7280
Szczegóły |
Tytuł |
7280 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7280 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7280 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7280 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stephen Baxter
Pier�cie�
(Ring)
t�umaczy�: Pawe� Korombel
Dla mojego kuzyna Thomasa Baxtera
CZʌ� PIERWSZA
ZDARZENIE. UK�AD
Rozdzia� l
Ju� w chwili urodzenia wiedzia�a, �e co� jest nie tak, jak by� powinno.
Nad ni� majaczy�a twarz: szeroka, g�adka, u�miechni�ta. Policzki mokre od �ez,
wielkie b�yszcz�ce oczy.
- Lieserl. Och, Lieserl...
�Wi�c tak mam na imi�, Lieserl� - pomy�la�a.
Bada�a twarz, ocenia�a zmarszczki wok� oczu, zaokr�glone w u�miechu usta, mocno
zarysowany nos. To by�a inteligentna, �ywa twarz. �To dobry cz�owiek� -
pomy�la�a. �Dobry
gatunkowo egzemplarz�.
Dobry gatunkowo egzemplarz...?!
Niesamowite. Ona sama by�a niesamowita. Porazi� j� wybuch rodz�cej si�
samo�wiadomo�ci. A przecie� jeszcze nie powinna nawet umie� skupi� wzroku...
Spr�bowa�a dotkn�� twarzy matki. D�o� nadal okrywa� p�yn owodniowy - ale ros�a!
-
ko�ci wyd�u�a�y si� i pogrubia�y, wype�niaj�c lu�n� sk�r� jak r�kawiczk�.
Otworzy�a wyschni�te usta. Dzi�s�a by�y obola�e od wyrzynaj�cych si� z�b�w.
Silne ramiona wsun�y si� mi�dzy ni� i prze�cierad�o; twarde doros�e palce wbi�y
si�
w obola�e mi�nie plec�w. Czu�a obecno�� innych doros�ych, kt�rzy j� otaczali,
��ka, na
kt�rym si� urodzi�a, rozpoznawa�a zarysy pomieszczenia.
Matka unios�a j� do okna. G�owa Lieserl kiwa�a si� bezw�adnie na ramionach;
rozrastaj�ce si� mi�nie, nadal zbyt s�abe, nie mog�y ud�wign�� ci�aru
p�czniej�cej czaszki.
Koronki �liny zakrywa�y podbr�dek.
Pot�ne �wiat�o zala�o jej oczy.
Krzykn�a przera�liwie.
Matka przytuli�a j�.
- To s�o�ce, Lieserl. S�o�ce...!
Pierwsze dni by�y najgorsze.
Rodzice - niewiarygodnie wysokie, gigantyczne postacie - nosili j� przez jasno
o�wietlone pokoje, ogr�d zalany s�o�cem. Nauczy�a si� siada�. Mi�nie plec�w
rozwija�y si�,
pulsowa�y, ros�y. Klauni fikali przed ni� kozio�ki na trawie, rechotali,
poruszaj�c wielkimi
czerwonymi ustami, robili wszystko, aby odci�gn�� jej uwag� od nie ko�cz�cego
si� b�lu, a
potem znikali, rozp�ywaj�c si� w chmurach pikseli.
Ros�a w ekspresowym tempie, nieustannie karmi�c si� informacjami; miliony wra�e�
t�oczy�y si� w jej sensorium, mi�kkim o�rodku dozna� zmys�owych.
Wydawa�o si�, �e nie ma ko�ca pokojom w tej budowli, w tym domu. Powoli zacz�a
rozumie�, �e niekt�re z nich to wirtuale - ekrany wy�wietlaj�ce dowoln� liczb�
obraz�w.
Jednak w domu musia�y by� setki prawdziwych pokoi, gdy� ona - i jej rodzice -
nie byli tu
sami. Towarzyszyli im inni ludzie. Pocz�tkowo trzymali si� z daleka, nie pchali
si� przed
oczy. Och, ich obecno�� sygnalizowa�y tylko przygotowane posi�ki, dostarczane
zabawki.
Trzeciego dnia rodzice zabrali j� na wycieczk�. Wtedy to po raz pierwszy
oddali�a si�
od domu i jego otoczenia. Kiedy flitter unosi� si� w powietrze, Lieserl
przyciska�a nosek do
rozgrzanych wypuk�ych okien.
Jej dom tworzy�y sze�cienne zabudowania, po��czone korytarzami i otoczone
ogrodem - traw�, drzewami. Dalej wi�y si� p�tle estakad; kolejne domy,
rozrzucone na
rozja�nionych pag�rkach, przypomina�y dziecinne klocki.
Flitter wzbija� si� wy�ej i wy�ej.
Trasa podr�y zatacza�a �uk nad krajobrazem z krainy zabawek. Po�a� niebieskiego
morza otacza�a l�d ze wszystkich stron. To by�a wyspa Skiros. Tak powiedzia�a
Fillida -
matka Lieserl. Morze nazywa�o si� �Egejskie�. Dom by� wielk� konstrukcj�.
Widzia�a
ogromne, br�zowe p�kule rozrzucone w sercu wyspy. Fillida powiedzia�a jej, �e
to kopu�y z
maskowanego w�gla, kule suchego lodu wysoko�ci setek metr�w.
Flitter wreszcie osiad� na pasie murawy nad wybrze�em. Matka unios�a Lieserl i
postawi�a j� na ostrej trawie przeciskaj�cej si� przez piasek.
Trzyosobowa rodzina z�apa�a si� za r�ce i zesz�a na pla�� z niewielkiej wydmy.
Lieserl niepewnie st�pa�a na d�ugich nogach.
S�o�ce p�on�o na niewiarygodnie b��kitnym niebie. Lieserl mia�a wra�enie, �e
ogl�da
�wiat przez teleskop. Patrzy�a na grup� bawi�cych si� dzieci i doros�ych - byli
daleko, w
po�owie odleg�o�ci od horyzontu - i widzia�a ich na wyci�gni�cie d�oni. Nadal
chwiejne stopy
Lieserl wbija�y si� w ziarnisty, mokry piach.
Znalaz�a ma��e. Odrywa�a je �opatk� od zniszczonego pomostu i zafascynowana
wpatrywa�a si� w ociekaj�ce �luzem stopy. Czu�a s�ony smak powietrza
przenikaj�cego nawet
sk�r�.
Siedzia�a na piasku z rodzicami, czuj�c, jak str�j pla�owy napina si� na
nieustannie
rosn�cych ko�czynach. Grali w prost� gr�, polegaj�c� na suwaniu bierkami po
wirtualnej
planszy pe�nej drabin i sycz�cych smok�w. By�o mn�stwo �miechu, udawanych
narzeka� i
wystudiowanych machinacji taty.
Wszystko dociera�o do niej ze zwielokrotnion� moc�. To by� cudowny dzie�, pe�en
�wiat�a i rado�ci, intensywnych dozna�. Rodzice kochali j� - matka i ojciec
tworzyli zgrany
tandem, nieustannie dbaj�cy o jej dobre samopoczucie i rozrywk�.
Musieli wiedzie�, �e jest inna, ale to chyba nie mia�o dla nich znaczenia.
Nie chcia�a by� inna - nie chcia�a, �eby cokolwiek by�o nie tak, jak by�
powinno. Nie
dopuszcza�a do siebie obaw i skupi�a si� na w�ach, drabinach i po�yskuj�cych w
s�o�cu
bierkach.
Co rano, budz�c si�, mia�a wra�enie, �e ��ko jest dla niej za ma�e.
Uwielbia�a ogr�d. Uwielbia�a patrze� na kwiaty wyci�gaj�ce drobne, �liczne buzie
do
s�o�ca, kiedy wielka �wietlista tarcza cierpliwie toczy�a si� po niebie. Ojciec
powiedzia� jej,
�e �wiat�o s�oneczne reguluje wzrost ro�lin. �Mo�e ja te� jestem jak kwiatki i
przez to ca�e
s�o�ce rosn� za szybko� - pomy�la�a.
Dom by� pe�en zabawek: kolorowych klock�w, uk�adanek, lalek. Obraca�a je w
wyd�u�aj�cych si�, rosn�cych d�oniach. Szybko si� nimi znudzi�a, ale jedno
cacuszko
nieodmiennie przykuwa�o jej uwag�: miasteczko w wodnej kuli. Mieszka�y w nim
miniludziki, zastyg�e w p� kroku podczas spaceru przez sw�j �wiat. Kiedy
niezdarnie, jak to
ona, potrz�sa�a kul�, wzbija�y si� plastikowe �nie�ynki, wirowa�y nad
uwi�zionymi ulicami i
dachami. Wpatrywa�a si� w �ywcem pogrzebanych mieszka�c�w, marz�c o tym, aby
sta� si�
jednym z nich - zastygn�� w czasie jak oni, przesta�, wreszcie przesta� rosn��!
