7057
Szczegóły |
Tytuł |
7057 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7057 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7057 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7057 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Rino Cammilleri
INKWIZYTOR
Prze�o�y�a: Irena Burchacka
Wydanie polskie: 1999
Wst�p
...inquietum est cor nostrum,
donec requiescat in te.
�w. Augustyn
B�g jest Prawd�. Kto m�wi prawd�, pomna�a �ask� na ziemi.
Z tej to w�a�nie mi�o�ci do prawdy, dla cz�ciowego zado��uczynienia za me
grzechy
chwytam za pi�ro, by skre�li� te strony ku przysz�ej pami�ci ludzi dobrej woli.
Zabieram si� do uwiecznienia na pi�mie wiernej kroniki wydarze�, zasz�ych w
Pizie, Roku
Pa�skiego Tysi�c Dwie�cie Czterdziestego i Si�dmego od Narodzenia Naszego Pana
Jezusa
Chrystusa, kt�rych to wydarze� by�em, z Bo�ej woli, �wiadkiem.
Wyczeka�em na t� ostatni� chwil� mego �ycia, �eby, zanim udam si� na s�d przed
oblicze
Niebieskiego Trybuna�u, dokona� najwy�szego aktu pokory.
Bohaterowie tej opowie�ci od dawna nie �yj�, a ja wznosz� mod�y i b�agania, by
B�g
przyj�� ich dusze.
W mojej opowie�ci zmieni�em niekt�re nazwiska, daty i pewne mniej istotne
wydarzenia.
Uczyni�em to, aby nadmierne zabieganie o prawd� nie przes�oni�o mi mi�osierdzia,
nale�nego potomkom niekt�rych z tych os�b, kt�rzy to potomkowie �yj� jeszcze i
maj� prawo,
by ich dobra s�awa nie ponios�a najmniejszego uszczerbku z powodu przesz�o�ci,
kiedy to byli
oni w kwiecie niewinno�ci lub nawet dopiero w Bo�ych planach.
Ka�dego wszak�e, kto przeczyta te stronice zapewniam, i� opowie�� nie zosta�a
zmieniona
w �adnej ze swych istotnych cz�ci oraz, �e do�o�y�em wszelkiego starania, byle
tylko ten �
kto chce zrozumie� � zrozumia�.
Chcia�em powierzy� s�owu pisanemu moje wspomnienie tak, by zaja�nia�a cnota
poczciwych, za� pyszni zostali zawstydzeni. Przede wszystkim za�, niechaj si�
objawi w
pe�nym �wietle cz�owiecze�stwo i wiara prawdziwego bohatera tych wydarze�, ojca
Konrada
Leclerca z Tours, z zakonu kaznodziejskiego �wi�tego Dominika.
Prosz� szczeg�lnie o wsparcie Naj�wi�tsz� Pann�, by podtrzymywa�a moj� d�o� i
obdarzy�a �wiat�em m� pami�� i oczy, zanim zamkn� si� na wieki.
Za zezwoleniem przeora, in Nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti. Amen.
Dan w Cassino, w dniu �w. Jana, w Roku Chrystusowym Tysi�c Dwie�cie
Dziewi��dziesi�tym i Dziewi�tym.
I.
Wszystko zacz�o si� 21 pa�dziernika roku 1247.
Tego ranka niebo nad Piz� nabrzmia�o deszczem. Szarawe �wiat�o czyni�o
niewyra�nym i
zamglonym s�oneczne, barwne miasto, kt�re jeszcze zachowa�o znakomito��
Republiki
Morskiej; znakomito�� po prawdzie podupad��, zduszon� w tych ci�kich czasach
przez
aroganck� Florencje i pot�n� Genue. Jednak oznaki �ywej mimo wszystko dumy
po�yskiwa�y jaskrawo na miejskich szyldach, rozja�niaj�cych mroczne domy �
wie�e, na
ko�skich czaprakach, tarczach, zbrojach, na banderach galer sp�ywaj�cych Arno,
hen, poza
mury miasta.
Z nag�a b�ysn�o s�o�ce i miasto, o tej porze dnia, sta�o si� wielobarwnym
mrowiskiem:
pstre stroje rzemie�lnik�w w cechowych barwach, jeszcze jaskrawiej przystrojeni
szlachcice
ze swoimi giermkami, mnisi dominika�scy w czarno-bia�ych habitach, wie�niacy
obnosz�cy
ca�� gam� zieleni i br�z�w. Powietrze wype�nia�y k�uj�ce w uszy melodyjne
nawo�ywania
herold�w, kupc�w, niewiast z dzie�mi, kaznodziej�w, �ebrak�w. I jeszcze
dobiegaj�ce
zewsz�d g�osy zachwalaj�cych swe wino ober�yst�w; ch�opc�w z �a�ni publicznych,
obiecuj�cych czyst� i nagrzan� wod�; fryzjerek i balwierek daj�cych do
zrozumienia, �e mog�
poleci� us�ugi zgo�a inne ni� te, kt�re g�o�no zachwala�y; kantyleny sprzedawc�w
p�czk�w;
litanie kotlarzy kuj�cych mied� i g�o�nym okrzykiem opatruj�cych ka�de
uderzenie; kto
sprzedawa� krzycza�, kto kupowa� wrzeszcza�, kto pyta� o drog� przy��cza� si� do
tego ch�ru.
Siedz�cy w rogu podw�rca na ziemi stary �ebrak, uczestnik wyprawy krzy�owej,
usi�owa� przekrzycze� g�osy podsuwaj�c przechodniom miseczk� i wskazuj�c
�a�o�nie na
kikut nogi, owini�ty brudnymi szmatami.
�W imi� Bo�e, oka�cie lito�� staremu pielgrzymowi! � wo�a� �a�osnym i �amliwym
g�osem. � Oka�cie mi�osierdzie, szlachetni Piza�czycy temu, kto wszystko odda�
dla �wi�tej
Wiary! Ma�y datek, bogaci panowie, bym m�g� was poleci� Naj�wi�tszej Pannie w
moich
modlitwach!�
Z�ota moneta sucho stukn�a o dno miseczki. �ebrak wytrzeszczy� nagle oczy.
Z�oto!
Uni�s� wzrok. Naprzeciw niego sta� m�czyzna w szarym p�aszczu i kapturze
odrzuconym na
ramiona.
�ebrak przymkn�� oczy, by lepiej go obserwowa�: by� wysoki i chudy, czarnooki i
czarnow�osy. M�g� mie� jakie� czterdzie�ci lat. W�osy mia� g�adkie, obci�te
r�wno z przodu i
z ty�u wedle typowej mody m�skiej z tamtych lat. G�ste brwi, orli nos, w�skie
usta nadawa�y
temu obliczu wyraz si�y i zdecydowania. Wystaj�ce ko�ci policzkowe i zapad�e
policzki
wskazywa�y na klasyczny typ �r�dziemnomorski, ale blado�� twarzy i wysoki wzrost
przeczy�y pierwszemu wra�eniu. Z ca�ej postaci bi�a si�a i spok�j. A
jednocze�nie smutek.
Dziwny to doprawdy cz�owiek, my�la� obserwuj�cy go stary krzy�owiec. Wzbudza l�k
a
jednocze�nie ufno��: zdaje si� m�c rozkazywa� samym spojrzeniem, pe�nym jakiego�
magnetyzmu; na obliczu maluje si� ascetyzm, jednak�e wykr�j ust jest zmys�owy;
od nasady
nosa biegnie pionowa zmarszczka, znak cierpienia. Jednak spogl�da� na niego z
czu�o�ci�.
Nie, nie myli� si�, to nie by� zwyk�y w takich razach wyraz twarzy kogo�, kto
przystaje, by
rzuci� grosik. Ta twarz zdawa�a si� m�wi�: ty o tym nie wiesz, lecz ja jestem w
gorszym ni�
ty po�o�eniu.
�Schylcie si�, panie. Jak widzicie, ja nie mog� si� unie��, by wam podzi�kowa�
za wasz�
hojno��.
M�czyzna przybli�y� si� do starego, patrz�c mu w oczy.
�Niechaj Pan nasz, Jezus Chrystus, oka�e wam mi�osierdzie, tak jak mnie go nie
okaza�
� rzek� �ebrak. � Pod Jego znakiem walczy�em, a dzielnym by�em wojownikiem�.
Na te s�owa twarz mu st�a�a i, wskazuj�c ze z�o�ci� na kikut nogi, podsumowa�:
�Oto
nagroda, jak� Niebo zes�a�o mojej wierze!�
Tamten przez chwil� zatopi� wzrok w jego oczach, a potem rzek� z cicha: �Pan
nikomu
nie obiecywa� nagrody na ziemi, ale twoje imi� wypisane jest ognistymi literami
tam w g�rze,
przed obliczem Kr�lowej nieba a strzeg� go �w. Jerzy rycerz i �w. Micha� ksi���
wojska
niebieskiego. Trwaj zatem w wierze: twoje zadanie jeszcze nie sko�czone. Gr�b
�wi�ty nadal
tkwi w r�kach niewiernych, a tylu m�odych trwoni�cych czas na na�ogi i hulanki
czeka na
s�owo, kt�re rozpali w nich idea�y. A �eby� uwierzy�, �e Pan B�g ci� nie
opu�ci�, masz tu
drug� monet�. B�dziesz m�g� p�j�� do Altopascio, do Braci Szpitalnik�w, gdzie w
imi� Bo�e
otrzymasz opiek� i leczenie�.
