6411
Szczegóły |
Tytuł |
6411 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6411 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6411 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6411 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Clive Barker
�Zakazany�
Opowiadanie �Zakazany� znajduje si� r�wnie� w 5 cz�ci �Ksi�gi Krwi� pod tym
samym tytu�em. Pinhead
Prze�o�y�: S�awomir Dymczyk
Podobnie jak pi�kno budowy klasycznej tragedii nic a nic nie obchodzi ludzi w
niej
cierpi�cych, tak ogl�dana z lotu ptaka doskona�o�� kszta�t�w osiedla Spector
Street by�a
oboj�tna jego mieszka�com. Ma�o co przykuwa�o wzrok albo pobudza�o wyobra�ni�
spaceruj�cych ponurymi kanionami, przechodz�cych mrocznymi uliczkami od jednego
szarego betonowego sze�cianu do nast�pnego. Te kilka m�odych drzewek, kt�re
posadzono
na skwerkach, ju� dawno zosta�o okaleczone i wyrwane. Trawie, cho� wybuja�ej,
stanowczo
zbywa�o na soczystej zieleni.
Bez w�tpienia to osiedle oraz dwa s�siednie by�y niegdy� marzeniem ka�dego
architekta. Bez w�tpienia urbani�ci szlochali ze szcz�cia nad projektem, kt�ry
upycha�
trzysta trzydzie�ci sze�� os�b na hektarze powierzchni i jeszcze m�g� poszczyci�
si� placem
zabaw dla dzieci. Z pewno�ci� przy budowie Spector Street zbito niejedn� fortun�
i wielu
pozyska�o s�aw�, a na jego otwarciu m�wiono, i� stanie si� wzorcem, wed�ug
kt�rego
wznoszone b�d� wszystkie przysz�e osiedla. Lecz plani�ci - wyp�akawszy �zy,
sko�czywszy
przemowy - zostawili osiedle samemu sobie; architekci mieszkali w
odrestaurowanych
gregoria�skich kamienicach po drugiej strome miasta i pewnie nigdy nie postawili
tutaj stopy.
A nawet gdyby tak si� sta�o, nie popsu�oby im samopoczucia zdewastowanie
osiedla.
Ich dzie�o (mieli prawo argumentowa�) by�o r�wnie pi�kne, co zwykle: kszta�ty
niezr�wnanie
dok�adne, proporcje doskonale wyliczone. To ludzie zniszczyli Spector Street. Co
do tego nie
by�o dw�ch zda�. Helen rzadko widywa�a w mie�cie r�wnie doszcz�tnie zdewastowane
miejsca. Lampy zosta�y pot�uczone, a parkany ogr�dk�w le�a�y na ziemi. Samochody
- z
kt�rych uprzednio usuni�to silniki i ko�a, a nast�pnie spalono nadwozia -sta�y
blokuj�c
wjazdy do gara�y. W jednym z podw�rek trzy czy cztery mieszkania na parterze
strawi�
doszcz�tnie ogie�, a ich okna i drzwi zabito deskami oraz pogi�tymi, metalowymi
okiennicami.
Jednak du�o bardziej intryguj�ce by�y graffiti. W�a�nie aby je obejrze� Helen
przysz�a
tutaj, zach�cona opowie�ci� Archiego i - trzeba przyzna� - nie czu�a si�
rozczarowana.
Trudno by�o uwierzy�, ogl�daj�c ca�e mn�stwo r�norakich rysunk�w, imion,
przekle�stw i
hase�, kt�re wyskrobano i wymalowano szprejem na ka�dej dost�pnej cegle, i�
Spector
Street liczy sobie zaledwie trzy i p� roku. �ciany, swego czasu tak dziewicze,
teraz by�y
niemi�osiernie pobazgrane, tak, �e Miejskie Przedsi�biorstwo Oczyszczania nie
mog�o nawet
marzy� o doprowadzeniu ich do pierwotnego stanu. Warstwa wapna, kt�ra mia�aby
pokry� t�
kakofoni� obraz�w, dostarczy�aby jedynie �pisarzom" �wie�ego i daleko bardziej
n�c�cego
pod�o�a dla zaznaczenia swojej obecno�ci.
Helen by�a w si�dmym niebie. W kt�r�kolwiek stron� by si� obr�ci�a, wsz�dzie
wida�
by�o nowe materia�y do jej pracy dyplomowej: �Graffiti - symptomy miejskiej
rozpaczy". By� to
problem, kt�ry ��czy� oba jej najbardziej ulubione przedmioty - socjologi� i
estetyk�.
Spaceruj�c po osiedlu, zacz�a si� zastanawia�, czy z tego zagadnienia, obok
pracy,
magisterskiej, nie powstanie r�wnie� ksi��ka. Chodzi�a od podw�rka do podw�rka,
zapisuj�c
ca�e mn�stwo co bardziej interesuj�cych bazgro��w i notuj�c ich po�o�enie.
Nast�pnie
cofn�a si� do samochodu po aparat oraz statyw i wr�ci�a w najciekawsze miejsca,
aby
sporz�dzi� fotograficzn� dokumentacj� �cian.
Zaj�cie przyprawia�o o dreszcze. Nie by�a profesjonalnym fotografem, a po
p�nopa�dziemikowym niebie chmury p�dzi�y w najlepsze, nieustannie zmieniaj�c
nat�enie
�wiat�a padaj�cego na ceg�y. Podczas gdy mordowa�a si� z ustawieniem w�a�ciwego
czasu
na�wietlania, aby skompensowa� ci�g�e zmiany o�wietlenia, jej palce stawa�y si�
coraz
sztywniejsze, cierpliwo�� coraz to mniejsza. Lecz nie poddawa�a si� mimo
wszystko, pchana
pr�n� ciekawo�ci� przechodnia. Tyle jeszcze zosta�o do utrwalenia. Przypomina�a
sobie
ci�gle, �e obecne niewygody zwr�c� si� z nawi�zk�, kiedy poka�e zdj�cia
Trevorowi,
kt�rego sceptycyzm co do sensowno�ci projektu widoczny by� doskonale od samego
pocz�tku.
- Napisy na �cianach? - powt�rzy� u�miechaj�c si� p�g�bkiem, w ten sw�j
irytuj�cy
spos�b. - To ju� by�o setki razy.
Oczywi�cie to prawda, jakkolwiek nie do ko�ca. Rzecz jasna na temat graffiti
napisano uczone dzie�a nafaszerowane socjologicznym �argonem w stylu:
�urbanistyczna
alienacja" czy �kulturalna dyskryminacja". Lecz Helen pochlebia�a sobie, i�
odnajdzie po�r�d
tych bazgro��w co�, co umkn�o uwadze poprzednich badaczy: mo�e jak��
prawid�owo��,
kt�rej mog�aby u�y� jako osi dla swej pracy. Jedynie energiczne katalogowanie i
por�wnywanie zwrot�w oraz rysunk�w mog�o ujawni� tak� zale�no��. I st�d w�a�nie
waga
tych fotografii. Tyle r�k odcisn�o tu swe pi�tno; tyle umys��w pozostawi�o tu
swe,
niejednokrotnie banalne, znaki. Gdyby potrafi�a odnale�� jaki� wzorzec, jaki�
dominuj�cy
motyw, praca spotka�aby si� z prawdziwym zainteresowaniem. A tym samym i jej
autorka.
- Co robisz? - spyta� g�os dobiegaj�cy zza plec�w. Obr�ciwszy si�, porzucaj�c
spekulacje, ujrza�a m�od� kobiet� z w�zkiem stoj�cym na chodniku za ni�. Wygl�da
na
zm�czon� - pomy�la�a Helen i zatrz�s�a si� z zimna. Dziecko w spacer�wce p�aka�o
cicho,
brudnymi palcami �ciskaj�c kurczowo pomara�czowego lizaka i rozpakowan�
tabliczk�
czekolady. Br�zowa masa i resztki galaretek znaczy�y prz�d jego kurteczki.
Helen pos�a�a kobiecie w�t�y u�miech; tamta wygl�da�a, jakby bardzo go
potrzebowa�a.
- Fotografuj� �ciany - odpar�a, jakkolwiek by�o z pewno�ci� ca�kiem oczywiste co
robi.
Kobieta - mo�e mie� najwy�ej dwudziestk�, zawyrokowa�a Helen - zapyta�a: - To
znaczy te �wi�stwa?
- Napisy i rysunki - wyja�ni�a Helen. A potem doda�a - tak, te �wi�stwa.
- Jeste� z zarz�du osiedla?
- Nie, z uniwersytetu.
- Okropno�� - rzek�a kobieta. - Spos�b w jaki to robi�, I to nie tylko
dzieciaki.
- Nie?
- Doro�li faceci. Doro�li te�. G�wno ich wszystko obchodzi. Robi� to w bia�y
dzie�.
Mo�na ich zobaczy�... w bia�y dzie�.
