5071

Szczegóły
Tytuł 5071
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5071 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5071 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5071 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Micha� Kleczy�ski Rasa I: Ekspedycja M�ody m�czyzna co si� w nogach bieg� zat�oczon� ulic�. Z wrodzon� zwinno�ci� omija� pieszych i pojazdy, kt�re przeplata�y si� nawzajem. Jego twarz zdradza�a oznaki zdenerwowania. Us�ysza� kilka niemi�ych epitet�w od kierowcy wielkiej ci�ar�wki, pod kt�rej ko�a dos�ownie wskoczy�. Burkn�� co� pod nosem w odpowiedzi, po czym jeszcze szybciej ruszy� przed siebie. Ulica kt�r� bieg� by�a jedn� z g��wniejszych. Tutaj znajdowa�a si� wi�kszo�� urz�d�w i centr�w handlowych. Dlatego o ka�dej porze dnia i nocy panowa� tu ruch. W ko�cu m�czyzna dobieg� do cztero pi�trowego budynku, b�d�cego Akademi� Nauk. By� to stary budynek zupe�nie nie pasuj�cy do otaczaj�cych go wysokich szklistych budowli, kt�re by�y osi�gami wsp�czesnej architektury. Mo�e w�a�nie o to chodzi�o. By� to w ko�cu g��wny wydzia� archeologii. M�czyzna zanim znik� za kilku metrowymi drewnianymi drzwiami k�tem oka zauwa�y� �redniej wielko�ci szyld z czerwonym napisem: "�egnamy ostatni� klas�". - Slay! - jak tylko przekroczy� pr�g szko�y us�ysza� gruby g�os - Gdzie do cholery by�e�!? M�czyzna od razu rozpozna� g�os. Nale�a� on do jego szkolnego kolegi - niejakiego Patrika. - Zaspa�em - Slay rzuci� jednocze�nie poprawiaj�c czarny garnitur, kt�ry troch� si� pogni�t�, gdy przedziera� si� przez zat�oczon� ulic� - Ceremonia ju� si� zacz�a? Patrik wytrzeszczy� oczy. W przeciwie�stwie do towarzysza by� ca�y czerwony. Prawdopodobnie ze zdenerwowania. - Chyba �artujesz? Wszystko zacz�o si� p� godziny temu! Chod� zaraz ci� wywo�aj�... Slay przekl�� pod nosem. Wzi�� g��boki oddech i ruszy� za Patrikiem w kierunku wielkiej sali po brzegi wype�nionej absolwentami. - ... jak ju� m�wi�em to wielki dzie� dla naszej Akademii - gruby m�czyzna o g�stej siwej brodzie sta� na niewielkim podium. Sprawia� wra�enie jak by wszystkie s�owa sprawia�y mu nie lada wysi�ek - Nie co dzie� Akademi� opuszczaj� tak wybitne osobisto�ci, jakie go�ci�y mi�dzy wami. Nadszed� czas aby przedstawi� pa�stwu najwybitniejszego studenta, kt�ry na trwa�e zapisze si� w historie naszej szko�y - grubas rozejrza� si� po sali, jakby sprawdzaj�c czy owa osoba ju� jest - Brawa dla Slaya Teya. Slay w momencie, gdy sale zala�y brawa dopiero do niej wszed�. Patrik widz�c zagubienie na twarzy towarzysza z ca�ej si�y pchn�� go w kierunku podestu dla m�wc�w. Slay rozejrza� si� po sali. Pi�kne �yrandole ozdobione �wiec�cymi klejnotami, i rze�by b�d�ce zar�wno kolumnami, podpieraj�cymi pofalowany sufit na kt�rym �wiat�o uk�ada�o si� w dziwaczne kompozycje, zapiera�y dech w piersiach. Dech w piersiach odbiera� r�wnie� widok ponad stu os�b siedz�cych i stoj�cych wok� m�wnicy. Nic dziwnego �e Sley wygl�da� po prostu na przestraszonego. K�tem oka zacz�� przygl�da� si� osobom siedz�cym w pierwszych rz�dach. Bez trudu znalaz� j�. Jego nauczycielk� archeologii Doroty Lee. Jego wzrok zatrzyma� si� na niej chwil� d�u�ej co sprawi�o �e kobieta pu�ci�a mu oczko. Musia� przyzna� �e wygl�da�a osza�amiaj�co. Jej bia�a bluzka i kr�tka czarna sp�dniczka odkrywa�y �adnie opalone cia�o. Do tego jej pi�kne rude w�osy kt�re z gracj� opada�y na ramiona. Nie wygl�da�a jak nauczycielka, raczej jak studentka. - Dzi�kuj� wszystkim - Slay nachyli� si� nad mikrofonem. Grubas w mi�dzyczasie przygotowa� niewielki dyplom i ma�y pos��ek, kt�ry po chwili wr�czy� Sleyowi. Ponownie sal� wstrz�sn�y gromkie brawa. Gdy umilk�y Slay wyrecytowa� swoje przem�wienie, kt�re mia� zanotowane na pomi�tej kartce, kt�r� wygrzeba� z kieszeni spodni. Ca�y czas czu� na sobie wzrok pani profesor. Mia� wra�enie �e si� mu przygl�da z wyj�tkowym skupieniem. Przypomnia�y mu si� wyk�ady, kiedy zdawa�o mu si� �e m�wi�a tylko do niego. Nigdy jednak nie zdoby� si� na odwag� aby podej�� do niej i otwarcie przyzna� si� co do niej czuje. Kolejne brawa zako�czy�y jego wyst�p. Sley zszed� z podium i stan�� obok Patrika. - Mam tego wszystkiego dosy� - Sley burkn�� k�ad�c pos��ek i dyplom na stoliku, tu� obok nich - Nie lubi� takich gali... - Przesadzasz. Jeste� tu teraz popularny. Ka�dy zna twoje imi� - Patrik spojrza� na dwie kobiety, kt�re ca�y czas si� im przygl�da�y - Nie musz� ci chyba t�umaczy� jakie mog� by� z tego korzy�ci? Slay pokiwa� g�ow�. - Nie musisz. Mo�e po prostu mam dzi� z�y dzie�? Patrik u�miechn�� si� szeroko. - Chyba wiem co mo�emy na to poradzi� - u�miech nie opuszcza� jego twarzy - Co powiesz na dwie buteleczki dobrej starej Whisky. Trzyma�em je na specjaln� okazj� a dzi� chyba taka jest... - Chyba tak. Pierwsze co musz� zrobi� to pozby� si� tego garnituru. To g�wno jest niewygodne. Po tych s�owach obaj m�czy�ni cicho opu�cili sal�. Jedyn� pozosta�o�ci� po nich by� dyplom i pos��ek, kt�ry bezpa�sko spoczywa� na niewielkim stoliku tu� przy wyj�ciu. *** Drewniane obicia �cian przestronnego gabinetu, g��wnego dyrektora Akademii Naukowej sprawia�y wra�enie niezwyk�ej przytulno�ci. Wszystko tu by�o urz�dzone z niezwyk�ym wyczuciem gustu i stylu. Mo�e dla tego Doroty tak lubi�a to miejsce. Siedzia�a w szerokim drewnianym fotelu na przeciw pot�nego biurka - stylizowanego na stare. Patrzy�a na �ciany, kt�re w wi�kszo�ci pokryte by�y trofeami z przer�nych wypraw archeologicznych. Cieszy� j� fakt �e niekt�re ona sama tu zawiesi�a. By�y one teraz znakiem przypominaj�cym minione przygody i podr�e. - Zako�czenie roku by� chyba udane? - us�ysza�a m�ski g�os dochodz�cy od strony wej�cia - Jestem tylko lekko rozczarowany zachowaniem Teya... Doroty wsta�a i przywita�a si� z grubym m�czyzn�, kt�ry wszed� do gabinetu, poczym usiad� w fotelu za biurkiem. - Wed�ug mnie Tey by� w porz�dku - delikatnie wyrazi�a swoje zdanie - Po prostu nie jest typem cz�owieka, kt�ry lubi by� w centrum zainteresowania... Brodacz lekko si� u�miechn��. - Zupe�nie tak jak ty Doroty - przygl�da� si� kobiecie zupe�nie jak ojciec - M�wi� teraz jako tw�j przyjaciel. Powiedz mi czemu ty tu