Stary schwyci� gwa�townie denara, kt�rego tamten mu podawa�. Nagle jednak,
zawstydzony w�asn� zach�anno�ci�, upu�ci� go z wolna do miseczki i uni�s�
wilgotne ze
wzruszenia oczy ku rozm�wcy.
�Kim jeste�cie, panie?�, zapyta� ochryple.
�Moje imi� nie ma znaczenia, a i tak nic by ci nie powiedzia�o�, odpar�
m�czyzna
zamierzaj�c odej��.
�Wasz akcent, panie, jest cudzoziemski, cho� nie�atwo to zauwa�y� � nalega�
drugi. �
Ale moje uszy przyzwyczai�y si� rozpoznawa� wszystkie akcenty chrze�cija�stwa,
tak jak
potrafi to ka�dy krzy�owiec.
�Co was przywiod�o do tego miasta? �le si� tu dzieje, panie. Dwa lata ju�
mijaj�, gdy
Ojciec �wi�ty, Innocenty, na soborze w Lionie zdj�� z tronu Fryderyka cesarza i
to miasto
tak�e ob�o�one jest interdyktem.
�Jakby tego by�o nie do��, pewne krwawe zdarzenie okry�o �a�ob� i tak ju�
niespokojne
�ycie tej krainy a ziarno herezji wzesz�o nawet w blisko�ci �wi�tych gmach�w!�.
Wszystko to wypowiedzia� jednym tchem, jakby chcia� za wszelk� cen� zatrzyma�
swego
dobroczy�c�. I rzeczywi�cie uda�o mu si�, gdy� przy ostatnich jego s�owach
tamten nagle sta�
si� niezwykle uwa�ny, mimo �e, poza kr�tkim b�yskiem w oczach, wyraz jego
twarzy, zdawa�
si� niczym nie zmieniony.
Stary krzy�owiec wszak�e, przej�ty sw� opowie�ci�, nie spostrzeg�
zainteresowania, jakie
przez moment zamigota�o w wejrzeniu m�czyzny. Bardziej ni� niedostatek i
kalectwo ci���
kamieniem na sercu ludzka niewyrozumia�o�� i oboj�tno��. W gruncie rzeczy,
bardziej ni� o
rzadkie monety, kt�re spiesz�cy si� przechodnie rzucali, by uzyska� w zamian
koj�ce, cho�
chwilowe, doznanie w�asnej dobroci, b�aga�, w imi� Bo�e, by znalaz� si� kto�,
kto postoi przy
nim, s�uchaj�c, cho� p� godzinki.
I oto teraz znalaz� si� kto�, kto nareszcie nie gna� pospiesznie za swoimi
sprawami, wi�cej
nawet, zdawa� si� naprawd� zaciekawiony tym, co krzy�owiec mia� do powiedzenia.
Wtedy s�owa wyp�yn�y mu z ust nieprzerwanym strumieniem, tak jakby chcia�, by
tamten nie mia� czasu pomy�le�, �e wszystkie te zdarzenia by�y w sumie
niepotrzebne, �e
pora wsta� i odej��.
�Przed bram� kurii znale�li rozdzianego z szat trupa Beatrice Sciancati,
niewiasty znanej
tu z nader swawolnych obyczaj�w, � ci�gn�� stary, rad �e zdo�a� zatrzyma� swego
hojnego
dobroczy�c�. � Ot�, niechaj B�g ma lito�� nad nami, cia�o le�a�o w pozycji
odwr�conego
krzy�a, po�rodku pentagramu, otoczone siedmioma czarnymi �wiecami! I, szczyt
okrucie�stwa, mia�o otwarty bok i wyj�te serce.
�Doda� do tego trzeba, i� r�d zmar�ej to stronnicy Viscontich, kt�rzy teraz
zrzucaj� win�
na zwolennik�w rodziny Gherardesca, ich odwiecznych zagorza�ych rywali.
�Arcybiskup, ze swej strony, spu�ci� ze smyczy nagonk� na dzielnic� �ydowsk�, by
szuka� po�r�d ukrytych tam czarownik�w i heretyk�w. Niewiele jednak mo�e z racji
chroni�cych �yd�w gwarancji.
�Tymczasem rzecz ca�a dzieje si� w naj�ci�lejszym sekrecie. Wszyscy
zainteresowani
dok�adaj� stara�, aby nie przedosta�a si� �adna wie�� o zdarzeniu, tak by nikt
nie opisa� tej
sprawy dla przysz�ej pami�ci. Czyni� tak, by wymaza� ha�b� ze s�awnych nazwisk w
to
wpl�tanych oraz z miasta, pe�nego chwa�y miasta, kt�re da�o tylu �wi�tych,
bohater�w i
bojownik�w �wi�tej wiary.
�Przeor dominikan�w po kryjomu zosta� wys�any do Rzymu, aby uzyska� przyjazd
zaopatrzonego we wszelkie pe�nomocnictwa inkwizytora, kt�ry by rozwi�za� spraw�
na
wi�ksz� chwa�� Bo��. Tymczasem wrzucili do loch�w alchemika, znawc� spraw
tajemnych.
Ale to nie on�.
�A sk�d ty o tym wiesz?�.
�Znam go dobrze: by� ze mn� w Ziemi �wi�tej. Niewierni uczynili ze� niewolnika i
wykastrowali, dawno temu. To od nich nauczy� si� tajemnych sztuk.
�Odzyska� wolno�� dzi�ki pieni�dzom, zbieranym przez Bractwa dla wykupu
chrze�cijan.
Wr�ciwszy tu, zaj�� si� g��wnie zio�ami i medykamentami.
�Tam do kata! Zdarzy�o mu si� czasem uwarzy� jaki� magiczny nap�j, lecz wszyscy
o
tym wiedzieli i pozostawiali go w spokoju.�
�Je�li ta sprawa jest tak sekretna, w jaki spos�b ty wiesz o niej tak du�o?�
�Ten podw�rzec, na kt�rym sp�dzam w smutku ca�e dnie, ma tysi�c oczu i tysi�c
uszu.
Kt� by sobie zawraca� g�ow� tym, co s�yszy stary, u�omny krzy�owiec, kt�rego
nikt nie
s�ucha?�.
�Ja ci� s�ucha�em!�
�Panie, jeste�cie jedynym od co najmniej dw�ch lat, i dlatego b�d� o was
pami�ta� w
moich pacierzach�.
M�czyzna (pora ju�, by opowie�� zacz�a si� nim bli�ej zajmowa�, nim, kt�ry
jest jej
bohaterem) po�o�y� d�o� na jego ramieniu i ruszy� naprz�d, pozostawiaj�c
�ebraka,
rozp�ywaj�cego si� w tysi�cznych podzi�kowaniach. Zanurzy� si� w t�um i,
przechadzaj�c si�
z roztargnieniem, zacz�� obserwowa� stragany sprzedawc�w tkanin, g�uchy na
ha�a�liwe
zachwalanie towar�w przez kupc�w. W uszach brzmia�y mu jeszcze s�owa krzy�owca.
�Zatem zbrodnia � my�la�, � zbrodnia zwi�zana z czarami. Albo z nierz�dem? Demon
lubie�no�ci nigdy nie przestaje sidli� biednych dzieci Adama. Rozpustna
niewiasta, walki w
mie�cie... i arcybiskup, kt�ry, jak m�wi� tutaj, nie wie jak si� wykaraska� z
potrzasku mi�dzy
gwelfami i gibelinami. Musz� si� zastanowi�.
Lekkie poci�gni�cie za p�aszcz oderwa�o go od rozmy�la�. Obr�ci� si�. W cieniu
bramy
kry�a si� ladacznica.
Prostytucja by�a zakazana i �cigana we wszystkich chrze�cija�skich miastach, ale
poniewa� zdrowy rozs�dek stanowi si�� chrze�cija�stwa, tolerowano szeroko
najstarszy
zaw�d �wiata, byleby tylko, naturalnie, ocali� przynajmniej pozory. Na og�
jednak, nawet
one nie by�y zachowywane.
Czelno�� bi�a z postaci kobiety, czelno�� kt�r� podkre�la� jeszcze wulgarny
str�j, a
przede wszystkim piersi, prawie ca�kiem odkryte i wystawione na pokaz. Mimo to,
w
odr�nieniu od innych, te przyczernione oczy i p�przymkni�te usta sprawia�y
wra�enie, �e
milcz�ce obietnice zostan� hojnie dotrzymane.
M�czyzna tylko popatrzy� jej d�ugo w oczy. Ona mi�kko odwzajemni�a spojrzenie.