Pi�tego dnia zabrano j� do du�ej nieregularnej sali pe�nej s�o�ca. By�a w niej
masa
dzieci - dzieci jak ona! Siedzia�y na pod�odze i malowa�y, bawi�y si� lalkami
albo rozmawia�y
z zapa�em z nies�ychanie kolorowymi wirtualami roze�mianymi ptakami, malutkimi
klaunami.
Kiedy Lieserl wesz�a z matk�, dzieci odwr�ci�y okr�g�e weso�e buzie,
przypominaj�ce
c�tki �wiat�a padaj�cego przez listowie. Nigdy wcze�niej nie by�a tak blisko
dzieci. Czy one
te� by�y inne?
Jedna dziewczynka popatrzy�a na ni� ze z�o�ci� i Lieserl przytuli�a si� do n�g
matki.
Ale znajoma ciep�a d�o� poklepa�a j� po plecach.
- Id�. �mia�o.
Kiedy wpatrywa�a si� w pochmurn� twarz nieznajomej dziewczynki, jej problemy,
jej
zbyt doros�e, nazbyt skomplikowane w�tpliwo�ci odsun�y si� na dalszy plan.
Nagle wa�na -
najwa�niejsza na �wiecie - sta�a si� akceptacja tych dzieci. Och, �eby tylko si�
nie
dowiedzia�y, �e jest inna.
Zbli�y� si� jaki� doros�y: m�ody, chudy m�czyzna o nie wykszta�conych jeszcze
rysach. Mia� na sobie prze�miesznie pomara�czowy kombinezon, kt�ry �wieci� tak
mocno, �e
a� nieznajomemu b�yszcza� podbr�dek. U�miechn�� si� do niej.
- Jeste� Lieserl, prawda? Nazywam si� Paul. To mi�o, �e do nas przysz�a�.
Prawda,
dzieci?
Odpowiedzia�o mu ch�ralne, wy�wiczone �Tak!�
- Chod�, znajdziemy co� dla ciebie - powiedzia� Paul. Poprowadzi� j� przez
chmar�
malc�w i znalaz� jej wolny skrawek pod�ogi obok ma�ego ch�opczyka. Ten -
rudzielec o
zadziwiaj�cych niebieskich oczach - wpatrywa� si� w wirtualn� lalk�, kt�ra
ulega�a nie
ko�cz�cym si� przemianom. Cyfra dwa rozpada�a si� na dwa p�atki �niegu, dwa
�ab�dzie,
dwoje ta�cz�cych dzieci. Pojawi�a si� cyfra trzy, a po niej trzy nied�wiadki,
trzy ryby
ta�cz�ce w powietrzu, trzy torty. Ch�opiec mamrota�, na�laduj�c cieniutki g�os
wirtuala:
- Dwa. Jeden. Dwa i jeden jest trzy.
Paul przedstawi� j� ch�opcu - Tommy�emu. Usiad�a obok. Z ulg� przekona�a si�, i�
Tommy jest tak zafascynowany swoim wirtualem, �e ledwo zdaje sobie spraw� z jej
obecno�ci - co dopiero z tego, �e jest inna.
Le�a� na brzuchu, wspieraj�c podbr�dek na d�oniach. Lieserl niezdarnie
na�ladowa�a
t� postaw�.
Liczbowy wirtual zako�czy� sw�j cykl.
- Pa, pa, Tommy! Do widzenia, Lieserl! - Znik�, przepad�.
Tommy odwr�ci� si�. Nie ocenia� jej, tylko popatrzy�, pod�wiadomie akceptuj�c.
- Mo�emy obejrze� to jeszcze raz? - spyta�a.
Ziewn�� i zacz�� d�uba� w nosie.
- Nie. Zobaczmy co� innego. Jest jeden taki fantastyczny o wybuchu
prekambryjskim...
- O czym...?
Machn�� lekcewa��co r�k�.
- No, wiesz, o pok�adzie Burgessa i tym wszystkim. A jak zobaczysz Hallucigeni�
pe�zaj�c� po karku...
Dzieci bawi�y si�, uczy�y i spa�y. P�niej dziewczynka, kt�ra patrzy�a
nieprzyja�nie
na Lieserl - Ginnie - zacz�a jej troch� dokucza�. Wy�miewa�a si� z Lieserl, z
tego, �e jej
ko�ciste przeguby stercz� z r�kawk�w (tempo ro�ni�cia zmala�o, ale ka�dego dnia
ubrania
nadal by�y na ni� za ma�e). A potem - nieoczekiwanie, nie wiadomo czemu -
rozwrzeszcza�a
si�, �e Lieserl niby podepta�a jej wirtuala. Kiedy przyszed� Paul, Lieserl
zacz�a t�umaczy�,
spokojnie i racjonalnie, �e Ginnie na pewno si� pomyli�a; lecz Paul powiedzia�
jej, aby nie
wyrz�dza�a takich przykro�ci innym dzieciom i �e za kar� b�dzie musia�a siedzie�
dziesi��
minut sama, pozbawiona towarzystwa dzieci i stymulacji.
To wszystko by�o strasznie, druzgoc�co nieuczciwe. To by�o najd�u�sze dziesi��
minut w �yciu Lieserl. Wbija�a rozw�cieczone spojrzenie w Ginnie, ura�ona i
bezradna.
Nast�pnego dnia rozradowana oczekiwa�a na kolejn� wsp�ln� lekcj�. Ruszy�a z
matk�
s�onecznymi korytarzami. Dotar�y do tamtego pokoju - by� w nim Paul,
u�miechaj�cy si� do
niej nieco �a�o�nie, i Tommy, i Ginnie - ale Ginnie okaza�a si� teraz dzieci�ca,
nieuformowana... przynajmniej o g�ow� ni�sza.
Lieserl usi�owa�a przywo�a� tamt� cudown� wrogo��, ale uczucie znik�o, nim je
wzbudzi�a. Ginnie by�a tylko smarkul�.
Lieserl poczu�a si� tak, jakby j� z czego� okradzione.
Matka �cisn�a j� za r�k�.
- Chod�. Poszukamy ci nowego pokoju do zabawy.
Ka�dy dzie� by� wyj�tkowy. Ka�dy dzie� sp�dza�a w nowym miejscu, z nowymi
lud�mi.
S�o�ce rozja�nia�o �wiat. Rozjarzone punkty bez ko�ca przemieszcza�y si� po
niebie:
niskoorbitowe habitaty i komety cumuj�ce przy stacjach paliwowych. Ludzie
brodzili w
morzu informacji, wirtualne biblioteki czeka�y w ka�dym punkcie �wiata na rozkaz
wydawany w my�lach. �y�o si� w inteligentnym �rodowisku; by�o praktycznie
niemo�liwe,
aby si� zgubi�, zrobi� sobie krzywd� albo nawet si� znudzi�.
Dziewi�tego dnia obejrza�a si� uwa�nie w wirtualnym lustrze.
Kaza�a wizerunkowi odwr�ci� si�, chc�c oceni� uk�ad czaszki, bieg linii w�os�w.
Twarz zachowa�a jeszcze niedojrza�� mi�kko�� rys�w, ale Lieserl ju� wyrasta�a na
kobiet�,
dzieci�stwo ust�powa�o niczym odp�yw. Zapowiada�a si� na podobie�stwo Fillidy:
wyrazisty
nos, sarnie oczy, ale mia�a p�owe w�osy ojca, George�a.
Wygl�da�a na mniej wi�cej dziewi�� lat. Tymczasem mia�a dziewi�� dni!
Kaza�a wirtualowi znikn��; rozprysn�� si� na milion twarzy ma�ych jak muszki.
Odfrun�y w przesycone s�o�cem powietrze.
Fillida i George okazali si� �wietnymi rodzicami. Pracowali jako fizycy w
organizacji
o nazwie Superet. Kiedy nie byli przy c�rce, �l�czeli nad dokumentacj�
techniczn�, kt�ra
spada�a z powietrza niczym li�cie, badali skomplikowane wirtualne modele gwiazd,
zbudowane jak cebula. Chocia� oddani swojej profesji bez wahania po�wi�cali
Lieserl sw�j
czas. Przebywa�a w �wiecie u�miech�w, sympatii i wsparcia.
Rodzice kochali j� bez zastrze�e�. Ale to nie zawsze wystarcza�o.
Zacz�a stawia� dra�liwe, szczeg�owe pytania. Na przyk�ad: na czym polega�
mechanizm jej szybkiego rozwoju? Z pewno�ci� nie jad�a wi�cej ni� inne dzieci;
co
generowa�o niewiarygodny przyrost jej wagi i wzrostu?
Sk�d mia�a tyle wiadomo�ci? Od urodzenia dysponowa�a samo�wiadomo�ci�,
podstawami mowy. Wirtuale klasowe, z kt�rymi wchodzi�a w interakcje, by�y
kapitalne i stale
uczy�y j� czego� nowego, ale co rano budzi�a si� z kolejnymi zasobami
informacji, po
wielokro� przekraczaj�cymi to, czego dowiedzia�a si� poprzedniego dnia.
