4949
Szczegóły |
Tytuł |
4949 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4949 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4949 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4949 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Zenna Henderson
Podkomitet
Najpierw by�y czarne, l�ni�ce statki, kt�re siej�c doko�a strach, pada�y na
obszerne l�dowisko jak ziarno na rol�. Po nich, niby barwne motyle, l�dowa�y
powoli jaskrawokolorowe pojazdy, zawisaj�c na chwil� nad ziemi�, jakby si�
waha�y.
- Cudowny widok! - westchn�a Serena, wychylaj�c si� z okna sali konferencyjnej.
- Brakuje przy tym tylko muzyki.
- Chyba marsza pogrzebowego - powiedzia� Thorn - albo requiem. M�wi�c mi�dzy
nami, Rena, jestem pe�en jak
najgorszych my�li. Je�li si� nie dogadamy, ca�e to piek�o rozp�ta si� od nowa.
Czy wyobra�asz sobie jeszcze jeden taki rok jak ten ubieg�y?
- Kiedy na pewno si� dogadacie! - zaprotestowa�a �ywo Serena. - Je�eli w og�le
zgodzili si� podj�� rozmowy, to znaczy, �e im te� zale�y na spokoju.
- Na ich spokoju czy naszym? - spyta� Thorn patrz�c ponuro przez okno. - Obawiam
si�, �e jeste�my zbyt naiwni w ca�ej tej sprawie. Wiele wody up�yn�o od czasu,
kiedy �piewali�my: "Na wojenk� nie p�jd�"... Stracili�my czujno��, niezb�dn� w
stosunkach z obcymi. Sk�d wiadomo na przyk�ad, �e to nie podst�p; mo�e
postanowili zgromadzi� ca�e nasze dow�dztwo w jednym miejscu, a potem urz�dzi�
masakr�...
- Nigdy w �yciu! - Serena przytuli�a si� do niego mocno, a Thorn obj�� j� czule.
- Przecie� nie mogliby pogwa�ci�...
- Nie mogliby? - Przycisn�� policzek do jej w�os�w. - Nie wiadomo. Po prostu nie
wiadomo. Przecie� w�a�ciwie nic o nich nie wiemy. Nie mamy zielonego poj�cia o
ich zwyczajach, a tym bardziej o ich skali warto�ci. O tym, jak przyjm� nasz�
propozycj� zaprzestania dzia�a� wojennych.
- Na pewno maj� uczciwe zamiary. Inaczej nie braliby ze sob� rodzin. M�wi�e�,
zdaje si�, �e te kolorowe statki to s� mieszkalne?
- Owszem, zaproponowali, �eby obie strony wzi�y rodziny, ale to o niczym nie
�wiadczy. Oni zabieraj� rodziny nawet na bitw�.
- Na bitw�?!
- Tak. Na czas dzia�a� grupuj� wszystkie statki mieszkalne poza zasi�giem ognia,
ale co z tego, kiedy za ka�dym razem, jak uszkodzimy czy rozbijemy kt�r�� z ich
jednostek bojowych, co najmniej jeden pojazd mieszkalny wymyka si� spod ich
kontroli i ginie w przestrzeni albo wybucha. A mo�e to s� po prostu przyczepy,
uzale�nione od jednostek liniowych pod wzgl�dem nap�du? - Bruzdy na zatroskanej
twarzy Thorna pog��bi�y si�. - Oni nawet nie zdaj� sobie z tego sprawy, ale
praktycznie zmusili nas do zawieszenia broni. Czy� mo�emy niszczy� ich flot�
wojenn�, skoro za ka�dym str�conym czarnym statkiem spada jeden z tych bajecznie
kolorowych pojazd�w mieszkalnych - jakby cz�owiek obrywa� p�atki z kwiatu. A
ka�dy taki p�atek to �ycie kilku kobiet i dzieci.
Serena wzdrygn�a si� i przylgn�a mocniej do Thorna.
- Konferencja musi da� wyniki. Nie mo�e by� wi�cej wojny. Musicie si� jako� z
nimi dogada�. Przecie� je�eli i my chcemy pokoju, i oni...
- Kiedy my nie wiemy, czego oni chc� - powiedzia� Thorn ponuro. - Naje�d�cy,
agresorzy, przybysze z wrogich �wiat�w, tak zupe�nie odmienni od nas - jakim
cudem mamy doj�� do porozumienia?
W milczeniu opu�cili sal� konferencyjn�, zwalniaj�c zatrzask w klamce i
zamykaj�c za sob� drzwi.
- Mamo, popatrz, mur! - r�czki pi�cioletniego Splintera jak dwie brudne
rozgwiazdy rozp�aszczy�y si� na falistej zielonkawej powierzchni wysokiego na
dziesi�� st�p p�otu z vitritonu, kt�ry wij�c si� w�r�d drzew opada� wzd�u�
�agodnego stoku pag�rka.
- A sk�d on si� tu wzi��? A po co? Dlaczego nie mo�emy si� ju� bawi� nad
sadzawk� ze z�otymi rybkami? Serena opar�a r�k� o mur.
- Ci ludzie, kt�rzy przyjechali w tych �adnych kolorowych pojazdach, te� musz�
mie� troch� miejsca do spacerowania i zabawy. Dlatego saperzy zbudowali im ten
mur.
- A dlaczego oni mi nie pozwalaj� bawi� si� w sadzawce? - brwi Splintera
�ci�gn�y si� gro�nie.
- Oni nie wiedz�, �e masz na to ochot� - odpar�a Serena.
- To ja im powiem - o�wiadczy� Splinter i zadar� g�ow� do g�ry. - Hej, wy tam! -
wrzasn�� zaciskaj�c pi�ci i a� sztywniej�c z wysi�ku. - Hej! S�uchajcie, ja
chc� si� bawi� nad sadzawk�!
Serena roze�mia�a si�.
- Cicho, Splinter! Nawet je�li ci� us�ysz�, to i tak nie zrozumiej�. Oni
przyjechali z bardzo, bardzo daleka i m�wi� innym j�zykiem ni� my.
- Ale mo�e by�my mogli si� tam pobawi� - powiedzia� Splinter smutno.
- Owszem - westchn�a Serena - m�g�by� si� bawi�, gdyby nie by�o tego p�otu. Nie
wiemy, synku, co to s� za ludzie. Czy oni by chcieli si� z nami bawi�. Czy
byliby... grzeczni.
- A jak si� mo�emy przekona�, jak oni s� za t� paskudn� �cian�?
- Nie mo�emy, synku. W�a�nie dlatego nie mo�emy. Kiedy schodzili zboczem,
Splinter ca�y czas wi�d� r�czk� wzd�u� muru.
- A mo�e oni s� niedobrzy - powiedzia� na koniec. - Mo�e s� tacy �li, �e saperzy
musieli zrobi� dla nich klatk�, tak� duuu��, duuu�� klatk�? - Si�gn�� r�czk�,
jak m�g� najwy�ej. - Czy oni maj� ogony, mamo?
- Ogony - roze�mia�a si� Serena - co ci przychodzi do g�owy?
- Nie wiem. Bo oni przylecieli z daleka, daleeeka. Ja bym te� chcia� mie� ogon -
taki d�ugi, zakr�cony i kud�aty! - poruszy� energicznie ma�� pupk�.
- A po co ci ogon? - zapyta�a Serena.
- Przyda�by mi si� - odpar� powa�nie Splinter. - Do wspinania i... i �eby mi
by�o ciep�o w szyj�! Dlaczego tu nie ma �adnych dzieci? - zapyta�, kiedy
znale�li si� na dole. - Z kim ja si� b�d� bawi�?
- Trudno mi to wyt�umaczy� - zacz�a Serena siadaj�c na w�skiej k�adce
przerzuconej przez koryto ma�ego wyschni�tego strumyka.
- No to nie t�umacz. Tylko mi powiedz.
