7057

Szczegóły
Tytuł 7057
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7057 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7057 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7057 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Rino Cammilleri INKWIZYTOR Prze�o�y�a: Irena Burchacka Wydanie polskie: 1999 Wst�p ...inquietum est cor nostrum, donec requiescat in te. �w. Augustyn B�g jest Prawd�. Kto m�wi prawd�, pomna�a �ask� na ziemi. Z tej to w�a�nie mi�o�ci do prawdy, dla cz�ciowego zado��uczynienia za me grzechy chwytam za pi�ro, by skre�li� te strony ku przysz�ej pami�ci ludzi dobrej woli. Zabieram si� do uwiecznienia na pi�mie wiernej kroniki wydarze�, zasz�ych w Pizie, Roku Pa�skiego Tysi�c Dwie�cie Czterdziestego i Si�dmego od Narodzenia Naszego Pana Jezusa Chrystusa, kt�rych to wydarze� by�em, z Bo�ej woli, �wiadkiem. Wyczeka�em na t� ostatni� chwil� mego �ycia, �eby, zanim udam si� na s�d przed oblicze Niebieskiego Trybuna�u, dokona� najwy�szego aktu pokory. Bohaterowie tej opowie�ci od dawna nie �yj�, a ja wznosz� mod�y i b�agania, by B�g przyj�� ich dusze. W mojej opowie�ci zmieni�em niekt�re nazwiska, daty i pewne mniej istotne wydarzenia. Uczyni�em to, aby nadmierne zabieganie o prawd� nie przes�oni�o mi mi�osierdzia, nale�nego potomkom niekt�rych z tych os�b, kt�rzy to potomkowie �yj� jeszcze i maj� prawo, by ich dobra s�awa nie ponios�a najmniejszego uszczerbku z powodu przesz�o�ci, kiedy to byli oni w kwiecie niewinno�ci lub nawet dopiero w Bo�ych planach. Ka�dego wszak�e, kto przeczyta te stronice zapewniam, i� opowie�� nie zosta�a zmieniona w �adnej ze swych istotnych cz�ci oraz, �e do�o�y�em wszelkiego starania, byle tylko ten � kto chce zrozumie� � zrozumia�. Chcia�em powierzy� s�owu pisanemu moje wspomnienie tak, by zaja�nia�a cnota poczciwych, za� pyszni zostali zawstydzeni. Przede wszystkim za�, niechaj si� objawi w pe�nym �wietle cz�owiecze�stwo i wiara prawdziwego bohatera tych wydarze�, ojca Konrada Leclerca z Tours, z zakonu kaznodziejskiego �wi�tego Dominika. Prosz� szczeg�lnie o wsparcie Naj�wi�tsz� Pann�, by podtrzymywa�a moj� d�o� i obdarzy�a �wiat�em m� pami�� i oczy, zanim zamkn� si� na wieki. Za zezwoleniem przeora, in Nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti. Amen. Dan w Cassino, w dniu �w. Jana, w Roku Chrystusowym Tysi�c Dwie�cie Dziewi��dziesi�tym i Dziewi�tym. I. Wszystko zacz�o si� 21 pa�dziernika roku 1247. Tego ranka niebo nad Piz� nabrzmia�o deszczem. Szarawe �wiat�o czyni�o niewyra�nym i zamglonym s�oneczne, barwne miasto, kt�re jeszcze zachowa�o znakomito�� Republiki Morskiej; znakomito�� po prawdzie podupad��, zduszon� w tych ci�kich czasach przez aroganck� Florencje i pot�n� Genue. Jednak oznaki �ywej mimo wszystko dumy po�yskiwa�y jaskrawo na miejskich szyldach, rozja�niaj�cych mroczne domy � wie�e, na ko�skich czaprakach, tarczach, zbrojach, na banderach galer sp�ywaj�cych Arno, hen, poza mury miasta. Z nag�a b�ysn�o s�o�ce i miasto, o tej porze dnia, sta�o si� wielobarwnym mrowiskiem: pstre stroje rzemie�lnik�w w cechowych barwach, jeszcze jaskrawiej przystrojeni szlachcice ze swoimi giermkami, mnisi dominika�scy w czarno-bia�ych habitach, wie�niacy obnosz�cy ca�� gam� zieleni i br�z�w. Powietrze wype�nia�y k�uj�ce w uszy melodyjne nawo�ywania herold�w, kupc�w, niewiast z dzie�mi, kaznodziej�w, �ebrak�w. I jeszcze dobiegaj�ce zewsz�d g�osy zachwalaj�cych swe wino ober�yst�w; ch�opc�w z �a�ni publicznych, obiecuj�cych czyst� i nagrzan� wod�; fryzjerek i balwierek daj�cych do zrozumienia, �e mog� poleci� us�ugi zgo�a inne ni� te, kt�re g�o�no zachwala�y; kantyleny sprzedawc�w p�czk�w; litanie kotlarzy kuj�cych mied� i g�o�nym okrzykiem opatruj�cych ka�de uderzenie; kto sprzedawa� krzycza�, kto kupowa� wrzeszcza�, kto pyta� o drog� przy��cza� si� do tego ch�ru. Siedz�cy w rogu podw�rca na ziemi stary �ebrak, uczestnik wyprawy krzy�owej, usi�owa� przekrzycze� g�osy podsuwaj�c przechodniom miseczk� i wskazuj�c �a�o�nie na kikut nogi, owini�ty brudnymi szmatami. �W imi� Bo�e, oka�cie lito�� staremu pielgrzymowi! � wo�a� �a�osnym i �amliwym g�osem. � Oka�cie mi�osierdzie, szlachetni Piza�czycy temu, kto wszystko odda� dla �wi�tej Wiary! Ma�y datek, bogaci panowie, bym m�g� was poleci� Naj�wi�tszej Pannie w moich modlitwach!� Z�ota moneta sucho stukn�a o dno miseczki. �ebrak wytrzeszczy� nagle oczy. Z�oto! Uni�s� wzrok. Naprzeciw niego sta� m�czyzna w szarym p�aszczu i kapturze odrzuconym na ramiona. �ebrak przymkn�� oczy, by lepiej go obserwowa�: by� wysoki i chudy, czarnooki i czarnow�osy. M�g� mie� jakie� czterdzie�ci lat. W�osy mia� g�adkie, obci�te r�wno z przodu i z ty�u wedle typowej mody m�skiej z tamtych lat. G�ste brwi, orli nos, w�skie usta nadawa�y temu obliczu wyraz si�y i zdecydowania. Wystaj�ce ko�ci policzkowe i zapad�e policzki wskazywa�y na klasyczny typ �r�dziemnomorski, ale blado�� twarzy i wysoki wzrost przeczy�y pierwszemu wra�eniu. Z ca�ej postaci bi�a si�a i spok�j. A jednocze�nie smutek. Dziwny to doprawdy cz�owiek, my�la� obserwuj�cy go stary krzy�owiec. Wzbudza l�k a jednocze�nie ufno��: zdaje si� m�c rozkazywa� samym spojrzeniem, pe�nym jakiego� magnetyzmu; na obliczu maluje si� ascetyzm, jednak�e wykr�j ust jest zmys�owy; od nasady nosa biegnie pionowa zmarszczka, znak cierpienia. Jednak spogl�da� na niego z czu�o�ci�. Nie, nie myli� si�, to nie by� zwyk�y w takich razach wyraz twarzy kogo�, kto przystaje, by rzuci� grosik. Ta twarz zdawa�a si� m�wi�: ty o tym nie wiesz, lecz ja jestem w gorszym ni� ty po�o�eniu. �Schylcie si�, panie. Jak widzicie, ja nie mog� si� unie��, by wam podzi�kowa� za wasz� hojno��. M�czyzna przybli�y� si� do starego, patrz�c mu w oczy. �Niechaj Pan nasz, Jezus Chrystus, oka�e wam mi�osierdzie, tak jak mnie go nie okaza� � rzek� �ebrak. � Pod Jego znakiem walczy�em, a dzielnym by�em wojownikiem�. Na te s�owa twarz mu st�a�a i, wskazuj�c ze z�o�ci� na kikut nogi, podsumowa�: �Oto nagroda, jak� Niebo zes�a�o mojej wierze!