14202
Szczegóły |
Tytuł |
14202 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14202 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14202 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14202 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Santa Montefiore
Ostatnia podr� "VALENTINY"
PROLOG
W�ochy, 1945 rok
By�o ju� prawie ciemno, kiedy dotarli do palazzo.
Niebo mia�o odcie� turkusowego b��kitu, kt�ry tu� nad lini� drzew, tam, gdzie schowa�o si� zachodz�ce s�o�ce, przecho dzi� w kolor bladopomara�czowy.
Kamienne mury, ciemne i nieprzeniknione, wie�czy�y krusz�ce si� wie�e - na jednej z nich powiewa�a poszarpana flaga.
Dawniej, gdy wiatry Losu by�y przychylniejsze, flaga ta�czy�a �wawo, porusza na lekk� bryz�, widoczna z daleka.
Teraz bluszcz powoli du si� mury, kt�re umiera�y, podobne do starej, poddanej po wolnemu dzia�aniu trucizny ksi�nej, z coraz wi�kszym trudem chwytaj�cej powietrze.
Wspomnienia wspania�ej przesz�o�ci, ukryte pod skorup� mur�w, rozwiewa�y si� i znika�y, a z wn�trza zatrutego, gnij�cego cia�a wydobywa� si� odra�aj�cy smr�d wilgotnych, z�eranych przez ple�� dzikich ogrod�w.
Wiatr by� do�� ostry, zupe�nie jakby zima lekcewa�y�a nawo�ywania wiosny i lodowatymi palcami wci�� trzyma�a si� tego kawa�ka ziemi.
Mo�e zreszt� zima zatrzyma�a si� tylko w tym domu, a lodowate palce nale�a �y do �mierci, kt�ra teraz postanowi�a z�o�y� tu wizyt�.
Milczeli.
Wiedzieli, co musz� zrobi�.
Zwi�zani gniewem, b�lem i g��bokim �alem, poprzysi�gli zemst�.
Z�ociste �wiat10
�o bi�o z okna w tylnej cz�ci palazzo, lecz wewn�trzny dzie dziniec poch�ania�y ju� le�ne drzewa oraz wybuja�e krze wy, nie mieli wi�c szans, aby dotrze� do tamtych komnat bocznym wej�ciem.
Musieli dosta� si� do �rodka od frontu.
Dooko�a panowa �a zupe�na cisza, przerywana tylko pogwizdywaniem wia tru w konarach drzew.
Nawet cykady nie o�miela�y si� za k��ca� z�owrogiej aury, kt�ra otacza�a to miejsce - wola�y gra� ni�ej, w dole wzg�rza, gdzie by�o du�o cieplej.
Dwaj zab�jcy mieli spor� wpraw� w bezszelestnym prze mieszczaniu si� nawet w tak trudnym terenie.
Obaj walczy li w czasie wojny i teraz znowu po��czyli si�y przeciwko z�u, kt�re dotkn�o ich osobi�cie, nieodwracalnie plami�c ich �y cie.
Przyszli tu, aby je zlikwidowa�, raz na zawsze wypali� ogniem �mierci.
Cicho weszli do palazzo przez okno, kt�re kto� nieostro� ny pozostawi� otwarte.
Mi�kko jak koty przemkn�li w�r�d cieni.
Ubrani na czarno, doskonale wtopili si� w noc.
Kiedy dobiegli do drzwi, spod kt�rych wydobywa�o si� pasmo �wiat�a, przystan�li i popatrzyli na siebie.
Ich oczy �wieci�y jak wilgotne kamyki, twarze mia�y wyraz powa�ny, pe�en determinacji.
Nie czuli strachu, tylko oczekiwanie i pew no��, �e to, co zaplanowali, jest nieuniknione.
Kiedy drzwi si� otworzy�y, ich ofiara podnios�a wzrok i spojrza�a na nich z u�miechem.
M�czyzna wiedzia�, �e przyjd�.
Spodziewa� si� ich przybycia i by� gotowy na �mier�.
Chcia� im u�wiadomi�, �e zadanie mu �mierci nie z�agodzi ich cierpienia.
Na razie nie mieli o tym poj�cia - gdyby by�o inaczej, nie przyszliby tutaj.
Postanowi� zapro ponowa� im drinka, nacieszy� si� t� chwil�, przed�u�y� j�, ale oni pragn�li tylko wykona� zadanie i odej��.
Jego ch�od ny, przyjacielski u�miech budzi� w nich odraz�, najch�tniej zdarliby mu go z twarzy za pomoc� no�a.
M�czyzna na tychmiast wyczu� ich wstr�t i u�miechn�� si� jeszcze szerzej.
Chcia� si� u�miecha� nawet w chwili �mierci, aby nigdy nie pozbyli si� obrazu jego twarzy i jego dzie�a.
Cieszy�a go my�l, �e nie odzyskaj� ju� tego, co im zabra�.
Ich strata by
li .
�a jego rado�ci�, a poczucie winy, kt�re mia�o z�era� ich przez ca�e lata, jego ostatecznym zwyci�stwem.
Ostrze no�a zal�ni�o w z�ocistym �wietle lampy.
Chcieli, �eby je widzia�, �eby w wyobra�ni poczu� na sobie dotyk metalu i przel�k� si�, ale on nie spe�ni� ich nadziei.
Zdecy dowa�, �e umrze ch�tnie, z u�miechem, czerpi�c przyjem no�� z w�asnego b�lu, tak jak teraz czerpa� j� z ich cierpie nia.
Porozumieli si� spojrzeniem i skin�li g�owami.
M�czyzna zamkn�� oczy i uni�s� brod�, wystawiaj�c na uderzenie bia�� szyj�, niczym gard�o niewinnego jagni�cia.
- Mo�ecie mnie zabi�, ale pami�tajcie, �e to ja zabi�em was pierwszy!
- za�mia� si� triumfalnie.
Ostrze przeci�o krta� i tchawic�, krew trysn�a na pod �og� i �ciany, oblewaj�c je g��bokim, l�ni�cym szkar�atem.
M�czyzna opad� do przodu i uderzy� czo�em o blat biurka.
Ten, kt�ry trzyma� w r�ku n� cofn�� si�, a drugi kopnia kiem str�ci� zw�oki na ziemi�.
Zabity le�a� na plecach, ods�a niaj�c g��boko rozci�te gard�o.
Na jego twarzy wci�� malo wa� si� u�miech.
U�miecha� si� nawet w chwili �mierci.
- Dosy�!
- krzykn�� zab�jca z no�em i odwr�ci� si�.
- Zro bili�my, co do nas nale�a�o.
To by�a sprawa honoru.
- Dla mnie by�o to co� wi�cej ni� sprawa honoru - od rzek� drugi.
PIERWSZY PORTRET .
Rozdzia� pierwszy
Londyn, 1971 rok
- Ten m�ody cz�owiek znowu si� do niej zaleca - oznajmi�a Viv, stoj�c na pok�adzie swojej �odzi.
Chocia� wiosenny wiecz�r by� balsamicznie �agodny, otu li�a ramiona szalem z fr�dzlami i zaci�gn�a si� papierosem.
- Znowu j� szpiegujesz, skarbie?
- u�miechn�� si� Fitz iro nicznie.
- Nie spos�b nie widzie� kochank�w tej dziewczyny.
- Viv zmru�y�a opadaj�ce powieki i wypu�ci�a k��b dymu z nozdrzy.
- Mo�na pomy�le�, �e jeste� zazdrosna.
Fitz upi� �yk taniego francuskiego wina i skrzywi� si�.
By� przyjacielem i agentem Viv od wielu, wielu lat i musia� przy zna�, �e przez ca�y ten czas ani razu nie zdarzy�o si�, by ku pi�a cho�by jedn� butelk� przyzwoitego wina.
- Jestem pisark�, wi�c chyba nie ma nic dziwnego w tym, �e interesuj� si� lud�mi.
To normalne, w dodatku Alba jest wyj�tkowo zajmuj�ca.
Bardzo samolubne stworzenie, ale mi lutkie.
Przyci�ga uwag�, ludzie kr��� wok� niej jak �my do oko�a p�omienia, chocia� oczywi�cie ja wola�abym widzie� siebie jako pi�knie ubarwionego motyla, nie szar� �m�...
- Viv odwr�ci�a si� od burty i usiad�a na krze�le, rozk�adaj�c sw�j
15 .
niebiesko-r�owy pikowany kaftan niczym jedwabne skrzy d�a.
- Tak czy inaczej, obserwacja jej �ycia sprawia mi przy jemno��.
Kiedy�, gdy ju� nie b�dziemy przyjaci�kami, mo �e wykorzystam swoje spostrze�enia w ksi��ce...
Wydaje mi si�, �e Alba jest w�a�nie taka - cieszy si� kim�, a potem zosta wia go i idzie dalej.
Tyle �e w tym wypadku b�dzie inaczej - to ja p�jd� dalej, zostawiaj�c j� za sob�.
