12242
Szczegóły |
Tytuł |
12242 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12242 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12242 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12242 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tomasz Pacyński
No Pasaran! (2)
czyli Proszę Słonia
Nie wiem, czy taka forma w ogóle jest dopuszczalna – polemika z opiniami. Jeśli
czytacie ten tekst oznacza to, iż
drEd jest osobą wysoce tolerancyjną, albo g... go obchodzi, co się w SG ukazuje,
a umieszcza to wszystko aby
pośmiać się wieczorami, bo na cholerę włączać kabaret w TV, skoro tu ma lepszy.
W dodatku nie musi płacić
abonamentu, bo sami się pchamy.
Tym niemniej, ponieważ opinie osiągają już stadium elephantiasis, co niektórych
wkurza, i słusznie, spróbujmy w
ten sposób. Przynajmniej nie będziemy innym zabierać miejsca w opiniach na
jałowe żale i potępieńcze swary. Od
dziś ten tekst jest właściwym miejscem na opinie dotyczące HP. Uprasza się o
umieszczanie wyłącznie opinii
merytorycznych, przez co rozumiem wypowiedzi w rodzaju „HP to rzadka kupa”,
„męski kopciuch” i tym podobne,
wnoszące do sprawy pierwiastek intelektualno-emocjonalny, właściwy dla magazynu,
jakby nie było, literackiego.
No dobrze. Czegóż to uczy nas przypadek HP? Zacznijmy od podstaw.
Miałem kiedyś kolegę, nazwijmy go M. Hodował on koty, których stan początkowy
wyrażał się liczbą 17, stanu
końcowego nikt nie był w stanie ustalić, w każdym razie zbliżał się do
teoretycznego stanu nasycenia. Teoretyczny
stan nasycenia, jakby ktoś nie wiedział, zwany również idealnym stanem zakocenia
to kula kotów ekspandująca z
prędkością światła, stan możliwy do osiągnięcia pod warunkiem zapewnienia
dopływu pożywienia każdemu z
kotów. O resztę starają się same.
Zaraz wrócę do kolegi M., kilka słów tylko na temat ekspansji – temat jest
ciekawy i jak najbardziej w konwencji s-
f. Otóż wydaje się, iż ekspansję należy podtrzymywać tylko w początkowych
stadiach. Z chwilą dotarcia czoła
ekspansji do obłoku Oorta, składającego się w znacznej mierze z węgla, tlenu,
wodoru i azotu proces powinien
podtrzymywać się sam. W ten sposób rozwiązałem właśnie problem podróży
międzygwiezdnych – w odpowiednim
miejscu kuli stawiamy statek kosmiczny i bez problemów docieramy w dowolne
miejsce wszechświata. Nie wiem,
czy przy okazji nie wyjaśnia to innych zagadek kosmogonicznych – koty muszą w
końcu przejść w stadium kolapsu.
Wykrycie merkaptanu w materii pozostałej po Wielkim Wybuchu powinno ten problem
ostatecznie wyjaśnić. No
proszę, Kopernik, Wolszczan, teraz ja...
Już wracamy do M. Otóż zajmował się on także filozofią, bo cóż innego mu
pozostało. W obłokach merkaptanu
sformułował kiedyś prawo M. Otóż można wymyślić dowolną bzdurę, a kiedy zacznie
się ją głosić, uzyska się
określone grono przysięgłych zwolenników. Od prawa tego nie istnieją wyjątki, co
łatwo sprawdzić rozejrzawszy
się dokoła.
Później straciłem kontakt z kolegą M. Wyjaśnienia są dwa – pierwsze, iż obrócił
się na zaspokojenie początkowych
potrzeb zainicjowanej przez siebie ekspansji. Drugie – głęboko rozczarowany
własnymi dokonaniami na niwie
filozofii sam wybrał niebyt.
Bowiem prochu niestety nie wymyślił. Gdy sczezł nam jedynie słuszny ustrój, a
zawitał kolejny, też jedynie słuszny
(to się nie wyklucza), okazało się, iż wiekopomne prawo M. Nie jest niczym
nowym. Od lat stanowi podstawę pracy
agencji reklamowych.