Spojrza�a na dziecko, kt�re ostrzy�o swego lizaka o ziemi�. -Kerry ! - upomnia�a
go,
lecz ch�opczyk nie zwraca� na ni� uwagi.
- Chc� to wszystko zamalowa�? - spyta�a.
- Nie mam poj�cia - odpar�a Helen i wyja�ni�a ponownie: -Jestem z uniwersytetu.
- Och! - zdziwi�a si� kobieta, jak gdyby us�ysza�a co� nowego.
- Wi�c nie masz nic wsp�lnego z Zarz�dem ?
- Nie.
- Niekt�re s� wulgarne, co? Naprawd� okropne. Gdy na nie patrz�, czuj� si�
zak�opotana.
Helen potakn�a, rzucaj�c okiem na ch�opczyka w spacer�wce. Kerry postanowi�
przezornie w�o�y� sobie lizaka do ucha.
- Przesta�! - rozkaza�a matka i pochyli�a si�, aby da� mu po �apkach. Klaps, w
istocie
bezbolesny, pobudzi� dzieciaka do p�aczu. Helen skorzysta�a z okazji i zaj�a
si� na powr�t
zdj�ciami. Jednak kobieta nadal mia�a ochot� na pogaw�dk�.
- Mo�na si� na nie natkn�� nie tylko na zewn�trz - powiedzia�a.
- Przepraszam? - spyta�a Helen.
- W�amuj� si� do pustych mieszka�. Zarz�d pr�bowa� je jako� zabezpiecza�, ale
nic z
tego nie wysz�o. W�amuj� si� i tak. U�ywaj� ich jako toalet i wypisuj� te
�wi�stwa na
�cianach. Rozpalaj� r�wnie� ogniska. Potem nikt ju� nie mo�e si� do takiego
mieszkania
wprowadzi�.
Opis pobudzi� ciekawo�� Helen. Czy graffiti na wewn�trznych �cianach r�ni� si�
zasadniczo od tych tutaj? Zagadnienie by�o na pewno warte sprawdzenia.
- Znasz takie miejsca gdzie� tu w pobli�u?
- To znaczy puste mieszkania?
- Z graffiti.
- Zaraz ko�o nas jest jedno czy dwa - przypomnia�a sobie kobieta. - Mieszkam na
Butfs Court.
- Mo�e mog�aby� mi je pokaza�? - spyta�a Helen. Kobieta wzruszy�a ramionami. - A
tak w og�le nazywam si� Helen Buchanan.
- Anne-Marie - zrewan�owa�a si� tamta.
- By�abym bardzo wdzi�czna, gdyby� mog�a zaprowadzi� mnie do jednego z tych
pustych mieszka�.
Anne-Marie by�a nieco zbita z tropu entuzjazmem Helen i wcale nie usi�owa�a tego
kry�. Ponownie wzruszy�a ramionami i powiedzia�a: - Nie ma tam zbyt wiele do
ogl�dania. Po
prostu jeszcze troch� takich samych bazgro��w.
Helen zebra�a sw�j sprz�t i ruszy�y razem, rami� w rami�, przez skrzy�owanie
dziel�ce dwa s�siednie skwery. Cho� osiedle by�o niskie - budynki liczy�y
najwy�ej pi��
pi�ter - wszystkie bloki razem wzi�te sprawia�y upiorne, klaustrofobiczne
wra�enie. Uliczki i
klatki schodowe stanowi�y marzenie ka�dego bandyty: mn�stwo �lepych zau�k�w i
kiepsko
o�wietlonych alejek. Zsypy na �mieci -kominy, do kt�rych mieszka�cy g�rnych
pi�ter mog�
wrzuca� torby z odpadkami - dawno ju� zosta�y zabetonowane, z uwagi na �atwo�� z
jak�
wznieca� si� w nich ogie�. Teraz plastikowe torby ze �mieciami pi�trzy�y si� na
uliczkach.
Wiele rozdartych zosta�o przez bezpa�skie psy, a zawarto�� rozrzucona po ziemi.
Zapach,
mimo ch�odnej pory, by� bardzo nieprzyjemny. W �rodku lata musi by� nie do
wytrzymania.
- Mieszkam tam po drugiej stronie - wyja�ni�a Anne-Marie, wskazuj�c na jedno z
mieszka�. - To tamto z ��tymi drzwiami. -Potem pokaza�a przeciwn� stron�
podw�rza. -
Pi�te albo sz�ste mieszkanie od ko�ca - wyja�ni�a. - Dwa z nich zwolni�y si�.
B�dzie ju� par�
�adnych tygodni. Jedna z rodzin przeprowadzi�a si� na Ruskin Court; druga
czmychn�a w
�rodku nocy.
To rzek�szy obr�ci�a si� plecami do Helen i pchn�a chodnikiem wok� skweru
w�zek
z Kerrym, kt�ry w�a�nie poch�oni�ty by� zlizywaniem �liny z lizaka.
- Dzi�kuj� - zawo�a�a za ni� Helen. Anne-Marie obr�ci�a si� na chwil�, lecz nie
odpowiedzia�a. Z rosn�cym zaciekawieniem, Helen ruszy�a wzd�u� rz�du po�o�onych
na
parterze mieszkanek. Wiele, cho� zamieszkanych, wcale nie sprawia�o takiego
wra�enia.
Zas�ony w oknach by�y szczelnie zaci�gni�te. Na schodkach nie sta�y butelki po
mleku, nie
by�o te� zabawek porzuconych w po�piechu przez dzieci. W�a�ciwie �adnych �lad�w
�ycia.
Graffiti by�o jednak wi�cej i, co szokuj�ce, zosta�y powypisywane szprejem na
drzwiach
zaj�tych mieszka�. Po�wi�ci�a im tylko przelotne spojrzenie. Po cz�ci dlatego,
i� obawia�a
si�, aby kt�re� z drzwi nie otworzy�y si� kiedy ona b�dzie ogl�da�a obsceniczne
rysunki.
G��wn� jednak przyczyn� po�piechu by�a ch�� ujrzenia, co za rewelacje mog�y kry�
si� w
tamtych pustych mieszkaniach.
Na progu numeru czternastego powita� j� przykry od�r uryny -zar�wno tej �wie�ej
jak
i nieco zasta�ej - pod kt�rym wyczu� by�o mo�na zapach spalonej farby i
plastiku. Waha�a si�
przez pe�ne dziesi�� sekund, rozwa�aj�c czy wej�cie do mieszkania b�dzie
rozs�dnym
posuni�ciem. Osiedle za jej plecami stanowi�o niezaprzeczalnie obce terytorium,
tkwi�ce
samotnie we w�asnym nieszcz�ciu. Pomieszczenia, kt�re le�a�y przed ni�, by�y
dwakro�
straszniejsze: mroczny labirynt, z trudem daj�cy si� przenikn�� wzrokiem. Lecz
gdy odwaga
zawiod�a, pomy�la�a o Trevorze. I o tym jak� cholern� przyjemno�ci� by�oby
uciszy� jego
protekcjonalny ton. Z t� my�l� ruszy�a do �rodka, uprzednio ostro�nie kopn�wszy
zw�glony
kawa�ek drewna, w nadziei na sp�oszenie ewentualnego lokatora. Jednak z wn�trza
nie
dobieg� najmniejszy d�wi�k, �wiadcz�cy o czyjej� obecno�ci. Nabrawszy nieco
pewno�ci
siebie, zacz�a bada� pierwsze pomieszczenie, kt�re - s�dz�c po resztkach
wypatroszonej
sofy stoj�cej w naro�niku i po zbutwia�ym dywanie pod stopami - by�o niegdy�
living-roomem.
Bladozielone �ciany - zgodnie z zapowiedzi� Anne-Marie - by�y solidnie
pobazgrane zar�wno
przez pomniejszych grafoman�w (zadowalaj�cych si� pisaniem d�ugopisem albo co
najwy�ej
w�glem drzewnym) jak i przez tych z wi�kszymi aspiracjami, zamalowuj�cych �ciany
p�
tuzinem kolor�w.
Niekt�re teksty mocno j� zainteresowa�y, lecz wiele widzia�a ju� na zewn�trznych
�cianach. Nieustannie powtarza�y si� te same imiona i zwroty. Cho� nigdy w �yciu
nie
widzia�a tych ludzi, doskonale wiedzia�a z jak wielk� ochot� Fabian J. zrypa�by
Michelle, za�
z kolei owa Michelle mia�a ch�tk� na kogo� o imieniu Mr. Sheen. Facet zwany
Bia�ym
Szczurem nie po raz pierwszy che�pi� si� swoim przyrodzeniem, a Koktailowi
Braciszkowie
na czerwono zapowiadali sw�j powr�t. Jeden albo dwa rysunki towarzysz�ce czy
mo�e
jedynie s�siaduj�ce z napisami by�y szczeg�lnie interesuj�ce. Obok s�owa
Christos widnia�
chudy cz�owieczek z w�osami stercz�cymi z g�owy niczym druty, a na ka�dy taki
drut wbita
by�a nast�pna g�owa. Zaraz obok znajdowa� si� obraz stosunku p�ciowego tak
brutalnie
okrojonego, i� zrazu Helen wzi�a go za wizerunek no�a wbijanego w �lepe oko.