Dramatyczne chwile jej �ycia przestan� mnie w ko�cu bawi�, poza tym z ca�� pew no�ci� znudzi mnie te� Tamiza.
Zacznie mnie �ama� w ko �ciach od tej cholernej wilgoci, a skrzypienie desek i podrzu canie na falach przyprawi o bezsenno��...
Wtedy kupi� sobie ma�y zameczek we Francji i zaczn� nowe �ycie z dala od �wiata, bo koniec ko�c�w, s�awa r�wnie� stanie si� nudna...
Viv wci�gn�a policzki i rzuci�a Fitzowi �obuzerski u�miech, ale on nie s�ucha�, chocia� w�a�ciwie nale�a�o to do jego obowi�zk�w.
- My�lisz, �e jej p�ac�?
- zapyta�, opieraj�c d�onie na bur cie i patrz�c w m�tne wody Tamizy.
Obok Fitza na grubym we�nianym kocu le�a� Sprout, jego stary spaniel.
- Na pewno nie!
- odpar�a Viv.
- ��d� jest w�asno�ci� oj ca Alby, wi�c dziewczyna nie musi si� poci�, �eby zebra� dwana�cie funt�w tygodniowo na wynaj�cie...
- Kr�tko m�wi�c, to wyzwolona m�oda dama, i tyle.
- Podobnie jak ca�e jej pokolenie.
Wszyscy ci m�odzi za chowuj� si� jak stado baran�w.
Ja zawsze wyprzedza�am swoje czasy, Fitzroy.
Bra�am sobie kochank�w i pali�am marihuan�, zanim rozmaite Alby tego �wiata otworzy�y oczy, ale teraz wol� cieniutkie papierosy Silva i celibat.
Mam pi��dziesi�tk� na karku i jestem ju� za stara, �eby by� niewolnic� mody.
Wszystko to razem jest przera�aj�co frywolne i dziecinne, dlatego ju� dawno dosz�am do wniosku, �e po winnam skupi� si� na wy�szych sprawach.
Ty, co prawda, jeste� dobre dziesi�� lat m�odszy ode mnie, lecz nie mam cie nia w�tpliwo�ci, �e �wiat mody nudzi tak�e ciebie.
- Nie s�dz�, aby Alba wyda�a mi si� nudna.
- Za to ty, m�j drogi, wcze�niej czy p�niej kompletnie
16
by� j� znudzi�.
Mo�esz uwa�a� si� za don�uana, skarbie, ale w Albie znalaz�by� istot� r�wn� sobie, je�li chodzi o te rze czy.
Ona w niczym nie przypomina innych dziewcz�t.
Nie m�wi�, �e mia�by� k�opoty z zaci�gni�ciem jej do ��ka, lecz zatrzymanie jej tam na d�u�ej okaza�oby si� du�o trudniej sze.
Alba uwielbia r�norodno��, dlatego cz�sto zmienia ko chank�w.
Obserwuj�, jak pojawiaj� si� i znikaj�.
Scenariusz jest zawsze ten sam - wbiegaj� po trapie lekkim krokiem, pewni siebie i swoich mo�liwo�ci, a gdy jest po wszystkim, powoli cz�api� na l�d niczym zbite kundle.
Ta dziewczyna z przyjemno�ci� zjad�aby ci� na obiad, ale p�niej wyplu�a jak ko�� kurczaka.
To by by�o prze�ycie, prawda?
Za�o�� si�, �e nigdy nie mia�e� podobnych do�wiadcze�.
Nazywa si� to karma, m�j drogi - to, co robisz, zawsze do ciebie wraca.
Al ba odp�aci�aby ci za to, �e z�ama�e� tyle serc.
Tak czy inaczej, w twoim wieku powiniene� rozejrze� si� raczej za trzeci� �o n�, a nie za przelotn� rozrywk�.
Czas na stabilizacj�.
Z�� swoje serce w r�kach jednej kobiety i zostaw je tam na sta�e.
Alba jest jak ogie�, bo to p�krwi W�oszka...
- Ach, to t�umaczy ciemne w�osy i sk�r� w odcieniu miodu...
Viv lekko przekrzywi�a g�ow� i spojrza�a na niego uwa� nie, rozci�gaj�c w�skie wargi w kpi�cym u�mieszku.
- Tylko sk�d te bardzo jasne oczy?
- Fitz westchn��, zapo minaj�c o marnym smaku taniego wina.
- Dziwne...
- Jej matka by�a W�oszk�.
Umar�a tu� po przyj�ciu Alby na �wiat, chyba zgin�a w wypadku samochodowym.
Dziewczyna ma okropn� macoch� i ojca nudnego jak flaki z olejem.
Oficer marynarki wojennej, sam rozumiesz.
Wysoka ranga, skamielina.
Wydaje mi si�, �e od zako�czenia wojny wci�� siedzi za tym samym biurkiem.
Codziennie doje�d�a do pra cy, wyobra�asz sobie takie nudziarstwo?
Kapitan Thomas Arbuckle - zdecydowanie Thomas, w �adnym razie nie Tommy.
W przeciwie�stwie do ciebie, bo przecie� ty jeste� raczej Fitz ni� Fitzroy, chocia� ja uwielbiam twoje imi� bez �adnych zdrobnie� i zawsze b�d� go u�ywa�...
W ka�dym razie, nie dziwi� si�, �e Alba szybko si� zbuntowa�a...
17 .
- Mo�liwe, �e jej ojciec to nudziarz, ale przynajmniej nu dziarz bogaty.
- Fitz przygl�da� si� l�ni�cej drewnianej kabi nie �odzi, delikatnie ko�ysanej przez pr�d rzeki.
Mo�e zreszt� ko�ysa�a ni� nie fala, lecz sama Alba, razem z kochankiem dokazuj�ca w �rodku, kto wie...
Sama ta my�l sprawi�a, �e mi�nie brzucha Fitza skurczy�y si� w napadzie nieuzasadnionej zazdro�ci.
- Pieni�dze szcz�cia nie daj�, m�j drogi, powiniene� o tym wiedzie�.
Fitz na moment utkwi� wzrok w kieliszku, zastanawiaj�c si� nad w�asnym losem, kt�ry jak na razie obdarzy� go wy ��cznie chciwymi �onami i kosztownymi rozwodami.
- Mieszka sama?
- Dawniej mieszka�a z jedn� ze swoich przyrodnich si�str, ale to nie wypali�o.
Nie w�tpi�, �e z Alb� trudno jest wytrzyma� pod jednym dachem...
Tw�j problem, m�j dro gi, polega g��wnie na tym, �e zbyt �atwo si� zakochujesz, wiesz?
Gdyby� bardziej panowa� nad sercem, twoje �ycie by�oby o wiele �atwiejsze.
M�g�by� przecie� po prostu i�� z ni� do ��ka, a potem zapomnie� o niej, prawda?
Ach, no, wreszcie!
Sp�ni�e� si�!
- zawo�a�a Viv do swojego sio strze�ca, Wilfrida, kt�ry w�a�nie wchodzi� po trapie na ��d�, z daleka przepraszaj�c ciotk�.
Za Wilfridem sz�a jego dziewczyna Georgia.
Oboje �wiet nie wiedzieli, �e kiedy sp�niaj� si� na bryd�a, Viv zwykle wpada w z�o�� i nie�atwo im wybacza.
��d� "Valendna" bardzo r�ni�a si� od innych, cumuj�cych przy Cheyne Walk.
Linia jej rufy by�a �adna, wyra�nie wygi� ta ku g�rze, jakby w nieco tajemniczym u�miechu.
Pomalowa ny na niebiesko i bia�o domek mia� okr�g�e okienka i balko nik, na kt�rym latem w doniczkach pyszni�y si� kwiaty, a w zimnych miesi�cach zbiera�a si� deszcz�wka.
Podobnie jak twarz zdradza histori� �ycia, jak� ma za sob� jej w�a�ciciel, tak ekscentryczne za�amanie dachu �odzi i czaruj�cy �uk dzio bu, przypominaj�cy garbaty nos, dawa�y obserwatorowi do
18
zrozumienia, �e ��d� niejedno przesz�a.
Kr�tko m�wi�c, pod stawow� cech� "Valentiny" by�a pewna tajemniczo��.
Jak wielka dama, kt�ra nigdy nie pojawia si� publicznie bez pe� nego makija�u, tak i "Valentina" nie chcia�a ods�oni� tego, co kry�o si� pod warstwami farby.
Jej w�a�cicielka kocha�a j� jednak nie za wyj�tkowe zalety czy szczeg�lny urok - Alba Arbuckle kocha�a ��d� z zupe�nie innego powodu.
- Bo�e, ale� ty jeste� pi�kna!
- westchn�� Rupert, ukrywa j�c twarz w delikatnie pachn�cej perfumami szyi dziewczy ny.
-1 smakujesz jak migda�y w cukrze...
Alba zachichota�a.