Co uczy�o j� w macicy? Co uczy�o j� teraz?
Dziwna rodzinka wykszta�ci�a proste, swojskie rytua�y. Lieserl najbardziej
lubi�a gr�
w w�e i drabiny. Sp�dza�a przy niej ka�dy wiecz�r. George przyni�s� do domu
stary zestaw -
prawdziw� kartonow� plansz� i drewniane bierki! Lieserl by�a ju� na to wszystko
troch� za
doros�a, ale uwielbia�a towarzystwo rodzic�w, wyszukane �arty ojca, emocje
wsp�zawodnictwa, kszta�ty wytartych bierek.
Fillida nauczy�a j�, jak wykorzysta� wirtuale do tworzenia w�asnych gier
planszowych. Pierwsze produkty Lieserl, utworzone w jedenastym dniu �ycia, by�y
prostymi,
skromnymi zabawkami, nie r�ni�cymi si� od banalnych zestaw�w sklepowych. Ale
wkr�tce
zacz�a eksperymentowa�. Narysowa�a wielk� �wietln� plansz� o milionach
kwadrat�w;
zajmowa�a ca�y pok�j i brodzi�o si� w niej jak w stawie. Pola wibrowa�y
blaskiem, zape�nione
niesamowicie pozwijanymi w�ami, ogromnymi drabinami - gdziekolwiek spojrze�,
detal
balansowa� na detalu.
Nast�pnego ranka pe�na zapa�u wbieg�a do pokoju, w kt�rym stworzy�a swoj�
plansz�
- i poczu�a kube� zimnej wody. Efekty wczorajszej pracy okaza�y si� blade,
statyczne, wt�rne;
mimo wsparcia oprogramowania wirtual�w nie wznosi�a si� ponad poziom dziecka.
Zmaza�a plansz�, pozostawiaj�c tylko blad� siatk� p�l unosz�c� si� w powietrzu.
Zn�w zabra�a si� do jej zape�niania - lecz tym razem o�ywionymi p�w�ami,
p�lud�mi,
rozsuwanymi drabinami o setkach kszta�t�w. Opanowa�a dost�p do wirtualnych
bibliotek,
ch�on�a sztuk� i histori� setek epok, �eby wzbogaci� swoj� plansz�.
Oczywi�cie, gra na czym� takim by�a niemo�liwa, ale to nie mia�o znaczenia.
Plansza
sta�a si� celem samym w sobie, samowystarczalnym �wiatem. Lieserl ograniczy�a
nieco
kontakty z rodzicami, po�wi�caj�c d�ugie godziny na przeszukiwanie bibliotek.
Zrezygnowa�a
z codziennych zaj�� klasowych. Rodzice chyba nie przywi�zywali do tego
znaczenia;
regularnie z ni� rozmawiali, okazywali zaciekawienie pomys�ami Lieserl, ale
szanowali jej
wol� przebywania w samotno�ci.
Zainteresowanie gr� nie wygas�o. Kolejnego dnia rozbudowa�a i skomplikowa�a
zasady, podzieli�a pola na kraje i imperia, arbitralnie wyznaczaj�c granice
ostrym �wiat�em.
Armie ludzik�w maszerowa�y drabinami w g�r� i w d�, ��czy�y si� z legionami
w��w,
odgrywaj�c w uproszczeniu prze�omowe chwile ludzko�ci.
Przygl�da�a si� tym symbolicznym wizerunkom, jak migoc� i jarz� si� na
wirtualnej
planszy; dyktowa�a wielotomowe kroniki wymy�lonych kraj�w.
Pod wiecz�r jednak bardziej skupi�a si� na tekstach �r�d�owych, do kt�rych
zagl�da�a,
ni� na w�asnej pracy. Posz�a do ��ka, niecierpliwie wypatruj�c nast�pnego dnia.
Obudzi�a si� w ciemno�ci, zwini�ta w k��bek, ogarni�ta b�lem.
Wyda�a w my�lach polecenie, by �wiat�o si� zapali�o. Usiad�a na ��ku.
Po�ciel by�a splamiona krwi�. Lieserl zacz�a krzycze�.
Fillida usiad�a obok, tul�c jej g�ow�. Lieserl szuka�a u matki ciep�a i oparcia,
nie
mog�a opanowa� dreszczy.
- Chyba pora, �eby� zada�a mi kilka pyta�.
Lieserl poci�gn�a nosem.
- Jakich pyta�?
- Tych, kt�re nosisz w sobie od chwili urodzenia. Fillida u�miechn�a si�. -
Widz� je
w twoich oczach, nawet w tej chwili. Biedactwo... d�wiga� tyle �wiadomo�ci.
Wsp�czuj� ci,
Lieserl.
Lieserl odsun�a si� od matki. Nagle ogarn�� j� ch��d, poczucie w�asnej
s�abo�ci.
- Kim jestem, Fillido?
Jeste� moj� c�rk�. - Fillida po�o�y�a d�onie na ramionach Lieserl i przyci�gn�a
do
siebie jej twarz; Lieserl czu�a ciep�o oddechu matki. �agodne �wiat�o
roz�wietli�o jasne w�osy
Fillidy, wydobywaj�c siwizn�. - Nigdy o tym nie zapominaj. Jeste� cz�owiekiem
jak ja. Ale...
- Zawaha�a si�.
- Ale co?
- Ale ty jeste� rozbudowywana sztucznie. W twoim ciele s� nanoroboty. Wiesz co
to
jest nanorobot? Maszyna na poziomie molekularnym, kt�ra...
- Wiem, co to nanorobot! - warkn�a Lieserl. - Wiem wszystko o desenektyzacji i
nanorobotach. Nie jestem dzieckiem, mamo.
- Oczywi�cie, �e nie - potwierdzi�a z powag� Fillida. - Ale w twoim przypadku,
kochanie, zaprogramowano nanoroboty nie, �eby odwr�ci� proces starzenia, ale
�eby go
przyspieszy�! Rozumiesz?
Nanoroboty roi�y si� w ciele Lieserl. K�ad�y wapno na jej ko�ciach, stymulowa�y
powstawanie nowych kom�rek, zmusza�y cia�o do ro�ni�cia jak jaki� niesamowity
ludzki
s�onecznik - nawet wprowadza�y wspomnienia, mechanicznie �adowa�y bity pami�ci
prosto
do kory m�zgowej.
Lieserl ogarn�a ochota, aby podrapa� si�, gdzie to tylko mo�liwe, wycisn�� z
siebie t�
infekcj� sztucznych organizm�w.
- Dlaczego?! Dlaczego pozwolili�cie, �eby mi to zrobiono?
Fillida przygarn�a j� do siebie, ale Lieserl bez s�owa opar�a si� matce.
Fillida
zanurzy�a twarz we w�osach Lieserl, mi�kki policzek matki wspar� si� na
ciemieniu c�rki.
- Jeszcze tylko par� dni, kochanie - powiedzia�a Fillida. - Tylko par� dni. To
wszystko...
Policzki Fillidy pa�a�y, jakby �ka�a bez s��w we w�osy c�rki.
Lieserl powr�ci�a do planszy ze smokami i drabinami. Spogl�da�a na to, co
stworzy�a,
ciep�o, ale i z nostalgicznym smutkiem; czu�a dystans wobec tego drobiazgowo
dopracowanego, nieco obsesyjnego dzie�a.
Ju� z niego wyros�a.
Wkroczy�a na �rodek rozmigotanej planszy i kaza�a szerokiemu na kilkadziesi�t
centymetr�w s�o�cu wynurzy� si� z cia�a. �wiat�o zala�o plansz�, roztrzaska�o
j�.
Nie by�a jedyn� nastolatk�, kt�ra tworzy�a takie fantastyczne �wiaty. Czyta�a o
siostrach Bronte, ich samotnym �yciu na plebanii w p�nocnej Anglii i wsp�lnie
tworzonym
�wiecie kr�l�w, ksi�niczek i kr�lestw. Czyta�a o historii skromnej gry w w�e i
drabiny.
Pojawi�a si� w Indiach, jako pomoc do nauki zasad moralno�ci, Moksha-Patamu.
By�o w niej
dwana�cie grzech�w i cztery cnoty, a chodzi�o o osi�gni�cie nirwany. �atwiej si�
przegrywa�o ni� odnosi�o powodzenie... W dziewi�tnastym wieku Anglicy
zaadaptowali gr�,
aby za jej pomoc� wyrabia� w dzieciach pos�usze�stwo, zmienili te� nazw� na
Kismet. Lieserl
wpatrywa�a si� w klaustrofobiczne plansze, gro�ne w�e. Trzyna�cie w�y i osiem
drabin
mia�o nauczy� dzieci, �e je�li b�d� grzeczne i pos�uszne, spotka je nagroda.