Lecz, mimo
�e by�a zafascynowana rysunkami, nie mog�a robi� zdj�� w tym pomieszczeniu, gdy�
jej film
mia� zbyt ma�� czu�o��, a lampy b�yskowej nie zabra�a. Chc�c mie� wiarygodny
zapis swych
odkry�, musia�aby przyj�� tu ponownie. Na razie musia�a zadowoli� si� zwyk�ym
obejrzeniem
lokalu.
Mieszkanie nie by�o zbyt du�e, lecz okna zosta�y szczelnie zabite. Im bardziej
oddala�a si� od drzwi, tym bledsze stawa�o si� �wiat�o. Od�r uryny, kt�ry ju� na
progu by�
uci��liwy, przybra� wyra�nie na sile. Gdy wreszcie dotar�a do przeciwleg�ej
�ciany living-
roomu i przez kr�tki korytarzyk wkroczy�a do nast�pnego pomieszczenia, sta� si�
wszechobecny i nie do zniesienia. �w pok�j, le��c najdalej od frontowych drzwi,
by� tym
samym najciemniejszy. Musia�a odczeka� par� chwil w onie�mielaj�cym mroku, a�
jej oczy
na powr�t stan� si� u�yteczne. Pok�j, jej zdaniem, m�g� by� niegdy� sypialni�.
Tych kilka
mebli, kt�re byli w�a�ciciele zdecydowali si� porzuci�, dos�ownie por�bano na
kawa�ki.
Jedynie materac osta� si� we wzgl�dnie nienaruszonym stanie, rzucony w k�t
pokoju
pomi�dzy zbutwia�e strz�py koc�w, gazet i okruchy szk�a.
Na zewn�trz s�o�ce odnalaz�o luk� w�r�d chmur i dwa albo trzy promyki
prze�lizgn�y
si� mi�dzy deskami os�aniaj�cymi sypialniane okno. Niczym jakie� sygna�y,
znaczy�y
przeciwleg�� �cian� jasnymi smugami. Tu r�wnie� widnia�y graffiti: zwyczajna
wrzawa
wyzna� mi�osnych i pogr�ek. Szybko przebieg�a wzrokiem t� �cian�, a potem -
id�c za
promieniami �wiat�a - jej oczy spocz�y na �cianie z drzwiami.
I tu tak�e pracowali arty�ci, lecz ich dzie�em by� rysunek jakiego nie widzia�a
nigdzie
przedtem. Wykorzystuj�c drzwi, kt�rych centralne po�o�enie upodobnia�o je do
ust,
namalowali na odlatuj�cym tynku pojedyncz� olbrzymi� g�ow�. Malowid�o by�o du�o
bardziej
pomys�owe od wszystkich, jakie zd��y�a dot�d obejrze�. Mnogo�� szczeg��w
sprawia�a, i�
obraz tchn�� ulotn� rzeczywisto�ci� Wystaj�ce ko�ci policzkowe opi�te sk�r�
koloru
ma�lanki, z�by zaostrzone w krzywe szpileczki, wymalowane w ca�o�ci na drzwiach.
Oczy, z
powodu niskiego sufitu, znajdowa�y si� zaledwie par� cali ponad g�rn� warg�. Ta
techniczna
niedogodno�� jedynie przyda�a wizerunkowi wyrazu, sprawiaj�c wra�enie jak gdyby
posta�
odchyli�a g�ow� nieco do ty�u. Poskr�cane str�ki w�os�w rozbiega�y si� po ca�ym
suficie.
Czy to portret? Wizerunek mia� co� specyficznego w szczeg�ach brwi oraz
bruzdach
wok� rozwartych ust; w ostro�nym rysunku dziwacznych z�b�w. To pewnie jaki�
koszmar: -
podobizna z narkotycznego odurzenia. Niewa�ne jakie by�o pochodzenie tego
malowid�a -
niezaprzeczalnie oddzia�ywa�o na psychik�. Autorom powi�d� si� nawet efekt
zast�pienia ust
drzwiami. Kr�tki korytarzyk mi�dzy living-roomem a sypialni� ca�kiem zno�nie
udawa� gard�o
z potrzaskan� lamp� zamiast migda�k�w. Za prze�ykiem, w koszmarnym �o��dku,
bia�o
�arzy� si� dzie�. Ca�o�� przywodzi�a na my�l rysunki z weso�o miasteczkowego
poci�gu
�mierci. Te same potworne zniekszta�cenia, ta sama bezwstydna ch�� straszenia. I
rzeczywi�cie uda�o im si�. Helen sta�a w sypialni kompletnie oszo�omiona
widokiem
malowid�a, bezlito�nie przyci�gana jego obwiedzionymi na czerwono oczyma. Jutro
wr�ci tu
ponownie, zdecydowa�a, tym razem z bardzo czu�ym filmem i lamp� b�yskow�, aby
utrwali�
to dzie�o.
Gdy szykowa�a si� ju�, aby wyj��, do �rodka zajrza�o s�o�ce i zaraz potem znik�y
jasne smugi �wiat�a. Rzuci�a okiem na zabite deskami okno i po raz pierwszy
spostrzeg�a
wymalowan� ponad nim tr�jwyrazow� sentencj�. �S�odko�ci dla s�odkiej" - brzmia�
napis.
Zna�a ten cytat, lecz nie pami�ta�a sk�d pochodzi. Czy by�o to wyznanie mi�o�ci?
Je�li tak, to
kto� wybra� dziwne miejsce na takie rzeczy. Pomimo materaca le��cego w k�cie i
wzgl�dnego spokoju, nie mog�a sobie wyobrazi�, aby jaki� narzeczony, po
przeczytaniu tych
s��w, przyprowadzi� tu sw� wybrank�, pragn�c podziwia� jej wdzi�ki. �adni
nastoletni
kochankowie, nawet nie wiadomo jak rozochoceni, nie po�o�yliby si� tutaj dla
zabawy w tat� i
mam�. Nie pod badawczym wzrokiem potwora spozieraj�cego ze �ciany. Podesz�a
bli�ej, by
lepiej przyjrze� si� napisowi. Farba mia�a wyra�nie ten sam odcie� r�u co ta,
kt�r�
namalowano dzi�s�a krzycz�cego m�czyzny. Czy�by ta sama d�o�?
Us�ysza�a rumor za plecami. Obr�ci�a si� tak gwa�townie, i� nieomal upad�a na
przykryty kocami materac.
- Kto...
Po drugiej stronie gardzieli, w living-roomie, sta� sze�cio - albo siedmioletni
ch�opiec z
okropnie poharatanymi kolanami. Patrzy� na Helen b�yszcz�cymi w p�mroku oczyma
jak
gdyby oczekuj�c zach�ty.
- Tak? - zapyta�a.
- Anne-Marie pyta czy nie chcia�aby pani fili�anki herbaty? -wyrecytowa� jednym
tchem zupe�nie bez intonacji.
Rozmowa z tamt� kobiet� wydawa�a si� Helen odleg�a o wiele godzin. By�a jednak
wdzi�czna za zaproszenie. Wilgo� panuj�ca w mieszkaniu mocno j� wyzi�bi�a.
- Owszem... - odpar�a. - Bardzo ch�tnie.
Dziecko nie poruszy�o si�, lecz tylko uwa�nie j� obserwowa�o.
- Zaprowadzisz mnie? - spyta�a ch�opczyka.
- Je�li pani chce - odpar�, nie mog�c wykrzesa� z siebie ani krzty entuzjazmu.
- Chcia�abym.
- Robi pani zdj�cia? - zapyta�.
- Tak, robi�. Ale nie tutaj.
- Dlaczego nie ?
- Bo tu jest za ciemno - wyja�ni�a.
- Po ciemku nie mo�na? - dopytywa� si�.
-Nie.
Ch�opiec skin�� g�ow�, jak gdyby ta wiadomo�� w jaki� spos�b pasowa�a do jego
�wiatopogl�du i - obr�ciwszy si� bez s�owa -wyra�nie czeka�, a� Helen za nim
ruszy.
Je�li na ulicy Anne-Marie by�a ma�om�wna, o tyle w zaciszu swej kuchenki sta�a
si�
zupe�nie innym cz�owiekiem. Znikn�a skrywana ciekawo��, zast�piona przez potok
weso�ego szczebiotania i nieustann� krz�tanin� wok� dziesi�tek najr�niejszych
domowych
obowi�zk�w. Gospodyni wygl�da�a niczym cyrkowiec �ongluj�cy kilkunastoma
talerzami
naraz. Helen obserwowa�a te wyczyny z pewn� doz� podziwu - sama by�a w tej roli
raczej
�a�osna. W ko�cu pogaw�dka zesz�a na spraw�, kt�ra j� tutaj przywiod�a.