- Pos�uchaj: Linjeni przylecieli w du�ych czarnych statkach, �eby porozmawia� z
genera�em Worshamem i kilkoma innymi genera�ami. A w tych okr�g�ych kolorowych
pojazdach przywie�li swoje rodziny. Wi�c i nasi wzi�li ze sob� swoje rodziny,
ale tylko tw�j tata ma ma�e dziecko. Wszyscy inni s� doro�li. Dlatego nie masz
si� z kim bawi�. - M�j Bo�e, �eby to wszystko rzeczywi�cie by�o takie proste,
pomy�la�a Serena, zm�czona ci�gn�cymi si� od tygodni rozmowami i wyczekiwaniem.
- Aha - powiedzia� Splinter z namys�em - to znaczy, �e po tamtej stronie muru s�
dzieci?
- Tak, z pewno�ci� s� ma�e Linjeni - odpar�a Serena. - My�l�, �e mo�esz je nawet
nazywa� dzie�mi.
Splinter zsun�� si� do �o�yska potoku i po�o�y� na brzuchu. Przytkn�� policzek
do piasku i zajrza� przez szpar�, jaka powsta�a w miejscu, gdzie p�ot przecina�
dolink�.
- Nie widz� nikogo - powiedzia� zawiedziony. W milczeniu ruszyli z powrotem pod
g�r� i zn�w r�czka Splintera podskakiwa�a na falistej powierzchni p�otu.
- Mamo? - zagadn�� ma�y, kiedy znale�li si� na dziedzi�cu. . - S�ucham, synku.
- Ten mur jest po to, �eby oni nie wychodzili, prawda?
- Tak - odpar�a Serena.
- A mnie si� wydaje, �e nie. �e po to, �eby mnie od nich odgrodzi�.
Serena prze�ywa�a z Thornem ci�kie dni. Noc� le�a�a ko�o niego z szeroko
otwartymi oczami i patrz�c, jak si� rzuca, jak nawet we �nie szuka wyj�cia z
trudnej sytuacji, nie przestawa�a si�� modli�.
Z zaci�ni�tymi ustami sprz�ta�a nie tkni�te posi�ki i tylko parzy�a coraz wi�cej
kawy. Dzieli�a z nim wszystkie nadzieje, czepia�a si� ka�dego nowego pomys�u, a
kiedy wraca� z niczym, zn�w opuszcza�a r�ce. Tymczasem robi�a, co mog�a, �eby
Splinter nie odczu� tego w najmniejszym stopniu: w pi�kne s�oneczne dni
pozostawia�a mu do�� du�� swobod� w obr�bie koszar, a wieczorami zajmowa�a si�
nim, na ile jej tylko pozwala� czas.
Pewnego dnia upina�a w�a�nie w�osy, k�tem oka patrz�c na k�pi�cego si� malca,
kt�ry zgarnia� pian� i rozsmarowywa� j� sobie po policzkach i brodzie.
- B�d� si� musia� goli� jak tata - mrucza� pod nosem. - Goli�, goli�, goli�! -
Zgarn�� pian� palcem. Po chwili nabra� pe�ne gar�cie mydlin i rozprowadzi� po
ca�ej buzi. - Jestem Doovie. Jestem ca�y kosmaty jak Doovie. Popatrz, mamo,
jestem ca�y..
. - Otworzy� oczy, �eby zobaczy�, czy Serena patrzy. Sko�czy�o si� energiczn�
akcj� ratunkow�, kt�ra trwa�a przez najbli�sze kilka minut. Kiedy �zy obesch�y,
Serena zacz�a wyciera� malca.
- A na pewno Doovie te� by p�aka�, jakby mu si� myd�o dosta�o do oczu -
powiedzia� Splinter pochlipuj�c jeszcze. - Prawda, mamo?
- Doovie? - odpar�a Serena. - Mo�liwe. Ka�dy by p�aka�. A kto to jest Doovie?
Czu�a, jak cia�o Splintera sztywnieje na jej kolanach. Malec odwr�ci� si� i
zapatrzy� gdzie� w przestrze�.
- Mamusiu, jak my�lisz, czy tata pobawi si� ze mn� jutro?
- Mo�e... - z�apa�a jedn� z jego mokrych n�ek. - Ale kto to jest Doovie?
- Mamusiu, czy mo�e by� dzi� na kolacj� r�owy budy�? Ja tak lubi� r�owy
budy�...
- Kto to jest Doovie? - g�os Sereny zabrzmia� stanowczo. Splinter przygl�da� si�
badawczo paznokciowi swego kciuka, po czym spojrza� na ni� spod oka.
- Doovie... - zacz��. - Doovie to jest taki ma�y ch�opczyk.
- Aha, taki zmy�lony! - powiedzia�a Serena.
- Nie - szepn�� Splinter spuszczaj�c g�ow�. - Prawdziwy. Linjeni. - Serena ze
zdumienia zaniem�wi�a, a malec patrz�c jej pokornie w oczy, zacz�� m�wi� szybko:
- On jest grzeczny �ud�, mamo, bardzo grzeczny! Nie m�wi brzydkich wyraz�w, nie
k�amie i nie odpowiada nie�adnie swojej mamusi. I umie tak szybko biega� jak ja,
a mo�e nawet szybciej - jak ja si� potkn�. On, on... - Splinter spu�ci� oczy. -
Ja go bardzo lubi�... - broda zacz�a mu si� trz���.
- Ale gdzie... to znaczy jak... przecie� jest p�ot - Serena z przera�enia nie
mog�a znale�� s��w.
- Wykopa�em dziur� - wyzna� malec. - Pod p�otem, tam gdzie jest piasek. Wcale mi
nie zabrania�a�. Doovie przyszed� si� ze mn� pobawi�. I jego mama te�. Ona jest
bardzo �adna. Ma r�owe futerko. A Doovie jeszcze �adniejsze, zielone. Na ca�ym
ciele! - Splinter o�ywi� si�. - Tak, na ca�ym ciele. Nawet pod ubraniem.
Wszystko ma kosmate, opr�cz nosa, oczu, uszu i d�oni.
- Ale, Splinter, jak �mia�e�! Przecie� mog�o ci si� co� sta�. Oni mogli... -
Serena przycisn�a go mocniej, �eby nie widzia� jej twarzy.
Uwolni� si� z jej obj��.
- Doovie nikomu by nie zrobi� krzywdy! Ale, wiesz co, mamo, on umie zamyka� nos.
Tak, m�wi� ci, umie zamyka� nos i zwija� uszy! Ja bym te� tak chcia�. To by by�o
fajnie. Ale za to ja jestem wi�kszy od niego i potrafi� �piewa� - a on nie, aha!
Tylko �e on mo�e gwizda� przez nos, a jak ja pr�buj�, to mi si� tylko dmucha.
Doovie jest naprawd� fajo wy.
Serena zupe�nie nie wiedzia�a, co o tym wszystkim my�le�. Ubieraj�c malca w
pi�am� czu�a, jak j� przechodz� ciarki. Co robi�? Zabroni� Splinterowi
prze�a�enia przez dziur� na tamt� stron�? Jak chroni� go przed
niebezpiecze�stwem, kt�re mo�e mu grozi� w ka�dej chwili? Go by na to wszystko
powiedzia� Thorn? I czy mu w og�le m�wi�? To by mog�o wywo�a� incydent, kt�ry...
- Splinter, ile razy bawi�e� si� z Doovie'em?
- Ile razy? - malec dumnie wypi�� pier� pod czyst� pi�amk�. - Zaraz, musz�
policzy� - powiedzia� powa�nie i przek�adaj�c paluszki zaczai mrucze� pod nosem.
- Cztery razy! - Wykrzykn�� z triumfem. - Raz, dwa, trzy, cztery, tak, cztery
razy!
- A nie ba�e� si�?
- Nie - powiedzia� i doda� szybko: - Mo�e ciut ciut za pierwszym razem.
My�la�em, �e maj� ogony, �eby �apa� ludzi za szyj� i dusi�. Ale nie maj� - rzek�
zawiedziony. - Tylko ubranie tak jak my, a pod spodem futro.
- M�wi�e�, �e widzia�e� i j ego mam�, tak?