Uwa�a�a, �e Rupert gada bzdury, ale nie mog�a si� oprze� przyjemnemu uczuciu �askotania, ja kiego dostarcza� jej lekko drapi�cy zarost m�odego cz�owie ka oraz jego d�o�, kt�ra powoli w�drowa�a w g�r�, od b�� kitnych zamszowych kozaczk�w a� pod zgrabn� sp�dniczk� mini ze sklepu Mary Quant.
Alba zadr�a�a, poruszona tymi wielce przyjemnymi doznaniami, i podnios�a g�ow�.
- Nie gadaj tyle, g�upku...
- mrukn�a.
- Poca�uj mnie!
Rupert natychmiast spe�ni� polecenie, gotowy na wszyst ko, byle tylko zadowoli� t� niezwyk�� dziewczyn�.
Nabra� odwagi, kiedy nagle o�y�a w jego ramionach po raczej po nurej kolacji w Chelsea.
Przywar� wargami do jej ust, pew ny, �e dop�ki b�dzie pie�ci� jej j�zyk, uniknie z�o�liwo�ci, kt�rymi wcze�niej go zasypywa�a.
Alba potrafi�a m�wi� na wet najbardziej bolesne rzeczy ze s�odkim, zniewalaj�cym u�miechem, chocia� w jej jasnoszarych oczach, przywodz� cych na my�l wrzosowisko w mglisty zimowy poranek, kry �o si� co�, co budzi�o uczucia opieku�cze i zupe�nie rozbra ja�o m�czyzn.
Rupert zapragn�� chroni� Alb� przed ca�ym z�em �wiata, cho� zdawa� sobie spraw�, �e realizacja tego pragnienia jest mocno w�tpliwa.
�atwo by�o kocha� Alb�, lecz znacznie trudniej zatrzyma� j� przy sobie.
Wiedzia� o tym, ale nie potrafi� si� oprze� marzeniom, podobnie jak wielu innych m�czyzn, kt�rzy z nadziej� w sercu wchodzili na pok�ad "Valentiny".
Nic nie m�g� na to poradzi�.
19 .
Alba otworzy�a oczy, kiedy rozpi�� jej bluzk� i zacz�� pie �ci� sutki ustami.
Spojrza�a prosto w �wietlik, na pierzaste r�owe chmurki i pierwsz� gwiazd�, kt�ra chwil� wcze�niej zab�ys�a na niebie.
Ogarni�ta podziwem dla nieoczekiwanego pi�kna umieraj�cego dnia, na moment opu�ci�a gard� i jej dusz� natychmiast przepe�ni� wielki smutek.
W jej jasnoszarych oczach zab�ys�y piek�ce �zy.
Samotno�� dr�czy�a j� i prze�ladowa�a, i wydawa�o si�, �e nie ma na ni� lekarstwa.
Zaskoczona s�abo�ci�, kt�ra da�a o sobie zna� w tak nieodpowiedniej chwili, obj�a kochanka nogami i przewr�ci�a go na plecy.
Siedzia�a teraz na nim, ca�owa�a go, gryz�a i drapa�a jak dzika kotka.
Rupert oniemia� z wra�enia, lecz zaraz ogarn�o go ogromne podniecenie.
Przesun�� d�o�mi po na gich udach Alby i odkry�, �e dziewczyna nie nosi majtek.
M�g� bez przeszk�d pie�ci� niecierpliwymi palcami jej g�adkie, j�drne po�ladki.
Nagle znalaz� si� w jej wn�trzu.
Alba uje�d�a�a go tak energicznie, jakby �wiadoma by�a tylko rozkoszy, nie obecno�ci i blisko�ci m�czyzny, kt�ry dostarcza� jej przyjemno�ci.
Rupert patrzy� na ni� z zachwytem i podziwem, spragniony dotyku jej lekko rozchylonych, obrzmia�ych warg.
Wygl�da�a na oszala�� z po��dania i bezwstydn�, lecz mimo braku zahamowa� mia�a w sobie krucho��, kt�ra sprawia�a, �e m�czyzna chcia� j� przytuli� i mocno obj��.
Wkr�tce Rupert bez reszty zatraci� si� w seksie.
Przymkn�� oczy i podda� si� ��dzy, skupiony wy��cznie na zbli�aj�cym si� wybuchu rozkoszy, rezygnuj�c nawet z patrzenia na pi�kn� twarz dziewczyny.
Wili si� i przewracali na porzuconych na ��ku stosach ubra�, a� wreszcie, osi�gn�wszy szczyt, z hukiem spadli na pod�og�, zdyszani i roze�miani.
Alba zajrza�a w zdumion� twarz Ruperta b�yszcz�cymi oczami i zachichota�a cicho.
- Czego si� spodziewa�e�? - parskn�a.
- Dziewicy Maryi?
- By�o cudownie - westchn��, ca�uj�c j� w czo�o.
- Jeste� anio�em...
Unios�a brwi i wybuchn�a �miechem.
- Co za g�upstwa!
Pan B�g wyrzuci�by mnie z nieba za z�e zachowanie...
- W takim razie niebo nie jest dla mnie...
Nagle uwag� Alby przyci�gn�� zwini�ty w rulon kawa�ek br�zowego papieru, kt�ry wysun�� si� spomi�dzy drewnianych listewek pod ��kiem.
Nie mog�c go dosi�gn��, odepchn�a Ruperta, przeczo�ga�a si� na drug� stron� i wyci�gn�a papier.
- Co to jest?
- zapyta�, wci�� jeszcze oszo�omiony po od bytym stosunku.
- Nie wiem - odpar�a.
Podnios�a si�, chwyci�a le��ce na stoliku przy ��ku papierosy i zapalniczk� i rzuci�a je kochankowi.
- Zapal mi jednego, dobrze?
Usiad�a na brzegu ��ka i powoli rozwin�a papier.
Rupert nie pali�.
Szczerze m�wi�c, z ca�ego serca nienawidzi� zapachu tytoniu, nie chcia� jednak okaza� si� za ma�o wyrafinowany, spe�ni� wi�c pro�b� Alby, a potem rzuci� si� na ��ko obok niej i pieszczotliwie przejecha� otwart� d�oni� po jej nagich plecach.
Dziewczyna zesztywnia�a.
- By�o mi z tob� ca�kiem przyjemnie, ale teraz chc� zosta� sama - powiedzia�a, nawet nie podnosz�c wzroku.
- O co chodzi?
- Zapyta� zaskoczony jej nag�� ozi�b�o�ci�.
- Przecie� m�wi�, �e chc� zosta� sama!
Rupert nie mia� poj�cia, jak zareagowa�.
�adna kobieta nie potraktowa�a go w taki spos�b.
Poczu� si� bole�nie upokorzony.
Kiedy si� zorientowa�, �e Alba nie zmieni zdania, nie ch�tnie zacz�� si� ubiera�.
Rozpaczliwie czepia� si� my�l� intymnych chwil, jakie ledwo co prze�yli.
- Zobaczymy si� jeszcze?
- Doskonale zdawa� sobie spraw�, �e w tej sytuacji jest to pytanie desperata.
Dziewczyna ze zniecierpliwieniem potrz�sn�a g�ow�.
- Id� ju� sobie, dobrze?
Rupert zasznurowa� buty.
Alba wci�� na niego nie patrzy�a, ca�kowicie skoncentrowana na kawa�ku zwini�tego pa pieru.
Mo�na by pomy�le�, �e Ruperta w og�le tu nie by�o...
- Sam trafi� do wyj�cia...
- wymamrota�.
Alba podnios�a g�ow� i spojrza�a w oszklone drzwi, wychodz�ce na g�rny pok�ad.
Zapatrzy�a si� w r�owe wieczorne niebo, kt�re stopniowo ogarnia�a ciemno��.
Nie s�ysza�a ani trza�ni�cia drzwiami, ani ci�kich krok�w schodz� cego po trapie na l�d Ruperta; s�ysza�a tylko cichy g�os, kt�ry nagle przywo�a�a jej pami��.
- Och, kto� tu nie wygl�da na szczeg�lnie szcz�liwego!
- zauwa�y� Fitz, kiedy Rupert zszed� na nabrze�e Chelsea i znikn�� za rogiem.
Jego komentarz na chwil� przerwa� partyjk� bryd�a.
Sprout nadstawi� uszu i uni�s� ci�kie, opadaj�ce powieki tylko po to, aby je zaraz znowu opu�ci� z ci�kim westchnieniem.
- Ta dziewczyna po prostu ich po�era, skarbie - powie dzia�a Viv, wsuwaj�c za ucho kosmyk jasnych w�os�w.
-Jest jak czarna wdowa...
- To prawda, one po�eraj� swoich partner�w - przytak n�� Wilfrid.
Fitz zastanawia� si� chwil� nad tym uroczym por�wna niem, a potem z rozmachem po�o�y� kart� na stole.
- O kim m�wicie?
- zainteresowa�a si� Georgia, marsz cz�c nos.
- O s�siadce Viv - wyja�ni� Wilfrid.
