5071
Szczegóły |
Tytuł |
5071 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5071 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5071 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5071 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Micha� Kleczy�ski
Rasa I: Ekspedycja
M�ody m�czyzna co si� w nogach bieg� zat�oczon� ulic�. Z wrodzon� zwinno�ci�
omija� pieszych i pojazdy, kt�re
przeplata�y si� nawzajem. Jego twarz zdradza�a oznaki zdenerwowania. Us�ysza�
kilka niemi�ych epitet�w od
kierowcy wielkiej ci�ar�wki, pod kt�rej ko�a dos�ownie wskoczy�. Burkn�� co�
pod nosem w odpowiedzi, po czym
jeszcze szybciej ruszy� przed siebie. Ulica kt�r� bieg� by�a jedn� z
g��wniejszych. Tutaj znajdowa�a si� wi�kszo��
urz�d�w i centr�w handlowych. Dlatego o ka�dej porze dnia i nocy panowa� tu
ruch.
W ko�cu m�czyzna dobieg� do cztero pi�trowego budynku, b�d�cego Akademi� Nauk.
By� to stary budynek
zupe�nie nie pasuj�cy do otaczaj�cych go wysokich szklistych budowli, kt�re by�y
osi�gami wsp�czesnej
architektury. Mo�e w�a�nie o to chodzi�o. By� to w ko�cu g��wny wydzia�
archeologii. M�czyzna zanim znik� za
kilku metrowymi drewnianymi drzwiami k�tem oka zauwa�y� �redniej wielko�ci szyld
z czerwonym napisem:
"�egnamy ostatni� klas�".
- Slay! - jak tylko przekroczy� pr�g szko�y us�ysza� gruby g�os - Gdzie do
cholery by�e�!?
M�czyzna od razu rozpozna� g�os. Nale�a� on do jego szkolnego kolegi -
niejakiego Patrika.
- Zaspa�em - Slay rzuci� jednocze�nie poprawiaj�c czarny garnitur, kt�ry troch�
si� pogni�t�, gdy przedziera� si�
przez zat�oczon� ulic� - Ceremonia ju� si� zacz�a?
Patrik wytrzeszczy� oczy. W przeciwie�stwie do towarzysza by� ca�y czerwony.
Prawdopodobnie ze
zdenerwowania.
- Chyba �artujesz? Wszystko zacz�o si� p� godziny temu! Chod� zaraz ci�
wywo�aj�...
Slay przekl�� pod nosem. Wzi�� g��boki oddech i ruszy� za Patrikiem w kierunku
wielkiej sali po brzegi wype�nionej
absolwentami.
- ... jak ju� m�wi�em to wielki dzie� dla naszej Akademii - gruby m�czyzna o
g�stej siwej brodzie sta� na
niewielkim podium. Sprawia� wra�enie jak by wszystkie s�owa sprawia�y mu nie
lada wysi�ek - Nie co dzie�
Akademi� opuszczaj� tak wybitne osobisto�ci, jakie go�ci�y mi�dzy wami. Nadszed�
czas aby przedstawi� pa�stwu
najwybitniejszego studenta, kt�ry na trwa�e zapisze si� w historie naszej szko�y
- grubas rozejrza� si� po sali, jakby
sprawdzaj�c czy owa osoba ju� jest - Brawa dla Slaya Teya.
Slay w momencie, gdy sale zala�y brawa dopiero do niej wszed�. Patrik widz�c
zagubienie na twarzy towarzysza z
ca�ej si�y pchn�� go w kierunku podestu dla m�wc�w. Slay rozejrza� si� po sali.
Pi�kne �yrandole ozdobione
�wiec�cymi klejnotami, i rze�by b�d�ce zar�wno kolumnami, podpieraj�cymi
pofalowany sufit na kt�rym �wiat�o
uk�ada�o si� w dziwaczne kompozycje, zapiera�y dech w piersiach. Dech w
piersiach odbiera� r�wnie� widok ponad
stu os�b siedz�cych i stoj�cych wok� m�wnicy. Nic dziwnego �e Sley wygl�da� po
prostu na przestraszonego.
K�tem oka zacz�� przygl�da� si� osobom siedz�cym w pierwszych rz�dach. Bez trudu
znalaz� j�. Jego nauczycielk�
archeologii Doroty Lee. Jego wzrok zatrzyma� si� na niej chwil� d�u�ej co
sprawi�o �e kobieta pu�ci�a mu oczko.
Musia� przyzna� �e wygl�da�a osza�amiaj�co. Jej bia�a bluzka i kr�tka czarna
sp�dniczka odkrywa�y �adnie opalone
cia�o. Do tego jej pi�kne rude w�osy kt�re z gracj� opada�y na ramiona. Nie
wygl�da�a jak nauczycielka, raczej jak
studentka.
- Dzi�kuj� wszystkim - Slay nachyli� si� nad mikrofonem.
Grubas w mi�dzyczasie przygotowa� niewielki dyplom i ma�y pos��ek, kt�ry po
chwili wr�czy� Sleyowi. Ponownie
sal� wstrz�sn�y gromkie brawa. Gdy umilk�y Slay wyrecytowa� swoje przem�wienie,
kt�re mia� zanotowane na
pomi�tej kartce, kt�r� wygrzeba� z kieszeni spodni. Ca�y czas czu� na sobie
wzrok pani profesor. Mia� wra�enie �e
si� mu przygl�da z wyj�tkowym skupieniem. Przypomnia�y mu si� wyk�ady, kiedy
zdawa�o mu si� �e m�wi�a tylko
do niego. Nigdy jednak nie zdoby� si� na odwag� aby podej�� do niej i otwarcie
przyzna� si� co do niej czuje.
Kolejne brawa zako�czy�y jego wyst�p. Sley zszed� z podium i stan�� obok
Patrika.
- Mam tego wszystkiego dosy� - Sley burkn�� k�ad�c pos��ek i dyplom na stoliku,
tu� obok nich - Nie lubi� takich
gali...
- Przesadzasz. Jeste� tu teraz popularny. Ka�dy zna twoje imi� - Patrik spojrza�
na dwie kobiety, kt�re ca�y czas si�
im przygl�da�y - Nie musz� ci chyba t�umaczy� jakie mog� by� z tego korzy�ci?
Slay pokiwa� g�ow�.
- Nie musisz. Mo�e po prostu mam dzi� z�y dzie�?
Patrik u�miechn�� si� szeroko.
- Chyba wiem co mo�emy na to poradzi� - u�miech nie opuszcza� jego twarzy - Co
powiesz na dwie buteleczki
dobrej starej Whisky. Trzyma�em je na specjaln� okazj� a dzi� chyba taka jest...
- Chyba tak. Pierwsze co musz� zrobi� to pozby� si� tego garnituru. To g�wno
jest niewygodne.
Po tych s�owach obaj m�czy�ni cicho opu�cili sal�. Jedyn� pozosta�o�ci� po nich
by� dyplom i pos��ek, kt�ry
bezpa�sko spoczywa� na niewielkim stoliku tu� przy wyj�ciu.
***
Drewniane obicia �cian przestronnego gabinetu, g��wnego dyrektora Akademii
Naukowej sprawia�y wra�enie
niezwyk�ej przytulno�ci. Wszystko tu by�o urz�dzone z niezwyk�ym wyczuciem gustu
i stylu. Mo�e dla tego Doroty
tak lubi�a to miejsce. Siedzia�a w szerokim drewnianym fotelu na przeciw
pot�nego biurka - stylizowanego na
stare. Patrzy�a na �ciany, kt�re w wi�kszo�ci pokryte by�y trofeami z
przer�nych wypraw archeologicznych.
Cieszy� j� fakt �e niekt�re ona sama tu zawiesi�a. By�y one teraz znakiem
przypominaj�cym minione przygody i
podr�e.
- Zako�czenie roku by� chyba udane? - us�ysza�a m�ski g�os dochodz�cy od strony
wej�cia - Jestem tylko lekko
rozczarowany zachowaniem Teya...
Doroty wsta�a i przywita�a si� z grubym m�czyzn�, kt�ry wszed� do gabinetu,
poczym usiad� w fotelu za biurkiem.
- Wed�ug mnie Tey by� w porz�dku - delikatnie wyrazi�a swoje zdanie - Po prostu
nie jest typem cz�owieka, kt�ry
lubi by� w centrum zainteresowania...
Brodacz lekko si� u�miechn��.
- Zupe�nie tak jak ty Doroty - przygl�da� si� kobiecie zupe�nie jak ojciec -
M�wi� teraz jako tw�j przyjaciel.
Powiedz mi czemu ty tu pracujesz. Z twoim talentem i s�aw� archeologa-podr�nika
mog�aby� robi� naprawd� du�e
pieni�dze w kt�rej� z korporacji odkrywczych.
- Znasz moje zdanie na ten temat - Doroty lekko posmutnia�a - Nie b�d� pracowa�
dla ludzi, kt�rym chodzi tylko o
ewentualne zyski a nie o nauk�...