- No pewnie. Ona tam by�a, jak poszed�em do nich pierwszy raz. I wygna�a
wszystkich, bo si� na mnie gapili, wszystkich doros�ych. Bo tam nie ma �adnych
dzieciak�w opr�cz Doovie'ego. Pchali si� i chcieli mnie dotkn��, ale ona im
powiedzia�a, �eby sobie poszli. I zosta�a tylko ona i Doovie.
- Och, Splinter! - wykrzykn�a Serena. Wyobrazi�a sobie swojego malca otoczonego
przez t�ocz�cych si� Linjeni, kt�rzy usi�owali go dotkn��.
- Co si� sta�o, mamo? - zdziwi� si� ma�y.
- Nic, kochanie. - Zwil�y�a wargi. - Czy mog�abym nast�pnym razem i�� z tob�?
Chcia�abym zobaczy� si� z mam� Doovie'ego.
- No pewnie! - wykrzykn�� Splinter. - Chod�my ju� teraz!
- Nie, teraz nie - odpar�a Serena, czuj�c, jak pod wp�ywem ust�puj�cego napi�cia
robi� jej si� mi�kkie nogi. - Teraz jest za p�no. P�jdziemy do nich jutro. Ale,
wiesz co, synku, na razie nie m�wmy o tym tatusiowi. Niech to b�dzie dla niego
niespodzianka.
- Dobrze, to fajna niespodzianka - powiedzia� Splinter. - Ty� si� te� nie
spodziewa�a, prawda?
- Prawda, zupe�nie si� nie spodziewa�am. Nazajutrz Splinter kucn�� przy dziurze
i dok�adnie si� jej przyjrza�.
- Troch� ma�a - oznajmi�. - �eby� si� tylko zmie�ci�a. Serena, mimo �e mia�a
dusz� na ramieniu, roze�mia�a si�.
- To nawet nie bardzo wypada. I�� z wizyt� i utkn�� w drzwiach. Splinter
zachichota�.
- Ale by by�o �miesznie. Chod�, mo�e znajdziemy dla ciebie prawdziwe drzwi.
- Nie trzeba - zaprotestowa�a spiesznie. - Mo�emy te powi�kszy�.
- Dobra. P�jd� po Doovie'ego, to pomo�e mi kopa�.
- Zgoda - przysta�a ze �ci�ni�tym gard�em. Boi si� dziecka - szydzi�a sama z
siebie. Boi si� Linjeni, agresora, naje�d�cy - usi�owa�a si� broni�.
Splinter rozp�aszczy� si� na ziemi i przeczo�ga� na drug� stron�.
- Zacznij kopa�, a ja zaraz wracam! - krzykn��.
Serena ukl�k�a i zacz�a pog��bia� otw�r. Sypki piasek ust�powa� tak �atwo, �e
z��czy�a �ukowato wygi�te ramiona i j�a go wygarnia�.
Nagle us�ysza�a krzyk Splintera.
Na sekund� znieruchomia�a jak pora�ona. Krzyk powt�rzy� si�, tym razem znacznie
bli�ej. Zacz�a kopa� w gor�czkowym po�piechu. Przeciskaj�c si� przez dziur�
czu�a piasek za dekoltem, czu�a b�l zdartej o kraw�d� p�otu sk�ry na plecach.
Zobaczy�a malca biegn�cego ze szlochem w jej stron�.
- Doovie! Doovie si� topi! Jest w sadzawce! Ca�y pod wod�! Nie mog� go wydosta�!
Mamo, maaamo!
Serena z�apa�a go za r�k� i potykaj�c si� poci�gn�a w stron� sadzawki.
Przechyli�a si� przez niski murek; w k��bi�cej si� kipieli mign�o jej zielone
futerko i szeroko otwarte oczy. Odsun�a szybko Splintera, g��boko zaczerpn�a
tchu i skoczy�a do wody. Poczu�a zimne uk�ucie; si�gn�a w g�stym mroku r�k�,
ale bij�ce na o�lep r�ce ii nogi Doovie'ego, co chwila jej si� wy�lizgiwa�y.
Wreszcie, zach�ystuj�c si� i wykas�uj�c wod�, przesadzi�a przez murek
wierzgaj�cego malca. Splinter z�apa� go za r�k� i szarpn��, za� Serena
wygramoliwszy si� na kraw�d� obmur�wki, wyczerpana run�a na Doovie'ego. W tym
samym momencie da� si� s�ysze� d�wi�k wy�szy i bardziej przenikliwy ni� krzyk
Splintera, Serena gwa�townym ruchem zosta�a odsuni�ta, a Doovie znalaz� si� w
r�owych ramionach swojej matki. Serena odgarn�a ociekaj�ce wod� w�osy i
napotka�a wrogie spojrzenie r�owych oczu.
Jednym susem dopad�a Splintera i przytuli�a go mocno do siebie nie spuszczaj�c
Linjeni z oka. R�owa matka obmaca�a dok�adnie swoje zielone dziecko i Serena
pomy�la�a z dziwnym dystansem: Splinter nic nie m�wi�, �e Dowie ma oczy pod
kolor sier�ci i �e jest p�etwonogi.
P�etwonogi! Zacz�a si� �mia� niemal histerycznie. M�j Bo�e! Nic dziwnego, �e
jego matka tak si� wystraszy�a.
- Czy rozmawiacie jako� z Doovie'em? - zapyta�a pochlipuj�cego Splintera.
- Nie! - wyszlocha�. - M�wienie jest niepotrzebne do zabawy.
- Przesta� p�aka�, synku, i pom� mi. Musimy co� poradzi�. Mama Doovie'ego
my�li, �e chcieli�my go skrzywdzi�. On by si� nie utopi�. Pami�taj, �e on
potrafi zamyka� nos i zwija� uszy. Jak wyt�umaczy� jego mamusi, �e nie
chcieli�my mu zrobi� nic z�ego?
- Mo�emy... - Splinter w zak�opotaniu pociera� r�czk� policzek. - Mo�emy go
ukocha�.
- To nie wystarczy - odpar�a z l�kiem patrz�c na wychodz�ce z zaro�li i
zbli�aj�ce si� ku nim kolorowe istoty. - Pewnie nawet nie pozwoli nam go
dotkn��.
Przez chwil� zastanawia�a si�, czy nie ucieka�, ale odetchn�wszy g��boko
opanowa�a strach.
- Chod�, Splinter, poka�emy im na migi - powiedzia�a - �e my�leli�my, �e Doovie
si� topi. Ty na niby wpadniesz do sadzawki, a ja ci� wyci�gn�. Udawaj topielca,
a ja b�d� p�aka�a.
- Ty ju� p�aczesz, mamo - powiedzia� Splinter, robi�c podk�wk�.
- Ja �wicz� - odpar�a staraj�c si� nada� g�osowi spokojne brzmienie. - Chod�,
spr�bujemy.
Splinter zawaha� si� na brzegu sadzawki, wyra�nie stroni�c od wody, kt�ra tak go
zawsze fascynowa�a. Serena krzykn�a nagle i malec straci� z przera�enia
r�wnowag�. B�yskawicznie, niemal zanim zd��y� si� na dobre zanurzy�, schwyci�a
go i wyci�gn�a, staraj�c si� nada� zar�wno swoim s�owom, jak i ruchom pozory
rozpaczy.
- Masz by� nie�ywy - szepn�a do malca. - Masz by� zupe�nie nie�ywy! Jak
topielec! - Splinter zrobi� si� tak bezw�adny w jej ramionach, �e rozpacz Sereny
by�a niemal szczera. Pochyli�a si� nad nieruchomym cia�kiem i kiwaj�c si� w ty�
i w prz�d wydawa�a okrzyki b�lu.