� Tamten przez chwil� zatopi� wzrok w jego oczach, a potem rzek� z cicha: �Pan nikomu nie obiecywa� nagrody na ziemi, ale twoje imi� wypisane jest ognistymi literami tam w g�rze, przed obliczem Kr�lowej nieba a strzeg� go �w. Jerzy rycerz i �w. Micha� ksi��� wojska niebieskiego. Trwaj zatem w wierze: twoje zadanie jeszcze nie sko�czone. Gr�b �wi�ty nadal tkwi w r�kach niewiernych, a tylu m�odych trwoni�cych czas na na�ogi i hulanki czeka na s�owo, kt�re rozpali w nich idea�y. A �eby� uwierzy�, �e Pan B�g ci� nie opu�ci�, masz tu drug� monet�. B�dziesz m�g� p�j�� do Altopascio, do Braci Szpitalnik�w, gdzie w imi� Bo�e otrzymasz opiek� i leczenie�. Stary schwyci� gwa�townie denara, kt�rego tamten mu podawa�. Nagle jednak, zawstydzony w�asn� zach�anno�ci�, upu�ci� go z wolna do miseczki i uni�s� wilgotne ze wzruszenia oczy ku rozm�wcy. �Kim jeste�cie, panie?�, zapyta� ochryple. �Moje imi� nie ma znaczenia, a i tak nic by ci nie powiedzia�o�, odpar� m�czyzna zamierzaj�c odej��. �Wasz akcent, panie, jest cudzoziemski, cho� nie�atwo to zauwa�y� � nalega� drugi. � Ale moje uszy przyzwyczai�y si� rozpoznawa� wszystkie akcenty chrze�cija�stwa, tak jak potrafi to ka�dy krzy�owiec. �Co was przywiod�o do tego miasta? �le si� tu dzieje, panie. Dwa lata ju� mijaj�, gdy Ojciec �wi�ty, Innocenty, na soborze w Lionie zdj�� z tronu Fryderyka cesarza i to miasto tak�e ob�o�one jest interdyktem. �Jakby tego by�o nie do��, pewne krwawe zdarzenie okry�o �a�ob� i tak ju� niespokojne �ycie tej krainy a ziarno herezji wzesz�o nawet w blisko�ci �wi�tych gmach�w!�. Wszystko to wypowiedzia� jednym tchem, jakby chcia� za wszelk� cen� zatrzyma� swego dobroczy�c�. I rzeczywi�cie uda�o mu si�, gdy� przy ostatnich jego s�owach tamten nagle sta� si� niezwykle uwa�ny, mimo �e, poza kr�tkim b�yskiem w oczach, wyraz jego twarzy, zdawa� si� niczym nie zmieniony. Stary krzy�owiec wszak�e, przej�ty sw� opowie�ci�, nie spostrzeg� zainteresowania, jakie przez moment zamigota�o w wejrzeniu m�czyzny. Bardziej ni� niedostatek i kalectwo ci��� kamieniem na sercu ludzka niewyrozumia�o�� i oboj�tno��. W gruncie rzeczy, bardziej ni� o rzadkie monety, kt�re spiesz�cy si� przechodnie rzucali, by uzyska� w zamian koj�ce, cho� chwilowe, doznanie w�asnej dobroci, b�aga�, w imi� Bo�e, by znalaz� si� kto�, kto postoi przy nim, s�uchaj�c, cho� p� godzinki. I oto teraz znalaz� si� kto�, kto nareszcie nie gna� pospiesznie za swoimi sprawami, wi�cej nawet, zdawa� si� naprawd� zaciekawiony tym, co krzy�owiec mia� do powiedzenia. Wtedy s�owa wyp�yn�y mu z ust nieprzerwanym strumieniem, tak jakby chcia�, by tamten nie mia� czasu pomy�le�, �e wszystkie te zdarzenia by�y w sumie niepotrzebne, �e pora wsta� i odej��. �Przed bram� kurii znale�li rozdzianego z szat trupa Beatrice Sciancati, niewiasty znanej tu z nader swawolnych obyczaj�w, � ci�gn�� stary, rad �e zdo�a� zatrzyma� swego hojnego dobroczy�c�. � Ot�, niechaj B�g ma lito�� nad nami, cia�o le�a�o w pozycji odwr�conego krzy�a, po�rodku pentagramu, otoczone siedmioma czarnymi �wiecami! I, szczyt okrucie�stwa, mia�o otwarty bok i wyj�te serce. �Doda� do tego trzeba, i� r�d zmar�ej to stronnicy Viscontich, kt�rzy teraz zrzucaj� win� na zwolennik�w rodziny Gherardesca, ich odwiecznych zagorza�ych rywali. �Arcybiskup, ze swej strony, spu�ci� ze smyczy nagonk� na dzielnic� �ydowsk�, by szuka� po�r�d ukrytych tam czarownik�w i heretyk�w. Niewiele jednak mo�e z racji chroni�cych �yd�w gwarancji. �Tymczasem rzecz ca�a dzieje si� w naj�ci�lejszym sekrecie. Wszyscy zainteresowani dok�adaj� stara�, aby nie przedosta�a si� �adna wie�� o zdarzeniu, tak by nikt nie opisa� tej sprawy dla przysz�ej pami�ci. Czyni� tak, by wymaza� ha�b� ze s�awnych nazwisk w to wpl�tanych oraz z miasta, pe�nego chwa�y miasta, kt�re da�o tylu �wi�tych, bohater�w i bojownik�w �wi�tej wiary. �Przeor dominikan�w po kryjomu zosta� wys�any do Rzymu, aby uzyska� przyjazd zaopatrzonego we wszelkie pe�nomocnictwa inkwizytora, kt�ry by rozwi�za� spraw� na wi�ksz� chwa�� Bo��. Tymczasem wrzucili do loch�w alchemika, znawc� spraw tajemnych. Ale to nie on�. �A sk�d ty o tym wiesz?�. �Znam go dobrze: by� ze mn� w Ziemi �wi�tej. Niewierni uczynili ze� niewolnika i wykastrowali, dawno temu. To od nich nauczy� si� tajemnych sztuk. �Odzyska� wolno�� dzi�ki pieni�dzom, zbieranym przez Bractwa dla wykupu chrze�cijan. Wr�ciwszy tu, zaj�� si� g��wnie zio�ami i medykamentami. �Tam do kata! Zdarzy�o mu si� czasem uwarzy� jaki� magiczny nap�j, lecz wszyscy o tym wiedzieli i pozostawiali go w spokoju.� �Je�li ta sprawa jest tak sekretna, w jaki spos�b ty wiesz o niej tak du�o?� �Ten podw�rzec, na kt�rym sp�dzam w smutku ca�e dnie, ma tysi�c oczu i tysi�c uszu. Kt� by sobie zawraca� g�ow� tym, co s�yszy stary, u�omny krzy�owiec, kt�rego nikt nie s�ucha?�. �Ja ci� s�ucha�em!� �Panie, jeste�cie jedynym od co najmniej dw�ch lat, i dlatego b�d� o was pami�ta� w moich pacierzach�. M�czyzna (pora ju�, by opowie�� zacz�a si� nim bli�ej zajmowa�, nim, kt�ry jest jej bohaterem) po�o�y� d�o� na jego ramieniu i ruszy� naprz�d, pozostawiaj�c �ebraka, rozp�ywaj�cego si� w tysi�cznych podzi�kowaniach. Zanurzy� si� w t�um i, przechadzaj�c si� z roztargnieniem, zacz�� obserwowa� stragany sprzedawc�w tkanin, g�uchy na ha�a�liwe zachwalanie towar�w przez kupc�w. W uszach brzmia�y mu jeszcze s�owa krzy�owca. �Zatem zbrodnia � my�la�, � zbrodnia zwi�zana z czarami. Albo z nierz�dem? Demon lubie�no�ci nigdy nie przestaje sidli� biednych dzieci Adama. Rozpustna niewiasta, walki w mie�cie... i arcybiskup, kt�ry, jak m�wi� tutaj, nie wie jak si� wykaraska� z potrzasku mi�dzy gwelfami i gibelinami. Musz� si� zastanowi�. Lekkie poci�gni�cie za p�aszcz oderwa�o go od rozmy�la�. Obr�ci� si�. W cieniu bramy kry�a si� ladacznica. Prostytucja by�a zakazana i �cigana we wszystkich chrze�cija�skich miastach, ale poniewa� zdrowy rozs�dek stanowi si�� chrze�cija�stwa, tolerowano szeroko najstarszy zaw�d �wiata, byleby tylko, naturalnie, ocali� przynajmniej pozory. Na og� jednak, nawet one nie by�y zachowywane. Czelno�� bi�a z postaci kobiety, czelno�� kt�r� podkre�la� jeszcze wulgarny str�j, a przede