Po kilkudziesi�ciu latach gra straci�a podtekst moralny. Lieserl znalaz�a
obrazki z
pocz�tku dwudziestego wieku, na kt�rych smutny malutki klaun heroicznie zdobywa�
drabiny
i siek� w�e.
Gra, wdzi�czna i prosta, prze�y�a dwadzie�cia wiek�w i straci�a na popularno�ci
od
�mierci tamtego zapomnianego klauna. Lieserl wpatrywa�a si� w niego, pr�buj�c
zrozumie�,
co fascynuj�cego widzieli dawni gracze w lu�nych spodniach, lasce, w�siku.
Coraz bardziej ciekawi�y j� liczby wyst�puj�ce w r�nych wersjach gry. Stosunek
dwana�cie do czterech, obowi�zuj�cy w Moksha-Patamu, sprawia�, �e wersja
hinduska by�y o
wiele trudniejsza ni� Kismet opieraj�cy si� na stosunku trzyna�cie do o�miu ale
o ile
trudniejsza?
Wzi�a si� do rysowania nowych plansz. Ale mia�y abstrakcyjn� form� - postacie
wyprane z barw by�y ledwo szkicami. Spr�bowa�a b�yskawicznych gier
symulacyjnych,
przeanalizowa�a ich wyniki. Eksperymentowa�a ze stosunkiem w�y do drabin, z ich
rozmieszczeniem. Fillida po�wi�ci�a jej sw�j czas i zapozna�a z nowymi cudami -
kombinatoryk� i teori� gier.
Pi�tnastego dnia mia�a po uszy samotno�ci i wr�ci�a na zaj�cia. Kiedy okaza�o
si�, �e
inni ch�on� wiedz� r�wnie b�yskawicznie jak ona, poczu�a o�ywczy przyp�yw
energii.
Mia�a wra�enie, �e �wiat otwiera si� przed ni� jak kwiat; �wiat pe�en
s�onecznego
�wiat�a, nie ko�cz�cych si� strumieni informacji i ludzi, kt�rych obecno��
dzia�a�a na ni�
stymuluj�ce.
Przeczyta�a o nanorobotach. Pozna�a tajemnic� TDS, terapii desenektyzacyjnej,
dzi�ki
kt�rej ludzie, praktycznie bior�c, osi�gali nie�miertelno��.
Program kom�rek cia�a zak�ada� ich samob�jstwo.
Zostawione same sobie wytwarza�y enzymy, kt�re dzieli�y DNA ich gospodarzy na
zgrabne cz�stki i bez ha�asu je likwidowa�y. Samounicestwienie kom�rek strzeg�o
przed nie
kontrolowanym rozrostem - rakiem - i s�u�y�o kszta�towaniu cia�a; na przyk�ad
obumieranie
niechcianych kom�rek p�odu powodowa�o wykszta�canie si� palc�w r�k i n�g z
amorficznych
zawi�zk�w.
�mier� to stan bezczynno�ci kom�rki. Cia�o musi wysy�a� chemiczne sygna�y
nakazuj�ce kom�rkom pozostanie przy �yciu. Mechanizm ten dzia�a na zasadzie
czuwaka
maszynisty: je�li kom�rki rozrastaj� si� w spos�b niekontrolowany - lub je�li
oddzielaj� si�
od macierzystego organu i w�druj� po ciele - gubi� znajome �rodowisko sygna��w
chemicznych i musz� umrze�.
Dysponuj�c nanotechnologi�, zmieniono ten proces i z �atwo�ci� powstrzymano
proces starzenia si� ludzi. By�a to TDS, terapia desenektyzacyjna.
R�wnie �atwo i w ten sam spos�b tworzono Lieserl.
Uczy�a si� o tym, bezwiednie drapi�c si� po zamieszkanych przez nanoroboty,
sztucznie rozrastaj�cych si� ramionach.
Wypatrywa�a has�a �Superet� w wirtualnych bibliotekach. Na pr�no. Nie by�a
ekspertem od szukania danych, ale mia�a wra�enie, �e natrafi�a na sztucznie
stworzon� dziur�.
Ukrywano przed ni� informacje o Superet.
Z Matthew, koleg� szkolnym, wybra�a si� na wycieczk� - po raz pierwszy bez
rodzic�w. Polecieli flitterem na wybrze�e, na kt�rym bawi�a si� jako dziecko
przed
dwunastoma dniami. Znalaz�a zniszczony pomost, siedlisko ma��y. Miejsce wydawa�o
si�
pozbawione �ycia, czarodziejskiego uroku. Poczu�a smutek i nostalgi� za
�wie�ymi,
intensywnymi wra�eniami z dzieci�stwa. Zada�a sobie pytanie, dlaczego �aden
doros�y nie
opisa� tego okropnego st�pienia wra�liwo�ci. Mo�e po prostu zapominali, �e
kiedy� byli inni.
Jednak�e nowe doznania wynagrodzi�y strat�.
Mia�a silne, pr�ne cia�o, a �wiat�o s�o�ca rozlewa�o si� na jej sk�rze jak
ciep�y olej.
Biega�a i p�ywa�a, rozkoszuj�c si� ostrym, ozonowym smakiem powietrza. Mocowali
si� na
niby z Matthew, �cigali na brzegu morza, tarzali spleceni jak dzieci, ale
pomy�la�a, �e ich
dziecinada jest podszyta czym� niedziecinnym.
O zachodzie s�o�ca flitter zabra� ich do domu. Postanowili, �e spotkaj� si�
nast�pnego
dnia, mo�e wybior� si� gdzie indziej. Matthew poca�owa� j� lekko w usta i
rozstali si�.
Tamtej nocy prawie nie spa�a. Le�a�a w ciemnym pokoju z obrazem Matthew przed
oczami, czuj�c s�on� wo� powietrza. W �y�ach pulsowa�a wrz�ca krew, cia�o ros�o
w
niesko�czono��.
Nast�pnego dnia - szesnastego od chwili narodzin Lieserl szybko zerwa�a si� z
��ka.
Nigdy nie czu�a si� tak pe�na �ycia; sk�ra p�on�a jej od soli i s�onecznego
blasku; gor�ce
napi�cie przyprawia�o j� o bolesny skurcz w dole brzucha.
Kiedy wybieg�a przed dom, na l�dowisku flittera czeka� Matthew. Sta� odwr�cony
plecami, s�o�ce wisz�ce nisko podkre�la�o delikatne w�oski na karku ch�opca;
wydawa�y si�
p�on��.
Odwr�ci� si�.
Niepewnie wyci�gn�� r�ce, chc�c j� obj��, ale opu�ci� je bezwolnie. Chyba nie
wiedzia�, co powiedzie�; jego postawa uleg�a delikatnej zmianie, przygarbi� si�
nieco; ogarn��
go wstyd.
By�a od niego wy�sza. Starsza. Nagle dostrzeg�a dzieci�c� kr�g�o�� jego twarzy,
nieporadno�� zachowania. My�l o tym, �e ma go dotkn�� - wcielaj�c w �ycie
gor�czkowe
marzenia ostatniej nocy - by�a absurdalna, niemo�liwa do zrealizowania,
niedojrza�a.
Poczu�a sztywnienie w karku; ogarn�� j� l�k, �e jeszcze chwila, a zacznie
krzycze�.
Matthew oddala� si�, jakby widziany na drugim ko�cu w uciekaj�cym w
niesko�czono��
tunelu.
Nieznu�one nanoroboty - zawzi�ta, nieodparta, technologiczna infekcja - zn�w
odebra�y jej cz�stk� �ycia.
Jednak tym razem nie mog�a tego znie��.
Fillida nigdy nie wygl�da�a tak staro. Ko�ci twarzy zaostrzy�y si�, zmarszczki
pog��bi�y.
- Przykro mi - powiedzia�a. - Uwierz mi. Kiedy George i ja zg�osili�my si� na
ochotnika do przedsi�wzi�cia Superet, wiedzieli�my, �e czeka nas b�l. Ale ani
si� nam �ni�o,
�e przybierze takie rozmiary. Nie mieli�my wcze�niej dzieci. Mo�e gdyby by�o
inaczej,
potrafiliby�my przewidzie�, co nas spotka.
- Jestem potworem... wynikiem absurdalnego eksperymentu! - zawo�a�a Lieserl. -
Mechanicznym tworem. Czemu zrobili�cie mnie cz�owiekiem, nie jakim� pozbawionym
inteligencji zwierz�ciem? Czemu nie wirtualem?
- Och, musia�a� by� cz�owiekiem. Na tyle, na ile...
- Jestem cz�owiekiem w kawa�kach stwierdzi�a z gorycz� Lieserl. - W od�amkach,
kt�re zabiera mi si�, kiedy tylko si� pojawi�. To nie jest cz�owiecze�stwo,
Fillido. To kpina z
cz�owiecze�stwa.
- Wiem. Przykro mi, kochanie. Chod� ze mn�.
- Dok�d?
- Na dw�r. Do ogrodu. Chc� ci co� pokaza�.