- Te fotografie - spyta�a Anne-Marie. - Po co je robisz?
- Pisz� na temat graffiti. Zdj�cia b�d� ilustracjami do mojej pracy.
- Nie s� zbyt �adne.
- Nie, masz racj�, nie s�, Ale interesuj� mnie. Anne-Marie pokr�ci�a g�ow�
- Nie cierpi� tego osiedla - o�wiadczy�a. - Nie mo�na czu� si� tutaj
bezpiecznie.
Ludzie s� obrabowywani przed w�asnymi domami. Dzieciaki codziennie podk�adaj�
ogie� w
�mietnikach. Zesz�ego lata dwa, trzy razy dziennie mieli�my tu stra� po�arn�, a�
w ko�cu
zabetonowali zsypy. Teraz ludzie wywalaj� torby z odpadkami prosto na ulic�, a
to przyci�ga
szczury.
- Mieszkasz tu sama?
- Tak - odpar�a - odk�d odszed� Davey.
- Tw�j m��?
- By� ojcem Kerry'ego, ale nigdy nie wzi�li�my �lubu. Byli�my ze sob� dwa lata.
Prze�yli�my razem par� niezapomnianych chwil. A� w ko�cu kt�rego� dnia, kiedy
by�am z
Kerrym u mamy, spakowa� si� i odszed� - wyja�ni�a zagl�daj�c do fili�anki z
herbat� -
Lepiej mi bez niego - wyzna�a po chwili. - Jedynie czasami cz�owiek si� troch�
boi.
Chcesz jeszcze herbaty?
- Nie mam za bardzo czasu.
- Tylko fili�aneczk� - poprosi�a Anne-Marie, b�yskawicznie zerwawszy si�,
podk�adaj�c pod kran pusty czajnik, aby go ponownie nape�ni�. Gdy mia�a ju�
odkr�ci�
kurek, spostrzeg�a co� na suszarce do naczy� i zgniot�a to kciukiem.
- Nale�a�o ci si�, skurwielu - o�wiadczy�a i obr�ci�a si� do Helen. - Mamy tu
inwazj�
cholernych mr�wek.
-Mr�wek?
- Ca�e osiedle jest ju� opanowane. Przyby�y z Egiptu, nazywaj�-je mr�wkami
faraona.
Ma�e, br�zowe skurwysyny. Rozmna�aj� si� w przewodach centralnego ogrzewania i
tamt�dy przenikaj� do wszystkich mieszka�. Mamy tu istn� plag�.
Pomys� z mr�wkami z Egiptu wyda� si� Helen nieco �mieszny, lecz powstrzyma�a si�
od komentarza. Anne-Marie spogl�da�a przez kuchenne okno na podw�rze.
- Musisz im powiedzie� - rzek�a, cho� Helen nie by�a pewna komu mia�aby
cokolwiek
m�wi�. - Powiedz im, �e zwykli ludzie nie mog� ju� nawet chodzi� po ulicach...
- Naprawd� jest a� tak �le? - spyta�a Helen, porz�dnie zm�czona tym szeregiem
nieszcz��.
Anne-Marie odwr�ci�a si� od zlewu i spojrza�a na ni� ci�kim wzrokiem.
- Mieli�my tu ju� morderstwa - powiedzia�a.
- Naprawd�?
- Jedno nawet tego lata. Staruszek z Ruskin. To tu� obok. Nie zna�am go, ale by�
przyjacielem siostry kobiety z naprzeciwka. Zapomnia�am jak si� nazywa�.
- I zamordowano go?
- Por�bano na kawa�ki we w�asnym mieszkaniu. Znale�li jego zw�oki prawie po
tygodniu.
- A co z s�siadami? Nie zauwa�yli jego nieobecno�ci? Anne-Marie wzruszy�a
ramionami, jak gdyby najwa�niejsze informacje - morderstwo i izolacja denata -
zosta�y ju�
powiedziane, a dalsze wypytywanie by�o nie na miejscu. Lecz Helen nie dawa�a za
wygran�,
- Wydaje mi si� to dziwne - o�wiadczy�a. Anne-Marie zatka�a gwizdkiem nape�niony
ju� czajnik.
- C�, a jednak tak by�o - odpar�a zdecydowanie.
- Wcale nie twierdz�, �e nie, ale po prostu...
- Mia� wyd�ubane oczy - doda�a, nim Helen zd��y�a przedstawi� kolejne
w�tpliwo�ci.
Twarz Helen pokry� grymas b�lu.
- Nie - wyszepta�a.
- To szczera prawda - zapewni�a Anne-Marie. - A i tak to jeszcze nie wszystko co
mu
zrobili. - Urwa�a dla wi�kszego efektu, a potem ci�gn�a dalej - Wyobra�asz
sobie, co za
ludzie mog� robi� takie rzeczy, nie? Wyobra�asz sobie? - Helen potakn�a.
My�la�a
dok�adnie o tym samym.
- Znale�li winowajc�? Anne-Marie parskn�a lekcewa��co:
- Policj� g�wno obchodzi, co si� tu dzieje. Unikaj� tego osiedla jak tylko mog�.
Na
patrolach zwijaj� dzieciaki za pija�stwo czy takie rzeczy i na tym koniec. Bo
widzisz, oni si�
boj�. To dlatego trzymaj� si� z daleka.
- Tego mordercy?
- Mo�e - odpar�a Anne-Marie. A po chwili doda�a - On mia� hak.
- Hak?
- Facet, kt�ry to zrobi�. Mia� hak, tak jak Kuba Rozpruwacz.
Helen nie by�a ekspertem w dziedzinie zab�jstw, ale wiedzia�a, i� Rozpruwacz nie
u�ywa� haka. By�oby wszak�e grubia�stwem kwestionowa� prawdziwo�� opowie�ci
Anne-
Marie. Jednak w duchu Helen zastanawia�a si�, ile z tego - wyd�ubane oczy, cia�o
por�bane
w mieszkaniu, hak - by�o dodane od siebie. Nawet najbardziej skrupulatny
dziennikarz nie
zawsze oprze si� ch�ci upi�kszenia zas�yszanej historii.
Anne-Marie nala�a sobie kolejn� porcj� herbaty i szykowa�a si�, aby nape�ni�
r�wnie�
fili�ank� go�cia.
- Nie, dzi�kuj�, - uprzedzi�a j� Helen. - Naprawd� powinnam ju� i��.
- Masz m�a? - spyta�a nagle Anne-Marie.
- Tak. Jest wyk�adowc� na uniwersytecie.
- Jak mu na imi�?
- Trevor.
Anne-Marie wsypa�a dwie czubate �y�eczki cukru do herbaty.
- Wr�cisz tu jeszcze? - spyta�a.
- Tak, mam nadziej�. Pod koniec tygodnia. Chc� zrobi� par� zdj�� w mieszkaniu po
drugiej stronie.
- Wpadnij przechodz�c.
- Na pewno. I dzi�kuj� za pomoc.
- Nie ma za co - odpar�a Anne-Marie. - Powiesz komu trzeba, prawda?
*
- Wygl�da na to, �e morderca zamiast r�ki mia� umocowany hak.
Trevor uni�s� wzrok znad talerza tagliatelle con prosciutto. -S�ucham?
Helen niema�o trudu kosztowa�o powt�rzenie tej historii bez nadawania jej
osobistego
nastawienia. Interesowa�o j�, jak zareaguje Trevor, a wiedzia�a, �e gdy tylko
zasygnalizuje
swoje stanowisko,
to on instynktownie przyj mi� przeciwny punkt widzenia z czystej przekory.
- On mia� hak - powt�rzy�a ca�kiem bez zaanga�owania. Trevor od�o�y� widelec i
podrapa� si� po nosie, g�o�no nim poci�gaj�c. - Nic na ten temat nie czyta�em -
stwierdzi�.
- Nie czytujesz lokalnej prasy - odpar�a. - �adne z nas tego nie robi. Mo�e w
og�le
nikt ju� jej nie czyta.
- Starzec Zamordowany przez Hakor�kiego Maniaka? - rzek� Trevor, delektuj�c si�
swoimi s�owami. - B�d� musia� bli�ej si� tym zaj��. Kiedy to rzekomo si�
wydarzy�o?
- Zesz�ego lata. Mo�e byli�my wtedy w Irlandii.
- Mo�e - zgodzi� si� Trevor, zn�w bior�c do r�ki widelec. Gdy pochyli� si� nad
posi�kiem, w wypolerowanych szk�ach jego okular�w miast oczu wida� by�o jedynie
odbity
obraz talerza klusek i posiekanej w kostk� szynki.
- Dlaczego m�wisz �rzekomo"?