- To dziwka, i tyle - kwa�no doda�a Viv i skontrowa�a.
- Wydawa�o mi si�, �e si� przyja�nicie...
- Bo tak jest, Fitzroy.
Kocham Alb� mimo jej wad, w ko� cu wszyscy jakie� mamy, prawda?
- Viv z szerokim u�mie chem strz�sn�a popi� do popielniczki z fluorescencyjnie zielonego szk�a.
- Wszyscy poza tob�, Viv - oznajmi� Fitz.
- Ty jeste� do skona�a.
- Bardzo ci dzi�kuj�, skarbie...
- Viv mrugn�a do Georgii.
- P�ac� mu, �eby od czasu do czasu m�wi� takie rzeczy...
Fitz wyjrza� przez okr�g�e ma�e okienko.
Pok�ad "Valentiny" by� pusty.
Wyobrazi� sobie pi�kn� Alb�, le��c� na ��ku, nag�, zarumienion� i u�miechni�t�, z okr�g�o�ciami i wzg�r kami w odpowiednich miejscach, i na moment straci� kon takt z rzeczywisto�ci�.
- Obud� si�, Fitz!
- Wilfrid strzeli� mu palcami przed no sem.
- Przenios�e� si� na inn� planet�, czy co?
Viv po�o�y�a karty na stole i wyprostowa�a si�.
Zaci�gn� �a si� papierosem i z g�o�nym westchnieniem wypu�ci�a dym.
- Tak, Fitz przeni�s� si� na t� sm�tn� planet�, kt�r� cz�sto odwiedza wielu g�upich m�czyzn!
- powiedzia�a, patrz�c na niego spod powiek oci�a�ych od wypitego alkoholu i licznych �yciowych przyg�d.
Alba wpatrywa�a si� w portret, naszkicowany pastelami na kawa�ku papieru, i czu�a, jak ogarnia j� gwa�towna fala wzru szenia.
Mia�a wra�enie, �e patrzy w lustro, ale to odbicie pod kre�la�o i jakby intensyfikowa�o jej urod�.
Sportretowana twarz by�a owalna, tak jak jej twarz, o pi�knych, wyra�nie za znaczonych ko�ciach policzkowych i silnej, �wiadcz�ce) o wielkim zdecydowaniu szcz�ce, lecz oczy nie nale�a�y do niej.
Mia�y kszta�t migda��w, by�y zielonobr�zowe i wyra�a �y mieszank� weso�o�ci oraz g��bokiego, nieodgadnionego smutku.
Natychmiast przyku�y uwag� Alby.
Patrzy�y prosto na ni� i chyba widzia�y j� na wskro�, a przy tym wsz�dzie za ni� pod��a�y.
D�ugo nie odrywa�a od nich wzroku, poch�oni�ta nadziejami i marzeniami, kt�re nigdy dot�d si� nie spe� ni�y.
Na ustach kobiety ze szkicu malowa� si� zaledwie cie� u�miechu, lecz ca�a twarz wydawa�a si� otwarta ku szcz�ciu jak rozchylaj�cy p�atki s�onecznik.
Alba poczu�a, jak jej �o�� dek skuli� si� z bolesnej t�sknoty.
Po raz pierwszy �wiadomie patrzy�a w twarz matki.
U do�u szkicu widnia�y napisane po �acinie s�owa: Yalentina 1943, dum spiro, ti urno.
I jeszcze wy konany tuszem podpis: Thomas Arbuckle.
Alba przeczyta�a na pis pod portretem co najmniej dwana�cie razy, zanim gor� ce �zy pop�yn�y jej z oczu.
Dop�ki oddycham, kocham ci�.
Alba nauczy�a si� w�oskiego jako dziecko.
W odruchu nie zwyk�ej wyrozumia�o�ci jej macocha, Bawolica, zapropono.
wa�a, �eby dziewczynka bra�a lekcje i w ten spos�b podtrzy ma�a kontakt ze swoimi �r�dziemnomorskimi korzeniami, kt�re wszak w ka�dej innej sytuacji Bawolica najch�tniej wy pali�aby �ywym ogniem.
Nie ulega�o przecie� w�tpliwo�ci, �e matka Alby by�a mi�o�ci� �ycia Thomasa Arbuckle'a, i to mi�o�ci� wielk�...
Macocha Alby doskonale wiedzia�a, �e pa mi�� o Valentinie rzuca cie� na jej ma��e�stwo, a nie b�d�c w stanie wymaza� wspomnie�, od pocz�tku stara�a si� je przyt�umi�.
W rezultacie nikt nigdy nie wypowiada� imienia Valentiny w domu Thomasa i jego �ony.
Alba nigdy nie by �a we W�oszech i nie zna�a nikogo z rodziny matki, a ojciec zawsze unika� odpowiedzi na jej pytania, wi�c w ko�cu przesta�a je zadawa�.
W dzieci�stwie szuka�a schronienia w kola�u fakt�w, jakie r�nymi metodami zdo�a�a zgroma dzi�.
Ucieka�a do tego �wiata i znajdowa�a pociech� w ma lowanych przez wyobra�ni� wizerunkach swojej pi�knej matki, dziewczyny z sennego w�oskiego miasteczka, kt�ra w czasie wojny pozna�a jej ojca i zakocha�a si� w nim.
Thomas Arbuckle by� wtedy przystojnym m�odym m� czyzn� - Alba widzia�a jego zdj�cia z tamtego okresu.
Ubra ny w mundur oficera marynarki wojennej, z pewno�ci� przyci�ga� spojrzenia wielu kobiet.
Mia� jasne w�osy i oczy, i nieco �obuzerski, pewny siebie u�miech, kt�ry Bawolicy uda�o si�, samym ci�arem swojej przyt�aczaj�cej osobowo �ci, przemieni� w pe�en wiecznego niezadowolenia grymas.
Zazdrosna o ��d�, kt�r� kupi� i nazwa� imieniem ukochanej kobiety, ani razu nie wesz�a na jej pok�ad; kiedy nie mog�a ju� tego unikn��, m�wi�a o "tej �odzi", nigdy o "Valentinie".
"Valentina" przywo�ywa�a obrazy smuk�ych cyprys�w i cy kad, gaj�w oliwnych i cytryn oraz mi�o�ci tak ogromnej, �e jej znaczenia nie mog�o zniszczy� �adne w�ciek�e parskanie i bicie kopytami.
Alba nigdy nie czu�a, �e dom ojca jest naprawd� tak�e i jej domem.
Przyrodnie rodze�stwo odziedziczy�o cechy fi zyczne po rodzicach, tymczasem ona by�a ciemna i obca, zu pe�nie jak matka.
Tamci je�dzili konno, zbierali jagody i gra li w bryd�a, natomiast ona �ni�a o Morzu �r�dziemnym
i gajach oliwnych.
Mog�a do woli krzycze� i d�sa� si� na oj ca i macoch�, a oni i tak nie chcieli powiedzie� jej prawdy ani zabra� j� do W�och, aby mog�a pozna� swoj� prawdzi w� rodzin�.
W�a�nie dlatego przeprowadzi�a si� na ��d�, kt�ra nosi�a imi� matki.
Tam wyczuwa�a duchow� obecno�� Valentiny, s�ysza�a jej g�os w plusku podnosz�cych si� i opa daj�cych fal, i znajdowa�a ukojenie w pewno�ci, �e matka naprawd� j� kocha�a.
Le�a�a na ��ku, pod �wietlikiem, przez kt�ry teraz wi dzia�a setki mrugaj�cych gwiazd oraz ksi�yc.
Nie przysz�o jej nawet do g�owy, by pomy�le� o Rupercie.
Przebywa�a te raz sam na sam z matk�, s�ucha�a jej mi�kkiego g�osu, kt�ry przemawia� do niej z portretu, i patrzy�a w pe�ne czu�o�ci i smutku oczy.
Nie mia�a cienia w�tpliwo�ci, �e widok por tretu stopi naros�e przez te wszystkie lata warstwy lodu i oj ciec wreszcie opowie jej o Valentinie.
Jak zwykle nie traci�a czasu.
Szybko wyci�gn�a z p�kaj� cej od nadmiaru ubra� szafy odpowiedni str�j, ostro�nie w�o�y�a portret do torby i zbieg�a na nabrze�e.
Dwie wie wi�rki bi�y si� o jaki� przysmak na dachu �odzi, wi�c sp�o szy�a je g�o�nym tupni�ciem.
W tej samej chwili Fitz, kt�ry sromotnie przegra� ostatni� parti� bryd�a, opuszcza� w�a�nie ��d� Viv, troch� podchmie lony po kilku kieliszkach paskudnego wina i zaskoczony przypadkowym spotkaniem z Alb�.
Nie zauwa�y�, �e dziew czyna p�aka�a, ona za� nie zauwa�y�a Sprouta.
- Dobry wiecz�r...
- odezwa� si� pogodnie, gotowy na wszystko, byle tylko zacz�� i podtrzyma� rozmow�.