Stopniowo jednak czu�a, jak wzrok m�czyzny przenika powoli, coraz g��biej, do
duszy, do
wn�trza serca. Obrzydliwe wspomnienia o�y�y w pami�ci, pod ci�arem tego
spojrzenia. I
ca�e �ycie pe�ne spro�nych pieszczot, kupowanych, sprzedawanych i topionych w
morzu
wstydu, dzieci�stwo niewinne i jak�e dalekie, zwi�d�a, samotna staro��, �mier�
we wzgardzie
i w nie�asce u Boga: to wszystko odczyta�a w tych oczach, wszystko o sobie.
I powoli gas� u�miech, spojrzenie bieg�o w d�. Wtopi�a si� w mrok, byle dalej
od oczu
tego dziwnego m�czyzny, kt�ry sta� si� jeszcze smutniejszy.
Zostawszy sam, poszed� dalej szepcz�c w ciszy s�owa modlitwy: �Salvos fac servos
tuos,
Deus meus, sperantes in te�.
?????
Nagle inne wydarzenie sprawi�o, �e nasz m�czyzna oderwa� si� tym razem
ostatecznie,
od swych my�li. Dwu zbrojnych prowadzi�o jakiego� Turka w kajdanach. T�um
rozdziela� si�
na ich przej�cie, a ciekawscy biegli, by przyjrze� si� widowisku. Turek, zbity i
pokryty
�ladami tysi�cy uderze�, z trudem trzyma� si� na nogach i, p�przytomny z b�lu,
mamrota� w
swym j�zyku jedno s�owo, wci�� to samo.
Zwali� si� prosto u st�p m�czyzny, a on natychmiast schyli� si�, by go
podtrzyma�.
�Czy� nie widzicie, �e on umiera z pragnienia? � rzek�, zwracaj�c si� do
zbrojnych. �
Wody, m�wi, wody! Nie s�yszycie?�
�Wsta�, pielgrzymie! � brzmia�a odpowied�. � To jest niewierny pies�.
�Mimo wszystko jest dzieckiem Bo�ym!�
�Pos�uchaj, chrze�cijaninie � zakrzykn�� tamten � kiedy jego kompani schwytaj�
kt�rego� z naszych, obdzieraj� go �ywcem ze sk�ry. Dlaczeg� to mieliby�my si� z
nim lepiej
obchodzi�?�
�Bo uwa�amy, �e jeste�my lepsi od nich� odpar� spokojnie �pielgrzym�, podaj�c
poranionemu flaszk� z wod�, po kt�r� si�gn�� na jaki� stragan.
Zbrojny gwa�townym pchni�ciem ci�ko zwali� go na ziemi�, lecz on w milczeniu
podni�s� si� i znowu usi�owa� pom�c umieraj�cemu.
Ponownie zosta� pchni�ty na ziemi� i ponownie si� podni�s�, by da� si� napi�
wi�niowi.
Wtedy jeden stra�nik uderzy� kolb� we flaszk�, a� polecia�a daleko, za� drugi
poci�gn��
za sob� Turka, trzymaj�c go za obro�e na szyi. Biedaczyna, na wp� uduszony,
usi�owa�
bezskutecznie d�wign�� si� na nogi.
�Pielgrzym� wyprostowa� si� w jednej chwili. Zrobi� p�obr�t i waln�� obcasem
prosto w
podbr�dek stra�nika, kt�ry rozci�gn�� si� na bruku. Drugi wyci�gn�� miecz, lecz
nie zd��y�
go u�y�, gdy� dok�adnie wycelowane ci�cie d�oni� w palce sprawi�o, �e miecz
polecia� gdzie�
w trwo�liwie cofaj�cy si� t�um.
Tymczasem, �ci�gni�ty ha�asem, zbli�y� si� oddzia� stra�y burmistrza.
Natychmiast
pochwycili m�czyzn�, kt�ry nie stawia� im oporu. Wzi�li go, otoczyli i
poprowadzili przed
siebie.
II.
Gaddo Casalberti modli� si�. Z g�ow� skryt� w d�oniach, wsparty na kl�czniku z
pociemnia�ego drewna, mia� na wprost siebie bogat� bizantyjsk� ikon�, kt�r�
przywi�z� z
Ziemi �wi�tej.
Gaddo Casalberti uczestniczy� bowiem w wyprawie krzy�owej. By� jednak zbyt
inteligentny, by nie zrobi� kariery. I rzeczywi�cie zrobi� j�, cho� w innej
dziedzinie:
wst�piwszy w trzydziestym roku �ycia do zakonu dominikan�w, teraz, jako
czterdziestopi�ciolatek, by� osobistym sekretarzem arcybiskupa Pizy.
Modli� si�, lub raczej zacz�� si� modli�, lecz � jak to si� cz�sto zdarza, kiedy
ma si� w
my�lach jak�� nagl�c� trosk� � cz�owiek zaczyna si� skupia� i udaje mu si� to,
wkr�tce
jednak spostrzega, �e my�li wci�� o �tamtym�. �Tamto� wi�c mia� w g�owie Gaddo,
kiedy
jego uwag� odwr�ci�a jaka� wrzawa na ulicy.
Przerywaj�c t� niespe�nion� modlitw�, podszed� do dzwonka i, g�adz�c si� po
wygolonej
g�owie, zadzwoni� raz po raz. Wkr�tce drzwi si� uchyli�y. S�uga by� w podesz�ym
ju� wieku,
przygarbiony przez lata a mo�e i �ycie ca�e, sp�dzone na kolanach przy s�u�eniu
do mszy.
�Co si� sta�o na ulicy?�, zapyta� Casalberti
�Kogo� aresztowali�.
�Kogo?�
�Nie wiem, panie�.
�Ale powiedz, co tam si� sta�o! Niech�e nie wyrywam z ciebie s�owa po s�owie!�
rzek�
Gaddo, i w tej samej chwili po�a�owa� wybuchu, kt�ry nie pasowa� do sukni, jak�
nosi�.
�Wybaczcie, panie, lecz ja z szacunku dla waszej wielmo�no�ci...�
�To ty mi wybacz. Wybacz�, przerwa� mu Gaddo, k�ad�c mu r�ce na ramionach.
�Wybaczcie g�upot� staremu, panie... To wiek... spojrzenie...�.
Gaddo uni�s� oczy ku niebu, by stamt�d zaczerpn�� si�y a potem, z wymuszon�
s�odycz�
i spokojem powiedzia�: �B�ogos�awi� ci�. In nomine Patris et Filii, etcetera,
amen.� I,
zakre�liwszy w powietrzu znak krzy�a, zapyta�: �Teraz powiedz mi, co si�
wydarzy�o?�.
�Stra� burmistrza aresztowa�a jakiego� cz�owieka, mo�e cudzoziemca, kt�ry chcia�
napoi� tureckiego wi�nia. By�em na ulicy, nios�em wiadomo�� do Palazzo degli
Anziani...
Tote� wszystko widzia�em. Panie m�j, to by�o co� naprawd� dziwnego! Dziwnego i
zdumiewaj�cego. Ten cz�owiek zna� j�zyk turecki...�.
�A c� w tym dziwnego?�.
�Nie, dziwne sta�o si� potem! Dwa zbiry tarmosi�y go i poprowadzi�y ze sob�, a
on nic
nie uczyni�. Lecz kiedy dobra�y si� do Maura, wtedy si� w�ciek�! Gdyby�cie go
widzieli! W
jednej chwili obezw�adni� i to nie czyni�c im krzywdy! No, mo�e jeden b�dzie
przez par� dni
nosi� guza, lecz to nic powa�nego. Na m� wiar�, nigdym jeszcze nie widzia�, by
kto� walczy�
tak dziwacznie!�.
Gaddo, kt�rego twarz, w miar� jak s�uga opowiada�, przybra�a na pocz�tku wyraz
zaciekawienia, potem niepokoju i wreszcie wzburzenia, konwulsyjnie potrz�sn��
starca za
rami�: �Dok�d go zawiedli?� zakrzykn�� mu w twarz zd�awionym g�osem.
�Do wi�zienia burmistrza!� wykrztusi� przera�ony s�uga.
Lecz Gaddo ju� by� na schodach, zeskakuj�c po trzy stopnie i wykrzykuj�c na
ka�dym
pode�cie: �Och, �wi�ty Dominiku! Och, �wi�ty Dominiku!�.
?????
Zamek pu�ci� skrzypi�c i trzeszcz�c, odrzwia g�o�no trzasn�y, otwieraj�c si� i
Gaddo
wtargn�� do celi.
�Konrad! Nie pomyli�em si�, to ty!�
�Gaddo, Gaddo Casalberti! Tutaj, w Pizie!� zawo�a�, powstaj�c �pielgrzym�.
Gaddo skin�� dozorcy wi�ziennemu, kt�ry wycofa� si�, zamykaj�c za sob� drzwi.
Dwaj m�czy�ni u�cisn�li si�. Potem Gaddo zacz�� m�wi� jednym tchem, okazuj�c
odnalezionemu przyjacielowi naj�ywszy entuzjazm.