- Nie brzmi to wszystko zbyt przekonuj�co - odpar�. - W�a�ciwie brzmi cholernie
niedorzecznie.
- Nie wierzysz w t� histori�? - spyta�a Helen.
Trevor uni�s� wzrok znad talerza, j�zykiem zlizuj�c z k�cika ust kawa�ek
tagliatelli.
Jego twarz przybra�a �w dobrze znany, sceptyczny wyraz. Bez w�tpienia t� sam�
min�
serwowa� egzaminowanym studentom.
- A ty w ni� wierzysz? - zapyta� Helen. To by� jego ukochany spos�b grania na
czas,
kolejna sesyjna sztuczka, aby spyta� pytaj�cego.
- Nie jestem pewna - odrzek�a Helen, zbyt poch�oni�ta poszukiwaniem oparcia w
tym
bezmiarze domys��w, aby traci� energi� na s�owne przepychanki.
- W porz�dku, spr�bujmy z innej beczki - powiedzia� Trevor porzucaj�c talerz na
rzecz kolejnego kieliszka czerwonego wina.
- A co z t�, od kt�rej si� o tym wszystkim dowiedzia�a�. Wierzysz jej?
Helen pami�ta�a przej�t� min� Anne-Marie, kiedy ta opowiada�a o zab�jstwie
starca.
- Tak - stwierdzi�a. - Tak, s�dz�, �e zorientowa�abym si�, gdyby mnie
oszukiwa�a.
- W takim razie dlaczego w og�le to jest takie istotne? To znaczy, co to za
cholerna
r�nica czy k�amie, czy te� nie ?
By�o to rzeczywi�cie rozs�dne pytanie, cho� do�� obcesowo postawione. Co to za
r�nica? Czy chcia�a wykaza� b��dno�� swych s�d�w o Spector Street? �e nie jest
wcale
brudne, pozbawione wszelkiej nadziei, �e nie stanowi �mietniska, na kt�re
usuni�to z
publicznego widoku wszystkich u�omnych i niewygodnych? Wszystko to by�o w ko�cu
powszechnie znane i Helen zaakceptowa�a ca�o�� jako smutn� rzeczywisto��. Lecz
zamordowanie i Okaleczenie staruszka by�o czym� innym. Raz zapami�tany obraz
straszliwej �mierci nie chcia� ju� znikn��.
Z pewnym niepokojem spostrzeg�a, i� jej zak�opotanie wyra�nie odbi�o si� na
twarzy i
�e Trevor, obserwuj�cy j� z drugiego ko�ca sto�u, nie�le si� bawi�.
- Skoro tak bardzo ci� poruszy�a ta sprawa - powiedzia� - to dlaczego nie
p�jdziesz i
nie zbadasz wszystkiego na miejscu, zamiast bawi� si� w zgaduj-zgadul� przy
obiedzie?
Nie pozosta�o jej nic, jak tylko odeprze� atak. - My�la�am, �e lubisz takie
gdybanie -
rzek�a.
Rzuci� jej ponure spojrzenie.
- I znowu b��d - stwierdzi�.
*
Propozycja prywatnego �ledztwa nie by�a z�a, lecz w�tpliwe, aby przedstawi� j� w
dobrej intencji. Z dnia na dzie� dostrzega�a w Trevorze coraz mniej �yczliwo�ci.
To, co
niegdy� bra�a za p�omienne oddanie si� dyskusji, teraz rozpoznawa�a jako
zwyczajn� s�own�
potyczk�. Rozmawia� nie po to, by przedstawi� obiektywne argumenty, lecz by
zaspokoi�
patologiczn� ��dz� wygrywania. Nie raz widywa�a jak bra� stron�, kt�rej racji
nie podziela�,
tylko po to, by o�ywi� dyskusj�. Co gorsza, nie by� w tym osamotniony. Akademia
stanowi�a
jedn� z ostatnich twierdz zawodowego wodolejstwa. Nieraz �rodowisko to sprawia�o
wra�enie opanowanego przez wykszta�conych g�upc�w, b��dz�cych po manowcach
zat�ch�ej retoryki i czczych dysput.
Z jednych manowc�w na nast�pne. Na Spector Street wr�ci�a nast�pnego dnia,
uzbrojona w lamp� b�yskow�, statyw i bardzo czu�y film. Wiatr tego dnia by�
silny, arktyczny,
a z�apany, w pu�apk� uliczek i zau�k�w dawa� si� we znaki ze zdwojon� si��.
Posz�a prosto
pod numer 14 i sp�dzi�a w jego osza�amiaj�cym wn�trzu nast�pn� godzin�,
fotografuj�c
�ciany zar�wno w sypialni jak i w living-roomie. Pod�wiadomie oczekiwa�a, i� za
drugim
razem twarz w sypialni straci na sugestywno�ci. Pomyli�a si�. Mimo, i� z ca�ych
si� chcia�a
uchwyci� skal� i wszystkie szczeg�y rysunku, dobrze wiedzia�a, �e zdj�cia w
najlepszym
przypadku b�d� tylko s�abym echem orygina�u.
Jasne, �e wiele z jego si�y zawarte by�o w aurze samego miejsca. Natkn�� si� na
podobny rysunek w tak przeci�tnym otoczeniu, to jak znale�� ikon� na wysypisku
�mieci.
Jaskrawy symbol przeniesienia ze �wiata rozk�adu i znoju w jeszcze mroczniejsze,
lecz du�o
pot�niejsze kr�lestwo. W�ada�a j�zykiem dok�adnym, nafaszerowanym d�ugimi
wyrazami i
akademick� terminologi�, lecz bole�nie nieprzekonywuj�cym, gdy chodzi o opisy.
Fotografie,
cho� pewnie niewyra�ne, b�d� w stanie - �ywi�a tak� nadziej� - odda� cho� w
cz�ci
sugestywno�� malowid�a, nawet je�li pozbawi� je mocy przera�ania.
Gdy wysz�a wreszcie z mieszkania, wiatr d�� z dawn� zajad�o�ci�, lecz czekaj�cy
na
zewn�trz ch�opiec - ten sam co wczoraj - ubrany by� ca�kiem wiosennie. Kuli�
si�, usi�uj�c
powstrzyma� dreszcze.
- Cze�� - przywita�a si� Helen.
- Czeka�em - oznajmi�.
- Czeka�e�?
- Anne-Marie powiedzia�a, �e wr�cisz.
- Nie mia�am zamiaru przyj�� tu pr�dzej ni� pod koniec tygodnia - odpar�a Helen.
-
Mog�e� d�ugo czeka�. Grymas na twarzy ch�opca zel�a� odrobin�.
- To nic - o�wiadczy�. - Nie mam nic do roboty.
- A jak tam szko�a?
- Nie przepadam za szko�a. - odrzek�, jak gdyby nauka zale�a�a od jego upodoba�.
- Rozumiem - stwierdzi�a Helen i ruszy�a skrajem placyku. Ch�opiec poszed� za
ni�.
Na k�pie trawy, po�rodku skwerku z�o�ono stert� krzese� i martwych drzewek.
- Co to jest? - powiedzia�a na wp� do siebie.
- Palenie �mieci - poinformowa� ch�opiec. - W przysz�ym tygodniu.
- A... jasne.
- Idziesz zobaczy� si� z Anne-Marie?
- Tak.
- Nie ma jej w domu.
- Och. Jeste� pewien?
- Na sto procent.
- No to mo�e ty m�g�by� mi pom�c... - urwa�a i obr�ci�a si� twarz� do dziecka.
Ch�opiec mia� oczy lekko podkr��one ze zm�czenia. - S�ysza�am o staruszku
zamordowanym gdzie� tu w okolicy - o�wiadczy�a. - Latem. Wiesz co� o tym?
-Nie.
- Absolutnie nic? Nie s�ysza�e� o �adnym zab�jstwie?
- Nie - powt�rzy� ch�opak, chc�c wyra�nie zako�czy� dyskusj�. - Nie s�ysza�em.
- C�, mimo wszystko dzi�kuj�.
Tym razem, gdy wraca�a do samochodu, ch�opiec za ni� nie poszed�. Lecz, kiedy
skr�caj�c na rogu w boczn� uliczk� obr�ci�a si� przez rami�, spostrzeg�a, �e
nadal stoi na
dawnym miejscu i obserwuje j�, jakby by�a pomylona.
Gdy dotar�a wreszcie do samochodu i wsadzi�a sprz�t fotograficzny do baga�nika,
w
powietrzu pojawi�y si� pierwsze kropelki deszczu. Mia�a straszn� ochot�, aby
zapomnie� o
ca�ej sprawie i jecha� prosto do domu, gdzie czeka�a j� gor�ca kawa i niestety
du�o
ch�odniejsze powitanie. Lecz musia�a zdoby� odpowied� na pytanie Trevora z
ubieg�ej nocy.