pracujesz. Z twoim talentem i s�aw� archeologa-podr�nika mog�aby� robi� naprawd� du�e pieni�dze w kt�rej� z korporacji odkrywczych. - Znasz moje zdanie na ten temat - Doroty lekko posmutnia�a - Nie b�d� pracowa� dla ludzi, kt�rym chodzi tylko o ewentualne zyski a nie o nauk�... Brodacz przytakn��. Traktowa� j� dos�ownie jak swoj� c�rk�. Martwi� si� jej losami i przysz�o�ci�. Wiedzia� jednak �e Doroty zostaj�c w Akademii Nauk robi mu wielk� przys�ug�. Doroty r�wnie� o tym wiedzia�a. - W pe�ni si� z tob� zgadzam - m�czyzna wyci�gn�� cygaro z szuflady biurka - Wiesz jednak po co ci� tu dzi� zaprosi�em? Doroty skin�a g�ow�, otwieraj�c teczk� le��c� na kolanach. Chwil� czego� szuka�a po czym poda�a m�czy�nie srebrny kr��ek. - Tu s� wszystkie dane dotycz�ce mojej nowej ekspedycji. Wiem �e G��wna Rada Akademii Nauk popiera m�j projekt. M�czyzna w�o�y� srebrny kr��ek do niewielkiej szparki w biurku. Po chwili ekran monitora stoj�cego obok rozb�ys� ukazuj�c przer�ne dane. Brodacz chwile je studiowa�. - Wygl�da na to �e znowu nas opu�cisz - w ko�cu wymamrota� odrywaj�c wzrok od monitora - Zauwa�y�em braki w twoim zespole. Chcesz kogo� nowego? Doroty jakby czeka�a na to pytanie. - Chce nam�wi� do wsp�pracy Sleya Teya - odpar�a - Specjalnie zwleka�am z podr� do ko�ca roku aby Tey uko�czy� szko��. Wed�ug mnie b�dzie �wietnym cz�onkiem wyprawy... Brodacz potwierdzi�. Tey w ko�cu by� najlepszym studentem roku. Wielokrotnie zaskakiwa� ich wszystkich swoj� wiedz� i obeznaniem z najr�niejszymi tematami. By� tylko ma�y problem. - Sk�d wiesz �e Tey si� zgodzi dla nas pracowa�? - brodacz ubra� w s�owa obawy Doroty - Z jego intelektem i zdolno�ciami bez problemu znajdzie sobie prac� w jakiej� korporacji. W ko�cu jest m�ody a m�odo�� potrzebuje pieni�dzy. My niestety tego mu nie damy. - Damy mu za to satysfakcje z robienia czego� dla ludzko�ci - Doroty lekko podnios�a g�os - Poza tym wiem �e Teyowi nie zale�y na pieni�dzach. Wr�cz przeciwnie on szuka czego� innego, nie materialnego... Brodacz wykrzywi� twarz w ge�cie zdziwienia. - Sk�d wiesz? - Dziwne �e go nie sprawdzi�e� - Doroty lekko si� u�miechn�a - Nic ci nie m�wi nazwisko "Tey"? - grubas pokiwa� przecz�co g�ow� - Jego ojcem jest Anthony Tey w�a�ciciel najwi�kszej korporacji handlowej i jeden z dziesi�ciu najbogatszych ludzi na ziemi - grubas zakrztusi� si� dymem z cygara - Sley Tey nie musia� studiowa�. Nie musi r�wnie� mieszka� w tandetnym pokoiku w biednej dzielnicy. A dlaczego to robi? My�l� �e chc� co� osi�gn��. Co� czego ludzie nie b�d� por�wnywa� z jego ojcem i pieni�dzmi. - A wed�ug mnie to kolejny kaprys rozpuszczonego bachora, kt�ry z nud�w postanowi� si� pobawi� na wi�ksz� skal� - brodacz troch� ostro okre�li� Slaya - Skoro jednak uwa�asz �e b�dzie nadawa� si� do twojego zespo�u to prosz� bardzo. Jak si� zgodzi to wci�gn� go na list� p�ac. Doroty u�miechn�a si� i wsta�a z fotela. Id�c w kierunku drzwi rzuci�a przez rami�. - Gdy wr�cimy przyniesiemy s�aw� Akademii Nauk. Mo�esz mi wierzy�. *** Sley uni�s� powieki, kt�re zdawa�y si� wa�y� kilka ton. Chwile trwa�o zanim zda� sobie spraw� gdzie jest. Le�a� na plecach na pod�odze tu� ko�o ��ka. By� cz�ciowo rozebrany. Si�gn�� my�lami do wczorajszej nocy. Skrzywi� si� zdaj�c sobie spraw� �e nic nie pami�ta. Dobrze �e przynajmniej trafi� do domu. Po chwili Sley wgramoli� si� na ��ko, kt�re wygl�da�o jakby przeszed� po nim huragan. Wsz�dzie le�a�y butelki i puszki po piwie na stoliku obok ��ka sta�a zape�niona po brzegi popielniczka. Og�lnie mieszkanie wygl�da�o paskudnie. Okna ca�kowicie zas�oni�te prze d�ugie ciemne �aluzje nie wpuszcza�y do �rodka ani krzty �wiat�a. Do tego jeszcze ten zapach, b�d�cy mieszank� alkoholu i dymu z papieros�w. Sley stwierdzi� �e impreza musia�a by� w jego domu. Ogarn�� wzrokiem pok�j. Mieszkanie nie by�o du�e. Pok�j, �azienka i kuchnia w zupe�no�ci wystarcza�y studentowi Akademii Naukowej. W sumie tylko na tyle m�g� sobie pozwoli� za skromne stypendium naukowe. Z od�o�onych pieni�dzy zdo�a� zakupi� komputer, kt�ry sta� na honorowym miejscu na stole oraz kilka przyrz�d�w do �wicze�. Pierwsz� czynno�ci� jak� wykona� Sley by� d�ugi i zimny prysznic. Nast�pnie - czuj�c md�o�ci - ruszy� do kuchni. W kuchni panowa� ba�agan r�wny reszcie mieszkania. Ma�a lod�wka by�a ca�kowicie opr�niona. To utwierdzi�o go w przekonaniu �e na pewno co� wczoraj jedli. M�czyzna g�o�no przekl�� po czym usiad� bezradnie przy kuchennym stole. Z zamy�lenia wybi� go irytuj�cy pisk dochodz�cy z okr�g�ego urz�dzenia zawieszonego w pobli�u drzwi. Domofon denerwowa� go od zawsze. D�wi�k kt�ry z siebie wydobywa� doprowadza� Sleya do furii. To, i ciekawo�� kt� wpad� do niego z wizyt� sprawi�a �e jednym susem doskoczy� do urz�dzenia i dotkni�ciem r�ki je uruchomi�. - Kto? - Sley zda� sobie spraw� �e jego g�os przypomina bardziej charkot ni� ludzk� mow�. Z g�o�nika wydoby�y si� ciche trzaski i szumy. Po czym ku zaskoczeniu m�czyzny us�ysza� ciep�y �e�ski g�os, kt�ry od razu wyda� si� znajomy. - "Tu Doroty Lee z Akademii Nauk. Chcia�abym z panem porozmawia�." Nie mo�na sobie wyobrazi� zaskoczenia Sleya. Na chwil� odebra�o mu mow�. Sytuacja by�a spe�nieniem jego marze�. Rozpaczliwie rozejrza� si� po mieszkaniu. Nawet jak by chcia� nie uda�oby mu si� uprz�tn�� ca�ego tego ba�aganu. Ze smutkiem w g�osie szepn�� w kierunku domofonu. - Zaraz zejd�. Odpowied� by�a natychmiastowa. - "Wola�a bym wej��" - kobieta zrobi�a pauz� - "Moja sprawa jest naprawd� wa�na". Nie m�g� w to uwierzy�. Jego idea� kobiety, obiekt ukrytej mi�o�ci zaraz chcia� wej�� do jego mieszkania. Poczu� coraz szybciej pulsuj�c� krew w �y�ach. Ruchem r�ki nacisn�� przycisk otwieraj�cy drzwi na dole. - Prosz�. Sz�ste pi�tro... Odpowiedzi ju� nie us�ysza� tylko lekki trzask otwieranych i zamykanych drzwi. W po�piechu zacz�� sprz�ta� mieszkanie. Wszystkie �miecie i pozosta�o�ci po imprezie wrzuci� albo pod ��ko albo do szafy w kt�rej le�a�y pomi�te ciuchy. Na o�cie� rozsun�� �aluzje wpuszczaj�c do �rodka bystre s�o�ce poranka. Z otwarciem okna troch� si� nam�czy�, jednak i ono ust�pi�o wpuszczaj�c do pokoju �wie�e powietrze. W tym samym momencie