Nagle poczu�a na ramieniu dotyk i spojrza�a w kolorowe oczy Linjena. Matka
Doovie'ego u�miechn�a si�, ukazuj�c bia�e z�by i r�ow�, kosmaty r�k� poklepa�a
Splintera po ramieniu. Malec otworzy� oczy i usiad�. Doovie zerkn�� zza matki i
ju� po chwili tarzali si� i kozio�kowali rado�nie mi�dzy dwiema spogl�daj�cymi z
nieufno�ci� kobietami. Serena roze�mia�a si� niepewnie, a matka Doovie'ego
zagwizda�a �agodnie przez nos.
Tej nocy Thorn obudzi� Seren� krzycz�c przez sen. D�ugo le�a�a w ciemno�ci,
modl�c si�, po czym wsta�a i posz�a zajrze� do Splintera. Ukl�k�a i otworzy�a
najni�sz� szuflad� jego szafki. Przesun�a d�oni� po l�ni�cych fa�dach
materia�u, kt�rym okry�a j� matka Doovie'ego, kiedy jej ubranie sch�o. Serena
da�a jej w zamian swoj� koronkow� halk�. Czu�a pod palcami wypuk�� faktur�
tkaniny i wspomina�a, jak pi�knie wygl�da�a ona w promieniach zachodz�cego
s�o�ca. Zaraz jednak s�o�ce znik�o; przed oczyma Sereny pojawi� si� rozbity
czarny statek i gin�cy w �arze pojazd mieszkalny, a w nim zw�glone futerka -
r�owe, zielone i ��te, i te pi�kne tkaniny stopione w p�omieniach
niszczycielskiego ognia. Opar�a g�ow� na r�ce i wzdrygn�a si�.
Nagle obraz si� zmieni�: teraz ujrza�a, jak srebrzysty stateczek czernieje i jak
wch�ania go bezmiar przestrzeni. Krzyk osieroconego Splintera zabrzmia� w jej
uszach tak �ywo, �e spiesznie zasun�a szuflad�. Spojrza�a na twarzyczk�
spokojnie �pi�cego ch�opca i na wszelki wypadek otuli�a go czule.
Kiedy wr�ci�a, Thorn le�a� na wznak, z szeroko otwartymi oczyma, z r�kami pod
g�ow�.
- Nie �pisz? - zapyta�a siadaj�c na brzegu ��ka.
- Nie - jego g�os by� napi�ty jak struna. - Tkwimy w miejscu. Zostawiamy sobie
nawzajem furtki, ale �adna ze stron z nich nie korzysta. Chcemy pokoju, ale nie
potrafimy si� z nimi porozumie�. Oni te� czego� chc�, ale nie m�wi� nam, o co im
chodzi, jakby si� bali, �e w ten spos�b zdadz� si� na nasz� �ask� i nie�ask�.
Jedno jest pewne: nie przystan� na pok�j, dop�ki nie dopn� swego. Do czego to
wszystko prowadzi?
- A gdyby oni sobie poszli... - Serena wci�gn�a stopy na ��ko i trzyma�a si�
r�kami za szczup�e kostki.
- To jest w�a�nie jedyna rzecz - powiedzia� Thorn gorzko - kt�r� uda�o nam si�
ustali�: �e oni sobie nie p�jd�. Maj� zamiar tu zosta� - czy nam si� to podoba,
czy nie.
- Thorn - g�os Sereny zabrzmia� energicznie w mrocznej ciszy. - A dlaczego nie
przyj�� ich serdecznie? Dlaczego nie powiedzie� po prostu: "Witajcie nam"!
Przybyli z daleka. Dlaczego nie mieliby�my okaza� im go�cinno�ci?
- M�wisz tak, jakby to daleko to by� s�siedni powiat czy stan. - Thorn
zniecierpliwiony rzuca� si� na ��ku.
- Widz�, �e wracamy do starej absurdalnej zasady: obcy r�wna si� wr�g -
powiedzia�a Serena ostro. - Czy nie mo�emy za�o�y�, �e przybywaj� w przyjaznych
zamiarach? Id� do nich, porozmawiaj z nimi tak normalnie.
- W przyjaznych zamiarach! Id�, porozmawiaj z nimi! - Thorn usiad� gwa�townie w
skot�owanej po�cieli, ze z�o�ci ledwie mog�c doby� g�os. Po chwili podj�� z nie
wr�cym nic dobrego spokojem. - A mo�e ty by� si� wybra�a porozmawia� z wdowami
po naszych ludziach, kt�rzy poszli porozmawia� z dobrymi Linjeni? Po tych
postr�canych bez ostrze�enia.
- My�my te� str�cali ich statki - Rena nie podnosi�a g�osu, ale m�wi�a bardzo
stanowczo. - I tak samo bez ostrze�enia. A kto pierwszy zacz�� strzela�? Sam
musisz przyzna�, �e nie wiadomo na pewno.
Zaleg�a pe�na napi�cia cisza. Thorn odwr�ci� si� ty�em do �ony i zamilk�.
- Czy ja po tym wszystkim b�d� mog�a mu kiedykolwiek powiedzie�? - mrukn�a w
poduszk�. - On by nie prze�y� tej dziury pod p�otem.
Codziennie chodzi�a z ma�ym odwiedza� nowych przyjaci�, a dziura powi�ksza�a
si� systematycznie.
Matka Doovie'ego, kt�r� Splinter nazwa� pani� Pink, uczy�a Seren� haftu na
pi�knych tkaninach Linjeni, jak ta, kt�r� da�a jej w prezencie, w zamian za co
Serena uczy�a j� robi� na drutach. A w ka�dym razie zacz�a uczy�. Zd��y�a
pokaza� jej lewe i prawe oczka, dodawanie i spuszczanie, kiedy pani Pink wyj�a
jej rob�tk� z r�k, wprawiaj�c w zdumienie zr�czno�ci� kosmatych palc�w. Jak
mog�a j� pos�dzi� o to, �e nie umie robi� na drutach - zawstydzi�a si� na sam�
my�l o tym. Ale przecie� inni Linjeni zebrali si� doko�a nich i dotykali
rob�tki, wykrzykuj�c �agodnymi, przypominaj�cymi d�wi�k fletu g�osami, jak gdyby
nigdy czego� podobnego nie widzieli. Niewielki k��buszek we�ny, kt�ry Serena
wzi�a ze sob�, sko�czy� si� wkr�tce i pani Pink przynios�a motki ci�kiej
prz�dzy, tej samej, kt�ra po rozdzieleniu nici s�u�y�a jej do haftu, i
zerkn�wszy do ksi��ki Sereny z wzorami, zacz�a robi� na drutach z pi�knej
l�ni�cej w��czki.
Wkr�tce gesty, u�miechy i gwizdy przesta�y im wystarcza� i Serena postara�a si�
o nieliczne dost�pne ta�my - z nagranymi s�owami Linjeni, kt�rych nauczy�a si�
na pami��. Nie na wiele si� to jednak zda�o, s�ownik ten bowiem nie by�
przystosowany do temat�w, jakie chcia�a poruszy� z pani� Pink i jej ziomkami.
Nadszed� wreszcie dzie�, w kt�rym cz�ciowo powiedzia�a, a cz�ciowo wygwizda�a
swoje pierwsze zdanie w j�zyku Linjeni, w odpowiedzi na co pani Pink wyduka�a
co� po angielsku. By�o przy tym du�o �miechu, gwizd�w, zgadywania i pokazywania
na migi. I tak stopniowo ponad przepa�ci� niezrozumienia zosta� przerzucony
most.
Ale pod koniec tygodnia Serena zacz�a odczuwa� wyrzuty sumienia. Ona i Splinter
tak si� �wietnie bawi�, a biedny Thorn z ka�dego posiedzenia wraca coraz
bardziej zatroskany.
- Oni s� niemo�liwi - powiedzia� pewnego wieczora z gorycz�. - Nie mo�emy z nich
wyci�gn�� nic konkretnego.
- Ale o co im w�a�ciwie chodzi? - zapyta�a Serena. - Nie powiedzieli wam
jeszcze?
- Szkoda tylko s��w - Thorn zapad� w fotel g��boko. - Na co si� to wszystko zda?
I tak nic z tego nie wyjdzie.