�Wierzysz w t� histori�?" - spyta�, kiedy stre�ci�a mu opowie��. Nie wiedzia�a
wtedy co na to
rzec, a teraz sytuacja niewiele si� poprawi�a. A mo�e, jak to wyczuwa�a,
okre�lenie �prawda
ostateczna" by�o tu nie na miejscu? Mo�e odpowiedzi� na jego pytanie nie by�a
wcale
odpowied�, lecz nast�pne pytanie? Je�li tak, to c�: musi je znale��.
Ruskin Court by� r�wnie zapuszczony jak s�siednie podw�rka, a mo�e nawet
bardziej. Nie m�g� poszczyci� si� nawet ogniskiem. Z balkonu na trzecim pi�trze
jaka�
kobieta �ci�ga�a pranie, spiesz�c si� nim spadnie deszcz. Na skwerku po�rodku
placyku
niemrawo kopulowa�a para ps�w; samiec wpatrywa� si� w poszarza�e niebo. Id�c
pustym
chodnikiem przygl�da�a si� temu ostentacyjnie. Zdecydowane spojrzenie -
powiedzia�a
niegdy� Bemadette - powstrzymuje atak. Kiedy spostrzeg�a dwie kobiety
rozmawiaj�ce po
drugiej strome placyku, ruszy�a ku nim pospiesznie, ucieszona nadarzaj�c� si�
okazja,
- Przepraszam.
Kobiety, obie w �rednim wieku, przerwa�y o�ywion� dyskusj� i uwa�nie zlustrowa�y
j�
wzrokiem.
- Czy mog�yby panie mi pom�c?
Wyczu�a ich badawcze spojrzenia i nieufno��; nie kry�y si� z tym. Jedna z nich,
ta z
rumian�, twarz�, spyta�a prosto z mostu.
- Czego pani chce?
Nagle Helen poczu�a, �e traci, ca�� �mia�o��. Co mia�a powiedzie� tym dw�m, aby
jej
motywy nie wygl�da�y na niezdrowe zainteresowanie?
- Powiedziano mi... - zacz�a, lecz zaraz si� zaj�kn�a, zw�tpiwszy w mo�liwo��
otrzymania pomocy od tych kobiet. - ...powiedziano mi, �e gdzie� w pobli�u
zosta�a
pope�niona zbrodnia. To prawda?
Rumiana kobieta unios�a brwi, tak wyskubane, �e omal niewidoczne.
- Zbrodnia? - zdziwi�a si�.
- Pani jest z prasy? - spyta�a druga. Czas pozbawi� jej twarz s�odyczy. Drobne
usta
mia�a mocno wci�te, w�osy ufarbowane na czarno z p�calowym, siwym odrostem.
- Nie, nie jestem z prasy - odpar�a Helen. - Jestem przyjaci�k� Anne-Marie z
Butt's
Court. - S�owo przyjaci�ka nie by�o tu ca�kiem na miejscu, lecz zdawa�o si� w
pewien spos�b
zjednywa� kobiety.
- W odwiedziny, co? - dopytywa�a si� rumiana.
- Mo�na tak powiedzie�...
- Przegapi�a� te kilka ciep�ych dni...
- Anne-Marie opowiada�a o kim�, kto zosta� tu zamordowany latem. Zaciekawi�o
mnie
to.
- Naprawd�?
- Wiedz� panie co� o tym?
- Tu dzieje si� du�o rzeczy - odezwa�a si� druga kobieta. Trudno pozna� nawet
po�ow�.
- A wi�c jednak m�wi�a prawd� - szepn�a Helen.
- Musieli zamkn�� ubikacje - wtr�ci�a pierwsza.
- Prawda. Musieli. - potwierdzi�a druga.
- Ubikacje? - zdziwi�a si� Helen. Co to mia�o wsp�lnego ze �mierci� staruszka?
- To by�o straszne - ci�gn�a pierwsza z nich. - Czy to tw�j Frank, Josie, o
wszystkim
ci opowiedzia�?
- Nie, nie Frank - odrzek�a Josie. - Frank by� wtedy na morzu. To by�a pani
Tyzack.
Josie po�wiadczywszy, zostawi�a doko�czenie opowie�ci kole�ance, a sama zwr�ci�a
oczy na Helen. Podejrzliwo�� nie do ko�ca jeszcze wygas�a w jej spojrzeniu.
- By�o to jakie� dwa miesi�ce temu - doda�a Josie. - Zaraz pod koniec czerwca.
Dobrze m�wi�, �e w czerwcu, prawda? - Spojrza�a pytaj�co na drug� kobiet�. - Ty
masz
g�ow� do dat, Maureen.
Maureen czu�a si� jako� skr�powana.
- Zapomnia�am - rzek�a, wyra�nie nie chc�c o tym m�wi�.
- Interesuje mnie ta sprawa - powiedzia�a Helen. Josie, mimo niech�ci
przyjaci�ki,
by�a sk�onniejsza do pomocy.
- Jest tam par� szalet�w przed sklepami - wyja�ni�a. - No wiesz, publiczne
sanitariaty. Nie wiem jak to si� wszystko dok�adnie wydarzy�o, ale bywa� tam
cz�sto
ch�opiec... no mo�e nie by� ca�kiem ch�opcem. To znaczy mia� dwudziestk� albo i
wi�cej, ale
by� - szuka�a w�a�ciwego okre�lenia - umys�owo niedorozwini�ty, mo�na by rzec.
Mama
prowadza�a go, jakby mia� cztery latka. W ka�dym razie pozwala�a mu chodzi� do
ubikacji
kiedy sama sz�a do ma�ego supermarketu. Jak on si� nazywa? - Obr�ci�a si� do
Maureen,
oczekuj�c podpowiedzi, lecz ta zareagowa�a wyra�n� dezaprobat� Josie nie mog�a
jednak
utrzyma� j�zyka na wodzy.
- By�o wtedy jasno - ci�gn�a. - �rodek dnia. W ka�dym b�d� razie ch�opak wszed�
do
toalety, a matka znikn�a w sklepie. Ju� po chwili, znasz ten objaw, zaj�ta
sprawunkami,
zapomnia�a o ch�opcu, a� w ko�cu wyda�o jej si�, �e co� d�ugo go nie ma...
Tu da�a o sobie zna� Maureen, nie mog�c powstrzyma� si� ju� d�u�ej: �troska o
rzetelno�� opowie�ci wzi�a widocznie g�r� nad ostro�no�ci�,
- Wda�a si� w sprzeczk� - poprawi�a Josie - ze sprzedawc�, Posz�o o kawa�ek
zepsutego boczku, kt�ry jej sprzeda�. Dlatego wszystko tak d�ugo trwa�o.
- Rozumiem - przytakn�a Helen.
- W ka�dym razie - rzek�a Josie podejmuj�c w�tek - sko�czywszy zakupy wysz�a na
zewn�trz, a jego nadal nie by�o...
- Poprosi�a wi�c kogo� z supermarketu... - zacz�a Maureen, ale Josie nie mia�a
zamiaru da� odebra� sobie relacji w tak wa�nym momencie.
- Porosi�a jakiego� faceta z supermarketu - powt�rzy�a za Maureen - aby zszed�
do
szaletu i odszuka� jej syna.
- To by�o straszne - oznajmi�a Maureen, jakby oczami duszy widzia�a t� scen�. -
Le�a�
na posadzce w ka�u�y krwi.
- Zamordowany? Josie pokr�ci�a g�ow�,
- �mier� by�aby dla niego wybawieniem. Zosta� zaatakowany brzytw�- pozwoli�a,
aby
ta wiadomo�� g��boko zapad�a w umys�y, nim zada�a coup de grace - i odci�to mu
intymne
cz�ci. Po prostu je obci�li i spu�cili w ubikacji. Absolutnie bez powodu.
-O m�j Bo�e!
- �mier� by�aby wybawieniem - powt�rzy�a Josie. - Chodzi o to, �e po czym� takim
nie byli w stanie nic mu dosztukowa�, co nie?
Wstrz�saj�ca opowie�� by�a jeszcze straszniejsza dzi�ki stoickiemu spokojowi
kobiety i zdawkowemu powtarzaniu ��mier� by�aby wybawieniem".
- A ch�opak? - spyta�a Helen. - Czy potrafi� opisa� napastnik�w? - Gdzie tam -
odpar�a
Josie. - On jest praktycznie imbecylem. Nie potrafi skleci� do kupy wi�cej ni�
dw�ch
wyraz�w.
- Nikt nie widzia� kogo� wchodz�cego do szaletu? Albo wychodz�cego?
- Ludzie wchodz� tam i wychodz� na okr�g�o - odezwa�a si� Maureen.
Cho� brzmia�o to jak wyja�nienie, nie by�o jednak tym, czego oczekiwa�a Helen.
Na
placyku i przylegaj�cych uliczkach nie by�o wielkiego ruchu, wr�cz przeciwnie.