wszystkim piersi, prawie ca�kiem odkryte i wystawione na pokaz. Mimo to, w odr�nieniu od innych, te przyczernione oczy i p�przymkni�te usta sprawia�y wra�enie, �e milcz�ce obietnice zostan� hojnie dotrzymane. M�czyzna tylko popatrzy� jej d�ugo w oczy. Ona mi�kko odwzajemni�a spojrzenie. Stopniowo jednak czu�a, jak wzrok m�czyzny przenika powoli, coraz g��biej, do duszy, do wn�trza serca. Obrzydliwe wspomnienia o�y�y w pami�ci, pod ci�arem tego spojrzenia. I ca�e �ycie pe�ne spro�nych pieszczot, kupowanych, sprzedawanych i topionych w morzu wstydu, dzieci�stwo niewinne i jak�e dalekie, zwi�d�a, samotna staro��, �mier� we wzgardzie i w nie�asce u Boga: to wszystko odczyta�a w tych oczach, wszystko o sobie. I powoli gas� u�miech, spojrzenie bieg�o w d�. Wtopi�a si� w mrok, byle dalej od oczu tego dziwnego m�czyzny, kt�ry sta� si� jeszcze smutniejszy. Zostawszy sam, poszed� dalej szepcz�c w ciszy s�owa modlitwy: �Salvos fac servos tuos, Deus meus, sperantes in te�. ????? Nagle inne wydarzenie sprawi�o, �e nasz m�czyzna oderwa� si� tym razem ostatecznie, od swych my�li. Dwu zbrojnych prowadzi�o jakiego� Turka w kajdanach. T�um rozdziela� si� na ich przej�cie, a ciekawscy biegli, by przyjrze� si� widowisku. Turek, zbity i pokryty �ladami tysi�cy uderze�, z trudem trzyma� si� na nogach i, p�przytomny z b�lu, mamrota� w swym j�zyku jedno s�owo, wci�� to samo. Zwali� si� prosto u st�p m�czyzny, a on natychmiast schyli� si�, by go podtrzyma�. �Czy� nie widzicie, �e on umiera z pragnienia? � rzek�, zwracaj�c si� do zbrojnych. � Wody, m�wi, wody! Nie s�yszycie?� �Wsta�, pielgrzymie! � brzmia�a odpowied�. � To jest niewierny pies�. �Mimo wszystko jest dzieckiem Bo�ym!� �Pos�uchaj, chrze�cijaninie � zakrzykn�� tamten � kiedy jego kompani schwytaj� kt�rego� z naszych, obdzieraj� go �ywcem ze sk�ry. Dlaczeg� to mieliby�my si� z nim lepiej obchodzi�?� �Bo uwa�amy, �e jeste�my lepsi od nich� odpar� spokojnie �pielgrzym�, podaj�c poranionemu flaszk� z wod�, po kt�r� si�gn�� na jaki� stragan. Zbrojny gwa�townym pchni�ciem ci�ko zwali� go na ziemi�, lecz on w milczeniu podni�s� si� i znowu usi�owa� pom�c umieraj�cemu. Ponownie zosta� pchni�ty na ziemi� i ponownie si� podni�s�, by da� si� napi� wi�niowi. Wtedy jeden stra�nik uderzy� kolb� we flaszk�, a� polecia�a daleko, za� drugi poci�gn�� za sob� Turka, trzymaj�c go za obro�e na szyi. Biedaczyna, na wp� uduszony, usi�owa� bezskutecznie d�wign�� si� na nogi. �Pielgrzym� wyprostowa� si� w jednej chwili. Zrobi� p�obr�t i waln�� obcasem prosto w podbr�dek stra�nika, kt�ry rozci�gn�� si� na bruku. Drugi wyci�gn�� miecz, lecz nie zd��y� go u�y�, gdy� dok�adnie wycelowane ci�cie d�oni� w palce sprawi�o, �e miecz polecia� gdzie� w trwo�liwie cofaj�cy si� t�um. Tymczasem, �ci�gni�ty ha�asem, zbli�y� si� oddzia� stra�y burmistrza. Natychmiast pochwycili m�czyzn�, kt�ry nie stawia� im oporu. Wzi�li go, otoczyli i poprowadzili przed siebie. II. Gaddo Casalberti modli� si�. Z g�ow� skryt� w d�oniach, wsparty na kl�czniku z pociemnia�ego drewna, mia� na wprost siebie bogat� bizantyjsk� ikon�, kt�r� przywi�z� z Ziemi �wi�tej. Gaddo Casalberti uczestniczy� bowiem w wyprawie krzy�owej. By� jednak zbyt inteligentny, by nie zrobi� kariery. I rzeczywi�cie zrobi� j�, cho� w innej dziedzinie: wst�piwszy w trzydziestym roku �ycia do zakonu dominikan�w, teraz, jako czterdziestopi�ciolatek, by� osobistym sekretarzem arcybiskupa Pizy. Modli� si�, lub raczej zacz�� si� modli�, lecz � jak to si� cz�sto zdarza, kiedy ma si� w my�lach jak�� nagl�c� trosk� � cz�owiek zaczyna si� skupia� i udaje mu si� to, wkr�tce jednak spostrzega, �e my�li wci�� o �tamtym�. �Tamto� wi�c mia� w g�owie Gaddo, kiedy jego uwag� odwr�ci�a jaka� wrzawa na ulicy. Przerywaj�c t� niespe�nion� modlitw�, podszed� do dzwonka i, g�adz�c si� po wygolonej g�owie, zadzwoni� raz po raz. Wkr�tce drzwi si� uchyli�y. S�uga by� w podesz�ym ju� wieku, przygarbiony przez lata a mo�e i �ycie ca�e, sp�dzone na kolanach przy s�u�eniu do mszy. �Co si� sta�o na ulicy?�, zapyta� Casalberti �Kogo� aresztowali�. �Kogo?� �Nie wiem, panie�. �Ale powiedz, co tam si� sta�o! Niech�e nie wyrywam z ciebie s�owa po s�owie!� rzek� Gaddo, i w tej samej chwili po�a�owa� wybuchu, kt�ry nie pasowa� do sukni, jak� nosi�. �Wybaczcie, panie, lecz ja z szacunku dla waszej wielmo�no�ci...� �To ty mi wybacz. Wybacz�, przerwa� mu Gaddo, k�ad�c mu r�ce na ramionach. �Wybaczcie g�upot� staremu, panie... To wiek... spojrzenie...�. Gaddo uni�s� oczy ku niebu, by stamt�d zaczerpn�� si�y a potem, z wymuszon� s�odycz� i spokojem powiedzia�: �B�ogos�awi� ci�. In nomine Patris et Filii, etcetera, amen.� I, zakre�liwszy w powietrzu znak krzy�a, zapyta�: �Teraz powiedz mi, co si� wydarzy�o?�. �Stra� burmistrza aresztowa�a jakiego� cz�owieka, mo�e cudzoziemca, kt�ry chcia� napoi� tureckiego wi�nia. By�em na ulicy, nios�em wiadomo�� do Palazzo degli Anziani... Tote� wszystko widzia�em. Panie m�j, to by�o co� naprawd� dziwnego! Dziwnego i zdumiewaj�cego. Ten cz�owiek zna� j�zyk turecki...�. �A c� w tym dziwnego?�. �Nie, dziwne sta�o si� potem! Dwa zbiry tarmosi�y go i poprowadzi�y ze sob�, a on nic nie uczyni�. Lecz kiedy dobra�y si� do Maura, wtedy si� w�ciek�! Gdyby�cie go widzieli! W jednej chwili obezw�adni� i to nie czyni�c im krzywdy! No, mo�e jeden b�dzie przez par� dni nosi� guza, lecz to nic powa�nego. Na m� wiar�, nigdym jeszcze nie widzia�, by kto� walczy� tak dziwacznie!�. Gaddo, kt�rego twarz, w miar� jak s�uga opowiada�, przybra�a na pocz�tku wyraz zaciekawienia, potem niepokoju i wreszcie wzburzenia, konwulsyjnie potrz�sn�� starca za rami�: �Dok�d go zawiedli?� zakrzykn�� mu w twarz zd�awionym g�osem. �Do wi�zienia burmistrza!� wykrztusi� przera�ony s�uga. Lecz Gaddo ju� by� na schodach, zeskakuj�c po trzy stopnie i wykrzykuj�c na ka�dym pode�cie: �Och, �wi�ty Dominiku! Och, �wi�ty Dominiku!�. ????? Zamek pu�ci� skrzypi�c i trzeszcz�c, odrzwia g�o�no trzasn�y, otwieraj�c si� i Gaddo wtargn�� do celi. �Konrad! Nie pomyli�em si�, to ty!� �Gaddo, Gaddo Casalberti! Tutaj, w Pizie!