- Thorn, dlaczego tak m�wisz! Przecie� to s� rozumne ludzkie... - urwa�a widz�c
jego zdumiony wzrok. - Jak to... nie... s�... - zaj�kn�a si� - nie s� ludzkimi
istotami?
- Ludzkimi? Niekomunikatywni, obcy, po prostu wrogowie - odpar�. - �eby nam
j�zyk ko�kiem stan��, to oni tylko b�d� do siebie pogwizdywa� i powiedz� tak lub
nie. Nic wi�cej.
- A czy oni rozumiej�... - zacz�a Serena.
- S� przecie� t�umacze. Mo�e nie najlepsi, ale innych nie mamy.
- No dobrze, ale o co im chodzi? Thorn za�mia� si� kr�tko.
- O ile zdo�ali�my ustali�, chc� naszych ocean�w i przylegaj�cych do nich l�d�w.
- Och, Thorn, to niemo�liwe, �eby byli a� tak nierozs�dni!
- Je�li mam by� szczery, to nie jeste�my ca�kiem pewni, czy w�a�nie o to im
chodzi. Wracaj� ci�gle do sprawy ocean�w, ale jak ich pr�bujemy przyprze� do
muru i pytamy wr�cz, czy chc� naszych w�d, gwi�d�� odmownie. Po prostu nie
spos�b si� z nimi porozumie�. - Thorn westchn�� ci�ko. - Nie znasz ich tak
dobrze jak my, Rena.
- Nie, rzeczywi�cie - odpar�a nieszcz�sna kobieta - rzeczywi�cie nie tak jak wy.
Nazajutrz, pe�na niepokoju, wzi�a Splintera, koszyk z jedzeniem i ruszy�a w
stron� tajemnego przej�cia. Wczoraj pani Pink cz�stowa�a obiadem, dzi� by�a jej
kolej. Siedzieli razem na trawie i Serena t�umi�c niepok�j, �mia�a si� �yczliwie
z pani Pink, pr�buj�cej po raz pierwszy w �yciu oliwki. Nie lepiej wygl�da�a
sama, kiedy ugryz�szy pirwit, ba�a si� go po�kn��, a wstydzi�a wyplu�.
Splinter i Doovie dobrali si� do cytrynowego placka z bez�.
- Splinter, zostaw ten placek - powiedzia�a Serena. - To jest na deser.
- My tylko pr�bujemy to bia�e - odpar� malec, na kt�rego wardze pozosta� jeszcze
kawa�ek bezy.
- Dobrze, ale wstrzymajcie si� z tym pr�bowaniem. We�cie na razie jajka. Jestem
pewna, �e Doovie jajek te� nie jad�. Splinter zacz�� grzeba� w koszyku, z
kt�rego Serena wyj�a du�� turystyczn� solniczk�.
- O, s�, mamo, s�! - wykrzykn��. - Popatrz, Doovie, najpierw musisz rozbi�
skorupk�...
Serena zacz�a wprowadza� pani� Pink w tajniki gotowania jajek na twardo i
wszystko by�o proste i jasne, dop�ki ich nie posoli�a. Pani Pink nastawi�a d�o�
i Serena wsypa�a jej troch� soli na spr�bowanie.
Linjeni wyda�a niski gwizd na znak zdumienia i si�gn�a skwapliwie po solniczk�,
kt�r� poda�a jej ubawiona Serena. Pani Pink nasypa�a sobie jeszcze soli na d�o�
i zajrza�a przez dziurki do �rodka. Serena odkr�ci�a zakr�tk� i pokaza�a jej
zawarto�� solniczki.
Przez chwil� pani Pink patrzy�a na bia�e ziarenka, po czym zagwizda�a
gwa�townie. Serena cofn�a si�, zaskoczona. Niemal zza ka�dego krzaka zacz�li
wysypywa� si� Linjeni. St�oczyli si� doko�a pani Pink, zagl�daj�c do solniczki,
popychaj�c si�, pogwizduj�c z cicha. Jeden z nich znikn�� i wr�ci� po chwili z
wysokim dzbankiem wody. Pani Pink powoli, ostro�nie strz�sn�a nad naczyniem z
d�oni s�l, a nast�pnie opr�ni�a solniczk�. Zamiesza�a wod� ga��zk�, kt�r� kto�
u�ama� z krzaka. Kiedy ju� roztw�r by� gotowy, wszyscy Linjeni nastawili gar�ci.
Ka�demu z nich nala�a - z takim namaszczeniem, jakby to by� sakrament - s�onej
wody. Szybko, �eby nie uroni� ani kropli, podnie�li r�ce do twarzy i zacz�li
wdycha� - g��boko, g��boko - drogocenn� ciecz.
Ostatnia pani Pink unios�a do g�ry mokr� twarz, na kt�rej malowa�a si� taka
wdzi�czno��, �e Serena wzruszy�a si� niemal do �ez. Linjeni zacz�li si� do niej
przepycha� przyk�adaj�c jej do policzka puszyste palce. By� to gest
podzi�kowania, kt�rego w�a�nie nauczy� si� Splinter.
Wreszcie poznikali w�r�d krzak�w; zosta�a tylko pani Pink, kt�ra siedzia�a,
obracaj�c w d�oni solniczk�.
- S�l - powiedzia�a Serena wskazuj�c naczynie.
- Shreeprill - powiedzia�a pani Pink.
- Shreeprill? - powt�rzy�a z trudem Serena, w kt�rej ustach s�owo straci�o ca��
swoj� �piewno��. Pani Pink skin�a g�ow�.
- Shreeprill dobra? - spyta�a Serena, usi�uj�c poj�� znaczenie dziwnej sceny.
- Shreeprill dobra - odrzek�a pani Pink. - Nie ma shreeprill - nie ma dzieci
Linjeni. Doovie... Doovie... - nie mog�a znale�� odpowiedniego s�owa. - Jeden
Doovie - nie ma dzieci. - Potrz�sn�a bezradnie g�ow�.
Serena, domy�laj�c si�, o co chodzi pani Pink, pr�bowa�a jej pom�c. Wyrwa�a
gar�� trawy.
- Trawa - powiedzia�a. - Wyrwa�a jeszcze jedn� gar��. - Wi�cej trawy. Wi�cej.
Wi�cej. - Sk�ada�a �d�b�a na kupk�.
Pani Pink spogl�da�a to na traw�, to na Seren�.
- Nie ma wi�cej dzieci Linjeni. Doovie... - podzieli�a traw� na ma�e wi�zki. -
Dziecko, dziecko, dziecko - wskazywa�a po kolei palcem. Przy ostatniej
zatrzyma�a si� d�u�ej, spogl�daj�c czule. - Doovie.
- Rozumiem. Doovie jest ostatnim dzieckiem Linjeni? Wi�cej nie ma?
Pani Pink zastanowi�a si� nad sensem jej s��w i kiwn�a g�ow�.
- Tak, tak! Wi�cej nie ma. Nie ma shreeprill, nie ma dziecka!
Serena zaniem�wi�a na chwil�. A mo�e... mo�e o to jest ca�a ta wojna? Mo�e oni
chc� po prostu soli? Mo�e...
- S�l, shreeprill - powiedzia�a. - Wi�cej, wi�cej, wi�cej shreeprill - Linjeni
do domu?
- Wi�cej, wi�cej, wi�cej shreeprill - tak - odpar�a pani Pink. - Do domu - nie.
Dom - niedobry. Nie ma wody, nie ma shreeprill.
- Aha. - Po chwili Serena doda�a z namys�em: Wi�cej Linjeni? Wi�cej, wi�cej,
wi�cej?
Pani Pink popatrzy�a na ni� i w ciszy, jaka zapad�a, zda�y sobie nagle spraw�,
�e nale�� do wrogich oboz�w. Serena usi�owa�a si� u�miechn��. Pani Pink
popatrzy�a na Splintera i Doovie'ego, kt�rzy uszcz�liwieni pr�bowali po kolei
wszystkiego z koszyka, i powiedzia�a z wyra�nym odpr�eniem:
- Nie ma wi�cej Linjeni - wskaza�a gestem zat�oczone l�dowisko - Linjeni -
roz�o�y�a r�ce i wzruszy�a ramionami. - Nie ma wi�cej Linjeni.
