12192
Szczegóły |
Tytuł |
12192 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12192 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12192 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12192 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Pauelor
MROKI UMYSŁU
Było ciemno. Nocne niebo było rozjaśniane tylko przez połowę tarczy większego i
sierp
mniejszego księżyca. Pośrodku dziwnego lasu, gdzie nigdy nie dociera blask
słońca,
pomiędzy najwyższymi drzewami klonu, stała samotna budowla. Potężny pałac o
siedmiu
podstawach i tylu samych smukłych wieżach, które strzelały wysoko w górę, niby
szpony,
próbujące dosięgnąć gwiazd. Pałac był oświetlony tylko w miejscach strażników.
Na tle
ciemnego lasu, światełka te wyglądały, jak ostatnia nadzieja przed zgubieniem
się w Lasach
Wiecznej Nocy. Mroczna postać przemierzała długie korytarze pałacu w
poszukiwaniu
osobliwego pokoju. Chociaż, że nie chciała zwracać na siebie uwagi, szła równym,
szybkim
krokiem, jakby znając pałac, jak własną kieszeń. Mijała gobeliny, drogocenne
obrazy i wazy.
Podążała w stronę zachodniego skrzydła po długich, czerwonych dywanach. W stronę
królewskich komnat. Twarz skrywana była przez mroki zielonego kaptura,
naciągniętego
głęboko na oczy. Obcisły i wygodny strój, umożliwiający swobodne ruchy, ukazywał
dobrze
zbudowane ciało, smukłe, lecz umięśnione. Do pasa miał przyczepiony tylko długi
sztylet, a
jedyną jego ozdobą była obroża na szyi, srebrna i gładka. Nawet nie było widać
zatrzasków.
Korytarze rozświetlały tylko pojedyncze kaganki umieszczone co parędziesiąt
kroków tak, że
poprzednie niknęły w mroku. Osobnik jednak nie zwracał na to uwagi. Jego bystre,
szare oczy
widziały idealnie wszystko. W oddali dało się słyszeć jakiś odgłos, jakby
rozmowa
strażników. Obcy obrócił się tak gwałtownie, że kaptur spadł mu z głowy
odsłaniając
delikatne rysy trójkątnej twarzy, długie, lekko faliste blond włosy oraz
szpiczaste uszy. Elf
przysłuchiwał się przez chwilę wpatrując się w mroki, ale po chwili podjął
marsz. Miał
wyraźne rozkazy, aby nie zaprzątać sobie głowy strażnikami, wystarczy, że nic
nie będzie
mówił, a wszystko będzie dobrze, tak przynajmniej zapewniał go mistrz. Nie
nasuwał już
kaptura, był blisko swego celu. W końcu stanął przed drzwiami królewskiego
pokoju.
Spojrzał się ostatni raz za siebie w wszedł w ciemność. Drewno lekko chodziło na
zawiasach,
więc otwieranie było ciche. W komnacie panował nieprzenikniony mrok, ale on i
tak widział,
że łóżko znajduje się naprzeciwko drzwi. Podszedł szybko doń, lecz stanął, jak
wryty. Obrócił
się, zobaczywszy, że pod kołdrą nikt nie leży i spotkał się oko w oko z
mniejszym od siebie
elfem, któremu siwe włosy przykrywały twarz. Król podniósł oczy i zobaczywszy,
kto jest
jego egzekutorem, zmartwiał.
- Ty? Nie, tylko nie ty - rzekł z żalem w głosie. - Jak to możliwe?
Trzymany podłużny przedmiot w ręce króla upadł z brzękiem na pałacową podłogę.
Wyższy
elf myślał szybko. Jeżeli król wiedział, że nadejdzie, to również straże musiały
być w
pogotowiu. Szybko, nie oglądając się za siebie, wbił sztylet jednym ruchem ręki
pod żebra
siwemu elfowi i obróciwszy się na pięcie pognał do wyjścia. Kiedy król padał na
kamienie,
elf poczuł, jak w jego wnętrzu coś pęka, jakby jakaś więź łącząca go z tym
światem zniknęła
w mroku jego umysłu. Mięśnie na jego ciele drgały w rytm poruszania się. Umykał
teraz w
cieniu, aby nikt go nie przyuważył. Obraża na jego szyi, jakby zaciskała się.