HP a sprawa polska
Gdyby tak w Polsce reklamować książki... Sen o Ameryce... OK, zacznijmy.
Po pierwsze – target.
Co reklamowano ostatnio – na przykład Pilcha „Pod mocnym aniołem”. Reklamowano,
jak niewiele pozycji
wcześniej. Był i szum medialny, bo to przecież nominacja do Nike, były
billboardy. Była promocja internetowa, na
Onecie, w WP, nie tylko wzmianki i fragmenty ale również solidna kampania
bannerowa. Wynik – poniżej
dziesięciu tysięcy sprzedanego nakładu.
Wcześniej był Lem na billboardach, Lem w Internecie, Lem w Polityce i tak dalej.
Wynik – jak wyżej.
I tu, proszę Słonia, warto się zastanowić. Czy przypadkiem o skuteczności
reklamy (przekładanej na sprzedaż) nie
decyduje także docelowy odbiorca?
Cały szum medialny wokół HP skierowany był na dorosłych. Dziecko nie czyta
„Wyborczej”, głównego medium tej
kampanii, czytają rodzice. Dziecko nie kupuje książek, tylko rodzice. Jeżeli
trafimy do rodziców, sprzedamy
wszystko. Zasada jest prosta. Większość populacji dzieci posiada. Większość
populacji sama książek nie czyta. Ale
dziecku kupi. A co ważne, sama tego zakupu nie zweryfikuje.
A Pilcha czy Lema niestety nie można reklamować jako książki dla dzieci, nawet
przy dużej dozie bezczelności. No,
może idąc za Twoją radą sam spróbuję, jako że dostałem maila od 13-letniej
wielbicielki. I jeśli to któryś z Was jaj
sobie ze mnie nie robi, to jest mi całkiem przyjemnie.
I dochodzimy do następnej zasady, obowiązującej w reklamie – najbardziej opłaca
się reklamować produkty
nastawione na masowego odbiorcę. I takie, które z całej masy towarowej niewiele
się wyróżniają. Opłaca się
reklamować podpaski, piwo i proszki do prania. Opłaca się reklamować pisma
kobiece. Ale Parówkowej...
przepraszam, NF już się nie opłaca. Bo choćby się NUMP skręcił, więcej ja 30000
nie sprzeda, bo tyle nasyca
rynek. Więc w tym przypadku wydatki na reklamę lepiej przepić.
I tak się, drogi Słoniu składa, że HP wyczerpuje wszystkie znamiona masowego
produktu, jak najbardziej
nadającego się do promowania. Jest mierny, nijaki i niczym się nie różni od
„zwykłego HP”. Ale ma potencjalnie
ogromną grupę docelową.
I przyznaj się, Słoniu, tak z trąbą na sercu – czy gdyby nie kampania reklamowa
sięgnąłbyś po to badziewie? Nawet
byś o nim nie słyszał, gdyby nie nieodpowiedzialny wybryk www, który na
szacownych łamach zaczął pierwszy
używać brzydkich słów na „H”.
To jest różnica między takim Sapkiem a HP. Jego nikt nie promował. A mimo to
udało mu się wyskoczyć poza
mury getta, nawet „Wyborcza” go gdzieś tak przy piątym tomie sagi zauważyła.
Czy jednak książek nie opłaca się reklamować w ogóle? Odpowiedź jest prosta –
opłaca się. Masz, Słoniu rację.
Skoro zacząłeś na moim przykładzie, to ja skończę.
Wiesz, ile kosztuje reklama? Najtańsza, internetowa? 10000 odsłon bannera
kosztuje 60 złotych. Żeby kampania
bannerowa miała sens (to znaczy na takim Onecie nie skończyła się po 15
minutach) trzeba kupić jakieś 500000
odsłon. A teraz koszty wydawcy – zwrot kosztów następuje po sprzedaży ok. 1200
egzemplarzy. Sam druk to około
12 zł. Do tego skład, korekta, okładka, marże dystrybutorów, moje honorarium
(nie wiem, co to jest, bo jeszcze nie
widziałem, ale podobno coś takiego jest przyjęte). Jakoś nie widać marginesu na
reklamę.