us�ysza� pukanie do drzwi. Spokojnym ju� krokiem ruszy� je otworzy�. Gdy za brudnymi metalowymi drzwiami ukaza�a si� Doroty stoj�c na tle ciemnego zapuszczonego korytarza Sley poczu� si� lekko zawstydzony. Kobieta wygl�da� przepi�knie. Ubrana by�a w ciemne spodnie przywieraj�ce do cia�a na kt�re lu�no narzucona by�a granatowa bluza. Wygl�da�a inaczej ni� w szkole. Sley zawsze marzy� aby si� z ni� spotka� prywatnie. Teraz jego marzenie si� spe�ni�o. Doroty chwil� sta�a po czym jako pierwsza si� odezwa�a. - Dzie� dobry - u�miechn�a si� przyjemnie - Mam nadziej� �e nie przeszkadzam, jednak moja sprawa jest bardzo pilna. Slay chcia� powiedzie� �e ona by mu nigdy nie przeszkadza�a, jednak tylko gestem r�ki zaprosi� j� do �rodka. - Przepraszam za ba�agan ale wczoraj by� koniec szko�y i z kolegami... Rozumie pani? - spojrza� na Doroty porozumiewawczo. - Mo�esz mi m�wi� po imieniu Sley. Przynios�am ci �niadanie - wyci�gn�a r�k� z papierow� torebk� z kt�rej unosi� si� przyjemny zapach mi�sa. Sley by� w si�dmym niebie. Nie doj�� �e w jego mieszkaniu by�a �liczna kobieta to w dodatku przynios�a mu jedzenie. Szybko pobieg� do kuchni i wr�ci� z dwoma talerzykami, kt�re szybko umy�. - Co mog� dla pa... dla ciebie zrobi�? - szybko si� poprawi�. Doroty wysypa�a na oba talerz r�wne porcje przypieczonych kawa�k�w mi�sa wielko�ci kciuka. By�a to miejscowa specjalno��. - Po pierwsze chcia�am pogratulowa� ci nagrody - usiad�a na ��ku na przeciwko Slaya, kt�ry usiad� w mi�kkim fotelu - Mo�esz by� dumny z siebie. Niewielu zdoby�o takie odznaczenie - ugryz�a kawa�ek mi�sa - Przysz�am do ciebie spyta� ci� co zamierzasz robi� dalej? Slay wpatrywa� si� w jej br�zowe oczy. Na jego oko by�a wieku oko�o trzydziestu lat. Sze�� lat r�nicy nie by�o a� tak du�� przeszkodom - pomy�la�. - Jeszcze nie wiem... - b�kn�� z pe�n� buzi� kawa�k�w mi�sa. - Chodzi mi czy powa�nie my�lisz o karierze naukowca? - Doroty nagle spowa�nia�a. Jej oczy przybra�y bardziej surowy wygl�d. Taki jaki Slay pami�ta� ze szko�y - Czy chcesz powr�ci� pod bezpieczne skrzyd�a swojego tatusia? Ostatnie zdanie zadzia�a�o na Slaya jak czerwona p�achta na byka. Od�o�y� jedzenie i opar� si� wygodniej w fotelu. Nie by�o tego po nim wida� jednak a� si� w nim zagotowa�o. Nie trudno by�o zgadn�� �e jego ojciec nie by� jego ulubionym tematem. - Wiedzia�em �e pr�dzej czy p�niej us�ysz� o moim ojcu - m�czyzna powiedzia� to z lekk� gorycz� - Jego cie� prze�laduje mnie od zawsze. My�la�em �e wraz z przyst�pieniem do Akademii pozb�d� si� tego pi�tna... Jednocze�nie si�gn�� po paczk� papieros�w le��c� na stole. Szybko zapali� jednego. Unika� wzroku Doroty, kt�ra na odmian� teraz przygl�da�a mu si� uwa�niej. Nie m�g� wiedzie� �e podj�a ju� decyzj� a teraz tylko go sprawdza�a. - Nie kusi ci� aby podj�� prac� dla korporacji twojego ojca? - kobieta wyczu�a zdenerwowanie Sleya. - Nie - m�czyzna warkn�� - S�uchaj je�eli to on ci� przys�a� to pogratuluj mu pomys�owo�ci i powiedz aby si� ode mnie odpieprzy�. A teraz wybacz mi bo musz� za�atwi� kilka wa�nych spraw. Chodzi�o mu dok�adnie o kupienie butelki w�dki i nawalenie si� w trupa. Doroty chyba lekko zaskoczona tak� ostr� odpowiedzi� wsta�a z ��ka bez s�owa. Wyci�gn�a z br�zowej teczki, kt�r� ca�y czas �ciska�a w obu r�kach, srebrny kr��ek i co� co Sley zgubi�. Dyplom i pos��ek, kt�ry m�czyzna otrzyma� wczoraj. - Nikt mnie do ciebie nie przys�a� - po�o�y�a pos��ek, dyplom i kr��ek na stole obok jedzenia - Te dwie rzeczy chyba nale�� do ciebie a na kr��ku masz informacje dotycz�ce mojej nowej ekspedycji. Je�eli chcesz pozby� si� cienia ojca wpadnij dzi� o dwudziestej trzeciej do kawiarni "Czarny kot"... Po tych s�owach Doroty kiwn�a g�ow� na po�egnanie i wysz�a. Sley ugryz� si� w j�zyk. Zrobi�o mu si� g�upio �e straci� panowanie nad sob� w�a�nie przy niej. Nie mog�a wiedzie� �e temat jego ojca by� dla niego taki nerwowy. Wzi�� do r�ki pos��ek i przez chwil� wa�y� go w r�ku. W ko�cu uko�czy� szko�� bez protegowania ze strony jego ojca. Do tej pory jego pochodzenie by�o nieznane. Kobieta zaciekawi�a go wspominaj�c o swojej ekspedycji. S�ysza� historie o Doroty. By�a wspania�ym naukowcem. Dlatego szybko chwyci� srebrny kr��ek i usiad� przy komputerze. Ekran monitora roz�wietli� si� przyjemnym b��kitnym kolorem, gdy tylko przytkn�� do niego palec. Wsun�� kr��ek do czarnej skrzynki stoj�cej tu� przy monitorze. Prawie natychmiast na ekranie ukaza�a si� buzia Doroty. - "Cze�� Sley. Mam nadziej� �e nie jeste� na mnie z�y. Musisz zrozumie� �e nie ka�dy mo�e zosta� cz�onkiem mojej ekipy i dla tego podda�am ci� ma�emu testowi" - Slay poczu� si� jeszcze gorzej z powodu swojego wybuchu - "Tak dobrze s�ysza�e�. Wybra�am ci� spo�r�d wszystkich uczni�w, poniewa� dostrzegam w tobie ogromny potencja�" - gdy to m�wi�a na jej twarzy da�o si� zauwa�y� lekki u�miech - "Od p� roku szykuj� wypraw� na planet� o nazwie "Khan". Pewnie s�ysza�e� legendy o prastarej rasie �yj�cej na jej powierzchni miliony lat przed pojawieniem si� uk�adu s�onecznego" - Sley mimowolnie pokiwa� g�ow�. Zna� legendy o rasie, kt�ra da�a pocz�tek rodzajowi ludzkiemu, jednak by�a to jedna z wielu historii, kt�re mog�y mie� pocz�tek w umys�ach ob��kanych g��w. Cz�sto opowiadali j� nauczyciele, jako dope�nienie do wyk�adu - "Do tej pory traktowa�am t� legend� jako bujd�, jednak na mojej ostatniej wyprawie zdoby�am dow�d �wiadcz�cy o jej prawdziwym pochodzeniu. Reszty dowiesz si� wieczorem w "Czarnym kocie". Prosz� przyjd�." Buzia Doroty znik�a z ekranu a na jej miejsce ukaza�y si� najr�niejsze dane dotycz�ce planety "Khan". Slay z uwag� zacz�� je studiowa�. Sama planeta przypomina�a Ziemi� - mia�a nieco mniejsz� grawitacj� i o wiele wilgotniejszy i cieplejszy klimat. Jedynym faktem �e jeszcze nie by�a skolonizowana by�a jej odleg�o�� od Ziemi. W skr�cie mo�na by�o powiedzie� �e by�a ostatnim znanym punktem na mapach gwiezdnych. Jej legenda powsta�a, gdy na jej powierzchni odnaleziono kilka artefakt�w, kt�re mog�y �wiadczy� o istnieniu jakiej� obcej cywilizacji. Do tej pory jednak nie znaleziono �adnych powa�nych dowod�w aby zamieszkiwa�a j� jakakolwiek inteligentna