Musiał się
pośpieszyć, lub dokończyć żywota tu, na krzyżówce korytarzy. Udał się w prawo.
Jego
mięsnie powoli zaczęły odczuwać zmęczenie i dawały się we znaki piekącym bólem.
Jego
ubranie było we krwi. Usłyszał kroki, ciężki stukot opancerzonych butów o
kamień. Zbliżali
się z obu stron. Nie miał wyboru. Znów będzie musiał zabijać. W jego wnętrzu
ciągle coś
chciało wydostać się na zewnątrz, lecz obroża, którą miał na szyi, a która coraz
bardziej się
zaciskała, nie pozwalała mu się uwolnić.
- Stać! W imieniu króla Renja?Clina! - otoczyli go. - Kimże jesteś? Okaż swą
twarz.
Do niego podszedł masywny wojownik, który wyróżniał się potężna budową, nawet
wśród
elfów. Gdy stał już nad zabójcą, ściągnął mu z twarzy kaptur, który został przez
egzekutora
założony w międzyczasie. Strażnicy cofnęli się o krok ujrzawszy twarz
nieznajomego.
- Panie? - elf przy nim był więcej niźli zdziwiony. - To ty?
Miał wyraźnie rozkazy, nie mógł zawieść swego pana. Szybkim ruchem poderżnął
gardło
kapitanowi straży, a kiedy patrzył na opadającego w kałużę krwi elfa, wszystko
jakby
zwolniło swój bieg. Elf o pustych, martwych oczach opadał powoli, niczym płatek
róży, inni
strażnicy nawet się nie ruszali, a ich twarze zastygły w zdziwieniu. Kiedy
kapitan dotknął
kamiennej posadzki, cichy morderca poczuł, że znów w jego środku coś pęka, jego
dusza
próbowała się wyrwać z wnętrza, próbowała mu coś powiedzieć, lecz obroża na jego
szyi
znów się zacisnęła, co wyrwało go z zamyślenia. Znów wszystko potoczyło się
błyskawicznie. Strażnicy nadal patrzyli z niedowierzaniem, jak elf, który zabił
króla, swego
ojca, i kapitana straży, jego najlepszego przyjaciela, znika za rogiem w
pośpiechu. Dopiero po
paru chwilach odezwał się jeden ze strażników, najwyższy rangą po kapitanie.
- Jedno jest pewne. Książę nie jest już sobą, a my nie możemy dopuścić, ażeby
zabił jeszcze
kogoś. Trzeba go znaleźć i - tutaj strażnik popatrzył na swych towarzyszy z
bólem w oczach -
zabić.
Pobiegli.
W tym czasie zabójca szybkimi krokami podążał w najmniej odwiedzane tereny
pałacu, do
piwnic. Jakaś siła pchała go do przodu, choć umysł stawiał opór, podsuwał dziwne
wizje,
czasami wydawać by się mogło, szczęśliwe wspomnienia, czasami smutne, lecz nie
był
wstanie ich ukierunkować, nadać im jakikolwiek sens. Obroża znów się zacisnęła.
Ból
przeszedł po ciele niczym dreszcz. Zatrzymał się i padł na kolana dysząc ciężko,
próbując
złapać oddech. Elf złapał się za obrożę i próbował ją zedrzeć, lecz w żaden
sposób nie
udawało mu się tego dokonać, lecz ta poluzowała nacisk na szyję. Od razu ruszył
dalej.
Schody, które prowadziły spiralą w dół, rozświetlone były tylko pojedynczymi
kagankami, co
parędziesiąt stopni. Na końcu, samym dole, schody przeszły w duży przedsionek,
który
prowadził do oświetlanej na czerwono komnaty. Tam, koło rzeźbionego stołu, w
blasku
dziwnej czerwieni, oraz blasku owalnego portalu, stała postać ubrana w długie
szaty, które
poruszały się na nie widocznym wietrze. Wyglądało to, jakby szata oddychała wraz
z
właścicielem, tak samo czuła i odbierała bodźce. Elf posłusznie podszedł do
postaci i
uklęknął.
