7396

Szczegóły
Tytuł 7396
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7396 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7396 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7396 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jonathan Kellerman Bomba zegarowa * * * Los Angeles. Szko�a podstawowa. M�oda dziewczyna otwiera ogie� do dzieci. W kilka dni p�niej do doktora Delaware�a zg�asza si� jej ojciec. Podejrzewa, �e c�rka by�a tylko bezwolnym narz�dziem w czyich� r�kach. A Alex musi odkry�, czy ma do czynienia z zab�jc�, czy kolejn� ofiar� bezwzgl�dnego mordercy... * * * Szczeg�lne podzi�kowania sk�adam Barbarze Biggs i wszystkim pisarzom, kt�rzy wspierali mnie rad� i/lub s�owami otuchy. To jest: Paulowi Bishopowi, Lawrence�owi Blockowi, Dorothy Salisbury Davis, Michaelowi Dorrisowi, Jamesowi Elloroyowi, Brianowi Garfieldowi, Sue Grafton, Joe Goresowi, Andrew Greeleyowi, Tony�emu Hillermanowi, Stephenowi Kingowi, Deanowi Koontzowi, Elmore�owi Leonardowi, nie�yj�cemu Richardowi Levinsonowi, Williamowi Linkowi, Dickowi Lochte�owi, Arthurowi Lyonsowi, Davidowi Morrellowi, Geraldowi Petievichowi, Erichowi Segabwi, Josephowi Wambaughowi. I oczywi�cie Faye, kt�rej si�y, m�dro�ci i mi�o�ci nie mog�aby odda� naj�mielsza fantazja pisarska. Zaiste! Jaka� to zdolna ekipa! I wyrazi� swoje przekonanie, i� ktokolwiek potrafi wyhodowa� dwie kolby kukurydzy albo dwa �d�b�a zbo�a na kawa�ku gleby, gdzie wcze�niej ros�o ledwie jedno, zdob�dzie szacunek ludzi i lepiej przys�u�y si� swojemu krajowi ni� ca�a rzesza polityk�w zebranych razem. JONATHAN SWIFT Rozdzia� pierwszy Pocz�tek roku szkolnego zawsze przywo�uje wspomnienia zaliczonych i oblanych klas�wek. Poniedzia�ek. Telefon Mila przeci�� ci�ki, szary, listopadowy dzie�, kt�ry w ko�cu wybuchn�� deszczem. - W��cz telewizor - powiedzia�. Spojrza�em na zegar na biurku. W�a�nie min�a czternasta czterdzie�ci - pora, kiedy emituj� talk-show. Prezentacja osobliwo�ci przyci�gaj�ca widz�w. - I co? O zakonnicach morderczyniach czy o zwierz�tach domowych obdarzonych sz�stym zmys�em? - Tylko w��cz, Alex. - Mia� napi�ty g�os. - Kt�ry kana�? - Kt�rykolwiek. Wcisn��em przycisk na pilocie. D�wi�k rozleg� si�, zanim pokaza� si� obraz. P�acz i zawodzenie. Nast�pnie twarze. Twarzyczki. Wiele twarzyczek. Oczy szeroko otwarte z oszo�omienia i przera�enia. Delikatne cia�a okryte kocami i skulone, jedno przy drugim, na pod�odze obszernej sali. B�yszcz�cy parkiet i kredowobia�e linie. Sala gimnastyczna. Kamerzysta zrobi� zbli�enie ma�ej, czarnow�osej dziewczynce w bia�ej sukience z bufiastymi r�kawami. Dziewczynka przyj�a plastikowy kubek z czym� czerwonym. Trz�s�y jej si� d�onie i nap�j si� wylewa�; na bia�ym p��tnie powsta�a plama podobna do krwi. Kamerzysta zatrzyma� kadr, delektuj�c si� t� scenk�. Dziewczynka wybuch�a p�aczem. Pulchny ch�opiec w wieku pi�ciu lub sze�ciu lat te� becza�. Ch�opiec stoj�cy obok niego by� starszy, mia� mo�e z osiem lat. Patrzy� przed siebie i przygryza� warg�, usi�uj�c zachowywa� si� jak prawdziwy m�czyzna. Wi�cej twarzy. Ca�e morze twarzy. Dotar� do mnie komentarz wyg�aszany �agodnym g�osem - przemy�lane napastliwe d�wi�ki, przemieszane z taktycznymi pauzami. Obrazy poch�on�y mnie bez reszty i s�owa do mnie nie trafia�y. Przesuni�cie kamery na b�yszcz�cy od deszczu asfalt. Ca�e po�acie asfaltu. Przysadziste budynki w cielistym kolorze obryzgane rdzawor�owymi zaciekami w miejscach, gdzie wilgo� naruszy�a tynki. Komentarz stawa� si� coraz bardziej natarczywy, a kamera wpad�a w ob��d, �api�c fragmenty obrazu tak kr�tkie, �e niemal na granicy pod�wiadomo�ci: odziani w kurtki artylerii przeciwlotniczej i czapeczki baseballowe komandosi kucaj�cy na dachach, zaczajeni w bramach, mamrocz�cy co� do trzymanych w d�oniach kr�tkofal�wek. ��ta ta�ma do odgradzania miejsca zbrodni. Karabiny. B�ysk celownik�w teleskopowych, megafony. Grupa pos�pnych m�czyzn w ciemnych garniturach, konferuj�cych za barykad� samochod�w policyjnych. Wozy policyjne. Odje�d�aj�. Policjanci pakuj� si� i odchodz�. I nagle szerokie uj�cie czarnego worka z zamkiem b�yskawicznym, wywo�onego na w�zku w padaj�cym deszczu. W�a�ciciel �agodnego g�osu pojawi� si� na ekranie. W�osy piaskowego koloru, wygl�d osoby na kierowniczym stanowisku, w p�aszczu burberry i jaskrawoniebieskim, wzorowo zawi�zanym krawacie. Z p�aszcza �cieka�a woda, ale polakierowana fryzura trzyma si� wytrwale. Powiedzia�: - Nadal stopniowo gromadzimy informacje, wydaje si�, �e by� tylko jeden podejrzany i osoba ta zosta�a zabita. W�a�nie wida� wywo�one cia�o, jednak nie podano do wiadomo�ci to�samo�ci tej osoby... Zbli�enie na czarny worek, mokry i b�yszcz�cy jak sk�ra foki. Niewzruszeni pracownicy prosektorium, dla kt�rych r�wnie dobrze m�g�by to by� w�r ze �mieciami, podci�gn�li worek i za�adowali go do jednej z furgonetek. Trzask drzwi. Zbli�enie na reportera kul�cego si� w strumieniach deszczu z min� nieustraszonego korespondenta wojennego. - Podsumowuj�c, w Szkole Podstawowej Nathana Hale�a na osiedlu West Side, w dzielnicy Ocean Heights, czterdzie�ci minut temu mia�a miejsce strzelanina z broni palnej. Opr�cz zamachowca, kt�ry, jak nam wiadomo, nie �yje i pozostaje nie zidentyfikowany, nie zanotowano ofiar �miertelnych ani rannych. Wci�� nieznane s� przyczyny �mierci snajpera. Wcze�niejsze pog�oski o przetrzymywaniu zak�adnik�w okaza�y si� nieprawdziwe. Jednak�e fakt, �e cz�onek Kongresu Stanowego, Samuel Massengil i cz�onek Rady Miejskiej, Gordon Latch, przebywali w szkole podczas strzelaniny, sta� si� przyczyn� doniesie�, �e chodzi�o o pr�b� zamachu. Latch i Massengil reprezentuj� dwie strony w sporze o dow�z autobusami dzieci ze �r�dmie�cia do nie wykorzystanych w pe�ni szk� w dzielnicy West Side i planowali na ten temat debat� telewizyjn�, cho� w chwili obecnej brak dowod�w, �e strzelanina mia�a zwi�zek z... - Dobra - odezwa� si� Milo. - Wiesz, o co chodzi. Gdy to m�wi�, dojrza�em go za otwartymi drzwiami jednego z samochod�w policyjnych, z jedn� r�k� przy