Serena siedzia�a oszo�omiona. Zastanawia�a si�, jakby przyj�o t� wiadomo��
Naczelne Dow�dztwo Ziemskich Si� Zbrojnych. Nie ma wi�cej Linjeni, z ich
potworn�, niszczycielsk� broni�. Nie ma wi�cej, poza tymi, kt�rzy tu wyl�dowali.
Nie istnieje �aden wrogi �wiat, got�w wys�a� posi�ki, gdyby te statki zosta�y
zniszczone. Nie ma wi�cej Linjeni. Nie pozostaje nic innego, jak zniszczy� te
jednostki - ponosz�c oczywi�cie przy tym nieuniknione straty - i wygra� wojn�, a
tym samym zetrze� gatunek Linjeni z powierzchni Ziemi.
Ale przecie� oni przyszli prosi� o go�cin�. A mo�e ��da�? S�siedzi, kt�rzy bali
si� poprosi� - czy te� nie dano im po prostu okazji? Jak dosz�o do wojny? Kto
pierwszy zacz�� strzela�? Czy kto� w og�le potrafi na to odpowiedzie�?
Serena wzi�a pusty koszyk i pe�na w�tpliwo�ci ruszy�a do domu. Powiedz,
powiedz, powiedz - s�ycha� by�o w szumie traw. Powiedz i wojna si� sko�czy. Ale
jak? - wykrzykn�a sama do siebie. - Mamy ich zniszczy� czy przygarn��? Jedno
czy drugie?
Zabi�, zabi�, zabi� - szura�y jej nogi po �wirowanej �cie�ce. Zabi� wrog�w - nie
ma wsp�lnej ziemi - to nie ludzie - za naszych poleg�ych.
A ich polegli? A ich postr�cane i popalone statki? A oni - bezdomni,
wydziedziczeni, bezdzietni?
Serena zaj�a Splintera jak�� �amig��wk� i ksi��eczk� z obrazkami, a sama posz�a
do sypialni. Usiad�a na ��ku i zacz�a przygl�da� si� sobie w lustrze.
Da� im s�on� wod� - no dobrze, ale wtedy zaczn� si� mno�y�. Cho�by wszystkie
nasze oceany, nawet je�li si� na to krzywi�. Zaczn� si� mno�y� i mno�y�, a� nas
zupe�nie wypr�, zgn�bi�, podbij�.
A ci nasi m�czy�ni - spotykaj� si� od tygodnia z g�r� i nie mog� doj�� do
porozumienia. Pewnie, �e nie mog�! Boj� si� zdradzi� jedni przed drugimi i w
rezultacie nic o sobie nie wiedz�. Nic naprawd� istotnego. Jestem pewna, �e
�aden z naszych m�czyzn nie ma poj�cia o tym, �e Linjeni potrafi� zamyka�
nozdrza i zwija� uszy. A tamci z kolei nie wiedz�, �e my posypujemy jedzenie
tym, co stanowi �r�d�o ich �ycia.
Serena nie umia�aby powiedzie�, ile czasu tak przesiedzia�a. W ko�cu znalaz� j�
Splinter, kt�ry zacz�� si� dopomina� o kolacj�. Zap�dzi�a malca do ��ka.
Wreszcie, kiedy ju� szala�a z rozterki, przyszed� Thorn.
- No - powiedzia� padaj�c zm�czony na fotel. - To ju� prawie koniec.
- Koniec! - wykrzykn�a Serena, z nadziej� w oczach. - Wi�c osi�gn�li�cie...
- Impas, zast�j - mrukn�� ponuro. - Jutro jest ostatnie spotkanie. Jeszcze po
jednym "nie" z obu stron i koniec. Zn�w si� zacznie rozlew krwi.
- Och, nie, Thorn! - zatka�a usta pi�ci�. - Nie mo�emy ich wi�cej zabija�. To
jest nieludzkie! To jest...
- To jest samoobrona - doko�czy� z rozdra�nieniem Thorn. - Prosz� ci�, tylko nie
dzi�, Rena. Oszcz�d� mi dzi� tych idealistycznych bzdur. I tak wystarczaj�co
brak nam do�wiadczenia w prowadzeniu negocjacji, �eby�my si� jeszcze mieli
nara�a� na zarzut, �e jeste�my zbyt �agodni dla naszych wrog�w. To jest wojna i
musimy j� wygra�. Wystarczy troch� im ust�pi�, a obsiada Ziemi� jak muchy.
- Ale� nie, nie! - wyszepta�a Serena, kt�rej pociek�y po policzkach �zy. - Nie
obsiada, nie, m�wi� ci, �e nie!
Thorn zasn�� mocno, a ona d�ugo jeszcze le�a�a wpatrzona w niewidoczny sufit.
Jasno, wyra�nie formu�owa�a w ciemno�ci swoje my�li.
Powiem - wojna si� sko�czy.
Albo podamy Linjeni r�k�, albo zetrzemy ich z powierzchni Ziemi.
Nie powiem. Rozmowy zostan� zerwane. Wojna rozpocznie si� na nowo.
Poniesiemy powa�ne straty - Linjeni wygin�.
Pani Pink mi zawierzy�a.
Splinter kocha Doovie'ego. Doovie kocha Splintera.
Nik�y p�omyk modlitwy, kt�ry o ma�o nie zgas� w�r�d tych zmaga�, zap�on��
ja�niej i Serena usn�a.
Nazajutrz rano pos�a�a Splintera do Doovie'ego.
- B�d�cie ko�o sadzawki - powiedzia�a. - Ja tam nied�ugo do was przyjd�.
- Dobrze, mamo - odpar� malec. - A przyniesiesz troch� ciasta? - doda�
nie�mia�o. - Doovie jeszcze nigdy nie jad�.
Serena roze�mia�a si�.
- Za to jeden ma�y Splinter zjad� bardzo du�o. No, biegaj, �akomczuchu. - I
klapsem w pup� nada�a mu kierunek.
- Pa, mamusiu! - krzykn�� malec na odchodnym.
- Pa, kochanie, b�d� grzeczny!
- Dobra!
Patrzy�a za nim, a� skry� go stok pag�rka; poprawi�a w�osy i zwil�y�a j�zykiem
suche wargi. Ruszy�a w stron� sypialni, ale zmieni�a nagle zamiar i skierowa�a
si� do drzwi wyj�ciowych. Gdyby musia�a teraz spojrze� cho�by sobie w oczy, w
lustrze, za�ama�aby si� i cofn�a. Sta�a z r�k� na klamce, wpatrzona w tarcz�
zegara. Odczeka�a niesko�czenie d�ugie pi�tna�cie minut i kiedy ju� by�a pewna,
�e Splinter dotar� na miejsce, nacisn�a klamk�.
U�miechem utorowa�a sobie drog� z koszar do Budynku Administracyjnego.
Zdecydowanie, energicznym krokiem uda�a si� do skrzyd�a konferencyjnego i tu -
opu�ci�a j� odwaga. Schowa�a si� przed stra�nikami, ze zdenerwowania niemal
wy�amuj�c sobie palce. Wreszcie wyg�adzi�a sp�dnic�, poprawi�a w�osy i z trudem
zdobywaj�c si� na u�miech, wesz�a na palcach do hollu.
Pod wp�ywam badawczego wzroku stra�nik�w poczu�a si� jak motyl przypi�ty szpilk�
do �ciany. K�ad�c palec na ustach nakaza�a im cisz� i zbli�y�a si� do nich
bezszelestnie.
- Jak si� macie, Turner, Franiyeri - szepn�a. Stra�nicy wymienili spojrzenia i
Turner powiedzia� szorstko:
- Tutaj jest wst�p wzbroniony, prosz� pani. Prosz� st�d wyj��.
- Ja wiem - powiedzia�a z pokorn� min�, kt�rej wcale nie musia�a specjalnie
robi�. - Ale, Turner, ja musz� zobaczy� Linjeni.