Alba nie odpowiedzia�a.
- Nazywam si� Fitz Davenport, jestem przyjacielem pani s�siadki, Viv.
- Ach, tak...
- odpar�a bez wyrazu.
Patrzy�a w ziemi� i opadaj�ce w�osy cz�ciowo zas�ania�y Jej twarz.
Skrzy�owa�a ramiona na piersi i r�wnym krokiem sz�a przed siebie, z podbr�dkiem wbitym w mostek.
- Mog� pani� gdzie� podwie��?
Zaparkowa�em samo ch�d zaraz za rogiem...
- Ja tak�e.
- Rozumiem...
Fitz by� zdumiony, �e Alba nawet nie podnios�a oczu.
Przywyk� do tego, �e kobiety patrzy�y na niego ch�tnie i otwarcie.
Mia� �wiadomo��, �e jest przystojny, zw�aszcza gdy si� u�miecha, poza tym wysoki, co stanowi�o spory plus, bo dziewczyny zwykle uwa�a�y, �e wysocy m�czy�ni s� bardziej atrakcyjni od niskich czy tych �redniego wzrostu.
Ca�kowity brak zainteresowania ze strony Alby wytr�ci� go z r�wnowagi.
Zerkn�� na jej d�ugie nogi w si�gaj�cych kolan butach z b��kitnego zamszu i poczu�, jak gard�o �ciska mu dziwny niepok�j.
Jej uroda go zniewoli�a.
- W�a�nie przegra�em w bryd�a - ci�gn�� z gor�czkowym uporem.
- Gra pani w bryd�a?
- Tylko wtedy, gdy nie mog� si� wymiga� - odrzek�a.
Zaczerwieni� si�, za�enowany jak uczniak.
- Bardzo s�usznie, bo to nudna gra...
- Podobnie jak ludzie, kt�rzy j� lubi� - rzuci�a.
Zanim wsiad�a do sportowego mgb i znik�a za zakr�tem drogi, rzuci�a mu lekki u�miech.
Fitz zosta� pod uliczn� latar ni�, niepewnie drapi�c si� po g�owie.
Nie wiedzia�, czy jej ostatnia uwaga powinna go urazi�, czy mo�e raczej rozbawi�.
W samochodzie Alba rozp�aka�a si� jak dziecko.
Mog�a oszuka� ka�dego swoim ch�odem i brawur�, nie widzia�a jednak powodu, by oszukiwa� sam� siebie.
Poczucie straty, kt�re wcze�niej opanowa�o j� z tak wielk� si��, teraz wr�ci �o, jeszcze silniejsze i g��bsze.
Oderwany od rzeczywisto�ci �wiat cyprys�w i gaj�w oliwnych okaza� si� niewystarczaj� cy.
Mia�a prawo si� dowiedzie�, jaka by�a jej matka.
Teraz, kiedy mia�a portret, Bawolica musi si� wycofa� i pozwoli� ojcu m�wi�.
Alba mog�a tylko zgadywa�, w jaki spos�b por tret znalaz� si� na �odzi.
Niewykluczone, �e ojciec ukry� go tam przed wzrokiem Bawolicy, kt�ra teraz mimo wszystko
dowie si� o jego istnieniu, bo Alba nie omieszka go pokaza�.
Och, tak, zrobi to z ogromn� przyjemno�ci�...
Zmieni�a bie gi i skr�ci�a w Talgarth Road.
By�o ju� p�no.
Alba wiedzia�a, �e w domu nikt nie spo dziewa si� jej wizyty.
Do Hampshire dojedzie najwcze�niej za jakie� p�torej godziny, chocia� droga by�a zupe�nie pu sta, od pocz�tku jazdy nie przemkn�� przez ni� nawet kot.
W��czy�a radio.
Cliff Richard �piewa� w�a�nie, �e najgorsze s� te noce, kiedy si� za kim� t�skni.
�zy od nowa pop�yn�y po policzkach Alby.
W roz�wietlanej tylko reflektorami sa mochodu ciemno�ci widzia�a twarz matki, okolon� d�ugimi ciemnymi w�osami.
�agodne, zielonobr�zowe oczy patrzy�y na c�rk� z bezbrze�n� mi�o�ci� i zrozumieniem.
Nagle Albie wyda�o si�, �e czuje zapach cytryn.
Oczywi�cie nie pami�ta �a zapachu matki - mog�a pos�u�y� si� wy��cznie wyobra� ni� i nie by�a pewna, czy nie tworzy fa�szywych, nieistniej� cych wspomnie�.
Nietrudno by�o odgadn��, dlaczego Bawolica nienawidzi �a Valentiny.
Margo Arbuckle nie nale�a�a do dam urodzi wych.
By�a pot�nie zbudowan� kobiet� o mocno umi�nio nych, krzepkich nogach, kt�re bardziej pasowa�y do kaloszy ni� pantofli na wysokich obcasach, du�ym ty�ku, kt�ry naj lepiej wygl�da� w ko�skim siodle oraz bardzo jasnej, piego watej cerze, nieskalanej makija�em i mytej wy��cznie my d�em.
Ubiera�a si� po prostu okropnie - w tweedowe sp�dnice i obszerne bluzki.
Mia�a obfity biust i ani �ladu wci�cia w talii, chocia� mo�e dawniej wygl�da�a troch� inaczej.
Alba cz�sto si� zastanawia�a, co ojciec widzia� w tej kobiecie.
Mo�e to b�l po stracie Valentiny sk�oni� go do wy boru �ony, kt�ra stanowi�a ca�kowite przeciwie�stwo pierw szej, kto wie.
Alba by�a jednak zdania, �e zrobi�by o wiele le piej, gdyby zdecydowa� si� �y� wspomnieniami i unikn�� tego �a�osnego kompromisu.
Je�li chodzi o dzieci, to Thomas i Margo nie marnowali czasu.
Alba przysz�a na �wiat w 1945 roku, jej matka zgin� �a par� miesi�cy p�niej, Caroline za� urodzi�a si� ju� w 1948.
Oburzaj�ce, pomy�la�a teraz Alba.
W zasadzie ojciec nie mia� .
czasu na �a�ob�, a ju� na pewno nie zd��y� dobrze pozna� dziecka swojej ukochanej Valentiny, dziecka, kt�re powi nien by� kocha� nad �ycie, bo przecie� to w Albie �y�a cz�st ka jej matki.
Po Caroline urodzi� si� Henry, a potem Miranda.
Alba by�a coraz mocniej spychana na boczny tor, w kierunku �wiata cyprys�w i gaj�w oliwnych, a ojciec, ca� kowicie poch�oni�ty now� rodzin�, nie dostrzega� jej smut ku.
Tak czy inaczej, jego rodzina z pewno�ci� nie by�a rodzi n� Alby.
Dobry Bo�e, pomy�la�a z przejmuj�cym �alem, czy on kiedykolwiek my�li o krzywdzie, jak� mi wyrz�dzi�?
Te raz mia�a jednak portret i by�a zdecydowana wydusi� z nie go ca�� prawd�.
Zjecha�a z autostrady A30 i ruszy�a dalej w�skimi, wij�cy mi si� drogami.
Reflektory wydobywa�y z ciemno�ci �ywo p�oty i kr�liki, kt�re po�piesznie chowa�y si� w krzakach.
Al ba opu�ci�a okno i wci�gn�a powietrze jak pies, ciesz�c si� s�odkimi aromatami wiosny.
Wyobrazi�a sobie ojca, pal�ce go cygaro po kolacji i podnosz�cego do ust du�y, p�katy kie liszek do brandy, jeden z tych, kt�re tak lubi�.
Margo na pewno bez przerwy gada o fascynuj�cej nowej pracy, jak� Caroline dosta�a w galerii sztuki w Mayfair, nale��cej do przyjaciela rodziny, oraz o ostatnich post�pach Henry'ego w Sandhurst.
Miranda uczy�a si� jeszcze w szkole z interna tem i przysy�a�a rodzicom g��wnie wykazy swoich znako mitych stopni i opinie zachwyconych jej zdolno�ciami nauczycieli.
Jakie� to wszystko przera�liwie nudne i kon wencjonalne, pomy�la�a Alba.
Jakie przewidywalne...
�ycie ich wszystkich toczy si� torami, na kt�re skierowano je ju� na pocz�tku.
Przypominali idealnie czy�ciutkie ma�e poci� gi, kt�re zmierzaj� do wytyczonego celu.
- "Niesforna lokomotywa wyrwa�a si� spod kontroli i gwi�d��c, zboczy�a na inny tor..." - za�piewa�a fragment popularnej piosenki.
Uczucie smutku i osamotnienia ust�pi�o odrobin�, kiedy z zadowoleniem skonstatowa�a, �e jej w�asna niekonwencjo nalna, niezale�na egzystencja p�dzi torem, kt�ry sama wy bra�a.
Mniej wi�cej po p�godzinie skr�ci�a w d�ug� jesionow� alej�, prowadz�c� do domu ojca i Margo.