- Dobrze się spisałeś - zadźwięczał metaliczny głos, odbijając się echem po
skalnych
ścianach.
Elf nic nie powiedział, tylko wstał i poszedł w kąt, skrywając się w cieniu.
Postać w tym
czasie zaczęła inkantacje magiczne, co spowodowało falowanie powierzchni
portalu, jego
wybrzuszenie oraz zmiana koloru z jasnego na ciemną zieleń. Powietrze
zafalowało, a w jego
wnętrzu zaczął rozbrzmiewać dziwny odgłos, jakby brzęczenie, które poczęło
wzmacniać się
z każdą chwilą. Elf w tym czasie walczył z myślami, falowanie powietrza, w
którym dało się
czuć magię, zdawało się dodawać mu dziwnych sił, których na początku nie
rozumiał, lecz z
czasem, gdy jego ręce poczęły drżeć, a on sam, bombardowany dziwnymi myślami
opadł na
kolana, począł rozumieć. Jego oczy zaczęły się zmieniać. Duże zielone, lekko
skośne, poczęły
się wydłużać, zmieniać barwę na płynne złoto, tęczówka zanikła. Jego rysy też
ulegały
zmianie, uszy się skurczyły, włosy, z blond zmieniły kolor w taki sam, co oczy i
poczęły
falować unoszone dziwną siłą. Na grzbiecie, wzdłuż kręgosłupa wyrastały metrowe
kolce,
skóra zrogowaciała, a cała postać zaczęła przybierać na masie, stawać się
ogromna. Postać w
szacie chyba tego nie zauważyła, ponieważ nadal nuciła słowa zaklęcia. Komnatę
zalał trupi
blask. Elf, już teraz całkiem przemieniony, męczył się jeszcze przez pewien czas
z pewnym
drobiazgiem, aż ten nie zabrzęczał o podłogę. Obroża została zrzucona. Dopiero
na ten
dźwięk postać odwróciła oczy od portalu i gdy tylko zauważyła potwora o złotych
oczach i
włosach, zrozumiała, że jest zgubiona.
- Złoty Łowca - wyszeptała ze strachem.
Wydawać by się mogło, że płaszcz przestał falować. Potwór ruszył powoli w stronę
osobnika,
która teraz zaczęła skupiać swe moce na potworze, jednak wiedziała, że to nic
nie da.
Potwory z jego sfery, z której przybył do tego świata, były odporne na ataki
magiczne oparte
na magii astralnej. Liczył tylko, że rzuci zaklęcie, tym samym zmylając
przeciwnika, co
dałoby mu czas, aby przejść przez gotowy portal.
- Etyko lpkhd kieosm!!! - wykrzyczał osobnik, a z jego rąk w stronę potwora
poleciała
czerwona błyskawica. Złoty Łowca jednak przewidział zamiar maga i uskoczywszy z
toru
pocisku, rzucił się w stronę portalu. Złapał maga swą masywną ręką, kiedy ten
jedną noga był
już po tamtej stronie. Ogromna siła wyrwała postać z Wirów Astralnych i rzuciła
o ścianę.
Chrupnęły kości. Nie czekając dalej, wiedząc, że nie ma dużo czasu, elf, pod
postacią
potwora, doskoczył do przeciwnika, rozszarpał go na kawałki, aż krew nie zalała
całej
komnaty, później zjadła jego serce, ponieważ wiedział, że to jedyny sposób na
pokonanie
maga, a po chwili sam wskoczył w portal.
Strażnicy, którzy właśnie wbiegli do komnaty, stanęli jak wryci na widok posoki,
która zalała
pomieszczenie. W czerwonej poświacie, która biła nie wiadomo skąd, zauważyli
tylko
znikający zielonkawy punkt. Później, kiedy ten zniknął, w komnacie zapanowała
ciemność...
***
... - O kurwa! - powiedział jeden ze strażników przerywając cisze, która zdawać
by się mogło,
trwała wieczność
Pauelor