�Up�yn�� ju� szmat czasu! Kiedy widzia�e� mnie ostatnio, s�u�y�em jeszcze
cesarzowi. Ty
ju� przywdzia�e� �wi�ty habit. Pami�tasz, kiedy przyszed�em si� po�egna�?
Zachowuj� do
dzisiaj w pami�ci twoje ostatnie s�owa: �Pos�uchaj mnie uwa�nie, bracie, droga z
Fryderykiem niemieckim prowadzi donik�d!� To zdanie fermentowa�o w moim umy�le;
z
czasem zda�em sobie spraw�, �e� mia� racj� i oczy mi si� otworzy�y na to, jakim
rodzajem
cz�owieka by� ten, kt�remu przysi�g�em wierno��. Bezbo�nik, rozpustnik,
okrutnik,
krzywoprzysi�zca.
�I wreszcie pewnego dnia twoje mod�y, zanoszone do Bo�ego tronu o moje
nawr�cenie,
przynios�y skutek: przywdzia�em habit, w kt�rym mnie widzisz a kt�ry, z mi�o�ci
do ciebie,
jest taki sam, jak tw�j.
�Potem moja rodzina, niech j� B�g strze�e, �ci�gn�a mnie tu, do Pizy, bo wiesz,
�e
jestem piza�czykiem. Szczerze m�wi�c, wola�bym zosta� tam, gdzie by�em i �y� z
pokojem
w duszy. Teraz wszak�e dzi�kuj� Madonnie Przenaj�wi�tszej, �e rozmaitymi drogami
doprowadzi�a mnie a� tutaj, bym m�g� dzisiaj spotka� ciebie i us�u�y� ci w
czymkolwiek
b�d��.
�Kto ci� powiadomi�?� zapyta� tamten, gdy usta� potok s��w.
�Opowiedziano mi, co zasz�o na ulicy i poj��em, �e to by�e� ty. Cz�owiek, kt�ry
nadstawia drugi policzek, kiedy to jego uderzono, lecz kt�ry co pr�dzej
interweniuje, kiedy
niesprawiedliwie uderzono w policzek kogo� drugiego; cz�owiek, kt�ry powstaje,
by broni�
uci�nionego, cho�by niewiernego i kt�ry, na domiar wszystkiego, zna sztuki walki
z Catai i
stosuje je staraj�c si� nikogo nie skrzywdzi�... mo�e by� tylko Konradem z
Tours. I, Bogu
dzi�ki, nie pomyli�em si�. Lecz co ty robisz w Pizie, na dodatek ubrany w str�j
pielgrzyma?
Nie m�w mi tylko, �e chodzi o to, co podejrzewam...�.
�Pielgrzym� bez s�owa wyci�gn�� z buta drobno posk�adan� karteczk�, roz�o�y� j�
i poda�
przyjacielowi, kt�ry po�piesznie przebieg� po niej wzrokiem.
�Ty! Ty jeste� inkwizytorem! Teraz wszystko jest jasne! Ach tak! To logiczne!
Nie
mog�e� o tym powiedzie� nikomu poza arcybiskupem! W przeciwnym razie ten
nieszcz�sny
wypadek m�g� wszystko popsu�.
�Modli�em si� do mego anio�a str�a. Nie masz poj�cia, ile drobnych przys�ug
oddaje mi
on ka�dego dnia!� o�wiadczy� spokojnie ten, kt�ry, jak si� w�a�nie
dowiedzieli�my, nosi� imi�
Konrad.
Gaddo gwa�townie podrapa� si� w g�ow�, potem z�o�y� skrupulatnie karteczk�. �A
wi�c
chod�my st�d�. I ruszy� do drzwi, lecz jeszcze si� odwr�ci�: �Dlaczego pos�ano
w�a�nie
ciebie?�.
Konrad u�miechn�� si� przez moment i rzek�: �Ojciec �wi�ty podejrzewa, �e tutaj
bardziej ni�li inkwizytora potrzeba detektywa, kogo� �do ta�ca i r�a�ca�, jak
to m�wicie w
tych stronach. Rozwi�za�em ju� kilka delikatnych problemik�w, kilka lat temu...
No c�,
jestem tu i mam pe�ne uprawnienia�.
Gaddo zmarszczy� czo�o i spogl�da� w ziemi�.
�Ojciec �wi�ty to inteligentny cz�owiek. Tak, inteligentny... Ale teraz
ruszajmy.
Obmyjesz si� nieco. S�dz� te�, �e nie odprawia�e� jeszcze dzisiaj mszy�.
Wyszli obj�ci ramionami.
III.
Arcybiskup Witalis wyci�gn�� obna�one rami� w stron� cyrulika. Kiedy lancet
przeci��
�y��, nie drgn�� mu ani jeden mi�sie� i nie wyrzek� s�owa. Traktowa�
codwutygodniowe
puszczanie krwi jako pokut� zadawan� mu przez Niebo. Nie z powodu b�lu
bynajmniej, ani
te� os�abienia, jakie potem odczuwa�, lecz z powodu zwi�zanej z tym straty
czasu. Uznawa�
bowiem czas za najcenniejszy Bo�y dar i od kiedy zosta� zwyk�ym kap�anem
przyrzek� sobie,
�e nie straci nawet jednej chwili.
Nie bez przyczyny ten hieratyczny i znamienity pra�at cieszy� si� w Pizie s�aw�
�wi�to�ci.
Jego obyczaje by�y surowe a nauka przejrzysta. By� to m�czyzna wysoki i
szczup�y, o chudej
i poci�g�ej twarzy. Broda i d�ugie �nie�nobia�e w�osy sprawia�y, �e zdawa� si�
wy�szy ni� w
rzeczywisto�ci, jego pe�ne powagi gesty napawa�y szacunkiem i l�kiem. Kiedy
m�wi�, jego
s�owa sprawia�y, �e zapada�a cisza. Jak wszyscy, kt�rzy nigdy nie podnosz� g�osu
i skanduj�
zdania z d�ugimi przerwami miedzy jednym i drugim s�owem, zawsze sprawia�
wra�enie, �e
wszystko, co m�wi� by�o prawie proroctwem, lub tajemnic� nie do wyjawienia pod
kar�
utraty �ycia.
Z drugiej strony przytrafia�o mu si� to, co na og� zdarza si� ludziom, kt�rzy
nawet w
lekkiej rozmowie nie mog� si� powstrzyma� od wypowiadania sentencji: to znaczy
s�
szanowani, s�uchani i powa�ani dzisiaj, za� jutro nieodmiennie lekcewa�eni.
I, na koniec, rz�dzenie tym miastem gibelin�w, wstrz�sanym walk� mi�dzy szlacht�
a
instytucjami ludowymi, mi�dzy samymi szlachcicami podzielonymi na koterie oraz
mi�dzy
samymi duchownymi, te� gwelfami lub gibelinami wyczerpywa�o go duchowo, czyni�c
ze�
cz�owieka znu�onego, wyniszczonego pr�bami wnoszenia ducha Ewangelii do
rozlicznych,
codziennych n�dz i pod�o�ci.
Faktem by�o, �e ju� od pewnego czasu ca�a Republika by�a ob�o�ona interdyktem i
wraz z
ni� arcybiskup. Sta�o si� tak dlatego, i� nieco wcze�niej papie� zwo�a� w Rzymie
sob�r
powszechny, by uroczy�cie i publicznie ekskomunikowa� cesarza Fryderyka. Wszak�e
flota
piza�ska, wierna cesarzowi, przechwyci�a genue�skie statki wioz�ce pra�at�w do
Ostii i
uwi�zi�a wielu ko�cielnych dygnitarzy. St�d interdykt.
W tamtych jednak czasach interdykty i ekskomuniki rzucano i zdejmowano
stosunkowo
�atwo i nie przejmowano si� tym zbytnio. Zawsze zmienne alianse i wzajemne
ust�pstwa
sprawia�y, �e wcze�niej czy p�niej wszystko wraca�o do normy.
O tym arcybiskup wiedzia�. Tylko, �e teraz sprawy komplikowa� ten paskudny
pasztet ze
zbrodni�. Poniewa� Piza by�a ob�o�ona interdyktem � teoretycznie nie wolno
by�oby nawet
udziela� sakrament�w ani odprawia� mszy � papie� nie m�g� wys�a� nikogo do
rozwi�zania
problemu, przynajmniej oficjalnie (chocia� zak�adnicy zostali ju� uwolnieni i
odes�ani do
swoich kraj�w).
Szcz�ciem, arcybiskupa ��czy�a z papie�em stara przyja��, tak �e to, czego nie
mo�na
by�o zrobi� w formie publicznej, zdecydowano si� uczyni� po kryjomu.
Wys�any potajemnie do Rzymu przeor dominikan�w powr�ci� z zapewnieniem, i�
papie�,
w imi� dawnej przyja�ni, przy�le kogo� zaufanego. W tej przynajmniej sprawie
serce starego
arcybiskupa mog�o zabi� rado�niej.