� zawo�a�, powstaj�c �pielgrzym�. Gaddo skin�� dozorcy wi�ziennemu, kt�ry wycofa� si�, zamykaj�c za sob� drzwi. Dwaj m�czy�ni u�cisn�li si�. Potem Gaddo zacz�� m�wi� jednym tchem, okazuj�c odnalezionemu przyjacielowi naj�ywszy entuzjazm. �Up�yn�� ju� szmat czasu! Kiedy widzia�e� mnie ostatnio, s�u�y�em jeszcze cesarzowi. Ty ju� przywdzia�e� �wi�ty habit. Pami�tasz, kiedy przyszed�em si� po�egna�? Zachowuj� do dzisiaj w pami�ci twoje ostatnie s�owa: �Pos�uchaj mnie uwa�nie, bracie, droga z Fryderykiem niemieckim prowadzi donik�d!� To zdanie fermentowa�o w moim umy�le; z czasem zda�em sobie spraw�, �e� mia� racj� i oczy mi si� otworzy�y na to, jakim rodzajem cz�owieka by� ten, kt�remu przysi�g�em wierno��. Bezbo�nik, rozpustnik, okrutnik, krzywoprzysi�zca. �I wreszcie pewnego dnia twoje mod�y, zanoszone do Bo�ego tronu o moje nawr�cenie, przynios�y skutek: przywdzia�em habit, w kt�rym mnie widzisz a kt�ry, z mi�o�ci do ciebie, jest taki sam, jak tw�j. �Potem moja rodzina, niech j� B�g strze�e, �ci�gn�a mnie tu, do Pizy, bo wiesz, �e jestem piza�czykiem. Szczerze m�wi�c, wola�bym zosta� tam, gdzie by�em i �y� z pokojem w duszy. Teraz wszak�e dzi�kuj� Madonnie Przenaj�wi�tszej, �e rozmaitymi drogami doprowadzi�a mnie a� tutaj, bym m�g� dzisiaj spotka� ciebie i us�u�y� ci w czymkolwiek b�d��. �Kto ci� powiadomi�?� zapyta� tamten, gdy usta� potok s��w. �Opowiedziano mi, co zasz�o na ulicy i poj��em, �e to by�e� ty. Cz�owiek, kt�ry nadstawia drugi policzek, kiedy to jego uderzono, lecz kt�ry co pr�dzej interweniuje, kiedy niesprawiedliwie uderzono w policzek kogo� drugiego; cz�owiek, kt�ry powstaje, by broni� uci�nionego, cho�by niewiernego i kt�ry, na domiar wszystkiego, zna sztuki walki z Catai i stosuje je staraj�c si� nikogo nie skrzywdzi�... mo�e by� tylko Konradem z Tours. I, Bogu dzi�ki, nie pomyli�em si�. Lecz co ty robisz w Pizie, na dodatek ubrany w str�j pielgrzyma? Nie m�w mi tylko, �e chodzi o to, co podejrzewam...�. �Pielgrzym� bez s�owa wyci�gn�� z buta drobno posk�adan� karteczk�, roz�o�y� j� i poda� przyjacielowi, kt�ry po�piesznie przebieg� po niej wzrokiem. �Ty! Ty jeste� inkwizytorem! Teraz wszystko jest jasne! Ach tak! To logiczne! Nie mog�e� o tym powiedzie� nikomu poza arcybiskupem! W przeciwnym razie ten nieszcz�sny wypadek m�g� wszystko popsu�. �Modli�em si� do mego anio�a str�a. Nie masz poj�cia, ile drobnych przys�ug oddaje mi on ka�dego dnia!� o�wiadczy� spokojnie ten, kt�ry, jak si� w�a�nie dowiedzieli�my, nosi� imi� Konrad. Gaddo gwa�townie podrapa� si� w g�ow�, potem z�o�y� skrupulatnie karteczk�. �A wi�c chod�my st�d�. I ruszy� do drzwi, lecz jeszcze si� odwr�ci�: �Dlaczego pos�ano w�a�nie ciebie?�. Konrad u�miechn�� si� przez moment i rzek�: �Ojciec �wi�ty podejrzewa, �e tutaj bardziej ni�li inkwizytora potrzeba detektywa, kogo� �do ta�ca i r�a�ca�, jak to m�wicie w tych stronach. Rozwi�za�em ju� kilka delikatnych problemik�w, kilka lat temu... No c�, jestem tu i mam pe�ne uprawnienia�. Gaddo zmarszczy� czo�o i spogl�da� w ziemi�. �Ojciec �wi�ty to inteligentny cz�owiek. Tak, inteligentny... Ale teraz ruszajmy. Obmyjesz si� nieco. S�dz� te�, �e nie odprawia�e� jeszcze dzisiaj mszy�. Wyszli obj�ci ramionami. III. Arcybiskup Witalis wyci�gn�� obna�one rami� w stron� cyrulika. Kiedy lancet przeci�� �y��, nie drgn�� mu ani jeden mi�sie� i nie wyrzek� s�owa. Traktowa� codwutygodniowe puszczanie krwi jako pokut� zadawan� mu przez Niebo. Nie z powodu b�lu bynajmniej, ani te� os�abienia, jakie potem odczuwa�, lecz z powodu zwi�zanej z tym straty czasu. Uznawa� bowiem czas za najcenniejszy Bo�y dar i od kiedy zosta� zwyk�ym kap�anem przyrzek� sobie, �e nie straci nawet jednej chwili. Nie bez przyczyny ten hieratyczny i znamienity pra�at cieszy� si� w Pizie s�aw� �wi�to�ci. Jego obyczaje by�y surowe a nauka przejrzysta. By� to m�czyzna wysoki i szczup�y, o chudej i poci�g�ej twarzy. Broda i d�ugie �nie�nobia�e w�osy sprawia�y, �e zdawa� si� wy�szy ni� w rzeczywisto�ci, jego pe�ne powagi gesty napawa�y szacunkiem i l�kiem. Kiedy m�wi�, jego s�owa sprawia�y, �e zapada�a cisza. Jak wszyscy, kt�rzy nigdy nie podnosz� g�osu i skanduj� zdania z d�ugimi przerwami miedzy jednym i drugim s�owem, zawsze sprawia� wra�enie, �e wszystko, co m�wi� by�o prawie proroctwem, lub tajemnic� nie do wyjawienia pod kar� utraty �ycia. Z drugiej strony przytrafia�o mu si� to, co na og� zdarza si� ludziom, kt�rzy nawet w lekkiej rozmowie nie mog� si� powstrzyma� od wypowiadania sentencji: to znaczy s� szanowani, s�uchani i powa�ani dzisiaj, za� jutro nieodmiennie lekcewa�eni. I, na koniec, rz�dzenie tym miastem gibelin�w, wstrz�sanym walk� mi�dzy szlacht� a instytucjami ludowymi, mi�dzy samymi szlachcicami podzielonymi na koterie oraz mi�dzy samymi duchownymi, te� gwelfami lub gibelinami wyczerpywa�o go duchowo, czyni�c ze� cz�owieka znu�onego, wyniszczonego pr�bami wnoszenia ducha Ewangelii do rozlicznych, codziennych n�dz i pod�o�ci. Faktem by�o, �e ju� od pewnego czasu ca�a Republika by�a ob�o�ona interdyktem i wraz z ni� arcybiskup. Sta�o si� tak dlatego, i� nieco wcze�niej papie� zwo�a� w Rzymie sob�r powszechny, by uroczy�cie i publicznie ekskomunikowa� cesarza Fryderyka. Wszak�e flota piza�ska, wierna cesarzowi, przechwyci�a genue�skie statki wioz�ce pra�at�w do Ostii i uwi�zi�a wielu ko�cielnych dygnitarzy. St�d interdykt. W tamtych jednak czasach interdykty i ekskomuniki rzucano i zdejmowano stosunkowo �atwo i nie przejmowano si� tym zbytnio. Zawsze zmienne alianse i wzajemne ust�pstwa sprawia�y, �e wcze�niej czy p�niej wszystko wraca�o do normy. O tym arcybiskup wiedzia�. Tylko, �e teraz sprawy komplikowa� ten paskudny pasztet ze zbrodni�. Poniewa� Piza by�a ob�o�ona interdyktem � teoretycznie nie wolno by�oby nawet udziela� sakrament�w ani odprawia� mszy � papie� nie m�g� wys�a� nikogo do rozwi�zania problemu, przynajmniej oficjalnie (chocia� zak�adnicy zostali ju� uwolnieni i odes�ani do swoich kraj�w). Szcz�ciem, arcybiskupa ��czy�a z papie�em stara przyja��, tak �e to, czego nie mo�na by�o zrobi� w formie publicznej, zdecydowano si� uczyni� po