uchu, z mikrofonem radiotelefonu przytkni�tym do ust. Posta� w tle, zbyt odleg�a, �eby dostrzec rysy twarzy. Pot�na sylwetka i kurtka w krat� nie pozostawia�a w�tpliwo�ci. - Alex? - powiedzia� i ujrza�em na ekranie, jak drapie si� w g�ow�. Dziwaczne zestawienie - wizja i telefon. Obraz znikn��, gdy� kamera odwr�ci�a si� ponownie w stron� zalanego, pustego boiska szkolnego. Przez chwil� pusty ekran, logo stacji, obietnica nadawania za chwil� �naszego sta�ego programu� i reklama zabieg�w chirurgicznych zmniejszaj�cych oty�o��. Wy��czy�em telewizor. - Alex? Jeste� tam jeszcze? - Jestem. - Te dzieciaki... Straszny tu ba�agan. Przyda�by� si� nam. Powiem ci, jak dojecha�. Gdy b�dziesz rozmawia� ze stra�nikiem przy zaporze policyjnej, powo�aj si� na moje nazwisko. Ocean Heights jest niedaleko od twoich w�o�ci. Powiniene� dotrze� tu, za ile? Pi�tna�cie, dwadzie�cia minut? - Co� ko�o tego. - No wi�c? Te dzieciaki... Naprawd� jeste� tu potrzebny. - W porz�dku. Od�o�y�em s�uchawk� i poszed�em po parasol. Rozdzia� drugi Ocean Heights to dzielnica na zachodnim kra�cu Pacific Palisades, kt�ra pasuje tam jak krosta do brody fotomodelki. Wymy�lona przez korporacj� zajmuj�c� si� budow� statk�w kosmicznych, jako osiedle przeznaczone dla rzesz in�ynier�w i technik�w, sprowadzonych do Po�udniowej Kalifornii w czasach hossy po wystrzeleniu sputnik�w. Dzielnica powsta�a po wykarczowaniu sad�w cytrusowych i wyr�wnaniu terenu, dawniej pe�nego jar�w i wzg�rz. Powsta�o z tego co� na wz�r parku Disneya: �rozplanowane osiedle� p�askich, szerokich, obsadzanych magnoliami ulic, doskonale prostok�tnych trawnik�w, parterowych bungalow�w na �wier�akrowych dzia�kach. Wszystko to obwarowane by�o umowami, na kt�rych ma�� czcionk� zaznaczono, �e zakazuje si� �architektonicznej i krajobrazowej niesp�jno�ci�. Korporacja ju� od dawna nie istnieje, pad�a ofiar� kiepskiego zarz�dzania. Gdyby nie sprzedawali dom�w, tylko je wynajmowali, wci�� jeszcze mogliby utrzyma� si� na rynku, gdy� g��d ziemi panuj�cy w Los Angeles wywindowa� ceny w Ocean Heights do sze�ciocyfrowych kwot i dzielnica sta�a si� popularna po�r�d przedstawicieli wy�szej klasy �redniej, pragn�cych s�onego powietrza i sennej atmosfery z rysunk�w Normana Rockwella. Ocean Heights nie akceptuje rozwi�z�o�ci s�siedniej Topangi, z marihuan� uprawian� w do�ach gnilnych i na podw�rkach, spogl�da te� ze z�o�ci�, jak ciotka-dewotka, na pla�owe wyuzdanie Malibu. Ale widok z urwiska cz�sto jest zamglony. Mg�a, jak niezm�cony spok�j, wydaje si� osiada� tu na stale. Wskaz�wki Mila by�y dok�adne i nawet w deszczow� pogod� jazda nie zaj�a mi wiele czasu - szybki przejazd bulwarem Sunset, skr�t w przecznic�, kt�rej nigdy wcze�niej nie zauwa�y�em, trzy mile drog� prowadz�c� nad kanionem, o kt�rym m�wi�o si�, �e po�yka pirat�w drogowych. Ca�y rok suszy zako�czy� si� tygodniow�, jesienn� ulew� i wzg�rza Santa Monica zazieleni�y si� szybko jak domowa rze�ucha. Na poboczu ros�a pl�tanina p�d�w i pn�czy, polnych kwiat�w i chwast�w - wszystko niezwykle bujne. Przyroda nadrabia�a stracony czas. Tam gdzie zaczyna�a si� dzielnica Ocean Heights, gin�a samowolna obfito��: aleja o nowej nawierzchni, przedzielona pasmem strzy�onej trawy i ocieniona magnoliami doskonale dobranymi kszta�tem i wielkos�ci�. Na tabliczce widnia� napis: ESPERANZA DRIVE. Pod nim jeszcze jedna tabliczka, z dyskretn� niebiesk� obw�dk�, informuj�ca, �e Ocean Heights jest osiedlem strze�onym. Deszcz wzm�g� si� i stuka� w przedni� szyb�. P�l mili dalej pojawi�a si� zapora policyjna; drewniane barierki blokuj�ce ulic�, czarno-bia�e jak kostki domina, samochody policyjne, batalion odzianych na ��to policjant�w, o postawie stra�nik�w pilnuj�cych �elaznej Kurtyny, kieruj�cych si� zasad�: �winny, je�li s�d nie uzna inaczej�. Obok sta�a grupa oko�o tuzina kobiet, wszystkie Latynoski, wszystkie przemoczone i rozgor�czkowane. Pr�bowa�y przedosta� si� przez barierk� i napotyka�y niewzruszony op�r gliniarzy. Poza tym ulica by�a opustosza�a, opuszczone �aluzje w oknach, panelowe drzwi o starannie dobranej barwie zabezpieczone zasuwkami. Jedyny ruch to dr�enie kwiat�w i krzew�w pod biczami wody. Zaparkowa�em i wysiad�em. Gdy ruszy�em do barierki, ulewa zaatakowa�a mnie zimnym prysznicem. Us�ysza�em, jak kt�ra� z kobiet krzykn�a: - Mi Nino!* [przyp: Moje dziecko! (hiszp.)] - Pozosta�e zawt�rowa�y jej. Podnios�a si� fala protestu i zmiesza�a si� z szumem deszczu. - Jeszcze tylko nied�ug� chwil�, drogie panie - odpar� policjant o twarzy dziecka, staraj�c si� nie okazywa� emocji. Jedna z kobiet krzykn�a co� obra�liwego po hiszpa�sku. M�ody policjant odwr�ci� si� i spojrza� na stoj�cego obok oficera - starszego, pot�nego, z siwym w�sikiem. Oficer zachowywa� stoicki spok�j. M�ody policjant odwr�ci� si� z powrotem do kobiet. - Opanujcie si� - odezwa� si� z nag�� z�o�ci�. - Mi Nino! Siwy W�sik nadal si� nie poruszy�, ale gdy si� do niego zbli�a�em, utkwi� we mnie wzrok. Trzeci gliniarz powiedzia�: - Kto� tu idzie. Kiedy zbli�y�em si� na odleg�o�� pluni�cia, Siwy W�sik wyci�gn�� rami�, prezentuj�c mi swoje linie papilarne. Z bliska jego twarz by�a mokra i nabrzmia�a, z siatk� �y�ek, mia�a kolor nie dosma�onego steku. - Dalej nie wolno, prosz� pana. - Chc� si� zobaczy� z detektywem Sturgisem. Na d�wi�k nazwiska Mila zmru�y� oczy. Zmierzy� mnie od st�p do g��w. - Nazwisko. - Alex Delaware. Skin�� g�ow� w stron� drugiego policjanta, �eby stan�� na stra�y przy barierce. Nast�pnie podszed� do jednego z czarno-bia�ych samochod�w, wsiad� do �rodka i zacz�� rozmawia� przez radio. Wr�ci� po kilku minutach, poprosi� o dow�d to�samo�ci, obejrza� dok�adnie moje prawo jazdy, przygl�da� mi si� jeszcze przez chwil�, a� w ko�cu powiedzia�: - Prosz� jecha�. Wsiad�em z powrotem do swojego cadillaca i ruszy�em. Dw�ch policjant�w rozsun�o barierki, tak �e powsta� otw�r szeroko�ci samochodu. Latynoskie kobiety natychmiast ruszy�y w jego stron�, jak woda do odp�ywu, ale powstrzyma� je kordon policji. Niekt�re zacz�y p�aka�. Siwy W�sik machn�� d�oni�, �ebym