forma �ycia. Tym bardziej wzros�a ciekawo�� Sleya o tajemnicze znalezisko Doroty, kt�re jest dowodem na istnienie prastarej cywilizacji. Ruchem r�ki wy��czy� komputer. Musia� przyzna� �e zawsze marzy� o podr�ach. My�l �e m�g�by podr�owa� u boku Doroty sprawi�a �e na jego twarzy pojawi� si� szeroki u�miech. Czas up�yn�� szybko. Sley zd��y� posprz�ta� mieszkanie i porz�dnie zje��. Nim si� zorientowa� by�o ju� w p� do dwudziestej trzeciej. Narzuci� na siebie swoj� sk�rzan� kurtk� si�gaj�c� do kolan i spokojnym krokiem ruszy� do kawiarni. "Czarny kot" znajdowa� si� dosy� niedaleko. Oko�o dwudziestu minut spacerem. Dzielnica jednak nie zach�ca�a do spacer�w, wi�c Sley pokona� drog� w nieca�e dziesi��. "Czarny kot" by� dosy� ucz�szczanym miejscem. Kawiarnia znajdowa�a si� na rogu skrzy�owania dw�ch g��wnych ulic. Gra�a tu zawsze przyjemna dla ucha muzyka, kt�rej towarzyszy� gwar rozm�w ludzi odpoczywaj�cych w �rodku. Doroty nie przez przypadek wybra�a to w�a�nie miejsce. Wiedzia�a �e kawiarnia jest od dawna miejscem spotka� wi�kszo�ci uczni�w z Akademii. Mo�e chcia�a aby Sley czu� si� pewniej w miejscu, kt�re zna�. By� Sobotni wiecz�r wi�c jak zwykle w kawiarnia wszystkie stoliki by�y zaj�te. Sley stan�� w wej�ciu i rozejrza� si� po zape�nionej lud�mi sali. Na przeciwko niego znajdowa� si� d�ugi kontuar za kt�rym krz�ta� si� wysoki barman, reszt� miejsca na sali zajmowa�y cztero osobowe stoliki. Ca�e wn�trze o�wietlane by�o przez nastrojowe kinkiety zwisaj�ce spod sufitu. Dawa�y one tylko tyle �wiat�� ile by�o potrzeba aby odnale�� swoje naczynie z alkoholem. Sley mia� ju� obr�ci� si� na pi�cie, gdy nagle poczu� u�cisk d�oni na ramieniu. M�ody m�czyzna sta� tu� za nim. Sley zna� go z widzenia. Cz�sto kr�ci� si� po Akademii, jednak nie by� jednym ze student�w. Cz�sto widzia� go przy Doroty. - Jeste� Sley? - m�czyzna wyci�gn�� r�k� - Jestem Bernard Majkowski, asystent Doroty. Chod� za mn� siedzimy tam... Sley pokiwa� g�ow� i ruszy� za m�czyzn�, kt�ry zacz�� przedziera� si� przez g�szcz stolik�w w kierunku rogu sali. Ju� po kilku metrach Sley zauwa�y� siedz�c� Doroty w towarzystwie jeszcze jednej kobiety i m�czyzny. Gdy tylko si� zbli�yli Doroty ku jego zaskoczeniu wsta�a i przywita�a go mocnym ca�usem w policzek. - Wiedzia�am �e przyjdziesz - szepn�a mu do ucha. Nast�pnie ogarn�a r�k� reszt� ekipy - Bernarda ju� znasz a to Maja i Bob. Sley po kolei przywita� si� u�ciskiem d�oni. Po czym wszyscy usiedli przy stoliku. - Wi�c ty jeste� tym "nowym zdolnym"? - Maja rozpocz�a. Kobieta by�a r�wie�niczk� Doroty. Mia�a d�ugie ciemno blond w�osy, kt�re upi�te by�y w gruby warkocz. Zdawa�a si� by� r�wnie zgrabna, jednak Sley nie m�g� tego dok�adnie oceni�, gdy� kobieta siedzia�a do po�owy w cieniu. Na pewno by�a sympatyczna. - Chyba tak... - cicho odpowiedzia�, jeszcze do ko�ca nie pewny swoje pozycji. - Musz� ci� uprzedzi� �e wszyscy przy tym stoliku dostali takie nagrody jak ty, wi�c jeste� w�r�d swoich - Doroty u�miechn�a si�. - Niekt�rzy dostali je nawet wcze�niej. Wyprzedzaj�c swoje kole�anki z rocznika - Maja stwierdzi�a maj�c na my�li Doroty. Nagle Bernard przerwa� stawiaj�c na st� litrow� butelk� bia�ego alkoholu. Sley nie zauwa�y� jak m�czyzna szybko poszed� do kontuaru i z�o�y� zam�wienie. My�l o wypiciu czego� poprawi�a mu nieco humor. - Na pewno przejrza�e� zawarto�� dysku, kt�ry ci wr�czy�am - Doroty rozla�a alkohol do pi�� kieliszk�w - Co o tym my�lisz? - To zale�y od tego co znalaz�a� - Slay odpowiedzia� wymijaj�co. Bob, chyba najpot�niejszy facet z towarzystwa si�gn�� po kieliszek daj�c do zrozumienia wszystkim �e czas ju� si� napi�. Wszyscy naraz przechylili naczynie. Slay chrz�kn�� czuj�c moc alkoholu w gardle. - Obejrzyj te zdj�cia - Doroty wyci�gn�a spod sto�u szar� papierow� teczuszk� i poda�a j� Sleyowi - Musisz wiedzie� �e do tej pory widzia�o je zaledwie kilka os�b. Sleya nie zaskoczy� poziom zaufania, jakim go obdarzyli ale to co zobaczy� na dw�ch pierwszych zdj�ciach. Pierwsze z nich przedstawia�o krajobraz obcej planety a dok�adniej g�r�. Jednak nie by�a to g�ra. Przy d�u�szym przygl�daniu zda� sobie spraw� �e jest to sto�kowata konstrukcja wbita w ziemi�. Nast�pne zdj�cia ukazywa�y zbli�enia tego obiektu. Slay spojrza� zaskoczony na Doroty. - Co to do cholery jest? - postara� si� wydoby� z siebie g�os jak najbardziej opanowany. W rzeczywisto�ci czu� jak ciekawo�� dos�ownie rozpiera jego cia�o. - Nie uwierzysz ale to statek kosmiczny obcych - Doroty schowa�a zdj�cia. Powiedzia�a to w taki spos�b �e Sley przez u�amek sekundy poczu� si� jakby sobie z niego �artowali. G�upich my�li pozbawi� go widok powa�nych min reszty ekipy - Odnale�li�my go rok temu, jednak dopiero teraz odczytali�my zakodowane informacje na jego pok�adzie. Bob nala� kolejn� porcj� alkoholu, kt�r� teraz Sley wypi� bez wahania. Nie m�g� uwierzy� w to co s�yszy. - Je�eli to statek obcych to odkryli�cie niezbadane technologie... - nie zauwa�y� ale na moment straci� panowanie nad sob� - Czemu nikt o tym nie wie? Znale�li�cie dow�d na to �e istniej� inteligentne rasy we wszech�wiecie... Doroty wymieni�a spojrzenie z Maj�, po czym obie kobiety wybuch�y �miechem kt�ry nieco zawstydzi� Sleya. Poczu� si� jak szczeniak w towarzystwie doros�ych, kt�rzy m�wi� o niepoj�tych dla niego sprawach. Doroty, gdy zauwa�y�a rumieniec na twarzy Sleya opanowa�a si� i z lekkim u�mieszkiem na twarzy zacz�a t�umaczy�. - Musz� ci� z przykro�ci� zawie�� - spojrza�a na Maje i o ma�y w�os znowu wybuch�a by �miechem - Nie odnajdziesz tam �adnych technologii ani �adnych nowoczesnych gad�et�w. Statek spoczywa� na tamtej planecie od milion�w lat. Zd��y�a go obrosn�� prawdziwa g�ra a jego wn�trze przypomina jaskini�... - kobieta wyci�gn�a papierosa i go zapali�a. Sley do tej pory nie wiedzia� �e pani profesor pali. Zastanowi� si� ilu jeszcze o niej rzeczy nie wie. - To co on ma wsp�lnego z planet� "Khan" - Sley zacz�� si� gubi�. Bob do tej pory cichy postanowi� wtr�ci� si� do rozmowy. - To �e z niej pochodzi - wyci�gn�� z kieszeni kolejne zdj�cie na kt�rym przedstawiona by�a kamienna tablica na kt�rej zarysowane by�y dziwne znaki - Uda�o nam