- Ruszy�a spiesznie, zanim zd��y� otworzy� usta. - Widzia�am ich na obrazkach,
ale nigdy nie uda�o mi si� zobaczy� �ywych. Ja tylko zajrz� na moment. -
Przemkn�a si� bli�ej drzwi. - O, nawet drzwi s� troch� uchylone! - zawo�a�a
cicho.
- Takie mamy polecenie - warkn�� Turner. - Ale, prosz� pani, nam nie wolno...
- Tylko raz zerkn� - b�aga�a Serena wk�adaj�c palec w szpar�. - Nic nie b�dzie
s�ycha�.
Otworzy�a drzwi troch� szerzej i wsadzi�a r�k� szukaj�c guziczka.
- Ale st�d i tak ich pani nie zobaczy.
B�yskawicznie wdar�a si� do �rodka, zatrzaskuj�c za sob� drzwi z hukiem, kt�ry
odezwa� si� echem w ca�ym budynku jak grzmot. Bez tchu, przera�ona, min�a
poczekalni� i wbieg�a do sali konferencyjnej. Nagle znieruchomia�a, z r�kami
zaci�ni�tymi na oparciu krzes�a. Wszystkie oczy skierowane by�y na ni�. Thorn,
kt�rego ledwie mog�a pozna� - tak oficjaln� i marsow� mia� min� - poderwa� si�
gwa�townie z miejsca.
- Serena! - powiedzia� �ami�cym si� g�osem, po czym r�wnie nagle usiad�.
Serena okr��y�a st�, omijaj�c wzrok natarczywie w siebie wpatrzonych oczu -
niebieskich, br�zowych, czarnych, ��tych, zielonych, lawendowych. U szczytu
sto�u zatrzyma�a si�, odwr�ci�a i z l�kiem spojrza�a na jego b�yszcz�c�
powierzchni�. - Panowie - prawie jej nie by�o s�ycha�. - Panowie - odchrz�kn�a.
Widzia�a, �e genera� Worsham zamierza co� powiedzie�. Jego twarz, kt�rej
okoliczno�ci nada�y wyraz szczeg�lnej powagi, zrobi�a na niej wra�enie
nieprzyjemnie obcej. Po�o�y�a d�onie na g�adkim blacie sto�u. - Macie zamiar si�
rozej��, da� za wygran�, tak? - T�umacze pochylili si� do mikrofon�w i w miar�,
jak m�wi�a, ich wargi zacz�y si� porusza�. - O czym radzili�cie ca�y ten czas?
O broni? o bitwach? O stratach w ludziach? Jak wy nam to, to my wam tamto? Nie
wiem! - wykrzykn�a z moc�, potrz�saj�c g�ow�, jakby dr�a�a. - Nie wiem, o czym
si� m�wi na konferencjach na wysokim szczeblu. Wiem tylko jedno: �e uczy�am
pani� Pink robi� na drutach i je�� placek cytrynowy... - Widzia�a, jak
zaskoczeni t�umacze szybko kartkuj� s�owniki. - I ju� wiem, dlaczego Linjeni ,s�
tutaj i po co przyszli. - �ci�gaj�c usta wygwizda�a w �amanym j�zyku Linjeni: -
Doovie - dziecko. Nie ma wi�cej dzieci Linjeni.
Na d�wi�k imienia Doovie jeden z Linjeni podni�s� si� powoli; jego lawendowa
posta� g�rowa�a nad sto�em. Serena widzia�a, jak t�umacze zn�w zaczynaj�
gor�czkowo przewraca� strony. Wiedzia�a, �e szukaj� s�owa "dziecko" w j�zyku
Linjeni. W rozmowach tego typu rzadko bywa�o ono u�ywane.
Linjeni m�wi� wolno, ale Serena potrz�sn�a g�ow�.
- Za ma�o znam wasz j�zyk.
Nagle ko�o swego ramienia us�ysza�a szept:
- Co pani wie o Doovie'em? - Wr�czono jej par� s�uchawek. Umocowa�a je sobie na
g�owie dr��cymi palcami. Dlaczego pozwalaj� jej m�wi�? Dlaczego genera� Worsham
siedzi spokojnie i pozwala jej przeszkadza� w konferencji?
- Znam Doovie'ego - powiedzia�a niemal bez tchu. - I znam jego matk�. Doovie
bawi si� ze Splinterem, moim synkiem, moim ma�ym synkiem. - Wykr�ca�a sobie
palce ze zdenerwowania. Da� si� s�ysze� pomruk i Serena spu�ci�a g�ow�. Zn�w
zacz�� m�wi� Linjeni i w s�uchawkach zabrz�cza�o metalicznie.
- Jaki jest kolor matki Doovie'ego?
- R�owy - odpar�a.
Zn�w gor�czkowe poszukiwanie s�owa. R�owy... r�owy... Wreszcie Serena
odchyli�a brzeg sp�dnicy i pokaza�a r�bek blador�owej halki. Linjeni usiad�
kiwaj�c g�ow�.
- Serena - odezwa� si� genera� Worsham tak spokojnie, jakby to by�o spotkanie
towarzyskie. - O co ci w�a�ciwie chodzi?
Zamruga�a oczyma i podnios�a g�ow�.
- Thorn powiedzia�, �e dzi� spotykacie si� po raz ostatni. �e z obu stron ma
pa�� s�owo "nie". �e nigdy nie dojdziecie do porozumienia w �adnej sprawie.
- A ty uwa�asz, �e jest inaczej? - genera� Worsham grzecznie przerwa� Serenie
jasne i dos�owne sformu�owanie tego, co tak d�ugo i starannie ukrywano.
- Wiem, �e jest inaczej. Istnieje mi�dzy nami znacznie wi�cej podobie�stw ni�
r�nic i uwa�am, �e nie ma najmniejszego sensu siedzie� i tygodniami wytyka�
sobie nawzajem te r�nice, nie staraj�c si� nawet dostrzec podobie�stw. W
zasadzie jeste�my... - zawaha�a si� - jeste�my r�wni wobec Boga. - Wiedzia�a, �e
t�umacze nie znajd� w swoich s�ownikach s�owa "B�g" - Uwa�am, �e powinni�my ich
przyj�� chlebem i sol�. - U�miechn�a si� lekko i doda�a na koniec: - Oni
nazywaj� s�l shreeprill.
W�r�d Linjeni rozleg�y si� przyt�umione gwizdy, na co lawendowy Linjeni uni�s�
si� z miejsca i nakaza� im cisz�.
Genera� Worsham spojrza� w skupieniu na Linjeni i sznuruj�c usta powiedzia�:
- S� jednak pewne rozbie�no�ci...
- Rozbie�no�ci! - wykrzykn�a Serena z pogard�. - Nie ma takich rozbie�no�ci,
kt�rych nie da�oby si� usun��, je�li dwa narody znaj� si� dobrze nawzajem.
Powiod�a wzrokiem doko�a sto�u, z wyra�n� ulg� stwierdzaj�c, �e twarz Thorna
z�agodnia�a.
- Chod�cie ze mn� - zaprosi�a zebranych. - Chod�cie i popatrzcie na Doovie'ego i
Splintera razem - dziecko Linjeni i nasze, kt�re nie znaj� jeszcze, co to
podejrzliwo��, strach, nienawi�� i uprzedzenie. Og�o�cie przerw� czy rozejm, czy
jak to si� tam nazywa, i chod�cie ze mn�. A jak zobaczycie dzieci i pani� Pink,
i porozmawiamy o tym wszystkim jak w rodzinie, a mimo to uznacie, �e trzeba
walczy�, c�... - bezradnie roz�o�y�a r�ce.
Kiedy schodzili zboczem pag�rka, nogi trz�s�y si� pod ni� tak, �e Thorn musia�
j� podtrzymywa�.
- Och, Thorn - wyszepta�a niemal ze �zami - nie wierzy�am, �e zechc� przyj��.
My�la�am, �e mnie zabij�, zamkn� albo...