Brodacz przytakn��. Traktowa� j� dos�ownie jak swoj� c�rk�. Martwi� si� jej
losami i przysz�o�ci�. Wiedzia� jednak
�e Doroty zostaj�c w Akademii Nauk robi mu wielk� przys�ug�. Doroty r�wnie� o
tym wiedzia�a.
- W pe�ni si� z tob� zgadzam - m�czyzna wyci�gn�� cygaro z szuflady biurka -
Wiesz jednak po co ci� tu dzi�
zaprosi�em?
Doroty skin�a g�ow�, otwieraj�c teczk� le��c� na kolanach. Chwil� czego�
szuka�a po czym poda�a m�czy�nie
srebrny kr��ek.
- Tu s� wszystkie dane dotycz�ce mojej nowej ekspedycji. Wiem �e G��wna Rada
Akademii Nauk popiera m�j
projekt.
M�czyzna w�o�y� srebrny kr��ek do niewielkiej szparki w biurku. Po chwili ekran
monitora stoj�cego obok
rozb�ys� ukazuj�c przer�ne dane. Brodacz chwile je studiowa�.
- Wygl�da na to �e znowu nas opu�cisz - w ko�cu wymamrota� odrywaj�c wzrok od
monitora - Zauwa�y�em braki
w twoim zespole. Chcesz kogo� nowego?
Doroty jakby czeka�a na to pytanie.
- Chce nam�wi� do wsp�pracy Sleya Teya - odpar�a - Specjalnie zwleka�am z
podr� do ko�ca roku aby Tey
uko�czy� szko��. Wed�ug mnie b�dzie �wietnym cz�onkiem wyprawy...
Brodacz potwierdzi�. Tey w ko�cu by� najlepszym studentem roku. Wielokrotnie
zaskakiwa� ich wszystkich swoj�
wiedz� i obeznaniem z najr�niejszymi tematami. By� tylko ma�y problem.
- Sk�d wiesz �e Tey si� zgodzi dla nas pracowa�? - brodacz ubra� w s�owa obawy
Doroty - Z jego intelektem i
zdolno�ciami bez problemu znajdzie sobie prac� w jakiej� korporacji. W ko�cu
jest m�ody a m�odo�� potrzebuje
pieni�dzy. My niestety tego mu nie damy.
- Damy mu za to satysfakcje z robienia czego� dla ludzko�ci - Doroty lekko
podnios�a g�os - Poza tym wiem �e
Teyowi nie zale�y na pieni�dzach. Wr�cz przeciwnie on szuka czego� innego, nie
materialnego...
Brodacz wykrzywi� twarz w ge�cie zdziwienia.
- Sk�d wiesz?
- Dziwne �e go nie sprawdzi�e� - Doroty lekko si� u�miechn�a - Nic ci nie m�wi
nazwisko "Tey"? - grubas pokiwa�
przecz�co g�ow� - Jego ojcem jest Anthony Tey w�a�ciciel najwi�kszej korporacji
handlowej i jeden z dziesi�ciu
najbogatszych ludzi na ziemi - grubas zakrztusi� si� dymem z cygara - Sley Tey
nie musia� studiowa�. Nie musi
r�wnie� mieszka� w tandetnym pokoiku w biednej dzielnicy. A dlaczego to robi?
My�l� �e chc� co� osi�gn��. Co�
czego ludzie nie b�d� por�wnywa� z jego ojcem i pieni�dzmi.
- A wed�ug mnie to kolejny kaprys rozpuszczonego bachora, kt�ry z nud�w
postanowi� si� pobawi� na wi�ksz�
skal� - brodacz troch� ostro okre�li� Slaya - Skoro jednak uwa�asz �e b�dzie
nadawa� si� do twojego zespo�u to
prosz� bardzo. Jak si� zgodzi to wci�gn� go na list� p�ac.
Doroty u�miechn�a si� i wsta�a z fotela. Id�c w kierunku drzwi rzuci�a przez
rami�.
- Gdy wr�cimy przyniesiemy s�aw� Akademii Nauk. Mo�esz mi wierzy�.
***
Sley uni�s� powieki, kt�re zdawa�y si� wa�y� kilka ton. Chwile trwa�o zanim zda�
sobie spraw� gdzie jest. Le�a� na
plecach na pod�odze tu� ko�o ��ka. By� cz�ciowo rozebrany. Si�gn�� my�lami do
wczorajszej nocy. Skrzywi� si�
zdaj�c sobie spraw� �e nic nie pami�ta. Dobrze �e przynajmniej trafi� do domu.
Po chwili Sley wgramoli� si� na
��ko, kt�re wygl�da�o jakby przeszed� po nim huragan. Wsz�dzie le�a�y butelki i
puszki po piwie na stoliku obok
��ka sta�a zape�niona po brzegi popielniczka. Og�lnie mieszkanie wygl�da�o
paskudnie. Okna ca�kowicie
zas�oni�te prze d�ugie ciemne �aluzje nie wpuszcza�y do �rodka ani krzty
�wiat�a. Do tego jeszcze ten zapach,
b�d�cy mieszank� alkoholu i dymu z papieros�w. Sley stwierdzi� �e impreza
musia�a by� w jego domu. Ogarn��
wzrokiem pok�j. Mieszkanie nie by�o du�e. Pok�j, �azienka i kuchnia w zupe�no�ci
wystarcza�y studentowi
Akademii Naukowej. W sumie tylko na tyle m�g� sobie pozwoli� za skromne
stypendium naukowe. Z od�o�onych
pieni�dzy zdo�a� zakupi� komputer, kt�ry sta� na honorowym miejscu na stole oraz
kilka przyrz�d�w do �wicze�.
Pierwsz� czynno�ci� jak� wykona� Sley by� d�ugi i zimny prysznic. Nast�pnie -
czuj�c md�o�ci - ruszy� do kuchni.
W kuchni panowa� ba�agan r�wny reszcie mieszkania. Ma�a lod�wka by�a ca�kowicie
opr�niona. To utwierdzi�o go
w przekonaniu �e na pewno co� wczoraj jedli. M�czyzna g�o�no przekl�� po czym
usiad� bezradnie przy
kuchennym stole.
Z zamy�lenia wybi� go irytuj�cy pisk dochodz�cy z okr�g�ego urz�dzenia
zawieszonego w pobli�u drzwi. Domofon
denerwowa� go od zawsze. D�wi�k kt�ry z siebie wydobywa� doprowadza� Sleya do
furii. To, i ciekawo�� kt�
wpad� do niego z wizyt� sprawi�a �e jednym susem doskoczy� do urz�dzenia i
dotkni�ciem r�ki je uruchomi�.
- Kto? - Sley zda� sobie spraw� �e jego g�os przypomina bardziej charkot ni�
ludzk� mow�.
Z g�o�nika wydoby�y si� ciche trzaski i szumy. Po czym ku zaskoczeniu m�czyzny
us�ysza� ciep�y �e�ski g�os,
kt�ry od razu wyda� si� znajomy.
- "Tu Doroty Lee z Akademii Nauk. Chcia�abym z panem porozmawia�."
Nie mo�na sobie wyobrazi� zaskoczenia Sleya. Na chwil� odebra�o mu mow�.
Sytuacja by�a spe�nieniem jego
marze�. Rozpaczliwie rozejrza� si� po mieszkaniu. Nawet jak by chcia� nie
uda�oby mu si� uprz�tn�� ca�ego tego
ba�aganu. Ze smutkiem w g�osie szepn�� w kierunku domofonu.
- Zaraz zejd�.
Odpowied� by�a natychmiastowa.
- "Wola�a bym wej��" - kobieta zrobi�a pauz� - "Moja sprawa jest naprawd�
wa�na".
Nie m�g� w to uwierzy�. Jego idea� kobiety, obiekt ukrytej mi�o�ci zaraz chcia�
wej�� do jego mieszkania. Poczu�
coraz szybciej pulsuj�c� krew w �y�ach. Ruchem r�ki nacisn�� przycisk
otwieraj�cy drzwi na dole.
- Prosz�. Sz�ste pi�tro...
Odpowiedzi ju� nie us�ysza� tylko lekki trzask otwieranych i zamykanych drzwi. W
po�piechu zacz�� sprz�ta�
mieszkanie. Wszystkie �miecie i pozosta�o�ci po imprezie wrzuci� albo pod ��ko
albo do szafy w kt�rej le�a�y
pomi�te ciuchy. Na o�cie� rozsun�� �aluzje wpuszczaj�c do �rodka bystre s�o�ce
poranka. Z otwarciem okna troch�
si� nam�czy�, jednak i ono ust�pi�o wpuszczaj�c do pokoju �wie�e powietrze. W
tym samym momencie us�ysza�
pukanie do drzwi. Spokojnym ju� krokiem ruszy� je otworzy�. Gdy za brudnymi
metalowymi drzwiami ukaza�a si�
Doroty stoj�c na tle ciemnego zapuszczonego korytarza Sley poczu� si� lekko
zawstydzony. Kobieta wygl�da�
przepi�knie. Ubrana by�a w ciemne spodnie przywieraj�ce do cia�a na kt�re lu�no
narzucona by�a granatowa bluza.