Na polu po prawej stronie dostrzeg�a kilka koni, kt�rych oczy zal�ni�y w blasku �wiat�a jak srebrne blaszki.
Paskudne zwierzaki, pomy�la�a z odraz�.
Dziwne, �e nogi im si� nie za�amuj� pod ci�arem Bawolicy...
Nagle przez g�ow� przemkn�a jej my�l, �e mo�e macocha uje�d�a ojca tak samo jak swoje wierzchowce.
Zachichota�a g�o�no, ale zaraz zepchn�a ten obraz w g��b pod�wiadomo�ci.
Starzy ludzie nie zajmuj� si� takimi rzeczami...
Opony zatrzeszcza�y na �wirze przed domem.
Jasne okna �wieci�y zapraszaj�co, lecz Alba wiedzia�a, �e zaproszenie na pewno nie jest skierowane do niej.
Margo z pewno�ci� jej nie znosi, przecie� to oczywiste.
Znacznie �atwiej zatar�aby pami�� o Valentinie, gdyby Alba stale nie przypomina�a ca�e mu �wiatu o swojej matce.
Dziewczyna zaparkowa�a samoch�d pod imponuj�cym murem budynku, kt�ry kiedy� by� jej domem.
Wysokie ko miny i stara, wyblak�a ceg�a od ponad trzystu lat dawa�y od p�r wichrom i burzom.
Z rodzinnych opowie�ci wynika�o, �e prapradziadek Alby wygra� dom w karty, lecz nied�ugo potem straci� �on� przez swoj� sk�onno�� do hazardu.
Roz czarowana kobieta zosta�a kochank� pewnego ksi�cia, kt�ry wprawdzie cierpia� na t� sam� s�abo��, ale mia� znacznie g��bsz� kiesze� i wi�kszy maj�tek.
Oczywi�cie, Alba w �ad nym razie nie pot�pia�a praprababki za to, �e wola�a by� ko chank� ni� �on� - Margo raz na zawsze skazi�a wszystkie jej pozytywne wyobra�enia o instytucji ma��e�stwa.
Siedzia�a w samochodzie i w zamy�leniu patrzy�a na dom, kiedy z ciemno�ci wypad�y trzy ma�e psy i zacz�y obw�chi wa� ko�a wozu, rado�nie merdaj�c kr�ciutkimi ogonkami.
Gdy zaraz potem w drzwiach stan�a Margo, Alba nie mia�a wyj�cia - musia�a wysi��� i si� przywita�.
Margo sprawia�a wra�enie ucieszonej przybyciem pasierbicy, chocia� w jej oczach nie by�o u�miechu.
- Jaka mi�a niespodzianka.
Albo!
Trzeba by�o zadzwoni� - powiedzia�a, przytrzymuj�c drzwi, przez, kt�re na wiod�ce .
do domu schody wyla�o si� szerokie pasmo jasnopomara�czowego �wiat�a.
Alba jako� prze�y�a rytua� sk�adania poca�unku na policz ku macochy, kt�rej sk�ra pachnia�a talkiem oraz "Lily of the Valley", wod� toaletow� firmy Yardley.
Na zawieszonym na szyi �a�cuszku Margo nosi�a du�y z�oty zamykany meda lion, kt�ry unosi� si� i opada� na pot�nej p�ce jej biustu.
Al ba znowu po�piesznie odsun�a obraz macochy, uje�d�aj� cej ojca jak konia.
Wesz�a do holu o �cianach wy�o�onych drewnian� boaze ri� i obwieszonych surowymi portretami dawno zmar�ych krewnych.
Natychmiast poczu�a s�odkawy aromat cygara oj ca i jej odwaga zblad�a.
Thomas wy�oni� si� z salonu, ubra ny w zielon� bon�urk� i kapcie.
Jego w�osy, chocia� powa� nie przerzedzone, nadal by�y jasne i zaczesane do ty�u z czo�a, co podkre�la�o intensywne spojrzenie b��kitnych oczu.
Przez kr�tk� chwil� Alba odnios�a wra�enie, �e widzi nie oci�a�ego m�czyzn� z troch� wystaj�cym brzuchem, o ogorza�ej twarzy i wygi�tych ku do�owi k�cikach ust, ale przystojnego, atrakcyjnego oficera, pe�nego �ycia m�odego cz�owieka, jakim by� w czasach, kiedy wci�� jeszcze kocha� jej matk�, zanim zacz�� szuka� pociechy i zapomnienia w konwencjonalnych zasadach i rutynie.
- Ach, to ty, kochanie...
- Lekko musn�� wargami jej skro�, jak zwykle.
- Czemu zawdzi�czamy t� niespodziewa n� przyjemno��?
Jego g�os by� nieco zachrypni�ty, gruby i twardy jak �wir na podje�dzie przed domem.
Alba mia�a przed sob� jowial nego, nudnego, podstarza�ego m�czyzn� - m�ody oficer znikn��.
- Przeje�d�a�am t�dy - sk�ama�a.
- Doskonale - odpar�.
- Wejd� na chwil� i opowiedz nam, co porabiasz.
Rozdzia� drugi
Alba �ciska�a torb� pod pach�.
Dok�adnie czu�a wybrzusze nie w miejscu, gdzie w�o�y�a zwini�ty portret, obwi�zany kawa�kiem sznurka.
A� pali�a si�, by pokaza� go ojcu i Margo, musia�a jednak poczeka� na odpowiedni moment, poza tym uzna�a, �e powinna napi� si� dla kura�u.
- Czego si� napijesz, moja droga?
- Kieliszek wina, je�li mo�na - odrzek�a, padaj�c na sof�.
Jeden z ps�w macochy drzema� w rogu, zwini�ty w k��bek.
�adniej wygl�daj�, kiedy �pi�, pomy�la�a.
Wtedy mniej przy pominaj� ma�e kud�ate gryzonie...
Rozejrza�a si� po pokoju, w kt�rym tak cz�sto przesiadywa�a w dzieci�stwie, podczas gdy jej rodze�stwo gra�o w scrabble lub inne gry, i dotkliwiej ni� kiedykolwiek poczu�a, �e jest tu obca.
Na prze�adowanych malutkimi emaliowanymi pude�eczkami oraz innymi drobia zgami stolikach sta�o mn�stwo zdj��.
Niekt�re z nich przed stawia�y j�, u�miechni�t� i obejmuj�c� ramieniem Caroline, zupe�nie jakby ��czy�a je prawdziwa, nierozerwalna przyja��.
Na pierwszy rzut oka mog�oby si� wydawa�, �e Alba nale�y do du�ej, kochaj�cej rodziny.
Prychn�a pogardliwie, usiad�a prosto i za�o�y�a jedn� d�ug� nog� na drug�, podziwiaj�c b�� kitne zamszowe buty z drewnianymi podeszwami, kupione ostatnio w sklepie firmy Biba.
Jej macocha usadzi�a sw�j du �y zad w fotelu i si�gn�a po kieliszek brandy.
- Jak tam �ycie w Londynie?
- zapyta�a.
Pytanie Margo by�o celowo wieloznaczne, poniewa� w gruncie rzeczy ani ona, ani Thomas nie wiedzieli, czym zajmuje si� Alba.
- Och, jak zwykle!
- Alba odpar�a r�wnie niejasno, ponie wa� sama tak�e nie wiedzia�a, co w�a�ciwie robi ze swoim �yciem.
Niedawno o ma�y w�os nie zosta�a muz� Terry'ego Donovana, ale sp�ni�a si� na spotkanie i nic z tego nie wysz�o, a potem by�a zbyt za�enowana, by zatelefonowa� i go prze prosi�, wi�c po prostu da�a sobie spok�j.
Pr�by zostania mo delk� magazyn�w mody, jakie czasami podejmowa�a, tak �e okazywa�y si� bezowocne, poniewa� cierpia�a na brak motywacji.
Rozmaici ludzie przekonywali j�, �e zostanie no w� Jean Shrimpton i zdob�dzie wielk� s�aw�, lecz ona nigdy nie doprowadza�a niczego do ko�ca.
Viv cz�sto powtarza �a, �e B�g pomaga tym, kt�rzy sami sobie pomagaj�, ale Al ba nie bardzo wiedzia�a, jak si� do tego zabra�.
Na razie utrzymywa�a si� z pieni�dzy, kt�re regularnie dostawa�a od ojca, co w zupe�no�ci wystarcza�o na �ycie i stroje, a je�li po trzebowa�a czego� wi�cej, zdawa�a si� na pomoc r�nych Rupert�w, Tim�w i James�w.
- Chyba robisz co� jeszcze poza przesiadywaniem ca�ymi dniami na tej �odzi?
- zagadn�a z u�miechem Margo.
Alba postanowi�a si� obrazi�.
Margo zawsze by�a potwornie nietaktowna, wygadana i pozbawiona delikatno�ci.
Znakomi cie nadawa�aby si� na dyrektork� szko�y, bez dw�ch zda�.