- Nie chcemy wojny, przecie� ci m�wi�em - mrukn��. - Czepiamy si� ka�dej szansy,
nawet w postaci do�� bezczelnych paniu�, kt�re potrafi� wtargn�� na bardzo wa�n�
konferencj� i prezentowa� tam wszem wobec swoje halki. - Thorn spowa�nia�. - Jak
d�ugo to ju� trwa?
- Je�li chodzi o Splintera, od kilku tygodni, ja odkry�am to troch� wi�cej ni�
tydzie� temu.
- Dlaczego nic mi nie m�wi�a�?
- Zaczyna�am... dwa razy. Nie chcia�e� mnie s�ucha�. A ja ze strachu nie
nalega�am. Wiedzia�am, jak to przyjmiesz. Thorn milcza�, odezwa� si� dopiero,
jak byli na dole,
- Sk�d ty to wszystko wiesz? Na jakiej podstawie przypuszczasz, �e potrafisz
rozwi�za�... Seren� st�umi�a histeryczny �miech.
- Wzi�am kiedy� na piknik jajka na twardo! Zatrzymali si� przed p�otem. Wszyscy
patrzyli na podkop jak zahipnotyzowani.
- To Splinter wpad� na ten pomys� - broni�a si� s�abo. - Ja tylko powi�kszy�am
dziur�. Musicie si� sp�aszczy�, jak tylko mo�ecie.
Przeczo�ga�a si� pod p�otem pierwsza. Przysiad�a po drugiej stronie w kucki i
czeka�a, Nasta�a d�uga chwila ciszy, a potem us�ysza�a szuranie i st�kanie.
Ledwie mog�a si� powstrzyma� od �miechu na widok genera�a Worshama, kt�ry
utykaj�c co chwila w dziurze pe�za� na brzuchu. Jej rozbawienie jednak ust�pi�o
podziwowi. Genera� Worsham, gramol�cy si� niezdarnie, zakurzony od st�p do g��w,
nie straci� nic ze swojej godno�ci i Serena by�a szcz�liwa, �e w dniach kryzysu
on w�a�nie reprezentowa� interesy Ziemi.
Jeden po drugim, ��cznie z Linjeni, przecisn�li si� wszyscy. Thorn by� ostatni.
Nakazuj�c gestem cisz� Serena poprowadzi�a ich w stron� g�stych krzak�w
porastaj�cych brzeg sadzawki.
Doovie i Splinter stali nad wod�.
- O, jest! - wykrzykn�� Splinter, wskazuj�c palcem i pochylaj�c si�
niebezpiecznie. - Tam, na dnie! Moja najlepsza kulka! Czy mama by ci pozwoli�a
po ni� zanurkowa�?
Doovie spojrza� w wod�.
- Kulka do wody.
- W�a�nie m�wi�em! - zawo�a� Splinter niecierpliwie, - A ty mo�esz zamkn�� nos.
- Dotkn�� czarnego b�yszcz�cego guziczka. - I zwin�� uszy. - Tr�ci� palcem ucho
Doovie'ego i z podziwem patrzy�, jak si� zwija. - Ty to masz dobrze. Ja bym te�
tak chcia�.
- Doovie do wody? - zapyta� malec.
- Tak - skin�� g�ow� Splinter. - Wiesz, to jest moja najlepsza kulka, a ty nawet
nie musisz wk�ada� k�piel�wek. Masz futerko.
Doovie pozby� si� szybko swojego skromnego ubioru i w�lizn�� si� do wody. Po
chwili wyp�yn�� z zaci�ni�t� pi�stk�.
- Fajnie. Dzi�kuj�! - Splinter wyci�gn�� r�k� i Doovie ostro�nie poda� mu to, co
wy�owi�. Splinter zacisn�� d�o� i niemal w tej samej chwili rozwar� j�
wrzeszcz�c: - Ty �winio! Dawaj mi moj� kulk�! B�dzie mi tu wtyka� jakie�
wstr�tne o�liz�e ryby! - Nachyli� si� nad sadzawk� szamoc�c si� z Doovie'em i
usi�uj�c si�gn�� do jego drugiej r�ki. Nagle straci� r�wnowag�, rozleg� si�
plusk i - obaj malcy znikn�li pod wod�.
Serena zaczerpn�a tchu i ruszy�a w tamt� stron�. Zaraz jednak ukaza�a si� nad
wod� zaniepokojona buzia Doovie'ego. Wyci�gn�� kaszl�cego i pluj�cego Splintera
i wyrzuci� go na traw�. Kucn�� przy nim i poklepuj�c go po plecach to smutno
pogwizdywa� przez nos, to t�umaczy� si� w j�zyku Linjeni.
Splinter kas�a� i tar� oczy pi�ciami.
- Zobaczysz! Zobaczysz! - pokazywa� sw�j mokry sweter. - Mama b�dzie krzycza�a.
Czyste ubranie ca�e mokre! A gdzie jest moja kulka?!
Ma�y Linjeni zn�w ruszy� w stron� sadzawki. Splinter dogoni� go z krzykiem:
- Doovie, a gdzie jest ta rybka? Ona umrze bez wody. Mnie ju� tak jedna umar�a.
- Rybka?
- Tak. - Splinter na czworakach starannie przeszukiwa� traw�. - Ta rybka, co mi
j� da�e� zamiast kulki.
Dw�jka malc�w zacz�a si� czo�ga� na brzuchach. Nagle Doovie zagwizda� z
triumfem:
- Rybka! - i wrzuci� rybk� z powrotem do wody.
- No - uspokoi� si� Splinter - teraz ju� nie umrze. Popatrz, popatrz, p�ynie, o
tam!
Doovie raz jeszcze da� nurka do wody i wyp�yn�� z kulk�.
- Chod�, poka�� ci, jak si� strzela - zaproponowa� Splinter.
Nagle z krzak�w wychyn�a pani Pink. U�miechn�a si� do dzieci i w tej samej
chwili zobaczy�a po drugiej stronie polanki milcz�c� grup�. Jej oczy rozszerzy�y
si�; zagwizda�a zdumiona. Ch�opcy podnie�li g�owy.
- Tata! - wykrzykn�� Splinter. - Pobawisz si� z nami? - Pu�ci� si� p�dem do
Thorna, a zaraz po nim, pogwizduj�c w podnieceniu, rzuci� si� w obj�cia
lawendowego Linjeni Doovie.
Serenie zachcia�o si� �mia� na widok dw�ch ojc�w, kt�rzy witaj�c swoje pociechy
usi�owali jednocze�nie zachowa� stosown� powag�.
Pani Pink podesz�a nie�mia�o do grupy i stan�a ko�o Sereny, kt�ra obj�a j�
ramieniem. Splinter wdrapa� si� Thornowi na r�ce, u�ciska� go mocno i uwolni�
si� z jego obj��.
- Dzie� dobry, panie generale - wyci�gn�� do genera�a Worshama bardzo brudn�
r�czk�, poniewczasie przypominaj�c sobie o dobrych manierach. - Tata, ja mia�em
teraz uczy� Doovie'ego, jak si� gra w kulki, ale ty strzelasz lepiej. Poka� mu.
- Nno dobrze... - powiedzia� Thorn spogl�daj�c niepewnie na genera�a Worshama.
Podczas gdy Doovie pogwizduj�c podziwia� kolorowe szklane kulki, genera� Worsham
obserwowa� Linjeni. Wreszcie mrugn�� do Thorna, a potem do pozosta�ych cz�onk�w
grupy.
- Proponuj� og�osi� przerw� w dzia�aniach wojennych - powiedzia� - celem
przemy�lenia wynik�ych ostatnio problem�w.
Serena poczu�a ogarniaj�c� j� fal� wzruszenia. Odwr�ci�a twarz, �eby pani Pink
nie widzia�a, �e p�acze. Ale pani Pink by�a zbyt poch�oni�ta widokiem kolorowych
kulek, �eby zauwa�y� p�yn�ce z jej oczu �zy rado�ci.
Prze�o�y�a Zofia Uhrynowska