Wygl�da�a inaczej ni� w szkole. Sley zawsze marzy� aby si� z ni� spotka�
prywatnie. Teraz jego marzenie si�
spe�ni�o. Doroty chwil� sta�a po czym jako pierwsza si� odezwa�a.
- Dzie� dobry - u�miechn�a si� przyjemnie - Mam nadziej� �e nie przeszkadzam,
jednak moja sprawa jest bardzo
pilna.
Slay chcia� powiedzie� �e ona by mu nigdy nie przeszkadza�a, jednak tylko gestem
r�ki zaprosi� j� do �rodka.
- Przepraszam za ba�agan ale wczoraj by� koniec szko�y i z kolegami... Rozumie
pani? - spojrza� na Doroty
porozumiewawczo.
- Mo�esz mi m�wi� po imieniu Sley. Przynios�am ci �niadanie - wyci�gn�a r�k� z
papierow� torebk� z kt�rej unosi�
si� przyjemny zapach mi�sa.
Sley by� w si�dmym niebie. Nie doj�� �e w jego mieszkaniu by�a �liczna kobieta
to w dodatku przynios�a mu
jedzenie. Szybko pobieg� do kuchni i wr�ci� z dwoma talerzykami, kt�re szybko
umy�.
- Co mog� dla pa... dla ciebie zrobi�? - szybko si� poprawi�.
Doroty wysypa�a na oba talerz r�wne porcje przypieczonych kawa�k�w mi�sa
wielko�ci kciuka. By�a to miejscowa
specjalno��.
- Po pierwsze chcia�am pogratulowa� ci nagrody - usiad�a na ��ku na przeciwko
Slaya, kt�ry usiad� w mi�kkim
fotelu - Mo�esz by� dumny z siebie. Niewielu zdoby�o takie odznaczenie - ugryz�a
kawa�ek mi�sa - Przysz�am do
ciebie spyta� ci� co zamierzasz robi� dalej?
Slay wpatrywa� si� w jej br�zowe oczy. Na jego oko by�a wieku oko�o trzydziestu
lat. Sze�� lat r�nicy nie by�o a�
tak du�� przeszkodom - pomy�la�.
- Jeszcze nie wiem... - b�kn�� z pe�n� buzi� kawa�k�w mi�sa.
- Chodzi mi czy powa�nie my�lisz o karierze naukowca? - Doroty nagle
spowa�nia�a. Jej oczy przybra�y bardziej
surowy wygl�d. Taki jaki Slay pami�ta� ze szko�y - Czy chcesz powr�ci� pod
bezpieczne skrzyd�a swojego tatusia?
Ostatnie zdanie zadzia�a�o na Slaya jak czerwona p�achta na byka. Od�o�y�
jedzenie i opar� si� wygodniej w fotelu.
Nie by�o tego po nim wida� jednak a� si� w nim zagotowa�o. Nie trudno by�o
zgadn�� �e jego ojciec nie by� jego
ulubionym tematem.
- Wiedzia�em �e pr�dzej czy p�niej us�ysz� o moim ojcu - m�czyzna powiedzia�
to z lekk� gorycz� - Jego cie�
prze�laduje mnie od zawsze. My�la�em �e wraz z przyst�pieniem do Akademii
pozb�d� si� tego pi�tna...
Jednocze�nie si�gn�� po paczk� papieros�w le��c� na stole. Szybko zapali�
jednego. Unika� wzroku Doroty, kt�ra na
odmian� teraz przygl�da�a mu si� uwa�niej. Nie m�g� wiedzie� �e podj�a ju�
decyzj� a teraz tylko go sprawdza�a.
- Nie kusi ci� aby podj�� prac� dla korporacji twojego ojca? - kobieta wyczu�a
zdenerwowanie Sleya.
- Nie - m�czyzna warkn�� - S�uchaj je�eli to on ci� przys�a� to pogratuluj mu
pomys�owo�ci i powiedz aby si� ode
mnie odpieprzy�. A teraz wybacz mi bo musz� za�atwi� kilka wa�nych spraw.
Chodzi�o mu dok�adnie o kupienie butelki w�dki i nawalenie si� w trupa. Doroty
chyba lekko zaskoczona tak� ostr�
odpowiedzi� wsta�a z ��ka bez s�owa. Wyci�gn�a z br�zowej teczki, kt�r� ca�y
czas �ciska�a w obu r�kach, srebrny
kr��ek i co� co Sley zgubi�. Dyplom i pos��ek, kt�ry m�czyzna otrzyma� wczoraj.
- Nikt mnie do ciebie nie przys�a� - po�o�y�a pos��ek, dyplom i kr��ek na stole
obok jedzenia - Te dwie rzeczy
chyba nale�� do ciebie a na kr��ku masz informacje dotycz�ce mojej nowej
ekspedycji. Je�eli chcesz pozby� si�
cienia ojca wpadnij dzi� o dwudziestej trzeciej do kawiarni "Czarny kot"...
Po tych s�owach Doroty kiwn�a g�ow� na po�egnanie i wysz�a. Sley ugryz� si� w
j�zyk. Zrobi�o mu si� g�upio �e
straci� panowanie nad sob� w�a�nie przy niej. Nie mog�a wiedzie� �e temat jego
ojca by� dla niego taki nerwowy.
Wzi�� do r�ki pos��ek i przez chwil� wa�y� go w r�ku. W ko�cu uko�czy� szko��
bez protegowania ze strony jego
ojca. Do tej pory jego pochodzenie by�o nieznane. Kobieta zaciekawi�a go
wspominaj�c o swojej ekspedycji. S�ysza�
historie o Doroty. By�a wspania�ym naukowcem. Dlatego szybko chwyci� srebrny
kr��ek i usiad� przy komputerze.
Ekran monitora roz�wietli� si� przyjemnym b��kitnym kolorem, gdy tylko przytkn��
do niego palec. Wsun�� kr��ek
do czarnej skrzynki stoj�cej tu� przy monitorze. Prawie natychmiast na ekranie
ukaza�a si� buzia Doroty.
- "Cze�� Sley. Mam nadziej� �e nie jeste� na mnie z�y. Musisz zrozumie� �e nie
ka�dy mo�e zosta� cz�onkiem mojej
ekipy i dla tego podda�am ci� ma�emu testowi" - Slay poczu� si� jeszcze gorzej z
powodu swojego wybuchu - "Tak
dobrze s�ysza�e�. Wybra�am ci� spo�r�d wszystkich uczni�w, poniewa� dostrzegam w
tobie ogromny potencja�" -
gdy to m�wi�a na jej twarzy da�o si� zauwa�y� lekki u�miech - "Od p� roku
szykuj� wypraw� na planet� o nazwie
"Khan". Pewnie s�ysza�e� legendy o prastarej rasie �yj�cej na jej powierzchni
miliony lat przed pojawieniem si�
uk�adu s�onecznego" - Sley mimowolnie pokiwa� g�ow�. Zna� legendy o rasie, kt�ra
da�a pocz�tek rodzajowi
ludzkiemu, jednak by�a to jedna z wielu historii, kt�re mog�y mie� pocz�tek w
umys�ach ob��kanych g��w. Cz�sto
opowiadali j� nauczyciele, jako dope�nienie do wyk�adu - "Do tej pory
traktowa�am t� legend� jako bujd�, jednak na
mojej ostatniej wyprawie zdoby�am dow�d �wiadcz�cy o jej prawdziwym pochodzeniu.
Reszty dowiesz si�
wieczorem w "Czarnym kocie". Prosz� przyjd�."
Buzia Doroty znik�a z ekranu a na jej miejsce ukaza�y si� najr�niejsze dane
dotycz�ce planety "Khan". Slay z
uwag� zacz�� je studiowa�. Sama planeta przypomina�a Ziemi� - mia�a nieco
mniejsz� grawitacj� i o wiele
wilgotniejszy i cieplejszy klimat. Jedynym faktem �e jeszcze nie by�a
skolonizowana by�a jej odleg�o�� od Ziemi. W
skr�cie mo�na by�o powiedzie� �e by�a ostatnim znanym punktem na mapach
gwiezdnych. Jej legenda powsta�a,
gdy na jej powierzchni odnaleziono kilka artefakt�w, kt�re mog�y �wiadczy� o
istnieniu jakiej� obcej cywilizacji.
Do tej pory jednak nie znaleziono �adnych powa�nych dowod�w aby zamieszkiwa�a j�
jakakolwiek inteligentna
forma �ycia. Tym bardziej wzros�a ciekawo�� Sleya o tajemnicze znalezisko
Doroty, kt�re jest dowodem na
istnienie prastarej cywilizacji. Ruchem r�ki wy��czy� komputer. Musia� przyzna�
�e zawsze marzy� o podr�ach.