By�o to jednak wsparcie ulotne, gdy� nawet pomy�lne rozwi�zanie sprawy mog�o
tylko w
niewielkim stopniu rozlu�ni� napi�cie w mie�cie. W ka�dym razie, lepszy rydz ni�
nic;
przynajmniej arcybiskup m�g�by wyst�pi� w roli mediatora w polityce wewn�trznej
oraz,
dlaczego by nie?, z Bo�� pomoc�, tak�e w zewn�trznej.
Tymczasem wszak�e, wci�ni�ty miedzy tyle nienawi�ci i rywalizacji, miedzy
wrogo��
Genui, Lukki i Florencji, miedzy papie�a i cesarza, miedzy szlachetnie
urodzonych i lud,
arcybiskup Pizy, prymas Korsyki i Sardynii nie sypia� w nocy, za� za dnia
odczuwa�
bezgraniczne zm�czenie.
Krew przesta�a sp�ywa�, powoli podnosi� si� z ��ka, podczas gdy cyrulik �egna�
si�
uni�enie. Przez chwil� arcybiskup mia� oczy zamkni�te, lecz nagle je otworzy�.
Wsta� z
trudem i skierowa� si� w stron� biurka. Pomajstrowa� przy wystaj�cych listewkach
i
wyci�gn�� ukryt� szkatu�k�, z kt�rej wyj�� posk�adan� kartk�.
Roz�o�y� j� i uwa�nie obejrza�. By�y to listy uwierzytelniaj�ce Konrada z Tours,
podpisane osobi�cie przez Jego �wi�tobliwo�� Innocentego.
�Nareszcie! � pomy�la� arcybiskup. � Lecz czy ten Konrad Leclerc z Tours to
rzeczywi�cie cz�owiek, jakiego mi potrzeba? Zda mi si� zbyt m�ody... zbyt m�ody.
Popatrzmy:
naprz�d, jak jego ojciec, kupiec w Catai, potem krzy�owiec, potem dominikanin...
teraz
inkwizytor, hmm! Musz� z nim pom�wi�. W cztery oczy�.
Zatopiony w rozmy�laniach nie spostrzeg�, �e my�li stopniowo nabiera�y d�wi�ku i
przemieni�y si� w s�owa. M�wi�c wci�� do siebie zadzwoni� dzwonkiem po��czonym
bezpo�rednio z biurem swego osobistego sekretarza. �w za�, najpewniej oczekuj�cy
wezwania, prawie natychmiast stan�� w drzwiach. Lecz nie wszed�. Wpu�ci�
natomiast
Konrada, stoj�cego z ty�u, a potem w milczeniu znikn��.
�Ojciec Casalberti to nieoszacowany wsp�pracownik, � o�wiadczy� arcybiskup,
podsuwaj�c Konradowi pier�cie� do uca�owania. � Pan B�g ulitowa� si� nad mym
znu�eniem i przys�a� mi go do pomocy.
�Tak, panie. To naprawd� zdolny cz�owiek�.
�Rzek� mi, �e�cie byli towarzyszami broni�.
�Tak, lecz od tego sporo ju� czasu up�yn�o� odpar� z wahaniem Konrad.
�Je�li ta sprawa wam przeszkadza, nie ka�� wam m�wi� mi o niej. Ale usi�d�cie,
prosz�!�
Konrad usiad� na wskazanym krze�le i bezzw�ocznie przeszed� do sprawy: �Panie,
wiem,
�e przypadek dla kt�rego zosta�em przys�any, by z wami wsp�pracowa�, wielce
jest
delikatny, rozumiem te�, �e widok zwyk�ego, czterdziestodwuletniego mnicha mo�e
was
niema�o zbulwersowa�. To zrozumia�e, �e chcecie si� upewni�, co ze mnie za
cz�owiek,
zanim mi si� zwierzycie. B�d� zatem z wami szczery i otwarty, w Duchu naszego
Pana,
Jezusa Chrystusa�.
Spodoba�a si� ta odpowied� arcybiskupowi i jego twarz rozlu�ni�a si� w u�miechu,
rzecz
sk�din�d dosy� niezwyk�a dla tych, co go znali.
�Dlaczego porzucili�cie miecz dla krzy�a?�
�Panie, dla mnie nie ma mi�dzy nimi r�nicy�.
�Dobrze� rzek�, synu, � odpar� arcybiskup, potakuj�c powa�nie kilkakrotnym
skinieniem
g�owy, � pielgrzymka w zbroi to szlachetne przedsi�wzi�cie, to s�u�ba wierze.
B�g tego
chce. Krzy�owiec musi by� cz�owiekiem o czystym sercu, kt�ry walczy nie dla
siebie, lecz
dla krzy�a oraz, by przeszkodzi� szerzeniu si� niewiernych. To bitwa o nasz�
cywilizacj�;
bitwa kt�ra, niestety, na tym si� nie sko�czy�.
Teraz spojrzenie arcybiskupa b��dzi�o za oknem.
�Za kilka wiek�w ci, co przyjd� po nas, podzi�kuj� nam. Tyle krwi i tyle �ez nie
p�jdzie
na marne...�.
Potem odwr�ci� si� i zacz�� s�ucha� Konrada.
�Panie � rzek� �w � �wi�t� spraw� zbrukali ci, nieliczni po prawdzie, kt�rych
zdrada
jest wszak�e wystarczaj�ca, by unicestwi� uczciw� intencj� tych licznych, kt�rzy
porzucili
wszystko i wszystko utracili na�laduj�c Chrystusa. Godfryd de Bouillon i Ryszard
Lwie Serce
byli po�r�d tych licznych, cesarz Fryderyk po�r�d tych nielicznych. Ja za� nie
chcia�em ju�
wi�cej przelewa� potu i krwi dla korzy�ci kogo�, kto gwa�ci ma�e dziewczynki,
nadaje
niewiernym �wi�ty order Rycerstwa, kto pali prawdziwych i domniemanych heretyk�w
i
otacza si� czarnoksi�nikami i magami. Nie panie, nie masz ju� honoru w Ziemi
�wi�tej!�.
�I s�dzisz, �e to wystarczy, by porzuci� spraw�?�.
�Str�j, kt�ry nosz� jest mi �wiadkiem, i� nie porzuci�em sprawy. Zmieni�em
jedynie
spos�b walki�.
Arcybiskup skin�� g�ow�, podni�s� si� i po�o�y� delikatnie r�k� na g�owie
Konrada. Sta�
tak kilka chwil z zamkni�tymi oczami, potem zbli�y� si� do okna i da�
przybyszowi znak, by
podszed�.
Tamten spojrza� w kierunku, kt�ry wskazywa� mu arcybiskup i ujrza� zewn�trzny
dziedziniec.
�To tam j� znaleziono?� zapyta�.
�Tak, tam�, odpar� ze znu�eniem arcybiskup; potem podszed� do krzes�a i usiad�.
�Co o tym s�dzisz?�
Konrad spogl�da� jeszcze przez d�u�sz� chwile przez okno, wreszcie odwr�ci� si�
i rzek�:
�Nie wiem�.
�Czy zdajesz sobie spraw�, co to dla mnie znaczy?�
�Tak, panie. Zdaje sobie spraw�. Dla was, znaczy to bardzo wa�ny krok w kierunku
uspokojenia tego miasta. Inaczej pop�ynie wiele niewinnej krwi�.
��wietnie poj��e�. Teraz id� do Gadda. Zwracaj si� do niego o wszystko, czego ci
b�dzie
potrzeba. B�ogos�awi� ci�.
Konrad przykl�k�, by otrzyma� b�ogos�awie�stwo i wyszed�.
�Zda�e� egzamin?� � zapyta� Gaddo.
�Rzek�bym, �e tak � odpar� Konrad, wlewaj�c sobie wody do szklanki. � A teraz,
prosz�, opowiedz mi punkt po punkcie wszystko, co si� wydarzy�o, o osobach
zamieszanych
w wypadek, kim by�a umar�a, et cetera. Prosz�, by� nie pomin�� �adnego
szczeg�u, cho�by�
uwa�a�, �e nie ma �adnego znaczenia. Do�wiadczenie nauczy�o mnie, by niczego nie
pomija�.
Czasem w�tek najbardziej spl�tanej intrygi kryje si� w... a raczej, cz�sto nie
kryje si�, lecz
le�y tutaj, tu� przed naszymi oczami. I dlatego go nie dostrzegamy�.
Nast�pnie popatrzy� prosto w oczy Gadda. �Cierpliwo�ci, przyjacielu, wol� Boga
nie jest
jednak, by droga naszego u�wi�cania przebiega�a w zaciszu klasztoru. Spe�niajmy
zatem co
nam ka��, je�li nie w rado�ci, to przynajmniej w pokoju. Ku wi�kszej chwale
Boga�.