Pe�na podejrzliwo�ci i wrogo�ci pozwoli�a matce uj�� si� za r�k�, ale jej place
pozosta�y martwe, zimne w ciep�ym u�cisku Fillidy.
By�a pe�nia przedpo�udnia. �wiat�o s�o�ca zala�o ogr�d, bia�e i ��te kwiaty
wyci�ga�y
si� ku niebu.
- Co mam zobaczy�?
Fillida z powag� wskaza�a w g�r�.
Lieserl odchyli�a g�ow�, robi�c daszek z d�oni. Niebo by�o przepastn� b��kitn�
kopu��,
ska�on� jedynie wysokimi smugami kondensacyjnymi habitat�w.
Fillida �agodnie odsun�a d�onie Lieserl i skierowa�a jej twarz ku s�o�cu jak
kielich
kwiatu, trzymaj�c j� za podbr�dek.
�wiat�o gwiazdy wype�ni�o jej g�ow�. Oszo�omiona opu�ci�a wzrok i wpatrywa�a si�
w Fillid� przez mg�� rozmazanych p�dz�cych plamek, powsta�ych na siatk�wce.
- S�o�ce...?
- Lieserl, ty zosta�a�... skonstruowana. Wiesz o tym. �yjesz sto razy szybciej
ni�
zwyk�y cz�owiek.
- M�j dzie� to wasz rok.
- Tak, w przybli�eniu. Ale przy�wieca temu cel. Usprawiedliwienie. Nie chodzi o
naukowy eksperyment. Masz misj�. - Wskaza�a na rozrzucone, przyjazne zabudowania
tworz�ce dom. - Wi�kszo�� tutejszych ludzi, zw�aszcza dzieci, nic o tym nie wie.
Maj�
zadania, cele... w�asne �ycie. Ale s� tu dla ciebie. Lieserl, ten dom jest po
to, �eby� nabra�a
ludzkich odruch�w i do�wiadcze�. Twoje do�wiadczenia zaprojektowano - nawet ja i
George
zostali�my wyselekcjonowani. Chodzi�o o to, aby pierwszych kilka dni twojej
egzystencji
by�o tak ludzkich, jak to tylko mo�liwe,
- Pierwszych kilka dni? - Nagle wyda�o si� jej, �e niepoznawalna przysz�o��
wyrasta
przed ni� jak czarna, wal�ca si� �ciana; �e nie kontroluje swojego �ycia, jakby
znalaz�a si� na
nieogarnionej, niewidzialnej planszy do gry w w�e i drabiny. Unios�a twarz ku
s�o�cu, ku
ciep�u. - Kim ja jestem?!
- Jeste�... sztucznym tworem, Lieserl. Za kilka tygodni twoja ludzka pow�oka
zestarzeje si�. Zostaniesz przeniesiona w inn� posta�. Twoje cia�o ulegnie...
- Zniszczeniu?
- Lieserl, to tak trudno wyrazi�. Prze�yj� t� chwil�, jakby� umar�a. Ale to nie
b�dzie
�mier�. To b�dzie metamorfoza. Posi�dziesz nowe zdolno�ci - nawet twoja
�wiadomo��
ulegnie rekonstrukcji. Lieserl, staniesz si� najbardziej rozumn� istot� w
Uk�adzie
S�onecznym...
- Nie chc� tego. Chc� by� sob�. Chc� by� wolna, Fillido.
- Nie, Lieserl. Przykro mi, nie jeste� wolna; nigdy nie b�dziesz mog�a by�
wolna.
Masz zadanie.
- Jakie zadanie?
Fillida kolejny raz unios�a twarz ku s�o�cu.
- S�o�ce da�o nam �ycie. Bez S�o�ca - bez innych gwiazd - nie przetrwaliby�my.
Jeste�my twardym gatunkiem. Wierzymy, �e mo�emy istnie� r�wnie d�ugo jak
gwiazdy,
dziesi�tki miliard�w lat. A mo�e jeszcze d�u�ej... Je�li nic nam nie
przeszkodzi. Ale
mieli�my... wizje przysz�o�ci. Bardzo odleg�ej przysz�o�ci. Niepokoj�ce wizje.
Ludzie
zaczynaj� uk�ada� plany, kt�re maj� zapewni� im bezpiecze�stwo. Pracuj� nad
przedsi�wzi�ciami, w wyniku kt�rych miliony lat �ycia naszego gatunku dadz�
owoce...
Ludzie tacy jak ci, kt�rzy pracuj� dla Superet. A ty, Lieserl, jeste� jednym z
tych
przedsi�wzi��.
- Nie rozumiem.
Fillida �agodnie u�cisn�a jej r�k�. Ten zwyczajny ludzki gest wydawa� si� nie
na
miejscu, a ogr�d - u�ud�, chimer�, po tej rozmowie o megalatach i przysz�o�ci
gatunku.
- Lieserl, ze S�o�cem jest co� nie tak. Musisz si� dowiedzie� co. S�o�ce umiera,
bo
co�... albo kto� je zabija. - Szeroko otwarte oczy Fillidy szuka�y zrozumienia.
- Nie b�j si�.
Moja droga, ty b�dziesz �y� wiecznie. Je�li tylko zechcesz. I zobaczysz cuda, o
jakich ja
mog� tylko marzy�.
Lieserl wpatrywa�a si� w wielkie, s�abe oczy matki.
- Ale ty mi nie zazdro�cisz, prawda, Fillido?
- Nie - odpowiedzia�a tamta ze spokojem.
Rozdzia� 2
Louise Ye Armonk sta�a na pok�adzie parowca �Wielka Brytania�. Ze swojego
miejsca widzia�a ca�� �wietno�� jednostki Brunela: wypolerowany pok�ad, luki,
podniebne
maszty, stalowy takielunek, przysadzisty komin na �r�dokr�ciu.
Za rozja�nion� kopu��, kt�ra os�ania�a stary statek, kraw�d� nieba Uk�adu
S�onecznego wydawa�a si� ogromnym pustym pokojem.
Louise nadal czu�a si� nieco podchmielona - i nieco skwaszona - po orbitalnym
przyj�ciu, kt�re opu�ci�a chwil� wcze�niej. Wys�a�a rozkaz nanorobotom
krwiobiegu;
przeszed� j� kr�tki dreszcz i szybko wytrze�wia�a.
Mark Bassett Friar Armonk Wu - eksma��onek Louise - sta� tu� obok. Opu�cili
�Wielk� P�nocn��, kiedy przyj�cie rozkr�ci�o si� na dobre, i przybyli ciasn�
kapsu�� tu, na
Stacj� Soi. Mark mia� na sobie jednocz�ciowy kombinezon z jakiej� pastelowej
tkaniny;
kiedy odwr�ci� g�ow�, oceniaj�c wzrokiem stary statek, widzia�a wyra�nie jego
smuk��,
szlachetnie zarysowan� szyj�.
Louise cieszy�a si� z samotno�ci. To dobrze, �e �aden z przysz�ych
mi�dzygwiezdnych kolonist�w nie zdecydowa� si� towarzyszy� im na t� daleko
wysuni�t�
plac�wk� podczas ostatnich chwil pobytu, aby powspomina� Ziemi� - chocia�
w�a�nie
szacunek dla przesz�o�ci sprawi�, i� Louise sprowadzi�a w to miejsce stary
parowiec.
Mark po�o�y� d�o� na jej ramieniu; poczu�a ciep�o promieniuj�ce przez cienki
materia�.
- Nie jeste� szcz�liwa, prawda? Nawet w takiej chwili, chwili twojego
najwi�kszego
triumfu.
Spojrza�a na niego pytaj�co, szukaj�c sensu tych s��w. Goli� g�ow� tak
dok�adnie, �e
delikatne, pozornie w�t�e ko�ci czaszki rysowa�y si� pod ciemn� sk�r�. Nos mia�
ostry, wargi
cienkie, a niebieskie oczy - zwracaj�ce uwag� na czarnej twarzy - otacza�a sie�
zmarszczek.
Raz jej si� zwierzy�, �e zastanawia si� nad liftingiem - banalnym zabiegiem
uzupe�niaj�cym
desenektyzacj� ale postawi�a weto. Nie dlatego, �e by�a przeciwna samemu
zabiegowi, ale
dlatego, �e pozbawi�by t� eleganck� twarz charakteru, patyny czasu.
- Nigdy nie mog�am przenikn�� twoich my�li - wyzna�a wreszcie. - Mo�e dlatego
nam
nie wysz�o.
Roze�mia� si� cicho. Jego g�os nadal emanowa� nieprzepartym urokiem, kiedy
powiedzia�:
- Och, daj spok�j. Przetrzymali�my ze sob� dwadzie�cia lat. To jednak szmat
czasu.
- Przy �redniej �ycia dwie�cie lat? - Potrz�sn�a przecz�co g�ow�. - S�uchaj.