si� to tam znale��... Sley chwil� przygl�da� si� obrazkowi, poczym nagle zajarzy�. Z entuzjazmem w g�osie zacz��. - To p�askie przedstawienie cz�ci naszej galaktyki - wskaza� punkt na zdj�ciu - To nasza gwiazda a tu s�siednie. Wszystko razem tworzy ca�o��... Tylko nie wiem dlaczego przedstawili to na p�aszczy�nie. Przecie� to z�udne odleg�o�ci... Bob pokiwa� g�ow� z aprobat�. By� o kilka lat starszy od Sleya, jednak m�odszy od Doroty i Maji. - Musze przyzna� �e jest dobry - spojrza� na Doroty, kt�rej a� zab�yszcza�y oczy - Mi zaj�o kilka tygodni zanim doszed�em �e to mapa gwiezdna. Doroty u�miechn�a. Wzi�a od Sleya zdj�cie i wskaza�a mu ledwo widoczny fragment. - Tu wida� niewielkie zaznaczenie wok� uk�adu Khan a obok s� wsp�rz�dne miejsca na planecie - schowa�a zdj�cie do kieszeni - S�dzimy �e to wsp�rz�dne ich miasta... Odnalezienie tego miejsca b�dzie celem naszej ekspedycji. Po tych s�owach wszyscy przechylili swoje kieliszki opr�niaj�c jednocze�nie butelk�. Sley poczu� moc trunku rozpalaj�cego jego �y�y. Przekl�� si� w duchu za wczorajsz� imprez�. Gdyby nie to mia�by dzi� mocniejszy �eb. Gdy wszystkie kieliszki by�y ju� na stole nieco chropowatym g�osem rozpocz�a Maja. - A wi�c syn Antonego Teya b�dzie cz�onkiem naszej grupy - u�miechn�a si� do Sleya, kt�ry nagle spowa�nia� - Mo�e tw�j ojciec ufunduje nam przejazd? Doroty musia�a opr�cz lodowatego spojrzenia, kt�re po�ci�a kole�ance r�wnie� wymierzy� jej kuksa�ca w nog�, gdy� Maja natychmiast zamilk�a. Sley spojrza� na Doroty potem na jego twarzy pojawi� si� nieznaczny u�miech, kt�ry by� raczej efektem wypitego alkoholu ni� dobrego humoru. - Chcia�bym co� sprostowa� - spokojny g�os by� odwrotno�ci� k��bi�cych si� w g�owie my�li - Nie mam nic wsp�lnego z moim ojcem. Nazywam si� Sley Tey i chcia�bym aby�cie mnie oceniali po mojej pracy a nie mojego ojca... Zapad�o kr�puj�ce milczenie, kt�re przerwa� Bob. - Amen... - jednocze�nie przechyli� kieliszek i z impetem postawi� go na stole. Wszyscy wybuchli �miechem. Maja lekko si� zarumieni�a, jednak gdy zobaczy�a �miej�c� si� twarz Sleya szybko zapomnia�a o ca�ym zaj�ciu. Doroty zabra�a g�os. - Panie Sley Tey czy przy��cza si� pan do naszej weso�ej dru�yny - z wrodzonym urokiem spojrza�a na m�czyzn� - Chcia�abym tylko doda� �e zdradzili�my panu nasze tajne plany i jak pan odm�wi b�dziemy musieli pana zabi�... Sley musia� przyzna� �e Doroty by�a dusz� towarzystwa. Sama jej posta� wywo�ywa�a u�miech na twarzy. U niego wywo�ywa�a co� jeszcze. Sam nie wiedzia� kiedy na stole pojawi�a si� druga butelka. Gadali o wszystkim. G��wnie wszyscy opowiadali Sleyowi o dawniejszych wyprawach i znaleziskach. Co chwil� ka�dy opowiada� swoj� wersj� zdarzenia k��c�c si� z innymi i zapewniaj�c Sleya �e on akurat m�wi prawd�. Wszystko ko�czy�o si� gromkim �miechem, kt�ry wstrz�sa� "Czarnym kotem". - Zawsze lubi�em twoje wyk�ady... - Sley z ledwo�ci� utrzymywa� g�ow� w pozycji pionowej - Uwa�a�em je za bardzo ciekawe... Przy stoliku pozosta�a ju� tylko Doroty i �pi�cy Bob, kt�ry jak si� Sley dowiedzia� zawsze pi� do ko�ca. - Wiesz Sley... - Doroty zakry�a policzki pokryte gor�cym rumie�cem - ...Jestem pijana. Musz� i�� do domu... Sley wsta� od sto�u. Pom�g� na�o�y� jej p�aszcz. Spojrza� jeszcze na Boba potem na Doroty. - A co z nim? - m�czyzna j�kn��. - On tak zawsze... Za kilka godzin si� obudzi i weso�y wr�ci do domu - u�miechn�a si� lekko. By� ju� �rodek nocy, gdy wyszli z kawiarni. Ruch na ulicy co prawda nie zmala�, jednak zrobi�o si� du�o ch�odniej. Przer�ne neony i kolorowe szyldy reklamowe sprawi�y �e jasno by�o zupe�nie jak za dnia. Sley zapi�� kurtk� i spojrza� na Doroty. - Odprowadz� ci� do domu - stwierdzi�. Doroty najwyra�niej rozbawi�a ta propozycja. U�miechn�a si� i zbli�y�a si� do niego daj�c mu ca�usa w policzek. Przez moment wyczu� jej s�odkie perfumy, kt�rych wo� sprawi�a �e jego serce zacz�o wali� jak op�tane. - Lepiej nie Sley - z drwi�cym u�miechem szepn�a jednocze�nie cofaj�c si� - Wracaj do domu i porz�dnie si� wy�pij. Jutro kto� po ciebie wpadnie... Czeka nas sporo pracy... Po tych s�owach Doroty obr�ci�a si� na pi�cie i odesz�a. Sley jeszcze przez chwil� sta� na mrozie i szybkim krokiem ruszy� w kierunku mieszkania. *** Blado b��kitna �una otaczaj�ca powierzchni� ziemi roz�wietla�a czer� kosmosu. Roz�wietla�a r�wnie� srebrn� powierzchni� stacji orbitalnej, kt�ra sk�ada�a si� z kilku sze�cian�w po��czonych ze sob� kilkunastoma tunelami. Ca�o�� wygl�da�a naprawd� imponuj�co. Szczeg�lnie gdy wsz�dzie doko�a majestatycznie sun�y najr�niejszego typu statki i okr�ty, kt�re czeka�y na swoje miejsce w dokach. Panowa� tu prawdziwy t�ok. Nic dziwnego, gdy� Stacja Orbitalna Ziemi, by�a g��wnym centrum handlowym dla ca�ego uk�adu s�onecznego. T�ok panowa� r�wnie� na pok�adzie owej stacji. Nie by�o korytarza w kt�rym co� by si� nie dzia�o. Najbardziej ucz�szczanym sektorem stacji by�y oczywi�cie doki. To tu prowadzono - nie zawsze legalne - interesy, naprawiano statki oraz rekrutowano za�ogi. Mo�na tu by�o spotka� ka�dego. Pocz�wszy od pilot�w po tajnych agent�w szukaj�cych zbieg�w. Takie w�a�nie miejsca lubi� m�czyzna siedz�cy w jednej z popularniejszych kantyn w tym sektorze stacji. Pomimo tego �e by�a to kantyna nie da�o si� zapomnie� �e jest si� na stacji orbitalnej. Metaliczne �ciany i ch�odne umeblowanie ca�y czas to przypomina�y. Dobrze chocia� �e sprzedawali tu alkohol - pomy�la� Joe. Tak w�a�nie nazywa� si� m�czyzna siedz�cy przy srebrnym kontuarze popijaj�cy zielonkawego drinka. M�czyzna wygl�da� na oko�o trzydzie�ci pi�� lat, by� dosy� wysoki i dobrze zbudowany. Ubrany by� w typowy uniform pilota, ci�ko pobrudzony smarem i czym� co trudno zidentyfikowa�. Przy ci�kim pasie lekko zwisa�a kabura z kt�rej wystawa�a kolba pistoletu. By� to typ przystojniaka, jednak dwie blizny ci�gn�ce si� przez ca�� d�ugo�� twarzy dawa�y do zrozumienia �e m�czyzna swoje przeszed�. - Opowiada�em ci jak dosta�em no�em w kopalni rudy �elaza na "asteroidach" - Joe lekko podpity zaczepi� siedz�cego obok troch� wi�kszego od niego m�czyzn� - Ta blizna to legenda - wskaza� szram� pod okiem - Skurczybyk przejecha� by