�Ku wi�kszej chwale Boga!� powt�rzy� Gaddo, a potem rozpocz��: �Beatrice
Sciancati
mia�a lat dwadzie�cia sze��, z czego wi�ksz� cz�� sp�dzi�a, niech B�g si�
zmi�uje nad jej
dusz�, w ��kach po�owy Pizy. Ta niewiasta o niezwyk�ym uroku doprowadzi�a
sztuk�
podobania si� m�czyznom do doskona�o�ci. Jaka� diaboliczna intuicja pozwala�a
jej
natychmiast zrozumie�, czego szuka w kobiecie ten, kt�rego chcia�a uwie��.
�Pojmujesz mnie, Konradzie. Ka�dy m�czyzna nosi w umy�le idealny model kobiety
i
tak� chcia�by spotka� na swej drodze. Najcz�ciej marzenie okazuje si�
z�udzeniem a ta, kt�r�
los postawi� u jego boku z czasem staje si� tym, czym w istocie by�a zawsze, to
znaczy nie
idealnym obrazem, lecz istot� realn�, maj�c� swoje potrzeby i wymagania.
�Jeden szuka w niewie�cie doskona�ej kochanki, kobiety kt�ra rozpala zmys�y
nigdy ich
do ko�ca nie zaspokajaj�c, tak �e zawsze si� jej pragnie. Drugi szuka przygody,
niewiasty
dra�ni�cej tajemnic�, czym� nienazwanym. Inny zn�w pragnie matki, kogo� kto ukoi
jego
troski i na czyjej piersi mo�na u�o�y� g�ow�. Jeszcze inny po��da niewiasty,
kt�ra podkre�la
jego zalety, kt�ra �yje w stanie nieustannego adorowania swojego m�czyzny. Ten
szuka
g�si, tamten orlicy, inny zn�w kotki.
�Ot� Beatrice Sciancati potrafi�a by�, zale�nie od okoliczno�ci, ka�d� z nich i
pos�ugiwa�a si� t� swoj� zr�czno�ci�, by wprawi� w po��danie i nagina� do
w�asnych zachce�
najznamienitszych m�czyzn tego miasta�.
Konrad siedzia� wpatruj�c si� w �cian� i popijaj�c wod� ze szklanki. �A niech�e
ci�!
Jak�e g�adko si� teraz wys�awiasz. Prawie ci� nie poznaj�. Zreszt�, ja te� ju�
nie jestem
niegdysiejszym rozhukanym �o�dakiem. O, tak, dla takiej kobiety mo�na te�
zabi�.
�Tak, � potwierdzi� Gaddo, � dobrze� rzek�. Niejeden szala� z jej powodu. I
gdyby nie
nasz arcybiskup, kt�ry zawsze �elazn� r�k� zabrania� pojedynk�w, ta kobieta
mia�aby na
sumieniu niejednego zabitego�. U�miecha� si�. �Nie, nie jestem ju�
niegdysiejszym
rozhukanym �o�dakiem�.
�Kto by� jej ostatnim kochankiem?�.
�Szymon Visconti, g�owa swego rodu po �mierci ojca. To jeden z bardziej
wp�ywowych
ludzi w mie�cie, cho� nie pe�ni �adnego publicznego urz�du. Nie ma w Pizie
nikogo, kto nie
by�by mu w jaki� spos�b d�u�ny, b�d� to stanowiska, b�d� pieni�dzy, �ask lub
zemsty. Z
wyj�tkiem, naturalnie, ludzi rodu Gherardesca�.
�Czy ta kobieta �y�a z nim?�
�Och, nie. On ma �on� i dwoje dzieci, a na dodatek jego �ona to siostrzenica
naszego
arcybiskupa. Szymon Visconti nie m�g�by odprawi� �ony, nie czyni�c sobie
�miertelnego
wroga z Ko�cio�a i ca�ego duchowie�stwa. Nie, jest zbyt szczwany, by zrobi� co�
takiego�.
�Czy �ona o tym wiedzia�a?�
�Wiedzieli o tym wszyscy, lecz udawali, �e nie wiedz�. To wygodniejsze�.
Konrad wsta� i nala� sobie drug� szklank� wody.
�A rodzina Gherardesca?�.
�Ach, to przysi�gli wrogowie Viscontich. Gromadz� w swojej koterii wszystkich,
kt�rzy
maj� jakie� urazy do Viscontich. A jest ich niema�o. Najog�lniej ujmuj�c, by�
m�g� si�
zorientowa�: za Viscontimi stoj� Instytucje Ludu i Starszyzna; za rodem
Gherardesca
opowiadaj� si� inni panowie i Gmina. Do tego dochodz� ich odwieczne spory o
panowanie
nad Sardyni�.
�W rzeczywisto�ci sytuacja w tym przekl�tym mie�cie jest o wiele bardziej
z�o�ona, ale
to, co ci rzek�em pomo�e ci wyrobi� sobie pierwsze wra�enie. I jeszcze jedno;
dop�ki tu
jeste�, uwa�aj co m�wisz i do kogo; jak wiesz, Piza nale�y do stronnictwa
gibelin�w. Poza
tym, naturalnie, jest ob�o�ona interdyktem�.
Konrad przytakn��, wpatrzony w wod� w szklance.
�Powiedzia�e�, �e ta Sciancati lega�a w najznamienitszych �o�ach Pizy? Czy nigdy
nie
by�a na�o�nic� kogo� z rodu Gherardesca?�
�Jasne, �e tak. Ale to ju� stare dzieje�.
�Nie by�o �adnej szalonej mi�o�ci do pi�knej Beatrice ze strony Gherardesc�w?�,
naciska�
Konrad.
�...taaak, jedna mo�e by by�a! Ale to zwyk�a dziecinada!�
�To znaczy?�.
�M�ody Ugolino. Podobno pi�kna Beatrice kiedy� uwiod�a go i porzuci�a. M�wi si�,
to
prawda, �e ch�opak kocha� si� w niej wtedy jak szalony... lecz kt� si� tak nie
kocha w jego
wieku? Pami�tam, �e ja...�.
�Widywa�em, jak siedemnastoletni ch�opcy zabijali matk� z powodu o wiele
b�ahszego
� przerwa� mu Konrad. � W ka�dym razie, powiedzia�em ci, �e w tych sprawach nie
mo�na
niczego pomija�.
�Lecz okoliczno�ci zbrodni? Pentagram? Czarne �wiecie?�.
�To mo�e by� sztuczka, by odwr�ci� podejrzenia. Takie rzeczy ju� si� zdarza�y�.
�Ale te� to m�g�by by� w�a�ciwy trop! Czy sam nie powiedzia�e�, �e cz�sto
zaniedbuje
si� w�a�nie to, co oczywiste?�.
�W rzeczy samej, tak rzek�em. I rozwa�� to, co oczywiste i, co fa�szywe, to co
jawne i co
ukryte i, z Bo�� pomoc�, dojdziemy do sedna tej historii�. Co powiedziawszy
zamilk� na kilka
sekund, wpatruj�c si� w kr�gi, jakie tworzy�y si� na wodzie w szklance,
nast�pnie przetar�
d�oni� oczy.
�Gdzie jest pogrzebana?� zapyta�.
�Jeszcze jej nie pogrzebali. Z�o�yli j� na cmentarzu przy katedrze, noc�. Potem
rozg�oszono, �e zmar�a niespodziewanie na atak serca, dodaj�c, i� od dawna
potajemnie
chorowa�a�.
�A pogrzeb?�.
�Jutro rano. Teraz znajduje si� w trumnie, w kaplicy swej rodziny. Sam
arcybiskup
przykaza�, by nie tyka� zw�ok, dop�ki nie przyb�d� inkwizytorzy�.
Na te s�owa oczy Konrada rozb�ys�y. U�miechaj�c si�, rzek�:
�Arcybiskup Witalis to naprawd� wspania�y cz�owiek!�. Potem znowu spowa�nia�:
�Chce
zobaczy� zw�oki!�.
�Zwariowa�e�!� wykrzykn�� Gaddo. Spu�ci� wzrok. �Teraz znajduj� si� w stanie
rozk�adu...�.
Konrad popatrzy� nieruchomo w oczy przyjaciela. �Nie po to, s�dz�, nasz
arcybiskup
zadawa� sobie trud i odpowiedzialno�� przechowywania przez tyle czasu zw�ok, bym
je
znalaz� zepsute�.
Gaddo Casalberti przemierzy� nerwowo komnat�, zacieraj�c d�onie i powiedzia�
cichym
g�osem: �Wys�a� mnie noc� po alchemika, specjalist� w konserwowaniu cia�. Ten j�
posypa�
jak�� substancj�... nie wiem, czym� co tylko on zna�... Rzek�, �e przez kilka
dni cia�o
pozostanie niezmienione... lecz teraz min�� tydzie� z ok�adem... To g�upie,
wiem, lecz
dziwnie jest my�le�, �e Witalis zadaje si� z alchemikami...�.
Konrad przerwa� przyjacielowi: �Tej nocy odwiedz� wasz pi�kny cmentarz. A ty
b�d�
spokojny, nawet papie�, o czym wszyscy wiedz�, lubuje si� w alchemii�.
Gaddo wypatrywa� najmniejszego cho�by wahania w oczach tamtego, lecz na pr�no.