przeje�d�a�. Zatrzyma�em si� przy nim, otworzy�em okno i spyta�em: - Czy jest jaki� pow�d, dla kt�rego nie mog� p�j�� do swoich dzieci? - Niech pan jedzie. Pojecha�em dalej, stawiaj�c czo�o wyzwaniu oskar�ycielskiego wzroku. * * * Szko�a Podstawowa Nathana Hale�a znajdowa�a si� przy Esperanza, jeszcze osiem przecznic dalej. Asfalt i cieliste tynki. Przypomnienie obraz�w, kt�re przed chwil� widzia�em w telewizji. Przy kraw�niku sta�y zaparkowane trzy autobusy szkolne oraz karetka pogotowia i kilka woz�w reporterskich. G��wny budynek by� roz�o�ysty, z szarym dachem, otoczony si�gaj�cym pasa �ywop�otem. Drzwi frontowe pomalowano na pomara�czowo, w odcieniu dyni. Strzeg�o ich dw�ch policjant�w, za ��t� ta�m� do odgradzania miejsca zbrodni. Znowu saluty z prezentacj� linii papilarnych, niech�tne spojrzenia i potwierdzanie przez radio, a� w ko�cu otwarto spi�t� �a�cuchem bram� prowadz�c� na boisko szkolne i kazano mi pojecha� za budynek. Po drodze zauwa�y�em jeszcze jedn� ta�m�, otaczaj�c� niewielki budynek, kt�ry wygl�da� jak szopa, o oknach przes�oni�tych siatk�, jakie� siedemdziesi�t st�p od g��wnego gmachu. Na drzwiach widnia�a tabliczka: SPRZ�T. Technicy kryminalni kl�czeli i pochylali si�, mierzyli, drapali, cykali zdj�cia, zupe�nie przemoczeni. Za nimi rozpo�ciera�o si� pociemnia�e od deszczu boisko szkolne. Puste, je�li nie liczy� odleg�ych regularnych kszta�t�w placu zabaw imituj�cego d�ungl�. Samotna reporterka w czerwonym prochowcu kry�a si� pod swoim parasolem wraz z wysokim, m�odym policjantem. To, co si� mi�dzy nimi dzia�o, bardziej wygl�da�o na flirt ni� przekazywanie informacji. Gdy ich mija�em, przerwali na chwil� wystarczaj�co d�ug�, �eby zdecydowa�, �e nie jestem wart uwagi. Nie dostrzegli we mnie nic ciekawego ani niebezpiecznego. Tylne drzwi by�y zrobione z przyciemnianego podw�jnego szk�a i prowadzi�y do nich trzy betonowe stopnie. Drzwi otworzy�y si� z impetem i wyszed� Milo w pikowanym, oliwkowobr�zowym bezr�kawniku zarzuconym na sportow� kurtk� w krat�. Te wszystkie warstwy ubrania oraz nadwaga, kt�ra go prze�ladowa�a, odk�d zast�pi� alkohol jedzeniem, sprawia�y, �e wygl�da� pot�nie, nied�wiedziowato. Nie zauwa�y� mnie, patrzy� na boisko i szorowa� d�o�mi po swojej guzkowatej twarzy, jakby j� my� bez u�ycia wody. Mia� go�� g�ow�, czarne w�osy mokre i przyklejone do czaszki. Wygl�da� jak ranne dzikie zwierz�. - Cze�� - powiedzia�em. Spojrza� ostro, jakby zosta� gwa�townie wyrwany ze snu. Jego zielone oczy rozb�ys�y jak �wiat�a uliczne, Zszed� ze schod�w. Bezr�kawnik mia� wielkie, drewniane, owalne guziki, kt�re podskakiwa�y, gdy Milo si� porusza�. Krawat z szarego, sztucznego jedwabiu, z czarnymi plamkami od wody, przekrzywi� mu si� na brzuchu. Zaproponowa�em, �eby skry� si� pod moim parasolem. Niewiele go os�oni�. - Mia�e� jakie� problemy z wjazdem? - Nie - odpar�em. - Ale ma takie problemy grupa matek. Przyda�oby si� wam troch� wi�cej ludzkich uczu�. Mo�esz przyj�� t� uwag� jako moj� wst�pn� ocen� sytuacji. Obydwu nas zdziwi� gniew brzmi�cy w moim g�osie. Milo zmarszczy� brwi. Jego blada twarz wygl�da�a trupio w cieniu parasola, dzioby na policzkach wystawa�y jak obrze�a dziurek po przek�uciu kartki papieru. Rozejrza� si�, zauwa�y� policjanta, kt�ry rozmawia� z reporterk�, i kiwn�� na niego. Kiedy policjant nie odpowiedzia�, Milo zakl�� i z przygarbionymi ramionami ruszy� ci�ko przed siebie, jak napastnik futbolowy, kt�ry atakuje. Chwil� p�niej policjant spiesznie opuszcza� boisko. Milo wr�ci�, dysz�c. - Zrobione. Mamu�ki ju� jad� i to pod eskort� policji. - Uroki w�adzy. - Tak. Mo�esz si� do mnie zwraca� per Generalissimo. Ruszyli�my z powrotem do budynku. - O jak� liczb� dzieci chodzi? - spyta�em. - Kilkaset. Od przedszkola do sz�stej klasy. Zebrali�my je wszystkie w sali gimnastycznej, piel�gniarze sprawdzali, czy kt�re� nie dozna�o szoku - dzi�ki Bogu, nie. Nauczyciele odprowadzili je z powrotem do klas i pr�buj� robi�, co w ich mocy, dop�ki nie otrzymaj� od ciebie jakich� wskaz�wek. - My�la�em, �e kuratorium zatrudnia odpowiednie osoby, kt�re wiedz�, jak sobie radzi� w sytuacjach kryzysowych. - Dyrektorka twierdzi, �e akurat ta szko�a ma problemy z wyegzekwowaniem pomocy od kuratorium. Oczywi�cie od razu ty mi przyszed�e� na my�l. Doszli�my do zadaszonych schod�w, Milo zatrzyma� si� i po�o�y� mi na ramieniu ci�k� d�o�. - Dzi�ki, �e przyjecha�e�, Alex. Zrobi� si� cholerny ba�agan, Pomy�la�em, �e nikt nie poradzi sobie z tym lepiej od ciebie. Nie wiem, jakie masz plany ani czy ci b�d� w stanie zap�aci�, ale gdyby� chocia� m�g� im powiedzie�, od czego zacz��. - Odchrz�kn�� i znowu potar� twarz. - Powiedz mi, co si� sta�o? - Wygl�da na to, �e podejrzany dosta� si� na teren szkolny jeszcze przed otwarciem szko�y. Albo przeskoczy� przez p�ot, albo po prostu wszed� - niekt�re furtki nie by�y zamkni�te na klucz. Schowa� si� w szopie, w kt�rej mie�ci si� magazyn, zabezpieczonej ma�� k��deczk�, i tam pozosta�. - Nikt nie korzysta z tej szopy? Potrz�sn�� g�ow�. - Jest pusta. Kiedy� trzymano w niej sprz�t sportowy. Teraz przechowuj� go w g��wnym budynku. Podejrzany siedzia� tam a� do wczesnego popo�udnia, kiedy wszystkie dzieciaki zacz�y si� rozchodzi� do dom�w. O dwunastej trzydzie�ci pojawili si� Latch i Massengil ze swoimi lud�mi i w�a�nie wtedy zacz�a si� strzelanina. Nauczyciele usi�owali zagoni� dzieci z powrotem do budynku, ale naprawd� wygl�da�o to jak zamieszki uliczne. Zbiorowa histeria. Wszyscy si� na siebie przewracali. Spojrza�em za siebie, na szop�. - W telewizji podali, �e nikt nie zosta� ranny. - Tylko podejrzany. Wi�cej ni� ranny. - Komandosi? - By�o po wszystkim, zanim komandosi tu dotarli. Spraw� za�atwi� jeden z ludzi Latcha. Facet o nazwisku Ahlward. Gdy wszyscy inni szukali jakiego� schronienia, on rzuci� si� do szopy, kopniakiem rozwali� drzwi i zabawi� si� w Rambo. - Ochroniarz? - Jeszcze nie jestem pewien, jak� pe�ni funkcj�. - Ale by� uzbrojony? - Wielu ludzi ze �wiata polityki jest uzbrojonych. Weszli�my po schodach. Znowu