By� mo�e
ci�g handlowy by� bardziej oblegany - pomy�la�a - i zapewnia� odpowiedni� Os�on�
dla takiej
zbrodni.
- Wi�c nie znaleziono sprawcy? - upewni�a si�.
- Nie - odpar�a Josie, kt�rej oczy straci�y poprzedni zapa�. Przest�pstwo i jego
bezpo�rednie skutki stanowi�y sedno opowie�ci, a ma�o co, albo nawet nic nie
obchodzi� j�
sprawca czyjego uj�cie.
- Nawet we w�asnym ��ku nie mo�na czu� si� bezpiecznie -zauwa�y�a Maureen. -
Spytaj kogo chcesz.
- To samo m�wi�a Anne-Marie - podchwyci�a Helen. - W�a�nie w ten spos�b
zgada�y�my si� o starcu. Wed�ug niej zosta� zamordowany latem tu na Ruskin
Court.
- Co� mi �wita - rzek�a Josie. - S�ysza�am jakie� plotki. Stary cz�owiek i jego
pies.
Starca pobito na �mier�, a psa wyko�czono... nie pami�tam. Pewnie to nie by�o
tutaj. Na
jakim� innym osiedlu.
- Jest pani pewna?
Kobieta obruszy�a si� na ten brak zaufania do jej pami�ci.
- Pewnie - stwierdzi�a. - Wiedzia�yby�my przecie�, gdyby to si� zdarzy�o tutaj,
no nie?
Helen podzi�kowa�a kobietom za pomoc, postanawiaj�c jednak przej�� si� po
okolicy. Ot tak, aby sprawdzi� ile mieszka� stoi tu opuszczonych. Podobnie jak
na Butt's
Court, wiele zas�on by�o zaci�gni�tych, a wszystkie drzwi szczelnie pozamykane.
Lecz skoro
Spector Street zosta�o nawiedzone przez maniaka zdolnego mordowa� i okalecza� w
tak
potworny spos�b, nie zaskoczy�o jej, �e mieszka�cy chowaj� si� w swych
domostwach. Nie
by�o tu za wiele do ogl�dania. Wszystkie nie zaj�te mieszkania i facjatki
zosta�y niedawno
zabezpieczone, s�dz�c po kupie gwo�dzi walaj�cych si� na schodkach, przez
robotnik�w
komunalnych. Jedna rzecz przyku�a jednak jej uwag�. Nabazgrana na chodniku - i
prawie ju�
zamazana przez deszcze i ludzkie stopy - ta sama my�l, kt�r� widzia�a w sypialni
pod
numerem 14. �S�odko�ci dla s�odkiej". S�owa by�y przecie� tak �yczliwe; dlaczego
dopatrywa�a si� w nich gro�by? Mo�e przez ich przedobrzenie, przez pod�wiadom�
niech��
do cukru w cukrze, miodu w miodzie?
Sz�a dalej, mimo narastaj�cej ulewy, oddalaj�c si� od placyku i wkraczaj�c w
betonow� ziemi� niczyj�, kt�rej nie ogl�da�a uprzednio. Tam znajdowa�o si� -
przynajmniej w
projektach - centrum osiedla. Plac zabaw dla dzieci z powywracanymi hu�tawkami,
piaskownic� zapaskudzon� przez psy, wyschni�tym brodzikiem. Znajdowa�y si� tu
r�wnie�
sklepy. Kilka sta�o zamkni�tych; pozosta�e by�y obskurne i nieatrakcyjne, z
oknami
zabezpieczonymi ci�k�, drucian� siatk�
Przesz�a do ko�ca t� uliczk�, na rogu skr�ci�a i stan�a przed przysadzistym,
ceglanym budynkiem. Publiczne sanitariaty - domy�li�a si� - cho� symbole,
oznaczaj�ce
podobne miejsca, znikn�y. Stalowe drzwi by�y zamkni�te na k��dk�. Gdy sta�a
przed tym
pozbawionym wszelkiego wdzi�ku budynkiem, porywy wiatru omiata�y jej nogi i nie
mog�a nic
poradzi�, �e zaczyna rozmy�la� o tym, co si� tu wydarzy�o. O niedorozwini�tym
m�czy�nie
krwawi�cym na posadzce i nie mog�cym nawet wzywa� pomocy. Te obrazy przyprawi�y
j� o
md�o�ci. Przesz�a my�lami na zbrodniarza. Jak wygl�da�, zastanowi�a si�,
cz�owiek zdolny do
takiego bestialstwa? Pr�bowa�a go sobie wyobrazi�, ale �aden wymy�lony szczeg�
nie mia�
dostatecznej wyrazisto�ci. Lecz przecie� potwory rzadko bywaj�, przera�aj�co
straszne po
wyci�gni�ciu na �wiat�o dzienne. Dop�ki ten cz�owiek znany by� jedynie ze swych
uczynk�w,
sprawowa� niewypowiedzian� w�adz� nad wyobra�ni� Jednak prawda poprzedzona
strachem, jak wiedzia�a, potrafi by� gorzko rozczarowuj�ca. Nie jest on mo�e
potworem,
tylko jego blad� namiastk�, bardziej wzbudzaj�c� politowanie i odraz� ni�
strach.
Kolejny podmuch wiatru przyni�s� ze sob� wi�cej deszczu. Nadszed� czas -
zadecydowa�a - by sko�czy� tego dnia z przygodami. Obr�ciwszy si� plecami do
publicznych
szalet�w, ruszy�a pospiesznie przez skwerki, aby ukry� si� w samochodzie.
Lodowaty
deszcz dotkliwie ch�osta� jej twarz.
*
Go�cie zaproszeni na obiad sprawiali wra�enie przyjemnie przestraszonych t�
opowie�ci�, a Trevor - s�dz�c po jego twarzy - po prostu si� w�cieka�. By�o ju�
jednak za
p�no, nie spos�b cofn�� s��w. Zreszt� i tak nie mog�aby sobie odm�wi�
przyjemno�ci uci-
szenia mi�dzywydzia�owego be�kotu przy obiedzie. Bemadette, asystentka Trevora w
katedrze historii, przerwa�a g�uch� cisz�.
- Kiedy to si� wydarzy�o?
- Latem - wyja�ni�a Helen.
- Nie przypominam sobie, bym o tym czyta� - odezwa� si� Archie, du�o
sympatyczniejszy po dw�ch godzinach popijania. Spl�ta�o mu to nieco j�zyk, kt�ry
normalnie
rozp�ywa� si� w samo-zachwytach.
- Pewnie policja wyciszy�a spraw� - wyja�ni� Daniel.
- Zmowa milczenia? - spyta� wyra�nie cynicznym tonem Trevor.
- To ca�kiem normalne - odci�� si� Daniel.
- Po co mieliby wycisza� co� takiego? - spyta�a Helen. - To nie ma sensu.
- A od kiedy poczynania policji maj� sens? - odpar� Daniel. Bemadette wtr�ci�a
si�,
nim Helen zd��y�a cokolwiek odpowiedzie�.
- Nie chce nam si� ju� nawet czyta� o takich rzeczach - stwierdzi�a.
- M�w za siebie - wypali� kto�, lecz zignorowa�a go i ci�gn�a dalej.
- Jeste�my przyt�oczeni przemoc�. Ju� jej nie zauwa�amy, nawet gdy mamy j� przed
samym nosem.
- Ka�dego wieczoru na ekranie - wtr�ci� Archie. - �mier� i katastrofy, stereo i
w
kolorze.
- Nic w tym nowego - odpar� Trevor. - W epoce el�bieta�skiej �mier� by�a
codzienno�ci�. Publiczne egzekucje stanowi�y popularn� form� rozrywki.
St� rozbrzmiewa� kakofoni� pogl�d�w. Po dw�ch godzinach grzecznego
plotkowania, rozmowa nabra�a wreszcie wigoru. S�uchaj�c gwa�townej dyskusji,
Helen
�a�owa�a, �e nie zd��y�a wywo�a� fotografii graffiti: mog�yby jeszcze dola�
oliwy do ognia.
Purcell, jak zwykle, ostatni przedstawi� sw�j punkt widzenia i, jak zwykle, by�
on zupe�nie
odmienny.
- Oczywi�cie Helen, moja droga - zacz��, a udawane znudzenie w g�osie mocno
kontrastowa�o z gwa�towno�ci� sporu - mo�emy wzi�� pod uwag�, �e twoi �wiadkowie
mogli
k�ama�, prawda?
Dyskusja przy stole ucich�a i wszystkie g�owy zwr�ci�y si� w stron� Purcella.
Przekornie zignorowa� powszechn� uwag� i zacz�� szepta� co� ch�opcu, z kt�rym
przyszed�.
Nowy pupilek, kt�rym w ci�gu paru tygodni znudzi si� na rzecz kolejnego,
przystojnego
ulicznika.
- K�ama�? - powt�rzy�a Helen. Poczu�a jak wzburza si� wewn�trznie na t� uwag�, a
Purcell dopiero zacz�� m�wi�.