kryjomu. Wys�any potajemnie do Rzymu przeor dominikan�w powr�ci� z zapewnieniem, i� papie�, w imi� dawnej przyja�ni, przy�le kogo� zaufanego. W tej przynajmniej sprawie serce starego arcybiskupa mog�o zabi� rado�niej. By�o to jednak wsparcie ulotne, gdy� nawet pomy�lne rozwi�zanie sprawy mog�o tylko w niewielkim stopniu rozlu�ni� napi�cie w mie�cie. W ka�dym razie, lepszy rydz ni� nic; przynajmniej arcybiskup m�g�by wyst�pi� w roli mediatora w polityce wewn�trznej oraz, dlaczego by nie?, z Bo�� pomoc�, tak�e w zewn�trznej. Tymczasem wszak�e, wci�ni�ty miedzy tyle nienawi�ci i rywalizacji, miedzy wrogo�� Genui, Lukki i Florencji, miedzy papie�a i cesarza, miedzy szlachetnie urodzonych i lud, arcybiskup Pizy, prymas Korsyki i Sardynii nie sypia� w nocy, za� za dnia odczuwa� bezgraniczne zm�czenie. Krew przesta�a sp�ywa�, powoli podnosi� si� z ��ka, podczas gdy cyrulik �egna� si� uni�enie. Przez chwil� arcybiskup mia� oczy zamkni�te, lecz nagle je otworzy�. Wsta� z trudem i skierowa� si� w stron� biurka. Pomajstrowa� przy wystaj�cych listewkach i wyci�gn�� ukryt� szkatu�k�, z kt�rej wyj�� posk�adan� kartk�. Roz�o�y� j� i uwa�nie obejrza�. By�y to listy uwierzytelniaj�ce Konrada z Tours, podpisane osobi�cie przez Jego �wi�tobliwo�� Innocentego. �Nareszcie! � pomy�la� arcybiskup. � Lecz czy ten Konrad Leclerc z Tours to rzeczywi�cie cz�owiek, jakiego mi potrzeba? Zda mi si� zbyt m�ody... zbyt m�ody. Popatrzmy: naprz�d, jak jego ojciec, kupiec w Catai, potem krzy�owiec, potem dominikanin... teraz inkwizytor, hmm! Musz� z nim pom�wi�. W cztery oczy�. Zatopiony w rozmy�laniach nie spostrzeg�, �e my�li stopniowo nabiera�y d�wi�ku i przemieni�y si� w s�owa. M�wi�c wci�� do siebie zadzwoni� dzwonkiem po��czonym bezpo�rednio z biurem swego osobistego sekretarza. �w za�, najpewniej oczekuj�cy wezwania, prawie natychmiast stan�� w drzwiach. Lecz nie wszed�. Wpu�ci� natomiast Konrada, stoj�cego z ty�u, a potem w milczeniu znikn��. �Ojciec Casalberti to nieoszacowany wsp�pracownik, � o�wiadczy� arcybiskup, podsuwaj�c Konradowi pier�cie� do uca�owania. � Pan B�g ulitowa� si� nad mym znu�eniem i przys�a� mi go do pomocy. �Tak, panie. To naprawd� zdolny cz�owiek�. �Rzek� mi, �e�cie byli towarzyszami broni�. �Tak, lecz od tego sporo ju� czasu up�yn�o� odpar� z wahaniem Konrad. �Je�li ta sprawa wam przeszkadza, nie ka�� wam m�wi� mi o niej. Ale usi�d�cie, prosz�!� Konrad usiad� na wskazanym krze�le i bezzw�ocznie przeszed� do sprawy: �Panie, wiem, �e przypadek dla kt�rego zosta�em przys�any, by z wami wsp�pracowa�, wielce jest delikatny, rozumiem te�, �e widok zwyk�ego, czterdziestodwuletniego mnicha mo�e was niema�o zbulwersowa�. To zrozumia�e, �e chcecie si� upewni�, co ze mnie za cz�owiek, zanim mi si� zwierzycie. B�d� zatem z wami szczery i otwarty, w Duchu naszego Pana, Jezusa Chrystusa�. Spodoba�a si� ta odpowied� arcybiskupowi i jego twarz rozlu�ni�a si� w u�miechu, rzecz sk�din�d dosy� niezwyk�a dla tych, co go znali. �Dlaczego porzucili�cie miecz dla krzy�a?� �Panie, dla mnie nie ma mi�dzy nimi r�nicy�. �Dobrze� rzek�, synu, � odpar� arcybiskup, potakuj�c powa�nie kilkakrotnym skinieniem g�owy, � pielgrzymka w zbroi to szlachetne przedsi�wzi�cie, to s�u�ba wierze. B�g tego chce. Krzy�owiec musi by� cz�owiekiem o czystym sercu, kt�ry walczy nie dla siebie, lecz dla krzy�a oraz, by przeszkodzi� szerzeniu si� niewiernych. To bitwa o nasz� cywilizacj�; bitwa kt�ra, niestety, na tym si� nie sko�czy�. Teraz spojrzenie arcybiskupa b��dzi�o za oknem. �Za kilka wiek�w ci, co przyjd� po nas, podzi�kuj� nam. Tyle krwi i tyle �ez nie p�jdzie na marne...�. Potem odwr�ci� si� i zacz�� s�ucha� Konrada. �Panie � rzek� �w � �wi�t� spraw� zbrukali ci, nieliczni po prawdzie, kt�rych zdrada jest wszak�e wystarczaj�ca, by unicestwi� uczciw� intencj� tych licznych, kt�rzy porzucili wszystko i wszystko utracili na�laduj�c Chrystusa. Godfryd de Bouillon i Ryszard Lwie Serce byli po�r�d tych licznych, cesarz Fryderyk po�r�d tych nielicznych. Ja za� nie chcia�em ju� wi�cej przelewa� potu i krwi dla korzy�ci kogo�, kto gwa�ci ma�e dziewczynki, nadaje niewiernym �wi�ty order Rycerstwa, kto pali prawdziwych i domniemanych heretyk�w i otacza si� czarnoksi�nikami i magami. Nie panie, nie masz ju� honoru w Ziemi �wi�tej!�. �I s�dzisz, �e to wystarczy, by porzuci� spraw�?�. �Str�j, kt�ry nosz� jest mi �wiadkiem, i� nie porzuci�em sprawy. Zmieni�em jedynie spos�b walki�. Arcybiskup skin�� g�ow�, podni�s� si� i po�o�y� delikatnie r�k� na g�owie Konrada. Sta� tak kilka chwil z zamkni�tymi oczami, potem zbli�y� si� do okna i da� przybyszowi znak, by podszed�. Tamten spojrza� w kierunku, kt�ry wskazywa� mu arcybiskup i ujrza� zewn�trzny dziedziniec. �To tam j� znaleziono?� zapyta�. �Tak, tam�, odpar� ze znu�eniem arcybiskup; potem podszed� do krzes�a i usiad�. �Co o tym s�dzisz?� Konrad spogl�da� jeszcze przez d�u�sz� chwile przez okno, wreszcie odwr�ci� si� i rzek�: �Nie wiem�. �Czy zdajesz sobie spraw�, co to dla mnie znaczy?� �Tak, panie. Zdaje sobie spraw�. Dla was, znaczy to bardzo wa�ny krok w kierunku uspokojenia tego miasta. Inaczej pop�ynie wiele niewinnej krwi�. ��wietnie poj��e�. Teraz id� do Gadda. Zwracaj si� do niego o wszystko, czego ci b�dzie potrzeba. B�ogos�awi� ci�. Konrad przykl�k�, by otrzyma� b�ogos�awie�stwo i wyszed�. �Zda�e� egzamin?� � zapyta� Gaddo. �Rzek�bym, �e tak � odpar� Konrad, wlewaj�c sobie wody do szklanki. � A teraz, prosz�, opowiedz mi punkt po punkcie wszystko, co si� wydarzy�o, o osobach zamieszanych w wypadek, kim by�a umar�a, et cetera. Prosz�, by� nie pomin�� �adnego szczeg�u, cho�by� uwa�a�, �e nie ma �adnego znaczenia. Do�wiadczenie nauczy�o mnie, by niczego nie pomija�. Czasem w�tek najbardziej spl�tanej intrygi kryje si� w... a raczej, cz�sto nie kryje si�, lecz le�y tutaj, tu� przed naszymi oczami. I dlatego go nie dostrzegamy�. Nast�pnie popatrzy� prosto w oczy Gadda. �Cierpliwo�ci, przyjacielu, wol� Boga nie jest jednak, by droga naszego u�wi�cania przebiega�a w zaciszu klasztoru. Spe�niajmy zatem co nam ka��, je�li nie w rado�ci, to przynajmniej w pokoju. Ku wi�kszej chwale Boga�. �Ku wi�kszej chwale Boga!