obejrza�em si� na szop�. Z jednego z przes�oni�tych drucian� siatk� okien roztacza� si� niczym nie zak��cany widok na g��wny budynek. - Nadaje si� na strzelnic� - stwierdzi�em. - Snajper by� kr�tkowidzem? St�kn�� i otworzy� drzwi szko�y. Wewn�trz by�o ciep�o jak w piecu. Powietrze ostre od zmieszanych zapach�w kredy, kurzu i wilgotnej gumy. - T�dy - powiedzia�, skr�caj�c w lewo i prowadz�c mnie jasno o�wietlonym korytarzem. Na �cianach wisia�y prace dzieci wykonane plakat�wkami i kredkami oraz plakaty na temat zdrowia i bezpiecze�stwa. Wszystkie przedstawia�y radosne, podobne do ludzi zwierzaki. Linoleum mia�o gliniasty kolor i wida� by�o na nim b�otniste �lady but�w. Kilku policjant�w sta�o na warcie. Sk�onili si� Milowi sztywnym skini�ciem. - W wiadomo�ciach podali, �e Latch i Massengil mieli prowadzi� debat� przed kamerami - powiedzia�em. - Niezupe�nie. Massengil mia� na my�li swoj� osobist� konferencj� prasow�. Chcia� wyg�osi� mow� na temat rz�du, kt�ry wtr�ca si� w �ycie rodzinne i wykorzysta� szko�� jako t�o. Chodzi�o o t� spraw� z dowo�eniem autobusami. - Szko�a wiedzia�a o jego planach? - Nie. Nikt tutaj nie mia� poj�cia, �e ma przyjecha�. Ale dowiedzieli si� o tym ludzie Latcha i Latch sam zdecydowa� si� przyby� i stawi� mu czo�o. Improwizowana debata. - W rezultacie kamerzystom trafi� si� lepszy materia� - zauwa�y�em. Drzwi wzd�u� korytarza by�y pomalowane na taki sam, pomara�czowy kolor o odcieniu dyni, wszystkie pozamykane. Gdy je mijali�my, przedziera�y si� przez nie r�ne st�umione g�osy. - S�dzisz, �e prawdziwym celem mia� by� Latch albo Massengil? - spyta�em. - Jeszcze nie wiem. Domys�y, �e chodzi o zamach polityczny, �ci�gn�y tu natychmiast ch�opak�w z brygady antyterrorystycznej. W tej chwili przes�uchuj� obydwie ekipy. Dop�ki nie zostanie wykluczony w�tek polityczny, oni zajmuj� si� spraw� - to znaczy, ja zbieram informacje i wszystko przekazuj� im, a oni je segreguj�, po czym odmawiaj� mi dost�pu do materia�u, twierdz�c, �e s� to dane zastrze�one. Uroki w�adzy, h�, h�. - Roze�mia� si� tubalnie. - Na domiar z�ego przed chwil� dzwonili z FBI w Westwood. Chc� wiedzie� wszystko o wszystkim i strasz� mnie, �e przydziel� jednego ze swoich ludzi jako konsultanta. Zanuci� kilka takt�w utworu Wprowad�cie b�azn�w i wyd�u�y� krok.. - Z drugiej strony, je�li to zwyczajny po�udniowokalifornijski morderca psychopata, kt�ry strzela� do niewinnych dzieci, tych partaczy b�dzie to g�wno obchodzi�. Poniewa� psychol nie �yje, sprawa nie nadaje si� do prasy, a ja b�d� mia� mas� papierkowej roboty. Uroki w�adzy. Zatrzyma� si� przed drzwiami z napisem: DYREKTOR, przekr�ci� klamk� i popchn�� drzwi. Weszli�my do sekretariatu. Dwa proste, d�bowe krzes�a i biurko sekretarki, za kt�rym nikt nie siedzia�. Na prawo od biurka znajdowa�y si� drzwi z br�zow�, plastikow� wizyt�wk� i z bia�ym napisem: LINDA OVERSTREET, DYR. DO SPRAW KSZTA�C. Milo zapuka� i otworzy� drzwi, nie czekaj�c na odpowied�. Biurko w gabinecie by�o przesuni�te pod �cian�, a powsta�� w ten spos�b otwart� przestrze� zajmowa�a kanapa w kszta�cie litery �L�, �awa z kafelkowym blatem i dwa mi�kkie fotele. W naro�nikach sta�y ro�liny w ceramicznych doniczkach. Obok biurka znajdowa�a si� eta�erka, wype�niona szczelnie ksi��kami, szmacianymi lalkami, uk�adankami i grami planszowymi. Na �cianach wisia�y oprawione w ramki akwarele przedstawiaj�ce irysy i lilie. Z kanapy podnios�a si� jaka� kobieta i powiedzia�a: - Detektywie Sturgis, witam ponownie. Nie wiem, dlaczego oczekiwa�em, �e b�dzie to kto� w �rednim wieku. Mia�a z g�r� trzydzie�ci lat. Wysoka - oko�o metra siedemdziesi�ciu - d�ugie nogi, du�y biust, szczup�a, ale o silnych ramionach, szerokich biodrach i w�skiej talii. Twarz mia�a poci�g��, bardzo �adn�, o czystej, jasnej cerze, zar�owionych policzkach i delikatnych rysach. G�sta czupryna blond w�os�w si�ga�a ramion. Szerokie usta i mocno zarysowany kwadratowy podbr�dek nadawa�y jej wyrazu zdecydowania. Ubrana w grafitowy sweter z lu�nym golfem, wpuszczony w p��cienn� sp�dnic� si�gaj�c� kolan, by�a prawie bez makija�u, pomalowa�a tylko delikatnym cieniem powieki. Jedyn� bi�uteri� stanowi�a para kwadratowych, czarnych kolczyk�w. - Jak obieca�em - odezwa� si� do niej Milo. - Doktor Alex Delaware. Alex, doktor Overstreet, tutejsza szefowa. Obdarzy�a go kr�tkim u�miechem i odwr�ci�a si� w moj� stron�. Z racji jej wzrostu i obcas�w nasz wzrok znalaz� si� niemal na jednej linii. Jej oczy by�y wielkie i okr�g�e, otoczone drugimi, niemal bia�ymi rz�sami. T�cz�wki mia�y delikatny odcie� br�zu. Jej zdecydowane spojrzenie �ci�gn�o i przytrzyma�o moj� uwag�. - Mi�o mi pana pozna�, doktorze Delaware - odezwa�a si� mi�ym g�osem z po�udniowym, nosowym akcentem. Poda�a mi mi�kko, bez u�cisku, szczup�� r�k� o drugich palcach. Zastanowi�em si�, jak kto� o tak uleg�ych d�oniach i g�osie zawodniczki z konkursu pi�kno�ci mo�e pe�ni� kierownicze stanowisko. - Dzi�kuj�, �e pan przyjecha� tak szybko - powiedzia�a. - Ale� koszmar. - Doktorowie wybacz� - przerwa� Milo i ruszy� do drzwi. - Do zobaczenia - rzuci�em w jego stron�. Zasalutowa�. Gdy ju� wyszed�, odezwa�a si�: - Mi�y i uprzejmy cz�owiek - jakby szykowa�a si� do obrony tej tezy. Przytakn��em. - Z pocz�tku dzieci si� go ba�y - powiedzia�a. - Przera�a�a je tusza Mila. Ale naprawd� mia� do nich �wietne podej�cie. Jak dobry ojciec. U�miechn��em si�, s�ysz�c to. Jej rumie�ce sta�y si� bardziej intensywne. - No to zabierzmy si� do pracy. Niech mi pan powie, co mam zrobi�, �eby pom�c tym dzieciom. Wzi�a z biurka notes i o��wek. Usiad�em na kr�tszej cz�ci kanapy w kszta�cie �L�, ona usadowi�a si� prostopadle do mnie i skrzy�owa�a nogi. - Czy u kt�rego� z nich wyst�pi�a histeria, k�opoty z oddychaniem, nadmierne reakcje l�kowe, nie kontrolowany p�acz? - Nie. Z pocz�tku by�y �zy, ale teraz dzieci si� uspokoi�y. Przynajmniej gdy sprawdza�am ostatnio, wydawa�y mi si� spokojne - a� dziwne. Wprowadzili�my je z powrotem do klas i nauczyciele maj� mnie powiadomi�, gdyby co� si� dzia�o. Przez