dwa centymetry wy�ej i wyd�uba� by mi oko... Pomimo oboj�tno�ci s�uchacza Joe nadal gada�. Nagle przerwa� mu barman, kt�ry z u�miechem stan�� tu� przed nim. - Co dzisiaj sobie wymy�li�e� - spojrza� na oboj�tnego s�uchacza - Widuj� ci� tu od tygodnia i znam ju� kilkana�cie historii powstania twoich blizn. Co tym razem m�� �ony z kt�r� si� przespa�e�, czy demoniczna bestia, kt�r� znalaz�e� na opuszczonym okr�cie obcych... M�czyzna siedz�cy obok parskn�� �miechem. Barman r�wnie� zacz�� rechota�. Joe skrzywi� si� i doko�czy� picie drinka. Mia� ju� na ko�cu j�zyka kilka argument�w w obronie swojego honoru, gdy nagle poczu� na ramieniu czyj� u�cisk. - Joe - ch�opak wygl�daj�cy na dwana�cie lat sta� tu� za nim - Musimy pogada�... M�czyzna da� znak barmanowi aby przygotowa� mu kolejnego drinka po czym nachyli� si� nad dzieciakiem. - Co jest ma�y? - sykn��. Ch�opak rozejrza� si� nerwowo po sali. Kantyna by�a prawie pusta. - Kaza�e� mi obserwowa� ten dok obok twojego statku i obserwowa�em ca�y czas - dzieciak m�wi� szybko i niewyra�nie - Dzi� o czternastej przylecia� jaki� transportowiec i... tak jak m�wi�e�... wy�adowali z niego czarne skrzynie... Do po�owy przymru�one oczy Joe nagle si� powi�kszy�y. Rozb�ys�a w nich dawna iskierka. Poklepa� ch�opaka po g�owie i wr�czy� mu rulonik banknot�w o najwy�szych nomina�ach. Ten u�miechn�� si� szeroko, po czym wybieg� z kantyny. Joe obr�ci� si� z powrotem do baru jakby ca�e zaj�cie nie mia�o wi�kszego znaczenia. - Hej Joe! - barman krzykn�� z drugiego ko�ca kontuaru - Jest tu jaki� facet i m�wi �e szuka pilota ze statkiem. Joe przechyli� �wie�o przyniesionego drinka i ruszy� w kierunku barmana. By� pilotem i mia� statek, jednak nie wiedzia� po co tam idzie. Mia� ju� robot� - i to nie byle jak�. Zawsze jednak uwa�a� �e niewykorzystane okazje zawsze si� mszcz�. Tu� przy kontuarze niedaleko wej�cia do baru sta� m�ody m�czyzna. Dobrze ubrany, zadbany. Typowy lalu� z Ziemi - stwierdzi� w my�lach Joe. Szkoda �e tacy s� zawsze bogaci. - Jestem Joe - wyci�gn�� r�k� na powitanie - Podobno szukasz pilota? M�ody m�czyzna skin�� g�ow�. - Ja jestem Bernard Majkowski - u�cisn�� r�k� Joe - Rozumiem �e dysponuje pan statkiem? Joe u�miechn�� si� s�ysz�c "dysponuje". Nie trudno by�o si� domy�le� �e nie rozmawia z cz�owiekiem z bran�y. Bernard przywodzi� raczej na my�l profesorka. Nie m�g� trafi� celniej. - Zgadza si� "dysponuje" statkiem - da�o si� s�ysze� drwin� w jego g�osie - A po co panu statek? - Pracuje dla Akademii Naukowej - przerwa� widz�c jak Joe g��boko ziewn��. Postanowi� skr�ci� wypowied� - Ile b�dzie kosztowa� kurs na planet� Khan i powr�t na Ziemi�. Dla pi�ciu os�b i kilku skrzy� sprz�tu? Joe dopiero teraz zaciekawi� si� rozmow�. Po prostu w gr� zacz�y wchodzi� pieni�dze. A te kocha� najbardziej. Szybko w jego r�ku znalaz� si� elektroniczny notes na kt�rym szybko zacz�� co� stuka�. Po chwili przeni�s� wzrok z notesu na Bernarda. - To dosy� daleki kurs, wi�c b�dzie kosztowa� - przeci�gn�� obserwuj�c reakcj� m�czyzny - Oko�o stu tysi�cy... Bernard mo�e nie pracowa� w bran�y, jednak zanim wszed� do tego baru przeprowadzi� ma�� sond� i pozna� ceny najr�niejszych kurs�w. Wiedzia� �e najwi�cej Joe m�g� za��da� osiemdziesi�t. U�miechn�� si� jedynie a na jego twarzy wymalowa�o si� rozbawienie. - Sto tysi�cy to troch� za du�o - p� �miechem zakomunikowa� - Jestem w stanie zap�aci� ci siedemdziesi�t tysi�cy... Joe zerkn�� na barmana, kt�ry bez s��w nala� mu szklank� krystalicznego alkoholu. - Osiemdziesi�t pi��... - targowa� si� twardo. Bernard wiedzia� �e Doroty musi jak najszybciej wyruszy�, wi�c nie m�g� sobie pozwoli� na strat� pilota. Westchn�� g��boko i z wielkim �alem przytakn��, ku uciesze Joe. - Mi�o si� robi z tob� interesy - pilot u�cisn�� r�k� Bernarda - Kiedy b�dziecie gotowi? Bernard chwil� pomy�la�. - Zale�y nam na czasie... - Mi te� - Joe u�miechn�� si� - B�d�cie w doku si�dmym o p�nocy. M�j statek nazywa si� "Deus". I oby�cie mieli ze sob� pieni�dze... Bernard przytakn�� i wyszed� z baru. Joe stwierdzi� �e ma dzi� szcz�liwy dzie�. Dzi�ki temu kursowi zarobi naprawd� du�o. Usiad� z powrotem przy barze. Natychmiast zbli�y� si� do niego barman. - S�ysza�em �e nas opuszczasz? - z zadowoleniem w g�osie rozpocz��. - I tak mi si� tu nie podoba - Joe odstawi� pe�ne naczynie alkoholu - Podaj mi co� bez procent�w. Musze do wieczora wytrze�wie�... Barman za�mia� si� g�o�no. - Ty i trze�wo��. Odk�d pami�tam jeste� ca�y czas pijany... By�e� moim najlepszym klientem... - postawi� przed Joem fili�ank� z czarnym wywarem. - Ma�o mnie znasz - Joe rzuci� i spowa�nia�. W jego r�ku szybko znalaz� si� elektroniczny notes na kt�rym widnia�y jeszcze dane planety "Khan". Nie m�g� zrozumie� kto chcia� lecie� na ca�kowicie niezamieszka�� planet�. W og�le mia� ma�o danych o tamtym sektorze. Musia� przyzna� �e jeszcze tam nie by�. Nagle przypomnia� sobie o "Akademii Naukowej". Ten lalu� w ko�cu j� wymieni�. Tylko banda zwariowanych naukowc�w jest w stanie lecie� na takie zadupie. Mimowolnie na jego twarzy pojawi� si� u�miech. Odgarn�� ciemne w�osy, kt�re opad�y mu na oczy i wsta� do kontuaru. Rzuci� kilka banknot�w w kierunku barmana i wyszed� z kantyny. Szed� szybko w kierunku doku si�dmego. Wiedzia� �e do p�nocy musi wywi�za� si� z jeszcze jednego zadania. Mia� ukra�� cztery skrzynie z s�siedniego doku. Cz�owiek kt�ry zleci� mu to zadanie by� handlarzem. Obieca� mu niez�� zap�at� za t� robot�. Nie powiedzia� tylko co w owych skrzyniach si� znajduj�. Joe jednak nigdy nie pyta�. Dop�ki dostawa� pieni�dze nic go nie obchodzi�o. Dok si�dmy, by� wielkim magazynem. By�o tu ciemno i brudno. W rogach sali sta�y r�ne w�zki i podno�niki s�u��ce zazwyczaj do wy�adowywania towar�w z dokuj�cych tu statk�w. Wej�cie na pok�ad "Deusa" znajdowa�o si� za grubym na metr w�azem. Dok s�siedni wygl�da� identycznie. Tylko �e wej�cie na pok�ad statku sta�o otworem a wsz�dzie doko�a krz�tali si� pracownicy przenosz�cy skrzynie i przer�ne urz�dzenia. Joe stan�� tak aby m�c dok�adnie wszystkiemu si� przyjrze�. Zauwa�y� kilku ochroniarzy uzbrojonych w karabiny maszynowe. Fakt �e by�a ochrona