� powt�rzy� Gaddo, a potem rozpocz��: �Beatrice Sciancati mia�a lat dwadzie�cia sze��, z czego wi�ksz� cz�� sp�dzi�a, niech B�g si� zmi�uje nad jej dusz�, w ��kach po�owy Pizy. Ta niewiasta o niezwyk�ym uroku doprowadzi�a sztuk� podobania si� m�czyznom do doskona�o�ci. Jaka� diaboliczna intuicja pozwala�a jej natychmiast zrozumie�, czego szuka w kobiecie ten, kt�rego chcia�a uwie��. �Pojmujesz mnie, Konradzie. Ka�dy m�czyzna nosi w umy�le idealny model kobiety i tak� chcia�by spotka� na swej drodze. Najcz�ciej marzenie okazuje si� z�udzeniem a ta, kt�r� los postawi� u jego boku z czasem staje si� tym, czym w istocie by�a zawsze, to znaczy nie idealnym obrazem, lecz istot� realn�, maj�c� swoje potrzeby i wymagania. �Jeden szuka w niewie�cie doskona�ej kochanki, kobiety kt�ra rozpala zmys�y nigdy ich do ko�ca nie zaspokajaj�c, tak �e zawsze si� jej pragnie. Drugi szuka przygody, niewiasty dra�ni�cej tajemnic�, czym� nienazwanym. Inny zn�w pragnie matki, kogo� kto ukoi jego troski i na czyjej piersi mo�na u�o�y� g�ow�. Jeszcze inny po��da niewiasty, kt�ra podkre�la jego zalety, kt�ra �yje w stanie nieustannego adorowania swojego m�czyzny. Ten szuka g�si, tamten orlicy, inny zn�w kotki. �Ot� Beatrice Sciancati potrafi�a by�, zale�nie od okoliczno�ci, ka�d� z nich i pos�ugiwa�a si� t� swoj� zr�czno�ci�, by wprawi� w po��danie i nagina� do w�asnych zachce� najznamienitszych m�czyzn tego miasta�. Konrad siedzia� wpatruj�c si� w �cian� i popijaj�c wod� ze szklanki. �A niech�e ci�! Jak�e g�adko si� teraz wys�awiasz. Prawie ci� nie poznaj�. Zreszt�, ja te� ju� nie jestem niegdysiejszym rozhukanym �o�dakiem. O, tak, dla takiej kobiety mo�na te� zabi�. �Tak, � potwierdzi� Gaddo, � dobrze� rzek�. Niejeden szala� z jej powodu. I gdyby nie nasz arcybiskup, kt�ry zawsze �elazn� r�k� zabrania� pojedynk�w, ta kobieta mia�aby na sumieniu niejednego zabitego�. U�miecha� si�. �Nie, nie jestem ju� niegdysiejszym rozhukanym �o�dakiem�. �Kto by� jej ostatnim kochankiem?�. �Szymon Visconti, g�owa swego rodu po �mierci ojca. To jeden z bardziej wp�ywowych ludzi w mie�cie, cho� nie pe�ni �adnego publicznego urz�du. Nie ma w Pizie nikogo, kto nie by�by mu w jaki� spos�b d�u�ny, b�d� to stanowiska, b�d� pieni�dzy, �ask lub zemsty. Z wyj�tkiem, naturalnie, ludzi rodu Gherardesca�. �Czy ta kobieta �y�a z nim?� �Och, nie. On ma �on� i dwoje dzieci, a na dodatek jego �ona to siostrzenica naszego arcybiskupa. Szymon Visconti nie m�g�by odprawi� �ony, nie czyni�c sobie �miertelnego wroga z Ko�cio�a i ca�ego duchowie�stwa. Nie, jest zbyt szczwany, by zrobi� co� takiego�. �Czy �ona o tym wiedzia�a?� �Wiedzieli o tym wszyscy, lecz udawali, �e nie wiedz�. To wygodniejsze�. Konrad wsta� i nala� sobie drug� szklank� wody. �A rodzina Gherardesca?�. �Ach, to przysi�gli wrogowie Viscontich. Gromadz� w swojej koterii wszystkich, kt�rzy maj� jakie� urazy do Viscontich. A jest ich niema�o. Najog�lniej ujmuj�c, by� m�g� si� zorientowa�: za Viscontimi stoj� Instytucje Ludu i Starszyzna; za rodem Gherardesca opowiadaj� si� inni panowie i Gmina. Do tego dochodz� ich odwieczne spory o panowanie nad Sardyni�. �W rzeczywisto�ci sytuacja w tym przekl�tym mie�cie jest o wiele bardziej z�o�ona, ale to, co ci rzek�em pomo�e ci wyrobi� sobie pierwsze wra�enie. I jeszcze jedno; dop�ki tu jeste�, uwa�aj co m�wisz i do kogo; jak wiesz, Piza nale�y do stronnictwa gibelin�w. Poza tym, naturalnie, jest ob�o�ona interdyktem�. Konrad przytakn��, wpatrzony w wod� w szklance. �Powiedzia�e�, �e ta Sciancati lega�a w najznamienitszych �o�ach Pizy? Czy nigdy nie by�a na�o�nic� kogo� z rodu Gherardesca?� �Jasne, �e tak. Ale to ju� stare dzieje�. �Nie by�o �adnej szalonej mi�o�ci do pi�knej Beatrice ze strony Gherardesc�w?�, naciska� Konrad. �...taaak, jedna mo�e by by�a! Ale to zwyk�a dziecinada!� �To znaczy?�. �M�ody Ugolino. Podobno pi�kna Beatrice kiedy� uwiod�a go i porzuci�a. M�wi si�, to prawda, �e ch�opak kocha� si� w niej wtedy jak szalony... lecz kt� si� tak nie kocha w jego wieku? Pami�tam, �e ja...�. �Widywa�em, jak siedemnastoletni ch�opcy zabijali matk� z powodu o wiele b�ahszego � przerwa� mu Konrad. � W ka�dym razie, powiedzia�em ci, �e w tych sprawach nie mo�na niczego pomija�. �Lecz okoliczno�ci zbrodni? Pentagram? Czarne �wiecie?�. �To mo�e by� sztuczka, by odwr�ci� podejrzenia. Takie rzeczy ju� si� zdarza�y�. �Ale te� to m�g�by by� w�a�ciwy trop! Czy sam nie powiedzia�e�, �e cz�sto zaniedbuje si� w�a�nie to, co oczywiste?�. �W rzeczy samej, tak rzek�em. I rozwa�� to, co oczywiste i, co fa�szywe, to co jawne i co ukryte i, z Bo�� pomoc�, dojdziemy do sedna tej historii�. Co powiedziawszy zamilk� na kilka sekund, wpatruj�c si� w kr�gi, jakie tworzy�y si� na wodzie w szklance, nast�pnie przetar� d�oni� oczy. �Gdzie jest pogrzebana?� zapyta�. �Jeszcze jej nie pogrzebali. Z�o�yli j� na cmentarzu przy katedrze, noc�. Potem rozg�oszono, �e zmar�a niespodziewanie na atak serca, dodaj�c, i� od dawna potajemnie chorowa�a�. �A pogrzeb?�. �Jutro rano. Teraz znajduje si� w trumnie, w kaplicy swej rodziny. Sam arcybiskup przykaza�, by nie tyka� zw�ok, dop�ki nie przyb�d� inkwizytorzy�. Na te s�owa oczy Konrada rozb�ys�y. U�miechaj�c si�, rzek�: �Arcybiskup Witalis to naprawd� wspania�y cz�owiek!�. Potem znowu spowa�nia�: �Chce zobaczy� zw�oki!�. �Zwariowa�e�!� wykrzykn�� Gaddo. Spu�ci� wzrok. �Teraz znajduj� si� w stanie rozk�adu...�. Konrad popatrzy� nieruchomo w oczy przyjaciela. �Nie po to, s�dz�, nasz arcybiskup zadawa� sobie trud i odpowiedzialno�� przechowywania przez tyle czasu zw�ok, bym je znalaz� zepsute�. Gaddo Casalberti przemierzy� nerwowo komnat�, zacieraj�c d�onie i powiedzia� cichym g�osem: �Wys�a� mnie noc� po alchemika, specjalist� w konserwowaniu cia�. Ten j� posypa� jak�� substancj�... nie wiem, czym� co tylko on zna�... Rzek�, �e przez kilka dni cia�o pozostanie niezmienione... lecz teraz min�� tydzie� z ok�adem... To g�upie, wiem, lecz dziwnie jest my�le�, �e Witalis zadaje si� z alchemikami...