ostatni� godzin� nie by�o �adnych wezwa�, wi�c chyba brak wiadomo�ci jest dobr� wiadomo�ci�. - A co z objawami fizycznymi - wymioty, utrata kontroli nad zwieraczami? - W ni�szych klasach kilkoro dzieci posika�o si� w majtki. Nauczyciele zaj�li si� tym dyskretnie. - A jakie� oznaki szoku? - Nie. Piel�gniarze ju� to sprawdzali. Stwierdzili, �e wszystko jest w porz�dku. �Zadziwiaj�co w porz�dku� - cytat i koniec cytatu. Czy to normalne? �e wygl�daj� tak dobrze? - Ile rozumiej� z tego, co tu zasz�o? - Co ma pan na my�li? - zapyta�a zdziwiona. - Czy kto� usiad� z nimi i wyja�ni�, �e strzela� snajper? - Robi� to w tej chwili nauczyciele. Ale dzieci chyba wiedz�, co si� sta�o. S�ysza�y strzelanin�, widzia�y, jak policja zape�nia boisko. - Jej twarz st�a�a ze z�o�ci. - O co chodzi? - spyta�em. - Jak kto� m�g� im to zrobi�? - odpar�a. - Po tym wszystkim, co przesz�y. Mo�e w�a�nie dlatego tak dobrze daj� sobie z tym rad�. S� przyzwyczajone, �e si� je nienawidzi. - Chodzi o to dowo�enie autobusami? - W�a�nie o to dowo�enie autobusami. Ca�e zamieszanie wynik�o w�a�nie st�d. To by�o diabelskie rozwi�zanie. - Przez Massengila? - Wcale nie pom�g�. Ale oczywi�cie reprezentuje swoich wyborc�w. Ocean Heights uwa�a si� za ostatni bastion powszechnego, anglosaskiego �adu. Jeszcze do niedawna lokalne problemy w szkolnictwie sprowadza�y si� do kontrowersji, czy na po��czonym ze sprzeda�� wypiek�w balu szkolnym powinny znale�� si� ciasteczka czekoladowe, czy owsiane. I dobrze, ale czasami g�os zabiera bezlitosne �ycie. Zab�bni�a palcami i powiedzia�a: - Czy zauwa�y� pan, jak du�e jest boisko? Nie zauwa�y�em, ale skin��em g�ow�. - Jak na takie ma�e osiedle, to ogromny teren, poniewa� trzydzie�ci pi�� lat temu, gdy budowano szko��, ziemia by�a tania, Ocean Heights mia�o prze�y� hoss� i kto� pewnie otrzyma� intratny kontrakt budowlany. Ale hossa nigdy nie nadesz�a i szko�a nigdy nie wykorzysta�a w pe�ni swojego potencja�u. Do momentu ci�� bud�etowych w latach siedemdziesi�tych nikt nie zwraca� uwagi na takie rzeczy. Kt� by si� skar�y� na niewielkie klasy? Ale kurczy�y si� finanse i kuratorium zacz�o robi� wyliczenia, zastanawia� si� nad wydajnym rozplanowaniem bud�etu i tym podobnymi dobrodziejstwami. W wi�kszo�ci bia�ych szk� by�o coraz mniej dzieci, ale szko�a Hale�a sta�a si� prawdziw� szko��-widmem. Doros�y dzieci pierwszych mieszka�c�w. Domy sta�y si� tak drogie, �e sprowadza�o si� tu niewiele rodzin z ma�ymi dzie�mi. Ci, kt�rzy mogli sobie pozwoli�, �eby tu mieszka�, posy�ali dzieci do szk� prywatnych. Skutek by� taki, �e mieli�my miejsce dla dziewi�ciuset dzieci, a ucz�szcza�o zaledwie osiemdziesi�t sze�� os�b. Jednocze�nie, po wschodniej stronie miasta zapanowa�o szale�stwo - pi��dziesi�t, sze��dziesi�t os�b w klasie. Dzieci siedzia�y na pod�odze. Wydawa�o si� logiczne dzia�anie, jakie kuratorium okre�la mianem �modulowanej redystrybucji�. Magiczne s�owo. Ale zupe�nie dobrowolnej i jednokierunkowej. Dzieciaki ze �r�dmie�cia b�d� dowo�one, ale tutejsze zostan� na miejscu. - Od jak dawna si� to dzieje? - Drugi rok. Setka dzieci w pierwszym semestrze. Jeszcze jedna setka w drugim. I mimo to, szko�a nadal wygl�da�a jak widmo. Ale miejscowym zrobi�o si� ciasno. Sze��dziesi�t os�b z osiemdziesi�ciu sze�ciu miejscowych uczni�w natychmiast przeniesiono do szk� prywatnych. Pozostali odeszli w po�owie semestru. Jakby�my sprowadzili zaraz�. - Pokr�ci�a g�ow�. - Rozumiem, �e ludzie chc� si� odizolowa�, na tym opiera si� idea szko�y osiedlowej. Wiem, �e musieli poczu�, �e ich status zosta� zagro�ony. Ale to nie t�umaczy okropnej atmosfery, jaka wok� tego powsta�a. Ci rzekomo doro�li stali za bram�, wymachiwali plakietkami i ubli�ali dzieciakom. Wo�ali do nich brudasy, asfalty. Plugastwo. - Widzia�em w telewizji. To by�o przykre. - W czasie wakacji letnich mia�y miejsce akty wandalizmu - rasistowskie napisy na murach, pot�uczone okna. Chcia�am sprowadzi� z kuratorium psycholog�w, kogo�, kto by porozmawia� z mieszka�cami osiedla, zanim zacznie si� nowy rok szkolny, ale przysy�ali mi tylko pisma i wytyczne. Traktuj� szko�� Hale�a jak pasierba, kt�rego musz� karmi�, ale nie chc� uzna�. - Jak dzieci zareagowa�y na t� wrogo��? - W�a�ciwie bardzo dobrze. Dzi�ki Bogu s� bardzo odporne. Spotyka�am si� regularnie z ka�d� klas� i m�wi�am im o tolerancji, o szacunku dla r�nic pomi�dzy lud�mi, o prawie do wolno�ci s�owa, nawet je�li to s�owo jest nieprzyjemne. Kaza�am nauczycielom przeprowadza� zabawy i inne dzia�ania edukacyjne, maj�ce na celu przekonanie dzieci o w�asnej warto�ci. Wpajali�my im, jakie s� dobre. Jakie odwa�ne. Nie jestem psychologiem, ale mia�am psychologi� na studiach i s�dz�, �e wykona�am nie najgorsz� robot�. - S�dz�, �e w odpowiedni spos�b podesz�a pani do sprawy. Mo�e w�a�nie dlatego teraz dobrze sobie radz� z tym, co zasz�o. Machn�a d�oni�, s�ysz�c komplement i oczy jej zwilgotnia�y. - To nie znaczy, �e wszystko by�o idealnie. Czu�y j� - t� nienawi��. Z pewno�ci�. Kilka rodzin natychmiast zabra�o st�d swoje dzieci z powrotem do �r�dmie�cia, ale wi�kszo�� nie ust�pi�a i po jakim� czasie wydawa�o si�, �e sprawa troch� przycich�a. Uwa�a�am ten semestr za naprawd� udany. Mia�am nadziej�, �e mieszka�c�w Ocean Heights w ko�cu o�wieci�o, �e te ma�e dzieci nie zgwa�c� ich c�rek i nie skradn� byd�a. A mo�e im si� znudzi�o - to miejsce jest stolic� nudy. G�ow� zaprz�taj� im jedynie przybrze�ne odwierty naftowe w promieniu pi��dziesi�ciu mil i wszystko, co ma zwi�zek z planowaniem krajobrazowym. Wi�c pilnowa�am, �eby nasz �ywop�ot by� r�wno przystrzy�ony. - U�miechn�a si� gorzko. - Zaczyna�am s�dzi�, �e w ko�cu b�dziemy si� mogli skupi� na kszta�ceniu. No i pojawia si� Massengil i wszystko przewraca do g�ry nogami - zawsze co� do nas mia�. Mo�e dlatego, �e jest miejscowy. Mieszka w Sacramento, ale ma tutaj dom z powod�w prawnych. Najwyra�niej traktuje nas jak osobist� zniewag�. Uderzy�a pi�ci� w d�o�. Oczy jej b�yszcza�y. Zmieni�em zdanie co do jej mo�liwo�ci radzenia sobie na kierowniczym