Dobrze, załóżmy... nie, nie załóżmy, przecież wiadomo, iż genialnym autorem
jestem i sprzeda się 10000 (proszę się
za głośno nie śmiać, co, teoretyzować nie wolno?!), skoro taki Sapek pierwszego
rzutu „Pani Jeziora” sprzedał
26000.
To daje wydawnictwu ok. 40000 PLN zysku. Wygląda ładnie. Tylko że te 40000 w
naszych warunkach będą
spływać rok, w jednym kawałku ich nikt nie zobaczy. To ile jednorazowo można
wydać na reklamę? Nawet przy
takim nakładzie?
No dobrze, wydamy ćwierć dochodu (bez podatków), w dwóch ratach po 5000. To
jest, drogi Słoniu, niecałe
200000 odsłonięć bannera, najtańszej reklamy, jaka może być.
Krótka kołderka. To jest największym problemem naszych wydawców. I to w obecnej
sytuacji wszystkich. Jeżeli
nakłady trzydziestotysięczne nasycają rynek, to nikt nie da na to grosza.
Żeby było śmieszniej, mam w tej chwili zupełnie inny problem. Otóż czekam, aż
mój wydawca uściboli trochę kasy,
żeby zrobić dodruk. Tym się w tej chwili martwię, nie brakiem promocji, mam
zamówienia z hurtowni, z księgarni,
a książek nie ma. A sam, qrde, nie dołożę. Nie mam z czego.
I tu są różnice między mną a HP. Pierwsza, oczywista jest taka, że HP to kicha,
a Sherwood wiekopomnym dziełem
jest. Druga – pani R. jest blondynką, a ja jestem łysy. Trzecia, najważniejsza,
to target. Sherwood nie opłaca się
reklamować tak jak HP. Nie taka grupa docelowa. Nakład na kampanię nigdy się nie
zwróci, chyba, żeby zacząć
oszukiwać biedne dzieci, a raczej ich rodziców. Ogłosić, że jestem blondynką i
wychowuję samotnie dziecko.
Namówić Sapka, żeby wytoczył mi proces o plagiat. Dopisać wstęp, który opisywać
będzie trudne dzieciństwo
głównych bohaterów i ich przeżycia w szkole. Założyć głównemu bohaterowi
okulary.
Książki opłaca się reklamować i zgadzam się z Tobą w pełni. Bardzo bym chciał.
Jak również innym moim
marzeniem jest to, by być młodym, przystojnym, bogatym Murzynem. Jeśli znasz
receptę, jak zrealizować jedno lub
drugie, daj znać.
Teraz trochę optymizmu i pracy organicznej. Bo oczywiście masz rację. Książka
jest towarem, reklamować ją
należy. I skuteczność reklamy sieciowej jest zadziwiająca. Dlatego będę promował
siebie, a i www pewnie też.
Oglądalność za czerwiec mamy ok. 150000, więc drżyjcie wszyscy!
Wracając do kwestii kociej – nad tym warto popracować. Nie wiem jeszcze, czy
Nobla chcę literackiego, czy może
w dziedzinie astrofizyki. Albo zoofilii... tfu, zoologii. Zresztą doświadczenia
są prowadzone. Adaś C. rozpisywał się
na liście na temat dyfrakcji kotów, a obecnie oczekuje na wyniki doświadczenia
bardziej zbliżonego do moich
przemyśleń – ponoć jego kotka osiągnęła już stan kota małego masywnego i tylko
patrzeć skolapsowania. Jeśli A.C.
nie znajdzie się pod błękitnym horyzontem zdarzeń można oczekiwać ciekawych
wyników. Istnieje tylko
niebezpieczeństwo, iż Adasia czeka los Gelle-Klary Moulain, czego mu serdecznie
nie życzę.
Copyright © by Tomasz Pacyński