My�l �e m�g�by podr�owa� u boku Doroty sprawi�a �e na jego twarzy pojawi� si�
szeroki u�miech.
Czas up�yn�� szybko. Sley zd��y� posprz�ta� mieszkanie i porz�dnie zje��. Nim
si� zorientowa� by�o ju� w p� do
dwudziestej trzeciej. Narzuci� na siebie swoj� sk�rzan� kurtk� si�gaj�c� do
kolan i spokojnym krokiem ruszy� do
kawiarni. "Czarny kot" znajdowa� si� dosy� niedaleko. Oko�o dwudziestu minut
spacerem. Dzielnica jednak nie
zach�ca�a do spacer�w, wi�c Sley pokona� drog� w nieca�e dziesi��.
"Czarny kot" by� dosy� ucz�szczanym miejscem. Kawiarnia znajdowa�a si� na rogu
skrzy�owania dw�ch g��wnych
ulic. Gra�a tu zawsze przyjemna dla ucha muzyka, kt�rej towarzyszy� gwar rozm�w
ludzi odpoczywaj�cych w
�rodku. Doroty nie przez przypadek wybra�a to w�a�nie miejsce. Wiedzia�a �e
kawiarnia jest od dawna miejscem
spotka� wi�kszo�ci uczni�w z Akademii. Mo�e chcia�a aby Sley czu� si� pewniej w
miejscu, kt�re zna�.
By� Sobotni wiecz�r wi�c jak zwykle w kawiarnia wszystkie stoliki by�y zaj�te.
Sley stan�� w wej�ciu i rozejrza� si�
po zape�nionej lud�mi sali. Na przeciwko niego znajdowa� si� d�ugi kontuar za
kt�rym krz�ta� si� wysoki barman,
reszt� miejsca na sali zajmowa�y cztero osobowe stoliki. Ca�e wn�trze o�wietlane
by�o przez nastrojowe kinkiety
zwisaj�ce spod sufitu. Dawa�y one tylko tyle �wiat�� ile by�o potrzeba aby
odnale�� swoje naczynie z alkoholem.
Sley mia� ju� obr�ci� si� na pi�cie, gdy nagle poczu� u�cisk d�oni na ramieniu.
M�ody m�czyzna sta� tu� za nim.
Sley zna� go z widzenia. Cz�sto kr�ci� si� po Akademii, jednak nie by� jednym ze
student�w. Cz�sto widzia� go przy
Doroty.
- Jeste� Sley? - m�czyzna wyci�gn�� r�k� - Jestem Bernard Majkowski, asystent
Doroty. Chod� za mn� siedzimy
tam...
Sley pokiwa� g�ow� i ruszy� za m�czyzn�, kt�ry zacz�� przedziera� si� przez
g�szcz stolik�w w kierunku rogu sali.
Ju� po kilku metrach Sley zauwa�y� siedz�c� Doroty w towarzystwie jeszcze jednej
kobiety i m�czyzny. Gdy tylko
si� zbli�yli Doroty ku jego zaskoczeniu wsta�a i przywita�a go mocnym ca�usem w
policzek.
- Wiedzia�am �e przyjdziesz - szepn�a mu do ucha. Nast�pnie ogarn�a r�k�
reszt� ekipy - Bernarda ju� znasz a to
Maja i Bob.
Sley po kolei przywita� si� u�ciskiem d�oni. Po czym wszyscy usiedli przy
stoliku.
- Wi�c ty jeste� tym "nowym zdolnym"? - Maja rozpocz�a. Kobieta by�a
r�wie�niczk� Doroty. Mia�a d�ugie ciemno
blond w�osy, kt�re upi�te by�y w gruby warkocz. Zdawa�a si� by� r�wnie zgrabna,
jednak Sley nie m�g� tego
dok�adnie oceni�, gdy� kobieta siedzia�a do po�owy w cieniu. Na pewno by�a
sympatyczna.
- Chyba tak... - cicho odpowiedzia�, jeszcze do ko�ca nie pewny swoje pozycji.
- Musz� ci� uprzedzi� �e wszyscy przy tym stoliku dostali takie nagrody jak ty,
wi�c jeste� w�r�d swoich - Doroty
u�miechn�a si�.
- Niekt�rzy dostali je nawet wcze�niej. Wyprzedzaj�c swoje kole�anki z rocznika
- Maja stwierdzi�a maj�c na my�li
Doroty.
Nagle Bernard przerwa� stawiaj�c na st� litrow� butelk� bia�ego alkoholu. Sley
nie zauwa�y� jak m�czyzna szybko
poszed� do kontuaru i z�o�y� zam�wienie. My�l o wypiciu czego� poprawi�a mu
nieco humor.
- Na pewno przejrza�e� zawarto�� dysku, kt�ry ci wr�czy�am - Doroty rozla�a
alkohol do pi�� kieliszk�w - Co o tym
my�lisz?
- To zale�y od tego co znalaz�a� - Slay odpowiedzia� wymijaj�co.
Bob, chyba najpot�niejszy facet z towarzystwa si�gn�� po kieliszek daj�c do
zrozumienia wszystkim �e czas ju� si�
napi�. Wszyscy naraz przechylili naczynie. Slay chrz�kn�� czuj�c moc alkoholu w
gardle.
- Obejrzyj te zdj�cia - Doroty wyci�gn�a spod sto�u szar� papierow� teczuszk� i
poda�a j� Sleyowi - Musisz
wiedzie� �e do tej pory widzia�o je zaledwie kilka os�b.
Sleya nie zaskoczy� poziom zaufania, jakim go obdarzyli ale to co zobaczy� na
dw�ch pierwszych zdj�ciach.
Pierwsze z nich przedstawia�o krajobraz obcej planety a dok�adniej g�r�. Jednak
nie by�a to g�ra. Przy d�u�szym
przygl�daniu zda� sobie spraw� �e jest to sto�kowata konstrukcja wbita w ziemi�.
Nast�pne zdj�cia ukazywa�y
zbli�enia tego obiektu. Slay spojrza� zaskoczony na Doroty.
- Co to do cholery jest? - postara� si� wydoby� z siebie g�os jak najbardziej
opanowany. W rzeczywisto�ci czu� jak
ciekawo�� dos�ownie rozpiera jego cia�o.
- Nie uwierzysz ale to statek kosmiczny obcych - Doroty schowa�a zdj�cia.
Powiedzia�a to w taki spos�b �e Sley
przez u�amek sekundy poczu� si� jakby sobie z niego �artowali. G�upich my�li
pozbawi� go widok powa�nych min
reszty ekipy - Odnale�li�my go rok temu, jednak dopiero teraz odczytali�my
zakodowane informacje na jego
pok�adzie.
Bob nala� kolejn� porcj� alkoholu, kt�r� teraz Sley wypi� bez wahania. Nie m�g�
uwierzy� w to co s�yszy.
- Je�eli to statek obcych to odkryli�cie niezbadane technologie... - nie
zauwa�y� ale na moment straci� panowanie
nad sob� - Czemu nikt o tym nie wie? Znale�li�cie dow�d na to �e istniej�
inteligentne rasy we wszech�wiecie...
Doroty wymieni�a spojrzenie z Maj�, po czym obie kobiety wybuch�y �miechem kt�ry
nieco zawstydzi� Sleya.
Poczu� si� jak szczeniak w towarzystwie doros�ych, kt�rzy m�wi� o niepoj�tych
dla niego sprawach. Doroty, gdy
zauwa�y�a rumieniec na twarzy Sleya opanowa�a si� i z lekkim u�mieszkiem na
twarzy zacz�a t�umaczy�.
- Musz� ci� z przykro�ci� zawie�� - spojrza�a na Maje i o ma�y w�os znowu
wybuch�a by �miechem - Nie
odnajdziesz tam �adnych technologii ani �adnych nowoczesnych gad�et�w. Statek
spoczywa� na tamtej planecie od
milion�w lat. Zd��y�a go obrosn�� prawdziwa g�ra a jego wn�trze przypomina
jaskini�... - kobieta wyci�gn�a
papierosa i go zapali�a. Sley do tej pory nie wiedzia� �e pani profesor pali.
Zastanowi� si� ilu jeszcze o niej rzeczy
nie wie.
- To co on ma wsp�lnego z planet� "Khan" - Sley zacz�� si� gubi�.
Bob do tej pory cichy postanowi� wtr�ci� si� do rozmowy.
- To �e z niej pochodzi - wyci�gn�� z kieszeni kolejne zdj�cie na kt�rym
przedstawiona by�a kamienna tablica na
kt�rej zarysowane by�y dziwne znaki - Uda�o nam si� to tam znale��...
Sley chwil� przygl�da� si� obrazkowi, poczym nagle zajarzy�. Z entuzjazmem w
g�osie zacz��.