Pyta�e�,
co czuj�. Ka�dy, kto by ciebie... nas... nie zna�, pomy�la�by, �e zale�y ci na
odpowiedzi. Sk�d
ta weso�o��?
Cofn�� r�k� i niemal widzia�a, jak w jego g�owie co� si� zamyka.
- Bo zwykle jeste� niewychowan�, ponur�, pozbawion� wdzi�ku... ach, niech to
Leta
poch�onie.
- W ka�dym razie, masz racj� - odezwa�a si� po chwili obop�lnego milczenia.
- Prosz�?
- Nie jestem szcz�liwa. Chocia� nie potrafi�abym ci wyja�ni� dlaczego.
U�miechn�� si�. Wszechobecne �wiat�o kopu�y �Brytanii� wyg�adzi�o mu zmarszczki
wok� oczu.
- No c�, je�li cho� raz mamy by� wobec siebie szczerzy, to przyznaj�, �e
troszeczk�
si� ciesz�, widz�c, jak cierpisz. Ale nadal jeste� mi bliska. Chod�, przejd�my
si�.
Uj�� j� pod rami� i ruszyli wzd�u� sterburty. Podeszwy but�w mlaska�y cicho,
kiedy
umieszczone na nich proste procesory sprawia�y, �e przylega�y do powierzchni
pok�adu i
uwalnia�y si� od niej, dyskretnie wspomagaj�c mikrograwitacj� Stacji Soi.
Dzia�a�y niemal
bezb��dnie i Louise potkn�a si� zaledwie par� razy.
Statek chroni�a kopu�a z inteligentnego szk�a, a za ni� - za obszarem �wiat�a,
kt�re
op�ywa�o parowiec - rozci�ga� si� krajobraz Stacji Soi, zwie�czony niedalekim
horyzontem.
By�a to kula kruchej ska�y i lodu o �rednicy stu pi��dziesi�ciu kilometr�w,
przypominaj�ca
g�ow� wielkiej komety i ze �ladowymi ilo�ciami wodoru, helu oraz kilku
w�glowodor�w.
Kraterowy pejza� wype�nia�y a�urowe, paj�czynowate kszta�ty, rze�by ze
staro�ytnego lodu
ukszta�towane si�ami natury. Niezmierna odleg�o�� od S�o�ca sprawia�a, �e ich
formowanie
ci�gn�o si� r�wnie ospale jak gromadzenie pok�ad�w geologicznych.
Stacja Soi by�a obiektem Kuipera. Wraz z niezliczonymi towarzyszami kr��y�a
wok�
Plutona, utrzymywana na orbicie oddzia�ywaniem p�l grawitacyjnych wielkich
planet.
Louise obejrza�a si� na �Wielk� Brytani�. Na tle gro�nego pejza�u Stacji Soi
nieruchomy statek Brunela w dalszym ci�gu robi� wra�enie idea�u lekko�ci,
wdzi�ku i
elegancji. Pami�ta�a wypraw� na Ziemi�, podczas kt�rej ogl�da�a go w suchym
doku. Tak jak
wtedy zacisn�a powieki, usi�uj�c wyobrazi� sobie form� statku - plato�ski idea�
obecny pod
�elazn� pokryw�, kt�ry biedny kochany Isambard stara� si� urzeczywistni�. Statek
sk�ada� si�
z trzech tysi�cy ton �elaza i drewna, ale jego w�skie kszta�ty, ostre krzywizny
i pieszcz�ce
oko detale sprawia�y, �e wydawa� si� rodem ze �wiata fantasy. Louise pomy�la�a o
z�oconych
ozdobach, odzianych w zbroje postaciach wok� rufy i prostych, wzruszaj�cych
symbolach
wiktoria�skiego przemys�u, wyrze�bionych na dziobie: zw�j liny, ko�o z�bate,
ekierka,
snopowi�za�ka. Jak takie delikatne dzie�o r�k ludzkich zdo�a�o oprze� si�
atlantyckim
sztormom...?
Odchyli�a g�ow� i spojrza�a na S�o�ce �wiec�ce jasno w gwiazdozbiorze
Kozioro�ca,
sze�� i p� miliarda kilometr�w dalej. Z pewno�ci� nawet tak nieprzeci�tny
wizjoner jak stary
Isambard nigdy nie wyobra�a� sobie, �e jego pierwszy wielki statek odb�dzie
ostatni� podr�
po r�wnie bezmiernym morzu.
Mark i Louise zeszli po stromych schodkach �r�dokr�cia na pok�ad spacerowy i
min�li rz�d ma�ych kabin, zmierzaj�c ku grodzi maszynowni.
Mark musn�� �cian� kabiny. Zmarszczy� brwi, pocieraj�c palce o siebie.
- Ta powierzchnia robi dziwne wra�enie... nie bardzo przypomina drewno.
- Jest zakonserwowana. Cienk� warstw� inteligentnego plastiku, kt�ra j�
chroni...
Mark, t� cholern� �ajb� zwodowano w tysi�c osiemset czterdziestym trzecim roku.
To prawie
dwa tysi�ce lat temu. Gdyby nie konserwacja, niewiele by z niej zosta�o. Zreszt�
my�la�am, �e
ci� to nie zainteresuje.
Poci�gn�� nosem.
- Niezbyt. Bardziej interesuje mnie to, dlaczego upar�a� si�, aby tu zej��; ni
st�d, ni
zow�d w po�owie tej ca�ej fety z okazji zako�czenia budowy statku.
- Pr�buj� uciec od wspomnie� - westchn�a ci�ko.
- Och, pewnie. - Odwr�ci� si� do niej. Mi�kki blask starego drewna o�wietli�
jego
twarz. - Opowiedz mi o sobie, Louise. Chwilowo ta cz�stka mojej osoby, kt�rej na
tobie
zale�y, uzyskuje przewag� nad drug�, kt�ra rozkoszuje si� twoim cierpieniem.
Wzruszy�a ramionami. Nie potrafi�a ukry� goryczy w g�osie, kiedy powiedzia�a:
- Sam mi o mnie opowiedz. Zawsze umia�e� zdiagnozowa� stan mojej g�owy. Do
granic wytrzyma�o�ci. Mo�e ogarn�a mnie melancholia po zako�czeniu pracy na
�P�nocnej�. To niewykluczone, nie s�dzisz? Mo�e przechodz� jaki� odpowiednik
depresji po
stosunku.
Parskn��.
- Szczerze m�wi�c, w twoim wypadku by�a to depresja po, przed i w trakcie. Nie,
nie
wydaje mi si�... A poza tym, twoja praca na �P�nocnej� nie jest jeszcze
zako�czona.
Planujesz odlecie� razem ze statkiem. Nieprawda�? Zamierzasz po�wi�ci�
dziesi�tki lat czasu
pok�adowego na holowanie go do Tau Ceti.
Zje�y�a si�.
- Jak si� o tym dowiedzia�e�? Nic dziwnego, �e przez te wszystkie lata
doprowadza�e�
mnie do ob��du. Cholera, za bardzo si� interesowa�e�.
- Ale mam racj�, prawda?
Dotarli do jadalni na �Brytanii�. To by�o spe�nienie najbardziej fantastycznego
marzenia wiktoria�skiego projektanta. Dwana�cie bia�o-z�otych kolumn o
zdobionych
kapitelach bieg�o przez jej �rodek, a kolejne dwa tuziny zdobi�y boki sali.
Mi�dzy kolumnami
by�y przej�cia do innych pomieszcze�, w tym sypialni, a �uki nadpro�y poz�ocono
i
wype�niono wielkimi portretowymi medalionami. �ciany by�y zielono-��te,
o�ywione
b��kitem, biel� i z�otem; wszechobecne �wiat�o odbija�o si� od srebra i
porcelany na trzech
d�ugich sto�ach.
Mark wszed� na dywan i przesun�� d�oni� po b�yszcz�cym, wypolerowanym blacie.
- Powinna� co� zrobi� z tym inteligentnym plastikiem; te powierzchnie pod
dotkni�ciem te� powinny by� takie jak kiedy�. To, co odbieramy dotykiem, stanowi
o po�owie
urody rzeczy. Ale ty zawsze by�a�... pe�na dystansu, no nie? Zadowala�a� si�
tym, co
powierzchowne, wygl�dem, kszta�tem. Zbli�enie, dotkni�cie nigdy ci� nie
ciekawi�o.
Nie odpowiedzia�a na ten zarzut.
- Wiesz, Brunel mia� styl. Pracowa� razem z ojcem przy budowie tunelu pod
Tamiz�.
- Gdzie? - Mark urodzi� si� na Stacji Cassini, na Tytanie.
- Pod Tamiz�. To rzeka w Anglii... na Ziemi. Tunel by� kilkakrotnie zalewany.
Raz,
kiedy wypompowywano wod�, Brunel wyprawi� bankiet na pi��dziesi�t os�b tu� pod
pracuj�c� �cian�. Sprowadzi� orkiestr� gwardzist�w z Coldstream, �eby...