- Dlaczeg� by nie? - spyta�, unosz�c do ust kieliszek wina. -Mo�e to wszystko
zosta�o pr�dzej zaplanowane. Historyjka o okaleczeniu idioty w publicznym
szalecie.
Morderstwo staruszka. Albo ten hak. Wszystko dobrze znane. Musisz wiedzie�, �e w
takich
odra�aj�cych opowiastkach jest co� tradycyjnego. S� tacy, kt�rzy ci�gle je sobie
opowiadaj�,
poniewa� jest w nich z pewno�ci� co� frapuj�cego. Co� zmuszaj�cego mo�e, by
doda� par�
szczeg��w do takiej zas�yszanej historyjki - �wie�� krew, kt�ra uczyni�aby
rzecz jeszcze
straszniejsz� ni� by�a na pocz�tku.
- Musisz si� na tym zna�... - odpali�a Helen. Purcell by� zawsze taki zgry�liwy;
irytowa�o j� to. Nawet je�li jego argumenty by�y przekonuj�ce, w co w�tpi�a,
pr�dzej by
umar�a, ni� przyzna�a mu racj�. - Ja nigdy nie s�ysza�am podobnych historii.
- Naprawd�? - zdziwi� si� Purcell, tak jakby przyzna�a si�, �e jest analfabetk�.
- A t� o
kochankach i zbieg�ym wariacie?
- Ja j� s�ysza�em - odezwa� si� Daniel.
- Facet zostaje wypatroszony - oczywi�cie przez hakor�kiego m�czyzn� - a zw�oki
le�� na dachu samochodu. Narzeczona kuli�a si� w tym czasie ze strachu wewn�trz.
To taka
przypowie�� ostrzegaj�ca przed z�ymi stronami skrajnego hetero seksualizmu. -
Dowcip
wzbudzi� powszechn� weso�o��; nie �mia�a si� tylko Helen. -Takie historyjki s�
bardzo
popularne.
- Wi�c twierdzisz, �e mnie ok�amali? - spyta�a Helen.
- Po co zaraz ok�amali...
- Powiedzia�e� ok�amali.
- Taka ma�a prowokacja - wyja�ni� Purcell, a �agodny ton jego g�osu by� teraz
denerwuj�cy jak nigdy. - Nie mam zamiaru insynuowa�, �e jest w tym wszystkim
jaka�
intryga. Ale musisz przyzna�, �e jak dot�d nie masz nawet jednego �wiadka.
Wszystko to
wydarzy�o si� w bli�ej nie okre�lonym czasie, bli�ej nie okre�lonym osobom.
Dowiedzia�a�
si� o tych wydarzeniach w poci�tych odcinkach. Przydarzy�y si�, w najlepszym
przypadku,
braciom albo przyjacio�om dalekich krewnych. Prosz� rozwa�y� mo�liwo��, i� te
historyjki nie
mia�y nigdy miejsca, a s� jedynie wymys�ami znudzonych gospody� domowych.
Helen nic na to nie odpowiedzia�a z tej prostej przyczyny, �e po prostu nie
mia�a co
odpowiedzie�. Uwaga Purcella o kompletnym braku �wiadk�w by�a naprawd� trafna.
Sama
przedtem ju� si� nad tym zastanawia�a. Dziwne by�o r�wnie� to, jak szybko
kobiety z Ruskin
Court zepchn�y morderstwo staruszka na inne osiedle. Jak gdyby takie rzeczy
zdarza�y si�
zawsze tu� obok - za rogiem, przy ko�cu bocznej uliczki - ale nigdy tutaj.
- No to dlaczego? -spyta�a Bernadette.
- Co dlaczego? - zdziwi� si� Archie.
- Dlaczego opowiadaj� te koszmarne historie, skoro nie s� prawdziwe?
- W�a�nie - popar�a j� Helen, odbijaj�c tym samym pi�eczk� z powrotem do
Purcella. -
Dlaczego?
Purcell by� dumny z siebie, �wiadom, i� jego w��czenie si� do rozmowy
przemieni�o
spokojne spekulacje w za�art� dyskusj�.
- Nie wiem - odpar� zadowolony z wycofania si� z debaty, kiedy wy�o�y� ju�
wszystkie
atuty. - Naprawd� nie powinna� bra� mnie zbyt powa�nie, Helen. Sam tego nie
robi�. -
Ch�opiec siedz�cy u boku Purcella zachichota�.
- Mo�e jest to dla nich po prostu temat tabu - zauwa�y� Archie.
- Odpowiednio wyciszony... - podsun�� Daniel.
- Nie ca�kiem o to chodzi - zaprzeczy� Archie. - �wiat to nie tylko polityka,
Daniel.
- Wzruszaj�ce spostrze�enie.
- Co takiego jest tabu w �mierci? - spyta� Trevor. - Bernadette przed chwil� o
tym
m�wi�a: ca�y czas stoimy z ni� twarz� w twarz. Telewizja, gazety.
- Mo�e nie nazbyt blisko - zauwa�y�a Bernadette.
- Czy kto� ma co� przeciwko, �e zapal�? - wtr�ci� si� Purcell. -Wygl�da na to,
�e
deser uleg� odroczeniu na czas bli�ej nieokre�lony.
Helen zignorowa�a t� uwag� i spyta�a Bernadette, co mia�a na my�li m�wi�c �nie
nazbyt blisko".
Zapytana wzruszy�a ramionami.
- Sama dok�adnie nie wiem - wyzna�a - mo�e to, i� �mier� musi by� w pobli�u.
Musimy wiedzie�, �e czai si� tu� za rogiem. Telewizja nie jest na tyle
przekonywaj�ca.
Helen poczu�a dreszcze. Uwaga ta mia�a dla niej pewien sens, lecz w tym ferworze
nie potrafi�a oceni� nale�ycie jej znaczenia.
- Czy tamtych ludzi r�wnie� uwa�asz za wyssanych z palca?
- Andrew m�wi� co�... - odezwa�a si� Bernadette.
- Najmocniej przepraszam - odezwa� si� Purcell. - Czy ma kto� zapa�ki? Ch�opak
podzia� gdzie� moj� zapalniczk�.
- ...o braku �wiadk�w.
- Wszystko czego to dowodzi to fakt, i� nie spotka�am dot�d nikogo, kto by
cokolwiek
widzia� - oznajmi�a Helen - a nie, �e �wiadkowie nie istniej�,
- W porz�dku - stwierdzi� Purcell. - Znajd� cho� jednego. Je�li udowodnisz, �e
ten
tw�j potworny kole� �yje i oddycha, to postawi� wszystkim obiad w �Apollinaire".
I jak? Czy
mam za du�o pieni�dzy, czy mo�e po prostu wiem kiedy nie mog� przegra�? -
Roze�mia�
si�, stukaj�c knykciami w st�, imituj�c oklaski.
- Brzmi nie�le - oznajmi� Trevor. - Co ty na to, Helen?
*
Nie wr�ci�a na Spector Street a� do nast�pnego poniedzia�ku, lecz przez ca�y
weekend by�a tam my�lami: stoj�c przed zamkni�t� toalet� w podmuchach wiatru z
deszczem, albo w sypialni z majacz�cym na �cianie malowid�em. Osiedle poch�on�o
j� bez
reszty.
Kiedy w sobot�, p�nym popo�udniem, Trevor wynalaz� kolejny wspania�y pow�d do
k��tni, pozwoli�a na obelgi, a obserwuj�c dobrze znany rytua� samoudr�czenia,
zupe�nie si�
nim nie przejmowa�a. Ta oboj�tno�� jeszcze bardziej go roze�li�a. W zapami�taniu
wrzasn��,
�e idzie odwiedzi� przyjaci�k�. By�a zadowolona widz�c jego plecy. Kiedy nie
wr�ci� na noc,
wcale nie mia�a zamiaru rozpacza�. By� g�upi i pr�ny. Straci�a ju� nadziej�
ujrze� w jego
t�pych oczach jakie� czaruj�ce spojrzenie, a c� jest wart m�czyzna, kt�ry nie
potrafi by�
czaruj�cy?
Nie pojawi� si� r�wnie� w niedziel� i nast�pnego ranka. Gdy parkowa�a samoch�d w
sercu osiedla, przysz�o jej na my�l, �e nikt nie wie nawet, i� tu przyjecha�a.
Mog�aby zgin��,
a d�ugo nikomu nie przysz�oby do g�owy jej szuka�. Tak by�o ze staruszkiem, z
opowie�ci
Anne-Marie, le��cym w zapomnieniu na swym ulubionym fotelu z wyd�ubanymi oczyma,
podczas gdy muchy ucztowa�y, a mas�o je�cza�o na stole.
Niedu�o czasu zosta�o ju� do Ogniska i podczas weekendu ma�y stosik opa�u na
Butt's Court ur�s� do znacznych rozmiar