
Podanie gminne wile�skie
Nie b�dzie ucze� nad mistrza
Ogie� pali� si� w piecu, przed nim siedzia� majster budowniczy Wojciech,
spar�szy �okcie
na kolanach, tu� przy nim na �awie pokrytej kobiercem, zi�� jego czeladnik Piotr
i c�rka
Maria. Cicho�� panowa�a uroczysta. Piotr czeladnik spu�ci� g�ow�, obj�� jedn�
r�k� m�od�
swoj� �on�, a drug� trzyma� male�kiego synka. Stary Wojciech zdawa� si� ponury i
gniewny.
� S�uchaj, Pietrze � rzek� po chwili � ty mi tak drugi raz, jak dzi�, wobec
ludzi, nie
domawiaj! Szanuj moje siwe w�osy! Pami�taj, �e ta r�ka i g�owa wpoi�y w ciebie
to, co
umiesz! Bo jak si� drugi raz odwa�ysz, won z moich oczu! precz! ty, �ona twoja i
dzieci�!
Wol� mieszka� sam jeden, jak widzie� ci� pod bokiem ur�gaj�cego si� z mojej
staro�ci!
� Jak ci tylko tu zawadzamy, panie te�ciu! � rzek� Piotr � tak najch�tniej si�
wyniesiem
i cho� zaraz! Nie na tom ci ja strawi� p� wieku, ucz�c si� i staraj�c, �eby�cie
mnie potem
mieli za partacza! A kiedy chcecie zobaczy�, co ja umiem, pozw�lcie mi domurowa�
tego
nowego ko�ci�ka� wszak�e ledwo fundamenta rzucono, niech przepadn�! je�li jedna
moja
robota wszystkiej waszej nie za�mi!
� Ho, m�okosie! �atwo gada� jak sroka, ale robi� nie�atwo. Wierzaj staremu! �
odezwa�
si� majster Wojciech ze z�o�liwym u�miechem. � Dobrze! Odt�d ja i palcem nie
tkn� tej
roboty� ani tam zajrz� nawet� jutro jad� do Smole�ska i tam mnie czekaj�� a ty
r�b! To
zobaczym, powr�c� na sam koniec, powr�c� �mia� si� z ciebie, jak wyprowadzisz
go�e
�ciany, krzywe okna i grube gzymsy. Oj, �eby� w�wczas pe�za� mi po nogach,
�ebrz�c o
pomoc, nic, ni! Cho�by� si� spiek� ze wstydu� lub we �zach utopi�, nic, nic!
To m�wi�c powsta� stary i zamilk�, a Piotr czeladnik ca�uj�c synka w czo�o,
odpowiedzia�:
� O tym potem, panie te�ciu! Ja o to tylko prosz�, by� nie psowa�, a pomoc mi
twoja nic
nie nada.
� Zobaczym, kto w kunszcie sprawniejszy!
� Zobaczym!
� Mnie samo do�wiadczenie nauczy�o. Sp�jrz, id� po miastach� wsz�dzie z daleka
czerwieniej� mury mojej roboty� a imi� majstra Wojciecha Krzy�aka jest znane na
Litwie i
Rusi jak drugie niczyje� Moje dzieci rozsypane s� po wszystkich grodach
wielkich� i
pr�dzej wymrze ca�e pokolenie twojego syna� ni� jeden z tych kamiennych syn�w
moich si�
powali! Ty� to �miesz si� mierzy� ze mn�, uczniu mizerny?! Ty chcesz mistrza
ubiec w
sztuce?!
� Chc� � odpar� �ywo Piotr � i dopn� swego. � Przysi�gam na moj� Mari� drog� i
na
ma�e dzieci�, �e cho�bym mia� krwi� w�asn� wszystkie skleja� ceg�y, wystawi�
ko�ci�,
jakiego dot�d nie widziano. B�dzie ma�y, ale mu wielkie ust�pi� i twoja duma
zawstydzona
zostanie!
Pe�en gniewu stary Wojciech wyszed� i drzwi za sob� drugiej izby zatrzasn��, a
Maria,
poprawuj�c ogie� na kominie, po cichu odezwa�a si� do m�a:
� A ty zawsze ze starym k��ci� si� musisz! Fe, m�j Pi�trze! To� jemu nied�ugo
�y�, na co
tru� jego ostatnie lata, on z twojej przyczyny gryzie si� bezustannie! A to
ojciec m�j, Pietrze!
On ci� tak kocha�, on ci odda� mnie w�wczas, kiedy ty ubogi nic pr�cz r�k nie
mia�e�!