stanowisku. - Palant - powiedzia�a. - Gdybym wiedzia�a, �e sobie na dzisiaj zaplanowa� cyrkowe przedstawienie, to bym... Zmarszczy�a brwi i postuka�a o��wkiem w sw�j nadgarstek. - To co? - spyta�em. Zawaha�a si� i u�miechn�a smutno. - Mia�am zamiar powiedzie�, �e bym go przywita�a przy bramie z za�adowan� broni�. Rozdzia� trzeci Spojrza�a na notes zda�a sobie spraw�, �e nic nie zapisa�a. - Dosy� gadania - powiedzia�a. - Jaki jest pa�ski plan? - Na pocz�tek b�d� chcia� nawi�za� kontakt z dzie�mi. I z nauczycielami. Chcia�bym, �eby mnie pani przedstawi�a i wyja�ni�a, kim jestem. Potem skupi� si� na zach�ceniu ich, by wyjawi�y swoje odczucia na temat tego, co si� sta�o - poprzez rozmow�, zabaw�, rysowanie. - Indywidualnie czy grupowo? - Grupowo. Klasami. To przynosi lepsze efekty terapeutyczne - �atwiej jest im si� otwiera�, je�li czuj� wsparcie koleg�w i kole�anek. B�d� si� te� stara� wy�owi� dzieci z grupy wysokiego ryzyka - te, kt�re s� szczeg�lnie znerwicowane, kt�re ju� wcze�niej mia�y problemy emocjonalne albo w ci�gu ostatniego roku spotka�a je jaka� strata lub dozna�y szczeg�lnie silnego stresu. Niekt�rymi trzeba b�dzie si� zaj�� indywidualnie. Nauczyciele chyba pomog� zidentyfikowa� te dzieci. - Nie ma sprawy - powiedzia�a. - Sama znam wi�kszo�� z nich. - Jest jeszcze jedna wa�na rzecz - mo�e najtrudniejsza. Trzeba b�dzie przekona� rodzic�w, �eby nie zatrzymywali dzieci w domu na d�u�szy okres. - Co to znaczy d�u�szy? - Wi�cej ni� dzie� lub dwa. Im szybciej wr�c�, tym �atwiej b�dzie im si� przystosowa�. - W porz�dku. - Westchn�a. - Zajmiemy si� tym. Jaki sprz�t si� panu przyda? - Niewiele. Troch� zabawek - klocki, lalki. Papier i o��wek, plastelina, no�yczki, klej. - To wszystko mamy. - Czy b�dzie mi potrzebny t�umacz? - Nie. Wi�kszo�� dzieci - oko�o dziewi��dziesi�ciu procent - to Latynosi, ale wszyscy rozumiej� po angielsku. Ci�ko nad tym pracowali�my. Reszta to Azjaci, w tym kilkoro bardzo niedawnych imigrant�w, ale nie mamy w�r�d personelu nikogo, kto by m�wi� po chi�sku, wietnamsku, laota�sku, w j�zyku Tagalog i tak dalej, wi�c przystosowa�y si� do�� szybko. - Tygiel. - O nie, to zwrot zakazany - odpar�a. - Nasz bo�ek wytycznych, kuratorium, zaleca, �eby operowa� zwrotem salaterka. - Unios�a palec i wyrecytowa�a: �Ka�dy ze sk�adnik�w znajduj�cej si� w niej �sa�atki� zachowuje swoj� odr�bno��, niezale�nie od tego, jak d�ugo si� j� miesza�. Opu�cili�my jej gabinet i wyszli�my na korytarz. Pozosta� tylko jeden policjant. Od niechcenia trzyma� stra�. - Dobrze, teraz pa�skie honorarium - powiedzia�a. - O tym mo�emy porozmawia� p�niej - odpar�em. - Nie. Chc�, �eby wszystko by�o jasne od pocz�tku - dla pa�skiego dobra. Kuratorium musi zaakceptowa� prywatnych konsultant�w. To wymaga czasu, przechodzi przez r�ne dzia�y. Je�li wystawi� kwit bez wcze�niejszej akceptacji, mog� to wykorzysta� jako pow�d, �eby panu nie zap�aci�. - Nie mo�emy czeka� na ich akceptacj� - stwierdzi�em. - Chodzi o to, �e dzie�mi trzeba si� zaj�� jak najszybciej. - Zdaj� sobie z tego spraw�, ale chc�, �eby pan wiedzia�, z czym ma do czynienia. Nawet je�li przebrniemy ju� przez r�ne dzia�y, pewnie pojawi� si� przeszkody, aby wyp�aci� panu nale�no��. Kuratorium prawdopodobnie b�dzie twierdzi�o, �e s� w stanie sami zaj�� si� tym problemem, a wi�c nie ma potrzeby, �eby sprowadza� kogo� z zewn�trz. Skin��em g�ow�. - T� sam� �piewk� powtarzaj� rodzicom dzieci niepe�nosprawnych. - W�a�nie. - Niech si� pani o to nie martwi. - Martwi� si� o wszystko. Na tym polega moja praca - powiedzia�a. �agodno�� niemal znikn�a z jej oczu. - Nie szkodzi. Naprawd� - zapewni�em. - Zdaje pan sobie spraw�, �e m�wimy tu o potencjalnie darmowej us�udze. - Owszem. W porz�dku. Spojrza�a na mnie. - Dlaczego pan to robi? - Po to si� tego uczy�em. W jej oczach dostrzeg�em nieufno��. W ko�cu wzruszy�a ramionami i powiedzia�a: - C�, darowanemu koniowi nie zagl�da si� w z�by. Podeszli�my do pierwszej sali lekcyjnej. Otworzy�y si� drzwi na ko�cu korytarza. Pojawi�a si� �ci�ni�ta grupka dziewi�ciu czy dziesi�ciu os�b i ruszy�a w nasz� stron�. W �rodku szed� wysoki, siwow�osy m�czyzna po sze��dziesi�tce, ubrany w szary garnitur ze sk�ry rekina, kt�ry m�g� by� kupiony jeszcze na przyj�cie z okazji zwyci�stwa Eisenhowera. Mia� �ylast�, drapie�n� twarz i d�ug�, obwis�� szyj�. Orli nos, w�sy, przypominaj�ce bia�� szczoteczk� do z�b�w, �ci�gni�te usta i oczy zerkaj�ce gniewnie. Porusza� si� energicznie, z g�ow� wysuni�t� do przodu, wymachuj�c �okciami jak chodziarz sportowy. Jego podw�adni co� do niego szeptali, ale wydawa� si� nie zwraca� na to uwagi. Grupka zignorowa�a nas i pomkn�a dalej. - Wygl�da, jakby szacownemu radnemu odj�o mow� - powiedzia�em. Zamkn�a oczy i westchn�a. Poszli�my swoj� drog�. - Co pani wie o tym snajperze? - spyta�em. - Tylko tyle, �e nie �yje. - To ju� jaki� pocz�tek. Odwr�ci�a si� gwa�townie. - Pocz�tek czego? - Radzenia sobie ze strachem dzieciak�w. Fakt, �e on nie �yje, mo�e okaza� si� pomocny. - Ma pan zamiar od razu przedstawi� im drastyczne szczeg�y? - Mam zamiar by� z nimi szczery. Kiedy ju� je do tego przygotuj�. Wida� by�o, �e ma pe�no w�tpliwo�ci. - Chodzi o to, �eby ta szalona sytuacja nabra�a w ich oczach jakiego� sensu. Do tego potrzebne s� rzetelne informacje. Fakty. O tym z�ym facecie. Przedstawione jak najszybciej, na ich poziomie rozumowania. Umys� nie znosi pr�ni. Je�li nie b�d� zna�y fakt�w, wype�ni� sobie g�owy wyobra�eniami o nim, kt�re mog� okaza� si� znacznie gorsze ni� rzeczywisto��. - I jak si� panu zdaje, ile tej rzeczywisto�ci potrzebuj�? - Nic drastycznego. Podstawowe fakty. Nazwisko i wiek snajpera, jak wygl�da... wygl�da�. Wa�ne jest, �eby go postrzega�y jako cz�owieka. Zniszczalnego. Kt�rego ju� nie ma. Nawet je�li poda im si� fakty, cz�� najm�odszych nie b�dzie w stanie zrozumie� nieodwracalno�ci jego �mierci - nie s� na tyle dojrzali. Rozwojowo dojrzali. A cz�� starszych mo�e si� cofn�� na skutek szoku - chwilowo �zapomnie�, �e martwi nie powracaj� do �ycia. A wi�c wszyscy