- Hm. To niezwykle ciekawe - stwierdzi� sucho Mark. Mo�e nale�a�o co�
zaserwowa�.
Czemu nie? �ywno�� zakonserwowan� w tym twoim inteligentnym plastiku. Na
przyk�ad
kawa�ki martwych zwierz�t. Tak jak poch�ania� je sam wielki Brunel.
- Zawsze brakowa�o ci dobrego smaku, Mark.
- Nie s�dz�, �eby tw�j nastr�j mia� jakikolwiek zwi�zek z uko�czeniem budowy
�P�nocnej�.
- W takim razie z czym?
Westchn��.
- Ale� oczywi�cie z tob� sam�. Przez d�ugi czas, kiedy byli�my razem, wydawa�o
mi
si�, �e rozumiem motywy twojego post�powania. Zawsze b�dzie do zbudowania
kolejny,
wielki, pi�kny statek fazowy; kolejne ogromne przedsi�wzi�cie, w kt�rym mo�na
b�dzie si�
zatraci�. A poniewa� teraz wszyscy jeste�my nie�miertelni dzi�ki TDS-owi,
my�la�em, �e ci
to wystarczy.
- Ale si� myli�am. Okaza�o si�, �e tak nie jest, �e to tylko z�udzenie.
Louise czu�a g��boki dyskomfort; mia�a ochot� perorowa�, zag��bi� si� w ekranie
ksi��kowym, uton�� w jakim� wirtualu - uciec dok�dkolwiek przed jego s�owami.
- Zawsze by�e� ode mnie m�drzejszy, Mark.
- Tak. Pod pewnymi wzgl�dami.
- Powiedz, co masz do powiedzenia, i daj mi spok�j.
- Ty pragniesz nie�miertelno�ci, Louise. Ale nie koszmarnej, dos�ownej
nie�miertelno�ci desenektyzacyjnej - nie tylko oczyszczania cia�a co kilka lat -
ale tego
rodzaju nie�miertelno�ci, kt�r� osi�gn�li twoi idole. - Zrobi� nieokre�lony
gest. Na przyk�ad
Brunel. Dokonuj�c czego� wyj�tkowego, cudownego. I boisz si�, �e nigdy ci si� to
nie uda,
bez wzgl�du na to, ile statk�w gwiezdnych zbudujesz.
- Jeste� cholernie protekcjonalny - powiedzia�a ostro. - �P�nocna� to wielkie
osi�gni�cie.
- Wiem. Nie zaprzeczam temu. - U�miechn�� si�, spogl�daj�c na ni� triumfalnie. -
Ale
mam racj�, prawda?
Usz�o z niej powietrze.
- Wiesz, �e tak. Niech ci� szlag trafi. - Przetar�a oczy. - Ca�a rzecz w cieniu,
jaki rzuca
na nas przysz�o��, Mark...
P�tora wieku wcze�niej przysz�o�� dokona�a inwazji na Uk�ad S�oneczny.
To by� wy��cznie b��d ludzko�ci; wszyscy zdawali sobie z tego spraw�.
Zrealizowano
Przedsi�wzi�cie Z��cze - po��czenie tunelem czasoprzestrzennym na p�tora
milenium w
przysz�o��. Szefem programu by� in�ynier Michael Poole.
W tym okresie Louise Ye Armonk zajmowa�a pewn� pozycj� na wybranym przez
siebie polu in�ynierii statk�w fazowych... przynajmniej na tyle pewn�, na ile
mog�a liczy�
smarkata pi��dziesi�ciolatka w spo�eczno�ci coraz bardziej zdominowanej przez
gigant�w z
niedawnej przesz�o�ci, funkcjonuj�cych znakomicie dzi�ki TDS-owi. Louise
pracowa�a nawet
kr�tko z samym Michaelem Poole�em.
Jaki ce� przy�wieca� budowie ��cza czasowego? Uzasadnieniom nie by�o ko�ca:
�Wyobra�acie sobie, jakie mo�liwo�ci przyniesie zajrzenie w przysz�o��?!� Louise
jednak
wiedzia�a, �e chodzi o co� wi�cej ni� o sam� rado�� z utworzenia takiego
pomostu.
Przedsi�wzi�cie Z��cze pojawi�o si� pod koniec stuleci ekspansji ludzko�ci.
Uk�ad
S�oneczny zosta� spenetrowany najpierw przez statki fazowe, a p�niej dzi�ki
tunelom
czasoprzestrzennym. Dzia�a�a pierwsza stacja dostarczaj�ca paliwo dla takich
jednostek -
Stacja Sol.
Teraz trudno by�o uzmys�owi� sobie nastr�j tamtych czas�w. Pewno�� siebie,
arogancj�... Antropocentryczne teorie ewolucji kosmicznej rozd�y si� tak
bardzo, �e ledwo
trzyma�y si� (logicznej) kupy. Jedni wierzyli, �e ludzko�� jest sama we
Wszech�wiecie, inni -
�e Wszech�wiat zosta� zaprojektowany przez jak�� bli�ej nieznan� agencj�
wy��cznie w tym
celu, �eby stworzy� i podtrzymywa� przy �yciu ludzi. W miar� czasu ludzie zrobi�
wszystko,
dotr� wsz�dzie, osi�gn�, co im si� �ywnie podoba.
Ale tunel czasoprzestrzenny Poole�a by� pomostem do prawdziwej przysz�o�ci.
Incydent, kt�ry nast�pi� po otwarciu tunelu, by� niejasny, chaotyczny, trudny do
rozwik�ania. Niew�tpliwie by�a to wojna. Kr�tka, widowiskowa jak �adna batalia
toczona w
przestrzeni wok�s�onecznej przedtem ani potem, niemniej jednak wojna.
Ziemia przesz�o�ci - po drugiej stronie czasowego mostu Poole�a, za p�tora
milenium
- mia�a by� pod okupacj� gatunku kosmit�w, o kt�rym wiedziano tylko jedno: �e
nazywa si�
�qax�.
Powsta�cy, garstka ludzi z okresu okupacji, byli �cigani w czasie tunelem
Poole�a
przez dwa ogromne okr�ty wojenne qax�w. Z pomoc� Poole�a zniszczyli jednostki
wroga.
Nast�pnie Poole uda� si� uprowadzonym okr�tem do tunelu czasoprzestrzennego,
maj�c
zamiar zapiecz�towa� go i uniemo�liwi� przysz�� inwazj�. W trakcie realizacji
zadania sam
zagubi� si� w czasie. Powsta�cy, uwi�ziem w swojej przesz�o�ci, uciekli z Uk�adu
S�onecznego porwanym statkiem o nap�dzie fazowym, wyra�nie zamierzaj�c
wykorzysta�
skutki rozszerzania czasu pod wp�ywem ciep�a do zniszczenia pomostu czasowego
prowadz�cego do ich ery.
Oszo�omiony Uk�ad zwolna odzyska� r�wnowag�.
R�ne instytucje - jak Superet, �wi�ty Ko�ci� �wiat�o�ci - nadal, po stu
pi��dziesi�ciu latach, przeczesywa�y fragmentaryczne dane z incydentu
tunelowego, usi�uj�c
znale�� rozwi�zanie nierozwi�zywalnego, jak na przyk�ad: co naprawd� sta�o si� z
Michaelem Poole�em?
By�o wiadome, �e ludzko�� w ko�cu wyzwoli si� spod okupacji qax�w i podejmie
dalsz� ekspansj� - ale teraz ostro�niej - w g��b Wszech�wiata, zamieszkanego -
jak si� oka�e -
przez rywalizuj�ce ze sob� gatunki...
We Wszech�wiecie byli przede wszystkim xeelee. I m�wi�o si�, �e zanim tunel
prowadz�cy do przysz�o�ci zosta� ostatecznie zamkni�ty, otrzymano pewn�
informacj� z
naprawd� dalekiej przysz�o�ci - odleg�ej o miliony lat i wybiegaj�cej znacznie
poza er�
qax�w. Louise domy�la�a si�, jak takie dane mog�y nap�yn�� - na przyk�ad ze
strumienia
cz�stek wysokiej energii bij�cego z otworu zapadaj�cego si� tunelu
czasoprzestrzennego.
A plotka g�osi�a, �e odleg�a przysz�o�� gotuje ludzko�ci naprawd� ponury los.
Louise i Mark stali na pok�adzie dziob�wki i spogl�dali na S�o�ce.
�Wielka P�nocna�, statek gwiezdny Louise o nap�dzie fazowym, sun�� spokojnie
nad
ich g�owami, trzymaj�c si� swojej statecznej czterogodzinnej orbity nad p�ytk�
studni�
grawitacyjn� obiektu Kuipera. D�ugi na pi�� kilometr�w kr�gos�up �P�nocnej�,
zaopatrzony
w sensory, wygl�da� jak wyrze�biony w szkle. Nap�d fazowy umieszczono w bloku
lodu ze
Stacji Soi, nieregularnej masie u ko�ca kr�gos�upa. Szklana kopu�a mieszkalna -
maj�ca
p�tora kilometra szeroko�ci - znajdowa�a si� na przeciwleg�ym ko�cu. Ja�nia�a
zielononiebieskim �wiat�em, jak tarcza Ziemi, tu, na obrze�u Uk�adu.