� A czym�e r�ce moje po�ledniejsze od drugich? � zawo�a� Piotr. � Nie mog�
znie��
tego, aby moje imi� gin�o ze mn� razem, w�wczas kiedy jego imi� na szczytach
zbudowanych ko�cio��w idzie do przysz�ych wiek�w! Nie! Nie! I ja, Mario, musz�
by�
s�awny! cho�by mi to �ycie kosztowa� mia�o! Czuj�, �e mog�, �e musz� pokaza�, co
umiem!
� Przed tob�� wszystko jeszcze, m�j mi�y! � odpowiedzia�a Maria, grzej�c r�ce u
ognia.
� Czego si� �pieszy�? Przyjdzie na ka�dego pora�
� A kt� mi zar�czy �� przerwa� Piotr � �e jutro nie umr�? Dzi� jest moje,
jutro, B�g
wie! Rad jestem, �e mi roboty tego ko�cio�a odst�pi�! Zawstydzi si� stary, �e
mnie ma�o ceni�.
Piotr tyle wart, co i on! B�g mi dopomo�e!
To m�wi�c u�ciska� �on�, po�o�y� dzieci� w kolebce i zacz�� si� szybko po izbie
przechadza�.
By� to smutny wiecz�r jesienny; mury nowego ko�cio�ka �wi�tej Anny, otoczone
jeszcze
rusztowaniem, zastanawia�y ju� wszystkich. T�umy ludu bieg�y, jak na zjawisko,
mistrzowskiej tej przypatrywa� si� budowie. Wszyscy wznosili pod niebiosa
czeladnika
Piotra i nie by�o tego, kto by nie powiedzia�, �e ucze� majstra przesadzi�.
Radowa�a si� dusza
Piotra i oczy jego pas�y si� pochlebnym dla� widokiem, a w g�owie snu�y mu si�
ju� my�li
s�awy i nie�miertelno�ci. Wiecz�r by� ch�odny; Piotr i Maria stali na sm�tarzu i
pogl�dali
oboje na ko�cio�ek. Piotr by� wes�, �ciska� �on� i wo�a�, ukazuj�c jej dzie�o
swoje: � Patrz!
Czy� ty kiedy co takiego widzia�a? Jutro rusztowania precz p�jd�, a wszystko
b�y�nie now�
pi�kno�ci�. O, �eby tylko stary jak najpr�dzej wr�ci�!
Spojrzy on i duma jego spadnie tak nisko, jak nisko moj� sztuk� ceni�!
Maria westchn�a i spu�ci�a w d� oczy. Piotr po�era� wzrokiem ko�ci�ek; wtem z
dala
kroki czyje� s�ysze� si� da�y i nim si� mieli czas obejrze�, stary Wojciech
przyskoczy� ku
nim. Oczy jego iskrz�ce si� od gniewu zwr�cone by�y na now� budow�, usta sine
dr�a�y,
trz�s� si� pe�en z�o�ci i zaledwie zi�cia i c�rk� zobaczy�, zacz�� wo�a�
natychmiast:
� O, cieszycie si� z mego upokorzenia, wyrodki! To� to twoja wdzi�czno��,
Pietrze! Za
to, �em ci da� dom i �on� w�wczas, kiedy� ty nie mia� gdzie po�o�y� g�owy�!
Prawda!
Prawda! Dwa razy ju� tu patrze� kryjomo chodzi�em! Wyznaj�, jam takiego nie
postawi�
ko�cio�ka! Ciesz�e si� z wygranej! Nie m�g��e� tego zrobi� po mojej �mierci?
Wszak
nied�ugo czeka� by�o ci trzeba� Chyli si� ju� ta g�owa do grobu� ale nie!
Obrzyd�e
stworzenie! Chcia�o za �ycia mego jeszcze s�aw� moj� wtr�ci� do grobu!
I starzec p�aka�, a przed nim stali zi�� i c�rka. W oczach Piotra malowa�a si�
dzika rado��,
w oczach Marii �zy po�yskiwa�y.
� Przebacz, m�j ojcze! � rzek�a z cicha. � Wszak�e� mu sam budowa� kaza�, a
mia��e
�le budowa�?
� A no c� tak budowa�, aby mnie zawstydzi�? Nie! Nie! Ty psi synu! Z diab�em
musia�e� mie� schadzki! On ci pomaga�! A jak ksi�dz �wi�con� wod� ten mur
pokropi, padn�
czartowskie gzymsy i �eb ci hardy rozbij�!
To m�wi�c starzec �zy otar�; gniew okropny wrza� w jego oczach, a Piotr i Maria
spokojnie
stali� W tej chwili zza chmur wszed� ksi�yc i o�wieci� t� scen�, przydaj�c
pi�kno�ci
nowemu ko�ci�kowi.
Stary Wojciech zdawa� si� uspokaja� i nagle g�osem umiarkowanym rzek� do zi�cia;
� Chod�, poka� mi to z bliska, wejdziem na rusztowanie�
� Noc teraz, to� nie zobaczym! � rzek� Piotr. � Jutro rano obejrze� b�dzie
mo�na.