Dziewczyna pomy�la�a, �e macocha z przyjemno�ci� smaga�a by uczennice swoim g��bokim, rozs�dnym g�osem niczym dyscyplin� - na pewno kaza�aby im "wzi�� si� w gar��", kiedy p�aka�yby z t�sknoty za matkami.
Gdy w dzieci�stwie Alba za lewa�a si� �zami, bo odmawiano jej czego�, co Margo uzna�a za zb�dne i g�upie, macocha cz�sto jej radzi�a, �eby "zakr�ci�a kra niki i wzi�a si� w gar��".
Teraz fala szczerego oburzenia zala �a j� na wspomnienie wszystkich upokorze�, jakich zazna�a z r�k macochy.
Nagle przypomnia�a sobie o portrecie i sama �wiadomo�� jego istnienia doda�a jej odwagi i pewno�ci siebie.
- "Valentina" wygl�da pi�kniej ni� kiedykolwiek - od par�a, z naciskiem wymawiaj�c nazw� �odzi.
- A skoro ju� o niej m�wimy...
Kiedy sprz�ta�am, wymiot�am spod ��ka co�, co zupe�nie mnie zaskoczy�o...
Ju� mia�a wystrzeli� celnie wymierzony pocisk, gdy ojciec poda� jej kieliszek czerwonego wina.
- Bardzo dobre bordo - powiedzia�.
- Wiele lat le�akowa �o w piwnicy...
Podzi�kowa�a i spr�bowa�a wr�ci� do tematu, kt�ry naj bardziej j� interesowa�, gdy znowu co� jej przerwa�o.
Tym razem by� to wysoki, cienki g�os, dr��cy jak struny zm�czo nych marn� gr� skrzypiec.
G�os babki...
- Czy�bym sp�ni�a si� na przyj�cie?
Wszyscy odwr�cili si� gwa�townie, ze zdumieniem pa trz�c na Lavender Arbuckle, kt�ra sta�a w progu w zalotnie obszytym koronk� czepku i szlafroku, wsparta na lasce.
- Mamo...
- wykrztusi� Thomas, ca�kowicie zaskoczony tym widokiem.
Za dnia, w eleganckim kostiumie, Lavender wygl�da�a normalnie, lecz teraz, krucha i dr��ca, przywodzi�a na my�l trupa, kt�ry przed chwil� wyszed� z trumny.
- Nie znosz�, kiedy jakie� przyj�cie zaczyna si� beze mnie - oznajmi�a Lavender.
Margo odstawi�a kieliszek i z ci�kim westchnieniem d�wign�a si� na nogi.
- Lavender, to tylko Alba - wyja�ni�a.
- Wpad�a na drin ka...
Lavender zmarszczy�a brwi.
Jej drobna twarz przypomi na�a teraz g��wk� ptaka z b�yszcz�cymi oczkami i malutkim dziobem.
- Alba?
Czy ja znam jak�� Alb�?
- zapyta�a podniesionym g�osem i zmierzy�a wnuczk� badawczym spojrzeniem znad upudrowanego nosa.
- Witaj, babciu!
- Alba si� u�miechn�a, nawet nie fatygu j�c si�, �eby wsta�.
- Czy ja ci� znam?
- Lavender potrz�sn�a g�ow�, wpra wiaj�c w ruch wst��eczki czepka.
- Nie wydaje mi si�...
- Mamo...
- zacz�� s�abo Thomas.
Margo szybko podesz�a do staruszki.
- Jest ju� potwornie p�no - powiedzia�a.
- Nie s�dzisz, �e najlepiej b�dzie ci teraz w ��ku?
Uj�a te�ciow� pod rami� i spr�bowa�a wyprowadzi� j� z pokoju.
- Je�eli macie tu przyj�cie, to wol� zosta�.
- Lavender uwolni�a si� od Margo i poku�tyka�a z powrotem do salo nu.
- Uwielbiam weso�e imprezy...
Thomas najwyra�niej nie mia� poj�cia, jak poradzi� sobie z t� sytuacj�, wi�c tylko co chwil� zaci�ga� si� cygarem, na tomiast Margo opar�a r�ce na biodrach i z dezaprobat� kr� ci�a g�ow�.
Lavender usiad�a na krze�le z wysokim oparciem, na kt� rym Thomas zwykle przegl�da� niedzielne wydania gazet.
By�o du�e, wygodne i sta�o pod lamp� z mocn� �ar�wk�.
- I c�, nikt nie zaproponuje mi drinka?
- rzuci�a ostro.
- Mo�e odrobink� brandy?
- zagadn�a Margo, zostawia j�c m�a na �rodku pokoju i podchodz�c do barku.
- Ale� sk�d, w �adnym razie, przecie� jestem na przyj� ciu!
Najlepszy b�dzie "S�odki ulepek" - Lavender odwr�ci �a si� w stron� Alby.
- Co ty na to?
Tak jest, poprosz� "S�od ki ulepek"!
- Na policzki staruszki wype�z� lekki rumieniec.
- Co to jest "S�odki ulepek"?
- zapyta�a Alba.
- Likier mi�towy - wymamrota� Thomas, marszcz�c brwi.
- Bardzo pospolity drink!
- prychn�a Margo i nala�a te �ciowej brandy.
Alba, chocia� troch� rozbawiona wyczynami babki, my �la�a tylko o tym, �eby jak najpr�dzej powiedzie� ojcu o por trecie.
Wino sprawi�o, �e odzyska�a zdecydowanie i odwa g�.
Teraz by�a gotowa stawi� im czo�o, za��da� ujawnienia prawdy i przeprosin, �e nie us�ysza�a jej wcze�niej.
Zerkn� �a na du�y srebrny zegar na kominku i zorientowa�a si�, �e nie ma du�o czasu, je�eli chce jeszcze tego wieczoru zreali zowa� sw�j plan.
Wiedzia�a, �e nied�ugo ojciec i Bawolica zechc� uda� si� na spoczynek.
- D�ugo tu posiedzisz?
- zwr�ci�a si� do babki, nie ukry waj�c zniecierpliwienia.
- Kim jeste�?
- pad�a lodowata riposta.
- Bo ju� zd��y�am zapomnie�...
- To Alba, mamo!
- zrezygnowanym g�osem wyja�ni� Thomas.
Margo poda�a Lavender kieliszek brandy i wr�ci�a na sw�j fotel.
Jeden z ma�ych piesk�w wskoczy� jej na kolana, a ona zacz�a g�aska� jego sier�� du��, sprawn� d�oni�.
La vender nachyli�a si� ku Albie.
- My�l�, �e jestem na ostatnich nogach, dlatego sprowa dzili mnie do domu...
- westchn�a.
- To moja ostatnia sta cja...
Wkr�tce odejd� i pochowaj� mnie obok Huberta.
Nigdy nie s�dzi�am, �e naprawd� si� zestarzej� - wszyscy uwa�a my, �e b�dziemy wiecznie m�odzi...
Dobrze chocia�, �e na ra zie nie dolega mi nic powa�nego.
Skleroza troch� daje si� we znaki, ale poza tym nie�le si� jeszcze trzymam!
- Wypi �a brandy i nagle si� przygarbi�a, krucha i drobniutka.
- Kie dy Hubert i ja byli�my m�odzi, ten pok�j t�tni� �yciem...
Co dziennie k��bi�y si� w nim t�umy znajomych i przyjaci�...
Teraz oni wszyscy ju� nie �yj� albo s� za starzy, �eby wycho dzi� z domu.
Nie maj� do�� energii, �eby chodzi� na przyj� cia.
W latach m�odo�ci cz�owiek naprawd� spodziewa si�, �e b�dzie �y� wiecznie.
Wyobra�amy sobie, �e pokonamy wszelkie przeciwno�ci, ale nikt nie pokona� kostuchy...
Nie, kostucha przychodzi i zabiera nas wszystkich, i kr�l�w, i w��cz�g�w, oczywi�cie we w�a�ciwym czasie...
Ka�dy mu si zaczeka� na swoj� kolej, prawda?
Prze�yli�my wspania�e lata, Hubert i ja.
Jeste� m�atk�?
Jak ci na imi�?
- Alba.
- Dziewczyna z trudem st�umi�a ziewni�cie.
Chwilami trudno jej by�o zrozumie�, co m�wi babka.
Zu pe�nie jakby mia�a w ustach gar�� owoc�w.
M�wi�a jak sta ra ksi�na z jakiego� dalekiego kraju...
- Kobieta jest niczym bez m�czyzny i dzieci - ci�gn�a Lavender.
- W moim wieku cz�owiek zyskuje ju� pewn� m�dro��, tak, moja droga...
Jestem stara i m�dra, i na szcz� �cie moje dzieci b�d� �y�y dalej, chocia� mnie ju� nie b�.
dzie...
Ta �wiadomo�� daje mi wielk� satysfakcj�, rado��, kt�r� potrafi zrozumie� tylko kto� tak stary jak ja...