s� nara�eni na wyobra�enia, �e ten martwy facet wraca. �e pojawia si�, �eby znowu ich dopa��. Doros�e ofiary zbrodni te� przez to przechodz� - gdy ju� minie pocz�tkowy szok. Mo�e to prowadzi� do koszmar�w nocnych, fobii, r�nego rodzaju reakcji pourazowych. U dzieci ryzyko jest wi�ksze, poniewa� dzieci nie potrafi� rozgraniczy� rzeczywisto�ci od fantazji. Nie mo�na ca�kowicie wyeliminowa� ryzyka, �e nast�pi� k�opoty, ale dzi�ki natychmiastowemu zaj�ciu si� spraw� niew�a�ciwego postrzegana znacznie si� to ryzyko zmniejsza. Zatrzyma�em si�, a ona wpatrywa�a si� we mnie pos�pnie. Jej br�zowe oczy wydawa�y si� nieprzejednane. - Chc� - powiedzia�em - �eby zrozumia�y, �e unicestwienie tego drania jest nieodwracalne. �e nie jest jakim� nieludzkim straszyd�em, kt�re nadal b�dzie je nawiedza�. U�miechn�a si� na d�wi�k s�owa �dra�. - W porz�dku. Tylko �eby jeszcze bardziej si� nie wystraszy�y - przerwa�a. - Przepraszam. To przecie� jasne, �e pan wie na ten temat znacznie wi�cej ni� ja. Po prostu od d�u�szego czasu musz� przechodzi� przez tyle do�wiadcze�, �e staram si� e chroni�. - To dobrze - ucieszy�em si�. - Dobrze, �e komu� na nich zale�y. Zignorowa�a t� uwag�. Wyra�nie nie lubi�a komplement�w. - Nic nie wiem na temat tego drania - powiedzia�a. - Nikt go nie widzia�. Tylko s�yszeli�my strza�y. Potem wybuch�a panika - wrzaski i przepychanie. Usi�owali�my wprowadzi� dzieci z powrotem do budynku. Kazali�my im opu�ci� g�owy. Uciekali�my najszybciej i najdalej jak si� da�o, uwa�aj�c, �eby nikt nie zosta� stratowany. Nawet nikt nie wiedzia�, �e ju� po wszystkim, a� ten facet, Ahlward, wyszed� z szopy wymachuj�c pistoletem jak kowboj po wa�nym pojedynku. Gdy go ujrza�am po raz pierwszy, zwi�d� mnie - my�la�am, �e to on jest snajperem. Po chwili go pozna�am - widzia�am go wcze�niej w ekipie Latcha. U�miecha� si�, m�wi�, �e ju� po wszystkim. Ze nic nam nie grozi. Zadr�a�a. - Pa, pa, strachu - szepn�a. Samotny policjant przekrzywi� g�ow� i przys�uchiwa� si� naszej rozmowie. By� m�ody, przystojny, czarny jak w�giel, z w�osami jak po trwa�ej ondulacji. Podszed�em do niego i spyta�em: - Co mo�e nam pan powiedzie� o snajperze? - Nie wolno mi udziela� �adnych informacji, sir. - Nie jestem reporterem - odpar�em. - Jestem psychologiem, kt�rego wezwa� detektyw Sturgis. Mam si� zaj�� dzie�mi. �adnego wra�enia. - Dobrze by by�o - powiedzia�em - gdybym m�g� otrzyma� jak najwi�cej informacji. Chc� pom�c tym dzieciom. - Nie wolno mi o tym rozmawia�, sir. - Gdzie jest detektyw Sturgis? - Nie wiem, sir. Wr�ci�em do Lindy Overstreet. - Biurokracja - skomentowa�a. - Czasami mam wra�enie, �e jest dla nas potrzeb� biologiczn�. Otworzy�y si� drzwi w dalszej cz�ci korytarza i wy�oni�a si� z nich inna grupa ludzi. Ta skupia�a si� wok� m�czyzny tu� po czterdziestce, �redniego wzrostu, do�� oty�ego. Mia� kr�g��, piegowat� twarz i czupryn� ciemnych w�os�w przetykanych siwizn�, utrzyman� w stylu wczesnych Beatles�w i zas�aniaj�c� mu brwi. Jego str�j nie odbiega� od wzorca obowi�zuj�cego w�r�d student�w z pierwszego roku: jasnobe�owa sportowa marynarka z tweedu, pogniecione spodnie khaki, czarno-zielona flanelowa koszula i czerwony, pleciony krawat. Nosi� okr�g�e, szylkretowe okulary, jakie brytyjska s�u�ba zdrowia niegdy� rozdawa�a za darmo. Mia� nos, kt�rego nie powstydzi�by si� buldog francuski. Reszta twarzy pasowa�aby raczej do kobiety. Przysz�y mi na my�l jego stare zdj�cia. Z d�ugimi w�osami i z brod�. Zarost sprawia�, �e dwadzie�cia lat temu wygl�da� okazalej. Skojarzenie z uniwersytetem wzmagali otaczaj�cy go ludzie - m�odzi, o bystrym spojrzeniu, jak studenci staraj�cy si� �ci�gn�� na siebie uwag� ulubionego profesora. Ka�dy z nich by� powa�ny, jakby mia� zdawa� decyduj�cy egzamin, ale z grupy emanowa�a jaka� niemal rozrywkowa niesforno��. M�czyzna o kr�g�ej twarzy zauwa�y� nas i zatrzyma� si� nagle. - Doktor Overstreet. Jak si� wszyscy czuj�? - Jako� si� trzymamy, panie Latch. Podszed� do nas. Cz�onkowie ekipy pozostali z ty�u. Poza jednym postawnym m�czyzn� o beznami�tnej twarzy i rudych w�osach, kt�ry by� mniej wi�cej w wieku Latcha, nikt nie mia� wi�cej ni� dwadzie�cia pi�� lat. Elegancki zesp�, wszyscy ubrani jak ludzie sukcesu. - Czy mog� co� zrobi�, doktor Overstreet? Dla dzieci? Albo dla personelu szko�y? - zapyta� Latch. - Mo�e m�g�by pan poprosi� gwardi� narodow�, �eby zapewni�a nam jak�� ochron�? Zaprezentowa� u�miech jak na plakatach z kampanii wyborczej, i przybra� powa�niejszy ton: - Mo�e co� spoza dziedziny... wojskowej? - Prawd� m�wi�c - powiedzia�a - przyda�oby si� nam nieco informacji. Doktor Delaware b�dzie pracowa� z dzie�mi. Musi wiedzie� jak najwi�cej, �eby sprosta� ich dociekliwo�ci. Jakby dopiero teraz mnie zauwa�y�, chwyci� moj� d�o� i u�cisn�� mocno. - Gordon Latch. - Alex Delaware. - Mi�o mi pana pozna�, Alex. Jest pan psychologiem? Psychiatr�? - Psychologiem. - Z kuratorium? Zanim zd��y�em odpowiedzie�, odezwa�a si� Linda: - Doktor Delaware ma prywatn� praktyk� i zosta� polecony przez policj�. Jest specjalist� od stresu u dzieci. Latch przyjrza� mi si� nad okularami z ubezpieczalni. - C�, �ycz� powodzenia i dzi�ki, �e tak szybko pan przyjecha�, Alex. To by�o okropie�stwo - co� niesamowitego. Ca�e szcz�cie, �e si� dobrze sko�czy�o. - Spojrza� na swoj� ekip�, kilku przytakn�o. - W jaki spos�b planuje pan pracowa� z dzie�mi? Powiedzia�em mu pokr�tce to, co przedtem przedstawi�em Lindzie. Zastanawia� si� przez chwil�. - Brzmi bardzo rozs�dnie - stwierdzi�. - Kiedy� pracowa�em w pa�skiej dziedzinie. Sko�czy�em psychologi� w Berkeley. Doradztwo w sytuacjach kryzysowych, zdrowie psychiczne spo�eczno�ci, zapobieganie pierwszego i drugiego stopnia. Mieli�my gabinet w Oakland. Pr�bowali�my wprowadza� pacjent�w z problemami natury psychicznej z powrotem do spo�eczno�ci. To by�o w tych starych, dobrych czasach, gdy humanizm nie uchodzi� za obsceniczne s�owo. - S�ysza�em o tym. - Jak ka�dy, kto czyta� gazety. - Inne czasy - powiedzia� z westchnieniem. - Spokojniejsze i przyjemniejsze. To, co