Wi�c westchn�� i u�miechn�� si�:
�Jeste� szalony...�
�Ja...�
�...je�li s�dzisz, �e pozwol� ci p�j�� samemu!�
Konrad u�miechn�� si� po swojemu, potem w milczeniu uni�s� szklank� z wod�, za
zdrowie ich obu.
IV.
�Daj mi olej!�
Gaddo wyci�gn�� spod p�aszcza sk�rzan� flaszeczk� i poda� j� przyjacielowi.
�M�w ciszej, nigdy nic nie wiadomo�. Tamten wla� ostro�nie oleju w zamek,
uwa�aj�c,
by mo�liwie najobficiej nasmarowa� tryby. Potem, s�ysz�c pomrukiwania
przyjaciela
wyszepta�: �Co tam znowu?�.
�Odzwyczai�em si� ju� od spodni!�
�Dwaj mnisi, w��cz�cy si� noc�, zanadto wpadaj� w oko. A zreszt� by� czas, �e
sypiali�my w spodniach a czasem nawet w kolczugach!�
�Ale przynajmniej by�y na miar�!�
�Nie by�o czasu i�� do krawca. No, gotowe!�
Ostatni trzask zamka odemkn�� bram� i dwaj intruzi w�lizn�li si� na cmentarz.
Tej nocy ksi�yc kry� si� za chmurami. Dotychczas sprzyja�o im to, lecz teraz,
wewn�trz
cmentarza otoczy�y ich g��bokie ciemno�ci. Lecz przewidzieli to. Na cmentarzu
nie
brakowa�o �wiec a o�wietlenie, cho� s�abe, zapewni�a im pi�kna, gruba woskowa
�wieca
wypo�yczona z o�tarzyka �w. Jana Chrzciciela, kt�ry otrzyma� j� w zamian za
rych�e
b�ogos�awie�stwo.
Szli przytuleni do mur�w, potykaj�c si� raz po raz o figury anio��w i �wi�tych
lub
uzbrojonych wojownik�w, podnosz�c co pewien czas p�omyk �wiecy, by rozpozna�
drog� do
kaplicy Sciancatich.
W g�rze przelecia�o kilka nietoperzy, mo�e wyrwanych ze snu przez blask �wiecy i
dwa,
lub trzy razy pos�pnie zakrzycza�, roze�lony t� nocn� wizyt�, dudek.
�Spieszmy si�!� wyszepta� Gaddo, wstrz�sany dreszczami.
�Dobry mnich nie powinien ba� si� zmar�ych!� mrukn�� ze �miechem Konrad. Lecz
nagle
cofn�� si� o krok, nast�puj�c na stopy towarzysza. St�umiony okrzyk wydosta� si�
z jego ust.
�Co to?! Co zobaczy�e�?, wyj�ka� Gaddo, a serce skoczy�o mu do gard�a.
�Tam! Tam!� d�awi� si� Konrad, wskazuj�c mrok przed sob�.
Gaddo nabra� odwagi, wzi�� z jego r�k �wiece i uni�s� j� by o�wietli� miejsce,
kt�re
wskazywa� Konrad.
�wietlisty kr�g rozszerzy� si� i rozja�ni� przera�aj�cy widok: pysk bestii o
nies�ychanym
okrucie�stwie, zwie�czony dwoma czerwonymi rogami koz�a, rzyga� w�ami i
p�omieniami,
a dwoje olbrzymich oczu smoka wpatrywa�o si� szkaradnie w nocnych go�ci.
Na ten zdumiewaj�cy widok Gaddo uspokoi� si� i jeszcze wy�ej uni�s� �wiece, by
o�wietli�a ca�� reszt�. Wtedy Konrad ujrza� wok� postaci j�zory ognia,
poskr�cane dusze
pot�pionych, oraz najrozmaitszego kszta�tu i podobie�stwa demony, kt�re je
dr�czy�y.
�Przedstawienie piek�a, to minimum tego, czego mogli�my si� spodziewa� na
cmentarzu,
nie s�dzisz?� rzek� Gaddo, przypatruj�c si� z upodobaniem freskowi.
�Tak � zgodzi� si� Konrad, dochodz�c do siebie � i z pewno�ci� przyjd� go
podziwia�. Potem, rzucaj�c ostatnie spojrzenie na malowid�o doda�: �...za
dnia�.
Ruszyli dalej alejkami i kr�tymi dr�kami, a� doszli do furteczki z br�zu,
wzmocnionej
zdobnymi gwo�dziami.
�To tutaj� powiedzia� Gaddo i popchn�� drzwiczki.
Weszli, drzwi zamkn�y si� za ich plecami, a oczom ukaza�o si� niewielkie
pomieszczenie. Jego �ciany pokrywa�y p�askorze�by przedstawiaj�ce �pi�cych
rycerzy,
kupc�w i marynarzy.
��adnego duchownego w rodzinie Sciancatich?�, zauwa�y� Konrad pokazuj�c rze�by.
Rych�o jednak jego uwag� zwr�ci� kamienny katafalk po�rodku pomieszczenia. Sta�a
na nim
zwyk�a skrzynia z czarnego drewna, przykryta przejrzystym woalem.
�Odwagi! � rzek� Konrad. � Pom� mi�.
Podnie�li wsp�lnie pokryw� i nagle przedziwny zapach wype�ni� powietrze.
Zakrywszy
nosy i usta popatrzyli do �rodka, potem zerkn�li na siebie: zw�oki by�y
nietkni�te.
Beatrice Sciancati by�a naprawd� bardzo pi�kna. Konrad popatrzy� na to nagie
cia�o,
kt�re, pomimo �e zesztywnia�e i poblad�e, pomin�wszy okropn� ran� w boku,
zdo�a�o
wzburzy� w nim krew.
Zacisn�� na chwile powieki i wypowiedzia� w my�li akt strzelisty: �...i nie w�d�
nas na
pokuszenie, Panie!�. Potem, z tym wi�ksz� uwag�, zacz�� ogl�da� zw�oki.
W�osy by�y g�adkie, bardzo d�ugie i jasne, przykrywa�y ramiona, sp�ywaj�c a� do
kolan.
Wszystkie cz�onki mia�y doskonale harmonijn� budow�; sprawia�y wra�enie, �e
patrzy si� na
pos�g godny najznakomitszych mistrz�w.
Je�li kiedykolwiek Stw�rca zapragn�� da� upust swej pasji tw�rczej, gromadz�c w
ludzkim ciele wszystkie cuda estetyki, musia� to zrobi� w tej niewie�cie, kt�ra
teraz le�a�a
nieruchoma i przyzwoita.
Najbardziej jednak uderzy� Konrada wyraz twarzy, kt�ra, cho� �miertelnie
zastyg�a, by�a
�agodna i wyrazista, zdecydowana i inteligentna zarazem.
Zakonnik oderwa� si� od tej kontemplacji i zacz�� bada� zw�oki z bliska,
przygl�daj�c si�
im centymetr po centymetrze.
W pewnej chwili zatrzyma� si�, utkwiwszy wzrok na d�oniach. �Popatrz tutaj!�
rzek� do
Gaddo.
�w przybli�y� si� i ujrza� to, co mu pokazywa� przyjaciel. Do prawej d�oni
przywar�y trzy
czarne w�osy, skr�cone i twarde.
�Mog�y spa�� z kaftana alchemika, kiedy posypywa� cia�o swoj� tajemnicz�
substancj�!�
powiedzia� Gaddo, odwracaj�c si� w stron� Konrada.
�Dlaczego m�wisz �z kaftana� a nie �z g�owy?��.
�Dlatego, �e on ma w�osy siwe�.
�By� mo�e. Lecz popatrz no, one maj� cebulki. Mog�yby pochodzi� od zab�jcy�.
�Zatem trzeba nam szuka� m�czyzny czarnow�osego!�.
�Tak, � odpar� Konrad. � Jakkolwiek mog�yby spa�� na d�o� tej nieszcz�snej w
jaki�
inny spos�b. Jakie w�osy ma czarownik, zamkni�ty w wiezieniu?�.
�Siwe. To znaczy bia�e przemieszane z czarnymi�.
�A Szymon Visconti?�.
�Czarne�.
�A m�ody Ugolino?�
�Te� czarne�.
��wietnie. Dobrze nam si� powiod�o! Dosy�. Zamykamy i idziemy st�d. Na t� noc
koniec
przyg�d�.
Rzuciwszy na trupa ostatnie, d�ugie spojrzenie Konrad na�o�y� pokryw� i woal.
Potem
obaj wyszli.
?????
Zamkn�li za sob� drzwi i zanurzyli si� znowu w ciemno�ci, wiedzeni chybotliwym
�wiat�em woskowej �wiecy, kt�r� trzyma� w gar�ci krocz�cy przodem Konrad.
Zaledwie zrobili trzy kroki, gdy co� opl�ta�o Konrada gasz�c p�omie�.