- To p�askie przedstawienie cz�ci naszej galaktyki - wskaza� punkt na zdj�ciu -
To nasza gwiazda a tu s�siednie.
Wszystko razem tworzy ca�o��... Tylko nie wiem dlaczego przedstawili to na
p�aszczy�nie. Przecie� to z�udne
odleg�o�ci...
Bob pokiwa� g�ow� z aprobat�. By� o kilka lat starszy od Sleya, jednak m�odszy
od Doroty i Maji.
- Musze przyzna� �e jest dobry - spojrza� na Doroty, kt�rej a� zab�yszcza�y oczy
- Mi zaj�o kilka tygodni zanim
doszed�em �e to mapa gwiezdna.
Doroty u�miechn�a. Wzi�a od Sleya zdj�cie i wskaza�a mu ledwo widoczny
fragment.
- Tu wida� niewielkie zaznaczenie wok� uk�adu Khan a obok s� wsp�rz�dne
miejsca na planecie - schowa�a
zdj�cie do kieszeni - S�dzimy �e to wsp�rz�dne ich miasta... Odnalezienie tego
miejsca b�dzie celem naszej
ekspedycji.
Po tych s�owach wszyscy przechylili swoje kieliszki opr�niaj�c jednocze�nie
butelk�. Sley poczu� moc trunku
rozpalaj�cego jego �y�y. Przekl�� si� w duchu za wczorajsz� imprez�. Gdyby nie
to mia�by dzi� mocniejszy �eb. Gdy
wszystkie kieliszki by�y ju� na stole nieco chropowatym g�osem rozpocz�a Maja.
- A wi�c syn Antonego Teya b�dzie cz�onkiem naszej grupy - u�miechn�a si� do
Sleya, kt�ry nagle spowa�nia� -
Mo�e tw�j ojciec ufunduje nam przejazd?
Doroty musia�a opr�cz lodowatego spojrzenia, kt�re po�ci�a kole�ance r�wnie�
wymierzy� jej kuksa�ca w nog�,
gdy� Maja natychmiast zamilk�a. Sley spojrza� na Doroty potem na jego twarzy
pojawi� si� nieznaczny u�miech,
kt�ry by� raczej efektem wypitego alkoholu ni� dobrego humoru.
- Chcia�bym co� sprostowa� - spokojny g�os by� odwrotno�ci� k��bi�cych si� w
g�owie my�li - Nie mam nic
wsp�lnego z moim ojcem. Nazywam si� Sley Tey i chcia�bym aby�cie mnie oceniali
po mojej pracy a nie mojego
ojca...
Zapad�o kr�puj�ce milczenie, kt�re przerwa� Bob.
- Amen... - jednocze�nie przechyli� kieliszek i z impetem postawi� go na stole.
Wszyscy wybuchli �miechem. Maja lekko si� zarumieni�a, jednak gdy zobaczy�a
�miej�c� si� twarz Sleya szybko
zapomnia�a o ca�ym zaj�ciu. Doroty zabra�a g�os.
- Panie Sley Tey czy przy��cza si� pan do naszej weso�ej dru�yny - z wrodzonym
urokiem spojrza�a na m�czyzn� -
Chcia�abym tylko doda� �e zdradzili�my panu nasze tajne plany i jak pan odm�wi
b�dziemy musieli pana zabi�...
Sley musia� przyzna� �e Doroty by�a dusz� towarzystwa. Sama jej posta�
wywo�ywa�a u�miech na twarzy. U niego
wywo�ywa�a co� jeszcze. Sam nie wiedzia� kiedy na stole pojawi�a si� druga
butelka. Gadali o wszystkim. G��wnie
wszyscy opowiadali Sleyowi o dawniejszych wyprawach i znaleziskach. Co chwil�
ka�dy opowiada� swoj� wersj�
zdarzenia k��c�c si� z innymi i zapewniaj�c Sleya �e on akurat m�wi prawd�.
Wszystko ko�czy�o si� gromkim
�miechem, kt�ry wstrz�sa� "Czarnym kotem".
- Zawsze lubi�em twoje wyk�ady... - Sley z ledwo�ci� utrzymywa� g�ow� w pozycji
pionowej - Uwa�a�em je za
bardzo ciekawe...
Przy stoliku pozosta�a ju� tylko Doroty i �pi�cy Bob, kt�ry jak si� Sley
dowiedzia� zawsze pi� do ko�ca.
- Wiesz Sley... - Doroty zakry�a policzki pokryte gor�cym rumie�cem - ...Jestem
pijana. Musz� i�� do domu...
Sley wsta� od sto�u. Pom�g� na�o�y� jej p�aszcz. Spojrza� jeszcze na Boba potem
na Doroty.
- A co z nim? - m�czyzna j�kn��.
- On tak zawsze... Za kilka godzin si� obudzi i weso�y wr�ci do domu -
u�miechn�a si� lekko.
By� ju� �rodek nocy, gdy wyszli z kawiarni. Ruch na ulicy co prawda nie zmala�,
jednak zrobi�o si� du�o ch�odniej.
Przer�ne neony i kolorowe szyldy reklamowe sprawi�y �e jasno by�o zupe�nie jak
za dnia. Sley zapi�� kurtk� i
spojrza� na Doroty.
- Odprowadz� ci� do domu - stwierdzi�.
Doroty najwyra�niej rozbawi�a ta propozycja. U�miechn�a si� i zbli�y�a si� do
niego daj�c mu ca�usa w policzek.
Przez moment wyczu� jej s�odkie perfumy, kt�rych wo� sprawi�a �e jego serce
zacz�o wali� jak op�tane.
- Lepiej nie Sley - z drwi�cym u�miechem szepn�a jednocze�nie cofaj�c si� -
Wracaj do domu i porz�dnie si�
wy�pij. Jutro kto� po ciebie wpadnie... Czeka nas sporo pracy...
Po tych s�owach Doroty obr�ci�a si� na pi�cie i odesz�a. Sley jeszcze przez
chwil� sta� na mrozie i szybkim krokiem
ruszy� w kierunku mieszkania.
***
Blado b��kitna �una otaczaj�ca powierzchni� ziemi roz�wietla�a czer� kosmosu.
Roz�wietla�a r�wnie� srebrn�
powierzchni� stacji orbitalnej, kt�ra sk�ada�a si� z kilku sze�cian�w
po��czonych ze sob� kilkunastoma tunelami.
Ca�o�� wygl�da�a naprawd� imponuj�co. Szczeg�lnie gdy wsz�dzie doko�a
majestatycznie sun�y najr�niejszego
typu statki i okr�ty, kt�re czeka�y na swoje miejsce w dokach. Panowa� tu
prawdziwy t�ok. Nic dziwnego, gdy�
Stacja Orbitalna Ziemi, by�a g��wnym centrum handlowym dla ca�ego uk�adu
s�onecznego. T�ok panowa� r�wnie�
na pok�adzie owej stacji. Nie by�o korytarza w kt�rym co� by si� nie dzia�o.
Najbardziej ucz�szczanym sektorem
stacji by�y oczywi�cie doki. To tu prowadzono - nie zawsze legalne - interesy,
naprawiano statki oraz rekrutowano
za�ogi. Mo�na tu by�o spotka� ka�dego. Pocz�wszy od pilot�w po tajnych agent�w
szukaj�cych zbieg�w. Takie
w�a�nie miejsca lubi� m�czyzna siedz�cy w jednej z popularniejszych kantyn w
tym sektorze stacji. Pomimo tego
�e by�a to kantyna nie da�o si� zapomnie� �e jest si� na stacji orbitalnej.
Metaliczne �ciany i ch�odne umeblowanie
ca�y czas to przypomina�y. Dobrze chocia� �e sprzedawali tu alkohol - pomy�la�
Joe. Tak w�a�nie nazywa� si�
m�czyzna siedz�cy przy srebrnym kontuarze popijaj�cy zielonkawego drinka.
M�czyzna wygl�da� na oko�o
trzydzie�ci pi�� lat, by� dosy� wysoki i dobrze zbudowany. Ubrany by� w typowy
uniform pilota, ci�ko pobrudzony
smarem i czym� co trudno zidentyfikowa�. Przy ci�kim pasie lekko zwisa�a kabura
z kt�rej wystawa�a kolba
pistoletu. By� to typ przystojniaka, jednak dwie blizny ci�gn�ce si� przez ca��
d�ugo�� twarzy dawa�y do
zrozumienia �e m�czyzna swoje przeszed�.
- Opowiada�em ci jak dosta�em no�em w kopalni rudy �elaza na "asteroidach" - Joe
lekko podpity zaczepi�
siedz�cego obok troch� wi�kszego od niego m�czyzn� - Ta blizna to legenda -
wskaza� szram� pod okiem -
Skurczybyk przejecha� by dwa centymetry wy�ej i wyd�uba� by mi oko...
Pomimo oboj�tno�ci s�uchacza Joe nadal gada�. Nagle przerwa� mu barman, kt�ry z
u�miechem stan�� tu� przed
nim.