si� dzisiaj wydarzy�o, tylko dowodzi, jak dalece od nich odeszli�my. Do licha, co za tragedia! - Co mo�e nam pan powiedzie� na temat snajpera, panie Latch? - przerwa�a Linda. - Obawiam si�, �e niewiele. Sami nie wiemy du�o. Policja strasznie ma�o m�wi, jak to w ich zwyczaju. - Pan Ahlward na pewno co� wie. Je�liby to nie by�o dla niego k�opotliwe, m�g�by nas o�wieci�. Latch zn�w spojrza� przez rami�. - Bud? Podejd�, prosz�. Rudow�osy m�czyzna uni�s� r�owawe brwi i wyst�pi� z grupki. By� ubrany w br�zowy garnitur, bia�� koszul�, g�adki, br�zowy, pleciony krawat i mia� nadmiernie rozbudowany tors, co stwarza konieczno�� szycia ubra� na miar�. Jego garnitur zosta� zapewne kupiony w sklepie, bo wygl�da� na nim, jakby by� przyklejony. R�ce wisia�y mu lu�no przy boku, wielkie, blade, poro�ni�te miedzianymi w�oskami. W�osy, mocno k�dzierzawe, nosi� kr�tko przyci�te. Mia� mi�sist�, wystaj�c� szcz�k� i leniwe, bursztynowe oczy, utkwione niezmiennie w swoim szefie. - S�ucham, panie radny? - Z bliska pachnia� dymem papierosowym. - Bud, ci dobrzy ludzie chc� si� dowiedzie� czego� o snajperze. Co mo�esz im powiedzie�? - Jeszcze nic - odpar� Ahlward. Mia� delikatny, ch�opi�cy g�os. - Przykro mi. Takie jest polecenie gliniarzy. - Przejecha� palcem po ustach, jakby je zapina� na zamek b�yskawiczny. - Zupe�nie nic, Bud? - zapyta� Latch. - Ludzie z WAT nie pozostawili co do tego �adnych w�tpliwo�ci, panie radny. - Wydzia� Antyterrorystyczny. Mo�e przypominacie ich sobie. Dwa lata temu. Ci rozkoszni faceci, kt�rzy wydawali pieni�dze podatnik�w na obserwowanie innych, Bogu ducha winnych podatnik�w? Chcemy da� im szans� poprawy, wi�c chyba b�dziemy zmuszeni przez jaki� czas nie wtr�ca� si� w ich robot�. A s� nieprzejednani, �eby nie ujawnia� sprawy, dop�ki nie b�d� pewni, �e maj� pe�ny obraz. Bud w�a�nie jedzie do �r�dmie�cia, �eby z�o�y� oficjalne zeznanie. Je�li dopisze nam szcz�cie, wszystko si� szybko wyja�ni - zwr�ci� si� do nas Lath, do Ahlwarda za� powiedzia�: - Bud, jak tylko pozwol� ci podawa� informacje, dopilnuj, aby ci dobrzy ludzie otrzymali wszelkie potrzebne im dane. Bezzw�ocznie. Zrozumia�e�? - Jasne - odpar� Ahlward. Latch skin�� g�ow�. Ahlward wr�ci� do grupy. - Dzi�ki Bogu, �e by� z nami Bud - powiedzia� Latch na tyle g�o�no, �eby s�yszeli to ludzie w grupce. Kto� poklepa� Ahlwarda po ramieniu. Rudzielec zupe�nie na to nie zareagowa�. Sta� w�r�d pozosta�ych, ale nie identyfikowa� si� z nimi. Mia� nieobecny wyraz twarzy - spokojny, jak przy medytacjach ze�, jakby przeni�s� si� w inne miejsce, w inny czas. �adnej oznaki, �e zastrzeli� kogo� w porze lunchu. - No dobrze, przyjaciele - rzek� Latch, robi�c krok do tym. - To d�ugi dzie� i jeszcze nie wida� ko�ca. Doktor Overstreet, je�li potrzebowa�aby pani czego�, niech pani pominie wszystkie formalno�ci biurowe i przychodzi prosto do mnie. M�wi� szczerze. Wyp�y�my w ko�cu na spokojne wody. Doktorze Delaware, wydaje mi si�, �e dzieci s� w dobrych r�kach, ale pan te� niech si� nie waha skontaktowa� ze mn�, je�li m�g�bym w czym� pom�c. Si�gn�� do marynarki, wyj�� ze sk�rzanego etui kilka wizyt�wek i wr�czy� je nam. Obiema r�kami u�cisn�� d�o� Lindy, nast�pnie moj� i odszed�. Linda zgniot�a wizyt�wk�. Twarz jej st�a�a. - O co chodzi? - spyta�em. - Nagle zrobi� si� z niego Pan Pomocny - powiedzia�a - a zesz�ej wiosny, kiedy dzieci przechodzi�y piek�o, prosi�am go o pomoc. Ocean Heights nale�y do jego okr�gu. Jestem wprawdzie pewna, �e nie otrzyma� tu zbyt wielu g�os�w, ale my�la�am, �e cho�by dlatego, i� zajmowa� si� kiedy� prawami obywatelskimi, przyjedzie tutaj, porozmawia z dzie�mi, poka�e im, �e kto� wa�ny trzyma ich stron�. Je�li ju� nic innego nie by�o w stanie sk�oni� go do podobnego kroku, to chocia� przydatno�� takiego gestu dla swojej kampanii. Dzwoni�am do jego biura z sze�� razy. Nawet nie oddzwoni�. - Przyjecha� dzisiaj. �eby stawi� czo�o Massengilowi. - Bez w�tpienia mia� w tym jaki� ukryty cel. Oni wszyscy s� tacy sami. - Zaczerwieni�a si�. - Co ja gadam. Pomy�li pan, �e jestem jak�� okropn� zrz�d�. - By� mo�e jest ni� pani - odpar�em - ale musia�bym przyjrze� si� pani w normalniej szych okoliczno�ciach, aby postawi� diagnoz� w tej sprawie. Otworzy�a usta i wybuch�a �miechem. Gliniarz w korytarzu uda�, �e nie s�yszy. * * * Klasa by�a du�a i jasna. Wype�nia�a j� nienaturalna cisza. Tylko deszcz zak��ca� spok�j, rozpryskuj�c si� na szybach upartym rytmem, przywodz�cym na my�l myjni� samochodow�. Wpatrywa�o si� we mnie dwadzie�cia par oczu. - Jestem takim lekarzem, kt�ry nie robi zastrzyk�w - powiedzia�em. - Nie zagl�dam te� dzieciom do oczu ani uszu. - Zamilk�em na chwil�. - Za to rozmawiam z dzie�mi i si� z nimi bawi�. Pewnie lubicie si� bawi�? Kilka par oczu mrugn�o. - Jakie zabawy lubicie najbardziej? Cisza. - Mo�e gr� w pi�k�? Czy kt�re� z was lubi gra� w pi�k�? Przytakni�cia. - W pi�k� r�czn�? Ch�opiec o azjatyckich rysach z fryzur� w kszta�cie talerza do zupy powiedzia�: - W baseball. - W baseball - powt�rzy�em. - A na jakiej pozycji grasz? - Rzucam. I w pi�k� no�n�, i w futbol, i w koszyk�wk� te�. - W skakank� - odezwa�a si� dziewczynka. - W pizza party - doda� ten sam co poprzednio ch�opiec. - To taka gra planszowa - wyja�ni�a nauczycielka. Elegancka, czarna kobieta po czterdziestce. Ch�tnie udost�pni�a mi swoje biurko, ustawi�a krzes�o w rogu sali i usiad�a ze z�o�onymi r�kami, jak ukarana uczennica. - Mamy j� w klasie. Mamy du�o gier planszowych, prawda, dzieci? - Ja lubi� by� grzybkiem - powiedzia� ma�y Azjata. - A ja papryk� - odezwa� si� inny ch�opiec, drobnoko�cisty, z d�ugimi falowanymi w�osami. - Ostr� papryk�. Muy caliente!* [przyp: Bardzo ostr�! (hiszp.)] Chichoty. - Dobrze. A w jakie jeszcze gry planszowe lubicie gra�? - zapyta�em. - W warcaby. - W pochylnie i drabinki! - W warcaby. - Ju� to m�wi�em! - W chi�czyka! - Ty, Chi�czyk. - Wcale nie. Jestem Wietnamczykiem! - W pami��! - Ja te� lubi� gra� - powiedzia�em. - Czasami dla zabawy, a czasami, �eby pom�c dzieciom, gdy s� przestraszone i si� czy