�. Konrad przerwa� przyjacielowi: �Tej nocy odwiedz� wasz pi�kny cmentarz. A ty b�d� spokojny, nawet papie�, o czym wszyscy wiedz�, lubuje si� w alchemii�. Gaddo wypatrywa� najmniejszego cho�by wahania w oczach tamtego, lecz na pr�no. Wi�c westchn�� i u�miechn�� si�: �Jeste� szalony...� �Ja...� �...je�li s�dzisz, �e pozwol� ci p�j�� samemu!� Konrad u�miechn�� si� po swojemu, potem w milczeniu uni�s� szklank� z wod�, za zdrowie ich obu. IV. �Daj mi olej!� Gaddo wyci�gn�� spod p�aszcza sk�rzan� flaszeczk� i poda� j� przyjacielowi. �M�w ciszej, nigdy nic nie wiadomo�. Tamten wla� ostro�nie oleju w zamek, uwa�aj�c, by mo�liwie najobficiej nasmarowa� tryby. Potem, s�ysz�c pomrukiwania przyjaciela wyszepta�: �Co tam znowu?�. �Odzwyczai�em si� ju� od spodni!� �Dwaj mnisi, w��cz�cy si� noc�, zanadto wpadaj� w oko. A zreszt� by� czas, �e sypiali�my w spodniach a czasem nawet w kolczugach!� �Ale przynajmniej by�y na miar�!� �Nie by�o czasu i�� do krawca. No, gotowe!� Ostatni trzask zamka odemkn�� bram� i dwaj intruzi w�lizn�li si� na cmentarz. Tej nocy ksi�yc kry� si� za chmurami. Dotychczas sprzyja�o im to, lecz teraz, wewn�trz cmentarza otoczy�y ich g��bokie ciemno�ci. Lecz przewidzieli to. Na cmentarzu nie brakowa�o �wiec a o�wietlenie, cho� s�abe, zapewni�a im pi�kna, gruba woskowa �wieca wypo�yczona z o�tarzyka �w. Jana Chrzciciela, kt�ry otrzyma� j� w zamian za rych�e b�ogos�awie�stwo. Szli przytuleni do mur�w, potykaj�c si� raz po raz o figury anio��w i �wi�tych lub uzbrojonych wojownik�w, podnosz�c co pewien czas p�omyk �wiecy, by rozpozna� drog� do kaplicy Sciancatich. W g�rze przelecia�o kilka nietoperzy, mo�e wyrwanych ze snu przez blask �wiecy i dwa, lub trzy razy pos�pnie zakrzycza�, roze�lony t� nocn� wizyt�, dudek. �Spieszmy si�!� wyszepta� Gaddo, wstrz�sany dreszczami. �Dobry mnich nie powinien ba� si� zmar�ych!� mrukn�� ze �miechem Konrad. Lecz nagle cofn�� si� o krok, nast�puj�c na stopy towarzysza. St�umiony okrzyk wydosta� si� z jego ust. �Co to?! Co zobaczy�e�?, wyj�ka� Gaddo, a serce skoczy�o mu do gard�a. �Tam! Tam!� d�awi� si� Konrad, wskazuj�c mrok przed sob�. Gaddo nabra� odwagi, wzi�� z jego r�k �wiece i uni�s� j� by o�wietli� miejsce, kt�re wskazywa� Konrad. �wietlisty kr�g rozszerzy� si� i rozja�ni� przera�aj�cy widok: pysk bestii o nies�ychanym okrucie�stwie, zwie�czony dwoma czerwonymi rogami koz�a, rzyga� w�ami i p�omieniami, a dwoje olbrzymich oczu smoka wpatrywa�o si� szkaradnie w nocnych go�ci. Na ten zdumiewaj�cy widok Gaddo uspokoi� si� i jeszcze wy�ej uni�s� �wiece, by o�wietli�a ca�� reszt�. Wtedy Konrad ujrza� wok� postaci j�zory ognia, poskr�cane dusze pot�pionych, oraz najrozmaitszego kszta�tu i podobie�stwa demony, kt�re je dr�czy�y. �Przedstawienie piek�a, to minimum tego, czego mogli�my si� spodziewa� na cmentarzu, nie s�dzisz?� rzek� Gaddo, przypatruj�c si� z upodobaniem freskowi. �Tak � zgodzi� si� Konrad, dochodz�c do siebie � i z pewno�ci� przyjd� go podziwia�. Potem, rzucaj�c ostatnie spojrzenie na malowid�o doda�: �...za dnia�. Ruszyli dalej alejkami i kr�tymi dr�kami, a� doszli do furteczki z br�zu, wzmocnionej zdobnymi gwo�dziami. �To tutaj� powiedzia� Gaddo i popchn�� drzwiczki. Weszli, drzwi zamkn�y si� za ich plecami, a oczom ukaza�o si� niewielkie pomieszczenie. Jego �ciany pokrywa�y p�askorze�by przedstawiaj�ce �pi�cych rycerzy, kupc�w i marynarzy. ��adnego duchownego w rodzinie Sciancatich?�, zauwa�y� Konrad pokazuj�c rze�by. Rych�o jednak jego uwag� zwr�ci� kamienny katafalk po�rodku pomieszczenia. Sta�a na nim zwyk�a skrzynia z czarnego drewna, przykryta przejrzystym woalem. �Odwagi! � rzek� Konrad. � Pom� mi�. Podnie�li wsp�lnie pokryw� i nagle przedziwny zapach wype�ni� powietrze. Zakrywszy nosy i usta popatrzyli do �rodka, potem zerkn�li na siebie: zw�oki by�y nietkni�te. Beatrice Sciancati by�a naprawd� bardzo pi�kna. Konrad popatrzy� na to nagie cia�o, kt�re, pomimo �e zesztywnia�e i poblad�e, pomin�wszy okropn� ran� w boku, zdo�a�o wzburzy� w nim krew. Zacisn�� na chwile powieki i wypowiedzia� w my�li akt strzelisty: �...i nie w�d� nas na pokuszenie, Panie!�. Potem, z tym wi�ksz� uwag�, zacz�� ogl�da� zw�oki. W�osy by�y g�adkie, bardzo d�ugie i jasne, przykrywa�y ramiona, sp�ywaj�c a� do kolan. Wszystkie cz�onki mia�y doskonale harmonijn� budow�; sprawia�y wra�enie, �e patrzy si� na pos�g godny najznakomitszych mistrz�w. Je�li kiedykolwiek Stw�rca zapragn�� da� upust swej pasji tw�rczej, gromadz�c w ludzkim ciele wszystkie cuda estetyki, musia� to zrobi� w tej niewie�cie, kt�ra teraz le�a�a nieruchoma i przyzwoita. Najbardziej jednak uderzy� Konrada wyraz twarzy, kt�ra, cho� �miertelnie zastyg�a, by�a �agodna i wyrazista, zdecydowana i inteligentna zarazem. Zakonnik oderwa� si� od tej kontemplacji i zacz�� bada� zw�oki z bliska, przygl�daj�c si� im centymetr po centymetrze. W pewnej chwili zatrzyma� si�, utkwiwszy wzrok na d�oniach. �Popatrz tutaj!� rzek� do Gaddo. �w przybli�y� si� i ujrza� to, co mu pokazywa� przyjaciel. Do prawej d�oni przywar�y trzy czarne w�osy, skr�cone i twarde. �Mog�y spa�� z kaftana alchemika, kiedy posypywa� cia�o swoj� tajemnicz� substancj�!� powiedzia� Gaddo, odwracaj�c si� w stron� Konrada. �Dlaczego m�wisz �z kaftana� a nie �z g�owy?��. �Dlatego, �e on ma w�osy siwe�. �By� mo�e. Lecz popatrz no, one maj� cebulki. Mog�yby pochodzi� od zab�jcy�. �Zatem trzeba nam szuka� m�czyzny czarnow�osego!�. �Tak, � odpar� Konrad. � Jakkolwiek mog�yby spa�� na d�o� tej nieszcz�snej w jaki� inny spos�b. Jakie w�osy ma czarownik, zamkni�ty w wiezieniu?�. �Siwe. To znaczy bia�e przemieszane z czarnymi�. �A Szymon Visconti?�. �Czarne�. �A m�ody Ugolino?� �Te� czarne�. ��wietnie. Dobrze nam si� powiod�o! Dosy�. Zamykamy i idziemy st�d. Na t� noc koniec przyg�d�. Rzuciwszy na trupa ostatnie, d�ugie spojrzenie Konrad na�o�y� pokryw� i woal. Potem obaj wyszli. ????? Zamkn�li za sob� drzwi i zanurzyli si� znowu w ciemno�ci, wiedzeni chybotliwym �wiat�em woskowej �wiecy, kt�r� trzyma� w gar�ci krocz�cy przodem Konrad. Zaledwie zrobili trzy kroki, gdy co� opl�ta�o Konrada gasz�c p�omie�. Jednocze�nie Francuz uczu� jak�� ci�k� tkanin�, kt�ra owija�a mu g�ow� i ci�ko opada�a na barki i ramiona. Krzykn�� ostrzegawczo do przyjaciela i usi�owa� uwolni� si� od d�awi�cej przeszkody. Szamocz�c si� us�ysza� g�uche uderzenie, potem krzycz�cego Gaddo, st�kni�cie i odg�os szybkich krok�w. �Gaddo! Gaddo! Gdzie jeste�?