- Co dzisiaj sobie wymy�li�e� - spojrza� na oboj�tnego s�uchacza - Widuj� ci� tu
od tygodnia i znam ju� kilkana�cie
historii powstania twoich blizn. Co tym razem m�� �ony z kt�r� si� przespa�e�,
czy demoniczna bestia, kt�r�
znalaz�e� na opuszczonym okr�cie obcych...
M�czyzna siedz�cy obok parskn�� �miechem. Barman r�wnie� zacz�� rechota�. Joe
skrzywi� si� i doko�czy� picie
drinka. Mia� ju� na ko�cu j�zyka kilka argument�w w obronie swojego honoru, gdy
nagle poczu� na ramieniu czyj�
u�cisk.
- Joe - ch�opak wygl�daj�cy na dwana�cie lat sta� tu� za nim - Musimy pogada�...
M�czyzna da� znak barmanowi aby przygotowa� mu kolejnego drinka po czym
nachyli� si� nad dzieciakiem.
- Co jest ma�y? - sykn��.
Ch�opak rozejrza� si� nerwowo po sali. Kantyna by�a prawie pusta.
- Kaza�e� mi obserwowa� ten dok obok twojego statku i obserwowa�em ca�y czas -
dzieciak m�wi� szybko i
niewyra�nie - Dzi� o czternastej przylecia� jaki� transportowiec i... tak jak
m�wi�e�... wy�adowali z niego czarne
skrzynie...
Do po�owy przymru�one oczy Joe nagle si� powi�kszy�y. Rozb�ys�a w nich dawna
iskierka. Poklepa� ch�opaka po
g�owie i wr�czy� mu rulonik banknot�w o najwy�szych nomina�ach. Ten u�miechn��
si� szeroko, po czym wybieg� z
kantyny. Joe obr�ci� si� z powrotem do baru jakby ca�e zaj�cie nie mia�o
wi�kszego znaczenia.
- Hej Joe! - barman krzykn�� z drugiego ko�ca kontuaru - Jest tu jaki� facet i
m�wi �e szuka pilota ze statkiem.
Joe przechyli� �wie�o przyniesionego drinka i ruszy� w kierunku barmana. By�
pilotem i mia� statek, jednak nie
wiedzia� po co tam idzie. Mia� ju� robot� - i to nie byle jak�. Zawsze jednak
uwa�a� �e niewykorzystane okazje
zawsze si� mszcz�. Tu� przy kontuarze niedaleko wej�cia do baru sta� m�ody
m�czyzna. Dobrze ubrany, zadbany.
Typowy lalu� z Ziemi - stwierdzi� w my�lach Joe. Szkoda �e tacy s� zawsze
bogaci.
- Jestem Joe - wyci�gn�� r�k� na powitanie - Podobno szukasz pilota?
M�ody m�czyzna skin�� g�ow�.
- Ja jestem Bernard Majkowski - u�cisn�� r�k� Joe - Rozumiem �e dysponuje pan
statkiem?
Joe u�miechn�� si� s�ysz�c "dysponuje". Nie trudno by�o si� domy�le� �e nie
rozmawia z cz�owiekiem z bran�y.
Bernard przywodzi� raczej na my�l profesorka. Nie m�g� trafi� celniej.
- Zgadza si� "dysponuje" statkiem - da�o si� s�ysze� drwin� w jego g�osie - A po
co panu statek?
- Pracuje dla Akademii Naukowej - przerwa� widz�c jak Joe g��boko ziewn��.
Postanowi� skr�ci� wypowied� - Ile
b�dzie kosztowa� kurs na planet� Khan i powr�t na Ziemi�. Dla pi�ciu os�b i
kilku skrzy� sprz�tu?
Joe dopiero teraz zaciekawi� si� rozmow�. Po prostu w gr� zacz�y wchodzi�
pieni�dze. A te kocha� najbardziej.
Szybko w jego r�ku znalaz� si� elektroniczny notes na kt�rym szybko zacz�� co�
stuka�. Po chwili przeni�s� wzrok z
notesu na Bernarda.
- To dosy� daleki kurs, wi�c b�dzie kosztowa� - przeci�gn�� obserwuj�c reakcj�
m�czyzny - Oko�o stu tysi�cy...
Bernard mo�e nie pracowa� w bran�y, jednak zanim wszed� do tego baru
przeprowadzi� ma�� sond� i pozna� ceny
najr�niejszych kurs�w. Wiedzia� �e najwi�cej Joe m�g� za��da� osiemdziesi�t.
U�miechn�� si� jedynie a na jego
twarzy wymalowa�o si� rozbawienie.
- Sto tysi�cy to troch� za du�o - p� �miechem zakomunikowa� - Jestem w stanie
zap�aci� ci siedemdziesi�t tysi�cy...
Joe zerkn�� na barmana, kt�ry bez s��w nala� mu szklank� krystalicznego
alkoholu.
- Osiemdziesi�t pi��... - targowa� si� twardo.
Bernard wiedzia� �e Doroty musi jak najszybciej wyruszy�, wi�c nie m�g� sobie
pozwoli� na strat� pilota.
Westchn�� g��boko i z wielkim �alem przytakn��, ku uciesze Joe.
- Mi�o si� robi z tob� interesy - pilot u�cisn�� r�k� Bernarda - Kiedy b�dziecie
gotowi?
Bernard chwil� pomy�la�.
- Zale�y nam na czasie...
- Mi te� - Joe u�miechn�� si� - B�d�cie w doku si�dmym o p�nocy. M�j statek
nazywa si� "Deus". I oby�cie mieli
ze sob� pieni�dze...
Bernard przytakn�� i wyszed� z baru. Joe stwierdzi� �e ma dzi� szcz�liwy dzie�.
Dzi�ki temu kursowi zarobi
naprawd� du�o. Usiad� z powrotem przy barze. Natychmiast zbli�y� si� do niego
barman.
- S�ysza�em �e nas opuszczasz? - z zadowoleniem w g�osie rozpocz��.
- I tak mi si� tu nie podoba - Joe odstawi� pe�ne naczynie alkoholu - Podaj mi
co� bez procent�w. Musze do
wieczora wytrze�wie�...
Barman za�mia� si� g�o�no.
- Ty i trze�wo��. Odk�d pami�tam jeste� ca�y czas pijany... By�e� moim
najlepszym klientem... - postawi� przed
Joem fili�ank� z czarnym wywarem.
- Ma�o mnie znasz - Joe rzuci� i spowa�nia�.
W jego r�ku szybko znalaz� si� elektroniczny notes na kt�rym widnia�y jeszcze
dane planety "Khan". Nie m�g�
zrozumie� kto chcia� lecie� na ca�kowicie niezamieszka�� planet�. W og�le mia�
ma�o danych o tamtym sektorze.
Musia� przyzna� �e jeszcze tam nie by�. Nagle przypomnia� sobie o "Akademii
Naukowej". Ten lalu� w ko�cu j�
wymieni�. Tylko banda zwariowanych naukowc�w jest w stanie lecie� na takie
zadupie. Mimowolnie na jego twarzy
pojawi� si� u�miech. Odgarn�� ciemne w�osy, kt�re opad�y mu na oczy i wsta� do
kontuaru. Rzuci� kilka banknot�w
w kierunku barmana i wyszed� z kantyny.
Szed� szybko w kierunku doku si�dmego. Wiedzia� �e do p�nocy musi wywi�za� si�
z jeszcze jednego zadania.
Mia� ukra�� cztery skrzynie z s�siedniego doku. Cz�owiek kt�ry zleci� mu to
zadanie by� handlarzem. Obieca� mu
niez�� zap�at� za t� robot�. Nie powiedzia� tylko co w owych skrzyniach si�
znajduj�. Joe jednak nigdy nie pyta�.
Dop�ki dostawa� pieni�dze nic go nie obchodzi�o.
Dok si�dmy, by� wielkim magazynem. By�o tu ciemno i brudno. W rogach sali sta�y
r�ne w�zki i podno�niki
s�u��ce zazwyczaj do wy�adowywania towar�w z dokuj�cych tu statk�w. Wej�cie na
pok�ad "Deusa" znajdowa�o si�
za grubym na metr w�azem. Dok s�siedni wygl�da� identycznie. Tylko �e wej�cie na
pok�ad statku sta�o otworem a
wsz�dzie doko�a krz�tali si� pracownicy przenosz�cy skrzynie i przer�ne
urz�dzenia. Joe stan�� tak aby m�c
dok�adnie wszystkiemu si� przyjrze�. Zauwa�y� kilku ochroniarzy uzbrojonych w
karabiny maszynowe. Fakt �e
by�a ochrona sprawi� �e Joe jeszcze mocniej zacz�� si� zastanawia� co mog�o by�
w owych skrzyniach. Same
skrzynie nie by�y du�e za to wygl�da�y na ci�kie i solidne.