- Ale chyba zawsze warto pami�ta� o tym, �eby dobrze si� wyspa� ze wzgl�du na urod�, prawda?
- Alba wypi�a ostatnie krople wina.
- Oczywi�cie, moja droga, oczywi�cie!
Tyle �e ja, kobieta w powa�nym wieku, nie widz� wielkiego sensu w wysypianiu si�.
Ostatecznie, ju� nied�ugo zasn� na ca�� wieczno�� i mog� si� za�o�y�, �e szybko mi si� to znudzi...
Za du�o snu to nic dobrego.
Dobry Bo�e, naprawd� jest ju� tak p�no?
- Lavender wyprostowa�a si� i utkwi�a wzrok w tarczy zega ra.
- Mog� sobie m�wi�, �e wcale nie chce mi si� spa�, ale moje cia�o posiada okre�lone przyzwyczajenia, a ja nie mam ju� si�y, aby z nim walczy�.
Mi�o mi by�o ci� pozna�, moja droga...
- wyci�gn�a d�o� do Alby.
- Jestem twoj� wnuczk� - przypomnia�a jej Alba, staraj�c si� zapanowa� nad irytacj�.
- Naprawd�?
Co� takiego!
C�, w og�le nie jeste� do nas podobna!
Wszyscy z rodziny Arbuckle maj� jasne w�osy, oczy i cer�, a ty jeste� ciemna i wygl�dasz jak cudzoziemka...
- Lavender znowu zmierzy�a Alb� ch�odnym spojrzeniem.
- Moja matka by�a W�oszk� - powiedzia�a Alba i drgn� �a, s�ysz�c, jak ostro i wysoko brzmi jej g�os.
Spojrza�a na ojca, kt�ry wci�� sta� na �rodku pokoju i pa li� cygaro.
Jego twarz by�a mocno zaczerwieniona.
Bawolica, nie okazuj�c prawdziwych uczu�, podnios�a si� z fotela i pomog�a te�ciowej wyj�� z pokoju.
Po powrocie Margo z ci�kim westchnieniem pokr�ci�a g�ow�.
- O, Bo�e, wszystko zaczyna jej si� myli�...
Chcia�aby� zo sta� na noc.
Albo?
Alba dos�ownie zagotowa�a si� z w�ciek�o�ci.
Margo trak towa�a j� jak go�cia, a przecie� ona przyjecha�a do w�asne go domu!
Niezdolna opanowa� narastaj�cej frustracji, otwo rzy�a torb� i wyj�a zwini�ty szkic.
- Znalaz�am to pod ��kiem - o�wiadczy�a, rozprostowu j�c kawa�ek papieru.
- To portret Valentiny, narysowany przez tat�...
Utkwi�a w ojcu spojrzenie swoich dziwnych jasnych oczu.
Zauwa�y�a, �e Bawolica zgarbi�a si�, przyt�oczona na pi�ciem, i szybko wymieni�a z m�em nerwowe spojrzenie.
Alba by�a teraz naprawd� w�ciek�a.
- Tak, tato, to pi�kny rysunek!
Pozw�l, �e ci przypomn�, kiedy powsta� - w 1943 roku, w czasie wojny, kiedy jeszcze kocha�e� moj� matk�...
- Z lodowatym wyrazem twarzy od wr�ci�a si� do Margo.
- Czy ty w og�le pozwalasz mu j� wspomina�?
- Pos�uchaj, moja droga...
- zacz�a Margo, ale Alba pod nios�a g�os i zacz�a wypowiada� my�li, kt�re przez wiele lat fermentowa�y w jej g�owie, i podobnie jak zbyt d�ugo le�a kowane wino, smakowa�y teraz kwa�no i gorzko.
- Zachowujecie si� tak, jakby ona nie istnia�a!
Nigdy o niej nie rozmawiacie!
- zakas�a�a, pr�buj�c rozlu�ni� struny g�o sowe, kt�re napi�y si� a� do b�lu.
- Jak mog�e� pozwoli�, by inna kobieta zniszczy�a twoje wspomnienia o mojej matce?!
Dlaczego jeste� takim tch�rzem, tato?!
Walczy�e� na wojnie, zabija�e� silniejszych od ciebie, a jednak...
A jednak wypie rasz si� mojej matki, �eby tylko nie denerwowa� Margo...
Margo i Thomas stali nieruchomo, w zupe�nym milcze niu.
�adne nie wiedzia�o, jak zareagowa� na ten atak.
Przy wykli ju� do wybuch�w Alby, lecz ten by� wyj�tkowo gwa� towny.
Tylko dym z niedopalonego cygara Thomasa zak��ca� kompletny bezruch, jaki zapanowa� w pokoju.
Na wet psy nie �mia�y drgn�� z przera�enia.
Alba raz po raz przenosi�a wzrok z ojca na macoch� i znowu na ojca.
Zda wa�a sobie spraw�, �e pozwoli�a swoim uczuciom wymkn�� si� spod kontroli, ale teraz by�o ju� za p�no na odwr�t.
S�o wa zosta�y wypowiedziane i nie mog�a ich cofn��, nawet gdyby chcia�a.
W ko�cu Margo przerwa�a milczenie.
Zacis kaj�c mocno z�by, �eby zachowa� spok�j, orzek�a, �e najle piej b�dzie, je�eli ojciec i c�rka om�wi� t� spraw� w cztery oczy, i bez po�egnania wysz�a z pokoju.
Alba poczu�a zadowolenie, �e wreszcie si� jej pozby�a.
Po desz�a do ojca i poda�a mu zwini�t� kartk�.
Thomas wzi�� j� i d�ugo wpatrywa� si� w twarz c�rki, kt�ra odpowiedzia�a mu wyzywaj�cym, ostrym spojrzeniem.
W jego oczach nie wyczyta�a jednak pragnienia walki, tylko ogromny, nie zmierzony smutek.
Smutek tak wielki, �e po prostu musia �a si� odwr�ci�.
Thomas bez s�owa wrzuci� niedopa�ek cyga ra do popielniczki i usiad� na tym samym krze�le, kt�re par� minut wcze�niej zwolni�a jego matka.
Nie rozwin�� rysun ku, patrzy� tylko na kartk�, g�adz�c papier kciukiem.
Z od leg�ej przesz�o�ci, z dawno temu zamkni�tego rozdzia�u �y cia nap�yn�� ku niemu s�odki zapach fig.
Alba przygl�da�a mu si� uwa�nie.
Ujrza�a m�odego m� czyzn� w mundurze oficera marynarki, tego samego, kt�ry u�miecha� si� do niej z fotografii w garderobie, dzielnego marynarza w bia�ym szaliku, granatowym p�aszczu i czap ce z daszkiem.
Thomas ze zdj�cia by� szczuplejszy, przystoj niejszy, szcz�liwszy...
W jego oczach nie by�o g��bokiego, niepokoj�cego smutku, tylko optymizm, kt�ry zawsze prze wa�a w duszach m�odych, odwa�nych ludzi.
Nie by�o tam tak�e rozczarowania, poniewa� jego serce bi�o mi�o�ci� do jej matki, a przysz�o�� rozpo�ciera�a si� przed nimi jak pi�k ny, zachwycaj�cy dywan.
- Tym razem posun�a� si� za daleko - odezwa� si� w ko�cu bardzo cichym g�osem.
Alba skrzywi�a si� lekko.
- O wielu sprawach nie masz poj�cia, nie zacz�a� ich na wet rozumie� - ci�gn�� ojciec.
- Gdyby by�o inaczej, nie m� wi�aby� do Margo takim tonem.
Zachowa�a� si� niewybaczalnie, a ja nie zamierzam tego tolerowa�...
Jego s�owa zapiek�y j� jak mocny policzek.
- Nie, to ty nic nie rozumiesz!
- zacz�a niezbyt pewnym g�osem.
- Chc� si� dowiedzie� czego� o mojej matce, to chy ba zrozumia�e, nie wydaje ci si�?
Zas�uguj� na to, �eby� mi o niej opowiedzia�!
Nie wiesz, jak to jest, kiedy wsz�dzie czujesz si� obco!
Zupe�nie obco, jakby� nie mia� �adnych korzeni!
Thomas popatrzy� na ni� i ze znu�eniem potrz�sn��
g�ow�.
- To jest tw�j dom...
- lekko �ci�gn�� brwi.
- Czy ja ci nie wystarczam?
Nie, najwyra�niej nie...
Przez ca�e �ycie chcia�a� czego� wi�cej, nic nie by�o dla ciebie do�� dobre, prawda?
- westchn�� i przeni�s� spojrzenie na zwini�ty portret.
- Tak, kocha�em twoj� matk�, a ona kocha�a ciebie.
Ale Valentina umar�a i nie jestem w stanie tego odmieni�...
Nie mam ci nic wi�cej do powiedzenia.
A je�li chodzi o ko rzenie, to po zako�czeniu wojny przywioz�em ci� tutaj, do Anglii.
Twoje korzenie s� tutaj,