Jednocze�nie Francuz uczu� jak�� ci�k� tkanin�, kt�ra owija�a mu g�ow� i ci�ko
opada�a na barki i ramiona. Krzykn�� ostrzegawczo do przyjaciela i usi�owa�
uwolni� si� od
d�awi�cej przeszkody. Szamocz�c si� us�ysza� g�uche uderzenie, potem krzycz�cego
Gaddo,
st�kni�cie i odg�os szybkich krok�w.
�Gaddo! Gaddo! Gdzie jeste�?�
�...sstem tu... tu!�.
Konrad ruszy� po omacku w kierunku g�osu i znalaz� Gadda le��cego na ziemi,
skulonego
we dwoje, i trzymaj�cego si� za �o��dek.
�Gaddo! Co si� sta�o?�.
�Nie wiem... �wieca zgas�a, p�niej kto� chcia� mnie udusi�. Broni�em si� jak
mog�em...
dosta�em cios w �o��dek... uciek�!�
�Czy powiedzia�e� komu�, �e przychodzimy tu dzi� w nocy?�
�Przecie� byli�my razem przez ca�y wiecz�r!� usprawiedliwia� si� Gaddo, �api�c
powietrze.
�A wi�c kto� nas widzia� i �ledzi�... Musimy st�d wyj��!�.
Odnale�li po omacku drzwi kaplicy Sciancatich, potem usi�owali zyska�
orientacje,
cofaj�c si� i ca�y czas trzymaj�c blisko muru. I, poniewa� B�g tak chcia�, po
pewnym czasie,
kt�ry im zdawa� si� nie mie� ko�ca, wyszli na zewn�trz.
Niebo si� wypogodzi�o i ksi�yc pie�ci� bia�e marmury katedry i baptysterium.
Ko�cielna
dzwonnica, niedoko�czona, lecz ju� wyra�nie przechylona, rzuca�a cie� na ��k�,
po�o�on�
naprzeciwko cmentarza.
Pod��aj�c ciemn�, daj�c� schronienie ulic�, dwaj mnisi doszli do pa�acu
arcybiskupiego,
na szcz�cie niezbyt odleg�ego.
Klucze mia� Gaddo, lecz nie m�g� si� nimi pos�u�y�, tak trz�s�y mu si� r�ce.
�Daj no, ja to zrobi�, rzek� Konrad, bior�c od niego klucze.
Otworzy� i zamkn�� cichute�ko. Potem, ci�gle na palcach, weszli na schody
wiod�ce do
komnat Casalbertiego. Ten, stan�wszy w drzwiach, opar� si� o futryn�, ci�ko
dysz�c.
�Wybacz, musz� czym pr�dzej i�� do latryny!�
�Kiedy ci� pozna�em by�e� odwa�niejszy!� zawo�a� za nim Konrad, gdy tamten
znika� w
ciemno�ciach korytarza.
�Kiedy�!� zabrzmia�a odpowied�.
Konrad wszed� i, tak jak sta�, rzuci� si� na ��ko i le�a� z zamkni�tymi oczami.
Po jakim�
kwadransie wr�ci� Gaddo i zwali� si� ca�ym ci�arem obok przyjaciela.
�A niech�e ci�! � zawo�a� Konrad nie odmykaj�c oczu. � Naprawd� �le z tob�
by�o!�.
�Och, cicho b�d�! � wymamrota� Gaddo. � W�a�nie rozlu�ni� mi si� �o��dek�.
Chwil� le�eli w milczeniu. Potem Konrad, rozwa�aj�c to, co si� zdarzy�o na
cmentarzu,
powiedzia�: �A jednak to dziwne... bez trudu m�g� nas obu zabi�. Wystarczy�y dwa
ciosy
no�em!�.
�Mo�e to ostrze�enie!�, odpar� Gaddo.
�Mo�e. Lecz co� si� nie zgadza. Pos�uchaj przez chwil� uwa�nie: je�li to kto�
tak dobrze
poinformowany, �e wiedzia�, i� p�jdziemy tej nocy na cmentarz, to rzecz jasna
wie wszystko i
o reszcie. Zatem wie, kim jestem i wie te�, �e nie wystarczy zarzuci� mi na
g�ow� p�aszcz lub
co� innego, by mnie przestraszy�! Nie, nie, co� tu si� nie klei, zupe�nie si�
nie klei. Ale
�pijmy. Na t� noc dosy� przyg�d�.
Trzask t�uczonego szk�a podkre�li� koniec zdania i nad g�owami obu m�czyzn
przemkn�a ze �wistem strza�a, kt�ra z g�uchym pla�ni�ciem utkwi�a w drewnianej
�cianie.
W mgnieniu oka Konrad rzuci� si� do okna, by zobaczy� kto j� wypu�ci�. Lecz
je�li kto�
tam by�, teraz poch�on�a go noc.
Powr�ci� wi�c do Gadda, kt�ry zd��y� wyci�gn�� strza�� ze �ciany. By� to be�t od
kuszy.
Z nasadzon� na nim karteczk�.
�Typowe! � powiedzia� Konrad. � Jakby wyj�te z opowie�ci Chretiena z Troyes!�
�ci�gn� kartk� z be�tu i roz�o�y� j�; widnia�o na niej tylko jedno s�owo,
napisane w�glem:
�Endura�.
�Co� ci to przypomina?�, spyta� Konrad.
�Katar�w!� zawo�a� zaniepokojony Gaddo.
�Tak jest. A wiesz, co to znaczy?�
�To ma co� wsp�lnego z ich kultem, prawda?�
�To nazwa ich rytualnego samob�jstwa, lub zab�jstwa, to zale�y. W swym
szale�stwie
wymy�lili jeden jedyny sakrament, kt�ry zw� consolamentum. Mo�e by� on udzielony
tylko
raz w �yciu. Kto przyj�wszy go zgrzeszy, nie mo�e przyj�� drugiego i, wedle
nich, z
pewno�ci� p�jdzie na pot�pienie. Dlatego przekonuj� tego, kto go przyj��, by
zaraz potem
pope�ni� samob�jstwo, aby uchroni� si� przed p�niejszym zgrzeszeniem. Na og�
udzielaj�
go chorym, kt�rych potem pozbawiaj� opieki.
�S�yszano w zwi�zku z tym o rzeczach niesamowitych, jak cho�by o matkach, kt�re
w�asnym dzieciom pozwalaj� umrze� z g�odu, po tym, jak udzielono im
consolamentum. S�
te� tacy, kt�rzy zamiast pope�ni� samob�jstwo, prosz�, by ich zabili sami
�doskonali��.
�Miserere, Domine, miserere!� j�kn�� Gaddo.
�Czy w Pizie s� katarzy?� zapyta� Konrad.
�O ile wiem, nie ma!�.
�W ka�dym razie, nawet gdyby byli, dobrze by si� zaszyli. To miasto gibelin�w, a
kochany Fryderyk z katar�w palonych na stosach uczyni� sw� ulubion� rozrywk�!�
�By�a�by zatem Beatrice Sciancati poddana prawu endury?!�
�Czy sympatyzowa�a z heretykami?�.
�Je�li tak, to musia�a dobrze si� kry� z tymi sympatiami! W ka�d� niedziel�
widzia�em j�
w katedrze, nie opuszcza�a te� innych nakazanych nabo�e�stw. Nie znaczy�o to,
by, jak
dobrze wiesz, by�a wiern� chrze�cijank�, lecz dba�a wielce o pozory�.
Konrad wsun�� kartk� do kieszeni i poszed� nala� sobie wody do szklanki. Popija�
j� po
�yku, rozmy�laj�c. Potem, jakby si� budz�c, powiedzia�: �Nie!�.
�Nie, co?�.
�To nie mo�e by� sprawka katar�w. Czyta�em wiele protoko��w z proces�w przeciwko
nim. Zab�jstwa, sodomia, profanacje, przewrotne na�ladownictwo. To wszystko
robi�
katarzy, ale nigdy si� nie pastwi� nad zw�okami poddanymi endurze. O, tak,
wy�upywali
oczy, a tak�e wyrywali w�trob� i j�dra! Trupy bez g��w, odzierane ze sk�ry,
�wiartowane...
lecz byli to wy��cznie papi�ci. Nie, endura jest dla nich rzecz� �wi�t�,
konieczn� niestety, lecz
zawsze �wi�t��.
�Jednak wiele sekt, wywodz�cych si� od katar�w, stosuje czarne rytua�y! Wiadomo,
�e
s�u�� one zawsze adoracji Lucyfera! Bo ja wiem... bogomolcy... bracia wolnego
ducha...�.
�Tak, lecz adoracja Szatana pozostaje mimo wszystko tajemnym przywilejem os�b
najwy�ej stoj�cych w sekcie. Pro�ci adepci nic o tym nie wiedz�. S�dz�, �e
walcz� o ludzko��
oczyszczon�, a przede wszystkim z zepsuciem Wielkiej Nierz�dnicy, za jak�
uwa�aj� Ko�ci�
rzymski�.
Gaddo milcza�, lecz Konrad ci�gn��: �...chyba, �e w Pizie jest kata