� �...sstem tu... tu!�. Konrad ruszy� po omacku w kierunku g�osu i znalaz� Gadda le��cego na ziemi, skulonego we dwoje, i trzymaj�cego si� za �o��dek. �Gaddo! Co si� sta�o?�. �Nie wiem... �wieca zgas�a, p�niej kto� chcia� mnie udusi�. Broni�em si� jak mog�em... dosta�em cios w �o��dek... uciek�!� �Czy powiedzia�e� komu�, �e przychodzimy tu dzi� w nocy?� �Przecie� byli�my razem przez ca�y wiecz�r!� usprawiedliwia� si� Gaddo, �api�c powietrze. �A wi�c kto� nas widzia� i �ledzi�... Musimy st�d wyj��!�. Odnale�li po omacku drzwi kaplicy Sciancatich, potem usi�owali zyska� orientacje, cofaj�c si� i ca�y czas trzymaj�c blisko muru. I, poniewa� B�g tak chcia�, po pewnym czasie, kt�ry im zdawa� si� nie mie� ko�ca, wyszli na zewn�trz. Niebo si� wypogodzi�o i ksi�yc pie�ci� bia�e marmury katedry i baptysterium. Ko�cielna dzwonnica, niedoko�czona, lecz ju� wyra�nie przechylona, rzuca�a cie� na ��k�, po�o�on� naprzeciwko cmentarza. Pod��aj�c ciemn�, daj�c� schronienie ulic�, dwaj mnisi doszli do pa�acu arcybiskupiego, na szcz�cie niezbyt odleg�ego. Klucze mia� Gaddo, lecz nie m�g� si� nimi pos�u�y�, tak trz�s�y mu si� r�ce. �Daj no, ja to zrobi�, rzek� Konrad, bior�c od niego klucze. Otworzy� i zamkn�� cichute�ko. Potem, ci�gle na palcach, weszli na schody wiod�ce do komnat Casalbertiego. Ten, stan�wszy w drzwiach, opar� si� o futryn�, ci�ko dysz�c. �Wybacz, musz� czym pr�dzej i�� do latryny!� �Kiedy ci� pozna�em by�e� odwa�niejszy!� zawo�a� za nim Konrad, gdy tamten znika� w ciemno�ciach korytarza. �Kiedy�!� zabrzmia�a odpowied�. Konrad wszed� i, tak jak sta�, rzuci� si� na ��ko i le�a� z zamkni�tymi oczami. Po jakim� kwadransie wr�ci� Gaddo i zwali� si� ca�ym ci�arem obok przyjaciela. �A niech�e ci�! � zawo�a� Konrad nie odmykaj�c oczu. � Naprawd� �le z tob� by�o!�. �Och, cicho b�d�! � wymamrota� Gaddo. � W�a�nie rozlu�ni� mi si� �o��dek�. Chwil� le�eli w milczeniu. Potem Konrad, rozwa�aj�c to, co si� zdarzy�o na cmentarzu, powiedzia�: �A jednak to dziwne... bez trudu m�g� nas obu zabi�. Wystarczy�y dwa ciosy no�em!�. �Mo�e to ostrze�enie!�, odpar� Gaddo. �Mo�e. Lecz co� si� nie zgadza. Pos�uchaj przez chwil� uwa�nie: je�li to kto� tak dobrze poinformowany, �e wiedzia�, i� p�jdziemy tej nocy na cmentarz, to rzecz jasna wie wszystko i o reszcie. Zatem wie, kim jestem i wie te�, �e nie wystarczy zarzuci� mi na g�ow� p�aszcz lub co� innego, by mnie przestraszy�! Nie, nie, co� tu si� nie klei, zupe�nie si� nie klei. Ale �pijmy. Na t� noc dosy� przyg�d�. Trzask t�uczonego szk�a podkre�li� koniec zdania i nad g�owami obu m�czyzn przemkn�a ze �wistem strza�a, kt�ra z g�uchym pla�ni�ciem utkwi�a w drewnianej �cianie. W mgnieniu oka Konrad rzuci� si� do okna, by zobaczy� kto j� wypu�ci�. Lecz je�li kto� tam by�, teraz poch�on�a go noc. Powr�ci� wi�c do Gadda, kt�ry zd��y� wyci�gn�� strza�� ze �ciany. By� to be�t od kuszy. Z nasadzon� na nim karteczk�. �Typowe! � powiedzia� Konrad. � Jakby wyj�te z opowie�ci Chretiena z Troyes!� �ci�gn� kartk� z be�tu i roz�o�y� j�; widnia�o na niej tylko jedno s�owo, napisane w�glem: �Endura�. �Co� ci to przypomina?�, spyta� Konrad. �Katar�w!� zawo�a� zaniepokojony Gaddo. �Tak jest. A wiesz, co to znaczy?� �To ma co� wsp�lnego z ich kultem, prawda?� �To nazwa ich rytualnego samob�jstwa, lub zab�jstwa, to zale�y. W swym szale�stwie wymy�lili jeden jedyny sakrament, kt�ry zw� consolamentum. Mo�e by� on udzielony tylko raz w �yciu. Kto przyj�wszy go zgrzeszy, nie mo�e przyj�� drugiego i, wedle nich, z pewno�ci� p�jdzie na pot�pienie. Dlatego przekonuj� tego, kto go przyj��, by zaraz potem pope�ni� samob�jstwo, aby uchroni� si� przed p�niejszym zgrzeszeniem. Na og� udzielaj� go chorym, kt�rych potem pozbawiaj� opieki. �S�yszano w zwi�zku z tym o rzeczach niesamowitych, jak cho�by o matkach, kt�re w�asnym dzieciom pozwalaj� umrze� z g�odu, po tym, jak udzielono im consolamentum. S� te� tacy, kt�rzy zamiast pope�ni� samob�jstwo, prosz�, by ich zabili sami �doskonali��. �Miserere, Domine, miserere!� j�kn�� Gaddo. �Czy w Pizie s� katarzy?� zapyta� Konrad. �O ile wiem, nie ma!�. �W ka�dym razie, nawet gdyby byli, dobrze by si� zaszyli. To miasto gibelin�w, a kochany Fryderyk z katar�w palonych na stosach uczyni� sw� ulubion� rozrywk�!� �By�a�by zatem Beatrice Sciancati poddana prawu endury?!� �Czy sympatyzowa�a z heretykami?�. �Je�li tak, to musia�a dobrze si� kry� z tymi sympatiami! W ka�d� niedziel� widzia�em j� w katedrze, nie opuszcza�a te� innych nakazanych nabo�e�stw. Nie znaczy�o to, by, jak dobrze wiesz, by�a wiern� chrze�cijank�, lecz dba�a wielce o pozory�. Konrad wsun�� kartk� do kieszeni i poszed� nala� sobie wody do szklanki. Popija� j� po �yku, rozmy�laj�c. Potem, jakby si� budz�c, powiedzia�: �Nie!�. �Nie, co?�. �To nie mo�e by� sprawka katar�w. Czyta�em wiele protoko��w z proces�w przeciwko nim. Zab�jstwa, sodomia, profanacje, przewrotne na�ladownictwo. To wszystko robi� katarzy, ale nigdy si� nie pastwi� nad zw�okami poddanymi endurze. O, tak, wy�upywali oczy, a tak�e wyrywali w�trob� i j�dra! Trupy bez g��w, odzierane ze sk�ry, �wiartowane... lecz byli to wy��cznie papi�ci. Nie, endura jest dla nich rzecz� �wi�t�, konieczn� niestety, lecz zawsze �wi�t��. �Jednak wiele sekt, wywodz�cych si� od katar�w, stosuje czarne rytua�y! Wiadomo, �e s�u�� one zawsze adoracji Lucyfera! Bo ja wiem... bogomolcy... bracia wolnego ducha...�. �Tak, lecz adoracja Szatana pozostaje mimo wszystko tajemnym przywilejem os�b najwy�ej stoj�cych w sekcie. Pro�ci adepci nic o tym nie wiedz�. S�dz�, �e walcz� o ludzko�� oczyszczon�, a przede wszystkim z zepsuciem Wielkiej Nierz�dnicy, za jak� uwa�aj� Ko�ci� rzymski�. Gaddo milcza�, lecz Konrad ci�gn��: �...chyba, �e w Pizie jest kata