- Jest pi�kny - powiedzia� Mark. - Jak wirtual. Trudno uwierzy�, �e jest
prawdziwy. -
�wiat�o z czaszy �Brytanii� pod�wietla�o twarz m�czyzny, tak �e wygl�da�a
niczym relief. -
I wybra�a� mu odpowiednie imi�: �Wielka P�nocna�. Oddalaj�c si� od S�o�ca,
zawsze
b�dzie pod��a� na p�noc, bez wzgl�du na kierunek.
Patrz�c na rozmigotan� �P�nocn��, Louise wspomina�a wirtualne podr�e po
widmowym, jeszcze nie doko�czonym statku, kt�ry ewoluowa� wok� niej, kiedy
oprogramowanie projektuj�ce reagowa�o na jej my�lowe rozkazy. Brunel bez
w�tpienia
rozkoszowa�by si� nowoczesn� metod� budowy, kt�ra kolejny raz nada�a
gigantycznym
wizjom realny kszta�t! A niekt�re z poniechanych projekt�w by�y jeszcze bardziej
eleganckie
i zuchwa�e ni� finalny produkt, kt�ry, jak zawsze, okaza� si� kompromisem mi�dzy
wizj� a
bud�etem.
...I w tym s�k. Efekt ko�cowy zawsze sprawia� zaw�d.
- Louise, nie powinna� obawia� si� przysz�o�ci - powiedzia� Mark.
Natychmiast ogarn�a j� irytacja.
- Nie obawiam si� przysz�o�ci - odpar�a. - Na Let�, czy nawet tego nie potrafisz
zrozumie�?! My�l� o Michaelu Poole�u i tym cholernym incydencie ze z��czem. Nie
obawiam
si� przysz�o�ci. S�k w tym, �e j� znam.
- Wszyscy j� znamy, Louise - stwierdzi� Mark takim tonem, jakby wystawia�a jego
cierpliwo�� na pr�b�. - I wi�kszo�� z nas nie pozwala, �eby wp�ywa�a na nasze...
- Czy�by? Popatrz na siebie, Mark. Na przyk�ad, co z twoimi w�osami - a raczej z
ich
brakiem?
Bezwiednie pog�adzi� si� po �ysej czaszce.
- Ka�dy wie, �e to wsp�czesne upodobanie do �ysiny wzi�o si� z na�ladowania
tamtych pomylonych powsta�c�w z przysz�o�ci, Przyjaci� Wignera. Nie powiesz mi,
�e
wiedza o tym, co nast�pi, nie wp�yn�a na ciebie. Sama twoja powierzchowno��
�wiadczy... -
kontynuowa�a, dop�ki jej nie przerwa�.
- Niech ci b�dzie - warkn��. - Niech ci b�dzie, udowodni�a�, �e masz racj�.
Nigdy nie
wiesz, kiedy odpu�ci�, co? Ale, Louise, r�nica polega na tym, �e nie wszyscy
mamy obsesj�
na punkcie przysz�o�ci. Inaczej ni� ty.
Odsun�� si� od niej; sztywny, wzburzony i ura�ony.
Zeszli do maszynowni. Ogromny �wietlik rzuca� wielobarwne �wiat�o. Cztery
cylindry
stercza�y uko�nie z pod�ogi; t�oki, ko�czyny �elaznych gigant�w, i szeroki
�a�cuch obiegaj�cy
urz�dzenia nap�dowe by�y nieruchome.
Louise potar�a podbr�dek i skupi�a wzrok na maszynerii.
- Obsesja? Mark w przysz�o�ci s� xeelee, stworzenia dor�wnuj�ce bogom, tak
dalekie
od nas, �e mo�e nigdy nie zrozumiemy, co jest ich celem; i nowa technologia,
maszyny jak z
krainy czar�w. Oni maj� silnik superprzestrzenny. Jej g�os z�agodnia�. - Czy
rozumiesz, co to
znaczy? To znaczy, �e teraz gdzie� we Wszech�wiecie ci cholerni xeelee rozbijaj�
si�
rydwanami p�dz�cymi z nad�wietln� szybko�ci�, przy kt�rych moja biedna
�P�nocna� to
w�zek zaprz�ony w szkap�. I wierzymy, �e maj� silnik wewn�trzuk�adowy, ich tak
zwany
nap�d nieci�g�o�ci, kt�ry porusza czarne jak noc statki o skrzyd�ach w kszta�cie
li�ci
sykomory, d�ugie na setki kilometr�w... Nie przecz�, m�j modu� nap�du fazowego
to pi�kna
konstrukcja. Jestem z niego dumna. Ale w por�wnaniu z technologi� xeelee, Mark,
to... to
silnik parowy, cholera! Przecie� my u�ywamy nawet lodu jako paliwa. Pomy�l! Jaki
sens ma
budowanie czego�, co jest przestarza�e w momencie tworzenia?
Mark po�o�y� r�k� na jej ramieniu. Jego dotyk by� ciep�y, pewny i - o co
niew�tpliwie
chodzi�o - niepokoj�co intymny.
- Wi�c to dlatego uciekasz.
- Trudno mi nazwa� �ucieczk�� ekspedycj� kolonizacyjn� na Tau Ceti.
- Oczywi�cie, �e to ucieczka. Tu mo�esz co� osi�gn��, tu, maj�c do dyspozycji
zasoby
Uk�adu S�onecznego. Do cholery, jeste� in�ynierem. Co skonstruujesz na jakiej�
planecie Tau
Ceti? Mo�e Prawdziwy silnik parowy.
- Ale... - Nadaremnie szuka�a s��w, kt�re nie brzmia�yby mazgajowate
usprawiedliwienia. - Ale mo�e to w szerszej perspektywie da niebagatelny efekt,
wi�kszy ni�
budowa tuzina pot�niejszych i lepszych �P�nocnych�. Rozumiesz?
- Nie bardzo. - Jego g�os by� pozbawiony emocji, zm�czony; by� mo�e Mark
wytrze�wia�.
Chwil� si� nie odzywali; w ciszy s�ycha� by�o jedynie oddechy.
- Wybacz, Louise - odezwa� si� w ko�cu. - Wybacz, �e takimi nastrojami psujemy
chwil� twojego triumfu. Ale mam do��. Odnosz� wra�enie, �e s�ucha�em tego
rodzaju
zwierze� przez po�ow� �ycia.
Jak zwykle kiedy ogarnia� go podobny nastr�j, poczu�a wyrzuty sumienia. Chcia�a
u�cisn�� d�o�, kt�ra nadal spoczywa�a na jej ramieniu.
- Mark...
Cofn�� r�k�.
- Wracam do kapsu�y i na statek. Zamierzam si� jeszcze troch� upi�. Masz ochot�
polecie�?
Zastanowi�a si� nad propozycj�.
- Nie. Ode�lij kapsu�� z powrotem. Cz�� tych kabin jest przygotowana, mog�...
Powietrze przed nimi rozjarzy�o si�. Cofn�a si� i potkn�a wytr�cona z
r�wnowagi.
Mark przysun�� si� do niej, nie odrywaj�c wzroku od obrazu formuj�cego si� w
powietrzu.
Wok� wirowa�y �wietliste cz�stki, wyraziste na tle staro�ytnej maszynerii
Brunela.
Nagle zbieg�y si� w wizerunek ludzkiej g�owy realistycznych rozmiar�w: okr�g�ej,
�ysej,
tryskaj�cej rado�ci�. Usta rozwar�y si� w szerokim u�miechu.
- Cze��, Louise. Przepraszam, �e przeszkadzam.
- Witaj, Gillibrand. Czego chcesz, na Let�? Spodziewa�am si�, �e o tej porze
b�dziesz
ju� nieprzytomny.
Sam Gillibrand, rze�ki stupi��dziesi�ciolatek, pracowa� jako g��wny asystent
Louise.
- I by�em. Ale moje nanoroboty s� po��czone z pulpitem kontrolnym. Zaraz mnie
otrze�wi�y, kiedy przysz�a wiadomo��. Niech je szlag trafi. - Ton g�osu
Gillibranda zaprzecza�
jednak s�owom. - A niech tam. Wystarczy, �e powt�rz� ca�� operacj� i...
- Wiadomo�� z pulpitu sterowniczego dow�dztwa? Co to za wiadomo��, Sam?
U�miech zgas�. Gillibrand przybra� niepewn� min�.
- Z magistratu. Nast�pi�a zmiana planu lotu. - Gillibrand mia� piskliwy g�os z
wyra�nym akcentem Amerykanina ze �rodkowych stan�w, kt�ry nie za bardzo nadawa�
si� do
przekazywania