sprawi� �e Joe jeszcze mocniej zacz�� si� zastanawia� co mog�o by� w owych skrzyniach. Same skrzynie nie by�y du�e za to wygl�da�y na ci�kie i solidne. Nim si� zorientowa� by�a ju� dwudziesta trzecia. Chyba by�a przerwa bo wszyscy pracownicy weszli na pok�ad statku zostawiaj�c w doku tylko dw�ch ochroniarzy pilnuj�cych tego co wy�adowali. Joe pomy�la� �e nie doczeka si� lepszej okazji. �mia�o ruszy� w kierunku pierwszego. M�czyzna jak tylko go zauwa�y� uni�s� ostrzegawczo r�k� aby nie podchodzi� bli�ej. - St�j to dok prywatny! - krzykn��. Joe u�miechn�� si�. - Chce tylko spyta� czy nie macie papierosa? - udawa� lekko pijanego. Najwyra�niej nie wygl�da� gro�nie, gdy� ochroniarz spu�ci� karabin i wyci�gn�� paczk� fajek. - Masz - poda� mu jednego - Ale id� ju� st�d. Jak przyjdzie m�j szef to b�dzie nieprzyjemnie... Joe pokiwa� g�ow�. W�o�y� papierosa do buzi i zacz�� czego� szuka� w kieszeni. Ca�y czas sta� tu� przed ochroniarzem. - Masz mo�e jeszcze ogie�? Drugi ochroniarz w ko�cu nie wytrzyma� i podszed� do pozosta�ej dw�jki. Na to czeka� Joe. Mia� ich dw�ch tu� przed sob� a w dodatku obaj mieli spuszczon� bro�. Szybko si�gn�� do swojej kabury i wyci�gn�� pistolet. Bro� by�a zadbana. Wida� by�o r�wnie� oznaki kilku przer�bek. - Przepraszam panowie ale ju� znalaz�em - wycelowa� w obydwu - Teraz spokojnie od��cie karabiny i na��cie kajdanki, kt�re macie przy pasie... Pierwsze ochroniarz z w�ciek�o�ci chcia� spr�bowa� szcz�cia, jednak Joe by� szybszy. Silny cios kolb� w skro� powali� go na ziemi�. Drugi sta� spokojny. - Nie chce was zabi� - m�wi� spokojnie, jednak czu� adrenalin� pulsuj�c� w �y�ach - Na��cie kajdanki i przykujcie si� do tej rury - wskaza� metalowy s�up ci�gn�cy si� od sufitu do pod�ogi. - Dostaniemy ci�... Joe u�miechn�� si� nieprzyjemnie. - Tak na pewno - zakneblowa� obydwu tak �e mogli wydobywa� z siebie jedynie ciche j�czenie - Poczekacie sobie tu grzecznie a� ja sko�cz�. Prawda... Pu�ci� dw�m m�czyzn� oczko i ruszy� w kierunku skrzy�. Skrzynie by�y ci�kie jak cholera, wi�c Joe zmuszony by� zatrudni� do pomocy metalowy w�zek z ma�ym podno�nikiem. Za�adowa� cztery i z u�miechem na twarzy ruszy� do swojego doku. Ku jego zdziwieniu tu� przed wej�ciem na pok�ad jego statku sta�a pi�tka ludzi a wok� nich le�a�o kilka toreb i skrzy�. Joe rozpozna� m�czyzn� z kantyny. Machn�� r�k� na powitanie i szybciej ruszy� w ich kierunku. By� w cholernie k�opotliwej sytuacji. Nie doj�� �e ci�gn�� w�zek ze skradzionym sprz�tem to jeszcze w doku za nim le�a�o dw�ch skutych ochroniarzy a on musia� udawa� weso�ego i szcz�liwego przed band� wycieczkowicz�w. W duchu przekl��. - My�leli�my ju� �e pan nie przyjdzie - Bernard wyszed� mu na spotkanie. Joe obci�� wzrokiem reszt� grupy. Dwie kobiet, dw�ch m�czyzn i ten Bernard. W normalnej sytuacji by si� przywita� i przedstawi� teraz jednak zale�a�o mu aby jak najszybciej opu�ci� t� stacj�. Szybko podszed� do panelu steruj�cego i wpisuj�c kombinacj� klawiszy otworzy� w�az chroni�cy wej�cie na pok�ad statku. - Wchod�cie do �rodka - ruchem r�ki nakaza� aby si� po�pieszyli - A ty du�y przyjacielu pomo�esz mi wci�gn�� ten w�zek... Bob przytakn�� i wraz z Joe zacz�li ci�gn�� w�zek za�adowany skrzyniami. Tu� po przekroczeniu progu "Deusa" ca�ej grupie ukaza�a si� �adownia, kt�ra przypomina�a walec. Ci�gn�a si� na kilkana�cie metr�w a ko�czy�a si� okr�g�ym wej�ciem prowadz�cym do dalszej cz�ci statku. Joe dosun�� w�zek pod �cian� i bez s�owa uprzedzenia nacisn�� guzik zamykaj�cy wej�cie na pok�ad. Sley o ma�y w�os nie dosta� by po g�owie grubym w�azem kt�ry mozolnie zacz�� si� obsuwa�. Rzuci� przekle�stwo w kierunku Joe, jednak ten nawet nie zagarowa� tylko jak w amoku pobieg� na koniec �adowni i znik� w okr�g�ym przej�ciu. Sley spojrza� na Doroty potem na reszt� grupy. Jego wzrok w ko�cu utkwi� na Bernardzie. - Co to za szaleniec? - rzuci� swoje baga�e w k�t �adowni. Bernard wzdrygn�� ramionami. - Wygl�da� normalnie, gdy z nim gada�em - rozejrza� si� po �adowni - Statek wygl�da przyzwoicie. Doroty pokiwa�a g�ow�. Od czasu postawienia nogi na stacji orbitalne Sley zauwa�y� �e kobieta zrobi�a si� strasznie smutna. Ma�o m�wi�a a gdy to robi�a by�a osch�a i ch�odna. - Id� pogada� z naszym kapitanem - w ko�cu rzuci�a i ruszy�a w kierunku gdzie przed chwil� znik� Joe. Sley odprowadzi� j� wzrokiem poczym �ciszonym g�osem zagada� do Maji. - Co si� dziej� z Doroty? Jest czym� zmartwiona? Maja pokiwa� przecz�co g�ow�, jednocze�nie uk�adaj�c baga�e. - Zawsze jest smutna, gdy rozstaje si� z Johnem... Sley poczu� jak w ustach zrobi�o mu si� nagle strasznie sucho. Jak m�g� nie wiedzie� �e Doroty ma kogo�. By�a przecie� pi�kn� kobiet�. Nic dziwnego �e nie by�a sama. - Kim jest John? - postanowi� zaryzykowa�. Maja oderwa�a si� od pracy i spojrza�a na Sleya uwa�nie. W jej oku co� zab�ys�o, jednak twarz nadal nie wyra�a�a nic. - John to jej dwuletni synek - u�miechn�a si� - Nasza kochana pere�ka - kobieta m�wi�a to z mi�o�ci� w g�osie - Doroty zawsze prze�ywa rozstania z nim... Sley mimowolnie otworzy� usta. Musia� mie� naprawd� g�upi� min�, gdy� Maja wybuch�a �miechem. On r�wnie� skarci� si� w my�lach za swoje g�upkowate przemy�lenia. To nie by�a jego wina �e gdy chodzi�o o Doroty nie potrafi� logicznie my�le�. Poza tym tak kobieta ci�gle go czym� zaskakiwa�a. Doroty prze�lizn�a si� prze okr�g�e przej�cie. Nast�pn� kabin� po �adowni by�a chyba kabina dla za�ogi. Tak przynajmniej jej si� zdawa�o. By�o to w�sko tak �e przechodzi�o si� bokiem pomi�dzy dwupi�trowymi pryczami. Unosi� si� tu dziwny zapach samaru i metalu. Kabina znowu ko�czy�a si� okr�g�ym przej�ciem do trzeciego przedzia�u. Tym razem wesz�a do nieco obszerniejszej kabiny, kt�ra robiona by�a na wz�r mesy. Znajdowa� si� tu okr�g�y st� otoczony kilkoma wygodnymi fotelami. Tuz pod sufitem zwisa�y monitory, kt�re teraz by�y wy��czone. W og�le wsz�dzie panowa� mrok. �wiat�o tli�o si� jedynie w co trzeciej lampie jarzeniowej i to te� tak jakby mia�o zaraz zgasn��. Doroty rozejrza�a si� po kabinie w poszukiwaniu przej�cia do nast�pnego sektor. Ku jej zdziwieniu znalaz�a okr�g�e przej�cie ale na suficie. Prowadzi�a