Nim si� zorientowa� by�a ju� dwudziesta trzecia. Chyba by�a przerwa bo wszyscy
pracownicy weszli na pok�ad
statku zostawiaj�c w doku tylko dw�ch ochroniarzy pilnuj�cych tego co
wy�adowali. Joe pomy�la� �e nie doczeka
si� lepszej okazji. �mia�o ruszy� w kierunku pierwszego. M�czyzna jak tylko go
zauwa�y� uni�s� ostrzegawczo
r�k� aby nie podchodzi� bli�ej.
- St�j to dok prywatny! - krzykn��.
Joe u�miechn�� si�.
- Chce tylko spyta� czy nie macie papierosa? - udawa� lekko pijanego.
Najwyra�niej nie wygl�da� gro�nie, gdy�
ochroniarz spu�ci� karabin i wyci�gn�� paczk� fajek.
- Masz - poda� mu jednego - Ale id� ju� st�d. Jak przyjdzie m�j szef to b�dzie
nieprzyjemnie...
Joe pokiwa� g�ow�. W�o�y� papierosa do buzi i zacz�� czego� szuka� w kieszeni.
Ca�y czas sta� tu� przed
ochroniarzem.
- Masz mo�e jeszcze ogie�?
Drugi ochroniarz w ko�cu nie wytrzyma� i podszed� do pozosta�ej dw�jki. Na to
czeka� Joe. Mia� ich dw�ch tu�
przed sob� a w dodatku obaj mieli spuszczon� bro�. Szybko si�gn�� do swojej
kabury i wyci�gn�� pistolet. Bro�
by�a zadbana. Wida� by�o r�wnie� oznaki kilku przer�bek.
- Przepraszam panowie ale ju� znalaz�em - wycelowa� w obydwu - Teraz spokojnie
od��cie karabiny i na��cie
kajdanki, kt�re macie przy pasie...
Pierwsze ochroniarz z w�ciek�o�ci chcia� spr�bowa� szcz�cia, jednak Joe by�
szybszy. Silny cios kolb� w skro�
powali� go na ziemi�. Drugi sta� spokojny.
- Nie chce was zabi� - m�wi� spokojnie, jednak czu� adrenalin� pulsuj�c� w
�y�ach - Na��cie kajdanki i przykujcie
si� do tej rury - wskaza� metalowy s�up ci�gn�cy si� od sufitu do pod�ogi.
- Dostaniemy ci�...
Joe u�miechn�� si� nieprzyjemnie.
- Tak na pewno - zakneblowa� obydwu tak �e mogli wydobywa� z siebie jedynie
ciche j�czenie - Poczekacie sobie
tu grzecznie a� ja sko�cz�. Prawda...
Pu�ci� dw�m m�czyzn� oczko i ruszy� w kierunku skrzy�. Skrzynie by�y ci�kie
jak cholera, wi�c Joe zmuszony
by� zatrudni� do pomocy metalowy w�zek z ma�ym podno�nikiem. Za�adowa� cztery i
z u�miechem na twarzy
ruszy� do swojego doku. Ku jego zdziwieniu tu� przed wej�ciem na pok�ad jego
statku sta�a pi�tka ludzi a wok�
nich le�a�o kilka toreb i skrzy�. Joe rozpozna� m�czyzn� z kantyny. Machn��
r�k� na powitanie i szybciej ruszy� w
ich kierunku. By� w cholernie k�opotliwej sytuacji. Nie doj�� �e ci�gn�� w�zek
ze skradzionym sprz�tem to jeszcze
w doku za nim le�a�o dw�ch skutych ochroniarzy a on musia� udawa� weso�ego i
szcz�liwego przed band�
wycieczkowicz�w. W duchu przekl��.
- My�leli�my ju� �e pan nie przyjdzie - Bernard wyszed� mu na spotkanie.
Joe obci�� wzrokiem reszt� grupy. Dwie kobiet, dw�ch m�czyzn i ten Bernard. W
normalnej sytuacji by si�
przywita� i przedstawi� teraz jednak zale�a�o mu aby jak najszybciej opu�ci� t�
stacj�. Szybko podszed� do panelu
steruj�cego i wpisuj�c kombinacj� klawiszy otworzy� w�az chroni�cy wej�cie na
pok�ad statku.
- Wchod�cie do �rodka - ruchem r�ki nakaza� aby si� po�pieszyli - A ty du�y
przyjacielu pomo�esz mi wci�gn�� ten
w�zek...
Bob przytakn�� i wraz z Joe zacz�li ci�gn�� w�zek za�adowany skrzyniami. Tu� po
przekroczeniu progu "Deusa"
ca�ej grupie ukaza�a si� �adownia, kt�ra przypomina�a walec. Ci�gn�a si� na
kilkana�cie metr�w a ko�czy�a si�
okr�g�ym wej�ciem prowadz�cym do dalszej cz�ci statku. Joe dosun�� w�zek pod
�cian� i bez s�owa uprzedzenia
nacisn�� guzik zamykaj�cy wej�cie na pok�ad. Sley o ma�y w�os nie dosta� by po
g�owie grubym w�azem kt�ry
mozolnie zacz�� si� obsuwa�. Rzuci� przekle�stwo w kierunku Joe, jednak ten
nawet nie zagarowa� tylko jak w
amoku pobieg� na koniec �adowni i znik� w okr�g�ym przej�ciu. Sley spojrza� na
Doroty potem na reszt� grupy. Jego
wzrok w ko�cu utkwi� na Bernardzie.
- Co to za szaleniec? - rzuci� swoje baga�e w k�t �adowni.
Bernard wzdrygn�� ramionami.
- Wygl�da� normalnie, gdy z nim gada�em - rozejrza� si� po �adowni - Statek
wygl�da przyzwoicie.
Doroty pokiwa�a g�ow�. Od czasu postawienia nogi na stacji orbitalne Sley
zauwa�y� �e kobieta zrobi�a si� strasznie
smutna. Ma�o m�wi�a a gdy to robi�a by�a osch�a i ch�odna.
- Id� pogada� z naszym kapitanem - w ko�cu rzuci�a i ruszy�a w kierunku gdzie
przed chwil� znik� Joe. Sley
odprowadzi� j� wzrokiem poczym �ciszonym g�osem zagada� do Maji.
- Co si� dziej� z Doroty? Jest czym� zmartwiona?
Maja pokiwa� przecz�co g�ow�, jednocze�nie uk�adaj�c baga�e.
- Zawsze jest smutna, gdy rozstaje si� z Johnem...
Sley poczu� jak w ustach zrobi�o mu si� nagle strasznie sucho. Jak m�g� nie
wiedzie� �e Doroty ma kogo�. By�a
przecie� pi�kn� kobiet�. Nic dziwnego �e nie by�a sama.
- Kim jest John? - postanowi� zaryzykowa�.
Maja oderwa�a si� od pracy i spojrza�a na Sleya uwa�nie. W jej oku co� zab�ys�o,
jednak twarz nadal nie wyra�a�a
nic.
- John to jej dwuletni synek - u�miechn�a si� - Nasza kochana pere�ka - kobieta
m�wi�a to z mi�o�ci� w g�osie -
Doroty zawsze prze�ywa rozstania z nim...
Sley mimowolnie otworzy� usta. Musia� mie� naprawd� g�upi� min�, gdy� Maja
wybuch�a �miechem. On r�wnie�
skarci� si� w my�lach za swoje g�upkowate przemy�lenia. To nie by�a jego wina �e
gdy chodzi�o o Doroty nie
potrafi� logicznie my�le�. Poza tym tak kobieta ci�gle go czym� zaskakiwa�a.
Doroty prze�lizn�a si� prze okr�g�e przej�cie. Nast�pn� kabin� po �adowni by�a
chyba kabina dla za�ogi. Tak
przynajmniej jej si� zdawa�o. By�o to w�sko tak �e przechodzi�o si� bokiem
pomi�dzy dwupi�trowymi pryczami.
Unosi� si� tu dziwny zapach samaru i metalu. Kabina znowu ko�czy�a si� okr�g�ym
przej�ciem do trzeciego
przedzia�u. Tym razem wesz�a do nieco obszerniejszej kabiny, kt�ra robiona by�a
na wz�r mesy. Znajdowa� si� tu
okr�g�y st� otoczony kilkoma wygodnymi fotelami. Tuz pod sufitem zwisa�y
monitory, kt�re teraz by�y wy��czone.
W og�le wsz�dzie panowa� mrok. �wiat�o tli�o si� jedynie w co trzeciej lampie
jarzeniowej i to te� tak jakby mia�o
zaraz zgasn��. Doroty rozejrza�a si� po kabinie w poszukiwaniu przej�cia do
nast�pnego sektor. Ku jej zdziwieniu
znalaz�a okr�g�e przej�cie ale na suficie. Prowadzi�a do niego ma�a drabinka,
kt�ra nie wygl�da�a najpewniej.
Kobieta �mia�o wspi�a si� po niej.