� Nie b�j si�! Moje oko i w nocy zobaczy to, nad czym wiek strawi�o. Chod�,
przypatrz�
si� twemu dzie�u� pierwszemu i ostatniemu, bo ci czart pewno wi�cej takich my�li
nie
nastarczy. Chod�!
I oba poszli, a Maria, tul�c si� od zimna w chustk�, patrzy�a na nich, jak
wdzierali si� po
drabinach na wierzch rusztowania.
Ksi�yc �wieci� przepysznie, cisza panowa�a wko�o, s�ycha� by�o ka�de s�owo
rozmawiaj�cych. Stary Wojciech im szed� dalej, tym gro�niej odzywa� si� do
zi�cia. Stan�li
wreszcie na rusztowaniu przed frontem. Oczy starego zwr�ci�y si� na misterne
okna, drobne
gzymsy i ozdoby, zatrz�s� si� ze z�o�ci i obracaj�c si� do zi�cia zawo�a�:
� Pietrze! Przesadzi�e� mnie� Kiedy� tak zacz��, czy wiesz, jak sko�czysz?
� Sko�czy�em tylko na upokorzeniu dumy, panie te�ciu! A dawno� to ur�ga�e� si�
ze
mnie? Dawno� to m�wi�e�, �e mi b�dzie potrzeba pomocy twojej?
� Tak m�wi�em! � krzykn�� przera�liwie majster. � A teraz ci powiem, �e ten, kto
ci
pom�g� budowa�, niech ci� przyjdzie ocali�!
Nim wyrzek� te s�owa, siln� r�k� chwyci� Piotra za szyj� i pchn�� go uderzeniem
nogi z
rusztowania.
Krzykn�� przera�liwie biedny czeladnik i chwyci� si� jeszcze r�koma za wisz�c� u
rusztowania desk�. Maria krzykn�a tak�e i pobieg�a jak szalona ku ko�cio�owi,
wo�aj�c:
� Ojcze! Ojcze! To m�� m�j! Ojcze! Ratuj!
A Piotr chwiej�cej si� deski trzymaj�c, trac�c si�y co chwila, wo�a�
przyt�umionym g�osem:
� Ratuj! Mario! Ratujcie!
Stary majster nic nie s�ysza�� nic nie chcia� s�ysze� porwa� ogromn� ceg�� z
rusztowania, ugodzi� ni� obur�cz w g�ow� nieszcz�liwego i cia�o jego pad�o na
kup� gruz�w
przed ko�ci�kiem.
1883
RAJ I PIEK�O
Fantasmagoria1 historyczna. 1529�1749
I. DWA DOMY
W roku 1629 w Wilnie, na ulicy Niemieckiej, id�c od ratusza ku Wile�skiej
Bramie, z
prawej strony, sta�y obok siebie dwie kamienice wielkie, pi�kne dwie kamienice z
pozoru.
Jedna wy�sza i �wie�sza z wierzchu bli�ej ratusza, druga za ni� czarniejsza i
brudniejsza, ale
r�wnej prawie z pierwsz� wielko�ci.
Pierwsz� z nich lud prosty nazywa� Rajem, a drug� obok Piek�em*. Te nazwiska nie
by�y
nadane bez przyczyny, bo zaraz w bram� tylko wszed�szy, zna� by�o r�nic� Piek�a
od Raju.
Wszed�szy do Raju wida� by�o dziedziniec piaskiem wysypany, wschody na dwie
strony
czyste, okna szyb ca�e i wymyte, drzwi nie pogruchotane, bruk wymieciony. Cicho
by�o.
Czasem kt�ry z mieszka�c�w przechodzi� spokojnie modl�c si� lub kobieta �piesz�c
do
roboty. Pi�knych kilkoro dzieci bawi�o si� w pogodn� por� piaskiem na
dziedzi�cu, w
klatkach zawieszonych u galerii �wiergota�y ptaszki, dalej za domem by� sadek z
zielon�
muraw�, z drzewami i altan�. Panem Raju by� karaim2.
W Piekle inaczej by�o. Wchodz�c dawa� si� spostrzega� dziedziniec szeroki,
brudny,
�miecisty; rynny s�cz�ce wiecznie pomyje; rynsztoki zapchane wyrzucanymi
obrzynkami
jarzyn i ko�ci. Kilkoro ps�w wy�o, siedz�c nad rynsztokiem, drugie tyle skomla�o
u drzwi
mieszka�. Gwar, krzyk, stukanie drzwiami, dzie� i noc nie ustawa�y. Miaucza�y
koty,
warcza�y psy, krzycza�y koguty, rycza�y dwie krowy chude w obdartej z dachu