do niego ma�a drabinka, kt�ra nie wygl�da�a najpewniej. Kobieta �mia�o wspi�a si� po niej. Wdrapa�a si� do ma�ej kabin, b�d�cej czym� w rodzaju kabiny sterowania potocznie zwanej "mostkiem". Sufit i przednia cz�� kabiny by�y prze�roczyste ukazuj�c czarne niebo. Na g��wnym miejscu sta� ci�ki, lekko pochylony fotel, w kt�rym siedzia� Joe. Wok� niego rozci�ga� si� d�ugi pulpit, na kt�rym wszystko �wieci�o, mruga�o i piszcza�o. Tu� nad jego g�ow� wisia�o kilka monitor�w obok kt�rych zwisa�y niewielkie konsole. Joe siedzia� wpatruj�c si� w gwiazdy. Pomimo grubych s�uchawek na�o�onych na uszy wyczu� obecno�� Doroty. Obr�ci� si� do niej i skin�� g�ow� na powitanie. - Czym mog� s�u�y�? - spyta� z drwin� w g�osie. Doroty zignorowa�a ton m�czyzny. - Kiedy startujemy? Joe spojrza� na monitor na kt�rym ukazywa�y si� dane dotycz�ce testowania podzespo��w. Nast�pnie wcisn�� kilka guzik�w na pulpicie. Po chwili da�o si� s�ysze� ciche sapni�cie i szum, kt�ry dochodzi� z ka�dej cz�ci okr�tu. - Wystartujemy jak tylko otrzymam zgod� z Kontroli Lot�w - pukn�� w s�uchawki - Rozgo�cicie si� na dole. Niestety nie mam �adnych rozrywek... Doroty ponownie go zignorowa�a. Kiwn�a g�ow� na znak zgody i opu�ci�a "mostek". Joe westchn�� czuj�c w ko�ciach �e to b�dzie d�uga i nudna podr�. Ponownie wcisn�� kilka guzik�w na pulpicie aby potem prze�o�y� r�ce na ma�� klawiatur� wmontowan� w oparcie fotela. Wstuka� rz�d liczby po czym poprawi� s�uchawki na g�owie. Natychmiast us�ysza� w nich m�ski g�os. - "Co si� dziej�?" - m�wi�cy m�czyzna wydawa� si� by� nieco przestraszony. - Mam twoje skrzynie - Joe wpatrywa� si� w pulpit - Teraz ty pom� mi si� st�d wydosta�... Zapanowa�a chwila ciszy. Po chwili zn�w m�ski g�os wype�ni� s�uchawki. - "W��czyli ju� alarm! Szukaj� ci�. Postaram si� zwolni� zaczepy dok�w a ty zwiewaj st�d jak najszybciej si� da..." Joe przekl�� pod nosem. By� w tej chwili ca�kowicie zale�ny od tych zaczep�w. Gdy zostan� zwolnione dopiero wtedy m�g� wyprowadzi� "Deusa" w otwart� przestrze�. - "Wszystko w porz�dku" - g�os ze s�uchawek z wyra�n� ulg� zakomunikowa� - "Uciekaj st�d. Pami�taj �e towar jest m�j!" Joe u�miechn�� si� do siebie. Roz��czy� po��czenie nie m�wi�c swojemu rozm�wcy �e lecie jeszcze na planet� "Khan". By�a to dosy� znacz�ca informacja poniewa� droga na "Khan trwa�a nie mnie ni� osiem miesi�cy czasu rzeczywistego. Rozsiad� si� wygodnie w fotelu i zacz�� po kolei w��cza� wszystkie podzespo�y "Deusa". Nagle na "mostku" zrobi�o o wiele ja�niej, gdy wszystkie monitory rozb�ys�y a kontrolki na pulpitach wyda�y z siebie przyjemne zielone �wiat�o. W tym momencie d�ugi na pi�� centymetr�w szpikulec wysun�� si� z oparcia fotela i wszed� w ucho Joe. M�czyzna g�o�no przekl�� czuj�c nap�ywaj�ce md�o�ci. Dzi�ki implantowi, jaki wszczepiano wszystkim pilotom, mo�na by�o pilotowa� i wydawa� wi�kszo�� komend przy pomocy umys�u. To dzi�ki temu za�ogi statk�w ogranicza�y si� do jednej osoby, kt�ra mia�a nad wszystkim kontrol�. B��kitne oczy Joe przybra�y dziwnie spokojny wygl�d. W og�le przesta�y wyra�a� cokolwiek. Wygl�da�y zupe�nie jakby ich w�a�ciciel by� nieobecny. W rzeczy samej tak by�o. Joe w tym momencie uruchamia� my�lami silniki i szykowa� "Deusa" do startu. Mocne wstrz��ni�cie oznacza�o uruchomienie si� silnik�w. Walcowa sylwetka "Deusa" z wolna zacz�a wysuwa� si� z pomi�dzy rusztowa� doku. Z zewn�trz okr�t wygl�da� o wiele lepiej. Wida� by�o �e przeszed� gruntowny remont. Z wolna statek zacz�� nabiera� coraz to wi�kszej szybko�ci. Po oko�o kilku minutach stacja orbitalna przypomina�a srebrn� plamk� kr���c� wok� b��kitnej planety, kt�ra przypomina� dojrza�� jagod�. Doroty sta�a przy niewielkim okienku, przez kt�re wida� by�o znikaj�c� planet�. Zn�w czu�a ten dreszczyk emocji, kt�re towarzyszy� jej ka�dym podr�. Czu�a jednak te� ogromny smutek z powodu tego �e musia�a zostawi� tam co� co tak bardzo kocha�a. Nawet my�l o odkryciu tajemnicy prastarej rasy z planety "Khan" nie by�a w stanie pobudzi� jej do dzia�ania. Potrzebowa�a troch� czasu aby zebra� si� do kupy. K�tem oka spojrza�a na okr�g�e przej�cie prowadz�ce do cz�ci dla za�ogi, gdzie reszta jej ekipy zagospodarowywa�a sobie miejsca na pryczach. U�miechn�a si� widz�c jak Sley pr�bowa� wgramoli� si� na prycz� umieszczon� pod samym sufitem przy tym uderzaj�c si� w g�ow� o jedn� z rur ci�gn�cych si� przez ca�� d�ugo�� pok�adu. Musia�a przyzna� �e m�czyzna szybko si� zaaklimatyzowa�. Reszta ekipy r�wnie� nie mia�a z nim k�opot�w. Chyba nawet go polubili. - Za p� godziny otworze tunel czasoprzestrzenny - Doroty dopiero teraz zda�a sobie spraw� �e nie zauwa�y�a jak z g�ry zszed� Joe i usiad� przy stole. U�miechn�� si� do niej - Podr� w tunelu potrwa oko�o pi�ciu dni. Doroty usiad�a przy stole na przeciwko niego. - Ile up�ynie czasu na Ziemi? - spojrza�a mu prosto w oczy. - Osiem miesi�cy - Joe wyci�gn�� paczk� papieros�w i po�o�y� j� na stole - Kawa� czasu, nieprawda�? Kobieta westchn�a ci�ko. Zobaczy swojego synka za oko�o szesna�cie miesi�cy. Dla niej up�yn� nieco ponad dwa tygodnie, jednak dla jej dziecka szesna�cie miesi�cy b�dzie spor� cz�ci� �ycia. Joe najwyra�niej wyczu� smutny nastr�j Doroty, dlatego szybko postanowi� zmieni� temat. - Wybrali�cie dalekie miejsce na zwiedzanie? - Joe zacz��. Doroty ponownie wyczu�a drwin� w g�osie m�czyzny. - Nie lecimy tam zwiedza� - zapali�a papierosa i spojrza�a swoim zimnym wzrokiem na m�czyzn� - Jeste�my grup� naukow�. - Nie ma tam du�o do badania - Joe powiedzia� to pewnym g�osem - Ta planeta to w sumie jeden wielki las. Doroty nie mia�a ochoty wprowadza� pilota w tajniki ich ekspedycji. Poza tym nie chcia�o jej si� zbytnio rozmawia�. - Sk�d wiesz �e nie lecimy tam zbada� w�a�nie lasu - u�miechn�a si� z�o�liwie. Joe odwzajemni� u�miech i r�wnie� zapali� papierosa. Mia� ju� wyrazi� swoje zdanie nad sensem badania lasu, gdy do "mesy" wesz�a Maja w towarzystwie Boba i Sleya. Joe zatrzyma� przez d�u�sz� chwil� wzrok na piersiach Maji, lecz gdy poczu� wzrok kobiety na sobie natychmiast zmieni� punkt zainteresowania na paczk� papieros�w. - Uwielbiam �ycie na statku - Sley a� promienia� entuzjazmem. Joe