Wdrapa�a si� do ma�ej kabin, b�d�cej czym� w rodzaju kabiny sterowania potocznie
zwanej "mostkiem". Sufit i
przednia cz�� kabiny by�y prze�roczyste ukazuj�c czarne niebo. Na g��wnym
miejscu sta� ci�ki, lekko pochylony
fotel, w kt�rym siedzia� Joe. Wok� niego rozci�ga� si� d�ugi pulpit, na kt�rym
wszystko �wieci�o, mruga�o i
piszcza�o. Tu� nad jego g�ow� wisia�o kilka monitor�w obok kt�rych zwisa�y
niewielkie konsole. Joe siedzia�
wpatruj�c si� w gwiazdy. Pomimo grubych s�uchawek na�o�onych na uszy wyczu�
obecno�� Doroty. Obr�ci� si� do
niej i skin�� g�ow� na powitanie.
- Czym mog� s�u�y�? - spyta� z drwin� w g�osie.
Doroty zignorowa�a ton m�czyzny.
- Kiedy startujemy?
Joe spojrza� na monitor na kt�rym ukazywa�y si� dane dotycz�ce testowania
podzespo��w. Nast�pnie wcisn�� kilka
guzik�w na pulpicie. Po chwili da�o si� s�ysze� ciche sapni�cie i szum, kt�ry
dochodzi� z ka�dej cz�ci okr�tu.
- Wystartujemy jak tylko otrzymam zgod� z Kontroli Lot�w - pukn�� w s�uchawki -
Rozgo�cicie si� na dole.
Niestety nie mam �adnych rozrywek...
Doroty ponownie go zignorowa�a. Kiwn�a g�ow� na znak zgody i opu�ci�a "mostek".
Joe westchn�� czuj�c w
ko�ciach �e to b�dzie d�uga i nudna podr�. Ponownie wcisn�� kilka guzik�w na
pulpicie aby potem prze�o�y� r�ce
na ma�� klawiatur� wmontowan� w oparcie fotela. Wstuka� rz�d liczby po czym
poprawi� s�uchawki na g�owie.
Natychmiast us�ysza� w nich m�ski g�os.
- "Co si� dziej�?" - m�wi�cy m�czyzna wydawa� si� by� nieco przestraszony.
- Mam twoje skrzynie - Joe wpatrywa� si� w pulpit - Teraz ty pom� mi si� st�d
wydosta�...
Zapanowa�a chwila ciszy. Po chwili zn�w m�ski g�os wype�ni� s�uchawki.
- "W��czyli ju� alarm! Szukaj� ci�. Postaram si� zwolni� zaczepy dok�w a ty
zwiewaj st�d jak najszybciej si� da..."
Joe przekl�� pod nosem. By� w tej chwili ca�kowicie zale�ny od tych zaczep�w.
Gdy zostan� zwolnione dopiero
wtedy m�g� wyprowadzi� "Deusa" w otwart� przestrze�.
- "Wszystko w porz�dku" - g�os ze s�uchawek z wyra�n� ulg� zakomunikowa� -
"Uciekaj st�d. Pami�taj �e towar
jest m�j!"
Joe u�miechn�� si� do siebie. Roz��czy� po��czenie nie m�wi�c swojemu rozm�wcy
�e lecie jeszcze na planet�
"Khan". By�a to dosy� znacz�ca informacja poniewa� droga na "Khan trwa�a nie
mnie ni� osiem miesi�cy czasu
rzeczywistego. Rozsiad� si� wygodnie w fotelu i zacz�� po kolei w��cza�
wszystkie podzespo�y "Deusa". Nagle na
"mostku" zrobi�o o wiele ja�niej, gdy wszystkie monitory rozb�ys�y a kontrolki
na pulpitach wyda�y z siebie
przyjemne zielone �wiat�o. W tym momencie d�ugi na pi�� centymetr�w szpikulec
wysun�� si� z oparcia fotela i
wszed� w ucho Joe. M�czyzna g�o�no przekl�� czuj�c nap�ywaj�ce md�o�ci. Dzi�ki
implantowi, jaki wszczepiano
wszystkim pilotom, mo�na by�o pilotowa� i wydawa� wi�kszo�� komend przy pomocy
umys�u. To dzi�ki temu
za�ogi statk�w ogranicza�y si� do jednej osoby, kt�ra mia�a nad wszystkim
kontrol�. B��kitne oczy Joe przybra�y
dziwnie spokojny wygl�d. W og�le przesta�y wyra�a� cokolwiek. Wygl�da�y zupe�nie
jakby ich w�a�ciciel by�
nieobecny. W rzeczy samej tak by�o. Joe w tym momencie uruchamia� my�lami
silniki i szykowa� "Deusa" do
startu. Mocne wstrz��ni�cie oznacza�o uruchomienie si� silnik�w. Walcowa
sylwetka "Deusa" z wolna zacz�a
wysuwa� si� z pomi�dzy rusztowa� doku. Z zewn�trz okr�t wygl�da� o wiele lepiej.
Wida� by�o �e przeszed�
gruntowny remont. Z wolna statek zacz�� nabiera� coraz to wi�kszej szybko�ci. Po
oko�o kilku minutach stacja
orbitalna przypomina�a srebrn� plamk� kr���c� wok� b��kitnej planety, kt�ra
przypomina� dojrza�� jagod�.
Doroty sta�a przy niewielkim okienku, przez kt�re wida� by�o znikaj�c� planet�.
Zn�w czu�a ten dreszczyk emocji,
kt�re towarzyszy� jej ka�dym podr�. Czu�a jednak te� ogromny smutek z powodu
tego �e musia�a zostawi� tam
co� co tak bardzo kocha�a. Nawet my�l o odkryciu tajemnicy prastarej rasy z
planety "Khan" nie by�a w stanie
pobudzi� jej do dzia�ania. Potrzebowa�a troch� czasu aby zebra� si� do kupy.
K�tem oka spojrza�a na okr�g�e
przej�cie prowadz�ce do cz�ci dla za�ogi, gdzie reszta jej ekipy
zagospodarowywa�a sobie miejsca na pryczach.
U�miechn�a si� widz�c jak Sley pr�bowa� wgramoli� si� na prycz� umieszczon� pod
samym sufitem przy tym
uderzaj�c si� w g�ow� o jedn� z rur ci�gn�cych si� przez ca�� d�ugo�� pok�adu.
Musia�a przyzna� �e m�czyzna
szybko si� zaaklimatyzowa�. Reszta ekipy r�wnie� nie mia�a z nim k�opot�w. Chyba
nawet go polubili.
- Za p� godziny otworze tunel czasoprzestrzenny - Doroty dopiero teraz zda�a
sobie spraw� �e nie zauwa�y�a jak z
g�ry zszed� Joe i usiad� przy stole. U�miechn�� si� do niej - Podr� w tunelu
potrwa oko�o pi�ciu dni.
Doroty usiad�a przy stole na przeciwko niego.
- Ile up�ynie czasu na Ziemi? - spojrza�a mu prosto w oczy.
- Osiem miesi�cy - Joe wyci�gn�� paczk� papieros�w i po�o�y� j� na stole - Kawa�
czasu, nieprawda�?
Kobieta westchn�a ci�ko. Zobaczy swojego synka za oko�o szesna�cie miesi�cy.
Dla niej up�yn� nieco ponad dwa
tygodnie, jednak dla jej dziecka szesna�cie miesi�cy b�dzie spor� cz�ci� �ycia.
Joe najwyra�niej wyczu� smutny
nastr�j Doroty, dlatego szybko postanowi� zmieni� temat.
- Wybrali�cie dalekie miejsce na zwiedzanie? - Joe zacz��.
Doroty ponownie wyczu�a drwin� w g�osie m�czyzny.
- Nie lecimy tam zwiedza� - zapali�a papierosa i spojrza�a swoim zimnym wzrokiem
na m�czyzn� - Jeste�my grup�
naukow�.
- Nie ma tam du�o do badania - Joe powiedzia� to pewnym g�osem - Ta planeta to w
sumie jeden wielki las.
Doroty nie mia�a ochoty wprowadza� pilota w tajniki ich ekspedycji. Poza tym nie
chcia�o jej si� zbytnio
rozmawia�.
- Sk�d wiesz �e nie lecimy tam zbada� w�a�nie lasu - u�miechn�a si� z�o�liwie.
Joe odwzajemni� u�miech i r�wnie� zapali� papierosa. Mia� ju� wyrazi� swoje
zdanie nad sensem badania lasu, gdy
do "mesy" wesz�a Maja w towarzystwie Boba i Sleya. Joe zatrzyma� przez d�u�sz�
chwil� wzrok na piersiach Maji,
lecz gdy poczu� wzrok kobiety na sobie natychmiast zmieni� punkt zainteresowania
na paczk� papieros�w.
- Uwielbiam �ycie na statku - Sley a� promienia� entuzjazmem.
Joe